Pierwszą i najwspanialszą właściwością natury jest ruch,
który ją nieustannie napędza.
Jednakże ten ruch jest niczym innym,
jak tylko ciągłym następstwem zbrodni,
gdyż właśnie dzięki zbrodniom ona go zachowuje.
Markiz de Sade[1]
[1] D. A. F. de Sade, Justyna, czyli nieszczęścia cnoty, tłum.
Marek Bratuń, Łódź 1987, s. 58-59.
ROZDZIAŁ 1
Mężczyzna, który szedł wzdłuż kanału Pålsund
i spojrzał w dół w ciemne wody, zadrżał nieco. Czuł się
niespokojny i nie podob§ało mu się to, co wydarzyło się
w ostatnim czasie. Zaczął niemal sądzić, że popełnił
wielki błąd. Ale było już za późno, aby coś z tym teraz
zrobić, myśleć będzie później, kiedy będzie po
wszystkim. W każdym razie dotrzymał swojej części
umowy, nikt nie mógł powiedzieć inaczej. Jednak trudno
było zignorować nieprzyjemne uczucie, które czaiło się
w okolicy żołądka. Zerknął do tyłu, ale zobaczył tylko
taksówkę, którą przyjechał, stojącą po drugiej stronie
kanału, na Söder Mälarstrand. Kierowca siedział i liczył
pieniądze, nie zapalając jeszcze lampki z napisem
„wolne”.
Padał deszcz. Drobna, uporczywa i zimna mżawka.
Siąpiło nieprzerwanie od kilku dni, boki kanału były
błotniste, a brudnobrązowe sitowie zwisało nad wodą.
Przy pomostach nadal cumowały łodzie, czekając na
wyciągnięcie. Mężczyzna nie mógł zrozumieć, że nie
zrobiono tego zaraz po zakończeniu sezonu, tylko
czekano do samego końca. Nagle kanał mógł
zamarznąć, a wtedy jest już za późno. Wetknął ręce do
kieszeni i przeszedł obok pięknej dębowej łodzi
z białym pokładem dziobowym. Właściciel nie
zatroszczył się nawet o zdjęcie siedzisk z kokpitu. Jak
można zaniedbać łódź do takiego stopnia? Miał ochotę
wejść na pokład i zabrać jedną z poduszek do siedzenia
tylko po to, by pokazać właścicielowi, jakie to głupie
pozwalać takim skarbom leżeć na zewnątrz. Poszedł
jednak dalej, ściągając jedynie mocniej pasek wokół
płaszcza. Wieczór nadszedł szybko, a mżawka sprawiła,
że kanał był spowity niebieskawą mgiełką, która
powodowała, że mężczyzna marzł jak pies.
Spojrzał na zegarek. Było nieco po dziewiątej
wieczorem i pomimo tej dość wczesnej pory nie było
w pobliżu ani jednego człowieka. Wielkie wierzby, które
pochylały się w stronę powierzchni wody i brak
oświetlenia ulicznego robiły swoje. Nie było to miejsce
dla samotnych dziewczynek na wychodzenie z psem. Ale
on sam nie miał żadnego wyboru, miejsce spotkania
było ustalone i jeśli nie pojawiłby się, nie pojawiłyby
się również żadne pieniądze. Zszedł z mostu w stronę
klubu żeglarskiego Heleneborg. Tuż nad nim wyginało
się imponujące przęsło mostu Västerbron, niczym
ciemny łuk na tle żółtego nieba.
Miejsce spotkania miało być przy postoju 22. Stała
tam zacumowana piękna mahoniowa łódź Petterssona[2]
i kiedy mężczyzna zbliżał się do pomostu, ujrzał, że
w kajucie motorówki świeci się światło. Zatrzymał się,
próbując zajrzeć przez okno, ale jedyne co widział, to
czyjeś plecy. Zawołał, ale nie otrzymał żadnej
odpowiedzi i dlatego wyszedł na mostek. Zawołał
znowu, ostrożnie stawiając stopę na relingu, i zrobił
krok w dół do kokpitu. Łódź zakołysała się i osoba
w kajucie odwróciła głowę, po czym natychmiast
zgasiła światło. Zrobiło się czarno, że oko wykol,
i mężczyzna z trudem rozróżniał kształty w kajucie.
Założył, że osoba w środku wystraszyła się i właśnie
miał powiedzieć, że to tylko on, kiedy coś mocno
uderzyło go w głowę, tuż nad okiem. Najpierw
pomyślał, że się poślizgnął, gdyż podłoga z impetem
wpadła na niego z ogromną prędkością i przez chwilę
wydawało się, że to właśnie ona uderzyła go prosto
w twarz. Ale w momencie, kiedy miał się podnieść na
czworakach i spojrzeć w górę, zobaczył żelazną rurę
i nie zdążył nawet powiedzieć, że ktoś go z kimś
pomylił, gdy rura trafiła go w głowę, na zawsze gasząc
wszelkie możliwości rozmowy i wyjaśnienia. Te były
wyłącznie dla żyjących.
[2] Chodzi o typ drewnianej łodzi motorowej.
ROZDZIAŁ 2
Komisarz Axel Hake stał w kuchni i opierał się na
swojej lasce. Miał szerokie ramiona, krótko
przystrzyżone włosy i był ubrany w grubą tweedową
marynarkę i dżinsy.
– No, idziesz?
Spojrzał na swoją siostrę Julię, która stała przy
lustrze i próbowała uporządkować swoje zmierzwione
włosy. W odróżnieniu od swojego brata nie wyglądała
szczególnie dobrze, ale miała piękne, choć ironiczne
oczy. Sama uważała, że przypomina rysunek
przedszkolaka, na którym żadne proporcje właściwie się
nie zgadzały. Nos był kartoflowaty, usta trochę za grube,
a twarz nieco nalana. Teraz Julii Hake to nie martwiło,
jej wielką pasją było życie weterynarza w lasach
Tullinge, a na brak mężczyzn nigdy nie narzekała.
Pięknych mężczyzn. Inni jej nawet nie obchodzili.
Niektórzy interesują się mężczyznami z poczuciem
humoru, mężczyznami mającymi władzę, mężczyznami
z ogładą. „Mnie interesują przystojni mężczyźni, po
prostu” – zadeklarowała pewnego razu nonszalanckim
tonem.
Tego dnia jednak Axel Hake podejrzewał, że coś jest
nie tak, jak powinno. Julia znalazła nawet starą szminkę,
którą rozsmarowywała po wargach i stroiła miny przed
lustrem, tak że usta wyglądały jak czerwona rana.
– Za godzinę zabieram Siri do przedszkola, więc
musisz się zwijać – powiedział i zakołysał się na lasce.
Pojechał do swojej siostry z kilkoma kartonami
czerwonego wina. Była to przysługa, którą robił jej od
czasu do czasu, przede wszystkim żeby zobaczyć, jak się
czuje tam, na wygnaniu. Miejsce było odludne, położone
w samym środku dużego, ciemnego lasu świerkowego
i Hake uważał, że to niezbyt fortunne miejsce
zamieszkania dla samotnej kobiety, ale jego siostra
nigdy się nie bała. Przeciwnie. Czuła się bezpiecznie,
gdy w pobliżu nie było zbyt wielu ludzi.
Nieco nieobecna odebrała kartony z winem,
postawiła je na piecu, pokręciła się dookoła przez
chwilę i wymusiła na Axelu obietnicę, że podrzuci ją do
miejsca oddalonego kilka kilometrów dalej. Jej land
rover złapał gumę, a ona nie miała czasu tego naprawić.
Zmieniała ubranie kilka razy, aby w końcu założyć
swoją starą dżinsową kurtkę. W międzyczasie
przeglądała się w lustrze więcej niż kiedykolwiek
widział, by to robiła.
W końcu była gotowa, rzuciła ostatnie spojrzenie
w lustro, skuliła się nieco i wyszła z domu. Brat szedł za
nią, kulejąc. Nie był inwalidą, ale został postrzelony
w kolano i miał trwałe uszkodzenie po lekarskiej
robocie, którą Hake uważał za graniczącą ze znęcaniem.
– Szal – krzyknęła Julia i wpadła z powrotem do
środka.
Hake westchnął i poszedł dalej do swojego starego,
zardzewiałego citroena. Usiadł na masce i błądził
wzrokiem. Klinika weterynaryjna Julii wyglądała na
upadającą. Duży dom mieszkalny był wprawdzie
w dobrym stanie, ale stodoła i zagrody były jeśli nie
zaniedbane, to w każdym razie marne. Wytłumaczeniem
siostry było to, że zwierzęta nie mają żadnych
preferencji estetycznych i że klinika, która głównie
zajmuje się rannymi końmi, psami i innymi małymi
zwierzętami, doskonale pełni swoją funkcję.
Drzwi otworzyły się ponownie i Julia pojawiła się
z kolorowym szalem na ramionach, narzuconym na
dżinsową kurtkę. Zatrzymała się i spojrzała bratu prosto
w twarz. Jej oczy koloru trawy morskiej błyszczały, gdy
patrzyła na niego.
– No – powiedziała. – Nadaję się?
– Czy nie masz się spotkać tylko ze zwykłym
facetem z wegańskiego kolektywu?
– Nadaję się? – powtórzyła ostro.
Axel Hake kiwnął głową. Wyglądała aż za dobrze.
Ale jednak się niepokoił. Przyprowadzała do domu
przystojnych, bezwartościowych mężczyzn, odkąd
sięgał pamięcią. I traktowała ich jak powietrze, co
w jakiś sposób sprawiało, że jeszcze bardziej byli nią
zainteresowani, ponieważ nie byli przyzwyczajeni do
takiego traktowania. Julii zdarzały się waśnie i swary
i nie jeden raz Axel Hake musiał interweniować. Jednak
zawsze miał wrażenie, że ona wyjdzie z tego bez
szwanku. Tym razem jednak wydawało się, że Julia
wpadła po uszy. Stała się niepewna, jeszcze bardziej
kapryśna niż zwykle, gryzła się, że może jest za stara,
aby mieć dzieci. Mężczyzna, w którym się zakochała,
był właściwie tylko dwudziestokilkuletnim chłopcem
rosyjskiego pochodzenia, mieszkającym w wegańskim
kolektywie, który leżał jeszcze głębiej w świerkowym
lesie niż klinika weterynaryjna. Hake nigdy go nie
spotkał i jedynym, co udało mu się podsłuchać, było to,
że był blondynem i nie miał zarostu. Kiedy zapytał
o osobowość chłopaka, Julia popatrzyła na niego bez
zrozumienia i zastanawiała się, co to ma do rzeczy.
Chłopak wyglądał, do licha, jak grecki bóg…
Marianne de Vrie siedziała w swoim pięknym
zabytkowym mieszkaniu na Långholmen i próbowała
skupić myśli na przewodniku, który właśnie pisała.
Opublikowała serię dobrze napisanych
i naszpikowanych faktami książek, które były kupowane
przez wierny krąg czytelników. Teraz jednak była
w kłopocie. Nagle złapał ją pisarski kurcz i nic nie
układało się tak, jak chciała. Od przyjaciółki dostała
radę, żeby nie wysilała się tak bardzo, tylko użyła
Internetu, aby znaleźć informacje o miejscach, o których
pisze. Marianne uważała to za niemoralne. Ale po
sześciu miesiącach pisarskiej posuchy udała się do sieci
i właśnie znalazła opis podróży w języku francuskim,
którego, jak sądziła, żaden Szwed nie będzie czytał.
Poświęciła dzień na tłumaczenie tekstu, który traktował
o wizycie na targu ptaków w Marrakeszu. „Kiedy ptaki
kąpią się w piasku” miała nazwać dzieło, które miało
być pierwszym rozdziałem w jej książce. Ale ten czyn
zdenerwował ją i zaniepokoił, wstydziła się trochę
i zdecydowała się pójść na długi spacer, żeby uspokoić
nerwy.
Marianne patrzyła na jesienny krajobraz. Czubki
liściastych drzew płonęły, kiedy szła przed siebie
Skutskepparvägen. Z każdym krokiem czuła, jak
napięcie nieco odpuszcza, jak wyrzuty sumienia
zaczynają słabnąć. Jednak obejrzała się niespokojnie,
wydawało się jej, że ktoś zagląda jej przez ramię
i upomina ją, by nie oszukiwała swoich czytelników.
Przyspieszyła, aby pozbyć się tego uczucia. To był
jednak błąd, bo szybko poczuła się wypompowana
i była zmuszona oprzeć się o otwartą drewnianą bramę
przy kanale Pålsund. Po drugiej stronie drewnianego
płotu, wzdłuż kanału biegł mostek. Wyszła na niego.
Zachowywała się ostrożnie i nie chciała, by ludzie
widzieli ją sapiącą z wysiłku.
Westchnęła i spojrzała w wodę. Najpierw pomyślała,
że ktoś stanął za nią, żeby przejrzeć się w wodzie – tuż
pod powierzchnią stał mężczyzna w płaszczu
i wpatrywał się w nią pustymi oczami. Dopiero kiedy
zobaczyła falujące włosy, mlecznobiałe oczodoły
i zdeformowaną twarz, zrozumiała, że to martwy
człowiek, stojący mniej więcej prosto. Z początku nie
mogła zrozumieć, jak to jest możliwe, ale potem
zobaczyła wokół nóg mężczyzny łańcuch, który
przytrzymywał go w miejscu. A chwilę później wzdłuż
kanału rozniósł się echem jej krzyk, aż do potężnych
przęseł mostu Västerbron. Echem, które wydawało się
nie mieć końca.
Kolektyw wegański leżał na polanie z szumiącymi
świerkami naokoło. Główny budynek był dużą,
pomalowaną na żółto trzypiętrową willą z przełomu
wieków. Bellmanowska żółć przypominała Hakemu, że
kiedyś czytał o tym szwedzkim ciemnożółtym kolorze,
który był bardzo powszechny na domach i budynkach
przez wiele wieków. Z boku domu znajdowały się jakieś
szopy, a przed jedną z nich stał szary bus volkswagen.
Kiedy Hake zjechał z ronda, zobaczył starszego
mężczyznę, który szedł w ich stronę. Był około
pięćdziesiątki i miał chudą twarz, duże krzaczaste brwi
i kasztanowe włosy. Hake spodziewał się jakiejś
przypominającej guru osoby jako przywódcy
kolektywu, ale ten mężczyzna wyglądał bardziej jak
myśliwy niż filozof. Julia kiwnęła do niego i mężczyzna
skinął głową.
– Co z Eliną? – zapytała Julia, kiedy wysiedli
z „cytryny”.
Mężczyzna spojrzał czujnie na Axela i jego laskę,
zanim ponownie utkwił wzrok w Julii.
– Sądzę, że gorączka spadła, ale chyba będzie
najlepiej, jeśli sama sprawdzisz.
Julia opowiadała, że jedna z kolektywnych suk się
oszczeniła i poważnie się rozchorowała, i że ona była
za nią odpowiedzialna. To tak poznała swojego
towarzysza.
– Yuri jest?
Mężczyzna skinął głową w stronę wejścia.
– Czuwa nad nią.
Julia rozpromieniła się, otworzyła bagażnik i wyjęła
swój weterynaryjny sprzęt.
– No to chyba wejdę – powiedziała i spojrzała na
swojego brata.
– Maksymalnie dziesięć minut – uściślił Hake.
Julia kiwnęła głową i pospieszyła do środka.
Mężczyzna zrobił krok w kierunku Axela i wyciągnął
dłoń.
– Gustav Lövenhjelm – przedstawił się.
– Axel Hake. Jestem bratem Julii.
– Aha – powiedział Lövenhjelm. – Nie jesteście
specjalnie podobni.
Lustrował Hakego bez skrępowania.
– No cóż – odparł Axel. – Nigdy nie można tak
naprawdę mieć pewności, ale nasi rodzice twierdzą, że
tak jest.
Lövenhjelm uśmiechnął się nieco, zakołysał na
piętach i rzucił spojrzenie w stronę domu.
– W środku jest herbata ziołowa – powiedział. – Ale
trzeba samemu sobie wziąć, kolektyw tak działa.
Hake podziękował i poszedł w kierunku drzwi w tym
samym czasie, kiedy dwie młode kobiety przyjechały na
rowerach i zatrzymały się przed Gustavem
Lövenhjelmem. Hake słyszał, jak ten mówi coś o tym, że
mają szczęście, że jest właśnie miejsce w kolektywie.
Reszty już nie słyszał, gdyż jego komórka zaczęła
dzwonić wściekłym sygnałem. To był Oskar Lidman,
jego policyjny kolega.
– Musisz przyjść – powiedział krótko Lidman. –
Mamy zwłoki w wodzie.
Hake wszedł do domu, żeby poszukać Julii.
Wydawało mu się, że słyszy jej głos z drugiego piętra,
szedł więc w górę po szerokich schodach w stronę
głosów. W jednym z pokojów Julia stała przed młodym
chłopcem z jasną, niemal przypominającą albinosa
twarzą i kredowobiałymi włosami.
– Zobaczę, Julio – mówił chłopiec ze słowiańskim
akcentem. – Mam sporo do zrobienia.
– Proszę – naciskała Julia, a Hakemu nie podobał się
ton w jej głosie. Brzmiał ulegle i cukierkowo.
Chłopiec wziął jej twarz w swoje ręce i spojrzał na
nią rozbawiony. Pocałował ją w czoło i odepchnął
szorstko od siebie. Potem zerknął na psa, który leżał na
kocu z czterema szczeniakami przy swoim brzuchu.
– Jak właściwie jest z Eliną? – zapytał.
Wzrok Julii zawisł jeszcze kilka sekund na twarzy
chłopca, zanim kobieta spojrzała na psa.
Wtedy Hake wykorzystał okazję, by się ujawnić. Jak
gdyby akurat wszedł na górę po schodach i nie widział,
co się wcześniej działo. Yuri popatrzył na niego
badawczo.
– Muszę jechać, Julio. Dzwonił Oskar Lidman. Mam
dyżur, a to jest pilne. Technicy są już na miejscu zbrodni.
– Miejscu zbrodni – powtórzył Yuri. – Jesteś gliną?
– Nie – powiedział Axel Hake. – Jestem policjantem,
a ty?
Yuri uśmiechnął się nieco powściągliwie i zerknął
na Julię.
– Według Julii jestem księciem Myszkinem. Wiesz,
z książki Dostojewskiego.
– Zatem idiotą.
Julia rzuciła bratu nienawistne spojrzenie, ale Yuri
odpowiedział spokojnie:
– To chyba prawda. Chyba jestem idiotą.
Uśmiechnął się do Julii. Był to olśniewający
uśmiech.
Oskar Lidman czekał na Hakego na dole przy kanale
Pålsund. Technicy odgrodzili teren i kilku ciekawskich
stało za taśmą, próbując zobaczyć, co się stało. Zwłoki
leżały za płachtą, która była rozciągnięta, by
fotografowie z prasy nie mieli szansy na zrobienie zdjęć
zamordowanemu mężczyźnie. Jeden z reporterów
rozmawiał z Marianne de Vrie, która cicho opowiadała,
co się stało. Komisarz Axel Hake podszedł i popatrzył
na mężczyznę leżącego na plastikowych noszach. Jego
twarz była groteskowo nabrzmiała, ledwo można było
rozpoznać rysy. Nawet ciało spuchło, a skóra była
gładka i nieco tłusta. Włosy miał rude, ale koloru oczu
nie dało się określić. Ryby i podwodne zwierzęta
wygryzły niemal w całości gałki oczne.
– Wiemy, kim on jest? – zapytał Hake.
Oskar Lidman pokręcił głową i wsunął ręce do
kieszeni kurtki. Był dużym mężczyzną, żeby nie
powiedzieć grubym, ale poruszał się miękko i szybko,
jeśli było trzeba. Można było się domyślić, że jego
wielką pasją jest taniec, gdyż szedł rytmicznie, jakby
podążał za melodią do salsy albo rumby.
– Nie będzie raczej zbyt trudno z tym tatuażem.
Wskazał palcem na lewe ramię denata. Było
wytatuowane białym chińskim smokiem ze skrzydłami
na czarnym tle. W jednym rogu znajdowała się cyfra
dwa, a pośrodku tatuażu był czworokąt podzielony na
dwa kolory, czerwony i zielony, z czymś, co wyglądało
jak złoty płomień ognia w centralnym miejscu. Hake
nigdy nie widział czegoś podobnego.
– O ile jest Szwedem – dodał Lidman.
Chudy mężczyzna podszedł do nich. Był to lekarz
sądowy Brandt. Skinął lekko głową na powitanie
obydwu policjantów.
– Mogę już teraz powiedzieć, że nie da się ustalić
czasu morderstwa, biorąc pod uwagę, że z pewnością
leżał w wodzie jakiś tydzień, a temperatura wody
zmieniała się bardzo w ciągu tych ostatnich dni.
Typowe, pomyślał Hake. Oznaczało to, że nie można
zapytać ewentualnych podejrzanych, czy mają alibi.
– Ale został zamordowany – ciągnął Brand swoim
szorstkim głosem. – Ktoś uderzył go okrągłym
przedmiotem w czaszkę, dwa, może trzy razy. Żelazną
rurą albo czymś podobnym.
– Więc był martwy, zanim został zatopiony
w kanale?
Brandt spojrzał na Hakego ze źle ukrywaną
złośliwością.
– Co do cholery myślisz? Jak widzisz, czaszka jest
przecież niemal roztrzaskana.
– Ale mógł przecież utonąć najpierw, a później mieć
rozbitą czaszkę – powiedział Hake spokojnie. – Może
się przecież zdarzyć, że ktoś chce wyprowadzić nas
w pole. Nie zamierzał pozwolić Brandtowi łapać
łatwych punktów.
Nie odpowiadając, Brandt odwrócił się i poszedł
w stronę karawanu.
Hake ponownie spojrzał na zamordowanego
mężczyznę. Łańcuch wokół kostki zostawił głębokie
ślady w skórze i wyraźnie można było dostrzec białą
piszczel pod metalowymi linkami. Stalowa kotwica
przymocowana do łańcucha była wystarczająco ciężka,
by utrzymać mężczyznę w miejscu, pod wodą.
– Po co zatapiać go tutaj?
– Może to jest miejsce zbrodni – odparł Lidman.
– To możliwe, ale dlaczego w ogóle go zatapiać?
Dlaczego go po prostu nie wyrzucić? Jeśli nie chce się,
aby ciało zostało znalezione, to rzecz jasna nie powinno
się robić czegoś takiego, bo prędzej czy później ktoś je
odkryje.
– A od kiedy mordercy stali się mądrzy? –
powiedział gorzko Lidman i spojrzał w górę na
hałaśliwy strop mostu Väster, a potem w dół na ziemię.
Pod mostem nie rosło prawie nic, pleniły się tam tylko
stonogi i gryzonie. Wszystko było równie martwe jak
osoba na plastikowej płachcie.
Ponieważ miejsce znalezienia ciała znajdowało się
dokładnie pod tą masywną stalową konstrukcją,
spacerowicze chodzący po moście nie mogli widzieć
tego, co się działo przy pomoście. Po obu stronach
kanału były nadal przycumowane łodzie, ale większość
z nich została już wciągnięta, panosząc się pod wielkimi
plandekami. Niektóre stały na przyczepach, inne na
drewnianych stojakach. Wiele samochodów było też
zaparkowanych w okolicy, a niemal nad samą wodą stał
biały, stary autobus z napisem: „Wyłączony z ruchu”
umieszczonym nad kabiną kierowcy.
Axel Hake spojrzał na zegarek.
– Tobisson jeszcze nie przyszedł?
Lidman pokręcił głową.
– Kiedy się pojawi, możesz mu powiedzieć, żeby
z kilkoma ludźmi zaczął pukać do drzwi.
– Będzie przeszczęśliwy – powiedział Lidman
i rozejrzał się. Nie było jednak tak wielu domów w tej
okolicy.
Hake wskazał laską na drugą stronę kanału,
w kierunku wysokich, dużych kamienic czynszowych na
Lorensbergsgatan, powyżej Söder Mälarstrand.
– Och, myślałem raczej o tych tam – powiedział. –
Z ich okien przecież widać to miejsce.
Lidman aż ścierpł. Mieszkały tam prawdopodobnie
setki lokatorów, będzie to więc ogrom pracy. Wolałby,
aby Hake sam dał Tobiasowi Tobissonowi to zadanie.
Hake rzucił ostatnie spojrzenie na denata i odszedł
do techników, by powiedzieć im, aby zaczęli
dokumentować miejsce znalezienia zwłok. Potem
powędrował bez pośpiechu wzdłuż kanału Pålsund, aż
doszedł do końca stoczni Mälar. Chciał przejść się sam
przez chwilę, aby poczuć okolicę. Långholmen było
piękną cząstką Södermalmu. Niemal idylliczną, w której
nawet mniejsze domy i zakłady wyglądały zachęcająco,
mimo że wiedział, iż człowiek się tam zaharowywał.
Palnik spawalniczy zapalał się i gasł w jednym
z zakładów i rozświetlał duże okno wychodzące na
promenadę. Hake spojrzał na wodę. Coś dręczyło go
głęboko w świadomości, ale nie umiał tego uchwycić.
Omiótł wzrokiem nabrzeże Ratusza, spojrzał dalej,
w stronę Riddarholmen i w końcu ku wzgórzom Söder.
Pogrążył się w myślach o dzielnicy, w której teraz się
znajdował. Södermalm tak bardzo się zmieniło.
Z początku była to prawdziwa dzielnica robotnicza ze
spinnhus[3], browarami, wytwórniami tranu
i różnorakimi małymi zakładami przemysłowymi.
Mrowiło się w niej od służących, gałganiarzy,
robotników zmianowych i rzemieślników. Znajdowały
się tam domy rodzin wielodzietnych, więzienia
i gorzelnie, i to tam Gustaw Waza wypędzał chorych
umysłowo i trędowatych. W ostatnich latach dzielnica
jednak otrzymała znacznie wyższy status, kiedy
przeprowadzili się do niej dziennikarze, działacze
kulturalni i wszelkiego rodzaju artyści. Mieszkanie na
Söder stało się modne, młodzież pielgrzymowała tu,
i roiło się tu od klubów, kawiarni i restauracji. Jednak
wciąż Söder wydawało się zupełnie dziwną częścią
Sztokholmu. Może nieco uboższą od pozostałych
dzielnic miasta, gdyż nadal było tu pod dostatkiem
małych przedsiębiorców, mechaników, lokali
bokserskich i starych chałup. Ponadto, to na Söder
można było zobaczyć, że Sztokholm jest częścią
archipelagu. Tam wychodziły na światło dzienne
granity, tam spadały skały do wody i tam przylgnęły
małe chałupki, jak domki rybackie wzdłuż zboczy od
Katarzyny do Marii[4].
Hake odwrócił wzrok od Söder w stronę
Kungsholmen. Po drugiej stronie wody widział ulicę
Chapmansgatan, na której mieszkał. Niedaleko stamtąd
znajdowało się przedszkole jego córki Siri. Dopiero
wówczas to dręczące uczucie z tyłu głowy stało się dla
niego jasne. Zatrzymał się nagle i zaklął.
– Siri – powiedział głośno. Spojrzał na zegarek
i odkrył, że jest ponad godzinę spóźniony. Wyjął
komórkę i zadzwonił do przedszkola, ale linia była
zajęta. Popędził z powrotem do swojego samochodu.
[3] Långholmens Spinnhus – więzienie dla biednych
i bezdomnych kobiet w Långholmen.
[4] Chodzi o dwa kościoły – Eleonory Katarzyny av Pfalz
i św. Marii Magdaleny.
ROZDZIAŁ 3
Hake obudził się wcześnie następnego dnia. Robił to
zawsze, kiedy miał zabrać się za nowy przypadek. Coś
się w nim już uruchomiło i był zarówno spięty, jak
i ciekawy – uczucie, z którym był aż nadto
zaznajomiony. Czuł się jak koń pełnej krwi,
wprowadzany do boksu startowego, który wie, o co
chodzi, ale mimo wszystko niezupełnie chce w tym
uczestniczyć, tylko robi trudności i jest ogólnie
niechętny. Kiedy już bramki startowe idą w górę
i wyścig się rozpoczyna, to co innego, ale czas przed
tym momentem jest najgorszy.
Hanna nadal spała i Axel wiedział, że upłynie sporo
czasu, aż będzie mógł znowu u niej nocować. Nie
chciała mieć go w swoim łóżku, kiedy był w środku
śledztwa o morderstwo. Powiedziała, że czuje, jakby
zapach krwi pozostawał na jego ubraniu po wizytach
u patologów i na miejscach zbrodni. Najpierw trudno
było mu to zaakceptować, ale po prostu tak zdecydowali
się żyć – w separacji. On miał swoje mieszkanie na
Chapmansgatan, a ona swoje przy kościele Kungsholm.
Hake odwrócił się na bok i spojrzał na nią. Miała
staroświecką twarz, niemal przezroczystą, z piegami
Pierwszą i najwspanialszą właściwością natury jest ruch, który ją nieustannie napędza. Jednakże ten ruch jest niczym innym, jak tylko ciągłym następstwem zbrodni, gdyż właśnie dzięki zbrodniom ona go zachowuje. Markiz de Sade[1] [1] D. A. F. de Sade, Justyna, czyli nieszczęścia cnoty, tłum. Marek Bratuń, Łódź 1987, s. 58-59.
ROZDZIAŁ 1 Mężczyzna, który szedł wzdłuż kanału Pålsund i spojrzał w dół w ciemne wody, zadrżał nieco. Czuł się niespokojny i nie podob§ało mu się to, co wydarzyło się w ostatnim czasie. Zaczął niemal sądzić, że popełnił wielki błąd. Ale było już za późno, aby coś z tym teraz zrobić, myśleć będzie później, kiedy będzie po wszystkim. W każdym razie dotrzymał swojej części umowy, nikt nie mógł powiedzieć inaczej. Jednak trudno było zignorować nieprzyjemne uczucie, które czaiło się w okolicy żołądka. Zerknął do tyłu, ale zobaczył tylko taksówkę, którą przyjechał, stojącą po drugiej stronie kanału, na Söder Mälarstrand. Kierowca siedział i liczył pieniądze, nie zapalając jeszcze lampki z napisem „wolne”. Padał deszcz. Drobna, uporczywa i zimna mżawka. Siąpiło nieprzerwanie od kilku dni, boki kanału były błotniste, a brudnobrązowe sitowie zwisało nad wodą. Przy pomostach nadal cumowały łodzie, czekając na wyciągnięcie. Mężczyzna nie mógł zrozumieć, że nie zrobiono tego zaraz po zakończeniu sezonu, tylko czekano do samego końca. Nagle kanał mógł zamarznąć, a wtedy jest już za późno. Wetknął ręce do
kieszeni i przeszedł obok pięknej dębowej łodzi z białym pokładem dziobowym. Właściciel nie zatroszczył się nawet o zdjęcie siedzisk z kokpitu. Jak można zaniedbać łódź do takiego stopnia? Miał ochotę wejść na pokład i zabrać jedną z poduszek do siedzenia tylko po to, by pokazać właścicielowi, jakie to głupie pozwalać takim skarbom leżeć na zewnątrz. Poszedł jednak dalej, ściągając jedynie mocniej pasek wokół płaszcza. Wieczór nadszedł szybko, a mżawka sprawiła, że kanał był spowity niebieskawą mgiełką, która powodowała, że mężczyzna marzł jak pies. Spojrzał na zegarek. Było nieco po dziewiątej wieczorem i pomimo tej dość wczesnej pory nie było w pobliżu ani jednego człowieka. Wielkie wierzby, które pochylały się w stronę powierzchni wody i brak oświetlenia ulicznego robiły swoje. Nie było to miejsce dla samotnych dziewczynek na wychodzenie z psem. Ale on sam nie miał żadnego wyboru, miejsce spotkania było ustalone i jeśli nie pojawiłby się, nie pojawiłyby się również żadne pieniądze. Zszedł z mostu w stronę klubu żeglarskiego Heleneborg. Tuż nad nim wyginało się imponujące przęsło mostu Västerbron, niczym ciemny łuk na tle żółtego nieba. Miejsce spotkania miało być przy postoju 22. Stała tam zacumowana piękna mahoniowa łódź Petterssona[2] i kiedy mężczyzna zbliżał się do pomostu, ujrzał, że w kajucie motorówki świeci się światło. Zatrzymał się, próbując zajrzeć przez okno, ale jedyne co widział, to
czyjeś plecy. Zawołał, ale nie otrzymał żadnej odpowiedzi i dlatego wyszedł na mostek. Zawołał znowu, ostrożnie stawiając stopę na relingu, i zrobił krok w dół do kokpitu. Łódź zakołysała się i osoba w kajucie odwróciła głowę, po czym natychmiast zgasiła światło. Zrobiło się czarno, że oko wykol, i mężczyzna z trudem rozróżniał kształty w kajucie. Założył, że osoba w środku wystraszyła się i właśnie miał powiedzieć, że to tylko on, kiedy coś mocno uderzyło go w głowę, tuż nad okiem. Najpierw pomyślał, że się poślizgnął, gdyż podłoga z impetem wpadła na niego z ogromną prędkością i przez chwilę wydawało się, że to właśnie ona uderzyła go prosto w twarz. Ale w momencie, kiedy miał się podnieść na czworakach i spojrzeć w górę, zobaczył żelazną rurę i nie zdążył nawet powiedzieć, że ktoś go z kimś pomylił, gdy rura trafiła go w głowę, na zawsze gasząc wszelkie możliwości rozmowy i wyjaśnienia. Te były wyłącznie dla żyjących. [2] Chodzi o typ drewnianej łodzi motorowej.
ROZDZIAŁ 2 Komisarz Axel Hake stał w kuchni i opierał się na swojej lasce. Miał szerokie ramiona, krótko przystrzyżone włosy i był ubrany w grubą tweedową marynarkę i dżinsy. – No, idziesz? Spojrzał na swoją siostrę Julię, która stała przy lustrze i próbowała uporządkować swoje zmierzwione włosy. W odróżnieniu od swojego brata nie wyglądała szczególnie dobrze, ale miała piękne, choć ironiczne oczy. Sama uważała, że przypomina rysunek przedszkolaka, na którym żadne proporcje właściwie się nie zgadzały. Nos był kartoflowaty, usta trochę za grube, a twarz nieco nalana. Teraz Julii Hake to nie martwiło, jej wielką pasją było życie weterynarza w lasach Tullinge, a na brak mężczyzn nigdy nie narzekała. Pięknych mężczyzn. Inni jej nawet nie obchodzili. Niektórzy interesują się mężczyznami z poczuciem humoru, mężczyznami mającymi władzę, mężczyznami z ogładą. „Mnie interesują przystojni mężczyźni, po prostu” – zadeklarowała pewnego razu nonszalanckim tonem. Tego dnia jednak Axel Hake podejrzewał, że coś jest
nie tak, jak powinno. Julia znalazła nawet starą szminkę, którą rozsmarowywała po wargach i stroiła miny przed lustrem, tak że usta wyglądały jak czerwona rana. – Za godzinę zabieram Siri do przedszkola, więc musisz się zwijać – powiedział i zakołysał się na lasce. Pojechał do swojej siostry z kilkoma kartonami czerwonego wina. Była to przysługa, którą robił jej od czasu do czasu, przede wszystkim żeby zobaczyć, jak się czuje tam, na wygnaniu. Miejsce było odludne, położone w samym środku dużego, ciemnego lasu świerkowego i Hake uważał, że to niezbyt fortunne miejsce zamieszkania dla samotnej kobiety, ale jego siostra nigdy się nie bała. Przeciwnie. Czuła się bezpiecznie, gdy w pobliżu nie było zbyt wielu ludzi. Nieco nieobecna odebrała kartony z winem, postawiła je na piecu, pokręciła się dookoła przez chwilę i wymusiła na Axelu obietnicę, że podrzuci ją do miejsca oddalonego kilka kilometrów dalej. Jej land rover złapał gumę, a ona nie miała czasu tego naprawić. Zmieniała ubranie kilka razy, aby w końcu założyć swoją starą dżinsową kurtkę. W międzyczasie przeglądała się w lustrze więcej niż kiedykolwiek widział, by to robiła. W końcu była gotowa, rzuciła ostatnie spojrzenie w lustro, skuliła się nieco i wyszła z domu. Brat szedł za nią, kulejąc. Nie był inwalidą, ale został postrzelony w kolano i miał trwałe uszkodzenie po lekarskiej robocie, którą Hake uważał za graniczącą ze znęcaniem.
– Szal – krzyknęła Julia i wpadła z powrotem do środka. Hake westchnął i poszedł dalej do swojego starego, zardzewiałego citroena. Usiadł na masce i błądził wzrokiem. Klinika weterynaryjna Julii wyglądała na upadającą. Duży dom mieszkalny był wprawdzie w dobrym stanie, ale stodoła i zagrody były jeśli nie zaniedbane, to w każdym razie marne. Wytłumaczeniem siostry było to, że zwierzęta nie mają żadnych preferencji estetycznych i że klinika, która głównie zajmuje się rannymi końmi, psami i innymi małymi zwierzętami, doskonale pełni swoją funkcję. Drzwi otworzyły się ponownie i Julia pojawiła się z kolorowym szalem na ramionach, narzuconym na dżinsową kurtkę. Zatrzymała się i spojrzała bratu prosto w twarz. Jej oczy koloru trawy morskiej błyszczały, gdy patrzyła na niego. – No – powiedziała. – Nadaję się? – Czy nie masz się spotkać tylko ze zwykłym facetem z wegańskiego kolektywu? – Nadaję się? – powtórzyła ostro. Axel Hake kiwnął głową. Wyglądała aż za dobrze. Ale jednak się niepokoił. Przyprowadzała do domu przystojnych, bezwartościowych mężczyzn, odkąd sięgał pamięcią. I traktowała ich jak powietrze, co w jakiś sposób sprawiało, że jeszcze bardziej byli nią zainteresowani, ponieważ nie byli przyzwyczajeni do takiego traktowania. Julii zdarzały się waśnie i swary
i nie jeden raz Axel Hake musiał interweniować. Jednak zawsze miał wrażenie, że ona wyjdzie z tego bez szwanku. Tym razem jednak wydawało się, że Julia wpadła po uszy. Stała się niepewna, jeszcze bardziej kapryśna niż zwykle, gryzła się, że może jest za stara, aby mieć dzieci. Mężczyzna, w którym się zakochała, był właściwie tylko dwudziestokilkuletnim chłopcem rosyjskiego pochodzenia, mieszkającym w wegańskim kolektywie, który leżał jeszcze głębiej w świerkowym lesie niż klinika weterynaryjna. Hake nigdy go nie spotkał i jedynym, co udało mu się podsłuchać, było to, że był blondynem i nie miał zarostu. Kiedy zapytał o osobowość chłopaka, Julia popatrzyła na niego bez zrozumienia i zastanawiała się, co to ma do rzeczy. Chłopak wyglądał, do licha, jak grecki bóg… Marianne de Vrie siedziała w swoim pięknym zabytkowym mieszkaniu na Långholmen i próbowała skupić myśli na przewodniku, który właśnie pisała. Opublikowała serię dobrze napisanych i naszpikowanych faktami książek, które były kupowane przez wierny krąg czytelników. Teraz jednak była w kłopocie. Nagle złapał ją pisarski kurcz i nic nie układało się tak, jak chciała. Od przyjaciółki dostała radę, żeby nie wysilała się tak bardzo, tylko użyła Internetu, aby znaleźć informacje o miejscach, o których pisze. Marianne uważała to za niemoralne. Ale po sześciu miesiącach pisarskiej posuchy udała się do sieci
i właśnie znalazła opis podróży w języku francuskim, którego, jak sądziła, żaden Szwed nie będzie czytał. Poświęciła dzień na tłumaczenie tekstu, który traktował o wizycie na targu ptaków w Marrakeszu. „Kiedy ptaki kąpią się w piasku” miała nazwać dzieło, które miało być pierwszym rozdziałem w jej książce. Ale ten czyn zdenerwował ją i zaniepokoił, wstydziła się trochę i zdecydowała się pójść na długi spacer, żeby uspokoić nerwy. Marianne patrzyła na jesienny krajobraz. Czubki liściastych drzew płonęły, kiedy szła przed siebie Skutskepparvägen. Z każdym krokiem czuła, jak napięcie nieco odpuszcza, jak wyrzuty sumienia zaczynają słabnąć. Jednak obejrzała się niespokojnie, wydawało się jej, że ktoś zagląda jej przez ramię i upomina ją, by nie oszukiwała swoich czytelników. Przyspieszyła, aby pozbyć się tego uczucia. To był jednak błąd, bo szybko poczuła się wypompowana i była zmuszona oprzeć się o otwartą drewnianą bramę przy kanale Pålsund. Po drugiej stronie drewnianego płotu, wzdłuż kanału biegł mostek. Wyszła na niego. Zachowywała się ostrożnie i nie chciała, by ludzie widzieli ją sapiącą z wysiłku. Westchnęła i spojrzała w wodę. Najpierw pomyślała, że ktoś stanął za nią, żeby przejrzeć się w wodzie – tuż pod powierzchnią stał mężczyzna w płaszczu i wpatrywał się w nią pustymi oczami. Dopiero kiedy zobaczyła falujące włosy, mlecznobiałe oczodoły
i zdeformowaną twarz, zrozumiała, że to martwy człowiek, stojący mniej więcej prosto. Z początku nie mogła zrozumieć, jak to jest możliwe, ale potem zobaczyła wokół nóg mężczyzny łańcuch, który przytrzymywał go w miejscu. A chwilę później wzdłuż kanału rozniósł się echem jej krzyk, aż do potężnych przęseł mostu Västerbron. Echem, które wydawało się nie mieć końca. Kolektyw wegański leżał na polanie z szumiącymi świerkami naokoło. Główny budynek był dużą, pomalowaną na żółto trzypiętrową willą z przełomu wieków. Bellmanowska żółć przypominała Hakemu, że kiedyś czytał o tym szwedzkim ciemnożółtym kolorze, który był bardzo powszechny na domach i budynkach przez wiele wieków. Z boku domu znajdowały się jakieś szopy, a przed jedną z nich stał szary bus volkswagen. Kiedy Hake zjechał z ronda, zobaczył starszego mężczyznę, który szedł w ich stronę. Był około pięćdziesiątki i miał chudą twarz, duże krzaczaste brwi i kasztanowe włosy. Hake spodziewał się jakiejś przypominającej guru osoby jako przywódcy kolektywu, ale ten mężczyzna wyglądał bardziej jak myśliwy niż filozof. Julia kiwnęła do niego i mężczyzna skinął głową. – Co z Eliną? – zapytała Julia, kiedy wysiedli z „cytryny”. Mężczyzna spojrzał czujnie na Axela i jego laskę,
zanim ponownie utkwił wzrok w Julii. – Sądzę, że gorączka spadła, ale chyba będzie najlepiej, jeśli sama sprawdzisz. Julia opowiadała, że jedna z kolektywnych suk się oszczeniła i poważnie się rozchorowała, i że ona była za nią odpowiedzialna. To tak poznała swojego towarzysza. – Yuri jest? Mężczyzna skinął głową w stronę wejścia. – Czuwa nad nią. Julia rozpromieniła się, otworzyła bagażnik i wyjęła swój weterynaryjny sprzęt. – No to chyba wejdę – powiedziała i spojrzała na swojego brata. – Maksymalnie dziesięć minut – uściślił Hake. Julia kiwnęła głową i pospieszyła do środka. Mężczyzna zrobił krok w kierunku Axela i wyciągnął dłoń. – Gustav Lövenhjelm – przedstawił się. – Axel Hake. Jestem bratem Julii. – Aha – powiedział Lövenhjelm. – Nie jesteście specjalnie podobni. Lustrował Hakego bez skrępowania. – No cóż – odparł Axel. – Nigdy nie można tak naprawdę mieć pewności, ale nasi rodzice twierdzą, że tak jest. Lövenhjelm uśmiechnął się nieco, zakołysał na piętach i rzucił spojrzenie w stronę domu.
– W środku jest herbata ziołowa – powiedział. – Ale trzeba samemu sobie wziąć, kolektyw tak działa. Hake podziękował i poszedł w kierunku drzwi w tym samym czasie, kiedy dwie młode kobiety przyjechały na rowerach i zatrzymały się przed Gustavem Lövenhjelmem. Hake słyszał, jak ten mówi coś o tym, że mają szczęście, że jest właśnie miejsce w kolektywie. Reszty już nie słyszał, gdyż jego komórka zaczęła dzwonić wściekłym sygnałem. To był Oskar Lidman, jego policyjny kolega. – Musisz przyjść – powiedział krótko Lidman. – Mamy zwłoki w wodzie. Hake wszedł do domu, żeby poszukać Julii. Wydawało mu się, że słyszy jej głos z drugiego piętra, szedł więc w górę po szerokich schodach w stronę głosów. W jednym z pokojów Julia stała przed młodym chłopcem z jasną, niemal przypominającą albinosa twarzą i kredowobiałymi włosami. – Zobaczę, Julio – mówił chłopiec ze słowiańskim akcentem. – Mam sporo do zrobienia. – Proszę – naciskała Julia, a Hakemu nie podobał się ton w jej głosie. Brzmiał ulegle i cukierkowo. Chłopiec wziął jej twarz w swoje ręce i spojrzał na nią rozbawiony. Pocałował ją w czoło i odepchnął szorstko od siebie. Potem zerknął na psa, który leżał na kocu z czterema szczeniakami przy swoim brzuchu. – Jak właściwie jest z Eliną? – zapytał.
Wzrok Julii zawisł jeszcze kilka sekund na twarzy chłopca, zanim kobieta spojrzała na psa. Wtedy Hake wykorzystał okazję, by się ujawnić. Jak gdyby akurat wszedł na górę po schodach i nie widział, co się wcześniej działo. Yuri popatrzył na niego badawczo. – Muszę jechać, Julio. Dzwonił Oskar Lidman. Mam dyżur, a to jest pilne. Technicy są już na miejscu zbrodni. – Miejscu zbrodni – powtórzył Yuri. – Jesteś gliną? – Nie – powiedział Axel Hake. – Jestem policjantem, a ty? Yuri uśmiechnął się nieco powściągliwie i zerknął na Julię. – Według Julii jestem księciem Myszkinem. Wiesz, z książki Dostojewskiego. – Zatem idiotą. Julia rzuciła bratu nienawistne spojrzenie, ale Yuri odpowiedział spokojnie: – To chyba prawda. Chyba jestem idiotą. Uśmiechnął się do Julii. Był to olśniewający uśmiech. Oskar Lidman czekał na Hakego na dole przy kanale Pålsund. Technicy odgrodzili teren i kilku ciekawskich stało za taśmą, próbując zobaczyć, co się stało. Zwłoki leżały za płachtą, która była rozciągnięta, by fotografowie z prasy nie mieli szansy na zrobienie zdjęć zamordowanemu mężczyźnie. Jeden z reporterów
rozmawiał z Marianne de Vrie, która cicho opowiadała, co się stało. Komisarz Axel Hake podszedł i popatrzył na mężczyznę leżącego na plastikowych noszach. Jego twarz była groteskowo nabrzmiała, ledwo można było rozpoznać rysy. Nawet ciało spuchło, a skóra była gładka i nieco tłusta. Włosy miał rude, ale koloru oczu nie dało się określić. Ryby i podwodne zwierzęta wygryzły niemal w całości gałki oczne. – Wiemy, kim on jest? – zapytał Hake. Oskar Lidman pokręcił głową i wsunął ręce do kieszeni kurtki. Był dużym mężczyzną, żeby nie powiedzieć grubym, ale poruszał się miękko i szybko, jeśli było trzeba. Można było się domyślić, że jego wielką pasją jest taniec, gdyż szedł rytmicznie, jakby podążał za melodią do salsy albo rumby. – Nie będzie raczej zbyt trudno z tym tatuażem. Wskazał palcem na lewe ramię denata. Było wytatuowane białym chińskim smokiem ze skrzydłami na czarnym tle. W jednym rogu znajdowała się cyfra dwa, a pośrodku tatuażu był czworokąt podzielony na dwa kolory, czerwony i zielony, z czymś, co wyglądało jak złoty płomień ognia w centralnym miejscu. Hake nigdy nie widział czegoś podobnego. – O ile jest Szwedem – dodał Lidman. Chudy mężczyzna podszedł do nich. Był to lekarz sądowy Brandt. Skinął lekko głową na powitanie obydwu policjantów. – Mogę już teraz powiedzieć, że nie da się ustalić
czasu morderstwa, biorąc pod uwagę, że z pewnością leżał w wodzie jakiś tydzień, a temperatura wody zmieniała się bardzo w ciągu tych ostatnich dni. Typowe, pomyślał Hake. Oznaczało to, że nie można zapytać ewentualnych podejrzanych, czy mają alibi. – Ale został zamordowany – ciągnął Brand swoim szorstkim głosem. – Ktoś uderzył go okrągłym przedmiotem w czaszkę, dwa, może trzy razy. Żelazną rurą albo czymś podobnym. – Więc był martwy, zanim został zatopiony w kanale? Brandt spojrzał na Hakego ze źle ukrywaną złośliwością. – Co do cholery myślisz? Jak widzisz, czaszka jest przecież niemal roztrzaskana. – Ale mógł przecież utonąć najpierw, a później mieć rozbitą czaszkę – powiedział Hake spokojnie. – Może się przecież zdarzyć, że ktoś chce wyprowadzić nas w pole. Nie zamierzał pozwolić Brandtowi łapać łatwych punktów. Nie odpowiadając, Brandt odwrócił się i poszedł w stronę karawanu. Hake ponownie spojrzał na zamordowanego mężczyznę. Łańcuch wokół kostki zostawił głębokie ślady w skórze i wyraźnie można było dostrzec białą piszczel pod metalowymi linkami. Stalowa kotwica przymocowana do łańcucha była wystarczająco ciężka, by utrzymać mężczyznę w miejscu, pod wodą.
– Po co zatapiać go tutaj? – Może to jest miejsce zbrodni – odparł Lidman. – To możliwe, ale dlaczego w ogóle go zatapiać? Dlaczego go po prostu nie wyrzucić? Jeśli nie chce się, aby ciało zostało znalezione, to rzecz jasna nie powinno się robić czegoś takiego, bo prędzej czy później ktoś je odkryje. – A od kiedy mordercy stali się mądrzy? – powiedział gorzko Lidman i spojrzał w górę na hałaśliwy strop mostu Väster, a potem w dół na ziemię. Pod mostem nie rosło prawie nic, pleniły się tam tylko stonogi i gryzonie. Wszystko było równie martwe jak osoba na plastikowej płachcie. Ponieważ miejsce znalezienia ciała znajdowało się dokładnie pod tą masywną stalową konstrukcją, spacerowicze chodzący po moście nie mogli widzieć tego, co się działo przy pomoście. Po obu stronach kanału były nadal przycumowane łodzie, ale większość z nich została już wciągnięta, panosząc się pod wielkimi plandekami. Niektóre stały na przyczepach, inne na drewnianych stojakach. Wiele samochodów było też zaparkowanych w okolicy, a niemal nad samą wodą stał biały, stary autobus z napisem: „Wyłączony z ruchu” umieszczonym nad kabiną kierowcy. Axel Hake spojrzał na zegarek. – Tobisson jeszcze nie przyszedł? Lidman pokręcił głową. – Kiedy się pojawi, możesz mu powiedzieć, żeby
z kilkoma ludźmi zaczął pukać do drzwi. – Będzie przeszczęśliwy – powiedział Lidman i rozejrzał się. Nie było jednak tak wielu domów w tej okolicy. Hake wskazał laską na drugą stronę kanału, w kierunku wysokich, dużych kamienic czynszowych na Lorensbergsgatan, powyżej Söder Mälarstrand. – Och, myślałem raczej o tych tam – powiedział. – Z ich okien przecież widać to miejsce. Lidman aż ścierpł. Mieszkały tam prawdopodobnie setki lokatorów, będzie to więc ogrom pracy. Wolałby, aby Hake sam dał Tobiasowi Tobissonowi to zadanie. Hake rzucił ostatnie spojrzenie na denata i odszedł do techników, by powiedzieć im, aby zaczęli dokumentować miejsce znalezienia zwłok. Potem powędrował bez pośpiechu wzdłuż kanału Pålsund, aż doszedł do końca stoczni Mälar. Chciał przejść się sam przez chwilę, aby poczuć okolicę. Långholmen było piękną cząstką Södermalmu. Niemal idylliczną, w której nawet mniejsze domy i zakłady wyglądały zachęcająco, mimo że wiedział, iż człowiek się tam zaharowywał. Palnik spawalniczy zapalał się i gasł w jednym z zakładów i rozświetlał duże okno wychodzące na promenadę. Hake spojrzał na wodę. Coś dręczyło go głęboko w świadomości, ale nie umiał tego uchwycić. Omiótł wzrokiem nabrzeże Ratusza, spojrzał dalej, w stronę Riddarholmen i w końcu ku wzgórzom Söder. Pogrążył się w myślach o dzielnicy, w której teraz się
znajdował. Södermalm tak bardzo się zmieniło. Z początku była to prawdziwa dzielnica robotnicza ze spinnhus[3], browarami, wytwórniami tranu i różnorakimi małymi zakładami przemysłowymi. Mrowiło się w niej od służących, gałganiarzy, robotników zmianowych i rzemieślników. Znajdowały się tam domy rodzin wielodzietnych, więzienia i gorzelnie, i to tam Gustaw Waza wypędzał chorych umysłowo i trędowatych. W ostatnich latach dzielnica jednak otrzymała znacznie wyższy status, kiedy przeprowadzili się do niej dziennikarze, działacze kulturalni i wszelkiego rodzaju artyści. Mieszkanie na Söder stało się modne, młodzież pielgrzymowała tu, i roiło się tu od klubów, kawiarni i restauracji. Jednak wciąż Söder wydawało się zupełnie dziwną częścią Sztokholmu. Może nieco uboższą od pozostałych dzielnic miasta, gdyż nadal było tu pod dostatkiem małych przedsiębiorców, mechaników, lokali bokserskich i starych chałup. Ponadto, to na Söder można było zobaczyć, że Sztokholm jest częścią archipelagu. Tam wychodziły na światło dzienne granity, tam spadały skały do wody i tam przylgnęły małe chałupki, jak domki rybackie wzdłuż zboczy od Katarzyny do Marii[4]. Hake odwrócił wzrok od Söder w stronę Kungsholmen. Po drugiej stronie wody widział ulicę Chapmansgatan, na której mieszkał. Niedaleko stamtąd znajdowało się przedszkole jego córki Siri. Dopiero
wówczas to dręczące uczucie z tyłu głowy stało się dla niego jasne. Zatrzymał się nagle i zaklął. – Siri – powiedział głośno. Spojrzał na zegarek i odkrył, że jest ponad godzinę spóźniony. Wyjął komórkę i zadzwonił do przedszkola, ale linia była zajęta. Popędził z powrotem do swojego samochodu. [3] Långholmens Spinnhus – więzienie dla biednych i bezdomnych kobiet w Långholmen. [4] Chodzi o dwa kościoły – Eleonory Katarzyny av Pfalz i św. Marii Magdaleny.
ROZDZIAŁ 3 Hake obudził się wcześnie następnego dnia. Robił to zawsze, kiedy miał zabrać się za nowy przypadek. Coś się w nim już uruchomiło i był zarówno spięty, jak i ciekawy – uczucie, z którym był aż nadto zaznajomiony. Czuł się jak koń pełnej krwi, wprowadzany do boksu startowego, który wie, o co chodzi, ale mimo wszystko niezupełnie chce w tym uczestniczyć, tylko robi trudności i jest ogólnie niechętny. Kiedy już bramki startowe idą w górę i wyścig się rozpoczyna, to co innego, ale czas przed tym momentem jest najgorszy. Hanna nadal spała i Axel wiedział, że upłynie sporo czasu, aż będzie mógł znowu u niej nocować. Nie chciała mieć go w swoim łóżku, kiedy był w środku śledztwa o morderstwo. Powiedziała, że czuje, jakby zapach krwi pozostawał na jego ubraniu po wizytach u patologów i na miejscach zbrodni. Najpierw trudno było mu to zaakceptować, ale po prostu tak zdecydowali się żyć – w separacji. On miał swoje mieszkanie na Chapmansgatan, a ona swoje przy kościele Kungsholm. Hake odwrócił się na bok i spojrzał na nią. Miała staroświecką twarz, niemal przezroczystą, z piegami