Spis treści
Dedykacja
Niedziela, 5 lutego
1
2
3
4
5
6
Poniedziałek, 6 lutego
7
8
9
10
11
12
13
14
Wtorek, 7 lutego
15
16
17
18
19
20
21
Środa, 8 lutego
22
23
24
25
26
27
28
Czwartek, 9 lutego
29
30
31
32
33
34
Piątek, 10 lutego
35
36
37
38
39
Sobota, 11 lutego
40
41
42
43
44
45
Niedziela, 12 lutego
46
47
48
49
50
51
52
53
54
55
56
57
58
Wtorek, 14 lutego
59
60
61
62
Pięć tygodni później
Podziękowania
===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
Dla Kharmy i Kenzy
===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
Być cicho, to nie mówić nic.
Cichość pochodzi z zewnątrz.
Czuć ciszę, znaczy być spokojnym.
Cisza wyłania się z twojego wnętrza.
Zewnętrzna cisza powoduje,
że
zwracamy uwagę na hałas
obecny w naszym wnętrzu.
Zobacz to, a wewnętrzny
spokój zacznie coraz silniej promieniować
ze środka tego, co stanowi ciebie.
Yasuragi på svenska, Sztokholm 2007
===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
NIEDZIELA, 5 lutego
1
DROBNYMI KROCZKAMI szła łukowatym korytarzem – najkrótszą drogą do tej
części budynku, w której znajdowało się spa. Spojrzała w lewo na szachownicę
ułożoną na drewnianej ścianie i zwróciła uwagę, że dwa kwadraty są nieco ciem‐
niejsze od pozostałych. Aiko Saitou, Szwedka japońskiego pochodzenia, nigdy
wcześniej nie zauważyła tej różnicy, choć przechodziła tędy setki razy.
O tak wczesnej porze w spa Yasuragi Hasseludden panowała niemal upiorna ci‐
sza. Aiko była tu sama i nie słyszała niczego oprócz echa własnych kroków.
Japońskie słowo yasuragi – harmonia wewnętrzna i spokój – wydawało się
zupełnie nie pasować do tego wyludnionego, ciemnego wnętrza. Zwłaszcza teraz,
w środku zimy, kiedy okna po drugiej stronie korytarza pokrywał śnieg. Nie było
przez nie widać ani kawałka szkierów, mrok niczym kołdra spowijał całą dzielnicę
Orminge. Do wschodu słońca pozostało jeszcze sporo czasu.
Aiko pospiesznie minęła zamkniętą restaurację Teppanyaki. Kątem oka do‐
strzegła, jak czarne kotary i bambusowe pręty drgają pod wpływem podmuchu,
który wywołał ruch jej szczupłego ciała. Zeszła po schodach do pokoju dla perso‐
nelu, żeby się przebrać. Była w nim sama. Po dwóch latach pracy jako kąpielowa
przyzwyczaiła się do tego, że przychodzi pierwsza, tuż po pracownikach nocnych,
których zadanie polegało na otwarciu spa i przygotowaniu sauny na szóstą rano.
Zegar wskazywał za pięć siódmą. Aiko owinęła się służbowym granatowym ki‐
monem i zawiązała jego tasiemki na kokardki. Była gotowa do kolejnego dnia
pracy w jednym z najspokojniejszych i najbardziej nastrojowych miejsc w Szwecji.
Kiedy szła do damskiej szatni, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku,
nie spotkała nikogo. Tak wcześnie w spa rzadko można było zobaczyć gości, ale
czasem się zdarzało, że ten czy ów odważny decydował się na przepłynięcie kilku
długości basenu jeszcze przed śniadaniem. Pierwsze zadanie Aiko polegało na do‐
pilnowaniu, żeby w szatniach i umywalniach panowała czystość i żeby wszystko
znajdowało się na swoim miejscu. Nie było to trudne, ale monotonne, dlatego
trochę ją męczyło. Na szczęście wkrótce czeka ją awans – kierowniczka spa dała
jej to do zrozumienia na corocznym dniu dla personelu w drugi dzień świąt. Tylko
w ten jeden dzień spa zamykano dla gości i udostępniano pracownikom. Mogli
wtedy korzystać z niego do woli.
Kiedy Aiko pchnęła drzwi szatni, otworzyły się, skrzypiąc. Na jednej z drewnia‐
nych ławek zauważyła kilka kropli balsamu do ciała, więc szybko je starła. Ru‐
szyła dalej. Mijając rząd luster i suszarek do włosów, ustawiła stołki w elegancki
szereg, poprawiła poplątane przewody suszarek, sprzątnęła zwiędły liść orchidei.
Potem przeszła do umywalni. Wchodząc tam, jak zawsze przypomniała sobie
pierwszy dzień pracy w Yasuragi: poślizgnęła się właśnie tu, upadła i boleśnie
uderzyła w udo. Nie wiedziała, że kamienna podłoga, chociaż pięknie wygląda
i wspaniale się po niej chodzi, potrafi być zdradziecka. Zwłaszcza jeśli zostanie za‐
lana szamponem i mydłem, o co w umywalni nietrudno. Teraz jednak Aiko
z wprawą stąpała po wielkich szarych kamieniach. W umywalni było duszno
i ciepło, a powietrze przenikał znajomy zapach aloesu, który zawsze działał na
Aiko uspokajająco. Na podłodze leżało drewniane wiaderko, więc podniosła je
i postawiła na stołku. Sprawdziła, czy w dozownikach nie brakuje szamponu, bal‐
samu do ciała, mydła: jakiś czas temu firma zainwestowała w dozowniki przy‐
twierdzone do ściany. Klienci mogli teraz kraść tylko ręczniki, ponieważ jukatę –
bawełniane kimono – każdy miał wliczoną w cenę pobytu. Kontynuując obchód,
Aiko zajrzała do sauny. Wydawało się jej, że wszystko tam jest w porządku.
Minęła zasłonę w kolorze bordo i weszła na basen.
Żadnych gości. Cisza i spokój. Szła wzdłuż krawędzi wielkiego basenu i przesu‐
wała wzrok po szarych betonowych ścianach. Tutaj łatwiej się oddychało, ponie‐
waż pomieszczenie było bardziej przestronne i wyższe niż umywalnia. Nic nie
mąciło powierzchni wody, w której odbijały się ścianki z ryżowego papieru,
osłaniające strefę relaksu.
Aiko była zdumiona tym, jak przemyślany jest wystrój całego wnętrza. Niczego
nie pozostawiono przypadkowi. W latach siedemdziesiątych budynek zaprojekto‐
wał dla federacji związków zawodowych japoński architekt Yoji Kasajima. Oczy‐
wiście nie wiedział, że kiedyś będzie tu luksusowe spa. Dzięki późniejszej przebu‐
dowie powstał obiekt naprawdę piękny i wyjątkowy. Uważali tak nawet tokijscy
krewni Aiko, którzy w grudniu przyjechali do niej w odwiedziny. Byli pod
wrażeniem tego, co Szwedom udało się stworzyć w miejscu, które oni sami przed
podróżą z trudem odnaleźli na mapie.
Z głośników zaczęła się sączyć muzyka klasyczna. Puls Aiko przyjemnie zwolnił.
Zastanawiała się, czy nie przypomnieć kierowniczce o awansie. Japońskie pocho‐
dzenie działało niewątpliwie na jej korzyść, a yasuragi miała po prostu we krwi.
Zaczęła planować strategię i kiedy wchodziła do damskiej umywalni zwanej cichą,
w której gości proszono o zachowanie milczenia, myśli o rozwoju kariery
pochłaniały ją całkowicie.
Mimo to od razu poczuła, że w pomieszczeniu, do którego właśnie weszła, coś
jest nie tak. Ktoś się tu rano kąpał – świadczyła o tym mokra podłoga. Dziwne, bo
w basenie nie widziała nikogo. Umywalnia, cała w wyrafinowanych szarościach,
też na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie pustej. Panującą w niej harmonię za‐
burzało tylko stojące samotnie na środku pomarańczowe krzesło Urban z Ikei.
Aiko odwróciła się i z trudem stłumiła okrzyk. Spostrzegła, że w drugim
gorącym źródle, tym w najodleglejszym kącie pomieszczenia, leży naga kobieta.
Czoło i oczy miała przykryte jukatą. Wprawdzie zalecano, żeby goście po zanurze‐
niu się w źródle kładli sobie na głowie mokry ręcznik, ale oni zawsze robili po
swojemu. Głowa kobiety była oparta o kamień, ogniście rude włosy leżały na
brzegu sąsiadującym z męską umywalnią. Powietrze nasycała wilgocią para ula‐
tująca z otworu wentylacyjnego sauny. Aiko z zazdrością spojrzała na rudowłosą.
Co za cudowne odprężenie! Pomyślała o panującym na zewnątrz mrozie i sza‐
lejącej śnieżycy. Nabrała ochoty, by też wejść do gorącej wody i na chwilę ode‐
rwać się od rzeczywistości. Na takie leżenie do góry brzuchem mogą sobie pozwo‐
lić tylko ci, którzy mają pieniądze, pomyślała, ale zaraz zrobiło jej się wstyd. To
przecież dzięki takim ludziom ona ma pracę.
Godzinę później Aiko po raz drugi zajrzała do cichej umywalni, by opróżnić rat‐
tanowy kosz na brudne ręczniki, i nagle zatrzymała się w pół kroku. Kobieta
leżała dokładnie w tej samej pozycji co przedtem, tylko jukatę miała bardziej na‐
suniętą na twarz. To obudziło czujność Aiko. Mało kto wytrzymałby ponad go‐
dzinę w wodzie o temperaturze czterdziestu stopni. Może ona jest chora,
pomyślała Aiko. Nie mogła się zdecydować, co zrobić. W tym momencie do umy‐
walni weszły dwie kobiety i zanurzyły się w pierwszym gorącym źródle. Aiko
zajęła się więc ustawianiem wiaderek. Coś jej mówiło, że z podejściem do ru‐
dowłosej i pytaniem, jak się czuje, lepiej poczekać, aż zostaną same. Kobiety
wyszły z wody, włożyły czarne kostiumy kąpielowe i poszły na basen. Wtedy Aiko
zebrała się na odwagę i ruszyła do źródła. Pod wpływem myśli, że rudowłosej
mogło się przytrafić coś złego, jej czoło pokryły krople potu. Podchodziła do niej
powoli.
– Przepraszam, że przeszkadzam… – zaczęła niepewnie.
Tak jak się spodziewała, odpowiedziało jej milczenie. Wobec tego pochyliła się
nieco nad źródłem. Miejmy nadzieję, że nikt tu teraz nie wejdzie, pomyślała. Per‐
sonel nie powinien przeszkadzać gościom w kąpieli. Ostrożnie dotknęła ramienia
kobiety. Nie było żadnej reakcji, nacisnęła zatem mocniej.
2
DYREKTOR HOTELU Peter Berg zdążył tylko poczuć podmuch powietrza.
W następnej sekundzie nastąpiło zderzenie – nieznana mu drobna kobieta wpadła
na niego, po czym straciła równowagę i się przewróciła. Granatowe kimono
świadczyło, że to ktoś z personelu spa. Wystarczył rzut oka na jej twarz i Peter
Berg zrozumiał, że dziś nie zacznie dnia od wypicia filiżanki kawy z ekspresu.
Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać. W oczach kobiety nie było śladu skruchy,
ujrzał tylko panikę.
– Ona nie żyje! – wybuchnęła.
Następnie zaczęła zawodzić niezrozumiale, trzymając się za głowę. „Aiko Sa‐
itou” – widniało na identyfikatorze. Peter zawstydził się, że nie pamięta nawet
imienia podwładnej. Pracował w hotelu prawie rok i powinien znać imiona i na‐
zwiska większości pracowników. Z drugiej strony zatrudniamy sto pięćdziesiąt
osób, które wciąż się zmieniają, usprawiedliwił się w myślach. Skojarzył, że podo‐
bizna tej właśnie kobiety zdobi okładkę wydrukowanego jesienią folderu przedsta‐
wiającego ofertę Yasuragi. Piękna twarz zdradzająca japońskie pochodzenie
świetnie się nadawała do celów reklamowych. Peter miał nadzieję, że nie zapo‐
mniał podziękować Aiko Saitou za pozowanie do tego wspaniałego zdjęcia.
Subtelna Japonka z broszurki i stojąca teraz przed nim zdenerwowana kąpielo‐
wa niewiele miały ze sobą wspólnego. Spojrzenie jej skośnych czarnych oczu było
rozbiegane i wyglądała, jakby miała się przewrócić po raz drugi. Nagle dotarł do
niego sens wypowiedzianych przez nią słów.
– Co takiego?! Widziała pani martwą kobietę?
W odpowiedzi Aiko pokiwała głową i wskazała w kierunku umywalni.
Następnie pewnym krokiem ruszyła w tamtą stronę, a Peter poszedł za nią. Po
drodze próbował sobie przypomnieć jakieś wiadomości z kursu pierwszej pomocy.
Niestety, brał w nim udział dawno temu i najczęściej nie uważał na zajęciach.
W pracy traktowano go jak specjalistę w tej dziedzinie, mimo że ani razu nie
nadarzyła się okazja do wykorzystania zdobytej wiedzy. W zakresie obowiązków
miał wpisaną odpowiedzialność za bezpieczeństwo gości i pracowników oraz za
koordynowanie działań w sytuacjach kryzysowych. Nie czuł się jednak dość kom‐
petentny, by sprostać tym zadaniom.
Aiko odezwała się dopiero przed drzwiami damskiej szatni:
– Dam znać, że chcemy wejść, gdyby ktoś się akurat przebierał.
Zniknęła za drzwiami, ale mniej więcej po minucie była z powrotem.
– Zielone światło – potwierdziła i dała mu znak, żeby się pospieszył.
Peter bez słowa przeszedł przez szatnię i niemal wbiegł do umywalni. Od razu
zobaczył kobietę. Leżała nieruchomo w gorącym źródle, jej kręcone rude włosy
okalały przykrytą jukatą twarz. Podszedł do niej. Odsunął jukatę i głośno
przełknął ślinę na widok niebieskich warg i powiek. Wyglądała tak paskudnie, że
ledwo odważył się jej dotknąć. Chwycił nadgarstek, ale nie był pewien, czy wy‐
czuwa puls. Wobec tego przyłożył palce do jej szyi. Wydało mu się, że wychwycił
jakiś ruch.
– Chyba żyje! – wykrzyknął i poprosił Aiko, żeby wezwała pracowników, którzy
kierowaliby gości do drugiej umywalni.
Wyjął komórkę i wystukał 112. Z maksymalnym opanowaniem, na jakie mógł
się zdobyć, wyjaśnił, jak dojechać do spa od tyłu – najszybszą i najbardziej dys‐
kretną drogą. Przede wszystkim zależało mu na tym, żeby nie denerwować gości.
Spojrzał jeszcze raz na kobietę i mimo woli zaczął się zastanawiać, jak sanitariu‐
szom uda się ją podnieść. Nie wyglądała na przedstawicielkę wagi lekkiej.
Usłyszał, że Aiko powstrzymuje kilku gości przed wejściem do środka.
– Ta umywalnia jest na razie zamknięta. Proszę chwilkę poczekać albo skorzy‐
stać z drugiej – tłumaczyła spokojnie.
Obok źródła stał rattanowy kosz, prawdopodobnie należący do nieprzytomnej
kobiety. Peter trzymał w dłoni mokrą jukatę. Postanowił sprawdzić, czy w kiesze‐
ni ukrytej po wewnętrznej stronie rękawa jest karta otwierająca drzwi do pokoju.
Pomogłoby to zidentyfikować kobietę. Wyczuł pod palcami plastikowy prostokąt,
a jednocześnie usłyszał głos kierowniczki spa. Wraz z nią pojawiła się kierownicz‐
ka recepcji. Szybko opowiedział im o zdarzeniu.
– Aiko znalazła ją jakiś czas temu. Karetka już jedzie, powinna tu być za jakieś
piętnaście minut. Kobieta żyje, ale jej stan jest chyba ciężki. Musimy natychmiast
zamknąć wejścia do tej umywalni. Nie chcę, żeby zobaczył ją ktoś z gości.
Kierowniczka spa rzuciła okiem na nieprzytomną i wyszła. Peter wręczył kie‐
rowniczce recepcji znalezioną kartę i poprosił, żeby sprawdziła w rejestrze gości,
jak nazywa się kobieta.
– Nie wiesz, kto to jest? – odpowiedziała zdziwiona.
– Nie, skąd miałbym wiedzieć? – zapytał zbity z tropu.
– To przecież Susanna Tamm, jedna z naszych najbardziej znanych aktorek. Te‐
raz, zdaje się, występuje w Dramaten, ale znasz ją chyba z ekranizacji książek
Astrid Lindgren?
– Mój Boże! – odparł, bo nic innego nie przyszło mu do głowy.
Dwanaście minut później usłyszał sygnał karetki. Zaklął po cichu, bo nie chciał,
żeby jej przyjazd zwrócił czyjąkolwiek uwagę. Szybko wyszedł z umywalni i ruszył
naprzeciw dwóm mężczyznom w zielono-żółtych strojach z torbą i noszami.
Niektórzy pływający w basenie goście zamarli na ten widok, dwie starsze panie
zaczęły szeptać i pokazywać ich sobie palcami. Peter zauważył, że jedna z kąpielo‐
wych chodzi wzdłuż basenu, by odpowiadać na pytania. Oficjalna wersja była
taka, że pogotowie wezwano do gościa, który nagle zachorował.
Zanim Peter i sanitariusze dotarli do celu, zadzwoniła kierowniczka recepcji.
– Susanna Tamm zameldowała się wczoraj po południu. Kupiła pakiet „Spokój
wewnętrzny”.
Nie mogła wybrać niczego bardziej odpowiedniego, pomyślał sarkastycznie Pe‐
ter.
– Dziękuję – odparł i się rozłączył.
Odsunął kotarę i wprowadził sanitariuszy do umywalni. Z powodu pokaźnych
rozmiarów ciała aktorki cieszył się, że wysłano sanitariuszy, nie sanitariuszki.
Dwaj mężczyźni nieźle się namęczyli, próbując wyciągnąć ją z gorącego źródła.
W końcu poprosili Petera o pomoc w przeniesieniu jej na nosze. W ciasnym i par‐
nym pomieszczeniu ubrania całej trójki szybko zrobiły się ciężkie od potu i wody.
Próby nawiązania kontaktu z Susanną podjęte przez sanitariuszy zakończyły się
niepowodzeniem. Wobec tego należało jak najszybciej zabrać ją do szpitala.
– Dopilnuję, żeby powiadomiono jej krewnych. Do którego szpitala jedziecie?
– Do Södersjukhuset.
Peter szedł przed nimi. Wskazywał drogę i jednocześnie otwierał kolejne drzwi.
Wreszcie dotarli do karetki. Na jego mokrych włosach szybko pojawiły się sople
lodu, a pot przestał spływać po czole wraz z pierwszym podmuchem mroźnego po‐
wietrza. W ciągu dnia temperatura mocno spadła, było z pewnością dwadzieścia
stopni poniżej zera. Sanitariusze ulokowali Susannę w karetce i zamierzali odje‐
chać. Peter zdecydował się poprosić ich o przysługę:
– Czy moglibyście zaczekać z włączaniem sygnału, dopóki nie wyjedziecie na
główną drogę?
Nie dostał odpowiedzi, ale zrobili, o co prosił. Sygnał rozległ się, gdy karetka
była już tak daleko, że nie dało się jej powiązać z Yasuragi. Peter zadrżał z zimna
i dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że w dalszym ciągu stoi na dworze.
Wrócił do wnętrza budynku. Panowała tam niemal tropikalna temperatura
i jego lodowate ubranie wkrótce stało się ciepłe. Idąc do swojego gabinetu, Peter
próbował uporządkować myśli. Nieprzytomna kobieta w źródle – to wydawało się
nierealne. Nie miał żadnego pomysłu, co jej się stało. Usiadł za biurkiem i od razu
podniósł słuchawkę telefonu, żeby wezwać kierowników działów. To ważne: wszy‐
scy powinni się dowiedzieć, co zaszło. Przede wszystkim musiał powiadomić Nilsa
Wedéna, dyrektora generalnego. Nils odebrał po pierwszym sygnale, co było
czymś niezwykłym.
– Cześć, co tam słychać? – zapytał wesoło, zanim Peter zdążył się przywitać.
– U mnie wszystko dobrze, ale nie da się tego powiedzieć o jednym z naszych
gości. Przed chwilą była tu karetka, sanitariusze wyciągnęli nieprzytomną kobietę
z gorącego źródła. Tą kobietą jest Susanna Tamm.
– Co ty mówisz? – odparł dyrektor i najpierw zakasłał, a następnie kilka razy
odchrząknął.
– Żyje, ale jej stan jest najprawdopodobniej poważny – ciągnął Peter, nie przej‐
mując się atakami kaszlu szefa. – Jesteś gdzieś niedaleko? Myślę, że jak najszyb‐
ciej powinniśmy zorganizować spotkanie z kierownikami działów. Najlepiej
omówić to, co się stało, żeby nikt nie rozsiewał fałszywych plotek. Poza tym musi‐
my być gotowi na to, że media narobią szumu.
– W porządku, spotkajmy się za piętnaście minut w moim gabinecie.
– Dobrze.
Po zakończeniu rozmowy Peter przypomniał sobie o rattanowym koszu nieprzy‐
tomnej kobiety, który został w umywalni. Pomyślał, że trzeba go stamtąd zabrać.
Porzucił marzenie o kawie i znów ruszył do umywalni. W koszu znalazł tylko
ręcznik. Mimo to przyniósł go do gabinetu. Zostało jeszcze trochę czasu do spotka‐
nia, więc postanowił zadzwonić do krewnych Susanny Tamm. Możliwe, że do tej
pory o niczym nie wiedzieli.
Poszperał w sieci i znalazł jej numer. Nie spodziewał się tego, w końcu była
sławna. Najwyraźniej mieszkała w Sztokholmie i do tego sama, bo po czterech sy‐
gnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Nagrany głos był niski i donośny,
ale przyjazny. Susanna informowała, że chwilowo jest nieosiągalna, ale można
zostawić wiadomość. Rozłączył się.
W Wikipedii znalazł informację że Susanna Tamm ma czterdzieści sześć lat, on
sam dałby jej raczej pięćdziesiąt sześć. Dowiedział się też, że ma córkę, Alexandrę
Tamm. Kilka kliknięć pozwoliło ustalić, że pracuje ona w szanowanej kancelarii
adwokackiej na Stureplan. Zadzwonił do ich centrali. Bez problemu połączono go
z Alexandrą. Peter Berg przedstawił się i przekazał przykrą wiadomość. Kiedy Ale‐
xandra usłyszała, co przytrafiło się matce, jej głos z emanującego siłą zmienił się
w nosowy.
– Ona ma cukrzycę. Czy to może być śpiączka insulinowa? Wie pan, dokąd poje‐
chała karetka?
– Do Södersjukhuset – odparł.
– Udało im się nawiązać z nią kontakt czy była nieprzytomna?
Zawahał się, ale postanowił odpowiedzieć szczerze:
– Niestety, była nieprzytomna.
– Czyli to coś poważnego – wyszeptała.
– Bardzo mi przykro. Przechowamy rzeczy pani mamy. W swoim pokoju ma
pewnie walizkę, nie zdążyłem jeszcze tego sprawdzić.
– Czy mogłabym po nią przyjechać jutro? Dziś chyba nie zdążę.
– Nie ma pośpiechu. Proszę przyjechać, kiedy będzie pani miała czas.
Po rozmowie Peter poczuł się rozbity. Przelotnie spojrzał na zdjęcie swoich dzie‐
ci, stojące na biurku, i momentalnie się uśmiechnął. Usłyszał gwar. To znaczyło,
że kierownicy działów już przyszli. Peter wstał i poszedł do nich. Od razu natknął
się na Nilsa Wedéna. Zauważył, że dyrektor generalny ma zacięty wyraz twarzy.
– Susanna Tamm choruje na cukrzycę. Właśnie rozmawiałem z jej córką – oznaj‐
mił Peter.
– Omówimy wszystko w moim gabinecie – odparł Wedén i szybko ruszył przed
siebie.
Usiedli. Nils ich powitał i oddał głos Peterowi. Peter opowiedział, co się stało,
po czym nadszedł czas na zadawanie pytań.
– Co teraz zrobimy? – zastanawiał się szef restauracji.
– Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko kontynuować pracę. To mogło się
zdarzyć zawsze i każdemu. Po prostu pech. Susanna Tamm ma cukrzycę i pewnie
zapomniała wziąć lekarstwo. A może wzięła go za dużo? Nie mam pojęcia.
– To dziwne – odezwała się kierowniczka spa. – Cukrzycy zwykle pilnują przyj‐
mowania leków.
Nils Wedén odchrząknął.
– Najważniejsze, żebyśmy wiedzieli: to czysty przypadek, że w tym czasie była
akurat tutaj. Dziennikarzy kierujcie jak zwykle do mnie albo do Petera. Miejmy
nadzieję, że nie narobią szumu.
Peter Berg i kierowniczka recepcji wymienili spojrzenia. Peter przerwał szefowi:
– Myślę, niestety, że musimy się liczyć ze sporym zainteresowaniem mediów,
ponieważ w grę wchodzi jedna z najbardziej lubianych szwedzkich aktorek. Gdy‐
byśmy mieli do czynienia z kimś anonimowym, skończyłoby się na krótkiej notat‐
ce, ale w tym wypadku jest inaczej.
Wedén pokiwał głową.
– Masz rację, ale za kilka dni wszyscy pewnie o tym zapomną. Czy ktoś z was
wie cokolwiek o Susannie Tamm?
Głos zabrała kierowniczka recepcji.
– Pamiętam, że kilka tygodni temu czytałam reportaż, w którym mówiła, że
cierpi na depresję. A jeżeli chciała popełnić samobójstwo?
Nils Wedén posłał jej powątpiewające spojrzenie.
– Dlaczego miałaby robić to w miejscu publicznym, a nie w domu, w samot‐
ności?
– Nie wiem. Może dlatego, że jest aktorką? Może do końca chciała mieć publicz‐
ność?
Peter nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Spekulowali dalej, wreszcie Nils
postanowił, że czas kończyć.
– Na razie nie mamy pojęcia, co się tak naprawdę stało. Proszę, żebyście nie
rozmawiali z dziennikarzami. Istnieje duże ryzyko, że to zdarzenie zostanie wyol‐
brzymione, a jego sens przekręcony, co zepsułoby nam opinię. Tak jak powie‐
działem, pozwólcie mnie i Peterowi zająć się mediami, dzięki czemu w świat
pójdzie spójny komunikat.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i zaczęli się rozchodzić. Peter Berg wstał
i ucieszył się, że wreszcie znajdzie chwilę na kawę. Nie miał siły na kolejne nie‐
spodzianki, poza tym zobaczył, że nadeszła pora lunchu. W tej samej chwili za‐
dzwonili z recepcji.
– Czeka tu na pana Josefin Eriksson z Alfa Communication.
Zupełnie o niej zapomniał, ale wiedział, że nie da się przełożyć spotkania, skoro
pokonała aż taki kawał drogi.
– Zaraz idę – poinformował słabym głosem. Miał nadzieję, że ten dzień wkrótce
się skończy.
3
NIE MOGŁA POJĄĆ, że kierownik hotelu może być tak zajęty, żeby nie poinformo‐
wać o swoim spóźnieniu. Peter Berg zjawił się pół godziny po umówionym czasie.
Josefin Eriksson miała właśnie porzucić nadzieję, że kiedykolwiek go zobaczy. Nie
była pewna, czy dać mu do zrozumienia, że musiała czekać zbyt długo. Mógł
należeć do ludzi, którzy uważają, że czas innych jest mniej wart niż ich własny.
– Przepraszam, miałem dziś rano urwanie głowy – były to jedyne słowa prze‐
prosin, jakie od niego usłyszała.
Josefin nie mogła zrozumieć, dlaczego akurat tego dnia obowiązki tak go
przytłoczyły, skoro w hotelu było spokojnie, ale nie zapytała. Po prostu podała
mu rękę i się przedstawiła.
Uśmiechnął się przymilnie.
– Musiała pani długo czekać? Utknąłem na zebraniu.
Jego szeroki uśmiech i przenikliwe niebieskie oczy wyglądałyby świetnie w re‐
klamie, ale ani trochę nie działały na Josefin.
– Tak, o jakieś pół godziny za długo – odpowiedziała szczerze.
Poczuła drganie lewej powieki, znajomą oznakę zdenerwowania.
Uśmiech zniknął z twarzy kierownika hotelu. Jego miejsce zajął sztywny gry‐
mas.
Josefin udała, że nie dostrzega tej ewidentnej dezaprobaty i niezrażona
ciągnęła:
– Mam dużo pracy, więc chyba najlepiej będzie, jeśli załatwimy to najszybciej,
jak się da.
W tym punkcie byli najwyraźniej zgodni, bo Peter pokiwał głową.
– Chce pani obejrzeć apartamenty, prawda?
Rozległ się dzwonek służbowego telefonu Josefin, chociaż był weekend. Ona
jednak postanowiła nie zwracać uwagi na alarmujący sygnał. I tak była to tylko
ta uparta Anita Dahlqvist z Midbanku, która zaczęłaby stawiać nowe niedorzeczne
wymagania. Nie wahała się dzwonić do niej nawet wieczorami i w weekendy. Wy‐
starczy, że Josefin specjalnie dla tej baby pojechała w niedzielę aż do Yasuragi
Hasseludden. Niech sobie jędza nie myśli, że oprócz tego Josefin będzie odbierała
od niej telefony. Peter Berg popatrzył na nią pytająco, a ona odwzajemniła spoj‐
rzenie.
– Tak, chciałabym zobaczyć te lepsze pokoje.
Milcząc, Peter obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku korytarza. Czas na
uprzejmości i gadkę o niczym minął, więc Josefin także milczała. Przyglądała się
jego szerokim plecom i zwróciła uwagę, że idąc, powłóczy lekko nogami. Jedyną
rzeczą, która jej się w nim podobała, były krótko obcięte włosy. Wszystko inne nie
przemawiało do niej w najmniejszym stopniu, choć podejrzewała, że większość
kobiet była pod wrażeniem jego pięknego uśmiechu i wysportowanej sylwetki.
Kiedy powieka przestała drgać, Josefin przyznała w duchu, że w tym momencie
nie jest osobą najżyczliwiej nastawioną do otoczenia. Czy można jednak wymagać
od niej życzliwości, jeśli się weźmie pod uwagę to gówniane zadanie, jakie jej po‐
wierzono? Jako szefowa projektu zarządzała kiedyś dużymi eventami w Ratuszu.
Wtedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Teraz musiała zająć się tym, czym
nikt inny nie chciał.
Najchętniej rzuciłaby tę pracę, tak bardzo czuła się wykończona. Nie była jed‐
nak pewna, czy chce, żeby to właśnie Anita z Midbanku była jej ostatnią klientką
po dziesięciu latach w agencji eventowej. Musiała przyznać w duchu, że ten babsz‐
tyl prawie zdusił w niej resztki motywacji. Josefin miała zorganizować dla Mid‐
banku oraz jego dwóch niemieckich klientów dwudniową konferencję w Yasuragi.
Agencja Alfa Communication przeznaczyła na to zlecenie czterdzieści godzin. Jose‐
fin dawno przekroczyła ten czas, a do mety wciąż było daleko. Chociaż agencja
nie liczyła sobie za nadgodziny, szef uznał, że Josefin powinna nadal robić dobrą
minę do złej gry, ponieważ może to zaprocentować większym zleceniem
w przyszłości.
Josefin wcale by się nie zdziwiła, gdyby Midbank w ostatniej chwili odwołał
konferencję. W żadne przyszłe zlecenie ani trochę nie wierzyła, nie odważyła się
jednak odmówić szefowi. Była pewna, że gdyby tak zrobiła, to ewentualne zlece‐
nie oddano by komuś innemu. Szef nie miał do niej zaufania, ponieważ poszła na
urlop macierzyński. Po urodzeniu Julii w pracy miała coraz bardziej pod górkę.
Gdy wróciła po rocznym urlopie, byli tak zadowoleni z jej zastępczyni, że nie po‐
zwolili, aby przejęła jej obowiązki. Josefin dostała inne, gorsze zadania i teraz od‐
powiadała między innymi za centralę telefoniczną. Było to tak poniżające, że bra‐
kowało jej słów. Poza tym wydzwaniano do niej przez całą dobę, nawet jeśli zo‐
stawała w domu z chorym dzieckiem. Szef nie rozumiał, co to znaczy, ponieważ
jego chorym synem zawsze zajmowała się żona albo opiekunka.
Na wieść o tym, że drugie dziecko Josefin jest w drodze, omal nie dostał zawału,
ale w końcu wykrztusił z siebie gratulacje. Po zawiadomieniu o trzeciej ciąży za‐
pewne próbował spuścić jej umowę w ubikacji.
– Oto pierwszy apartament, Mezame – powiedział Peter, przerywając jej roz‐
myślania. – To w zasadzie sypialnia z pięcioma łóżkami.
Zajrzała do środka.
– Nie, to nie to. Musi być jedno- albo dwuosobowy.
– W takim razie ten będzie lepszy. Nazywa się Wa – odparł Peter i otworzył
drzwi do kolejnego pokoju.
– O tak, jest o wiele lepszy.
Może mimo wszystko będzie dobrze, pomyślała. Miniapartamenty Chikara i Ko‐
koro też były eleganckie, szczególnie łazienki. Poza tym znajdowały się obok sie‐
bie, zgodnie z życzeniem Midbanku. Josefin czuła, jak poprawia jej się humor. Ten
Berg naprawdę mógł mieć coś ważnego do załatwienia. Przypomniała sobie o po‐
stanowieniu, że nie będzie oceniać ludzi pochopnie. W szybkim tempie obejrzeli
pozostałe apartamenty i pokoje. Na koniec Peter pomógł jej zarezerwować osiem
z nich. Wreszcie Josefin podziękowała i ruszyła do wyjścia. Na twarzy Petera od‐
malowała się ulga.
Szła do samochodu, kiedy po raz kolejny zadzwonił telefon. Poczuła, że się spi‐
na. Tym bardziej że na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko Anity Dahlqvist.
W końcu odebrała.
– Josefin Eriksson, Alfa Communication – oznajmiła tak przyjaznym tonem, na
jaki było ją stać.
– Cześć, tu Anita Dahlqvist z Midbanku! Od ponad godziny próbuję się z tobą
skontaktować – powiedziała Anita i umilkła, najwyraźniej czekając, aż Josefin
wyjaśni, dlaczego nie odbierała.
Josefin wzięła głęboki oddech.
– Miałam spotkanie z kierownikiem hotelu w Hasseludden.
– Aha, i co, wszystko dobrze?
– Doskonale, zarezerwowałam cztery apartamenty i cztery pokoje dwuosobowe,
tak jak się umawiałyśmy.
– Okej, zobaczymy, czy to wystarczy. Jeszcze nie jestem pewna, ile osób z nie‐
mieckiego banku się zjawi, ale dam znać.
– To już za dwa dni – przypomniała Josefin.
– Tak, nie zapomniałam – odparła Anita wesoło, nie zrozumiawszy przytyku. –
Stefana Antonssona niepokoją trochę te ich cienkie kimona. Martwi się, że będzie
w nich za zimno. Czy jest jakaś ocieplana wersja?
Anita nadal zadawała pytania, ale Josefin nie miała szansy na nie odpowie‐
dzieć. Wstrzymała się z wyjeżdżaniem z parkingu, nie była bowiem pewna, czy da
radę jednocześnie prowadzić i słuchać tego ględzenia.
– Poza tym chcielibyśmy, żeby w pokojach na gości czekały: pasta z igieł sosno‐
wych, zestaw kosmetyków spa, butelka markowego szampana oraz kosz z owoca‐
mi. I może orchidea.
– Zastrzel mnie.
– Co proszę?
– Nic, nic.
– Byłoby dobrze, gdybyś mi nie przerywała, w przeciwnym razie może mi
umknąć jakiś ważny szczegół! No właśnie: musisz odwołać hummera i załatwić
inny transport z Arlandy. Niemcy martwią się, że będzie za ciasno. Zdaje się, że
Antonsson rozważa teraz limuzynę. Perłowobiałą.
– Ale…
Klik. Josefin nie wierzyła własnym uszom. To wszystko musiało być jednym
wielkim żartem. Pracowała w agencji eventowej czy w przedszkolu? Nie, chyba
o wiele ciekawiej i sensowniej jest być pedagogiem, niż usługiwać kretynom.
A skoro mowa o kretynach: jej siostra nadal ją ignorowała. Miała dość. Pochyliła
się nad kierownicą i zaczęła głośno płakać.
4
BYŁ NAJWYŻSZY CZAS, żeby wracać do domu, lecz Peter Berg utknął w biurze.
Wprawdzie obiecał, że przyjedzie na lunch, ale minęła druga, a on od rana ledwo
miał czas pójść do toalety czy nalać sobie kawy. Dziennikarze dzwonili bez prze‐
rwy. A zamierzał po przyjeździe do pracy uporać się tylko z kilkoma zaległymi do‐
kumentami i spotkać się z Josefin Eriksson. Drgnął, widząc w monitorze swoje
niewyraźne odbicie. Był oczywiście zmęczony, ale nie miał pojęcia, że wygląda na
aż tak skonanego.
Przez Susannę Tamm i Josefin nawet nie ruszył faktur. Musiały jeszcze pocze‐
kać. Zainteresowanie mediów zdawało się niewyczerpane, pytaniom nie było
końca. Peter pomyślał o swoim odbiciu i pożałował, że zgodził się na wywiad,
który nieco później tego popołudnia chciała z nim przeprowadzić telewizja. Nie
miał ani czasu, ani siły, żeby się przygotować. Nie szkodzi, i tak z pewnością
wszystko pójdzie gładko. Znowu zadzwonił telefon, Peter wiedział, że ignorowa‐
nie go nie jest dobrym pomysłem. Dziennikarze nie mieli w zwyczaju dawać za
wygraną po kilku marnych próbach. Wziął głęboki oddech, żeby się zresetować,
i karnie podniósł słuchawkę.
– Peter Berg, kierownik hotelu w Yasuragi Hasseludden.
– Dzień dobry, jestem dziennikarką „Svenska Dagbladet” i mam kilka pytań do‐
tyczących Susanny Tamm. Czy znalazłby pan wolną minutę? – rozległ się kobiecy
głos.
– Minutę tak.
Wszyscy mówili o minucie, ale nikt nie sprawdzał, kiedy rozmowa się roz‐
poczęła. Może był to tylko sposób, żeby rozmówca się nie wymigiwał?
– Kto znalazł Susannę Tamm? – zaczęła dziennikarka.
– Jeden z pracowników, więcej nie mogę powiedzieć.
– Jak to się odbyło?
Peter nie był pewien, jak wiele może zdradzić, postanowił jednak omijać deli‐
katne kwestie.
– Wczesnym rankiem znaleziono ją nieprzytomną w naszym spa.
Minuta prawie minęła, ale dziennikarka najwyraźniej nie zamierzała kończyć
wywiadu. Przeciwnie.
– Bardzo proszę zrelacjonować przebieg wypadków od chwili znalezienia Susan‐
ny Tamm do przyjazdu karetki.
– Szybko poinformowano mnie, co się stało, i pobiegłem na miejsce. Myślałem
najpierw, że Susanna Tamm nie żyje, ale po chwili udało mi się wyczuć puls i za‐
dzwoniłem po karetkę.
Pozwolił sobie na to niewinne kłamstwo, ponieważ nie rozpoznał od razu aktor‐
ki, lecz nie widział powodu, żeby opowiadać o tym całej Szwecji.
– Byłem tak zajęty sprawdzaniem, czy kobieta żyje, że na początku nawet się jej
nie przyjrzałem. Dopiero później uświadomiłem sobie, kim jest.
– Widział ją pan kiedyś na scenie?
Peter odchrząknął.
– Tak, oczywiście.
– W jakim przedstawieniu?
– Nie pamiętam.
Zestresowany utkwił wzrok w tykającym zegarze. Wywiad trwał już pięć minut.
Co za różnica, czy widział ją na scenie, czy nie?
– Może Piaf, Hamlet albo Oczyszczenie? W końcu przez lata brała udział niemal
we wszystkich dużych spektaklach w Dramaten i Teatrze Miejskim w Sztokholmie.
– Nie chodzę zbyt często do teatru, ale prawie codziennie oglądam ją w ekrani‐
zacjach powieści Astrid Lindgren. Mam małe dzieci – odpowiedział tak spokojnie,
jak potrafił.
– Jesienią występowała gościnnie w Rättviku w sztuce Samobójstwo. To sztuka
o nieszczęśliwej kobiecie, która postanawia odebrać sobie życie w miejscu publicz‐
nym, bo tak bardzo się boi, że nikt jej nie znajdzie.
– Nie miałem o tym pojęcia – odparł szczerze. – Nie znam tej sztuki.
– Dziwny zbieg okoliczności, nie sądzi pan? Czy w Hasseludden zdarzają się wy‐
padki? Może ktoś złamał nogę albo dostał ataku serca? Może jakiemuś dziecku
groziło utonięcie w waszym basenie?
– Nie, coś tak poważnego wydarzyło się po raz pierwszy.
Oczywiście bywało, że ten czy ów gość poślizgnął się na kamiennej posadzce
i uderzył, Peter jednak nie czuł się w obowiązku informować o tym dziennikarki.
– Swego czasu dużo się pisało o tych bakteriach. Legionella, zgadza się?
– Tak, ale to nie było za mojej kadencji. Jeżeli ta sprawa panią interesuje,
proszę się kontaktować z naszym dyrektorem generalnym, Nilsem Wedénem.
– Nie ma takiej potrzeby. Mogę zajrzeć do archiwum prasowego. Na koniec
chciałabym zapytać, czy odniósł pan wrażenie, że w grę może tu wchodzić coś in‐
nego niż wypadek albo choroba?
Peter zaczął się wiercić na krześle.
– Co na przykład?
– Chodzi mi o to, czy nie odniósł pan wrażenia, że mogło zostać popełnione
przestępstwo? Sam pan mówi, że przez wszystkie te lata w spa nie zdarzył się
żaden wypadek. Pomyślałam więc, że może ktoś zrobił jej krzywdę?
– Nie przyszło mi to do głowy – odparł Peter zaskoczony pytaniem. – Naprawdę
wyglądało to na nagłą niedyspozycję.
– Czy w sprawę została zaangażowana policja?
– Nie, tylko personel medyczny.
– Dziękuję, to już wszystko.
Minęło dokładnie siedem minut i trzydzieści sekund, Peter Berg ponownie spoj‐
rzał na ekran komputera. Udało mu się zadowolić dziennikarkę, ale sam nie czuł
się usatysfakcjonowany. Czy w tym, co sugerowała, mogło być ziarnko prawdy?
Szybko wstał. Zignorował dzwoniący telefon. Rzucił okiem na wyświetlacz,
który informował, że dzwoni Anna. Kiedy telefon ucichł, wysłał wiadomość, że do
domu wróci dopiero wieczorem. Filiżanka kawy była konieczna, żeby oczyścić
głowę. Zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku automatu. Tym razem nic go
nie zatrzyma. Nawet telefon od Anny. Jeżeli to coś z dziećmi, pewnie zadzwoni
znowu albo wyśle esemesa.
Praca kierownika hotelu pochłaniała większą część jego czasu, odpędził więc
poczucie winy. To nie jego wina, że Susanna Tamm rozchorowała się w jego
ośrodku spa i że nie będzie mógł wrócić do domu zgodnie z obietnicą.
5
Taksówka zatrzymała się pod Grand Hôtelem i Bengt Wallin zapłacił kartą. Ingrid
Wallin uśmiechnęła się w duchu. A więc to była jego niespodzianka. Mieli ponow‐
nie przeżyć noc poślubną sprzed pięćdziesięciu lat. Wtedy również mieszkali
w tym szacownym stołecznym hotelu. Podczas długiego wspólnego życia nigdy
więcej tu nie gościli. Nie dlatego, że nie chcieli, po prostu mieszkali czterysta kilo‐
metrów na północ od Sztokholmu. Serce zaczęło jej szybciej bić, ale po chwili
wróciła myślami do swojej tajemnicy i posmutniała. Z każdym kolejnym dniem co‐
raz trudniej jej było sobie wyobrazić, jak powie o tym Bengtowi – dosyć miał
własnych dolegliwości. Wkrótce jednak nie będzie mogła ukryć choroby, która
w gwałtownym tempie rozprzestrzeniała się w jej organizmie. Pogrążona
w myślach drgnęła, gdy po jej stronie otworzyły się drzwi taksówki. Na chodniku
stał Bengt i podawał jej rękę.
– Dziękuję, poradzę sobie – powiedziała i wysiadła o własnych siłach.
Za nic w świecie nie mogła się pogodzić z faktem, że potrzebuje pomocy przy
wysiadaniu z samochodu, a z pewnością będzie jeszcze gorzej. Podmuch zimnego
wiatru uderzył ją tak mocno, że oczy zaszły jej łzami. Uprzejmy taksówkarz podał
jej laskę i brązową walizkę na kółkach. Następnie szybko wskoczył do samochodu
i zniknął w śnieżycy. Odwróciwszy się, ku swojemu zdziwieniu spostrzegła, że
Bengt idzie w kierunku promu zacumowanego przy Strömkajen. Niepewnie ru‐
szyła za nim. Co on kombinuje? Dlaczego nie wchodzi do Grand Hôtelu? Bengt za‐
trzymał się przy nabrzeżu i odwrócił się do niej z przebiegłym uśmiechem.
– Podaj mi walizkę.
Ingrid nic nie powiedziała, ale podróży promem w środku zimy nie zaliczyłaby
do przyjemności. Miała skłonność do choroby morskiej. Poza tym przeprawa przez
lód była chyba niemożliwa? Nie miała pojęcia, co planuje Bengt, i poczuła rozcza‐
rowanie na myśl, że pewnie nigdy nie będą mieli okazji zamieszkać w Grand
Hôtelu. Usiedli obok siebie na przykrytej poduszką drewnianej ławce. Poluzowała
trochę szalik i rozpięła kilka guzików płaszcza. Silnik zaczął pracować. Poczuła
drżenie pod stopami.
– Hasseludden – powiedział w końcu Bengt. – Wreszcie będziesz miała okazję
odwiedzić Yasuragi, o którym tyle mówiłaś.
Spojrzała ze zdziwieniem na męża i się uśmiechnęła.
– Nie mam pojęcia, jak ci się udało to wyłapać.
– Chyba powinienem podziękować aparatowi słuchowemu – zażartował i wziął
ją za rękę.
Zostawili za sobą pomost i Grand Hôtel, minęli pogrążony w mroku zamek,
Slussen, windę Katarina i ceglaste budynki, w których prezentowano wspaniałe
wystawy fotograficzne. Ingrid odwróciła głowę, popatrzyła na Djurgården
i zaczęła się zastanawiać, co też stało się z wesołym miasteczkiem Gröna Lund.
Niebieska kolejka górska rozmnożyła się: teraz miała również warianty fioletowy,
czerwony i biało-brązowy. Za moich czasów wyglądało to inaczej, pomyślała.
Przynajmniej wieża Kaknäs się nie zmieniła. Była dokładnie tak samo szara i nie‐
ciekawa, jak ją zapamiętała. Bengt poszedł zapłacić za bilety, ona zaś postano‐
wiła, że jeszcze trochę poczeka z przykrą wiadomością. Teraz, w drodze do słynne‐
go spa, nie chciała psuć atmosfery. Marzyła o Yasuragi od czasu, kiedy ich córka
Charlotta przyniosła do domu książkę na temat tego miejsca. W ascetycznie
urządzonych wnętrzach, prostych strojach i gorących źródłach było coś wyjątko‐
wego. Samo przeglądanie książki sprawiło, że wypełniła ją harmonia. Nigdy nie
przypuszczała, że tam pojedzie.
Dopłynięcie do pomostu w Hasseludden zajęło niecałe pół godziny. Śnieżyca
przybrała na sile i po wyjściu na ląd Ingrid rozejrzała się z niepokojem. Prom
popłynął dalej w kierunku Gåshaga. Zostali zupełnie sami. Zaczynało się ściem‐
niać i choć na to liczyła, nie czekała na nich żadna taksówka.
– Gdzie właściwie jest Yasuragi? – zapytała nerwowo. Bengt potrząsnął głową.
– Myślałem, że będzie dokładnie tutaj, ponieważ ten pomost nazywa się Hasse‐
ludden – odparł i wskazał tabliczkę, na której rzeczywiście widniała ta nazwa, wy‐
pisana dużymi czarnymi literami na białym tle.
– Tak się nazywa cała ta dzielnica, nie tylko hotel – wyjaśniła Ingrid zmęczo‐
nym głosem i zadrżała z zimna. Pomyślała, że przy takiej temperaturze zbyt długo
nie wytrzyma.
Nie było kogo zapytać o drogę. Ingrid nagle poczuła ogromne zmęczenie. Wie‐
działa, że nie da rady długo brodzić w śniegu. Na nierównym terenie nawet środki
przeciwbólowe nie były w stanie jej ulżyć. Idąc pod górę, dobrnęli do ślepej ulicz‐
ki. Zobaczyła trzy czerwone wille: jedną na wprost i jedną po każdej stronie drogi.
Zanim zdążyła pomyśleć, że być może powinni zapukać do drzwi którejś z nich,
pojawił się samochód. Bengt pomachał ręką, kierowca zahamował i opuścił szybę.
Był to młody mężczyzna. Na tylnym siedzeniu miał dwa puste foteliki dziecięce.
Potrząsnął głową z uśmiechem.
– Latem można iść ścieżką przez las albo asfaltowym deptakiem. Teraz
najkrótsze drogi są zasypane. Chętnie państwa podwiozę do hotelu – zapropono‐
wał.
Zgodzili się bez wahania.
Mężczyzna powiedział, że on i jego rodzina mieszkają w pobliżu. Zawiózł ich aż
pod wejście. Podziękowali za przysługę.
Automatyczne drzwi spa otworzyły się i weszli do ciepłego wnętrza. Ingrid
wreszcie mogła się odprężyć. Blondynka w granatowym kimonie, stojąca za wy‐
soką drewnianą ladą recepcji, przywitała ich i oznajmiła, że zgodnie z życzeniem
Bengta dostali pokój, z którego było blisko na basen.
– Na szóstą trzydzieści mają państwo zarezerwowaną kolację w restauracji
piętro wyżej. Można wejść schodami albo wjechać windą – poinformowała uprzej‐
mie, po czym opisała, jak dojść do pokoju. Po drodze na szczęście nie było żad‐
nych schodów.
Ingrid chciała się odwrócić i wziąć z półki kimono. W tym momencie z rąk wy‐
padła jej torebka i z hukiem uderzyła o podłogę. Ktoś z personelu pomógł jej po‐
zbierać portfel, opakowanie plastrów przeciwbólowych i szminkę. Zawstydzona
opuściła wraz z Bengtem lobby i ruszyła wąskim korytarzem do pokoju. Nie zda‐
wała sobie sprawy, jak wielkie jest to spa. Korytarz zdawał się nie mieć końca.
Prawie na samym końcu zobaczyli wreszcie swój pokój, numer 327. Karta spra‐
wiała problemy, w końcu Bengtowi udało się otworzyć drzwi. Wszedł do środka
i postawił walizkę na ławce w przedpokoju. Ingrid została na zewnątrz i walczyła
ze swoją walizką, która utknęła w drzwiach.
– Ojej, jaki mały pokój! – wykrzyknął zdziwiony Bengt. – I zdaje się, że nie ma
telewizora!
Ingrid zastanawiała się w duchu, gdzie się podział jej mąż dżentelmen, ten,
który zawsze przepuszczał kobiety przodem. Poza tym zirytowało ją, że telewizor
był dla niego taki ważny.
– Widzisz te łóżka? Są na podłodze! Położymy się, ale jak, do licha, mamy
wstać? – narzekał dalej.
Ingrid szarpnęła walizkę tak mocno, że udało jej się wciągnąć ją do pokoju.
Następnie podeszła do Bengta i odsunęła pokryty materiałem panel.
– Proszę, jest telewizor – oznajmiła i pokazała mu czarny płaski ekran. – Ze
wstawaniem będziemy sobie pomagać, bo dzielna z nas para. A teraz, zamiast ma‐
rudzić, chodźmy na basen. W końcu to tam będziemy spędzać większość czasu.
Bengt wymruczał coś, czego nie dało się zrozumieć, ale nie miał więcej uwag.
Na podwójnym łóżku leżały ciemne kimona z japońskimi znakami. Przebrali się
w ciszy, po czym wyszli na korytarz, kierując się w stronę basenu, który znajdo‐
wał się dwa piętra niżej. Trochę trudno było im się zorientować, którędy mają iść,
ale zdążyli na lekcje mycia się na sposób japoński. Kąpielowa, która stosownie do
miejsca była Japonką, powitała ich i dała znak, żeby usiedli na okrągłych podusz‐
kach razem z kilkorgiem innych gości w podobnych strojach. Należało napełnić
wiaderko wodą, zanurzyć w nim mały ręcznik, a następnie drobnymi ruchami
przesuwać go po ciele w kierunku serca. Potem trzeba było nabierać wiaderkiem
wodę i wylewać ją sobie na głowę tak, by spływała po całym ciele. Ingrid zaczęła
się zastanawiać, czy będzie się czuła komfortowo, siedząc nago na drewnianym
stołeczku wśród innych kobiet – była w końcu taka stara. Kąpielowa zakończyła
instruktaż w tradycyjny sposób: uderzyła pałeczką w misę tybetańską. Dźwięk
długo wybrzmiewał. Potem Ingrid wstała z wysiłkiem i uzgodniła z Bengtem, że za
pół godziny spotkają się przy basenie. Uśmiechnięta kąpielowa nie ruszała się
z miejsca, więc Ingrid wykorzystała okazję, żeby zadać jej pytanie.
– Co oznaczają te japońskie symbole na kimonie?
– Fuku oznacza szczęście, kotobuki prawdziwą radość i długie życie – odparła.
– Jak ładnie – odpowiedziała Ingrid, wzięła pod pachę swój rattanowy kosz
i wyszła.
Gdzieś przeczytała hasło: „Witamy w świecie, w którym wszystko toczy się po‐
woli”, i nie mogła sobie wyobrazić lepszego miejsca dla emerytki. Może w tym
otoczeniu będzie mogła opowiedzieć Bengtowi o złośliwym guzie w swoim ciele?
Weszła do cichej umywalni, zastanawiając się, kiedy powinna poruszyć ten temat.
Nie po kolacji. Może jutro przy śniadaniu.
6
W ciągu siedmiu lat spędzonych na stanowisku dyrektora generalnego Yasuragi
Nils Wedén nigdy nie przeżył czegoś podobnego. Susanna Tamm z całą pewnością
nie była pierwszą klientką cierpiącą na cukrzycę albo depresję. Niegroźne wypad‐
ki oczywiście się zdarzały, kilka osób poślizgnęło się na posadzce, zanim położono
ryflowaną drewnianą podłogę. Siedząc przy biurku, Nils pogrążył się w rozmyśla‐
niach. Wiedział, że za rządów jego poprzednika, w sierpniu 2001 roku, pewna ko‐
bieta po wizycie w Hasseludden zachorowała na groźną odmianę zapalenia płuc,
zwaną chorobą legionistów. Żeby odświeżyć sobie pamięć, sięgnął po segregator
z wycinkami z gazet. Szybko znalazł artykuł, o który mu chodziło. W hotelowych
prysznicach wykryto bakterie z rodzaju Legionella. Trzeba było zamknąć ośrodek
na dziesięć dni, żeby całkowicie oczyścić system i pobrać kolejne próbki. Poszko‐
dowana kobieta przeżyła, ale gdyby nie miała odpowiedniej opieki medycznej,
mogła umrzeć. Na szczęście nikt poza nią nie zachorował. Długa przerwa była ka‐
tastrofalna dla finansów obiektu i zaowocowała ciągnącym się konfliktem z firmą
ubezpieczeniową.
Sześć lat temu dotarły do niego alarmujące informacje o możliwym kolejnym
zakażeniu bakteriami Legionella. Był wtedy dobrze przygotowany i wiedział, co
ma robić. Teraz przerzucił kilka stron w segregatorze. Te artykuły w zasadzie znał
na pamięć. Dziennikarze oszaleli, gdy wyszło na jaw, że rutynowa kontrola
w Yasuragi wykazała obecność bakterii Legionella w kranie w toalecie jednej z re‐
stauracji. Poruszenie było wyjątkowo duże, ponieważ zdarzyło się to nie po raz
pierwszy. Bez wahania podjął decyzję o zamknięciu obiektu do czasu otrzymania
wyników badań nowych próbek. Nie wykazały one jednak obecności bakterii.
Nils spojrzał na swoje zdjęcie w gazecie z tamtego czasu: już wtedy miał siwe
włosy, lecz jego oczy wyrażały apetyt na życie, twarz była nieco bardziej okrągła
niż dziś, a do tego opalona po świętach spędzonych w Malezji z żoną i synami.
Minęło sześć lat… Czuł się starszy o dobrych szesnaście i to przede wszystkim psy‐
chicznie.
W 2006 roku doskonale poradził sobie z dziennikarzami, choć był nowy na tym
stanowisku. Tamte wydarzenia dały mu wyobrażenie o rozmiarach burzy medial‐
nej, jaka może się rozpętać, kiedy dzieje się coś godnego uwagi. Telefon dzwoni co
chwilę i kolejny dziennikarz domaga się odpowiedzi na pytania, które zadawali
poprzednio jego koledzy… Na samą myśl, że mógłby znów być na to narażony,
Nils zadrżał. Całe szczęście, że teraz kontaktami z prasą zajmuje się Peter Berg.
Włożył stary artykuł do szuflady biurka, żeby nie przypominał mu o wieku,
który coraz częściej daje o sobie znać. Typowe, że rozchorowała się akurat krajo‐
wa drama queen – Susanna Tamm, a nie ktoś nieznany. To oczywiście kompletnie
zmienia sytuację.
Omiótł spojrzeniem gabinet. Był zmęczony i niespokojny, wydarzenia tego dnia
nadwyrężyły jego siły. Już dawno powinien iść do domu, zegar wskazywał dzie‐
wiątą z minutami. Ponieważ nie miał do kogo wracać, nie ruszał się z miejsca.
Wszystko było lepsze od pustego domu, który przypominał mu o samotności. Żeby
zabić czas, zajrzał na kilka stron z wiadomościami. Zauważył, że nazwisko Susan‐
ny Tamm pojawia się niemal wszędzie. Lubiana aktorka ponoć nadal żyła, ale
leżała w śpiączce. Był przekonany, że jutro w każdej gazecie pojawią się spekula‐
cje na temat tego, co się wydarzyło. Przykry był jedynie fakt, że w tym kontekście
dziennikarze wspomną o Hasseludden. I tak hotel miał mniej gości niż kiedykol‐
wiek, choć luty był uważany za szczyt sezonu. Pewna duża firma właśnie
odwołała umówioną konferencję i pewnie nie minie wiele godzin, zanim jakiś cie‐
kawski dziennikarz połączy te dwa fakty. Oczami wyobraźni widział nagłówek:
„Goście unikają luksusowego spa, w którym wydarzył się wypadek”. Nagle butel‐
ka koniaku w szufladzie biurka zaczęła się wydawać niezwykle kusząca. Zanim
zakończył pracę, rzucił okiem na e-maile. Nic nowego ani od Evy, ani od
chłopców.
To przesądziło sprawę. Nils wysunął szufladę i wypił kilka łyków prosto z butel‐
ki. Wiedział, że ze względu na personel powinien trzymać fason, ale było już po
godzinach. Pracownicy potrzebowali każdego możliwego wsparcia i motywacji
zwłaszcza teraz, bo branża radziła sobie nie najlepiej. I dostaną to wszystko, ale
jutro. On do jutra wytrzeźwieje. Koniak palił go w gardło. Wziął jeszcze jeden łyk
i pomyślał o Evie. W tej chwili zrobiłby wszystko, żeby jeszcze raz ją przytulić,
choćby tylko na sekundę. Mimo podejmowanych wysiłków nie potrafił pojąć, dla‐
czego pozwolił jej odejść. Przecież była dla niego wszystkim.
Jego zdenerwowanie wzrosło pod wpływem myśli, że wyrzekł się rodziny ze
względu na pracę. Uznawał za oczywiste, że dobre stanowisko i wysokie dochody
to coś, o co warto walczyć. Wyniósł z domu tradycyjny obraz rodziny, w którym
mężczyzna jest żywicielem, a kobieta zajmuje się domem. Nie widział w tym nic
dziwnego. Wiele lat zajęło mu zrozumienie, że ma to swoje złe strony. Póki dzieci
były małe, przekonywał sam siebie, że to on jest w domu bohaterem, ponieważ
przynosi pieniądze na jedzenie, czynsz i wyjazdy. To jego zasługa, że chłopcy mie‐
li porządne kombinezony, nowe rowery i że mogli pójść do szkoły hokejowej. Te‐
raz, kiedy na wszystko było za późno, zrozumiał, do czego doprowadził taki po‐
dział obowiązków. Eva lepiej na tym wyszła. Czym bowiem były pieniądze
w porównaniu z miłością i zaufaniem synów?
Koniak od razu uderzył mu do głowy. Nils kontynuował rozmyślania o swojej
porażce. Zastanawiał się, czy ich małżeństwo dałoby się uratować, gdyby Eva
mogła zdawać na medycynę, tak jak chciała. Co by się stało, gdyby nie zbył śmie‐
chem jej chęci studiowania tylko dlatego, że sam chciał robić karierę? Nic dziwne‐
go, że zrobiła się zgorzkniała. Wypił jeszcze łyk i poczuł wstyd. Eva tęskniła za
tym, aby być widzianą i docenianą. Nie dał jej tego i teraz czuł się bezwartościo‐
wy. Przez lata oparcie miała tylko w synach. Po rozwodzie chcieli mieszkać u niej,
bo z nią czuli się bezpiecznie. Żadne pieniądze świata nie byłyby w stanie tego
zmienić.
Nils stanął na chwiejnych nogach. Zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie usiąść
za kierownicą i pojechać do domu. Opadł z powrotem na biurowe krzesło i wszedł
na stronę z systemem rezerwacji. Najbardziej elegancki apartament, Ryokan Ha‐
nare, był wolny. Hanare, czyli odosobnienie, tego wieczoru było tym, czego szu‐
kał, ponieważ chciał być sam. Zarezerwował pokój pod przybranym nazwiskiem,
żeby nie dawać pracownikom powodu do plotek. Po ciężkim dniu potrzebował
spokoju ducha. Nie miał ochoty usprawiedliwiać się przed nikim z tej ekstrawa‐
gancji. Na szczęście dysponował kartą uniwersalną, pasującą do wszystkich drzwi,
i nie musiał prosić o pomoc nikogo z nocnego personelu. Zanim wstał, wlał
resztkę koniaku do piersiówki i schował ją do kieszeni.
Zamykając drzwi gabinetu, zobaczył parę staruszków, którzy wyszli z baru
i z wysiłkiem schodzili po schodach. Z tyłu wydawali się bardzo do siebie podobni,
oboje mieli siwe, krótko ostrzyżone włosy. Kobieta trzymała się za nogę, mężczy‐
===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
Spis treści Dedykacja Niedziela, 5 lutego 1 2 3 4 5 6 Poniedziałek, 6 lutego 7 8 9 10 11 12 13 14 Wtorek, 7 lutego 15 16 17 18 19
20 21 Środa, 8 lutego 22 23 24 25 26 27 28 Czwartek, 9 lutego 29 30 31 32 33 34 Piątek, 10 lutego 35 36 37 38 39 Sobota, 11 lutego 40 41
42 43 44 45 Niedziela, 12 lutego 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 Wtorek, 14 lutego 59 60 61 62 Pięć tygodni później Podziękowania ===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
Dla Kharmy i Kenzy ===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
Być cicho, to nie mówić nic. Cichość pochodzi z zewnątrz. Czuć ciszę, znaczy być spokojnym. Cisza wyłania się z twojego wnętrza. Zewnętrzna cisza powoduje, że zwracamy uwagę na hałas obecny w naszym wnętrzu. Zobacz to, a wewnętrzny spokój zacznie coraz silniej promieniować ze środka tego, co stanowi ciebie. Yasuragi på svenska, Sztokholm 2007 ===OAFgAWdQMlBjU2sIaQw/DW5dZFNrCjwNaw9uVzEDYgE=
NIEDZIELA, 5 lutego 1 DROBNYMI KROCZKAMI szła łukowatym korytarzem – najkrótszą drogą do tej części budynku, w której znajdowało się spa. Spojrzała w lewo na szachownicę ułożoną na drewnianej ścianie i zwróciła uwagę, że dwa kwadraty są nieco ciem‐ niejsze od pozostałych. Aiko Saitou, Szwedka japońskiego pochodzenia, nigdy wcześniej nie zauważyła tej różnicy, choć przechodziła tędy setki razy. O tak wczesnej porze w spa Yasuragi Hasseludden panowała niemal upiorna ci‐ sza. Aiko była tu sama i nie słyszała niczego oprócz echa własnych kroków. Japońskie słowo yasuragi – harmonia wewnętrzna i spokój – wydawało się zupełnie nie pasować do tego wyludnionego, ciemnego wnętrza. Zwłaszcza teraz, w środku zimy, kiedy okna po drugiej stronie korytarza pokrywał śnieg. Nie było przez nie widać ani kawałka szkierów, mrok niczym kołdra spowijał całą dzielnicę Orminge. Do wschodu słońca pozostało jeszcze sporo czasu. Aiko pospiesznie minęła zamkniętą restaurację Teppanyaki. Kątem oka do‐ strzegła, jak czarne kotary i bambusowe pręty drgają pod wpływem podmuchu, który wywołał ruch jej szczupłego ciała. Zeszła po schodach do pokoju dla perso‐ nelu, żeby się przebrać. Była w nim sama. Po dwóch latach pracy jako kąpielowa przyzwyczaiła się do tego, że przychodzi pierwsza, tuż po pracownikach nocnych, których zadanie polegało na otwarciu spa i przygotowaniu sauny na szóstą rano. Zegar wskazywał za pięć siódmą. Aiko owinęła się służbowym granatowym ki‐ monem i zawiązała jego tasiemki na kokardki. Była gotowa do kolejnego dnia pracy w jednym z najspokojniejszych i najbardziej nastrojowych miejsc w Szwecji. Kiedy szła do damskiej szatni, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, nie spotkała nikogo. Tak wcześnie w spa rzadko można było zobaczyć gości, ale czasem się zdarzało, że ten czy ów odważny decydował się na przepłynięcie kilku długości basenu jeszcze przed śniadaniem. Pierwsze zadanie Aiko polegało na do‐ pilnowaniu, żeby w szatniach i umywalniach panowała czystość i żeby wszystko znajdowało się na swoim miejscu. Nie było to trudne, ale monotonne, dlatego trochę ją męczyło. Na szczęście wkrótce czeka ją awans – kierowniczka spa dała jej to do zrozumienia na corocznym dniu dla personelu w drugi dzień świąt. Tylko w ten jeden dzień spa zamykano dla gości i udostępniano pracownikom. Mogli wtedy korzystać z niego do woli. Kiedy Aiko pchnęła drzwi szatni, otworzyły się, skrzypiąc. Na jednej z drewnia‐ nych ławek zauważyła kilka kropli balsamu do ciała, więc szybko je starła. Ru‐ szyła dalej. Mijając rząd luster i suszarek do włosów, ustawiła stołki w elegancki szereg, poprawiła poplątane przewody suszarek, sprzątnęła zwiędły liść orchidei. Potem przeszła do umywalni. Wchodząc tam, jak zawsze przypomniała sobie pierwszy dzień pracy w Yasuragi: poślizgnęła się właśnie tu, upadła i boleśnie
uderzyła w udo. Nie wiedziała, że kamienna podłoga, chociaż pięknie wygląda i wspaniale się po niej chodzi, potrafi być zdradziecka. Zwłaszcza jeśli zostanie za‐ lana szamponem i mydłem, o co w umywalni nietrudno. Teraz jednak Aiko z wprawą stąpała po wielkich szarych kamieniach. W umywalni było duszno i ciepło, a powietrze przenikał znajomy zapach aloesu, który zawsze działał na Aiko uspokajająco. Na podłodze leżało drewniane wiaderko, więc podniosła je i postawiła na stołku. Sprawdziła, czy w dozownikach nie brakuje szamponu, bal‐ samu do ciała, mydła: jakiś czas temu firma zainwestowała w dozowniki przy‐ twierdzone do ściany. Klienci mogli teraz kraść tylko ręczniki, ponieważ jukatę – bawełniane kimono – każdy miał wliczoną w cenę pobytu. Kontynuując obchód, Aiko zajrzała do sauny. Wydawało się jej, że wszystko tam jest w porządku. Minęła zasłonę w kolorze bordo i weszła na basen. Żadnych gości. Cisza i spokój. Szła wzdłuż krawędzi wielkiego basenu i przesu‐ wała wzrok po szarych betonowych ścianach. Tutaj łatwiej się oddychało, ponie‐ waż pomieszczenie było bardziej przestronne i wyższe niż umywalnia. Nic nie mąciło powierzchni wody, w której odbijały się ścianki z ryżowego papieru, osłaniające strefę relaksu. Aiko była zdumiona tym, jak przemyślany jest wystrój całego wnętrza. Niczego nie pozostawiono przypadkowi. W latach siedemdziesiątych budynek zaprojekto‐ wał dla federacji związków zawodowych japoński architekt Yoji Kasajima. Oczy‐ wiście nie wiedział, że kiedyś będzie tu luksusowe spa. Dzięki późniejszej przebu‐ dowie powstał obiekt naprawdę piękny i wyjątkowy. Uważali tak nawet tokijscy krewni Aiko, którzy w grudniu przyjechali do niej w odwiedziny. Byli pod wrażeniem tego, co Szwedom udało się stworzyć w miejscu, które oni sami przed podróżą z trudem odnaleźli na mapie. Z głośników zaczęła się sączyć muzyka klasyczna. Puls Aiko przyjemnie zwolnił. Zastanawiała się, czy nie przypomnieć kierowniczce o awansie. Japońskie pocho‐ dzenie działało niewątpliwie na jej korzyść, a yasuragi miała po prostu we krwi. Zaczęła planować strategię i kiedy wchodziła do damskiej umywalni zwanej cichą, w której gości proszono o zachowanie milczenia, myśli o rozwoju kariery pochłaniały ją całkowicie. Mimo to od razu poczuła, że w pomieszczeniu, do którego właśnie weszła, coś jest nie tak. Ktoś się tu rano kąpał – świadczyła o tym mokra podłoga. Dziwne, bo w basenie nie widziała nikogo. Umywalnia, cała w wyrafinowanych szarościach, też na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie pustej. Panującą w niej harmonię za‐ burzało tylko stojące samotnie na środku pomarańczowe krzesło Urban z Ikei. Aiko odwróciła się i z trudem stłumiła okrzyk. Spostrzegła, że w drugim gorącym źródle, tym w najodleglejszym kącie pomieszczenia, leży naga kobieta. Czoło i oczy miała przykryte jukatą. Wprawdzie zalecano, żeby goście po zanurze‐ niu się w źródle kładli sobie na głowie mokry ręcznik, ale oni zawsze robili po swojemu. Głowa kobiety była oparta o kamień, ogniście rude włosy leżały na brzegu sąsiadującym z męską umywalnią. Powietrze nasycała wilgocią para ula‐ tująca z otworu wentylacyjnego sauny. Aiko z zazdrością spojrzała na rudowłosą.
Co za cudowne odprężenie! Pomyślała o panującym na zewnątrz mrozie i sza‐ lejącej śnieżycy. Nabrała ochoty, by też wejść do gorącej wody i na chwilę ode‐ rwać się od rzeczywistości. Na takie leżenie do góry brzuchem mogą sobie pozwo‐ lić tylko ci, którzy mają pieniądze, pomyślała, ale zaraz zrobiło jej się wstyd. To przecież dzięki takim ludziom ona ma pracę. Godzinę później Aiko po raz drugi zajrzała do cichej umywalni, by opróżnić rat‐ tanowy kosz na brudne ręczniki, i nagle zatrzymała się w pół kroku. Kobieta leżała dokładnie w tej samej pozycji co przedtem, tylko jukatę miała bardziej na‐ suniętą na twarz. To obudziło czujność Aiko. Mało kto wytrzymałby ponad go‐ dzinę w wodzie o temperaturze czterdziestu stopni. Może ona jest chora, pomyślała Aiko. Nie mogła się zdecydować, co zrobić. W tym momencie do umy‐ walni weszły dwie kobiety i zanurzyły się w pierwszym gorącym źródle. Aiko zajęła się więc ustawianiem wiaderek. Coś jej mówiło, że z podejściem do ru‐ dowłosej i pytaniem, jak się czuje, lepiej poczekać, aż zostaną same. Kobiety wyszły z wody, włożyły czarne kostiumy kąpielowe i poszły na basen. Wtedy Aiko zebrała się na odwagę i ruszyła do źródła. Pod wpływem myśli, że rudowłosej mogło się przytrafić coś złego, jej czoło pokryły krople potu. Podchodziła do niej powoli. – Przepraszam, że przeszkadzam… – zaczęła niepewnie. Tak jak się spodziewała, odpowiedziało jej milczenie. Wobec tego pochyliła się nieco nad źródłem. Miejmy nadzieję, że nikt tu teraz nie wejdzie, pomyślała. Per‐ sonel nie powinien przeszkadzać gościom w kąpieli. Ostrożnie dotknęła ramienia kobiety. Nie było żadnej reakcji, nacisnęła zatem mocniej. 2 DYREKTOR HOTELU Peter Berg zdążył tylko poczuć podmuch powietrza. W następnej sekundzie nastąpiło zderzenie – nieznana mu drobna kobieta wpadła na niego, po czym straciła równowagę i się przewróciła. Granatowe kimono świadczyło, że to ktoś z personelu spa. Wystarczył rzut oka na jej twarz i Peter Berg zrozumiał, że dziś nie zacznie dnia od wypicia filiżanki kawy z ekspresu. Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać. W oczach kobiety nie było śladu skruchy, ujrzał tylko panikę. – Ona nie żyje! – wybuchnęła. Następnie zaczęła zawodzić niezrozumiale, trzymając się za głowę. „Aiko Sa‐ itou” – widniało na identyfikatorze. Peter zawstydził się, że nie pamięta nawet imienia podwładnej. Pracował w hotelu prawie rok i powinien znać imiona i na‐ zwiska większości pracowników. Z drugiej strony zatrudniamy sto pięćdziesiąt osób, które wciąż się zmieniają, usprawiedliwił się w myślach. Skojarzył, że podo‐ bizna tej właśnie kobiety zdobi okładkę wydrukowanego jesienią folderu przedsta‐ wiającego ofertę Yasuragi. Piękna twarz zdradzająca japońskie pochodzenie
świetnie się nadawała do celów reklamowych. Peter miał nadzieję, że nie zapo‐ mniał podziękować Aiko Saitou za pozowanie do tego wspaniałego zdjęcia. Subtelna Japonka z broszurki i stojąca teraz przed nim zdenerwowana kąpielo‐ wa niewiele miały ze sobą wspólnego. Spojrzenie jej skośnych czarnych oczu było rozbiegane i wyglądała, jakby miała się przewrócić po raz drugi. Nagle dotarł do niego sens wypowiedzianych przez nią słów. – Co takiego?! Widziała pani martwą kobietę? W odpowiedzi Aiko pokiwała głową i wskazała w kierunku umywalni. Następnie pewnym krokiem ruszyła w tamtą stronę, a Peter poszedł za nią. Po drodze próbował sobie przypomnieć jakieś wiadomości z kursu pierwszej pomocy. Niestety, brał w nim udział dawno temu i najczęściej nie uważał na zajęciach. W pracy traktowano go jak specjalistę w tej dziedzinie, mimo że ani razu nie nadarzyła się okazja do wykorzystania zdobytej wiedzy. W zakresie obowiązków miał wpisaną odpowiedzialność za bezpieczeństwo gości i pracowników oraz za koordynowanie działań w sytuacjach kryzysowych. Nie czuł się jednak dość kom‐ petentny, by sprostać tym zadaniom. Aiko odezwała się dopiero przed drzwiami damskiej szatni: – Dam znać, że chcemy wejść, gdyby ktoś się akurat przebierał. Zniknęła za drzwiami, ale mniej więcej po minucie była z powrotem. – Zielone światło – potwierdziła i dała mu znak, żeby się pospieszył. Peter bez słowa przeszedł przez szatnię i niemal wbiegł do umywalni. Od razu zobaczył kobietę. Leżała nieruchomo w gorącym źródle, jej kręcone rude włosy okalały przykrytą jukatą twarz. Podszedł do niej. Odsunął jukatę i głośno przełknął ślinę na widok niebieskich warg i powiek. Wyglądała tak paskudnie, że ledwo odważył się jej dotknąć. Chwycił nadgarstek, ale nie był pewien, czy wy‐ czuwa puls. Wobec tego przyłożył palce do jej szyi. Wydało mu się, że wychwycił jakiś ruch. – Chyba żyje! – wykrzyknął i poprosił Aiko, żeby wezwała pracowników, którzy kierowaliby gości do drugiej umywalni. Wyjął komórkę i wystukał 112. Z maksymalnym opanowaniem, na jakie mógł się zdobyć, wyjaśnił, jak dojechać do spa od tyłu – najszybszą i najbardziej dys‐ kretną drogą. Przede wszystkim zależało mu na tym, żeby nie denerwować gości. Spojrzał jeszcze raz na kobietę i mimo woli zaczął się zastanawiać, jak sanitariu‐ szom uda się ją podnieść. Nie wyglądała na przedstawicielkę wagi lekkiej. Usłyszał, że Aiko powstrzymuje kilku gości przed wejściem do środka. – Ta umywalnia jest na razie zamknięta. Proszę chwilkę poczekać albo skorzy‐ stać z drugiej – tłumaczyła spokojnie. Obok źródła stał rattanowy kosz, prawdopodobnie należący do nieprzytomnej kobiety. Peter trzymał w dłoni mokrą jukatę. Postanowił sprawdzić, czy w kiesze‐ ni ukrytej po wewnętrznej stronie rękawa jest karta otwierająca drzwi do pokoju. Pomogłoby to zidentyfikować kobietę. Wyczuł pod palcami plastikowy prostokąt, a jednocześnie usłyszał głos kierowniczki spa. Wraz z nią pojawiła się kierownicz‐ ka recepcji. Szybko opowiedział im o zdarzeniu.
– Aiko znalazła ją jakiś czas temu. Karetka już jedzie, powinna tu być za jakieś piętnaście minut. Kobieta żyje, ale jej stan jest chyba ciężki. Musimy natychmiast zamknąć wejścia do tej umywalni. Nie chcę, żeby zobaczył ją ktoś z gości. Kierowniczka spa rzuciła okiem na nieprzytomną i wyszła. Peter wręczył kie‐ rowniczce recepcji znalezioną kartę i poprosił, żeby sprawdziła w rejestrze gości, jak nazywa się kobieta. – Nie wiesz, kto to jest? – odpowiedziała zdziwiona. – Nie, skąd miałbym wiedzieć? – zapytał zbity z tropu. – To przecież Susanna Tamm, jedna z naszych najbardziej znanych aktorek. Te‐ raz, zdaje się, występuje w Dramaten, ale znasz ją chyba z ekranizacji książek Astrid Lindgren? – Mój Boże! – odparł, bo nic innego nie przyszło mu do głowy. Dwanaście minut później usłyszał sygnał karetki. Zaklął po cichu, bo nie chciał, żeby jej przyjazd zwrócił czyjąkolwiek uwagę. Szybko wyszedł z umywalni i ruszył naprzeciw dwóm mężczyznom w zielono-żółtych strojach z torbą i noszami. Niektórzy pływający w basenie goście zamarli na ten widok, dwie starsze panie zaczęły szeptać i pokazywać ich sobie palcami. Peter zauważył, że jedna z kąpielo‐ wych chodzi wzdłuż basenu, by odpowiadać na pytania. Oficjalna wersja była taka, że pogotowie wezwano do gościa, który nagle zachorował. Zanim Peter i sanitariusze dotarli do celu, zadzwoniła kierowniczka recepcji. – Susanna Tamm zameldowała się wczoraj po południu. Kupiła pakiet „Spokój wewnętrzny”. Nie mogła wybrać niczego bardziej odpowiedniego, pomyślał sarkastycznie Pe‐ ter. – Dziękuję – odparł i się rozłączył. Odsunął kotarę i wprowadził sanitariuszy do umywalni. Z powodu pokaźnych rozmiarów ciała aktorki cieszył się, że wysłano sanitariuszy, nie sanitariuszki. Dwaj mężczyźni nieźle się namęczyli, próbując wyciągnąć ją z gorącego źródła. W końcu poprosili Petera o pomoc w przeniesieniu jej na nosze. W ciasnym i par‐ nym pomieszczeniu ubrania całej trójki szybko zrobiły się ciężkie od potu i wody. Próby nawiązania kontaktu z Susanną podjęte przez sanitariuszy zakończyły się niepowodzeniem. Wobec tego należało jak najszybciej zabrać ją do szpitala. – Dopilnuję, żeby powiadomiono jej krewnych. Do którego szpitala jedziecie? – Do Södersjukhuset. Peter szedł przed nimi. Wskazywał drogę i jednocześnie otwierał kolejne drzwi. Wreszcie dotarli do karetki. Na jego mokrych włosach szybko pojawiły się sople lodu, a pot przestał spływać po czole wraz z pierwszym podmuchem mroźnego po‐ wietrza. W ciągu dnia temperatura mocno spadła, było z pewnością dwadzieścia stopni poniżej zera. Sanitariusze ulokowali Susannę w karetce i zamierzali odje‐ chać. Peter zdecydował się poprosić ich o przysługę: – Czy moglibyście zaczekać z włączaniem sygnału, dopóki nie wyjedziecie na główną drogę? Nie dostał odpowiedzi, ale zrobili, o co prosił. Sygnał rozległ się, gdy karetka
była już tak daleko, że nie dało się jej powiązać z Yasuragi. Peter zadrżał z zimna i dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że w dalszym ciągu stoi na dworze. Wrócił do wnętrza budynku. Panowała tam niemal tropikalna temperatura i jego lodowate ubranie wkrótce stało się ciepłe. Idąc do swojego gabinetu, Peter próbował uporządkować myśli. Nieprzytomna kobieta w źródle – to wydawało się nierealne. Nie miał żadnego pomysłu, co jej się stało. Usiadł za biurkiem i od razu podniósł słuchawkę telefonu, żeby wezwać kierowników działów. To ważne: wszy‐ scy powinni się dowiedzieć, co zaszło. Przede wszystkim musiał powiadomić Nilsa Wedéna, dyrektora generalnego. Nils odebrał po pierwszym sygnale, co było czymś niezwykłym. – Cześć, co tam słychać? – zapytał wesoło, zanim Peter zdążył się przywitać. – U mnie wszystko dobrze, ale nie da się tego powiedzieć o jednym z naszych gości. Przed chwilą była tu karetka, sanitariusze wyciągnęli nieprzytomną kobietę z gorącego źródła. Tą kobietą jest Susanna Tamm. – Co ty mówisz? – odparł dyrektor i najpierw zakasłał, a następnie kilka razy odchrząknął. – Żyje, ale jej stan jest najprawdopodobniej poważny – ciągnął Peter, nie przej‐ mując się atakami kaszlu szefa. – Jesteś gdzieś niedaleko? Myślę, że jak najszyb‐ ciej powinniśmy zorganizować spotkanie z kierownikami działów. Najlepiej omówić to, co się stało, żeby nikt nie rozsiewał fałszywych plotek. Poza tym musi‐ my być gotowi na to, że media narobią szumu. – W porządku, spotkajmy się za piętnaście minut w moim gabinecie. – Dobrze. Po zakończeniu rozmowy Peter przypomniał sobie o rattanowym koszu nieprzy‐ tomnej kobiety, który został w umywalni. Pomyślał, że trzeba go stamtąd zabrać. Porzucił marzenie o kawie i znów ruszył do umywalni. W koszu znalazł tylko ręcznik. Mimo to przyniósł go do gabinetu. Zostało jeszcze trochę czasu do spotka‐ nia, więc postanowił zadzwonić do krewnych Susanny Tamm. Możliwe, że do tej pory o niczym nie wiedzieli. Poszperał w sieci i znalazł jej numer. Nie spodziewał się tego, w końcu była sławna. Najwyraźniej mieszkała w Sztokholmie i do tego sama, bo po czterech sy‐ gnałach włączyła się automatyczna sekretarka. Nagrany głos był niski i donośny, ale przyjazny. Susanna informowała, że chwilowo jest nieosiągalna, ale można zostawić wiadomość. Rozłączył się. W Wikipedii znalazł informację że Susanna Tamm ma czterdzieści sześć lat, on sam dałby jej raczej pięćdziesiąt sześć. Dowiedział się też, że ma córkę, Alexandrę Tamm. Kilka kliknięć pozwoliło ustalić, że pracuje ona w szanowanej kancelarii adwokackiej na Stureplan. Zadzwonił do ich centrali. Bez problemu połączono go z Alexandrą. Peter Berg przedstawił się i przekazał przykrą wiadomość. Kiedy Ale‐ xandra usłyszała, co przytrafiło się matce, jej głos z emanującego siłą zmienił się w nosowy. – Ona ma cukrzycę. Czy to może być śpiączka insulinowa? Wie pan, dokąd poje‐ chała karetka?
– Do Södersjukhuset – odparł. – Udało im się nawiązać z nią kontakt czy była nieprzytomna? Zawahał się, ale postanowił odpowiedzieć szczerze: – Niestety, była nieprzytomna. – Czyli to coś poważnego – wyszeptała. – Bardzo mi przykro. Przechowamy rzeczy pani mamy. W swoim pokoju ma pewnie walizkę, nie zdążyłem jeszcze tego sprawdzić. – Czy mogłabym po nią przyjechać jutro? Dziś chyba nie zdążę. – Nie ma pośpiechu. Proszę przyjechać, kiedy będzie pani miała czas. Po rozmowie Peter poczuł się rozbity. Przelotnie spojrzał na zdjęcie swoich dzie‐ ci, stojące na biurku, i momentalnie się uśmiechnął. Usłyszał gwar. To znaczyło, że kierownicy działów już przyszli. Peter wstał i poszedł do nich. Od razu natknął się na Nilsa Wedéna. Zauważył, że dyrektor generalny ma zacięty wyraz twarzy. – Susanna Tamm choruje na cukrzycę. Właśnie rozmawiałem z jej córką – oznaj‐ mił Peter. – Omówimy wszystko w moim gabinecie – odparł Wedén i szybko ruszył przed siebie. Usiedli. Nils ich powitał i oddał głos Peterowi. Peter opowiedział, co się stało, po czym nadszedł czas na zadawanie pytań. – Co teraz zrobimy? – zastanawiał się szef restauracji. – Nie pozostaje nam nic innego, jak tylko kontynuować pracę. To mogło się zdarzyć zawsze i każdemu. Po prostu pech. Susanna Tamm ma cukrzycę i pewnie zapomniała wziąć lekarstwo. A może wzięła go za dużo? Nie mam pojęcia. – To dziwne – odezwała się kierowniczka spa. – Cukrzycy zwykle pilnują przyj‐ mowania leków. Nils Wedén odchrząknął. – Najważniejsze, żebyśmy wiedzieli: to czysty przypadek, że w tym czasie była akurat tutaj. Dziennikarzy kierujcie jak zwykle do mnie albo do Petera. Miejmy nadzieję, że nie narobią szumu. Peter Berg i kierowniczka recepcji wymienili spojrzenia. Peter przerwał szefowi: – Myślę, niestety, że musimy się liczyć ze sporym zainteresowaniem mediów, ponieważ w grę wchodzi jedna z najbardziej lubianych szwedzkich aktorek. Gdy‐ byśmy mieli do czynienia z kimś anonimowym, skończyłoby się na krótkiej notat‐ ce, ale w tym wypadku jest inaczej. Wedén pokiwał głową. – Masz rację, ale za kilka dni wszyscy pewnie o tym zapomną. Czy ktoś z was wie cokolwiek o Susannie Tamm? Głos zabrała kierowniczka recepcji. – Pamiętam, że kilka tygodni temu czytałam reportaż, w którym mówiła, że cierpi na depresję. A jeżeli chciała popełnić samobójstwo? Nils Wedén posłał jej powątpiewające spojrzenie. – Dlaczego miałaby robić to w miejscu publicznym, a nie w domu, w samot‐ ności?
– Nie wiem. Może dlatego, że jest aktorką? Może do końca chciała mieć publicz‐ ność? Peter nie wiedział, co o tym wszystkim myśleć. Spekulowali dalej, wreszcie Nils postanowił, że czas kończyć. – Na razie nie mamy pojęcia, co się tak naprawdę stało. Proszę, żebyście nie rozmawiali z dziennikarzami. Istnieje duże ryzyko, że to zdarzenie zostanie wyol‐ brzymione, a jego sens przekręcony, co zepsułoby nam opinię. Tak jak powie‐ działem, pozwólcie mnie i Peterowi zająć się mediami, dzięki czemu w świat pójdzie spójny komunikat. Wszyscy zgodnie pokiwali głowami i zaczęli się rozchodzić. Peter Berg wstał i ucieszył się, że wreszcie znajdzie chwilę na kawę. Nie miał siły na kolejne nie‐ spodzianki, poza tym zobaczył, że nadeszła pora lunchu. W tej samej chwili za‐ dzwonili z recepcji. – Czeka tu na pana Josefin Eriksson z Alfa Communication. Zupełnie o niej zapomniał, ale wiedział, że nie da się przełożyć spotkania, skoro pokonała aż taki kawał drogi. – Zaraz idę – poinformował słabym głosem. Miał nadzieję, że ten dzień wkrótce się skończy. 3 NIE MOGŁA POJĄĆ, że kierownik hotelu może być tak zajęty, żeby nie poinformo‐ wać o swoim spóźnieniu. Peter Berg zjawił się pół godziny po umówionym czasie. Josefin Eriksson miała właśnie porzucić nadzieję, że kiedykolwiek go zobaczy. Nie była pewna, czy dać mu do zrozumienia, że musiała czekać zbyt długo. Mógł należeć do ludzi, którzy uważają, że czas innych jest mniej wart niż ich własny. – Przepraszam, miałem dziś rano urwanie głowy – były to jedyne słowa prze‐ prosin, jakie od niego usłyszała. Josefin nie mogła zrozumieć, dlaczego akurat tego dnia obowiązki tak go przytłoczyły, skoro w hotelu było spokojnie, ale nie zapytała. Po prostu podała mu rękę i się przedstawiła. Uśmiechnął się przymilnie. – Musiała pani długo czekać? Utknąłem na zebraniu. Jego szeroki uśmiech i przenikliwe niebieskie oczy wyglądałyby świetnie w re‐ klamie, ale ani trochę nie działały na Josefin. – Tak, o jakieś pół godziny za długo – odpowiedziała szczerze. Poczuła drganie lewej powieki, znajomą oznakę zdenerwowania. Uśmiech zniknął z twarzy kierownika hotelu. Jego miejsce zajął sztywny gry‐ mas. Josefin udała, że nie dostrzega tej ewidentnej dezaprobaty i niezrażona ciągnęła:
– Mam dużo pracy, więc chyba najlepiej będzie, jeśli załatwimy to najszybciej, jak się da. W tym punkcie byli najwyraźniej zgodni, bo Peter pokiwał głową. – Chce pani obejrzeć apartamenty, prawda? Rozległ się dzwonek służbowego telefonu Josefin, chociaż był weekend. Ona jednak postanowiła nie zwracać uwagi na alarmujący sygnał. I tak była to tylko ta uparta Anita Dahlqvist z Midbanku, która zaczęłaby stawiać nowe niedorzeczne wymagania. Nie wahała się dzwonić do niej nawet wieczorami i w weekendy. Wy‐ starczy, że Josefin specjalnie dla tej baby pojechała w niedzielę aż do Yasuragi Hasseludden. Niech sobie jędza nie myśli, że oprócz tego Josefin będzie odbierała od niej telefony. Peter Berg popatrzył na nią pytająco, a ona odwzajemniła spoj‐ rzenie. – Tak, chciałabym zobaczyć te lepsze pokoje. Milcząc, Peter obrócił się na pięcie i ruszył w kierunku korytarza. Czas na uprzejmości i gadkę o niczym minął, więc Josefin także milczała. Przyglądała się jego szerokim plecom i zwróciła uwagę, że idąc, powłóczy lekko nogami. Jedyną rzeczą, która jej się w nim podobała, były krótko obcięte włosy. Wszystko inne nie przemawiało do niej w najmniejszym stopniu, choć podejrzewała, że większość kobiet była pod wrażeniem jego pięknego uśmiechu i wysportowanej sylwetki. Kiedy powieka przestała drgać, Josefin przyznała w duchu, że w tym momencie nie jest osobą najżyczliwiej nastawioną do otoczenia. Czy można jednak wymagać od niej życzliwości, jeśli się weźmie pod uwagę to gówniane zadanie, jakie jej po‐ wierzono? Jako szefowa projektu zarządzała kiedyś dużymi eventami w Ratuszu. Wtedy wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Teraz musiała zająć się tym, czym nikt inny nie chciał. Najchętniej rzuciłaby tę pracę, tak bardzo czuła się wykończona. Nie była jed‐ nak pewna, czy chce, żeby to właśnie Anita z Midbanku była jej ostatnią klientką po dziesięciu latach w agencji eventowej. Musiała przyznać w duchu, że ten babsz‐ tyl prawie zdusił w niej resztki motywacji. Josefin miała zorganizować dla Mid‐ banku oraz jego dwóch niemieckich klientów dwudniową konferencję w Yasuragi. Agencja Alfa Communication przeznaczyła na to zlecenie czterdzieści godzin. Jose‐ fin dawno przekroczyła ten czas, a do mety wciąż było daleko. Chociaż agencja nie liczyła sobie za nadgodziny, szef uznał, że Josefin powinna nadal robić dobrą minę do złej gry, ponieważ może to zaprocentować większym zleceniem w przyszłości. Josefin wcale by się nie zdziwiła, gdyby Midbank w ostatniej chwili odwołał konferencję. W żadne przyszłe zlecenie ani trochę nie wierzyła, nie odważyła się jednak odmówić szefowi. Była pewna, że gdyby tak zrobiła, to ewentualne zlece‐ nie oddano by komuś innemu. Szef nie miał do niej zaufania, ponieważ poszła na urlop macierzyński. Po urodzeniu Julii w pracy miała coraz bardziej pod górkę. Gdy wróciła po rocznym urlopie, byli tak zadowoleni z jej zastępczyni, że nie po‐ zwolili, aby przejęła jej obowiązki. Josefin dostała inne, gorsze zadania i teraz od‐ powiadała między innymi za centralę telefoniczną. Było to tak poniżające, że bra‐
kowało jej słów. Poza tym wydzwaniano do niej przez całą dobę, nawet jeśli zo‐ stawała w domu z chorym dzieckiem. Szef nie rozumiał, co to znaczy, ponieważ jego chorym synem zawsze zajmowała się żona albo opiekunka. Na wieść o tym, że drugie dziecko Josefin jest w drodze, omal nie dostał zawału, ale w końcu wykrztusił z siebie gratulacje. Po zawiadomieniu o trzeciej ciąży za‐ pewne próbował spuścić jej umowę w ubikacji. – Oto pierwszy apartament, Mezame – powiedział Peter, przerywając jej roz‐ myślania. – To w zasadzie sypialnia z pięcioma łóżkami. Zajrzała do środka. – Nie, to nie to. Musi być jedno- albo dwuosobowy. – W takim razie ten będzie lepszy. Nazywa się Wa – odparł Peter i otworzył drzwi do kolejnego pokoju. – O tak, jest o wiele lepszy. Może mimo wszystko będzie dobrze, pomyślała. Miniapartamenty Chikara i Ko‐ koro też były eleganckie, szczególnie łazienki. Poza tym znajdowały się obok sie‐ bie, zgodnie z życzeniem Midbanku. Josefin czuła, jak poprawia jej się humor. Ten Berg naprawdę mógł mieć coś ważnego do załatwienia. Przypomniała sobie o po‐ stanowieniu, że nie będzie oceniać ludzi pochopnie. W szybkim tempie obejrzeli pozostałe apartamenty i pokoje. Na koniec Peter pomógł jej zarezerwować osiem z nich. Wreszcie Josefin podziękowała i ruszyła do wyjścia. Na twarzy Petera od‐ malowała się ulga. Szła do samochodu, kiedy po raz kolejny zadzwonił telefon. Poczuła, że się spi‐ na. Tym bardziej że na wyświetlaczu pojawiło się nazwisko Anity Dahlqvist. W końcu odebrała. – Josefin Eriksson, Alfa Communication – oznajmiła tak przyjaznym tonem, na jaki było ją stać. – Cześć, tu Anita Dahlqvist z Midbanku! Od ponad godziny próbuję się z tobą skontaktować – powiedziała Anita i umilkła, najwyraźniej czekając, aż Josefin wyjaśni, dlaczego nie odbierała. Josefin wzięła głęboki oddech. – Miałam spotkanie z kierownikiem hotelu w Hasseludden. – Aha, i co, wszystko dobrze? – Doskonale, zarezerwowałam cztery apartamenty i cztery pokoje dwuosobowe, tak jak się umawiałyśmy. – Okej, zobaczymy, czy to wystarczy. Jeszcze nie jestem pewna, ile osób z nie‐ mieckiego banku się zjawi, ale dam znać. – To już za dwa dni – przypomniała Josefin. – Tak, nie zapomniałam – odparła Anita wesoło, nie zrozumiawszy przytyku. – Stefana Antonssona niepokoją trochę te ich cienkie kimona. Martwi się, że będzie w nich za zimno. Czy jest jakaś ocieplana wersja? Anita nadal zadawała pytania, ale Josefin nie miała szansy na nie odpowie‐ dzieć. Wstrzymała się z wyjeżdżaniem z parkingu, nie była bowiem pewna, czy da radę jednocześnie prowadzić i słuchać tego ględzenia.
– Poza tym chcielibyśmy, żeby w pokojach na gości czekały: pasta z igieł sosno‐ wych, zestaw kosmetyków spa, butelka markowego szampana oraz kosz z owoca‐ mi. I może orchidea. – Zastrzel mnie. – Co proszę? – Nic, nic. – Byłoby dobrze, gdybyś mi nie przerywała, w przeciwnym razie może mi umknąć jakiś ważny szczegół! No właśnie: musisz odwołać hummera i załatwić inny transport z Arlandy. Niemcy martwią się, że będzie za ciasno. Zdaje się, że Antonsson rozważa teraz limuzynę. Perłowobiałą. – Ale… Klik. Josefin nie wierzyła własnym uszom. To wszystko musiało być jednym wielkim żartem. Pracowała w agencji eventowej czy w przedszkolu? Nie, chyba o wiele ciekawiej i sensowniej jest być pedagogiem, niż usługiwać kretynom. A skoro mowa o kretynach: jej siostra nadal ją ignorowała. Miała dość. Pochyliła się nad kierownicą i zaczęła głośno płakać. 4 BYŁ NAJWYŻSZY CZAS, żeby wracać do domu, lecz Peter Berg utknął w biurze. Wprawdzie obiecał, że przyjedzie na lunch, ale minęła druga, a on od rana ledwo miał czas pójść do toalety czy nalać sobie kawy. Dziennikarze dzwonili bez prze‐ rwy. A zamierzał po przyjeździe do pracy uporać się tylko z kilkoma zaległymi do‐ kumentami i spotkać się z Josefin Eriksson. Drgnął, widząc w monitorze swoje niewyraźne odbicie. Był oczywiście zmęczony, ale nie miał pojęcia, że wygląda na aż tak skonanego. Przez Susannę Tamm i Josefin nawet nie ruszył faktur. Musiały jeszcze pocze‐ kać. Zainteresowanie mediów zdawało się niewyczerpane, pytaniom nie było końca. Peter pomyślał o swoim odbiciu i pożałował, że zgodził się na wywiad, który nieco później tego popołudnia chciała z nim przeprowadzić telewizja. Nie miał ani czasu, ani siły, żeby się przygotować. Nie szkodzi, i tak z pewnością wszystko pójdzie gładko. Znowu zadzwonił telefon, Peter wiedział, że ignorowa‐ nie go nie jest dobrym pomysłem. Dziennikarze nie mieli w zwyczaju dawać za wygraną po kilku marnych próbach. Wziął głęboki oddech, żeby się zresetować, i karnie podniósł słuchawkę. – Peter Berg, kierownik hotelu w Yasuragi Hasseludden. – Dzień dobry, jestem dziennikarką „Svenska Dagbladet” i mam kilka pytań do‐ tyczących Susanny Tamm. Czy znalazłby pan wolną minutę? – rozległ się kobiecy głos. – Minutę tak. Wszyscy mówili o minucie, ale nikt nie sprawdzał, kiedy rozmowa się roz‐
poczęła. Może był to tylko sposób, żeby rozmówca się nie wymigiwał? – Kto znalazł Susannę Tamm? – zaczęła dziennikarka. – Jeden z pracowników, więcej nie mogę powiedzieć. – Jak to się odbyło? Peter nie był pewien, jak wiele może zdradzić, postanowił jednak omijać deli‐ katne kwestie. – Wczesnym rankiem znaleziono ją nieprzytomną w naszym spa. Minuta prawie minęła, ale dziennikarka najwyraźniej nie zamierzała kończyć wywiadu. Przeciwnie. – Bardzo proszę zrelacjonować przebieg wypadków od chwili znalezienia Susan‐ ny Tamm do przyjazdu karetki. – Szybko poinformowano mnie, co się stało, i pobiegłem na miejsce. Myślałem najpierw, że Susanna Tamm nie żyje, ale po chwili udało mi się wyczuć puls i za‐ dzwoniłem po karetkę. Pozwolił sobie na to niewinne kłamstwo, ponieważ nie rozpoznał od razu aktor‐ ki, lecz nie widział powodu, żeby opowiadać o tym całej Szwecji. – Byłem tak zajęty sprawdzaniem, czy kobieta żyje, że na początku nawet się jej nie przyjrzałem. Dopiero później uświadomiłem sobie, kim jest. – Widział ją pan kiedyś na scenie? Peter odchrząknął. – Tak, oczywiście. – W jakim przedstawieniu? – Nie pamiętam. Zestresowany utkwił wzrok w tykającym zegarze. Wywiad trwał już pięć minut. Co za różnica, czy widział ją na scenie, czy nie? – Może Piaf, Hamlet albo Oczyszczenie? W końcu przez lata brała udział niemal we wszystkich dużych spektaklach w Dramaten i Teatrze Miejskim w Sztokholmie. – Nie chodzę zbyt często do teatru, ale prawie codziennie oglądam ją w ekrani‐ zacjach powieści Astrid Lindgren. Mam małe dzieci – odpowiedział tak spokojnie, jak potrafił. – Jesienią występowała gościnnie w Rättviku w sztuce Samobójstwo. To sztuka o nieszczęśliwej kobiecie, która postanawia odebrać sobie życie w miejscu publicz‐ nym, bo tak bardzo się boi, że nikt jej nie znajdzie. – Nie miałem o tym pojęcia – odparł szczerze. – Nie znam tej sztuki. – Dziwny zbieg okoliczności, nie sądzi pan? Czy w Hasseludden zdarzają się wy‐ padki? Może ktoś złamał nogę albo dostał ataku serca? Może jakiemuś dziecku groziło utonięcie w waszym basenie? – Nie, coś tak poważnego wydarzyło się po raz pierwszy. Oczywiście bywało, że ten czy ów gość poślizgnął się na kamiennej posadzce i uderzył, Peter jednak nie czuł się w obowiązku informować o tym dziennikarki. – Swego czasu dużo się pisało o tych bakteriach. Legionella, zgadza się? – Tak, ale to nie było za mojej kadencji. Jeżeli ta sprawa panią interesuje, proszę się kontaktować z naszym dyrektorem generalnym, Nilsem Wedénem.
– Nie ma takiej potrzeby. Mogę zajrzeć do archiwum prasowego. Na koniec chciałabym zapytać, czy odniósł pan wrażenie, że w grę może tu wchodzić coś in‐ nego niż wypadek albo choroba? Peter zaczął się wiercić na krześle. – Co na przykład? – Chodzi mi o to, czy nie odniósł pan wrażenia, że mogło zostać popełnione przestępstwo? Sam pan mówi, że przez wszystkie te lata w spa nie zdarzył się żaden wypadek. Pomyślałam więc, że może ktoś zrobił jej krzywdę? – Nie przyszło mi to do głowy – odparł Peter zaskoczony pytaniem. – Naprawdę wyglądało to na nagłą niedyspozycję. – Czy w sprawę została zaangażowana policja? – Nie, tylko personel medyczny. – Dziękuję, to już wszystko. Minęło dokładnie siedem minut i trzydzieści sekund, Peter Berg ponownie spoj‐ rzał na ekran komputera. Udało mu się zadowolić dziennikarkę, ale sam nie czuł się usatysfakcjonowany. Czy w tym, co sugerowała, mogło być ziarnko prawdy? Szybko wstał. Zignorował dzwoniący telefon. Rzucił okiem na wyświetlacz, który informował, że dzwoni Anna. Kiedy telefon ucichł, wysłał wiadomość, że do domu wróci dopiero wieczorem. Filiżanka kawy była konieczna, żeby oczyścić głowę. Zdecydowanym krokiem ruszył w kierunku automatu. Tym razem nic go nie zatrzyma. Nawet telefon od Anny. Jeżeli to coś z dziećmi, pewnie zadzwoni znowu albo wyśle esemesa. Praca kierownika hotelu pochłaniała większą część jego czasu, odpędził więc poczucie winy. To nie jego wina, że Susanna Tamm rozchorowała się w jego ośrodku spa i że nie będzie mógł wrócić do domu zgodnie z obietnicą. 5 Taksówka zatrzymała się pod Grand Hôtelem i Bengt Wallin zapłacił kartą. Ingrid Wallin uśmiechnęła się w duchu. A więc to była jego niespodzianka. Mieli ponow‐ nie przeżyć noc poślubną sprzed pięćdziesięciu lat. Wtedy również mieszkali w tym szacownym stołecznym hotelu. Podczas długiego wspólnego życia nigdy więcej tu nie gościli. Nie dlatego, że nie chcieli, po prostu mieszkali czterysta kilo‐ metrów na północ od Sztokholmu. Serce zaczęło jej szybciej bić, ale po chwili wróciła myślami do swojej tajemnicy i posmutniała. Z każdym kolejnym dniem co‐ raz trudniej jej było sobie wyobrazić, jak powie o tym Bengtowi – dosyć miał własnych dolegliwości. Wkrótce jednak nie będzie mogła ukryć choroby, która w gwałtownym tempie rozprzestrzeniała się w jej organizmie. Pogrążona w myślach drgnęła, gdy po jej stronie otworzyły się drzwi taksówki. Na chodniku stał Bengt i podawał jej rękę. – Dziękuję, poradzę sobie – powiedziała i wysiadła o własnych siłach.
Za nic w świecie nie mogła się pogodzić z faktem, że potrzebuje pomocy przy wysiadaniu z samochodu, a z pewnością będzie jeszcze gorzej. Podmuch zimnego wiatru uderzył ją tak mocno, że oczy zaszły jej łzami. Uprzejmy taksówkarz podał jej laskę i brązową walizkę na kółkach. Następnie szybko wskoczył do samochodu i zniknął w śnieżycy. Odwróciwszy się, ku swojemu zdziwieniu spostrzegła, że Bengt idzie w kierunku promu zacumowanego przy Strömkajen. Niepewnie ru‐ szyła za nim. Co on kombinuje? Dlaczego nie wchodzi do Grand Hôtelu? Bengt za‐ trzymał się przy nabrzeżu i odwrócił się do niej z przebiegłym uśmiechem. – Podaj mi walizkę. Ingrid nic nie powiedziała, ale podróży promem w środku zimy nie zaliczyłaby do przyjemności. Miała skłonność do choroby morskiej. Poza tym przeprawa przez lód była chyba niemożliwa? Nie miała pojęcia, co planuje Bengt, i poczuła rozcza‐ rowanie na myśl, że pewnie nigdy nie będą mieli okazji zamieszkać w Grand Hôtelu. Usiedli obok siebie na przykrytej poduszką drewnianej ławce. Poluzowała trochę szalik i rozpięła kilka guzików płaszcza. Silnik zaczął pracować. Poczuła drżenie pod stopami. – Hasseludden – powiedział w końcu Bengt. – Wreszcie będziesz miała okazję odwiedzić Yasuragi, o którym tyle mówiłaś. Spojrzała ze zdziwieniem na męża i się uśmiechnęła. – Nie mam pojęcia, jak ci się udało to wyłapać. – Chyba powinienem podziękować aparatowi słuchowemu – zażartował i wziął ją za rękę. Zostawili za sobą pomost i Grand Hôtel, minęli pogrążony w mroku zamek, Slussen, windę Katarina i ceglaste budynki, w których prezentowano wspaniałe wystawy fotograficzne. Ingrid odwróciła głowę, popatrzyła na Djurgården i zaczęła się zastanawiać, co też stało się z wesołym miasteczkiem Gröna Lund. Niebieska kolejka górska rozmnożyła się: teraz miała również warianty fioletowy, czerwony i biało-brązowy. Za moich czasów wyglądało to inaczej, pomyślała. Przynajmniej wieża Kaknäs się nie zmieniła. Była dokładnie tak samo szara i nie‐ ciekawa, jak ją zapamiętała. Bengt poszedł zapłacić za bilety, ona zaś postano‐ wiła, że jeszcze trochę poczeka z przykrą wiadomością. Teraz, w drodze do słynne‐ go spa, nie chciała psuć atmosfery. Marzyła o Yasuragi od czasu, kiedy ich córka Charlotta przyniosła do domu książkę na temat tego miejsca. W ascetycznie urządzonych wnętrzach, prostych strojach i gorących źródłach było coś wyjątko‐ wego. Samo przeglądanie książki sprawiło, że wypełniła ją harmonia. Nigdy nie przypuszczała, że tam pojedzie. Dopłynięcie do pomostu w Hasseludden zajęło niecałe pół godziny. Śnieżyca przybrała na sile i po wyjściu na ląd Ingrid rozejrzała się z niepokojem. Prom popłynął dalej w kierunku Gåshaga. Zostali zupełnie sami. Zaczynało się ściem‐ niać i choć na to liczyła, nie czekała na nich żadna taksówka. – Gdzie właściwie jest Yasuragi? – zapytała nerwowo. Bengt potrząsnął głową. – Myślałem, że będzie dokładnie tutaj, ponieważ ten pomost nazywa się Hasse‐ ludden – odparł i wskazał tabliczkę, na której rzeczywiście widniała ta nazwa, wy‐
pisana dużymi czarnymi literami na białym tle. – Tak się nazywa cała ta dzielnica, nie tylko hotel – wyjaśniła Ingrid zmęczo‐ nym głosem i zadrżała z zimna. Pomyślała, że przy takiej temperaturze zbyt długo nie wytrzyma. Nie było kogo zapytać o drogę. Ingrid nagle poczuła ogromne zmęczenie. Wie‐ działa, że nie da rady długo brodzić w śniegu. Na nierównym terenie nawet środki przeciwbólowe nie były w stanie jej ulżyć. Idąc pod górę, dobrnęli do ślepej ulicz‐ ki. Zobaczyła trzy czerwone wille: jedną na wprost i jedną po każdej stronie drogi. Zanim zdążyła pomyśleć, że być może powinni zapukać do drzwi którejś z nich, pojawił się samochód. Bengt pomachał ręką, kierowca zahamował i opuścił szybę. Był to młody mężczyzna. Na tylnym siedzeniu miał dwa puste foteliki dziecięce. Potrząsnął głową z uśmiechem. – Latem można iść ścieżką przez las albo asfaltowym deptakiem. Teraz najkrótsze drogi są zasypane. Chętnie państwa podwiozę do hotelu – zapropono‐ wał. Zgodzili się bez wahania. Mężczyzna powiedział, że on i jego rodzina mieszkają w pobliżu. Zawiózł ich aż pod wejście. Podziękowali za przysługę. Automatyczne drzwi spa otworzyły się i weszli do ciepłego wnętrza. Ingrid wreszcie mogła się odprężyć. Blondynka w granatowym kimonie, stojąca za wy‐ soką drewnianą ladą recepcji, przywitała ich i oznajmiła, że zgodnie z życzeniem Bengta dostali pokój, z którego było blisko na basen. – Na szóstą trzydzieści mają państwo zarezerwowaną kolację w restauracji piętro wyżej. Można wejść schodami albo wjechać windą – poinformowała uprzej‐ mie, po czym opisała, jak dojść do pokoju. Po drodze na szczęście nie było żad‐ nych schodów. Ingrid chciała się odwrócić i wziąć z półki kimono. W tym momencie z rąk wy‐ padła jej torebka i z hukiem uderzyła o podłogę. Ktoś z personelu pomógł jej po‐ zbierać portfel, opakowanie plastrów przeciwbólowych i szminkę. Zawstydzona opuściła wraz z Bengtem lobby i ruszyła wąskim korytarzem do pokoju. Nie zda‐ wała sobie sprawy, jak wielkie jest to spa. Korytarz zdawał się nie mieć końca. Prawie na samym końcu zobaczyli wreszcie swój pokój, numer 327. Karta spra‐ wiała problemy, w końcu Bengtowi udało się otworzyć drzwi. Wszedł do środka i postawił walizkę na ławce w przedpokoju. Ingrid została na zewnątrz i walczyła ze swoją walizką, która utknęła w drzwiach. – Ojej, jaki mały pokój! – wykrzyknął zdziwiony Bengt. – I zdaje się, że nie ma telewizora! Ingrid zastanawiała się w duchu, gdzie się podział jej mąż dżentelmen, ten, który zawsze przepuszczał kobiety przodem. Poza tym zirytowało ją, że telewizor był dla niego taki ważny. – Widzisz te łóżka? Są na podłodze! Położymy się, ale jak, do licha, mamy wstać? – narzekał dalej. Ingrid szarpnęła walizkę tak mocno, że udało jej się wciągnąć ją do pokoju.
Następnie podeszła do Bengta i odsunęła pokryty materiałem panel. – Proszę, jest telewizor – oznajmiła i pokazała mu czarny płaski ekran. – Ze wstawaniem będziemy sobie pomagać, bo dzielna z nas para. A teraz, zamiast ma‐ rudzić, chodźmy na basen. W końcu to tam będziemy spędzać większość czasu. Bengt wymruczał coś, czego nie dało się zrozumieć, ale nie miał więcej uwag. Na podwójnym łóżku leżały ciemne kimona z japońskimi znakami. Przebrali się w ciszy, po czym wyszli na korytarz, kierując się w stronę basenu, który znajdo‐ wał się dwa piętra niżej. Trochę trudno było im się zorientować, którędy mają iść, ale zdążyli na lekcje mycia się na sposób japoński. Kąpielowa, która stosownie do miejsca była Japonką, powitała ich i dała znak, żeby usiedli na okrągłych podusz‐ kach razem z kilkorgiem innych gości w podobnych strojach. Należało napełnić wiaderko wodą, zanurzyć w nim mały ręcznik, a następnie drobnymi ruchami przesuwać go po ciele w kierunku serca. Potem trzeba było nabierać wiaderkiem wodę i wylewać ją sobie na głowę tak, by spływała po całym ciele. Ingrid zaczęła się zastanawiać, czy będzie się czuła komfortowo, siedząc nago na drewnianym stołeczku wśród innych kobiet – była w końcu taka stara. Kąpielowa zakończyła instruktaż w tradycyjny sposób: uderzyła pałeczką w misę tybetańską. Dźwięk długo wybrzmiewał. Potem Ingrid wstała z wysiłkiem i uzgodniła z Bengtem, że za pół godziny spotkają się przy basenie. Uśmiechnięta kąpielowa nie ruszała się z miejsca, więc Ingrid wykorzystała okazję, żeby zadać jej pytanie. – Co oznaczają te japońskie symbole na kimonie? – Fuku oznacza szczęście, kotobuki prawdziwą radość i długie życie – odparła. – Jak ładnie – odpowiedziała Ingrid, wzięła pod pachę swój rattanowy kosz i wyszła. Gdzieś przeczytała hasło: „Witamy w świecie, w którym wszystko toczy się po‐ woli”, i nie mogła sobie wyobrazić lepszego miejsca dla emerytki. Może w tym otoczeniu będzie mogła opowiedzieć Bengtowi o złośliwym guzie w swoim ciele? Weszła do cichej umywalni, zastanawiając się, kiedy powinna poruszyć ten temat. Nie po kolacji. Może jutro przy śniadaniu. 6 W ciągu siedmiu lat spędzonych na stanowisku dyrektora generalnego Yasuragi Nils Wedén nigdy nie przeżył czegoś podobnego. Susanna Tamm z całą pewnością nie była pierwszą klientką cierpiącą na cukrzycę albo depresję. Niegroźne wypad‐ ki oczywiście się zdarzały, kilka osób poślizgnęło się na posadzce, zanim położono ryflowaną drewnianą podłogę. Siedząc przy biurku, Nils pogrążył się w rozmyśla‐ niach. Wiedział, że za rządów jego poprzednika, w sierpniu 2001 roku, pewna ko‐ bieta po wizycie w Hasseludden zachorowała na groźną odmianę zapalenia płuc, zwaną chorobą legionistów. Żeby odświeżyć sobie pamięć, sięgnął po segregator z wycinkami z gazet. Szybko znalazł artykuł, o który mu chodziło. W hotelowych
prysznicach wykryto bakterie z rodzaju Legionella. Trzeba było zamknąć ośrodek na dziesięć dni, żeby całkowicie oczyścić system i pobrać kolejne próbki. Poszko‐ dowana kobieta przeżyła, ale gdyby nie miała odpowiedniej opieki medycznej, mogła umrzeć. Na szczęście nikt poza nią nie zachorował. Długa przerwa była ka‐ tastrofalna dla finansów obiektu i zaowocowała ciągnącym się konfliktem z firmą ubezpieczeniową. Sześć lat temu dotarły do niego alarmujące informacje o możliwym kolejnym zakażeniu bakteriami Legionella. Był wtedy dobrze przygotowany i wiedział, co ma robić. Teraz przerzucił kilka stron w segregatorze. Te artykuły w zasadzie znał na pamięć. Dziennikarze oszaleli, gdy wyszło na jaw, że rutynowa kontrola w Yasuragi wykazała obecność bakterii Legionella w kranie w toalecie jednej z re‐ stauracji. Poruszenie było wyjątkowo duże, ponieważ zdarzyło się to nie po raz pierwszy. Bez wahania podjął decyzję o zamknięciu obiektu do czasu otrzymania wyników badań nowych próbek. Nie wykazały one jednak obecności bakterii. Nils spojrzał na swoje zdjęcie w gazecie z tamtego czasu: już wtedy miał siwe włosy, lecz jego oczy wyrażały apetyt na życie, twarz była nieco bardziej okrągła niż dziś, a do tego opalona po świętach spędzonych w Malezji z żoną i synami. Minęło sześć lat… Czuł się starszy o dobrych szesnaście i to przede wszystkim psy‐ chicznie. W 2006 roku doskonale poradził sobie z dziennikarzami, choć był nowy na tym stanowisku. Tamte wydarzenia dały mu wyobrażenie o rozmiarach burzy medial‐ nej, jaka może się rozpętać, kiedy dzieje się coś godnego uwagi. Telefon dzwoni co chwilę i kolejny dziennikarz domaga się odpowiedzi na pytania, które zadawali poprzednio jego koledzy… Na samą myśl, że mógłby znów być na to narażony, Nils zadrżał. Całe szczęście, że teraz kontaktami z prasą zajmuje się Peter Berg. Włożył stary artykuł do szuflady biurka, żeby nie przypominał mu o wieku, który coraz częściej daje o sobie znać. Typowe, że rozchorowała się akurat krajo‐ wa drama queen – Susanna Tamm, a nie ktoś nieznany. To oczywiście kompletnie zmienia sytuację. Omiótł spojrzeniem gabinet. Był zmęczony i niespokojny, wydarzenia tego dnia nadwyrężyły jego siły. Już dawno powinien iść do domu, zegar wskazywał dzie‐ wiątą z minutami. Ponieważ nie miał do kogo wracać, nie ruszał się z miejsca. Wszystko było lepsze od pustego domu, który przypominał mu o samotności. Żeby zabić czas, zajrzał na kilka stron z wiadomościami. Zauważył, że nazwisko Susan‐ ny Tamm pojawia się niemal wszędzie. Lubiana aktorka ponoć nadal żyła, ale leżała w śpiączce. Był przekonany, że jutro w każdej gazecie pojawią się spekula‐ cje na temat tego, co się wydarzyło. Przykry był jedynie fakt, że w tym kontekście dziennikarze wspomną o Hasseludden. I tak hotel miał mniej gości niż kiedykol‐ wiek, choć luty był uważany za szczyt sezonu. Pewna duża firma właśnie odwołała umówioną konferencję i pewnie nie minie wiele godzin, zanim jakiś cie‐ kawski dziennikarz połączy te dwa fakty. Oczami wyobraźni widział nagłówek: „Goście unikają luksusowego spa, w którym wydarzył się wypadek”. Nagle butel‐ ka koniaku w szufladzie biurka zaczęła się wydawać niezwykle kusząca. Zanim
zakończył pracę, rzucił okiem na e-maile. Nic nowego ani od Evy, ani od chłopców. To przesądziło sprawę. Nils wysunął szufladę i wypił kilka łyków prosto z butel‐ ki. Wiedział, że ze względu na personel powinien trzymać fason, ale było już po godzinach. Pracownicy potrzebowali każdego możliwego wsparcia i motywacji zwłaszcza teraz, bo branża radziła sobie nie najlepiej. I dostaną to wszystko, ale jutro. On do jutra wytrzeźwieje. Koniak palił go w gardło. Wziął jeszcze jeden łyk i pomyślał o Evie. W tej chwili zrobiłby wszystko, żeby jeszcze raz ją przytulić, choćby tylko na sekundę. Mimo podejmowanych wysiłków nie potrafił pojąć, dla‐ czego pozwolił jej odejść. Przecież była dla niego wszystkim. Jego zdenerwowanie wzrosło pod wpływem myśli, że wyrzekł się rodziny ze względu na pracę. Uznawał za oczywiste, że dobre stanowisko i wysokie dochody to coś, o co warto walczyć. Wyniósł z domu tradycyjny obraz rodziny, w którym mężczyzna jest żywicielem, a kobieta zajmuje się domem. Nie widział w tym nic dziwnego. Wiele lat zajęło mu zrozumienie, że ma to swoje złe strony. Póki dzieci były małe, przekonywał sam siebie, że to on jest w domu bohaterem, ponieważ przynosi pieniądze na jedzenie, czynsz i wyjazdy. To jego zasługa, że chłopcy mie‐ li porządne kombinezony, nowe rowery i że mogli pójść do szkoły hokejowej. Te‐ raz, kiedy na wszystko było za późno, zrozumiał, do czego doprowadził taki po‐ dział obowiązków. Eva lepiej na tym wyszła. Czym bowiem były pieniądze w porównaniu z miłością i zaufaniem synów? Koniak od razu uderzył mu do głowy. Nils kontynuował rozmyślania o swojej porażce. Zastanawiał się, czy ich małżeństwo dałoby się uratować, gdyby Eva mogła zdawać na medycynę, tak jak chciała. Co by się stało, gdyby nie zbył śmie‐ chem jej chęci studiowania tylko dlatego, że sam chciał robić karierę? Nic dziwne‐ go, że zrobiła się zgorzkniała. Wypił jeszcze łyk i poczuł wstyd. Eva tęskniła za tym, aby być widzianą i docenianą. Nie dał jej tego i teraz czuł się bezwartościo‐ wy. Przez lata oparcie miała tylko w synach. Po rozwodzie chcieli mieszkać u niej, bo z nią czuli się bezpiecznie. Żadne pieniądze świata nie byłyby w stanie tego zmienić. Nils stanął na chwiejnych nogach. Zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie usiąść za kierownicą i pojechać do domu. Opadł z powrotem na biurowe krzesło i wszedł na stronę z systemem rezerwacji. Najbardziej elegancki apartament, Ryokan Ha‐ nare, był wolny. Hanare, czyli odosobnienie, tego wieczoru było tym, czego szu‐ kał, ponieważ chciał być sam. Zarezerwował pokój pod przybranym nazwiskiem, żeby nie dawać pracownikom powodu do plotek. Po ciężkim dniu potrzebował spokoju ducha. Nie miał ochoty usprawiedliwiać się przed nikim z tej ekstrawa‐ gancji. Na szczęście dysponował kartą uniwersalną, pasującą do wszystkich drzwi, i nie musiał prosić o pomoc nikogo z nocnego personelu. Zanim wstał, wlał resztkę koniaku do piersiówki i schował ją do kieszeni. Zamykając drzwi gabinetu, zobaczył parę staruszków, którzy wyszli z baru i z wysiłkiem schodzili po schodach. Z tyłu wydawali się bardzo do siebie podobni, oboje mieli siwe, krótko ostrzyżone włosy. Kobieta trzymała się za nogę, mężczy‐