Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony770 503
  • Obserwuję563
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań520 518

Asa Lantz - Genesis 2 - Nasz człowiek z Szanghaju

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Filbana
EBooki
Książki
-A-

Asa Lantz - Genesis 2 - Nasz człowiek z Szanghaju.pdf

Filbana EBooki Książki -A- Åsa Lantz
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 534 stron)

Dla Augusty Każdy może przeżyć tylko jedno życie. Własne. In Sweden, men can have it all. „New York Times”, 10.06.2010

Kanidrom, 1949 Myślał, że brakuje pół głowy. Na karku ziała szeroka krwawiąca rana; przypominała drzewo, w którego środek wbiła się siekiera, ale które dzięki swemu jądru – woli życia – nadal stoi prosto. Usiłował zrozumieć, jak do tego doszło. W domu? Po drodze tutaj? Lepiej wszystko sobie uporządkować, niż na to patrzeć. Jak została tu wciągnięta. Jak krew ciekła z otworu. I że zrobił to stalowy pręt. Oczy. Spojrzeć jej w oczy. Zobaczyć, że ona go widzi. Zobaczyć, że widzi, że on nic nie zrobił. Tego, co zrobił wcześniej, nie widziała! Że tak bardzo się starał. Że poruszył niebo i ziemię. Dzwonił na wszystkie numery. Wysłał wszelkie możliwe telegramy. Pukał do wszystkich drzwi. Nigdy już się nie dowie. Umrze, nie mając świadomości, że to nie jego wina, że wszyscy ci szakale powiedzieli nie. Chciałby to wykrzyczeć: zrobiłem wszystko, co mogłem! Jednak to nie wystarczyło, przepraszam! Przepraszam! Nie słyszał dokładnie, co wrzeszczeli, ale domyślał się, że część z tego była skierowana do niego. „Ona umrze!”, krzyczeli i wbijali stalowy pręt, aż tryskała nowa struga krwi. „A może myślisz, że jesteś w stanie ją uratować?”. Najczęściej do pościgu używali psów. Ale teraz nie. A potem usłyszał propozycję, która wydostała się z krzyczących ust. Właściwie to raczej zobaczył, jak te usta się otwierają, zamykają i wyrzucają to z siebie. Ofertę. „Ona umrze, ale ty nie musisz”.

Tysiąc głów się odwróciło, by zobaczyć, do kogo wołają. Propozycja. Oferta. Jego spojrzenie zatrzymało się na jednej z tych głów. Na twarzy starca. Przepraszam. Zamknął oczy.

CZĘŚĆ I Zaczynamy w Szwecji 2011 1. Göteborg, Dom Huldy, koniec listopada Śpiąca Królewna budzi się i widzi Najpierw myślała, że obudził ją ból, bo całe ciało bolało ją i piekło od tych wszystkich siniaków i ran. Ale obudziła się nie z powodu opuchniętej twarzy. Nie przez sine plamy na skórze głowy. Nie przez to na dole, co krwawiło i paliło. Nie obudził jej blask świecznika adwentowego w oknie czy gwiazd świecących na czerwono. Nic z tych rzeczy. To ten odgłos. Trzask, jaki wywołała, kiedy przez sen – bo przysnęła, a może straciła przytomność wskutek szoku, siedząc na krześle w salonie – bezwiednie postawiła stopę na bąbelkowej folii, która spadła na podłogę. Takiej, w jaką owija się delikatne przedmioty, żeby się nie uszkodziły. Zwłaszcza gdy wysyła się je pocztą. Właśnie pożegnała się z dziennikarką, która chciała zobaczyć treść jej mejla. Ona sama nic z niego nie rozumiała. „Które jednostki powinny być uważane za tak jednoznacznie złych reproduktorów, że nie należy dopuszczać do ich rozmnażania?”.

Mejl wyraźnie zainteresował dziennikarkę. Podumała chwilę i wreszcie spytała, czy mogłaby przekierować go do siebie. Śpiąca Królewna zaprotestowała. To mogło być niebezpieczne. Bo rozsiewało zagrożenie jak wiatr pyłki dmuchawca. Wiadomo przecież, ile da się wyczytać z czyjegoś adresu mejlowego. Numer IP i całą masę rzeczy, nie, dziennikarka musiała zadowolić się zdjęciem ekranu monitora z otwartym mejlem. Nie rozmawiały już więcej. Potem dziennikarka zniknęła, a Śpiąca Królewna wyszła do kuchni, żeby sobie coś przynieść, i właśnie tam dostała tę paczkę. Przekazała ją Annika, nawet zażartowały, że chyba jeszcze za wcześnie na gwiazdkę. Śpiąca Królewna miała głęboko gdzieś gwiazdkę, wstrzymała jednak oddech w napięciu, bo ta paczka wyglądała tak, jakby przebyła bardzo długą drogę. Czyżby dotrzymał obietnicy? I kupił piękne prezenty dla niej i dla małej, i wysłał je wcześniej, bo wiedział, że sam przyjedzie później? Wróciła do salonu. Jakaś biedna cygańska dziewczynka położyła się na kanapie, ale Śpiąca Królewna ją przepędziła. Przykro mi, powiedziała, przyjdź za chwilę. Takie momenty jak ten trzeba przeżywać w samotności. Solitude, przypomniało jej się. Jakie to ładne słowo. Cierpieć solitude. Musiała się pohamować, żeby nie rozerwać paczki jednym szarpnięciem. Szeroka taśma klejąca. Wyściełana koperta. I miękka, wiele obiecująca folia bąbelkowa, w którą owinięta była zawartość. Potem wszystko stało się jasne. Chyba odpłynęła, a może straciła przytomność. Straciła świadomość. Dopiero kiedy spadła z krzesła, ocknęła się i rozejrzała oszołomiona. Tam. W rogu, przy drugiej kanapie. Nie do wiary, pomyślała najpierw i zadała sobie pytanie, czy może wszystko tylko jej się śni? Podeszła bliżej i stwierdziła, że się nie myliła. Męski narząd reprodukcyjny leżał jak przyklejony na podłodze w salonie. Penis i jądra, wszystko w komplecie.

Dopiero kiedy przyjrzała się z bliska i uniosła całość odrobinę do góry, poznała. Podniosła paczkę, nakrywając ten skarb dłonią. Jak robiła to tyle razy wcześniej. Nie miała wątpliwości. To, co trzymała w ręku, należało do Henninga.

2. Göteborg, cmentarz Stampen, poranek po dniu Wszystkich Świętych, 6 listopada1 Śmierć nadeszła w taksówce Kierowca pokręcił nosem. Może trochę czymś zajeżdżało, ale do bagażu nie można się było przyczepić. Nieduża walizka na kółkach wyglądała całkiem zwyczajnie. Myślał, że to pomyłka. W zamówieniu złożonym poprzed- niego wieczoru była mowa o Stampgatan, dokładnie przy wejściu na cmentarz. Tuż pod napisem, który upominał: „Pamiętajcie o śmierci”2 . Przed nim rozpościerała się migotliwa panorama światełek. Wczoraj był dzień Wszystkich Świętych i wciąż jeszcze paliły się znicze, tworząc niezwykły nastrój. Miasto umarłych. Z własnymi uliczkami i adresami. Kierowca już miał odjechać, gdy nagle dostrzegł coś tuż za bramą. Wszedł na cmentarz. I tam ich zobaczył. Ciasno spleceni leżeli na dużym pięknym grobie, przykryci czymś w rodzaju kartonu. Obok, na okazałym nagrobku, schły dwie pary skarpetek – czerwone i niebieskie. Kierowcę ogarnęły sprzeczne uczucia. Z jednej strony oburzenie na kochanków tak bezwstydnych w obliczu śmierci, z drugiej wzruszenie na widok czule przytulonych ciał. Ale przez myśl mu nie przeszło, że któreś z tych moczymord zamówiło sobie taksówkę. A jednak. Kiedy już miał się odwrócić na pięcie i odjechać, by gdzieś po drodze wypić pierwszą poranną kawę, rozległ się 1 W Szwecji dzień Wszystkich Świętych obchodzony jest w sobotę między 31 października a 6 listopada (jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumaczki). 2 Mowa o napisie widniejącym nad bramą wejściową cmentarza w dzielnicy Stampen.

sygnał budzika i jeden z tych oberwańców usiadł na grobie. Wszystko się zgadzało. Obudzony mężczyzna chciał jechać na lotnisko i podał to samo nazwisko, które widniało w zleceniu: Henning Asplund. Kierowca zaklął w duchu. Kto to słyszał, żeby tak marnować czas poważnych ludzi. Ruszył do auta. – Już idę! – Pijaczek wstał i usiłował zebrać swoje manatki. Taksówkarz nastawił się bojowo, bo nie zamierzał pozwolić, żeby cuchnące resztki kartonów znalazły się w jego samochodzie. Są pewne granice. Niepotrzebnie się jednak denerwował, ponieważ moczymorda starannie je poskładał i wcisnął między krzaki. Potem zniknął na chwilę z pola widzenia, prawdopodobnie na poranne siku, sądząc po podejrzanym plusku. A może ten odgłos dochodził od strony kranu, skąd ludzie, normalni ludzie, którzy przychodzili tu, żeby oddać szacunek swoim zmarłym, brali wodę do podlewania kwiatów. Szofer wytężył wzrok w półmroku i odniósł wrażenie, że oberwaniec się przebrał i teraz stoi przy kranie i się myje. Tego widoku wcale nie był ciekaw. Otworzył więc „Göteborgs-Tidningen” i usiłował zagłębić się w informacjach sportowych. Kiedy znowu podniósł wzrok, jego klient stał już przy samochodzie. Całkiem schludny, w garniturze. Skąd on go wytrzasnął? Kobieta popłakiwała cichutko. Kierowca opuścił wszystkie szyby i demonstracyjnie głęboko zaczerpnął świeżego powietrza, gdy mężczyzna wszedł do środka, zwracając się jeszcze do ukochanej: – Proszę cię, wpadnij czasem do babci. Jakiś czas mnie nie będzie, a ojciec... Kobieta skinęła głową. – Kurs będzie kosztować 350 koron – oznajmił kierowca, jakby w nadziei, że pasażer się zniechęci. Ale Henning Asplund machnął mu przed nosem plikiem stukoronowych banknotów. Wyciągnął rękę przez okno i po raz ostatni pogłaskał ukochaną po policzku.

Potem ruszyli w ciemność. Kiedy tylne światła taksówki zniknęły na końcu Stampgatan, Śpiąca Królewna wróciła na grób i na nim przysiadła. Nikt nie pomyślał o tym biedaku, który spoczywał tam, w dole, nawet w dzień Wszystkich Świętych. Ale ona zawsze nosiła w plecaku paczkę świeczek do podgrzewacza. Ustawione w równym szeregu na nagrobku paliły się wczoraj wśród setek innych lampek. W mieście światła i śmierci. Trawa na grobie była przygnieciona. Ale nie w dwóch miejscach, jak po dwóch osobnych ciałach, tylko wszędzie. Jak po jednym olbrzymim. Bo oni właśnie czymś takim byli. Jednym ciałem. To dlatego tak często spali na dworze. Schroniska niechętnie przyjmowały pary. A kto lubi spać bez swojego faceta? Alma3 była w porządku, ale tam przyjmowali tylko kobiety. W Tillfället4 przy Partihallarna5 niby pozwalali mieszkać we dwójkę, ale to nie najlepsze miejsce. Tam były same opryszki. Faceci nie umieli trzymać łap przy sobie. I czasami zdarzało się, że dostawali w pysk. Nie, dopóki nie ma przymrozków, woli nocować pod gołym niebem. Tak mniej więcej do 15 października, byleby mogła spać pod jednym kocem z Henningiem. Przestała płakać. Skoro wszystkie łzy, które wylała przez ostatnie tygodnie, nie pomogły, to nie ma sensu mazać się teraz. Zrobił to. Pojechał na drugi koniec świata bez niej. Parszywiec jeden. Jednak nagle zmieniła zdanie. Henning to jedyna osoba, która się o nią troszczy. I jest miły, prawie zawsze. Dobrze wiedziała, że szybko znalazłoby się paru takich, którzy chętnie zajęliby jego miejsce. Mogli sobie pomarzyć. Po jej trupie! Ale teraz on wyjechał. Zostawił ją i przez dwa tygodnie będzie musiała radzić sobie sama. Każdy, kto choć raz został bez dachu nad głową, wie, co to znaczy. Zwłaszcza kobieta. 3 Alma – schronisko dla bezdomnych kobiet w Göteborgu. 4 Tillfället – centrum opieki dla bezdomnych w Göteborgu. 5 Partihallarna – hurtowe centrum ogrodnicze założone w Göteborgu w 2008 r.

Henning wyjechał, ale przedtem starał się o nią zatroszczyć. Poszli razem do Almy z pytaniem, czy ona nie mogłaby u nich zamieszkać, gdyby mąż wyjechał. Powiedział tak: „Na pewien czas wyjeżdżam”. A oni pomyśleli, że wybiera się najwyżej do Munkfors6 . Ale się mylili. On, jej mąż, jechał do Chin. Do Szanghaju! Śpiąca Królewna zachichotała, to przecież jakieś szaleństwo. Szaleństwo, ale trochę jej to imponowało. Ludzie w Almie byli w porządku. To nie ich wina, że mają tylko cztery miejsca dla takich jak ona, zgłaszających się w ostatniej chwili prosto z ulicy. Pozostałe miejsca, te normalne, były zajęte przez kobiety, które dostały skierowanie z opieki społecznej. Ktoś przecież musiał płacić, nawet w Almie. Pracownicy Almy przestali wreszcie przemawiać jej do rozsądku. Śpiąca Królewna już nigdy więcej nie da się wciągnąć do systemu. To przecież system ją dławił od samego początku, więc dlaczego miałaby teraz mu się podlizywać? I znowu stać się jego częścią? Nie, nie, za żadne skarby. System nie wspiera ludzi, którzy się nie uginają, tak po prostu jest. Całe zło zaczęło się od tego, że obciążono ją winą za pewne zdarzenie, chociaż to ten idiota szef nie dawał sobie rady ze swoją robotą. Wszyscy wiedzieli, że tak było! Ale kto musiał odejść? Nie szef, skąd! Śpiąca Królewna. Nie załamała się. Później próbowano zmusić ją do oświadczenia, że jest chora. Przynajmniej dostawałaby wtedy zasiłek chorobowy. Ale Śpiąca Królewna nie należała do tych, co kłamią. Nie była chora. W szkole, gdzie pracowała, coś się wydarzyło, doszło do konfliktu, źle ją potraktowano i kropka. To nie ma nic wspólnego z żadną chorobą. To był INCYDENT. Dlaczego więc miałaby łykać pigułki, chodzić do lekarza i korzystać z pieniędzy podatników tylko dlatego, że zdarzył się INCYDENT? Jeśli jednak ma się taki sztywny kark, trzeba się liczyć z tym, że w końcu wyląduje się na bruku. Mimo że nie bierze się narkotyków i nie choruje na głowę. A potem następuje coś tak 6 Munkfors – niewielka miejscowość w Szwecji, ok. 300 km na północ od Göteborga.

dziwnego, że człowiek nagle przestaje istnieć! Bezdomni w Göteborgu to albo kryminaliści, albo psychicznie chorzy. Innych bezdomnych nie ma. Ale Śpiąca Królewna istnieje. Istnieje jak najbardziej. Tyle że teraz, dopóki Henning nie znajdzie się znowu przy niej, czuje się tak samotna, że niemal skłonna jest przyznać, że jej nie ma. Henning też nie jest psychicznie chory. Czasami sobie żartowali, że we dwoje stanowią całą rezerwę talentów tej populacji. Bywało, że Henning raz czy drugi sięgał po narkotyki, owszem, ale nie był narkomanem. Skąd! On też nie zamierzał podlizywać się systemowi. „Niezależnie od wszystkiego nigdy nie podawaj im swojego numeru identyfikacyjnego – zwykł mówić. – Jeśli to zrobisz, będziesz skończona”. Jednak żeby móc mieszkać dłużej w Almie, trzeba było podać im te cyferki. Numer identyfikacyjny. Szef opieki społecznej musi go znać. Ciekawe po co? Czy oni naprawdę myślą, że ktoś, kto ma dom, pracę, samochód i dzieci, że ktoś taki będzie próbował przemycić się do Almy, schroniska dla bezdomnych kobiet? Albo jeszcze gorzej, do Tillfället? Między alkoholików? Czy to dlatego tak uparcie domagali się tego numeru? Aby nie doszło do „niedozwolonego nadużycia zasobów socjalnych”? Za którymś razem, jeden jedyny raz, nie wytrzymała i tak właśnie powiedziała jakiejś okropnej babie z wydziału socjalnego. Najpierw odrzuciła samo nazwisko, ale potem uznała, że najlepiej będzie zrezygnować też z imienia. Tyle że ludzie muszą przecież człowieka jakoś nazywać. Więc została Śpiącą Królewną, tą, która zasnęła i spała przez sto lat, dopóki nie pojawił się królewicz, by zdjąć z niej zły czar. Kto nie marzył o tym, żeby obudzić się pewnego dnia i nagle mieć wszystko, czego dusza zapragnie? Męża, dom, pieniądze i... Własne królestwo? Jeśli nie chciało się podać swojego numeru identyfikacyjnego, można było liczyć tylko na szczęście. Czyli na te cztery awaryjne miejsca w Almie. Człowiek musiał stawić się tam punkt ósma wieczorem, ale jeśli był piąty w kolejce, nie miał już na co liczyć.

– Tylko pamiętaj, żeby tam być o ósmej, to się uda – pocieszał ją Henning. Podeszła do kranu, gdzie wisiały zielone pojemniki. „Umywalka”, tak nazywali to miejsce. Nie rozebrała się, bo było za zimno, jedynie opłukała ręce i twarz. Bolał ją prawy policzek. Nie miała lusterka, ale liczyła na to, że nic nie widać, bo inaczej byłby problem. Do Almy nie przyjmowano ofiar przemocy. Tam miejsce mogły znaleźć tylko kobiety bezdomne, narkomanki albo psychicznie chore. Ofiarom przemocy wstęp wzbroniony. One powinny trafić do Opieki dla Kobiet. Ale tam z kolei nie przyjmowali zażywających narkotyki. Ani chorych psychicznie. I trzeba było mieć numer identyfikacyjny. Nie podmyła się, choć normalnie zawsze to robiła, jednak teraz chciała zachować ślad po nim. Może już nigdy nie będzie miała go tak blisko. Odegnała tę myśl. Jasne, że będzie go miała. Henning wróci za dwa tygodnie. Przecież sama widziała bilet powrotny. Mimo to łzy pociekły jej po policzkach. Ta lodowata, cicho szemrząca cmentarna woda przypomniała jej wczorajszy wieczór. Wrócili tu wcześnie, żeby jeszcze zdążyć się sobą nacieszyć. Cmentarz był taki piękny. Prawie na każdym grobie paliło się światło. „To tak, jakby pływać po ciemnym morzu usianym świecącymi widmami”, powiedział Henning. On naprawdę umiał być poetą, jeśli tylko chciał. I śpiewał jak bóg, a ona jak najpiękniejsza bogini. Siedzieli w tym morzu świateł i śpiewali. Nauczyła go kilku melodii ze sztuki Przełamując fale, w której miała występować, w kościele pod wezwaniem św. Jana. Całkiem nieźle mu szło. Zwłaszcza ta, kiedy Bess jedzie pierwszy raz na platformę wiertniczą, żeby ocalić Jana. Kiedy uświadamia sobie całą... całą nieskończoność swojej miłości. Och, jaka to piękna melodia! Śpiewali ją kilka razy. Nikt ich nie słyszał, tutaj nie było tak dużo odwiedzających jak na Cmentarzu Wschodnim. Tam młodzi ludzie zrzucili się, żeby kupić kilka tysięcy lampek, tak aby każdy zmarły dostał co najmniej jedną. Ale tu, na Stampen, było inaczej; ten cmentarz

pozostał trochę zapomniany. Umyli sobie nawzajem stopy. On zaskoczył ją prezentem, co prawda niezapakowanym, ale nie szkodzi, to i tak był najlepszy upominek, jaki mogła sobie wyobrazić. Para nowych wełnianych skarpet. Czerwonych, o kilka rozmiarów za dużych, lecz jakie to miało znaczenie. Spała w nich tej nocy. Całe ciało rozgrzało się od dołu, a popękanych pięt, które zwykle jej dokuczały, teraz w ogóle nie czuła. Taki właśnie był Henning. Opiekuńczy, chociaż zanim dał jej ten prezent, najpierw trochę się zirytował. Kiedy uznał, że ona za bardzo marudzi i jest płaczliwa, wymierzył jej policzek. Ale potem pojawił się prezent. – Przywiozę ci też coś naprawdę ładnego z Szanghaju – obiecał. – I tobie, i małej. To dla Emmy wybrał się w tę podróż. Żeby miała trochę luksusu. Żeby wiedziala, że jej tata nie jest jedynie wyrzutkiem społeczeństwa. Ma także inne życie. Tak naprawdę jest na swój sposób panem. Właścicielem domu, no, może na razie jeszcze nie, ale już niedługo. W Szanghaju. Pewnie Emma będzie mogła kiedyś opowiedzieć o tym swoim kolegom na wyspie. Może to trochę złagodzi fakt, że jej rodzicom wcześniej nie za bardzo wiodło się w życiu. Może teraz to się zmieni. – Taka propozycja to przecież szansa. Wszyscy są wygrani – powiedział. – To nowy początek. W świecie Śpiącej Królewny nowy początek to zabranie małej do siebie. Dwa dni po planowanym powrocie Henninga Emma skończy osiemnaście lat. W pierwszą niedzielę adwentu. – Co byś powiedziała na jedwabną sukienkę? Albo na taki koc, jaki oni robią z jedwabników? Dwaj kumple Henninga, Sven i Jimmy, byli tam już wiele razy i widzieli fabryki jedwabiu. Śpiąca Królewna miała zatkany nos, odchrząknęła więc i postarała się powiedzieć wyraźnie. – I nieduży flakonik dla mnie? – Całkiem duży – obiecał. – Jak to się nazywa? Jakoś tak jak samolubny czy coś w tym stylu? Dokładnie.

– Égoiste! Tak, miała być woda Égoiste i jedwabna sukienka. No i może koc. Usiłowała wyprostować przygniecioną trawę na grobie – nie ma powodu pokazywać staremu, że jest jeszcze bardziej zapomniany i opuszczony niż w rzeczywistości. Jasne, że to dziwne, przecież miał tylu krewnych, naprawdę fajnych ludzi, a jedyną osobą, która troszczyła się o jego grób, był Henning. Odwiedził babcię jakiś czas temu i powiedział, że ciało ma już wątłe, ale głowę taką jak zawsze – otwartą na niektóre rzeczy, a zablokowaną na inne. Nie pamiętała o żadnym grobie. Tak więc Śpiąca Królewna rozgarniała trawę, myśląc gorączkowo. Nie to, żeby jeżdżenie do Chin było czymś niezwykłym. Nie, od wielu lat słyszeli o tych podróżach. Nikt, kto żył na ulicy, nie mógł o nich nie słyszeć. Rzecz jasna, głównie od Jimmy’ego i Svena, oni tam byli mnóstwo razy i opowiadali Bóg wie co o luksusowym życiu, aż wszyscy mieli po dziurki w nosie tego ich gadania. Jeździli też inni. Różnica między Henningiem a Jimmym i Svenem była taka, że oni nie mieli dziewczyn. Mogli jeździć sobie, gdzie chcieli. A Henning miał. Śpiącą Królewnę. Mimo to pojechał. Kiedy pierwszy raz wspomniał, że się tam wybiera, zagroziła mu, że pójdzie do adwokata. – I co mu powiesz? – spytał Henning. – Że jesteś już żonaty! – krzyknęła. – Ze mną! Ale przecież nie miała na to żadnych papierów, ich małżeństwo było zapisane może w niebie, ale nigdzie poza tym. Tak więc jeśli o to chodzi, mógł wziąć sobie za żonę pierwszą lepszą małą chińską masażystkę. Jednak obiecał, że jej nie zapomni. Bo żadna Chinka nie może się z nią równać. Wcześniej był kompletnie niezainteresowany, kiedy Sven i Jimmy pytali, czyby do nich nie dołączył. Zaczął o tym myśleć dopiero, kiedy przyszedł list. Został wysłany do redakcji gazety „Faktum”, tej, którą sprzedawali bezdomni, a nazwisko Henninga widniało na samej górze. Musiała przyznać, że to

brzmiało... ciekawie. Można było dać się w to wciągnąć. I tak też się stało. – Czasami warto skorzystać z szansy – powiedział. Tamci mieli tym razem nie jechać. Sven i Jimmy wybierali się później, czyli nikt poza Henningiem teraz nie wyjeżdżał. Sven mówił, że Henning dostał list skierowany do niego osobiście. Listy zwykle przechodziły przez niego, ale zawsze wskazywano w nich na innych: na Svena i Jimmy’ego oraz na Stevena i Larsa. Żołądek znowu dał o sobie znać bolesnym skurczem. Za kilka godzin jej facet odleci do Szanghaju. Sam. Inni zawsze jeździli tam we dwóch. To była zagwozdka, która piekła i wwiercała się głęboko. Dlaczego Henning musiał jechać sam? Na zegarze kościelnym było wpół do szóstej. Pora, żeby powoli wyruszyć w stronę Trappanér7 na kawę. Potem wybierze się pewnie do Domu Huldy8 . Tam zawsze jest co robić. Skarpetki domagały się zacerowania, a ubraniu przydałoby się pranie. A późno wieczorem znowu chór. Kiedy sobie o tym przypomniała, od razu zrobiło jej się trochę raźniej. Chór bezdomnych ćwiczył w każdy wtorek w kościele św. Jana, ale teraz, kiedy przygotowywali się do wystawienia sztuki, spotykali się częściej. Prawdziwej sztuki z prawdziwymi aktorami. Premiera była zaplanowana na czwartą niedzielę adwentu. A z kościoła już niedaleko do Almy. Śpiąca Królewna wyniosła swój dramat za bramę. „Pamiętajcie o śmierci”, przeczytała i dotknęła bolącego policzka. Tak, pamiętała o śmierci. 7 Café Trappanér – rodzaj kawiarni dla bezdomnych, otwartej przez cały rok oprócz lata. Bezdomni mogą otrzymać tam nie tylko posiłek, ale m.in. ostrzyc włosy czy zadbać o higienę osobistą przy pomocy pracujących w kawiarni wolontariuszy. 8 Dom Huldy (Huldas hus) – otwarta w 2009 r. w Göteborgu placówka dziennego pobytu, w której bezdomne kobiety mogą skorzystać z pomocy w codziennych sprawach, jak pranie czy higiena osobista, ale także mają możliwość uczestniczenia w licznych programach edukacyjnych.

3. Göteborg, Örgryte, listopad Isa skrada się na palcach po swym pogrążonym we śnie domu Isa Montgomery powoli i ostrożnie uwolniła się z objęć męża. Usiadła na brzegu wielkiego łóżka i oddychała bezgłośnie, starając się prawie nie poruszać, żeby łóżko się nie rozkołysało. Wreszcie podniosła się i na palcach wyśliznęła za drzwi sypialni. Na wszelki wypadek zatrzymała się na chwilę w holu, zanim zrobiła pierwszy krok po schodach w dół. W porządku. Było cicho. On spał dalej. Dębowe deski pod jej bosymi stopami nie wydawały żadnych odgłosów, kiedy przemykała przez pogrążony we śnie dom. Na dole zaczęła oddychać swobodniej. Nie zapaliła jednak światła. Kiedy wprowadzili się tu niemal dziesięć lat temu, uważała, że nigdy nie nauczy się tak ogromnego domu. Myślała, że zawsze będzie w nim jakiś zakamarek, którego nie dotknie, a teraz znała go jak własną kieszeń. Co raczej nie było takie dziwne, skoro spędzała w nim tyle czasu. W kuchni jedynym źródłem światła była podstawa wyspy. Cała biała. Poza tym wszystko wykonano z ciemnego drewna. Dał się też zauważyć przyćmiony blask kranu z matowej stali i nieco intensywniejszy ekspresu do kawy. Isa przemknęła dalej, przez salon i jadalnię, do gabinetu. Dopiero tam zapaliła lampkę na biurku. Jej światło rozlało się szeroko. Okno nagle wydało się czarnym murem. Niewielkiej ulicy Fredrika Bremergatan, która wiła się po najpiękniejszym wzniesieniu dzielnicy Örgryte, nie było widać ani trochę. Jedyne, co zdradzało, że Isa nie jest zupełnia sama na świecie, to czerwone migające światełko nad drzwiami naprzeciwko, które informowało o włączonym alarmie. Również tamten dom stał wysoko nad ulicą. Dwa ogromne domy-promy szybujące

w czarnej nicości. Laptop leżał na biurku. Kontrolnie rzuciła okiem na półkę. Tak, drukarka też stała na miejscu. Mała lampka mrugała pełną nadziei zielenią. Drukarka wypluła dwie kartki szybko i niemal bezgłośnie. Mimo to Isa stanęła w drzwiach i nasłuchiwała niespokojnie. Dopiero potem wzięła je do ręki. Bilet lotniczy. I hotelowy voucher. Później usunęła oba mejle. Dla pewności sprawdziła jeszcze, czy nie przyszło nic nowego, co nie powinno pozostać w poczcie, ale wszystko wydawało się w porządku. A jednak? Jeden mejl był od Filippy i zawierał kilka zdjęć z wczoraj. Ale pracowita mróweczka z tej Filippy, pokaz skończył się dopiero po jedenastej, a ona mejla wysłała już o drugiej w nocy... „Dziękuję za wczoraj! Przed tobą błyskotliwa kariera, po prostu na ciebie czeka... Boże, jaka ty jesteś piękna”. Isa klikała w jedno zdjęcie po drugim. Przyglądała się im krytycznie. W porównaniu z innymi kobietami w jej wieku, spiętymi, z wymuszonym uśmiechem, ona wyglądała na wyluzowaną. Jakby nigdy nie robiła nic innego, tylko prezentowała na wybiegu stroje przed zgromadzonymi paniami. Mimo to się wstydziła. Szybko usunęła zdjęcia. Czyli tak nisko upadła. Jej mózg śpi głęboko, a jedyne, do czego ona się teraz nadaje, to pokazywania na sobie ubrań wymyślonych przez kogoś innego i kręcenie tyłkiem. Rozmyśliła się. Otworzyła kosz i cofnęła jedno ze zdjęć. Zgadza się. Dobrze widziała. Na tej fotografii ma na sobie prześwitującą krótką sukienkę i bawi się szalem także z przejrzystego materiału. Ale jej uwagę zwróciło głównie własne spojrzenie skierowane na publiczność. Konkretnie na jednego z nielicznych obecnych tam mężczyzn, który gapił się na nią tak, jakby chciał ją schrupać. Wzrok Isy mówił, że mu się udało. Szybko wrzuciła zdjęcie z powrotem do kosza i od razu go opróżniła. Ohyda. Ohyda. Ohyda.

Starała się oddychać spokojnie. Zrobiła to dla Filippy. Ponieważ Filippa nie mogła sobie pozwolić na skorzystanie z profesjonalnych modelek, oczywiste było, że Isa zgłosi się do pomocy. Ale to otoczenie, Montgomery! Towarzystwo. Trudno jej było jednak mieć pretensje do Filippy o to, że ma niewłaściwych klientów. Takich, którzy nie pasują do wyobrażenia Isy o interesujących ludziach. Klienci Filippy mieli pieniądze. I tyle. To nie Filippa zrobiła błąd, lecz Isa. Że dała się w to wciągnąć. Pozostałe modelki – też żadne „prawdziwe”, tylko przyjaciółki albo nawet sąsiadki. Mamy koleżanek i kolegów jej dziecka. Wszystkie z tymi napiętymi twarzami. Równie napiętymi jak skóra na ich chudych ciałach i sprawiającymi wrażenie, że wystarczy wziąć igłę, przekłuć i pufff! Albo: buch! I popękają. A wszystko, co ukryte pod tą skórą, wypłynie na wierzch. Obsceniczny... potok. Głupie gadanie. Isa wiedziała, że jeśli nawet te kobiety wyglądają na delikatne, jakby w każdej chwili miały się rozpłynąć, to tylko iluzja. Ich zewnętrzny rynsztunek był jak opatentowana membrana – cienka, wręcz niewidoczna, ale mocna niczym jedwabna nić. Zamknęła mejla od Filippy. Po jakie licho w ogóle zaprzątała sobie myśli życiem tych kobiet? A nie własnym? Tym, co powinna zrobić? Kliknęła na odebraną pocztę jeszcze raz. Nic nowego. Gdyby John coś napisał, miałaby to na Gmailu, a nie w swojej zwykłej skrzynce. Zawahała się, czy nie powinna jednak sprawdzić także jej. Znowu stanęła w drzwiach, wyszła do salonu i zbliżyła się do schodów od drugiej strony. Nie, nikt nie nadchodził. W końcu jednak zmieniła zdanie, kiedy dotarła do logowania się na stronie Gmail. Komputer pracował bardzo powoli, czasami się zawieszał i tylko szumiał. Wówczas nie dawało się go nawet zamknąć. Rozmawiała z Johnem przed południem i wtedy wszystko wydawało się pod kontrolą. Spotkał się ze Svenem i Jimmym. Oni byli całkiem spokojni. Chcieli doprowadzić się do porządku

przed podróżą, żeby nie wyglądać jak dwa wraki. Nie, oni podchodzili do tego na luzie. I John, i Isa wiedzieli, że to postanowienie będzie aktualne przez kilka godzin. Potem zostanie zapomniane. Najważniejsze, że się zdecydowali. Pojadą. Dokładnie za tydzień. Isa spytała Johna, czy wie, gdzie mają siedzieć w samolocie. Chyba nie dostali miejsc obok Svena i Jimmy’ego? Wystarczy, że będą musieli być z nimi dwadzieścia cztery godziny na dobę przez całe dwa tygodnie. Tkwienie przez dwanaście godzin w samolocie obok dwóch alkoholików to już naprawdę za wiele. Żadnych nowych wiadomości. Rozmawiała także z policjantem Mario Tummem. Jeszcze nie zarezerwował sobie miejsca, ciągle czekał na zgodę pani prokurator. Isa przeszła do wiadomości archiwizowanych i właśnie zamierzała usunąć wszystkie z ostatniej sesji, gdy pojawił się nowy mejl. Szybko kliknęła dwa razy. List się otworzył, ale chyba nie był od Johna. „Weźmy taką miejską kamienicę, gdzie w dwudziestu małych kuchniach – nad nami i obok nas – gotuje się takie same mięsne klopsiki, gdzie każdy mały pokoik dziecięcy kryje więdnące i odgrodzone od świata ludzkie latorośle – czy to nie woła o bardziej przemyślaną organizację, organizację w duchu kolektywizmu?!”. Jako nadawca podpisany był swedishmen. Przez chwilę gapiła się na tekst, ale potem zamknęła dokument. Czyli takich idiotów można znaleźć nawet na Gmailu. Usunęła historię swoich wejść. Teraz nikt już nie będzie mógł sprawdzić, na jakie strony zaglądała. Następnie przycisnęła guzik wyłączający komputer. Wiedziała, że nie powinno się zamykać komputera w ten sposób, że należy przejść długą drogę wylogowania, ale dla niej była zbyt powolna. Isa chciała, żeby ekran szybko zrobił się czarny. Kiedy złożyła bilet i voucher i wsunęła je za podszewkę teczki do laptopa, przyszło jej do głowy, że jeszcze nie omówili szczegółowo sposobu, w jaki zorganizują sobie pracę tam, na

miejscu. Ona i John filmowali razem już od długiego czasu i opowiedzieli całkiem otwarcie chłopakom o projekcie, ale to raczej nie zadziała, jeśli będzie w nim uczestniczył także Mario: To jest Mario, on jest policjantem. Isa zgasiła światło w gabinecie i po cichu ruszyła przez cały dom na górę. Miała kompletnie dość facetów. Ta podróż musi oznaczać koniec, rozwiązanie. Albo jej niemal już wygasłej kariery, albo życia bez pracy. Fredrik Jansson, redaktor Uppdrag granskning9 , powiedział jasnym tekstem, że chce dać jej szansę. Ryzykował swój prestiż, wchodząc w ten projekt i nie mając pojęcia, czy coś z niego wyjdzie, ponieważ ciągle w nią wierzy. Nie musiał jej wyjaśniać, że tego dziś już nie robi się w branży. Również w ramach public service. A już na pewno nie z udziałem osoby, która nic nie wyprodukowała przez tyle lat. Ale to musi się udać. Chciała zrobić piekielnie dobry film. I potrzebowała loads of money. Mnóstwo strzałów w dziesiątkę. 9 Uppdrag granskning – popularny program w telewizji szwedzkiej oparty na dziennikarstwie śledczym.

4. W tym samym czasie w innym miejscu w Örgryte Viggo Sjöström marzy o squashu We śnie był chudym, drobnym mężczyzną, a na nim siedziała bardzo tłusta kobieta. Nie mógł oddychać. Kobieta miała go dosłownie całego pod sobą i zakrywała go, począwszy od twarzy po czubki palców u nóg, swoją imponującą cielesną powłoką. To wcale nie taka niemiła śmierć. Miał czterdzieści dwa lata i właśnie odkrył, że z kobietami i to obfitych kształtów te sprawy też działają. Mimo braku tlenu poczuł słodkie łaskotanie w okolicy pachwin. Powoli odzyskując świadomość, odsunął z odrazą to, co zatykało mu drogi oddechowe, i głęboko zaczerpnął powietrza. I obudził się całkiem, kiedy książka Interrogating criminals, wieńcząca stos maszynopisów na nocnym stoliku, spadła na podłogę z głuchym łoskotem. W ciemności odcinały się czarne litery tytułu, a właściwie tego, co nie było tytułem: Sztuka 9. Jednak ciężar nie zniknął. Podobnie jak łaskotanie w pachwinach. W mroku dostrzegł zarys istoty, która leżała na nim, a teraz zaczęła pakować mu się pod kołdrę i przesuwać niżej. Ta istota była zimna, prosto z opanowanego przez przemoc zewnętrznego świata. Viggo znowu zamknął oczy. Poddał się i przestał stawiać opór. Pozwolił obracać się i bawić swoim ciałem. Dopóki nie rozległo się pukanie do drzwi: – Widziałeś pilota? Istota zsunęła się z niego i przeturlała na drugą stronę łóżka. Ciężko westchnęła. Otworzyły się drzwi. Było po drugiej w nocy. To, że Sara tak późno pyta o pilota, oznaczało, że dopiero wróciła do domu. – Na półce – mruknął Viggo.

– Tam, gdzie zawsze – dodał Mario. Drzwi się zamknęły. Przez chwilę leżeli cicho i wpatrywali się w ciemność. Przez krótką chwilę. Viggo nie mógł zasnąć. Mając przy uchu ciężki oddech Maria, zastanawiał się, czy to był dobry pomysł, żeby zostali „rodzicami”. Jakkolwiek długo by się nad tym głowił, i tak dochodził do wniosku, że nie mieli wyboru. Jeśli dwoje młodych ludzi traci rodziców i chce mieszkać akurat tu, to jak można powiedzieć nie? Skoro jeszcze na dodatek się ich lubi? Viggo nie potrafił odmówić. Mario też nie. Na początku była jeszcze Yi Young, Chinka, autorka filmów dokumentalnych, za której sprawą Viggo i Mario poznali tę dwójkę dzieciaków. Erika i Sarę. Niestety, upłynęło już trochę czasu, odkąd Yi zaszczycała ich swoją obecnością. Gdy tylko dostała pozwolenie na pobyt w Szwecji, od razu załatwiła sobie paszport i pojechała do Chin. właściwie nic w tym dziwnego, nie widziała przecież swoich rodziców od szesnastu lat. Od tej pory kontakt z nią był, mówiąc oględnie, sporadyczny, od czasu do czasu wymieniali mejle. Viggo sądził, że to trzynastoletni Erik będzie wystawiał ich na najcięższe próby. Jednak on okazał się relatywnie zrównoważonym chłopcem, mimo niedawnej śmierci ojca. Poza tym wydział socjalny cały czas nad nim czuwał. Niestety, z Sarą było inaczej. Viggo ostrożnie odsunął Maria i wyśliznął się z pościeli. W ciemnym lustrze mignęła mu jakaś niekształtna postać. Kiedy narzucał na siebie szlafrok, a postać w lustrze zrobiła to samo, domyślił się, że widzi własne odbicie. Podczas gdy życie rodzinne dobrze wpływało na jego duszę, niestety, nie najlepiej na ciało. Nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio biegał. Związek między wagą a wiekiem jest bardzo silny. Każdy kilogram odłożony na brzuchu dodawał mu dwa lata biologicznego wieku. Zwłaszcza w lustrze. Natomiast Mario wydawał się niepodatny na tego rodzaju fizjologiczną matematykę. Był coraz bardziej atrakcyjny.

Łaskotanie w pachwinach znowu dało o sobie znać. Viggo niechętnie podniósł się z łóżka, otworzył drzwi i wyszedł. Telewizor był włączony, ale Sary nie było w pokoju. Sądząc po odgłosach, brała prysznic w łazience. Viggo po cichu zszedł do kuchni i włączył wodę na herbatę. Wybrał taką, którą lubiła Sara – mango i poziomki leśne. Wyjął masło i ser z wyładowanej po brzegi lodówki. Według Maria, rozwijającemu się pokoleniu nigdy nie powinno brakować dobrego jedzenia. Uważał, że to podstawa sukcesów wychowawczych. Koniec z późnymi kolacjami, kiedy jadło się to, co akurat znalazło się pod ręką. Teraz w domu panował porządek. To znaczy, Viggo czuwał nad porządkiem, a Mario pracował więcej niż kiedykolwiek. Od niedawna w randze komisarza policji kryminalnej, nieproszony, wziął na siebie rolę żywiciela rodziny. Jednak glina to glina, toteż poziom utrzymania nie był zbyt imponujący. Rola Vigga wydawała się mniej określona. Czy zmienił się w kogoś w rodzaju gospodyni domowej? A jeśli tak, to kiedy się na to zgodził? W poczuciu obowiązku Viggo położył coś zielonego i czerwonego na bladym serze, chociaż wiedział, że Sara i tak to zdejmie. Zanucił znowu Someday I’ll find you, kawałek popularnego szlagieru z lat dwudziestych, cudownie melancholijny. Odruchowo spojrzał na kalendarz wiszący na ścianie. Na datę obwiedzioną dużym czerwonym kółkiem. Już za kilka tygodni, 13 grudnia, czyli akurat w święto Łucji, będą mieli gościnne występy w Szanghaju. Viggo przystanął. Ogarnęły go wątpliwości. Czy to była mądra decyzja? Że wyraził zgodę? Ale nie miał wyboru. Nie musiał zaglądać do kalendarza, by pamiętać, że kilka miesięcy wcześniej pozbawił się prawa do sprzeciwu. Zupełnie dobrowolnie. Cofnął się myślami do tamtego dnia. Uroczystość dla mecenasów teatru. Ponieważ teatr miejski jest finansowany z pieniędzy komunalnych, nie może korzystać z pomocy tak zwanych sponsorów biznesowych, czyli osób –