IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony257 101
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań148 576

Baccalario Pierdomenico (Moore Ulysses) - Wrota czasu 02 - Antykwariat ze starymi mapami

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :748.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Baccalario Pierdomenico (Moore Ulysses) - Wrota czasu 02 - Antykwariat ze starymi mapami.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Baccalario Pierdomenico Wrota Czasu
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 226 stron)

Tytuł oryginału: Ulysses Moore. La Bottego delie Mappe Dimenticate Projekt graficzny obwoluty i ilustracje: Iacopo Bruno Przekład i opracowanie manuskryptu Ulyssesa Moore'a: Pierdomenico Baccalario Tłumaczenie z języka włoskiego: Bożena Fabiani Opracowanie redakcyjne wersji polskiej: Dorota Koman © Edizioni Piemme Spa, 2005 © copyright for the Polish edition by Firma Księgarska Jacek i Krzysztof Olesiejuk - Inwestycje Sp. z o.o., 2006 Przygotowanie wydania polskiego: Mozaika Sp. z o.o. ISBN 10: 83-7423-778-3 ISBN 13: 978-83-7423-778-9 Wydawca: Firma Księgarska Jacek i Krzysztof Olesiejuk - Inwestycje Sp. z o.o. 01-217 Warszawa, ul. Kolejowa 15/17, www.olesiejuk.pl,www.oramus.pl Druk: DRUK-INTRO S.A. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy. Ulysses Moore Antykwariat ze starymi mapami

X^ r FIRMA i ii, KSIĘGARSKA< / Nota od Redakcji Naszemu korespondentowi udało się złamać kod i przetłumaczyć drugi manuskrypt Ulyssesa Moore'a. Niestety, tajemnica miasteczka Kilmore Cove i jego mieszkańców pozostała nierozwikłana. Dlatego Pier- domenico Baccalario postanowił pozostać jakiś czas w Kornwalii, by ją rozwiązać. Jeśli chcecie wiedzieć, co wydarzyło się dotychczas, zerknijcie na koniec książki, a potem - przeżyjcie kolejną przygodę... Redakcja „Parostatku" ae Tłumaczenie drugiego manuskryptu CD 8 Usuń Odpowiedz Odpowiedz wszystkim Wyślij Drukuj Od: Pierdomenico Baccalario Temat: Tłumaczenie drugiego manuskryptu /ystano: 1 marca 2005 11:23:55 Do: Redakcja „Parostatku" ochani, iszę do was z kawiarenki internetowej w St. Ives, sympatycznego mia- teczka w Kornwalii. Tu jest wspaniale! Jeśli nie macie nic przeciwko te- nu, zostanę tu jeszcze kilka tygodni. Udało mi się przetłumaczyć drugi nanuskrypt i muszę przyznać, że nie brak w nim niespodzianek. Powiem vięcej: wiele spraw wychodzi na jaw... ale nie chcę niczego uprzedzać,

racowałem dzień i noc, więc czuję się kompletnie rozbity. Słońce mało nnie nie oślepiło, kiedy w końcu wyszedłem z pokoju, o właściciele hoteliku Bed & Breakfast zmusili mnie, żebym wreszcie za-:zerpnął świeżego powietrza. Inaczej tkwiłbym tam nadal, zamknięty, piórem w ręku, pośród papierów, ślęcząc nad niezrozumiałą kaligrafią Jlyssesa Moore'a. "o przemili ludzie. Odkąd powiedziałem im, co robię, traktują mnie jak :złonka rodziny. Śniadania jadam z nimi (jedliście kiedyś scones? Są wspaniałe z kawą z mlekiem), a potem siadam przy stoliku i otwieram kolejny notes. Głównie jednak szperam w kufrze, poszukując kolejnych rysunków i zdjęć, które mogą mi pomóc rozwikłać tajemnicę. Bardzo się cieszę, gdy pod koniec dnia właściciele B&B proszą mnie, żebym przeczytał im na głos fragment, który przetłumaczyłem. Potem długo o nim rozprawiamy. Dziwna historia - słyszeli coś o Kilmore Cove, ale żadne z nich nie potrafi mi powiedzieć, jak tam trafić. Nie czas na turystykę, ale muszę to sprawdzić! A teraz kilka ważnych spraw: W trakcie moich poszukiwań trafiłem na Obliwię Newton, która z powodzeniem prowadzi własną firmę, handluje domami, zajmuje się turystyką i organizacją wakacji. Czyżby to ta sama osoba, która występuje w manuskryptach? W londyńskiej książce telefonicznej znalazłem też wiele rodzin o nazwisku Covenant. Mam ochotę obdzwonić ich wszystkich.

Niestety, zupełnie inaczej jest z Kilmore Cove, które nie figuruje w żadnym spisie. To dość zaskakujące. Muszę zaczerpnąć informacji w urzędzie miejskim w St. Ives albo znaleźć jakąś dobrą mapkę, najlepiej szczegółową mapę turystyczną, żeby dotrzeć do tego dziwnego miasteczka. Czas nagli, więc kończę. Do usłyszenia wkrótce, Pierdomenico iiliWg - ULYSSES MOORE -ANTYKWARIAT ZE STARYMI MAPAMI zeszyt drugi WawawaW mmmm pierwsza wersja tłumaczenia II manuskryptu Ulyssesa Moore'a p,. . zzy* «-'•* -c».///h'r

wszystkie wystające szuflady, stoliki, hinduskie i afrykańskie posążki. Pamiętał nawet, żeby się schylić, przechodząc pod starą wenecką lampą w salonie. Powoli minął schody, doszedł do portyku i zatrzymał się, by spojrzeć przez okno na mroczny od deszczu ogród. Ostrożnie oparł się o postument posągu. W migocącym świetle błyskawic wyrzeźbiona kobieta wyglądała jak żywa, zupełnie jakby naprawdę zamierzała zabrać się do naprawiania rybackich sieci. Nestor gwałtownie zatarł ręce. Po ciemku wszedł po schodach, wzdłuż wiszących tu od lat portretów kolejnych właścicieli willi, i zajrzał do pokoju w wieżyczce. W błysku kolejnego pioruna zdążył zaledwie rzucić okiem na dzienniki i kolekcję modeli okrętów, po czym zawrócił na parter i, kuśtykając, przeszedł pod arkadą prowadzącą do kamiennego pokoju. n —i— < im —1— li wv _i— l «nr 10 Ot-r-t— KJOC mrr—»— n Padał deszcz. Niebo było czarne jak szkolna tablica. Tylko z wieżyczki Willi Argo, ze szczytu skały, docierało światło - raz mocniejsze, raz słabsze, w zależności od podmuchów wiatru. Drzewa w parku chyliły się ku ziemi niczym źdźbła trawy. Spienione fale rozbijały się o skały. Nestor, ogrodnik, po raz kolejny sprawdzał, czy wszystkie okna są zamknięte. Kulejąc, krążył po pokojach, omijając w ciemnościach dobrze znajome meble. Po wielu latach wiernej służby znał na pamięć wszystkie wystające szuflady, stoliki, hinduskie i afrykańskie posążki.

Pamiętał nawet, żeby się schylić, przechodząc pod starą wenecką lampą w salonie. Powoli minął schody, doszedł do portyku i zatrzymał się, by spojrzeć przez okno na mroczny od deszczu ogród. Ostrożnie oparł się o postument posągu. W migocącym świetle błyskawic wyrzeźbiona kobieta wyglądała jak żywa, zupełnie jakby naprawdę zamierzała zabrać się do naprawiania rybackich sieci. Nestor gwałtownie zatarł ręce. Po ciemku wszedł po schodach, wzdłuż wiszących tu od lat portretów kolejnych właścicieli willi, i zajrzał do pokoju w wieżyczce. W błysku kolejnego pioruna zdążył zaledwie rzucić okiem na dzienniki i kolekcję modeli okrętów, po czym zawrócił na parter i, kuśtykając, przeszedł pod arkadą prowadzącą do kamiennego pokoju. m -rf—« kji —ł— oo< —t— moc Sobotni wieczór,,. Zapalił światło. Spojrzał w dół, na podłogę, gdzie wciąż jeszcze leżały kartki i ołówki, rozrzucone przez trójkę dzieci, które całe popołudnie spędziły tu, głowiąc się nad zagadką czterech zamków. Aligator, Dzięcioł, Żaba, Jeżozwierz. Potem dzieci otworzyły zamki... Nestor przyjrzał się z uwagą pociemniałym od starości drzwiom. Ich zniszczone drewno pokrywały liczne zadrapania i nadpalenia. Od tej strony nie dawały się otworzyć. Były zamknięte. Zamknięte na amen. - Miejmy nadzieję, że mają się dobrze... - szepnął ogrodnik, dotykając dłonią Wrót Czasu. Sprawdził, która godzina. Wąskie,

wydłużone wskazówki jego automatycznego zegarka (prezent od starego przyjaciela zegarmistrza...) przesuwały się powoli. - Powinni już dotrzeć... - wymruczał, zaciskając szczęki ze zdenerwowania. / ' 11 a —■ »«a —ł— xxx Rozdział (2) Za Wrotami Czasu ¿e fe ^fr^*«^ ».»iti-el Ot>t.'r,v! DOC est korytarz - powiedział Jason, odgarniając z oczu mokre włosy. -1 troszkę światła - dodała jego siostra. Rick, który szedł za nimi, schował do kieszeni ostatni ogarek świecy, jaki im jeszcze został. - Wydaje mi się, że jest też trochę cieplej... - stwierdził. Zrobili kilka kroków korytarzem, wciąż trzęsąc się z zimna. Spodnie i koszule, które znaleźli w kufrach na łodzi, były dla nich o wiele za duże, a drewniane sandały niewygodne. Na szczęście Rick miał rację, w korytarzu było znacznie cieplej niż w grocie. Jason nachylił się, żeby zbadać grunt. - Piasek - powiedział. - Jest pokryty piaskiem. Julia ostrożnie dotykała kamiennych ścian. Skały

były ciemne, miały zupełnie inny kolor niż te w Salton - Może weszliśmy do wulkanu... - zażartowała. Rick obejrzał się, żeby raz jeszcze spojrzeć na drzwi, którymi weszli, ale na tle ciemnych ścian kamiennego korytarza nie można ich było dostrzec. I gdyby nie wiedział, że te drzwi tam są... Zarzucił na ramiona linę, którą uparł się nieść, i ruszył naprzód. Jason nerwowo zagwizdał. Cliff. Za Wrotami Czasu o®oasxw - Uważaj, gdzie stawiasz nogi - ostrzegła go siostra. - Żebyś nie wpadł w jakąś pułapkę. Skręcili w kolejny korytarz, prawie pod kątem prostym, i znaleźli się przed wąskimi schodami, prowadzącymi w górę. Przez kratę w suficie dostrzegli promienie słońca. - Nareszcie trochę słońca! - powiedział Jason, stając pośrodku słonecznej plamy. Rudzielec pokręcił głową z przejęciem: - To niemożliwe. Nie spędziliśmy przecież w grocie całej nocy. Dopiero teraz Julia spostrzegła, że jej zegarek nie chodzi. - Może to świt? - zaryzykowała. Rick przysunął się do Jasona i stanął w kręgu światła.

- Patrząc stąd, ma się wrażenie, że słońce jest już wysoko. Musi tak być, skoro promienie wpadają przez otwór w ziemi. Nie do wiary... Nie mogło przecież upłynąć tyle czasu... - Czy któryś z was wie, gdzie jesteśmy? - spytała Julia, dołączając do chłopców. - Chyba... chyba pod Salton Cliff... od strony Willi Argo - spróbował ustalić Rick. - Nie pozostaje nam nic innego, jak się przekonać - zaproponował Jason, wchodząc na pierwszy stopień. 15 Ol —ł—LXX XXX W połowie schodów przystanęli, słysząc dobiegającą zza kraty w suficie rozmowę dwóch osób: - ...transport żywicy w lepszym gatunku. - Kazałeś ją przenieść na targ koło mastaby? - Oczywiście, ale dziś nie da się nawet ruszyć, przy tylu kontrolach! - Podziękuj faraonowi za wizytę! - A jakże! Podziękuję mu tysiąckrotnie, jeśli następnym razem zostanie we własnym domu... Głosy się oddaliły i nie dało się nic więcej Usłyszeć. Zdumienie dzieci nie miało granic. - Słyszeliście? - spytała Julia.

- Głośno i wyraźnie - odparł Jason, idąc w górę. - Słowo... faraon też? - A ty Rick? Rudzielec otworzył Słownik języków zapomnianych i zaczął go kartkować. - Jedną chwilkę, Julio. Szukam, co to takiego mastaba. Jason tymczasem dotarł na szczyt schodów i zatrzymał się przed ceglanym murem. - Jason, a ty wiesz, co to znaczy mastaba? - spytała go siostra, ale widząc mur, szybko zmieniła temat: - Tylko nie mów, że jesteśmy zablokowani. Jason zaczął opukiwać cegły, a po chwili powiedział: - Jesteśmy zablokowani. Ale nie sądzę, żeby ten mur zatrzymał nas na dłużej. To prowizorka. a —ł— KKX —ł— Pod—t— HIOLafaJU 16 Q( — t— >UO» — •— LXX —t— «>0r=^=30 Za Wrotami Czasu asswxs« - Mastaba - Rick zaczął czytać łamiącym się głosem - grobowiec egipski w kształcie ściętej piramidy. Wnętrze może być zdobione freskami i rytami. Wejście do celi grobowej jest ukryte przed złodziejami. Oczy Julii zrobiły się okrągłe ze zdziwienia: - Sakralna budowla egipska? Cela grobowa? Złodzieje grobowców? - Obróciła się gwałtownie ku bratu i krzyknęła: - Jason!

Rick zamknął Słownik języków zapomnianych. - Powiedzcie mi, że śnię - poprosił. -Jason! - powtórzyła Julia. - Ukrywasz coś przed nami? Jeśli nawet Jason coś ukrywał, jak przeczuwała siostra, to jego zdumienie było równie wielkie, jak ich. Za to graniczyło z radością. - A zatem... to naprawdę działa... - szepnął zachwycony, opierając się o ceglany mur. Pomyślał o swoich marzeniach na jawie, jakie snuł na pokładzie Metis, kiedy łódź nie chciała ruszyć z miejsca. I jak w końcu udało mu się sprawić, że popłynęła zgodnie z jego wielkim życzeniem do... Egiptu! Rick spojrzał na przyjaciela, na Julię, na ten dziwny korytarz i przytaknął: - Jasne. - Nie jesteśmy już w Kilmore Cove. To nie może być Kilmore Cove... Julia zesztywniała: - Co to znaczy, że to nie może być Kilmore Cove? Rick wskazał kratę nad nimi: - Słyszałaś tych ludzi? Żywica, mastaba, faraon... Jason zagryzł wargi, żeby się nie uśmiechnąć. Julia odwróciła się w kierunku brata i wycelowała w niego wskazujący palec prawej ręki: - Jason, teraz ty...

Ale nie zdążyła dokończyć zdania. Po drugiej stronie ktoś pukał w ceglany mur. Trochę przed północą, kiedy burza przybrała na sile, latarnia morska w Kilmore Cove rozbłysła pomarańczowym światłem, podobnym do potężnej, rozżarzonej lampy. Wreszcie po kilku próbach dwie białe, wolno przesuwające się smugi światła zaczęły rozjaśniać noc. Światło padało na morze, ginąc za horyzontem, a po chwili - jak wielkie białe oko - spokojnie omiatało dachy domów. Miasteczko spało błogo, pozwalając czuwać nad sobą świetlistemu strażnikowi. Ot — na —*— »w —'— * W —1— «'13 " —*— ■" —'— ' Mi — *— *' « —'— '' OCGEE5DOOG3EDO Za Wrotami Czasu Tylko jeden samochód krążył po opustoszałych ulicach. Była to czarna, ogromna, luksusowa limuzyna, całkiem jak z filmów gangsterskich. Wycieraczki najnowszej generacji ślizgały się po przedniej szybie jak ślizgacze po lodzie. Samochód skręcił i nawet szyba przeciwodblaskowa okazała się bezsilna wobec światła latarni morskiej - oślepiony kierowca gwałtownie zahamował. Z tylnego siedzenia dobiegł kończący serię wyrzutów stanowczy kobiecy głos: - Nie rób tego nigdy więcej!

Kierowca, mamrocząc, próbował coś odpowiedzieć, ale w końcu żachnął się tylko, wrzucił pierwszy bieg, potem drugi i skręcił do centrum miasteczka. Przejechał wzdłuż małego mola, zostawiając za sobą latarnię morską, i wcisnął się w jedną z wąskich, krętych uliczek. - Tędy się nie jeździ - kobieta znów zwróciła mu uwagę. - Ale tędy jest bliżej - odpowiedział kierowca, patrząc na nią w lusterku. Długie fioletowe paznokcie migotały w świetle. Limuzyna dotarła do okrągłego placu, pośrodku którego wznosił się majestatyczny pomnik jeźdźca na koniu. - Gromadka mew znalazła schronienie przed deszczem, chowając się pod brzuchem rumaka z brązu. „Oto do czego służy sztuka" - pomyślał kierowca, uśmiechając się ironicznie. Manewrując zręcznie, wjechał w zaułek zaledwie odrobinę szerszy od limuzyny, między stare domy, których dachy stykały się ze sobą z wielkim wdziękiem. Potoki wody wylewały się z rynien jak wodospady. - Jesteśmy na miejscu - oznajmił kierowca, wyjeżdżając z zaułka. Przed nimi, zza wycieraczek, widać było przysadzisty, dwupiętrowy dom z tarasem tonącym w kwiatach, z mansardą i spadzistym dachem. - Wspaniale - słodkim, melodyjnym głosem odezwała się pasażerka. Kolejny raz sięgnęła po perfumy, skropiła się nimi obficie i - jak nigdy - sama otworzyła sobie drzwiczki. - Idziemy! Żwawo! - Ja też muszę?

- Już zapomniałeś, co masz zrobić, Manfredzie? - wysyczała Obliwia Newton i, nie zamykając drzwiczek samochodu, skierowała się w stronę starego domu. oc 20 " —*— *" —*-»" «,v<*V; 'W'y toś nadal pukał w ceglany mur. Jedno uderze-nie. Dwa uderzenia. Jedno uderzenie. Dwa. A. ^^ - Zawracamy... - wyszeptała Julia, ale Jason dał znak, by milczała. Jedno uderzenie. Dwa. Były to lekkie stuknięcia, jakby ktoś chciał sprawdzić, czy mur naprawdę istnieje. - Dlaczego stukają? - spytała Julia szeptem. - Ktoś nas usłyszał - odpowiedział Rick. - I sprawdza grubość muru, tak samo, jak to robił przedtem twój brat. Jason przyłożył ucho do muru. - Co słyszysz? - spytała Julia. - Ciebie! Jeśli się nie uciszysz... Stuknął dwa razy w mur. - A teraz co robisz? - zapytała nerwowo. - Odpowiadam. Rick, stojący trochę głębiej, pokręcił głową.

- To chyba nie jest dobry pomysł. Nie wiem, czy powinniśmy się ujawniać... Za murem dały się słyszeć dwa stuknięcia. Potem jedno silniejsze, na które Jason odpowiedział z taką samą siłą. - Jason... - wyszeptała siostra. - Słyszałeś, co powiedział Rick? - Pssst! Coś się dzieje... o« —ł— oor—f^Tnr>r=t—»>» —ł—jo 22 o -'— ooc-t— •x,xxaE30nr=T=30 9 Mur OCHSMOC Dobiegły ich jakieś trudne do określenia hałasy, a po chwili ciszy skrzypienie, jakby odgłosy cięcia. - Słyszałeś? - Taak. - Co to było? - Wydaje mi się, że żelazo. Jakby ktoś skrobał żelazem po kamieniu... Nasłuchiwali chwilę, ale wydawało się, że nieznajomy zza muru dał sobie spokój. Nagle spod ceglanej ściany wyleciał tuman kurzu. Jasona tknęło złe przeczucie. Odskoczył od ściany i krzyknął: - Uciekajcie! Rozległ się huk. I podniosła się biała chmura pyłu.

i Julia zbiegła ze schodów, zwinnie omijając Ricka. Cała w pyle, nie oglądając się za siebie, biegła korytarzem, słysząc za sobą krzyk Jasona: - Uciekaj! Uciekaj! Usłyszała, że Rick też zaczął biec. Pędziła coraz szybciej, skręciła za róg. Dobiegł ją hałas walących się cegieł i głos kaszlącego Ricka, który powtarzał: - Biegnij, biegnij! W panice, nie myśląc o niczym, na oślep dotarła do drzwi, przez które tu weszli, otworzyła je, pociągając mocno do siebie, i przebiegła na drugą stronę. ™ —'— »■»« —«xv—i—«»«-u. ii i 23 " —*— ■ m —*— *"—» we— *< W kompletnych ciemnościach potknęła się o coś i straciła równowagę. Upadła na dywan. Dywan? Gdy się obejrzała, zobaczyła tylko chmurę pyłu i Wrota Czasu, zamykające się z charakterystycznym klik. Łoskot, krzyki Ricka i jej brata ucichły, jakby nigdy ich nie było. Julia poderwała się na równe nogi jak sprężyna. Wrota Czasu? Gdzie zatem jest teraz?

Dywan, stolik, odsunięta szafa, błękitny tapczan i kilka foteli. Deszcz dudniący w okiennice. - Willa Argo? - spytała na głos. Ujrzała cień mężczyzny i wystraszona krzyknęła. Nestor też krzyknął, upuszczając na podłogę papiery, które czytał. Po chwili spytał już spokojnie: - Dobrze się czujesz, Julio? Otworzyła usta, ale nie mogła wykrztusić słowa. Wpatrywała się we Wrota Czasu i w pył wokół nich, nic nie rozumiejąc. Nestor nadal pytał: - A gdzie chłopcy? Julia kręciła głową, nie mogąc pozbierać myśli. Patrzyła na zatrzaśnięte Wrota Czasu, zadrapane i miej- PO< -ł- 24 —■—i" Mur bog scami nadpalone. Cztery zamki, ułożone w kształcie rombu, przyglądały się jej szyderczo. Ricka nie było. Jasona nie było. Była tylko ona. W Willi Argo. - Nie wiem - znów pokręciła głową. - Nie wiem...

Panią Kleopatrę Biggies, która całe swoje sześćdziesiąt pięć lat przeżyła w Kilmore Cove, zbudziło łomotanie do drzwi. Po omacku znalazła sznureczek od lampki nocnej, pociągnęła go i zapaliła światło. - Co się dzieje, Antoni? - zwróciła się do jednego z dwóch kotów, leżących w nogach jej łóżka. - Ty też słyszałeś? Antoni wskoczył na parapet, sennie popatrzył przez okno, przeciągając się leniwie. Drugi kot nadal spał spokojnie, jakby nic się nie wydarzyło. - Przykro mi, że cię budzę, Cezarze, ale sądzę, że ktoś puka do drzwi. Pani Kleopatra przetarła oczy i sięgnęła po budzik stojący na stoliku. Zamrugała z niedowierzaniem, widząc, że dopiero minęła północ. o™oo™oo™oo™o 25 ocH^raxxx^x™ M J - Kto to może być o tej porze? Ktokolwiek to był, zastukał do drzwi ponownie i jeszcze gwałtowniej. - Już idę, idę! - gderała pani Biggles, szukając wełnianych kapci pod łóżkiem. Nadepnęła przy tym na ogon trzeciemu kotu, który z wrażenia wskoczył na łóżko. - Wybacz mi, Marku Aureliuszu! Szczupłymi rękami poprawiła rozczochrane włosy. Nie zapalając dużej lampy, omijając pozostałe koty, zeszła ostrożnie po drewnianych schodach.

- Z drogi, dzieci! Pozwólcie mi przejść! - zawołała, budząc tym samym wszystkie swoje dwadzieścia kotów. - Muszę otworzyć drzwi! Deszcz uparcie bębnił w okna, zalewał doniczki na tarasie i dach mansardy. Przez szybę w drzwiach wejściowych przenikało mdłe światło latarni, w którym rysowała się jakaś sylwetka. W oczach pani Biggles stanęły nagle podobne sceny z filmów kryminalnych, tak często oglądanych w telewizji, więc zanim otworzyła drzwi, zasunęła łańcuch od wewnątrz. - A to pani, panno Newton! - zawołała wielce zdumiona, gdy tylko rozpoznała gościa. - Co się stało? - Otworzy nam pani, pani Biggles? - uśmiechnęła się do niej skostniała z zimna Obliwia Newton, kuląc się w swej czarnej pelisie. - To koniec świata. 26 01 nł— iuoi—t—«-»» — t=-y>< -'-xi - Kto to może być o tej porze? Ktokolwiek to byl, zastukał do drzwi ponownie i jeszcze gwałtowniej. - Już idę, idę! - gderała pani Biggles, szukając wełnianych kapci pod łóżkiem. Nadepnęła przy tym na ogon trzeciemu kotu, który z wrażenia wskoczył na łóżko. - Wybacz mi, Marku Aureliuszu! Szczupłymi rękami poprawiła rozczochrane włosy. Nie zapalając dużej lampy, omijając pozostałe koty, zeszła ostrożnie po drewnianych schodach. - Z drogi, dzieci! Pozwólcie mi przejść! - zawołała, f

budząc tym samym wszystkie swoje dwadzieścia kotów. - Muszę otworzyć drzwi! Deszcz uparcie bębnił w okna, zalewał doniczki na tarasie i dach mansardy. Przez szybę w drzwiach wejściowych przenikało mdłe światło latarni, w którym rysowała się jakaś sylwetka. W oczach pani Biggles stanęły nagle podobne sceny z filmów kryminalnych, tak często oglądanych w telewizji, więc zanim otworzyła drzwi, zasunęła łańcuch od wewnątrz. - A to pani, panno Newton! - zawołała wielce zdumiona, gdy tylko rozpoznała gościa. - Co się stało? - Otworzy nam pani, pani Biggles? - uśmiechnęła się do niej skostniała z zimna Obliwia Newton, kuląc się w swej czarnej pelisie. - To koniec świata. " —»— »»« —» »V —ł— » wy—ł— 1 I 26 oc —ł— «>noor=fncxxjfałjur«^=nn mur oc=e30oc=s30ot3e»og Kleopatra Biggles zdjęła łańcuch i otworzyła drzwi, wpuszczając gościa do środka. Stary parkiet zaskrzypiał pod szpilkami Obliwii Newton. Koty na jej widok, prychając, rozpierzchły się szybko po kątach. - Panno Newton, niezmiernie mi przykro, że zastaje mnie pani w takim stroju, ale nie spodziewałam się pani. W domu jest bałagan i... - Próbowała zamknąć drzwi, lecz czyjaś potężna ręka otworzyła je z impetem.

Światło latarni padło na paskudną gębę Manfreda, który stał nieruchomo w progu - antypatyczny, zwalisty, w ociekającej deszczem pelerynie. Przerażona Kleopatra Biggles uniosła aż dłoń do ust, a towarzyszące jej koty, Antoni i Marek Aure- i liusz, wysunęły pazury. - Panno Newton! Czy ten pan jest z panią? Co... co się dzieje? Obliwia nie raczyła nawet odpowiedzieć. Idąc śmiało przez korytarz łączący salon z kuchnią, nie zwróciła uwagi na słowa pani Biggles. Zatrzymała się przed drzwiami do piwnicy i zaczęła bębnić palcami po ścianie. - Cóż to, nie ma światła w tym domu? - złościła się. - Ach tak, pani Biggles, może zechce pani być tak uprzejma i wpuści również mojego kierowcę? Uspokojona Kleopatra Biggles cofnęła się o krok, robiąc przejście. 27 - Proszę... - powiedziała do Manfreda. Manfred spojrzał z obrzydzeniem na dwa koty, trzymające straż u boku pani Biggłes, i wszedł. Zatrzymał się na środku pokoju, żeby strzepnąć wodę, i powiedział: - Nienawidzę kotów. Przed drzwiami piwnicy Obliwia Newton zdjęła pelisę, zsuwając ją nonszalancko na podłogę.

Była ubrana jak rasowa dziennikarka telewizyjna: oszałamiające szpilki wiązane na kostce, coś w rodzaju tuniki z białego lnu, przewiązanej paskiem ze sznurka, cienką bluzeczkę z długimi rękawami i mankietami ze skóry lamparta oraz etolę. Jej długą szyję zdobił wspaniały naszyjnik z kutego złota. Na widok tego eleganckiego stroju pani Biggles machinalnie przygładziła włosy i obciągnęła nocną koszulę w niebieskie kwiaty. - Panno Newton, ma pani wspaniałą... / - Światło! - rozkazała sucho Obliwia Newton. - Niech pani zapali światło! Kleopatra Biggles czym prędzej zapaliła wiszącą pod sufitem lampę, która oświetliła parter słabym, mlecznym światłem. - Nareszcie! - warknęła Obliwia, sprawdzając coś na drzwiach do piwnicy. - Nareszcie. o< —ł— noc—ł— «xx^E=Too< -t- H 28 a — >>o(--t-««» tItSoo — t— hj •■»■ -'- » " —■— » »«--■- l i Mur -t— >kx-t->— «rx-=tg300c5 Pani Biggles próbowała uspokoić Antoniego i Marka Aureliusza, zdenerwowanych wtargnięciem intruzów. Po chwili zapytała naiwnie: - Przepraszam, co pani powiedziała? Obliwia pogładziła zamek w starych drzwiach, potem podniosła z ziemi kilka ziarenek piasku. - Nic ważnego, moja droga... - odparła fałszywie słodkim głosem. - Dlaczego pani nie wraca do łóżka?

Tuż po tych „czułych słówkach" Manfred gwałtownym ruchem zatkał usta pani Biggles chusteczką namoczoną w chloroformie. Stara kobieta wytrzeszczyła oczy ze zdumienia i już po chwili osunęła się w ramiona Manfreda, wprawiając w popłoch wszystkie koty, które nerwowo zaczęły krążyć po pokoju. - Zobaczymy się później, Manfred - zasyczała Obliwia Newton. - A na razie wiesz, co masz robić. Wyjęła z kieszeni niby-tuniki zardzewiały klucz z główką w kształcie kota, włożyła go do zamka w drzwiach do piwnicy pani Biggles i spróbowała ob-rócić. Klik, zamek zaskrzypiał. oc 29 0gse300c -i— « wv —i—

• - Rozdział Goście I r>y k. ib./ t^»/ .' Pył powoli opadał. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzał Jason, był wystający spomiędzy cegieł groźny pysk kamiennego psa. Bez trudności rozpoznał oblicze Anubisa, boga-szakala w starożytnym Egipcie. Boga umarłych, ściślej mówiąc. Posąg przebił mur na wylot. - Julia? - zawołał Jason, stając na nogi. Odszedł kilka kroków od posągu i rozejrzał się w poszukiwaniu przyjaciół. W powietrzu wisiała wciąż gęsta chmura pyłu. - Rick? Usłyszał, że przyjaciel krząta się gdzieś niedaleko, w głębi schodów. - Nic ci nie jest? - Mnie nic, a tobie?

- Jestem cały. A gdzie Julia? - Nie wiem - odparł Rick, kaszląc. - Biegła przede mną. Myślę, że zdążyła dobiec do drzwi i wróciła do groty. Pójdę zobaczyć... - Zaczekaj! - zawołał Jason, nadstawiając ucha. Wydawało mu się, że słyszy słaby głos z drugiej strony muru. - Tam ktoś jest! Chłopcy zbliżyli się do wyrwy w murze, wychylili głowy tuż nad posążkiem boga umarłych. Z drugiej strony, przykryta stertą potłuczonych amfor, leżała dziewczyna mniej więcej w ich wieku. oc lxxx —1 xxx 32 -'— '" —»— lmf Goście - Na po... na pomoc! - wyjęczała. - Do licha, Rick! Trzeba jej pomóc... - zawołał Jason, przedostając się na drugą stronę ceglanego muru. - Już, już... - pospieszył za nim Rick. Chłopcy wyciągnęli nieznajomą spod stosu rozbitych amfor. Była ubrana w tunikę, chyba białą, choć teraz, po wypadku, trudno było ustalić jej kolor. Miała niezwykłą fryzurę - głowa była prawie całkiem ogolona i tylko cienki, czarny warkoczyk spadał jej przez prawe ramię aż na piersi. Jej ciało pachniało kwiatami, ale na skórze widać było ślady potłuczeń.