Dla Rosie i Nagusa MacKayów,
sąsiadów przyjaciół,
którzy byli dla mnie wielką pomocą
podczas gonitwy przed terminem oddania tekstu
Dramałis personae
Siły sprzymierzonych - postaci pierwszoplanowe
Generał Henry H. Arnold (Hap) - US Army, dowódcą Army Air Force
Winston Churchill - premier Wielkiej Brytanii
John Curtin - premier Związku Australijskiego
Generał brygady Dwight D. Eisenhower - US Army, szef Oddziału Planów
Wojennych Sztabu Generalnego, w czerwcu 1942 mianowany dowódcą sił
amerykańskich na europejskim teatrze działań wojennych
Admirał Ernest J. King - US Navy, głównodowodzący floty amerykańskiej
i szef operacji morskich
Admirał Philip Kolhammer - US Navy, dowódca Grupy Uderzeniowej,
Komendant Specjalnej Strefy Administracyjnej w Kalifornii
Generał Douglas MacArthur - US Army, dowódca sił sprzymierzonych na
obszarze południowo-zachodniego Pacyfiku z kwaterą główną w Brisbane
w Australii
Generał armii George C. Marshall - US Army, przewodniczący
Połączonego Komitetu Szefów Sztabów
Prezydent Franklin D. Roosevelt - trzydziesty drugi prezydent Stanów
Zjednoczonych Ameryki
Wiceadmirał Raymond A. Spruance - US Navy, dowódca połączonych sił
Floty Pacyfiku
Henry Stimson - sekretarz wojenny rządu Stanów Zjednoczonych
7
Siły sprzymierzonych - pozostałe postaci
Sierżant Adam Denny - Oddziały Zwiadu Korpusu Piechoty Morskiej
Stanów Zjednoczonych
Bosman Roy Flemming - RAN, okręt podwodny HMAS Havoc
Major Margie Francois - US Marinę Corps, lekarz polowy i dowódca
korpusu medycznego Wielonarodowych Sił
Komandor porucznik Conrad Grey - RAN, pierwszy oficer na HMAS
Havoc
Generał Leslie Groves - szef projektu Manhattan
Komandor Karen Halabi - Royal Navy, dowódca brytyjskiego
kontyngentu, zastępca dowódcy Wielonarodowych Sił, dowódca HMS
Trident
Starszy sierżant Aubrey Harrison - 82. MEU
Komandor podporucznik Marc Howard - oficer wywiadu na HMS Trident
Major Paweł Iwanow - Federacja Rosyjska, oficer Specnazu
oddelegowany wcześniej do US Navy SEAL
Generał J. L. Jones - US Marinę Corps, dowódca 82. Marinę
Expeditionary Unit
Komandor porucznik Mikę Judge - US Navy, dowódca USS Hillary
Clinton
Kicji - koriacki przewodnik majora Iwanowa
Kapitan Willy Liao - US Navy, adiutant admirała Kolhammera
Kapitan Amanda Lohrey - RAN, oficer wywiadu na HMAS Havoc
Komandor podporucznik James McTeale - pierwszy oficer na HMS
Trident
Bosman Eddie Mohr - oddelegowany do Sił Pomocniczych, Specjalna
Strefa Administracyjna
Kapitan Jurgen Muller - Deutsche Marinę, oddelegowany do Działu
Operacji Specjalnych
Kapitan marynarki Rachel Nguyen - Royal Australian Navy, oficer
łącznikowy wywiadu Wielonarodowych Sił w dowództwie sił
południowo-zachodniego Pacyfiku
8
Starszy bosman Vincente Rogas - US Navy SEAL ->¦ -
Sierżant Arthur Snider - US Marinę Corps, czasowo 1. Dywizja
Starszy sierżant Vivian Richards St Clair - brytyjski kontyngent SAS
Kapitan Colin Steele - US Navy, dowódca JDS Siranui
Podpułkownik Nancy Viviani - szef produkcji admirała Kolhammera
Komandor Jane Willet - Royal Australian Navy, dowódca HMAS Havoc
Jego Wysokość kapitan Harry Windsor, dowódca brytyjskiego
kontyngentu SAS, dowódca oddziału szkolnego
Niemieccy dowódcy
Reichsmarschall Hermann Goering - naczelny dowtódcaijłft-
waffe Reichsfiihrer Heinrich Himmler - dowódca SS ,. .
Reichschancellor Adolf Hitler Generał Karl Oberg - dowódca SS w Paryżu
Albert Speer - minister uzbrojenia i przemysłu wojennego
Generał Kurt Zeitzler - szef sztabu Wehrmachtu
Inne postaci (niemieckie)
Pułkownik Paul Brasch - inżynier, Specjalne Projekty Rzeszy Pułkownik
Otto Skorzenny - członek ochrony Hitlera
Japońscy dowódcy
Kapitan Jisaku Hidaka - IJN, gubernator wojskowy Hawajów Generał
Horoshi Oshima - japoński ambasador w Niemczech
9
Major Masahisa Lemura - Eskadra do Zadań Specjalnych „Boska Burza"
Sapporo
Wielki Admirał Isoroku Yamamoto - głównodowodzący Połączonej Floty
Porucznik Sęki Yukio - dowódca Eskadry do Zadań Specjalnych, Karoliny
ZSRR - postaci pierwszoplanowe
Ławrientij Pawłowicz Beria - szef NKWD Wiaczesław Michajłowicz
Mołotow - minister spraw zagranicznych Josif Wissarionowicz Stalin -
pierwszy sekretarz KPZR
Różne postaci
James Davidson - wcześniej starszy marynarz z USS Astoria,
obecnie zastępca dyrektora i główny udziałowiec Slim John
Enterprises William Donovan - szef Biura Służb Strategicznych Julia
Duffy - dziennikarka i korespondent wojenny „New York
Timesa" wcielona do 82. MEU Lord Halifax - brytyjski ambasador w USA
Sir Leslie Murray - oficer łącznikowy oddelegowany przez
Churchilla na Hawaje Maria 0'Brien - prawnik, wcześniej kapitan US
Marinę Corps
z 82. MEU Paul Robertson - prywatny sekretarz Johna Curtina William
Stephenson - osobisty przedstawiciel Churchilla w USA
Niektóre stosowane w książce nazwy i skróty
Army Air Force - lotnictwo wojsk lądowych USA, poprzednik US Air
Force
HIJMS (His Imperial Japanese Majesty's Ship) - Okręt Jego Wysokości
Cesarza Japonii (Cesarska Flota Japonii)
HMAS (Her/His Majesty's Australian Ship) - Australijski Okręt Jej/Jego
Królewskiej Mości (marynarka wojenna Australii)
HMS (Her/His Majesty's Ship) - Okręt Jej/Jego Królewskiej Mości
(brytyjska marynarka wojenna)
Imperial Japanese Navy - Cesarska Flota Japonii, nazwa stosowana do
1945 roku
Japanese Marinę Self Defence Force - Marynarka Wojenna Japońskich Sił
Samoobrony, nazwa stosowana od 1956 roku
JDS (Japanese Defence Ship) - Okręt Japońskich Sił Samoobrony
MEU (Marinę Expeditionary Unit) - Oddział Ekspedycyjny Korpusu
Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych
RAF (Royal Air Force) - Królewskie Siły Powietrzne (lotnictwo Wielkiej
Brytanii)
Royal Australian Navy - Królewska Australijska Marynarka Wojenna
Royal Navy - Królewska Marynarka Wojenna (brytyjska)
SAS (Special Air Service) - brytyjskie oddziały do zadań specjalnych
US Army - Armia Stanów Zjednoczonych
11
US Marinę Corps - Korpus Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych
US Navy - Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych
US Navy SEAL (SEa-Air-Land) - oddziały do zadań specjalnych
Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych
USS (United States Ship) - Okręt Stanów Zjednoczonych
Prolog
Boie Narodzenie 1942 roku
HMAS Havoc, 210 mil morskich im południowy wschód
od Wysp Kurylskich
Kapitan Jane Willet miała wrażenie, że obudziła się, zanim jeszcze
zabrzmiał brzęczyk przy drzwiach jej kabiny.
Chyba zaczynam gonić w piętkę, pomyślała.
Od dwóch tygodni sypiała niczym zając na miedzy. Minęły dni, kiedy w
każdej chwili mogła liczyć na dawkę środka stymulującego z implantu.
Większość tego, co kiedyś uważała za trwały element codzienności,
zniknęła. W tym przyjaciele i rodzina. I jeszcze sześć setek kanałów
telewizyjnych, nawet jeśli jeden był gorszy od drugiego. Oraz tajska
kuchnia i łatwa w stosowaniu antykoncepcja.
Brzęczyk rozległ się ponownie.
- Wejść - wykrakała. Musiała odkaszlnąć. - Proszę - dodała po chwili.
Drzwi odsunęły się i do kabiny zajrzała jedna z podwładnych Willet.
- Przepraszam, pani kapitan, ale pierwszy mówi, że znowu mamy kontakt.
Sądzi, że wolałaby pani być na mostku.
- Dziękuję, Bec.
Willet usiadła i przesunęła dłonią po włosach, zbierając grube i
rozwichrzone kosmyki, które sięgały już jej ramienia, w praktyczny koński
ogon. Ściągnęła go frotką. Bec weszła
13
tymczasem do kabiny i wydusiła z ekspresu kubek kawy. Były to ostatki
pokładowego zapasu porządnej My.
- A, dziękuję - powiedziała Willet, przyjmując kubek. -Królewski dar. -
Upiła łyk. Podziałało, jakby kofeina podążyła prostą drogą od razu do kory
mózgowej. Młoda Sparrow zawsze parzyła świetną kawę.
Rany, ale będzie mi tego brakowało, gdy ta resztka się skończy, pomyślała
Willet. Ciekawe, ile czasu będzie musiało minąć po wojnie, zanim ktoś
znowu sprowadzi jakąś włoską mieszankę.
- Powiedz pierwszemu, aby na razie trzymał ręce przy sobie - poleciła. -
Za dwie minuty tam będę. Niech tylko włożę spodnie...
- Aye, pani kapitan.
Bec wyszła natychmiast, zamykając za sobą drzwi. Willet upiła znowu łyk
kawy, która była ciepła, ale nie gorąca. Nie parzyła. Potem odstawiła
kubek na stolik obok koi i sięgnęła po batonik energetyzujący,
współczesnej już, niestety, produkcji. Odwinęła woskowany papier i z
całkowitą obojętnością zaczęła przeżuwać jedyne możliwe w tej sytuacji
śniadanie. Równocześnie wkładała szary, bojowy kombinezon. W pewnej
chwili zerknęła na zegarek.
Była czwarta trzydzieści czasu miejscowego.
Spała niecałe dwie godziny.
Spłukawszy ostatni kęs batonika kawą, wzięła flexipad i opuściła swą
jedyną oazę prywatności. Może i symboliczną, ale zawsze. Z osobistych
przedmiotów miała tu tylko kilka książek, parę czarno-białych fotografii
mostu nad Zatoką Sydney i akwarelkę namalowaną przez ojca w
dwudziestym pierwszym wieku. Przedstawiała wznoszący się przy plaży
dom rodziców.
Świat służbowy zaczynał się zaraz za progiem. Do centrali miała tylko
piętnaście metrów i zjawiła się tam przed upływem obiecanych dwóch
minut.
- Kapitan na mostku!
14
- Poniekąd - mruknęła. - Panie Grey, słyszałam, że znowu złapaliśmy ich
za fraki?
Porucznik komandor Conrad Grey odsunął się od rzędu płaskich ekranów,
ustępując jej miejsca, i kiwnął głową. Dostrzegła, że jest bardzo przejęty,
podobnie jak i pozostali obecni w centrali.
- Morze uspokoiło się trochę, szefie. Dostajemy czyste odczyty, najlepsze
od trzech dni. Można powiedzieć, że złapaliśmy ich nie tyle za fraki, ile za
jaja. Trzeba tylko szarpnąć...
Willet spojrzała na główny ekran. Kiedyś przeprowadzaliby całą akcję z
bezpiecznej odległości, ale przy tej pogodzie i bez wsparcia satelitów
musieli podejść na sześć tysięcy metrów do celu, aby skorzystać z
własnych systemów rozpoznawania. A podchodzenie tak groźnej
zwierzyny jak niszczyciel stealth typu „Sartre" przypominało wpełzanie do
gniazda żmij.
Przynajmniej tak byłoby w normalnych okolicznościach.
Wiele jednak wskazywało na to, że Dessaix nie był obsadzony przez
pierwotną załogę. Los większości tych ludzi pozostawał nieznany, chociaż
znając metody nazistów, można było się go domyślać. Niemcy przejęli
okręt, gdy załoga była jeszcze nieprzytomna po przejściu i nie miała
żadnej szansy stawić oporu. Jeśli niektórzy jej członkowie jeszcze żyli,
najpewniej dogorywali w celach Gestapo gdzieś w Niemczech.
Willet opadła na żelowy fotel i wpatrzyła się w odczyty. Nie miała do
dyspozycji porządnego obrazu wideo, tylko elektroniczne animacje
opracowane komputerowo na podstawie napływających danych. Na
Havocu zostało jeszcze pięć bez-załogowych samolotów zwiadowczych,
jednak pogoda uniemożliwiała ich zastosowanie. Trzy dni wcześniej wiry
dwóch pacyficznych cyklonów zlały się w jeden wielki twór, który
spowodował sztorm na obszarze operowania Dessaix. Tkwiący dwa
tysiące metrów w głębinie okręt podwodny w ogóle tego nie odczuł, ale na
górze było naprawdę ciężko.
Z tego właśnie powodu co rusz tracili kontakt i dopiero gdy sztorm nieco
ucichł, odczyty zaczęły się do czegokolwiek nadawać.
15
- Myślę, że niepotrzebnie się staramy, panie Grey - powiedziała Willet. -
Jeszcze trochę, a matka natura załatwi to za nas. Mam wrażenie, że
Dessaix ledwie daje radę.
- Lepiej przesadzić, niż potem żałować - podpowiedział pierwszy oficer.
- Oczywiście. Tylko głośno sobie myślę - dodała z uśmiechem i zaraz
znowu spoważniała. - Uzbrojenie? Proszę potwierdzić wprowadzenie
namiarów celu i stan gotowości torped.
- Aye, ma'am. Potwierdzam jedno i drugie. Wyszliśmy na głębokość do
strzału.
- No to nie przeciągajmy. Otworzyć wyrzutnie.
Wprawdzie niczego nie usłyszała ani nie poczuła, ale instynktownie
wiedziała, że polecenie zostało wykonane. Jej okręt obnażył kły.
-
- Wyrzutnie dwa i trzy otwarte, ma'am. Willet nie wahała się ani chwili.
- Ognia.
- Trzecia poszła. Czwarta poszła. Czyste strzały, torpedy w wodzie.
Namierzają cel.
Centrum bojowe zwykle było spokojnym miejscem, ale teraz mimo
obecności tuzina mężczyzn i kobiet zapadła w nim absolutna wręcz cisza.
W dawnych czasach kapitanowie okrętów podwodnych śledzili przebieg
wystrzelonych torped przez peryskop. Jeszcze dwa lata wcześniej Willet
używała do tego celu holobloku, w którym wszystko rysowało się
wyraźnie w trójwymiarowej przestrzeni. Teraz została jej tylko
komputerowa symulacja poczynań ostatnich dwóch torped typu 92, które
uchowały się aż do teraz. Przyspieszyły wyraźnie i skierowały się ku
sztormującej jednostce.
- Przeciwdziałanie? - spytała półgłosem, chociaż nie było takiej potrzeby.
Havoc był bardzo porządnie wyciszony.
- Na razie nic, ma'am. Nie widzą nas.
Kiwnęła głową, ale i tak przygryzła wargę. Nie miała już żadnej broni
ofensywnej. Wyrzutnie i silosy były puste. Jeśli chybią, a obecna załoga
niegdysiejszego francuskiego okrętu
16
umie obsługiwać jego systemy, przyjdzie im zanurkować jak najgłębiej. I
to zapewne na bardzo długo.
Dwa kolorowe paski ilustrujące odległość torped od celu pełzły powoli
przez ekran. Gdy do przebycia zostało im jeszcze jakieś pięć milimetrów,
dał się słyszeć głos operatora systemów obronnych.
- Szukają nas! Poziom zagrożenia czerwony.
Willet poczuła, jak serce załomotało jej w piersi, ale oficer uzbrojenia
zaraz ją uspokoił:
- Mamy podwójny odgłos eksplozji, szefie! Czyste trafienia. Już po nim.
Załoga Willet była na tyle zdyscyplinowana, że oszczędziła sobie
wiwatów. Kapitan HMAS Havoc wypowiedziała to, co należało, za nich
wszystkich:
- Świetna robota, panie i panowie. Moje gratulacje - dodała cicho.
Porucznik Grey wpatrywał się w ekran tak długo, aż był całkowicie
pewien swego.
- Będziemy szukać rozbitków, ma'am? Willet nie musiała się długo
zastanawiać.
- Obawiam się, że nie, panie Grey. Fale sięgają ciągle dwunastu metrów.
Nie możemy ryzykować. Proszę skierować okręt na kurs powrotny do
naszej sadzawki i przygotować skompresowaną wiadomość dla Pearl, San
Diego i Sydney. Do wysłania, gdy będziemy w zasięgu. I niech pani
Sparrow przygotuje mi gorącą czekoladę. Wracam spać.
1
Dzień D, 3 majo 1944 roku, godzina 03.00 W drodze
Prowadzący śmigłowiec pomykał nad Kanałem Angielskim,
wykorzystując całą dostępną moc silników. Fale przesuwały się na tyle
blisko pod kadłubem, że porucznik Gil Amundson niemalże czuł opór
wody i był pewien, że muszą zostawiać za sobą widoczny pośród nocy
kilwater.
Siedmiu ludzi z jego drużyny siedziało w milczeniu, każdy spowity we
własny kokon strachu. Amundson słyszał głos sierżanta odmawiającego
Zdrowaś Mario. Robił to tak szybko, jakby chciał pobić rekord.
Naprzeciwko szeregowy Ciarkę stukał nerwowo obcasem o metalową
podłogę maszyny. Też coraz szybciej, jakby chciał naśladować
rockandrollowych perkusistów. Co jakiś czas opanowywał się i noga
nieruchomiała, ale po paru chwilach zaczynał od nowa.
Ci siedzący po jego bokach drzemali. Albo tylko udawali.
Tak było od chwili startu. Każdy starał się zapełnić czymś tę godzinę,
która mogła być jego ostatnią. Niektórzy sprawdzali ekwipunek, a gdy
skończyli, brali się do sprzętu kolegów. Inni tkwili przy oknach, patrząc na
zmierzającą ku wrogiemu wybrzeżu flotę inwazyjną. Porucznik Gadsden
uniósł głowę, spoglądając przez gogle Gen2 Starlite na niebo, po którym
płynęły Dakoty w osłonie nocnych wersji Mustangów. Wiele holowało
szybowce. Jeszcze wyżej przesunął się dywizjon odrzutowych myśliwców
typu Sabre. Wszyscy zdążali w stronę Francji.
19
Amundson zmusił się, aby raz jeszcze odtworzyć w głowie plan. Szybki
desant. Punkt zborny. Układ ich głównego celu.
Wykonał w ciasnej przestrzeni kilka ćwiczeń. Czuł, że inaczej zaśnie i
nigdy nie da rady wskoczyć Hitlerowi do ogródka. Rozprostował ręce,
poruszył kilka razy szyją. Kręcąc głową, spojrzał na resztę kawalerii
powietrznej wiezionej w stu trzydziestu dwóch śmigłowcach typu Huey.
Osłaniały ich Cobry, czterdzieści maszyn wyposażonych w szybkostrzelne
działka.
Wydawało mu się, że huk tylu dziesiątków silników musi dolatywać aż do
Berlina, ale szybko dał spokój tej myśli.
Rzut oka przez osłonę kabiny pilotów uświadomił mu, że Pas de Calais
zostało już skąpane w ogniu. Na nieduży skrawek francuskiej ziemi
zrzucono tyle materiałów wybuchowych, że na zdrowy rozum tylko pchły
mogły tam ocaleć. W Anglii słyszało się głosy, że Ike na pewno zrzuci na
Szwabów bombę atomową, ale Amundson nie przypuszczał, aby tak miało
się stać. Nie zostali wyposażeni do walki w terenie skażonym.
Zresztą to i tak nie powstrzymałoby nazistów. Ich propaganda powtarzała
od dłuższego czasu, że Niemcy tylko czekają na inwazję i tym samym na
pretekst, aby zniszczyć alianckie siły własnymi atomówkami. Amundson
spojrzał ponownie na przesuwającą się w dole flotę. Tyle dobrego, że jego
jednostka była zapewne zbyt małym zgrupowaniem, aby opłacało się
używać przeciwko niej podobnej broni.
Nie, na nich Niemcy skierują raczej swoje odrzutowce.
Zresztą pieprzyć ich.
Domyślał się, że te same wątpliwości trawią każdego żołnierza biorącego
udział w operacji. Eisenhower też najpewniej nie był od nich wolny.
Dzięki przejściu niby wiedzieli bardzo wiele, ale nadal istniało sporo
zagadek.
Była wszakże jedna osoba, który zdawała się w ogóle nie przejmować.
Siedziała dokładnie przed nim. Była cywilem, ale wąchała proch więcej
razy niż ktokolwiek z nich. Może nawet więcej niż wszyscy razem wzięci.
Amundson znał paru gości, którzy walczyli wcześniej na Pacyfiku, ale
prawie nikt z Siód-
20
mej nie strzelał jeszcze w prawdziwym boju. Pod ogniem też jeszcze nie
byli.
Ćwiczyli jednak, jak umieli najlepiej. W trakcie szkolenia poznali też
przebieg tamtego Dnia D, który miał miejsce w alternatywnym świecie.
Trudny do zrozumienia paradoks. Dzięki temu Amundson wiedział, że
jeśli trafią na pastwisko z krowami, nie będzie ono zapewne zaminowane.
Jeśli zaś zwierzaki będą ciągle zwracać głowy w kierunku żywopłotów
obok pastwiska, należy przypuszczać, że skryli się tam Niemcy. No i
otrzymali najlepsze wyposażenie. Biedni piechociarze w barkach
desantowych Higginsa nie mieli ani pozwalających widzieć w ciemności
gogli, ani kombinezonów z indywidualnymi pancerzami. Nadal używali
też starych Ml Garand zamiast nowoczesnych karabinków z wyrzutnikami
granatów.
Niemniej ani trening, ani świadomość, że tworzą największy zebrany
kiedykolwiek oddział kawalerii powietrznodesan-towej, nie
zagwarantowały najważniejszego. Amundson ciągle nie był pewien, jak się
zachowa, gdy kule zaczną świszczeć mu nad głową. Czy nie zastygnie w
przerażeniu w strefie lądowania? Czy nie zawiedzie swoich ludzi? Czy nie
wyjdzie na tchórza w oczach tej kobiety, która wydawała się całkiem
spokojna, chociaż już za kilkadziesiąt minut mogli wszyscy zginąć?
Śmigłowiec skręcił gwałtownie, gdy przez ciemne niebo na północy
przemknęły jasne linie. Strzelali do nich smugowymi. Tylko skąd?
Podobno siły powietrzne miały cofnąć wszystko na ziemi do epoki
kamienia łupanego.
Wyciągnął szyję, aby spojrzeć na resztę formacji podążającej za maszyną
prowadzącą. Słyszał, jak drugi pilot podawał przez radio szacowaną
pozycję baterii przeciwlotniczej, i oczekiwał, że kilka śmigłowców z
działkami zaraz się nią zajmie, ale cała grupa trzymała szyk i nie zmieniała
kursu.
Flota została już w tyle. W dole przesuwało się teraz tylko skąpane w
blasku księżyca morze.
- Linia brzegowa za pięć minut - rozległ się w słuchawkach głos pilota.
21
Amundson spojrzał na południe. Cztery Cobry wysforowały się naprzód,
aby oczyścić teren lądowania. Gdy zerknął znowu na kobietę, rozmawiała
z Gadsdenem. A dokładniej on krzyczał jej coś do ucha. Uśmiechnęła się i
pokiwała głową.
Amundson poczuł przelotne i irracjonalne ukłucie zazdrości. Zdusił je
powoli, z pełną świadomością. Nie chodziło o dziewczynę. Kilka razy
przespali się w Londynie i pokazała mu wtedy rzeczy, które wcześniej nie
wydawały mu się nawet możliwe. Nie byłyby zresztą, gdyby nie jego
obecna dobra kondycja. Wyjaśniła mu jednak wtedy dobitnie, że zależy jej
tylko na seksie i nie chce niczego więcej. Nawet przytulania. Gdy kilka
razy mimo wszystko próbował, pakowała się po prostu na niego, by po
ostrym pieprzeniu zaraz zasnąć.
Gdy wspomniał o tym swoim najlepszym kumplom, porucznikom Savo i
Lobesowi, ci spojrzeli na niego, jakby właśnie wygrał derby Kentucky.
Trochę go to nawet zirytowało, że niczego nie rozumieli i mieli go prawie
za wariata.
Julia Duffy była sławna. I piękna. Plotki głosiły, że była też bogata jak
Rockefeller. Jeśli jemu nie jest z nią dobrze w łóżku, Savo i Lobes chętnie
zgłoszą się na ochotnika. Ostatecznie okazała się dość dobra dla
prezydenta Stanów Zjednoczonych, nie szkodzi, że przyszłego; kim oni
byli, aby jej odmówić?
Amundson zorientował się, że ciągle patrzy na dziewczynę. Tuż zanim ich
oczy się spotkały, z niejakim poczuciem winy odwrócił głowę.
Julia trąciła go nogą. Gdyby nie gruby kombinezon, zapewne byłoby to
nawet bolesne.
- Będzie dobrze, poruczniku - krzyknęła poprzez hałas. -Pożrecie tych
dupków na surowo. Garry, kurwa, Owenl - przypomniała nieoficjalne
zawołanie bojowe Siódmej Kawalerii, zaczerpnięte z tytułu dawnej
piosenki marszowej.
- Garryowen! - odpowiedzieli jej i zanieśli się śmiechem. Amundson też
się uśmiechnął, chociaż nadal czuł wzbierające mdłości.
* *
22
Jakieś trzy miesiące po odbiciu Hawajów przez aliantów Julia dostała
paczkę. Przyszła na adres redakcji „New York Timesa". Dziennikarka była
już wtedy od kilku tygodni w domu. Po rzezi na Oahu przełożeni wymusili
na niej urlop. Ku powszechnemu zdumieniu nie sprzeciwiała się.
Była jeszcze wtedy z Danem, który jednak wyjechał akurat do Strefy. Nie
zadała sobie trudu, aby zadzwonić do niego i dać znać, że wróciła. Przez
większość czasu nie trzeźwiała.
Zdołała odwiedzić rodzinę Rosanny i przez trzy godziny w ich
towarzystwie czuła się prawie jak człowiek. Skończyło się, gdy Poppi Ugo
wyciągnął album i kazał jej oglądać wszystkie zdjęcia Rosanny, jakie tylko
mieli. Zanosząc się histerycznym płaczem, wypiła prawie trzy czwarte
butelki grappy i padła na posłanie. Obudziła się o trzeciej nad ranem, cała
drżąca. Gdy zwymiotowała na kołdrę, zebrała się czym prędzej i
wymknęła z domu, zostawiając dwadzieścia dolarów na pralnię
chemiczną. Dopiero kilka godzin później przypomniała sobie, że tutaj nie
wynaleziono jeszcze prania na sucho.
Wróciła, aby przeprosić, ale rodzina Natoli nie chciała nawet słuchać.
Próbowali namówić ją, aby została na kolejny obiad złożony ze stu
osiemdziesięciu ośmiu dań. Ledwo się wymówiła i czym prędzej uciekła.
Czuła, czym by się to skończyło. Następnym razem usłyszała o nich
dopiero przy okazji paczki.
Dział korespondencji dostawał co tydzień tysiące przesyłek adresowanych
do niej. Były wśród nich listy od żołnierzy, o których pisała, słodkie
wypieki od ich matek, rysunki i szkice od dziewczynek, które chciały w
dorosłym życiu zostać kimś takim jak ona. Zdarzały się też groźby od
zwolenników byłego dyrektora FBI, który winił ją za przerwaną karierę,
oraz wszelkiej maści szaleńców, którzy jej po prostu nie trawili. Była ich
cała masa. Niektórzy pracowali nawet dla tej samej gazety co ona.
Paczka od rodziny Rosanny przeleżała ze dwa tygodnie na biurku, zanim
Julia zdecydowała się cokolwiek z nią zrobić.
23
Nie chcąc ryzykować sceny na oczach kolegów, zabrała ją do domu. I na
blisko miesiąc upchnęła w szafce.
Pewnego dnia zafundowała sobie w końcu piętnastogodzin-ną sesję z
butelką, po czym sięgnęła po przesyłkę. Dwie filiżanki czarnej kawy
pozwoliły jej przeciąć sznurki bez straty palca.
Nie miała pojęcia, co może ją czekać. Gotowa była sądzić nawet, że Natoli
przysłali jej kołdrę do wyczyszczenia. Gdy wysypała zawartość grubej,
wyściełanej koperty na kastylijski stolik do kawy, zdołała tylko jęknąć coś
zduszonym głosem i zaraz wymiotło ją do łazienki.
Chrapiący w łóżku mężczyzna nie obudził się, nawet gdy zwymiotowała
wszystkie drinki i przekąski z tego dnia. Zaczerpnęła kilka łyków wody
prosto z kranu i pomyślała o prysznicu, ale to pewnie wyrwałoby dupka z
pościeli ze snu.
Chwiejnym krokiem wróciła do obszernego salonu i spojrzała na to, co
było w przesyłce: osobisty flexipad Rosanny i z tuzin podłużnych
nośników pamięci, tradycyjny notatnik w skórzanej okładce, jedwabna
chusta Hermesa, nieco biżuterii, imitacja torebki Bordigioniego, zegarek,
niewielka kartka papieru, kilka kosmetyków.
Stała nad tymi ponurymi pamiątkami przez dłuższą chwilę, a jej żołądek
co rusz ponownie się buntował. Próbowała zebrać myśli, ale umysł zdawał
się odmawiać współpracy. Dopiero po kilku minutach wzięła do ręki
dołączoną do przedmiotów kartkę.
Był to list od ciotki Tuli. Napisany dużymi, zamaszystymi literami.
Kochana Julio.
Kapitan Schapelli z armii był tak miły, że przyniósł nam dzisiaj wielki
karton z osobistymi rzeczami Rosanny, które znaleziono na Hawajach.
Ukryła je w swoim mieszkaniu i dołączyła do nich testament. Podobno
Japończycy zabili tam wszystkich, ale tego nie znaleźli. Kapitan
24
Schapelli, uprzejmy młody człowiek, chociaż Żyd, nalegał, abyśmy
wysłali to Tobie. Jest Twoim wielbicielem. W pudle zostało jeszcze wiele
rzeczy, których nie wysyłamy, bo sama wiesz, ile teraz kosztuje poczta.
Kapitan Schapelli powiedział, że jest tam i sporo dla ciebie. Mamy
nadzieję, że zagościsz u nas znowu na obiedzie, wtedy będziesz mogła
wziąć z rzeczy po naszej małej Rosie, co tylko zapragniesz. Napisz proszę
albo zadzwoń.
Z wyrazami miłości i najlepszymi życzeniami ,..
"C. Tula
Osiem miesięcy później Julia siedziała oparta o ściankę oddzielającą
kabinę ładunkową śmigłowca od kokpitu. Miała wziąć udział w
pierwszym prawdziwym ataku Siódmej Kawalerii od czasu, gdy żołnierze
tej formacji ścigali Pancho Villę.
Poprawiła ochraniacz ramienia, gdy kapral Gadsden wykrzyczał jej do
ucha coś o dwóch barmankach, które wypieprzył parę tygodni wcześniej.
Co za kutas, pomyślała, ale uśmiechnęła się tylko i pokiwała głową.
Jej tytanowy pancerz dawno powinien już trafić do wyspecjalizowanego
serwisu, jednak w tej sytuacji łatała go tylko bez końca reaktywnymi
panelami i płytami kupionymi, pożyczonymi albo ukradzionymi innym
reporterom, którzy nie palili się na pierwszą linię tak jak ona. Tylko
główne osłony były całkiem nowe, a to dzięki Rosannie, która zostawiła
przyjaciółce większość prawie nie używanego wyposażenia.
Na ustach Julii zagościł na moment smutny uśmiech.
Ciągle się o mnie troszczysz, kochana...
- Dziesięć minut do desantu - zachrypiał w słuchawkach głos pilota.
Amundson powtórzył komunikat i uniósł obie ręce. Pozostali pokiwali
głowami.
Julia widziała, że młody oficer stara się zapanować nad zdenerwowaniem.
Skłonna była przypuszczać, że nie tyle boi się
25
śmierci, ile przeraża go perspektywa, że coś spieprzy i zawiedzie swoich
ludzi. W sumie był miłym dzieciakiem. Spędzili nieco czasu razem w
Londynie. Trochę nazbyt się do niej kleił, ale i tak wytrwała z nim dłużej
niż z kimkolwiek innym po śmierci Dana.
A teraz ten biedak robił w gacie.
- Będzie dobrze, poruczniku - krzyknęła poprzez hałas. -Pożrecie tych
dupków na surowo. Garry, kurwa, Owen!
Wykonała gest, jakby ściskała coś w powietrzu przed sobą. Pozostali
podjęli okrzyk ze śmiechem.
Nadeszła pora na ostatnią kontrolę sprzętu. Julia też wykonała po kolei
szereg rutynowych czynności. Program testujący sprawdził wszystkie
systemy jej kombinezonu. Większość była aktualnie nieczynna z braku
bojowej sieci łączności pokrywającej obszar walki. Wyjęła z pochwy nóż.
Węglowe ostrze pobłyskiwało matową czernią, ale było ostrzejsze niż
brzytwa. Włączyła kamerę Sony z czterema pustymi jeszcze modułami
pamięci. To też zawdzięczała Rosannie. Miała dość miejsca na dwa dni
filmowania. Jej pakiet medyczny był osobliwym połączeniem typowego
zestawu z dwudziestego pierwszego wieku, produktów Advanced
Technologies ze Strefy i miejscowych środków zorganizowanych tu i
ówdzie.
Spośród wszystkiego, co jej kiedyś wszczepiono, obecnie działał już tylko
implant antykoncepcyjny, którego nie mogła zresztą wyłączyć. Ale kto
mógł przewidzieć...? Gdyby dostała, nie mogła liczyć na miłosierne
działanie anestetyku. Tak jak wszyscy zwijałaby się z bólu i wołała
sanitariusza z morfiną.
- Pięć minut.
Amundson wykonał ten sam gest co wcześniej, tyle że teraz z użyciem
tylko jednej ręki. Z zewnątrz doleciał ich ostry zapach spalenizny. Jeden z
żołnierzy, szeregowy Steve Murphy, spytał, co to u diabła jest.
- Spokojnie - odparła Julia. - Nauczcie się uwielbiać zapach napalmu o
poranku.
Po chwili przewróciła oczami. Nikt nie zrozumiał aluzji.
- To robota sił powietrznych - wyjaśniła. - Mieli zaorać całą okolicę. To, co
czujecie, to smażeni naziści. Z chrupką skórką.
Gadsden parsknął. Murphy musiał chyba zastanowić się chwilę, nim coś
pojął, i pokiwał głową.
Śmigłowiec skręcił w prawo, zmniejszył szybkość i zaczął się zniżać.
- Właśnie minęliśmy punkt rozproszenia - zameldował pilot.
Od tej chwili piloci mieli polegać na mapach i własnym rozeznaniu terenu.
Byli już bardzo blisko. Strzelec w drzwiach przeładował osadzony tam
karabin kalibru .30. Amundson ogarnął spojrzeniem przygotowujący się do
desantu pododdział. Podobnie jak inni, Julia zaciągnęła mocniej zapięcie
pod brodą i ciaśniej przymocowała plecak.
Cobry przemknęły obok. Julia czekała na warkot ich działek i świst
odpalanych rakiet.
- Wpiąć magazynki i przeładować - zawołał Amundson dwie minuty przed
desantem, gdy ciemne korony drzew przesuwały się tuż pod płozami
maszyn.
Żołnierze sięgnęli po metalowe pojemniki z nabojami i z trzaskiem
ulokowali je pod zamkami broni. Julia zrobiła to samo i tak samo
przeładowała, wprowadzając pierwszy nabój do komory. Po Hawajach
zdecydowała się używać zawsze tej samej broni co żołnierze, którym
towarzyszyła.
Była to już wyłącznie broń współczesna. Poza małymi ilościami
oryginalnej amunicji, którą zachowano do celów badawczych, nie zostało
nic z tego, co przywieźli ze sobą z przyszłości. Cała piechota morska ze
Strefy i niektóre oddziały współczesnych używały takich właśnie,
wyprodukowanych już na miejscu karabinków, jak te M4, kopie produktu
Colta, który zdołał już kiedyś przysporzyć światu męczenników.
Dopasowała gogle, spojrzała na żołnierzy Amundsona i pomyślała, że tak
naprawdę trudno byłoby ich teraz odróżnić od chłopaków, z którymi była
za młodu w Jemenie. Gdyby jeszcze
26
27
zamienić ich oliwkowe battledressy na pustynne mundury z kamuflażem
typu MARPAT, byliby identyczni. Mieli ochraniacze na kolanach i
łokciach, plecaki o kształcie wielbłądzich garbów, bojowe gogle i uprząż
zrobione według wzorów, które wyprzedzały ich czasy o całe
dziesięciolecia.
Siódma Kawalerii, obecnie wchodząca w skład Pierwszej Dywizji
Kawalerii Powietrznej, składała się jednak w całości ze współczesnych, co
musiało oznaczać pewne różnice. Ani w tym, ani w żadnym innym
śmigłowcu nie było żadnego Afroamery-kanina. Ani żadnej kobiety,
oprócz Julii.
- Trzydzieści sekund! - wrzasnął Amundson.
- Lewa czysta - zawołał pierwszy pilot.
- Prawa wolna - dodał strzelec przy drzwiach.
Świat pozieleniał, gdy Julia włączyła gogle. Opadali szybko na wielkie
pastwisko, na którym pasły się dziesiątki biało--czarnych krów. Widoczne
w jadeitowo-cytrynowyeh barwach zwierzęta rozpierzchły się w panice.
Sterowana przewodowo rakieta, niewielka i krótka SS-11, przemknęła w
górę i detonowała pośród gromady dębów, gdzie chwilę potem doszło do
eksplozji wtórnych. Noc jeszcze bardziej pojaśniała. Śmigłowiec zawisnął
nad strefą lądowania i Julia wstała. ,. '
- Dalej! - krzyknął Amundson.
2
Dzień D plus 2.5 maja 1944 roku Specjalna Strefa Administracyjna,
Kalifornia
Powrót smogu do Los Angeles to naprawdę było coś.
Chociaż „powrót" to nie było właściwe słowo. Dla większości
mieszkańców Kalifornii to zjawisko stanowiło całkowitą nowość. Gdy
Kolhammer zjawił się tu w połowie czterdziestego drugiego roku,
powietrze w dolinie San Fernando było tak czyste, że zbyt głęboki oddech
mógł się okazać groźny dla zdrowia. Teraz i to się zmieniło.
Oczywiście nadal nie była to rakotwórcza zawiesina, którą pamiętał ze
swoich czasów, ale z okien samolotu bez trudu można było dostrzec
unoszącą się nad górami na wschodzie brunatną mgiełkę i zamazaną linię
horyzontu nad oceanem. Mimo to admirał odetchnął głęboko. Jego stare
płuca nadal uznawały to powietrze za dobre.
Pomyślał, że może po wojnie uda się nieco zwolnić z rozwojem i sprawy
jednak potoczą się inaczej. Niektórzy już teraz czynili starania, aby tak
właśnie się stało. W Berkeley poznał kilku bystrżaków, którzy zgłębiali
tajniki zimnej fuzji, słyszał też o małej, ale wiele znaczącej grupie
wpływowych osób w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Mieli zamiar
zrobić, co w ich mocy, aby Stany nie popadły w zależność od saudyjskiej
rodziny królewskiej.
Podczas rzadkich wypraw do LA zawsze zauważał jakiś nowy znak
powrotu przyszłości. Ostatnio był to billboard re-
29
klamujący pieluszki jednorazowe. Wcześniej zdarzyło mu si^ trafić na
restaurację, która oferowała „dania tylko z mikrofalówki". Jego zdaniem
niemądrze. Chwilami miał wrażenie, jakby gospodarka już zaczęła
przestawiać się na powojenne tory. Mimo pierwszeństwa, które miała
produkcja dla wojska, niektórzy znajdowali wolne surowce i moce
przerobowe i brali się do wytwarzania dóbr konsumpcyjnych w rodzaju
pralel automatycznych i miotających grzankami tosterów. Na razie nie
było ich wiele, ale to tylko podsycało ssanie na rynku. Każdą nowość
witano wręcz histerycznie. Admirał przeczyta! gdzieś, że pięćset
pierwszych kolorowych odbiorników telewizyjnych, wyprodukowanych
tytułem „eksperymentu" przez General Electric, znalazło nabywców,
zanim jeszcze zjechało ze specjalnej linii montażowej. Mimo że na razie
odbiorniki te nie miały jeszcze czego odbierać.
Wszystkie firmy z listy pięciuset największych przedsiębiorstw w Stanach
otworzyły swoje oddziały albo przedstawicielstwa w Strefie. Niektóre, jak
GE czy Boeing, czerpały teraz zyski ze swoich „przyszłych" osiągnięć.
Inne wyrosły podczas zamieszania panującego w pierwszych miesiącach
po przeniesieniu. Niczym wielogłowe hydry zgromadziły szybko takie
bogactwa, że miały obecnie dość środków na skuteczną obronę swych
wątpliwych zwykle roszczeń do rozmaitych patentów i produktów. Prym
wiodły wśród nich Slim Jim Enterprises oraz McClintock Investments.
Pieniądze płynęły do Strefy wartkim strumieniem, głównie zresztą poprzez
miejscową giełdę, oddział giełdy nowojorskiej. Było ich tyle, że władze w
Waszyngtonie uznały w pewnej chwili za stosowne zahamować nieco ten
proces, aby nie zagroził równowadze gospodarczej całego kraju.
Przedziwne były skutki zastosowania wiedzy historycznej do
przewidywania przyszłości.
- Dolać, admirale?
Jakimś cudem Kolhammerowi udało się nie podskoczyć. Pani marynarz
podeszła do niego bezszelestnie.
Zamieszał resztki zimnej kawy w kubku. Niecałe dwa lata temu zabrał go
W cyklu „Oś czasu" ukazały się: WYBÓR BRONI WYBÓR CELÓW OSTATECZNY CEL Przekład Radosław Kot REBIB DOM WYDAWNICZY REBIS Poznań 2008 Tytuł oryginału The Finał Impact Copyright © 2007 by John Birmingham AU rights reserved Copyright © for the Polish edition by REBIS Publishing Houae LttL Poznań 2008 Redaktor -t. Anna Poniedziałek "'"-*" Projekt okładki, opracowanie graficzne i ilustracja na okładce Zbigniew Mielnik Wydanie I ISBN 978-83-7510-118-8 Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o. ul. Żmigrodzka 41/49,60-171 Poznań teL 061-867-47-08, 061-867-81-40; fax 061-867-37-74 e-mail: rebis@rebis.com.pl www.rebis.com.pl Tototk&uk Akapit, Poznań, ul. Czernichowska 50B, tel. 0-61-879-38-88
Dla Rosie i Nagusa MacKayów, sąsiadów przyjaciół, którzy byli dla mnie wielką pomocą podczas gonitwy przed terminem oddania tekstu Dramałis personae Siły sprzymierzonych - postaci pierwszoplanowe Generał Henry H. Arnold (Hap) - US Army, dowódcą Army Air Force Winston Churchill - premier Wielkiej Brytanii John Curtin - premier Związku Australijskiego Generał brygady Dwight D. Eisenhower - US Army, szef Oddziału Planów Wojennych Sztabu Generalnego, w czerwcu 1942 mianowany dowódcą sił amerykańskich na europejskim teatrze działań wojennych Admirał Ernest J. King - US Navy, głównodowodzący floty amerykańskiej i szef operacji morskich Admirał Philip Kolhammer - US Navy, dowódca Grupy Uderzeniowej, Komendant Specjalnej Strefy Administracyjnej w Kalifornii Generał Douglas MacArthur - US Army, dowódca sił sprzymierzonych na obszarze południowo-zachodniego Pacyfiku z kwaterą główną w Brisbane w Australii Generał armii George C. Marshall - US Army, przewodniczący Połączonego Komitetu Szefów Sztabów Prezydent Franklin D. Roosevelt - trzydziesty drugi prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki Wiceadmirał Raymond A. Spruance - US Navy, dowódca połączonych sił Floty Pacyfiku Henry Stimson - sekretarz wojenny rządu Stanów Zjednoczonych
7 Siły sprzymierzonych - pozostałe postaci Sierżant Adam Denny - Oddziały Zwiadu Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych Bosman Roy Flemming - RAN, okręt podwodny HMAS Havoc Major Margie Francois - US Marinę Corps, lekarz polowy i dowódca korpusu medycznego Wielonarodowych Sił Komandor porucznik Conrad Grey - RAN, pierwszy oficer na HMAS Havoc Generał Leslie Groves - szef projektu Manhattan Komandor Karen Halabi - Royal Navy, dowódca brytyjskiego kontyngentu, zastępca dowódcy Wielonarodowych Sił, dowódca HMS Trident Starszy sierżant Aubrey Harrison - 82. MEU Komandor podporucznik Marc Howard - oficer wywiadu na HMS Trident Major Paweł Iwanow - Federacja Rosyjska, oficer Specnazu oddelegowany wcześniej do US Navy SEAL Generał J. L. Jones - US Marinę Corps, dowódca 82. Marinę Expeditionary Unit Komandor porucznik Mikę Judge - US Navy, dowódca USS Hillary Clinton Kicji - koriacki przewodnik majora Iwanowa Kapitan Willy Liao - US Navy, adiutant admirała Kolhammera Kapitan Amanda Lohrey - RAN, oficer wywiadu na HMAS Havoc Komandor podporucznik James McTeale - pierwszy oficer na HMS Trident
Bosman Eddie Mohr - oddelegowany do Sił Pomocniczych, Specjalna Strefa Administracyjna Kapitan Jurgen Muller - Deutsche Marinę, oddelegowany do Działu Operacji Specjalnych Kapitan marynarki Rachel Nguyen - Royal Australian Navy, oficer łącznikowy wywiadu Wielonarodowych Sił w dowództwie sił południowo-zachodniego Pacyfiku 8 Starszy bosman Vincente Rogas - US Navy SEAL ->¦ - Sierżant Arthur Snider - US Marinę Corps, czasowo 1. Dywizja Starszy sierżant Vivian Richards St Clair - brytyjski kontyngent SAS Kapitan Colin Steele - US Navy, dowódca JDS Siranui Podpułkownik Nancy Viviani - szef produkcji admirała Kolhammera Komandor Jane Willet - Royal Australian Navy, dowódca HMAS Havoc Jego Wysokość kapitan Harry Windsor, dowódca brytyjskiego kontyngentu SAS, dowódca oddziału szkolnego Niemieccy dowódcy Reichsmarschall Hermann Goering - naczelny dowtódcaijłft- waffe Reichsfiihrer Heinrich Himmler - dowódca SS ,. . Reichschancellor Adolf Hitler Generał Karl Oberg - dowódca SS w Paryżu Albert Speer - minister uzbrojenia i przemysłu wojennego Generał Kurt Zeitzler - szef sztabu Wehrmachtu Inne postaci (niemieckie) Pułkownik Paul Brasch - inżynier, Specjalne Projekty Rzeszy Pułkownik Otto Skorzenny - członek ochrony Hitlera Japońscy dowódcy
Kapitan Jisaku Hidaka - IJN, gubernator wojskowy Hawajów Generał Horoshi Oshima - japoński ambasador w Niemczech 9 Major Masahisa Lemura - Eskadra do Zadań Specjalnych „Boska Burza" Sapporo Wielki Admirał Isoroku Yamamoto - głównodowodzący Połączonej Floty Porucznik Sęki Yukio - dowódca Eskadry do Zadań Specjalnych, Karoliny ZSRR - postaci pierwszoplanowe Ławrientij Pawłowicz Beria - szef NKWD Wiaczesław Michajłowicz Mołotow - minister spraw zagranicznych Josif Wissarionowicz Stalin - pierwszy sekretarz KPZR Różne postaci James Davidson - wcześniej starszy marynarz z USS Astoria, obecnie zastępca dyrektora i główny udziałowiec Slim John Enterprises William Donovan - szef Biura Służb Strategicznych Julia Duffy - dziennikarka i korespondent wojenny „New York Timesa" wcielona do 82. MEU Lord Halifax - brytyjski ambasador w USA Sir Leslie Murray - oficer łącznikowy oddelegowany przez Churchilla na Hawaje Maria 0'Brien - prawnik, wcześniej kapitan US Marinę Corps z 82. MEU Paul Robertson - prywatny sekretarz Johna Curtina William Stephenson - osobisty przedstawiciel Churchilla w USA Niektóre stosowane w książce nazwy i skróty Army Air Force - lotnictwo wojsk lądowych USA, poprzednik US Air Force HIJMS (His Imperial Japanese Majesty's Ship) - Okręt Jego Wysokości
Cesarza Japonii (Cesarska Flota Japonii) HMAS (Her/His Majesty's Australian Ship) - Australijski Okręt Jej/Jego Królewskiej Mości (marynarka wojenna Australii) HMS (Her/His Majesty's Ship) - Okręt Jej/Jego Królewskiej Mości (brytyjska marynarka wojenna) Imperial Japanese Navy - Cesarska Flota Japonii, nazwa stosowana do 1945 roku Japanese Marinę Self Defence Force - Marynarka Wojenna Japońskich Sił Samoobrony, nazwa stosowana od 1956 roku JDS (Japanese Defence Ship) - Okręt Japońskich Sił Samoobrony MEU (Marinę Expeditionary Unit) - Oddział Ekspedycyjny Korpusu Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych RAF (Royal Air Force) - Królewskie Siły Powietrzne (lotnictwo Wielkiej Brytanii) Royal Australian Navy - Królewska Australijska Marynarka Wojenna Royal Navy - Królewska Marynarka Wojenna (brytyjska) SAS (Special Air Service) - brytyjskie oddziały do zadań specjalnych US Army - Armia Stanów Zjednoczonych 11 US Marinę Corps - Korpus Piechoty Morskiej Stanów Zjednoczonych US Navy - Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych US Navy SEAL (SEa-Air-Land) - oddziały do zadań specjalnych Marynarki Wojennej Stanów Zjednoczonych USS (United States Ship) - Okręt Stanów Zjednoczonych Prolog Boie Narodzenie 1942 roku
HMAS Havoc, 210 mil morskich im południowy wschód od Wysp Kurylskich Kapitan Jane Willet miała wrażenie, że obudziła się, zanim jeszcze zabrzmiał brzęczyk przy drzwiach jej kabiny. Chyba zaczynam gonić w piętkę, pomyślała. Od dwóch tygodni sypiała niczym zając na miedzy. Minęły dni, kiedy w każdej chwili mogła liczyć na dawkę środka stymulującego z implantu. Większość tego, co kiedyś uważała za trwały element codzienności, zniknęła. W tym przyjaciele i rodzina. I jeszcze sześć setek kanałów telewizyjnych, nawet jeśli jeden był gorszy od drugiego. Oraz tajska kuchnia i łatwa w stosowaniu antykoncepcja. Brzęczyk rozległ się ponownie. - Wejść - wykrakała. Musiała odkaszlnąć. - Proszę - dodała po chwili. Drzwi odsunęły się i do kabiny zajrzała jedna z podwładnych Willet. - Przepraszam, pani kapitan, ale pierwszy mówi, że znowu mamy kontakt. Sądzi, że wolałaby pani być na mostku. - Dziękuję, Bec. Willet usiadła i przesunęła dłonią po włosach, zbierając grube i rozwichrzone kosmyki, które sięgały już jej ramienia, w praktyczny koński ogon. Ściągnęła go frotką. Bec weszła 13 tymczasem do kabiny i wydusiła z ekspresu kubek kawy. Były to ostatki pokładowego zapasu porządnej My. - A, dziękuję - powiedziała Willet, przyjmując kubek. -Królewski dar. - Upiła łyk. Podziałało, jakby kofeina podążyła prostą drogą od razu do kory mózgowej. Młoda Sparrow zawsze parzyła świetną kawę.
Rany, ale będzie mi tego brakowało, gdy ta resztka się skończy, pomyślała Willet. Ciekawe, ile czasu będzie musiało minąć po wojnie, zanim ktoś znowu sprowadzi jakąś włoską mieszankę. - Powiedz pierwszemu, aby na razie trzymał ręce przy sobie - poleciła. - Za dwie minuty tam będę. Niech tylko włożę spodnie... - Aye, pani kapitan. Bec wyszła natychmiast, zamykając za sobą drzwi. Willet upiła znowu łyk kawy, która była ciepła, ale nie gorąca. Nie parzyła. Potem odstawiła kubek na stolik obok koi i sięgnęła po batonik energetyzujący, współczesnej już, niestety, produkcji. Odwinęła woskowany papier i z całkowitą obojętnością zaczęła przeżuwać jedyne możliwe w tej sytuacji śniadanie. Równocześnie wkładała szary, bojowy kombinezon. W pewnej chwili zerknęła na zegarek. Była czwarta trzydzieści czasu miejscowego. Spała niecałe dwie godziny. Spłukawszy ostatni kęs batonika kawą, wzięła flexipad i opuściła swą jedyną oazę prywatności. Może i symboliczną, ale zawsze. Z osobistych przedmiotów miała tu tylko kilka książek, parę czarno-białych fotografii mostu nad Zatoką Sydney i akwarelkę namalowaną przez ojca w dwudziestym pierwszym wieku. Przedstawiała wznoszący się przy plaży dom rodziców. Świat służbowy zaczynał się zaraz za progiem. Do centrali miała tylko piętnaście metrów i zjawiła się tam przed upływem obiecanych dwóch minut. - Kapitan na mostku! 14
- Poniekąd - mruknęła. - Panie Grey, słyszałam, że znowu złapaliśmy ich za fraki? Porucznik komandor Conrad Grey odsunął się od rzędu płaskich ekranów, ustępując jej miejsca, i kiwnął głową. Dostrzegła, że jest bardzo przejęty, podobnie jak i pozostali obecni w centrali. - Morze uspokoiło się trochę, szefie. Dostajemy czyste odczyty, najlepsze od trzech dni. Można powiedzieć, że złapaliśmy ich nie tyle za fraki, ile za jaja. Trzeba tylko szarpnąć... Willet spojrzała na główny ekran. Kiedyś przeprowadzaliby całą akcję z bezpiecznej odległości, ale przy tej pogodzie i bez wsparcia satelitów musieli podejść na sześć tysięcy metrów do celu, aby skorzystać z własnych systemów rozpoznawania. A podchodzenie tak groźnej zwierzyny jak niszczyciel stealth typu „Sartre" przypominało wpełzanie do gniazda żmij. Przynajmniej tak byłoby w normalnych okolicznościach. Wiele jednak wskazywało na to, że Dessaix nie był obsadzony przez pierwotną załogę. Los większości tych ludzi pozostawał nieznany, chociaż znając metody nazistów, można było się go domyślać. Niemcy przejęli okręt, gdy załoga była jeszcze nieprzytomna po przejściu i nie miała żadnej szansy stawić oporu. Jeśli niektórzy jej członkowie jeszcze żyli, najpewniej dogorywali w celach Gestapo gdzieś w Niemczech. Willet opadła na żelowy fotel i wpatrzyła się w odczyty. Nie miała do dyspozycji porządnego obrazu wideo, tylko elektroniczne animacje opracowane komputerowo na podstawie napływających danych. Na Havocu zostało jeszcze pięć bez-załogowych samolotów zwiadowczych, jednak pogoda uniemożliwiała ich zastosowanie. Trzy dni wcześniej wiry
dwóch pacyficznych cyklonów zlały się w jeden wielki twór, który spowodował sztorm na obszarze operowania Dessaix. Tkwiący dwa tysiące metrów w głębinie okręt podwodny w ogóle tego nie odczuł, ale na górze było naprawdę ciężko. Z tego właśnie powodu co rusz tracili kontakt i dopiero gdy sztorm nieco ucichł, odczyty zaczęły się do czegokolwiek nadawać. 15 - Myślę, że niepotrzebnie się staramy, panie Grey - powiedziała Willet. - Jeszcze trochę, a matka natura załatwi to za nas. Mam wrażenie, że Dessaix ledwie daje radę. - Lepiej przesadzić, niż potem żałować - podpowiedział pierwszy oficer. - Oczywiście. Tylko głośno sobie myślę - dodała z uśmiechem i zaraz znowu spoważniała. - Uzbrojenie? Proszę potwierdzić wprowadzenie namiarów celu i stan gotowości torped. - Aye, ma'am. Potwierdzam jedno i drugie. Wyszliśmy na głębokość do strzału. - No to nie przeciągajmy. Otworzyć wyrzutnie. Wprawdzie niczego nie usłyszała ani nie poczuła, ale instynktownie wiedziała, że polecenie zostało wykonane. Jej okręt obnażył kły. - - Wyrzutnie dwa i trzy otwarte, ma'am. Willet nie wahała się ani chwili. - Ognia. - Trzecia poszła. Czwarta poszła. Czyste strzały, torpedy w wodzie. Namierzają cel. Centrum bojowe zwykle było spokojnym miejscem, ale teraz mimo obecności tuzina mężczyzn i kobiet zapadła w nim absolutna wręcz cisza.
W dawnych czasach kapitanowie okrętów podwodnych śledzili przebieg wystrzelonych torped przez peryskop. Jeszcze dwa lata wcześniej Willet używała do tego celu holobloku, w którym wszystko rysowało się wyraźnie w trójwymiarowej przestrzeni. Teraz została jej tylko komputerowa symulacja poczynań ostatnich dwóch torped typu 92, które uchowały się aż do teraz. Przyspieszyły wyraźnie i skierowały się ku sztormującej jednostce. - Przeciwdziałanie? - spytała półgłosem, chociaż nie było takiej potrzeby. Havoc był bardzo porządnie wyciszony. - Na razie nic, ma'am. Nie widzą nas. Kiwnęła głową, ale i tak przygryzła wargę. Nie miała już żadnej broni ofensywnej. Wyrzutnie i silosy były puste. Jeśli chybią, a obecna załoga niegdysiejszego francuskiego okrętu 16 umie obsługiwać jego systemy, przyjdzie im zanurkować jak najgłębiej. I to zapewne na bardzo długo. Dwa kolorowe paski ilustrujące odległość torped od celu pełzły powoli przez ekran. Gdy do przebycia zostało im jeszcze jakieś pięć milimetrów, dał się słyszeć głos operatora systemów obronnych. - Szukają nas! Poziom zagrożenia czerwony. Willet poczuła, jak serce załomotało jej w piersi, ale oficer uzbrojenia zaraz ją uspokoił: - Mamy podwójny odgłos eksplozji, szefie! Czyste trafienia. Już po nim. Załoga Willet była na tyle zdyscyplinowana, że oszczędziła sobie wiwatów. Kapitan HMAS Havoc wypowiedziała to, co należało, za nich wszystkich:
- Świetna robota, panie i panowie. Moje gratulacje - dodała cicho. Porucznik Grey wpatrywał się w ekran tak długo, aż był całkowicie pewien swego. - Będziemy szukać rozbitków, ma'am? Willet nie musiała się długo zastanawiać. - Obawiam się, że nie, panie Grey. Fale sięgają ciągle dwunastu metrów. Nie możemy ryzykować. Proszę skierować okręt na kurs powrotny do naszej sadzawki i przygotować skompresowaną wiadomość dla Pearl, San Diego i Sydney. Do wysłania, gdy będziemy w zasięgu. I niech pani Sparrow przygotuje mi gorącą czekoladę. Wracam spać. 1 Dzień D, 3 majo 1944 roku, godzina 03.00 W drodze Prowadzący śmigłowiec pomykał nad Kanałem Angielskim, wykorzystując całą dostępną moc silników. Fale przesuwały się na tyle blisko pod kadłubem, że porucznik Gil Amundson niemalże czuł opór wody i był pewien, że muszą zostawiać za sobą widoczny pośród nocy kilwater. Siedmiu ludzi z jego drużyny siedziało w milczeniu, każdy spowity we własny kokon strachu. Amundson słyszał głos sierżanta odmawiającego Zdrowaś Mario. Robił to tak szybko, jakby chciał pobić rekord. Naprzeciwko szeregowy Ciarkę stukał nerwowo obcasem o metalową podłogę maszyny. Też coraz szybciej, jakby chciał naśladować rockandrollowych perkusistów. Co jakiś czas opanowywał się i noga nieruchomiała, ale po paru chwilach zaczynał od nowa. Ci siedzący po jego bokach drzemali. Albo tylko udawali. Tak było od chwili startu. Każdy starał się zapełnić czymś tę godzinę,
która mogła być jego ostatnią. Niektórzy sprawdzali ekwipunek, a gdy skończyli, brali się do sprzętu kolegów. Inni tkwili przy oknach, patrząc na zmierzającą ku wrogiemu wybrzeżu flotę inwazyjną. Porucznik Gadsden uniósł głowę, spoglądając przez gogle Gen2 Starlite na niebo, po którym płynęły Dakoty w osłonie nocnych wersji Mustangów. Wiele holowało szybowce. Jeszcze wyżej przesunął się dywizjon odrzutowych myśliwców typu Sabre. Wszyscy zdążali w stronę Francji. 19 Amundson zmusił się, aby raz jeszcze odtworzyć w głowie plan. Szybki desant. Punkt zborny. Układ ich głównego celu. Wykonał w ciasnej przestrzeni kilka ćwiczeń. Czuł, że inaczej zaśnie i nigdy nie da rady wskoczyć Hitlerowi do ogródka. Rozprostował ręce, poruszył kilka razy szyją. Kręcąc głową, spojrzał na resztę kawalerii powietrznej wiezionej w stu trzydziestu dwóch śmigłowcach typu Huey. Osłaniały ich Cobry, czterdzieści maszyn wyposażonych w szybkostrzelne działka. Wydawało mu się, że huk tylu dziesiątków silników musi dolatywać aż do Berlina, ale szybko dał spokój tej myśli. Rzut oka przez osłonę kabiny pilotów uświadomił mu, że Pas de Calais zostało już skąpane w ogniu. Na nieduży skrawek francuskiej ziemi zrzucono tyle materiałów wybuchowych, że na zdrowy rozum tylko pchły mogły tam ocaleć. W Anglii słyszało się głosy, że Ike na pewno zrzuci na Szwabów bombę atomową, ale Amundson nie przypuszczał, aby tak miało się stać. Nie zostali wyposażeni do walki w terenie skażonym. Zresztą to i tak nie powstrzymałoby nazistów. Ich propaganda powtarzała od dłuższego czasu, że Niemcy tylko czekają na inwazję i tym samym na
pretekst, aby zniszczyć alianckie siły własnymi atomówkami. Amundson spojrzał ponownie na przesuwającą się w dole flotę. Tyle dobrego, że jego jednostka była zapewne zbyt małym zgrupowaniem, aby opłacało się używać przeciwko niej podobnej broni. Nie, na nich Niemcy skierują raczej swoje odrzutowce. Zresztą pieprzyć ich. Domyślał się, że te same wątpliwości trawią każdego żołnierza biorącego udział w operacji. Eisenhower też najpewniej nie był od nich wolny. Dzięki przejściu niby wiedzieli bardzo wiele, ale nadal istniało sporo zagadek. Była wszakże jedna osoba, który zdawała się w ogóle nie przejmować. Siedziała dokładnie przed nim. Była cywilem, ale wąchała proch więcej razy niż ktokolwiek z nich. Może nawet więcej niż wszyscy razem wzięci. Amundson znał paru gości, którzy walczyli wcześniej na Pacyfiku, ale prawie nikt z Siód- 20 mej nie strzelał jeszcze w prawdziwym boju. Pod ogniem też jeszcze nie byli. Ćwiczyli jednak, jak umieli najlepiej. W trakcie szkolenia poznali też przebieg tamtego Dnia D, który miał miejsce w alternatywnym świecie. Trudny do zrozumienia paradoks. Dzięki temu Amundson wiedział, że jeśli trafią na pastwisko z krowami, nie będzie ono zapewne zaminowane. Jeśli zaś zwierzaki będą ciągle zwracać głowy w kierunku żywopłotów obok pastwiska, należy przypuszczać, że skryli się tam Niemcy. No i otrzymali najlepsze wyposażenie. Biedni piechociarze w barkach desantowych Higginsa nie mieli ani pozwalających widzieć w ciemności
gogli, ani kombinezonów z indywidualnymi pancerzami. Nadal używali też starych Ml Garand zamiast nowoczesnych karabinków z wyrzutnikami granatów. Niemniej ani trening, ani świadomość, że tworzą największy zebrany kiedykolwiek oddział kawalerii powietrznodesan-towej, nie zagwarantowały najważniejszego. Amundson ciągle nie był pewien, jak się zachowa, gdy kule zaczną świszczeć mu nad głową. Czy nie zastygnie w przerażeniu w strefie lądowania? Czy nie zawiedzie swoich ludzi? Czy nie wyjdzie na tchórza w oczach tej kobiety, która wydawała się całkiem spokojna, chociaż już za kilkadziesiąt minut mogli wszyscy zginąć? Śmigłowiec skręcił gwałtownie, gdy przez ciemne niebo na północy przemknęły jasne linie. Strzelali do nich smugowymi. Tylko skąd? Podobno siły powietrzne miały cofnąć wszystko na ziemi do epoki kamienia łupanego. Wyciągnął szyję, aby spojrzeć na resztę formacji podążającej za maszyną prowadzącą. Słyszał, jak drugi pilot podawał przez radio szacowaną pozycję baterii przeciwlotniczej, i oczekiwał, że kilka śmigłowców z działkami zaraz się nią zajmie, ale cała grupa trzymała szyk i nie zmieniała kursu. Flota została już w tyle. W dole przesuwało się teraz tylko skąpane w blasku księżyca morze. - Linia brzegowa za pięć minut - rozległ się w słuchawkach głos pilota. 21 Amundson spojrzał na południe. Cztery Cobry wysforowały się naprzód, aby oczyścić teren lądowania. Gdy zerknął znowu na kobietę, rozmawiała z Gadsdenem. A dokładniej on krzyczał jej coś do ucha. Uśmiechnęła się i
pokiwała głową. Amundson poczuł przelotne i irracjonalne ukłucie zazdrości. Zdusił je powoli, z pełną świadomością. Nie chodziło o dziewczynę. Kilka razy przespali się w Londynie i pokazała mu wtedy rzeczy, które wcześniej nie wydawały mu się nawet możliwe. Nie byłyby zresztą, gdyby nie jego obecna dobra kondycja. Wyjaśniła mu jednak wtedy dobitnie, że zależy jej tylko na seksie i nie chce niczego więcej. Nawet przytulania. Gdy kilka razy mimo wszystko próbował, pakowała się po prostu na niego, by po ostrym pieprzeniu zaraz zasnąć. Gdy wspomniał o tym swoim najlepszym kumplom, porucznikom Savo i Lobesowi, ci spojrzeli na niego, jakby właśnie wygrał derby Kentucky. Trochę go to nawet zirytowało, że niczego nie rozumieli i mieli go prawie za wariata. Julia Duffy była sławna. I piękna. Plotki głosiły, że była też bogata jak Rockefeller. Jeśli jemu nie jest z nią dobrze w łóżku, Savo i Lobes chętnie zgłoszą się na ochotnika. Ostatecznie okazała się dość dobra dla prezydenta Stanów Zjednoczonych, nie szkodzi, że przyszłego; kim oni byli, aby jej odmówić? Amundson zorientował się, że ciągle patrzy na dziewczynę. Tuż zanim ich oczy się spotkały, z niejakim poczuciem winy odwrócił głowę. Julia trąciła go nogą. Gdyby nie gruby kombinezon, zapewne byłoby to nawet bolesne. - Będzie dobrze, poruczniku - krzyknęła poprzez hałas. -Pożrecie tych dupków na surowo. Garry, kurwa, Owenl - przypomniała nieoficjalne zawołanie bojowe Siódmej Kawalerii, zaczerpnięte z tytułu dawnej piosenki marszowej.
- Garryowen! - odpowiedzieli jej i zanieśli się śmiechem. Amundson też się uśmiechnął, chociaż nadal czuł wzbierające mdłości. * * 22 Jakieś trzy miesiące po odbiciu Hawajów przez aliantów Julia dostała paczkę. Przyszła na adres redakcji „New York Timesa". Dziennikarka była już wtedy od kilku tygodni w domu. Po rzezi na Oahu przełożeni wymusili na niej urlop. Ku powszechnemu zdumieniu nie sprzeciwiała się. Była jeszcze wtedy z Danem, który jednak wyjechał akurat do Strefy. Nie zadała sobie trudu, aby zadzwonić do niego i dać znać, że wróciła. Przez większość czasu nie trzeźwiała. Zdołała odwiedzić rodzinę Rosanny i przez trzy godziny w ich towarzystwie czuła się prawie jak człowiek. Skończyło się, gdy Poppi Ugo wyciągnął album i kazał jej oglądać wszystkie zdjęcia Rosanny, jakie tylko mieli. Zanosząc się histerycznym płaczem, wypiła prawie trzy czwarte butelki grappy i padła na posłanie. Obudziła się o trzeciej nad ranem, cała drżąca. Gdy zwymiotowała na kołdrę, zebrała się czym prędzej i wymknęła z domu, zostawiając dwadzieścia dolarów na pralnię chemiczną. Dopiero kilka godzin później przypomniała sobie, że tutaj nie wynaleziono jeszcze prania na sucho. Wróciła, aby przeprosić, ale rodzina Natoli nie chciała nawet słuchać. Próbowali namówić ją, aby została na kolejny obiad złożony ze stu osiemdziesięciu ośmiu dań. Ledwo się wymówiła i czym prędzej uciekła. Czuła, czym by się to skończyło. Następnym razem usłyszała o nich dopiero przy okazji paczki. Dział korespondencji dostawał co tydzień tysiące przesyłek adresowanych
do niej. Były wśród nich listy od żołnierzy, o których pisała, słodkie wypieki od ich matek, rysunki i szkice od dziewczynek, które chciały w dorosłym życiu zostać kimś takim jak ona. Zdarzały się też groźby od zwolenników byłego dyrektora FBI, który winił ją za przerwaną karierę, oraz wszelkiej maści szaleńców, którzy jej po prostu nie trawili. Była ich cała masa. Niektórzy pracowali nawet dla tej samej gazety co ona. Paczka od rodziny Rosanny przeleżała ze dwa tygodnie na biurku, zanim Julia zdecydowała się cokolwiek z nią zrobić. 23 Nie chcąc ryzykować sceny na oczach kolegów, zabrała ją do domu. I na blisko miesiąc upchnęła w szafce. Pewnego dnia zafundowała sobie w końcu piętnastogodzin-ną sesję z butelką, po czym sięgnęła po przesyłkę. Dwie filiżanki czarnej kawy pozwoliły jej przeciąć sznurki bez straty palca. Nie miała pojęcia, co może ją czekać. Gotowa była sądzić nawet, że Natoli przysłali jej kołdrę do wyczyszczenia. Gdy wysypała zawartość grubej, wyściełanej koperty na kastylijski stolik do kawy, zdołała tylko jęknąć coś zduszonym głosem i zaraz wymiotło ją do łazienki. Chrapiący w łóżku mężczyzna nie obudził się, nawet gdy zwymiotowała wszystkie drinki i przekąski z tego dnia. Zaczerpnęła kilka łyków wody prosto z kranu i pomyślała o prysznicu, ale to pewnie wyrwałoby dupka z pościeli ze snu. Chwiejnym krokiem wróciła do obszernego salonu i spojrzała na to, co było w przesyłce: osobisty flexipad Rosanny i z tuzin podłużnych nośników pamięci, tradycyjny notatnik w skórzanej okładce, jedwabna chusta Hermesa, nieco biżuterii, imitacja torebki Bordigioniego, zegarek,
niewielka kartka papieru, kilka kosmetyków. Stała nad tymi ponurymi pamiątkami przez dłuższą chwilę, a jej żołądek co rusz ponownie się buntował. Próbowała zebrać myśli, ale umysł zdawał się odmawiać współpracy. Dopiero po kilku minutach wzięła do ręki dołączoną do przedmiotów kartkę. Był to list od ciotki Tuli. Napisany dużymi, zamaszystymi literami. Kochana Julio. Kapitan Schapelli z armii był tak miły, że przyniósł nam dzisiaj wielki karton z osobistymi rzeczami Rosanny, które znaleziono na Hawajach. Ukryła je w swoim mieszkaniu i dołączyła do nich testament. Podobno Japończycy zabili tam wszystkich, ale tego nie znaleźli. Kapitan 24 Schapelli, uprzejmy młody człowiek, chociaż Żyd, nalegał, abyśmy wysłali to Tobie. Jest Twoim wielbicielem. W pudle zostało jeszcze wiele rzeczy, których nie wysyłamy, bo sama wiesz, ile teraz kosztuje poczta. Kapitan Schapelli powiedział, że jest tam i sporo dla ciebie. Mamy nadzieję, że zagościsz u nas znowu na obiedzie, wtedy będziesz mogła wziąć z rzeczy po naszej małej Rosie, co tylko zapragniesz. Napisz proszę albo zadzwoń. Z wyrazami miłości i najlepszymi życzeniami ,.. "C. Tula Osiem miesięcy później Julia siedziała oparta o ściankę oddzielającą kabinę ładunkową śmigłowca od kokpitu. Miała wziąć udział w pierwszym prawdziwym ataku Siódmej Kawalerii od czasu, gdy żołnierze tej formacji ścigali Pancho Villę. Poprawiła ochraniacz ramienia, gdy kapral Gadsden wykrzyczał jej do
ucha coś o dwóch barmankach, które wypieprzył parę tygodni wcześniej. Co za kutas, pomyślała, ale uśmiechnęła się tylko i pokiwała głową. Jej tytanowy pancerz dawno powinien już trafić do wyspecjalizowanego serwisu, jednak w tej sytuacji łatała go tylko bez końca reaktywnymi panelami i płytami kupionymi, pożyczonymi albo ukradzionymi innym reporterom, którzy nie palili się na pierwszą linię tak jak ona. Tylko główne osłony były całkiem nowe, a to dzięki Rosannie, która zostawiła przyjaciółce większość prawie nie używanego wyposażenia. Na ustach Julii zagościł na moment smutny uśmiech. Ciągle się o mnie troszczysz, kochana... - Dziesięć minut do desantu - zachrypiał w słuchawkach głos pilota. Amundson powtórzył komunikat i uniósł obie ręce. Pozostali pokiwali głowami. Julia widziała, że młody oficer stara się zapanować nad zdenerwowaniem. Skłonna była przypuszczać, że nie tyle boi się 25 śmierci, ile przeraża go perspektywa, że coś spieprzy i zawiedzie swoich ludzi. W sumie był miłym dzieciakiem. Spędzili nieco czasu razem w Londynie. Trochę nazbyt się do niej kleił, ale i tak wytrwała z nim dłużej niż z kimkolwiek innym po śmierci Dana. A teraz ten biedak robił w gacie. - Będzie dobrze, poruczniku - krzyknęła poprzez hałas. -Pożrecie tych dupków na surowo. Garry, kurwa, Owen! Wykonała gest, jakby ściskała coś w powietrzu przed sobą. Pozostali podjęli okrzyk ze śmiechem. Nadeszła pora na ostatnią kontrolę sprzętu. Julia też wykonała po kolei
szereg rutynowych czynności. Program testujący sprawdził wszystkie systemy jej kombinezonu. Większość była aktualnie nieczynna z braku bojowej sieci łączności pokrywającej obszar walki. Wyjęła z pochwy nóż. Węglowe ostrze pobłyskiwało matową czernią, ale było ostrzejsze niż brzytwa. Włączyła kamerę Sony z czterema pustymi jeszcze modułami pamięci. To też zawdzięczała Rosannie. Miała dość miejsca na dwa dni filmowania. Jej pakiet medyczny był osobliwym połączeniem typowego zestawu z dwudziestego pierwszego wieku, produktów Advanced Technologies ze Strefy i miejscowych środków zorganizowanych tu i ówdzie. Spośród wszystkiego, co jej kiedyś wszczepiono, obecnie działał już tylko implant antykoncepcyjny, którego nie mogła zresztą wyłączyć. Ale kto mógł przewidzieć...? Gdyby dostała, nie mogła liczyć na miłosierne działanie anestetyku. Tak jak wszyscy zwijałaby się z bólu i wołała sanitariusza z morfiną. - Pięć minut. Amundson wykonał ten sam gest co wcześniej, tyle że teraz z użyciem tylko jednej ręki. Z zewnątrz doleciał ich ostry zapach spalenizny. Jeden z żołnierzy, szeregowy Steve Murphy, spytał, co to u diabła jest. - Spokojnie - odparła Julia. - Nauczcie się uwielbiać zapach napalmu o poranku. Po chwili przewróciła oczami. Nikt nie zrozumiał aluzji. - To robota sił powietrznych - wyjaśniła. - Mieli zaorać całą okolicę. To, co czujecie, to smażeni naziści. Z chrupką skórką. Gadsden parsknął. Murphy musiał chyba zastanowić się chwilę, nim coś pojął, i pokiwał głową.
Śmigłowiec skręcił w prawo, zmniejszył szybkość i zaczął się zniżać. - Właśnie minęliśmy punkt rozproszenia - zameldował pilot. Od tej chwili piloci mieli polegać na mapach i własnym rozeznaniu terenu. Byli już bardzo blisko. Strzelec w drzwiach przeładował osadzony tam karabin kalibru .30. Amundson ogarnął spojrzeniem przygotowujący się do desantu pododdział. Podobnie jak inni, Julia zaciągnęła mocniej zapięcie pod brodą i ciaśniej przymocowała plecak. Cobry przemknęły obok. Julia czekała na warkot ich działek i świst odpalanych rakiet. - Wpiąć magazynki i przeładować - zawołał Amundson dwie minuty przed desantem, gdy ciemne korony drzew przesuwały się tuż pod płozami maszyn. Żołnierze sięgnęli po metalowe pojemniki z nabojami i z trzaskiem ulokowali je pod zamkami broni. Julia zrobiła to samo i tak samo przeładowała, wprowadzając pierwszy nabój do komory. Po Hawajach zdecydowała się używać zawsze tej samej broni co żołnierze, którym towarzyszyła. Była to już wyłącznie broń współczesna. Poza małymi ilościami oryginalnej amunicji, którą zachowano do celów badawczych, nie zostało nic z tego, co przywieźli ze sobą z przyszłości. Cała piechota morska ze Strefy i niektóre oddziały współczesnych używały takich właśnie, wyprodukowanych już na miejscu karabinków, jak te M4, kopie produktu Colta, który zdołał już kiedyś przysporzyć światu męczenników. Dopasowała gogle, spojrzała na żołnierzy Amundsona i pomyślała, że tak naprawdę trudno byłoby ich teraz odróżnić od chłopaków, z którymi była za młodu w Jemenie. Gdyby jeszcze
26 27 zamienić ich oliwkowe battledressy na pustynne mundury z kamuflażem typu MARPAT, byliby identyczni. Mieli ochraniacze na kolanach i łokciach, plecaki o kształcie wielbłądzich garbów, bojowe gogle i uprząż zrobione według wzorów, które wyprzedzały ich czasy o całe dziesięciolecia. Siódma Kawalerii, obecnie wchodząca w skład Pierwszej Dywizji Kawalerii Powietrznej, składała się jednak w całości ze współczesnych, co musiało oznaczać pewne różnice. Ani w tym, ani w żadnym innym śmigłowcu nie było żadnego Afroamery-kanina. Ani żadnej kobiety, oprócz Julii. - Trzydzieści sekund! - wrzasnął Amundson. - Lewa czysta - zawołał pierwszy pilot. - Prawa wolna - dodał strzelec przy drzwiach. Świat pozieleniał, gdy Julia włączyła gogle. Opadali szybko na wielkie pastwisko, na którym pasły się dziesiątki biało--czarnych krów. Widoczne w jadeitowo-cytrynowyeh barwach zwierzęta rozpierzchły się w panice. Sterowana przewodowo rakieta, niewielka i krótka SS-11, przemknęła w górę i detonowała pośród gromady dębów, gdzie chwilę potem doszło do eksplozji wtórnych. Noc jeszcze bardziej pojaśniała. Śmigłowiec zawisnął nad strefą lądowania i Julia wstała. ,. ' - Dalej! - krzyknął Amundson. 2 Dzień D plus 2.5 maja 1944 roku Specjalna Strefa Administracyjna, Kalifornia
Powrót smogu do Los Angeles to naprawdę było coś. Chociaż „powrót" to nie było właściwe słowo. Dla większości mieszkańców Kalifornii to zjawisko stanowiło całkowitą nowość. Gdy Kolhammer zjawił się tu w połowie czterdziestego drugiego roku, powietrze w dolinie San Fernando było tak czyste, że zbyt głęboki oddech mógł się okazać groźny dla zdrowia. Teraz i to się zmieniło. Oczywiście nadal nie była to rakotwórcza zawiesina, którą pamiętał ze swoich czasów, ale z okien samolotu bez trudu można było dostrzec unoszącą się nad górami na wschodzie brunatną mgiełkę i zamazaną linię horyzontu nad oceanem. Mimo to admirał odetchnął głęboko. Jego stare płuca nadal uznawały to powietrze za dobre. Pomyślał, że może po wojnie uda się nieco zwolnić z rozwojem i sprawy jednak potoczą się inaczej. Niektórzy już teraz czynili starania, aby tak właśnie się stało. W Berkeley poznał kilku bystrżaków, którzy zgłębiali tajniki zimnej fuzji, słyszał też o małej, ale wiele znaczącej grupie wpływowych osób w Biurze Bezpieczeństwa Narodowego. Mieli zamiar zrobić, co w ich mocy, aby Stany nie popadły w zależność od saudyjskiej rodziny królewskiej. Podczas rzadkich wypraw do LA zawsze zauważał jakiś nowy znak powrotu przyszłości. Ostatnio był to billboard re- 29 klamujący pieluszki jednorazowe. Wcześniej zdarzyło mu si^ trafić na restaurację, która oferowała „dania tylko z mikrofalówki". Jego zdaniem niemądrze. Chwilami miał wrażenie, jakby gospodarka już zaczęła przestawiać się na powojenne tory. Mimo pierwszeństwa, które miała produkcja dla wojska, niektórzy znajdowali wolne surowce i moce
przerobowe i brali się do wytwarzania dóbr konsumpcyjnych w rodzaju pralel automatycznych i miotających grzankami tosterów. Na razie nie było ich wiele, ale to tylko podsycało ssanie na rynku. Każdą nowość witano wręcz histerycznie. Admirał przeczyta! gdzieś, że pięćset pierwszych kolorowych odbiorników telewizyjnych, wyprodukowanych tytułem „eksperymentu" przez General Electric, znalazło nabywców, zanim jeszcze zjechało ze specjalnej linii montażowej. Mimo że na razie odbiorniki te nie miały jeszcze czego odbierać. Wszystkie firmy z listy pięciuset największych przedsiębiorstw w Stanach otworzyły swoje oddziały albo przedstawicielstwa w Strefie. Niektóre, jak GE czy Boeing, czerpały teraz zyski ze swoich „przyszłych" osiągnięć. Inne wyrosły podczas zamieszania panującego w pierwszych miesiącach po przeniesieniu. Niczym wielogłowe hydry zgromadziły szybko takie bogactwa, że miały obecnie dość środków na skuteczną obronę swych wątpliwych zwykle roszczeń do rozmaitych patentów i produktów. Prym wiodły wśród nich Slim Jim Enterprises oraz McClintock Investments. Pieniądze płynęły do Strefy wartkim strumieniem, głównie zresztą poprzez miejscową giełdę, oddział giełdy nowojorskiej. Było ich tyle, że władze w Waszyngtonie uznały w pewnej chwili za stosowne zahamować nieco ten proces, aby nie zagroził równowadze gospodarczej całego kraju. Przedziwne były skutki zastosowania wiedzy historycznej do przewidywania przyszłości. - Dolać, admirale? Jakimś cudem Kolhammerowi udało się nie podskoczyć. Pani marynarz podeszła do niego bezszelestnie. Zamieszał resztki zimnej kawy w kubku. Niecałe dwa lata temu zabrał go