Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony752 317
  • Obserwuję555
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań513 367

Krolowie przekleci. Tom 3 - Maurice Druon

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :3.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Filbana
EBooki
Książki
-M-

Krolowie przekleci. Tom 3 - Maurice Druon.pdf

Filbana EBooki Książki -M- Maurice Druon
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 75 osób, 70 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 477 stron)

Więcej na: www.ebook4all.pl Przedmowa Przez lata wielu recenzentów opisywało moją sagę fantasy Pieśń lodu i ognia jako zaprawioną szczyptą czarów i dosmaczoną smokami powieść historyczną o historii, która się nie zdarzyła. Uważam to za komplement. Zawsze uznawałem powieść historyczną i fantastykę za twory bliźniacze, dwa gatunki literackie rozdzielone przy porodzie. I chociaż niewątpliwie czerpałem inspirację z Tolkiena, Vance’a i Howarda, tudzież innych dawniejszych twórców fantastyki, na Grę o tron i kolejne tomy cyklu wpływ miały także dzieła wielkich autorów powieści historycznych, takich jak Thomas B. Costain, Mika Waltari, Howard Pyle i... Maurice Druon, niesamowity pisarz francuski, który dał nam Królów przeklętych, siedem doskonałych powieści będących zapisem upadku dynastii Kapetyngów i początków wojny stuletniej. [...] W Królach przeklętych jest wszystko. Królowie z żelaza, zamordowane królowe, bitwy i zdrady, kłamstwa i żądze, oszustwa, rywalizacja rodów, klątwa templariuszy, podmieniane niemowlęta, wilczyce, grzech i miecze, wielka dynastia skazana na upadek... A to wszystko (no, prawie wszystko) zaczerpnięte żywcem z kart historii. I wierzcie mi: rody Starków i Lannisterów nie mogą się nawet równać z Kapetyngami i Plantagenetami. Bez względu na to, czy jesteś historycznym geekiem, czy miłośnikiem fantastyki, od książek Druona nie będziesz się mógł oderwać. To jest prawdziwa Gra o tron. Jeśli lubisz Pieśń lodu i ognia, pokochasz Królów przeklętych. George R.R. Martin (tłum. Małgorzata Pasicka-Siekanka)

LEW I LILIE „Celem polityki jest zdobycie i utrzymanie władzy, dlatego konieczne jest działanie drogą przymusu lub mamienia umysłów... Siłą rzeczy istota polityki opiera się na kłamstwie...” Paul Valéry, Regards sur le monde actuel et autres essais

NOWI KRÓLOWIE Styczniowy ślub Ze wszystkich okolicznych parafii położonych zarówno w górze, jak i w dole rzeki: z Saint-Denys, Saint-Cuthbert, Saint-Martin-cum-Gregory, Saint-Mary-Senior, Saint-Mary-Junior, Shambles, Tanner Row, zewsząd od dwóch godzin nieprzerwanym strumieniem nadciągali mieszkańcy miasta York, kierując się w stronę Minsteru, olbrzymiej, jeszcze nieukończonej w części zachodniej katedry, której wysoka, jednocześnie smukła i masywna sylwetka górowała nad okolicą. Tłum zatarasował dwie kręte ulice, Stonegate i Deangate, prowadzące do Yardu. Młodzieńcy wspięli się na słupy, lecz widzieli stamtąd tylko morze głów szczelnie wypełniające plac. Mieszczanie, kupcy, matrony otoczone licznym potomstwem, kalecy wsparci na kulach, słudzy, czeladnicy, zakapturzeni klerycy, rycerze w kolczugach, żebracy w łachmanach cisnęli się niczym śledzie w beczce. Niejeden rzezimieszek o wprawnych dłoniach mógł w ten dzień zagrabić tyle, ile zwykle przez cały rok. Ludzkie twarze ściśle wypełniły framugi okien. Mgliste i chłodne światło zimowego dnia przebijało się przez obłok gęstej i wilgotnej pary unoszący się wokół ogromnej budowli i ponad drepczącą w błocie gawiedzią. Zbici w gromadę ludzie starali się ogrzać jedni od drugich. Był 24 stycznia 1328 roku. Jego Ekscelencja Wilhelm de Melton, arcybiskup Yorku i prymas Anglii, udzielał ślubu królowi Edwardowi III, który jeszcze nie ukończył szesnastu lat, i jego zaledwie czternastoletniej kuzynce Dostojnej Pani Filipie de Hainaut. W katedrze zasiedli dostojnicy królestwa, biskupi i arcybiskupi, członkowie Parlamentu, pięciuset zaproszonych rycerzy, przedstawiciele szkockiej szlachty w kraciastych kiltach, którzy przy okazji mieli ratyfikować traktat pokojowy. Wszystkie miejsca były zajęte. Każdy czekał na rozpoczęcie uroczystego

nabożeństwa, które miał uświetnić chór stu dwudziestu śpiewaków. Jednak najpierw, jak nakazywał dawny obyczaj w archidiecezji Yorku, przed południową nawą na zewnątrz kościoła na oczach ludu miała się odbyć najważniejsza część uroczystości, czyli złożenie przysięgi małżeńskiej1 *. Mgła kładła się wilgotną smugą na purpurowym baldachimie z aksamitu wzniesionym przed południowym portalem, zbierała się na biskupich mitrach, przywierała do futrzanych płaszczy zarzuconych na ramiona członków rodziny królewskiej zgromadzonych wokół młodej pary. – Here I take thee, Philippa, to my wedded wife, to have and to hold at bed and at board... Oto biorę ciebie, Filipo, za mą ślubną żonę, aby cię mieć i zachować w łożu i domostwie... Głos wydobywający się z łagodnych ust gładkolicego króla rozbrzmiał zdumiewająco silnie, pewnie i dobitnie. Zadziwiło to królową matkę Izabelę, pana Jana de Hainauta, stryja panny młodej, a także wszystkich stojących w pierwszym rzędzie, między innymi Edmunda, hrabiego Kentu i hrabiego Norfolku, oraz hrabiego Lancasteru, zwanego Krzywoszyjem, przewodniczącego Rady Regencyjnej i królewskiego tutora. – ... for fairer for fouler, for better, for worse, in sickness and in health... Na los piękny i szpetny, na dobre i na złe, w zdrowiu i chorobie... Szmer rozmów stopniowo zamierał. Cisza niczym fala coraz szerszym kręgiem obejmowała zebrany tłum, tak że głos młodego króla niósł się daleko po całym placu. Monarcha powoli recytował długą przysięgę, której dzień wcześniej nauczył się na pamięć, jednak wydawało się, że improwizuje i dopiero co formułuje frazy, z taką bowiem siłą wypowiadał słowa, jakby sens każdego chciał podkreślić dobitnie i z mocą. Była to jakby modlitwa, którą odmawia się raz tylko i na całe życie. Mimo młodzieńczego lica w ciele monarchy krył się duch dojrzałego i odpowiedzialnego męża, księcia świadomego zobowiązań wobec Boga i własnego ludu. Nowy król na świadków swej miłości do Dostojnej Pani Filipy brał swych bliskich i dalekich krewnych, dostojników korony, baronów, duchownych, mieszkańców Yorku, całą Anglię. Prorocy gorliwie służący Bogu, przywódcy narodów o jasnej i spójnej wizji, wiedzą, jak narzucić tłumowi własne przekonania. Publiczne wyznanie miłości ma podobną moc – sprawia, że wielu udziela się wzruszenie jednostki. Wśród zgromadzonych, niezależnie od wieku, nie było kobiety – młodej mężatki, zdradzanej żony, wdowy, panny czy staruszki – która by w tej właśnie chwili nie

poczuła się tak, jakby stała na miejscu panny młodej, nie było mężczyzny, który nie identyfikowałby się z młodym królem. Edward III łączył się z żeńskim pierwiastkiem swojego królestwa, a jego kraj wybierał Filipę na towarzyszkę życia. Z serc zebranych ludzi niczym ślubne dary w stronę młodej pary emanowały młodzieńcze nadzieje i starcze rozczarowania. Tego wieczoru rozpromienione spojrzenia nupturientów rozświetliły mroki ciemnych zaułków i nawet od dawna skłóceni małżonkowie po wieczerzy złączyli dłonie w czułym uścisku. Lud od zawsze chętnie garnął się do uczestnictwa w zaślubinach władców właśnie po to, aby uszczknąć odrobinę ich szczęścia, które promieniejąc z wyżyn władzy, wydawało się idealne. – ... till death us do part... dopóki śmierć nas nie rozłączy... Wzruszenie ścisnęło gardła zebranych, z ich piersi wydobyło się pełne smutku westchnienie, jakby wyrzut. Nie powinno się wspominać o śmierci w takiej chwili, przecież to niemożliwe, aby ta młoda para doświadczyła powszechnego losu, to niedopuszczalne, aby była śmiertelna. – ... and thereto I plight thee my troth... i tak ślubuję na moją wiarę. Młody król czuł obecność innych, lecz na nich nie patrzył. Ani na chwilę nie oderwał swoich bladoniebieskich, wręcz szarych oczu o długich rzęsach od oblicza niskiej, rudej i krągłej, otulonej w muśliny i aksamity dziewczyny, do której kierował słowa przysięgi. Dostojna Pani Filipa w niczym nie przypominała baśniowej królewny, nie była nawet zbytnio urodziwa. Była nieodrodną córką swojej ojczyzny – Hainaut: miała pulchne policzki, krótki nos, masywną szyję i cerę upstrzoną piegami. Nie wyróżniała się szczególną gracją, raczej wprost przeciwnie, poza tym była prostolinijna i nie starała się przyjmować władczej postawy, która w ogóle do niej nie pasowała. Gdyby pozbawić ją królewskich ozdób, z łatwością można by ją pomylić z jakimkolwiek rudowłosym dziewczęciem w jej wieku. Pośród ludów Północy żyły setki podobnych jej panien. I to właśnie paradoksalnie jeszcze wzmagało czułość, jaką żywił do niej lud. Została wybrana przez Boga i los, lecz w istocie nie różniła się od kobiet, nad którymi miała panować. Wszystkie krągłe rudowłose dziewczęta poczuły się wyróżnione i zaszczycone. Sama była wzruszona, drżała, mrużąc oczy, jakby nie mogła znieść mocy spojrzenia swojego małżonka. Wszystko, co jej się przytrafiło, było aż nadto wspaniałe. Otaczające ją korony i mitry, damy i rycerze, których sylwetki dostrzegała wewnątrz katedry w równych rzędach za świecami, jakby byli świętymi w niebie, i wszyscy ludzie wokół... Będzie królową, królową wybraną z miłości!

Ach! Będzie go rozpieszczać i wielbić, będzie mu służyć. To był prawdziwy cud, kiedy ten piękny jasnowłosy książę o długich rzęsach i drobnych dłoniach przed dwudziestu miesiącami przybył do Valenciennes, towarzysząc na uchodźstwie matce szukającej schronienia i pomocy! Rodzice wysłali ich, aby się bawili w sadzie z innymi dziećmi, i wtedy ona go zauroczyła, a on ją. Teraz zaś on został królem, lecz nie zapomniał o niej. Z radością poświęci mu życie! Lękała się tylko, że nie jest dostatecznie urodziwa, aby zawsze mu się podobać, ani dość wykształcona, by go wspierać. – Podajcie, Dostojna Pani, waszą prawą dłoń – nakazał jej prymas. Filipa wysunęła z aksamitnego rękawa małą pulchną rękę i zdecydowanie wyciągnęła ją do przodu grzbietem w dół, rozcapierzając palce. Edward oczarowany spojrzał na oddającą się mu różowiutką gwiazdę. Z tacy trzymanej przez innego duchownego arcybiskup wziął złotą obrączkę ozdobioną rubinem, pobłogosławił ją i podał królowi. Mgła sprawiła, że pierścień był wilgotny, zresztą jak wszystko wokół. Następnie arcybiskup lekko zbliżył dłonie małżonków. – W imię Ojca – powiedział Edward, opierając obrączkę na kciuku Filipy, lecz nie wkładając jej na palec. – I Syna... i Ducha Świętego... – dokończył, przesuwając pierścień na palce wskazujący i środkowy. Wreszcie wsunął klejnot na palec serdeczny i rzekł: – Amen! Była jego żoną. Jak każda matka uczestnicząca w ślubie własnego syna, królowa Izabela miała łzy w oczach. Zmuszała się do modlitwy, prosząc Boga, aby zsyłał na jej dziecko same dobrodziejstwa, lecz przede wszystkim myślała o sobie i cierpiała. Dobiegły końca dni, kiedy była pierwszą damą na dworze syna i panią jego domu. Nie żeby mogła się obawiać, iż owa piramida aksamitu, którą los dał jej za synową, mogła konkurować z nią pod względem urody czy zagrażać jej pozycji na dworze. Smukła, wysoka i jasnowłosa, z pięknymi warkoczami upiętymi po obu stronach bladego oblicza, Izabela w wieku trzydziestu sześciu lat wyglądała na zaledwie trzydzieści. Upewniło ją o tym jej lustrzane odbicie, które długo kontemplowała rankiem przed uroczystością, wkładając diadem na głowę. Jednak tego dnia przestawała być królową, a zostawała królową matką. Jak to możliwe, że stało się to tak szybko? Jak to możliwe, że dwadzieścia burzliwych lat jej życia minęło jakby w okamgnieniu?

W myślach wróciła do dnia swojego ślubu, dokładnie dwadzieścia lat wcześniej, pod koniec stycznia, w podobny mglisty dzień, w Boulogne we Francji. Ona także wychodziła za mąż z wiarą w przyszłe szczęście, a słowa przysięgi małżeńskiej wypowiadała z głębi serca. Czy wiedziała, że jej rękę oddano, mając na względzie interesy królestwa? Czy mogła się spodziewać, że w podziękowaniu za miłość i wierność otrzyma upokorzenie, nienawiść i wzgardę, że z małżeńskiego łoża wyrugują ją nawet nie kochanki, tylko chciwi i bezwstydni mężczyźni, że jej posag zostanie zagarnięty, jej dobra skonfiskowane, że będzie musiała udać się na wygnanie, aby umknąć przed śmiertelnym niebezpieczeństwem, i wreszcie, że zbierze armię, aby pokonać tego, który na jej palec wsunął obrączkę? Ach! Młoda Filipa miała wielkie szczęście, bo nie tylko wychodziła za mąż, ale przede wszystkim była kochana! Tylko pierwsze związki mają szansę być wolne od skazy i w pełni radosne. Nic ich nie zastąpi, jeśli się rozpadną. Druga miłość nigdy nie osiągnie tej doskonałości, tej przejrzystości, choćby wydawała się mocniejsza od skały. Marmur kryje przecież kolorowe żyłki – ślad zaschniętej krwi z przeszłości. Królowa Izabela zwróciła oczy na Rogera Mortimera, barona Wigmore, swojego kochanka, który na równi z nią, dzięki niej i własnej woli, rządził Anglią w imieniu młodego króla. Krzaczaste brwi, surowe rysy, ręce skrzyżowane na wytwornym płaszczu. Popatrzył na nią w tej samej sekundzie, lecz w jego spojrzeniu nie było cienia dobroci. „Odgadł, o czym myślę. Co z niego za człowiek, skoro uważa za przewinę to, że na krótką chwilę przestaje być panem mych myśli?” Wiedziała, że jest skłonny do wybuchów gniewu i śmiertelnej obrazy, dlatego uśmiechnęła się, aby go uspokoić. Czego jeszcze mógł chcieć? Żyli razem niczym małżonkowie, mimo że ona była królową, a on miał żonę. Całe królestwo było świadkiem ich romansu. Dzięki niej miał w ręku całą władzę. Mortimer obsadzał urzędy swoimi poplecznikami, przyznał sobie cały majątek byłych faworytów Edwarda II, a Rada Regencyjna tylko zatwierdzała jego wolę. Zmusił ją nawet, aby zgodziła się na zabicie strąconego z tronu małżonka. Wiedziała, że z jego powodu niektórzy zwą ją Wilczycą z Francji! Czy mógł jej zabronić wspominać w dniu ślubu jej dziecka zamordowanego męża, zwłaszcza że jego oprawca Jan Maltravers, niedawno mianowany seneszalem Anglii, był obecny na uroczystości? Jego podłużne, złowieszcze oblicze wyróżniało się wśród twarzy zebranych panów, przypominając o zbrodni.

Izabela nie była jedyną osobą, której przykry był ten człowiek. Jan Maltravers, zięć Mortimera, był strażnikiem zdetronizowanego króla, a jego nagły awans na stanowisko seneszala zbyt wyraźnie zdradzał, za jakie zasługi go nagrodzono. Oficjalnie Edward II zmarł śmiercią naturalną. Czy jednak ktokolwiek na dworze wierzył w tę bajeczkę? Hrabia Kentu, przyrodni brat zamordowanego, pochylił się w stronę swojego kuzyna Henryka Krzywoszyja i szepnął: – Widać, że obecnie królobójstwo to sposób na wejście do rodziny. Edmund Kent trząsł się z zimna, ceremonia w jego mniemaniu była nadmiernie rozwlekła, zwyczaje z Yorku zbyt zawiłe. Czemu uroczystość nie odbywa się w londyńskiej Tower czy na jakimś innym królewskim zamku? Teraz jest po prostu pretekstem do wiejskiej zabawy. Widok tłumu wywoływał w nim mdłości. Ponadto obecność Maltraversa... Czy nie jest to niestosowne, aby ten, kto odebrał życie ojcu, stał teraz na honorowym miejscu na ślubie syna? Krzywoszyj, z głową skręconą nad prawe ramię – jego przydomek odzwierciedlał tę ułomność – cicho rzekł: – To prawda, przez grzech najłatwiej jest stać się członkiem naszego rodu. Nasz druh jest tego najlepszym przykładem. Słowa „nasz druh” odnosiły się do Mortimera, do którego Anglicy żywili teraz zgoła inne uczucia niż przed osiemnastu miesiącami, kiedy przybył do kraju, aby stanąć na czele armii królowej. Wtedy witano go jako wyzwoliciela. „Zresztą wina po równo obciąża rękę wykonującą rozkaz i głowę, która go wydaje – pomyślał Krzywoszyj. – Odpowiedzialność Mortimera, i z pewnością królowej, jest nawet większa niż Maltraversa. Tak naprawdę jednak wszyscy jesteśmy winni, bo popierając ich i dążąc do abdykacji Edwarda II, przygotowaliśmy grunt pod morderczy cios. To musiało się tak skończyć”. W tym czasie arcybiskup podawał młodemu królowi trzy złote monety, na których awersie wybito godła Anglii i Hainaut, a rewers ozdobiono pąkami róż, kwiatu uznawanego za symbol szczęścia małżeńskiego. Były to tak zwane denary ślubne symbolizujące dożywotni zapis w dochodach, ziemiach i zamkach, który mąż ustanawiał dla żony. Darowizna została uprzednio dokładnie określona i spisana, co uspokoiło nieco Jana de Hainauta, stryja panny młodej, który wciąż czekał na zwrot piętnastu tysięcy liwrów za żołd dla jego rycerzy z ostatniej kampanii szkockiej. – Padnijcie, Najjaśniejsza Pani, do stóp waszego małżonka, aby otrzymać denary – powiedział arcybiskup do panny młodej.

Wszyscy mieszkańcy Yorku czekali na tę chwilę ciekawi, czy miejscowy obyczaj zostanie uszanowany do samego końca i czy królowa uczyni dokładnie to samo, co robiła każda jej poddana. Nikt jednak nie przewidział, że Miłościwa Pani Filipa nie tylko uklęknie, ale w dodatku uniesiona miłością i wdzięcznością, obejmie oburącz nogi męża i ucałuje kolana mężczyzny, który czynił ją królową. Owa pulchna Flamandka pod wpływem odruchu serca zachowała się szczerze i odważnie. Zgromadzeni zgotowali jej gromką owację. – Myślę, że będą bardzo szczęśliwi – szepnął Krzywoszyj do Jana de Hainauta. – Lud będzie ją kochał – powiedziała Izabela do Mortimera, który właśnie do niej podszedł. Królowa matka boleśnie odebrała to, że tłum nie wiwatował na jej cześć. „Teraz Filipa jest królową – pomyślała. – Mój czas tutaj dobiegł końca. Tak, teraz może dostanę Francję...” Tydzień wcześniej bowiem jeździec we francuskich barwach przycwałował aż do Yorku, aby powiadomić ją, że jej ostatni brat król Karol IV był umierający. Starania o koronę Król Karol IV zachorował w Boże Narodzenie. W dzień Trzech Króli medycy i chirurdzy orzekli, że nie ma dla niego ratunku. Jednak nie potrafili wskazać przyczyny trawiącej go gorączki, rozdzierającego kaszlu rwącego wychudłe piersi i krwawych plwocin. Doktorzy tylko bezsilnie wzruszali ramionami. Przekleństwo, musi to być przekleństwo, które spadło na potomków Filipa Pięknego. Nie istnieje remedium na klątwę. Zarówno dwór, jak i lud podzielali ich opinię. Ludwik Kłótliwy zmarł w wieku dwudziestu siedmiu lat – zamordowany. Filip Długi skonał, mając lat dwadzieścia dziewięć, po wypiciu wody z zatrutej studni w Poitou. Karol IV dożył trzydziestu trzech lat i tym samym osiągnął granicę żywota. Wiadomo przecież, że przeklęci nie mogą żyć dłużej niż Chrystus! – Teraz na nasze barki, mój bracie, spada obowiązek rządzenia królestwem i musimy czynić to śmiało i pewnie – powiedział Robert d’Artois, hrabia Beaumont,

do swojego kuzyna i szwagra Filipa Walezjusza. – Tym razem nie pozwolimy, aby wygrała moja stryjna Mahaut. Zresztą ona nie ma już zięcia, którym mogłaby sterować. Obaj byli w wyśmienitej formie. Robert d’Artois w wieku czterdziestu jeden lat wciąż był tym samym olbrzymem, który zmuszony był schylać głowę przy przechodzeniu przez próg i potrafił powalić byka, chwytając zwierzę za rogi. Był wirtuozem intryg, szykan i kruczków prawnych i przez ostatnie dwadzieścia lat kilkakrotnie dowiódł, że jest niekwestionowanym mistrzem w tych dziedzinach, a to wzniecając bunt w Artois, a to prowokując wojnę w Gujennie, i przy wielu innych okazjach. Ujawnienie skandalu wieży Nesle było po części owocem jego działań. Królowa Izabela i jej kochanek lord Mortimer między innymi dzięki jego pomocy zdołali zebrać armię w Hainaut, podburzyć angielski lud i zdetronizować Edwarda II. Ponadto miał na rękach krew Małgorzaty Burgundzkiej, jednak wcale się tym nie przejmował. W ostatnich latach podczas Rady zwoływanej przez słabego Karola IV jego głos grzmiał częściej niż głos samego władcy. Filip Walezjusz, młodszy o sześć lat, nie był taki bystry. Był za to wysoki i silny, dzięki szerokim ramionom i dostojnej posturze wydawał się niemal wielkoludem, jeśli w pobliżu nie było Roberta. Jego rycerskie maniery budziły uznanie i szacunek. Zresztą opromieniało go wspomnienie ojca, słynnego Karola Walezjusza, najbardziej porywczego i zuchwałego księcia tamtych czasów, żyjącego w świecie widmowych tronów i złudnych wypraw krzyżowych, choć – trzeba to przyznać – wybitnego dowódcy. Filip na wzór ojca próbował wieść żywot pełen przepychu i okazałości. Choć Filip Walezjusz nie olśnił jeszcze Europy swoimi talentami, i tak obdarzano go wielkim zaufaniem. Błyszczał na turniejach, które były jego największą pasją. Nie należało lekceważyć zapału, z jakim staczał potyczki w szrankach. – Filipie, zostaniesz regentem, już ja się o to postaram – mówił Robert d’Artois – regentem, a może nawet królem, jeśli spodoba się Bogu... To znaczy jeśli za dwa miesiące moja siostrzenica2, której ogromny brzuch sięga już do brody, nie urodzi syna. Biedny kuzyn Karol! Nie zobaczy dziecka, którego tak bardzo pragnął. Nawet jeżeli to będzie chłopiec, zostaniesz regentem na najbliższe dwadzieścia lat. W tym czasie zaś... Urwał i zrobił gest, w którym zamknął wszystkie możliwe wypadki: śmierć w kołysce, wypadek na polowaniu i inne nieprzewidywalne zrządzenia losu. – Wtedy zaś, gdyż wiem, że prawy z ciebie druh – ciągnął olbrzym – oddasz mi

wreszcie moje hrabstwo Artois, które niesłusznie dzierży trucicielka i złodziejka Mahaut, oraz tytuł para należny mi z tytułu ziem. Pomyśl tylko, że ja wciąż nie jestem parem. Czy to nie śmieszne? Wstyd mi bardzo ze względu na twoją siostrę a moją żonę. Filip dwukrotnie kiwnął głową i przymknął powieki na znak zgody. – Robercie, oddam ci sprawiedliwość, jeśli będę miał taką moc. Możesz liczyć na moje wsparcie. Najlepsza przyjaźń wyrasta na gruncie wspólnoty interesów i zgodnego planowania przyszłości. Robert d’Artois nie brzydził się żadnym zadaniem, dlatego wyruszył do Vincennes, aby skłonić Karola Pięknego, którego dni były już policzone, lecz musiał wydać jeszcze kilka ostatnich dyspozycji, do zwołania w trybie pilnym Rady Parów i wyznaczenia Filipa Walezjusza na regenta. Najlepiej zaś, aby monarcha mocniej podkreślił swój wybór i już teraz powierzył władzę nad królestwem Filipowi, cedując nań konieczne uprawnienia. – Każdemu przyjdzie umrzeć, każdemu, mój kuzynie – mówił tryskający zdrowiem Robert, a jego zamaszyste kroki wprawiały w drżenie łoże konającego. Karol IV nie był w stanie mu odmówić, zgodził się wręcz z ulgą, że zdejmują z jego barków ciążące mu brzemię. Jego jedynym pragnieniem był powrót do zdrowia, jednak życie powoli z niego uchodziło. Filip Walezjusz otrzymał uprawnienia królewskie i kazał zwołać zgromadzenie parów. Robert d’Artois nie tracił czasu, natychmiast rozpoczął agitację. Najpierw udał się do swojego siostrzeńca Filipa d’Évreux, dwudziestojednoletniego młodzieńca o pięknej aparycji i łagodnym temperamencie. Filip był mężem córki Małgorzaty Burgundzkiej, Joanny – wciąż zwanej Małą, mimo że ukończyła już siedemnaście lat – którą wyłączono z sukcesji francuskiego tronu po śmierci Kłótnika. W gruncie rzeczy prawo salickie zostało wymyślone ze względu na nią, aby odsunąć ją od korony, tym bardziej że prowadzenie się jej matki rzuciło cień na jej pochodzenie. W ramach rekompensaty i aby udobruchać księstwo burgundzkie, przyznano Joannie Małej koronę Nawarry. Wszelako niezbyt spieszono się z dotrzymaniem słowa i dwaj ostatni władcy Francji nosili także tytuł króla Nawarry. Teraz pojawiła się wyśmienita okazja dla Filipa d’Évreux, gdyby wrodził się w swojego wuja Roberta d’Artois, do wszczęcia wielkiego procesu kontestującego prawo dziedziczenia i żądania w imieniu żony dwóch królestw.

Jednak Robert był sprytniejszy i błyskawicznie okręcił sobie wokół palca potencjalnego rywala. – Otrzymasz Nawarrę, która ci się należy, mój dobry siostrzeńcze, jak tylko mój szwagier Walezjusz zostanie regentem. Taki warunek postawiłem Filipowi, zanim udzieliłem mu wsparcia, to w końcu rodzinna sprawa. Będziesz królem Nawarry! Nie należy lekceważyć tej korony i z całego serca ci radzę, szybko ją włóż na głowę, nim zaczną kwestionować twoje do niej prawo. Bo tak między nami, prawa Joanny Małej, twojej żony, byłyby nie do podważenia, gdyby jej matka mniej swawolnie rozsuwała uda! Musisz zapewnić sobie solidne poparcie, gdyż niebawem rozpęta się prawdziwa nawałnica. I radzę ci nie słuchać podszeptów twojego wuja Burgundczyka, który dla własnej korzyści pokieruje tobą tak, że tylko nawarzysz sobie piwa. Filip jako regent będzie cię wspierał! W ten sposób kosztem ostatecznego oddzielenia Nawarry od Francji Filip Walezjusz miał oprócz własnego jeszcze dwa głosy. Ludwik de Bourbon kilka tygodni wcześniej został mianowany księciem i otrzymał jako apanaże hrabstwo Marchii3. Był najstarszym członkiem rodziny. Jeśli sprawa wyznaczenia regenta nadto się skomplikuje, dzięki statusowi wnuka Ludwika Świętego bez trudu zyska liczne głosy poparcia. Jego decyzja tak czy inaczej wpłynie na postanowienie Rady Parów. Lecz ten kulawiec był tchórzem, a przeciwstawienie się możnej frakcji Walezjuszów wymagało nie lada odwagi. Ponadto jego syn ożenił się z siostrą Filipa Walezjusza. Robert wytłumaczył Ludwikowi de Bourbonowi, że im szybciej dojdą do porozumienia, tym prędzej zatwierdzi się nadania ziem i tytułów, które Ludwik otrzymał podczas panowania Karola IV. Trzy głosy. Książę Bretanii dopiero co powrócił z Vannes – jeszcze nawet nie rozpakowano jego kufrów – a Robert już wchodził do jego pałacu. – Będziemy wspierać Filipa, prawda? Zgadzasz się ze mną... Filip jest tak pobożny, tak lojalny, że będzie wyśmienitym królem... Chciałem powiedzieć: regentem. Jan Bretoński nie mógł nie opowiedzieć się za Filipem Walezjuszem. Przecież poślubił jego siostrę, która co prawda umarła w wieku ośmiu lat, jednak więzy rodzinne przetrwały. Dla wzmocnienia własnych zabiegów Robert przyjechał w towarzystwie swojej matki Blanki Bretońskiej, krewnej księcia, drobnej, pomarszczonej staruszki, której zupełnie obca była polityka, lecz która zawsze była gotowa do wspierania działań swojego olbrzymiego syna. Zresztą Jan Bretoński

bardziej troskał się sprawami własnego księstwa niż Francji. Niech będzie Filip! Czemu nie! Skoro wszyscy aż się palą, by oddać na niego głos! Robert agitował wśród rodziny, wśród szwagrów Walezjusza. Wezwano na pomoc Gwidona de Châtillona, hrabiego Blois, choć nie był parem, oraz hrabiego Wilhelma de Hainauta, po prostu dlatego, że byli mężami dwóch innych sióstr Filipa. Rozległa rodzina Walezjuszów powoli zaczynała przeistaczać się w ród królewski. Wilhelm de Hainaut, który właśnie wydawał córkę za młodego króla Anglii, nie widział przeszkód, a nawet myślał, że może pewnego dnia będzie z tego niejaka korzyść. Na ślub wysłał swojego brata Jana, aby go reprezentował, sam wolał pozostać w Paryżu, tu bowiem działy się sprawy dlań istotniejsze. Czy Wilhelm Dobry nie pragnął od dłuższego czasu, aby ziemia Blaton, przyczółek korony francuskiej znajdujący się w obrębie jego lenna, została mu przyznana? Blaton zostanie mu oddana w zamian za symboliczny wykup, jeśli Filip zostanie regentem. Gwidon de Blois był ostatnim z baronów mającym prawo bicia własnej monety. Niestety, mimo tego przywileju nie miał kruszcu i tonął w długach. – Gwidonie, mój drogi krewniaku, wykupimy twoje prawo bicia monety. To będzie nasza najpilniejsza troska. W ciągu kilku dni Robert wykonał ogromną pracę. – Widzisz, Filipie, widzisz – powtarzał swojemu kandydatowi – jak małżeństwa zaaranżowane przez twojego ojca nam teraz pomagają. Mawia się, że liczne córki są brzemieniem dla rodzin, wszelako twój rodzic, ten mądry mąż, Panie, świeć nad jego duszą, potrafił korzystnie rozporządzić losem twoich sióstr. – Tak, lecz trzeba będzie wypłacić do końca posagi – odparł Filip. – Kilka zostało spłaconych tylko w jednej czwartej... – Dotyczy to także posagu słodkiej Joanny, mojej małżonki – przypomniał Robert d’Artois. – Jednak kiedy obejmiemy pieczę nad skarbcem... Najtrudniej było zjednać sobie przychylność hrabiego Flandrii Ludwika de Crécy, pana na Nevers. Nie był on bowiem szwagrem Filipa i żądał czegoś więcej niż pieniędzy czy ziemi. Pragnął odzyskać hrabstwo, z którego wygnali go właśni poddani. Aby go przekonać, trzeba było obiecać wojnę. – Ludwiku, mój kuzynie, dostaniecie Flandrię i wymusimy zbrojnie przysięgi lenne! Wreszcie Robert, nie zapominając o niczym, powrócił do Vincennes, aby ponaglić Karola IV w sprawie dokończenia testamentu. Karol był już zaledwie cieniem monarchy. Ledwie dychał resztkami płuc.

Konając, przypomniał sobie o planach wyprawy krzyżowej, którą kiedyś jego stryj Karol Walezjusz wbił mu do głowy. Przedsięwzięcie przekładano z roku na rok, kościelne subsydia przeznaczono na zgoła inne cele, w końcu umarł Karol Walezjusz. Karol IV w wyniszczającej go chorobie zobaczył karę za niedotrzymanie obietnicy, niespełniony ślub. Krew plamiąca prześcieradła spoczywające na jego piersi przypominała mu czerwony krzyż, którego nigdy nie wyszyto na jego płaszczu. Dlatego w nadziei zjednania sobie niebios i wytargowania przedłużenia życia dodał do testamentu życzenie dotyczące Ziemi Świętej: „... gdyż moim zamiarem było udać się tam za życia – dyktował – lecz gdyby okazało się to niemożliwe, niech wypłacą pięćdziesiąt tysięcy liwrów na rzecz pierwszej powszechnej wyprawy, jaka zostanie zwołana”. Nie wymagano od niego, aby ujmował podobną kwotę z majątku korony, istniały bowiem znacznie pilniejsze potrzeby. Robert się wściekł. Ten nicpoń Karol aż do końca niemądrze upierał się przy głupstwach! Wymagano od niego tylko, aby przyznał kwotę trzech tysięcy kanclerzowi Janowi de Cherchemontowi, marszałkowi de Trye’owi i panu Miles’owi de Noyersowi, przewodniczącemu Izby Rachunkowej, w uznaniu ich oddanej służby na rzecz królestwa... A także dlatego że z urzędu wszyscy trzej zasiadali w Radzie Parów. – A konetabl? – cicho zapytał umierający. Robert wzruszył ramionami. Konetabl Gaucher de Châtillon miał już siedemdziesiąt osiem lat, był głuchy jak pień i miał tyle dóbr, że sam nie wiedział, co z nimi robić. W jego wieku słabł apetyt na złoto. Wykreślono konetabla. Natomiast Robert z wielką starannością pomógł Karolowi IV ułożyć listę wykonawców testamentu, gdyż ten spis określał, którzy z najważniejszych panów królestwa odegrają dominującą rolę. Na czele widniało nazwisko Filipa Walezjusza, po nim znalazł się hrabia Filip d’Évreux i on sam, Robert d’Artois, hrabia Beaumont- le-Roger. Kiedy to zostało uczynione, zajęto się zjednywaniem parów duchownych. Wilhelm de Trye, książę-arcybiskup Reims, był kiedyś guwernerem Filipa Walezjusza, poza tym Robert kazał w testamencie króla dorzucić zapis na rzecz jego brata marszałka w wysokości trzech tysięcy liwrów, których brzęczenie było miłe dla każdego ucha. Z tej strony nie było obaw o omyłkę w rachubach. Książę-arcybiskup Langres był od wielu lat związany z rodem Walezjuszów, oddany był im także hrabia-biskup Beauvais Jan de Marigny, ostatni żyjący brat

wybitnego Enguerranda. Dawne zdrady, stare wyrzuty, obustronne usługi przyczyniły się do wzmocnienia splotu wzajemnych powiązań. Biskupi Châlons, Laon i Noyon – nie było to tajemnicą – stali murem za księciem Eudoksjuszem Burgundzkim. – Ach! – wykrzyknął Robert d’Artois, rozkładając ręce. – Jeśli chodzi o Burgundczyka, to pozostawiam go tobie, Filipie. Ja nic nie wskóram, zbyt wiele nas dzieli. Ożeniłeś się z jego siostrą, więc może większy będziesz miał na niego wpływ. Eudoksjusz IV nie był orłem w sprawowaniu władzy, mimo to pamiętał nauki nieżyjącej już matki, Agnieszki Burgundzkiej, najmłodszej córki Ludwika Świętego, nie zapomniał także, jak sam za cenę uznania regencji Filipa Długiego zdołał połączyć obie Burgundie – księstwo i hrabstwo. Dla przypieczętowania umowy poślubił wnuczkę Mahaut d’Artois, czternaście lat od siebie młodszą, jednak teraz, kiedy dziewczynka dojrzała, nie miał powodów do narzekań. Sprawa dziedziczenia Artois była pierwszym tematem, który poruszył w rozmowie w cztery oczy, kiedy Filip Walezjusz przybył do Dijon. – Rozumiem, że po śmierci Mahaut hrabstwo Artois przypadnie jej córce, królowej wdowie Joannie, aby później zostało przekazane mojej małżonce księżnej. Chciałbym, aby to było jasne, mój kuzynie, bardzo mi na tym zależy, gdyż nie są mi obce roszczenia Roberta do tych ziem, dość ostentacyjnie je obwieszcza wszem wobec! Wielcy książęta walczyli o prawo do objęcia dzielnic królestwa z nie mniejszym zapałem, podszytym nieufnością, niż synowe zmarłego biedaka wykłócały się o kielichy i sukna. – Dwukrotnie już sądy przyznały hrabstwo Artois Mahaut – odpowiedział Filip Walezjusz. – Dlatego jeśli nie pojawi się nowy dowód na poparcie żądań Roberta, Artois przypadnie waszej małżonce, mój bracie. – Nie widzicie zatem żadnej przeszkody? – Żadnej. Tak oto szlachetny rycerz, prawy Walezjusz, zwycięzca turniejów złożył dwóm swym kuzynom, dwóm szwagrom, obietnice wzajem się wykluczające. Wszelako uczciwie zwierzył się ze swej dwulicowości Robertowi d’Artois i streścił mu rozmowę z Eudoksjuszem, a olbrzym tylko mu powinszował. – Najważniejsze teraz – powiedział – to zdobyć głos Burgundczyka i nie jest istotne, że uroi sobie w głowie prawo, którego nie ma. Nowe dowody, rzekłeś.

Niechaj będzie, jakieś spreparujemy, mój bracie, moja w tym głowa, abyś dotrzymał danego słowa. Słusznie uczyniłeś. Teraz pozostało tylko czekać na ostatnią formalność, czyli zgon króla, w nadziei że nadejdzie prędzej niż później, póki Filip Walezjusz cieszył się jednomyślnym poparciem wszystkich parów. Ostatni syn Króla z Żelaza oddał ducha w wigilię Ofiarowania Pańskiego i rano wieść o żałobie rozniosła się po Pałacu razem z zapachem świeżo smażonych naleśników4. Wszystko wydawało się przebiegać wedle skrupulatnie opracowanego planu Roberta d’Artois, kiedy o świcie w dniu zwołania Rady z lektyki uwalanej błotem wysiadł niepozorny angielski biskup o zmęczonych oczach, który przybył reprezentować prawa królowej Izabeli. Narada u zmarłego króla Głowa pozbawiona mózgu, pierś bez serca, brzuch wypatroszony z wnętrzności – ciało króla było puste. Dzień wcześniej balsamiści ukończyli pracę nad zwłokami Karola IV. Czy jednak czyniło to jakąś różnicę, skoro ten władca przez całe życie był słaby, obojętny i bierny? Późne dziecko, które własna matka nazywała „gąską”, zdradzany mąż, niespełniony ojciec, na próżno aż w trzech małżeństwach starający się doczekać potomstwa, monarcha pozwalający sobą sterować – najpierw stryjowi, potem kuzynom, był tylko marionetką. Wykorzystywano go za życia i po śmierci. W głębi wielkiej sali z kolumnami pałacu w Vincennes na królewskim łożu leżało sztywne ciało odziane w błękitną tunikę i płaszcz wyszywany w złote lilie, z głową przystrojoną w koronę. Parowie i baronowie zebrani w przeciwległym kącie patrzyli, jak w świetle setek świec lśnią i mienią się stopy zmarłego obute w trzewiki ze złotogłowiu. Karol IV miał przewodniczyć swojej ostatniej radzie, zwanej radą w komnacie królewskiej, gdyż jeszcze oficjalnie nie skończyło się jego panowanie – stanie się to dopiero dnia następnego, kiedy jego ciało spocznie w grobowcu w Saint-Denis. Czekano na spóźniających się i Robert d’Artois wziął angielskiego biskupa pod swoje skrzydła.

– Ile zajęła wam podróż? Dwanaście dni z samego Yorku? Nie odprawialiście mszy po drodze, księże biskupie... Przedni z was jeździec, trzeba przyznać! Czy wasz młody król miał radosne zaślubiny? – Tak myślę. Nie brałem w nich udziału, już byłem w drodze – odpowiedział biskup Orleton. – Czy lord Mortimer cieszy się dobrym zdrowiem? Wierny to druh, lord Mortimer, wierny druh, i często wspominał na wygnaniu w Paryżu o Waszej Ekscelencji. Opowiadał, jak zorganizowaliście jego ucieczkę z londyńskiej Tower. Ja znów zaopiekowałem się nim we Francji i pomogłem mu zebrać armię. Każdy z nas wykonał więc swoją część zadania. A królowa Izabela? Ach! Miła kuzynka! Czy wciąż jest tak urodziwa? Robert starał się zająć Orletona banalną pogawędką, aby uniemożliwić mu wmieszanie się w grupę oczekujących, nie chciał bowiem, aby gość wdał się w rozmowę z hrabią Hainaut czy Flandrii. Reputacja poprzedzała biskupa i Robert miał się na baczności. Czyż nie był człowiekiem, którego dwór w Westminsterze wyprawiał w poselstwa do Stolicy Apostolskiej oraz, jak plotkowano, autorem słynnego rozkazu o podwójnym znaczeniu: „Eduardum occidere nolite timere bonum est”, którym Izabela i Mortimer posłużyli się, aby wydać na Edwarda II wyrok śmierci? Toteż kiedy francuscy duchowni przywdziali mitry, Orleton wciąż miał na głowie podróżną czapę z purpurowego jedwabiu z nausznikami z gronostajowego futra. Robert zanotował ten szczegół z wyraźną satysfakcją – odbierze to nieco powagi słowom biskupa, gdy będzie przemawiał. – Dostojny Pan Filip Walezjusz zostanie regentem – wyszeptał Orletonowi do ucha, jakby powierzał sekret przyjacielowi. Ten nie odpowiedział. Weszła ostatnia osoba, na którą czekano – Rada była wreszcie w komplecie. To była hrabina Mahaut d’Artois, jedyna kobieta pośród zebranych. Postarzała się, nogi z wyraźnym trudem niosły jej ciało olbrzymki. Szła o lasce. Białe włosy opadały na jej zaczerwienioną twarz. Nieznacznym ruchem pozdrowiła zebranych, podeszła skropić wodą święconą zmarłego i w końcu, głośno dysząc, ciężko usiadła obok księcia Burgundii5. Arcybiskup Wilhelm de Trye, prymas Francji, powstał i najpierw odwrócił się w stronę zmarłego władcy, wolno uczynił znak krzyża, chwilę milczał, medytując z oczami utkwionymi w powale, jakby czekał na natchnienie z nieba. Ucichły szepty. – Szlachetni panowie – zaczął przemowę – kiedy brakuje naturalnego

spadkobiercy tronu, decyzja o przekazaniu władzy wraca do swoich korzeni, czyli w ręce parów. Taka jest wola Boga i Kościoła świętego, a za przykład niechaj posłuży sposób wyznaczania namiestnika Chrystusowego. Jego Ekscelencja de Trye pięknie przemawiał – był urodzonym kaznodzieją. Zgromadzeni parowie i baronowie mieli zdecydować o przyznaniu tymczasowej władzy nad Francją, najpierw na urzędzie regenta, potem, nauczeni doświadczeniem, króla, gdyby Miłościwa Pani królowa nie wydała na świat syna. Ich zadaniem był wybór pierwszego wśród równych sobie, primus inter pares, i jednocześnie najbliższego władcy według pokrewieństwa. Czy nie podobne okoliczności doprowadziły kiedyś parów świeckich i duchownych do przekazania berła najroztropniejszemu i najmożniejszemu spośród nich, księciu Francji i hrabiemu Paryża Hugonowi Kapetowi, założycielowi chlubnej dynastii? – Życzeniem naszego zmarłego władcy, wciąż jeszcze obecnego wśród nas – ciągnął arcybiskup, kłaniając się lekko w kierunku łoża – było oświecić nas poprzez wskazanie w testamencie najbliższego mu kuzyna, pobożnego i walecznego, godnego rządzić i panować, Dostojnego Pana Filipa, hrabiego Valois, Andegawenii i Maine. Pobożny i waleczny książę ze wzruszenia poczuł, że dźwięczy mu w uszach, i nie wiedział, jak się powinien zachować. Jeśli skromnie spuści swój ogromny nos, będzie to oznaczać, że wątpi zarówno w siebie samego, jak i w prawo do objęcia władzy. Ale jeśli podniesie się dumnie i zuchwale, może źle usposobić do siebie parów. Postanowił nie ruszać się i z niezmienionym wyrazem twarzy wpatrywał się w złote buty zmarłego. – Niechaj każdy rozważy rzecz we własnym sumieniu i wyrazi swoją opinię, mając na względzie dobro królestwa. Ledwo arcybiskup Reims skończył przemowę, Jego Ekscelencja Adam Orleton powstał. – Rozpatrzyłem już sprawę w sumieniu – oznajmił. – Przybyłem tutaj, aby przemawiać w imieniu króla Anglii i księcia Gujenny. Był doświadczonym uczestnikiem podobnych zgromadzeń i doskonale wiedział, że choć wszystko zostało z góry ukartowane w sekrecie, to każdy waha się pierwszy przejąć inicjatywę. Postanowił wykorzystać przewagę pierwszeństwa. – W imieniu mojego władcy – ciągnął – oświadczam, że najbliższą krewną świętej pamięci króla Francji Karola jest królowa Izabela, jego siostra, i dlatego jej właśnie powinien przypaść tytuł regentki.

Tylko Robert d’Artois spodziewał się podobnego zwrotu, pozostali zgromadzeni byli kompletnie zbici z tropu. Nikt nawet nie pomyślał o królowej Izabeli podczas przedwstępnych negocjacji, nikt nawet przez chwilę nie podejrzewał, że mogłaby sobie rościć jakiekolwiek pretensje. Najzwyczajniej w świecie zapomniano o niej. A teraz oto wyłoniła się z północnych mgieł w osobie drobnego biskupa w futrzanej czapie. Czy naprawdę miała prawo? Wymieniano pytające spojrzenia, komentarze. W rzeczy samej, miała prawo przysługujące jej z tytułu pokrewieństwa, lecz szaleństwem wydało się, że pragnęła się na nie powołać. Pięć minut później obrady przerodziły się w istny chaos. Wszyscy się przekrzykiwali, a ton głosów ciągle narastał i nikt nie przejmował się ciałem zmarłego. Czy król Anglii i książę Gujenny w osobie posła zapomniał, że zgodnie ze zwyczajem dwukrotnie już zatwierdzonym przez parów w ciągu ostatnich lat kobiety nie mogą sprawować władzy we Francji? – Nieprawdaż, moja stryjno? – Robert d’Artois złośliwie przypomniał Mahaut czas, kiedy się starli w walce o prawo do sukcesji faworyzujące Filipa Długiego, zięcia hrabiny. Nie, Jego Ekscelencja Orleton o niczym nie zapomniał, a w szczególności nie zapomniał, że książę Gujenny nie był obecny ani we własnej osobie, ani za pośrednictwem posła – bez wątpienia dlatego że zbyt późno otrzymał zawiadomienie – na zebraniach parów, podczas których zupełnie arbitralnie zdecydowano o zastosowaniu prawa salickiego odnośnie do sukcesji tronu, w konsekwencji czego książę nigdy się nie podpisał pod podobnym rozwiązaniem. Przemowie Orletona brakowało lekkości i elokwencji cechujących mowę prymasa Wilhelma de Trye’a, jego francuski był niezgrabny i pełen archaicznych zwrotów, które wywoływały uśmiech na twarzach zebranych. Jednak nie można mu było odmówić biegłości w dysputach prawnych – odpowiadał szybko i pewnie. Pan Miles de Noyers, doradca czterech monarchów i główny redaktor, a nawet twórca prawa salickiego, pospieszył z repliką. Skoro król Edward II złożył hołd lenny królowi Filipowi Długiemu, musiało to oznaczać, że uznał go za prawowitego następcę i tym samym zatwierdził rozporządzenie sukcesyjne. Orleton rozumiał to zgoła inaczej. – Ależ to nie tak, Dostojny Panie! Trzeba uściślić, że składając hołd, Edward II potwierdził jedynie, że Gujenna jest lennem korony francuskiej, czego nikt nigdy

nie podawał w wątpliwość, choć od stu lat czeka się na doprecyzowanie tej zależności. Hołd wszak nie ma żadnego związku z prawem dziedziczenia tronu. Przede wszystkim trzeba ustalić, czy decyduje się teraz o regencji, czy o koronie. – O obu, o obu naraz – przerwał mu biskup Jan de Marigny. – Jak powiedział bowiem Jego Ekscelencja de Trye, doświadczenie każe przewidzieć każdą ewentualność i pragniemy uniknąć podobnej debaty za dwa miesiące. Mahaut d’Artois z trudem oddychała. Ach! Jakże drażniła ją niemoc kończyn i mącące myśli dudnienie w głowie. Nie podobała jej się żadna z zasłyszanych propozycji. Była wrogo nastawiona do Filipa Walezjusza, bo głosowanie za nim oznaczało popieranie Roberta, wykluczała oddanie głosu na Izabelę ze względu na dawną nienawiść, bo córka Króla z Żelaza niegdyś wydała jej dzieci. Z lekkim opóźnieniem włączyła się w dyskusję. – Jeśliby korona została przekazana niewieście, to nie byłaby nią, panie biskupie, wasza królowa, ale Miłościwa Pani Joanna Mała, a regentem zostałby jej małżonek, obecny tu Dostojny Pan d’Évreux, lub jej wuj siedzący przy mym boku, książę Eudoksjusz. Zmiana na obliczach księcia Burgundii, hrabiego Flandrii i biskupów Laon i Noyon, a już na pewno w postawie młodego hrabiego Évreux była bardziej niż widoczna. Zdało się, że korona zawisła w powietrzu, gdzieś pod sklepieniem, niepewna, na którym spocznie czole, a czekało na nią już kilka niecierpliwych głów. Filip Walezjusz już dawno porzucił szlachetny spokój i dawał znaki kuzynowi Robertowi d’Artois. Olbrzym powstał. – Dość! – krzyknął. – Zdawać by się mogło, że każdy dziś jest chętny do panowania. Widzę, że Dostojna Pani Mahaut, moja najmilsza stryjna, jest gotowa uznać prawa Miłościwej Pani królowej Nawarry... Słowo „Nawarra” powiedział z naciskiem, rzucając spojrzenie na Filipa d’Évreux i przypominając mu o ich ugodzie. – ... prawa, które kiedyś sama podważyła. Widzę, że szlachetny biskup Anglii powołuje się na czyny monarchy, którego sam doprowadził do abdykacji ze względu na jego słabość, niedbalstwo i zdradę. Doprawdy, panie Orletonie, nie można zmieniać prawa przy każdej nadarzającej się okazji, wedle upodobania danego stronnictwa. Raz prawo faworyzuje jedną partię, innym razem drugą. Wielce miłujemy i darzymy szacunkiem Najjaśniejszą Panią Izabelę, naszą krewniaczkę, i niektórzy z nas osobiście służyli jej niejednokrotnie wsparciem i pomocą.

Wszelako jej pretensje, które nam przedstawiliście, są nie do przyjęcia. Czy nie takie jest także wasze zdanie, Dostojni Panowie? – zakończył, biorąc parów na świadków. Wielu poparło jego słowa, najgoręcej zaś książę Bourbon, hrabia Blois i parowie- biskupi Reims i Beauvais. Jednak Orleton nie wytoczył jeszcze wszystkich swoich dział. Jeśli nawet uznać, że nie będzie się wracać do kwestii słuszności zastosowania prawa, że kobiety nie mogą panować we Francji, to przecież nie występował w imieniu królowej Izabeli, tylko jej syna, króla Edwarda III, jedynego męskiego potomka w linii prostej, który wysuwał swoje żądania. – Skoro niewiasta nie może rządzić, tym bardziej nie może prawa do korony przekazywać! – zauważył Filip Walezjusz. – Jak to, Dostojny Panie? Czy królowie Francji nie rodzą się z kobiety? Jego riposta wywołała uśmiech na kilku twarzach. Wielki Filip został zapędzony w kozi róg. W końcu, trzeba to przyznać, angielski biskup miał rację. Sławetny zwyczaj, na który powołano się podczas sukcesji po Ludwiku X, nic na ten temat nie mówił. I czy nie wydawało się to logiczne, że skoro żaden z trzech braci po kolei zasiadających na tronie nie zostawił męskiego potomka, to korona powinna przypaść raczej synowi ich siostry niźli kuzynowi? Hrabia Hainaut, dotąd stronnik Walezjusza, zadumał się nad niespodziewaną perspektywą rysującą się przed jego córką. Sędziwy konetabl Gaucher, marszcząc żółwie powieki i przytrzymując róg przy uchu, zapytał siedzącego przy nim Miles’a de Noyersa: – Co? Co on mówi? Zirytował go kierunek, w którym zmierzała ta zawiła dyskusja. Jeśli chodzi o dziedziczenie przez kobiety, jego opinia była niezmienna od dwunastu lat. Tak naprawdę on był twórcą prawa mężczyzn, to jego sławetne słowa: „Lilie nie przędą wełny, a Francja jest zbyt szlachetnym królestwem, aby popaść w ręce kobiet”, znalazły poparcie wśród parów. Orleton nie zrażał się i starał się poruszyć serca zebranych. Zachęcał ich do rozważenia okazji, która być może już nigdy się nie powtórzy, do zjednoczenia obu królestw pod wspólnym berłem. To była intrygująca wizja. Koniec z nieustannymi sporami, niedookreślonymi hołdami, akwitańskimi wojnami dziesiątkującymi oba narody, z problemami we Flandrii wynikającymi z niepotrzebnej rywalizacji w handlu. Jeden i ten sam lud po obu stronach Kanału. Przecież korzenie angielskiej szlachty były na francuskiej ziemi, języka francuskiego używano na obu dworach,

a liczni francuscy panowie w wyniku prawa dziedziczenia posiadali lenna w Anglii, angielscy zaś baronowie mieli ziemie we Francji. – Dobrze, oddajcie nam zatem Anglię, na pewno nie odmówimy – zakpił Filip Walezjusz. Miles de Noyers, pochylony nad uchem konetabla Gauchera, streszczał mu przebieg dysputy i nagle twarz starca pociemniała. Jak to? Król Anglii rości pretensje do tytułu regenta!? A nawet do francuskiego tronu!? Czy zatem wszystkie kampanie wojenne, na których czele stawał Gaucher w palącym słońcu Gaskonii, wszystkie szarże w błotach Północy przeciwko chorągwiom niecnych Flamandów, od zawsze wspieranych przez Anglię, tylu zabitych rycerzy, tyle podatków i subsydiów, czy to wszystko miało być na nic? To była kpina w żywe oczy. Nawet nie wstając, wykrzyknął twardym i mocnym głosem rozjuszonego starca: – Nigdy Francja nie dostanie się Anglikowi, i nieważne, czy prawo do sukcesji obejmuje niewiasty, czy tylko mężczyzn, ani dochodzenie, czy koronę dziedziczy się przez łono! Nigdy Francja nie dostanie się Anglikowi, bo baronowie by tego nie zdzierżyli! Dalej, Bretanio! Dalej, Blois! Dalej, Nevers! Dalej, Burgundio! Czy jesteście gotowi to zaakceptować? Wkrótce złożymy w grobie kolejnego króla, szóstego za mojego życia. Każdy z nich zbierał armię i ruszał przeciwko Anglii lub jej sojusznikom. W żyłach władcy Francji ma płynąć francuska krew. I skończmy już debatować nad głupstwami, z których mój koń by się uśmiał. Wezwał Bretanię, Blois i Burgundię tonem, którym niegdyś skrzykiwał chorągwie podczas bitwy. – Moja rada jako najstarszego w tym zgromadzeniu jest następująca: niech hrabia Walezjusz, najbliższy do tronu, zostanie regentem, opiekunem i namiestnikiem królestwa. Podniósł do góry rękę dla poparcia swoich słów. – Słusznie prawi! – pospieszył z aprobatą Robert d’Artois, wznosząc ogromną dłoń i zapraszając spojrzeniem stronników Filipa do pójścia w swoje ślady. W tej chwili prawie żałował, że usunął sędziwego konetabla z testamentu króla. – Słusznie prawi! – powtórzyli książęta Bourbon i Bretanii, hrabiowie Blois, Flandrii, Évreux, biskupi, wielcy dostojnicy i hrabia Hainaut. Mahaut d’Artois rzuciła pytające spojrzenie na księcia Burgundii, ale widząc, że Eudoksjusz podnosi rękę, sama pospieszyła się z wyrażeniem poparcia, aby nie być ostatnią. Dłoni nie podniósł tylko biskup Orleton.