Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony751 743
  • Obserwuję554
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań513 180

Grissom Kathleen - Dom służących 01 - Dom_sluzacych

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Filbana
EBooki

Grissom Kathleen - Dom służących 01 - Dom_sluzacych.pdf

Filbana EBooki Książki -K- Kathleen Grissom
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 78 osób, 71 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 242 stron)

Kathleen Grissom Dom służących PROLOG 1810

Lavinia CZUĆ BYŁO SILNY ZAPACH DYMU, a na mnie spłynęła kolejna fala strachu. Teraz, gdy znalazłam się na znanej ścieżce, biegłam przed siebie, nie zważając na moją córkę, która próbowała dotrzymać mi kroku. Nogi miałam jak z kamienia, nienawykłe do biegania, a płuca paliły mnie żywym ogniem. Zabroniłam sobie myśleć, że jest już za późno i z całej siły starałam się dotrzeć do domu. Chcąc znaleźć skrót do strumienia, nierozsądnie skręciłam ze ścieżki i wbiegłam między drzewa. Ku mojemu przerażeniu okazało się, że wpadłam w pułapkę. Ciągnęłam swoją długą niebieską spódnicę, żeby wyrwać się kolcom jeżyn, które mnie usidliły. Kiedy już udało mi się przedrzeć przez krzaki, dogoniła mnie Elly. Uwiesiła mi się na ramieniu, szlochając i usilnie pragnąc mnie powstrzymać. Chociaż siedmiolatka nie może być przeciwnikiem dla dorosłej kobiety, to walczyła zaciekle, a przerażenie dodawało jej siły. W zapamiętaniu pchnęłam ją na ziemię. Popatrzyła na mnie z niedowierzaniem. - Zostań tutaj - błagałam i pognałam w dół ścieżki aż dotarłam do strumienia. Chciałam przez niego przejść stąpając po kamieniach wystających z płytkiej wody, ale nie zdjęłam butów, co okazało się dużym błędem. W połowie drogi poślizgnęłam się na mokrym kamieniu i wpadłam do strumienia. Zimna woda oszołomiła mnie i przez chwilę siedziałam bez ruchu aż spojrzałam w górę i rozpoznałam naszą wędzarnię po drugiej stronie. Szary budynek przypomniał mi, jak blisko domu się znajdowałam. Wstałam. Suknię miałam nasiąkniętą i ciężką, ale chwytałam się wystających skał i wyszłam z wody. U podnóża wzniesienia, pochyliłam się do przodu, żeby uspokoić oddech. Elly znowu jakoś udało się mnie dopaść i tym razem przylgnęła do mojej mokrej spódnicy jak ko-ciak. Przerażało mnie to, co mogła zobaczyć, ale było już za późno, więc chwyciłam ją za rękę i razem wspięłyśmy się po urwisku. Na górze zamarłam. Elly też to zobaczyła i zakwiliła. Jej dłoń wyślizgnęła się z mojej, kiedy usiadła na ziemi. Ja, powoli niczym we śnie, zaczęłam iść przed siebie. Na szczycie wzgórza rósł wielki dąb, jego bujne liście ocieniały gruby konar, z którego zwisało ciało człowieka. Po tym jak zauważyłam zieloną chustkę na głowie i ręczne robione buty skierowane czubkami w dół, nie chciałam więcej patrzeć w górę. ROZDZIAŁ PIERWSZY 1791

Lavinia WIOSNĄ 1791 ROKU NIE ROZUMIAŁAM, że trauma po katastrofie odebrała mi pamięć. Wiedziałam jedynie, że kiedy się obudziłam leżąc pomiędzy skrzyniami i workami, ogarnęło mnie przerażenie, ponieważ uświadomiłam sobie, że zupełnie nie wiem, gdzie się znajduję ani nie mogę sobie przypomnieć jak się nazywam. Byłam wychudzona po miesiącach wyczerpującej podróży, więc kiedy ten człowiek pomagał mi zejść z wozu, przylgnęłam do jego silnych ramion. To mu się nie spodobało, więc z łatwością uwolnił się z mojego uścisku i postawił mnie na ziemi. Zaczęłam płakać i wyrywać się w jego stronę, ale on popchnął mnie w kierunku starego Murzyna, który szybko się do nas zbliżał. - Zabierz ją, Jakubie - powiedział mężczyzna. - Zaprowadź ją do Belle. Będzie jej pomagała w kuchni. - Tak jest, kapitanie - stary człowiek spuścił wzrok. - James, James! Wróciłeś! Głos jakiejś kobiety! Z nadzieją spojrzałam na ogromny dom z pomalowanych na biało desek, obramowany od frontu dużą werandą. Po obu stronach szerokich frontowych schodów stały wysokie kolumny obrośnięte zielonymi pędami kwitnącej na fioletowo wisterii, a powietrze było aż gęste od jej zapachu w ten wczesny kwietniowy poranek. - Dlaczego nie posłałeś żadnej wiadomości, że wracasz? - dźwięczny głos kobiety dotarł spomiędzy porannej mgły. Mężczyzna wsparł ręce na biodrach i odchylił się do tyłu, żeby lepiej widzieć. - Ostrzegam cię, żono. Przyjechałem do ciebie, więc lepiej zejdź sama, bo inaczej ja pójdę do ciebie na górę. Na górze, w oknie, które wydawało się być otwarte do samej podłogi, stała postać z białej piany okryta falującymi kasztanowymi włosami. - O, nie, Jamesie. Trzymaj się z daleka, dopóki się nie umyjesz. - Pani Pyke, niech się pani przygotuje - odkrzyknął i przekroczył próg domu. Będąc już w środku, wciąż robił dużo hałasu. - Gdzie są wszyscy? - Usłyszałam jego krzyki. - Wróciłem do domu! Ruszyłam za nim biegiem, ale ciemnoskóry człowiek złapał mnie za rękę i zatrzymał. Próbowałam mu się wyrwać, więc wziął mnie na ręce, a ja zaczęłam wrzeszczeć ze strachu. Prędko zaniósł mnie na tyły domu. Byliśmy na wysokiej górce, w oddali majaczyły mniejsze pagórki. Zawyła syrena, która wystraszyła mnie jeszcze bardziej i zaczęłam bić swojego prześladowcę. Mocno mną potrząsnął. - Przestań natychmiast! - Popatrzyłam na niego, na jego dziwną ciemną skórę, która kontrastowała z białymi włosami, jego dialekt wydał mi się tak niezwykły, że ledwie udało mi się go zrozumieć. - Dlaczego się szarpiesz? - zapytał. Byłam już tym wszystkim zupełnie wykończona i oparłam głowę na chudym ramieniu tego człowieka. Niósł mnie aż do domu służących. - Belle? - zawołał staruszek. - Belle? - Wujek Jakub? Wejdź - odpowiedział jakiś żeński głos, zaskrzypiały drewniane drzwi, kiedy pchnął je stopą. Wujek Jakub postawił mnie na podłodze. Młoda kobieta powoli zeszła po schodach, zbliżyła się do nas, sprawnym ruchem wiążąc zieloną perkalową chusteczkę na lśniących czarnych włosach splecionych w gruby warkocz. Kiedy mnie zauważyła, jakby nie dowierzając swoim zmysłom, szeroko otworzyła duże zielone oczy. Poczułam ulgę widząc, że nie wygląda tak dziwnie jak mężczyzna, który mnie do niej przyniósł, bo

mimo tego, że jej jasnobrązowa skóra różniła się od mojej, to rysy jej twarzy były bardziej zbliżone do mojego wyglądu. - Kapitan przysłał ci tego dzieciaka. Mówi, że ma zostać z tobą w kuchni. - Co też mu przyszło do głowy? Nie widzi, że ona jest biała? - Kobieta uklękła obok mnie i obróciła mnie dookoła. - Chorowałaś? - Zmarszczyła nos. - Muszę spalić te ubrania. Sama skóra i kości. Chcesz coś zjeść? – Wyjęła mi kciuk z buzi i zapytała, czy umiem mówić. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu i spojrzałam w bok, próbując jakoś się odnaleźć. Belle podeszła do wielgachnego pieca, który ciągnął się na całą długość pomieszczenia. Tam nalała parującego mleka do drewnianego kubka. Kiedy podetknęła mi go do ust, zakrztusiłam się mlekiem i zaczęłam się trząść. Potem zwymiotowałam i zemdlałam. OCKNĘŁAM SIĘ NA PRYCZY W pomieszczeniu na górze. Bałam się poruszyć kiedy uświadomiłam sobie, że ciągle nie odzyskałam pamięci. Bolała mnie głowa, ale kiedy jej dotknęłam, w popłochu odsunęłam rękę. Długie dotychczas włosy zostały ścięte. Zostałam wyszorowana do białości, a moja jasna skóra pod szorstką brązową spódnicą, w którą ktoś mnie ubrał, zrobiła się miękka. Ścisnął mi się żołądek, kiedy poczułam zapach nieznanego jedzenia unoszący się ze znajdującej się pod spodem kuchni. Kciuk mnie ukoił, a ja uspokoiłam się, przyglądając się miejscu, w którym leżałam. Z haczyków wbitych w ścianę zwisały ubrania, pod jedną ścianą stało łóżko zbite z desek a przy nim mały nieozdobiony kufer. Przez otwarte, nieosłonięte kotarą okno sączyło się światło słoneczne, a z dworu doszedł mnie niespodziewanie odgłos śmiejącego się dziecka. Brzmiało to tak znajomo, że zapominając o wszystkim, dopadłam okna. Blask mnie oślepił, więc obiema dłońmi osłoniłam oczy. Najpierw zobaczyłam rozciągającą się wszędzie zieleń, ale pod oknem dojrzałam ścieżkę. Biegła obok dużego ogrodzonego ogrodu i prowadziła do drewnianego domku, gdzie na schodach siedziały dwie ciemnobrązowe dziewczyny. Przyglądały się scence rozgrywającej przy dużym domu. Mocniej się wychyliłam i zobaczyłam wielki dąb. Na grubej nisko zwieszającej się gałęzi wisiała huśtawka, a na niej siedziała jakaś dziewczynka i śpiewała coś chłopcu stojącemu za nią. Kiedy popychał huśtawkę, dziewczynka, blondyneczka ubrana na niebiesko, zaczynała piszczeć. Wysoki chłopiec śmiał się. I jeszcze raz! Rozpoznałam ten śmiech. Przepeł- niona nadzieją zbiegłam na dół po drewnianych schodach, wybiegłam na dwór przez otwarte drzwi kuchni i wbiegłam do nich na górkę. Chłopiec zatrzymał huśtawkę i oboje wpatrywali się we mnie. Mieli takie same niebieskie oczy i oboje byli okazami zdrowia. - Kim jesteś? Skąd przyszłaś? - spytał chłopiec, jego żółte włosy błyszczały odbijając blask promieni. Potrafiłam tylko się gapić. Rozczarowanie całkiem mnie onieśmieliło. Nie znałam go. - Mam na imię Marshall - chłopiec spróbował jeszcze raz - a to moja siostra, Sally. - Mam cztery lata - powiedziała Sally. - A ty? - machała nogami obutymi w niebieskie pantofelki i zerkała na mnie spod opadającego rąbka białego czepka. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu, żeby odpowiedzieć, więc poczułam ogromną wdzięczność dla Marshalla za to, że odwrócił ode mnie uwagę, kołysząc huśtawką. - A ja ile mam lat? - zapytał siostrę. - Dwa - odpowiedziała Sally, próbując szturchnąć go stopą. - Nie, nieprawda - zaśmiał się Marshall. - Jedenaście. - Nie, masz dwa - drażniła się z nim Sally, którą bawiła ta znajoma zabawa. Niespodziewanie znalazłam się na rękach Belle. - Wracamy do domu - powiedziała ostro. – Zostaniesz tam ze mną. W budynku kuchennym, Belle posadziła mnie na stojącej w rogu pryczy naprzeciwko ciemnoskórej kobiety, która karmiła piersią niemowlę. Gapiłam się łakomie na tę intymną czynność. Matka spojrzała na mnie. Chociaż miała młodą twarz, wokół oczu utworzyły jej się głębokie zmarszczki.

- Jak masz na imię? - zapytała. Kiedy nie odpowiedziałam, ciągnęła dalej: - To mój synek, Henry - powiedziała - a ja jestem Dory, jego mama. Dzidziuś oderwał się od piersi i głośno zapłakał. Wetknęłam kciuk do buzi i odskoczyłam do tyłu. Nie WIEDZĄC CZEGO ODE MNIE OCZEKUJĄ, siedziałam na pryczy w kuchni. Przez te kilka pierwszych dni przyglądałam się każdemu ruchowi Belle. Nie miałam apetytu, a kiedy nalegała, żebym jadła, mój żołądek gwałtownie się opróżniał. Za każdym razem po moich wymiotach trzeba było posprzątać. Im bardziej Belle się na mnie złościła, tym mocniej się pilnowałam, żeby jej nie zdenerwować. Nocą spałam na górze na pryczy stojącej w rogu pokoju Belle. Drugiej nocy nie mogąc zasnąć, stanęłam przy łóżku Belle, ponieważ uspokajał mnie jej miarowy oddech. Chyba ją wystraszyłam, ponieważ kiedy się obudziła, nakrzyczała na mnie i kazała wracać do łóżka. Czmychnęłam stamtąd, bojąc się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Przerażała mnie ciemność i z każdą mijającą nocą pogrążałam się w swoim zagubieniu. Tak bardzo próbowałam przypomnieć o sobie cokolwiek, że aż pulsowało mi w głowie. Na szczęście ulga przychodziła przed wschodem słońca, kiedy koguty i syrena dawały wszystkim sygnał do pobudki. Wtedy jeszcze jedna kobieta, Mama Mae, przychodziła pomagać Belle w kuchni. Obie pracowały zgodnie ramię w ramię, ale prawie od razu wyczułam, że chociaż to Belle rządzi w kuchni, to Mama Mae zajmuje się Belle. Mama Mae była dużą kobietą, ale nie wyglądała łagodnie. Twardo stąpała po ziemi i uwijała się jak w ukropie. Jej szybkie ruchy świadczyły o tym, że nie znała czegoś takiego jak próżnowanie. Pomiędzy brązowymi od tytoniu zębami trzymała fajkę z kolby kukurydzy. Fajka rzadko się paliła, ale ona prawie nie wypuszczała jej z ust, a ja po jakimś czasie zrozumiałam, że służyła jej do tego, do czego mi potrzebny był kciuk. Pewnie bałabym się jej bardziej, gdyby na samym początku nie obdarzyła mnie swoim uśmiechem. Wtedy jej ciemnobrązowa buzia, jej rysy twarzy i czarne oczy marszczyły się dobrotliwie. W kolejnych dniach nawet już nie próbowałam jeść i przez większość czasu spałam. Któregoś ranka Mama Mae zaczęła mnie badać. Belle przyglądała się nam spod przeciwległej ściany. - Po prostu jest uparta. Kiedy zmuszam ją do jedzenia, ona wszystko zwraca, więc teraz podaję jej tylko wodę. - Wkrótce zgłodnieje - powiedziała Belle. Mama otoczyła moją twarz silnymi dłońmi. - Belle! - powiedziała ostro. - Ten dzieciak nie robi ci na złość. Jest zbyt chora. Musisz ją nakarmić, bo ją stracisz. - Nie wiem dlaczego kapitan mi ją dał. Mam tu dosyć pracy. - Belle, a myślałaś kiedyś o tym, co ja czułam, gdy postanowili przenieść cię do kuchni? Co ja wtedy z tobą miałam? - Ja na pewno na ciebie nie rzygałam i nie brudziłam dookoła. - Nie, ale byłaś w podobnym wieku. Miałaś wtedy sześć czy siedem lat. Urodziłaś się tutaj i tutaj się wychowałaś, a i tak robiłaś awantury - utyskiwała Mama Mae. - Belle milczała, ale od tej pory nie była dla mnie tak szorstka. Później tego samego dnia, Mama Mae zabiła kurczaka. Zrobiła dla mnie rosół i po raz pierwszy mój żołądek przyjął coś innego niż woda. Po kilku dniach picia tego uzdrawiającego płynu, zaczęłam jeść i tolerować różne potrawy. Kiedy stałam się znowu bardziej przytomna, Belle zaczęła mnie wypytywać. Wreszcie, zbierając się na odwagę, zdołałam jej przekazać, że straciłam pamięć. Nie wiem czy to za sprawą mojego obcego akcentu, czy też zaskoczenia, Belle patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Ku mojej nieopisanej uldze, przestała zadawać mi pytania. A potem, jak wszystko zaczęło się jakoś układać, Belle i ja zostałyśmy wezwane do dużego domu. Belle była zdenerwowana. Skakała koło mnie z grzebieniem dopóki nie ogarnęła jej frustracja, aż w końcu obwiązała mi głowę szalem, żeby ukryć moje krótkie potargane włosy. Ubrana byłam w świeżą

brązową koszulę sięgającą mi za kolana, na której Belle zawiązała biały fartuszek, który pospiesznie uszyła z kuchennej ściereczki. - Nie ssij kciuka. - Belle wyjęła mi opuchnięty palec z ust. Ukucnęła, żeby znaleźć się na moim poziomie i zmusiła mnie do spojrzenia sobie w oczy. - Kiedy cię o coś spyta, mówisz: „Tak, proszę pani." Wszystko, co możesz mówić to „Tak, proszę pani". Rozumiesz? Nie za bardzo zrozumiałam czego się po mnie spodziewano, ale przytaknęłam, chcąc załagodzić niepokój Belle. SZŁAM TUŻ ZA BELLE. Ceglasta ścieżka zaprowadziła nas na tylny ganek. Wujek Jakub skłonił się poważnie, otwierając nam drzwi. - Wytrzyj nogi - powiedział. Zatrzymałam się, żeby otrzepać brud i drobny piasek z bosych stóp, a potem, kiedy przekroczyłam próg poczułam gładkość wypolerowanych do połysku desek. Daleko przed nami widziałam otwarte drzwi frontowe, poczułam też lekki powiew wiatru, który wiał od przodu domu i wylatywał przez tylne drzwi. Pierwszego ranka nie zauważyłam mahoniowego kredensu stojącego na warcie w holu, nie dostrzegłam również wysokiego, dumnie rozpiętego biało - - niebieskiego tulipanowca niedawno sprowadzonego z dalekich krajów. Dobrze jednak pamiętam przerażenie jakie mnie ogarnęło, kiedy zostałam zaprowadzona do jadalni. - No, proszę! Przyszły! - zawołał kapitan. W tej samej chwili, zapiszczała mała Sally. - Patrz Marshall! To ta dziewczynka z kuchni. Mamo, mogę się z nią pobawić? - Trzymaj się od niej z daleka - powiedziała kobieta. - Wygląda na chorą. James! Coś ty... - Spokojnie, Martho. Nie miałem wyboru. Jej rodzice umarli, a byli mi winni za podróż. Mogłem ją zabrać ze sobą, albo odprawić. Była chora. Nic bym za nią nie dostał. - Była sama? - Nie, miała brata, ale dla niego łatwo udało mi się znaleźć miejsce. - Dlaczego posłałeś ją do domu kuchennego? - zapytał Marshall. - A co miałem zrobić? - odpowiedział jego ojciec. - Musi się czegoś nauczyć, żeby była przydatna. - Ale dlaczego do niej! - Marshall pokazał głową na Belle. - Dość już, synu - powiedział kapitan i przywołał mnie skinieniem ręki. - Podejdź no tutaj. Chociaż był teraz gładko ogolony i ubrany jak dżentelmen, rozpoznałam w nim tego, który ściągnął mnie z wozu. Nie był wysokim mężczyzną, ale jego postawa i potężny głos dodawały mu autorytetu. Siwe włosy nosił zaczesane do tyłu i patrzył na nas niebieskimi oczami skrytymi za szkłami okularów. Kapitan spojrzał nade mną. -

Jak się miewasz Belle? - zapytał. - Dobrze, kapitanie - odpowiedziała cicho. - Dobrze wyglądasz - powiedział i jego oczy uśmiechnęły się do niej. - Oczywiście, że miewa się dobrze, Jamesie, dlaczego nie miałaby się miewać dobrze? Spójrz na nią. Taka piękna dziewczyna. Niczego jej nie brakuje, w takim młodym wieku jest główną kucharką i praktycznie ma na własność cały ładny domek.. Możesz sobie wybierać kawalerów, prawda, Belle? - Kobieta mówiła szybko piskliwym tonem i podpierając się łokciem o blat stołu ciągnęła raz za razem za luźny kosmyk rudych włosów - Prawda, Belle? Czyż nie pojawiają się i nie odchodzą? - pytała z naciskiem. - Tak, proszę pani. - Głos Belle był napięty. - Chodź, chodź - przerwał kapitan i jeszcze raz skinął na mnie ręką. Stojąc bliżej, skupiłam się na głębokich bruzdach, które przecinały jego ogorzałą twarz, kiedy się uśmiechał. - Pomagasz w kuchni? - zapytał. - Tak, proszę pani - zachrypiałam, pragnąc ściśle wypełnić polecenie Belle. Pokój zatrząsł się od śmiechu, chociaż zauważyłam, że chłopiec, Marshall, się nie śmiał. - Tatusiu, powiedziała do ciebie „tak, proszę pani" - chichotała Sally. Kapitan również się śmiał. - Czy według ciebie wyglądam na „panią?" Nie wiedząc jak powinnam odpowiedzieć, ponieważ nie zrozumiałam i nie znałam wcześniej takiego sposobu zwracania się do innych, energicznie przytaknęłam. Znowu zaczęto się śmiać. Nagle kapitan się odwrócił. - Fanny! Beattie! Wolniej, bo wywiejecie nas z pokoju - zagrzmiał jego głos. Dopiero wtedy zauważyłam dwie małe, czarnoskóre dziewczynki i przypomniałam je sobie z pierwszego dnia, kiedy siedziały na stopniach chaty. Z rozmów prowadzonych w kuchni domyśliłam się, że były to sześcioletnie bliźniaczki Mamy Mae. Teraz każda z nich stała po jednej stronie stołu i pociągała za sznurek. Sznurki przywiązane były do dużego wachlarza zwisającego z sufitu, który za każdym pociągnięciem łopotał nad stołem niczym skrzydło gigantycznego motyla i wprawiał w ruch powietrze. Za sprawą ekscytacji śmiechem ich entuzjazm sprawił, że pokój został gruntownie przewietrzony, ale po reprymendzie kapitana ich ciemne oczy spoważniały, a ręce ciągnęły za sznurek w wolniejszym tempie. Kapitan zwrócił się do nas. - Belle - powiedział - dobrze się spisałaś. Utrzymałaś ją przy życiu. Zerknął na jakieś leżące przed nim dokumenty i po pobieżnym przejrzeniu strony przemówił wprost do mnie. - Zobaczmy. Niedługo skończysz siedem lat, nieprawdaż? Nie wiedziałam. - Ja mam cztery lata - przerwał ciszę szczebiot Sally. - Wystarczy już, Sally - powiedziała Martha. Westchnęła, a kapitan puścił do niej oko. Kiedy zdjął okulary, żeby mi się lepiej przyjrzeć, zrobiło mi się słabo od jego badawczego spojrzenia. - Nie wiesz ile masz lat? Twój ojciec był nauczycielem, a nie nauczył cię liczyć?

Mój ojciec? Zastanowiłam się. To ja mam ojca? - Kiedy nabierzesz sił, chcę żebyś pracowała w kuchni - oznajmił. - Dasz sobie radę? Kłuło mnie w piersi i z trudnością oddychałam, ale potaknęłam. - Dobrze - odrzekł - zatem zostaniesz tutaj dopóki nie podrośniesz. - Przerwał. - Chcesz o coś zapytać? Potrzeba dowiedzenia się czegoś o sobie przewyższyła moje przerażenie. Zbliżyłam się do niego. - Jak się nazywam? - zdołałam wyszeptać. - Co? Chcesz wiedzieć, jak się nazywasz? - zapytał. - Nie zna swojego imienia - szybko wtrąciła Belle. Kapitan podniósł na nią wzrok, jakby liczył na jakieś wytłumaczenie. Ale kiedy żadne nie nadeszło, spojrzał znów na dokumenty przed sobą. Zakaszlał zanim odpowiedział. - Tu jest napisane, że masz na imię Lavinia. Lavinia McCarten. Przywarłam do tej informacji, jakby była tratwą. Nie pamiętam momentu opuszczenia pokoju, ocknęłam się dopiero na pryczy w kuchni, kiedy usłyszałam wujka i Belle rozmawiających o kapitanie. Miał rano znowu wyruszyć w podróż, powiedziała Belle, i spodziewała się, że ją wieczorem odwiedzi. - Poprosisz o te papiery? - zapytał wujek Jakub. Belle nie odpowiedziała. - Powiedz mu, że ich teraz potrzebujesz. Miss Martha ma na ciebie oko. Kapitan wie, że ona bierze te czarne krople, ale nie wie, że popija je likierem brzoskwiniowym. Z każdym dniem robi się z ciebie coraz ładniejsza dziewczyna, a po tym całym piciu, kiedy Miss Martha popatrzy w lustro, zobaczy, że wygląda na więcej niż trzydzieści lat. Już jest na ciebie cięta, a będzie jeszcze gorzej. Stanowczy głos Belle tym razem brzmiał bardziej łagodnie. - Ale wujku, nie chcę odchodzić. Tu jest mój dom. Wy jesteście moją rodziną. - Belle, wiesz, że musisz odejść - odpowiedział. Kiedy wujek Jakub zobaczył, że mam otwarte oczy, natychmiast zakończyli rozmowę. - No, no, no. Mała Abinya się obudziła - powiedział. Belle zbliżyła się do mnie. - Lavinia - powiedziała, odgarniając mi włosy z czoła - to imię pasuje do ciebie. Popatrzyłam na nią, ale zaraz odwróciłam głowę. Czułam się jeszcze bardziej zagubiona, bo nie odczuwałam żadnego związku z tym imieniem. NASTĘPNEGO WIECZORA ZOSTAŁAM odesłana do domu z Mamą Mae. Nie chciałam opuszczać domu kuchennego, ale Belle nalegała. Mama powiedziała, że spotkam tam jej bliźniaczki, Fanny i Beattie, dziewczynki, które widziałam przy wachlarzu. Kiedy wyszłyśmy na zewnątrz, Mama Mae chwyciła mnie za rękę i pokazała, że budynek kuchni znajdował się tylko kawałek drogi od jej małej chaty. Fanny i Beattie wyszły nas przywitać. Ociągałam się, chcąc zostać jak najbliżej Mamy Mae, ale dziewczynki były bardzo zainteresowane nową koleżanką do zabawy. Za-ciągnęły mnie w róg niewielkiej chaty, do wyciętej w bali drewna półki, na której trzymały swoje skarby. Wyższa z tej dwójki, Fanny, była przywódczynią. Miała, podobnie jak jej matka, zdecydowane spojrzenie i bezpośredniość; ręce i nogi przypominały kończyny źrebaka. Beattie była niska i zaokrąglona, ładniutka, szeroki uśmiech na twarzy podkreślały jeszcze dwa głębokie dołeczki. - Patrz - powiedziała do mnie Fanny, zdejmując zabawki z półki. Najpierw pokazała mi stół dla lalek z dwoma krzesełkami zrobiony z małych patyków połączonych ze sobą zwierzęcymi ścięgnami. Beattie pokazała mi swoją lalkę, a następnie pozwoliła mi ją potrzymać. Chwyciłam ją z takim pożądaniem, że

Beattie aż się zawahała, ale jej szczodrość zwyciężyła i nie zabrała mi zabawki. - Mama ją zrobiła - powiedziała dumnie, zerkając na Mamę Mae. Trzymałam skarb Beattie, a moje serce przeszywała tęsknota. Lalka była wykonana z szorstkiego brązowego materiału, oczy miała wyszyte czarną nicią, a sterczące warkocze z czarnej wełny. Złapałam w dwa palce koszulkę lalki, przypominającą z wyglądu sukienki noszone przez bliźniaczki. Miała także czerwony fartuszek, który skojarzyłam z chustą, którą Mama Mae nosiła na głowie. Kiedy zrobiło się ciemno przyszła również Dory i dzidziuś Henry. Często odwiedzali dom kuchenny, gdzie dowiedziałam się, że Dory była najstarszą córką Mamy Mae. Trochę lubiłam Dory, bo nie zwracała na mnie uwagi, ale nie przepadałam za głośno płaczącym dzieckiem. Mimo tego, że rozpraszała mnie zabawa dziewczynek, cały czas pilnowałam się, żeby mieć w zasięgu wzroku Mamę Mae. Nagle otwarły się drzwi i stanął w nich wielki ciemny mężczyzna o posturze niedźwiedzia, który zasłonił sobą jeszcze ciemniejsze nocne niebo. Doskoczyłam do boku Mamy Mae. Fanny i Beattie skoczyły na równe nogi i podbiegły do mężczyzny, który wziął je obie na ręce. - Papa! - krzyknęły. Kiedy je puścił, wróciły do zabawy, a ja zachęcona przez Mamę dołączyłam do nich. - Dobry wieczór, Dory - głos mężczyzny był niski i głęboki jakby dobywał się spod ziemi, a kiedy zatrzymał się przy mamie Henry'ego, jego wielka dłoń spoczęła na jej głowie. - Jak się czuje maluszek? - Nie za dobrze, Papo - odrzekła Dory, nie podnosząc wzroku i siedząc na ławce, na której niańczyła dziecko. Maleństwo zakwiliło, kiedy delikatnie chwyciła jego napuchnięte dłonie, żeby pokazać je swojemu ojcu. - Kiedy puchną mu rączki, płacze przez cały czas - powiedziała. Jej ojciec pochylił się i wierzchem dłoni leciutko pogłaskał policzek niemowlęcia. Kiedy się wyprostował, westchnął i zrobił kilka ogromnych kroków w stronę Mamy Mae. Dziewczynki chichotały i zakrywały oczy, kiedy ich tata przyciągnął do siebie Mamę Mae i figlarnie połaskotał nosem w szyję. - George! - Mama roześmiała się, ale zaraz go przegoniła. Kiedy się odsunął, jego spojrzenie spoczęło na mnie. Szybko się odwróciłam. Belle oczekiwała gościa, powiedziała Mama Mae do mężczyzny, chcąc wyjaśnić powód mojej obecności. Zanim odwróciła się z powrotem do paleniska, para wymieniła porozumiewawcze spojrzenia. Z wiszącego nad otwartym ogniem czarnego garnka nakładała gulasz, a Papa stawiał pełne miski na wąskim stole. Następnie zgarnęła węgiel z pokrywki kolejnego osmalonego garnka, który stał w gorącym żarze i wyjęła z niego parujący chleb kukurydziany z zarumienioną i chrupiącą skórką. Troje dorosłych przystawiło sobie do stołu małe stołki, a Fanny i Beattie wzięły mnie w środek i na stojąco zaczęły jeść. Ale wszystko wydawało mi się dziwne i chciałam wrócić do znajomego domu kuchennego. Nie mając apetytu, patrzyłam tylko na jedzenie, a kiedy Mama Mae kazała mi jeść, zaczęłam płakać. - Chodź tutaj, Abinia - powiedziała i kiedy podeszłam do niej, posadziła mnie sobie na kolanach. - Ciii, musisz jeść. Musisz nabrać trochę ciała. No dalej, zamoczę ci to w sosie, jak zjesz, będziesz tak silna jak Mama. - Mówisz do niej jak do dziecka, mamo - powiedziała Fanny i bliźniaczki się roześmiały. - A może - odpowiedziała Mama - jest moim nowym dzidziusiem i muszę ją karmić. A teraz otwórz buzię, malutki dzidziusiu. - Tak mi się podobało, że mi matkuje, że zjadłam podany mi chleb namoczony w

gęstym mięsnym sosie. Karmiła mnie, opowiadając o tym jak wyjazd kapitana znowu odbija się na nerwach Miss Marty. Dory wtrąciła, że musi na noc wrócić do dużego domu, bo nie wiadomo co Miss Martha zrobi, kiedy kapitan wyjedzie z samego rana. Mama Mae powiedziała, że jeśli chce, to ona może pójść pilnować Miss Marthy, żeby Dory mogła zająć się Henrym. Dory głęboko westchnęła zanim odpowiedziała: - Sama wiesz, że to mnie będzie wołała. - A Mama się z tym zgodziła. Prawie skończyliśmy posiłek, kiedy usłyszeliśmy stłumione głosy dochodzące z zewnątrz. Papa George zaczął się podnosić, a mnie ścisnął się żołądek, gdy Mama Mae zdjęła mnie z kolan. - Nie, George! - powiedziała, wstając z miejsca. - Pójdę ja i Dory. Nic dobrego z tego nie wyjdzie, jeśli zjawi się tam jeszcze jeden mężczyzna. Usłyszałam kroki, ktoś biegł. Drzwi otworzyły się z rozmachem i do chaty wbiegła zasapana Belle. Na głowie nie miała zielonej chust, a włosy, które zaplatała na noc w warkocz były rozpuszczone. Mama Mae i Dory nie zdążyły wybiec, więc zamknęły tylko za nią drzwi. Belle oparła się o ścianę i łapała oddech, następnie wyprostowała się i podeszła do stołu, gdzie usiadła naprzeciw Papy. - Tym razem przyszła za nim - powiedziała. - Nigdy wcześniej tego nie robiła. I przyprowadziła ze sobą Marshalla. Zobaczyła nowy grzebień i książkę, które mi podarował, podniosła je i rzuciła nimi we mnie. A to sprawiło, że Marshall mnie popchnął i zaczął bić. Kapitan złapał go i wyrzucił za drzwi, ale wtedy Miss Martha zaczęła płakać i bić go pięściami. Powiedział jej „Martho, Martho, opanuj się", ale była tak zdenerwowana, że polecił, abym przyprowadziła Mamę. - Belle oparła łokcie o stół i złożyła głowę na swoich dłoniach. Papa pokręcił głową. - Poprosiłaś o te dokumenty wyzwoleńcze? - zapytał. Belle odpowiedziała, nie odejmując dłoni od twarzy. - Powiedział, że da mi je następnego lata. Powietrze zadrżało od gniewu Papy, a kiedy wstał, odepchnął stół z taką siłą, że dwie drewniane miski spadły na podłogę. - Za rok! Za rok! Zawsze za rok! Dojdzie tu do czegoś niedobrego, jeśli nie da ci tych papierów! Kiedy drzwi się za nim zamknęły, byłam bardziej zdziwiona niż ktokolwiek inny, aż bez żadnego ostrzeżenia wyrzuciłam z siebie całą zjedzoną kolację. Po tym jednak poczułam pewną ulgę, ponieważ moje niezamierzone działanie wyrwało Belle z zamyślenia, a doprowadzanie mnie do porządku jakby ją trochę uspokoiło. Bliźniaczki gapiły się ze swojej pryczy, a Henry spał tuż obok nich. Kiedy Belle skończyła ze mną, posadziła mnie koło nich i wysprzątała izbę. Kiedy wszystko było już ogarnięte, Belle podeszła do nas, podniosła śpiące niemowlę i skinęła na mnie, żebym poszła za nią. Wszystkie podskoczyłyśmy, słysząc głośny hałas dochodzący z dworu, stukanie nie miało końca, więc Fanny pierwsza zidentyfikowała jego źródło. - Papa znowu rąbie drwa - wyszeptała. Kiedy szłyśmy w stronę domu Belle, biały księżyc wydobył z ciemności tylko cień Papy, który uwijał się z boku chaty. - Papa? - cicho zawołała Belle. - Papa? Rąbanie ustało. - Papo, nie martw się. Dostanę te papiery – wyszeptała w ciszę nocy. ROZDZIAŁ DRUGI

BELLE MAMA MÓWI: „Kapitan znowu przyjechał do domu po to tylko, żeby postawić wszystko na głowie." I jak zwykle ma rację. Ciekawe po co dał mi tego chorowitego dzieciaka? W ciągu dnia nie umie utrzymać jedzenia w żołądku, a w nocy straszy mnie, siedząc i gapiąc się w ciemnościach. A jakże, kapitan znany jest z tego, że przyjeżdża i wyjeżdża, nic nikomu nie mówiąc. Taki jest od zawsze, mówi Mama. Ma rację, bo i ja wiem to, co ona wie. Kiedy byłam mała, kiedy jeszcze mieszkałam w dużym domu i czekałam na jego powóz przy drzwiach wejściowych, on na ogół nadjeżdżał z tyłu domu i to jadąc wierzchem na koniu. Innym razem, czekałam na konia, a on przyjeżdża załadowanym wozem. Nigdy nie wiedziałam, kiedy miał przyjechać, ani nigdy nie wiedziałam czym przyjedzie. Jednak, nigdy nie było żadnych wątpliwości, że w taki czy inny sposób wróci do domu. Wtedy dom prowadziła moja biała babcia, pani Pyke. Tata kapitana umarł wcześnie. Spadł z konia, mówiła babcia. Kapitan był wtedy małym dzieciakiem, miał dziewięć lat, i tak się przejmował, że następnego roku pani Pyke posłała go do szkoły, do Londynu, mając nadzieję, że zostanie prawnikiem, ale kiedy wrócił jako dziewiętnastolatek, chciał tylko wyruszyć na morze. - Dlaczego nie został? - pytałam zawsze, kiedy wyjeżdżała, a ona odpowiadała, że statek to jego praca i że w ten sposób zarabia na utrzymanie domu. Kiedy wracał, zawsze mówiła mu, że wszystko jest w porządku. Nigdy nie mówiła mu, że ma zostać i pomagać na miejscu. Pani Pyke wychowywała mnie w dużym domu i wszystkiego mnie uczyła, jakbym była białą dziewczynką. Uczyła mnie nawet czytać i pisać. Mówiła, że nie ma powodu, abym nie wiedziała więcej tylko dlatego, że jestem w połowie Murzynką. Siadałyśmy przy stole, ona i ja, a Mama Mae podawała jedzenie. Pani Pyke pokazywała mi jak używać serwetki i siedzieć prosto. Zabierała mnie ze sobą na przejażdżkę, żeby zobaczyć jak pracują na polach. A potem, jednego dnia jak zawsze poszłam ją obudzić. I stało się, umarła bez pożegnania. Krzyczałam i płakałam, dopóki nie zabrakło mi sił. Przez siedem lat ta kobieta była moim całym światem. Jak umarła, kapitan, wystarczająco dorosły, żeby się ożenić, postanowił przywieźć do domu młodą żonę, dwudziestoletnią przy jego czterdziestu latach. Musiałam opuścić dom, bo kapitan nie chciał, żeby Miss Martha dowiedziała się o mnie. W domu kuchennym, Mama Mae nie zwracała uwagi na to, że kapitan był moim tatą. Powiedziała mi, że to mi w niczym nie pomoże, a nawet może mi być z tym ciężej, jeśli będę się z tym obnosić. „Nauczysz się gotować - powiedziała - dzięki temu nie będą chcieli się ciebie pozbyć". Płynie czas, a ja robię tak jak kazała mi Mama, ale nie sądzę, że kapitan postępuje w porządku wobec mnie. TYM RAZEM DORY I MAMA MÓWIĄ, że potrzeba czasu, żeby Miss Martha się uspokoiła. Ale ona zawsze przeżywa, kiedy kapitan wyjeżdża. Naturalnie, prawie za każdym razem, kiedy kapitan wraca, robi jej dzieciaka. Problem z tym, że te dzieci szybko umierają. Pochowała już dwoje. Za każdym razem, gdy dziecko się rodzi i umiera, bierze coraz więcej tych kropli. Kiedy kapitan wyjeżdża, Miss Martha zostaje w domu i chodzi z pokoju do pokoju. Potem też, zaraz po wyjeździe ojca, Marshall znowu zaczyna mnie dręczyć i rzuca we mnie kamieniami, kiedy pracuję w ogrodzie. To przebiegła sztuka. Zachowuje się tak tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy. Wiem, że myśli, iż to ja jestem problemem dla jego mamy. Czasem zastanawiam się, co by się stało jakbym go usadziła i powiedziała: „Hej, chłopcze, wiesz o tym, że rzucasz kamieniami w swoją starszą siostrę?" Ale wydaje mi się, że to sprawa kapitana. Mimo wszystko dobrze jest jak jest, gotuję dla Miss Marthy, mojego brata i mojej siostry w dużym domu, i tylko czasem, szczególnie wtedy gdy kapitan jest w domu, zaczynam się zastanawiać nad tym, jakie to poplątane. Uważajcie wtedy! Garnki śmigają po całej kuchni. Mam już osiemnaście lat i jestem wystarczająco dorosła, żeby wiedzieć czego chcę. Ta kuchnia jest

moim domem, i nieważne co może się stać, nie zamierzam jej opuszczać. Mam gdzieś to, co mówią. Nie chcę dokumentów wyzwoleńczych. Są tylko sposobem dla kapitana na pozbycie się mnie stąd. ROZDZIAŁ TRZECI

LAVINIA KIEDY BELLE ZNALAZŁA ukradzioną przeze mnie lalkę Beattie, którą schowałam pod pryczą na górze, wściekła się na mnie i kazała, mi natychmiast zanieść ją do kuchni. - Czemu ją zabrałaś? - zapytała Mama Mae, kiedy jej ją podałam. Skuliłam się i wsadziłam kciuk do buzi. - Mówiłam ci, że to szelma... - zaczęła Belle. - Belle! - zgasiła ją Mama. - To jest najlepsza zabawka Beattie - poważnie zwróciła się do mnie. Nie mogąc znieść jej złości, uciekłam na tyły domu kuchennego i schowałam się za stertą drewna, gdzie siedziałam cały ranek. Później, wyczołgałam się stamtąd, cichcem weszłam po schodach na piętro i zasnęłam, czekając aż Mama Mae sobie pójdzie. Nie zeszłabym stamtąd aż do następnego ranka, gdyby Mama Mae nie zawołała mnie tonem, który nie znosił sprzeciwu. Powoli schodziłam na dół, gdzie już czekały bliźniaczki wraz ze swoją mamą. Beattie wysunęła się na przód i podała mi paczuszkę zwiniętą w kuchenną ściereczkę. W środku była lalka, która miała czerwone warkocze i ciało zrobione z białego płótna, ubrana była w brązową sukienkę i fartuszek zrobiony z tego samego zielonego perkalu co chustka Belle. - Mama zrobiła ją dla ciebie - powiedziała Fanny. Trzymałam lalkę, bojąc się uwierzyć Fanny, i spojrzałam na Mamę Mae. Przytaknęła. - Masz teraz coś swojego - powiedziała. Do LIPCA TEGO PIERWSZEGO roku wróciło mi zdrowie, chociaż ciągle nie wróciła mi pamięć. Byłam milcząca, ale zachęcano mnie do mówienia, ponieważ wszystkich śmieszył mój irlandzki akcent. Moje pojawienie się było częstym powodem do rozmów. Fanny miała nadzieję, że piegi na moim nosie połączą się, co nada mojej bladej twarzy trochę koloru. Beattie zawsze próbowała nastroszyć moje rude włosy nad uszami i nawet Belle komentowała mój dziwny bursztynowy kolor oczu. Kiedy Mama podsłuchała jak mnie krytykują, powiedziała, żebym się nie martwiła, zapewniając, że pewnego dnia z tego wyrosnę. Już wtedy byłam związaną z Mamą i starałam się, żeby mnie zauważała. Trzymałam się na dystans od Belle, mieszkałam z nią w jednym domu, ale uważnie ją obserwowałam; ona zajmowała się mną, ale również nie czuła się w mojej obecności dobrze. W ciągu dnia Mama zachęcała mnie do wychodzenia z dziewczynkami. Często chodziłyśmy do stajni, gdzie pracował Papa George i tam spotkałam ich starszego brata - Bena. Był w wieku Belle, miał osiemnaście lat i sylwetkę nawet potężniejszą niż ojciec. Z powodu jego wzrostu mogłabym się go bać, ja natomiast byłam nim zauroczona. Ben był przyjaznym, serdecznie śmiejącym się mężczyzną, a ja z zazdrością przyglądałam się jak przekomarza się ze swoimi siostrzyczkami. Chyba było mu mnie szkoda, bo wkrótce i mnie włączył do zabawy, nazywając mnie ptaszyną. Dopytywał jak mogę latać skoro trzymam kciuk w buzi? Po tym komentarzu starałam się sprawić mu przyjemność i robiłam wszystko, żeby w jego obecności trzymać kciuk z daleka od buzi. Od pierwszego z nim spotkania, codziennie rano prosiłam bliźniaczki, żebyśmy poszły odwiedzić Bena. Dziewczynki drażniły się ze mną, aż Belle to kiedyś podsłuchała. - Lubisz Bena? - spytała. Chociaż się wstydziłam, to przytaknęłam. Po raz pierwszy w życiu uśmiechnęła się do mnie. - Przynajmniej masz dobry gust - powiedziała. Zaczęłam odkładać część mojego wieczornego posiłku i każdego ranka nie mogłam się doczekać, kiedy będę mogła poczęstować Bena. Nigdy nie zapomniał okazać swojego zdziwienia i zawsze wszystko

zjadał, przesadnie okazując swoje zadowolenie. Pewnego dnia Ben odwdzięczył się, dając mi w prezencie znalezione ptasie gniazdo. Nie oddałabym go za żadne skarby świata, stało się pierwszym w mojej kolekcji opuszczonych ptasich gniazd. Ostrożnie postawiłam je na podłodze przy mojej pryczy, tuż obok mojej ukochanej lalki. TEGO POPOŁUDNIA KIEDY Jimmy, młody człowiek z baraków, ukradł deskę, bawiłam się z bliźniaczkami przy strumieniu. Nie umiałyśmy pływać, więc brodziłyśmy w wodzie do kolan, trzymając się omszałego brzegu, rozpryskując wodę i kręcąc się w kółko, aż padłyśmy ze zmęczenia. Odpoczywałyśmy na brzegu, kiedy Fanny przytknęła palec do ust, pokazując, że mamy być cicho. Po cichu skradałyśmy się za nią, weszłyśmy w gęste krzaki i odsunęłyśmy liście, żeby podglądać młodego Murzyna kryjącego się w cieniu budynku chłodni niedaleko strumienia. Wiedziałam, że w tym budynku chłodzono masło i sery, a także jakieś puddingi, i kiedy zauważyłam jego chudą klatkę piersiową, moją pierwszą myślą było, że wygląda na głodnego. Rozejrzał się i nikogo nie widząc, sprintem pobiegł do następnego budynku - wędzarni, w której przechowywano roczne zapasy mięsa. Z budynku, w którym z belek dachowych zwisały wędzone i mocno solone kawały wieprzowiny i wołowiny, rozchodził się ostry zapach dymu z orzesznika. Fanny i Beattie obie wstrzymały oddech, kiedy mężczyzna zdjął skobel i wszedł do środka. Beattie wyszeptała, że drzwi powinny być zamknięte i że kluczem opiekuje się Papa George. Czekałyśmy aż wyjdzie. Wyszedł, ale nie z mięsem. Zamiast tego pod pachą niósł deskę. Wyglądała na deskę podłogową, długości około trzech stóp. Pobiegł w cień chłodni, a następnie, po krótkim odpoczynku rzucił się między drzewa i pobiegł w dół w stronę baraków. Razem z dziewczynkami pobiegłam do Papy George'a. Znalazłyśmy go w zagrodzie kurczaków, gdzie pomagał Mamie Mae łapać kurę. Kiedy wybiegłyśmy zza rogu, zła-pał właśnie jedną z nich i trzymał gdaczące zwierzę za nogi. - Papa - wykrzyknęła Fanny, kiedy go dopadłyśmy. - Papa! Jimmy z baraków zabrał kolejną deskę z wędzarni. Mama Mae wzięła kurczaka od Papy i odeszła w stronę klatek. Wszystkie trzy słuchałyśmy jak Mama Mae i Papa zaczynają się sprzeczać. - To musi się skończyć - zasyczała Mama. - Potrzeba im soli - powiedział Papa. Po czym wyszedł, a Mama Mae ze złością rąbnęła kurczakiem w drewniany pieniek. Odwróciła się i popatrzyła na naszą trójkę. - Niczego nie widziałyście - powiedziała, podniosła małą siekierę i jednym zamachnięciem odcięła kurczakowi głowę. Rzuciła ciało kurczaka na ziemię, żeby z szyi wyciekła mu krew. Głowa leżała osobno, a ciało stało na nogach, strasząc mnie swoim makabrycznym pośmiertnym tańcem. Odwróciłam się i pobiegłam do domu kuchennego, wyprzedzając po drodze Papę George'a, który szedł do wędzarni z zastępczą deską. Belle była na podwórzu i pilnowała wielkiego kotła z wrzącą wodą wiszącego nad ogniskiem. Zaskoczyłam nas obie, kiedy podbiegłam i wtuliłam się, szukając bezpieczeństwa w jej spódnicy. Kamień spadł mi z serca, kiedy przyszła Mama Mae, niosąc kurczaka, który przestał się już ruszać. Trzymałam się blisko Belle i przyglądałam się jak Mama zanurza ptaka we wrzącej wodzie. Kiedy go wyjęła, nie czekała aż ostygnie, tylko zaczęła wyrywać mu pióra. Myślałam, że jest zła, ale kiedy go wypatroszyła, zawołała mnie, żebym zobaczyła całkowicie uformowane jajko, które znalazła we wnętrznościach kurczaka. - Patrz, nie ma się czego bać - powiedziała. - Mama tylko zabiła kurczaka. - A potem dała mi jajko na

kolację. Było jeszcze ciepłe. KILKA TYGODNI PÓŹNIEJ zeszłam z dziewczynkami do baraków, żeby odwiedzić tamtejsze dzieci. Bliźniaczki nie mogły tam chodzić bez mamy, ale Fanny, która już wtedy była buntowniczką, namówiła mnie i Beattie, żebyśmy tam poszły. Baraki leżały daleko w dole wzgórza i rozciągały się wzdłuż strumienia. Schodząc od strony lasu, zbliżyłyśmy się do nich od tyłu, gdzie w połączonych ze sobą przybudówkach przechowywano szczapy drewna. Baraki zbudowano z byle jak oheblowanych desek uszczelnionych mułem. Każdy miał dwie pary drzwi, a przez środek biegła ściana dzieląca budynek na dwa oddzielne mieszkania. Kiedy zajrzałyśmy do środka, pomieszczenie wydało nam się małe. Prycze zgromadzono w jednym kącie, a przy palenisku stał duży czarny żelazny garnek. Z haków na ścianie zwisały drewniane łyżki, a na rozpiętym w poprzek pomieszczenia sznurku wisiały znoszone łachmany. Pod małym otwartym oknem, brzęczały muchy, bez powodzenia szukając okruchów na byle jak skleconym stole i stojących na nim drewnianych miskach. Fanny powiedziała, że tam mieszka Jimmy i jego liczni bracia. - Ida, jego mama ma tylu chłopców - pokazała na palcach ich liczbę. Uśmiechała się, trzymając w górze sześć palców. Usłyszałyśmy dzieci i poszłyśmy za ich głosami. Poprowadziły nas wzdłuż wielu podwójnych baraków i kilku małych ogródków. Kiedy skręciłyśmy za ostatnim domkiem, znalazłyśmy się na dużym piaszczystym podwórku. W oddali stał dom zbity z deszczułek, a Beattie wyszeptała, że tam, daleko od pozostałych, mieszka nadzorca. - On jest biały - powiedziała mi na ucho. Ze środka placu dobiegło ich powitanie. - No! No! To przecie Fanny i Beattie - zawołała staruszka. Jak tylko mogła, wyprostowała swoje chude zgarbione plecy i dalej mieszała zawartość czarnego bulgoczącego nad ogniem garnka. - Przyszłyście tu zjeść? - zapytała. Grupka dzieci odsunęła się od niej i wnikliwie się nam przyglądała. - Nie, ciociu. Musimy zaraz wracać na górę - odpowiedziała Fanny. - A ta, to kto? - staruszka wskazała mnie wzrokiem. - To Abinia. Ciocia Belle jest jej nową mamą - odrzekła Fanny. Zerknęłam na nią dziwiąc się, że tak nazwała Belle. - Uhm - wymamrotała stara kobieta, która zmierzywszy mnie z góry na dół wróciła do pracy. Zawołała dwóch chłopców, żeby pomogli jej zdjąć garnek z ognia i odstawić go wystygnięcia. Kiedy wzięła dużą drewnianą łychę i zaczęła znowu mieszać kukurydziankę, do mojego nosa dotarł słonawy aromat wieprzowiny, ale zaskoczyło mnie, gdy z dna garnka wyłowiła kawałek deski. Dokładnie ją obejrzała zanim wyjęła z kotła, a następnie szybko wrzuciła do ognia. Nie wiem skąd wiedziałam, lecz domyśliłam się, że był to kawałek deski ukradzionej przez Jimmiego z wędzarni. Z pomocą chłopców nalała gorącą strawę do drewnianego koryta, całkiem podobnego do tego, które mają świnie doglądane przez Papę George'a. Wysoka dziewczynka wylała małe drewniane wiaderko maślanki na gęstniejącą masę kukurydzianą, a staruszka połączyła ją za pomocą swojego mieszadła. Kiedy skinęła na dzieci, te szybko pobiegły po jedzenie. Kilkoro mniejszych trzymało się swojego starszego rodzeństwa i albo siedziały na kolanach, albo zostały posadzone przy korycie, z którego wszyscy zaczęli jeść. Niektóre dzieci miały cienkie kawałki drewna, którymi nabierały jedzenie, ale większość używała tylko swoich nieumytych rąk, więc wkrótce żółta mikstura przybrała ciemny kolor. Kiedy zobaczyłam, jakie są głodne, uderzyło mnie jakieś dalekie podobieństwo do czegoś, ale odwróciłam się, bo mój umysł

pragnął trzymać na odległość te wspomnienia, których nie był jeszcze gotowy przywołać. WRÓCIŁYŚMY DO DOMU KUCHENNEGO w samą porę na wieczorny posiłek. Tego dnia nasze drewniane miski zawierały pieczone słodkie ziemniaki, duży plaster gotowanej szynki i kolbę kukurydzy. Czułam wstyd, kiedy zaczęłam to jeść, bo przypomniałam sobie dzieci, od których wróciłyśmy, ale powód mojego wstydu zmienił się, gdy usłyszałam jak Fanny kłamie, mówiąc Mamie Mae gdzie spędziłyśmy popołudnie. WRAZ Z NADEJŚCIEM CHŁODNIEJSZYCH DNI, Zwiększyły się nasze obowiązki. Mama Mae zabrała dziewczynki do dużego domu, żeby się od niej uczyły, podczas gdy ja zostałam z Belle. Kiedy Fanny marudziła na obowiązki, Mama sadzała ją w domu kuchennym i, znajdując się w zasięgu uszu moich i Beattie, strofowała córkę. - Co ty sobie myślisz, Fanny? Zapomniałaś, że jesteś niewolnicą? Nie wiesz, że jak tylko kapitan będzie chciał, może cię sprzedać? Jak tylko Miss Martha powie, że cię nie chce, to cię odda. - To się nie zgodzę. Zostanę - pyskowała Fanny. - Słuchaj no, dziewucho - głos Mamy drżał - powiem ci, co się stanie jak sprzeciwisz się białemu człowiekowi. Widziałam jak zastrzelili mojego tatę, kiedy wsiadł na muła i chciał odjechać, żeby pomóc mojej własnej chorej matce. Rodziła dziecko i wołała o pomoc. Stałam obok, kiedy ten pan powiedział mojemu ojcu, żeby zsiadł z muła. Kiedy tata powiedział mu: „Nie, jadę na pomoc", ten stary pan strzelił mu w plecy. Jedyne co mogłam robić tamtej nocy to odganiać muchy od umierającej matki. Kiedy ten stary pan mnie sprzedawał, mówił, że nie nadaję się do niczego, tylko do pola. I harowałam tam, będąc dziewczynką, ramię w ramię z Idą, aż stara pani Pyke zawezwała mnie do dużego domu, żebym karmiła Belle. Szybko się kapnęłam, co mam robić, żeby tam zostać. Pracowałam dla pani Pyke, jakbym nie wiedziała czym jest zmęczenie. Nie było takiej rzeczy, której bym nie zrobiła. „Tak, pani Pyke, ma pani rację, pani Pyke", powtarzałam. Wy dziewczynki uczcie się ode mnie. Zachowuję się tak, jakbym nie miała swojego rozumu i jedyne, co zaprzątało mi głowę, to jak sprawić, żeby wszyscy w dużym domu byli zadowoleni. To dlatego, że mam zamiar tu zostać i robię, co mogę, żebyście zostały ze mną. Nie ma dnia, żebym nie mówiła: „Dzięki ci panie, że posłałeś mnie do dużego domu i dałeś mi kapitana na mojego pana." Wiem, że nie ma nic dobrego w byciu niewolnikiem, ale komu ja to opowiadam? A teraz, Fanny, jeśli ciągle chcesz, żeby cię sprzedali, to idź zapytaj Papę jak się tu znalazł. Ale się przygotuj, bo będzie płakał, gdy zacznie opowiadać, a zanim skończy, to i ty się popłaczesz. Wszystkie trzy siedziałyśmy oniemiałe, kiedy Mama skończyła. PÓŹNIEJ TEGO SAMEGO MIESIĄCA, bliźniaczki powiedziały mi o nowym przybyszu - dorosłym, który zamieszkał z rodziną. Pochodził z Anglii i był nauczycielem, jak mówiły, wysłanym przez kapitana do uczenia jego dzieci. Nie pamiętam czy zapytałam dlaczego, kiedy Fanny powiedziała, że go nie lubi. Byłam oczywiście ciekawa dużego domu i mieszkających w nim dzieci, ale dziewczynki powiedziały mi, że nieczęsto widują mieszkańców. Miały powiedziane, że gdyby się na kogoś natknęły nie wolno im rozpoczynać rozmowy i tylko skinąć głową i zajmować się swoimi obowiązkami. Kiedy Beattie i Fanny zaczęły się przegadywać, że ich praca polegająca na odkurzaniu i myciu podłóg jest męcząca i nieciekawa, przestało mi przeszkadzać, że ja zostałam w kuchni. Belle miękła w stosunku do mnie, a kiedy tak się stawało, ja robiłam się jeszcze chętniejsza, żeby ją zadowolić. Moim obowiązkiem było już rzucanie kurom kukurydzy i pszenicy, więc byłam podwójnie dumna z siebie w dniu, kiedy mi zaufała i kazała iść do kurnika po jajka. Kiedy Papa George zobaczył, że wychodzę z zagrody, wyszedł mi na spotkanie. Pragnąc pochwalić się moim nowym obowiązkiem, ostrożnie postawiłam wypełniony koszyk na ziemi i starannie zamknęłam za sobą bramę. - Dobrze sobie radzisz z kurami, Abinio - powiedział. - Grzeczna z ciebie dziewczynka. Jego uśmiech promieniował w moim samotnym sercu i nagle otworzył je na zupełnie nową możliwość.

- Papo - zapytałam. - Czy Dory jest twoją dziewczynką? - A jakże - odpowiedział Papa. - Czy Beattie i Fanny są twoimi dziewczynkami? - pytałam. - Nie może być inaczej - powiedział. - Papo - drążyłam. - Czy Belle jest twoją dziewczynką? - Czemu o to pytasz, dziecko? - Zastanawiam się, Papo - powiedziałam, po czym ucichłam, wpatrując się w palec od nogi, którym rysowałam linie w piasku. - No, dalej, dziecko, nad czym się zastanawiałaś? - zachęcał. - Czy ja też mogłabym być twoją dziewczynką? - wypaliłam. Ten potężny, mocno zbudowany mężczyzna spojrzał w bok, zanim mi odpowiedział. - Cóż, zatem - powiedział, jakby głęboko to przemyślał. - Jestem pewien, że nie mam nic przeciw temu. - Ale - odparłam, zaniepokojona tym, że nie zauważył - ja nie wyglądam tak jak twoje pozostałe dziewczynki. - Masz na myśli to, że jesteś biała? Skinęłam głową. - Abinio - powiedział, wskazując kurczaki - patrz na te ptaki. Niektóre są brązowe, niektóre białe albo czarne. Czy sądzisz, że to przeszkadza ich mamie i tacie? Uśmiechnęłam się do niego, a on położył mi na głowie swoją wielką dłoń. - Chyba właśnie załatwiłem sobie jeszcze jedną małą dziewczynkę - powiedział, targając moje włosy. - Nazwę ją Abinią. I co wy na to? Dzięki ci, panie, za nią! Czyż nie jestem najszczęśliwszym człowiekiem? Skakałam' całą drogę do domu. Belle nakrzyczała na mnie, kiedy znalazła pęknięte jajko. Obiecałam jej, że następnym razem będę ostrożniejsza, ale moje rozśpiewane serce nie czuło najmniejszej skruchy. ZAPADAŁ WCZESNY GRUDNIOWY wieczór, padał lekki śnieg, kiedy Mama Mae przyniosła do ciepłej kuchni zanoszącego się płaczem małego Henry'ego. Przyszły za nią bliźniaczki i wszystkie trzy siedziałyśmy, przyglądając się jak Belle i Mama Mae przykładają ciepłe okłady na opuchnięte stopki i rączki dziecka. Mimo tego nie przestawał rozdzierająco płakać. - Fanny, przyprowadź tu Dory. Miss Martha przez cały dzień zażywała swoje czarne krople, więc teraz już na pewno śpi. Wujek Jakub będzie ją imał na oku do czasu aż wróci Dory. Fanny ruszyła biegiem. - Powiedz Dory, żeby przyniosła czarne krople - zawołała Mama Mae. Przyszła Dory i próbowała uspokoić dziecko, tuląc je w ramionach i podając pierś. Jednak bolało go tak bardzo, że rzucał głową we wszystkie strony. Dory także zaczęła płakać. - Mamo, co mam zrobić? - Niedobrze z nim, skarbie - powiedziała Mama Mae swojej najstarszej córce. - Już wcześniej to widziałam, jeszcze na dole w barakach. Dajmy mu kropli, żeby się uspokoił. Mama, wzięła małą brązową buteleczkę, którą przyniosła Dory z domu i wkropiła ciemną ciesz do

ciepłej wody. Dory trzymała cierpiące dziecko, a Belle otworzyła mu buzię i ostrożnie wlała miksturę. Henry zakaszlał, przełykając, ale ku naszej ogromnej uldze, wkrótce zapadł w głęboki sen. Po jakimś czasie usłyszeliśmy ciche pukanie i pojawił się wujek Jakub. - Dory, wzywa cię Miss Martha - powiedział. - Chce, żebyś od razu przyszła. Mama Mae wzięła Henry'ego od niechętnej Dory. - Idź - powiedziała. - Będzie teraz spał. Kiedy Dory wyszła, Mama Mae pokazała wujkowi spuchnięte dłonie i stopy malca. Pokręcił głową. - Niedługo pociągnie - powiedział. - Dory bardzo to przeżyje - dodała Mama Mae. - Jimmy też - wtrąciła Belle. - Nie zapominajcie, że to on jest ojcem. Codziennie marzy tylko o tym, żeby zobaczyć swoją Dory i swojego synka, ale musi trzymać się od nich z daleka. Nadzorca ostrzegł Jimmiego, że jak znowu zobaczy go w pobliżu Dory, to go sprzeda. Mówi, że Jimmy jest robotnikiem z pola, więc ma sobie znaleźć kobietę z pola i nie zadawać się z dziewczyną z dużego domu. - Nikt nie zapytał kapitana czy Dory mogłaby zostać żoną Jimmiego? - dopytywał wujek Jakub. - Rankin jest nadzorcą. To znaczy, że on jest szefem i on mówi, kto kogo może poślubić - odrzekła Mama Mae. - Ten Rankin po prostu lubi rządzić. Kiedy Mama Mae ponownie zwróciła na nas uwagę, bliźniaczki zostały odesłane do domu, a ja musiałam ich spa£ na górę. Wujek też wyszedł, a Mama Mae została z dzieckiem i razem z Belle usiadły przy ogniu, żeby pogadać. Usnęłam, ukołysana ich cichymi spokojnymi głosami. HENRY UMARŁ JESZCZE TEJ NOCY. Wczesnym rankiem Papa George przyszedł, niosąc małą deskę, z której Mama i Belle zrobiły małą pryczę. Dory stała przy drzwiach, tuląc już teraz spokojne dziecko. Mama podeszła do niej. - Daj mi go - powiedziała łagodnie, sięgając po Henry'ego. - Nie, Mamo. - Dory odwróciła się ze swoim zawiniątkiem. Papa George zbliżył się do niej i objął chude ramiona swojej pierworodnej córki. - Dory, już go nic nie boli, poszedł do Boga. Podaj go Mamie. Powoli, Dory podała Henry'ego. - Mamo, przygotujesz go? Zawsze byłaś dla niego taka dobra - szlochała. Belle chwyciła Dory pod rękę i wyprowadziła na dwór. Patrzyłam jak minęły stodołę i weszły do lasu. Padał śnieg, utulając świat czystą warstwą cichej bieli. Mama Mae przyglądała się ich odejściu, po czym wróciła do Papy George'a. Położyła Henry'ego na pryczy i wspólnie, używając do tego długiej brązowej tkaniny, przymocowali jego małe ciałko do drewnianej deski. Kiedy skończyli obwiązywanie, Mama Mae spojrzała na Papę. Po okrągłej twarzy płynęły jej łzy. - Wiem, że to najlepsze, co mogło mu się przytrafić - powiedziała - ale boję się, że zabrał ze sobą serce Dory. - Nasza dziewczynka dojdzie do siebie - odparł Papa i otarł palcami mokrą twarz Mamy. Bliźniaczki też tu były i one również płakały. Ja nie. Czułam się pusta i kiedy wszyscy wyszli pochować dziecko, zostałam w domu. Przeraziłam się jednak tym, że zostałam sama, więc pobiegłam za nimi w stronę cmentarza przy barakach. Przyglądałam się stojąc w ukryciu pomiędzy drzewami. Ben stał przy małym grobie, który wykopał tuż

przy innych malutkich mogiłach zaznaczonych sterczącymi Z ziemi kamieniami. Kiedy opuścili Henry'ego do dziury w ziemi, Dory zaczęła lamentować, z jej ust wyrwały się bolesne jęki. Mój umysł, na skutek jej żałoby, podążył w sobie znanym kierunku. Stało się tak, jakby ktoś rozdarł zasłonę, przez którą opuściłam to smutne miejsce, żeby pogrążyć się w jeszcze większej rozpaczy, tej, którą przeżyła druga ja, ta, którą postradałam jakiś czas temu. Wróciłam ponownie na pokład statku, nie mogąc znieść jego gwałtownego kołysania i walcząc z chorobą morską. Okryte całunem ciało należało do mojej mamy. Znowu widziałam, jak ją opuszczają, coraz niżej i niżej, do szalejącej w dole wody. Kilka dni wcześniej, tą samą drogą poprowadzili mojego ojca, on też skończył w wodzie. Rozejrzałam się wokół, chcąc w śniegu znaleźć swojego brata, Cardigana. Byłam pewna, że słyszałam jego wołanie, więc ruszyłam na jego poszukiwania. Znalazł mnie Jimmy, tata małego Henry'ego. Przyprowadził mnie do domu kuchennego. Nie było mnie cały dzień. Wieczorem, po zapadnięciu zmroku, kiedy Jimmy poszedł opłakiwać swojego syna w samotności, natknął się na mnie w lesie. Mówią, że przez dwa dni w ciszy kołysałam się w przód i w tył. Wreszcie przyszła Mama Mae. Usiadła obok mnie na pryczy i kazała wyjść Belle i bliźniaczkom. - Abinio - powiedziała stanowczo - dlaczego się tak kołyszesz? Huśtałam się zapamiętale pogrążona w bólu wspomnień; wspomnień o mojej matce. Nie mogłam ich wypuścić, bo znowu bym ją straciła. - Abinio - powiedziała, próbując mnie przytrzymać - powiedz Mamie Mae dlaczego się tak kołyszesz? - Przytrzymała mnie za głowę i zmusiła do spojrzenia jej prosto w oczy. - Mów do mnie. Abinio, musisz mówić. Nie zachowuj się w ten sposób. Mów do Mamy. Powiedz, co cię gnębi. Próbowałam się wyrwać, potrzebując tego kołysania, żeby uspokoić mdłości, ale Mama posadziła mnie taką rozhuśtaną na swoich kolanach. Przytuliła mnie do swojego silnego ciała i spowolniła rytm, dopasowując go do swoich powolnych ruchów. - Mama zabierze ten ból - powiedziała. Odchylając się do tyłu, oddychała głęboko, przyciągając mnie do siebie, kiedy pochylałyśmy się do przodu, wydychała powietrze z głośnym gardłowym jękiem, jakby pozbywając się w ten sposób mojego smutku. W przód i w tył, huśtała mnie, wydobywając na powierzchnię jątrzącą mnie truciznę koszmaru, który skrywałam. Próbowałam oddychać w jej rytmie, ale łapałam powietrze urywanymi haustami, jakbym się topiła. - Powiedz wszystko Mamie - zachęcała. - Mały Henry jest w wodzie - wyszeptałam w przerażeniu. - Henry nie jest w wodzie - uspokajała. - Ten dzieciak jest u Pana Boga. Jest w dobrym miejscu. Śmieje się i bawi z innymi dziećmi Pana. Nic go już nie boli! Jest w dobrym miejscu. - Moja mama jest w wodzie - znowu wyszeptałam. - Abinio, twoja mama jest u Pana Boga, tak jak mały Henry. Tak naprawdę to opiekuje się Henrym i właśnie teraz razem się bawią. Posłuchaj, niemal słychać jak się śmieją. Ten świat nie jest jedynym domem. Ten świat jest tylko próbą przed przejściem do następnego. Pan Bóg kiedyś powiedział: „Nie może być, Żeby ta mania i cen mały Henry, którzy są tacy kochani, byli tak daleko ode mnie. Muszę sprowadzić ich do domu." Wiem, że tak było, Abinio - powiedziała, a ja lgnęłam do jej objęć i przekonujących słów. - Mama wie, że czasem należy zaufać Bogu. Słuchałam prawd głoszonych przez Mamę Mae i wierzyłam jej całym sercem. Odkrywszy swoją przeszłość, lgnęłam do tej mamy, która dawała mi przyszłość.

- Mama! - krzyknęłam przejmująco. - Mama! - A mój krzyk wreszcie wyzwolił łzy, które wstrzymywałam od chwili przybycia. - Mama jest przy tobie - zapewniła. - Mama jest tutaj. ROZDZIAŁ CZWARTY

BELLE PRAWDĘ MÓWIĄC, kiedy umarł mały Henry, cierpiał już tak bardzo, że stało się dla niego najlepiej. Biedna Dory chciała go ocalić, ale Mama mówi, że już wcześniej widziała tę chorobę w barakach i zawsze kończyło się źle. Teraz oczy Dory wyglądają jak oczy Miss Marthy, kiedy nie udaje jej się donosić ciąży. Kiedy Lavinia zobaczyła jak kładą Henry'ego do ziemi, całkiem straciła głowę. Gdy przyprowadził ją Jimmy, nie mogłam nic zrobić, ale Mama wiedziała jak postąpić. Potem Lavinia przypomniała sobie, że była na statku i widziała jak umierają jej mama i tata i jak wrzucają ich do wody. Co ci mężczyźni sobie myśleli, pozwalając tej małej na to patrzeć? Teraz już wie skąd pochodzi, z Irlandii, ale mówi, że jej mama i tata nic tam nie mieli i płynęli tutaj za pracą. Mówi, że ma brata, Cardigana. Śmieszne imię, Cardigan. Nie wypytuję jej o nic, bo widzę, że ciągle ciężko jej o nim myśleć. Odkąd sobie przypomniała, trudno uwierzyć w zmianę, jaka zaszła w tym dziecku, chociaż ciągłe zachowuje się jak myszka, zwinna i bojąca się świata. Przywiązuje dużą wagę do wypełniania swoich obowiązków, a kiedy skończy, zawsze przychodzi po mnie, żebym sprawdziła. Kiedy mówię „dobra robota", na buzi ma taki uśmiech, który rozświetla cały dom kuchenny. Muszę powiedzieć, że kiedy bliźniaczki zdradziły mi, że nosi jedzenie Benowi, to zrobiło mi się ciepło na sercu. Nie domyśla się dlaczego daję jej dodatkowe porcje, ale śmiać mi się chce, że obie mamy oko na tego samego mężczyznę. ROZDZIAŁ PIĄTY

Lavinia Po TYM JAK PRZYPOMNIAŁAM sobie śmierć moich rodziców, zaczęły do mnie wracać także inne wspomnienia. Oczywiście, będąc w tak młodym wieku, miałam za sobą zaledwie kilka lat życia, ale wystarczyło, żeby jakiś dźwięk lub zapach przyniósł ze sobą wspomnienie z przeszłości, abym poczuła się niepocieszona. Zmagając się ze stratą, mogłam tylko poddać się żałobie. Miałam dobrych rodziców, chociaż oboje przeżywali duży stres, kiedy wchodziliśmy na statek. Moja mama nie chciała opuszczać Castlebar, miasta w Irlandii, w którym dotychczas mieszkaliśmy. Ale mój tata, nie mając żadnych krewnych, których bym pamiętała, był zdecydowany zapewnić swojej rodzinie lepsze życie. Pamiętam jak często się kłócili, ale nie mogę też zapomnieć okropnej żałoby mamy po śmierci taty. A potem ją też straciłam. Przez resztę rejsu, kurczowo trzymałam się swojego brata. Moim ostatnim wspomnieniem Cardigana jest jego bezsilność na moje błagalne wołanie, kiedy kapitan zabierał mnie od niego. Łagodziłam ból tych wspomnień, obiecując sobie: Pewnego dnia odnajdę swojego brata. Wracałam do zdrowia i choć głęboko związana byłam z Mamą, zaczęłam również zwracać się do Belle, kiedy pragnęłam pocieszenia. Jej stosunek do mnie zmienił się od dnia śmierci małego Henry'ego - tak bardzo, że pewnej nocy, kiedy usłyszała mój płacz, zabrała mnie do swojego łóżka. Objęła mnie ramieniem i głaskała po plecach dopóki nie zasnęłam. Od tego czasu często w nocy pozwalała mi wchodzić do swojego łóżka. KAPITAN WRÓCIŁ DO DOMU przed Bożym Narodzeniem, a my, pracujący w kuchni, dowiedzieliśmy się, że Miss Martha znowu wróciła do życia. Przez ostatnie miesiące, kiedy kapitan wyjechał, pani kazała podawać sobie posiłki w pokoju na piętrze, przylegającym do jej sypialni. Dzieci jadły z nią obiad, ale pozostałe posiłki spożywały z guwernantem w gabinecie. Od powrotu kapitana i z nadejściem okresu świątecznego, posiłki nabrały bardziej wystawnego charakteru i ponownie podawane były w jadalni. W kuchni potrzebowaliśmy rąk do pomocy i ku mojemu zadowoleniu do domu kuchennego przysłano Beattie, a Fanny została w dużym domu, gdzie pomagała Dory. Wszyscy byli zajęci, piekąc na święta i nawet Ben przychodził ze stodoły, żeby nam pomóc. Rąbał drewno, którym paliłyśmy w piecu, i które potrzebne było do kominków w dużym domu. Beattie i ja cieszyłyśmy się, kiedy kazano nam pomagać Benowi w noszeniu drewna. Wybiegłam na dwór, żeby się z nim przywitać, chętna do pomocy. - Jesteście za małe do tej pracy - drażnił się z nami. - Nie, nie jesteśmy - zapewniałyśmy. Dał nam po małym kawałku drewna. - Więcej - błagałyśmy - więcej. Aż ułożył dużą kupkę w naszych ramionach. Potykając się, zbiegłyśmy ze stosu porąbanego drewna, zdecydowane pokazać jakie jesteśmy silne, ale kiedy przyszłyśmy do kuchni, Mama Mae zawołała: „Ben! Ben, chodź no tutaj!" Ben przyszedł. Był tak wysoki, że musiał się schylać, kiedy przechodził przez próg drzwi kuchennych. Wyprostował się i uśmiechnął. - Wołałaś mnie, Mamo? - zapytał. Belle odwróciła się, a Ben przywitał ją skinieniem głowy. Belle, której twarz przybrała różowy odcień, również się ukłoniła i szybko wróciła do odmierzania funta cukru. Belle była szczupła, ale zauważyłam, że kiedy pochyliła się, żeby odciąć kawał cukru z bloku, to pod takim kątem jej piersi wyglądały bardzo okazale i pięknie się prezentowały. Zerknęłam na Bena i widziałam, że on też na nie patrzył. - Ben, co ty robisz? - powiedziała Mama. - Dlaczego każesz tym dziewczynom dźwigać tyle drewna?

- Mamo, one są moimi dużymi i silnymi pomocnikami - mrugnął do nas. Z dumą podbiegłyśmy do niego i stanęłyśmy obok, gotowe na więcej. - Pomagamy mu, Mamo - potwierdziłyśmy. - Ben - Mama odparła ze śmiechem - nie da się ukryć, że kobiety idą za tobą w ogień. - Tak sądzisz, Mamo? - zaśmiał się i spojrzał wprost na Belle. Belle odwróciła się do niego tyłem, ale siła z jaką zaczęła ubijać twardy cukier w moździerzu, wystarczyła za jej odpowiedź. - Abinio, czy Belle zajmuje się tobą tak dobrze jak mama? - spytał mnie Ben. Popatrzyłam na Belle, a kiedy nasze oczy się spotkały, uśmiechnęła się do mnie. Odwróciłam się do Bena i skinęłam głową.  Ta Belle dostała dziecko tak samo ładne jak ona sama. Potrzebujesz może tatusia? - zapytał.  Nie - odpowiedziałam z pewnością w głosie. - Mam Papę George'a. Dorośli roześmiali się. - To również mój tata - drażnił się. - Wiem - odpowiedziałam z dumą. - I Dory i Fanny i Beattie i Belle. - Cóż - odrzekł. - Belle jest twoją mamą. Papa, twoim tatą. To kimże jest Mama Mae? - Ona jest dużą mamą - powiedziałam zdziwiona, że tego nie wie. Śmiech, który po tym nastąpił, sprawił, iż poczułam, że chociaż nie byłam pewna swojej dokładnej pozycji w strukturze rodzinnej, to wiedziałam, że jest w niej miejsce również dla mnie. - Ben - powiedziała Mama - delikatnie obchodź się z tymi dziewczynkami, to jeszcze dzieci. - Chodźcie zatem, dzieci - powiedział i chwycił nas za ręce. - Mamy mnóstwo drewna do przeniesienia. - Ben. - Belle odwróciła się w naszą stronę. - Zaopiekuj się dobrze moim dzieckiem. Przeszedł mnie dreszcz, kiedy usłyszałam jej słowa, a Ben, któremu odebrało mowę, pociągnął nas na dwór i podrzucał na zmianę do góry, aż kwiczałyśmy z radości. ŚWIĄTECZNY PORANEK FANNY przyszła z dużego domu do kuchni, a jej oczy błyszczały z podniecenia. - Marshall dostał dwie nowe książki z bajkami - powiedziała. - Oboje dostali pudełka z farbami i pędzle do malowania. Marshall dostał żołnierzyki, a Sally dostała lalkę, która wygląda tak jak ona oraz naczynia i wiele, wiele innych rzeczy. Pani dostała długi sznur błyszczących korali, mówią na nie perły! - Rozwarła szeroko ramiona i przemawiała do nieba. - Będę to wszystko miała jak umrę - powiedziała dramatycznie. - Umrzesz jak zaraz nie przyjdziesz mi tu pomóc - powiedziała Mama, ale uśmiechała się przy tym. Jeszcze większe poruszenie zrobiło się, kiedy w południe przyjechali goście. Odkąd tu przybyłam nie