Nie próbuj oczyścić swojej duszy z kłamstw; jedne pociągają za sobą
drugie i nawet myślą za nimi nie nadążysz, zgubisz za to sam siebie
i wszystko, co ci najdroższe.
Hjalmar Söderberg, Doktor Glas
(tłum. Ewa Gruszczyńska)
ROZDZIAŁ 1
Pierwsze morderstwo miało nastąpić przy Jungfrugatan
na Östermalmie, najbardziej wytwornej dzielnicy Sztokholmu. Na
jednym końcu ulicy stał barokowy kościół Jadwigi Eleonory
z kopułą w kolorze miedzi i potężnymi, żelaznymi bramami. Na
drugim w słoneczny dzień można było dostrzec aleje zieleniejących
się drzew przy Valhallavägen. W dniu morderstwa jednak padało
i korony drzew przypominały czarne pióropusze.
Cathrine Haldeman-Spegel, wychodząc z bramy swojego
mieszkania przy Jungfrugatan, owinęła się mocniej płaszczem.
Była za dziesięć dziewiąta w poniedziałkowy wieczór i Cathrine
szła w deszczu z pochyloną głową do kiosku na Karlavägen, by
kupić papierosy i „Feminę”. Wiedziała, że w czasopiśmie ma być
reportaż o artyście Gustavie Rudbergu, a kochała malarstwo
pejzażowe, w szczególności malarzy Skanii. Wzbudzali w niej
tęsknotę do pastoralnej przyrody wokół Österlen, pragnienie
powrotu do wakacji z dzieciństwa i bezpiecznej egzystencji.
Przy kiosku była kolejka. Dwaj młodzi mężczyźni i kobieta stali
przed nią. Mężczyźni ubrani byli w czarne kurtki, czarne spodnie
i czarne buty w szpic. Mieli około dwudziestu lat, a zatem byli
w tym samym wieku co ona. Cathrine jednak nie wykazywała nimi
zainteresowania, mimo że szukali z nią kontaktu wzrokowego. Nie,
ci mężczyźni nie byli już w jej typie. Od jakiegoś czasu czuła się
znacznie starsza od swoich rówieśników. Ciepłe uczucie wezbrało
w niej, kiedy pomyślała o swoim nowym przyjacielu, który był tak
inny. Zarówno delikatny, jak i nieprzewidywalny. Zupełnie inny
niż Peter. Ale było to też niebezpieczne połączenie. Niebezpieczne
na wiele sposobów. Cathrine lubiła jednak odkrywać granice tego,
co dopuszczalne.
Mężczyźni przy kiosku taksowali ją wzrokiem. Widzieli młodą
kobietę z długimi, brązowymi włosami, która zdawała się być zajęta
własnymi myślami. Wyglądała nieco staroświecko w swoim
płaszczu, półbutach i z torebką. Były to stylowe i dobrze skrojone
ubrania, z pewnością dobrej jakości. Na ręce miała ekskluzywny
zegarek Patek, a włosy owinęła szalem od Hermèsa. Nie była
piękna w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, ale ostre brwi
nadawały jej twarzy dramatyczny wyraz. Usta miała
niepomalowane i mężczyźni, którzy ją obserwowali, uważali, że
wygląda jak typowa dziewczyna z wyższych sfer. Zarówno
elegancka, jak i dyskretna.
– Marlboro Light i „Femina” – odezwała się Cathrine, gdy
przyszła jej kolej.
Pryszczaty sprzedawca wyjął paczkę papierosów i pochylił się
nad plikiem gazet.
– „Femina” się skończyła – powiedział z żalem. – Jest jeszcze
„Świat Kobiet”.
– Nie, dziękuję. To wystarczy.
Cathrine czuła się zawiedziona. Chciała pokazać obrazy
Rudberga swojemu przyjacielowi i opowiedzieć, jak miała
w zwyczaju latem schodzić na plażę, szukać muszli i szczątków
statków w okolicach Sandhammaren. Chciała powiedzieć, że
światło na Österlen było jak światło w Prowansji. Pewnego rodzaju
świeżo umyte niebo, ze złotą poświatą na horyzoncie.
Rozczarowana, wzięła papierosy i odeszła od oświetlonego kiosku
w mrok alei.
Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie. Nie było chyba sensu działać.
Czyż nie miała pierścionka zaręczynowego na lewej ręce? Mimo to
nie mogli przestać patrzeć za nią, dopóki nie zniknęła. W jakiś
sposób, w tym swoim popelinowym płaszczu ściągniętym paskiem,
w nylonowych pończochach i szalu, przypominała modelkę z lat
pięćdziesiątych. Jedyne, czego brakowało do pełnego obrazu, to
vespy. Mężczyźni uśmiechnęli się do siebie z uznaniem, ale
zapomnieli o niej, jak tylko zniknęła za rogiem. Nie mogli wiedzieć,
że są jednymi z ostatnich, którzy widzieli ją żywą.
Cathrine otworzyła bramę, weszła do środka i wezwała windę.
Ktoś obserwował ją z drugiej strony ulicy, ale nie zauważyła tego.
Była pochłonięta myślami o tym, jak zaimponować swojemu
przyjacielowi następnym razem. Może opowie, że naprawdę spała
w atelier niemieckiego malarza Anselma Kiefera. Wąchała jego
farby i ukradła tubkę złotej ochry, której tak często używał.
Uśmiechnęła się do wspomnień i przypomniała sobie asystenta
mistrza. Miał długie żółte paznokcie, jak ptasie szpony. Musiała
przecierać plecy jodyną jeszcze wiele tygodni później.
Kiedy chwiejna winda wreszcie zatrzymała się na trzecim
piętrze, Cathrine wyszła pospiesznie. Każdy przejazd był
przerażającym doświadczeniem i czuła ulgę, uwalniając się
z klaustrofobicznie małej kabiny. Otworzyła frontowe drzwi, ale
zatrzymała się, słysząc ponowne trzaśnięcie bramy na dole.
Dziwne, nie słyszała wcześniej żadnych kroków. Cisza była gęsta.
Obejrzała się czujnie, zanim weszła, i starannie zamknęła za sobą
drzwi. Przez ostatni tydzień miała nieprzyjemne uczucie, że ktoś ją
śledzi.
Niepokój zniknął, jak tylko weszła do jasnego, przyjemnego
mieszkania. Opadła na krzesło, zdjęła buty i ogarnęła spojrzeniem
gustownie urządzone wnętrze, które tak dobrze odzwierciedlało jej
własne ja – dwa piękne okna wychodzące na Jungfrugatan, meble
w salonie będące elegancką mieszanką klasyki i nowoczesności,
oraz minimalistyczna sypialnia z jasnym drewnem i szarymi
tkaninami.
Po chwili wstała i stanęła przed lustrem. Widok, który ją
przywitał, wprawił ją w jeszcze lepszy nastrój. Była odrobinę zbyt
wąska w biodrach, ale ów brak kobiecej formy rekompensował
kształtny biust. Włosy, niegdyś koloryzowane henną na czerwono,
ufarbowała na brąz, ponieważ uważała, że wygląda to
ponadczasowo. Wygląd był dla niej najmniejszym z problemów.
Podeszła do gramofonu i nastawiła koncert Mozarta. Delikatna
muzyka wypełniła pokój, a Cathrine z rozkoszą zapaliła papierosa.
Wygodnie skulona w jednej z wnęk okiennych wpatrywała się
w jesienną ciemność. Wiatr przybierał na sile i deszcz smagał
szyby. Spojrzała na budynek po drugiej stronie Jungfrugatan
i w jednym z okien odkryła półnagiego mężczyznę. Pojawiła się
kobieta z mokrymi włosami, w szlafroku i zaczęła go pieścić.
Pozwoliła, by jej płaszcz kąpielowy opadł na podłogę. Mężczyzna
położył dłoń na jej piersi. Cathrine wpatrywała się w nich
zafascynowana i czuła, jak mimowolnie wzbiera w niej podniecenie.
Nagle mężczyzna odwrócił lekko głowę i spojrzał prosto na
Cathrine. Uśmiechnął się krzywo, podczas gdy kobieta całowała
jego klatkę piersiową i zsuwała język coraz niżej wzdłuż jego
brzucha.
Cathrine odwróciła wzrok i zaciągnęła zasłony. Pomyślała
o Peterze. Za tydzień powinien mieć dłuższy urlop. Do tego czasu
musi zdecydować, co mu powie. Czy on w ogóle coś zauważy? Sama
uważała, że w jakiś sposób została odmieniona. Może nieco bardziej
dojrzała? Czy ma po prostu zerwać zaręczyny i powiedzieć, że to
koniec, że chce być wolna i że fajnie było, ale się skończyło? A może
powinna spróbować to jakoś wyjaśnić?
Kiedy zaciągała zasłony w drugim oknie, zauważyła, że tuż pod
bramą stoi ciemny samochód. Nie widziała go, wychodząc, a mimo
tego wydawało jej się, że go poznaje. Ale to na pewno niemożliwe,
pomyślała. Wieczorem samochody wyglądały z góry prawie
jednakowo. Zadrżała jednak nieco na myśl, że ta nieprzyjemna
osoba może być w pobliżu. Nie podobało jej się to uczucie. Nie lubiła
być nieprzygotowana. Zastanawiała się też trochę nad swoim
pamiętnikiem. Zniknął. Może został skradziony.
Nagle usłyszała słaby skrzypiący dźwięk, który przeciskał się
przez tony muzyki Mozarta, i ku swemu zdziwieniu, w odbiciu
okna zobaczyła, jak otwierają się drzwi wejściowe i do środka
wchodzi ciemna postać. Ktoś przez chwilę stał w miejscu, mając za
plecami światło przedsionka. Cathrine nie mogła rozpoznać twarzy
i zrobiło się jej jednocześnie ciepło i zimno w środku. Postać
uwolniła się z cienia i zrobiła kilka szybkich kroków w stronę
salonu.
Cathrine odwróciła się szybko, by coś powiedzieć, i wtedy
dostała pierwszy cios nożem prosto w gardło. Zabulgotało okropnie,
a ona zatoczyła się do tyłu. Drugie pchnięcie nożem trafiło ją
w policzek i pokój zaczął wirować. Ciepła, lepka masa spływała jej
po brodzie na zielony sweter. Przed śmiercią pomyślała, że
czerwony i zielony to złe połączenie kolorów. Zawsze wygląda
poniekąd jak brudne. Następnych pięciu ciosów już nie poczuła…
ROZDZIAŁ 2
Komisarz Axel Hake prowadził swojego starego, zużytego
citroëna przez las Tullinge, skręcił w prawo w małą, leśną drogę
i trzymał się jej aż do znaku, który głosił, że tutaj ma swoją
praktykę weterynarz Julia Hake. Zwolnił i zaparkował na
podwórzu.
Czerwony, drewniany, dwupiętrowy dom otaczały wysokie
drzewa, dzikie róże i jałowce. Tuż obok głównego budynku stała
niepomalowana stodoła, obdarta przez pogodę i wiatr do
ciemnoszarego, ołowianego koloru. Całe to miejsce sprawiało
parszywe wrażenie, niemal złowieszcze, ale dla Hakego było
zupełnie naturalne, że jego siostra Julia osiedliła się w takim
odludnym i opustoszałym miejscu. Nie lubiła ludzi, a zwierzęta nie
dbają o ludzkie standardy estetyczne, jak sama to ujęła.
Axel Hake wysiadł z samochodu, wziął swoją laskę i ruszył
w stronę domu. Drzwi się otworzyły i siostra, ubrana w znoszone
dżinsy, trampki i kolorowy szalik, wyszła mu naprzeciw, by go
przywitać. Przepełniała go tkliwość, gdy ją obserwował. Jego
siostra nie była taka jak inne kobiety. Była dużą kobietą z długimi,
zmierzwionymi włosami. Miała pełne, ale przekrzywione usta,
nieforemny nos, a w jej twarzy było coś martwego. Jak na twarzach
z bardzo starych, wyblakłych fotografii. Ona sama twierdziła, że
ma twarz przypominającą rysunek przedszkolaka. Nie było w niej
naprawdę nic szczególnie atrakcyjnego, wszystko zdawało się zbyt
duże lub zbyt małe. Nic, za wyjątkiem oczu. A w odniesieniu do
Julii Hake nie można było ich nie traktować jako wyjątku, gdyż
miała parę oczu w kolorze morskiej trawy, z odcieniem kwiatu lipy.
Jednak to nie ich kolor fascynował każdego, kto ją spotkał, ale ich
wyraz. Rodzaj inteligentnego, świadomego wyrazu, za którym
zawsze czaiła się ironia. Jakby Julia, śmiejąc się w duchu,
przyglądała się daremnym ludzkim próbom osiągnięcia duchowego
spokoju. Jakby coś odkryła, ale nie miała ani czasu, ani ochoty, by
spróbować przekazać to światu.
Hake otworzył bagażnik i wyjął karton czerwonego wina. Kiedy
go niósł, przewiesił laskę przez ramię. Radził sobie z większością
codziennych zajęć, ale od czasu do czasu potrzebował laski jako
wsparcia.
– Jesteś pewna, że nie dołączysz do mnie? – spytał, gdy weszli
do domu. Utykał lekko, ale było to ledwo zauważalne.
Julia skinęła głową i weszła przed nim do zabałaganionego
pokoju. Mimo że ściany były pokryte regałami, stosy książek
i czasopism leżały na podłodze. Na sofie leniły się dwa koty i pies,
a na obdrapanym, drewnianym stole siedziała oswojona kawka,
która odwróciła głowę, by zerknąć na gościa swoim mlecznobiałym
okiem.
Julia obserwowała brata. Wciąż dziwiła się, że dorósł i stał się
mężczyzną. Że nie był już tym małym brzdącem, którym się
opiekowała i który przez całe ich dzieciństwo był od niej mniej lub
bardziej zależny. Huśtawka, która złamała mu nos, kiedy był
w piątej klasie, nadała jego twarzy charakteru i teraz wyglądał
raczej jak bokser, a nie jak funkcjonariusz policji kryminalnej. Był
krępy i barczysty, miał włosy ostrzyżone na krótko. Jest tym
ładniejszym z nas dwojga – pomyślała bez goryczy, przyglądając się
jego wysokim kościom policzkowym i szerokim ustom. Jednak jego
oczy nie były pełne ironii, tylko szare i czujne.
Pod wieloma względami stanowili swoje przeciwieństwa, ale
byli rodzeństwem i nigdy nie zdarzyło się, by nie kontaktowali się
ze sobą dłużej niż przez kilka dni. Przeważnie to on dzwonił.
Axel Hake postawił karton na stole.
– Powoli z tymi tutaj – powiedział. – Przecież to tylko tydzień,
od kiedy dostarczyłem poprzednie. Podwoiłaś konsumpcję?
Jak tylko to powiedział, zrozumiał. Kiedy spojrzał na Julię, jej
oczy błyszczały, uśmiechała się szeroko.
– Jak on się nazywa? – zapytał z grymasem.
– David – odpowiedziała rozmarzonym głosem.
– Przystojny?
– Jak sądzisz?
Podeszła do kartonu i zaczęła wypakowywać butelki czerwonego
wina.
Axel sądził, że owszem, jest. Julia przez całe swoje
trzydziestodziewięcioletnie życie miała wyłącznie bardzo
przystojnych, ale zupełnie bezwartościowych mężczyzn. Podniecało
ją tylko piękno fizyczne. Może było to idiotyczne, ale tak właśnie się
sprawy miały i nie zamierzała dręczyć się rozważaniami dlaczego.
Próbowała z innymi typami mężczyzn, jednak to nigdy nie działało.
Z przystojnymi mogła się trochę zabawić, a gdy się nimi zmęczyła,
nie pozostawało już nic więcej. A męczyła się. I męczyli się też
faceci. Hake niejeden raz w ciągu ostatnich dziesięciu lat musiał
interweniować, by Julia nie została pobita. Julia wydawała się tym
nie przejmować. Uważała, że to interesujące, kiedy mężczyźni tracą
panowanie nad sobą, i patrzyła na nich z tą samą czułością, jak
wtedy, gdy napotykała konia z zerwanymi ścięgnami lub zajączka
z urwanym przez lisa uchem.
– Wiesz, jak oni bardzo chcą się z tobą spotkać – powiedział
i odwiesił swój płaszcz. Usiadł i postawił laskę w zasięgu ręki. Była
to zwykła brązowa laska ze zniszczoną kulą, którą kupił na pchlim
targu w Paryżu i której za żadną cenę nie chciał zamienić na
bardziej odpowiedni, ortopedyczny wariant.
– Wiem – odrzekła Julia. – Ale teraz nie chodzi o to, czego oni
chcą, tylko czego ja chcę. Okej?
Hake wzruszył ramionami.
– Powinnaś nauczyć się wybaczać – stwierdził.
Julia kiwnęła głową lekko zrezygnowana.
– Może któregoś dnia dam radę mu wybaczyć – powiedziała
zmęczona. – Może któregoś dnia dam radę zapukać do ich drzwi
i powiedzieć: „Tato, byłeś dupkiem przez całe moje dzieciństwo.
Pijusem i damskim bokserem, ale wybaczam ci”.
Posłała bratu wściekłe spojrzenie.
– Najgorsze jest to, że on sam nie pojmuje tego, co nam zrobił,
i dlatego w jego słowniku nie ma ani zrozumienia, ani wybaczenia.
Przeciągnęła palcami po splątanych włosach i odwróciła wzrok.
A poza tym – pomyślała – nie wiesz nawet o połowie rzeczy, które
robił, gdy pił całymi dniami, mój drogi braciszku.
– Okej, pozdrowię ich w każdym razie od ciebie. Wiesz, ile on
kończy lat?
– Sześćdziesiąt osiem – odpowiedziała Julia, po czym poszła do
kuchni i odkręciła kran. – Nastawię kawę.
Hake śledził siostrę wzrokiem. Poruszała się zaskakująco
płynnie, mimo że była wysoka. Szła kołyszącym krokiem, który
przypominał sposób chodzenia barwnych gwiazd rocka. Jakby grał
w niej jakiś bęben, a ona czuła się zmuszona naśladować jego rytm
całym ciałem.
Pies zeskoczył z kanapy i poszedł za nią do kuchni. Julia dała
mu na wpół zjedzoną kanapkę. Zwierzęta, zwierzęta – pomyślał
Hake. To one stanowiły centrum świata jego siostry. Zaczęło się to
już w dzieciństwie, kiedy zabierała do domu żaby i dżdżownice.
Później były wakacyjne koty i ranne ptaki. Teraz, gdy była
weterynarzem, zwierzęta wypełniały całe jej życie. Oprócz tego
czasu, który poświęcała mężczyznom, pięknym i zdradliwym.
– A co u Siri? – spytała Julia.
– Jest nieujarzmiona, jak zwykle – rzekł i uśmiechnął się na
myśl o córce. Robiło mu się zawsze ciepło w środku, gdy ktoś
wspominał o Siri. Była małym postrzeleńcem z mądrymi oczami
i wybuchowym temperamentem. Kochał ją bardziej, niż umiał lub
odważył się wyrazić słowami.
– A Hanna?
Axel wzruszył wymijająco ramionami. Jego związek z Hanną
Sergel, mamą Siri, był zagadką dla wszystkich w jego otoczeniu.
A czasem nawet dla niego samego. Kochali się i byli parą, mimo że
nie mieszkali razem. Hanna mawiała, że nie chce zapachu
morderców w swoim mieszkaniu. Nie chciała, aby prosto po
oględzinach zwłok wchodził do jej łóżka. Próbował zrozumieć jej
argumentację, ale w głębi duszy czuł się nieszczęśliwy z powodu
takiego układu. Zdziwienie otoczenia potęgowało jego własne
wątpliwości.
Julia zauważyła, że bratu nagle popsuł się nastrój, ale po tym,
jak powiedział, że wszystko jest po staremu, nie dopytywała już
więcej.
– Rozmroziłam bułeczki cynamonowe. Chcesz?
Axel Hake spojrzał na zegarek. Za kilka godzin ma być
u rodziców. Powinien zdążyć. Skinął głową.
Zadzwonił telefon. Julia odebrała.
– Nie, Davidzie. Nie dzisiaj. Jutro będzie dobrze. Kiedy
zamykam gabinet? Jest otwarty całą dobę, nie wiedziałeś? Wydaje
mi się, że przyprowadziłeś Tapto po raz pierwszy około ósmej.
Wyjątek?
Roześmiała się miękko.
– Tak, może. Cześć.
Odłożyła słuchawkę i zamyślona spojrzała na Hakego.
– Kiedy tam będziesz?
– Około siódmej. A co?
– Zamierzałam z tobą o nim porozmawiać. O Davidzie.
– Problemy?
Zwilżyła usta i skinęła lekko głową.
– Okej, ale najpierw wypijemy kawę, co?
Julia odwróciła się, by pójść do kuchni, gdy telefon zadzwonił
ponownie. Podniosła słuchawkę, wysłuchała i podała telefon bratu.
– To do ciebie.
Wziął telefon. Po drugiej stronie był komisarz Bolinder.
– Musisz przyjść – powiedział sucho. – To przecież ty masz
dyżur. Mamy morderstwo na Östermalmie.
Pół godziny później Axel Hake wysiadł z „cytryny”, minął
kordon policji i poszedł na górę do mieszkania. W drzwiach spotkał
lekarza sądowego Brandta.
– Nie żyje od dwóch dni – poinformował Brandt i wszedł za
Hakem do mieszkania.
Tuż za drzwiami stała kobieta około pięćdziesiątki
i histerycznie obgryzała paznokieć małego palca. Miała krew na
dłoni i przedramieniu.
– To jej matka, znalazła ją – wyjaśnił Brandt, gdy minęli
kobietę. – Dostała środek uspokajający, z pewnością wkrótce
zacznie działać.
Hake rzucił okiem na matkę, która musiała opierać się o ścianę,
aby utrzymać się na nogach. Dziewczyna leżała przy oknie
w nienaturalnej pozycji, z jedną nogą pod ciałem. Wyglądało, jakby
cała krew z niej odpłynęła – pod ciałem i wokół niego znajdowało
się czarne, zakrzepłe morze cieczy. Hake stanął nieco dalej. Zawsze
było mu niedobrze w takich sytuacjach. Nigdy nie potrafił
zaakceptować, że człowiek, który wcześniej tańczył i biegał, leży tu
teraz zupełnie nieruchomo, z pustymi oczami i niebijącym sercem.
Komisarz Bolinder stanął obok Hakego. Był to wysoki,
przygarbiony mężczyzna z wąskimi wargami i naczyniakiem
pokrywającym lewy policzek.
– Cathrine Haldeman-Spegel. Dwadzieścia trzy lata. Studentka
sztuki. Mieszka sama, ale jest zaręczona z Peterem Severinem.
Podporucznikiem w Strängnäs. Matka do niego zadzwoniła.
– Haldeman-Spegel – powtórzył z zadumą Hake.
Bolinder skinął głową.
– Właśnie. Pochodzi z rodziny finansistów Haldeman-Spegel.
Jej ojciec, Birger, jest właścicielem jednej z tych firm rynku
kapitałowego, wypłacalnej na wiele milionów. Zasiada także
w szeregu zarządów i jest ekspertem w Ministerstwie
Sprawiedliwości. Myślę, że to prawnik z wykształcenia. Jego bracia
są właścicielami wielu firm związanych z drewnem, stalą
i technologią.
– O cholera. – Hake przypomniał sobie artykuł, który czytał
o tej pełnej sukcesów rodzinie. W głowie zaświtały mu określenia
„dynastia” i „książęta przemysłowi”.
– Narzędziem zbrodni był prawdopodobnie długi nóż. Nie
znaleźliśmy go.
– Siedem ciosów – dodał koroner.
Hake przykucnął, kładąc laskę w zasięgu ręki, włożył lateksową
rękawiczkę i podniósł spódnicę zmarłej dziewczyny. Zarejestrował,
że majtki były nienaruszone.
– Sprawdź, czy niedawno uprawiała seks – powiedział do
koronera.
Co ty sobie, do cholery, myślisz?! – pomyślał naburmuszony
Brandt. Był lekarzem sądowym przez trzydzieści lat i widział wielu
policjantów, którzy przychodzili i odchodzili, a współpraca nie
zgrzytała, ale z Axelem Hakem od razu dochodziło do konfrontacji.
Brandtowi było trudno dogadać się z tym nowym rodzajem
komisarzy, którzy wtrącali się do każdej pracy, jakby nikomu nie
ufali. Brandt uważał, że Hake przypomina wilka z chłodnym,
wyczekującym spojrzeniem.
– Sprawdź, czy miała AIDS – powiedział Hake.
Brandt wściekł się.
– Do czego to się przyda?
Hake podniósł się i odciągnął Brandta trochę na bok, by znaleźli
się poza zasięgiem słuchu innych.
– Widziałeś chyba matkę? Ma krew dziewczyny na dłoni
i przedramieniu, a teraz stoi i obgryza palec, którym dotykała
córkę. Doktor może wie, że krew zaraża?
– I co zrobimy, jeśli jest zarażona? – zapytał z irytacją Brandt.
– Nie pomożemy matce, jeśli jest zarażona, ale może nadal sypia
ze swoim mężem, może ma pracę, gdzie może stanowić ryzyko
zakażenia. Chyba rozumiesz.
Bolinder podszedł do nich i chwycił Hakego za rękaw płaszcza.
– Chodź tutaj – powiedział krótko i poprowadził go do łazienki.
W środku znajdowało się normalnej wielkości lustro, na którym
widniały duże, czerwone litery. Hake przyglądał się w zamyśleniu
słowu, które wydawało się być napisane szminką.
– Zdzira – przeczytał.
– Chore – skomentował Bolinder.
Hake skinął głową. Dobrze przynajmniej, że morderca
pozostawił po sobie jakiś ślad, szczególnie gdy narzędzie zbrodni
zniknęło.
W drugim końcu pokoju stali dwaj policjanci w cywilu. Jednym
z nich był inspektor kryminalny Oskar Lidman, tęgawy mężczyzna
w średnim wieku, który gryzł zapałkę. Drugim był Tobias Tobisson.
Był młodszy, wysportowany, i przyglądał się światu podejrzliwym
wzrokiem. Hake podszedł do nich.
– Oskar, porozmawiaj z matką – powiedział. – A ty, Tobisson,
popytaj sąsiadów.
Obydwaj kiwnęli głowami, ale nie wydawali się szczególnie
zadowoleni z przydzielonych zadań. Axel Hake był zły, że nikt nie
wyprowadził matki z mieszkania, co było rutyną.
– Mam to teraz zrobić? – spytał Tobisson.
– Czemu nie?
Hake odwrócił się na pięcie i wyszedł jednemu z techników
naprzeciw. Znał Ollego Sandstedta od dawna i wiedział, że ten
pomarszczony mężczyzna z tłustymi włosami jest sprawnym
fachowcem, który nie zostawia niczego przypadkowi. Szkła
w okularach sprawiały, że jego oczy wydawały się niezwykle małe,
ale niewiele im umykało.
– Cześć – powiedział Hake. – Naświnione jak diabli.
Technik skinął głową i spojrzał na czarną podłogę obok kobiety.
Naświnione to odpowiednie słowo – pomyślał.
Nawet jeśli Hake wiedział, że technicy wykonują dobrą robotę,
zawsze chciał sam zbadać miejsce zbrodni. Rozejrzał się badawczo
po pokoju, po czym podszedł do drzwi wejściowych i zbadał futrynę.
Nie mógł znaleźć żadnych śladów uszkodzenia.
– Czy to pan będzie zajmował się sprawą? – zapytał nagle
niepewny głos.
Hake odwrócił się i stanął oko w oko z matką.
– Na to wygląda – odpowiedział Hake.
– Nie była żadną zdzirą, komisarzu. Była dziewczyną z dobrego
domu.
– Jestem tego pewien – powiedział Hake i zauważył, że matka
obserwuje go z napięciem.
– Widzę, że nie. Jest pan z pewnością tak cyniczny, jak wszyscy
inni tutaj.
– Przykro mi, że sprawiłem na pani takie wrażenie, ale prawdę
mówiąc, nie wiem nic o pani córce.
– Nie miała żadnych wrogów, to wszystko musi być pomyłką.
Ktoś ją z kimś pomylił.
– Zbadamy wszystkie możliwości – powiedział oficjalnie Hake.
– Była wesołą i pełną życia dziewczyną – ciągnęła matka. –
Z wielkim talentem. Z wielką przyszłością.
Zaszlochała.
– A teraz jej nie ma…
Hake skinął głową w stronę Lidmana, który udawał, że nie
widzi, tylko nadal żuł swoją zapałkę i rozmawiał z Tobissonem.
– Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby znaleźć mordercę –
pocieszał.
– To mi jej nie zwróci – odrzekła matka z rozpaczą.
Jakaś policjantka zlitowała się nad nim w końcu i zajęła się
załamaną kobietą. Hake podszedł do drzwi, odwrócił się i pozwolił
całej scenie wryć się w pamięć.
Więc to tędy wszedł ten bydlak – pomyślał. Hake przyglądał się
miejscu zbrodni, gdy błysnął flesz. Nagle w mocnym, białym
świetle ujrzał dziewczynę, jakby przez mgnienie oka była
zamrożona. Zamierzał dopilnować, żeby matka nie zobaczyła tego
obrazu. Nikt nigdy nie powinien zobaczyć swoich bliskich w taki
sposób.
Axel Hake wyjął swój notes i zaczął notować w skupieniu.
Zawsze starał się zapisać swoje pierwsze wrażenia z miejsca
zbrodni. Zapachy, nastroje, myśli. Jego pierwszym spostrzeżeniem
było to, że w tym mieszkaniu żyła dość konwencjonalna dziewczyna
z wyższych sfer. Ale równocześnie było coś, co nie do końca się
zgadzało. Może chodziło o brutalność tego morderstwa. Tak, jakby
człowiek spodziewał się, że w tym dobrze urządzonym mieszkaniu
zamordowana kobieta będzie leżeć blada i piękna na świeżo
pościelonym łóżku, a nie, jak tutaj, w czystych majtkach siedzieć
w kałuży czarnej krwi. Może chodziło o to, że matka powiedziała,
jak dobra była to dziewczyna, choć napis na lustrze sugerował coś
innego. Cokolwiek to było, Hake zamierzał się tego dowiedzieć,
ponieważ w morderstwie, tak jak w miłości, kłamać można tylko
przez chwilę.
ROZDZIAŁ 3
Następnego ranka Axel Hake obudził się z pulsującym bólem
głowy. Zawsze tak było, gdy spotykał się z rodzicami. Wciąż nie był
pewien, czy to z powodu taty czy mamy. Prawdopodobnie przez
nich oboje, ponieważ zawsze coś działo się, gdy byli blisko siebie.
Powstawało jakieś niewytłumaczalne napięcie. Kiedy chodził
z ojcem na ryby, nie miewał bólów głowy, i kiedy z Siri i z matką
szli do cukierni, nigdy nie czuł się źle. Nie, to oni oboje razem
sprawiali, że drżał przed każdymi odwiedzinami w domu.
Wziął prysznic, założył rudy szlafrok i usiadł w swoim
ulubionym fotelu. Wyjrzał przez okno w stronę Pontonjärparken,
gdzie drzewa zarysowywały się jak czarne tło. Na zewnątrz wciąż
było ciemno, a deszcz rozmazywał widok. Park wyglądał inaczej,
jakby nie był uporządkowanym miejskim krajobrazem, ale
bezkształtnym, dzikim obszarem leśnym z zarania czasów.
Prehistoryczna góra w tle piętrzyła się jak cień.
Axel Hake sięgnął po notatnik i przeczytał go. Dużymi literami
było w nim napisane „Wiltenbergowie”. Tobias Tobisson po
godzinnym przepytywaniu sąsiadów wezwał Hakego i poprosił, by
przyszedł porozmawiać z Wiltenbergami, którzy mieszkali po
drugiej stronie ulicy, na tym samym piętrze, co Cathrine
Haldeman--Spegel. Mieszkanie było duże i przestronne. Zbyt duże
dla dwojga bezdzietnych ludzi w wieku około trzydziestu pięciu lat
– pomyślał Hake.
Mężczyzna przedstawił się jako Rickard Wiltenberg i kiwnął
głową, gdy pokazano mu fotografię Cathrine.
– Tak, widziałem ją – powiedział i zerknął na żonę. Była drobna
i szczupła, siedziała pochylona na brzegu kanapy, paląc namiętnie
cały czas. Kobieta spojrzała na męża, uśmiechając się kącikiem ust.
– Kiedy ją widziałeś? – spytał Hake.
Wiltenberg wzruszył ramionami i przeciągnął dłonią po długich,
ciemnych włosach podzielonych przedziałkiem.
– Czy to było tuż po dziewiątej, jak…?
Spojrzał z uśmiechem na żonę, która skinęła w odpowiedzi.
Hake nie rozumiał ich interakcji. Bezustannie robili sobie
nawzajem aluzje spojrzeniami i uśmieszkami. Hake czuł się tak,
jakby nieproszony wkroczył do ich sypialni, tak intymny był ten
kontakt. Kiedy tylko wszedł do mieszkania, zwrócił uwagę na to, że
ciągle się dotykają, stale mają kontakt wzrokowy. Byli dość
niedopasowaną parą. On – wysoki i elegancki, by nie powiedzieć
okazały. Ona – z małym biustem i nijaką prezencją. Mimo to Hake
miał wrażenie, że to ona dowodzi.
– Gdzie ją pan widział?
Znowu spojrzenie. Uśmieszek.
– Widziałem ją przez okno po drugiej stronie ulicy. Nasze
mieszkania leżą prawie na tym samym poziomie.
Więc tuż po dziewiątej żyła, pomyślał Hake i zanotował. Brandt
później da radę określić czas morderstwa, ale to może potrwać.
Hake wolał świadków.
– Co robiła? Widział pan?
Mężczyzna potrząsnął głową, spojrzał na kobietę.
– Nie, byłem zajęty czymś innym.
– Widział pan, czy była sama?
Mężczyzna zastanowił się.
– Tak sądzę. Gapiła się przez chwilę na mnie, później
zaciągnęła zasłony.
– Miała w zwyczaju tak robić?
– Gapić się czy zaciągać zasłony?
– Nie próbuj być zabawny – wtrącił Tobisson.
Irytował go język ciała tej pary i nie mógł się dłużej
powstrzymać.
Hake rzucił Tobissonowi wściekłe spojrzenie. Wiedział, że jeśli
spróbuje się utemperować mężczyznę przy jego kobiecie, ten od
razu zamknie usta.
– Gapić się w wasze okno – powiedział ugodowo Hake.
Mężczyzna skulił się trochę, tak jakby stracił całe
zainteresowanie tym wypytywaniem.
– Nie, to był chyba pierwszy raz.
Reszta przesłuchania poszła niemrawo. Mieszkali w okolicy od
pięciu lat. On był kierownikiem biura podróży, a kobieta siedziała
w domu. Hake zastanawiał się w duchu, co robiła całymi dniami
w tym wielkim mieszkaniu. Czekała, aż mąż wróci do domu na
obiad? Może przychodził w porze lunchu na miłosne igraszki?
Wiltenberg znał Cathrine Haldeman-Spegel tylko z widzenia.
Nigdy nie był w jej mieszkaniu. Jego żona też nie. W tej dzielnicy
każdy dbał tylko o siebie. To tylko przypadek, że ich widziała, a on
Cathrine. Tego wieczoru kobieta w ogóle jej nie zauważyła.
Po chwili Hake zdał sobie sprawę, że nie wyciągnie dużo więcej
z Wiltenbergów. Podziękował i wyszedł od nich razem
z Tobissonem.
– Co za typ – narzekał Tobisson. – Czy ona jest jego niewolnicą,
czy co?
Hake nie był w stanie powiedzieć Tobissonowi, jakim był idiotą,
chrząknął więc tylko, gdy kolega rozwodził się nad zachowaniem
pary.
Axel Hake porzucił myśli o Wiltenbergach i znowu zerknął
przez okno. Burza zdawała się wzbierać na sile i model żaglowca,
który stał w kącie okna, wyglądał tak, jakby znajdował się
pośrodku sztormu. Hake nalał sobie kubek gorącej, czarnej kawy
z łyżeczką niesolonego masła i położył plasterek sera Roquefort na
żytnim chlebie. To był jego przysmak. Nauczył się tego od jednego
dokera w Dunkierce, kiedy był na szkoleniu we francuskiej policji.
Wspomnienia sprawiły, że zatęsknił za Francją, więc podszedł do
odtwarzacza CD i nastawił płytę. Le Basier zespołu Indochine
wypełniło pokój. Z kubkiem w jednej ręce chodził po pokoju,
rozkoszował się muzyką i wkrótce poczuł się trochę lepiej. Kiedy
był w swoim mieszkaniu, nie używał laski tak często. Jeśli noga go
zawodziła, mógł uchwycić się krzeseł lub stołu, żeby się nie
przewrócić. A jeśli zdarzyło mu się upaść, nic wielkiego się nie
stało. Był wysportowany, zwinny, i szybko był w stanie znowu się
podnieść. W pracy policjanta nie chciał ryzykować. Częściowo
mogło to podkopać jego autorytet, częściowo nienawidził, gdy ludzie
oferowali mu pomoc. Czuł się wtedy jak dziecko.
Nagle uświadomił sobie, że stracił poczucie czasu. Spojrzał na
zegarek. Była ósma. Pora, by udać się do pracy. Przebrał się, włożył
timberlandy oraz szorstki garnitur z nakrapianej irlandzkiej
wełny. Wielu uważało go za snoba, ponieważ garnitur był szyty na
miarę, ale tak naprawdę gotowe garnitury nigdy na niego nie
pasowały – albo spodnie były za długie, albo marynarka za ciasna.
Przyglądał się z zadumą swojej twarzy w lustrze w holu i był
zszokowany tym, że wygląda na tak wyczerpanego. Polowanie na
mordercę przecież jeszcze nawet się nie zaczęło. Prawdopodobnie to
niepokój o Hannę odcisnął na nim swój ślad. Ich związek był
w kruchym stadium. Hake ubzdurał sobie, że Hanna ma kochanka,
ale ona zbywała go, mówiąc, że jest patologicznie zazdrosny.
Siedziba policji w Kungsholmen mieściła się wcześniej
w budynku z początku dwudziestego wieku, ale pod koniec lat
sześćdziesiątych potrzebowano więcej przestrzeni i ogromny
kompleks biurowy został zbudowany przy parku Kronoberg.
Mieścił wszystko: od aresztu po dział rzeczy znalezionych.
Pracowały tu tysiące ludzi, a na jego obszarze znajdowały się
zarówno strzelnice, jak i baseny. Hake cieszył się, że komisariat
leży tak blisko jego mieszkania, ale i tak zawsze brał samochód.
Gdy był w terenie, wolał jeździć własnym autem niż policyjnym
radiowozem. Poprosił mechanika, by ustawił pedały w taki sposób,
aby nie obciążały jego kolana, gdy zmieniał biegi.
Zjechał na dół i zaparkował na swoim miejscu w garażu
policyjnym, a następnie wjechał windą na górę do swojego pokoju
i natychmiast wezwał Lidmana i Tobissona. Każdy z jego
najbliższych współpracowników to osobna historia. Oskar Lidman
miał zawsze zapałkę w ustach, odkąd tylko przestał palić.
Porzucenie nałogu poskutkowało dwudziestokilogramową nadwagą
i gwałtownymi huśtawkami nastroju. Hake nie miałby nic
przeciwko, gdyby Lidman znowu zaczął palić. Tobisson był
łatwiejszy w obejściu. Nie był cholerykiem, ale i tak przeważnie był
poirytowany.
Hake kartkował swój czarny notatnik w linie. W czasie każdego
śledztwa zużywał ich kilkanaście. Na okładce znajdował się
kawałek taśmy, a na niej widniał napis „Cathrine Haldeman-
Spegel”.
– Okej – powiedział Hake. – Co mamy od techników?
Lidman otworzył swoją teczkę, ugryzł zapałkę i zaczął czytać na
głos.
– Sprawdzają jej bilingi, żeby zobaczyć, kto do niej dzwonił i do
kogo ona wydzwaniała. To potrwa, jak wiemy z doświadczenia.
Przerzucił kartkę dalej.
– No i mamy masę odcisków palców, których analiza też zajmie
jakiś czas, ale nie sądzę, żeby to coś dało.
Hake uniósł brwi.
– Technicy znaleźli odcisk rękawiczki tu i tam, prawdopodobnie
nosił je morderca.
– Gdzie tu i tam? – zapytał rzeczowo Hake.
– Część na desce sedesowej. Wygląda na to, że poszedł się
wysikać po wszystkim.
– Albo przed – powiedział Tobisson.
– Nie – odrzekł Hake. – Później.
Tobisson spojrzał na niego ze zdziwieniem.
– Musiała być wtedy martwa, w przeciwnym razie z pewnością
by jakoś zareagowała na to, że ktoś nosi rękawiczki w toalecie –
wyjaśnił Hake.
– Część na szmince, którą pisał – kontynuował Lidman.
– To była jej własna?
Lidman skinął głową, wstał, podciągnął spodnie z tyłu
i ponownie usiadł.
– Analizy wskazują, że szminka, którą morderca napisał
„zdzira” na lustrze, jest marki Revlon. Kolor nazywa się „maroon”.
Lidman spojrzał na swoich kolegów.
– Jest to więc ta sama szminka, którą z powrotem odstawiono
między pozostałe i która ma, jak się wydaje, rozmazany odcisk
rękawiczki na… Jak do cholery nazywa się to, w czym jest
szminka? Tłok?
Ani Tobisson, ani Hake nie umieli odpowiedzieć na to pytanie.
– Co powiedział Brandt? – zapytał Hake i odwrócił się do
Tobissona.
– Jeszcze nie skończył obdukcji, ale w każdym razie nie została
zgwałcona. Stwierdził to już w nocy.
Axel Hake pokiwał głową. Widział, że majtki były całe, ale
nigdy nie wiadomo. Było wiele dziwnych stworzeń na tej niezwykłej
planecie. W Sztokholmie przestępstwa seksualne podwoiły się
w ciągu dziesięciu lat, podczas gdy morderstwa utrzymywały się
mniej więcej na tym samym poziomie. Około pięćdziesięciu rocznie.
Drzwi otworzyły się nagle i do pokoju wszedł Seymour Rilke.
Lidman i Tobisson wyprostowali się na swoich krzesłach, a Lidman
wyjął nawet zapałkę z ust.
– Cześć, Seymour – powiedział Hake do szefa policji.
Komendant odpowiedział na pozdrowienie i starannie zamknął
za sobą drzwi. Hake pomyślał, że wygląda jak laluś z tymi swoimi
małymi rączkami i w nienagannym ubraniu. Granatowy garnitur,
biała koszula i grafitowo-szary, jedwabny krawat. W odróżnieniu
od niego samego, Rilke był biurokratą pełną gębą. Zanim został
komendantem policji, był ekspertem w Ministerstwie
Sprawiedliwości, a w oczach Hakego nie było to żadną wielką
zasługą. Prychał w duchu za każdym razem, gdy Rilke mówił, że
widzi siebie jako kapitana dużego tankowca, który wykonuje
powolne manewry. W gruncie rzeczy dobrze sobie radził ze
zdobywaniem pieniędzy dla ich działalności, ale o praktycznej
pracy policji nadal nie miał zielonego pojęcia. Hake nie myślał
o nim ani dobrze, ani źle. Dopóki nie wtrącał się do samego
śledztwa czy pracy dochodzeniowej – był stosunkowo nieszkodliwy.
– Jak wam idzie, Axel? – spytał Rilke ostrożnie.
– Dopiero zaczęliśmy.
Rilke skinął głową w zamyśleniu, obciągnął rękawy koszuli ze
zdobnymi mankietami i odchrząknął.
– Rozumiesz, Birger Haldeman-Spegel, ojciec tej zamordowanej
dziewczyny, to mój znajomy. Tak, dzwonił do mnie rano,
zastanawiał się… no, jak idzie. Byli ze sobą bardzo blisko. Mam na
myśli córkę i jego.
– Przekaż mu, że gdyby rzeczywiście był blisko ze swoją córką,
znaleźlibyśmy ją kilka dni wcześniej – odrzekł bezkompromisowo
Hake.
– To było raczej zbędne, Axel – stwierdził sztywno Rilke.
Hake zgadzał się z nim, ale nienawidził tego kłamliwego obrazu
rodziny, jaki tak często przed nim odmalowywano, gdy badał
przypadki zbrodni. Statystyki również pokazywały, że to głównie
członkowie rodzin mordowali siebie nawzajem. A dziewięć na
dziesięć napaści seksualnych miało miejsce w domu i sprawcą był
zazwyczaj znajomy lub krewny, nie żaden degenerat w czarnym
płaszczu i z pustymi oczami. Kiedy drzwi zamykały się od środka,
dla obywateli dopiero zaczynało się prawdziwe zagrożenie.
Obserwował Rilkego.
– Przekaż mu, że się z nim skontaktujemy, jak tylko będziemy
mieć czas – powiedział i zapisał coś w swoim notesie.
– Postępuj ostrożnie – powiedział komendant. – Tu nie chodzi
tylko o to, że stracił córkę. Może też narobić nam sporo kłopotów,
jeśli dochodzenie w jakiś sposób zmieni kierunek. Są nowe
negocjacje budżetowe… no, wiecie. – Wzruszył ramionami, jak
gdyby wszyscy orientowali się, co to znaczy.
– Nie, nie wiemy – odrzekł Tobisson. – Możesz wyjaśnić?
Lidman rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.
Rilke znów odchrząknął i spojrzał chłodno na Tobissona, nim
przeniósł wzrok na Hakego.
– Ty w każdym razie wiesz, co mam na myśli, Axel – powiedział
i ruszył w stronę drzwi. – I niech Bolinder prowadzi konferencje
prasowe. Lepiej, żebyście skoncentrowali się na policyjnej robocie.
Masz nas informować na bieżąco, Axel. Rozumiesz?
Hake rozumiał. Patrzył na swojego szefa znikającego
w drzwiach i pomyślał ponuro, że Rilke mógł równie dobrze
powiedzieć wprost, jak jest. Że nie chce pokazywać w mediach zdjęć
komisarza z laską i z jakiegoś powodu nie wygląda to dobrze. Rilke,
podobnie jak matka Hakego, zastanawiał się, czy naprawdę
potrzebuje laski, skoro nauka posunęła się tak daleko w protetyce
i chirurgii. Hake poinformował go, że to właśnie z powodu źle
przeprowadzonej operacji noga stała się słaba. Nie zamierzał
ponownie dawać lekarzom wolnej ręki.
Dobrze się jednak stało, że to Bolinder dostał media. Był
rzeczowy i poprawny, a reporterzy kryminalni nauczyli się już, że
ich naciski nigdy na niego nie działają. Podobnie jak Bolinder
nauczył się, że dziennikarze i tak przedstawiają sprawę, jak im się
podoba. Zawsze musieli znaleźć jakiś punkt widzenia, który przy
odrobinie szczęścia mógł trafić na nagłówki gazet. Zanim Hake
opuścił miejsce zbrodni poprzedniego wieczoru, Bolinder odciągnął
go na stronę.
– Jak sądzisz, co napiszą?
– Masz na myśli nagłówki?
Bolinder skinął, a Hake zastanowił się chwilę.
– Może coś o Östermalm? Morderca z Östermalmu?
Bolinder pokręcił głową.
– Dziewicobójca – orzekł dramatycznie. – Tak będzie nazwany.
Ktoś, kto bierze niewinną owieczkę na rzeź i sieka siedem razy, aż
odpłynie z niej cała krew.
Hake uznał słowa Bolindera za makabryczne, ale nie mógł się
powstrzymać od śmiechu słysząc stwierdzenie kolegi:
– Ale tego nagłówka nie zamierzam im podpowiadać, trochę
mogą zrobić sami.
Tak, Bolinder jest absolutnie właściwą osobą do tego zadania –
uznał Hake. Siedział jeszcze chwilę, patrząc na drzwi, które
zamknęły się za Rilkem. Następnie wstał, wyjął kilka zdjęć z teczki
i umieścił je na dużej tablicy na środku pokoju. Były to zdjęcia
zamordowanej i pokoju, w którym ją znaleziono.
– Zatem – powiedział, wskazując na zdjęcia – Cathrine
Haldeman-Spegel została znaleziona martwa przez swoją matkę,
wczoraj, w środę. Zamordowana. Jej ojciec należy do rodziny
finansistów Haldeman-Spegel, co może mieć coś wspólnego
z morderstwem albo i nie. Według pierwszego, wstępnego badania
koronera Brandta, została zamordowana dwa dni wcześniej.
W każdym razie po dziewiątej wieczorem w poniedziałek. Świadek
widział ją żywą tuż po godzinie dziewiątej. Narzędziem zbrodni był
najprawdopodobniej nóż, ciało nosi ślady siedmiu ciosów.
Hake pomyślał, że morderca, który zadaje siedem ciosów, musi
być szczególnie brutalny.
– Z tego, co udało nam się ustalić, nie było to morderstwo na tle
seksualnym – podjął na nowo. – Na lustrze napisano jednak
„zdzira” jej własną szminką.
– Jakieś komentarze?
Hake utkwił wzrok w obydwu mężczyznach.
– Zdzira – powiedział Tobisson. – Brzmi staroświecko. Młody
morderca napisałby raczej „kurwa”.
– O ile nie napisano tego, żeby nas zwieść – stwierdził Hake.
Spojrzał na Lidmana.
Ten wyjął zapałkę z ust.
– Musiało pójść szybko. Nie miała żadnych ran ciętych na
rękach, więc nie zdążyła się osłonić.
Hake kiwnął głową i zanotował. Spojrzał na nich ponownie.
– Narzędzia zbrodni nadal brakuje – powiedział. – Jak daleko
zaszło dochodzenie?
– Sekcja zwłok jest w toku – odpowiedział Tobisson. –
Przeszukiwanie mieszkania i okolic trwa nadal. Ale na wyniki
badania technicznego trzeba trochę poczekać. W międzyczasie
przeanalizujemy krąg jej znajomych, sprawdzimy, czy istnieje
podobny modus operandi w archiwach.
– Jest tylko jeden – powiedział Hake. – Z 1953 roku, jeśli dobrze
pamiętam, więc myślę, że możemy wykluczyć byłych przestępców.
Lidman wiedział, że Hake zawsze dobrze pamięta i to go
drażniło. Marzył o dniu, kiedy umysł Hakego działałby na
zwolnionych obrotach, a on sam mógłby zaliczyć kilka naprawdę
celnych trafień.
– Poszukiwanie potencjalnych świadków trwa, a jak tylko
tabloidy złapią trop, wielki detektyw – społeczeństwo – zacznie
marnować nasz czas ogromną ilością bezużytecznych informacji.
Telefony będą się urywać.
– Przydzieliłem już ludzi do centrali telefonicznej – powiedział
Hake spokojnie. – I powiedziałem Bolinderowi, by nie informował
prasy o tym, co było napisane na lustrze.
Hake wiedział z doświadczenia, że jeśli ujawniło się coś
konkretnego z miejsca zbrodni, to dziewięciu na dziesięciu
Nie próbuj oczyścić swojej duszy z kłamstw; jedne pociągają za sobą drugie i nawet myślą za nimi nie nadążysz, zgubisz za to sam siebie i wszystko, co ci najdroższe. Hjalmar Söderberg, Doktor Glas (tłum. Ewa Gruszczyńska)
ROZDZIAŁ 1 Pierwsze morderstwo miało nastąpić przy Jungfrugatan na Östermalmie, najbardziej wytwornej dzielnicy Sztokholmu. Na jednym końcu ulicy stał barokowy kościół Jadwigi Eleonory z kopułą w kolorze miedzi i potężnymi, żelaznymi bramami. Na drugim w słoneczny dzień można było dostrzec aleje zieleniejących się drzew przy Valhallavägen. W dniu morderstwa jednak padało i korony drzew przypominały czarne pióropusze. Cathrine Haldeman-Spegel, wychodząc z bramy swojego mieszkania przy Jungfrugatan, owinęła się mocniej płaszczem. Była za dziesięć dziewiąta w poniedziałkowy wieczór i Cathrine szła w deszczu z pochyloną głową do kiosku na Karlavägen, by kupić papierosy i „Feminę”. Wiedziała, że w czasopiśmie ma być reportaż o artyście Gustavie Rudbergu, a kochała malarstwo pejzażowe, w szczególności malarzy Skanii. Wzbudzali w niej tęsknotę do pastoralnej przyrody wokół Österlen, pragnienie powrotu do wakacji z dzieciństwa i bezpiecznej egzystencji. Przy kiosku była kolejka. Dwaj młodzi mężczyźni i kobieta stali przed nią. Mężczyźni ubrani byli w czarne kurtki, czarne spodnie i czarne buty w szpic. Mieli około dwudziestu lat, a zatem byli w tym samym wieku co ona. Cathrine jednak nie wykazywała nimi zainteresowania, mimo że szukali z nią kontaktu wzrokowego. Nie, ci mężczyźni nie byli już w jej typie. Od jakiegoś czasu czuła się znacznie starsza od swoich rówieśników. Ciepłe uczucie wezbrało w niej, kiedy pomyślała o swoim nowym przyjacielu, który był tak inny. Zarówno delikatny, jak i nieprzewidywalny. Zupełnie inny niż Peter. Ale było to też niebezpieczne połączenie. Niebezpieczne na wiele sposobów. Cathrine lubiła jednak odkrywać granice tego, co dopuszczalne. Mężczyźni przy kiosku taksowali ją wzrokiem. Widzieli młodą kobietę z długimi, brązowymi włosami, która zdawała się być zajęta własnymi myślami. Wyglądała nieco staroświecko w swoim płaszczu, półbutach i z torebką. Były to stylowe i dobrze skrojone ubrania, z pewnością dobrej jakości. Na ręce miała ekskluzywny zegarek Patek, a włosy owinęła szalem od Hermèsa. Nie była
piękna w tradycyjnym znaczeniu tego słowa, ale ostre brwi nadawały jej twarzy dramatyczny wyraz. Usta miała niepomalowane i mężczyźni, którzy ją obserwowali, uważali, że wygląda jak typowa dziewczyna z wyższych sfer. Zarówno elegancka, jak i dyskretna. – Marlboro Light i „Femina” – odezwała się Cathrine, gdy przyszła jej kolej. Pryszczaty sprzedawca wyjął paczkę papierosów i pochylił się nad plikiem gazet. – „Femina” się skończyła – powiedział z żalem. – Jest jeszcze „Świat Kobiet”. – Nie, dziękuję. To wystarczy. Cathrine czuła się zawiedziona. Chciała pokazać obrazy Rudberga swojemu przyjacielowi i opowiedzieć, jak miała w zwyczaju latem schodzić na plażę, szukać muszli i szczątków statków w okolicach Sandhammaren. Chciała powiedzieć, że światło na Österlen było jak światło w Prowansji. Pewnego rodzaju świeżo umyte niebo, ze złotą poświatą na horyzoncie. Rozczarowana, wzięła papierosy i odeszła od oświetlonego kiosku w mrok alei. Obaj mężczyźni spojrzeli po sobie. Nie było chyba sensu działać. Czyż nie miała pierścionka zaręczynowego na lewej ręce? Mimo to nie mogli przestać patrzeć za nią, dopóki nie zniknęła. W jakiś sposób, w tym swoim popelinowym płaszczu ściągniętym paskiem, w nylonowych pończochach i szalu, przypominała modelkę z lat pięćdziesiątych. Jedyne, czego brakowało do pełnego obrazu, to vespy. Mężczyźni uśmiechnęli się do siebie z uznaniem, ale zapomnieli o niej, jak tylko zniknęła za rogiem. Nie mogli wiedzieć, że są jednymi z ostatnich, którzy widzieli ją żywą. Cathrine otworzyła bramę, weszła do środka i wezwała windę. Ktoś obserwował ją z drugiej strony ulicy, ale nie zauważyła tego. Była pochłonięta myślami o tym, jak zaimponować swojemu przyjacielowi następnym razem. Może opowie, że naprawdę spała w atelier niemieckiego malarza Anselma Kiefera. Wąchała jego farby i ukradła tubkę złotej ochry, której tak często używał.
Uśmiechnęła się do wspomnień i przypomniała sobie asystenta mistrza. Miał długie żółte paznokcie, jak ptasie szpony. Musiała przecierać plecy jodyną jeszcze wiele tygodni później. Kiedy chwiejna winda wreszcie zatrzymała się na trzecim piętrze, Cathrine wyszła pospiesznie. Każdy przejazd był przerażającym doświadczeniem i czuła ulgę, uwalniając się z klaustrofobicznie małej kabiny. Otworzyła frontowe drzwi, ale zatrzymała się, słysząc ponowne trzaśnięcie bramy na dole. Dziwne, nie słyszała wcześniej żadnych kroków. Cisza była gęsta. Obejrzała się czujnie, zanim weszła, i starannie zamknęła za sobą drzwi. Przez ostatni tydzień miała nieprzyjemne uczucie, że ktoś ją śledzi. Niepokój zniknął, jak tylko weszła do jasnego, przyjemnego mieszkania. Opadła na krzesło, zdjęła buty i ogarnęła spojrzeniem gustownie urządzone wnętrze, które tak dobrze odzwierciedlało jej własne ja – dwa piękne okna wychodzące na Jungfrugatan, meble w salonie będące elegancką mieszanką klasyki i nowoczesności, oraz minimalistyczna sypialnia z jasnym drewnem i szarymi tkaninami. Po chwili wstała i stanęła przed lustrem. Widok, który ją przywitał, wprawił ją w jeszcze lepszy nastrój. Była odrobinę zbyt wąska w biodrach, ale ów brak kobiecej formy rekompensował kształtny biust. Włosy, niegdyś koloryzowane henną na czerwono, ufarbowała na brąz, ponieważ uważała, że wygląda to ponadczasowo. Wygląd był dla niej najmniejszym z problemów. Podeszła do gramofonu i nastawiła koncert Mozarta. Delikatna muzyka wypełniła pokój, a Cathrine z rozkoszą zapaliła papierosa. Wygodnie skulona w jednej z wnęk okiennych wpatrywała się w jesienną ciemność. Wiatr przybierał na sile i deszcz smagał szyby. Spojrzała na budynek po drugiej stronie Jungfrugatan i w jednym z okien odkryła półnagiego mężczyznę. Pojawiła się kobieta z mokrymi włosami, w szlafroku i zaczęła go pieścić. Pozwoliła, by jej płaszcz kąpielowy opadł na podłogę. Mężczyzna położył dłoń na jej piersi. Cathrine wpatrywała się w nich zafascynowana i czuła, jak mimowolnie wzbiera w niej podniecenie.
Nagle mężczyzna odwrócił lekko głowę i spojrzał prosto na Cathrine. Uśmiechnął się krzywo, podczas gdy kobieta całowała jego klatkę piersiową i zsuwała język coraz niżej wzdłuż jego brzucha. Cathrine odwróciła wzrok i zaciągnęła zasłony. Pomyślała o Peterze. Za tydzień powinien mieć dłuższy urlop. Do tego czasu musi zdecydować, co mu powie. Czy on w ogóle coś zauważy? Sama uważała, że w jakiś sposób została odmieniona. Może nieco bardziej dojrzała? Czy ma po prostu zerwać zaręczyny i powiedzieć, że to koniec, że chce być wolna i że fajnie było, ale się skończyło? A może powinna spróbować to jakoś wyjaśnić? Kiedy zaciągała zasłony w drugim oknie, zauważyła, że tuż pod bramą stoi ciemny samochód. Nie widziała go, wychodząc, a mimo tego wydawało jej się, że go poznaje. Ale to na pewno niemożliwe, pomyślała. Wieczorem samochody wyglądały z góry prawie jednakowo. Zadrżała jednak nieco na myśl, że ta nieprzyjemna osoba może być w pobliżu. Nie podobało jej się to uczucie. Nie lubiła być nieprzygotowana. Zastanawiała się też trochę nad swoim pamiętnikiem. Zniknął. Może został skradziony. Nagle usłyszała słaby skrzypiący dźwięk, który przeciskał się przez tony muzyki Mozarta, i ku swemu zdziwieniu, w odbiciu okna zobaczyła, jak otwierają się drzwi wejściowe i do środka wchodzi ciemna postać. Ktoś przez chwilę stał w miejscu, mając za plecami światło przedsionka. Cathrine nie mogła rozpoznać twarzy i zrobiło się jej jednocześnie ciepło i zimno w środku. Postać uwolniła się z cienia i zrobiła kilka szybkich kroków w stronę salonu. Cathrine odwróciła się szybko, by coś powiedzieć, i wtedy dostała pierwszy cios nożem prosto w gardło. Zabulgotało okropnie, a ona zatoczyła się do tyłu. Drugie pchnięcie nożem trafiło ją w policzek i pokój zaczął wirować. Ciepła, lepka masa spływała jej po brodzie na zielony sweter. Przed śmiercią pomyślała, że czerwony i zielony to złe połączenie kolorów. Zawsze wygląda poniekąd jak brudne. Następnych pięciu ciosów już nie poczuła…
ROZDZIAŁ 2 Komisarz Axel Hake prowadził swojego starego, zużytego citroëna przez las Tullinge, skręcił w prawo w małą, leśną drogę i trzymał się jej aż do znaku, który głosił, że tutaj ma swoją praktykę weterynarz Julia Hake. Zwolnił i zaparkował na podwórzu. Czerwony, drewniany, dwupiętrowy dom otaczały wysokie drzewa, dzikie róże i jałowce. Tuż obok głównego budynku stała niepomalowana stodoła, obdarta przez pogodę i wiatr do ciemnoszarego, ołowianego koloru. Całe to miejsce sprawiało parszywe wrażenie, niemal złowieszcze, ale dla Hakego było zupełnie naturalne, że jego siostra Julia osiedliła się w takim odludnym i opustoszałym miejscu. Nie lubiła ludzi, a zwierzęta nie dbają o ludzkie standardy estetyczne, jak sama to ujęła. Axel Hake wysiadł z samochodu, wziął swoją laskę i ruszył w stronę domu. Drzwi się otworzyły i siostra, ubrana w znoszone dżinsy, trampki i kolorowy szalik, wyszła mu naprzeciw, by go przywitać. Przepełniała go tkliwość, gdy ją obserwował. Jego siostra nie była taka jak inne kobiety. Była dużą kobietą z długimi, zmierzwionymi włosami. Miała pełne, ale przekrzywione usta, nieforemny nos, a w jej twarzy było coś martwego. Jak na twarzach z bardzo starych, wyblakłych fotografii. Ona sama twierdziła, że ma twarz przypominającą rysunek przedszkolaka. Nie było w niej naprawdę nic szczególnie atrakcyjnego, wszystko zdawało się zbyt duże lub zbyt małe. Nic, za wyjątkiem oczu. A w odniesieniu do Julii Hake nie można było ich nie traktować jako wyjątku, gdyż miała parę oczu w kolorze morskiej trawy, z odcieniem kwiatu lipy. Jednak to nie ich kolor fascynował każdego, kto ją spotkał, ale ich wyraz. Rodzaj inteligentnego, świadomego wyrazu, za którym zawsze czaiła się ironia. Jakby Julia, śmiejąc się w duchu, przyglądała się daremnym ludzkim próbom osiągnięcia duchowego spokoju. Jakby coś odkryła, ale nie miała ani czasu, ani ochoty, by spróbować przekazać to światu. Hake otworzył bagażnik i wyjął karton czerwonego wina. Kiedy go niósł, przewiesił laskę przez ramię. Radził sobie z większością
codziennych zajęć, ale od czasu do czasu potrzebował laski jako wsparcia. – Jesteś pewna, że nie dołączysz do mnie? – spytał, gdy weszli do domu. Utykał lekko, ale było to ledwo zauważalne. Julia skinęła głową i weszła przed nim do zabałaganionego pokoju. Mimo że ściany były pokryte regałami, stosy książek i czasopism leżały na podłodze. Na sofie leniły się dwa koty i pies, a na obdrapanym, drewnianym stole siedziała oswojona kawka, która odwróciła głowę, by zerknąć na gościa swoim mlecznobiałym okiem. Julia obserwowała brata. Wciąż dziwiła się, że dorósł i stał się mężczyzną. Że nie był już tym małym brzdącem, którym się opiekowała i który przez całe ich dzieciństwo był od niej mniej lub bardziej zależny. Huśtawka, która złamała mu nos, kiedy był w piątej klasie, nadała jego twarzy charakteru i teraz wyglądał raczej jak bokser, a nie jak funkcjonariusz policji kryminalnej. Był krępy i barczysty, miał włosy ostrzyżone na krótko. Jest tym ładniejszym z nas dwojga – pomyślała bez goryczy, przyglądając się jego wysokim kościom policzkowym i szerokim ustom. Jednak jego oczy nie były pełne ironii, tylko szare i czujne. Pod wieloma względami stanowili swoje przeciwieństwa, ale byli rodzeństwem i nigdy nie zdarzyło się, by nie kontaktowali się ze sobą dłużej niż przez kilka dni. Przeważnie to on dzwonił. Axel Hake postawił karton na stole. – Powoli z tymi tutaj – powiedział. – Przecież to tylko tydzień, od kiedy dostarczyłem poprzednie. Podwoiłaś konsumpcję? Jak tylko to powiedział, zrozumiał. Kiedy spojrzał na Julię, jej oczy błyszczały, uśmiechała się szeroko. – Jak on się nazywa? – zapytał z grymasem. – David – odpowiedziała rozmarzonym głosem. – Przystojny? – Jak sądzisz? Podeszła do kartonu i zaczęła wypakowywać butelki czerwonego wina. Axel sądził, że owszem, jest. Julia przez całe swoje
trzydziestodziewięcioletnie życie miała wyłącznie bardzo przystojnych, ale zupełnie bezwartościowych mężczyzn. Podniecało ją tylko piękno fizyczne. Może było to idiotyczne, ale tak właśnie się sprawy miały i nie zamierzała dręczyć się rozważaniami dlaczego. Próbowała z innymi typami mężczyzn, jednak to nigdy nie działało. Z przystojnymi mogła się trochę zabawić, a gdy się nimi zmęczyła, nie pozostawało już nic więcej. A męczyła się. I męczyli się też faceci. Hake niejeden raz w ciągu ostatnich dziesięciu lat musiał interweniować, by Julia nie została pobita. Julia wydawała się tym nie przejmować. Uważała, że to interesujące, kiedy mężczyźni tracą panowanie nad sobą, i patrzyła na nich z tą samą czułością, jak wtedy, gdy napotykała konia z zerwanymi ścięgnami lub zajączka z urwanym przez lisa uchem. – Wiesz, jak oni bardzo chcą się z tobą spotkać – powiedział i odwiesił swój płaszcz. Usiadł i postawił laskę w zasięgu ręki. Była to zwykła brązowa laska ze zniszczoną kulą, którą kupił na pchlim targu w Paryżu i której za żadną cenę nie chciał zamienić na bardziej odpowiedni, ortopedyczny wariant. – Wiem – odrzekła Julia. – Ale teraz nie chodzi o to, czego oni chcą, tylko czego ja chcę. Okej? Hake wzruszył ramionami. – Powinnaś nauczyć się wybaczać – stwierdził. Julia kiwnęła głową lekko zrezygnowana. – Może któregoś dnia dam radę mu wybaczyć – powiedziała zmęczona. – Może któregoś dnia dam radę zapukać do ich drzwi i powiedzieć: „Tato, byłeś dupkiem przez całe moje dzieciństwo. Pijusem i damskim bokserem, ale wybaczam ci”. Posłała bratu wściekłe spojrzenie. – Najgorsze jest to, że on sam nie pojmuje tego, co nam zrobił, i dlatego w jego słowniku nie ma ani zrozumienia, ani wybaczenia. Przeciągnęła palcami po splątanych włosach i odwróciła wzrok. A poza tym – pomyślała – nie wiesz nawet o połowie rzeczy, które robił, gdy pił całymi dniami, mój drogi braciszku. – Okej, pozdrowię ich w każdym razie od ciebie. Wiesz, ile on kończy lat?
– Sześćdziesiąt osiem – odpowiedziała Julia, po czym poszła do kuchni i odkręciła kran. – Nastawię kawę. Hake śledził siostrę wzrokiem. Poruszała się zaskakująco płynnie, mimo że była wysoka. Szła kołyszącym krokiem, który przypominał sposób chodzenia barwnych gwiazd rocka. Jakby grał w niej jakiś bęben, a ona czuła się zmuszona naśladować jego rytm całym ciałem. Pies zeskoczył z kanapy i poszedł za nią do kuchni. Julia dała mu na wpół zjedzoną kanapkę. Zwierzęta, zwierzęta – pomyślał Hake. To one stanowiły centrum świata jego siostry. Zaczęło się to już w dzieciństwie, kiedy zabierała do domu żaby i dżdżownice. Później były wakacyjne koty i ranne ptaki. Teraz, gdy była weterynarzem, zwierzęta wypełniały całe jej życie. Oprócz tego czasu, który poświęcała mężczyznom, pięknym i zdradliwym. – A co u Siri? – spytała Julia. – Jest nieujarzmiona, jak zwykle – rzekł i uśmiechnął się na myśl o córce. Robiło mu się zawsze ciepło w środku, gdy ktoś wspominał o Siri. Była małym postrzeleńcem z mądrymi oczami i wybuchowym temperamentem. Kochał ją bardziej, niż umiał lub odważył się wyrazić słowami. – A Hanna? Axel wzruszył wymijająco ramionami. Jego związek z Hanną Sergel, mamą Siri, był zagadką dla wszystkich w jego otoczeniu. A czasem nawet dla niego samego. Kochali się i byli parą, mimo że nie mieszkali razem. Hanna mawiała, że nie chce zapachu morderców w swoim mieszkaniu. Nie chciała, aby prosto po oględzinach zwłok wchodził do jej łóżka. Próbował zrozumieć jej argumentację, ale w głębi duszy czuł się nieszczęśliwy z powodu takiego układu. Zdziwienie otoczenia potęgowało jego własne wątpliwości. Julia zauważyła, że bratu nagle popsuł się nastrój, ale po tym, jak powiedział, że wszystko jest po staremu, nie dopytywała już więcej. – Rozmroziłam bułeczki cynamonowe. Chcesz? Axel Hake spojrzał na zegarek. Za kilka godzin ma być
u rodziców. Powinien zdążyć. Skinął głową. Zadzwonił telefon. Julia odebrała. – Nie, Davidzie. Nie dzisiaj. Jutro będzie dobrze. Kiedy zamykam gabinet? Jest otwarty całą dobę, nie wiedziałeś? Wydaje mi się, że przyprowadziłeś Tapto po raz pierwszy około ósmej. Wyjątek? Roześmiała się miękko. – Tak, może. Cześć. Odłożyła słuchawkę i zamyślona spojrzała na Hakego. – Kiedy tam będziesz? – Około siódmej. A co? – Zamierzałam z tobą o nim porozmawiać. O Davidzie. – Problemy? Zwilżyła usta i skinęła lekko głową. – Okej, ale najpierw wypijemy kawę, co? Julia odwróciła się, by pójść do kuchni, gdy telefon zadzwonił ponownie. Podniosła słuchawkę, wysłuchała i podała telefon bratu. – To do ciebie. Wziął telefon. Po drugiej stronie był komisarz Bolinder. – Musisz przyjść – powiedział sucho. – To przecież ty masz dyżur. Mamy morderstwo na Östermalmie. Pół godziny później Axel Hake wysiadł z „cytryny”, minął kordon policji i poszedł na górę do mieszkania. W drzwiach spotkał lekarza sądowego Brandta. – Nie żyje od dwóch dni – poinformował Brandt i wszedł za Hakem do mieszkania. Tuż za drzwiami stała kobieta około pięćdziesiątki i histerycznie obgryzała paznokieć małego palca. Miała krew na dłoni i przedramieniu. – To jej matka, znalazła ją – wyjaśnił Brandt, gdy minęli kobietę. – Dostała środek uspokajający, z pewnością wkrótce zacznie działać. Hake rzucił okiem na matkę, która musiała opierać się o ścianę, aby utrzymać się na nogach. Dziewczyna leżała przy oknie w nienaturalnej pozycji, z jedną nogą pod ciałem. Wyglądało, jakby
cała krew z niej odpłynęła – pod ciałem i wokół niego znajdowało się czarne, zakrzepłe morze cieczy. Hake stanął nieco dalej. Zawsze było mu niedobrze w takich sytuacjach. Nigdy nie potrafił zaakceptować, że człowiek, który wcześniej tańczył i biegał, leży tu teraz zupełnie nieruchomo, z pustymi oczami i niebijącym sercem. Komisarz Bolinder stanął obok Hakego. Był to wysoki, przygarbiony mężczyzna z wąskimi wargami i naczyniakiem pokrywającym lewy policzek. – Cathrine Haldeman-Spegel. Dwadzieścia trzy lata. Studentka sztuki. Mieszka sama, ale jest zaręczona z Peterem Severinem. Podporucznikiem w Strängnäs. Matka do niego zadzwoniła. – Haldeman-Spegel – powtórzył z zadumą Hake. Bolinder skinął głową. – Właśnie. Pochodzi z rodziny finansistów Haldeman-Spegel. Jej ojciec, Birger, jest właścicielem jednej z tych firm rynku kapitałowego, wypłacalnej na wiele milionów. Zasiada także w szeregu zarządów i jest ekspertem w Ministerstwie Sprawiedliwości. Myślę, że to prawnik z wykształcenia. Jego bracia są właścicielami wielu firm związanych z drewnem, stalą i technologią. – O cholera. – Hake przypomniał sobie artykuł, który czytał o tej pełnej sukcesów rodzinie. W głowie zaświtały mu określenia „dynastia” i „książęta przemysłowi”. – Narzędziem zbrodni był prawdopodobnie długi nóż. Nie znaleźliśmy go. – Siedem ciosów – dodał koroner. Hake przykucnął, kładąc laskę w zasięgu ręki, włożył lateksową rękawiczkę i podniósł spódnicę zmarłej dziewczyny. Zarejestrował, że majtki były nienaruszone. – Sprawdź, czy niedawno uprawiała seks – powiedział do koronera. Co ty sobie, do cholery, myślisz?! – pomyślał naburmuszony Brandt. Był lekarzem sądowym przez trzydzieści lat i widział wielu policjantów, którzy przychodzili i odchodzili, a współpraca nie zgrzytała, ale z Axelem Hakem od razu dochodziło do konfrontacji.
Brandtowi było trudno dogadać się z tym nowym rodzajem komisarzy, którzy wtrącali się do każdej pracy, jakby nikomu nie ufali. Brandt uważał, że Hake przypomina wilka z chłodnym, wyczekującym spojrzeniem. – Sprawdź, czy miała AIDS – powiedział Hake. Brandt wściekł się. – Do czego to się przyda? Hake podniósł się i odciągnął Brandta trochę na bok, by znaleźli się poza zasięgiem słuchu innych. – Widziałeś chyba matkę? Ma krew dziewczyny na dłoni i przedramieniu, a teraz stoi i obgryza palec, którym dotykała córkę. Doktor może wie, że krew zaraża? – I co zrobimy, jeśli jest zarażona? – zapytał z irytacją Brandt. – Nie pomożemy matce, jeśli jest zarażona, ale może nadal sypia ze swoim mężem, może ma pracę, gdzie może stanowić ryzyko zakażenia. Chyba rozumiesz. Bolinder podszedł do nich i chwycił Hakego za rękaw płaszcza. – Chodź tutaj – powiedział krótko i poprowadził go do łazienki. W środku znajdowało się normalnej wielkości lustro, na którym widniały duże, czerwone litery. Hake przyglądał się w zamyśleniu słowu, które wydawało się być napisane szminką. – Zdzira – przeczytał. – Chore – skomentował Bolinder. Hake skinął głową. Dobrze przynajmniej, że morderca pozostawił po sobie jakiś ślad, szczególnie gdy narzędzie zbrodni zniknęło. W drugim końcu pokoju stali dwaj policjanci w cywilu. Jednym z nich był inspektor kryminalny Oskar Lidman, tęgawy mężczyzna w średnim wieku, który gryzł zapałkę. Drugim był Tobias Tobisson. Był młodszy, wysportowany, i przyglądał się światu podejrzliwym wzrokiem. Hake podszedł do nich. – Oskar, porozmawiaj z matką – powiedział. – A ty, Tobisson, popytaj sąsiadów. Obydwaj kiwnęli głowami, ale nie wydawali się szczególnie zadowoleni z przydzielonych zadań. Axel Hake był zły, że nikt nie
wyprowadził matki z mieszkania, co było rutyną. – Mam to teraz zrobić? – spytał Tobisson. – Czemu nie? Hake odwrócił się na pięcie i wyszedł jednemu z techników naprzeciw. Znał Ollego Sandstedta od dawna i wiedział, że ten pomarszczony mężczyzna z tłustymi włosami jest sprawnym fachowcem, który nie zostawia niczego przypadkowi. Szkła w okularach sprawiały, że jego oczy wydawały się niezwykle małe, ale niewiele im umykało. – Cześć – powiedział Hake. – Naświnione jak diabli. Technik skinął głową i spojrzał na czarną podłogę obok kobiety. Naświnione to odpowiednie słowo – pomyślał. Nawet jeśli Hake wiedział, że technicy wykonują dobrą robotę, zawsze chciał sam zbadać miejsce zbrodni. Rozejrzał się badawczo po pokoju, po czym podszedł do drzwi wejściowych i zbadał futrynę. Nie mógł znaleźć żadnych śladów uszkodzenia. – Czy to pan będzie zajmował się sprawą? – zapytał nagle niepewny głos. Hake odwrócił się i stanął oko w oko z matką. – Na to wygląda – odpowiedział Hake. – Nie była żadną zdzirą, komisarzu. Była dziewczyną z dobrego domu. – Jestem tego pewien – powiedział Hake i zauważył, że matka obserwuje go z napięciem. – Widzę, że nie. Jest pan z pewnością tak cyniczny, jak wszyscy inni tutaj. – Przykro mi, że sprawiłem na pani takie wrażenie, ale prawdę mówiąc, nie wiem nic o pani córce. – Nie miała żadnych wrogów, to wszystko musi być pomyłką. Ktoś ją z kimś pomylił. – Zbadamy wszystkie możliwości – powiedział oficjalnie Hake. – Była wesołą i pełną życia dziewczyną – ciągnęła matka. – Z wielkim talentem. Z wielką przyszłością. Zaszlochała. – A teraz jej nie ma…
Hake skinął głową w stronę Lidmana, który udawał, że nie widzi, tylko nadal żuł swoją zapałkę i rozmawiał z Tobissonem. – Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby znaleźć mordercę – pocieszał. – To mi jej nie zwróci – odrzekła matka z rozpaczą. Jakaś policjantka zlitowała się nad nim w końcu i zajęła się załamaną kobietą. Hake podszedł do drzwi, odwrócił się i pozwolił całej scenie wryć się w pamięć. Więc to tędy wszedł ten bydlak – pomyślał. Hake przyglądał się miejscu zbrodni, gdy błysnął flesz. Nagle w mocnym, białym świetle ujrzał dziewczynę, jakby przez mgnienie oka była zamrożona. Zamierzał dopilnować, żeby matka nie zobaczyła tego obrazu. Nikt nigdy nie powinien zobaczyć swoich bliskich w taki sposób. Axel Hake wyjął swój notes i zaczął notować w skupieniu. Zawsze starał się zapisać swoje pierwsze wrażenia z miejsca zbrodni. Zapachy, nastroje, myśli. Jego pierwszym spostrzeżeniem było to, że w tym mieszkaniu żyła dość konwencjonalna dziewczyna z wyższych sfer. Ale równocześnie było coś, co nie do końca się zgadzało. Może chodziło o brutalność tego morderstwa. Tak, jakby człowiek spodziewał się, że w tym dobrze urządzonym mieszkaniu zamordowana kobieta będzie leżeć blada i piękna na świeżo pościelonym łóżku, a nie, jak tutaj, w czystych majtkach siedzieć w kałuży czarnej krwi. Może chodziło o to, że matka powiedziała, jak dobra była to dziewczyna, choć napis na lustrze sugerował coś innego. Cokolwiek to było, Hake zamierzał się tego dowiedzieć, ponieważ w morderstwie, tak jak w miłości, kłamać można tylko przez chwilę.
ROZDZIAŁ 3 Następnego ranka Axel Hake obudził się z pulsującym bólem głowy. Zawsze tak było, gdy spotykał się z rodzicami. Wciąż nie był pewien, czy to z powodu taty czy mamy. Prawdopodobnie przez nich oboje, ponieważ zawsze coś działo się, gdy byli blisko siebie. Powstawało jakieś niewytłumaczalne napięcie. Kiedy chodził z ojcem na ryby, nie miewał bólów głowy, i kiedy z Siri i z matką szli do cukierni, nigdy nie czuł się źle. Nie, to oni oboje razem sprawiali, że drżał przed każdymi odwiedzinami w domu. Wziął prysznic, założył rudy szlafrok i usiadł w swoim ulubionym fotelu. Wyjrzał przez okno w stronę Pontonjärparken, gdzie drzewa zarysowywały się jak czarne tło. Na zewnątrz wciąż było ciemno, a deszcz rozmazywał widok. Park wyglądał inaczej, jakby nie był uporządkowanym miejskim krajobrazem, ale bezkształtnym, dzikim obszarem leśnym z zarania czasów. Prehistoryczna góra w tle piętrzyła się jak cień. Axel Hake sięgnął po notatnik i przeczytał go. Dużymi literami było w nim napisane „Wiltenbergowie”. Tobias Tobisson po godzinnym przepytywaniu sąsiadów wezwał Hakego i poprosił, by przyszedł porozmawiać z Wiltenbergami, którzy mieszkali po drugiej stronie ulicy, na tym samym piętrze, co Cathrine Haldeman--Spegel. Mieszkanie było duże i przestronne. Zbyt duże dla dwojga bezdzietnych ludzi w wieku około trzydziestu pięciu lat – pomyślał Hake. Mężczyzna przedstawił się jako Rickard Wiltenberg i kiwnął głową, gdy pokazano mu fotografię Cathrine. – Tak, widziałem ją – powiedział i zerknął na żonę. Była drobna i szczupła, siedziała pochylona na brzegu kanapy, paląc namiętnie cały czas. Kobieta spojrzała na męża, uśmiechając się kącikiem ust. – Kiedy ją widziałeś? – spytał Hake. Wiltenberg wzruszył ramionami i przeciągnął dłonią po długich, ciemnych włosach podzielonych przedziałkiem. – Czy to było tuż po dziewiątej, jak…? Spojrzał z uśmiechem na żonę, która skinęła w odpowiedzi. Hake nie rozumiał ich interakcji. Bezustannie robili sobie
nawzajem aluzje spojrzeniami i uśmieszkami. Hake czuł się tak, jakby nieproszony wkroczył do ich sypialni, tak intymny był ten kontakt. Kiedy tylko wszedł do mieszkania, zwrócił uwagę na to, że ciągle się dotykają, stale mają kontakt wzrokowy. Byli dość niedopasowaną parą. On – wysoki i elegancki, by nie powiedzieć okazały. Ona – z małym biustem i nijaką prezencją. Mimo to Hake miał wrażenie, że to ona dowodzi. – Gdzie ją pan widział? Znowu spojrzenie. Uśmieszek. – Widziałem ją przez okno po drugiej stronie ulicy. Nasze mieszkania leżą prawie na tym samym poziomie. Więc tuż po dziewiątej żyła, pomyślał Hake i zanotował. Brandt później da radę określić czas morderstwa, ale to może potrwać. Hake wolał świadków. – Co robiła? Widział pan? Mężczyzna potrząsnął głową, spojrzał na kobietę. – Nie, byłem zajęty czymś innym. – Widział pan, czy była sama? Mężczyzna zastanowił się. – Tak sądzę. Gapiła się przez chwilę na mnie, później zaciągnęła zasłony. – Miała w zwyczaju tak robić? – Gapić się czy zaciągać zasłony? – Nie próbuj być zabawny – wtrącił Tobisson. Irytował go język ciała tej pary i nie mógł się dłużej powstrzymać. Hake rzucił Tobissonowi wściekłe spojrzenie. Wiedział, że jeśli spróbuje się utemperować mężczyznę przy jego kobiecie, ten od razu zamknie usta. – Gapić się w wasze okno – powiedział ugodowo Hake. Mężczyzna skulił się trochę, tak jakby stracił całe zainteresowanie tym wypytywaniem. – Nie, to był chyba pierwszy raz. Reszta przesłuchania poszła niemrawo. Mieszkali w okolicy od pięciu lat. On był kierownikiem biura podróży, a kobieta siedziała
w domu. Hake zastanawiał się w duchu, co robiła całymi dniami w tym wielkim mieszkaniu. Czekała, aż mąż wróci do domu na obiad? Może przychodził w porze lunchu na miłosne igraszki? Wiltenberg znał Cathrine Haldeman-Spegel tylko z widzenia. Nigdy nie był w jej mieszkaniu. Jego żona też nie. W tej dzielnicy każdy dbał tylko o siebie. To tylko przypadek, że ich widziała, a on Cathrine. Tego wieczoru kobieta w ogóle jej nie zauważyła. Po chwili Hake zdał sobie sprawę, że nie wyciągnie dużo więcej z Wiltenbergów. Podziękował i wyszedł od nich razem z Tobissonem. – Co za typ – narzekał Tobisson. – Czy ona jest jego niewolnicą, czy co? Hake nie był w stanie powiedzieć Tobissonowi, jakim był idiotą, chrząknął więc tylko, gdy kolega rozwodził się nad zachowaniem pary. Axel Hake porzucił myśli o Wiltenbergach i znowu zerknął przez okno. Burza zdawała się wzbierać na sile i model żaglowca, który stał w kącie okna, wyglądał tak, jakby znajdował się pośrodku sztormu. Hake nalał sobie kubek gorącej, czarnej kawy z łyżeczką niesolonego masła i położył plasterek sera Roquefort na żytnim chlebie. To był jego przysmak. Nauczył się tego od jednego dokera w Dunkierce, kiedy był na szkoleniu we francuskiej policji. Wspomnienia sprawiły, że zatęsknił za Francją, więc podszedł do odtwarzacza CD i nastawił płytę. Le Basier zespołu Indochine wypełniło pokój. Z kubkiem w jednej ręce chodził po pokoju, rozkoszował się muzyką i wkrótce poczuł się trochę lepiej. Kiedy był w swoim mieszkaniu, nie używał laski tak często. Jeśli noga go zawodziła, mógł uchwycić się krzeseł lub stołu, żeby się nie przewrócić. A jeśli zdarzyło mu się upaść, nic wielkiego się nie stało. Był wysportowany, zwinny, i szybko był w stanie znowu się podnieść. W pracy policjanta nie chciał ryzykować. Częściowo mogło to podkopać jego autorytet, częściowo nienawidził, gdy ludzie oferowali mu pomoc. Czuł się wtedy jak dziecko. Nagle uświadomił sobie, że stracił poczucie czasu. Spojrzał na zegarek. Była ósma. Pora, by udać się do pracy. Przebrał się, włożył
timberlandy oraz szorstki garnitur z nakrapianej irlandzkiej wełny. Wielu uważało go za snoba, ponieważ garnitur był szyty na miarę, ale tak naprawdę gotowe garnitury nigdy na niego nie pasowały – albo spodnie były za długie, albo marynarka za ciasna. Przyglądał się z zadumą swojej twarzy w lustrze w holu i był zszokowany tym, że wygląda na tak wyczerpanego. Polowanie na mordercę przecież jeszcze nawet się nie zaczęło. Prawdopodobnie to niepokój o Hannę odcisnął na nim swój ślad. Ich związek był w kruchym stadium. Hake ubzdurał sobie, że Hanna ma kochanka, ale ona zbywała go, mówiąc, że jest patologicznie zazdrosny. Siedziba policji w Kungsholmen mieściła się wcześniej w budynku z początku dwudziestego wieku, ale pod koniec lat sześćdziesiątych potrzebowano więcej przestrzeni i ogromny kompleks biurowy został zbudowany przy parku Kronoberg. Mieścił wszystko: od aresztu po dział rzeczy znalezionych. Pracowały tu tysiące ludzi, a na jego obszarze znajdowały się zarówno strzelnice, jak i baseny. Hake cieszył się, że komisariat leży tak blisko jego mieszkania, ale i tak zawsze brał samochód. Gdy był w terenie, wolał jeździć własnym autem niż policyjnym radiowozem. Poprosił mechanika, by ustawił pedały w taki sposób, aby nie obciążały jego kolana, gdy zmieniał biegi. Zjechał na dół i zaparkował na swoim miejscu w garażu policyjnym, a następnie wjechał windą na górę do swojego pokoju i natychmiast wezwał Lidmana i Tobissona. Każdy z jego najbliższych współpracowników to osobna historia. Oskar Lidman miał zawsze zapałkę w ustach, odkąd tylko przestał palić. Porzucenie nałogu poskutkowało dwudziestokilogramową nadwagą i gwałtownymi huśtawkami nastroju. Hake nie miałby nic przeciwko, gdyby Lidman znowu zaczął palić. Tobisson był łatwiejszy w obejściu. Nie był cholerykiem, ale i tak przeważnie był poirytowany. Hake kartkował swój czarny notatnik w linie. W czasie każdego śledztwa zużywał ich kilkanaście. Na okładce znajdował się kawałek taśmy, a na niej widniał napis „Cathrine Haldeman- Spegel”.
– Okej – powiedział Hake. – Co mamy od techników? Lidman otworzył swoją teczkę, ugryzł zapałkę i zaczął czytać na głos. – Sprawdzają jej bilingi, żeby zobaczyć, kto do niej dzwonił i do kogo ona wydzwaniała. To potrwa, jak wiemy z doświadczenia. Przerzucił kartkę dalej. – No i mamy masę odcisków palców, których analiza też zajmie jakiś czas, ale nie sądzę, żeby to coś dało. Hake uniósł brwi. – Technicy znaleźli odcisk rękawiczki tu i tam, prawdopodobnie nosił je morderca. – Gdzie tu i tam? – zapytał rzeczowo Hake. – Część na desce sedesowej. Wygląda na to, że poszedł się wysikać po wszystkim. – Albo przed – powiedział Tobisson. – Nie – odrzekł Hake. – Później. Tobisson spojrzał na niego ze zdziwieniem. – Musiała być wtedy martwa, w przeciwnym razie z pewnością by jakoś zareagowała na to, że ktoś nosi rękawiczki w toalecie – wyjaśnił Hake. – Część na szmince, którą pisał – kontynuował Lidman. – To była jej własna? Lidman skinął głową, wstał, podciągnął spodnie z tyłu i ponownie usiadł. – Analizy wskazują, że szminka, którą morderca napisał „zdzira” na lustrze, jest marki Revlon. Kolor nazywa się „maroon”. Lidman spojrzał na swoich kolegów. – Jest to więc ta sama szminka, którą z powrotem odstawiono między pozostałe i która ma, jak się wydaje, rozmazany odcisk rękawiczki na… Jak do cholery nazywa się to, w czym jest szminka? Tłok? Ani Tobisson, ani Hake nie umieli odpowiedzieć na to pytanie. – Co powiedział Brandt? – zapytał Hake i odwrócił się do Tobissona. – Jeszcze nie skończył obdukcji, ale w każdym razie nie została
zgwałcona. Stwierdził to już w nocy. Axel Hake pokiwał głową. Widział, że majtki były całe, ale nigdy nie wiadomo. Było wiele dziwnych stworzeń na tej niezwykłej planecie. W Sztokholmie przestępstwa seksualne podwoiły się w ciągu dziesięciu lat, podczas gdy morderstwa utrzymywały się mniej więcej na tym samym poziomie. Około pięćdziesięciu rocznie. Drzwi otworzyły się nagle i do pokoju wszedł Seymour Rilke. Lidman i Tobisson wyprostowali się na swoich krzesłach, a Lidman wyjął nawet zapałkę z ust. – Cześć, Seymour – powiedział Hake do szefa policji. Komendant odpowiedział na pozdrowienie i starannie zamknął za sobą drzwi. Hake pomyślał, że wygląda jak laluś z tymi swoimi małymi rączkami i w nienagannym ubraniu. Granatowy garnitur, biała koszula i grafitowo-szary, jedwabny krawat. W odróżnieniu od niego samego, Rilke był biurokratą pełną gębą. Zanim został komendantem policji, był ekspertem w Ministerstwie Sprawiedliwości, a w oczach Hakego nie było to żadną wielką zasługą. Prychał w duchu za każdym razem, gdy Rilke mówił, że widzi siebie jako kapitana dużego tankowca, który wykonuje powolne manewry. W gruncie rzeczy dobrze sobie radził ze zdobywaniem pieniędzy dla ich działalności, ale o praktycznej pracy policji nadal nie miał zielonego pojęcia. Hake nie myślał o nim ani dobrze, ani źle. Dopóki nie wtrącał się do samego śledztwa czy pracy dochodzeniowej – był stosunkowo nieszkodliwy. – Jak wam idzie, Axel? – spytał Rilke ostrożnie. – Dopiero zaczęliśmy. Rilke skinął głową w zamyśleniu, obciągnął rękawy koszuli ze zdobnymi mankietami i odchrząknął. – Rozumiesz, Birger Haldeman-Spegel, ojciec tej zamordowanej dziewczyny, to mój znajomy. Tak, dzwonił do mnie rano, zastanawiał się… no, jak idzie. Byli ze sobą bardzo blisko. Mam na myśli córkę i jego. – Przekaż mu, że gdyby rzeczywiście był blisko ze swoją córką, znaleźlibyśmy ją kilka dni wcześniej – odrzekł bezkompromisowo Hake.
– To było raczej zbędne, Axel – stwierdził sztywno Rilke. Hake zgadzał się z nim, ale nienawidził tego kłamliwego obrazu rodziny, jaki tak często przed nim odmalowywano, gdy badał przypadki zbrodni. Statystyki również pokazywały, że to głównie członkowie rodzin mordowali siebie nawzajem. A dziewięć na dziesięć napaści seksualnych miało miejsce w domu i sprawcą był zazwyczaj znajomy lub krewny, nie żaden degenerat w czarnym płaszczu i z pustymi oczami. Kiedy drzwi zamykały się od środka, dla obywateli dopiero zaczynało się prawdziwe zagrożenie. Obserwował Rilkego. – Przekaż mu, że się z nim skontaktujemy, jak tylko będziemy mieć czas – powiedział i zapisał coś w swoim notesie. – Postępuj ostrożnie – powiedział komendant. – Tu nie chodzi tylko o to, że stracił córkę. Może też narobić nam sporo kłopotów, jeśli dochodzenie w jakiś sposób zmieni kierunek. Są nowe negocjacje budżetowe… no, wiecie. – Wzruszył ramionami, jak gdyby wszyscy orientowali się, co to znaczy. – Nie, nie wiemy – odrzekł Tobisson. – Możesz wyjaśnić? Lidman rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie. Rilke znów odchrząknął i spojrzał chłodno na Tobissona, nim przeniósł wzrok na Hakego. – Ty w każdym razie wiesz, co mam na myśli, Axel – powiedział i ruszył w stronę drzwi. – I niech Bolinder prowadzi konferencje prasowe. Lepiej, żebyście skoncentrowali się na policyjnej robocie. Masz nas informować na bieżąco, Axel. Rozumiesz? Hake rozumiał. Patrzył na swojego szefa znikającego w drzwiach i pomyślał ponuro, że Rilke mógł równie dobrze powiedzieć wprost, jak jest. Że nie chce pokazywać w mediach zdjęć komisarza z laską i z jakiegoś powodu nie wygląda to dobrze. Rilke, podobnie jak matka Hakego, zastanawiał się, czy naprawdę potrzebuje laski, skoro nauka posunęła się tak daleko w protetyce i chirurgii. Hake poinformował go, że to właśnie z powodu źle przeprowadzonej operacji noga stała się słaba. Nie zamierzał ponownie dawać lekarzom wolnej ręki. Dobrze się jednak stało, że to Bolinder dostał media. Był
rzeczowy i poprawny, a reporterzy kryminalni nauczyli się już, że ich naciski nigdy na niego nie działają. Podobnie jak Bolinder nauczył się, że dziennikarze i tak przedstawiają sprawę, jak im się podoba. Zawsze musieli znaleźć jakiś punkt widzenia, który przy odrobinie szczęścia mógł trafić na nagłówki gazet. Zanim Hake opuścił miejsce zbrodni poprzedniego wieczoru, Bolinder odciągnął go na stronę. – Jak sądzisz, co napiszą? – Masz na myśli nagłówki? Bolinder skinął, a Hake zastanowił się chwilę. – Może coś o Östermalm? Morderca z Östermalmu? Bolinder pokręcił głową. – Dziewicobójca – orzekł dramatycznie. – Tak będzie nazwany. Ktoś, kto bierze niewinną owieczkę na rzeź i sieka siedem razy, aż odpłynie z niej cała krew. Hake uznał słowa Bolindera za makabryczne, ale nie mógł się powstrzymać od śmiechu słysząc stwierdzenie kolegi: – Ale tego nagłówka nie zamierzam im podpowiadać, trochę mogą zrobić sami. Tak, Bolinder jest absolutnie właściwą osobą do tego zadania – uznał Hake. Siedział jeszcze chwilę, patrząc na drzwi, które zamknęły się za Rilkem. Następnie wstał, wyjął kilka zdjęć z teczki i umieścił je na dużej tablicy na środku pokoju. Były to zdjęcia zamordowanej i pokoju, w którym ją znaleziono. – Zatem – powiedział, wskazując na zdjęcia – Cathrine Haldeman-Spegel została znaleziona martwa przez swoją matkę, wczoraj, w środę. Zamordowana. Jej ojciec należy do rodziny finansistów Haldeman-Spegel, co może mieć coś wspólnego z morderstwem albo i nie. Według pierwszego, wstępnego badania koronera Brandta, została zamordowana dwa dni wcześniej. W każdym razie po dziewiątej wieczorem w poniedziałek. Świadek widział ją żywą tuż po godzinie dziewiątej. Narzędziem zbrodni był najprawdopodobniej nóż, ciało nosi ślady siedmiu ciosów. Hake pomyślał, że morderca, który zadaje siedem ciosów, musi być szczególnie brutalny.
– Z tego, co udało nam się ustalić, nie było to morderstwo na tle seksualnym – podjął na nowo. – Na lustrze napisano jednak „zdzira” jej własną szminką. – Jakieś komentarze? Hake utkwił wzrok w obydwu mężczyznach. – Zdzira – powiedział Tobisson. – Brzmi staroświecko. Młody morderca napisałby raczej „kurwa”. – O ile nie napisano tego, żeby nas zwieść – stwierdził Hake. Spojrzał na Lidmana. Ten wyjął zapałkę z ust. – Musiało pójść szybko. Nie miała żadnych ran ciętych na rękach, więc nie zdążyła się osłonić. Hake kiwnął głową i zanotował. Spojrzał na nich ponownie. – Narzędzia zbrodni nadal brakuje – powiedział. – Jak daleko zaszło dochodzenie? – Sekcja zwłok jest w toku – odpowiedział Tobisson. – Przeszukiwanie mieszkania i okolic trwa nadal. Ale na wyniki badania technicznego trzeba trochę poczekać. W międzyczasie przeanalizujemy krąg jej znajomych, sprawdzimy, czy istnieje podobny modus operandi w archiwach. – Jest tylko jeden – powiedział Hake. – Z 1953 roku, jeśli dobrze pamiętam, więc myślę, że możemy wykluczyć byłych przestępców. Lidman wiedział, że Hake zawsze dobrze pamięta i to go drażniło. Marzył o dniu, kiedy umysł Hakego działałby na zwolnionych obrotach, a on sam mógłby zaliczyć kilka naprawdę celnych trafień. – Poszukiwanie potencjalnych świadków trwa, a jak tylko tabloidy złapią trop, wielki detektyw – społeczeństwo – zacznie marnować nasz czas ogromną ilością bezużytecznych informacji. Telefony będą się urywać. – Przydzieliłem już ludzi do centrali telefonicznej – powiedział Hake spokojnie. – I powiedziałem Bolinderowi, by nie informował prasy o tym, co było napisane na lustrze. Hake wiedział z doświadczenia, że jeśli ujawniło się coś konkretnego z miejsca zbrodni, to dziewięciu na dziesięciu