Wydawca
Prószyński Media Sp. z o.o.
02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Dla Kat,
jednego z najjaśniejszych świateł mojego życia
Jak dalekie się gwiazdy.
Pierwszy pocałunek jak daleki.
I jakże stare moje serce!
William Butler Yeats
(przeł. Zygmunt Kubiak)
To o krew woła, mówią: krew krwi pragnie.
Szekspir
(przeł. Leon Ulrich)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lato 1276
W słoneczny dzień u schyłku lata Brannaugh zbierała zioła, kwiaty i liście, potrzebne do
balsamów, naparów i mikstur. Przychodzili do niej sąsiedzi i podróżni, szukający spełnienia
nadziei lub uzdrowienia. Przychodzili do niej, do Czarownicy z Ciemności, tak jak niegdyś do jej
matki, nękani chorobami ciała, serca bądź duszy, i płacili monetą, pracą lub towarami.
Brannaugh, jej bratu i siostrze udało się zadomowić w Clare, daleko od ich domu w Mayo.
Daleko od chaty w lesie, gdzie kiedyś mieszkali i gdzie zmarła ich matka.
Tamtego dnia Brannaugh nie wierzyła, że będzie wiodła tak szczęśliwe, tak pełne radości
życie, tamtego potwornego dnia, kiedy matka przekazała im resztki swojej mocy i odesłała ich,
aby byli bezpieczni, a sama poświęciła się, by mogli żyć.
Wtedy czuła tylko rozpacz, wspominała teraz Brannaugh. Przygniatał ją ciężar obowiązku
i strach, lecz zrobiła to, o co prosiła matka, zabrała młodszego brata i malutką siostrę daleko od
domu.
Zostawili za sobą miłość, dzieciństwo i niewinność.
Od tamtego dnia upłynęły długie lata. Pierwszych pięć spędzili, zgodnie z poleceniem matki,
u kuzynki i jej męża, gdzie byli bezpieczni i kochani. Jednak, jak to zwykle bywa, nadszedł czas,
by opuścili gniazdo i zaczęli rozwijać to, kim i czym byli i zawsze będą.
Trojgiem dzieci Czarownicy z Ciemności.
Ich nadrzędnym celem, głównym obowiązkiem było unicestwienie Cabhana, złego
czarnoksiężnika, mordercy ich ojca, dzielnego Daithiego, i matki, Sorchy. Cabhana, który jakimś
cudem podniósł się po zaklęciu rzuconym na niego przez umierającą Sorchę.
Jednak owego słonecznego dnia u schyłku lata wszystko, co złe, wydawało się takie odległe –
nawet te straszliwe wydarzenia poprzedniej zimy, a także krew i śmierć zeszłej wiosny.
Tutaj, w domu, który stworzyła Brannaugh, powietrze pachniało rozmarynem i różami,
posadzonymi przez jej męża w dniu narodzin ich pierwszego dziecka. Białe chmury, puchate
niczym owieczki, płynęły po błękitnej łące nieba, a lasy i pola, które sami wykarczowali, lśniły
zielenią szmaragdu.
Jej synek Brin, niespełna trzyletni, siedział na słońcu i walił w mały bębenek, zrobiony dla
niego przez ojca. Chłopczyk pokrzykiwał i bębnił z tak szczerą radością, że w oczach Brannaugh
pojawiły się łzy szczęścia.
Jej córka, która nie skończyła jeszcze roku, spała przytulona do ulubionej szmacianej lalki,
a dziecka strzegł Kathel, ich wierny pies.
Kolejny syn wiercił się i kopał w łonie Brannaugh.
Z miejsca, gdzie stała, widziała polanę i małą chatę, którą wybudowali razem z Eamonem
i Teagan prawie osiem lat temu. Byli wtedy tylko dziećmi, którym odebrano dzieciństwo.
Jej brat i siostra mieszkali niedaleko. Eamon, lojalny, silny i uczciwy, i Teagan, dobra
i sprawiedliwa. Są teraz tacy szczęśliwi, pomyślała Brannaugh, Teagan była zakochana bez
pamięci w mężczyźnie, za którego wyszła za mąż wiosną.
Panował tu taki spokój pomimo bębnienia i okrzyków Brina. Chata, drzewa, zielone wzgórza,
upstrzone plamkami owiec, ogrody, błękitne niebo.
Jednakzbliżał się kres. Wszystko wkrótce się zmieni, czuła to równie mocno, jakruchy dziecka
pod sercem. Jasne dni ustąpią miejsca ciemności, a krew i wojna położą kres spokojowi.
Dotknęła ochronnego amuletu z wizerunkiem psa, który matka zrobiła dla niej magią krwi.
Wkrótce, pomyślała, zbyt szybko, ta ochrona znowu będzie jej potrzebna.
Przycisnęła dłoń do krzyża, w którym nieustannie czuła lekki ból, i zobaczyła, że jej mąż
wraca do domu.
Eoghan, taki przystojny, cały należał do niej. Oczy miał zielone niczym wzgórza, włosy
czarne jak skrzydło kruka, opadające w lokach na ramiona. Wysoki i wyprostowany jechał
swobodnie na kasztanowym koniu, śpiewając – jakmiał w zwyczaju – wesołą pieśń.
Na bogów, on zawsze wywoływał na jej twarzy uśmiech, sprawiał, że jej serce ulatywało do
nieba niczym ptak. Ona, która była tak pewna, że miłość nie jest dla niej, że nie będzie miała
innej rodziny niż ci, z którymi łączyły ją więzy krwi, że nie istnieje dla niej inne życie niż to,
wypełnione ich misją, zakochała się bez pamięci w Eoghanie z Clare.
Brin podskoczył i zaczął biec najszybciej jak mógł na swoich małych nóżkach, bez przerwy
wołając:
– Tata, tata, tata!
Eoghan pochylił się i porwał syna na siodło, a ich śmiech doleciał do Brannaugh, która znowu
poczuła napływające łzy. W tej chwili oddałaby całą swoją moc, do ostatniej kropli, żeby
oszczędzić im tego, co miało się wydarzyć.
Córeczka, którą nazwała na cześć matki, zakwiliła, a Kathel podniósł stary łeb i miękko
zaszczekał.
– Słyszę ją. – Brannaugh odstawiła kosz, wzięła na ręce budzącą się córkę i zasypała ją
pocałunkami. Eoghan podjechał do nich wolno.
– Spójrz tylko, co znalazłem na drodze. Jakieś małe, zagubione Cyganiątko.
– No cóż, chyba możemy go zatrzymać. Będzie u nas sprzątał, a potem możemy go sprzedać
na targu.
– Może dostaniemy za niego dobrą cenę. – Eoghan pocałował rozchichotanego syna
w czubekgłowy. – Zeskakuj, chłopcze.
– Pojeździjmy, tato! – Brin spojrzał błagalnie na ojca ciemnymi oczami. – Proszę!
Pojeździjmy!
– Ale tylko chwilę, bo chcę zjeść podwieczorek. – Eoghan mrugnął do Brannaugh, po czym
wprowadził konia w galop, a chłopiec aż krzyknął z radości.
Brannaugh wzięła koszyki posadziła sobie małą Sorchę na biodrze.
– Chodź, mój stary przyjacielu – powiedziała do Kathela. – Pora na twoje lekarstwo.
Poszła do ładnego domku, który Eoghan wybudował zręcznymi dłońmi, rozpaliła ogień
i usadowiła bezpiecznie córkę.
Głaszcząc Kathela, podała mu napar, który przygotowała, żeby pies zachował zdrowie
i dobry wzrok. Był jej przewodnikiem, pomyślała, i mogła wydłużyć mu życie o kilka lat. Sama
będzie wiedziała, kiedy nadejdzie czas, by pozwolić mu odejść.
Jednakjeszcze nie teraz.
Wyjęła ciastka z miodem i dżem, a kiedy Eoghan z Brinem weszli do domu, podwieczorek
był już gotowy.
– Wygląda smakowicie.
Eoghan pogłaskał syna po głowie i pochylił się, by pocałować żonę, jak zawsze przedłużając
pocałunek, ile tylko mógł.
– Wcześnie wróciłeś – zaczęła, kiedy nagle jej matczyne oko dostrzegło rączkę syna,
sięgającą po ciastko. – Najpierw umyj ręce, mój chłopcze, a potem usiądź do posiłku jak mały
dżentelmen.
– One są czyste, mamo. – Wyciągnął dłonie.
Brannaugh tylko uniosła brwi na widokumorusanych małych łapek.
– Do mycia. Obaj.
– Nie ma sensu spierać się z kobietami – poradził Eoghan synowi. – Sam się przekonasz.
Dokończyłem szopę dla wdowy O’Braian. Bogowie świadkiem, że jej syn jest równie użyteczny,
jakcycki u kozła, dobrze więc, że zajmował się swoimi sprawami. Robota szła lepiej bez niego.
Opowiadał o pracy, pomagając synowi osuszyć dłonie, mówił, co jeszcze musi zrobić,
a jednocześnie podrzucał córkę w górę, aż dziewczynka piszczała z uciechy.
– Jesteś radością tego domu – szepnęła Brannaugh. – Jesteś jego światłem.
Spojrzał na nią, kładąc dziecko z powrotem na posłanie.
– A ty jesteś jego sercem. Usiądź na chwilę, daj odpocząć stopom. Zjedz podwieczorek.
Czekał. Och, Brannaugh wiedziała, że jest najcierpliwszym z mężczyzn. Albo najbardziej
upartym, ponieważ te cechy często szły ze sobą w parze, w każdym razie u takich ludzi jak jej
Eoghan.
Gdy zakończyli wszystkie zajęcia i zjedli kolację, a dzieci poszły spać, wziął ją za rękę.
– Wieczór jest taki piękny, śliczna Brannaugh, czy pójdziesz ze mną na spacer?
Jak często, pomyślała, mówił w ten sposób, kiedy się do niej zalecał – a ona próbowała go
odgonić jaknatrętną muchę.
Teraz po prostu wzięła szal – swój ulubiony, który zrobiła dla niej Teagan – i okryła ramiona.
Spojrzała na Kathela, leżącego przy ogniu.
Popilnuj dzieci, poprosiła psa, i pozwoliła, by Eoghan wyprowadził ją w chłodną, wilgotną
noc.
– Nadchodzi deszcz – powiedziała. – Przed świtem zacznie padać.
– W takim razie dobrze, że mamy tę noc, prawda? – Położył dłoń na brzuchu żony. –
Wszystko w porządku?
– Tak. To pracowity maluszek, ciągle w ruchu. Zupełnie jakjego ojciec.
– Dobrze nam się powodzi, Brannaugh. Moglibyśmy opłacić jakąś pomoc.
Spojrzała na niego z ukosa.
– Masz jakieś zastrzeżenia co do stanu domu, dzieci, jedzenia na stole?
– Absolutnie żadnych, ale patrzyłem, jak moja matka zapracowuje się dzień po dniu. –
Pomasował ją w dole krzyża, jakby wiedział, że czuła tam lekki, ale uporczywy ból. – Nie
pozwolę ci na to, aghra.
– Czuję się dobrze, daję słowo.
– Dlaczego jesteś smutna?
– Nie jestem. – Zdała sobie sprawę, że skłamała, a nigdy nie okłamywała męża. – Może
trochę. Odmienny stan sprawia, że kobiety od czasu do czasu stają się płaczliwe, powinieneś już
o tym wiedzieć. Czyż nie szlochałam jak bóbr, kiedy przyniosłeś kołyskę, którą sam zrobiłeś?
Płakałam, jakby świat się kończył.
– Płakałaś z radości. Teraz jesteś smutna.
– Radosna też. Dzisiaj patrzyłam na nasze dzieci, czułam ruchy maleństwa i myślałam
o tobie i o życiu, jakie prowadzimy. Mamy tyle szczęścia, Eoghan. Ile razy odmówiłam ci, kiedy
mnie prosiłeś, bym została twoją żoną?
– Już raz było za dużo.
Roześmiała się, chociaż łzy dusiły ją w gardle.
– Jednak ty nie przestawałeś ponawiać próśb. Uwodziłeś mnie pieśniami, opowieściami
i dzikimi kwiatami, a ja nadal twierdziłam, że nie zostanę żoną żadnego mężczyzny.
– Żadnego oprócz mnie.
– Żadnego oprócz ciebie.
Brannaugh odetchnęła głęboko powietrzem nocy, zapachem ogrodów, lasu i wzgórz.
Oddychała zapachem domu, wiedząc, że będzie musiała go porzucić, by wrócić do domu swego
dzieciństwa i stawić czoła przeznaczeniu.
– Wiedziałeś, kim jestem, a mimo to nadal mnie chciałeś. Nie moją moc, tylko mnie.
Ponieważ wiedział, jakie to dla niej ważne i że właśnie to otworzyło przed nim jej serce, które
takbardzo chciała trzymać zamknięte na klucz.
– A kiedy już nie mogłam walczyć z miłością do ciebie, powiedziałam ci wszystko i znowu ci
odmówiłam. Jednakty poprosiłeś znowu. Pamiętasz, co mi wtedy powiedziałeś?
– I powtórzę to teraz. – Odwrócił się do niej i wziął ją za ręce, takjaktamtego dnia przed laty.
– Ty jesteś moja, a ja twój. Przyjmę to, kim jesteś, i dam ci to, kim ja jestem. Będę z tobą,
Brannaugh, Czarownico z Ciemności z Mayo, w ogniu i w powodzi, w radości i w żałobie,
w czasie wojny i pokoju. Zajrzyj w moje serce, masz przecież taką moc. Popatrz we mnie
i ujrzyj miłość.
– I zajrzałam. Nadal ją widzę. Eoghan. – Przytuliła się do niego mocno. – Jestem taka
szczęśliwa.
Jednakzaczęła płakać.
Eoghan głaskał ją i uspokajał, po czym odsunął od siebie, by w bladym świetle księżyca
ujrzeć jej twarz.
– Musimy wrócić. Musimy pojechać do Mayo.
– Już niedługo. Niedługo. Przepraszam…
– Nie. – Dotknął ustami jej warg, tłumiąc jej słowa. – Nigdy mnie nie przepraszaj. Czy nie
słyszałaś moich słów?
– Skąd mogłam wiedzieć? Nawet kiedy słuchałam, kiedy czułam, jak chwytają mnie za
serce, skąd mogłam wiedzieć, że będę się tak czuła? Najbardziej na świecie pragnę tu zostać,
tylko tutaj. Być tu z tobą, a całą resztę zostawić daleko. Jednak nie mogę. Nie mogę nam tego
ofiarować. Eoghan, nasze dzieci.
– Nic ich nie tknie. – Znowu położył dłoń na jej brzuchu. – Nikt ani nic. Przysięgam.
– Musisz przysiąc, ponieważ kiedy nadejdzie czas, będę musiała je opuścić i stawić czoło
Cabhanowi wraz z moim bratem i siostrą.
– I ze mną. – Schwycił ją za ramiona, a w jego oczach zapłonął ogień. – Z czymkolwiek
będziesz walczyć, ja będę walczył u twego boku.
– Musisz przysiąc. – Delikatnie poprowadziła jego dłonie z powrotem na brzuch, w którym
kopał ich syn. – Eoghan, musisz przysiąc, że przede wszystkim będziesz chronił nasze dzieci. Ty
i mąż Teagan musicie ich bronić przed Cabhanem. Nigdy nie zdołam zrobić tego, co muszę, jeśli
nie będę miała pewności, że ich wuj i ojciec je chronią. Kochasz mnie, Eoghan, więc
przysięgnij.
– Oddałbym ci moje życie. – Wsparł czoło o jej czoło i czuła, jak ze sobą walczy,
mężczyzna, mąż, ojciec. – Przysięgam ci, że jeśli będzie trzeba, oddam za nasze dzieci życie.
Przysięgam, że będę je chronił.
– Jesteś dla mnie błogosławieństwem. – Uniosła jego dłoń do ust. – Błogosławieństwem. Nie
będziesz mnie prosił, żebym została?
– Musicie być we troje – przypomniał jej. – Złożyłaś przysięgę, która mnie również
obowiązuje. Jestem z tobą, mo chroi.
– Jesteś światłem we mnie. – Z westchnieniem wsparła głowę na jego ramieniu. – Światłem,
które świeci także w naszych dzieciach.
A ona użyje wszystkiego, czym jest, by chronić to światło i wszystko, co z niego pochodzi,
i by w końcu, nareszcie pokonać ciemność.
Czekała, ciesząc się z każdego kolejnego dnia, celebrując każdą chwilę. Kiedy jej dzieci
drzemały, a gdy to, które nosiła pod sercem, domagało się, by i ona odpoczęła, siadała przy ogniu
z księgą zaklęć, należącą niegdyś do jej matki. Czytała, dopisywała własne zaklęcia, swoje słowa
i myśli. Wiedziała, że przekaże tę księgę dalej, tak jak amulet, swojemu dziecku, które przejmie
misję Czarownicy z Ciemności, jeśli ona, Eamon i Teagan jej nie wypełnią.
Ich matka przysięgła, że jej dzieci, lub ci, którzy zrodzą się z ich krwi, zniszczą Cabhana.
Brannaugh widziała na własne oczy jednego z ich potomków z innego czasu, rozmawiała z nim.
I śniła o kobiecie, noszącej jej imię i jej amulet, która była, takjakBrannaugh, jedną z trojga.
Troje Sorchy będzie miało dzieci, a te będą miały dzieci, spuścizna nie zginie, a wraz z nią
cel, który będzie przechodził z pokolenia na pokolenie, dopóki nie zostanie osiągnięty. Brannaugh
nie chciała ani nie mogła się od tego odwrócić.
Takjaknie chciała i nie mogła powstrzymać wrzenia we krwi, które czuła, gdy lato chyliło się
ku końcowi.
Musiała jednak opiekować się dziećmi, zajmować zwierzętami, pielić ogród, doić małą kozę.
Pomagać sąsiadom i podróżnikom.
I uprawiać jasną, białą magię.
Gdy dzieci zapadły w sen – a Brin stoczył naprawdę heroiczną walkę z opadającymi
powiekami – wyszła przed dom, żeby zaczerpnąć powietrza.
I zobaczyła siostrę, która z jasnymi włosami splecionymi w warkocz szła ku niej ścieżką,
niosąc kosz w dłoni.
– Chyba wyczułaś, jak bardzo cię potrzebuję. Marzę o rozmowie z kimś, kto ma więcej niż
dwa lata.
– Przyniosłam ciemny chleb, upiekłam go aż nadto. I też za tobą tęskniłam.
– Zjedzmy go zaraz, jestem teraz bez przerwy głodna. – Brannaugh ze śmiechem uniosła
ręce, by objąć siostrę.
Teagan była taka śliczna, włosy miała niczym promienie słońca, a oczy jak fiołki, które tak
bardzo lubiła ich matka.
Brannaugh przytuliła ją mocno – po czym natychmiast się odsunęła.
– Jesteś przy nadziei!
– Nie mogłaś dać mi szansy, żebym sama ci o tym powiedziała? – Rozpromieniona,
uśmiechnięta Teagan zamknęła siostrę w mocnym uścisku. – Dopiero dziś rano zyskałam
pewność. Obudziłam się i wiedziałam, że kiełkuje we mnie życie. Jeszcze nie powiedziałam
Gealbhanowi, ponieważ najpierw musiałam powiedzieć tobie i jeszcze się upewnić. Teraz już
mam pewność. I gadam jaknajęta. Nie mogę się powstrzymać.
– Teagan. – W oczach Brannaugh pojawiły się łzy, ponieważ całując siostrę w policzki,
pamiętała małą dziewczynkę, która szlochała tamtego mrocznego poranka dawno temu. – Niech
cię bogowie błogosławią, deirfiúr bheag. Chodź do domu. Przygotuję ci napar, coś
wzmacniającego dla ciebie i nowego życia w tobie.
– Chcę powiedzieć Gealbhanowi – Teagan weszła za siostrą do domu i zdjęła szal – przy
małym strumyku, przy którym pierwszy raz mnie pocałował. A potem zawiadomię Eamona, że
znowu zostanie wujkiem. Chcę słyszeć muzykę i radosne głosy. Czy przyjdziesz do nas
wieczorem z Eoghanem i z dziećmi?
– Oczywiście, przyjdziemy, oczywiście. Będziesz miała muzykę i radosne głosy.
– Tęsknię za mamą. Wiem, że to niemądre, ale tak bardzo chciałabym jej powiedzieć.
I tacie. Noszę w sobie życie, które pochodzi od nich. Czy ty też taksię czułaś?
– Tak, za każdym razem. Kiedy Brin przyszedł na świat, a potem mała Sorcha, czułam jej
obecność, tylko przez chwilę. I taty też. Czułam, że tam są, kiedy moje dzieci wydały pierwszy
krzyk. To były chwile pełne radości, Teagan, ale i smutku. A potem…
– Opowiedz mi.
Brannaugh splotła dłonie na rosnącym w niej dziecku. Jej szare oczy wypełniła radość
i smutek.
– Czujesz miłość tak gwałtowną, tak bezgraniczną. To życie, które masz już nie w łonie, lecz
w ramionach, sprawia, że zalewa cię fala miłości. Wydaje ci się, że znasz to uczucie, ale nagle
wszystko, co czułaś przedtem, wydaje się blade i wątłe. Teraz wiem, co ona do nas czuła, co czuli
do nas mama i tata. Ty też się dowiesz.
– Czy może istnieć jeszcze głębsze uczucie? – Teagan przycisnęła dłoń do brzucha. – Wydaje
mi się już takie ogromne.
– Może. Sama się przekonasz. – Brannaugh popatrzyła na drzewa i kwitnące ogrody. Jej oczy
zasnuł dym. – Syn, którego nosisz, nie będzie tym wybranym, chociaż będzie miał siłę i moc.
Wybranym nie będzie również drugi syn, który przyjdzie po nim. Zostanie nią córka, twoje
trzecie dziecko. Ona będzie twoją jedną z trojga. Jasnowłosa, jak ty o dobrym sercu i bystrym
umyśle. Nazwiesz ją Ciara. Pewnego dnia to ona założy amulet, który zrobiła dla ciebie nasza
matka.
Brannaugh zakręciło się w głowie, więc szybko usiadła, a Teagan do niej podbiegła.
– Nic mi nie jest, naprawdę. To przyszło tak nagle, nie byłam przygotowana. Ostatnio stałam
się trochę ociężała. – Poklepała siostrę po dłoni.
– Ja nie patrzyłam. Nawet o tym nie pomyślałam.
– A dlaczego miałabyś o tym myśleć? Masz prawo być po prostu szczęśliwa. Za żadne
skarby nie chciałabym tego zepsuć.
– Nie zepsułaś. Jak mogłabyś coś zepsuć, mówiąc mi, że będę miała syna, potem jeszcze
jednego, a potem córkę? Nie, nie wstawaj. Dokończę ten napar.
Obie spojrzały na otwierające się drzwi.
– Nasz Eamon potrafi wyczuć świeży chleb na kilometr – zauważyła Teagan, kiedy wszedł
ich brat, jakzawsze z potarganymi włosami, które otaczały jego przystojną twarz.
Z szerokim uśmiechem powęszył w powietrzu niczym ogar.
– Mam nosa, to nie ulega wątpliwości, ale to nie on mnie tu przywiódł. Z chaty bije takie
światło, że mogłoby przyćmić księżyc. Mogłyście mi powiedzieć, że macie zamiar czarować.
– Nie czarowałyśmy, tylko rozmawiałyśmy. Wieczorem urządzamy u nas małe céili. A ty
możesz dotrzymać Brannaugh towarzystwa, kiedy pójdę powiedzieć Gealbhanowi, że zostanie
ojcem.
– Skoro już macie świeży chleb, mógłbym… Ojcem? – Błękitne oczy Eamona zapłonęły
radością. – To dopiero doskonałe nowiny! – Schwycił Teagan w ramiona i okręcił się z nią
dookoła, a kiedy się roześmiała, obrócił ją jeszcze raz. – Zrobiłbym to samo z tobą, ale mógłbym
złamać sobie kręgosłup, bo jesteś teraz wielka jakgóra – zwrócił się do drugiej siostry.
– Nie myśl, że posmarujesz ten chleb moim dżemem.
– Bardzo piękna góra. Taka, która obdarzyła mnie już przystojnym siostrzeńcem i czarującą
siostrzenicą.
– Może za to dostaniesz kapkę.
– Gealbhan oszaleje z radości. – Delikatnie pogładził siostrę po policzku. – Dobrze się czujesz,
prawda, Teagan?
– Czuję się cudownie. I przygotuję ucztę, która będzie wspaniała.
– O tak, pasuje mi to.
– A ty powinieneś znaleźć kobietę, która będzie pasowała do ciebie – dodała Teagan –
ponieważ byłbyś wspaniałym ojcem.
– Wystarczy, że wy dwie wydajecie na świat dzieci, żebym mógł być szczęśliwym wujkiem.
– Ona ma włosy jak ogień, oczy jak morze w czasie sztormu i też posiada moc. – Brannaugh
odchyliła się na krześle i pogłaskała wydatny brzuch. – Ostatnio wizje przychodzą falami. Chyba
część pochodzi od niego, jest bardzo niecierpliwy. – Uśmiechnęła się. – Ale cieszę się, że
zobaczyłam kobietę, która cię zdobędzie, Eamon. Nie tylko na chwilę, lecz na zawsze.
– Nie szukam kobiety. A w każdym razie nie tej jednej jedynej.
Teagan przykryła dłoń brata swoją.
– Zawsze myślałeś, że nie powinieneś mieć kobiety, żony, ponieważ musisz chronić siostry.
Jednakmylisz się, Eamon. Jesteśmy trojgiem i my dwie jesteśmy równie silne, jak ty. Kiedy się
zakochasz, nie będziesz miał nic do powiedzenia.
– Nie spieraj się z kobietą w ciąży, zwłaszcza z czarownicą – dodała Brannaugh. – Ja nigdy
nie szukałam miłości, ona sama mnie znalazła. Teagan na nią czekała i miłość także ją znalazła.
Przed miłością nie można uciec, mo dearthair, ona cię i tak dosięgnie. Kiedy wrócimy do
domu… – W jej oczach znowu błysnęły łzy. – Ach, do diaska, wygląda na to, że płaczę teraz przy
każdym słowie. Musisz się na to przygotować, Teagan, będziesz miała humory bardziej zmienne
niż pogoda.
– Ty też to poczułaś. – Teraz Eamon położył dłoń na dłoni Brannaugh. – Wracamy do domu,
i to już niedługo.
– W następną pełnię. Musimy wyruszyć przy następnym pełnym księżycu.
– Miałam nadzieję, że zostało nam jeszcze trochę czasu – szepnęła Teagan. – Miałam
nadzieję, że zdążysz urodzić, chociaż moja głowa i serce wiedziały, że to nie poczeka.
– Tego syna urodzę w Mayo. To dziecko urodzi się w domu. Chociaż… tu też mamy dom. Ty
nie – zwróciła się do Eamona. – Czekałeś, byłeś tutaj z nami, ale twoje serce, umysł i dusza
pozostały w Mayo.
– Powiedziano nam, że wrócimy do domu, dlatego czekałem. Ci troje, którzy przyjdą po nas,
też czekają. – Eamon przesunął palcami po niebieskim kamieniu, zawieszonym na szyi. – Znowu
ich spotkamy.
– Śnię o nich – powiedziała Brannaugh. – O tej, która nosi moje imię, i o pozostałych.
Walczyli, ale ponieśli porażkę.
– Będą walczyć znowu – zapewniła ją Teagan.
– Zadali mu ból. – W oczach Eamona zapłonął ogień. – Krwawił, krwawił tak jak wtedy,
kiedy ta kobieta, Meara, która przyszła z Connorem, ugodziła go mieczem.
– Krwawił – zgodziła się Brannaugh – ale jego rany już się zagoiły. Znowu zbiera siły, czerpie
moc z ciemności. Nie widzę, gdzie ani jak, ale to czuję. Nie mogę zobaczyć, czy zmienimy bieg
przyszłych wydarzeń, czy go unicestwimy, ale widzę tamtych i wiem, że jeśli nam się nie uda,
oni będą walczyli dalej.
– Dlatego wrócimy do domu i znajdziemy sposób, żeby ci, którzy przyjdą po nas, nie byli
w tej walce sami.
Brannaugh pomyślała o śpiących na górze dzieciach. Bezpiecznych i nadal tak niewinnych.
I o dzieciach dzieci swoich dzieci, w innym czasie, w Mayo. Które nie były ani bezpieczne, ani
niewinne.
– Znajdziemy sposób. Wrócimy do domu. Ale dzisiaj będziemy świętować, cieszyć się
muzyką. A my troje złożymy dzięki wszystkim, którzy byli przed nami, za światło. I za życie –
dodała, kładąc jedną dłoń na swoim brzuchu, a drugą na brzuchu siostry.
– A jutro – Eamon wstał – zaczniemy obmyślać, jakzniszczyć to, co odebrało życie naszemu
ojcu i matce.
– Dotrzymasz towarzystwa Brannaugh? Chciałabym teraz pomówić z Gealbhanem.
– Daj mu dziś tylko radość. – Brannaugh wstała razem z siostrą. – Jutro powiesz resztę.
Dzisiaj tylko się radujcie, takmało czasu nam zostało.
– Dobrze. – Teagan pocałowała siostrę i brata. – Eoghan musi przynieść harfę.
– Zadbam o to. Wypełnimy las muzyką, która popłynie ponad wzgórzami.
Kiedy młodsza siostra wyszła, Brannaugh usiadła, a Eamon podsunął jej napar.
– Wypij. Blado wyglądasz.
– Jestem trochę zmęczona. Eoghan już wie. Rozmawiałam z nim i jest gotów z nami jechać,
gotów zostawić wszystko, co tu zbudował. Nigdy nie myślałam, że tak ciężko mi będzie wracać.
Nie przypuszczałam, że będę taka rozdarta.
– Bracia Gealbhana zajmą się ziemią twoją i Teagan.
– Tak, to pewne pocieszenie. Nie dla ciebie, ta ziemia nigdy nie była twoja. – Znowu czuła
jednocześnie i radość, i smutek. – Bez względu na to, co się wydarzy, zostaniesz w Mayo. Nie
widzę, co my zrobimy, to znaczy Eoghan, ja i dzieci, ale Teagan tu wróci, tego jestem pewna.
Teraz tu jest jej miejsce.
– To prawda – zgodził się z nią brat. – Ona na zawsze pozostanie Czarownicą z Ciemności
z Mayo, ale jej dom i jej serce są w Clare.
– Jak to będzie, Eamon, kiedy zamieszkamy tak daleko od siebie, skoro przez całe życie
byliśmy razem?
Spojrzał na nią oszałamiająco błękitnymi oczami, odziedziczonymi po ojcu.
– Odległość nic nie znaczy. Zawsze będziemy razem.
– Jestem płaczliwa i niemądra i bardzo mi się to nie podoba. Mam nadzieję, że ten nastrój
wkrótce minie, bo inaczej chyba rzucę na siebie klątwę.
– Cóż, pod koniec ciąży z małą Sorchą cały czas się złościłaś i miałaś niewyparzony język,
więc chyba wolę, jakpłaczesz.
– Ja na pewno nie. – Brannaugh wypiła napar, wiedząc, że ją uspokoi. – Przed podróżą
dodam trochę więcej mocy do mikstury Kathela i Alastara. Roibeard jeszcze jej nie potrzebuje,
jest silny.
– Właśnie poluje. – Eamon lubił mówić o swoim sokole. – Za każdym razem wypuszcza się
dalej. I leci na północ, codziennie frunie ku północy. On też wie, że wkrótce wyruszymy.
– Wyślemy wici. W zamku Ashford powitają nas z radością. Przyjmą dzieci Sorchy
i Daithiego z otwartymi ramionami.
– Zajmę się tym. – Usiadł wygodniej ze swoim naparem i uśmiechnął się do siostry. –
A zatem mówisz, że ma włosy jakogień?
Takjakmyślał, Brannaugh się roześmiała.
– Och, a kiedy się spotkacie, ty staniesz jaksłup soli.
– Nie ja, moja droga. Na pewno nie ja.
ROZDZIAŁ DRUGI
Dla dzieci była to przygoda. Perspektywa długiej podróży, oglądania nowych miejsc – zwłaszcza
z nagrodą u celu, którym był zamek– sprawiła, że Brin nie mógł się doczekać wyjazdu.
Szykując niezbędne rzeczy, Brannaugh znowu wróciła myślami do tego poranka dawno temu,
kiedy posłuszna matce pakowała cały ich dobytek. W takim pośpiechu, pomyślała, tak
nieodwołalnie. Pamiętała, jak ostatni raz spojrzała na matkę, która jaśniejąc resztkami mocy,
jakie jej pozostały, stała przed chatą w lesie.
Teraz pakowała się, by tam wrócić, spełnić obowiązek, wypełnić przeznaczenie. Kiedyś nie
mogła się tego doczekać – aż do narodzin ich pierwszego dziecka, aż do chwili, gdy zalała ją fala
miłości do malca, który teraz biegał wkoło jakszalony, niemal rozgorączkowany z podniecenia.
Jednakprzed wyjazdem czekało ją jeszcze jedno zadanie.
Przygotowała wszystko, co było jej potrzebne: miskę, świecę, księgę, zioła i kamienie –
i spojrzała na syna z dumą, ale i z żalem.
– Nadszedł dla niego czas – powiedziała do Eoghana.
Mąż, rozumiejąc, pocałował ją w czoło.
– Zabiorę Sorchę na górę, położę ją spać.
Brannaugh skinęła głową i zawołała Brina.
– Nie jestem zmęczony. Dlaczego nie możemy jechać już teraz i spać pod gwiazdami?
– Wyjedziemy o świcie, ale najpierw jeszcze musimy coś zrobić, ty i ja.
Usiadła i rozłożyła ramiona.
– Chodź tu, usiądź ze mną. Mój synek – szepnęła, kiedy wdrapał się na jej kolana. – Moje
serce. Wiesz, kim jestem.
– Mamą – powiedział, wtulając się w nią.
– Tak, ale nigdy nie ukrywałam przed tobą, kim jeszcze. Jestem Czarownicą z Ciemności,
córką Sorchy i Daithiego. Mam to we krwi. I ty też. Widzisz tę świeczkę?
– Ty ją zrobiłaś. Mamy robią świeczki i pieką ciastka, a tatusiowie jeżdżą konno.
– Doprawdy? – Roześmiała się i postanowiła, że na razie nie będzie odbierała mu tych
złudzeń. – To prawda, robię świece. Widzisz ten knot, Brin? Jest zimny i nie płonie. Spójrz na
świecę, Brin, spójrz na knot. Zobacz światło i ogień, maleńki płomyk, i poczuj ciepło, zobacz
światełko, które zapłonie. Masz światło, płomień w sobie. Spójrz na knot, Brin.
Mruczała do niego monotonnie i czuła, jak jego energia zaczyna się formować, jak
zaczynają łączyć się ich myśli.
– Światło jest mocą. Moc jest światłem. W tobie, z ciebie, przez ciebie. Twoja krew, moja
krew, nasza krew, twoje światło, moje światło, nasze światło. Poczuj, co w tobie żyje, co w tobie
czeka. Spójrz na knot, on czeka na twoje światło. Na twoją moc. Użyj jej. Pozwól, by w tobie
wezbrała, powoli, powoli, delikatna i czysta. Sięgnij po nią, ponieważ ona należy do ciebie.
Sięgnij, dotknij jej, użyj. Przywołaj światło.
Knot zaiskrzył, zgasł, po czym rozjarzył się znowu i błysnął równym płomieniem.
Brannaugh pocałowała syna w czubek głowy. Oto, pomyślała, nauczył się panować nad
pierwszym żywiołem. Jej synekjuż nigdy nie będzie po prostu dzieckiem.
Radość i smutek, na zawsze ze sobą splecione.
– Świetnie ci poszło.
Uniósł ku niej twarzyczkę i uśmiechnął się.
– Mogę jeszcze raz?
– Tak – pozwoliła, znowu go całując. – Jednak najpierw mnie wysłuchaj, i to uważnie,
ponieważ będziesz musiał nauczyć się o wiele więcej. Najważniejsze, żebyś wiedział, żebyś
przysiągł, że nigdy nikogo nie skrzywdzisz tym, kim jesteś, tym, co masz. Posiadasz dar, Brin, ale
nigdy nikomu nie możesz wyrządzić nim krzywdy. Przysięgnij to mnie, sobie i wszystkim, którzy
byli przed nami i którzy nadejdą po nas.
Wzięła athame i przecięła sobie skórę na dłoni.
– Złożymy przysięgę krwi. Matka synowi, syn matce, moc mocy.
Brin z powagą w oczach wyciągnął dłoń i zamrugał szybko, kiedy athame drasnęło jego
skórę.
– Nikomu nie wyrządzę nim krzywdy – powiedział, gdy Brannaugh wzięła go za rękę
i zmieszała ich krew.
– Nikomu nie wyrządzisz nim krzywdy – powtórzyła, po czym mocno przytuliła synka
i pocałowała niewielką rankę, która natychmiast się zagoiła. – Teraz możesz zapalić jeszcze jedną
świeczkę. A potem zrobimy razem ochronne amulety, dla ciebie, twojej siostry i ojca.
– A dla ciebie, mamo?
Brannaugh dotknęła naszyjnika.
– Ja już mam.
W porannej mgle Brannaugh, z opatuloną córeczką w ramionach, wspięła się na wóz.
Spojrzała na synka, zarumienionego z radości, siedzącego w siodle przed ojcem. Popatrzyła na
jasnowłosą siostrę, siedzącą w milczeniu na Alastarze, na brata, z mieczem dziadka przy boku,
wysokiego i wyprostowanego w siodle, na klaczy, którą nazwał Mithra. I na Gealbhana,
czekającego spokojnie na pięknej klaczy, którą Alastar spłodził trzy lata temu.
Zacmokała na starego konia pociągowego i przy wtórze radosnych okrzyków Brina ruszyli
w drogę. Brannaugh obejrzała się tylko raz, spojrzała na dom, który pokochała, pytając się
w duchu, czy będzie jej dane jeszcze go zobaczyć.
Potem patrzyła już tylko przed siebie.
Przed uzdrowicielami wszystkie drzwi stały otworem – takjakprzed muzykantami – i chociaż
dziecko w jej łonie często było niespokojne, Brannaugh i jej rodzina bez trudu znajdowali po
drodze gościnne schronienie.
Eoghan grał, ona, Teagan lub Eamon przygotowywali maści i napary dla chorych i rannych,
a Gealbhan pracował, nie szczędząc mocnych pleców i twardych dłoni.
Pewnej pięknej nocy spali pod gwiazdami, o czym tak bardzo marzył Brin, a strzegły ich
ogar, sokół i koń.
Nie napotkali po drodze żadnych trudności, choć Brannaugh była pewna, że nowiny szybko
się rozeszły. Nie było tajemnicą, że wszyscy troje jechali przez Clare do Galway.
– Cabhan też na pewno już wie – powiedział Eamon, gdy zrobili przerwę w podróży, by dać
odpocząć koniom i pozwolić dzieciom na chwilę swobody.
Brannaugh siedziała między bratem i siostrą. Gealbhan i Eoghan poili konie, a Eamon zarzucił
linkę do wody.
– Jesteśmy silniejsi niż wtedy – przypomniała mu Teagan. – Kiedy jechaliśmy na południe,
byliśmy dziećmi. Teraz wracamy na północ jako dorośli.
– On się martwi – Brannaugh pogładziła swój brzuch – ponieważ ty i ja nie wracamy same.
– Nie wątpię ani w waszą moc, ani w siłę woli.
– A mimo to się martwisz.
– Cały czas się zastanawiam, czy to naprawdę musi być teraz – wyznał Eamon. – Wiem, że
tak, czuję to równie mocno, jak wy, byłoby mi jednak łatwiej, gdybyście obie mogły spokojnie
urodzić, zanim stawimy czoło temu, co nas czeka.
– Takie jest przeznaczenie, ale szczerze mówiąc, cieszę się, że spędzimy dzień lub dwa
u kuzynów. I na wszystkich bogów, z radością zejdę na dłużej z tego piekielnego wozu.
– Miodowe ciastka Ailish śnią mi się po nocach, nikt nie robi lepszych niż ona.
– Śnisz brzuchem – zauważyła Teagan.
– Człowiek musi jeść. Ha! – Pociągnął linkę, na której końcu miotała się ryba. – I jeść
będziemy.
– Potrzebna ci będzie więcej niż jedna – powiedziała Brannaugh, co natychmiast
przypomniało im te same słowa, które wypowiedziała ich matka pewnego pięknego, szczęśliwego
dnia, który spędzili na rzece w Mayo.
Pozostawili za sobą dzikie ostępy Clare, popychani silnymi wiatrami i smagani nagłymi
ulewami, i podążali przez zielone wzgórza Galway, a także przez pola, pełne beczących owiec.
Mijali chaty, z których kominów unosił się dym. Roibeard leciał przed nimi, przecinając warstwy
chmur, które zmieniały niebo w miękkie, szare morze.
Dzieci drzemały na wozie, ułożone wygodnie między pakunkami, a obok Brannaugh siedział
czujny Kathel.
– Stoi tu więcej chat, niż zapamiętałam. – Teagan jechała obok wozu na niezmordowanym
Alastarze.
– Minęło wiele lat.
– Ziemia jest tu dobra… niemal słyszę, jakGealbhan o tym myśli.
– Chciałabyś tutaj zamieszkać? To miejsce do ciebie przemawia?
– Tak, ale nasza chata w lasach Clare również. A mimo to im bliżej jesteśmy domu, tym
bardziej do niego tęsknię. Na tak długo musieliśmy go opuścić, a teraz… Czujesz to, Brannaugh?
Jaknas woła?
– Tak.
– Boisz się?
– Tak. Boję się tego, co nas czeka, ale jeszcze bardziej tego, że poniesiemy klęskę.
– Nie poniesiemy. – Widząc ostre spojrzenie siostry, Teagan pokręciła głową. – Nie, nie
miałam żadnej wizji, ale jestem tego pewna. Coraz bardziej, im bliżej jesteśmy domu. Nie
przegramy, ponieważ światło zawsze pokona ciemność, choćby miało to trwać tysiąc lat.
– Mówisz zupełnie jakona – szepnęła Brannaugh. – Jaknasza matka.
– Ona jest w nas wszystkich, dlatego nie przegramy. Och, spójrz, Brannaugh! To drzewo
z powykręcanymi gałęziami! Pamiętasz, jak Eamon powiedział naszej kuzynce Mabh, że ożywa
przy każdej pełni, żeby ją przestraszyć? Jesteśmy blisko domu Ailish, już prawie dojechaliśmy na
miejsce.
– Dalej, jedź przodem.
Twarz siostry zajaśniała, jakby Teagan znów stała się dzieckiem. Odrzuciła głowę w tył
i roześmiała się radośnie.
– Właśnie takzrobię.
Podjechała do męża, roześmiała się jeszcze głośniej, po czym pognała galopem. Siedzący
obokBrannaugh Kathel zapiszczał, zadrżał.
– No, biegnij. – Brannaugh pogłaskała psa.
Zeskoczył z wozu i dopędził konia, a sokół szybował nad ich głowami.
Wracali do domu, przecież mieszkali tutaj przez pięć lat. Brannaugh widziała, że wszędzie
panował taki sam porządekjakzawsze, zobaczyła nowe zabudowania i padok, na którym tańczyły
źrebaki.
Dostrzegła jasnowłosego chłopca, który prawie dusił w uścisku Kathela. A kiedy malec się
uśmiechnął, poznała, że to Lughaidh, najmłodszy i ostatni syn jej kuzynki.
Ailish podbiegła do wozu. Nieco się zaokrągliła, a w jej jasnych włosach lśniły nitki siwizny,
ale oczy miała równie radosne i pełne życia, jakzawsze.
– Brannaugh! Och, spójrzcie tylko na naszą Brannaugh! Seamus, chodź tu i pomóż kuzynce
zejść z wozu.
– Poradzę sobie. – Brannaugh zeszła o własnych siłach i chwyciła Ailish w objęcia. – Och,
moje serce takbardzo się cieszy, że znowu cię widzę.
– I moje, że widzę ciebie. Jesteś równie piękna, jakzawsze. Taka podobna do matki. Och, a to
nasz Eamon, jaki przystojny! Moi kuzyni, cała trójka, wrócili, tak jak obiecali. Posłałam bliźniaki,
żeby przyprowadziły Bardana z pola, a ty, Seamus, pędź do Mabh i powiedz, że przyjechali.
Z oczami pełnymi łez znowu objęła Brannaugh.
– Mabh z mężem mieszkają we własnej chacie, tuż po drugiej stronie drogi. Mabh zaraz
urodzi swoje pierwsze. Będę babcią! Och, nie mogę przestać paplać. A to Eoghan, prawda?
I Gealbhan, mąż Teagan. Witajcie, witajcie wszyscy. A gdzie wasze dzieci?
– Śpią na wozie.
Nic nie mogło powstrzymać Ailish, by nie obudzić maluchów i nie napchać ich miodowymi
ciasteczkami, które tak czule wspominał Eamon. Potem Connal, który sam był jeszcze
niemowlęciem, gdy Brannaugh ostatni raz go widziała, zabrał dzieci, żeby pokazać im nowy miot
szczeniaków.
– Będą z nim bezpieczne, daję wam słowo – zapewniała Ailish, podając im napar z ziół. –
Connal to dobry chłopak, sama pomagałaś sprowadzić go na świat. Niech mężczyźni zajmą się
końmi, a wy obie musicie chwilę odpocząć.
– Och tak. – Brannaugh wypiła łyk, czując, jak napój i ogień wypełniają jej ciało
przyjemnym ciepłem. – Siedzę na fotelu, który się nie porusza.
– Jedz. Nosisz w sobie jeszcze kogoś, kto potrzebuje pożywienia.
– Umierałam z głodu przez cały dzień i pół nocy. Teagan nie ma takiego apetytu, jeszcze. Ale
wszystko przed nią.
– Och, jesteś przy nadziei? – Rozpromieniona Ailish położyła dłonie na sercu. – Moja słodka,
mała Teagan także zostanie matką? Kiedy te wszystkie lata przeminęły? Dopiero co sama byłaś
dzieckiem. Zostaniecie? Zostaniecie do rozwiązania? – zapytała. – Do Mayo jeszcze dość daleko,
a ty już jesteś na ostatnich nogach. Widzę, że to niedługo.
– Za dzień lub dwa i już się nie mogę doczekać. Dziecko urodzi się w Mayo. Takie jest
przeznaczenie. Musi takbyć.
– Musi? – Ailish złapała za rękę najpierw Brannaugh, a potem Teagan. – Musi? Ułożyłyście
sobie życie w Clare. Jesteście kobietami, matkami. Czy naprawdę musicie wracać tam, gdzie czai
się ciemność?
– Jesteśmy kobietami i matkami, ale też kimś więcej. Nie możemy się odwrócić plecami do
naszego przeznaczenia. Ale nie martw się, kuzynko. Nie myśl o tym. Mamy dzisiejszy dzień,
gorący napar, ciastka i rodzinę.
– Wrócimy. – Gdy obie na nią spojrzały, Teagan przycisnęła dłoń do serca. – Czuję to.
Wrócimy. Wierzę w to. A ty uwierz w nas. Myślę, że wiara dodaje nam sił.
– Jeśli tak, wierzę w was bezgranicznie.
Ucztowali całą rodziną, przy muzyce, a przez noc i dzień panował spokój. Jednak Brannaugh
nie mogła znaleźć sobie miejsca. Kiedy jej mąż spał już smacznie w łóżku, które oddali im
gospodarze, ona usiadła przy ogniu.
Weszła Ailish w koszuli nocnej, z grubym szalem na ramionach.
– Powinnaś wypić tę miksturę, którą zawsze mi przygotowywałaś tuż przed rozwiązaniem,
kiedy dziecko było już takciężkie, że nie mogłam spać.
– Szukam jej w płomieniach i w dymie – szepnęła Brannaugh. – Nie mogę się opanować, tak
bardzo za nią tęsknię, coraz bardziej, im bliżej jesteśmy domu. Brakuje mi ojca i to sprawia mi
ból, ale tęsknota za matką wzbudza we mnie żal, który nie znajduje ukojenia.
– Wiem. – Ailish usiadła obokniej. – Czy ona do ciebie przychodzi?
– Odwiedza mnie w snach, ale tylko na chwilę. Tak bardzo chciałabym usłyszeć jej głos,
usłyszeć, jakmówi, że postępuję słusznie. Że robię to, czego ona by pragnęła.
– Och, moje serce, oczywiście, że tak. Pamiętasz ten dzień, kiedy nas opuściliście?
– Pamiętam. Wyjeżdżając, sprawiliśmy wam ból.
– Rozstania zawsze bolą, ale postąpiliście właściwie, z czasem to zrozumiałam. Zanim
wyjechałaś, powiedziałaś mi o Lughaidzie, synu, którego nosiłam wtedy pod sercem.
Powiedziałaś, że on musi być ostatni, ponieważ ani ja, ani następne dziecko nie przeżyjemy
kolejnego porodu. Przygotowałaś dla mnie miksturę, którą kazałaś mi pić w każdą pełnię księżyca,
abym nie miała więcej dzieci. To było dla mnie bardzo trudne.
– Wiem. – Teraz rozumiała to jeszcze lepiej, gdyż sama miała dzieci. – Jesteś wspaniałą
matką i dla mnie też nią byłaś.
– Nie widziałabym, jak rosną moje dzieci, jak moja najstarsza córka sama rozkwita w ciąży.
Nie zobaczyłabym Lughaidha, taksłodkiego i bystrego, jakmówiłaś, chłopca z głosem anioła.
Ailish pokiwała głową wpatrzona w ogień, jakby w płomieniach i dymie widziała tamten
dzień.
– Ochroniłaś mnie i moją rodzinę, dałaś mi lata, których mogłam nie mieć. Jesteś dokładnie
taka, jaką pragnęłaby cię widzieć twoja matka. I chociaż sprawia mi ból myśl, że stawicie czoło
Cabhanowi, wiem, że musicie to zrobić. Nigdy nie wątp w to, że matka jest z ciebie dumna.
Nigdy, Brannaugh.
– Przynosisz mi pocieszenie, Ailish.
– Będę w was wierzyć, tak jak prosiła Teagan. Każdego wieczoru zapalę świecę tą odrobiną
mocy, jaką posiadam, aby płonęła dla ciebie, Teagan i Eamona.
– Wiem, że lękasz się mocy.
– Ale ona płynie także w mojej krwi, jesteśmy przecież rodziną. Codziennie o zmierzchu
zapalę świecę, a w światło tchnę moją wiarę. Wiedz, że będzie płonęło dla ciebie i twoich.
Pamiętaj o tym i wracajcie bezpiecznie.
– Wrócimy, ja w to wierzę. Wrócimy, a ty będziesz kołysała dziecko, które noszę pod sercem.
Wyruszyli w dalszą drogę z małym, łaciatym pieskiem, podarowanym uroczyście dzieciom
przez kuzynów, obiecując, że zostaną dłużej, kiedy będą wracali.
Powietrze stawało się coraz chłodniejsze, wiatr coraz bardziej przenikliwy.
Brannaugh nieraz słyszała głos Cabhana, figlarny i uwodzicielski, szepczący wśród
podmuchów.
Czekam.
Widziała wtedy, jak Teagan patrzy na wzgórza, a Eamon przesuwa palcami po amulecie,
i wiedziała, że oni również go słyszą.
Nagle sokół zmienił kierunek, Alastar zaczął rwać się w tę samą stronę, a Kathel zeskoczył
z wozu i na rozstaju dróg skręcił w bok.
– To nie w tę stronę. – Eoghan podjechał do wozu. – Jutro dojedziemy do Ashford, ale to nie
w tym kierunku.
– Nie, to nie jest droga do Ashford, ale musimy nią pojechać. Zaufaj przewodnikom,
Eoghan. Czeka nas jeszcze jakieś zadanie. Czuję to.
Eamon podjechał z drugiej strony.
– Jesteśmy już blisko domu – powiedział. – Tak blisko, że prawie czuję jego zapach, ale ktoś
nas wzywa.
– Tak, ktoś nas wzywa. A my odpowiemy na wezwanie. – Wyciągnęła rękę i dotknęła
ramienia męża. – Musimy.
– W takim razie jedźmy.
Brannaugh nie znała drogi, a jednak wydała jej się znajoma. Łącząc się myślami z ogarem,
rozpoznawała ścieżki, zakręty, wzgórza. I, och, czuła Cabhana, jak szuka ich trojga, jak ciemność
wyciąga ręce, spragniona i niecierpliwa, by zabrać to wszystko, czym była ona, najstarsza
z trojga, i jeszcze więcej.
Zamglone słońce skryło się za wzgórzami, oni jednak jechali dalej. Po długich godzinach
spędzonych na wozie bolały ją plecy i czuła coraz większe pragnienie, jednak nie przerywali
podróży.
W zapadającej ciemności Brannaugh dostrzegła cień budowli, wzniesienie otoczone polami.
Miejsce kultu, pomyślała, czuła to już z daleka.
I miejsce mocy.
Zatrzymała wóz, by odetchnąć nocnym powietrzem.
– On nie może się tu dostać, to miejsce jest zbyt pełne mocy.
– Coś tu jest – mruknął Eamon.
– Coś jasnego – dodała Teagan. – Pełnego siły i światła. Coś bardzo starego.
– To ci, którzy byli przed nami. – Brannaugh, wdzięczna za pomoc, pozwoliła, by mąż zniósł
ją z wozu. – Przed naszą matką. Przed czasem, jaki znamy.
– To kościół. – Gealbhan zdjął Teagan z konia. – Ale nikogo tu nie ma.
– Są tutaj. – Wyczerpana Teagan wsparła się o męża. – Ci, którzy byli przed nami, którzy
uświęcili tę ziemię. Oni bronią mu dostępu tutaj. To święte miejsce.
– A dzisiaj w nocy należy do nas. – Brannaugh postąpiła krok do przodu i uniosła ramiona. –
Bogowie światła, jasna bogini, wzywamy was w nocnej godzinie. W imię mocy, którą od was
mamy, w imię celu, ku któremu zdążamy, dajcie nam u siebie schronienie, zanim spełni się
przeznaczenie. Jesteśmy Sorchy potomkami, z ciemności czarownikami. Na wasze wezwanie,
niech taksię stanie.
Przez okna, przez drzwi, które stanęły otworem, wypłynęło jasne światło, powiało ciepłem.
– Jesteśmy tu mile widziani. – Brannaugh, czując, jak opuszcza ją całe zmęczenie,
z uśmiechem wzięła córkę na ręce. – Witają nas.
Ułożyła dzieci do snu na posłaniach, które przygotowała na podłodze. Cieszyła się, że oboje
byli zbyt wyczerpani, by jęczeć lub protestować, ponieważ przypływ energii okazał się tylko
chwilowy.
– Słyszycie ich? – zapytał szeptem Eamon.
– Nawet ja ich słyszę. – Eoghan rozglądał się uważnie wokoło, patrzył po kamiennych
ścianach, drewnianych ławach. – Śpiewają.
– Tak. – Gealbhan podniósł szczeniaka, żeby go uspokoić. – Tak miękko i pięknie, jak mogłyby
śpiewać anioły albo bóstwa. To święte miejsce.
– I oferuje nam nie tylko schronienie na noc. – Brannaugh wstała, przyciskając dłoń do
pleców. – Dostaniemy od nich błogosławieństwo i światło. Wezwali nas tutaj ci, którzy byli przed
nami.
Teagan delikatnie, z szacunkiem, dotknęła palcami ołtarza.
– Ten kościół zbudował król w podziękowaniu za okazaną mu dobroć. Dotrzymał obietnicy
i zbudował go przy drodze pielgrzymów. To opactwo nazywa się Ballintubber. – Z uśmiechem
uniosła dłonie. – Tyle widzę. – Odwróciła się do męża. – Tak, to święte miejsce, a my poprosimy
o błogosławieństwo tych, którzy nas tu wezwali.
– Tak jak król, musimy dotrzymać obietnicy – powiedziała Brannaugh. – Eoghan, kochany,
czy mógłbyś przynieść mi księgę matki?
– Tak, ale tylko jeśli usiądziesz. Siadaj, Brannaugh. Jesteś bardzo blada.
– To prawda, jestem bardzo zmęczona, ale uwierz mi, musimy to zrobić. To pomoże nam
wszystkim. Teagan…
– Wiem, czego potrzebujemy. Zaraz…
– Siadajcie – przerwał jej brat. – Ja wszystko przyniosę, a wy odpocznijcie. Gealbhan, usiądź
na nich, jeśli nie będą chciały cię posłuchać.
Jednakwystarczyło, by Gealbhan delikatnie dotknął policzka Teagan i ujął Brannaugh za rękę,
żeby obie usiadły.
– Co musicie zrobić? – zapytał żonę.
– Musimy złożyć ofiarę, wezwać tych, którzy byli przed nami, i poprosić o pomoc. Cabhan
nie może tu wejść ani nas zobaczyć, tutaj nie posiada żadnej mocy, dlatego możemy wszyscy się
zebrać.
– Co będzie wam potrzebne?
– Jesteś najlepszy z nas wszystkich. – Teagan pocałowała go w policzek. – Pomóż Eamonowi.
Przysięgam, że nie ruszymy się z Brannaugh z miejsca i będziemy odpoczywały.
Gdy odszedł, odwróciła się szybko do siostry.
– Czujesz ból.
– Tak, ale to jeszcze nie bóle porodowe. Sama się przekonasz, że dziecko często daje ci
przedsmak tego, co cię czeka. Zaraz mi przejdzie. Jednak dobrze jest odpocząć. To, co mamy do
zrobienia, wymaga siły.
Przeznaczyli godzinę na odpoczyneki przygotowania.
– Musimy stworzyć krąg – powiedziała Brannaugh do Eoghana – i złożyć ofiarę. Nie lękaj się
o mnie.
– Równie dobrze mogłabyś mnie prosić, abym przestał oddychać.
– Potrzebujemy twojej miłości i wiary, twojej i Gealbhana.
– I je macie.
Stworzyli krąg i rozpalili ogień, nad którym zawisł w powietrzu kocioł. Z dłoni Teagan spłynęła
do naczynia woda, Brannaugh dodała zioła, a Eamon wrzucił pokruszone kamienie.
– Pochodzą z domu, który zbudowaliśmy.
– A to – Teagan otworzyła mieszek i wsypała zawartość do kotła – z domu, do którego
zmierzamy. Wysuszony kwiat, kamyk, kawałekkory.
– Cenniejsze dla nas niż srebro i złoto. Ofiarujemy to wam. I lokmego pierworodnego.
– Pióro mojego przewodnika. – Eamon dorzucił pióro do wrzącej wody.
– Amulet, który zrobiła dla mnie matka.
– Och, Teagan – szepnęła Brannaugh.
– Ona by tego chciała. – Teagan wrzuciła swoją ofiarę.
– To, co jest nam drogie, wam oddajemy i łzę czarownicy ofiarujemy. Przypieczętujemy
ofiarę krwi naszej kroplami, byście wiedzieli, że w prawdzie stajemy przed wami.
Każde z trojga nacięło skórę poświęconym nożem i ofiarowało swoją krew, od której
zawartość kotła zaczęła jeszcze mocniej wrzeć i dymić.
– Ojcze, matko, krew z naszej krwi i kość z naszej kości, my, sieroty, na zawsze dochowaliśmy
wierności. Daj nam w tym świętym miejscu, w tej świętej godzinie, moc swoją prawą,
świetlaną, co nigdy nie przeminie. Z nią zwyciężymy, Cabhana unicestwimy. Napełnij nas troje
czarowników z ciemności siłą i mocą swej jasności. Na nasze wezwanie niech taksię stanie.
Pomiędzy murami zerwał się wiatr, świece zapłonęły jaśniej, jednakprzy ostatnich słowach,
które powtórzyli razem, podmuchy ucichły, a płomienie zamigotały.
Szepczące dotychczas głosy rozbrzmiały pełną siłą.
Brannaugh schwyciła rodzeństwo za ręce i wszyscy troje opadli na kolana.
Przeszyły ją głosy, światło, wiatr. I moc.
Potem zapadła cisza.
Wszyscy troje wstali i odwrócili się do Eoghana.
– Płonęliście – powiedział ze zdumieniem. – Sami płonęliście jakświece.
– Jesteśmy trojgiem. – Głos Teagan rozbrzmiał echem w dzwoniącej ciszy. – Jednak ich jest
wielu. Wielu przed nami i wielu, którzy przyjdą po nas.
– Ich światło jest nasze, nasze światło jest ich. – Eamon uniósł wysoko ręce sióstr. – Jesteśmy
trojgiem i jesteśmy jednością.
Brannaugh uśmiechnęła się, pełna światła i siły.
– Jesteśmy trojgiem. Rozświetlimy naszym światłem ciemność, znajdziemy go wśród cieni.
I zwyciężymy.
– Na naszą krew – powiedzieli razem – zwyciężymy.
O poranku, w miękkim świetle dnia, ruszyli w drogę. Jechali wśród zielonych wzgórz, wzdłuż
rzeki lśniącej w promieniach słońca, ku szarym murom zamku Ashford, gdzie czekano na nich
z otwartą bramą i opuszczonym mostem zwodzonym, gdzie słońce pieściło wodę i ziemię, na
której się urodzili.
I takdzieci Sorchy wróciły do domu.
ROZDZIAŁ TRZECI
Zima 2013
Branna O’Dwyer obudziła się w szary, mokry poranek. Słysząc stukot uporczywego deszczu,
marzyła tylko o jednym – żeby z powrotem otulić się kołdrą i znowu zasnąć. Jej zdaniem ranki
zawsze nadchodziły zbyt szybko. Lecz czy jej się to podobało, czy nie, wiedziała, że już nie
zaśnie, poza tym zaczęła odczuwać przemożną, nieodpartą chęć na kawę.
Zirytowana, jak zwykle rano, wstała, włożyła na stopy grube skarpety, a na cienką koszulkę,
w której spała, naciągnęła sweter.
Z przyzwyczajenia i wrodzonego zamiłowania do porządku rozpaliła w kominku, żeby ogień
rozweselił pokój, i w towarzystwie swojego psa, Kathela, pościeliła łóżko, na którym ułożyła
sterty ulubionych poduszek.
W łazience rozczesała i upięła długie, czarne włosy. Czekało ją dziś mnóstwo pracy – ale po
kawie. Marszcząc brwi, popatrzyła na swoje odbicie w lustrze, zastanawiając się, czy nie
zafundować sobie małego czaru urody, ponieważ na jej twarzy widać było źle przespaną noc,
uznała jednak, że szkoda zachodu.
Wróciła do sypialni i pogłaskała Kathela, który zamerdał ogonem.
– Też źle spałeś, prawda? Słyszałam, jakmówiłeś przez sen. Też słyszałeś głosy, piesku?
Zeszli razem na dół, po cichu, ponieważ jak zwykle ostatnio dom był pełen ludzi. Jej brat
z Mearą spali w pokoju Connora, a jej kuzynka, Iona, dzieliła swoje łóżko z Boyle’em.
Rodzina i przyjaciele. Branna kochała ich i potrzebowała, ale Bóg jej świadkiem, marzyła
o chwili samotności.
– Są tutaj ze względu na mnie – powiedziała do psa, idąc po schodach. – Jak gdybym sama
nie potrafiła o siebie zadbać. Otoczyłam ten dom taką warstwą ochronną, że nie przejdzie przez
nią i tuzin Cabhanów.
Tytuł oryginału BLOOD MAGICK Copyright © 2014 by Nora Roberts All rights reserved Projekt okładki Agencja Interaktywna Studio Kreacji (www.studio-kreacji.pl) Zdjęcie na okładce © Sandra Cunningham/Arcangel Redaktor prowadzący Katarzyna Rudzka Redakcja Ewa Witan Korekta Grażyna Nawrocka ISBN 978-83-8069-812-3 Warszawa 2015
Wydawca Prószyński Media Sp. z o.o. 02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28 www.proszynski.pl
Dla Kat, jednego z najjaśniejszych świateł mojego życia
Jak dalekie się gwiazdy. Pierwszy pocałunek jak daleki. I jakże stare moje serce! William Butler Yeats (przeł. Zygmunt Kubiak) To o krew woła, mówią: krew krwi pragnie. Szekspir (przeł. Leon Ulrich)
ROZDZIAŁ PIERWSZY Lato 1276 W słoneczny dzień u schyłku lata Brannaugh zbierała zioła, kwiaty i liście, potrzebne do balsamów, naparów i mikstur. Przychodzili do niej sąsiedzi i podróżni, szukający spełnienia nadziei lub uzdrowienia. Przychodzili do niej, do Czarownicy z Ciemności, tak jak niegdyś do jej matki, nękani chorobami ciała, serca bądź duszy, i płacili monetą, pracą lub towarami. Brannaugh, jej bratu i siostrze udało się zadomowić w Clare, daleko od ich domu w Mayo. Daleko od chaty w lesie, gdzie kiedyś mieszkali i gdzie zmarła ich matka. Tamtego dnia Brannaugh nie wierzyła, że będzie wiodła tak szczęśliwe, tak pełne radości życie, tamtego potwornego dnia, kiedy matka przekazała im resztki swojej mocy i odesłała ich, aby byli bezpieczni, a sama poświęciła się, by mogli żyć. Wtedy czuła tylko rozpacz, wspominała teraz Brannaugh. Przygniatał ją ciężar obowiązku i strach, lecz zrobiła to, o co prosiła matka, zabrała młodszego brata i malutką siostrę daleko od domu. Zostawili za sobą miłość, dzieciństwo i niewinność. Od tamtego dnia upłynęły długie lata. Pierwszych pięć spędzili, zgodnie z poleceniem matki, u kuzynki i jej męża, gdzie byli bezpieczni i kochani. Jednak, jak to zwykle bywa, nadszedł czas, by opuścili gniazdo i zaczęli rozwijać to, kim i czym byli i zawsze będą. Trojgiem dzieci Czarownicy z Ciemności. Ich nadrzędnym celem, głównym obowiązkiem było unicestwienie Cabhana, złego czarnoksiężnika, mordercy ich ojca, dzielnego Daithiego, i matki, Sorchy. Cabhana, który jakimś cudem podniósł się po zaklęciu rzuconym na niego przez umierającą Sorchę. Jednak owego słonecznego dnia u schyłku lata wszystko, co złe, wydawało się takie odległe – nawet te straszliwe wydarzenia poprzedniej zimy, a także krew i śmierć zeszłej wiosny.
Tutaj, w domu, który stworzyła Brannaugh, powietrze pachniało rozmarynem i różami, posadzonymi przez jej męża w dniu narodzin ich pierwszego dziecka. Białe chmury, puchate niczym owieczki, płynęły po błękitnej łące nieba, a lasy i pola, które sami wykarczowali, lśniły zielenią szmaragdu. Jej synek Brin, niespełna trzyletni, siedział na słońcu i walił w mały bębenek, zrobiony dla niego przez ojca. Chłopczyk pokrzykiwał i bębnił z tak szczerą radością, że w oczach Brannaugh pojawiły się łzy szczęścia. Jej córka, która nie skończyła jeszcze roku, spała przytulona do ulubionej szmacianej lalki, a dziecka strzegł Kathel, ich wierny pies. Kolejny syn wiercił się i kopał w łonie Brannaugh. Z miejsca, gdzie stała, widziała polanę i małą chatę, którą wybudowali razem z Eamonem i Teagan prawie osiem lat temu. Byli wtedy tylko dziećmi, którym odebrano dzieciństwo. Jej brat i siostra mieszkali niedaleko. Eamon, lojalny, silny i uczciwy, i Teagan, dobra i sprawiedliwa. Są teraz tacy szczęśliwi, pomyślała Brannaugh, Teagan była zakochana bez pamięci w mężczyźnie, za którego wyszła za mąż wiosną. Panował tu taki spokój pomimo bębnienia i okrzyków Brina. Chata, drzewa, zielone wzgórza, upstrzone plamkami owiec, ogrody, błękitne niebo. Jednakzbliżał się kres. Wszystko wkrótce się zmieni, czuła to równie mocno, jakruchy dziecka pod sercem. Jasne dni ustąpią miejsca ciemności, a krew i wojna położą kres spokojowi. Dotknęła ochronnego amuletu z wizerunkiem psa, który matka zrobiła dla niej magią krwi. Wkrótce, pomyślała, zbyt szybko, ta ochrona znowu będzie jej potrzebna. Przycisnęła dłoń do krzyża, w którym nieustannie czuła lekki ból, i zobaczyła, że jej mąż wraca do domu. Eoghan, taki przystojny, cały należał do niej. Oczy miał zielone niczym wzgórza, włosy czarne jak skrzydło kruka, opadające w lokach na ramiona. Wysoki i wyprostowany jechał swobodnie na kasztanowym koniu, śpiewając – jakmiał w zwyczaju – wesołą pieśń. Na bogów, on zawsze wywoływał na jej twarzy uśmiech, sprawiał, że jej serce ulatywało do nieba niczym ptak. Ona, która była tak pewna, że miłość nie jest dla niej, że nie będzie miała innej rodziny niż ci, z którymi łączyły ją więzy krwi, że nie istnieje dla niej inne życie niż to, wypełnione ich misją, zakochała się bez pamięci w Eoghanie z Clare. Brin podskoczył i zaczął biec najszybciej jak mógł na swoich małych nóżkach, bez przerwy wołając: – Tata, tata, tata! Eoghan pochylił się i porwał syna na siodło, a ich śmiech doleciał do Brannaugh, która znowu poczuła napływające łzy. W tej chwili oddałaby całą swoją moc, do ostatniej kropli, żeby oszczędzić im tego, co miało się wydarzyć. Córeczka, którą nazwała na cześć matki, zakwiliła, a Kathel podniósł stary łeb i miękko zaszczekał. – Słyszę ją. – Brannaugh odstawiła kosz, wzięła na ręce budzącą się córkę i zasypała ją pocałunkami. Eoghan podjechał do nich wolno. – Spójrz tylko, co znalazłem na drodze. Jakieś małe, zagubione Cyganiątko. – No cóż, chyba możemy go zatrzymać. Będzie u nas sprzątał, a potem możemy go sprzedać na targu.
– Może dostaniemy za niego dobrą cenę. – Eoghan pocałował rozchichotanego syna w czubekgłowy. – Zeskakuj, chłopcze. – Pojeździjmy, tato! – Brin spojrzał błagalnie na ojca ciemnymi oczami. – Proszę! Pojeździjmy! – Ale tylko chwilę, bo chcę zjeść podwieczorek. – Eoghan mrugnął do Brannaugh, po czym wprowadził konia w galop, a chłopiec aż krzyknął z radości. Brannaugh wzięła koszyki posadziła sobie małą Sorchę na biodrze. – Chodź, mój stary przyjacielu – powiedziała do Kathela. – Pora na twoje lekarstwo. Poszła do ładnego domku, który Eoghan wybudował zręcznymi dłońmi, rozpaliła ogień i usadowiła bezpiecznie córkę. Głaszcząc Kathela, podała mu napar, który przygotowała, żeby pies zachował zdrowie i dobry wzrok. Był jej przewodnikiem, pomyślała, i mogła wydłużyć mu życie o kilka lat. Sama będzie wiedziała, kiedy nadejdzie czas, by pozwolić mu odejść. Jednakjeszcze nie teraz. Wyjęła ciastka z miodem i dżem, a kiedy Eoghan z Brinem weszli do domu, podwieczorek był już gotowy. – Wygląda smakowicie. Eoghan pogłaskał syna po głowie i pochylił się, by pocałować żonę, jak zawsze przedłużając pocałunek, ile tylko mógł. – Wcześnie wróciłeś – zaczęła, kiedy nagle jej matczyne oko dostrzegło rączkę syna, sięgającą po ciastko. – Najpierw umyj ręce, mój chłopcze, a potem usiądź do posiłku jak mały dżentelmen. – One są czyste, mamo. – Wyciągnął dłonie. Brannaugh tylko uniosła brwi na widokumorusanych małych łapek. – Do mycia. Obaj. – Nie ma sensu spierać się z kobietami – poradził Eoghan synowi. – Sam się przekonasz. Dokończyłem szopę dla wdowy O’Braian. Bogowie świadkiem, że jej syn jest równie użyteczny, jakcycki u kozła, dobrze więc, że zajmował się swoimi sprawami. Robota szła lepiej bez niego. Opowiadał o pracy, pomagając synowi osuszyć dłonie, mówił, co jeszcze musi zrobić, a jednocześnie podrzucał córkę w górę, aż dziewczynka piszczała z uciechy. – Jesteś radością tego domu – szepnęła Brannaugh. – Jesteś jego światłem. Spojrzał na nią, kładąc dziecko z powrotem na posłanie. – A ty jesteś jego sercem. Usiądź na chwilę, daj odpocząć stopom. Zjedz podwieczorek. Czekał. Och, Brannaugh wiedziała, że jest najcierpliwszym z mężczyzn. Albo najbardziej upartym, ponieważ te cechy często szły ze sobą w parze, w każdym razie u takich ludzi jak jej Eoghan. Gdy zakończyli wszystkie zajęcia i zjedli kolację, a dzieci poszły spać, wziął ją za rękę. – Wieczór jest taki piękny, śliczna Brannaugh, czy pójdziesz ze mną na spacer? Jak często, pomyślała, mówił w ten sposób, kiedy się do niej zalecał – a ona próbowała go odgonić jaknatrętną muchę. Teraz po prostu wzięła szal – swój ulubiony, który zrobiła dla niej Teagan – i okryła ramiona. Spojrzała na Kathela, leżącego przy ogniu. Popilnuj dzieci, poprosiła psa, i pozwoliła, by Eoghan wyprowadził ją w chłodną, wilgotną
noc. – Nadchodzi deszcz – powiedziała. – Przed świtem zacznie padać. – W takim razie dobrze, że mamy tę noc, prawda? – Położył dłoń na brzuchu żony. – Wszystko w porządku? – Tak. To pracowity maluszek, ciągle w ruchu. Zupełnie jakjego ojciec. – Dobrze nam się powodzi, Brannaugh. Moglibyśmy opłacić jakąś pomoc. Spojrzała na niego z ukosa. – Masz jakieś zastrzeżenia co do stanu domu, dzieci, jedzenia na stole? – Absolutnie żadnych, ale patrzyłem, jak moja matka zapracowuje się dzień po dniu. – Pomasował ją w dole krzyża, jakby wiedział, że czuła tam lekki, ale uporczywy ból. – Nie pozwolę ci na to, aghra. – Czuję się dobrze, daję słowo. – Dlaczego jesteś smutna? – Nie jestem. – Zdała sobie sprawę, że skłamała, a nigdy nie okłamywała męża. – Może trochę. Odmienny stan sprawia, że kobiety od czasu do czasu stają się płaczliwe, powinieneś już o tym wiedzieć. Czyż nie szlochałam jak bóbr, kiedy przyniosłeś kołyskę, którą sam zrobiłeś? Płakałam, jakby świat się kończył. – Płakałaś z radości. Teraz jesteś smutna. – Radosna też. Dzisiaj patrzyłam na nasze dzieci, czułam ruchy maleństwa i myślałam o tobie i o życiu, jakie prowadzimy. Mamy tyle szczęścia, Eoghan. Ile razy odmówiłam ci, kiedy mnie prosiłeś, bym została twoją żoną? – Już raz było za dużo. Roześmiała się, chociaż łzy dusiły ją w gardle. – Jednak ty nie przestawałeś ponawiać próśb. Uwodziłeś mnie pieśniami, opowieściami i dzikimi kwiatami, a ja nadal twierdziłam, że nie zostanę żoną żadnego mężczyzny. – Żadnego oprócz mnie. – Żadnego oprócz ciebie. Brannaugh odetchnęła głęboko powietrzem nocy, zapachem ogrodów, lasu i wzgórz. Oddychała zapachem domu, wiedząc, że będzie musiała go porzucić, by wrócić do domu swego dzieciństwa i stawić czoła przeznaczeniu. – Wiedziałeś, kim jestem, a mimo to nadal mnie chciałeś. Nie moją moc, tylko mnie. Ponieważ wiedział, jakie to dla niej ważne i że właśnie to otworzyło przed nim jej serce, które takbardzo chciała trzymać zamknięte na klucz. – A kiedy już nie mogłam walczyć z miłością do ciebie, powiedziałam ci wszystko i znowu ci odmówiłam. Jednakty poprosiłeś znowu. Pamiętasz, co mi wtedy powiedziałeś? – I powtórzę to teraz. – Odwrócił się do niej i wziął ją za ręce, takjaktamtego dnia przed laty. – Ty jesteś moja, a ja twój. Przyjmę to, kim jesteś, i dam ci to, kim ja jestem. Będę z tobą, Brannaugh, Czarownico z Ciemności z Mayo, w ogniu i w powodzi, w radości i w żałobie, w czasie wojny i pokoju. Zajrzyj w moje serce, masz przecież taką moc. Popatrz we mnie i ujrzyj miłość. – I zajrzałam. Nadal ją widzę. Eoghan. – Przytuliła się do niego mocno. – Jestem taka szczęśliwa. Jednakzaczęła płakać.
Eoghan głaskał ją i uspokajał, po czym odsunął od siebie, by w bladym świetle księżyca ujrzeć jej twarz. – Musimy wrócić. Musimy pojechać do Mayo. – Już niedługo. Niedługo. Przepraszam… – Nie. – Dotknął ustami jej warg, tłumiąc jej słowa. – Nigdy mnie nie przepraszaj. Czy nie słyszałaś moich słów? – Skąd mogłam wiedzieć? Nawet kiedy słuchałam, kiedy czułam, jak chwytają mnie za serce, skąd mogłam wiedzieć, że będę się tak czuła? Najbardziej na świecie pragnę tu zostać, tylko tutaj. Być tu z tobą, a całą resztę zostawić daleko. Jednak nie mogę. Nie mogę nam tego ofiarować. Eoghan, nasze dzieci. – Nic ich nie tknie. – Znowu położył dłoń na jej brzuchu. – Nikt ani nic. Przysięgam. – Musisz przysiąc, ponieważ kiedy nadejdzie czas, będę musiała je opuścić i stawić czoło Cabhanowi wraz z moim bratem i siostrą. – I ze mną. – Schwycił ją za ramiona, a w jego oczach zapłonął ogień. – Z czymkolwiek będziesz walczyć, ja będę walczył u twego boku. – Musisz przysiąc. – Delikatnie poprowadziła jego dłonie z powrotem na brzuch, w którym kopał ich syn. – Eoghan, musisz przysiąc, że przede wszystkim będziesz chronił nasze dzieci. Ty i mąż Teagan musicie ich bronić przed Cabhanem. Nigdy nie zdołam zrobić tego, co muszę, jeśli nie będę miała pewności, że ich wuj i ojciec je chronią. Kochasz mnie, Eoghan, więc przysięgnij. – Oddałbym ci moje życie. – Wsparł czoło o jej czoło i czuła, jak ze sobą walczy, mężczyzna, mąż, ojciec. – Przysięgam ci, że jeśli będzie trzeba, oddam za nasze dzieci życie. Przysięgam, że będę je chronił. – Jesteś dla mnie błogosławieństwem. – Uniosła jego dłoń do ust. – Błogosławieństwem. Nie będziesz mnie prosił, żebym została? – Musicie być we troje – przypomniał jej. – Złożyłaś przysięgę, która mnie również obowiązuje. Jestem z tobą, mo chroi. – Jesteś światłem we mnie. – Z westchnieniem wsparła głowę na jego ramieniu. – Światłem, które świeci także w naszych dzieciach. A ona użyje wszystkiego, czym jest, by chronić to światło i wszystko, co z niego pochodzi, i by w końcu, nareszcie pokonać ciemność. Czekała, ciesząc się z każdego kolejnego dnia, celebrując każdą chwilę. Kiedy jej dzieci drzemały, a gdy to, które nosiła pod sercem, domagało się, by i ona odpoczęła, siadała przy ogniu z księgą zaklęć, należącą niegdyś do jej matki. Czytała, dopisywała własne zaklęcia, swoje słowa i myśli. Wiedziała, że przekaże tę księgę dalej, tak jak amulet, swojemu dziecku, które przejmie misję Czarownicy z Ciemności, jeśli ona, Eamon i Teagan jej nie wypełnią. Ich matka przysięgła, że jej dzieci, lub ci, którzy zrodzą się z ich krwi, zniszczą Cabhana. Brannaugh widziała na własne oczy jednego z ich potomków z innego czasu, rozmawiała z nim. I śniła o kobiecie, noszącej jej imię i jej amulet, która była, takjakBrannaugh, jedną z trojga. Troje Sorchy będzie miało dzieci, a te będą miały dzieci, spuścizna nie zginie, a wraz z nią
cel, który będzie przechodził z pokolenia na pokolenie, dopóki nie zostanie osiągnięty. Brannaugh nie chciała ani nie mogła się od tego odwrócić. Takjaknie chciała i nie mogła powstrzymać wrzenia we krwi, które czuła, gdy lato chyliło się ku końcowi. Musiała jednak opiekować się dziećmi, zajmować zwierzętami, pielić ogród, doić małą kozę. Pomagać sąsiadom i podróżnikom. I uprawiać jasną, białą magię. Gdy dzieci zapadły w sen – a Brin stoczył naprawdę heroiczną walkę z opadającymi powiekami – wyszła przed dom, żeby zaczerpnąć powietrza. I zobaczyła siostrę, która z jasnymi włosami splecionymi w warkocz szła ku niej ścieżką, niosąc kosz w dłoni. – Chyba wyczułaś, jak bardzo cię potrzebuję. Marzę o rozmowie z kimś, kto ma więcej niż dwa lata. – Przyniosłam ciemny chleb, upiekłam go aż nadto. I też za tobą tęskniłam. – Zjedzmy go zaraz, jestem teraz bez przerwy głodna. – Brannaugh ze śmiechem uniosła ręce, by objąć siostrę. Teagan była taka śliczna, włosy miała niczym promienie słońca, a oczy jak fiołki, które tak bardzo lubiła ich matka. Brannaugh przytuliła ją mocno – po czym natychmiast się odsunęła. – Jesteś przy nadziei! – Nie mogłaś dać mi szansy, żebym sama ci o tym powiedziała? – Rozpromieniona, uśmiechnięta Teagan zamknęła siostrę w mocnym uścisku. – Dopiero dziś rano zyskałam pewność. Obudziłam się i wiedziałam, że kiełkuje we mnie życie. Jeszcze nie powiedziałam Gealbhanowi, ponieważ najpierw musiałam powiedzieć tobie i jeszcze się upewnić. Teraz już mam pewność. I gadam jaknajęta. Nie mogę się powstrzymać. – Teagan. – W oczach Brannaugh pojawiły się łzy, ponieważ całując siostrę w policzki, pamiętała małą dziewczynkę, która szlochała tamtego mrocznego poranka dawno temu. – Niech cię bogowie błogosławią, deirfiúr bheag. Chodź do domu. Przygotuję ci napar, coś wzmacniającego dla ciebie i nowego życia w tobie. – Chcę powiedzieć Gealbhanowi – Teagan weszła za siostrą do domu i zdjęła szal – przy małym strumyku, przy którym pierwszy raz mnie pocałował. A potem zawiadomię Eamona, że znowu zostanie wujkiem. Chcę słyszeć muzykę i radosne głosy. Czy przyjdziesz do nas wieczorem z Eoghanem i z dziećmi? – Oczywiście, przyjdziemy, oczywiście. Będziesz miała muzykę i radosne głosy. – Tęsknię za mamą. Wiem, że to niemądre, ale tak bardzo chciałabym jej powiedzieć. I tacie. Noszę w sobie życie, które pochodzi od nich. Czy ty też taksię czułaś? – Tak, za każdym razem. Kiedy Brin przyszedł na świat, a potem mała Sorcha, czułam jej obecność, tylko przez chwilę. I taty też. Czułam, że tam są, kiedy moje dzieci wydały pierwszy krzyk. To były chwile pełne radości, Teagan, ale i smutku. A potem… – Opowiedz mi. Brannaugh splotła dłonie na rosnącym w niej dziecku. Jej szare oczy wypełniła radość i smutek. – Czujesz miłość tak gwałtowną, tak bezgraniczną. To życie, które masz już nie w łonie, lecz
w ramionach, sprawia, że zalewa cię fala miłości. Wydaje ci się, że znasz to uczucie, ale nagle wszystko, co czułaś przedtem, wydaje się blade i wątłe. Teraz wiem, co ona do nas czuła, co czuli do nas mama i tata. Ty też się dowiesz. – Czy może istnieć jeszcze głębsze uczucie? – Teagan przycisnęła dłoń do brzucha. – Wydaje mi się już takie ogromne. – Może. Sama się przekonasz. – Brannaugh popatrzyła na drzewa i kwitnące ogrody. Jej oczy zasnuł dym. – Syn, którego nosisz, nie będzie tym wybranym, chociaż będzie miał siłę i moc. Wybranym nie będzie również drugi syn, który przyjdzie po nim. Zostanie nią córka, twoje trzecie dziecko. Ona będzie twoją jedną z trojga. Jasnowłosa, jak ty o dobrym sercu i bystrym umyśle. Nazwiesz ją Ciara. Pewnego dnia to ona założy amulet, który zrobiła dla ciebie nasza matka. Brannaugh zakręciło się w głowie, więc szybko usiadła, a Teagan do niej podbiegła. – Nic mi nie jest, naprawdę. To przyszło tak nagle, nie byłam przygotowana. Ostatnio stałam się trochę ociężała. – Poklepała siostrę po dłoni. – Ja nie patrzyłam. Nawet o tym nie pomyślałam. – A dlaczego miałabyś o tym myśleć? Masz prawo być po prostu szczęśliwa. Za żadne skarby nie chciałabym tego zepsuć. – Nie zepsułaś. Jak mogłabyś coś zepsuć, mówiąc mi, że będę miała syna, potem jeszcze jednego, a potem córkę? Nie, nie wstawaj. Dokończę ten napar. Obie spojrzały na otwierające się drzwi. – Nasz Eamon potrafi wyczuć świeży chleb na kilometr – zauważyła Teagan, kiedy wszedł ich brat, jakzawsze z potarganymi włosami, które otaczały jego przystojną twarz. Z szerokim uśmiechem powęszył w powietrzu niczym ogar. – Mam nosa, to nie ulega wątpliwości, ale to nie on mnie tu przywiódł. Z chaty bije takie światło, że mogłoby przyćmić księżyc. Mogłyście mi powiedzieć, że macie zamiar czarować. – Nie czarowałyśmy, tylko rozmawiałyśmy. Wieczorem urządzamy u nas małe céili. A ty możesz dotrzymać Brannaugh towarzystwa, kiedy pójdę powiedzieć Gealbhanowi, że zostanie ojcem. – Skoro już macie świeży chleb, mógłbym… Ojcem? – Błękitne oczy Eamona zapłonęły radością. – To dopiero doskonałe nowiny! – Schwycił Teagan w ramiona i okręcił się z nią dookoła, a kiedy się roześmiała, obrócił ją jeszcze raz. – Zrobiłbym to samo z tobą, ale mógłbym złamać sobie kręgosłup, bo jesteś teraz wielka jakgóra – zwrócił się do drugiej siostry. – Nie myśl, że posmarujesz ten chleb moim dżemem. – Bardzo piękna góra. Taka, która obdarzyła mnie już przystojnym siostrzeńcem i czarującą siostrzenicą. – Może za to dostaniesz kapkę. – Gealbhan oszaleje z radości. – Delikatnie pogładził siostrę po policzku. – Dobrze się czujesz, prawda, Teagan? – Czuję się cudownie. I przygotuję ucztę, która będzie wspaniała. – O tak, pasuje mi to. – A ty powinieneś znaleźć kobietę, która będzie pasowała do ciebie – dodała Teagan – ponieważ byłbyś wspaniałym ojcem. – Wystarczy, że wy dwie wydajecie na świat dzieci, żebym mógł być szczęśliwym wujkiem.
– Ona ma włosy jak ogień, oczy jak morze w czasie sztormu i też posiada moc. – Brannaugh odchyliła się na krześle i pogłaskała wydatny brzuch. – Ostatnio wizje przychodzą falami. Chyba część pochodzi od niego, jest bardzo niecierpliwy. – Uśmiechnęła się. – Ale cieszę się, że zobaczyłam kobietę, która cię zdobędzie, Eamon. Nie tylko na chwilę, lecz na zawsze. – Nie szukam kobiety. A w każdym razie nie tej jednej jedynej. Teagan przykryła dłoń brata swoją. – Zawsze myślałeś, że nie powinieneś mieć kobiety, żony, ponieważ musisz chronić siostry. Jednakmylisz się, Eamon. Jesteśmy trojgiem i my dwie jesteśmy równie silne, jak ty. Kiedy się zakochasz, nie będziesz miał nic do powiedzenia. – Nie spieraj się z kobietą w ciąży, zwłaszcza z czarownicą – dodała Brannaugh. – Ja nigdy nie szukałam miłości, ona sama mnie znalazła. Teagan na nią czekała i miłość także ją znalazła. Przed miłością nie można uciec, mo dearthair, ona cię i tak dosięgnie. Kiedy wrócimy do domu… – W jej oczach znowu błysnęły łzy. – Ach, do diaska, wygląda na to, że płaczę teraz przy każdym słowie. Musisz się na to przygotować, Teagan, będziesz miała humory bardziej zmienne niż pogoda. – Ty też to poczułaś. – Teraz Eamon położył dłoń na dłoni Brannaugh. – Wracamy do domu, i to już niedługo. – W następną pełnię. Musimy wyruszyć przy następnym pełnym księżycu. – Miałam nadzieję, że zostało nam jeszcze trochę czasu – szepnęła Teagan. – Miałam nadzieję, że zdążysz urodzić, chociaż moja głowa i serce wiedziały, że to nie poczeka. – Tego syna urodzę w Mayo. To dziecko urodzi się w domu. Chociaż… tu też mamy dom. Ty nie – zwróciła się do Eamona. – Czekałeś, byłeś tutaj z nami, ale twoje serce, umysł i dusza pozostały w Mayo. – Powiedziano nam, że wrócimy do domu, dlatego czekałem. Ci troje, którzy przyjdą po nas, też czekają. – Eamon przesunął palcami po niebieskim kamieniu, zawieszonym na szyi. – Znowu ich spotkamy. – Śnię o nich – powiedziała Brannaugh. – O tej, która nosi moje imię, i o pozostałych. Walczyli, ale ponieśli porażkę. – Będą walczyć znowu – zapewniła ją Teagan. – Zadali mu ból. – W oczach Eamona zapłonął ogień. – Krwawił, krwawił tak jak wtedy, kiedy ta kobieta, Meara, która przyszła z Connorem, ugodziła go mieczem. – Krwawił – zgodziła się Brannaugh – ale jego rany już się zagoiły. Znowu zbiera siły, czerpie moc z ciemności. Nie widzę, gdzie ani jak, ale to czuję. Nie mogę zobaczyć, czy zmienimy bieg przyszłych wydarzeń, czy go unicestwimy, ale widzę tamtych i wiem, że jeśli nam się nie uda, oni będą walczyli dalej. – Dlatego wrócimy do domu i znajdziemy sposób, żeby ci, którzy przyjdą po nas, nie byli w tej walce sami. Brannaugh pomyślała o śpiących na górze dzieciach. Bezpiecznych i nadal tak niewinnych. I o dzieciach dzieci swoich dzieci, w innym czasie, w Mayo. Które nie były ani bezpieczne, ani niewinne. – Znajdziemy sposób. Wrócimy do domu. Ale dzisiaj będziemy świętować, cieszyć się muzyką. A my troje złożymy dzięki wszystkim, którzy byli przed nami, za światło. I za życie – dodała, kładąc jedną dłoń na swoim brzuchu, a drugą na brzuchu siostry.
– A jutro – Eamon wstał – zaczniemy obmyślać, jakzniszczyć to, co odebrało życie naszemu ojcu i matce. – Dotrzymasz towarzystwa Brannaugh? Chciałabym teraz pomówić z Gealbhanem. – Daj mu dziś tylko radość. – Brannaugh wstała razem z siostrą. – Jutro powiesz resztę. Dzisiaj tylko się radujcie, takmało czasu nam zostało. – Dobrze. – Teagan pocałowała siostrę i brata. – Eoghan musi przynieść harfę. – Zadbam o to. Wypełnimy las muzyką, która popłynie ponad wzgórzami. Kiedy młodsza siostra wyszła, Brannaugh usiadła, a Eamon podsunął jej napar. – Wypij. Blado wyglądasz. – Jestem trochę zmęczona. Eoghan już wie. Rozmawiałam z nim i jest gotów z nami jechać, gotów zostawić wszystko, co tu zbudował. Nigdy nie myślałam, że tak ciężko mi będzie wracać. Nie przypuszczałam, że będę taka rozdarta. – Bracia Gealbhana zajmą się ziemią twoją i Teagan. – Tak, to pewne pocieszenie. Nie dla ciebie, ta ziemia nigdy nie była twoja. – Znowu czuła jednocześnie i radość, i smutek. – Bez względu na to, co się wydarzy, zostaniesz w Mayo. Nie widzę, co my zrobimy, to znaczy Eoghan, ja i dzieci, ale Teagan tu wróci, tego jestem pewna. Teraz tu jest jej miejsce. – To prawda – zgodził się z nią brat. – Ona na zawsze pozostanie Czarownicą z Ciemności z Mayo, ale jej dom i jej serce są w Clare. – Jak to będzie, Eamon, kiedy zamieszkamy tak daleko od siebie, skoro przez całe życie byliśmy razem? Spojrzał na nią oszałamiająco błękitnymi oczami, odziedziczonymi po ojcu. – Odległość nic nie znaczy. Zawsze będziemy razem. – Jestem płaczliwa i niemądra i bardzo mi się to nie podoba. Mam nadzieję, że ten nastrój wkrótce minie, bo inaczej chyba rzucę na siebie klątwę. – Cóż, pod koniec ciąży z małą Sorchą cały czas się złościłaś i miałaś niewyparzony język, więc chyba wolę, jakpłaczesz. – Ja na pewno nie. – Brannaugh wypiła napar, wiedząc, że ją uspokoi. – Przed podróżą dodam trochę więcej mocy do mikstury Kathela i Alastara. Roibeard jeszcze jej nie potrzebuje, jest silny. – Właśnie poluje. – Eamon lubił mówić o swoim sokole. – Za każdym razem wypuszcza się dalej. I leci na północ, codziennie frunie ku północy. On też wie, że wkrótce wyruszymy. – Wyślemy wici. W zamku Ashford powitają nas z radością. Przyjmą dzieci Sorchy i Daithiego z otwartymi ramionami. – Zajmę się tym. – Usiadł wygodniej ze swoim naparem i uśmiechnął się do siostry. – A zatem mówisz, że ma włosy jakogień? Takjakmyślał, Brannaugh się roześmiała. – Och, a kiedy się spotkacie, ty staniesz jaksłup soli. – Nie ja, moja droga. Na pewno nie ja.
ROZDZIAŁ DRUGI Dla dzieci była to przygoda. Perspektywa długiej podróży, oglądania nowych miejsc – zwłaszcza z nagrodą u celu, którym był zamek– sprawiła, że Brin nie mógł się doczekać wyjazdu. Szykując niezbędne rzeczy, Brannaugh znowu wróciła myślami do tego poranka dawno temu, kiedy posłuszna matce pakowała cały ich dobytek. W takim pośpiechu, pomyślała, tak nieodwołalnie. Pamiętała, jak ostatni raz spojrzała na matkę, która jaśniejąc resztkami mocy, jakie jej pozostały, stała przed chatą w lesie. Teraz pakowała się, by tam wrócić, spełnić obowiązek, wypełnić przeznaczenie. Kiedyś nie mogła się tego doczekać – aż do narodzin ich pierwszego dziecka, aż do chwili, gdy zalała ją fala miłości do malca, który teraz biegał wkoło jakszalony, niemal rozgorączkowany z podniecenia. Jednakprzed wyjazdem czekało ją jeszcze jedno zadanie. Przygotowała wszystko, co było jej potrzebne: miskę, świecę, księgę, zioła i kamienie – i spojrzała na syna z dumą, ale i z żalem. – Nadszedł dla niego czas – powiedziała do Eoghana. Mąż, rozumiejąc, pocałował ją w czoło. – Zabiorę Sorchę na górę, położę ją spać. Brannaugh skinęła głową i zawołała Brina. – Nie jestem zmęczony. Dlaczego nie możemy jechać już teraz i spać pod gwiazdami? – Wyjedziemy o świcie, ale najpierw jeszcze musimy coś zrobić, ty i ja. Usiadła i rozłożyła ramiona. – Chodź tu, usiądź ze mną. Mój synek – szepnęła, kiedy wdrapał się na jej kolana. – Moje serce. Wiesz, kim jestem. – Mamą – powiedział, wtulając się w nią. – Tak, ale nigdy nie ukrywałam przed tobą, kim jeszcze. Jestem Czarownicą z Ciemności, córką Sorchy i Daithiego. Mam to we krwi. I ty też. Widzisz tę świeczkę? – Ty ją zrobiłaś. Mamy robią świeczki i pieką ciastka, a tatusiowie jeżdżą konno. – Doprawdy? – Roześmiała się i postanowiła, że na razie nie będzie odbierała mu tych
złudzeń. – To prawda, robię świece. Widzisz ten knot, Brin? Jest zimny i nie płonie. Spójrz na świecę, Brin, spójrz na knot. Zobacz światło i ogień, maleńki płomyk, i poczuj ciepło, zobacz światełko, które zapłonie. Masz światło, płomień w sobie. Spójrz na knot, Brin. Mruczała do niego monotonnie i czuła, jak jego energia zaczyna się formować, jak zaczynają łączyć się ich myśli. – Światło jest mocą. Moc jest światłem. W tobie, z ciebie, przez ciebie. Twoja krew, moja krew, nasza krew, twoje światło, moje światło, nasze światło. Poczuj, co w tobie żyje, co w tobie czeka. Spójrz na knot, on czeka na twoje światło. Na twoją moc. Użyj jej. Pozwól, by w tobie wezbrała, powoli, powoli, delikatna i czysta. Sięgnij po nią, ponieważ ona należy do ciebie. Sięgnij, dotknij jej, użyj. Przywołaj światło. Knot zaiskrzył, zgasł, po czym rozjarzył się znowu i błysnął równym płomieniem. Brannaugh pocałowała syna w czubek głowy. Oto, pomyślała, nauczył się panować nad pierwszym żywiołem. Jej synekjuż nigdy nie będzie po prostu dzieckiem. Radość i smutek, na zawsze ze sobą splecione. – Świetnie ci poszło. Uniósł ku niej twarzyczkę i uśmiechnął się. – Mogę jeszcze raz? – Tak – pozwoliła, znowu go całując. – Jednak najpierw mnie wysłuchaj, i to uważnie, ponieważ będziesz musiał nauczyć się o wiele więcej. Najważniejsze, żebyś wiedział, żebyś przysiągł, że nigdy nikogo nie skrzywdzisz tym, kim jesteś, tym, co masz. Posiadasz dar, Brin, ale nigdy nikomu nie możesz wyrządzić nim krzywdy. Przysięgnij to mnie, sobie i wszystkim, którzy byli przed nami i którzy nadejdą po nas. Wzięła athame i przecięła sobie skórę na dłoni. – Złożymy przysięgę krwi. Matka synowi, syn matce, moc mocy. Brin z powagą w oczach wyciągnął dłoń i zamrugał szybko, kiedy athame drasnęło jego skórę. – Nikomu nie wyrządzę nim krzywdy – powiedział, gdy Brannaugh wzięła go za rękę i zmieszała ich krew. – Nikomu nie wyrządzisz nim krzywdy – powtórzyła, po czym mocno przytuliła synka i pocałowała niewielką rankę, która natychmiast się zagoiła. – Teraz możesz zapalić jeszcze jedną świeczkę. A potem zrobimy razem ochronne amulety, dla ciebie, twojej siostry i ojca. – A dla ciebie, mamo? Brannaugh dotknęła naszyjnika. – Ja już mam. W porannej mgle Brannaugh, z opatuloną córeczką w ramionach, wspięła się na wóz. Spojrzała na synka, zarumienionego z radości, siedzącego w siodle przed ojcem. Popatrzyła na jasnowłosą siostrę, siedzącą w milczeniu na Alastarze, na brata, z mieczem dziadka przy boku, wysokiego i wyprostowanego w siodle, na klaczy, którą nazwał Mithra. I na Gealbhana, czekającego spokojnie na pięknej klaczy, którą Alastar spłodził trzy lata temu. Zacmokała na starego konia pociągowego i przy wtórze radosnych okrzyków Brina ruszyli
w drogę. Brannaugh obejrzała się tylko raz, spojrzała na dom, który pokochała, pytając się w duchu, czy będzie jej dane jeszcze go zobaczyć. Potem patrzyła już tylko przed siebie. Przed uzdrowicielami wszystkie drzwi stały otworem – takjakprzed muzykantami – i chociaż dziecko w jej łonie często było niespokojne, Brannaugh i jej rodzina bez trudu znajdowali po drodze gościnne schronienie. Eoghan grał, ona, Teagan lub Eamon przygotowywali maści i napary dla chorych i rannych, a Gealbhan pracował, nie szczędząc mocnych pleców i twardych dłoni. Pewnej pięknej nocy spali pod gwiazdami, o czym tak bardzo marzył Brin, a strzegły ich ogar, sokół i koń. Nie napotkali po drodze żadnych trudności, choć Brannaugh była pewna, że nowiny szybko się rozeszły. Nie było tajemnicą, że wszyscy troje jechali przez Clare do Galway. – Cabhan też na pewno już wie – powiedział Eamon, gdy zrobili przerwę w podróży, by dać odpocząć koniom i pozwolić dzieciom na chwilę swobody. Brannaugh siedziała między bratem i siostrą. Gealbhan i Eoghan poili konie, a Eamon zarzucił linkę do wody. – Jesteśmy silniejsi niż wtedy – przypomniała mu Teagan. – Kiedy jechaliśmy na południe, byliśmy dziećmi. Teraz wracamy na północ jako dorośli. – On się martwi – Brannaugh pogładziła swój brzuch – ponieważ ty i ja nie wracamy same. – Nie wątpię ani w waszą moc, ani w siłę woli. – A mimo to się martwisz. – Cały czas się zastanawiam, czy to naprawdę musi być teraz – wyznał Eamon. – Wiem, że tak, czuję to równie mocno, jak wy, byłoby mi jednak łatwiej, gdybyście obie mogły spokojnie urodzić, zanim stawimy czoło temu, co nas czeka. – Takie jest przeznaczenie, ale szczerze mówiąc, cieszę się, że spędzimy dzień lub dwa u kuzynów. I na wszystkich bogów, z radością zejdę na dłużej z tego piekielnego wozu. – Miodowe ciastka Ailish śnią mi się po nocach, nikt nie robi lepszych niż ona. – Śnisz brzuchem – zauważyła Teagan. – Człowiek musi jeść. Ha! – Pociągnął linkę, na której końcu miotała się ryba. – I jeść będziemy. – Potrzebna ci będzie więcej niż jedna – powiedziała Brannaugh, co natychmiast przypomniało im te same słowa, które wypowiedziała ich matka pewnego pięknego, szczęśliwego dnia, który spędzili na rzece w Mayo. Pozostawili za sobą dzikie ostępy Clare, popychani silnymi wiatrami i smagani nagłymi ulewami, i podążali przez zielone wzgórza Galway, a także przez pola, pełne beczących owiec. Mijali chaty, z których kominów unosił się dym. Roibeard leciał przed nimi, przecinając warstwy chmur, które zmieniały niebo w miękkie, szare morze. Dzieci drzemały na wozie, ułożone wygodnie między pakunkami, a obok Brannaugh siedział czujny Kathel. – Stoi tu więcej chat, niż zapamiętałam. – Teagan jechała obok wozu na niezmordowanym Alastarze. – Minęło wiele lat. – Ziemia jest tu dobra… niemal słyszę, jakGealbhan o tym myśli.
– Chciałabyś tutaj zamieszkać? To miejsce do ciebie przemawia? – Tak, ale nasza chata w lasach Clare również. A mimo to im bliżej jesteśmy domu, tym bardziej do niego tęsknię. Na tak długo musieliśmy go opuścić, a teraz… Czujesz to, Brannaugh? Jaknas woła? – Tak. – Boisz się? – Tak. Boję się tego, co nas czeka, ale jeszcze bardziej tego, że poniesiemy klęskę. – Nie poniesiemy. – Widząc ostre spojrzenie siostry, Teagan pokręciła głową. – Nie, nie miałam żadnej wizji, ale jestem tego pewna. Coraz bardziej, im bliżej jesteśmy domu. Nie przegramy, ponieważ światło zawsze pokona ciemność, choćby miało to trwać tysiąc lat. – Mówisz zupełnie jakona – szepnęła Brannaugh. – Jaknasza matka. – Ona jest w nas wszystkich, dlatego nie przegramy. Och, spójrz, Brannaugh! To drzewo z powykręcanymi gałęziami! Pamiętasz, jak Eamon powiedział naszej kuzynce Mabh, że ożywa przy każdej pełni, żeby ją przestraszyć? Jesteśmy blisko domu Ailish, już prawie dojechaliśmy na miejsce. – Dalej, jedź przodem. Twarz siostry zajaśniała, jakby Teagan znów stała się dzieckiem. Odrzuciła głowę w tył i roześmiała się radośnie. – Właśnie takzrobię. Podjechała do męża, roześmiała się jeszcze głośniej, po czym pognała galopem. Siedzący obokBrannaugh Kathel zapiszczał, zadrżał. – No, biegnij. – Brannaugh pogłaskała psa. Zeskoczył z wozu i dopędził konia, a sokół szybował nad ich głowami. Wracali do domu, przecież mieszkali tutaj przez pięć lat. Brannaugh widziała, że wszędzie panował taki sam porządekjakzawsze, zobaczyła nowe zabudowania i padok, na którym tańczyły źrebaki. Dostrzegła jasnowłosego chłopca, który prawie dusił w uścisku Kathela. A kiedy malec się uśmiechnął, poznała, że to Lughaidh, najmłodszy i ostatni syn jej kuzynki. Ailish podbiegła do wozu. Nieco się zaokrągliła, a w jej jasnych włosach lśniły nitki siwizny, ale oczy miała równie radosne i pełne życia, jakzawsze. – Brannaugh! Och, spójrzcie tylko na naszą Brannaugh! Seamus, chodź tu i pomóż kuzynce zejść z wozu. – Poradzę sobie. – Brannaugh zeszła o własnych siłach i chwyciła Ailish w objęcia. – Och, moje serce takbardzo się cieszy, że znowu cię widzę. – I moje, że widzę ciebie. Jesteś równie piękna, jakzawsze. Taka podobna do matki. Och, a to nasz Eamon, jaki przystojny! Moi kuzyni, cała trójka, wrócili, tak jak obiecali. Posłałam bliźniaki, żeby przyprowadziły Bardana z pola, a ty, Seamus, pędź do Mabh i powiedz, że przyjechali. Z oczami pełnymi łez znowu objęła Brannaugh. – Mabh z mężem mieszkają we własnej chacie, tuż po drugiej stronie drogi. Mabh zaraz urodzi swoje pierwsze. Będę babcią! Och, nie mogę przestać paplać. A to Eoghan, prawda? I Gealbhan, mąż Teagan. Witajcie, witajcie wszyscy. A gdzie wasze dzieci? – Śpią na wozie. Nic nie mogło powstrzymać Ailish, by nie obudzić maluchów i nie napchać ich miodowymi
ciasteczkami, które tak czule wspominał Eamon. Potem Connal, który sam był jeszcze niemowlęciem, gdy Brannaugh ostatni raz go widziała, zabrał dzieci, żeby pokazać im nowy miot szczeniaków. – Będą z nim bezpieczne, daję wam słowo – zapewniała Ailish, podając im napar z ziół. – Connal to dobry chłopak, sama pomagałaś sprowadzić go na świat. Niech mężczyźni zajmą się końmi, a wy obie musicie chwilę odpocząć. – Och tak. – Brannaugh wypiła łyk, czując, jak napój i ogień wypełniają jej ciało przyjemnym ciepłem. – Siedzę na fotelu, który się nie porusza. – Jedz. Nosisz w sobie jeszcze kogoś, kto potrzebuje pożywienia. – Umierałam z głodu przez cały dzień i pół nocy. Teagan nie ma takiego apetytu, jeszcze. Ale wszystko przed nią. – Och, jesteś przy nadziei? – Rozpromieniona Ailish położyła dłonie na sercu. – Moja słodka, mała Teagan także zostanie matką? Kiedy te wszystkie lata przeminęły? Dopiero co sama byłaś dzieckiem. Zostaniecie? Zostaniecie do rozwiązania? – zapytała. – Do Mayo jeszcze dość daleko, a ty już jesteś na ostatnich nogach. Widzę, że to niedługo. – Za dzień lub dwa i już się nie mogę doczekać. Dziecko urodzi się w Mayo. Takie jest przeznaczenie. Musi takbyć. – Musi? – Ailish złapała za rękę najpierw Brannaugh, a potem Teagan. – Musi? Ułożyłyście sobie życie w Clare. Jesteście kobietami, matkami. Czy naprawdę musicie wracać tam, gdzie czai się ciemność? – Jesteśmy kobietami i matkami, ale też kimś więcej. Nie możemy się odwrócić plecami do naszego przeznaczenia. Ale nie martw się, kuzynko. Nie myśl o tym. Mamy dzisiejszy dzień, gorący napar, ciastka i rodzinę. – Wrócimy. – Gdy obie na nią spojrzały, Teagan przycisnęła dłoń do serca. – Czuję to. Wrócimy. Wierzę w to. A ty uwierz w nas. Myślę, że wiara dodaje nam sił. – Jeśli tak, wierzę w was bezgranicznie. Ucztowali całą rodziną, przy muzyce, a przez noc i dzień panował spokój. Jednak Brannaugh nie mogła znaleźć sobie miejsca. Kiedy jej mąż spał już smacznie w łóżku, które oddali im gospodarze, ona usiadła przy ogniu. Weszła Ailish w koszuli nocnej, z grubym szalem na ramionach. – Powinnaś wypić tę miksturę, którą zawsze mi przygotowywałaś tuż przed rozwiązaniem, kiedy dziecko było już takciężkie, że nie mogłam spać. – Szukam jej w płomieniach i w dymie – szepnęła Brannaugh. – Nie mogę się opanować, tak bardzo za nią tęsknię, coraz bardziej, im bliżej jesteśmy domu. Brakuje mi ojca i to sprawia mi ból, ale tęsknota za matką wzbudza we mnie żal, który nie znajduje ukojenia. – Wiem. – Ailish usiadła obokniej. – Czy ona do ciebie przychodzi? – Odwiedza mnie w snach, ale tylko na chwilę. Tak bardzo chciałabym usłyszeć jej głos, usłyszeć, jakmówi, że postępuję słusznie. Że robię to, czego ona by pragnęła. – Och, moje serce, oczywiście, że tak. Pamiętasz ten dzień, kiedy nas opuściliście? – Pamiętam. Wyjeżdżając, sprawiliśmy wam ból. – Rozstania zawsze bolą, ale postąpiliście właściwie, z czasem to zrozumiałam. Zanim wyjechałaś, powiedziałaś mi o Lughaidzie, synu, którego nosiłam wtedy pod sercem. Powiedziałaś, że on musi być ostatni, ponieważ ani ja, ani następne dziecko nie przeżyjemy
kolejnego porodu. Przygotowałaś dla mnie miksturę, którą kazałaś mi pić w każdą pełnię księżyca, abym nie miała więcej dzieci. To było dla mnie bardzo trudne. – Wiem. – Teraz rozumiała to jeszcze lepiej, gdyż sama miała dzieci. – Jesteś wspaniałą matką i dla mnie też nią byłaś. – Nie widziałabym, jak rosną moje dzieci, jak moja najstarsza córka sama rozkwita w ciąży. Nie zobaczyłabym Lughaidha, taksłodkiego i bystrego, jakmówiłaś, chłopca z głosem anioła. Ailish pokiwała głową wpatrzona w ogień, jakby w płomieniach i dymie widziała tamten dzień. – Ochroniłaś mnie i moją rodzinę, dałaś mi lata, których mogłam nie mieć. Jesteś dokładnie taka, jaką pragnęłaby cię widzieć twoja matka. I chociaż sprawia mi ból myśl, że stawicie czoło Cabhanowi, wiem, że musicie to zrobić. Nigdy nie wątp w to, że matka jest z ciebie dumna. Nigdy, Brannaugh. – Przynosisz mi pocieszenie, Ailish. – Będę w was wierzyć, tak jak prosiła Teagan. Każdego wieczoru zapalę świecę tą odrobiną mocy, jaką posiadam, aby płonęła dla ciebie, Teagan i Eamona. – Wiem, że lękasz się mocy. – Ale ona płynie także w mojej krwi, jesteśmy przecież rodziną. Codziennie o zmierzchu zapalę świecę, a w światło tchnę moją wiarę. Wiedz, że będzie płonęło dla ciebie i twoich. Pamiętaj o tym i wracajcie bezpiecznie. – Wrócimy, ja w to wierzę. Wrócimy, a ty będziesz kołysała dziecko, które noszę pod sercem. Wyruszyli w dalszą drogę z małym, łaciatym pieskiem, podarowanym uroczyście dzieciom przez kuzynów, obiecując, że zostaną dłużej, kiedy będą wracali. Powietrze stawało się coraz chłodniejsze, wiatr coraz bardziej przenikliwy. Brannaugh nieraz słyszała głos Cabhana, figlarny i uwodzicielski, szepczący wśród podmuchów. Czekam. Widziała wtedy, jak Teagan patrzy na wzgórza, a Eamon przesuwa palcami po amulecie, i wiedziała, że oni również go słyszą. Nagle sokół zmienił kierunek, Alastar zaczął rwać się w tę samą stronę, a Kathel zeskoczył z wozu i na rozstaju dróg skręcił w bok. – To nie w tę stronę. – Eoghan podjechał do wozu. – Jutro dojedziemy do Ashford, ale to nie w tym kierunku. – Nie, to nie jest droga do Ashford, ale musimy nią pojechać. Zaufaj przewodnikom, Eoghan. Czeka nas jeszcze jakieś zadanie. Czuję to. Eamon podjechał z drugiej strony. – Jesteśmy już blisko domu – powiedział. – Tak blisko, że prawie czuję jego zapach, ale ktoś nas wzywa. – Tak, ktoś nas wzywa. A my odpowiemy na wezwanie. – Wyciągnęła rękę i dotknęła ramienia męża. – Musimy. – W takim razie jedźmy.
Brannaugh nie znała drogi, a jednak wydała jej się znajoma. Łącząc się myślami z ogarem, rozpoznawała ścieżki, zakręty, wzgórza. I, och, czuła Cabhana, jak szuka ich trojga, jak ciemność wyciąga ręce, spragniona i niecierpliwa, by zabrać to wszystko, czym była ona, najstarsza z trojga, i jeszcze więcej. Zamglone słońce skryło się za wzgórzami, oni jednak jechali dalej. Po długich godzinach spędzonych na wozie bolały ją plecy i czuła coraz większe pragnienie, jednak nie przerywali podróży. W zapadającej ciemności Brannaugh dostrzegła cień budowli, wzniesienie otoczone polami. Miejsce kultu, pomyślała, czuła to już z daleka. I miejsce mocy. Zatrzymała wóz, by odetchnąć nocnym powietrzem. – On nie może się tu dostać, to miejsce jest zbyt pełne mocy. – Coś tu jest – mruknął Eamon. – Coś jasnego – dodała Teagan. – Pełnego siły i światła. Coś bardzo starego. – To ci, którzy byli przed nami. – Brannaugh, wdzięczna za pomoc, pozwoliła, by mąż zniósł ją z wozu. – Przed naszą matką. Przed czasem, jaki znamy. – To kościół. – Gealbhan zdjął Teagan z konia. – Ale nikogo tu nie ma. – Są tutaj. – Wyczerpana Teagan wsparła się o męża. – Ci, którzy byli przed nami, którzy uświęcili tę ziemię. Oni bronią mu dostępu tutaj. To święte miejsce. – A dzisiaj w nocy należy do nas. – Brannaugh postąpiła krok do przodu i uniosła ramiona. – Bogowie światła, jasna bogini, wzywamy was w nocnej godzinie. W imię mocy, którą od was mamy, w imię celu, ku któremu zdążamy, dajcie nam u siebie schronienie, zanim spełni się przeznaczenie. Jesteśmy Sorchy potomkami, z ciemności czarownikami. Na wasze wezwanie, niech taksię stanie. Przez okna, przez drzwi, które stanęły otworem, wypłynęło jasne światło, powiało ciepłem. – Jesteśmy tu mile widziani. – Brannaugh, czując, jak opuszcza ją całe zmęczenie, z uśmiechem wzięła córkę na ręce. – Witają nas. Ułożyła dzieci do snu na posłaniach, które przygotowała na podłodze. Cieszyła się, że oboje byli zbyt wyczerpani, by jęczeć lub protestować, ponieważ przypływ energii okazał się tylko chwilowy. – Słyszycie ich? – zapytał szeptem Eamon. – Nawet ja ich słyszę. – Eoghan rozglądał się uważnie wokoło, patrzył po kamiennych ścianach, drewnianych ławach. – Śpiewają. – Tak. – Gealbhan podniósł szczeniaka, żeby go uspokoić. – Tak miękko i pięknie, jak mogłyby śpiewać anioły albo bóstwa. To święte miejsce. – I oferuje nam nie tylko schronienie na noc. – Brannaugh wstała, przyciskając dłoń do pleców. – Dostaniemy od nich błogosławieństwo i światło. Wezwali nas tutaj ci, którzy byli przed nami. Teagan delikatnie, z szacunkiem, dotknęła palcami ołtarza. – Ten kościół zbudował król w podziękowaniu za okazaną mu dobroć. Dotrzymał obietnicy i zbudował go przy drodze pielgrzymów. To opactwo nazywa się Ballintubber. – Z uśmiechem uniosła dłonie. – Tyle widzę. – Odwróciła się do męża. – Tak, to święte miejsce, a my poprosimy o błogosławieństwo tych, którzy nas tu wezwali.
– Tak jak król, musimy dotrzymać obietnicy – powiedziała Brannaugh. – Eoghan, kochany, czy mógłbyś przynieść mi księgę matki? – Tak, ale tylko jeśli usiądziesz. Siadaj, Brannaugh. Jesteś bardzo blada. – To prawda, jestem bardzo zmęczona, ale uwierz mi, musimy to zrobić. To pomoże nam wszystkim. Teagan… – Wiem, czego potrzebujemy. Zaraz… – Siadajcie – przerwał jej brat. – Ja wszystko przyniosę, a wy odpocznijcie. Gealbhan, usiądź na nich, jeśli nie będą chciały cię posłuchać. Jednakwystarczyło, by Gealbhan delikatnie dotknął policzka Teagan i ujął Brannaugh za rękę, żeby obie usiadły. – Co musicie zrobić? – zapytał żonę. – Musimy złożyć ofiarę, wezwać tych, którzy byli przed nami, i poprosić o pomoc. Cabhan nie może tu wejść ani nas zobaczyć, tutaj nie posiada żadnej mocy, dlatego możemy wszyscy się zebrać. – Co będzie wam potrzebne? – Jesteś najlepszy z nas wszystkich. – Teagan pocałowała go w policzek. – Pomóż Eamonowi. Przysięgam, że nie ruszymy się z Brannaugh z miejsca i będziemy odpoczywały. Gdy odszedł, odwróciła się szybko do siostry. – Czujesz ból. – Tak, ale to jeszcze nie bóle porodowe. Sama się przekonasz, że dziecko często daje ci przedsmak tego, co cię czeka. Zaraz mi przejdzie. Jednak dobrze jest odpocząć. To, co mamy do zrobienia, wymaga siły. Przeznaczyli godzinę na odpoczyneki przygotowania. – Musimy stworzyć krąg – powiedziała Brannaugh do Eoghana – i złożyć ofiarę. Nie lękaj się o mnie. – Równie dobrze mogłabyś mnie prosić, abym przestał oddychać. – Potrzebujemy twojej miłości i wiary, twojej i Gealbhana. – I je macie. Stworzyli krąg i rozpalili ogień, nad którym zawisł w powietrzu kocioł. Z dłoni Teagan spłynęła do naczynia woda, Brannaugh dodała zioła, a Eamon wrzucił pokruszone kamienie. – Pochodzą z domu, który zbudowaliśmy. – A to – Teagan otworzyła mieszek i wsypała zawartość do kotła – z domu, do którego zmierzamy. Wysuszony kwiat, kamyk, kawałekkory. – Cenniejsze dla nas niż srebro i złoto. Ofiarujemy to wam. I lokmego pierworodnego. – Pióro mojego przewodnika. – Eamon dorzucił pióro do wrzącej wody. – Amulet, który zrobiła dla mnie matka. – Och, Teagan – szepnęła Brannaugh. – Ona by tego chciała. – Teagan wrzuciła swoją ofiarę. – To, co jest nam drogie, wam oddajemy i łzę czarownicy ofiarujemy. Przypieczętujemy ofiarę krwi naszej kroplami, byście wiedzieli, że w prawdzie stajemy przed wami. Każde z trojga nacięło skórę poświęconym nożem i ofiarowało swoją krew, od której zawartość kotła zaczęła jeszcze mocniej wrzeć i dymić. – Ojcze, matko, krew z naszej krwi i kość z naszej kości, my, sieroty, na zawsze dochowaliśmy
wierności. Daj nam w tym świętym miejscu, w tej świętej godzinie, moc swoją prawą, świetlaną, co nigdy nie przeminie. Z nią zwyciężymy, Cabhana unicestwimy. Napełnij nas troje czarowników z ciemności siłą i mocą swej jasności. Na nasze wezwanie niech taksię stanie. Pomiędzy murami zerwał się wiatr, świece zapłonęły jaśniej, jednakprzy ostatnich słowach, które powtórzyli razem, podmuchy ucichły, a płomienie zamigotały. Szepczące dotychczas głosy rozbrzmiały pełną siłą. Brannaugh schwyciła rodzeństwo za ręce i wszyscy troje opadli na kolana. Przeszyły ją głosy, światło, wiatr. I moc. Potem zapadła cisza. Wszyscy troje wstali i odwrócili się do Eoghana. – Płonęliście – powiedział ze zdumieniem. – Sami płonęliście jakświece. – Jesteśmy trojgiem. – Głos Teagan rozbrzmiał echem w dzwoniącej ciszy. – Jednak ich jest wielu. Wielu przed nami i wielu, którzy przyjdą po nas. – Ich światło jest nasze, nasze światło jest ich. – Eamon uniósł wysoko ręce sióstr. – Jesteśmy trojgiem i jesteśmy jednością. Brannaugh uśmiechnęła się, pełna światła i siły. – Jesteśmy trojgiem. Rozświetlimy naszym światłem ciemność, znajdziemy go wśród cieni. I zwyciężymy. – Na naszą krew – powiedzieli razem – zwyciężymy. O poranku, w miękkim świetle dnia, ruszyli w drogę. Jechali wśród zielonych wzgórz, wzdłuż rzeki lśniącej w promieniach słońca, ku szarym murom zamku Ashford, gdzie czekano na nich z otwartą bramą i opuszczonym mostem zwodzonym, gdzie słońce pieściło wodę i ziemię, na której się urodzili. I takdzieci Sorchy wróciły do domu.
ROZDZIAŁ TRZECI Zima 2013 Branna O’Dwyer obudziła się w szary, mokry poranek. Słysząc stukot uporczywego deszczu, marzyła tylko o jednym – żeby z powrotem otulić się kołdrą i znowu zasnąć. Jej zdaniem ranki zawsze nadchodziły zbyt szybko. Lecz czy jej się to podobało, czy nie, wiedziała, że już nie zaśnie, poza tym zaczęła odczuwać przemożną, nieodpartą chęć na kawę. Zirytowana, jak zwykle rano, wstała, włożyła na stopy grube skarpety, a na cienką koszulkę, w której spała, naciągnęła sweter. Z przyzwyczajenia i wrodzonego zamiłowania do porządku rozpaliła w kominku, żeby ogień rozweselił pokój, i w towarzystwie swojego psa, Kathela, pościeliła łóżko, na którym ułożyła sterty ulubionych poduszek. W łazience rozczesała i upięła długie, czarne włosy. Czekało ją dziś mnóstwo pracy – ale po kawie. Marszcząc brwi, popatrzyła na swoje odbicie w lustrze, zastanawiając się, czy nie zafundować sobie małego czaru urody, ponieważ na jej twarzy widać było źle przespaną noc, uznała jednak, że szkoda zachodu. Wróciła do sypialni i pogłaskała Kathela, który zamerdał ogonem. – Też źle spałeś, prawda? Słyszałam, jakmówiłeś przez sen. Też słyszałeś głosy, piesku? Zeszli razem na dół, po cichu, ponieważ jak zwykle ostatnio dom był pełen ludzi. Jej brat z Mearą spali w pokoju Connora, a jej kuzynka, Iona, dzieliła swoje łóżko z Boyle’em. Rodzina i przyjaciele. Branna kochała ich i potrzebowała, ale Bóg jej świadkiem, marzyła o chwili samotności. – Są tutaj ze względu na mnie – powiedziała do psa, idąc po schodach. – Jak gdybym sama nie potrafiła o siebie zadbać. Otoczyłam ten dom taką warstwą ochronną, że nie przejdzie przez nią i tuzin Cabhanów.