Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony776 380
  • Obserwuję567
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań524 243

Sofie Sarenbrant - Brantevik 02 - Zamiast ciebie

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Sofie Sarenbrant - Brantevik 02 - Zamiast ciebie.pdf

Filbana EBooki Książki -S- Sofie Sarenbrant
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 267 stron)

Sofie SARENBRANT ZAMIAST CIEBIE Przełożył Robert Kędzierski WYDAWNICTO CZARNA OWCA WARSZAWA 2013 Mamie i tacie

COŚ BYŁO NIE TAK. Czuła to wyraźnie i nie potrafiła się bronić przed falą ogarniającego ją przerażenia. Ból pojawił się nagle i teraz promieniował z brzucha. Upuściła filiżankę z kawą, którą trzymała w ręce. Usłyszała, jak roztrzaskuje się na kawałki. Zataczając się, z wysiłkiem wyszła z idealnie urządzonego pokoju dziecięcego. Wszystko było już przygotowane i nic nie mogło pójść nie tak - tego by nie przeżyła. Dziewczynka, która miała przyjść na świat, była dla niej wszystkim. Tak długo o to walczyli. Po pięciu krokach ból uderzył ponownie. Był jak potężny cios w plecy, rozprzestrzeniał się jak płomień, sięgając w dół, w stronę miednicy. Odebrało jej dech w piersiach i oparła się ręką o ścianę, żeby nie upaść na podłogę. Dobry Boże, co się dzieje? Było na to o wiele za wcześnie. I w dodatku była sama. Równocześnie uderzyła ją myśl, że w ciągu ostatnich dni dziecko nie poruszało się tak jak wcześniej. Musiała jakoś dojść do sypialni, gdzie był telefon. Dokładnie w chwili gdy dotarła do progu sypialni i zo- baczyła podwójne łóżko, pojawiło się parcie. Uczucie było zupełnie takie, jakby musiała iść do toalety. Oszołomiona, zdarła z siebie spodnie i majtki. Nie do końca mieściło jej się w głowie, że właśnie rodzi, sama w domu. Coś takiego nigdy nie przyszło jej na myśl, mimo najróżniejszych, przerażających scenariuszy, które sobie wyobrażała. Między jednym skurczem a drugim pomyślała, że powinna przynajmniej spróbować dotrzeć do łóżka, jednak dokładnie w chwili gdy udało jej się

wczołgać do pokoju, na dywan, i podźwignąć na czworaki, pojawiła się główka dziecka. Nie miała żadnego wpływu na przebieg porodu: rodziła jak zwierzę, wydobywając z siebie dźwięki, o jakie nigdy by siebie nie podejrzewała. Wzięła dziecko na ręce i wypuściła powietrze, zlana potem po strasznym wysiłku. Dziecko było już na świecie i wszystko poszło dobrze. Poradziła sobie zupełnie sama, choć od dawna drżała na myśl o tym, jak to będzie. Teraz była dumna, że udało jej się zachować spokój. Powoli zaczynała się uspokajać. Jej policzki były wilgotne od potu i łez. Czy odważy się poli- czyć paluszki u rąk i nóg? A jeśli jakichś brakuje? Nie była już taka młoda jak na pierwsze dziecko. Nagle wstrząsnęło nią uczucie, że coś tu się nie zgadza. Było cicho. Dlaczego dziecko nie krzyczy? Ogarnęła ją panika. Có- reczka leżała i w ogóle się nie poruszała. Dotykała deli- katnego ciałka, ale nie było żadnej reakcji. Ostrożnie pochyliła się nad dzieckiem, dotknęła ustami jego malut- kich usteczek i wdmuchnęła w nie powietrze. Robiła to desperacko, równocześnie zdecydowanymi ruchami uciskała klatkę piersiową, aby pobudzić serce. Uniosła dziewczynkę do góry i potrząsnęła nią, zrozpaczona; zwiotczała główka poruszała się wprzód i w tył. - Obudź się! Obudź! - wrzeszczała, nie dopuszczając do siebie myśli, że może jest już za późno. Ta świadomość ją sparaliżowała. Z trudem wciągała powietrze do płuc. Nagle zaczęła oddychać bardzo, bardzo szybko i poczuła, że zaraz straci przytomność. Gdy zrobiła już wszystko, co było w jej mocy, i nie zobaczyła żadnych oznak życia, powoli opuściła dziecko i osunęła się na podłogę, prosto w kałużę krwi. Jej ciało drżało w niekontrolowany sposób i leżała tak, zrozpaczona, aż pochłonęła ją ciemność.

WIELKI CZWARTEK, 21 kwietnia - DOPIERO GDY POGODZISZ SIĘ z tym, że twoje dziecko odeszło, będziesz w stanie pójść dalej. To wszystko jest kwestią podjęcia decyzji i być może nadeszła już pora, byś ją podjęła. Agnes Dahlén nie chciała patrzeć tej kobiecie w oczy. Wyglądała przez okno na spowitą w szarej mgle stolicę, pulsującą życiem, pełną zestresowanych ludzi, z których każdy dokądś zmierzał. Ona sama miała wrażenie, że jej życie zamarło w bezruchu. Nie potrafiła po prostu odpuścić i iść dalej; to za bardzo bolało. Jej spojrzenie powróciło do pokoju, musnęło ciemnobrązowe zasłony. Zastanawiała się, po co w ogóle zadaje sobie trud i przychodzi do tej psychoterapeutki w Södermalm. Nie czuła się dzięki temu ani szczęśliwsza, ani mądrzejsza, co najwyżej uboższa. Po tych ostatnich słowach wręcz nienawidziła swojej terapeutki. Dobrze było móc pozwolić sobie na takie uczucia i na to, by tak myśleć. Zresztą sama terapeutka powiedziała, że nie ma złych uczuć i że chodzi przecież o to, by pozwolić im wydostać się na zewnątrz, nie dusić ich w sobie. Podczas pierwszych wizyt kobieta po prostu siedziała i nic nie mówiła. Wyglądała poważnie. Jedynym dźwiękiem było intensywne, złowróżbne tykanie zegara. Po trzech kwadransach rozlegał się dzwonek, krótki, ostry ton, który oznaczał dla Agnes tysiąc koron mniej. I to niezależnie od tego, czy ona albo terapeutka odezwały się chociaż jednym słowem. A teraz nagle ta kobieta w ogromnych okularach ot-

worzyła usta i wypluła z siebie wyrok. To było ostatnie, co Agnes miała ochotę usłyszeć. - A tak w ogóle, zastanawiałaś się już nad tym, jak będzie z tym warsztatem radzenia sobie z żalem po utracie, na który się zapisałaś? Myślę, że dobrze by ci zrobiło, gdybyś na niego poszła - ciągnęła dalej terapeutka. Agnes kurczowo ścisnęła torebkę i z irytacją zerknęła na zegar. Teraz, gdy naprawdę potrzebowała sygnału kończącego sesję, oczywiście nie mogła się go doczekać. Ironia losu. - Masz męża i córkę, którzy cię potrzebują. Są przy tobie. Skup się zamiast tego na nich. Spróbuj przekształcić twoje poczucie utraty w siłę do działania, zanim odrzucisz ich z powodu czegoś, czego nigdy nie będziesz mogła mieć. Agnes, proszę, spójrz na mnie - poprosiła terapeutka. Agnes bardzo niechętnie spojrzała kobiecie w oczy i zobaczyła, że jej źrenice są duże i patrzą na nią błagalnie. Nic nie odpowiedziała. Czekała, co powie dalej. - Agnes, co czujesz, kiedy mówię do ciebie te słowa? Że nie masz dzieci i dlatego nic nie rozumiesz. I że zostałaś psychoterapeutką, bo byłaś taka cholernie nieudana. - Agnes, widzę, że jesteś zła. - Mmm - mruknęła, czując, jak gotuje się z wściekłości, ale nie była w stanie nic z siebie wykrztusić. - Rozumiem, że zmagasz się z silnymi uczuciami. Pozwól im się wydostać na zewnątrz. To dobrze, że reagujesz. Moim zadaniem jest pomóc ci sobie z nimi poradzić, żebyś była w stanie pójść dalej. Myślę, że musisz pozwolić temu chłopcu odejść, to jedyne rozwiązanie. Dzwoń, dzwonku. Dzwoń, do diabła! - Muszę już iść - odparła zamiast tego Agnes i spośród kwitków, tamponów, kosmetyków i kluczy rozsypanych bezładnie w torebce wygrzebała portfel. Znalazła dwa banknoty po pięćset koron i położyła je na zrobionym na

szydełku obrusie. Unikała wzroku terapeutki, szybko się podniosła i ruszyła w stronę drzwi. Jednak gdy już naciskała klamkę, zawahała się. Czy to naprawdę mądre uciekać od tego, co trudne? Zastanawiała się właśnie, czy powinna coś powiedzieć, gdy zadzwonił dzwonek. Szybko zamknęła za sobą drzwi, ignorując słowa pożegnania, które dotarły do niej z gabinetu. Niemal zbiegła po schodach na parter. Dopiero gdy znalazła się na brukowanej ulicy, przed budynkiem z czerwonej cegły, odetchnęła głęboko. Nie była pewna, w którą stronę powinna pójść. Niezdecydowana, ruszyła wąską uliczką w stronę Mosebacke, skręciła i zatrzymała się gwałtownie za rogiem. Powoli osunęła się na ziemię, chowając twarz w dłoniach. Łzy płynęły jej przez palce i spływały pod koszulę. Mijali ją ludzie. Co tam, niech sobie patrzą, myślała. Po paru minutach spróbowała nad sobą zapanować. Nagle poczuła się głupio na myśl o tym, że po prostu tu siedzi i się nad sobą użala. Zerknęła ukradkiem między palcami, by sprawdzić, czy jest sama. Właśnie przechodził obok niej jakiś mężczyzna ubrany w moro, z pitbulterierem. Dopiero gdy znaleźli się poza zasięgiem jej wzroku, podniosła się i strząsnęła niewidoczny brud z ubrania. Zawróciła i postanowiła ruszyć długimi, wąskimi schodami w stronę Slussen. Po drodze zignorowała kobietę w średnim wieku, która rozpaczliwie usiłowała jej wcisnąć ostatni numer „Situation Stockholm”. Nie była nawet w stanie poczuć wyrzutów sumienia, że nie wsparła bezdomnych, kupując gazetę. Siedząc w metrze jadącym na zachód, zdążyła dopro- wadzić się do porządku, nim dotarła do Alvik. Tam prze- siadła się do tramwaju do Nockeby. Stare, dobre wagony zastąpiono nowymi, nowoczesnymi i praktyczniejszymi. Nieprzyjemne w nich było to, że ostre, intensywne oświetlenie eksponowało nawet najmniejszą zmarszczkę czy

też - jak w jej przypadku - zaczerwienione od płaczu oczy. Dostrzegła sąsiadkę, z którą absolutnie nie miała ochoty teraz rozmawiać, i szybko opadła na siedzenie trochę dalej. Potem przymknęła oczy i pogrążyła się w marzeniach. Wyobrażała sobie, jak biegnie, goniąc Nicole, na pełnej kwiatów łące w środku lata. Gdy wreszcie dogoniła córkę, przewróciła ją, potoczyły się w trawę i udawały, że ze sobą walczą. Trochę dalej, na rozłożonym kocu, siedzieli Tobbe i Adam i wołali do nich, że pora już coś przekąsić. Zaczęły się ścigać, która pierwsza dobiegnie do koca, i Nicole aż zapiała ze szczęścia, gdy wygrała. Obraz zamarł w bezruchu i stał się czarno-biały. Życie potoczyło się nie tak, jak planowała, i nie miała pojęcia, jak się w nim odnaleźć. Mimo wszystkich tych lat, które upłynęły, nie potrafiła zmienić obrazu tego, jak według niej powinno wyglądać życie. Brakowało jej syna. Nie wiedziała, jak się zmusić, by przestać o nim myśleć. Otworzyła oczy i zawiedziona stwierdziła, że dojechała już na przystanek na Ålstensgatan. Wysiadła. Zobaczyła salon fryzjerski i pomyślała, że minęło już o wiele za dużo czasu, odkąd ostatnio robiła coś z włosami. Ale nowa fryzura niczego przecież nie zmieni. Odczekała, aż tramwaj pojedzie dalej, by móc bezpiecznie przejść przez tory. Powoli ruszyła ulicą i poczuła nęcący zapach pizzy. Uświadomiła sobie, że umiera z głodu, ale nie weszła do pizzerii. Minęła przecznicę i tęsknie zajrzała w wielką witrynę piekarni. Zobaczyła dekorację z pisanek pomalowanych w jaskrawe kolory, kurczaczki z marcepanu do połowy zalane czekoladą i bezy w torebkach. To przeważyło. Weszła i kupiła ćwierć kilo pieczywa z orzechami włoskimi, po czym wybrała najsłodsze, najbardziej kuszące ciastka, które zjadła w drodze do domu. Rozejrzała się, przechodząc przez ulicę. Powoli ruszyła wzdłuż słynnych białych, funkcjonalistycznych szeregowców, tworzących zygzaki po obu stronach ulicy. Domki Pera

Albina były urocze, ale sama nie potrafiła sobie wyobrazić, że mogłaby tak skromnie mieszkać. Co prawda były premier Per Albin Hansson mieszkał tutaj sam, lecz jego dom był większy niż pozostałe dziewięćdziesiąt trzy. Agnes skręciła w stronę bliźniaka przy Hackspettsvägen, na który z Tobbem zamienili mieszkanie w centrum. Tobbe machał do niej z kuchennego okna. Weszła do domu i ze zdumieniem stwierdziła, że jedzenie jest już gotowe. - Cześć! Kupiłam chleb - powiedziała, odkładając torebkę na ławę w przedpokoju. Od razu zauważyła list od swojego przyrodniego brata, Simona. Natychmiast go wyrzuciła, nawet nie otwierając koperty. Że też wciąż mu się chciało, po tych wszystkich latach. - Cześć! Przyszłaś w idealnym momencie. Zrobiłem zupę rybną - odparł Tobbe dzierżący w rękach duży garnek, który postawił przed nią na stole. Gdy uniósł pokrywkę i zamieszał, pokój wypełnił się zapachem szafranu. - Wspaniale, jestem strasznie głodna - odparła Agnes, zsunęła buty i usiadła na swoim miejscu. Tobbe pomachał pytająco butelką wina. W odpowiedzi z aprobatą kiwnęła głową. Była zmęczona po całym dniu pracy w klinice ginekologicznej szpitala w Danderyd. Miała serdecznie dość tej pracy i sama nie rozumiała, dlaczego nie szuka dla siebie czegoś nowego albo nie myśli o studiowaniu położnictwa. Po prostu jakoś się nie składało. Wizyta u terapeutki nie poprawiła jej humoru. Równie dobrze może wypić kieliszek wina. Tobbe podał jedzenie i usiadł naprzeciwko niej. - Nicole jest u Carro, ale obiecała, że będzie w domu najpóźniej o szóstej. Czyli kwadrans temu - stwierdził, drapiąc się po krótkim zaroście. Nie zdążył już nic dodać, gdy otworzyły się drzwi.

- Wiem, że się spóźniłam. Przepraszam! - Nicole od- stawiła torbę i odwiesiła kurtkę. - Cześć, kochanie! Jesteś głodna? Chodź, siadaj! - po- wiedziała Agnes, czując, jak ogarnia ją chęć, by przytulić córkę i przesunąć palcami po jej długich, kręconych włosach. Powstrzymała się jednak, bo wiedziała, że Nicole przestała lubić takie rzeczy już trzynaście lat temu. Agnes cierpliwie odczekała, aż Nicole również usiądzie przy stole. - Chciałabym coś powiedzieć. Telefon komórkowy zaczął wibrować i Tobbe oraz Nicole zerwali się od stołu, żeby zaspokoić ciekawość. - Proszę, moglibyście chwilę zaczekać - poprosiła niecierpliwie Agnes, patrząc Nicole w oczy. - Aż tak strasznie wam się chyba nie spieszy? - Stało się coś? Strasznie się dąsasz - odparła Nicole. Agnes nie odpowiedziała. - Chcę wam coś powiedzieć. Nicole spuściła wzrok, a Tobbe spojrzał pytająco z drugiej strony stołu. - Nie będę długo przynudzać, chcę tylko powiedzieć, że podjęłam ważną decyzję. Decyzję, co do której obiecałam samej sobie, że nigdy nawet nie będę się nad nią zas- tanawiać, i wydawało mi się, że nigdy nie będę na nią gotowa. Ale zmieniłam zdanie. Agnes z irytacją stwierdziła, że trzęsą jej się ręce i nic nie potrafi na to poradzić. Wzięła głęboki oddech i ciągnęła dalej: - Ze względu na was i oczywiście na samą siebie po- stanowiłam porzucić nadzieję, że kiedykolwiek odnajdziemy Adama. Pogodziłam się z tym, że go nie ma i nigdy nie będzie częścią naszej rodziny. Strasznie mi z tym ciężko, ale muszę to zrobić, żeby móc pójść dalej, zanim stracę wszystko inne, co mi pozostało.

Tobbe i Nicole otworzyli ze zdumienia usta i spojrzeli po sobie. Agnes nie była pewna, czy rozumieją, co powiedziała. Sama przez cały czas instynktownie czuła, że terapeutka ma rację. Jedynym słusznym wyjściem było przestać myśleć o Adamie. Nie dało się już dłużej kręcić w kółko i żyć nadzieją, że kiedyś wróci. I właśnie ta świadomość tak strasznie ją bolała. Pękało jej serce, gdy myślała o tym, że nigdy więcej nie zobaczy swojego synka, za którym tak bardzo tęskniła. Tego, którego nosiła w brzuchu i którego urodziła. Wspomnienie o nim przenikało każdą komórkę jej ciała. Ale upłynęło już przecież szesnaście lat od tego brzemiennego w skutki dnia w Brantevik w Skanii. Adam już nigdy nie wróci. Agnes sama nie wiedziała, jakiej się po nich spodziewała reakcji. Tobbe nadal siedział w milczeniu i wydawał się zamyślony. Zauważyła, że nie zaczął nawet jeść. - To jak, jemy? - spytała, próbując przerwać milczenie. Już miał odpowiedzieć, gdy Nicole nagle wstała i odeszła od stołu. Wyglądała blado. - Nie czuję się dobrze. Zjem później - powiedziała. - Ale... nie mogłabyś zostać i jeszcze chwilę porozma- wiać? - spytała Agnes, czując wyrzuty sumienia, że po raz kolejny zraniła już i tak delikatną nastoletnią Nicole. - Nie, daj mi spokój. Nicole szybkim krokiem wbiegła po schodach, znikając na górze. Usłyszeli, jak zamyka drzwi swojego pokoju na piętrze i przekręca klucz. - Zostaw ją - powiedział Tobbe. - Wiesz, jaka jest wrażliwa. Agnes poczuła, że do oczu napływają jej łzy. - Zastanawiam się, czy rzeczywiście podjęliśmy właściwą decyzję, gdy postanowiliśmy nigdy jej nie opowiadać, co się właściwie stało z Adamem. To jasne, że się zastanawia, jak mógł tak po prostu zniknąć. Może to było głupie tak ukrywać prawdę?

Tobbe pokręcił głową. - Tak. być może. Ja też tego nie wiem. Człowiek wielu rzeczy nie wie. -Pójdę na górę i spróbuję z nią porozmawiać - oświadczyła Agnes. Tobbe spojrzał na nią zakłopotany. - Wiesz, mamy z Kallem zarezerwowany kort tenisowy, za pół godziny. Będzie w porządku, jeśli pojadę, czy wolałabyś, żebym został w domu? - spytał. - Jakoś nie czuję się dobrze, zostawiając was po tym, co się stało. - Oczywiście, że powinieneś jechać. Damy sobie jakoś radę z Nicole. - Jesteś pewna? Możemy o tym jeszcze porozmawiać wieczorem - powiedział, odchodząc od stołu i nie zbierając naczyń. Przez chwilę Agnes wydawało się, jakby w ogóle przy nim nie siedzieli. Dalej wyglądał tak jak przedtem, z tą jedną różnicą, że teraz talerze były pełne zupy.

OPADŁA NA ŁÓŻKO, włożyła do uszu słuchawki i włączyła Aces High Iron Maiden. Ustawiła maksymalną głośność. Była ciekawa, ile są w stanie wytrzymać bębenki w jej uszach. Choć Nicole nie słyszała pukania, była w pełni świadoma, że matka stoi pod drzwiami i chce z nią porozmawiać. I była równie pewna, że wkrótce zrezygnuje i zostawi ją w spokoju. Coś w niej pragnęło wstać, przekręcić klucz w zamku i przytulić się do matki, ale jak wiele razy wcześniej zrobiła dokładnie na odwrót. Czasami zastanawiała się, czy nie ma przypadkiem jakichś zaburzeń osobowości albo czy takie zachowanie nie jest uwarunkowane hormonalnie i nie przejdzie z czasem. Może faktycznie tak było, bo wiedziała, że nie zawsze tak czuła. Przecież przed chwilą, dokładnie w momencie gdy miała powiedzieć matce, że oczywiście postępuje słusznie, porzucając nadzieje na odnalezienie Adama, po prostu wstała i wyszła. Nicole rozumiała, że jej matka źle to wszystko odbiera, ale nie miała siły teraz o tym myśleć. Chciała mieć chwilę spokoju, by przetrawić to, co powiedziała Agnes. Utwór się skończył i zanim zaczął się kolejny, usłyszała, że matka jeszcze nie zrezygnowała. Błagalny głos sprawił, że poczuła wyrzuty sumienia. - Kochanie, mogłabyś otworzyć? Chcę z tobą porozmawiać. Mięśnie jej brzucha się skurczyły. Poczuła niepokój, że tak po prostu leży i nie odpowiada. Ale jednocześnie czuła też złość, że matka nie akceptuje jej postanowienia, by pobyć przez chwilę sama. Czy naprawdę aż tak trudno to zrozumieć? Była zmęczona ciągłymi zmianami decyzji matki. Raz tak, raz inaczej. Teraz najwyraźniej zamierzała zrezygnować z nadziei na odzyskanie syna. Nicole ze złością odwróciła głowę i spojrzała na ścianę przy łóżku. Dlaczego, u diabła, wciąż nie zdjęła znad łóżka tych durnych plakatów z

muzykami? Miała osiemnaście lat i dawno już wyrosła z wieku wieszania plakatów. Ze złością zdarła je ze ściany. Niech idą do diabła, wszyscy! Z całej siły zgniotła je w kulę i spróbowała trafić nią do kosza stojącego przy biurku. Jej wzrok padł na rodzinne zdjęcie, które zrobili sobie w studiu fotograficznym wiele lat temu. Boże, jaka ona wtedy była brzydka. Wielkie, królicze zęby i uszy jak kalafiory, nieproporcjonalnie duże w porównaniu z jej dziecinną główką. O nosie nawet nie wspominając. Był... groteskowy! Za to mogła winić tylko tatę, co zresztą robiła. Z płaczem oskarżała go, że podzielił się z nią tymi okropnymi genami wielkiego nosa. No cóż, w końcu zaczęła dorastać i teraz uważała, że jest całkiem ładna. Była w stanie dostrzec zalety tego, że jest wysoka i ma szczupłe nogi. Z jasnych, kręconych włosów była nawet bardzo zadowolona, podobnie zresztą jak z delikatnych rysów twarzy, które odziedziczyła po swojej pięknej mamie. Spojrzała w oczy Agnes na zdjęciu i zobaczyła w nich jej smutek, który jakby promieniował z fotografii i trafiał ją prosto w serce. Nicole kochała matkę, była ona dla niej prawdziwym wzorem do naśladowania. Istniało jednak coś, co było jej bardzo trudno wybaczyć. Problem nie polegał na wszystkich tych atakach płaczu i rozpaczliwym wpatrywaniu się w pustkę. Nie. Chodziło o jej gorące uczucia do kogoś, kogo nawet z nimi nie było. Za każdym razem gdy Agnes mówiła o Adamie, w jej głosie pojawiał się szczególny ton, a spojrzenie przybierało rozmarzony wyraz. Oczy błyszczały jej tak, jak to się nigdy nie zdarzało, gdy patrzyła na Nicole. Gdy Agnes mówiła o Adamie, w jej głosie była też miłość, taka absolutnie szczególna i skierowana wyłącznie ku jakiemuś mrocznemu cieniowi, którego Nicole nigdy nawet nie spotkała. To właśnie wtedy stawało się jasne, że Adam był ważniejszy od niej. Przez całe lata Nicole starała się, jak mogła, by zwrócić na siebie uwagę. Próbowała pokazać, że

jest przy matce. Pocieszała ją, przytulała i usiłowała być dobrą córką, ale miała wrażenie, że nigdy jej się tak do końca nie udało. Mimo wszystkich starań mama nigdy nie zachowywała się wobec niej tak jak wtedy, gdy choćby tylko wspominała o Adamie. Nicole sięgnęła po poduszkę i położyła ją sobie na głowie. Nie było sensu rywalizować z kimś, kto zniknął. Za każdym razem, gdy z ciekawości pytała, co tak właściwie stało się z Adamem, słyszała w odpowiedzi, że zniknął, kiedy był malutki. Bez względu na to, jak bardzo dręczyła rodziców i nalegała, nie zdradzili jej żadnych szczegółów. Wiedziała, że ze względu na nią robią wszystko, by nie poznała prawdy. W jakiś sposób szanowała ich decyzję, żeby trzymać ją od tej sprawy z dala. Miała niejasne wspomnienie dziecięcego łóżeczka, które stało w jednym z pokoi w ich dawnym mieszkaniu. Łóżeczko zawsze było idealnie posłane i wciąż pamiętała kłótnie Agnes i Tobbego o to, czy powinni je rozmontować, czy nie. Tobbe na to nalegał, ale Agnes nie chciała się zgodzić. Bo co, jeśli wróci? Dopiero podczas przeprowadzki mama zgodziła się pozbyć tego łóżeczka. Czas mijał, a rozmowy o Adamie ucichły. Jednak czasem, gdy rodzicom wydawało się, że Nicole śpi, słyszała ich dyskusje. Zawsze kończyły się tym samym pytaniem: czy naprawdę zrobili wszystko, co było w ich mocy, żeby odnaleźć Adama? Zaledwie metr od łóżka Nicole leżał jej laptop w kwieciste wzory. Kilka razy zdarzyło się, że szukała w sieci informacji o swoim bracie, ale nic nie udało jej się znaleźć. Po jeszcze kilku zniechęcających próbach w końcu zrezygnowała. Ostatni raz robiła to ponad rok temu. Ślady po Adamie wydawały się zatarte nawet w internecie. Może doszukałaby się w końcu czegoś interesującego, ale aż do tej pory nie czuła tej wewnętrznej tęsknoty za prawdą. Bała się, że być może pożałuje, jeśli dowie się wszystkiego. Teraz było inaczej. Choć poczuła pewną ulgę, gdy mama w

końcu zaakceptowała, że już nigdy nie zobaczy Adama, Nicole nie była w stu procentach zadowolona. Agnes zawsze tak uparcie dążyła do wyznaczonego celu. Wcześniej nie było żadnych wątpliwości, że uda jej się znaleźć Adama. Dlatego Nicole zaczęła się zastanawiać. Co się teraz właściwie stanie, gdy jej matka zupełnie niespodziewanie zrezygnowała? I dlaczego akurat teraz? Odrzuciła poduszkę, wyłączyła muzykę i nasłuchiwała uważnie. Za drzwiami wreszcie zapadła cisza. Agnes była bardziej uparta niż zazwyczaj, ale w końcu, na szczęście, sobie poszła. Oczywiście, że była zazdrosna o wszystkie te uczucia skierowane w stronę Adama. Ona sama nawet za nim nie tęskniła. Dla niej było tak, jakby nigdy nie istniał. Ale przecież mimo wszystko był jej bratem, płynęła w nich ta sama krew. Czy miała ignorować jego istnienie, udawać, że nigdy go nie było? Dźwięk komórki przerwał jej rozmyślania. Na wyświetlaczu widniało „Mini” i Nicole zastanawiała się, czy w ogóle odebrać. Nic nie mogła poradzić na to, że Mini ją wkurzała; była taka nachalna. Najwyraźniej oczekiwała, że będą tak samo dobrymi przyjaciółkami jak ich matki. Te trzymały się razem niczym syjamskie bliźniaczki już od dzieciństwa. Nicole szczerze lubiła mamę Mini, Johannę, która była naprawdę fantastyczna i dużo im pomagała, prawie jak druga mama. To dlatego czuła się zobowiązana, by przyjaźnić się z Mini, młodszą od niej o dwa i pół roku. Nie chodziło o to, że z Mini było coś nie tak, po prostu Nicole nie cieszyła się już tak jej towarzystwem. Różnica wieku pomiędzy nimi była spora. Nicole postrzegała ją jak dziecinną młodszą siostrę, którą dostała w miejsce brata - bo ten byłby teraz niemal dokładnie w tym samym wieku. Adam i Mini urodzili się w odstępie tylko kilku dni. Po chwili udręki mimo wszystko odebrała telefon.

- Cześć, Mini! - Co robisz? - spytała Mini z nadzieją w głosie. -Nic - odparła Nicole, która myślami wciąż była gdzie indziej. - Ach, jak dobrze. Dzwonię, żeby spytać, czy chcesz iść ze mną do kina. Wiesz, leci nowy film w 3D, z tą superśliczną aktorką... No, jak ona się nazywała? - Nie wiem, ale trochę źle się czuję i chyba muszę od- począć - skłamała Nicole, wstydząc się przed samą sobą. Nie lubiła sprawiać ludziom zawodu. - Szkoda! Myślałam, że może czujesz się samotna. - Jak to? - No tak, przecież twój tata jest tutaj. Nicole była zdezorientowana. Ile czasu tak właściwie minęło, odkąd odeszła od stołu? Nagle poczuła, jak bardzo jest głodna. Miała nadzieję, że zostało coś z obiadu. - Nie, tata jest w domu, przed chwilą go widziałam. Mini się roześmiała, nic nie rozumiejąc. - Ale przecież jadł u nas. Do Nicole dotarło, że musiało upłynąć sporo czasu, odkąd siedzieli przy stole w porze obiadu. - Nieważne. Dziś wieczorem w każdym razie nie wypali. Kiedy indziej - zaproponowała. - No dobrze. Na razie - powiedziała z rozczarowaniem w głosie Mini i rozłączyła się. Nicole zignorowała oskarżenie, które wychwyciła w głosie Mini, i skupiła się na ważniejszych rzeczach. Co by było, gdyby pomogła mamie szukać Adama, teraz, gdy ona już zrezygnowała? Wtedy Agnes zrozumiałaby, ile Nicole tak naprawdę dla niej znaczy. Im dłużej się nad tym zastanawiała, tym bardziej podobał jej się ten pomysł. Jeśli uda jej się odnaleźć jakiś ślad brata, być może mama wreszcie ją zauważy. Tak. Postanowiła, że spróbuje się dowiedzieć, co się stało z Adamem.

DOTARŁ DO GRANICY i nie był w stanie tego po- wstrzymać. Gdy zaczęła ssać jego ucho, nie było już odwrotu; ciało zamieniło się w wulkan, który za chwilę miał wybuchnąć. - Do diabła - syknął, kiedy minął już wstrząs. Przetoczył się na bok i chwiejnie wstał z łóżka, żeby pójść do łazienki się umyć. Wiedzieli, że Mini w każdej chwili może wrócić z wy- pożyczalni filmów, i dlatego się spieszyli. Gdy wrócił, Johanna siedziała ubrana na sofie w dużym pokoju. Widział po jej skulonym ciele, że była przybita, więc przysunął się do niej i pogłaskał palcami jej ciemne włosy. -Życie jest strasznie skomplikowane - powiedziała ledwie słyszalnym szeptem i odwróciła się, patrząc na niego smutno. Jej poczucie beznadziei było tak przytłaczające, że miał ochotę uciec i już nigdy nie wrócić. Bał się, że zostanie wciągnięty w jej destruktywną spiralę. W którąkolwiek stronę się obrócił, natykał się tylko na pogrążone w rozpaczy kobiety. Czy to on przynosił nieszczęście ludziom wokół? Nie po raz pierwszy miał ochotę wyjść za próg i biec przed siebie, póki nie znajdzie się w miejscu, w którym nigdy jeszcze nie był i gdzie mógłby rozpocząć życie od nowa. - Nie potrafię bez ciebie żyć - wyszeptała. - To tak cholernie boli, ale co robić... Tobbe otworzył usta, ale nie wydobyły się z nich żadne słowa. Nie wiedział, co powiedzieć. Cokolwiek by zrobił, mogła to zrozumieć na opak. Istniało ryzyko, że powie coś, czego potem nie będzie w stanie spełnić, a nie chciał jej oszukiwać. - To nie twoja wina, że tak wyszło, Johanno - spróbował ją pocieszyć, ale poczuł, jak jej mięśnie sztywnieją pod dłonią

głaszczącą ostrożnie jej plecy. - Nie moja wina? To chyba jasne, że to w równym stopniu moja wina, jak i twoja - odparła z frustracją w głosie. - Tkwimy w tym oboje. Nawet nie pamiętam, jak to wszystko się zaczęło. Jedyne, co ciągle widzę, to ten dzień, kiedy będę musiała stanąć i spojrzeć Agnes w oczy; powiedzieć jej, że to nie tak miało być, żeby nie traktowała tego osobiście. Do diabła, Tobbe, ona jest moją najlepszą przyjaciółką! Myśli, że może na mnie polegać, na dobre i na złe. A ja ją zdradziłam. Nie mógł się z tym nie zgodzić, ale był już tak przy- zwyczajony do przemyśleń Johanny, że nie miał siły ich komentować. Stracił rachubę, ile razy prowadzili już tę samą dyskusję. I dokładnie tak jak zawsze nie był w stanie nic powiedzieć. Był równie elokwentny jak ściana, na którą patrzył. Wiedział, że ją oszukuje, i był zszokowany, że wciąż jeszcze to wszystko ciągnie. Pewnie bardziej fair byłoby zostawić Agnes, ale to zupełnie nie wchodziło w rachubę. Nie miało znaczenia, jak była dziwna i trudna do zniesienia. Mój Boże, tego, co przeżyła w Brantevik tamtego lata, szesnaście lat temu, nie sposób było zapomnieć. Odcisnęło to na niej piętno na resztę życia. Jego lęk znikł w chwili, kiedy ją uratowano. I oczywiście uważał, że to straszne, że nie było z nimi Adama. Tyle tylko że Tobbe nie odczuwał tego tak jak Agnes, bez względu na to, jak bardzo próbował. Wrzeszczała na niego, że jest taki zimny, że to nie on nosił dziecko w brzuchu, nie on je urodził, nie on trzymał na rękach małe ciałko. I to nie jemu obcy człowiek wyrwał dziecko z drżących, bezsilnych ramion. Nic dziwnego, że nie była w stanie pójść dalej. Ale Tobbe nie potrafił czuć się winny, że jemu się to udało. Tobbe wiedział, że nigdy nie zdoła zapomnieć paniki, jaka go ogarnęła, gdy porwano Agnes. Nie sposób było sobie wyobrazić, jakie to uczucie żyć w strachu dwadzieścia cztery

godziny na dobę. W końcu bezsenność i przerażenie zaczęły doprowadzać go do szaleństwa; niemal zaczął sobie wyobrażać, że być może to on ją zabił. Jedna rzecz bardzo mocno wryła mu się w pamięć. To był ten ranek, gdy był zmuszony zidentyfikować zwłoki. W drodze do budynku medycyny sądowej zaczął już opłakiwać żonę i był gotów się z nią pożegnać. Jednak na stole leżała inna kobieta. Niezależnie od tego, jak bardzo próbował przez wszystkie te lata, które upłynęły, nie udało mu się wymazać z pamięci obrazu tego martwego, zmasakrowanego ciała. Po tamtym dramatycznym lecie przysiągł sobie, że już nigdy więcej nie będzie się uskarżać na drobiazgi i zawsze będzie przy Agnes. Dotrzymał tej obietnicy. Nie opuścił jej - przynajmniej na papierze. Johanna pogłaskała go ostrożnie po policzku. Spojrzał na nią, zrezygnowany. - Agnes powiedziała dzisiaj, że się poddaje. Johanna uniosła brwi. - Poddaje się? - Tak. Zrozumiała, że musi porzucić marzenie o odzy- skaniu Adama. Pogodziła się z tym, że odszedł na zawsze. Wiesz, jak bardzo się angażuje w działania tego stowa- rzyszenia zajmującego się zaginionymi dziećmi. Ale teraz zrozumiała, że już nigdy nie zobaczy Adama. - Och, to wielki krok naprzód, nie sądzisz? - spytała Johanna. Tobbe poruszył się, zakłopotany. - Nie wiem. Może to dobrze, a może źle. Nie wiem tylko, czy wytrzymam kolejną jej zmianę osobowości. Zawsze robi się taka dziwna i tak się angażuje, gdy znajdzie coś nowego. - A dlaczego jej po prostu nie zostawisz? Chyba sam słyszysz, jak to brzmi, kiedy o niej mówisz? Tobbe spuścił wzrok. - Nie mogę. Tak się nie da - odparł wymijająco i poczuł

się jeszcze bardziej nieswojo. Wstał, żeby wyjść. - Przepraszam, nie mam pojęcia, jak mogłam to po- wiedzieć. Po prostu... tak mi przykro, że nigdy nie będziemy mieć wspólnego życia. Szczerze - powiedziała ponuro Johanna. Tobbe przyjrzał jej się uważnie. -Ale przecież przez cały czas wiedziałaś, że nigdy nie będzie nic więcej niż teraz. - Natychmiast pożałował swoich słów, ale nie był w stanie ukrywać przed nią prawdy. - Rozumiesz przecież dlaczego - dodał już łagodniejszym tonem i wydało mu się, że kątem oka widzi jej krótkie skinienie głową. Johanna odwróciła od niego twarz. Tobbe wyszedł bez pożegnania. Na klatce schodowej wpadł na Mini. - Zobaczymy się w Wielkanoc - powiedziała wesoło. - Pewnie - odparł z uśmiechem, który znikł równie szybko, jak się pojawił. W tej samej chwili, gdy opuścił mieszkanie w Gärdet, jego oddech wrócił do normy, a ramiona lekko opadły. Ruszył w stronę samochodu, zaparkowanego przy parku Tessin. W drodze do domu zastanawiał się, co zrobił nie tak, że wylądował w tej idiotycznej sytuacji. Po całym dramacie związanym z porwaniem Johanna była dla niego ogromnym oparciem. Nie miał nikogo innego, z kim mógłby porozmawiać o tym, jak najlepiej wesprzeć Agnes. Oczywiście Johanna znała Agnes na wylot i pomagała mu jakoś radzić sobie z burzami emocjonalnymi żony. Rady, których mu udzielała, były nieocenione, a Agnes wydawała się wdzięczna, że tak bardzo się do siebie zbliżyli. Wszystko jednak zmieniło się rok temu, gdy Erie opuścił Johannę, nie dając wcześniej w żaden sposób do zrozumienia, że w ich małżeństwie coś było nie tak. Nagle to Johanna potrzebowała pocieszenia od Tobbego, on zaś nie mógł zrobić nic innego, jak być przy niej. Razem analizowali,

dyskutowali i próbowali zrozumieć, co sprawiło, że Erie zapragnął się rozwieść. Jej mąż nie podał żadnego sensownego wyjaśnienia i wyglądało na to, że nie chodziło o inną kobietę. Nastąpiło wiele miesięcy pełnych łez, uczuć, wzruszeń i uścisków. Uścisków, które doprowadziły do pieszczot, a w ostatnim czasie przerodziły się w spontaniczny seks „na pocieszenie”. Nie pojmował, jak mógł dopuścić, by to wszystko zaszło tak daleko. Jednak teraz, gdy już przekroczył granicę, nie dało się nie wpaść znów prosto w pułapkę. I znowu. I znowu. Nie potrafili już bez siebie żyć, ich ciała aż krzyczały z tęsknoty. Kwadrans później Tobbe był już pod domem i parkował na podjeździe. Wyjął z samochodu torbę z ubraniami do treningu i wszedł do domu. - Cześć, jak tam tenis? - spytała Agnes, rzucając mu szybkie spojrzenie. - Jest herbata, jeśli chce ci się pić. - Dzięki, chętnie - odparł, unikając tym samym od- powiedzi na pierwsze pytanie. Postawił torbę z nieużywanymi ubraniami na podłodze w przedpokoju, wszedł do kuchni i nalał sobie do filiżanki gorącej herbaty. Gdy usiadł obok żony, która z zainteresowaniem oglądała jakiś program w telewizji, ogarnęła go fala niepokoju. - Co oglądasz? - Jakiś program randkowy. Jest dość kiepski. - Jak poszło z Nicole? - Nie chciała rozmawiać, więc wciąż czekam, aż zejdzie na dół. Prędzej czy później przecież przyjdzie - odparła Agnes, nie odrywając wzroku od telewizora. - Tak, wszystko się ułoży. Pewnie po prostu potrzebuje trochę czasu - odparł szybko. Uderzyło go, że we własnym domu coraz bardziej czuje się jak obcy człowiek. Naprawdę kochał ten dom i okolicę, w której mieszkał, i nie chciałby ich zamieniać na nic innego.

W myślach pojawił mu się na chwilę obraz Johanny i poczuł się jak najgorszy hipokryta na świecie. Delikatnie położył rękę na nodze Agnes, a ona odwróciła głowę w jego stronę. - W każdym razie myślę, że dobrze robisz, postanawiając zapomnieć o Adamie - powiedział, a ona uśmiechnęła się w odpowiedzi. - Wiesz co? - odezwała się z taką ekscytacją w głosie, jakiej nie słyszał już od wielu lat. - Czuję niesamowitą ulgę. Życie puka do tych opornych drzwi i tym razem zamierzam je otworzyć. Mam wrażenie, że to początek czegoś naprawdę dobrego. Pomyśl tylko o wszystkim, co razem zrobiliśmy! I jaką mamy wspaniałą córkę. Ty i ja mamy wszelkie warunki do tego, żebyśmy byli razem szczęśliwi, i naprawdę zasługujemy na szczęście, po wszystkich tych przeciwnościach losu. Jak myślisz? - spytała z nadzieją w głosie. - Tak - skłamał Tobbe.

NICOLE BYŁA PEWNA, że znajdzie odpowiedź na pytanie, co szesnaście lat temu stało się z jej matką i bratem. Przynajmniej jeśli się postara, by szukać we właściwy sposób. Czuła, że jest gotowa na prawdę, bez względu na to, ja- kakolwiek by była. Usiadła przy biurku, jej puls przyspieszył. Drżącymi palcami wpisała w pole wyszukiwania w Google „Adam Dahlén” i „zaginiony”. Znalazła kilka trafnych wy- ników. Najbardziej sensownym z nich była strona o zagi- nionych dzieciach. Kliknęła link i przeczytała parę linijek poświęconych Adamowi, ale poczuła się zawiedziona. Nie było tu niczego, o czym by już nie wiedziała. Adam różnił się ód innych zaginionych dzieci na tej stronie - był jedynym, którego zdjęcia nie zamieszczono. Nicole nie potrafiła zrozumieć, dlaczego wyszukiwanie nie dało więcej trafień. W gazetach ukazały się pewnie setki artykułów w tej sprawie. Spróbowała jeszcze raz i tym razem wpisała Agnes Dahlén. Dało to około pięćdziesięciu wyników, jednak gdy przejrzała listę, zobaczyła tylko nieciekawe linki. Jakiś wiosenny bieg kobiet i linki do Facebooka. Nic z tego nie dotyczyło zaginionego chłopca. Nicole przeczesała palcami długie włosy. Oparła się wygodnie na krześle i zaczęła się zastanawiać, co robi nie tak. Od czasu do czasu klikała na jakiś link, by sprawdzić go jeszcze raz. Coś tu się nie zgadzało. Pytanie tylko co? Już miała zrezygnować, gdy nagle zauważyła dziwną prawidłowość - żaden z rezultatów dotyczących Agnes Dahlén nie sięgał czasów przed urodzeniem się Adama. Wszystkie były późniejsze. To dziwne, że wszystko po prostu wyparowało. Kiedy pojawił się internet? Chyba już wtedy był, pomyślała. A jednak wyszukiwanie nie dało żadnych wyników sięgających szesnaście lat wstecz. Spróbowała wpisać „Agnes” i „zaginiony”. Komputer

zwlekał z odpowiedzią. Myślała, że się zawiesił, lecz nagle przed jej oczami pojawiła się lista linków, siedemdziesiąt tysięcy sto osiemnaście trafień. Jej puls przyspieszył. Teraz mogła jeszcze zdecydować, by to przerwać, i udawać, że nigdy niczego nie szukała. Nie było jeszcze za późno, by zmienić zdanie. Zignorowała wątpliwości. Nie mogła tego nie przeczytać, to było niemożliwe. Postanowiła ciągnąć to dalej. Pochylona do przodu, kliknęła pierwszy link. Serce zabiło jej mocniej. Przejrzała tekst, lecz poczuła zawód, gdy dotarło do niej, że dotyczył innej kobiety o tym samym imieniu. Artykuł mówił o zaginięciu, lecz nazwisko ofiary brzmiało Agnes- Malm, a nie Dahlén. Drugi, trzeci i czwarty artykuł dotyczył tej samej kobiety. Przy piątym trafieniu zobaczyła stare zdjęcie swojej mamy. Najdziwniejsze było jednak, że tu również występowało nazwisko Malm. Nicole pochyliła się w stronę ekranu, próbując znaleźć jakiś związek, którego jeszcze nie odkryła. W artykule wymienieni byli Agnes i Tobbe Malm, nie zaś Dahlén, tak jak naprawdę się nazywali. Wyszukała „Agnes Malm” i przekonała się, że ostatnie trafienie było sprzed piętnastu lat. Później znów zaczęła wyszukiwać „Agnes Dahlén” i okazało się, że jest tak, jak przypuszczała. Wyniki zaczynały się pojawiać tam, gdzie kończyły się wyniki wyszukiwania dla „Malm”. Wszystkie kawałki układanki wskoczyły na swoje miejsce i zrozumiała, że zmienili nazwisko po zaginięciu Adama. To wyjaśniało brak wyników za pierwszym razem, gdy szukała rozwiązania zagadki. W zaledwie kilka minut od zupełnej niewiedzy doszła do odkrycia, że jej rodzina zmieniła nazwisko. Wydawało się strasznie dziwne, kiedy wymawiała je w myślach. Odsunęła tę myśl od siebie i czytała dalej. Nie klikała linków chronologicznie i dlatego trafiła prosto na artykuł dotyczący procesu i skazania sprawcy. Chociaż zaprzeczał, skazano go na dożywocie. Według artykułu napisanego przez niejakiego