– Łukasz!
Tamara stanęła w drzwiach dworku i trzymając się za
brzuch, usiłowała wyrównać oddech.
– Łukasz! Gdzie ty się podziewasz?! – krzyknęła po raz drugi.
– Jestem przecież. – Zbiegł po schodach i stanął przed
kobietą, spoglądając na nią ze zdziwieniem. – Stało się coś?
– Gdybyś był tam, gdzie obiecałeś, to byś wiedział –
odpowiedziała z wyrzutem.
– A tak konkretniej?
– Konkretnie to miałeś przypilnować rozładunku cegieł. –
Odgarnęła kosmyk włosów opadający na twarz. – Ale oczywiście
zapomniałeś.
– Nie zapomniałem, tylko stwierdziłem, że wymienię
uszczelkę w kranie, bo kapie z niego. Sama mówiłaś, prawda?
A skoro jeszcze nie przyjechali…
– Właśnie przyjechali – przerwała mu kobieta. – Nawet
bardzo.
– Nie rozumiem…
– To wyjdź i zobacz – warknęła.
Łukasz wyminął ją i wyszedł na zewnątrz. Rzeczywiście,
przed dworkiem stała ciężarówka wypełniona cegłami, a dwóch
mężczyzn z papierosami w dłoniach opierało się o szoferkę,
najwyraźniej czekając na dalsze dyspozycje.
– No i co teraz? – Tamara stanęła za plecami Łukasza.
– Teraz pójdę i im pomogę. We trzech wyładujemy to migiem.
I będzie można zaczynać konkretną robotę. – Zaczął podwijać
rękawy koszuli.
– Nie o tym mówię.
– A o czym? – zerknął przez ramię.
– Przecież oni zniszczyli mój klomb! – Tamara podniosła głos
i wyciągnęła rękę z oskarżycielsko wysuniętym palcem. –
Zobacz! Przejechali prawie przez środek!
Łukasz spojrzał we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, na
okrągłym klombie dostrzegł wyraźny ślad grubej opony. Ale
żeby zaraz na środku? Nabrał powietrza, żeby odpowiedzieć
Tamarze, ale widząc jej spojrzenie, natychmiast zrezygnował
z tego pomysłu.
– Poczekaj chwilkę – poprosił.
Zszedł ze schodków i ruszył w kierunku ciężarówki.
– Witam, panowie! – uniósł rękę w powitalnym geście. – To
co? Kończycie papierosa i zaczynamy działać?
Podszedł do mężczyzn i zamienił z nimi kilka zdań. Tamci
pokiwali głowami na znak zgody. Tamara przyglądała się
wszystkiemu z daleka i nie wyglądała na zadowoloną.
– Miałam nadzieję, że powiesz im coś do słuchu! – sarknęła
z wyrzutem, gdy Łukasz wrócił. – Przecież to się w głowie nie
mieści!
– Chodź. – Ujął ją za łokieć i wprowadził do wnętrza.
Spokojnie, ale stanowczo zaprowadził kobietę na górę, po
czym posadził na brzegu swojego łóżka.
– Poczekaj tu momencik.
Wrócił po chwili ze szklanką kompotu.
– Co to ma znaczyć? – chciała się podnieść, ale powstrzymał
ją gestem.
– Spokojnie. – Usiadł obok i objął ją ramieniem. – Napij się. –
Podał jej szklankę. – Połóż na chwilę, odpocznij. A ja wrócę po
ciebie, kiedy już wszystko będzie zrobione.
– Ej, jak ty mnie traktujesz? – Tamara oburzyła się. – Jak
dziecko?
– Nie – zaprzeczył. – Jak kobietę w siódmym miesiącu ciąży,
która zbyt ciężko pracuje. Bardzo chciałbym, żebyś odpoczęła.
– Ja wcale nie jestem zmęczona – zaprotestowała. – Tylko
zdenerwowana. Przecież prosiłam cię, żebyś dopilnował tego
rozładunku. Ale ty masz w nosie to, co mówię i zawsze musisz
robić wszystko po swojemu. A skutki widać gołym okiem! Cały
klomb zdewastowany!
– Tamara, ja cię proszę, nie przesadzaj. Nie cały, jedynie
kawałek i z pewnością uda się go naprawić.
– Tak, jasne! Jak mnie się coś nie spodoba, to od razu
przesadzam! – wykrzykiwała. – Tylko że jakoś się nie
zastanowiłeś, dlaczego tak mnie to denerwuje! A może mi zależy
mi, żeby tu było ładnie? Już nie wspomnę o tym, że ten klomb
był pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam w dworku. Właściwie
Marysia zrobiła, ale ja jej pomagałam. I on jest dla mnie
ważny… – urwała nagle.
Ostatnie zdania wypowiedziała płaczliwym tonem, a Łukasz
zobaczył, że ma łzy w oczach. Westchnął i podrapał się po czole.
Był nieco bezradny w obliczu zmiennych nastrojów ukochanej.
– Dobrze, zaraz pójdę i powiem im, co zrobili. O to ci chodzi?
– To nic nie zmieni. – Pokręciła z rezygnacją głową.
– No właśnie. Też tak uważam. Co się stało, to się nie
odstanie. Okej, moja wina, bo nie stałem czterdzieści minut
przed wejściem i nie czekałem na ich przyjazd. Nie wiem, co
mogę zrobić, ale jeśli chcesz, postaram się pod twoim okiem
naprawić jakoś ten klomb.
– Ani mi się waż go dotykać! – Tamara natychmiast
odzyskała energię. – Poproszę Marysię i wszystko same
zrobimy.
– Ale zanim wróci ze szkoły, możesz chyba odpocząć?
– Wolałabym przypilnować rozładunku…
– Co to, to nie! – zaprotestował tym razem Łukasz. – Ja ci
zostawię kwiatki, a ty nie będziesz się wtrącać do cegieł,
dobrze?
– No ale chciałabym…
– Tamara, ja cię proszę. – Popatrzył na nią poważnie
i kobieta zamilkła. Znała to spojrzenie i wiedziała, że
cierpliwość Łukasza się kończy.
– Dobrze, idź do tych… ludzi. – Machnęła ręką. – Tylko
błagam cię, jak najdalej od klombu.
Pokiwał głową.
– Nie odważę się podejść do niego przez najbliższy rok, tego
możesz być pewna.
– Ale sam powiedz, jak można nie mieć za grosz wrażliwości?
Przecież widać, że coś rośnie, że robi klimat, jest piękne…
Ale mężczyzna już jej nie słuchał. Wskazał na szklankę
z kompotem, potem na poduszkę i wyszedł.
Tamara została sama.
No tak, wszyscy traktują mnie jak jakąś rozhisteryzowaną
babę – pomyślała, popijając śliwkowy napój. – Zupełnie tego nie
rozumiem. Gdybym to samo powiedziała, nie będąc w ciąży,
wszystkie uwagi przyjmowaliby bez żadnego „ale”. A tak? Jakby
dziecko sprawiało, że moja zdolność racjonalnego myślenia
i obiektywnych reakcji malały wraz z powiększającym się
brzuchem. To jakiś absurd!
Odstawiła szklankę na stolik i stanęła w otwartym oknie.
Popatrzyła na sosny i na żółknące liście młodych dębów.
Odetchnęła głęboko. Było jeszcze dość ciepło, ale powietrze
pachniało jesienią. Nic dziwnego, wielkimi krokami zbliżał się
koniec października.
Lato minęło, jeszcze chwila i przyjdzie zima – pomyślała
Tamara. – I będzie nas więcej. – Dotknęła brzucha. – Gdyby mi
to ktoś powiedział w ubiegłym roku, nie uwierzyłabym… A tu
już niedługo przywitamy maleństwo…
Poczuła ogromne wzruszenie i łzy napłynęły jej do oczu.
Chyba jednak jestem trochę niestabilna emocjonalnie. –
Przełknęła ślinę i pociągnęła nosem. – Ale z klombem to miałam
rację i już.
– Marysi jeszcze nie ma? – Ewa rozejrzała się po kuchni.
– Przecież wiesz, że nie. – Babcia Róża podniosła głowę znad
robótki. – Ewuniu, ja cię doskonale znam, nie zapominaj o tym.
Na pewno zauważyłaś, że jej kurtka nie wisi w sieni, a pytanie
zadajesz tylko po to, żeby móc zrobić kilka uwag na temat
mojego zachowania.
– Jaka ty jesteś domyślna, Różo. – Lekarka zdjęła z szyi
apaszkę i powiesiła ją na oparciu krzesła. – Szkoda, że nie we
wszystkich sprawach wykazujesz się taką mądrością.
– Wiesz, może zanim zaczniesz, zrobiłabyś nam herbaty?
– Oczywiście, zrobię – przytaknęła Ewa. – Ale tylko sobie.
Tobie mogę zaparzyć melisę.
– Oho, to znaczy, że muszę się szykować na poważną
rozmowę. – Babcia uniosła kąciki ust. – Dobrze, niech będzie
melisa.
– Naprawdę, możesz sobie darować te uśmiechy – dodała
z irytacją Ewa. – Kiedy tylko próbuję z tobą porozmawiać, mam
wrażenie, że traktujesz mnie jak dziecko.
– To jedyny sposób, żeby uniknąć dyskusji, która niczego nie
zmieni. – Staruszka znowu pochyliła się nad robótką.
– No właśnie. – Lekarka pokiwała głową i usiadła
naprzeciwko babci. – Różo, ja wiem, że starasz się uniknąć
rozmowy, ale już prawie dwa miesiące to odkładamy. A przecież
jesteś mądrą kobietą i zdajesz sobie sprawę, że ona w końcu
nastąpi.
– Teraz ty mówisz do mnie jak do dziecka. – Szydełko
poruszało się szybko w palcach gospodyni. – Ale przypominam
ci, że cierpię na serce, a nie na demencję.
– Wiesz, naprawdę trudno się z tobą rozmawia. – Ewa
westchnęła. – Czasami mam ochotę dać za wygraną.
– To byłoby najlepsze wyjście – zgodziła się staruszka. – Obu
nam oszczędziłoby to stresu.
– Różo, doskonale wiesz, że nie odpuszczę.
– Niestety wiem. Od dziecka byłaś uparta jak osioł.
– No wiesz! Tobie też niczego w tym względzie nie brakuje!
W drzwiach kuchni stanęła Marysia. Usłyszała ostatnie dwa
zdania i parsknęła śmiechem.
– Pięknie! Chyba przyszłam w samą porę. Będziecie się
kłócić?
– Odłożymy to na chwilę. – Róża się uśmiechnęła. – Najpierw
odgrzeję ci obiad. – Chciała podnieść się z krzesła, ale Ewa
powstrzymała ją gestem.
– Marysiu, czy ty pozwalasz, żeby babcia podawała ci
jedzenie? – popatrzyła surowo na wnuczkę.
– No skąd! – zaprotestowała nastolatka. – Ale babcia się nie
poddaje i codziennie próbuje. Zresztą i tak nie jestem głodna.
Zjadłam na mieście. Później sobie coś odgrzeję, a na razie idę
do siebie, bo mam jutro sprawdzian i muszę zajrzeć chociaż do
zeszytu.
Zakręciła się na pięcie, chwyciła jabłko leżące na kredensie
i uśmiechnęła się do kobiet.
– Znikam. Możecie kłócić się dalej.
Ewa i babcia Róża popatrzyły na siebie.
– Sama widzisz, jak to wygląda. – Lekarka ściągnęła usta,
okazując swoje niezadowolenie. – Ona nie może codziennie
dojeżdżać stąd do szkoły. Popatrz, za oknem już ciemno. Kiedy
wychodzi rano też jest ciemno. Wraca zmęczona, je byle gdzie.
Kobieta wstała i postawiła czajnik na kuchence. Wyjęła
z szafki dwa kubki, i czekając, aż woda się zagotuje, mówiła
dalej:
– Różo, ona jest w klasie maturalnej. Powinna się dużo
uczyć, szczególnie, jeżeli chce zdawać na medycynę. Nie może
połowy dnia spędzać w autobusach. Zaraz przyjdzie zima,
spadnie śnieg i będzie jeszcze gorzej…
– Myślisz, że o tym nie wiem? – babcia odłożyła robótkę na
krzesło stojące obok. – Wiele razy nakłaniałam ją, żeby
zamieszkała w Kielcach, u ciebie, ale w ogóle nie chce o tym
słyszeć. Uparła się i już. Chce pilnować mnie i Tamary.
– Bo jest odpowiedzialna – stwierdziła Ewa. – Ma to po mnie.
Dlatego dopóki nie będzie pewna, że obie jesteście pod dobrą
opieka, to nie ustąpi.
– Przecież i tak nie ma jej przez cały dzień. – Babcia Róża
pokręciła głową. – A ja sobie doskonale daję radę.
– Równie doskonale mogłabyś sobie radzić u nas. – Ewa
postawiła na stole kubki z parującym napojem. – I Tamara
również. A to biedne dziecko wreszcie miałoby spokojną głowę
i warunki do nauki.
– Ewuniu, ja wiem, że ty teraz próbujesz grać na moich
uczuciach. Przecież też wolałabym, żeby Marysia nie dojeżdżała
do szkoły. Ale zdania nie zmienię i nigdzie się stąd nie
wyprowadzę.
– Ja naprawdę nie mam pojęcia, jak z tobą rozmawiać. –
Ewa rozłożyła ręce. – Już ta ucieczka ze szpitala była szalonym
pomysłem. A zima tutaj, gdzie trzeba palić w piecu, to już
naprawdę głupota. Może chociaż na kilka miesięcy przeniesiesz
się do nas? A wiosną, kiedy zrobi się ciepło, a ty poczujesz się
lepiej, wrócisz tutaj, jeśli będziesz nadal chciała…
– Wiesz równie dobrze jak ja, że lepiej to już się czuła nie
będę. – Babcia Róża przysunęła do siebie kubek. – Więc nie
próbuj mi mydlić oczu. Jeżeli martwisz się o wnuczkę, to ją
przekonuj. Ja sobie daję radę, widzisz przecież. Łukasz obiecał,
że zadba o drewno, a kilka kawałków dorzucić do pieca jeszcze
potrafię. Nawet dobrze mi zrobi ruch, sama mówiłaś, że
najgorsze jest leżenie, prawda?
– Ale twoje ciśnienie pozostawia wiele do życzenia. Wciąż jest
zbyt wysokie.
– Jeżeli dalej zamierzasz mnie tak denerwować, to będzie
jeszcze wyższe – ucięła dyskusję babcia Róża. – Ewuniu, ja
wiem, że ty chcesz dobrze dla wszystkich, ale proszę, zrozum
mnie wreszcie. Ja tu przeżyłam prawie całe życie i tutaj chcę
umrzeć.
– Różo!
– Nie oburzaj się. W końcu jesteś lekarzem i wiesz, że
ludzkie życie zawsze ma swój koniec. Można je przedłużyć, ale
nie w nieskończoność. Tylko, czy warto żyć dłużej i być
nieszczęśliwym, czy może krócej, ale za to z poczuciem, że jest
się zadowolonym?
– Z medycznego punktu widzenia…
– A z ludzkiego? – przerwała jej staruszka.
– Z ludzkiego to chciałabym, żeby było ci jak najlepiej. – Ewa
zamrugała szybko oczami, jak zawsze, gdy usiłowała nie
dopuścić do pojawienia się w nich łez.
– Wiem, dziecko. – Róża poklepała ją po dłoni. – I właśnie
dlatego spróbuj zrozumieć, że najlepiej mi tutaj, w moim
domku.
Lekarka pokiwała głową.
– W takim razie porozmawiam z Marysią – powiedziała.
– Możesz spróbować. – Staruszka pokiwała głową. – Ale nie
wróżę ci sukcesu. Ona jest nie tylko odpowiedzialna, ale
i uparta. To ostatnie też ma po tobie.
Ewa zmarszczyła czoło, ale nie zaprotestowała.
– Powiedziałam ci, że do niczego dzieci zmuszać nie będę. –
Kasia nerwowo stukała paznokciami o blat swojego stolika.
– Nie interesuje mnie, co zrobisz, ale prawo jest po mojej
stronie. – Jarek nie zamierzał się poddawać. – Mam to na
papierze, z pieczątką sądu. Dzieci mogę widywać, a ty nie
utrudniaj, bo będziesz miała problemy.
– Człowieku, czy ja coś utrudniam?
– Na to mi wygląda.
– To źle patrzysz. Weź się lepiej zastanów, czyja to wina, że
chłopcy nie chcą się z tobą widzieć.
– No raczej nie moja – stwierdził stanowczo Jarek. – Do
restauracji ich zabieram? Zabieram. Na wakacje wyjechali?
Wyjechali. Ty byś im na pewno tego nie zafundowała. Jeszcze
chyba tyle na piłowaniu pazurów nie zarabiasz, nie?
– Jarek, ja się z tobą licytować nie zamierzam. Trzeba było
ich widzieć, jak wrócili z tych cudownych wakacji. – Kaśka
starała się zachować spokój, ale czuła, że na samo
wspomnienie tamtych chwil wzbiera w niej złość.
– Źle nie mieli – stwierdził Jarek. – A że trochę ich po męsku
potraktowałem, to chyba dobrze. W końcu od tego jest ojciec,
a z nich mężczyźni mają wyrosnąć, a nie jakieś lelum polelum.
– Dobra, szkoda czasu na takie dyskusje. – Kobieta nerwowo
przesuwała buteleczki z lakierami. – Nie chcą się z tobą
spotykać i tyle. Ja ich nie będę zmuszała.
– No raczej będziesz musiała.
– Ani mi się śni! – Kaśka nie wytrzymała. – Dla mnie dzieci
są najważniejsze i jak nie chcą przebywać z tobą i twoją nową
koleżanką, to nie i już.
– A, tu cię boli! – były mąż roześmiał się tubalnie. – Że inna
ze mną jest i z luksusów korzysta. Od razu się domyśliłem,
skąd te twoje humorki. No ale co ja ci poradzę? Jak chciałaś,
tak masz!
– Człowieku, tobie się chyba w głowie pomieszało – odparła
z oburzeniem Kaśka. – W nosie mam to, z kim się prowadzasz.
– No to dlaczego dzieciaki przeciwko mnie nastawiasz?
– Ja?
– A co? Same z siebie by takich rzeczy nie wymyślały.
Pewnie im tam razem z matką do głowy jakieś bzdury
wkładacie. Ale żebyś wiedziała, że ja na to nie pozwolę,
słyszysz?
Kaśka nie odpowiedziała. Bo co miała mówić? Przecież i tak
mu nie wytłumaczę, więc szkoda język strzępić – pomyślała.
– I daję ci dwa tygodnie. Chłopaki mają do mnie zadzwonić
i przeprosić. A jak nie, to ja sprawę zgłaszam i spotkamy się
w sądzie. Już prawnika pytałem i za utrudnianie kontaktów
z dziećmi mogę cię zaskarżyć w każdej chwili.
– No to zaskarż – odpowiedziała zrezygnowanym tonem.
Przez okno zobaczyła, że nadchodzi następna klientka.
Kaśka chciała więc jak najszybciej zakończyć rozmowę, żeby jej
sprawy z byłym mężem nie stały się tematem plotek krążących
po całej wsi.
– I tak zrobię – obiecał stanowczo Jarek. – Bo ja ci nie
odpuszczę, możesz być pewna.
– W to nie wątpię. A teraz muszę kończyć, jestem w pracy.
W odpowiedzi usłyszała szyderczy śmiech, więc po prostu się
rozłączyła. Miała ochotę się rozpłakać. Ze złości i z żalu.
Pochyliła głowę nad lakierowanym na biało blatem, odsunęła
szufladkę i udawała, że czegoś szuka.
– Hej, nie przejmuj się. – Poczuła na ramieniu dłoń Dorotki.
– Wcale się nie przejmuję – odpowiedziała zduszonym
głosem.
– Przecież widzę.
– Daj spokój, zaraz będzie tu pani Hanka, nie mam czasu –
próbowała opanować emocje.
– Spokojnie, weszła jeszcze do sklepu spożywczego. Chwilę
tam posiedzi, znasz ją. – Fryzjerka uśmiechnęła się. – Musi
zebrać najnowsze wiadomości.
– No tak. – Kaśka pokiwała głową. – I spóźni się, jak zawsze.
A potem następna klientka będzie musiała czekać.
– Nic na to nie poradzisz. – Dorotka wzruszyła ramionami. –
Ale dzięki temu zyskamy pięć minut na szybką kawkę.
– Mnie się i bez kawy już ciśnienie podniosło. – Kaśka
uśmiechnęła się blado.
– Słyszałam. – Koleżanka pokiwała głową. – Nie, żebym
podsłuchiwała, ale wiesz, nie mówiłaś cicho, a reszty się
domyśliłam.
– No to ci nie muszę opowiadać.
Przeszły na zaplecze i Kaśka nalała sobie wody.
– Naprawdę nie wiem, co ja mam robić – mruknęła. – Wiesz,
Jarek się zawziął. Naprawdę gotowy jest oddać sprawę do sądu.
– No ale przecież to nie twoja wina.
– Nie moja, ale trzeba to będzie udowadniać. Dzieciaki do
psychologa prowadzać, rozumiesz?
Fryzjerka pokiwała głową.
– A wiesz, co mnie jeszcze wkurza? – Kaśka popatrzyła na
koleżankę ze smutkiem. – Że on tylko z chłopakami chce się
spotykać. A przecież ma jeszcze córkę. Nawet raz o nią nie
zapytał, rozumiesz? Jakby nie istniała. Ja tego nie mogę pojąć!
Otarła oczy i pokręciła głową.
– Nie wiem, jak to będzie.
– Na pewno dobrze będzie. – Dorotka objęła ją ramieniem. –
Zobacz, jak sobie radzisz bez niego. Masz pracę, zrobiłaś prawo
jazdy – wszystko sama. Skoro się od takiego tyrana potrafiłaś
uwolnić, to i z resztą sobie poradzisz – pocieszała koleżankę. –
Poza tym masz przecież wsparcie, prawda?
Obie wiedziały, o kim myślała. Kaśka czuła, że fryzjerka nie
mówi tego złośliwie, bo od dawna po cichu kibicowała jej
i Tomkowi.
– Może i masz rację. – Spojrzała niepewnie na Dorotkę. –
Może jakoś wszystko się ułoży.
– Na pewno.
Kaśka chciała podziękować koleżance za wsparcie, ale w tym
momencie zadźwięczał dzwoneczek powieszony przy drzwiach.
– A co to? Umarli wszyscy czy jak? – usłyszały głos pani
Hanki.
– Już idę! – krzyknęła i odstawiła kubek do zlewozmywaka.
Uśmiechnęła się więc tylko z wdzięcznością do Dorotki
i wyszła z zaplecza.
– To co dzisiaj robimy? – zapytała klientkę.
– Takie same jak ma kierowniczka w Lewiatanie. – Pani
Hanka była zdecydowana. – Wie pani, żeby się tak mieniły.
– Syrenki. – Kaśka pokiwała głową. – Już robimy.
Jadwiga nie potrafiła odpoczywać. Może dlatego, że nigdy nie
miała na to czasu? Zawsze było coś do zrobienia, zresztą przy
tylu dzieciach to nic dziwnego. Poza tym zajmowała się domem
i pracowała, więc jedynym odpoczynkiem, jaki znała, był sen.
A i na ten nie zawsze mogła liczyć, bo Tadeusz, wiadomo,
wracał czasem w środku nocy.
Teraz, kiedy mogła już mieć czas dla siebie, też jakoś nie
potrafiła siedzieć bezczynnie. Nie lubiła marnować ani chwili.
– Mamo, odpocznij sobie – mówiła Tereska.
– Jadziu, przecież możesz się położyć i poleżeć – proponował
Roman, kiedy narzekała na bolący krzyż lub kolana.
– W grobie sobie odpocznę – powtarzała wtedy swoje
powiedzonko i wynajdywała kolejne zajęcia. A widząc pełne
dezaprobaty spojrzenia, wzruszała ramionami i dodawała: –
Lenistwo to grzech. Jeszcze nikomu nic z leżenia nie przyszło.
Tego dnia też nie zamierzała odpoczywać. Usmażyła całą
stertę naleśników i ugotowała kapuśniak, więc czas, jaki jej
pozostał do powrotu dzieci ze szkoły, postanowiła wykorzystać
na przygotowanie zapasu kwiatów z bibuły.
Małgorzata już kiedyś sugerowała jej, że powinna zacząć
robić gwiazdy betlejemskie, bo wkrótce rozpocznie się sezon
świąteczny. Jadwiga postanowiła posłuchać tej rady. Wiedziała,
że za kilka dni przyjdzie czas wytężonej pracy. Miała już
całkiem sporo zamówień na wiązanki i stroiki. W końcu Święto
Zmarłych za pasem – pomyślała, układając na stole potrzebne
materiały.
Cieszyła się, gdy ludzie doceniali jej umiejętności. Odkąd
skończyła kurs florystyczny, nabrała więcej pewności siebie
i już nie bała się tak bardzo, że jej bukiety mogą się komuś nie
spodobać. Małgorzata reklamowała ją, jak tylko mogła, a dla
wielu osób rekomendacja żony wójta wiele znaczyła. I dzięki
temu wszystkiemu Jadwiga miała zapewniony bardzo pracowity
tydzień. Nie martwiła się tym jednak, bo przewidywany zarobek
chciała przeznaczyć na zimowe ubrania dla dzieci.
Wreszcie będą miały porządne kurtki i buty – pomyślała
z radością.
Kolejne bibułowe listki wychodziły spod jej sprawnych
palców, a ona łączyła je, tworząc zimowe kwiaty. Lubiła to
zajęcie, zawsze dawało jej radość, a od jakiegoś czasu także
dodatkowe pieniądze. Jadwiga uśmiechała się sama do siebie
i gładziła każdą skończoną łodyżkę przed odłożeniem do
wazonu.
– Jakie to ładne! – usłyszała męski głos. – Jak prawdziwe.
Z daleka w ogóle bym nie odróżnił, które są twoje, a które
z mojej szklarni.
– Ale mnie wystraszyłeś! – pokręciła głową. – W ogóle nie
słyszałam, jak wchodzisz.
– Bo gdy się tymi kwiatami zajmujesz, świata poza nimi nie
widzisz. – Roman podszedł do Jadwigi i pocałował ją w policzek.
– No co ty! – rozejrzała się spłoszona.
– Jadziu, przecież nikogo tu nie ma. – Mężczyzna roześmiał
się. – A ty się czerwienisz jak nastolatka.
– No bo tak jakoś nie wypada… – tłumaczyła zawstydzona
Jadwiga. – Jakby ktoś zobaczył, byłoby gadania na całe
Jagodno.
– A jak na wczasy pojechaliśmy, to nie było?
– Żebyś wiedział, że nie było. Bo nikt nie wiedział. Zresztą
czego oczy nie widzą…
Mężczyzna pokręcił głową.
– Pojąć tego nie mogę. Co kogo obchodzi, że ja cię całuję?
Albo że przytulić chcę, czy objąć? Przecież to normalne,
ludzkie…
– Może i tak, ale wiesz, jak jest. Będą gadać i ust im nie
zamkniesz. A ja nie chcę, żeby potem dzieci się wstydzić
musiały. Już dosyć miały w życiu powodów, żeby oczy
spuszczać. Ja im dokładać nowych zmartwień nie zamierzam.
– A czego miałyby się wstydzić? – mężczyzna zmarszczył
brwi. – Że ich matkę ktoś uszczęśliwia? To chyba radość jest,
co?
– Radość radością, ale takie rzeczy bez ślubu nie przystoją.
O, i tyle. – Jadwiga nerwowo skręcała w palcach kawałek
czerwonej bibuły.
– Jeśli tylko o to chodzi, to przecież ja się całkowicie z tobą
zgadzam.
– Nie rozumiem?
– Jadziu, moja droga. – Roman zbliżył się do kobiety
i położył dłonie na jej drobnych ramionach. – Coś mi się
wydaje, że ty dobrze rozumiesz, o czym mówię. Zresztą i ja
uważam, że czas najwyższy.
– Na co niby?
– Na ślub. Nasz. O tym przecież rozmawiamy.
– Romek, ty chyba zwariowałeś! – zrobiła krok w tył
i popatrzyła na mężczyznę z przerażeniem.
– Może i zwariowałem, ale tylko na twoim punkcie. Zresztą
od dawna o tym myślę, ale nie byłem pewien, czy to nie za
wcześnie. A teraz, skoro mówisz, że chcesz, ja z ochotą stanę
z tobą przed ołtarzem. Jestem kawalerem, ty wdową, więc
przeszkód żadnych nie widzę…
– Roman, ty sobie nawet tak nie żartuj!
– Ani mi w głowie żarty – zaprzeczył mężczyzna. – Wiem, że
powinienem z kwiatami i na kolanach, ale wszystko będzie,
Jadziu kochana, tylko przecież nam tak samo teraz w rozmowie
wyszło… Najważniejsze, że chcesz i się zgadzasz. Już wiem, co
robić.
– Ale ja się nie zgadzam! – Jadwiga energicznie pokręciła
głową.
– Jak to? – Roman był zaskoczony. – Przecież sama mówiłaś
przed chwilą…
– No mówiłam, ale tak ogólnie. Bo dla nas jest za wcześnie. –
Popatrzyła na mężczyznę przepraszająco. – Romek, zrozum, ja
nie wiem, czy chcę znowu mieć męża. Trochę się boję, jak by to
było i w ogóle. Przecież wiesz…
Roman poczuł się urażony. Nie samą odmową, ale tym, że
Jadwiga potraktowała go tak, jakby był taki sam jak jej zmarły
mąż. A przecież chyba nie dał jej powodu do takich obaw. Robił
wszystko, co mógł, żeby ją wspierać, pomagać jej i dzieciom.
Czy nie zasłużył na zaufanie?
– Oczywiście, ja się narzucać nie będę. I zmuszać cię do
niczego nie zamierzam – powiedział spokojnie, starając się nie
okazać złości i rozczarowania.
– Romek, ty się nie gniewaj…
– Nie gniewam się – przerwał jej. – Ale muszę iść, mam
robotę w szklarni. Wpadłem tylko zobaczyć, czy u ciebie
wszystko w porządku.
Widział, że Jadwiga posmutniała, ale w tej chwili jego
własne emocje wzięły górę.
– Powiedz Igorowi, żeby wpadł, bo obiecał, że pomoże. Do
widzenia.
Pokiwała głową i w milczeniu patrzyła, jak mężczyzna
wychodzi.
Wiedziała, że dotknęły go jej słowa, ale nie umiała inaczej.
Za bardzo się bała – ludzkiego gadania, tego, co dzieci
powiedzą. Naprawdę nie wiedziała, czy to dobry pomysł, żeby
znowu zostać żoną. Bo przecież Tadeusz też na początku był
dobry, dopiero potem się zmienił. I właśnie tej zmiany bała się
najbardziej.
– I po co oni tam dłubią? – Panna Zuzanna stanęła obok
Tamary, wskazując laską w stronę koparki, która od rana
wykopywała ziemię w miejscu dawnych stajni.
– Pomyśleliśmy, że skoro już budujemy, to warto od razu
zrobić niewielkie piwnice. Przynajmniej pod częścią pokoi –
wyjaśniła Tamara. – Będzie miejsce na drewno, może na
przetwory… Zawsze się przyda dodatkowa powierzchnia,
prawda?
Hrabianka wzruszyła ramionami.
– Nigdy nie było piwnicy i jakoś dawałyśmy radę. A to
przecież dodatkowe koszty. Mało wydatków będziecie mieli?
– Panno Zuzanno, przecież mamy inwestora. – Kobieta
uśmiechnęła się. – Damy radę, zapewniam.
– No to jak tam sobie chcecie. – Staruszka stuknęła laską
o schodek. – Tylko trzeba ich pilnować, żeby fundamentów
dworku nie podkopali.
– Właśnie pilnuję – zapewniła Tamara.
– I to mi się wcale nie podoba. – Panna Zuzanna jak zwykle
bez ogródek wyrażała swoją opinię. – Bo ciężarna powinna
własnego brzucha doglądać, a nie budowy.
– Bez przesady. Przecież siedzę sobie na słoneczku, otulona
kocykiem i tylko patrzę. Nie róbcie ze mnie kaleki – oburzyła się
Tamara. – Dla dziecka to dobrze. Świeże powietrze i w ogóle…
– Tak, szczególnie w tych oparach od koparki – mruknęła
hrabianka. – Ale co ja tam wiem. – Machnęła ręką i weszła do
dworku.
Tamara westchnęła. Była bardzo wdzięczna wszystkim za
troskę o nią i dziecko, ale chwilami miała wrażenie, że nie
wytrzyma tego dłużej.
Przecież gdybym mieszkała w Kielcach, to każdego dnia
wdychałabym spaliny – pomyślała. – Kobiety tak żyją,
normalnie pracują i rodzą zdrowe dzieci. Te wszystkie uwagi
tylko mnie irytują, a to chyba gorsze niż koparka.
Pogłaskała się po brzuchu przykrytym seledynowym kocem.
Już ci współczuję – skierowała myśli do dziecka. – Przecież
jak się urodzisz, to ci spokoju nie dadzą te wszystkie babcie
i ciocie.
– Co ja widzę? – męski głos wyrwał ją z zamyślenia. –
Samowola budowlana w środku lasu?
Spojrzała w kierunku, z którego dobiegały słowa i zobaczyła
Szymona. Przez warkot koparki nie usłyszała, jak nadchodził.
– Chyba nie zdajecie sobie sprawy, co robicie. – Leśniczy
stanął w rozkroku i położył ręce na biodrach. – Drogo was to
będzie kosztowało, zapewniam.
– O czym pan mówi? – Tamara podniosła się z fotelika, nie
zwracając uwagi na koc, który spadł prosto na piaszczysty
podjazd.
– A pani udaje, że nie rozumie? – nawet nie próbował
ukrywać triumfującego uśmieszku. – Takie struganie wariata
raczej sądu nie przekona.
– Jakiego sądu?
– Normalnego. Zaczynacie sobie kopać w środku lasu, bez
zgłoszenia, bez zezwolenia i uważacie, że to się uda?
Tamara poczuła, jak w gardle rośnie jej ogromna kula.
– To nie jest żadna budowa – powiedziała. – Po prostu
odbudowujemy stare pomieszczenia i adaptujemy je do nowych
celów.
– Ładna bajka. – Leśniczy pokręcił głową. – Ale nie przejdzie.
Nie ze mną takie numery. – Podszedł bliżej i stanął przed
kobietą. – Wiedziałem, że w końcu znajdę coś na was. To była
kwestia czasu – wycedził, patrząc jej prosto w oczy. – Jestem
cierpliwy. No i warto było, doczekałem się. – Przeniósł
spojrzenie na koparkę, a potem z powrotem na Tamarę. – Kiedy
tylko przywieźli te cegły, od razu poczułem, że coś się święci. No
i zrobiłem kilka zdjęć tego, co tu było wcześniej. Tylko żadnych
zabudowań jakoś tam nie widać.
Tamara zrozumiała, że przez tego człowieka wszystkie jej
plany za chwilę legną w gruzach. Poczuła, że brakuje jej tchu,
zaczęła nerwowo łapać powietrze. Chwyciła się poręczy fotela.
– Wynocha stąd! – Łukasz wyszedł zza rogu i wystarczył mu
jeden rzut oka, żeby ocenić sytuację. – Chyba już raz cię
wyrzuciłem?! Nie zrozumiałeś?!
– W pracy jestem. – Szymon wskazał na swój ubiór. – Las
obchodzę, mam prawo. I gówno mi możesz zrobić – ostatnie
zdanie wypowiedział z wyraźną satysfakcją.
– To obchodź przy okazji ten dworek z daleka. – Łukasz
stanął między Szymonem a Tamarą. – Bo jak cię tu następnym
razem zobaczę, to na słowach się nie skończy.
– Grozisz mi? – warknął leśniczy. – Lepiej uważaj! Ani się
obejrzysz, a będziesz musiał łopatą wszystko zasypać. –
Wskazał na wykopy. – Bo na koparkę to już cię raczej nie
będzie stać.
– Won! – rzucił krótko Łukasz.
– Taki jesteś hardy? – Szymon uśmiechnął się ironicznie. –
Już niedługo! Bo ja wam tę budowę zablokuję! – popatrzył na
nich wzrokiem pełnym nienawiści.
Łukasz zrobił krok do przodu, zmuszając leśniczego do
cofnięcia się. Zaciśnięte pięści były jednoznacznym
komunikatem dla nieproszonego gościa. Ten natychmiast
zrozumiał, że Łukasz nie żartuje.
– Niedługo się spotkamy. – Szymon wydął pogardliwie usta.
– Nie odpuszczę, zapamiętaj sobie!
Ponieważ Łukasz nie odpowiedział, mężczyzna rzucił jeszcze
nienawistne spojrzenie w kierunku Tamary, włożył ręce do
kieszeni i odszedł w głąb lasu.
– Dobrze się czujesz? – Łukasz natychmiast odwrócił się
w stronę ciężarnej, która z powrotem opadła na fotel.
– On naprawdę to zrobi – jęknęła. – Wszystko zniszczy.
– To tylko groźby, nie przejmuj się. – Przykucnął obok
i uspokajająco gładził jej dłoń.
– Łukasz, przecież on ma rację. To nie żadna odbudowa czy
remont. Wiemy o tym doskonale. A słyszałeś, że nie odpuści.
I wygra – dodała zrezygnowana.
– Coś wymyślimy.
Pokręciła z powątpiewaniem głową. Wizja gościnnych pokoi
znowu stała się nierealna. A teraz jeszcze groziły im jakieś kary.
Czuła, że Szymon postara się, aby były jak najwyższe. To będzie
koniec Stacji Jagodno – pomyślała.
Marysia nie spodziewała się, że zobaczy Kamila. Wyjechał do
Krakowa pod koniec września i chociaż spotkali się kilka razy,
było między nimi jakoś inaczej. Nie wiedziała, o co dokładnie
chodziło, nie umiałaby tego określić, ubrać w konkretne słowa,
ale czuła, że coś się zmieniło. I tylko nie mogła stwierdzić, czy
to w niej, czy może w nim.
Niechętnie przyznawała się do tego nawet przed samą sobą,
ale poczuła coś w rodzaju ulgi, kiedy wyjechał. Gdy przebywał
daleko, łatwiej im się rozmawiało. Może dlatego, że były to
rozmowy o niczym, takie zwyczajne wymiany informacji. Nic
bardziej osobistego, przynajmniej z jej strony. Jakoś nie
potrafiła mówić o miłości. I nie chciała.
Kamil opowiadał o nowych profesorach, o koncertach, na
które się wybierał, ale ani słowem nie wspominał wakacyjnego
wyjazdu. Marysia też nie opowiadała mu o czasie spędzonym
bez niego. Jakby oboje chcieli zapomnieć o tamtym okresie.
Jednak dziewczyna czuła, że to udawanie obojgu przychodzi
z trudem i męczy ich.
Tęskniła za dawnymi chwilami, za bliskością nieobarczoną
żadnym niedomówieniem. Wspominała czas, kiedy rozmawiali
bez żadnego skrępowania, kiedy każdy dotyk był spontaniczny
i szczery, a śmiech nie zamierał, zanim jeszcze wydobył się
z gardła. Brakowało jej tego wszystkiego, ale nie wiedziała, co
zrobić, żeby wróciło. I bała się, czy to w ogóle będzie możliwe.
Kamil nie mówił, że wybiera się do Kielc, więc kiedy
zobaczyła chłopaka czekającego pod szkołą, zamiast fali radości
po raz kolejny przyszła fala smutku.
– Nie uprzedzałeś, że przyjedziesz – powiedziała z nutką
pretensji w głosie.
– Przepraszam. – Chłopak uśmiechnął się. – Nie wiedziałem,
że powinienem. Chciałem ci zrobić niespodziankę. Nie cieszysz
się?
– Cieszę, ale jestem zaskoczona.
– A może masz inne plany?
– Mam korepetycje z chemii. Mówiłam ci, ale pewnie
zapomniałeś.
– Nie zapomniałem. Tylko wydawało mi się, że dopiero
o szesnastej.
– No tak – przyznała.
– W takim razie mamy prawie dwie godziny. Dasz się
zaprosić na naleśniki?
Pokiwała głową.
Poszli do „Pani Naleśnik”, małego bistro mieszczącego się
uliczkę niżej niż szkoła Marysi. Jadała tam często, bo chociaż
zgodnie z nazwą specjalizowali się w tej popularnej potrawie, to
podawali ją na tyle sposobów, że chyba jeszcze nie zdołała
spróbować każdego.
– Na słodko? – zapytał Kamil.
– Tak. Może być rafaello.
Złożyli zamówienie i zajęli mały stolik pod oknem. Marysia
obserwowała gołębie siedzące na gzymsie opuszczonej
kamienicy po drugiej stronie ulicy Słowackiego i zastanawiała
===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=
===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=
Copyright © Karolina Wilczyńska, 2018 Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2018 Redaktor prowadząca: Sylwia Smoluch Redakcja: Kinga Gąska Korekta: Anna Stawińska / Quendi Language Services Projekt typograficzny, skład i łamanie: Maciej Majchrzak Projekt okładki: Design Partners (www.designpartners.pl) Fotografie na okładce: HPepper / Shutterstock.com Fotografia autorki: Studio Fot Molly Polly Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie. Wydanie elektroniczne 2018 eISBN 978-83-7976-028-2 CZWARTA STRONA Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o. ul. Fredry 8, 61-701 Poznań tel.: 61 853-99-10 fax: 61 853-80-75 redakcja@czwartastrona.pl www.czwartastrona.pl ===LUIgTCVLIA5tAm9PfEt7T35IaAVqBG0GZ1ViEn4QUDlXI0Y0XTwSYg4=
– Łukasz! Tamara stanęła w drzwiach dworku i trzymając się za brzuch, usiłowała wyrównać oddech. – Łukasz! Gdzie ty się podziewasz?! – krzyknęła po raz drugi. – Jestem przecież. – Zbiegł po schodach i stanął przed kobietą, spoglądając na nią ze zdziwieniem. – Stało się coś? – Gdybyś był tam, gdzie obiecałeś, to byś wiedział – odpowiedziała z wyrzutem. – A tak konkretniej? – Konkretnie to miałeś przypilnować rozładunku cegieł. – Odgarnęła kosmyk włosów opadający na twarz. – Ale oczywiście zapomniałeś. – Nie zapomniałem, tylko stwierdziłem, że wymienię uszczelkę w kranie, bo kapie z niego. Sama mówiłaś, prawda? A skoro jeszcze nie przyjechali… – Właśnie przyjechali – przerwała mu kobieta. – Nawet bardzo. – Nie rozumiem… – To wyjdź i zobacz – warknęła. Łukasz wyminął ją i wyszedł na zewnątrz. Rzeczywiście,
przed dworkiem stała ciężarówka wypełniona cegłami, a dwóch mężczyzn z papierosami w dłoniach opierało się o szoferkę, najwyraźniej czekając na dalsze dyspozycje. – No i co teraz? – Tamara stanęła za plecami Łukasza. – Teraz pójdę i im pomogę. We trzech wyładujemy to migiem. I będzie można zaczynać konkretną robotę. – Zaczął podwijać rękawy koszuli. – Nie o tym mówię. – A o czym? – zerknął przez ramię. – Przecież oni zniszczyli mój klomb! – Tamara podniosła głos i wyciągnęła rękę z oskarżycielsko wysuniętym palcem. – Zobacz! Przejechali prawie przez środek! Łukasz spojrzał we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, na okrągłym klombie dostrzegł wyraźny ślad grubej opony. Ale żeby zaraz na środku? Nabrał powietrza, żeby odpowiedzieć Tamarze, ale widząc jej spojrzenie, natychmiast zrezygnował z tego pomysłu. – Poczekaj chwilkę – poprosił. Zszedł ze schodków i ruszył w kierunku ciężarówki. – Witam, panowie! – uniósł rękę w powitalnym geście. – To co? Kończycie papierosa i zaczynamy działać? Podszedł do mężczyzn i zamienił z nimi kilka zdań. Tamci pokiwali głowami na znak zgody. Tamara przyglądała się wszystkiemu z daleka i nie wyglądała na zadowoloną. – Miałam nadzieję, że powiesz im coś do słuchu! – sarknęła z wyrzutem, gdy Łukasz wrócił. – Przecież to się w głowie nie mieści! – Chodź. – Ujął ją za łokieć i wprowadził do wnętrza. Spokojnie, ale stanowczo zaprowadził kobietę na górę, po czym posadził na brzegu swojego łóżka. – Poczekaj tu momencik. Wrócił po chwili ze szklanką kompotu. – Co to ma znaczyć? – chciała się podnieść, ale powstrzymał ją gestem.
– Spokojnie. – Usiadł obok i objął ją ramieniem. – Napij się. – Podał jej szklankę. – Połóż na chwilę, odpocznij. A ja wrócę po ciebie, kiedy już wszystko będzie zrobione. – Ej, jak ty mnie traktujesz? – Tamara oburzyła się. – Jak dziecko? – Nie – zaprzeczył. – Jak kobietę w siódmym miesiącu ciąży, która zbyt ciężko pracuje. Bardzo chciałbym, żebyś odpoczęła. – Ja wcale nie jestem zmęczona – zaprotestowała. – Tylko zdenerwowana. Przecież prosiłam cię, żebyś dopilnował tego rozładunku. Ale ty masz w nosie to, co mówię i zawsze musisz robić wszystko po swojemu. A skutki widać gołym okiem! Cały klomb zdewastowany! – Tamara, ja cię proszę, nie przesadzaj. Nie cały, jedynie kawałek i z pewnością uda się go naprawić. – Tak, jasne! Jak mnie się coś nie spodoba, to od razu przesadzam! – wykrzykiwała. – Tylko że jakoś się nie zastanowiłeś, dlaczego tak mnie to denerwuje! A może mi zależy mi, żeby tu było ładnie? Już nie wspomnę o tym, że ten klomb był pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam w dworku. Właściwie Marysia zrobiła, ale ja jej pomagałam. I on jest dla mnie ważny… – urwała nagle. Ostatnie zdania wypowiedziała płaczliwym tonem, a Łukasz zobaczył, że ma łzy w oczach. Westchnął i podrapał się po czole. Był nieco bezradny w obliczu zmiennych nastrojów ukochanej. – Dobrze, zaraz pójdę i powiem im, co zrobili. O to ci chodzi? – To nic nie zmieni. – Pokręciła z rezygnacją głową. – No właśnie. Też tak uważam. Co się stało, to się nie odstanie. Okej, moja wina, bo nie stałem czterdzieści minut przed wejściem i nie czekałem na ich przyjazd. Nie wiem, co mogę zrobić, ale jeśli chcesz, postaram się pod twoim okiem naprawić jakoś ten klomb. – Ani mi się waż go dotykać! – Tamara natychmiast odzyskała energię. – Poproszę Marysię i wszystko same zrobimy.
– Ale zanim wróci ze szkoły, możesz chyba odpocząć? – Wolałabym przypilnować rozładunku… – Co to, to nie! – zaprotestował tym razem Łukasz. – Ja ci zostawię kwiatki, a ty nie będziesz się wtrącać do cegieł, dobrze? – No ale chciałabym… – Tamara, ja cię proszę. – Popatrzył na nią poważnie i kobieta zamilkła. Znała to spojrzenie i wiedziała, że cierpliwość Łukasza się kończy. – Dobrze, idź do tych… ludzi. – Machnęła ręką. – Tylko błagam cię, jak najdalej od klombu. Pokiwał głową. – Nie odważę się podejść do niego przez najbliższy rok, tego możesz być pewna. – Ale sam powiedz, jak można nie mieć za grosz wrażliwości? Przecież widać, że coś rośnie, że robi klimat, jest piękne… Ale mężczyzna już jej nie słuchał. Wskazał na szklankę z kompotem, potem na poduszkę i wyszedł. Tamara została sama. No tak, wszyscy traktują mnie jak jakąś rozhisteryzowaną babę – pomyślała, popijając śliwkowy napój. – Zupełnie tego nie rozumiem. Gdybym to samo powiedziała, nie będąc w ciąży, wszystkie uwagi przyjmowaliby bez żadnego „ale”. A tak? Jakby dziecko sprawiało, że moja zdolność racjonalnego myślenia i obiektywnych reakcji malały wraz z powiększającym się brzuchem. To jakiś absurd! Odstawiła szklankę na stolik i stanęła w otwartym oknie. Popatrzyła na sosny i na żółknące liście młodych dębów. Odetchnęła głęboko. Było jeszcze dość ciepło, ale powietrze pachniało jesienią. Nic dziwnego, wielkimi krokami zbliżał się koniec października. Lato minęło, jeszcze chwila i przyjdzie zima – pomyślała Tamara. – I będzie nas więcej. – Dotknęła brzucha. – Gdyby mi to ktoś powiedział w ubiegłym roku, nie uwierzyłabym… A tu
już niedługo przywitamy maleństwo… Poczuła ogromne wzruszenie i łzy napłynęły jej do oczu. Chyba jednak jestem trochę niestabilna emocjonalnie. – Przełknęła ślinę i pociągnęła nosem. – Ale z klombem to miałam rację i już. – Marysi jeszcze nie ma? – Ewa rozejrzała się po kuchni. – Przecież wiesz, że nie. – Babcia Róża podniosła głowę znad robótki. – Ewuniu, ja cię doskonale znam, nie zapominaj o tym. Na pewno zauważyłaś, że jej kurtka nie wisi w sieni, a pytanie zadajesz tylko po to, żeby móc zrobić kilka uwag na temat mojego zachowania. – Jaka ty jesteś domyślna, Różo. – Lekarka zdjęła z szyi apaszkę i powiesiła ją na oparciu krzesła. – Szkoda, że nie we wszystkich sprawach wykazujesz się taką mądrością. – Wiesz, może zanim zaczniesz, zrobiłabyś nam herbaty? – Oczywiście, zrobię – przytaknęła Ewa. – Ale tylko sobie. Tobie mogę zaparzyć melisę. – Oho, to znaczy, że muszę się szykować na poważną rozmowę. – Babcia uniosła kąciki ust. – Dobrze, niech będzie melisa. – Naprawdę, możesz sobie darować te uśmiechy – dodała z irytacją Ewa. – Kiedy tylko próbuję z tobą porozmawiać, mam wrażenie, że traktujesz mnie jak dziecko. – To jedyny sposób, żeby uniknąć dyskusji, która niczego nie zmieni. – Staruszka znowu pochyliła się nad robótką. – No właśnie. – Lekarka pokiwała głową i usiadła naprzeciwko babci. – Różo, ja wiem, że starasz się uniknąć rozmowy, ale już prawie dwa miesiące to odkładamy. A przecież jesteś mądrą kobietą i zdajesz sobie sprawę, że ona w końcu nastąpi.
– Teraz ty mówisz do mnie jak do dziecka. – Szydełko poruszało się szybko w palcach gospodyni. – Ale przypominam ci, że cierpię na serce, a nie na demencję. – Wiesz, naprawdę trudno się z tobą rozmawia. – Ewa westchnęła. – Czasami mam ochotę dać za wygraną. – To byłoby najlepsze wyjście – zgodziła się staruszka. – Obu nam oszczędziłoby to stresu. – Różo, doskonale wiesz, że nie odpuszczę. – Niestety wiem. Od dziecka byłaś uparta jak osioł. – No wiesz! Tobie też niczego w tym względzie nie brakuje! W drzwiach kuchni stanęła Marysia. Usłyszała ostatnie dwa zdania i parsknęła śmiechem. – Pięknie! Chyba przyszłam w samą porę. Będziecie się kłócić? – Odłożymy to na chwilę. – Róża się uśmiechnęła. – Najpierw odgrzeję ci obiad. – Chciała podnieść się z krzesła, ale Ewa powstrzymała ją gestem. – Marysiu, czy ty pozwalasz, żeby babcia podawała ci jedzenie? – popatrzyła surowo na wnuczkę. – No skąd! – zaprotestowała nastolatka. – Ale babcia się nie poddaje i codziennie próbuje. Zresztą i tak nie jestem głodna. Zjadłam na mieście. Później sobie coś odgrzeję, a na razie idę do siebie, bo mam jutro sprawdzian i muszę zajrzeć chociaż do zeszytu. Zakręciła się na pięcie, chwyciła jabłko leżące na kredensie i uśmiechnęła się do kobiet. – Znikam. Możecie kłócić się dalej. Ewa i babcia Róża popatrzyły na siebie. – Sama widzisz, jak to wygląda. – Lekarka ściągnęła usta, okazując swoje niezadowolenie. – Ona nie może codziennie dojeżdżać stąd do szkoły. Popatrz, za oknem już ciemno. Kiedy wychodzi rano też jest ciemno. Wraca zmęczona, je byle gdzie. Kobieta wstała i postawiła czajnik na kuchence. Wyjęła z szafki dwa kubki, i czekając, aż woda się zagotuje, mówiła
dalej: – Różo, ona jest w klasie maturalnej. Powinna się dużo uczyć, szczególnie, jeżeli chce zdawać na medycynę. Nie może połowy dnia spędzać w autobusach. Zaraz przyjdzie zima, spadnie śnieg i będzie jeszcze gorzej… – Myślisz, że o tym nie wiem? – babcia odłożyła robótkę na krzesło stojące obok. – Wiele razy nakłaniałam ją, żeby zamieszkała w Kielcach, u ciebie, ale w ogóle nie chce o tym słyszeć. Uparła się i już. Chce pilnować mnie i Tamary. – Bo jest odpowiedzialna – stwierdziła Ewa. – Ma to po mnie. Dlatego dopóki nie będzie pewna, że obie jesteście pod dobrą opieka, to nie ustąpi. – Przecież i tak nie ma jej przez cały dzień. – Babcia Róża pokręciła głową. – A ja sobie doskonale daję radę. – Równie doskonale mogłabyś sobie radzić u nas. – Ewa postawiła na stole kubki z parującym napojem. – I Tamara również. A to biedne dziecko wreszcie miałoby spokojną głowę i warunki do nauki. – Ewuniu, ja wiem, że ty teraz próbujesz grać na moich uczuciach. Przecież też wolałabym, żeby Marysia nie dojeżdżała do szkoły. Ale zdania nie zmienię i nigdzie się stąd nie wyprowadzę. – Ja naprawdę nie mam pojęcia, jak z tobą rozmawiać. – Ewa rozłożyła ręce. – Już ta ucieczka ze szpitala była szalonym pomysłem. A zima tutaj, gdzie trzeba palić w piecu, to już naprawdę głupota. Może chociaż na kilka miesięcy przeniesiesz się do nas? A wiosną, kiedy zrobi się ciepło, a ty poczujesz się lepiej, wrócisz tutaj, jeśli będziesz nadal chciała… – Wiesz równie dobrze jak ja, że lepiej to już się czuła nie będę. – Babcia Róża przysunęła do siebie kubek. – Więc nie próbuj mi mydlić oczu. Jeżeli martwisz się o wnuczkę, to ją przekonuj. Ja sobie daję radę, widzisz przecież. Łukasz obiecał, że zadba o drewno, a kilka kawałków dorzucić do pieca jeszcze potrafię. Nawet dobrze mi zrobi ruch, sama mówiłaś, że
najgorsze jest leżenie, prawda? – Ale twoje ciśnienie pozostawia wiele do życzenia. Wciąż jest zbyt wysokie. – Jeżeli dalej zamierzasz mnie tak denerwować, to będzie jeszcze wyższe – ucięła dyskusję babcia Róża. – Ewuniu, ja wiem, że ty chcesz dobrze dla wszystkich, ale proszę, zrozum mnie wreszcie. Ja tu przeżyłam prawie całe życie i tutaj chcę umrzeć. – Różo! – Nie oburzaj się. W końcu jesteś lekarzem i wiesz, że ludzkie życie zawsze ma swój koniec. Można je przedłużyć, ale nie w nieskończoność. Tylko, czy warto żyć dłużej i być nieszczęśliwym, czy może krócej, ale za to z poczuciem, że jest się zadowolonym? – Z medycznego punktu widzenia… – A z ludzkiego? – przerwała jej staruszka. – Z ludzkiego to chciałabym, żeby było ci jak najlepiej. – Ewa zamrugała szybko oczami, jak zawsze, gdy usiłowała nie dopuścić do pojawienia się w nich łez. – Wiem, dziecko. – Róża poklepała ją po dłoni. – I właśnie dlatego spróbuj zrozumieć, że najlepiej mi tutaj, w moim domku. Lekarka pokiwała głową. – W takim razie porozmawiam z Marysią – powiedziała. – Możesz spróbować. – Staruszka pokiwała głową. – Ale nie wróżę ci sukcesu. Ona jest nie tylko odpowiedzialna, ale i uparta. To ostatnie też ma po tobie. Ewa zmarszczyła czoło, ale nie zaprotestowała. – Powiedziałam ci, że do niczego dzieci zmuszać nie będę. – Kasia nerwowo stukała paznokciami o blat swojego stolika.
– Nie interesuje mnie, co zrobisz, ale prawo jest po mojej stronie. – Jarek nie zamierzał się poddawać. – Mam to na papierze, z pieczątką sądu. Dzieci mogę widywać, a ty nie utrudniaj, bo będziesz miała problemy. – Człowieku, czy ja coś utrudniam? – Na to mi wygląda. – To źle patrzysz. Weź się lepiej zastanów, czyja to wina, że chłopcy nie chcą się z tobą widzieć. – No raczej nie moja – stwierdził stanowczo Jarek. – Do restauracji ich zabieram? Zabieram. Na wakacje wyjechali? Wyjechali. Ty byś im na pewno tego nie zafundowała. Jeszcze chyba tyle na piłowaniu pazurów nie zarabiasz, nie? – Jarek, ja się z tobą licytować nie zamierzam. Trzeba było ich widzieć, jak wrócili z tych cudownych wakacji. – Kaśka starała się zachować spokój, ale czuła, że na samo wspomnienie tamtych chwil wzbiera w niej złość. – Źle nie mieli – stwierdził Jarek. – A że trochę ich po męsku potraktowałem, to chyba dobrze. W końcu od tego jest ojciec, a z nich mężczyźni mają wyrosnąć, a nie jakieś lelum polelum. – Dobra, szkoda czasu na takie dyskusje. – Kobieta nerwowo przesuwała buteleczki z lakierami. – Nie chcą się z tobą spotykać i tyle. Ja ich nie będę zmuszała. – No raczej będziesz musiała. – Ani mi się śni! – Kaśka nie wytrzymała. – Dla mnie dzieci są najważniejsze i jak nie chcą przebywać z tobą i twoją nową koleżanką, to nie i już. – A, tu cię boli! – były mąż roześmiał się tubalnie. – Że inna ze mną jest i z luksusów korzysta. Od razu się domyśliłem, skąd te twoje humorki. No ale co ja ci poradzę? Jak chciałaś, tak masz! – Człowieku, tobie się chyba w głowie pomieszało – odparła z oburzeniem Kaśka. – W nosie mam to, z kim się prowadzasz. – No to dlaczego dzieciaki przeciwko mnie nastawiasz? – Ja?
– A co? Same z siebie by takich rzeczy nie wymyślały. Pewnie im tam razem z matką do głowy jakieś bzdury wkładacie. Ale żebyś wiedziała, że ja na to nie pozwolę, słyszysz? Kaśka nie odpowiedziała. Bo co miała mówić? Przecież i tak mu nie wytłumaczę, więc szkoda język strzępić – pomyślała. – I daję ci dwa tygodnie. Chłopaki mają do mnie zadzwonić i przeprosić. A jak nie, to ja sprawę zgłaszam i spotkamy się w sądzie. Już prawnika pytałem i za utrudnianie kontaktów z dziećmi mogę cię zaskarżyć w każdej chwili. – No to zaskarż – odpowiedziała zrezygnowanym tonem. Przez okno zobaczyła, że nadchodzi następna klientka. Kaśka chciała więc jak najszybciej zakończyć rozmowę, żeby jej sprawy z byłym mężem nie stały się tematem plotek krążących po całej wsi. – I tak zrobię – obiecał stanowczo Jarek. – Bo ja ci nie odpuszczę, możesz być pewna. – W to nie wątpię. A teraz muszę kończyć, jestem w pracy. W odpowiedzi usłyszała szyderczy śmiech, więc po prostu się rozłączyła. Miała ochotę się rozpłakać. Ze złości i z żalu. Pochyliła głowę nad lakierowanym na biało blatem, odsunęła szufladkę i udawała, że czegoś szuka. – Hej, nie przejmuj się. – Poczuła na ramieniu dłoń Dorotki. – Wcale się nie przejmuję – odpowiedziała zduszonym głosem. – Przecież widzę. – Daj spokój, zaraz będzie tu pani Hanka, nie mam czasu – próbowała opanować emocje. – Spokojnie, weszła jeszcze do sklepu spożywczego. Chwilę tam posiedzi, znasz ją. – Fryzjerka uśmiechnęła się. – Musi zebrać najnowsze wiadomości. – No tak. – Kaśka pokiwała głową. – I spóźni się, jak zawsze. A potem następna klientka będzie musiała czekać. – Nic na to nie poradzisz. – Dorotka wzruszyła ramionami. –
Ale dzięki temu zyskamy pięć minut na szybką kawkę. – Mnie się i bez kawy już ciśnienie podniosło. – Kaśka uśmiechnęła się blado. – Słyszałam. – Koleżanka pokiwała głową. – Nie, żebym podsłuchiwała, ale wiesz, nie mówiłaś cicho, a reszty się domyśliłam. – No to ci nie muszę opowiadać. Przeszły na zaplecze i Kaśka nalała sobie wody. – Naprawdę nie wiem, co ja mam robić – mruknęła. – Wiesz, Jarek się zawziął. Naprawdę gotowy jest oddać sprawę do sądu. – No ale przecież to nie twoja wina. – Nie moja, ale trzeba to będzie udowadniać. Dzieciaki do psychologa prowadzać, rozumiesz? Fryzjerka pokiwała głową. – A wiesz, co mnie jeszcze wkurza? – Kaśka popatrzyła na koleżankę ze smutkiem. – Że on tylko z chłopakami chce się spotykać. A przecież ma jeszcze córkę. Nawet raz o nią nie zapytał, rozumiesz? Jakby nie istniała. Ja tego nie mogę pojąć! Otarła oczy i pokręciła głową. – Nie wiem, jak to będzie. – Na pewno dobrze będzie. – Dorotka objęła ją ramieniem. – Zobacz, jak sobie radzisz bez niego. Masz pracę, zrobiłaś prawo jazdy – wszystko sama. Skoro się od takiego tyrana potrafiłaś uwolnić, to i z resztą sobie poradzisz – pocieszała koleżankę. – Poza tym masz przecież wsparcie, prawda? Obie wiedziały, o kim myślała. Kaśka czuła, że fryzjerka nie mówi tego złośliwie, bo od dawna po cichu kibicowała jej i Tomkowi. – Może i masz rację. – Spojrzała niepewnie na Dorotkę. – Może jakoś wszystko się ułoży. – Na pewno. Kaśka chciała podziękować koleżance za wsparcie, ale w tym momencie zadźwięczał dzwoneczek powieszony przy drzwiach. – A co to? Umarli wszyscy czy jak? – usłyszały głos pani
Hanki. – Już idę! – krzyknęła i odstawiła kubek do zlewozmywaka. Uśmiechnęła się więc tylko z wdzięcznością do Dorotki i wyszła z zaplecza. – To co dzisiaj robimy? – zapytała klientkę. – Takie same jak ma kierowniczka w Lewiatanie. – Pani Hanka była zdecydowana. – Wie pani, żeby się tak mieniły. – Syrenki. – Kaśka pokiwała głową. – Już robimy. Jadwiga nie potrafiła odpoczywać. Może dlatego, że nigdy nie miała na to czasu? Zawsze było coś do zrobienia, zresztą przy tylu dzieciach to nic dziwnego. Poza tym zajmowała się domem i pracowała, więc jedynym odpoczynkiem, jaki znała, był sen. A i na ten nie zawsze mogła liczyć, bo Tadeusz, wiadomo, wracał czasem w środku nocy. Teraz, kiedy mogła już mieć czas dla siebie, też jakoś nie potrafiła siedzieć bezczynnie. Nie lubiła marnować ani chwili. – Mamo, odpocznij sobie – mówiła Tereska. – Jadziu, przecież możesz się położyć i poleżeć – proponował Roman, kiedy narzekała na bolący krzyż lub kolana. – W grobie sobie odpocznę – powtarzała wtedy swoje powiedzonko i wynajdywała kolejne zajęcia. A widząc pełne dezaprobaty spojrzenia, wzruszała ramionami i dodawała: – Lenistwo to grzech. Jeszcze nikomu nic z leżenia nie przyszło. Tego dnia też nie zamierzała odpoczywać. Usmażyła całą stertę naleśników i ugotowała kapuśniak, więc czas, jaki jej pozostał do powrotu dzieci ze szkoły, postanowiła wykorzystać na przygotowanie zapasu kwiatów z bibuły. Małgorzata już kiedyś sugerowała jej, że powinna zacząć robić gwiazdy betlejemskie, bo wkrótce rozpocznie się sezon świąteczny. Jadwiga postanowiła posłuchać tej rady. Wiedziała,
że za kilka dni przyjdzie czas wytężonej pracy. Miała już całkiem sporo zamówień na wiązanki i stroiki. W końcu Święto Zmarłych za pasem – pomyślała, układając na stole potrzebne materiały. Cieszyła się, gdy ludzie doceniali jej umiejętności. Odkąd skończyła kurs florystyczny, nabrała więcej pewności siebie i już nie bała się tak bardzo, że jej bukiety mogą się komuś nie spodobać. Małgorzata reklamowała ją, jak tylko mogła, a dla wielu osób rekomendacja żony wójta wiele znaczyła. I dzięki temu wszystkiemu Jadwiga miała zapewniony bardzo pracowity tydzień. Nie martwiła się tym jednak, bo przewidywany zarobek chciała przeznaczyć na zimowe ubrania dla dzieci. Wreszcie będą miały porządne kurtki i buty – pomyślała z radością. Kolejne bibułowe listki wychodziły spod jej sprawnych palców, a ona łączyła je, tworząc zimowe kwiaty. Lubiła to zajęcie, zawsze dawało jej radość, a od jakiegoś czasu także dodatkowe pieniądze. Jadwiga uśmiechała się sama do siebie i gładziła każdą skończoną łodyżkę przed odłożeniem do wazonu. – Jakie to ładne! – usłyszała męski głos. – Jak prawdziwe. Z daleka w ogóle bym nie odróżnił, które są twoje, a które z mojej szklarni. – Ale mnie wystraszyłeś! – pokręciła głową. – W ogóle nie słyszałam, jak wchodzisz. – Bo gdy się tymi kwiatami zajmujesz, świata poza nimi nie widzisz. – Roman podszedł do Jadwigi i pocałował ją w policzek. – No co ty! – rozejrzała się spłoszona. – Jadziu, przecież nikogo tu nie ma. – Mężczyzna roześmiał się. – A ty się czerwienisz jak nastolatka. – No bo tak jakoś nie wypada… – tłumaczyła zawstydzona Jadwiga. – Jakby ktoś zobaczył, byłoby gadania na całe Jagodno. – A jak na wczasy pojechaliśmy, to nie było?
– Żebyś wiedział, że nie było. Bo nikt nie wiedział. Zresztą czego oczy nie widzą… Mężczyzna pokręcił głową. – Pojąć tego nie mogę. Co kogo obchodzi, że ja cię całuję? Albo że przytulić chcę, czy objąć? Przecież to normalne, ludzkie… – Może i tak, ale wiesz, jak jest. Będą gadać i ust im nie zamkniesz. A ja nie chcę, żeby potem dzieci się wstydzić musiały. Już dosyć miały w życiu powodów, żeby oczy spuszczać. Ja im dokładać nowych zmartwień nie zamierzam. – A czego miałyby się wstydzić? – mężczyzna zmarszczył brwi. – Że ich matkę ktoś uszczęśliwia? To chyba radość jest, co? – Radość radością, ale takie rzeczy bez ślubu nie przystoją. O, i tyle. – Jadwiga nerwowo skręcała w palcach kawałek czerwonej bibuły. – Jeśli tylko o to chodzi, to przecież ja się całkowicie z tobą zgadzam. – Nie rozumiem? – Jadziu, moja droga. – Roman zbliżył się do kobiety i położył dłonie na jej drobnych ramionach. – Coś mi się wydaje, że ty dobrze rozumiesz, o czym mówię. Zresztą i ja uważam, że czas najwyższy. – Na co niby? – Na ślub. Nasz. O tym przecież rozmawiamy. – Romek, ty chyba zwariowałeś! – zrobiła krok w tył i popatrzyła na mężczyznę z przerażeniem. – Może i zwariowałem, ale tylko na twoim punkcie. Zresztą od dawna o tym myślę, ale nie byłem pewien, czy to nie za wcześnie. A teraz, skoro mówisz, że chcesz, ja z ochotą stanę z tobą przed ołtarzem. Jestem kawalerem, ty wdową, więc przeszkód żadnych nie widzę… – Roman, ty sobie nawet tak nie żartuj! – Ani mi w głowie żarty – zaprzeczył mężczyzna. – Wiem, że
powinienem z kwiatami i na kolanach, ale wszystko będzie, Jadziu kochana, tylko przecież nam tak samo teraz w rozmowie wyszło… Najważniejsze, że chcesz i się zgadzasz. Już wiem, co robić. – Ale ja się nie zgadzam! – Jadwiga energicznie pokręciła głową. – Jak to? – Roman był zaskoczony. – Przecież sama mówiłaś przed chwilą… – No mówiłam, ale tak ogólnie. Bo dla nas jest za wcześnie. – Popatrzyła na mężczyznę przepraszająco. – Romek, zrozum, ja nie wiem, czy chcę znowu mieć męża. Trochę się boję, jak by to było i w ogóle. Przecież wiesz… Roman poczuł się urażony. Nie samą odmową, ale tym, że Jadwiga potraktowała go tak, jakby był taki sam jak jej zmarły mąż. A przecież chyba nie dał jej powodu do takich obaw. Robił wszystko, co mógł, żeby ją wspierać, pomagać jej i dzieciom. Czy nie zasłużył na zaufanie? – Oczywiście, ja się narzucać nie będę. I zmuszać cię do niczego nie zamierzam – powiedział spokojnie, starając się nie okazać złości i rozczarowania. – Romek, ty się nie gniewaj… – Nie gniewam się – przerwał jej. – Ale muszę iść, mam robotę w szklarni. Wpadłem tylko zobaczyć, czy u ciebie wszystko w porządku. Widział, że Jadwiga posmutniała, ale w tej chwili jego własne emocje wzięły górę. – Powiedz Igorowi, żeby wpadł, bo obiecał, że pomoże. Do widzenia. Pokiwała głową i w milczeniu patrzyła, jak mężczyzna wychodzi. Wiedziała, że dotknęły go jej słowa, ale nie umiała inaczej. Za bardzo się bała – ludzkiego gadania, tego, co dzieci powiedzą. Naprawdę nie wiedziała, czy to dobry pomysł, żeby znowu zostać żoną. Bo przecież Tadeusz też na początku był
dobry, dopiero potem się zmienił. I właśnie tej zmiany bała się najbardziej. – I po co oni tam dłubią? – Panna Zuzanna stanęła obok Tamary, wskazując laską w stronę koparki, która od rana wykopywała ziemię w miejscu dawnych stajni. – Pomyśleliśmy, że skoro już budujemy, to warto od razu zrobić niewielkie piwnice. Przynajmniej pod częścią pokoi – wyjaśniła Tamara. – Będzie miejsce na drewno, może na przetwory… Zawsze się przyda dodatkowa powierzchnia, prawda? Hrabianka wzruszyła ramionami. – Nigdy nie było piwnicy i jakoś dawałyśmy radę. A to przecież dodatkowe koszty. Mało wydatków będziecie mieli? – Panno Zuzanno, przecież mamy inwestora. – Kobieta uśmiechnęła się. – Damy radę, zapewniam. – No to jak tam sobie chcecie. – Staruszka stuknęła laską o schodek. – Tylko trzeba ich pilnować, żeby fundamentów dworku nie podkopali. – Właśnie pilnuję – zapewniła Tamara. – I to mi się wcale nie podoba. – Panna Zuzanna jak zwykle bez ogródek wyrażała swoją opinię. – Bo ciężarna powinna własnego brzucha doglądać, a nie budowy. – Bez przesady. Przecież siedzę sobie na słoneczku, otulona kocykiem i tylko patrzę. Nie róbcie ze mnie kaleki – oburzyła się Tamara. – Dla dziecka to dobrze. Świeże powietrze i w ogóle… – Tak, szczególnie w tych oparach od koparki – mruknęła hrabianka. – Ale co ja tam wiem. – Machnęła ręką i weszła do dworku. Tamara westchnęła. Była bardzo wdzięczna wszystkim za troskę o nią i dziecko, ale chwilami miała wrażenie, że nie
wytrzyma tego dłużej. Przecież gdybym mieszkała w Kielcach, to każdego dnia wdychałabym spaliny – pomyślała. – Kobiety tak żyją, normalnie pracują i rodzą zdrowe dzieci. Te wszystkie uwagi tylko mnie irytują, a to chyba gorsze niż koparka. Pogłaskała się po brzuchu przykrytym seledynowym kocem. Już ci współczuję – skierowała myśli do dziecka. – Przecież jak się urodzisz, to ci spokoju nie dadzą te wszystkie babcie i ciocie. – Co ja widzę? – męski głos wyrwał ją z zamyślenia. – Samowola budowlana w środku lasu? Spojrzała w kierunku, z którego dobiegały słowa i zobaczyła Szymona. Przez warkot koparki nie usłyszała, jak nadchodził. – Chyba nie zdajecie sobie sprawy, co robicie. – Leśniczy stanął w rozkroku i położył ręce na biodrach. – Drogo was to będzie kosztowało, zapewniam. – O czym pan mówi? – Tamara podniosła się z fotelika, nie zwracając uwagi na koc, który spadł prosto na piaszczysty podjazd. – A pani udaje, że nie rozumie? – nawet nie próbował ukrywać triumfującego uśmieszku. – Takie struganie wariata raczej sądu nie przekona. – Jakiego sądu? – Normalnego. Zaczynacie sobie kopać w środku lasu, bez zgłoszenia, bez zezwolenia i uważacie, że to się uda? Tamara poczuła, jak w gardle rośnie jej ogromna kula. – To nie jest żadna budowa – powiedziała. – Po prostu odbudowujemy stare pomieszczenia i adaptujemy je do nowych celów. – Ładna bajka. – Leśniczy pokręcił głową. – Ale nie przejdzie. Nie ze mną takie numery. – Podszedł bliżej i stanął przed kobietą. – Wiedziałem, że w końcu znajdę coś na was. To była kwestia czasu – wycedził, patrząc jej prosto w oczy. – Jestem cierpliwy. No i warto było, doczekałem się. – Przeniósł
spojrzenie na koparkę, a potem z powrotem na Tamarę. – Kiedy tylko przywieźli te cegły, od razu poczułem, że coś się święci. No i zrobiłem kilka zdjęć tego, co tu było wcześniej. Tylko żadnych zabudowań jakoś tam nie widać. Tamara zrozumiała, że przez tego człowieka wszystkie jej plany za chwilę legną w gruzach. Poczuła, że brakuje jej tchu, zaczęła nerwowo łapać powietrze. Chwyciła się poręczy fotela. – Wynocha stąd! – Łukasz wyszedł zza rogu i wystarczył mu jeden rzut oka, żeby ocenić sytuację. – Chyba już raz cię wyrzuciłem?! Nie zrozumiałeś?! – W pracy jestem. – Szymon wskazał na swój ubiór. – Las obchodzę, mam prawo. I gówno mi możesz zrobić – ostatnie zdanie wypowiedział z wyraźną satysfakcją. – To obchodź przy okazji ten dworek z daleka. – Łukasz stanął między Szymonem a Tamarą. – Bo jak cię tu następnym razem zobaczę, to na słowach się nie skończy. – Grozisz mi? – warknął leśniczy. – Lepiej uważaj! Ani się obejrzysz, a będziesz musiał łopatą wszystko zasypać. – Wskazał na wykopy. – Bo na koparkę to już cię raczej nie będzie stać. – Won! – rzucił krótko Łukasz. – Taki jesteś hardy? – Szymon uśmiechnął się ironicznie. – Już niedługo! Bo ja wam tę budowę zablokuję! – popatrzył na nich wzrokiem pełnym nienawiści. Łukasz zrobił krok do przodu, zmuszając leśniczego do cofnięcia się. Zaciśnięte pięści były jednoznacznym komunikatem dla nieproszonego gościa. Ten natychmiast zrozumiał, że Łukasz nie żartuje. – Niedługo się spotkamy. – Szymon wydął pogardliwie usta. – Nie odpuszczę, zapamiętaj sobie! Ponieważ Łukasz nie odpowiedział, mężczyzna rzucił jeszcze nienawistne spojrzenie w kierunku Tamary, włożył ręce do kieszeni i odszedł w głąb lasu. – Dobrze się czujesz? – Łukasz natychmiast odwrócił się
w stronę ciężarnej, która z powrotem opadła na fotel. – On naprawdę to zrobi – jęknęła. – Wszystko zniszczy. – To tylko groźby, nie przejmuj się. – Przykucnął obok i uspokajająco gładził jej dłoń. – Łukasz, przecież on ma rację. To nie żadna odbudowa czy remont. Wiemy o tym doskonale. A słyszałeś, że nie odpuści. I wygra – dodała zrezygnowana. – Coś wymyślimy. Pokręciła z powątpiewaniem głową. Wizja gościnnych pokoi znowu stała się nierealna. A teraz jeszcze groziły im jakieś kary. Czuła, że Szymon postara się, aby były jak najwyższe. To będzie koniec Stacji Jagodno – pomyślała. Marysia nie spodziewała się, że zobaczy Kamila. Wyjechał do Krakowa pod koniec września i chociaż spotkali się kilka razy, było między nimi jakoś inaczej. Nie wiedziała, o co dokładnie chodziło, nie umiałaby tego określić, ubrać w konkretne słowa, ale czuła, że coś się zmieniło. I tylko nie mogła stwierdzić, czy to w niej, czy może w nim. Niechętnie przyznawała się do tego nawet przed samą sobą, ale poczuła coś w rodzaju ulgi, kiedy wyjechał. Gdy przebywał daleko, łatwiej im się rozmawiało. Może dlatego, że były to rozmowy o niczym, takie zwyczajne wymiany informacji. Nic bardziej osobistego, przynajmniej z jej strony. Jakoś nie potrafiła mówić o miłości. I nie chciała. Kamil opowiadał o nowych profesorach, o koncertach, na które się wybierał, ale ani słowem nie wspominał wakacyjnego wyjazdu. Marysia też nie opowiadała mu o czasie spędzonym bez niego. Jakby oboje chcieli zapomnieć o tamtym okresie. Jednak dziewczyna czuła, że to udawanie obojgu przychodzi z trudem i męczy ich.
Tęskniła za dawnymi chwilami, za bliskością nieobarczoną żadnym niedomówieniem. Wspominała czas, kiedy rozmawiali bez żadnego skrępowania, kiedy każdy dotyk był spontaniczny i szczery, a śmiech nie zamierał, zanim jeszcze wydobył się z gardła. Brakowało jej tego wszystkiego, ale nie wiedziała, co zrobić, żeby wróciło. I bała się, czy to w ogóle będzie możliwe. Kamil nie mówił, że wybiera się do Kielc, więc kiedy zobaczyła chłopaka czekającego pod szkołą, zamiast fali radości po raz kolejny przyszła fala smutku. – Nie uprzedzałeś, że przyjedziesz – powiedziała z nutką pretensji w głosie. – Przepraszam. – Chłopak uśmiechnął się. – Nie wiedziałem, że powinienem. Chciałem ci zrobić niespodziankę. Nie cieszysz się? – Cieszę, ale jestem zaskoczona. – A może masz inne plany? – Mam korepetycje z chemii. Mówiłam ci, ale pewnie zapomniałeś. – Nie zapomniałem. Tylko wydawało mi się, że dopiero o szesnastej. – No tak – przyznała. – W takim razie mamy prawie dwie godziny. Dasz się zaprosić na naleśniki? Pokiwała głową. Poszli do „Pani Naleśnik”, małego bistro mieszczącego się uliczkę niżej niż szkoła Marysi. Jadała tam często, bo chociaż zgodnie z nazwą specjalizowali się w tej popularnej potrawie, to podawali ją na tyle sposobów, że chyba jeszcze nie zdołała spróbować każdego. – Na słodko? – zapytał Kamil. – Tak. Może być rafaello. Złożyli zamówienie i zajęli mały stolik pod oknem. Marysia obserwowała gołębie siedzące na gzymsie opuszczonej kamienicy po drugiej stronie ulicy Słowackiego i zastanawiała