Do: Redakcja „Parostatku"
Vitajcie!
»iszę z Cove Cottage, z hoteliku bed & breakfast w Kornwalii, ponieważ
muszę (/as koniecznie powiadomić o pewnych nadzwyczajnych
sprawach, jakie mi ię przydarzyły.
}o tej historii z manuskryptem, który was tak zainteresował, natychmiast
wy-echałem do Anglii. Jedyne, co wiedziałem o jego autorze, to nazwa
miejscowości, w której mieszka, Kilmore Cove, w Kornwalii. Po
przybyciu do Londynu, wynająłem samochód i ruszyłem w drogę, ale
utknąłem w Zennor, gdzie je-¡tem nadal, gdyż nie odnalazłem
żadnego„Kilmore Cove"na mapie. Nie pozo-¡tało mi więc nic innego,
jak zadzwonić pod numer, jaki mi zostawiliście. Od-»owiedziała mi
bardzo uprzejma pani, która spytała, w jakim mieszkam lotelu, i
umówiła się tu ze mną w recepcji następnego dnia. Nazajutrz,zamiast
niłej Angielki, zastałem tam kufer (dobrze przeczytaliście, KUFER!) ze
zwięzłym listem, który tu przytaczam:
Drogi Panie,
to jest materiał, jaki pozostawił Ulysses Moore z prośbą, by go Panu
przekazać. Gdyby się okazało, że odpowiada Panu i że zechciałby go
Pan opublikować, prosimy jedynie, by na okładce wyraźnie figurowało
nazwisko Ulyssesa Moore'a i żeby zachować układ rękopisów. Z
najlepszymi pozdrowieniami „Wyspa Calypso" Dobre Książki Ocalone
z Morza
Wewnątrz kufra znajdowała się sterta fotografii, rysunków, map i
zeszytów o sczerniałej ze starości okładce, wszystkie ponumerowane i
zapisane staranną kaligrafią. Ale...językiem najzupełniej
niezrozumiałym!
Początkowo myślałem, że to jakiś żart. Jednak potem, kiedy zacząłem
przeglądać rysunki, mapy i zdjęcia, zrozumiałem, że ten materiał jest
częścią historii
jedynej w swoim rodzaju. Historii, którą autor z jakiegoś powodu,
którego jeszcze dobrze nie rozumiem, zdecydował ukryć, posługując się
bardzo niezwykłym kodem.
Nietrudno sobie wyobrazić, jaka gorączka ciekawości mnie ogarnęła i
ponieważ już wcześniej zarezerwowałem hotel bed & breakfast na cały
tydzień, zacząłem szukać sposobu na przetłumaczenie tych zeszytów. I
chyba udało mi się„rozszyfrować" pierwszy z nich, co mam nadzieję
oddaje załącznik.
Pierdomenico
PS Posyłam wam także zdjęcie Cove Cottage, kufra oraz mapy, żebyście
się sami przekonali, że odnalezienie Kilmore Cove jest niemożliwe:
nigdzie go nie ma!
Dwór nad urwiskiem ukazał się nagle, za zakrętem. Jego kamienna
wieżyczka wśród drzew wznosiła się strzeliście na tle błękitu morza.
- O rany! - wykrzyknęła na ten widok pani Covenant.
Jej mąż przy kierownicy zaledwie się uśmiechnął. Minął bramę z kutego
żelaza i zaparkował na dziedzińcu.
Pani Covenant wysiadła. Żwir zaskrzypiał pod jej obcasami, a ona
zamrugała oczami, jakby nie mogła wprost uwierzyć w to, co widziała.
i
Dwór stał na skale wysoko nad morzem; słychać było fale rozbijające
się o głazy, pachniało ostrym słonym powietrzem. Budynek tonął w
błękicie morza i nieba, i - bliżej - w zieleni drzew ogrodu. W oddali, u
stóp urwiska, widać było zatokę Kilmore Cove, a wokół niej mnóstwo
domów.
Gdy pani Covenant tkwiła tak znieruchomiała na dziedzińcu z otwartymi
ze zdumienia ustami, podszedł do niej starszy mężczyzna z twarzą
pooraną zmarszczkami i z zadbaną białą bródką. Miał przenikliwie
patrzące, rozlatane, niespokojne oczy. Przedstawił się, a ona aż
podskoczyła.
- Nazywam się Nestor - powiedział. Jestem ogrodnikiem w Willi
Argo.
„Ach, więc tak się ten dwór nazywa", pomyślała, Willa Argo...
10
Zadrapane drzwi
Podążyła za mężem i za kulejącym ogrodnikiem aż do portyku
wychodzącego na morze.
- Chyba nie pomyliliśmy się? - spytała, dotykając leciutko murów, jakby
upewniając się, że istnieją naprawdę.
Mąż wziął ją za rękę i szepnął: - Trzymaj się...
Wewnątrz Willa Argo była jeszcze bardziej zdumiewająca: labirynt
pokoików umeblowanych meblami i przedmiotami, które wydawały się
pochodzić z najróżniejszych zakątków świata. Wszystko tu było
doskonałe, wszystko na swoim miejscu. Po raz pierwszy w życiu pani
Covenant pomyślała, że nie chciałaby ruszyć ani jednego mebla z
miejsca, na którym go postawiono.
11
- Powiedz mi, że to nie sen... - szepnęła do męża.
A on tylko ścisnął ją za rękę.
A zatem to była prawda: naprawdę kupili ten dom.
Pani Covenant dała się poprowadzić aż do saloniku z kamiennym
sklepieniem i o kamiennych ścianach, starych i niezwykłych. Wchodziło
się tam przez małą arkadę. Było też drugie wyjście, przez drzwi z
ciemnego drewna na wschodniej ścianie.
- To jest jeden z najstarszych pokoi... - objaśnił z dumą ogrodnik. -
Przetrwał w takim stanie ponad tysiąc lat, od czasów, gdy była tu
jeszcze średniowieczna wieża. Pan Moore, dawny właściciel, ograniczył
się jedynie do zamurowania szczelin okiennych i oczywiście
zainstalowania przewodów elektrycznych. Wskazał im niską lampę
zawieszoną w środku sklepienia.
- Jason będzie zachwycony... - powiedział pan Covenant.
Zona się na to nie odezwała.
- Macie państwo dwoje dzieci, prawda? - spytał ogrodnik.
- Tak, chłopca i dziewczynkę, jedenastoletnich - odpowiedziała
automatycznie pani Covenant. - Są bliźniętami.
-1 zapewne - ciągnął ogrodnik - są inteligentne, radosne, pełne życia... I
będą szczęśliwe mogąc żyć w miejscu odciętym od reszty świata i od
Internetu...
12
Zadrapane drzwi
Pani Covenant wytrzeszczyła oczy.
- Hmra, myślę, że tak... - odpowiedziała nieco zaskoczona. - Może
niedobrze, że to mówię, ale... tak, moje dzieci są bardzo... niezależne.
Wyobraziła sobie przez moment Jasona nieustannie przyklejonego do
ekranu monitora, a po chwili potrząsnęła głową.
- Sądzę, że nawet bez Internetu będą szczęśliwe, mieszkając w
takim domu.
- Świetnie, doprawdy świetnie - przytaknął ogrodnik. - A zatem,
jeśli się Pani dom podoba, możemy uznać sprawę za załatwioną.
Pan Covenant wyjaśnił żonie, że dawny właściciel, pan Ulysses Moore
pragnął, żeby dom przekazano młodej rodzinie, z co najmniej dwójką
dzieci.
- Chciał, żeby dom był zawsze pełen życia... - dodał ogrodnik,
wyprzedzając ich przy wyjściu z kamiennego saloniku. - Powiadał, że
dom bez dzieci jest jak martwy.
- Miał rację - zgodziła się pani Covenant.
Chwilę przed wyjściem przyjrzała się uważniej
drewnianym drzwiom na wschodniej ścianie. Zauważyła, że w paru
miejscach drewno wydawało się zwęglone, a w innych podziurawione i
głęboko zadrapane.
- Co się przytrafiło tym drzwiom? - spytała.
Nestor przystanął, spojrzał na drzwi i potrząsnął
głową.
13
- Pani wybaczy, ale byłoby lepiej, gdyby pani udała, że tych drzwi
nigdy nie widziała. A co się im przytrafiło? Od kiedy zagubiono od nich
klucze, przytrafiło się im wszystko. Widzi pani tu cztery dziury? Pan
Moore myślał, że to może po zamkach. Próbował je otworzyć wszelkimi
sposobami, ale bezskutecznie.
- A dokąd prowadzą?
Ogrodnik wzruszył ramionami.
- Kto to wie? Kiedyś może prowadziły do starej studni, która dziś
zapewne już dawno nie istnieje...
Pani Covenant musnęła ręką poczerniałe i zarysowane drewno i odczuła
nagły niepokój:
- Może lepiej je czymś zasłonić, żeby dzieciom przypadkiem nie
przyszło do głowy próbować je otworzyć... - powiedziała, zwracając się
do męża.
- Dobry pomysł... - zamruczał ogrodnik, kuśtykając w stronę
wyjścia. - To najlepsze, co można zrobić; państwa dzieciom nie
powinien nigdy przyjść do głowy pomysł, by próbować je otworzyć...
** 14 .efr
Znieruchomiały w głębi schodów Jason nasłuchiwał. Czuło się tu
dziwny przeciąg, który przynosił odległe dźwięki. Skrzypienie mebli,
pogwizdywanie wiatru, kroki zwierząt. Już raz w tym tygodniu Jason
wyobraził sobie, że meble w Willi Argo obdarzone są własnym życiem:
zaledwie pokój pozostawał bez ludzi, o milimetr się przesuwa-ły. O
jeden milimetr, nie więcej, żeby nikogo nie zadziwić.
Ale tym razem było to coś innego. To nie mógł być odgłos
przesuwanego mebla. Ani też mew śmieszek siedzących na dachu czy
jaszczurek w pnącym bluszczu, czy szczurów nad sufitem. Całkiem nie.
Tym razem posłyszał wyraźny odgłos spiesznych kroków na piętrze.
Znieruchomiał, nasłuchując, a kroki się powtórzyły.
Zacisnął usta z przejęcia.
- Zatem jesteś na górze... - wyszeptał do swego tajemniczego
nieprzyjaciela, jakby sobie rzucili rodzaj wyzwania.
Czy możliwe, że nikt inny z jego rodziny nie spostrzegł tej obecności?
Czy możliwe, żeby ani ojciec, ani matka, ani siostra nie zauważyli, że w
tym ogromnym domu jest ktoś jeszcze?
Jason to pojął natychmiast, od pierwszej chwili, kiedy wyładowywali
walizki na dziedzińcu.
16
-Przeciąg
Willa Argo była zbyt obszernym domem, by móc ją dokładnie poznać.
Dom pełen pokoi i sekretów, fascynujących i tajemniczych
przedmiotów.
Kiedy się jej przyglądał po raz pierwszy, odniósł wrażenie, jakby Willa
Argo wyszeptała do niego: „Nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje,
Jasonie; odkryj mój sekret".
I on przystał na to.
Owiewany przeciągiem Jason przyglądał się zawieszonym na ścianie
portretom, które ciągnęły się nad schodami do pierwszego piętra, a
potem aż do pokoju w wieżyczce, na którego lustrzanych drzwiach
schody się kończyły. Ojciec wyjaśnił mu, że te stare oblicza w ramach,
to wizerunki poprzednich właścicieli dworu i że wkrótce także oni mogą
mieć swoje portrety, zawieszone wśród tych starych.
- O, nie, ja nie zamierzam pozować - odpowiedziała natychmiast
Julia, której napędzała strachu każda propozycja, że będzie musiała
pozostać nieruchomo na jednym miejscu więcej niż piętnaście minut.
Jasonowi natomiast podobał się taki pomysł. Dodawał człowiekowi...
znaczenia. Jemu - odkrywcy czy łowcy duchów.
- W porządku... kimkolwiek jesteś... - wyszeptał.
** 17 **
Czy możliwe, że kroki, które przed chwilą usłyszał, należały do ducha?
Wyciągnął z kieszeni Podręcznik przerażających stworów napisany
przez nieuchwytnego doktora Mesmera, bohatera kreskówek.
Znalazł stronę, której szukał, i przeczytał: Nie sądźcie, że duchy są
nieme. Mogą wydawać rozmaite odgłosy
(kroki, pobrzęk ciągniętych łańcuchów, dzwony) i często
f
mogą mówić. A ponadto nie zawsze są bezcielesne.
Jason nabrał otuchy. Poza tym, że upewnił się, co do tego, kim jest ów
nieprzyjaciel, te kilka słów rozwiewało jego wielką niepewność. Od
dawna się zastanawiał, jak to możliwe, że na filmach duchy przenikały
przez drzwi, a nigdy na przykład przez posadzkę.
Czytał dalej: Zazwyczaj duchy nękają te domy, gdzie jest jeszcze coś do
skończenia.
Coś do skończenia... jasne.
Mógł zatem to być duch, który się kręcił po piętrze, żeby... coś
dokończyć.
Jason przejrzał szybko rady doktora Mesmera, jak schwytać ducha, po
czym wsunął podręcznik z powrotem do kieszeni.
- Teraz cię schwytam... - zasyczał.
Ale zaledwie postawił stopę na pierwszym stopniu, jakaś ręka złapała go
od tyłu.
18
Przeciąg
- Jason! - wykrzyknęła jego siostra, ściągając go ze stopnia -
musimy iść!
Jason, pogrążony jeszcze w swej zabawie polowania na ducha, usiłował
prędko sobie przypomnieć, co takiego miało się wydarzyć w świecie
rzeczywistym.
„Musimy iść? Ale dokąd?".
Nic mu jakoś nie przychodziło do głowy, ale wiedział, że przekonanie
Julii o istnieniu ducha na piętrze byłoby czymś niemożliwym, więc
podążył za nią, przypominając sobie nagle plany popołudniowe. Rodzice
wybierali się do Londynu, żeby załatwić ostatnie sprawy w związku z
przeprowadzką: popakować delikatne meble, uporządkować papiery
taty, ściągnąć tu obrazy mamy... i temu podobne. Mieli powrócić do
Willi Argo w niedzielę rano, pilotując ciężarówkę. W tym czasie Julia i
Jason mieli pozostać tu sami, pod warunkiem, że będą bezwzględnie
słuchać ogrodnika, pana Nestora.
By szybciej im minął ten czas, uzyskali zgodę na zaproszenie do domu
Ricka Bannera, chłopca z okolicy, którego niedawno poznali w szkole.
Bliźnięta wyszły z domu.
Słońce grzało i oświetlało ogród, spływając z nieba wśród chmur. W
oddali, na horyzoncie nad morzem, widać było cieniutką białą linię.
— Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego niebo na granicy z morzem
staje się białe?
19
- Nie - odparła Julia.
Zeskoczyła z czterech stopni i wylądowała na trawie, Jason szedł za nią,
po czym odwrócił się nagle, by spojrzeć w okna pierwszego piętra.
Myślał, że zaskoczy ducha. Ale nie ujrzał nikogo.
Nestor wysłuchał cierpliwie poleceń pani Covenant, lecz, kiedy doszła
do „dziewiątego punktu", gestem dłoni jej przerwał.
- Proszę posłuchać: nie jestem guwernantką i nie sądzę, żeby wasze
dzieci miały czas na wykombinowa-
** 20
Przeciąg
nie tego wszystkiego, co mi tu Pani wymieniła; nie będzie was zaledwie
jedno popołudnie!
-1 wieczór - uściśliła pani Covenant. - Jak panu już mówiłam, panie
Nestor...
Pan Covenant próbował przyspieszyć bieg spraw lekkim naciśnięciem
klaksonu, ale zirytował tym tylko żonę.
- Zaraz! - krzyknęła rozjątrzona.
Nestor natychmiast wykorzystał tę przerwę i powiedział: - Proszę się nie
niepokoić. Pani dzieci tak się zmordują dzisiaj poznawaniem domu ze
swym koleżką, że wieczorem padną ze zmęczenia i będą spały
dwanaście godzin bez przerwy.
- Tak, ale proszę posłuchać...
- Nie, za pozwoleniem, proszę, żeby mnie Pani wysłuchała. Zbliża
się lato i park potrzebuje solidnych porządków. Powiem Pani dzieciom,
co im wolno, a czego nie wolno i może namówię, żeby mi pomogły przy
roślinach w szklarni. Nic więcej nie mogę zrobić, są już duże. A poza
tym, nie grozi im tu żadne niebezpieczeństwo.
Pani Covenant gestykulowała, chcąc koniecznie coś powiedzieć, ale
Nestor nie dał jej szansy.
- Nawet skała nie jest groźna. Żadnemu dzieciakowi nigdy nie
przyszłoby do głowy rzucać się z niej w przepaść. Może i nie zdają
sobie ze wszystkiego sprawy, ale z pewnością nie do tego stopnia.
- Pan nie zna Jasona... - wyszeptała pani Covenant.
Przerwali rozmowę, ponieważ dzieci podeszły, żeby
się pożegnać.
Jason oczywiście szedł tyłem, jakby bardziej zainteresowany
oglądaniem domu niż odjazdem rodziców.
Idąc tak, potknął się o wąż ogrodowy i musiał wykonać gwałtowny
obrót w locie, żeby nie runąć na żwir.
- Rozumie pan, co mam na myśli? - westchnęła matka Jasona. ,
Nestor podrapał się po białej brodzie i dodał: - Żywiołowy i ciekawski?
Julia zarzuciła mamie ramiona na szyję, potem wdrapała się na
drzwiczki samochodu, by dać buziaka tacie. Jason ograniczył się do
automatycznego pożegnania, ciągle jeszcze pogrążony w swych
fantazjach.
- Przypominam wam... - zaćwierkała pani Covenant wsiadając do
auta - macie się słuchać pana Nestora i nie robić nic niebezpiecznego!
Jason i Julia, uśmiechając się, przytaknęli, stary ogrodnik ograniczył się
do grymasu. Samochód państwa Covenant ruszył, sypiąc spod kół
żwirem.
Rick Banner pedałował zawzięcie stromą drogą wiodącą na szczyt skały.
Wielkie krople potu A. ściekały mu ze spoconego czoła i spływały na
koszulkę. Ale nie zamierzał zmieniać przekładni. Uważał, że przerzutki
są dobre dla dziewczyn. Wolał siłę nóg.
Łydki go piekły żywym ogniem, ale wiedział, że jest to zdrowy ogień:
wzmacnia mięśnie. „Mięśnie i płuca, to jedyne, co ci w życiu będzie
potrzebne", powtarzał zawsze jego ojciec. A jego ojciec był kimś... na
rowerze przemierzył całą Anglię, od Kilmore Cove po wyspę Skye w
Szkocji i z powrotem. I ponad wszelką wątpliwość nie dysponował
nowoczesnym górskim rowerem z przerzutką! Pedałował i tyle.
Tak więc, zaciskając zęby, Rick ciągnął pod górę, pedałując z całej
mocy, czekając na moment, gdy nagle znajdzie się na wprost wieżyczki
Willi Argo.
Myśl, że za chwilę wejdzie do tego wielkiego domostwa zwielokrotniała
jego energię: od lat wprost o tym marzył. Całe dni spędzał na
przyglądaniu mu się z okna przez ojcowską lornetkę albo z plaży, kiedy
odpływ odsłaniał całe połacie dna pokryte algami i Rick mógł wtedy
stanąć dalej w morzu, by obserwować dwór z innego miejsca.
Och, Willa Argo! Stara Dama siedząca na szczycie białej skały Kilmore
Cove, skały pobielonej od soli,
którą marynarze przezwali Salton Cliff, słoną skałą. Ile to historii
nasłuchał się o tym domostwie, o tej skale i o ekscentrycznym
właścicielu dworu, który tu mieszkał przez czterdzieści lat, o Ulyssesie
Moorze! I jak niewiele obrotów pedałami dzieliło go teraz od niej!
Rick jechał już na stojąco i zaatakował ostatnie zakręty, naciskając na
pedały mocno i wytrwale.
Uchodził za chłopca spokojnego, cichego, bez tych rozlicznych manii,
jakie niemal wszyscy jego koledzy w klasie uznawali za niezbędne. Nie
miał na przykład nigdy komputera, by wymienić jedną z nich. Ale, kiedy
kilka dni temu w szkole panna Stella przedstawiła
^ Jazda pod górę
Jasona i Julię w jedynej klasie w Kilmore Cove, rudowłosy Rick
dosłownie oszalał z radości.
- Co za szczęście! - pomyślał. - Dwoje fajnych dzieciaków o rok
młodszych od niego, które nic o tutejszym miasteczku nie wiedzą i które
się dopiero co przeprowadziły do domu jego marzeń... Śmierć starego
Ulyssesa i pojawienie się bliźniąt dały mu nową i nieprawdopodobną
możliwość: pozna w końcu Willę Argo.
Gdy tak pedałował, wyczuł w powietrzu jakieś zagrożenie. Za jego
plecami nadjeżdżał pędem samochód. Zdał sobie sprawę, że jest
dokładnie pośrodku drogi, ale nie zdążył się już usunąć. Ogłuszył go
potężny ryk klaksonu i skręcił gwałtownie w lewo, tracąc całkowicie
panowanie nad kierownicą.
Kątem oka zobaczył lśniącą karoserię, potem wywinął kozła i potoczył
się w trawę do rowu.
Wygramolił się spod ramy roweru, unosząc go nad głową z
wściekłością. Nadal wściekły wrócił na skraj drogi i pogroził pięścią w
kierunku nieznanego pirata drogowego.
- Uważaj, jak jedziesz, do diabła! - wrzasnął.
Zupełnie jakby to słysząc, samochód zjechał na pobocze ze zgrzytem
hamulców. To była limuzyna z rodzaju tych wielkich, z ciemnymi
szybami, jakie widywało się na filmach kryminalnych.
26
^ Jazda pod górę
Rick przełknął ślinę i ocenił szybko stan roweru. Wydawało mu się, że
nic się nie złamało. Chwycił za kierownicę i postawił rower.
- Tak mi przykro! - usłyszał kobiecy głos z wnętrza samochodu. -
Czy coś ci się stało?
Z tylnego okienka limuzyny wychyliła się dłoń, ukryta w wytwornej
pomarańczowej rękawiczce i lśniąca od bransolet, dając mu znak, by
podszedł.
- Tak mi przykro, malutki... - ciągnął ów głos. - Czy wszystko w
porządku?
Rick puścił mimo uszu to „malutki" i zbliżył się na tyle, by zerknąć do
środka. Ujrzał długie damskie nogi, masę rudych włosów, ciężki
naszyjnik diamentowy ze szmaragdami i spojrzenie spod niekończących
się rzęs. Potem spowiła go chmura najdelikatniejszych perfum.
- Wybacz mi... - wyszeptała kobieta. - Ale Manfredowi wydaje się
niekiedy, że jest na torze wyścigowym. Nieprawdaż, Manfredzie? Może
to jest okazja, żebyś przeprosił naszego młodego przyjaciela, nie
uważasz?
Drzwiczki od strony kierowcy się uchyliły i Manfred wysiadł. Był to
młodzieniec masywny, z twarzą opryszka, która „wyrastała" z
eleganckiego szaroczar-nego garnituru. Skłonił się sztywno, mamrocząc
jakieś niezrozumiałe przeprosiny, które w uszach Ricka za-
27
brzmiały jak groźba: „Jak cię tylko dorwę samego, to zginiesz marnie".
- Gratuluję, Manfredzie - powiedziała Panna Oszałamiająco Pachnąca z
tylnego siedzenia. - Wracaj za kierownicę. Jeszcze raz stokrotnie cię
przepraszam, kochanie...
Pomarańczowa rękawiczka pomachała mu ruchem przypominającym
pieszczotę. Potem okienko się za-
28
Jazda pod górę
mknęło, Manfred włączył silnik i samochód ruszył na pełnych obrotach.
- Durnie - podsumował Rick, zanim znowu wsiadł na rower - kochanie...
też mi coś.
Kiedy droga biegła już równo, Rick zsiadł, przerzucił rower, a sam
przeskoczył furtkę Willi Argo. W parku pełnym ogromnych drzew i
usianym kępkami barwnych, dopiero co wyrosłych kwiatów, leżały
narzędzia ogrodnicze Nestora, jakby porzucone w środku pracy. Na
podwórzu przed domem Rick zobaczył zaparkowaną czarną limuzynę,
która o mały włos go nie potrąciła.
Z wrażenia zaschło mu w gardle: Panna Pomarańczowa Rękawiczka
stała przed ogrodnikiem Willi Argo i gorączkowo gestykulowała, jakby
wzmacniając gwałtowną wymianę zdań. Nestor, przeciwnie, był
obojętny, ograniczał się do kręcenia głową, raczej przepraszając za coś,
co nie zależało od niego.
Rick ciągle się przypatrywał. Na koniec rozmowy kobieta, której rude
włosy płonęły w słońcu, wyciągnęła palec wskazujący prawej ręki w
kierunku ogrodnika i wykrzyknęła groźnie: - Jeszcze zobaczymy!
Potem wskoczyła do samochodu, zatrzaskując drzwiczki. Manfred
włączył silnik, wykonał gwałtowny zakręt, wznosząc wielką chmurę
żwiru, i wywiózł zirytowaną właścicielkę limuzyny daleko stąd.
29
- Oczekuj niebawem wieści ode mnie! - krzyknęła jeszcze Panna
Ruda Furia, przemykając obok roweru Ricka.
Chłopiec spoglądał na oddalającą się limuzynę, a potem podjechał
jeszcze kilka metrów na rowerze i już był na dziedzińcu. Nestor
gniewnie odgarniał żwir z zasypanego chodnika.
- Ostra, co? - zagadnął Rick, podjeżdżając do ogrodnika.
Nestor obrzucił go wściekłym spojrzeniem, potem jednak rozpoznał i
zdobył się na uśmiech: - Obliwia Newton? Daj spokój, chłopcze, lepiej
daj spokój!
Odetchnął głęboko i całkiem się uspokoił. - Ty jesteś zapewne Rick
Banner - rzekł. - Wiem, że bliźnięta czekają na ciebie. Są gdzieś w
domu, jak sądzę...
Rick rzucił nieśmiałe spojrzenie na wejście do domu.
- Może byś tak chociaż zsiadł z roweru, co? - zganił go Nestor
widząc, że chłopiec nie może się zdecydować na wejście. - Jeśli chcesz
znaleźć bliźnięta, wejdź tędy i zawołaj.
Po czym pokuśtykał poirytowany obejrzeć ślady, jakie opony limuzyny
pozostawiły na alei wjazdowej do dworu.
- Dobrze, dziękuję - powiedział chłopiec.
Zsiadł z roweru, oparł go na nóżce i wszedł po kilku
30
Jazda pod górę
stopniach, które zaprowadziły go do odwiedzanego po raz pierwszy
domu. Po chwili rower z wielkim hałasem runął na ziemię. Rick drgnął i
zawrócił.
Dopiero teraz spostrzegł, że nóżka się wygięła podczas upadku do rowu.
Prychając gniewnie, oparł rower o murek.
Chciał powiedzieć ogrodnikowi, że teraz także on ma poważny powód,
żeby się pokłócić z Obliwią Newton, lecz Nestor przepadł bez śladu.
- Kulawy, ale żwawy... - wyszeptał do siebie.
I tym razem już wszedł.
/
^ 31
Pokój, w którym się znalazł, był położony między biblioteką a salonem.
Trzy wielkie okna wychodziły na morze, wypełniając pomieszczenie
światłem. Na półkach przy ścianie ułożone były książki i pisma, a gazety
leżały na kryształowym stoliku. Na środku pokoju znajdowała się rzeźba
kobiety wielkości naturalnej, ukazująca rybaczkę szykującą się do
naprawiania sieci, które oplotły jej kolana. Rybaczka z marzycielskim
wyrazem twarzy wpatrywała się gdzieś w morze.
- Śliczna, nie? - spytał Ricka Jason, który pojawił się za jego
plecami.
- No...
-No.
Powitali się, klepiąc po ramionach, jakby znali się od dawna. Obeszli
wkoło rzeźbę.
- Mama powiedziała, że nie można jej stąd ruszyć.
- Dlaczego?
- Dlatego, że tak zdecydował poprzedni właściciel... Jason pogładził
sieć z brązu, patrząc na Ricka. - Powiadają, że Ulysses Moore był trochę
dziwakiem.
- Powiadają.
- Ale teraz, kiedy zmarł... jeśli zmarł...
Rick zmarszczył czoło. - Co znaczy „jeśli"?
- To znaczy, że mój brat na wybujałą fantazję - przerwała im Julia.
Cześć, Rick! Witaj!
^ 34
^ W domu .et
Tym razem powitanie ograniczyło się do uniesionych na odległość rąk i
wymiany nieśmiałych uśmiechów.
Pomijając to, że różnili się płcią, Jason i Julia byli całkiem jednakowi.
Mieli identyczne jasne włosy, identyczne oczy oraz takie same dołeczki
w policzkach.
Julia była tylko odrobinę wyższa i nieco potężniejsza od Jasona, jakby
wyprzedziła go w rośnięciu.
Rzuciła się na jeden z foteli, które stały wokół rzeźby, i powiedziała: -
Jeśli będziesz słuchał tego, co wygaduje Jason, okaże się, że nasz stary
ogrodnik jest zabójcą z serialu, który usunął się w cień, by żyć tu, gdzie
nikomu nie przyszłoby do głowy go szukać.
Jason skrzywił się, usiłując bezskutecznie zmienić temat.
- Mój brat uwielbia wymyślać jakieś nieprawdopodobne historie -
dorzuciła Julia.
- To może się okazać zaletą tu, w Kilmore Cove... - odpowiedział
Rick.
Julia znieruchomiała zaniepokojona przypuszczeniem, że w Kilmore
Cove nigdy się nic nie dzieje.
- W każdym razie - powiedział Rick - to mogłoby być doskonałe
miejsce do ukrycia się. To znaczy, jak myślicie, ile może być pokoi w
tym domu? Sto?
Jason się rozpromienił.
^ 35 ^
- Mogę ci coś zdradzić? Sądzę, że w tym domu...
- Nie zaczynaj! - ucięta Julia.
Ale ryba już chwyciła haczyk.
- W tym domu... co? - spytał Rick.
- Wiem, że w tym domu przebywa duch - dokończył uradowany
Jason.
- A ty wierzysz w duchy? - spytała Ricka Julia, wciągając nogi na
fotel.
Chłopiec zrozumiał, że znalazł się między walczącym rodzeństwem.
Zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią, bo nie chciał rozczarować
Jasona api ośmieszyć się w oczach Julii.
- Skąd wiesz, że jest tu duch? - spytał Jasona.
- Słyszałem go, jak chodził po piętrze, kiedy w domu niby to nikogo
nie było. Kroki, rozumiesz?
Julia się wykrzywiła: - Pewnie, a wieczorem będą łańcuchy, wycie,
nagłe wybuchy śmiechu...
- Dlaczego tak mówisz, Julka? Powtarzam ci, że słyszałem kroki na
pierwszym piętrze. Ja byłem na dole. Ty też. A wszyscy inni byli na
zewnątrz.
- Musisz wiedzieć Rick - ucięła krótko Julia - że Jason czyta
mnóstwo głupot. Znasz kreskówki tego typka z Londynu, który poluje
na potwory?
Rick pokręcił głową. Nigdy mu się nie podobały kreskówki z
potworami.
- Przestań! - wykrzyknął Jason, dotknięty tym, że
^ 36
W domu
Julia potraktowała doktora Mesmera jak byle jakiego „typka z
Londynu". Po czym przekazał o nim Rickowi garść solidnych
informacji, ale wyglądało na to, że chłopiec z Kilmore Cove nigdy o
kimś takim nie słyszał. Czy to możliwe, żeby w Anglii uchował się
młody człowiek, który jeszcze nie słyszał o doktorze Mesme-rze?
- W każdym razie... - podjęła Julia - ponieważ ma głowę nabitą
wampirami, wilkołakami i duchami, Jason myśli, że także w Willi Argo
mieszka jakiś duch. I jest nawet przekonany, że wie, kto to taki.
- Naprawdę?
Jason potwierdził. - To duch starego Ulyssesa.
Po Ricku przebiegł dreszcz.
- Ale... ale dlaczego jego duch miałby tu jeszcze przebywać?
- Dlatego, że zostawił tu coś, czego nie zdążył dokończyć - odparł
Jason.
Rick spojrzał na Julię, która dała mu znak, żeby dał szansę bratu.
- Jasne - odpowiedział Rick. - Coś ma dokończyć. Ale co?
- Tego jeszcze nie wiem. Mam za mało informacji. Jestem zaledwie
tydzień w Kilmore Cove i wciąż nie znam dobrze tego domu.
- Jasne - zgodził się Rick. - Jest ogromny.
^ 37 ^
- Musimy go przeszukać, pokój za pokojem - zasugerował Jason. -1
zrobić dokładny plan.
- Jason! - wykrzyknęła Julia. - Rick z pewnością nie przyszedł tutaj,
żeby przeszukiwać nasz dom!
- Ależ tak! Byłoby wspaniale! - wyrwało się Ric-kowi
podnieconemu tym pomysłem. - Szczerze mówiąc, oglądałem ten dom
codziennie, tyle że z daleka. Dla mnie to byłoby super! Nawet tylko być
tu, przy tej rzeźbie, przy książkach i przy was... - rzucił tęskne
spojrzenie na drzwi prowadzące do dalszych pokoi. - Jeśli wam to
pasuje, jestem za przeszukaniem.
- Lecę po papier i długopis, żeby narysować plan! - wykrzyknął
Jason. - Zaczekajcie tu na mnie!
Zostawił Julię z Rickiem i wbiegł po schodach, by poszukać tego, czego
potrzebował.
Gdy zostali sami, Julia spojrzała na spienione morze.
- Nie powiedziałeś mi nawet, czy wierzysz w duchy... - spytała
Ricka, nie patrząc na niego.
Chłopiec oparł się o rzeźbę rybaczki, która wydała mu się zimna i
solidna zarazem.
- Mój ojciec mawiał, że duchy istnieją. I że każdy ma swojego.
Julia się obróciła.
- A jakiego ty masz?
^ 38
W domu
- Własnego ojca - odparł z nieruchomym wzrokiem, nagle
spoważniałym. - Zginął na morzu... dwa lata temu.
Pozostali w milczeniu do powrotu Jasona.
/
^ 39
_T
□
m
i
Zaczęli swe poszukiwania od pierwszego piętra, potem zeszli na parter.
Urządzili sobie bazę w pokoju kamiennym, tym najstarszym w całym
domu, gdzie zaczęli rysować i zastanawiać się nad pierwszym planem
Willi Argo.
Tytuł oryginału: Ulysses Moore. La Porta del Tempo Projekt graficzny obwoluty i ilustracje: Iacopo Bruno Przekład i opracowanie manuskryptu Ulyssesa Moore'a: Pierdomenico Baccalańo Tłumaczenie z języka włoskiego: Bożena Fabiani © 2007 - Edizioni Piemme S.p.A., via Galeotto del Carretto 10 - 15033 Casale Monferrato (AL) - Italia © Copyright for the Polish edition by Wydawnictwo Olesiejuk Sp. z o.o., 2009 ISBN 978-83-7423-777-2 Wydawnictwo Olesiejuk Sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki www.olesiejuk.pl;wydawnictwo@olesiejuk.pl Przygotowanie wydania polskiego: Mozaika Sp. z o.o. Druk: DRUK- INTRO SA Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy. Ulysses Moore Wrota czasu Nota od Redakcji
Historia opisana w tej książce jest istotnie nieprawdopodobna i my sami jesteśmy ciekawi, jak się skończy. Wszystko się zaczęło od e-mailu, który przesłał nam nasz korespondent z Kornwalii. Co do ciągu dalszego, zdecydujcie sami, co o tym myśleć... Redakcja „Parostatku" « / Nota od Redakcji Historia opisana w tej książce jest istotnie nieprawdo- ł podobna i my sami jesteśmy ciekawi, jak się skończy. Wszystko się zaczęło od e-mailu, który przesiał nam nasz korespondent z Kornwalii. Co do ciągu dalszego, zdecydujcie sami, co o tym myśleć... Redakcja „Parostatku" a© Manuskrypt Kornwalia CD © Usuń Odpowiedz Odpowiedz wszystkim Wyślij Drukuj Od: Pierdomenico Baccalario Temat: Manuskrypt Kornwalia Wysłano: 20 lipca 2004 3: 46: 01
Do: Redakcja „Parostatku" Vitajcie! »iszę z Cove Cottage, z hoteliku bed & breakfast w Kornwalii, ponieważ muszę (/as koniecznie powiadomić o pewnych nadzwyczajnych sprawach, jakie mi ię przydarzyły. }o tej historii z manuskryptem, który was tak zainteresował, natychmiast wy-echałem do Anglii. Jedyne, co wiedziałem o jego autorze, to nazwa miejscowości, w której mieszka, Kilmore Cove, w Kornwalii. Po przybyciu do Londynu, wynająłem samochód i ruszyłem w drogę, ale utknąłem w Zennor, gdzie je-¡tem nadal, gdyż nie odnalazłem żadnego„Kilmore Cove"na mapie. Nie pozo-¡tało mi więc nic innego, jak zadzwonić pod numer, jaki mi zostawiliście. Od-»owiedziała mi bardzo uprzejma pani, która spytała, w jakim mieszkam lotelu, i umówiła się tu ze mną w recepcji następnego dnia. Nazajutrz,zamiast niłej Angielki, zastałem tam kufer (dobrze przeczytaliście, KUFER!) ze zwięzłym listem, który tu przytaczam: Drogi Panie, to jest materiał, jaki pozostawił Ulysses Moore z prośbą, by go Panu przekazać. Gdyby się okazało, że odpowiada Panu i że zechciałby go Pan opublikować, prosimy jedynie, by na okładce wyraźnie figurowało nazwisko Ulyssesa Moore'a i żeby zachować układ rękopisów. Z najlepszymi pozdrowieniami „Wyspa Calypso" Dobre Książki Ocalone z Morza Wewnątrz kufra znajdowała się sterta fotografii, rysunków, map i zeszytów o sczerniałej ze starości okładce, wszystkie ponumerowane i
zapisane staranną kaligrafią. Ale...językiem najzupełniej niezrozumiałym! Początkowo myślałem, że to jakiś żart. Jednak potem, kiedy zacząłem przeglądać rysunki, mapy i zdjęcia, zrozumiałem, że ten materiał jest częścią historii jedynej w swoim rodzaju. Historii, którą autor z jakiegoś powodu, którego jeszcze dobrze nie rozumiem, zdecydował ukryć, posługując się bardzo niezwykłym kodem. Nietrudno sobie wyobrazić, jaka gorączka ciekawości mnie ogarnęła i ponieważ już wcześniej zarezerwowałem hotel bed & breakfast na cały tydzień, zacząłem szukać sposobu na przetłumaczenie tych zeszytów. I chyba udało mi się„rozszyfrować" pierwszy z nich, co mam nadzieję oddaje załącznik. Pierdomenico PS Posyłam wam także zdjęcie Cove Cottage, kufra oraz mapy, żebyście się sami przekonali, że odnalezienie Kilmore Cove jest niemożliwe: nigdzie go nie ma! Dwór nad urwiskiem ukazał się nagle, za zakrętem. Jego kamienna wieżyczka wśród drzew wznosiła się strzeliście na tle błękitu morza. - O rany! - wykrzyknęła na ten widok pani Covenant. Jej mąż przy kierownicy zaledwie się uśmiechnął. Minął bramę z kutego żelaza i zaparkował na dziedzińcu. Pani Covenant wysiadła. Żwir zaskrzypiał pod jej obcasami, a ona zamrugała oczami, jakby nie mogła wprost uwierzyć w to, co widziała.
i Dwór stał na skale wysoko nad morzem; słychać było fale rozbijające się o głazy, pachniało ostrym słonym powietrzem. Budynek tonął w błękicie morza i nieba, i - bliżej - w zieleni drzew ogrodu. W oddali, u stóp urwiska, widać było zatokę Kilmore Cove, a wokół niej mnóstwo domów. Gdy pani Covenant tkwiła tak znieruchomiała na dziedzińcu z otwartymi ze zdumienia ustami, podszedł do niej starszy mężczyzna z twarzą pooraną zmarszczkami i z zadbaną białą bródką. Miał przenikliwie patrzące, rozlatane, niespokojne oczy. Przedstawił się, a ona aż podskoczyła. - Nazywam się Nestor - powiedział. Jestem ogrodnikiem w Willi Argo. „Ach, więc tak się ten dwór nazywa", pomyślała, Willa Argo... 10 Zadrapane drzwi Podążyła za mężem i za kulejącym ogrodnikiem aż do portyku wychodzącego na morze. - Chyba nie pomyliliśmy się? - spytała, dotykając leciutko murów, jakby upewniając się, że istnieją naprawdę. Mąż wziął ją za rękę i szepnął: - Trzymaj się... Wewnątrz Willa Argo była jeszcze bardziej zdumiewająca: labirynt pokoików umeblowanych meblami i przedmiotami, które wydawały się pochodzić z najróżniejszych zakątków świata. Wszystko tu było doskonałe, wszystko na swoim miejscu. Po raz pierwszy w życiu pani
Covenant pomyślała, że nie chciałaby ruszyć ani jednego mebla z miejsca, na którym go postawiono. 11 - Powiedz mi, że to nie sen... - szepnęła do męża. A on tylko ścisnął ją za rękę. A zatem to była prawda: naprawdę kupili ten dom. Pani Covenant dała się poprowadzić aż do saloniku z kamiennym sklepieniem i o kamiennych ścianach, starych i niezwykłych. Wchodziło się tam przez małą arkadę. Było też drugie wyjście, przez drzwi z ciemnego drewna na wschodniej ścianie. - To jest jeden z najstarszych pokoi... - objaśnił z dumą ogrodnik. - Przetrwał w takim stanie ponad tysiąc lat, od czasów, gdy była tu jeszcze średniowieczna wieża. Pan Moore, dawny właściciel, ograniczył się jedynie do zamurowania szczelin okiennych i oczywiście zainstalowania przewodów elektrycznych. Wskazał im niską lampę zawieszoną w środku sklepienia. - Jason będzie zachwycony... - powiedział pan Covenant. Zona się na to nie odezwała. - Macie państwo dwoje dzieci, prawda? - spytał ogrodnik. - Tak, chłopca i dziewczynkę, jedenastoletnich - odpowiedziała automatycznie pani Covenant. - Są bliźniętami. -1 zapewne - ciągnął ogrodnik - są inteligentne, radosne, pełne życia... I będą szczęśliwe mogąc żyć w miejscu odciętym od reszty świata i od Internetu... 12
Zadrapane drzwi Pani Covenant wytrzeszczyła oczy. - Hmra, myślę, że tak... - odpowiedziała nieco zaskoczona. - Może niedobrze, że to mówię, ale... tak, moje dzieci są bardzo... niezależne. Wyobraziła sobie przez moment Jasona nieustannie przyklejonego do ekranu monitora, a po chwili potrząsnęła głową. - Sądzę, że nawet bez Internetu będą szczęśliwe, mieszkając w takim domu. - Świetnie, doprawdy świetnie - przytaknął ogrodnik. - A zatem, jeśli się Pani dom podoba, możemy uznać sprawę za załatwioną. Pan Covenant wyjaśnił żonie, że dawny właściciel, pan Ulysses Moore pragnął, żeby dom przekazano młodej rodzinie, z co najmniej dwójką dzieci. - Chciał, żeby dom był zawsze pełen życia... - dodał ogrodnik, wyprzedzając ich przy wyjściu z kamiennego saloniku. - Powiadał, że dom bez dzieci jest jak martwy. - Miał rację - zgodziła się pani Covenant. Chwilę przed wyjściem przyjrzała się uważniej drewnianym drzwiom na wschodniej ścianie. Zauważyła, że w paru miejscach drewno wydawało się zwęglone, a w innych podziurawione i głęboko zadrapane. - Co się przytrafiło tym drzwiom? - spytała. Nestor przystanął, spojrzał na drzwi i potrząsnął głową.
13 - Pani wybaczy, ale byłoby lepiej, gdyby pani udała, że tych drzwi nigdy nie widziała. A co się im przytrafiło? Od kiedy zagubiono od nich klucze, przytrafiło się im wszystko. Widzi pani tu cztery dziury? Pan Moore myślał, że to może po zamkach. Próbował je otworzyć wszelkimi sposobami, ale bezskutecznie. - A dokąd prowadzą? Ogrodnik wzruszył ramionami. - Kto to wie? Kiedyś może prowadziły do starej studni, która dziś zapewne już dawno nie istnieje... Pani Covenant musnęła ręką poczerniałe i zarysowane drewno i odczuła nagły niepokój: - Może lepiej je czymś zasłonić, żeby dzieciom przypadkiem nie przyszło do głowy próbować je otworzyć... - powiedziała, zwracając się do męża. - Dobry pomysł... - zamruczał ogrodnik, kuśtykając w stronę wyjścia. - To najlepsze, co można zrobić; państwa dzieciom nie powinien nigdy przyjść do głowy pomysł, by próbować je otworzyć... ** 14 .efr Znieruchomiały w głębi schodów Jason nasłuchiwał. Czuło się tu dziwny przeciąg, który przynosił odległe dźwięki. Skrzypienie mebli, pogwizdywanie wiatru, kroki zwierząt. Już raz w tym tygodniu Jason wyobraził sobie, że meble w Willi Argo obdarzone są własnym życiem: zaledwie pokój pozostawał bez ludzi, o milimetr się przesuwa-ły. O jeden milimetr, nie więcej, żeby nikogo nie zadziwić.
Ale tym razem było to coś innego. To nie mógł być odgłos przesuwanego mebla. Ani też mew śmieszek siedzących na dachu czy jaszczurek w pnącym bluszczu, czy szczurów nad sufitem. Całkiem nie. Tym razem posłyszał wyraźny odgłos spiesznych kroków na piętrze. Znieruchomiał, nasłuchując, a kroki się powtórzyły. Zacisnął usta z przejęcia. - Zatem jesteś na górze... - wyszeptał do swego tajemniczego nieprzyjaciela, jakby sobie rzucili rodzaj wyzwania. Czy możliwe, że nikt inny z jego rodziny nie spostrzegł tej obecności? Czy możliwe, żeby ani ojciec, ani matka, ani siostra nie zauważyli, że w tym ogromnym domu jest ktoś jeszcze? Jason to pojął natychmiast, od pierwszej chwili, kiedy wyładowywali walizki na dziedzińcu. 16 -Przeciąg Willa Argo była zbyt obszernym domem, by móc ją dokładnie poznać. Dom pełen pokoi i sekretów, fascynujących i tajemniczych przedmiotów. Kiedy się jej przyglądał po raz pierwszy, odniósł wrażenie, jakby Willa Argo wyszeptała do niego: „Nie wszystko jest takie, jak ci się wydaje, Jasonie; odkryj mój sekret". I on przystał na to. Owiewany przeciągiem Jason przyglądał się zawieszonym na ścianie portretom, które ciągnęły się nad schodami do pierwszego piętra, a potem aż do pokoju w wieżyczce, na którego lustrzanych drzwiach
schody się kończyły. Ojciec wyjaśnił mu, że te stare oblicza w ramach, to wizerunki poprzednich właścicieli dworu i że wkrótce także oni mogą mieć swoje portrety, zawieszone wśród tych starych. - O, nie, ja nie zamierzam pozować - odpowiedziała natychmiast Julia, której napędzała strachu każda propozycja, że będzie musiała pozostać nieruchomo na jednym miejscu więcej niż piętnaście minut. Jasonowi natomiast podobał się taki pomysł. Dodawał człowiekowi... znaczenia. Jemu - odkrywcy czy łowcy duchów. - W porządku... kimkolwiek jesteś... - wyszeptał. ** 17 ** Czy możliwe, że kroki, które przed chwilą usłyszał, należały do ducha? Wyciągnął z kieszeni Podręcznik przerażających stworów napisany przez nieuchwytnego doktora Mesmera, bohatera kreskówek. Znalazł stronę, której szukał, i przeczytał: Nie sądźcie, że duchy są nieme. Mogą wydawać rozmaite odgłosy (kroki, pobrzęk ciągniętych łańcuchów, dzwony) i często f mogą mówić. A ponadto nie zawsze są bezcielesne. Jason nabrał otuchy. Poza tym, że upewnił się, co do tego, kim jest ów nieprzyjaciel, te kilka słów rozwiewało jego wielką niepewność. Od dawna się zastanawiał, jak to możliwe, że na filmach duchy przenikały przez drzwi, a nigdy na przykład przez posadzkę. Czytał dalej: Zazwyczaj duchy nękają te domy, gdzie jest jeszcze coś do skończenia.
Coś do skończenia... jasne. Mógł zatem to być duch, który się kręcił po piętrze, żeby... coś dokończyć. Jason przejrzał szybko rady doktora Mesmera, jak schwytać ducha, po czym wsunął podręcznik z powrotem do kieszeni. - Teraz cię schwytam... - zasyczał. Ale zaledwie postawił stopę na pierwszym stopniu, jakaś ręka złapała go od tyłu. 18 Przeciąg - Jason! - wykrzyknęła jego siostra, ściągając go ze stopnia - musimy iść! Jason, pogrążony jeszcze w swej zabawie polowania na ducha, usiłował prędko sobie przypomnieć, co takiego miało się wydarzyć w świecie rzeczywistym. „Musimy iść? Ale dokąd?". Nic mu jakoś nie przychodziło do głowy, ale wiedział, że przekonanie Julii o istnieniu ducha na piętrze byłoby czymś niemożliwym, więc podążył za nią, przypominając sobie nagle plany popołudniowe. Rodzice wybierali się do Londynu, żeby załatwić ostatnie sprawy w związku z przeprowadzką: popakować delikatne meble, uporządkować papiery taty, ściągnąć tu obrazy mamy... i temu podobne. Mieli powrócić do Willi Argo w niedzielę rano, pilotując ciężarówkę. W tym czasie Julia i Jason mieli pozostać tu sami, pod warunkiem, że będą bezwzględnie słuchać ogrodnika, pana Nestora.
By szybciej im minął ten czas, uzyskali zgodę na zaproszenie do domu Ricka Bannera, chłopca z okolicy, którego niedawno poznali w szkole. Bliźnięta wyszły z domu. Słońce grzało i oświetlało ogród, spływając z nieba wśród chmur. W oddali, na horyzoncie nad morzem, widać było cieniutką białą linię. — Zastanawiałaś się kiedyś, dlaczego niebo na granicy z morzem staje się białe? 19 - Nie - odparła Julia. Zeskoczyła z czterech stopni i wylądowała na trawie, Jason szedł za nią, po czym odwrócił się nagle, by spojrzeć w okna pierwszego piętra. Myślał, że zaskoczy ducha. Ale nie ujrzał nikogo. Nestor wysłuchał cierpliwie poleceń pani Covenant, lecz, kiedy doszła do „dziewiątego punktu", gestem dłoni jej przerwał. - Proszę posłuchać: nie jestem guwernantką i nie sądzę, żeby wasze dzieci miały czas na wykombinowa- ** 20 Przeciąg nie tego wszystkiego, co mi tu Pani wymieniła; nie będzie was zaledwie jedno popołudnie! -1 wieczór - uściśliła pani Covenant. - Jak panu już mówiłam, panie Nestor...
Pan Covenant próbował przyspieszyć bieg spraw lekkim naciśnięciem klaksonu, ale zirytował tym tylko żonę. - Zaraz! - krzyknęła rozjątrzona. Nestor natychmiast wykorzystał tę przerwę i powiedział: - Proszę się nie niepokoić. Pani dzieci tak się zmordują dzisiaj poznawaniem domu ze swym koleżką, że wieczorem padną ze zmęczenia i będą spały dwanaście godzin bez przerwy. - Tak, ale proszę posłuchać... - Nie, za pozwoleniem, proszę, żeby mnie Pani wysłuchała. Zbliża się lato i park potrzebuje solidnych porządków. Powiem Pani dzieciom, co im wolno, a czego nie wolno i może namówię, żeby mi pomogły przy roślinach w szklarni. Nic więcej nie mogę zrobić, są już duże. A poza tym, nie grozi im tu żadne niebezpieczeństwo. Pani Covenant gestykulowała, chcąc koniecznie coś powiedzieć, ale Nestor nie dał jej szansy. - Nawet skała nie jest groźna. Żadnemu dzieciakowi nigdy nie przyszłoby do głowy rzucać się z niej w przepaść. Może i nie zdają sobie ze wszystkiego sprawy, ale z pewnością nie do tego stopnia. - Pan nie zna Jasona... - wyszeptała pani Covenant. Przerwali rozmowę, ponieważ dzieci podeszły, żeby się pożegnać. Jason oczywiście szedł tyłem, jakby bardziej zainteresowany oglądaniem domu niż odjazdem rodziców. Idąc tak, potknął się o wąż ogrodowy i musiał wykonać gwałtowny obrót w locie, żeby nie runąć na żwir.
- Rozumie pan, co mam na myśli? - westchnęła matka Jasona. , Nestor podrapał się po białej brodzie i dodał: - Żywiołowy i ciekawski? Julia zarzuciła mamie ramiona na szyję, potem wdrapała się na drzwiczki samochodu, by dać buziaka tacie. Jason ograniczył się do automatycznego pożegnania, ciągle jeszcze pogrążony w swych fantazjach. - Przypominam wam... - zaćwierkała pani Covenant wsiadając do auta - macie się słuchać pana Nestora i nie robić nic niebezpiecznego! Jason i Julia, uśmiechając się, przytaknęli, stary ogrodnik ograniczył się do grymasu. Samochód państwa Covenant ruszył, sypiąc spod kół żwirem. Rick Banner pedałował zawzięcie stromą drogą wiodącą na szczyt skały. Wielkie krople potu A. ściekały mu ze spoconego czoła i spływały na koszulkę. Ale nie zamierzał zmieniać przekładni. Uważał, że przerzutki są dobre dla dziewczyn. Wolał siłę nóg. Łydki go piekły żywym ogniem, ale wiedział, że jest to zdrowy ogień: wzmacnia mięśnie. „Mięśnie i płuca, to jedyne, co ci w życiu będzie potrzebne", powtarzał zawsze jego ojciec. A jego ojciec był kimś... na rowerze przemierzył całą Anglię, od Kilmore Cove po wyspę Skye w Szkocji i z powrotem. I ponad wszelką wątpliwość nie dysponował nowoczesnym górskim rowerem z przerzutką! Pedałował i tyle. Tak więc, zaciskając zęby, Rick ciągnął pod górę, pedałując z całej mocy, czekając na moment, gdy nagle znajdzie się na wprost wieżyczki Willi Argo.
Myśl, że za chwilę wejdzie do tego wielkiego domostwa zwielokrotniała jego energię: od lat wprost o tym marzył. Całe dni spędzał na przyglądaniu mu się z okna przez ojcowską lornetkę albo z plaży, kiedy odpływ odsłaniał całe połacie dna pokryte algami i Rick mógł wtedy stanąć dalej w morzu, by obserwować dwór z innego miejsca. Och, Willa Argo! Stara Dama siedząca na szczycie białej skały Kilmore Cove, skały pobielonej od soli, którą marynarze przezwali Salton Cliff, słoną skałą. Ile to historii nasłuchał się o tym domostwie, o tej skale i o ekscentrycznym właścicielu dworu, który tu mieszkał przez czterdzieści lat, o Ulyssesie Moorze! I jak niewiele obrotów pedałami dzieliło go teraz od niej! Rick jechał już na stojąco i zaatakował ostatnie zakręty, naciskając na pedały mocno i wytrwale. Uchodził za chłopca spokojnego, cichego, bez tych rozlicznych manii, jakie niemal wszyscy jego koledzy w klasie uznawali za niezbędne. Nie miał na przykład nigdy komputera, by wymienić jedną z nich. Ale, kiedy kilka dni temu w szkole panna Stella przedstawiła ^ Jazda pod górę Jasona i Julię w jedynej klasie w Kilmore Cove, rudowłosy Rick dosłownie oszalał z radości. - Co za szczęście! - pomyślał. - Dwoje fajnych dzieciaków o rok młodszych od niego, które nic o tutejszym miasteczku nie wiedzą i które się dopiero co przeprowadziły do domu jego marzeń... Śmierć starego
Ulyssesa i pojawienie się bliźniąt dały mu nową i nieprawdopodobną możliwość: pozna w końcu Willę Argo. Gdy tak pedałował, wyczuł w powietrzu jakieś zagrożenie. Za jego plecami nadjeżdżał pędem samochód. Zdał sobie sprawę, że jest dokładnie pośrodku drogi, ale nie zdążył się już usunąć. Ogłuszył go potężny ryk klaksonu i skręcił gwałtownie w lewo, tracąc całkowicie panowanie nad kierownicą. Kątem oka zobaczył lśniącą karoserię, potem wywinął kozła i potoczył się w trawę do rowu. Wygramolił się spod ramy roweru, unosząc go nad głową z wściekłością. Nadal wściekły wrócił na skraj drogi i pogroził pięścią w kierunku nieznanego pirata drogowego. - Uważaj, jak jedziesz, do diabła! - wrzasnął. Zupełnie jakby to słysząc, samochód zjechał na pobocze ze zgrzytem hamulców. To była limuzyna z rodzaju tych wielkich, z ciemnymi szybami, jakie widywało się na filmach kryminalnych. 26 ^ Jazda pod górę Rick przełknął ślinę i ocenił szybko stan roweru. Wydawało mu się, że nic się nie złamało. Chwycił za kierownicę i postawił rower. - Tak mi przykro! - usłyszał kobiecy głos z wnętrza samochodu. - Czy coś ci się stało? Z tylnego okienka limuzyny wychyliła się dłoń, ukryta w wytwornej pomarańczowej rękawiczce i lśniąca od bransolet, dając mu znak, by podszedł.
- Tak mi przykro, malutki... - ciągnął ów głos. - Czy wszystko w porządku? Rick puścił mimo uszu to „malutki" i zbliżył się na tyle, by zerknąć do środka. Ujrzał długie damskie nogi, masę rudych włosów, ciężki naszyjnik diamentowy ze szmaragdami i spojrzenie spod niekończących się rzęs. Potem spowiła go chmura najdelikatniejszych perfum. - Wybacz mi... - wyszeptała kobieta. - Ale Manfredowi wydaje się niekiedy, że jest na torze wyścigowym. Nieprawdaż, Manfredzie? Może to jest okazja, żebyś przeprosił naszego młodego przyjaciela, nie uważasz? Drzwiczki od strony kierowcy się uchyliły i Manfred wysiadł. Był to młodzieniec masywny, z twarzą opryszka, która „wyrastała" z eleganckiego szaroczar-nego garnituru. Skłonił się sztywno, mamrocząc jakieś niezrozumiałe przeprosiny, które w uszach Ricka za- 27 brzmiały jak groźba: „Jak cię tylko dorwę samego, to zginiesz marnie". - Gratuluję, Manfredzie - powiedziała Panna Oszałamiająco Pachnąca z tylnego siedzenia. - Wracaj za kierownicę. Jeszcze raz stokrotnie cię przepraszam, kochanie... Pomarańczowa rękawiczka pomachała mu ruchem przypominającym pieszczotę. Potem okienko się za- 28 Jazda pod górę mknęło, Manfred włączył silnik i samochód ruszył na pełnych obrotach.
- Durnie - podsumował Rick, zanim znowu wsiadł na rower - kochanie... też mi coś. Kiedy droga biegła już równo, Rick zsiadł, przerzucił rower, a sam przeskoczył furtkę Willi Argo. W parku pełnym ogromnych drzew i usianym kępkami barwnych, dopiero co wyrosłych kwiatów, leżały narzędzia ogrodnicze Nestora, jakby porzucone w środku pracy. Na podwórzu przed domem Rick zobaczył zaparkowaną czarną limuzynę, która o mały włos go nie potrąciła. Z wrażenia zaschło mu w gardle: Panna Pomarańczowa Rękawiczka stała przed ogrodnikiem Willi Argo i gorączkowo gestykulowała, jakby wzmacniając gwałtowną wymianę zdań. Nestor, przeciwnie, był obojętny, ograniczał się do kręcenia głową, raczej przepraszając za coś, co nie zależało od niego. Rick ciągle się przypatrywał. Na koniec rozmowy kobieta, której rude włosy płonęły w słońcu, wyciągnęła palec wskazujący prawej ręki w kierunku ogrodnika i wykrzyknęła groźnie: - Jeszcze zobaczymy! Potem wskoczyła do samochodu, zatrzaskując drzwiczki. Manfred włączył silnik, wykonał gwałtowny zakręt, wznosząc wielką chmurę żwiru, i wywiózł zirytowaną właścicielkę limuzyny daleko stąd. 29 - Oczekuj niebawem wieści ode mnie! - krzyknęła jeszcze Panna Ruda Furia, przemykając obok roweru Ricka. Chłopiec spoglądał na oddalającą się limuzynę, a potem podjechał jeszcze kilka metrów na rowerze i już był na dziedzińcu. Nestor gniewnie odgarniał żwir z zasypanego chodnika. - Ostra, co? - zagadnął Rick, podjeżdżając do ogrodnika.
Nestor obrzucił go wściekłym spojrzeniem, potem jednak rozpoznał i zdobył się na uśmiech: - Obliwia Newton? Daj spokój, chłopcze, lepiej daj spokój! Odetchnął głęboko i całkiem się uspokoił. - Ty jesteś zapewne Rick Banner - rzekł. - Wiem, że bliźnięta czekają na ciebie. Są gdzieś w domu, jak sądzę... Rick rzucił nieśmiałe spojrzenie na wejście do domu. - Może byś tak chociaż zsiadł z roweru, co? - zganił go Nestor widząc, że chłopiec nie może się zdecydować na wejście. - Jeśli chcesz znaleźć bliźnięta, wejdź tędy i zawołaj. Po czym pokuśtykał poirytowany obejrzeć ślady, jakie opony limuzyny pozostawiły na alei wjazdowej do dworu. - Dobrze, dziękuję - powiedział chłopiec. Zsiadł z roweru, oparł go na nóżce i wszedł po kilku 30 Jazda pod górę stopniach, które zaprowadziły go do odwiedzanego po raz pierwszy domu. Po chwili rower z wielkim hałasem runął na ziemię. Rick drgnął i zawrócił. Dopiero teraz spostrzegł, że nóżka się wygięła podczas upadku do rowu. Prychając gniewnie, oparł rower o murek. Chciał powiedzieć ogrodnikowi, że teraz także on ma poważny powód, żeby się pokłócić z Obliwią Newton, lecz Nestor przepadł bez śladu.
- Kulawy, ale żwawy... - wyszeptał do siebie. I tym razem już wszedł. / ^ 31 Pokój, w którym się znalazł, był położony między biblioteką a salonem. Trzy wielkie okna wychodziły na morze, wypełniając pomieszczenie światłem. Na półkach przy ścianie ułożone były książki i pisma, a gazety leżały na kryształowym stoliku. Na środku pokoju znajdowała się rzeźba kobiety wielkości naturalnej, ukazująca rybaczkę szykującą się do naprawiania sieci, które oplotły jej kolana. Rybaczka z marzycielskim wyrazem twarzy wpatrywała się gdzieś w morze. - Śliczna, nie? - spytał Ricka Jason, który pojawił się za jego plecami. - No... -No. Powitali się, klepiąc po ramionach, jakby znali się od dawna. Obeszli wkoło rzeźbę. - Mama powiedziała, że nie można jej stąd ruszyć. - Dlaczego? - Dlatego, że tak zdecydował poprzedni właściciel... Jason pogładził sieć z brązu, patrząc na Ricka. - Powiadają, że Ulysses Moore był trochę dziwakiem. - Powiadają. - Ale teraz, kiedy zmarł... jeśli zmarł...
Rick zmarszczył czoło. - Co znaczy „jeśli"? - To znaczy, że mój brat na wybujałą fantazję - przerwała im Julia. Cześć, Rick! Witaj! ^ 34 ^ W domu .et Tym razem powitanie ograniczyło się do uniesionych na odległość rąk i wymiany nieśmiałych uśmiechów. Pomijając to, że różnili się płcią, Jason i Julia byli całkiem jednakowi. Mieli identyczne jasne włosy, identyczne oczy oraz takie same dołeczki w policzkach. Julia była tylko odrobinę wyższa i nieco potężniejsza od Jasona, jakby wyprzedziła go w rośnięciu. Rzuciła się na jeden z foteli, które stały wokół rzeźby, i powiedziała: - Jeśli będziesz słuchał tego, co wygaduje Jason, okaże się, że nasz stary ogrodnik jest zabójcą z serialu, który usunął się w cień, by żyć tu, gdzie nikomu nie przyszłoby do głowy go szukać. Jason skrzywił się, usiłując bezskutecznie zmienić temat. - Mój brat uwielbia wymyślać jakieś nieprawdopodobne historie - dorzuciła Julia. - To może się okazać zaletą tu, w Kilmore Cove... - odpowiedział Rick. Julia znieruchomiała zaniepokojona przypuszczeniem, że w Kilmore Cove nigdy się nic nie dzieje.
- W każdym razie - powiedział Rick - to mogłoby być doskonałe miejsce do ukrycia się. To znaczy, jak myślicie, ile może być pokoi w tym domu? Sto? Jason się rozpromienił. ^ 35 ^ - Mogę ci coś zdradzić? Sądzę, że w tym domu... - Nie zaczynaj! - ucięta Julia. Ale ryba już chwyciła haczyk. - W tym domu... co? - spytał Rick. - Wiem, że w tym domu przebywa duch - dokończył uradowany Jason. - A ty wierzysz w duchy? - spytała Ricka Julia, wciągając nogi na fotel. Chłopiec zrozumiał, że znalazł się między walczącym rodzeństwem. Zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią, bo nie chciał rozczarować Jasona api ośmieszyć się w oczach Julii. - Skąd wiesz, że jest tu duch? - spytał Jasona. - Słyszałem go, jak chodził po piętrze, kiedy w domu niby to nikogo nie było. Kroki, rozumiesz? Julia się wykrzywiła: - Pewnie, a wieczorem będą łańcuchy, wycie, nagłe wybuchy śmiechu... - Dlaczego tak mówisz, Julka? Powtarzam ci, że słyszałem kroki na pierwszym piętrze. Ja byłem na dole. Ty też. A wszyscy inni byli na zewnątrz.
- Musisz wiedzieć Rick - ucięła krótko Julia - że Jason czyta mnóstwo głupot. Znasz kreskówki tego typka z Londynu, który poluje na potwory? Rick pokręcił głową. Nigdy mu się nie podobały kreskówki z potworami. - Przestań! - wykrzyknął Jason, dotknięty tym, że ^ 36 W domu Julia potraktowała doktora Mesmera jak byle jakiego „typka z Londynu". Po czym przekazał o nim Rickowi garść solidnych informacji, ale wyglądało na to, że chłopiec z Kilmore Cove nigdy o kimś takim nie słyszał. Czy to możliwe, żeby w Anglii uchował się młody człowiek, który jeszcze nie słyszał o doktorze Mesme-rze? - W każdym razie... - podjęła Julia - ponieważ ma głowę nabitą wampirami, wilkołakami i duchami, Jason myśli, że także w Willi Argo mieszka jakiś duch. I jest nawet przekonany, że wie, kto to taki. - Naprawdę? Jason potwierdził. - To duch starego Ulyssesa. Po Ricku przebiegł dreszcz. - Ale... ale dlaczego jego duch miałby tu jeszcze przebywać? - Dlatego, że zostawił tu coś, czego nie zdążył dokończyć - odparł Jason. Rick spojrzał na Julię, która dała mu znak, żeby dał szansę bratu. - Jasne - odpowiedział Rick. - Coś ma dokończyć. Ale co?
- Tego jeszcze nie wiem. Mam za mało informacji. Jestem zaledwie tydzień w Kilmore Cove i wciąż nie znam dobrze tego domu. - Jasne - zgodził się Rick. - Jest ogromny. ^ 37 ^ - Musimy go przeszukać, pokój za pokojem - zasugerował Jason. -1 zrobić dokładny plan. - Jason! - wykrzyknęła Julia. - Rick z pewnością nie przyszedł tutaj, żeby przeszukiwać nasz dom! - Ależ tak! Byłoby wspaniale! - wyrwało się Ric-kowi podnieconemu tym pomysłem. - Szczerze mówiąc, oglądałem ten dom codziennie, tyle że z daleka. Dla mnie to byłoby super! Nawet tylko być tu, przy tej rzeźbie, przy książkach i przy was... - rzucił tęskne spojrzenie na drzwi prowadzące do dalszych pokoi. - Jeśli wam to pasuje, jestem za przeszukaniem. - Lecę po papier i długopis, żeby narysować plan! - wykrzyknął Jason. - Zaczekajcie tu na mnie! Zostawił Julię z Rickiem i wbiegł po schodach, by poszukać tego, czego potrzebował. Gdy zostali sami, Julia spojrzała na spienione morze. - Nie powiedziałeś mi nawet, czy wierzysz w duchy... - spytała Ricka, nie patrząc na niego. Chłopiec oparł się o rzeźbę rybaczki, która wydała mu się zimna i solidna zarazem. - Mój ojciec mawiał, że duchy istnieją. I że każdy ma swojego. Julia się obróciła.
- A jakiego ty masz? ^ 38 W domu - Własnego ojca - odparł z nieruchomym wzrokiem, nagle spoważniałym. - Zginął na morzu... dwa lata temu. Pozostali w milczeniu do powrotu Jasona. / ^ 39 _T □ m i Zaczęli swe poszukiwania od pierwszego piętra, potem zeszli na parter. Urządzili sobie bazę w pokoju kamiennym, tym najstarszym w całym domu, gdzie zaczęli rysować i zastanawiać się nad pierwszym planem Willi Argo.