Filbana

  • Dokumenty2 833
  • Odsłony782 426
  • Obserwuję572
  • Rozmiar dokumentów5.6 GB
  • Ilość pobrań527 059

Z milosci do dziecka - Betty Mahmoody

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Z milosci do dziecka - Betty Mahmoody.pdf

Filbana EBooki Pisane przez życie
Użytkownik Filbana wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 276 stron)

Betty Mahmoody Z miłości do dziecka (For the love of a child) PrzełoŜyli: BoŜena Kucharuk Maciej Hen

Jest to historia prawdziwa. Postacie są autentyczne, a opisane wydarzenia naprawdę miały miejsce. JednakŜe nazwiska i charakterystyczne szczegóły zostały zmienione, aby uchronić niektóre osoby i ich rodziny przed represjami. Dotyczy to: Dona i Miriam, Sary, Nelsona Batesa, Beverly i Sabriny, Meg, Fereszte i Kajwana, oraz Marilyn i Feriduna. Dedykuję tę ksiąŜkę wszystkim dzieciom, które zostały uprowadzone i wywiezione na obczyznę oraz tym, które Ŝyją w strachu.

PODZIĘKOWANIA Miałam to szczęście, Ŝe w 1986 roku umoŜliwiono mi nawiązanie kontaktów z agencją Williama Morrisa. Ludzie, z którymi podjęłam współpracę dowiedli, Ŝe była ona dla nich czymś więcej niŜ tylko obowiązkiem. Wywarli ogromny wpływ na moje Ŝycie, a dzięki zaufaniu, którym mnie darzyli, pomogli mi uwierzyć w siebie i zostali mymi bliskimi przyjaciółmi. Michael Carlisle jest dla mnie nie tylko agentem literackim. Jako prawdziwy przyjaciel, trwa przy mnie w doli i niedoli. Kiedykolwiek zachodzi obawa o moje czy Mahtab bezpieczeństwo, mogę zawsze liczyć na Michaela, jego wsparcie i poradę. Nie raz i nie dwa uspokajał nas i pomagał stawić czoło problemom. Jest mi obrońcą, doradcą w interesach i menaŜerem w jednej osobie. Marcy Posner okazała się nieoceniona w zorganizowaniu kontaktów z rynkiem światowym. Ma córkę w wieku Mahtab, co ogromnie ułatwiło nam wzajemne porozumienie. Randy Chaplin wprowadził mnie w dziedzinę publicznych prelekcji. Wierzył w moje zdolności i dzięki przyjaciołom zorganizował całą serię spotkań, które dały mi wiele satysfakcji i były okazją do poznania nowych, ciekawych ludzi. Antoine Adouard z Wydawnictwa Fixot Publishing jest właściwie ojcem duchowym tej ksiąŜki. Szybko pojął wagę problemu rodzicielskich uprowadzeń za granicę i wsparł tę inicjatywę sugestią, abym przybyła pracować nad ksiąŜką do Francji, gdzie nic mnie nie będzie rozpraszało. Właśnie przez Antoine’a poznałam Matki Algieru, które stały się prawdziwym natchnieniem mego Ŝycia. Antoine wniósł nioceniony wkład w opracowanie redakcyjne niniejszej ksiąŜki. Anja Kleinlein z Wydawnictwa Gustaw Liibbe Verlag w Niemczech jest dla nas kimś więcej niŜ tylko redaktorką moich niemieckich przekładów. Tak bardzo przypadła nam z Mahtab do serca, Ŝe zaliczyłyśmy ją w poczet naszej rodziny. Kiedy zewsząd atakowano mnie wrzaskliwie po ukazaniu się wywiadu Mudiego w niemieckiej telewizji, Anja stanęła u mego boku broniąc mnie z całym oddaniem. Ogromnie pomógł mi w wydaniu tej ksiąŜki Tom Dunne z St. Martin’s Press. Spędził niesłychanie wiele czasu na pracy redakcyjnej. Jego zainteresowanie dla idei wyrosłych z „Tylko razem z córką” jest dla mnie szczególnie inspirujące. Talenty, które objawił przy współpracy nad ksiąŜką Jeff Coplon uczyniły z niej to, na co liczyłam. Pracując ze mną przy spisywaniu poszczególnych opowieści, wprowadził do nich swą dziennikarską dociekliwość i osobistą mądrość.

Miałyśmy z Mahtab to szczęście, Ŝe przeŜywszy koszmar opisany w „Tylko razem z córką” spotkałyśmy następnie ludzi, którzy przyjęli nas z otwartymi ramionami, dzięki czemu dane nam było obrócić to straszliwe doświadczenie w coś, co miało pozytywny wpływ na Ŝycie innych.

CZĘŚĆ PIERWSZA

ROZDZIAŁ 1 NOWE śYCIE Środa, 5 lutego 1986 roku. – Mamusiu, patrz, amerykańska flaga – wykrzyknęła Mahtab, gdy zbliŜałyśmy się do ambasady amerykańskiej w Ankarze, w Turcji. Jej oddech zamieniał się w obłoczki pary w mroźnym powietrzu; nie czułam nóg. Z kaŜdym krokiem obolałe mięśnie przypominały nam o naszej pięciodniowej, częściowo pieszej, częściowo konnej przeprawie przez góry dzielące Iran i Turcję, przeprawie trasą wybraną przez przemytników, którzy pomagali nam w ucieczce. Byłam czterdziestoletnią kobietą z sześcioletnią córką. Obie nie miałyśmy innego wyjścia. Uwięzione podstępnie w Iranie, od osiemnastu miesięcy mogłyśmy jedynie widywać tę flagę na zdjęciach, gdzie nieodmiennie poŜerały ją płomienie – albo teŜ niechlujnie wymalowaną na betonowych posadzkach szkolnych, by dzieci mogły po niej deptać i pluć na nią przed wejściem na lekcje. Tego dnia widok flagi powiewającej swobodnie nad naszymi głowami oznaczał dla mnie coś szczególnego. Flaga była symbolem naszego uwolnienia. Podczas minionych osiemnastu miesięcy wiele było dni, kiedy bałam się, Ŝe nigdy juŜ nie ujrzę takiego widoku. W lipcu 1984 towarzyszyłyśmy z Mahtab mojemu męŜowi, Sajjidowi Bozorgowi Mahmudiemu, Irańczykowi z pochodzenia, w podróŜy, która, jak obiecywał, miała być dwutygodniową wizytą w jego kraju ojczystym. Dopiero gdy przybyliśmy na miejsce, Mudi, jak go wszyscy nazywali, oświadczył, Ŝe Ŝadna z nas nie wyjedzie – Ŝe zostajemy na stałe w Iranie. Zostałyśmy oderwane – córka i ja – od mych dwóch kilkunastoletnich synów z poprzedniego małŜeństwa. Znalazłyśmy się o pół świata od moich rodziców, od przyjaciół, od wszystkiego, co było nam drogie i bliskie. Co gorsza, odkryłam, Ŝe straciłam kontrolę nad swym własnym losem. Zgodnie z fundamentalistycznym prawem islamskim obie z Mahtab uwaŜane byłyśmy za obywatelki irańskie, a Mudi był naszym absolutnym panem. Nie mogłyśmy opuścić kraju bez jego pisemnego zezwolenia. Nie mając go, byłyśmy tam uwięzione do końca Ŝycia – bez względu na to, Ŝe zachowanie Mudiego stawało się coraz bardziej niepoczytalne, i Ŝe coraz częściej i coraz dotkliwiej bił Mahtab i mnie. Nie planowałam opuszczać Iranu w ten sposób, ale wszelkie próby dogadania się z Mudim spełzły na niczym. Trzy tygodnie wcześniej zaklinałam go, by rozwaŜył jeszcze raz, czy rzeczywiście chce nas trzymać przemocą w Iranie.

– Proszę cię, Mudi, powiedz: pięć lat, albo dziesięć, ale nie mów: nigdy; nie pozostawiasz mi niczego, dla czego mogłabym Ŝyć! – Moja odpowiedź brzmi: nigdy! – odparł. – Nie chcę więcej nic słyszeć o Ameryce. Wiedziałam, Ŝe nie Ŝartuje. W ciągu następnych kilku dni podjęłam najbardziej brzemienną w skutkach decyzję w mym Ŝyciu: musimy uciec od Mudiego za wszelką cenę. Zdawałam sobie sprawę, Ŝe ani Mahtab ani ja nie miałyśmy wielkich szans przetrwania przeprawy przez góry w lutym, w okresie gdy przemytnicy zwykle uwaŜają je za nie do przebycia. ZagroŜeń było wiele. Mogłyśmy zamarznąć na śmierć lub spaść w przepaść. Przewodnicy mogli nas ograbić lub porzucić, albo oddać w ręce władz irańskich – co było perspektywą najbardziej przeraŜającą, jako Ŝe mogłabym wówczas zostać stracona za uprowadzenie dziecka ojcu. A jednak byłam niesamowicie, absolutnie spokojna o to, co miałyśmy zamiar zrobić. Przekonałam się, Ŝe bywają w Ŝyciu rzeczy gorsze niŜ śmierć. W dniu ucieczki Mudi z całym okrucieństwem powiedział Mahtab, Ŝe więcej mnie juŜ nie zobaczy. Zarezerwował juŜ lot do Stanów Zjednoczonych dla mnie samej – miałam odlecieć za dwa dni. Było dla mnie jasne, Ŝe nie miałyśmy innego wyjścia, jak tylko uciekać. Mahtab, widząc jak znów ujawnia się brutalność jej ojca, bardziej szaleńcza niŜ kiedykolwiek, przyznała mi rację. Osiem dni później, siedząc w holu ambasady, byłam juŜ u kresu wytrzymałości. Spoglądałam zmęczonym wzrokiem na konsula amerykańskiego, który mówił mi: – MoŜe będzie pani musiała pójść na policję, by wyjaśnić sprawę waszych paszportów. – Proszę, niech pan to za mnie załatwi; ja się boję iść na posterunek! – błagałam. Nasze nowe amerykańskie paszporty, otrzymane za pośrednictwem ambasady szwajcarskiej w Teheranie, były nieostemplowane; dla Turcji byłyśmy nielegalnymi imigrantkami. Jeśli Iran rozesłał za mną list gończy, policja mogłaby uwięzić mnie – a takiego rozstania nie zniosłaby ani Mahtab, ani ja. Być moŜe nawet deportowano nas do Iranu na zasadzie ekstradycji. Konsul amerykański, zawczasu powiadomiony o naszej sytuacji przez Departament Stanu i wyraźnie przejęty naszym stanem fizycznym, powiedział: – Nie mogę niczego gwarantować, ale zobaczę co się da zrobić. Jako Ŝe doprowadzenie naszych dokumentów podróŜy do porządku wymagało nieco czasu,

zasugerowałbyśmy rzuciły tymczasem okiem na Ankarę. Nie, dziękuję! PrzeŜyłyśmy naloty na Teheran w czasie wojny irańsko-irackiej. Ominęły nas kule strzelców wyborowych w trawionym konfliktem wewnętrznym Kurdystanie. Przebyłyśmy te zdradliwe góry, przez pięć dni niedosypiając i niedojadając. Po tym wszystkim nie miałam zamiaru dać memu męŜowi szansy pochwycenia nas wałęsających się po tureckiej ulicy. Bo byłam teraz właśnie tam, gdzie chciałam, bezpieczna w cieniu naszej flagi. Miałam jeszcze jeden nieodparty powód, by działać natychmiast. Na kilka dni przed opuszczeniem przez nas Iranu, mojej siostrze udało się przekazać mi wiadomość, Ŝe mojego ojca czeka niebezpieczna operacja na raka okręŜnicy. W czasie ucieczki nie miałam jak się dowiedzieć czy w ogóle jeszcze Ŝyje. Po rozmowie telefonicznej, którą odbyłam z nim w przeddzień, bałam się, Ŝe moŜe nie przeŜyć następnego dnia. – Wracaj szybko do domu – przynaglał mnie i byłam zdecydowana za wszelką cenę znaleźć się przy nim, zanim będzie za późno. – Chcę odlecieć do domu pierwszym samolotem – powiedziałam konsulowi. Ostatni próg do przebycia stanowiła policja turecka. Obie z Mahtab wiedziałyśmy, Ŝe według prawa irańskiego nie wolno nam było wyjechać z Iranu bez pisemnego zezwolenia Mudiego. Od Teheranu aŜ do samej granicy nasz kierowca był wielokrotnie zatrzymywany na rutynowe kontrole przez pasdarów, islamską policję obyczajową. Za kaŜdym razem gdy straŜnik zbliŜał się do wozu, serce biło mi w przyśpieszonym rytmie. Kuliłam się pod czadorem, wiedząc, Ŝe to moŜe być koniec. Z jakiegoś powodu nigdy nie pytali nas o papiery. Gdy juŜ w Turcji przemytnicy rozstali się z nami, wsiadłyśmy do autobusu, który zawiózł nas z górskiego miasta Wan do Ankary. Szczęście nas nie opuszczało. Widziałam na poboczach wiele autobusów, których pasaŜerowie stali na zewnątrz i przedstawiali dokumenty do wglądu. Nasz autobus był teŜ regularnie zatrzymywany przez ludzi w mundurach khaki, którzy wsiadali, rozmawiali krótko z kierowcą, ale za kaŜdym razem machali, Ŝe moŜemy jechać dalej. Nikt nie Ŝądał od nas okazania papierów, aŜ przybyłyśmy w środku nocy do Ankary i próbowałyśmy zameldować się w hotelu naprzeciw ambasady amerykańskiej. Nie istnieje wytłumaczenie tego co się stało; sądzę, Ŝe uratowała nas łaska Boska. Zostałyśmy zaproszone na lunch z konsulem i wicekonsulem w ambasadzie amerykańskiej. Byłyśmy wzruszone obiecanym menu, które miały stanowić cheesburgery i frytki. Gdy dwaj krzepcy marines otworzyli ze zgrzytem ogromne

drewniane drzwi prowadzące do zespołu budynków ambasady, stanęliśmy wszyscy niezdecydowani, w potrzasku wzajemnej kurtuazji. – Pani pierwsza – powiedział konsul. – Nie, pan pierwszy – odrzekłam bez namysłu. – Pani pierwsza – wtrącił się wicekonsul. – Panowie pierwsi – nalegałam. Ta scenka jak z braci Marx skończyła się dopiero, gdy zdałam sobie sprawę, Ŝe w Iranie zwykle chodziłam za Mudim i wszystkimi innymi męŜczyznami. Nikt wtedy nie musiał mi tego mówić; po prostu poszłam w ślady milionów innych tamtejszych kobiet. Miały upłynąć miesiące, zanim nauczyłam się bez oporu poprzedzać męŜczyzn w drzwiach. Podczas gdy czekałyśmy w ambasadzie na wieści z komisariatu policji tureckiej, Mahtab narysowała statek na rzece Thunder Bay River, która płynęła za naszym domem w Michigan. W tle umieściła niekończące się łańcuchy gór i powiedziała: – Nigdy juŜ nie chcę widzieć Ŝadnej góry. Konsul powrócił wyraźnie zadowolony z odniesionego sukcesu. – Wszystko załatwione. MoŜe juŜ pani jechać do domu. W sześć godzin później byłyśmy w samolocie, na który bilety opłaciłam jedyną z moich kart kredytowych, której waŜność jeszcze nie wygasła. PoniewaŜ nie było bezpośredniego lotu do Nowego Jorku, linie lotnicze opłaciły nam pokój z wyŜywieniem w monachijskim Sheratonie. Pomimo pokus zachodniej kuchni, napięcie w którym wciąŜ pozostawałyśmy – Ŝe nie wspomnę o naszych skurczonych Ŝołądkach – spowodowało, Ŝe nie byłyśmy w stanie jeść. Gdy chcąc sprawić Mahtab przyjemność zamówiłam maliny, zerknęła na miseczkę i rzekła z przebiegłym uśmiechem: – Mamusiu, ty ze mnie drwisz. PrzecieŜ wiem, Ŝe jesteśmy w Michigan, bo to są prawdziwe maliny. Z powodu opóźnienia przylotu na lotnisko Kennedy’ego spóźniłyśmy się na ostatnie połączenie do Detroit. Po odprawie celnej przeszłyśmy bezpośrednio do przejścia dla pasaŜerów pierwszego lotu porannego. Choć byłyśmy tak blisko domu, wciąŜ czułam się samotna i bezbronna wobec zagroŜenia. Noc dawała Mudiemu szansę na skrócenie dzielącego nas dystansu. Spoglądałam podejrzliwie na kaŜdego przechodzącego w pobliŜu męŜczyznę. Kiedy dotarłyśmy w okolice przejść dla pasaŜerów Northwest Airlines, lotnisko było prawie całkowicie wyludnione. Gdy juŜ ułoŜyłam Mahtab tak wygodnie jak się dało na plastykowych

krzesłach, rozpoczęło się moje czuwanie. Przy całym zmęczeniu nie śmiałam zasnąć i pozostawić mojej córeczki niestrzeŜonej. TakŜe i Mahtab nie bardzo mogła się wyspać, ale nie skarŜyła się. Kiedy tak przyglądałam się jej sennej twarzyczce, przypomniało mi się, jaka była wspaniała – dojrzała, cierpliwa, opanowana. Wielu rodziców mogłoby zrobić to, co ja uczyniłam dla swojego dziecka. Ale niewielu sześciolatków byłoby w stanie dokonać tego, czego dokonała Mahtab. Byłam dumna, Ŝe jestem jej matką – i wdzięczna, Ŝe dane mi było dotrzymać obietnicy, iŜ nigdy nie wyjadę z Iranu bez niej. Gdy następnego ranka kapitan samolotu ogłaszał lądowanie na lotnisku Detroit Metropolitan, Mahtab zbudziła się z nadzieją, Ŝe to, co słyszała, nie było jeszcze jednym marzeniem sennym. – Czy nie powiedzieli: „Detroit”? W podskokach zbiegałyśmy obie po schodkach. Michigan! Wolność! Rodzina! Opieka! Przywitało nas z pół tuzina mojego rodzeństwa z Ŝonami i męŜami. Gdy dwa dni wcześniej dzwoniłam z Monachium, spytali czego mi najbardziej brakowało. Nie przyszło mi wtedy na myśl nic innego niŜ.... snickersy. Prawdopodobnie jadałam dotąd nie więcej niŜ jeden-dwa snickersy w roku, lecz oto teraz moja rodzina wciskała mi w ręce całe torby batoników czekoladowych, zapas wystarczający na wszystkie święta Halloween do końca mojego Ŝycia. Obdarowali Mahtab dwiema lalkami: szmacianką-kapuścianką drugą, ubraną na fioletowo – ulubiony kolor mojej córeczki. Jeszcze w Iranie Mahtab pytała: „Kiedy się juŜ wydostaniemy (nigdy nie mówiła „jeśli”), to czy przed pójściem do domu babci i dziadka, nie mogłybyśmy pójść na trzy dni do McDonalda?” Teraz, gdy nasz powrót stał się rzeczywistością, nie pragnęła juŜ McDonalda. Chciała tylko zobaczyć wszystkich w domu. Odczułam nagły zawód, Ŝe na lotnisku nie było mych synów, Joego i Johna. Obaj zostali powiadomieni o naszym przybyciu dopiero gdy wylądowałyśmy w Detroit. Nerwy całej rodziny były juŜ stargane do ostateczności, tak Ŝe nikt nie śmiał wierzyć, iŜ naprawdę nam się udało, i nikt nie chciał robić chłopcom próŜnych nadziei, na wypadek gdyby coś nawaliło. Nasz komitet powitalny oczekiwał na Detroit Metro od wczorajszego wieczora, kiedy to planowany był nasz przyjazd. Gdy nie wysiadłyśmy z samolotu tak, jak wynikało z rozkładu jazdy, jedna z moich sióstr uderzyła w płacz. Była pewna, Ŝe zdarzyło się coś strasznego. Kiedy wreszcie naprawdę przybyłyśmy tego piątkowego poranka, byłyśmy wyczerpane do ostatnich granic. Na nogach utrzymywało nas podniecenie. Podczas jazdy samochodem śliską szosą ujrzałam

nowymi oczami znajome punkty terenu. Kopce świeŜego śniegu obramowywały drogę. ChociaŜ zawsze miałam w sercu specjalne miejsce dla ojczystego stanu, to Michigan nigdy dotąd nie wydał mi się taki piękny. Dotarliśmy wreszcie do domu moich rodziców na ranczo w wiejskim Bannister. Gdy dojeŜdŜaliśmy krętą bitą drogą, ujrzałam pewien wyznacznik naszej długiej nieobecności. Przed laty pomagałam Tacie sadzić dziesiątki sosen wokół domu. Kiedy się widzi drzewo codziennie, nie zauwaŜa się, jak rośnie – lecz te sosny tak bardzo wyrosły w górę odkąd tu byłam ostatnio! Były symbolem tego wszystkiego, co mnie tu czekało: tego, jak bardzo oderwałam się od Ŝycia moich synów, a takŜe wytrwałej walki mego ojca o to, by móc spędzić z nami ten dzień. Dom zbudowany był na trzech poziomach; weszliśmy do sieni, potem wspięliśmy się po kilkunastu schodkach do kuchni. Na górze otrzymałyśmy najwaŜniejszy z prezentów: słabe „Buu!” dochodzące z łazienki po lewej stronie. Zajrzałyśmy przez lekko uchylone drzwi, a tam stał Tata, wsparty cięŜko na umywalce. Przywitał Mahtab tym „Buu!”, które niezmiennie od niemowlęctwa doprowadzało ją do wybuchów niepohamowanego śmiechu. Tata był zbyt chory, by chodzić. Potrzebował znacznej pomocy, by móc dotrzeć do łazienki, lecz nalegał na utrzymanie rytuału, który przewidywał, Ŝe musi zrobić coś niezwykłego dla wnuczki. Właściwie nie musiał – nie byłby w stanie na to się zdobyć, gdyby nie siła miłości – lecz Mahtab nigdy tego nie zapomni. Mama powitała nas w kuchni; upiekła placki z kremem jagodowym i bananowym, o co Mahtab prosiła jeszcze z Monachium. Rodzinie nie udało się jeszcze powiadomić Joego, ale przyjechał mój młodszy syn, John. Za dwa miesiące miał obchodzić swoje szesnaste urodziny. Urósł trzynaście centymetrów odkąd go ostatnio widziałam i teraz górował nade mną wzrostem. John przytulił mnie i ucałował – nie mógł powstrzymać łez. Przeszliśmy do podłuŜnego salonu, gdzie mój ojciec powrócił do szpitalnego łóŜka, w którym stale leŜał. Przed chorobą Tata był krzepkim męŜczyzną, mierzył metr sześćdziesiąt i waŜył prawie 90 kilogramów. Zawsze przepełniała go potęŜna, prawie niewyczerpana energia. Gdy wyjeŜdŜałam na „krótkie odwiedziny” do Iranu, jego rak okręŜnicy był juŜ zaawansowany, ale przebiegał bezobjawowo. Tata przeszedł na rentę z pracy w fabryce podzespołów samochodowych, ale był stale na nogach, pieląc ogród lub kosząc trawnik w swym roboczym ubraniu. Szczególnie lubił odpoczywać w foteliku ogrodowym i słuchać radiowych transmisji z meczów swych ukochanych Detroit Tigers.

W chwili mojego wyjazdu w 1984 roku „Tygrysy” brały udział w rozgrywkach pucharowych. Przez następne półtora roku, za kaŜdym razem, gdy ktoś z Iranu powracał ze Stanów, pytałam: „Co z Tygrysami? Kto zdobył Puchar Świata?” Nie wyglądało na to, aby ktokolwiek rozumiał, o czym mówię. Nigdy nie dotarł do mnie list Johna z wiadomością, Ŝe Detroit wygrało. Przez minione półtora roku rak pobrał od ojca straszliwą daninę. Zredukował go do waŜącego niespełna 40 kilogramów szkieletu – Tata wyglądał jak ofiara głodu. Stracił większość włosów przez chemioterapię, a te, które mu pozostały, ze szpakowatych stały się kompletnie białe. LeŜał płasko na wznak, w luźno zwisającej piŜamie, mając ledwie tyle energii, by zwracać głowę w naszą stronę. Wdychał tlen z butli, wciąŜ sapiąc z wysiłku po tym, jak wstałby nas powitać. JuŜ bym wolała nigdy więcej nie zobaczyć go ubranego. Tata tak cięŜko walczyłby doŜyć tego dnia. Pobił wszystkie medyczne rekordy. PoŜerany cal po calu przez raka, nie poddał się nigdy. Przez cały czas, w najcięŜszych momentach, był w całej rodzinie jedynym, który szczerze wierzył, Ŝe znajdę sposób, by uciec wraz i Mahtab. Spodziewał się tego po mnie – a przez wszystkie nasze wspólne lata rzadko kiedy go zawodziłam. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się. – Wiedziałem, Ŝe dasz radę. Twarda z ciebie zawodniczka. Przez następnych sześć lat otrzymałam jeszcze wiele pochwał, ale ta była najwyŜsza. Po wszystkim co przeszłam, musiałam teraz na nowo uporządkować zeznania. Straciłam chęć na pogaduszki. Było zresztą jasne, Ŝe Ŝaden z członków mojej rodziny nie chciał wcale słuchać tego, co się działo z Mahtab i ze mną w Iranie. Kiedy odwoływałam się do jakiegoś faktu z mego Ŝycia w Teheranie, grzecznie zmieniali temat, mówiąc: „To był zły czas. Jesteś juŜ w domu – dlaczego po prostu o tym nie zapomnisz?” Nie mając gdzie się podziać, wprowadziłyśmy się z Mahtab do moich rodziców. Cała rodzina wzięła na siebie rolę naszych obrońców. Jako prostoduszni wieśniacy nigdy przedtem nie ryglowali drzwi, lecz teraz zasuwy pozostawały zaciągnięte przez cały czas. Strzelba Taty była stale naładowana, a kaŜdy z dorosłych gotów był uczynić z niej w razie potrzeby uŜytek. Mudi dobrze znał dom moich rodziców; byłoby to pierwsze miejsce, w którym by nas ścigał. Biorąc pod uwagę brak ochrony ze strony prawa w takich sytuacjach, nie sposób byłoby powstrzymać go przed zabraniem Mahtab z powrotem do Iranu.

W ciągu pierwszego tygodnia pobytu w domu zadzwoniłam do FBI i do federalnego biura szeryfa, Ŝeby dowiedzieć się, jak mogą nam pomóc w kwestii bezpieczeństwa – i tu i tam otrzymałam tę samą odpowiedź: są agencjami interwencyjnymi. – MoŜe się to wyda pani zimne i okrutne – powiedział mi agent FBI – ale moŜemy coś zrobić dopiero wtedy, gdy przestępstwo zostanie juŜ popełnione. Wszyscy mieliśmy nerwy napięte do ostatnich granic. Wsłuchiwaliśmy się w kaŜdy nieznany odgłos. Przypatrywaliśmy się obcym pojazdom na drodze. KaŜdy głuchy telefon rodzina traktowała jako zapowiedź kłopotów. Ani ja, ani Mahtab nie podnosiłyśmy nigdy słuchawki, nie mogąc wiedzieć kiedy to moŜe być Mudi. Planując naszą ucieczkę z Iranu, zakładałam, Ŝe po powrocie obie z Mahtab będziemy się ukrywać pod zmienionymi nazwiskami, tak abyśmy z nową toŜsamością były nie do wytropienia. Zostałam brutalnie sprowadzona na ziemię w kilka dni po powrocie, gdy zasięgnęłam porady w sprawie zmiany nazwiska u Teresy Hobgood, zajmującej się naszą sprawą w Departamencie Stanu. Teresa wyjaśniła mi, Ŝe chociaŜ mogę nazywać córkę jak mi się tylko spodoba, nie mogę prawnie zmieniać jej imienia ani nazwiska pod nieobecność Mudiego dopóki nie ukończy osiemnastu lat. Ostrzegła mnie takŜe, Ŝe Ŝycie w ukryciu zmusi mnie do zmiany miejsca zamieszkania i zerwania wszelkich kontaktów z rodziną i starymi przyjaciółmi. Nie będę mogła nawet dzwonić do synów. Dlaczego tak właściwie wyjechałam z Iranu? Mogłam znieść racjonowanie wody i paliwa, dwugodzinne kolejki po chleb i jajka, codzienne naloty irackie. Ale nie mogłam tolerować tego, Ŝe byłam zniewolona. Nie mogłam teŜ pozwolić, by Mahtab wychowała się w społeczeństwie, w którym zaakceptowałaby swe zniewolenie jako coś normalnego. Mudi uwięził nas w Iranie. Nie mogłam dopuścić, by trzymał nas pod kluczem w Ameryce. Brałam jeszcze coś innego pod uwagę. W Iranie spotkałam kilka kobiet z dziećmi w sytuacji zbliŜonej do naszej. W moim odczuciu sprawą najwaŜniejszą było uczulić innych ludzi na moŜliwe skutki związków pomiędzy ludźmi naleŜącymi do odrębnych kultur. Nie miałam na przykład pojęcia, Ŝe wychodząc za Mudiego, nawet we własnym kraju, automatycznie stałam się obywatelką irańską. Dowiedziałam się tego dopiero, gdy poszłam do ambasady szwajcarskiej w Teheranie i odkryłam, Ŝe nie mogą mi tam udzielić schronienia. Chciałam więc, by inni wypytywali się o wszystko zanim będzie za późno. Chciałam się podzielić mą cięŜko wyuczoną lekcją, Ŝe nie moŜna spakować swych praw do walizki i

zabrać ich ze sobą gdziekolwiek się chce. Pod takim, czy innym nazwiskiem, jedno nie ulegało wątpliwości: potrzebowałam pieniędzy. Nie tylko uciekłam bez grosza przy duszy, ale znalazłam się w głębokim finansowym dołku. Na miesiąc przed naszym przybyciem do Teheranu, Mudi pobrał wszystkie nasze oszczędności w Michigan. Nigdy dotąd nie prosiłam nikogo o pomoc finansową i nie miałam zamiaru czynić tego teraz. Pobrałam niewielką sumę naleŜną mi tytułem odprawy. Pieniędzy tych nie starczyłoby na długo, a juŜ zupełnie nijak nie miały się one do 12.000 dolarów, których potrzebowałam na opłacenie kosztów naszej ucieczki, Ŝe nie wspomnę o podatku od wzbogacenia naleŜnym za sprzedaŜ naszego domu. Miałam ujemne saldo, byłam bez pracy (zwolniłam się ze stanowiska szefa personelu tuŜ przed ślubem z Mudim) i bez Ŝadnego zabezpieczenia. Lecz bardzo zaleŜało mi na tym, aby dotrzymać obietnicy i wypłacić się Amahlowi, irańskiemu biznesmenowi, który zorganizował naszą ucieczkę z Iranu. Wbrew radom przyjaciół, poszłam do National Bank of Detroit w Alpenie, ostatniej miejscowości, gdzie mieszkaliśmy na stałe przed wyjazdem do Iranu. W krótkiej rozmowie z wiceprezesem Francisem Flandersem powiedziałam: – Ten człowiek zaufał mi i zaryzykował za nas Ŝyciem. Wyszłam z banku ściskając w dłoni 12.000 dolarów gotówką i udałam się prosto do Western Union, by nadać je przekazem telegraficznym na pewien rachunek „gdzieś w świecie”. Zaufanie okazane mi przez pana Flandersa w tym rozpaczliwym okresie mego Ŝycia jest czymś, czego nigdy nie zapomnę. Nigdy nie miałam wątpliwości, Ŝe napiszę ksiąŜkę o Iranie, od pierwszego dnia, gdy zetknęłam się z tym zbijającym z nóg upałem, usłyszałam chór piskliwych głosów i ujrzałam legiony posłusznych kobiet spowitych w fałdziste czadory tak szczelnie, Ŝe wyglądało spod nich tylko jedno oko. Przez całe dwanaście lat u boku Mudiego, który wyjechał ze swej ojczyzny za szacha, kiedy była ona jeszcze krajem podlegającym wpływom kultury zachodniej, nie zaszło nic, co mogłoby mnie przygotować na to wstrząsające wraŜenie. Widywałam wiele zdjęć z Iranu sprzed rewolucji 1979 roku, takŜe przedstawiających kobiety – łącznie z krewnymi Mudiego – we współczesnych fryzurach i krótkich spódnicach – i przemiana, jaka zaszła w tym kraju po dojściu ajatollaha Chomeiniego do władzy, zaszokowała mnie. ChociaŜ brak mi było formalnego wykształcenia literackiego, zdecydowałam z miejsca, Ŝe opiszę to społeczeństwo nie z tego świata. Chciałam napisać o tym, jak

kraj ten zmienił się po rewolucji islamskiej, ale równieŜ o tym co przetrwało: o zwyczajach, kuchni, codziennych rutynowych zachowaniach zwykłych ludzi. Jako gość rodziny mego męŜa, miałabym niezmierzoną przewagę nad tymi, którzy oglądają świat z okien pięciogwiazdkowych hoteli. Co prawda mój pobyt w Iranie miał trwać tylko przez dwa tygodnie. Ale wiedziałam, Ŝe mogę się wiele dowiedzieć, jeśli tylko się na to nastawię. Kiedy te dwa tygodnie rozmnoŜyły się do osiemdziesięciu, materiału miałam aŜ za wiele. ChociaŜ wciąŜ myślałam o ksiąŜce, odkładałam projekt na czas nieokreślony. Moje Ŝycie zaczęło toczyć się innym torem juŜ drugiego wieczoru po powrocie z Michigan, gdy zabrałam Johna i Mahtab na wspólną kolację z Karen McGinn i Dougiem Wenzlem, naszymi przyjaciółmi z Alpeny. W Iranie nie mieliśmy samochodu, było to więc moje pierwsze doświadczenie za kółkiem od półtora roku, zbijające z tropu i cudowne zarazem. Nasz granatowy najnowszy model Forda LTD był prawie nieuŜywany przed naszym wyjazdem i teraz rozkoszowałam się jego spokojną siłą i aksamitnym wnętrzem – tak róŜnym od krowiastych gruchotów – pakonów – tłoczących się na ulicach Teheranu. Gdy odpręŜyłam się po kolacji z przyjaciółmi, po raz pierwszy miałam okazję otworzyć się i porozmawiać o tym, co przydarzyło się Mahtab i mnie. Szczegóły naszych przeŜyć podczas pobytu w Iranie i ucieczki były zbyt bolesne dla mojej rodziny, ale przyjaciele wprost oniemieli. – Musisz napisać o tym ksiąŜkę! – wykrzyknęła Karen, gdy skończyłam. – Napiszę – powiedziałam – ale najpierw muszę znaleźć pracę. Jestem bez grosza. Karen nie miała zamiaru dopuścić, by pomysł rozpłynął się w powietrzu. – Mam brata w pewnym wydawnictwie w Chicago. MoŜe zadzwonię do niego i dowiem się, jak się do tego zabrać? – Jasne – powiedziałam sennie. Mało co spałam przez ostatnie dwa tygodnie i w tym miłym otoczeniu, po kieliszku szampana, ogarnęła mnie fala zmęczenia. Myśl o ksiąŜce wydawała się wciąŜ abstrakcyjna i odległa. W niedzielę, gdy wzruszona, Ŝe mogę być z moim starszym synem, Joe, w jego dwudzieste urodziny, pomagałam mamie w przygotowaniu lunchu i urodzinowego tortu, Tata nagle zaczął mieć trudności w oddychaniu. Wezwaliśmy lekarza Taty, Rogera Morrisa, a potem karetkę. – Nie wygląda to dobrze – powiedział Roger. – To cud, Ŝe udało mu się tak długo.

Byłam zdruzgotana – czekałam zbyt długo i przybyłam ze zbyt daleka, by tak zaraz tracić Tatę. To niesprawiedliwe! Proszę, dobry BoŜe, nie pozwól mu jeszcze umierać! Potem wyrzucałam sobie swój egoizm. W Iranie zanosiłam do Boga niezliczone modlitwy, by Tata przeŜył do naszego powrotu. Te modlitwy zostały wysłuchane – lecz im więcej Bóg dawał, o tym więcej Go prosiłam. W poniedziałek, gdy Tata zmagał się ze stanem krytycznym, zadzwonił Steven Starr z agencji Williama Morrisa w Nowym Jorku. Karen działała szybko. Steven jasno i dobitnie wyraził swój entuzjazm. – Ta pani historia jest niesłychana i chcemy porozmawiać z panią o ewentualnej ksiąŜce. Nie doszłam jeszcze do siebie, prócz tego miałam świadomość, Ŝe muszę spędzić kaŜdą wolną chwilę z Tatą, powiedziałam więc: – To by mnie interesowało gdzieś na przyszłość, ale nie w tej chwili. – To moŜe przynieść duŜe pieniądze – ciągnął Steven. Byłam bez grosza, ale odmówiłam. We wtorek Steven znów zadzwonił, mówiąc: – Naprawdę chcemy z panią porozmawiać. To niesłychana historia. Dodał, Ŝe jest pewny, iŜ moŜe udzielić mi znacznej zaliczki – i wtedy zdałam sobie sprawę, Ŝe dzięki ksiąŜce będę mogła pozostać w domu przy Mahtab, jednocześnie pisząc, by zarobić trochę pieniędzy. To moŜe być moja praca! Umówiliśmy się na spotkanie w Detroit w parę dni później. ChociaŜ podzielałam obawy mojej rodziny o nasze bezpieczeństwo, ostatecznie zgodziłam się ze Stevenem, Ŝe rozgłos wywołany przez ksiąŜkę będzie najlepszą ochroną. Gdy przedstawię moją historię wystarczającej ilości ludzi i zjednam ich dla swojej sprawy, Mudi nie odwaŜy się wykonać Ŝadnego ruchu. W środę, szóstego dnia po mym powrocie do Stanów Zjednoczonych, Tata miał być poddany jedenastej w ciągu pięciu lat operacji udroŜnienia jelita. Dawano nam nikłą nadzieję na to, Ŝe przeŜyje. Po operacji lekarz spojrzał na mamę i powiedział: – Lepiej niech ją ktoś stąd na razie zabierze. Mój brat Jim odwiózł ją do domu. Zaledwie weszli w drzwi, gdy zadzwonił telefon. Mama podniosła słuchawkę i usłyszała znajomy głos: – Mówi Barbara Walters. Czy mogę prosić panią Betty Mahmoody? Chciała, Ŝebym opowiedziała swoją historię w programie „20/20”! Kiedy dowiedziałam się o tym telefonie, uznałam, Ŝe mama musi mieć serce zdrowsze niŜ to oceniali lekarze.

W piątek, w tydzień po moim powrocie, poszłam zobaczyć, jak mój młodszy syn, John, gra w koszykówkę. Będąc w Iranie nie mogłam śledzić jego sportowej kariery i teraz z radością korzystałam z okazji, by mu pokibicować. Byłam wdzięczna, Ŝe zdąŜyłam powrócić tak, by móc jeszcze zobaczyć Johna w jego szkolnej druŜynie. Przed meczem wszyscy powstali do hymnu narodowego. Po raz pierwszy od mego powrotu słyszałam hymn, i nagle jego słowa nabrały dla mnie nowego znaczenia. Łzy popłynęły mi po twarzy; nie mogłam śpiewać przez zaciśnięte gardło. Pośród tego wiru róŜnych zajęć, starałam się ponownie dostosować do warunków mego dawnego Ŝycia. Dom rodziców pękał w szwach, gdy zebraliśmy się wszyscy razem: Mahtab, ja, John, pielęgniarki Taty i nasi liczni goście. Nie było gdzie ani kiedy złapać oddechu. Ale, choć tak zajęte, nigdy nie traciłyśmy z oczu tego, co liczyło się najbardziej: byłyśmy u siebie. Niebawem wybierałyśmy się do Alpeny, portu nad jeziorem Huron, jedynego miasta rodzinnego, które Mahtab pamiętała. Powietrze jest tam przesycone zapachami z miejscowej fabryki boazerii. Kiedy wysiadłyśmy z samochodu, Mahtab zrobiła głęboki wdech i powiedziała: – Aaa, pachnie domem – a posłuchaj jak ptaki śpiewają! Kiedy Mahtab była mała, stadka ptaków zbierały się przy karmnikach na naszym podwórzu. Wśród pierwszych słów, które wymawiała moja córka, były „pliszka” i „sójka”, więc usłyszeć znów ich śpiew było dla niej jak odwiedzić starych przyjaciół. Wkrótce po telefonie od Barbary Walters, do Michigan przyjechał jej realizator, aby wybrać obiekty do zdjęć. Po paru dniach Mahtab, John i ja mieliśmy polecieć do Nowego Jorku na spotkanie z Barbarą. Joe mój starszy syn, odmówił; nie Ŝyczył sobie rozgłosu. Gdy przylecieliśmy do Nowego Jorku, Statua Wolności wyglądała tak pięknie, jak nigdy przedtem. Oto stała, dumna, a ja na nowo doceniałam to, co symbolizowała. Zatrzymaliśmy się w hotelu Park Lane z widokiem na Central Park. Wywiad rejestrowaliśmy w hotelu Mayflower, parę kroków dalej. Kiedy weszłyśmy do pokoju, operator próbował czarować Mahtab, która kurczowo trzymała się mojej spódnicy, jakby od tego zaleŜało jej Ŝycie. – Choć tu – kiwał na nią. – Mamusia niech tam zostanie. Chciał, Ŝeby Mahtab popatrzyła na mnie przez kamerę, ale moja córka nie miała zamiaru pozwolić

komukolwiek znów nas rozdzielić. Krzyczała i wczepiała się we mnie mocniej niŜ kiedykolwiek. Niełatwo przyszło nam z Johnem posadzić ją na tyle spokojnie, by moŜna było przystąpić do rejestracji. Barbara spodobała nam się bardzo; była chyba autentycznie zainteresowana naszą historią. Pod koniec nagrania rozanielona Mahtab siedziała jej juŜ na kolanach, raz po raz przytulając się i dając buzi. Barbara dała nam zaproszenia na musical „Cats” na Broadwayu; nasze miejsca były tak blisko sceny, Ŝe niektórzy aktorzy podchodzili i rozmawiali z Mahtab w czasie przedstawienia. Barbara zasugerowała nam takŜe, byśmy wybrali się na kolację do „Benihana of Tokyo”, ulubionej japońskiej restauracji jej córki. Wiele miesięcy później, gdy rozglądaliśmy się z dziećmi za własnym domem, Mahtab stwierdziła rzeczowo: – Och, mogłybyśmy przeprowadzić się do Nowego Jorku. PrzecieŜ mamy tam przyjaciół; Barbara Walters jest naszą przyjaciółką. Program został nadany 20 czerwca 1986 roku – w urodziny Mudiego. Doug i Karen wydali w Alpenie przyjęcie na naszą cześć. Zaprosili wielu starych przyjaciół, którzy oglądali program razem z nami. Tego samego wieczora Tatę trzeba było znów przewieźć do szpitala. Pielęgniarki nastawiły „20/20”, gdy go wieziono szpitalnym korytarzem, ale był za słaby, by oglądać. Moje nowe nawyki, jeśli chodzi o jedzenie, były odbiciem zmian w moim Ŝyciu. Przez pierwsze dwa miesiące w Iranie, zmagając się z depresją i dyzenterią, straciłam dwadzieścia pięć kilo, aŜ stałam się szczuplejsza niŜ w czasach gimnazjalnych. Moja twarz była wychudzoną maską. Moja waga ustabilizowała się dopiero, gdy podjęłam świadomy wysiłek, by przetrwać dla dobra Mahtab. Gdy powróciłam do Stanów Zjednoczonych, znalazłam się naraz pośród tych wszystkich rzeczy do jedzenia i picia, których brakowało mi w Iranie: sera Colby, musztardy czy lampki wina od czasu do czasu, co było absolutnie zakazane prawem islamskim. Zwłaszcza pociągały mnie desery. Nigdy przedtem nie byłam łasuchem. Jako weteranka odchudzania wiedziałam, Ŝe mój metabolizm na to nie zezwala. Teraz mogłam popuścić sobie cugli po długim okresie wymuszonego samozaparcia, a rodzina zachęcała mnie: „Jedz, nie krępuj się, tego tam nie miałaś”. Nie lepiej przysłuŜył mi się Tata, który po tym, jak znów pobił wszelkie rekordy i przeŜył operację, rozwinął w sobie namiętność do galaretek w cukrze. Nigdy nie chciał jeść sam. „Chodź tu, zjemy sobie po galaretce” – mawiał, a ja

robiłam to dla niego. Zatem, by nie przedłuŜać tej ponurej opowieści, odzyskałam utracone kilogramy – i jeszcze wiele następnych – równie szybko jak je straciłam, i walczę z nimi po dziś dzień. – To idiotyczne – powiedziałam w zeszłym roku do Mahtab. – Przybrałam na wadze tyle kilogramów i wygląda na to, Ŝe nie mam dość siły woli by się ich pozbyć. Chyba wezmą mnie do tuczarni. Mahtab podniosła na mnie swe wielkie piwne oczy i rzekła niewinnie: – AleŜ mamo, juŜ ci wystarczy. Więcej nie trzeba! Moja reakcja na zrzucenie znienawidzonego czadoru, czarnej tkaniny pomyślanej tak, by skrywała irańską kobietę od stóp do głów, była co najmniej dziwaczna. W autobusie do Ankary Mahtab zauwaŜyła, Ŝe w Turcji obowiązywał strój swobodniejszy i Ŝe niektóre kobiety nie noszą tam ani czadoru, ani chusty. – Patrz – powiedziała. – Nieokryte kobiety. MoŜesz juŜ zdjąć chustę. Odmówiłam, bo od wielu dni nie myłam ani nie czesałam włosów. W ciągu osiemnastu miesięcy zrobiłam sobie tylko jedną trwałą. Moje włosy, ciemne i zadbane, gdy opuszczałam Stany Zjednoczone, kiedy powracałam były długie, proste i siwe. John z trudem mógł się przemóc, by na mnie patrzeć. – Mamo – powiedział, gdy uściskaliśmy się po raz pierwszy. – Wyglądasz jak nie Mama. Drugiego dnia mojego pobytu w domu, moja siostra Carolyn, konsultantka firmy Mary Kay Cosmetics, sprowadziła do domu moich rodziców fryzjerkę. Ostrzygły mnie, ufarbowały, zrobiły mi trwałą i maseczkę. Moja twarz była jak gąbka, a maseczka odjęła mi całe lata; gdyby zrobiono mi zdjęcie przed i po, Mary Kay mogłaby wykorzystać je w swojej kampanii reklamowej. Mój Tata nigdy nie aprobował makijaŜu – zabraniał swoim córkom malować się, dopóki mieszkały w jego domu – ale tym razem spodobało mu się to, co zobaczył. – No – powiedział – to juŜ jakby bardziej to. Ale nawet po doprowadzeniu włosów do właściwej formy, czułam się dziwnie, wychodząc z gołą głową. Było dla mnie równie krępujące odkrywać się w Michigan, jak okrywać się w Iranie. Wkładanie chusty i czadoru stało się moją drugą naturą. Zbyt dobrze pamiętałam dni, gdy pasmo włosów wymykające się spod chusty wywoływało dwudziestominutową przemowę ze strony wyposaŜonych w karabiny pasdarów, oddziałów policji obyczajowej krąŜących po ulicach Teheranu w białych cięŜarówkach nissan i pakonach. Gdy wypatrzyłam

gdzieś amerykańskiego policjanta – czy kogokolwiek w mundurze, nawet listonosza – ramiona wzlatywały mi same w górę jakby chciały ukryć głowę, a serce waliło mi jak młotem jeszcze przez wiele minut. Trzeba było co najmniej roku, by odruch minął. TakŜe w Mahtab pewne urazy odzywały się nagle i nieoczekiwanie. Większość ludzi nie zauwaŜyłaby nawet samolotu, który przeleciał nisko nad domem moich rodziców w kilka tygodni po naszym powrocie. Jego nieszkodliwy warkot przypomniał Mahtab grozę irackich nalotów w Iranie, gdy nasza ozdobiona stiukami kamienica trzęsła się w posadach, a w powietrzu unosił się zapach palonego mięsa. Znalazłam mą córkę wciśniętą w kąt salonu, płaczącą i drŜącą. Dała się namówić do wyjścia dopiero w wiele minut po przelocie samolotu. Tata nie poddawał się całą wiosnę i kontynuował walkę latem. Było więcej operacji i więcej bólu, niŜ ktokolwiek powinien znieść. Pewnego razu płuca wypełniły mu się wydzieliną oskrzelową. Oddech przeszedł w cięŜkie rzęŜenie i byliśmy pewni, Ŝe się udusi. Gdy stałyśmy z moją siostrą Carolyn przy jego szpitalnym łóŜku, Tata otworzył nagle oczy. Wyglądał jak odświeŜony. Głos jego brzmiał silniej niŜ kiedykolwiek od mojego powrotu. Radosny i spokojny, zaczął mówić i mówił bez przerwy przez godzinę. Opisał to, co widział: jasne niebo i słońce, soczyste zielone doliny pokryte kwiatami. Był tam ze swym bratem- bliźniakiem, który zmarł sześć lat wcześniej. Opowiadając nam o tym wszystkim, uśmiechał się. JuŜ trochę mniej trudno było pogodzić się z tymi ostatnimi chwilami, widząc i słysząc jakim spokojem emanuje umysł Taty – jego dusza. Dodawała nam otuchy nadzieja, Ŝe Tata umrze w spokoju i nasza umocniona wiara, Ŝe zbliŜa się nie do końca, lecz do początku tego, co będzie trwać wiecznie. Kiedy po raz pierwszy postawiono Tacie diagnozę raka okręŜnicy, dawano mu od sześciu miesięcy do trzech lat Ŝycia. Od tej pory przeŜył juŜ pięć lat, a jego niezłomna wola ofiarowała nam najpiękniejsze wspólne chwile. Co noc spałam na kanapie przy jego łóŜku, gotowa podać mu wody czy usłuŜyć w kaŜdej innej potrzebie. Myślałam ile nocy przespał przy moim łóŜeczku, gdy byłam niemowlęciem. Tata był jedyną osobą w rodzinie, z którą mogłam swobodnie pogadać, lecz był zbyt słaby na dłuŜszą rozmowę i nie chciałam go przeciąŜać. Mimo wszystko pozostał głową domu aŜ do swego ostatniego tchnienia. Wszyscy go szanowali i jego zdanie było ostateczne. Kiedy Barbara Walters poprosiła o zgodę na przysłanie do domu moich rodziców ekipy filmowej, by nakręciła materiał do

wykorzystania w ,,20/20”, większość rodziny sprzeciwiała się, dowodząc, Ŝe rozgłos moŜe tylko zaszkodzić Mahtab i mnie. Mama powiedziała: – Nie wejdą do tego domu! Tata, który podsłuchał spór z łóŜka, zbyt słaby by mówić, wychrypiał: – Wejdą! I weszli. 3 sierpnia 1986 roku, dokładnie w dwa lata od mojego i Mahtab przyjazdu do Teheranu, prawie sześć miesięcy po naszym powrocie, Tata umarł w szpitalu miejskim w Carson City. Miał sześćdziesiąt sześć lat. Kiedy zawiadomiłam o tym Mahtab, powiedziała: – Dzięki Bogu, udało nam się z nim zobaczyć. Tata naleŜał do tych rzadkich pacjentów, którzy martwią się o to, Ŝe przysparzają dodatkowych zajęć personelowi szpitala, niepokoją się o innych pacjentów – o wszystkich oprócz siebie samych. ChociaŜ bardzo cierpiał, nigdy się nie skarŜył. Na pogrzeb przyszło kilka pielęgniarek i kilku lekarzy, by oddać mu hołd. Latami mogłabym słuchać opowieści o jego wpływie na Ŝycie innych ludzi. W okresie Ŝałoby narastała we mnie cicha wściekłość na Mudiego. Skradł mi tyle pięknych chwil, które mogłam spędzić z Tatą, a teraz, kiedy potrzebowałam męŜowskiego wsparcia, nie było go. Z czasem doznałam pociechy ze strony ludzi takich, jak doktor Jack Dilts, chirurg i przyjaciel Taty. Kiedy spotkałam go na jakimś ślubie, całe lata po pogrzebie, Jack wziął mnie na stronę i powiedział: – Nie wiem, czy ci kiedyś mówiłem o woli Ŝycia twojego ojca. Co najmniej pięć razy robiłem mu operacje, których zwykły człowiek nie mógłby przeŜyć. Na kilka dni zanim opuściłyśmy z Mahtab Iran, gdy moja siostra zadzwoniła do nas z wiadomością, Ŝe Tatę czeka kolejna nagła operacja, rokowania co do jego szans przeŜycia były niewesołe. Mudi wykorzystał tę okazję, by porozmawiać z moim ojcem i powiedzieć mu, Ŝe wszyscy przyjedziemy do kraju. W rzeczywistości jednakŜe miał zupełnie inne zamiary. Chciał zatrzymać Mahtab jako zakładniczkę, a mnie wysłać samą do kraju, abym zlikwidowała nasze aktywa, zwłaszcza naleŜności za nasz dom i dwa samochody. Chciał dostać te dolary przed moim powrotem. Byłam pewna, Ŝe gdy tylko otrzyma pieniądze, nigdy nie pozwoli mi na ponowny wyjazd do Iranu. Z oszustwa mego męŜa wynikło jednak coś dobrego. Pomogło mi ono zdecydować, Ŝe muszę zaryzykować i zrobić wszystko, co niezbędne, by uciec wraz z Mahtab.

Innym pozytywnym efektem, według doktora Jacka Dilsa, było to, ze kiedy Tatę wieziono na salę operacyjną, był zdecydowany za wszelką cenę przeŜyć. Wszystkim wokół mówił: – PrzyjeŜdŜają! Rozmawiałem dziś z Mudim i powiedział mi, Ŝe przyjeŜdŜają całą trójką. – ... Było w nim to nieprawdopodobne pragnienie, by zobaczyć panią i Mahtab; ciągle opowiadał, Ŝe weźmie Mahtab na ryby – powiedział mi doktor Dilts. – Nigdy nie spotkałem się z tak silną miłością między rodzicem a dzieckiem, jak ta, którą pani ojciec miał dla pani. śona Jacka dodała, Ŝe w kościele, w Dniu Ojca, kiedy ludzie zazwyczaj opowiadają róŜne historie z Ŝycia o ojcach i dzieciach, doktor Dilts wstałby mówić, jak przypuszczano, o swoim ojcu – lecz zamiast tego opowiedział o moim. Miałam szczęście, Ŝe wyrosłam w atmosferze niezwykłej miłości mojego Taty i dane mi było zakosztować jej raz jeszcze zanim odszedł. Tata umarł – lecz umierając miał swą córkę przy sobie.

ROZDZIAŁ 2 NA ŚWIATŁO DZIENNE Agencja Williama Morrisa zajmuje górne trzy piętra w dawnym budynku MGM w centrum Manhattanu. Z jej okien widać całą potęgę: świetność Nowego Jorku i przemysłu wydawniczego, który miał wkrótce odmienić moje Ŝycie. Był marzec 1986 roku, miesiąc po moim powrocie z Iranu. Na Tydzień przed występem w „20/20” u Barbary Walters, spotkałam się z prezesem Agencji i z Michaelem Carlisle’em, który został wyznaczony na mojego agenta literackiego i który miał wkrótce stać się moim bliskim przyjacielem. Zostałam zaproszona na lunch i nie mogłam się doczekać, by przystąpić do rzeczy. Pora by wybrać współautora mojej ksiąŜki. Wiedziałam, kogo chcę: Billa Hoffera, współautora „Midnight Express”, dramatycznej relacji o ucieczce amerykańskiego przemytnika narkotyków z tureckiego więzienia. Będąc w Teheranie słyszałam o demonstracjach ulicznych przeciw „Midnight Express”, chociaŜ ksiąŜka i oparty na niej film były tam zakazane. Chciałam pisać z człowiekiem, który wywarł tak głębokie wraŜenie na prostych Irańczykach – ludziach, którzy sprawowali totalną kontrolę nad moim własnym Ŝyciem. – Wiesz – powiedział mój agent – Bill Hoffer to spore nazwisko. MoŜe odmówić. Upierałam się jednak przy tym autorze. Jeśli in absentia był w stanie tak silnie wzburzyć irańskich fundamentalistów, myślałam, to musi być bardzo skuteczny. MoŜe odmówić, ale ja muszę spróbować. Ci demonstranci w Iranie nigdy nie dowiedzieli się, jak bardzo wpłynęli na moją decyzję. Jak się okazało, Bill przyjął z entuzjazmem moje zaproszenie do współpracy i nawet ofiarował się złapać samolot z Waszyngtonu, by spotkać się ze mną w Nowym Jorku jeszcze tego samego dnia – co było bardzo szarmanckie, zwaŜywszy, Ŝe nie znosi latać samolotem. Kiedy w następnym tygodniu zabraliśmy się razem do pracy nad konspektem, z miejsca poczuliśmy, Ŝe pracuje nam się razem świetnie. W czerwcu sfinalizowany został mój kontrakt na ksiąŜkę i film. Z zaliczki spłaciłam poŜyczkę 12.000 dolarów otrzymaną od banku w Alrenie i odłoŜyłam pewną sumę na poczet przyszłych studiów Mahtab. Bill przyjechał samochodem do Michigan i zabraliśmy się z zapałem do pracy.

Miał umiejętność wydobywania ze mnie i z Mahtab naszych odczuć, nie stając się natrętnym. Ufnie otworzyłyśmy się przed nim i to pomogło nam odkrywać w sobie i wyrazić niektóre z naszych najskrytszych odczuć. Bill rozumiał Ŝywotną rolę, jaką w naszej historii odgrywała Mahtab i cały mechanizm naszych wzajemnych powiązań. Moja córka zaakceptowała Billa jako niekrępującego mieszkańca naszego kokoniku, jedynego męŜczyznę, któremu ufała, poza moim Tatą, Joem i Johnem. Mój nowy rozkład dnia polegał na tym, Ŝe Bill przyjeŜdŜał codziennie na ósmą rano do domu, który wynajęłam na biuro, i po wspólnym śniadaniu pogrąŜaliśmy się w pracy. Siedzieliśmy i gadaliśmy przez cały dzień do magnetofonu, a ja starałam się odtworzyć ten dziwny, koszmarny rozdział mego Ŝycia. śona Billa, Marilyn, spisywała to z taśmy na drugim końcu linii kolejowej Federal Express w Virginii. Kiedy Marilyn odesłała nam gotowe zapisy, przystępowaliśmy do rozbudowywania kaŜdego fragmentu. Pod wpływem pytań Billa odŜywały w mej pamięci odgłosy, zapachy, smaki, pogoda – wszystko, co tylko mogłam przywołać z tego czy innego zdarzenia. Co parę godzin Bill ogłaszał przerwę i wyciągał talię kart do partyjki bezika. OdpręŜeni powracaliśmy do niezmordowanego magnetofonu, aŜ nadchodził wieczór i zabierałam Mahtab do Taty. Była to benedyktyńska praca, ale opłaciła się. Po wydaniu „Tylko razem z córką” byłam dumna, gdy czytelnicy mówili, Ŝe zamarzali wraz ze mną w górach, czuli na sobie pokłady brudu, pod którym Ŝyliśmy, albo zapach przysmaŜonej cebuli w powietrzu. Czwartego lipca Ŝona i syn Billa przyjechaliby świętować wspólnie z nami. Bill podsadził Mahtab, by mogła, co napawało ją dumą, powiesić amerykańską flagę nad wejściem do naszego domu. Mahtab była patriotycznie nastawioną sześciolatką, która autentycznie rozumiała czym jest wolność. Przepracowaliśmy z Billem dobrych siedem miesięcy. Robota posuwała się stale, ale by doprowadzić rzecz do końca, pozostały nam do pokonania jeszcze dwie przeszkody. Pierwsza była głównie kwestią warsztatu. Miałam kłopot z opisem irackiego nalotu, który zaskoczył nas z Mahtab w kolejce po chleb. Na papierze scena wypadała blado. Pomimo wielokrotnych przeróbek nie oddawała przeraŜenia, które czułam pędząc w stronę domu krętymi uliczkami, uskakując przed śmiercionośnymi odłamkami pocisków przeciwlotniczych. Słowa po prostu nie niosły czytelnika wraz ze mną. Wtedy Bill wprowadził szereg dalszych zmian i zaszło coś cudownego. Scena nagle zaistniała, dokładnie taka jak w rzeczywistości. Do tego momentu miałam

wątpliwości, czy moja opowieść moŜe zainteresować ludzi, którzy mnie nie znają. Po czarodziejskich poprawkach Billa, juŜ nie wątpiłam. Druga przeszkoda okazała się powaŜniejsza, do tego stopnia, Ŝe postawiła pod znakiem zapytania ukończenie ksiąŜki. We wrześniu, krótko po śmierci Taty, kiedy byłam najmniej odporna, pracowaliśmy z Billem do jeszcze późniejszego wieczora, czasami do drugiej, trzeciej w nocy. Czułam się do cna wyczerpana i wyjałowiona. Pisanie od samego początku angaŜowało mnie uczuciowo, ale godziłam się z tym, traktując uczucie jako sedno mego przesłania. Pod jednym względem utraciłam nad sobą kontrolę. Ujawniło się to, kiedy rozpakowałam prezenty otrzymane przez wszystkie lata od Mudiego. Były tam ksiąŜki z dedykacjami i pozytywka, która grała kołysankę Bramhsa, podczas gdy specjalnie dobrana figurka – matka kołysząca dziecko w kołysce – obracała się z wolna. Te prezenty wyzwoliły we mnie zdumiewające uczucie, które dotąd w sobie tłumiłam. Choćbym się nie wiem jak zapierała, prawda była taka, Ŝe... tęskniłam za Mudim. Co więcej, w jakiejś mierze wciąŜ go kochałam. Poczynając od okresu poprzedzającego nasze małŜeństwo był on mi najbliŜszym przyjacielem i powiernikiem. A teraz zostałam sama. Zaledwie zdałam sobie sprawę z tych uczuć, gdy wywołały one falę poczucia winy i zwątpienia we własne racje. Jak w ogóle mogłam czuć coś do Mudiego – poza mściwym gniewem – po tym co nam zrobił? Z kim by tu porozmawiać? Kto to zrozumie? Jak i reszta mojej rodziny, stałam się specjalistką w unikaniu konfliktów serca. Teraz puściłam się w drogę bez powrotu, w podróŜ w głąb samej siebie, a była to podróŜ rozdzierająca. Za wszelką cenę chciałam ją przerwać, dać sobie spokój z ksiąŜką, filmem i wszystkim, co się z tym łączyło. Bywały tygodnie, gdy na początku kaŜdej porannej sesji z Billem zrywałam się nagle i biegłam gdzieś się wypłakać. Chwała wieczna niech będzie Billowi i Marilyn, Ŝe nigdy nie mówili mi co mam robić, lecz zawsze byli na miejscu, gotowi mnie wesprzeć. Podczas gdy dochodziłam do siebie w łazience, Bill spokojnie pykał fajkę i pracował sam, dopóki nie uspokoiłam się na tyle, by móc powrócić do stołu. Gdyby próbował wywierać na mnie jakąś presję, być moŜe zarzuciłabym cały projekt. Gdyby go natomiast przy mnie nie było, moŜe naprawdę zadzwoniłabym do Mudiego – bo niekiedy ciągnęło mnie do tego nieodparcie – i zaprzepaściłabym wszystko. Przetrwałam ten miesiąc i w ten sposób przebyłam najgorszy wiraŜ w moim Ŝyciu. Zajmowałam się tym swoim konfliktem wewnętrznym, rozmawiałam, pisałam o