IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony257 101
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań148 576

Crowley John - Aegipt 1 - Samotnie

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Crowley John - Aegipt 1 - Samotnie.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Crovley John
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 690 stron)

John Crowley SAMOTNIE Ægipt KSIĘGA PIERWSZA przełożył Konrad Walewski przedmową opatrzył Andrzej Sapkowski SOLARIS Stawiguda 2008

Samotnie Tyt. oryg. The Solitudes Copyright © 1987, 2007 by John Crowley Na okładce wykorzystano fragment Dyptyku z Wilton oraz niezatytułowanego asamblażu Josepha Cornella ISBN 978-83-89951-00-7 Opracowanie graficzne Tomasz Maroński Redakcja Iwona Michałowska Korekta Bogdan Szyma Skład Tadeusz Meszko Wydawnictwo powstało przy wsparciu finansowym Województwa Warmińsko-Mazurskiego Wydanie I SOLARIS 11-034 Stawiguda, ul. Warszawska 25 A Tel./fax 089 5413117 e-mail: agencja@solrisnet.pl

Sprzedaż wysyłkowa: www.solarisnet.pl

Spis treści Spis treści.....................................................................................3 WIĘCEJ NIŻ JEDNA HISTORIA ŚWIATA..............................5 NOTA ODAUTORSKA............................................................12 PROLOG....................................................................................13 W NIEBIE..................................................................................13 PROLOG....................................................................................17 NA ZIEMI..................................................................................17 I...................................................................................................22 VITA..........................................................................................22 1...............................................................................................23 2...............................................................................................40 3...............................................................................................57 4...............................................................................................75 5...............................................................................................93 6.............................................................................................106 7.............................................................................................121 8.............................................................................................135 II...............................................................................................154 LACRUM.................................................................................154 1.............................................................................................155 2.............................................................................................173 3.............................................................................................184

4.............................................................................................196 5.............................................................................................210 6.............................................................................................227 7.............................................................................................245 8.............................................................................................260 9.............................................................................................276 III..............................................................................................287 FRATRES................................................................................287 1.............................................................................................288 2.............................................................................................299 3.............................................................................................312 4.............................................................................................324 5.............................................................................................330 6.............................................................................................347 7.............................................................................................355 8.............................................................................................370 9.............................................................................................381 10...........................................................................................390

WIĘCEJ NIŻ JEDNA HISTORIA ŚWIATA Romowie zjawili się w świecie kultury zachodniej w początkach wieku piętnastego. Przybyli z Półwyspu Indyjskiego, z Dekkanu, skąd poprzez Persję, Armenię i Bałkan dotarli w roku 1416 do Czech, gdzie się, jak podają Stare letopisy českè, po zemi toulali a okradali lidi. W tym samym mniej więcej czasie musieli pojawić się w Polsce, później w Niemczech, wreszcie we Francji, by, jak pisze Huizinga, stanąć w roku 1427 pod murami Paryża. W krajach, które przemierzyli przedtem, nazywano ich „Cyganami”, podobno - tak chce słownik Lindego - od mezopotamskiej miejscowości Syngara. Ponieważ jednak pod Paryżem sami ogłosili się „przybyszami z Egiptu”, Francuzi ochrzcili ich „Egipcjanami” (egyptiens, skąd potem poszły nazwy gitans, gitanes i gypsies). Owi „Egipcjanie” znali magię. Umieli czarować. Wróżyć. Wieszczyć. Czytać przeszłość i przepowiadać przyszłość. Romowie-Cyganie dysponowali nadprzyrodzonymi mocami. Bo ich ojczyzną wcale nie był Egipt. Był nią Ægipt. * Dziwny zbieg okoliczności powoduje, iż Pierce Moffett, historyk, pracownik uniwersytecki, trafia do miasteczka Blackbury Jambs w Faraway Hills w stanie Nowy Jork. Blackbury Jambs w Faraway Hills to miejsce dziwne i tajemnicze. To idylliczna

pastoralna utopia, wyłoniona z typowych dla New Age utopijnych marzeń o Erze Wodnika. Blackbury Jambs to miejsce nieskażone, miejsce harmonii, miejsce, w którym all things are right, gdzie woda jeszcze czysta i trawa wciąż jeszcze zielona. To oaza i azyl spowolnionego, niespiesznego spokoju, kontrastowe przeciwieństwo neurotycznie rozpędzonych, zdyszanych, wciąż za czymś goniących miast. Miejsce tętniące pradawną magią. Miejsce kultu. Locus terribilis. Miejsce, które jakże bardzo przypomina nam Małe, duże. Faraway Hills, Wzgórza Hen Daleko, są równie symboliczne jak Edgewood, Las Na Skraju. I niosą podobne przesłanie. „Let nature be your teacher”, by zacytować Williama Wordswortha, poetę przesiąkniętego neoplatońskimi ideałami i neoplatońską estetyką. Zgorzkniały, rozczarowany do poprzedniego miejsca zamieszkania, do poprzedniej pracy, do kolegów, do przyjaciół, do kobiet i do życia w ogóle, Pierce Moffett odnajduje się w tym hippisowskim po trosze raju, wśród mistyków, astrolożek i pasterzy- filozofów, gdzie na bukolicznych łąkach i w gajach nad Rzeką urządza się pikniki, na których popija się księżycówkę i ekstatycznie pląsa nago na trawie w oparach marihuany, w najlepszej, iście neopogańskiej tradycji i stylu New Age i Wicca. Pojawia się tam - rzecz jasna - anima, kobieta z twarzą jak u figurki egipskiego kota. Tak naprawdę, to są dwie kobiety, ale to się okaże później. Pierce Moffett zapuszcza korzenie w dziwnym

Blackbury Jambs, osmotycznie spaja się z tym miejscem. Może wreszcie oddać się tu swej pasji. Pasją Pierce'a Moffetta jest historia świata. Ale nie ta zwykła. Ta druga. Sekretna. Albowiem istnieje więcej niż jedna historia świata. * W pastoralnym Blackbury Jambs pojawia się - z przeszłości - cień. Dawny lokalny genius loci. Nieżyjący już pisarz Fellowes Kraft, autor powieści historycznych. Teksty Krafta poruszają to wszystko, co do tej pory grało w duszy Pierce a Moffetta. To znaczy: młody Will Shakespeare w drodze do wielkości. John Dee, angielski mag, astrolog, wróżbita i krystalomanta czasów elżbietańskich, opętany ideą nawiązania kontaktu z aniołami. Giordano Bruno, tragiczny bohater swobodnej myśli, opętany żądzą poznania tajemnicy bytu i świata. Oni wszyscy, każdy z nich, odkryli Ægipt, tajemniczy paralelny świat magii.. Ægipt, będący obsesją i ideą fixe Pierce'a Moffetta. * Albowiem świat ma więcej niż jedną historię. Zanim nauka nadała światu znaną nam formę, zanim Wiek Rozumu popchnął cywilizację na inny tor, universum było we władaniu innych sił, sił dziwnych i potężnych. Istniały Moce, z których wyemanowały i przetrwały w naszej pamięci czary, magia i magowie. Kraina Ægipt,

antyświat, z którym nasze nowoczesne, racjonalne i materialistyczne społeczeństwo kontakt utraciło. Lub niemal utraciło. Ægipt, skąd przybyli biegli w arkanach magicznych Cyganie. Gdzie znano każdą magię, gdzie, oprócz nauk znanych dziś, studiowano jeszcze megetologię i stratoarytmetrię. Gdzie bóstwem był Pantomorf, Wszechkształt - jakżeż zbliżony do neoplatońskiej Jedni. Gdzie Mojżeszowi rzeczywiście wyrastały z czoła rogi, takie, z jakimi wyrzeźbił go Michał Anioł. Ægipt, skąd trafiły do naszego universum hieroglify, arytmancja, okultyzm, Atlantyda, Graal, żydowska Kabała, Invisible College, manuskrypt Voynicha i Zakon Złotego Brzasku. Skąd przybył Hermes Trismegistos i wszelkie nauki, od niego właśnie, Hermesa Trzykroć Wielkiego, nazwane hermetycznymi. Ægipt, skąd przybyli Orfeusz, Zaratustra, Szymon Mag, Merlin, Rajmund Lull, Roger Bacon, Paracelsus, Sędziwój, doktor Faust, Giovanni Pico della Mirandola, Korneliusz Agryppa, Jakub Boehme, Robert Fludd, Eliphas Levi, Cagliostro, Nostradamus, hrabia Saint- Germain, Madame Blavatsky i Aleister Crowley. Hieronim Bosch. Johann Trithemius, autor Steganografii. Skąd wywodzą się korzenie Iluminatów, różokrzyżowców, wolnomularstwa i Ojców Założycieli, skąd symbol piramidy i górującego nad nią „mistycznego oka” zawędrował na Wielką Pieczęć Stanów Zjednoczonych i na dolarowe banknoty. Skąd „egipskie” parafernalia trafiły do libretta Czarodziejskiego fletu Mozarta, a ezoteryczne i neoplatońskie idee do twórczości Goethe’go, Wordswortha, Coleridge'a, Keatsa i Shelleya.

Skąd przybył do doktora Johna Dee tajemniczy Edward Talbot, a.k.a. Kelley, a.k.a. Kelly. Ægipt. Nie istnieje wyłącznie jedna historia świata. * John Crowley urodził się 1 grudnia 1942 w Presque Isle w stanie Maine, tam bowiem stacjonował jego ojciec, lekarz wojskowy, kapitan Army Air Corps, później przemianowanego na United States Air Force (USAF). Równo tydzień po narodzinach, jak pamiętamy, Japończycy zbombardowali Pearl Harbour. Ojciec noworodka dokądś tam sobie więc pojechał służyć ojczyźnie, przez co przyszły pisarz spędził najwcześniejsze dzieciństwo w kompani całkowicie damskiej, z matką i siostrami. Śladów tej feministycznej traumy doszukiwano się później w różnych miejscach twórczości Crowleya. Po wojnie rodzina wciąż przemieszczała się po Stanach, wreszcie, zaliczywszy Vermont i Kentucky, Crowleyowie osiedli w Indianie, tutaj młody John uczęszczał do high school, a w roku 1960 podjął studia na Indiana University. W high school miały miejsce pierwsze „doszufladowe” próby pisarskie Crowleya - wynikłe z jego wielkiej fascynacji Szekspirem wierszowane tragedie oraz powieść historyczna osadzona w realiach Wojny Dwóch Róż. Do tej ostatniej jeszcze wrócimy.

Studia ukończył Crowley w roku 1964 jako Bachelor of Arts w zakresie angielskiego oraz fotografiki, tą ostatnią dziedziną bardzo się na uniwerku pasjonował. Oprócz kilku podjętych raczej bez przekonania prób poetyckich zupełnie zaniechał pisania. Powędrowawszy zaraz po studiach do Nowego Jorku, Crowley imał się różnych zajęć, koncentrujących się jednak głównie wokół filmu i fotografiki. O pisaniu nie myślał nadal. To, że wreszcie chwycił za pióro, zawdzięczamy - jakoby - marihuanie, którą w sporych ilościach przyszły autor bestsellerów zwykł był podówczas palić. Pamiętajmy, co to były za czasy, owe niezapomniane lata sześćdziesiąte - rhythm & blues, Era Wodnika, Wietnam, dzieci- kwiaty, make love not war, niepokoje na uniwersyteckich kampusach, We Shall Overcome, Timothy Leary, Allen Ginsberg, Helter Skelter, Woodstock, Watergate, Lucy in the Sky with Diamonds, Purple Haze, I Can Get No Satisfaction... The Times They Are A' Changin'... They were. Na skutki nie trzeba było długo czekać: z kłębów dymu palonej przez Johna trawki zrodziła się hippisowska w filozofii powieść Learning to Live With It: a Meditation on the Human Race. Żadne wydawnictwo jej nie wzięło. Crowleyowi spodobało się jednak pisanie, był pełen entuzjazmu. Zaczął czytać dużo SF, zwłaszcza ze

słynnej serii Ace Specials. Przypomnę, że była to seria kierowanego przez Donalda A. Wollheima wydawnictwa Ace Books. W czasach, o których mówimy, gdy redaktorem odpowiedzialnym za Ace Specials był Terry Carr, w serii po raz pierwszy ukazały się drukiem takie między innymi „specjały” jak Lewa ręka ciemności Ursuli K. Le Guin, Neuromancer Williama Gibsona, The Wild Shore Kima Stanleya Robinsona, Past Master R. A. Lafferty'ego, Green Eyes Luciusa Sheparda czy In the Drift Michaela Swanwicka. Trzeba więc stwierdzić, że Crowley uczył się SF z dobrych podręczników. W tym też czasie powstały idee i rozpoczęły się przygotowania do Małe, duże i Ægypt. Żadnej z tych słynnych potem książek nie było jednak sądzone być prawdziwym debiutem Crowleya. Zaszczytu tego dostąpiła opublikowana w roku 1975 The Deep. Wydana przez Doubleday książka była - uwaga - przeróbką wyciągniętej z szuflady wspomnianej wcześniej licealnej powieści historycznej. Nawrócony na SF Crowley przemalował rzecz na stuprocentową fantastykę, ale nawiązania do Wojny Dwóch Róż pozostawił. Wciąż pracując nad Małe, duże, Crowley zdołał napisać i wydać w roku 1976 Beasts, podobnie jak The Deep czystą gatunkowo SF - tytułowe „bestie”, to poddane biologicznym transformacjom zwierzęta. Mając już nazwisko, Crowley mocno przeredagował i powtórnie zaoferował wydawnictwu Learning to Live With It. Książkę, z tytułem zmienionym na późne lato (Engine Sumer),

wydało Doubleday w roku 1979. Powieść zdobyła nagrodę Johna W. Campbella (The John W. Campbell Jr. Memorial Award, przyznawaną przez Centrum Studiów na Science Fiction na Kansas University). Wreszcie przyszedł czas na finis koronujący opus. I na hit. W roku 1981 w wydawnictwie Bantam ukazała się drukiem Małe, duże, rzucając światek SF na kolana. Książka zgarnęła entuzjastyczne recenzje - Thomas M. Disch, dla przykładu, określił ją jako „the greatest fantasy novel ever”, entuzjastycznie wypowiadała się Ursula K. Le Guin, chwalił znany krytyk literacki Harold Bloom. Zebrała też niezły pakiet nagród: World Fantasy Award, Mythopoeic Fantasy Award, nominacje do Nebuli i Hugo, drugie miejsce w plebiscycie magazynu „Locus”, plus poczesne pozycje na niemal wszystkich „listach wszech czasów”, regularnie ogłaszanych przez różne instytucje. W roku 1987 wydawnictwo Bantam wydało Ægypt. Choć mało kto wówczas o tym wiedział, była to pierwsza część zamierzonej tetralogii, a pierwotny tytuł miał brzmieć The Solitudes - Samotnie. Dopiero po siedmiu latach, w 1994, ukazała się druga część cyklu, Miłość i sen, w roku 2000 część trzecia, Demonomania. Wreszcie, wiosną roku 2007, wyczekiwana z utęsknieniem przez wiernych czytelników część czwarta i ostatnia - Endless Things (Rzeczy nieskończone).

John Crowley niezmiernie rzadko zajmuje się krótką formą. Trzy opowiadania i novellę zawiera zbiór Novelty (Doubleday 1989). Novella, zatytułowana „Great Work of Time”, przyniosła autorowi powtórnie World Fantasy Award i drugą nominację do Nebuli, a w roku 1991 została wydana jako oddzielna pozycja książkowa. Siedem napisanych w okresie 1978-1993 opowiadań mieści zbiór Antiquities: Seven Stories, wydany w roku 1993 w oficynie Incunabula. W trakcie prac nad cyklem „ægipskim” Crowley zdołał jeszcze wydać powieść The Translator (2002). A w czerwcu 2005 Lord Byrons Novel: The Evening Land. John Crowley jest od roku 1984 żonaty, żona ma na imię Laurie. Mają dwie córki bliźniaczki, które przyszły na świat - ciekawostka - 14 lutego 1987, w tym samym dniu, gdy pisarz otrzymał pierwsze autorskie egzemplarze Ægyptu. Wciąż pracując nad powieściami, Crowley wykłada w Yale, okazjonalnie pisuje też recenzje dla „The Washington Post” i „New York Timesa”. Jest laureatem niezwykle prestiżowej nagrody przyznawanej pisarzom przez American Academy of Arts and Letters. * Wielopłaszczyznowa Samotnie (i następujące po niej tomy tetralogii) to w gruncie rzeczy opowieść o inicjacji. O rite de passage. Można, używając terminologii Karla Gustava Junga, nazwać tę książkę opowieścią o misterium indywiduacji, o spiritual quest,

podróży w głąb własnej jaźni, o samookreśleniu. Jung jest tu całkiem na miejscu i całkiem nieprzypadkowo. Nie o kim innym, a o Jungu mówi się, że otworzył podwoje psychoanalizy dla ezoteryki i hermetyzmu - z czegóż bowiem, jeśli nie z nauk ezoterycznych i hermetycznych płyną Jungowskie archetypy, prawzorce, ukryte w „nieświadomości zbiorowej” i z nieświadomości tej emanujące. Wpływy Junga są w twórczości Crowleya wyraźne i nie do zanegowania. W Samotnie znajdziemy zarówno nieświadomość zbiorową jak i wszystkie podstawowe archetypy. Pierce to ego, przechodząca inicjację jaźń, łącząca świadomość i nieświadomość w procesie integracji i doskonalenia. Rosie Rasmussen to anima, odmiennopłciowa część psyche, upragniony pierwiastek żeński, obezwładniające piękno, Sophia gnostyków. Spofford, „best looking man here”, to animus, czyli animy odpowiednik męski. Fellowes Kraft to Cień, wypierany z psyche „ciemny brat”, antypersona, potwór, Minotaur w mrokach Labiryntu. Tajemniczy, z oblicza przypominający grecką statuę Beau Brachman to Mędrzec, pośredniczący między widzialnym a niewidzialnym szaman, mistrz obrzędu inicjacji. Astrolożka Val, „zażywna kobieta odziana w szeroką niczym pałatka suknię”, to Wielka Matka, przewodniczka, orędowniczka i doradczyni. Freud nawoływał Junga, by ten zaprzestał „żeglowania po mętnych wodach okultyzmu”. Jung nie posłuchał. I bardzo dobrze.

* Ægipt to gnoza. Rozumiana jako rozwój, indywiduacja przez inicjację. Rozumiana jako wybawienie, katharsis, osiągalne tylko poprzez poznanie prawd ukrytych i sekretów. Pojmowana jako skok w ciemność, po to, by odnaleźć światło, które, lubo niewidzialne, jest zawsze obecne. To epifania: przejawienie się ukrytego poprzez zagadkowe. Poprzez wizję, sen, fantazję. I mit. To penetracja historii przez mitopoeię. Przez hermetyzm. Afirmacja istnienia historii podświadomej i niewidzialnej, biegnącej paralelnie do naszej. To są tezy Dame Frances Yates (1899-1981), pani profesor z University of London. Przywołanej przez Johna Crowleya w poprzedzającej Samotnie nocie odautorskiej. * David Pringle, umieszczając Samotnie (obok Małe, duże) na liście stu najlepszych powieści fantasy wszech czasów, podkreśla walory obu książek, którymi, obok niewątpliwej oryginalności i świeżości spojrzenia, są liryzm i piękno języka. Nic dodać, nic ująć - tylko się zgodzić. I postawić Crowleya w jednym szeregu i na jednej półce z innymi książkami, w których gnoza, tajemnica, hermetyzm, moce tajemne, alternatywna historia świata - czyli to, o czym tak lubimy czytać - łączą się zgrabnie ze spokojnym pięknem frazy, z urodą i elegancją ważonych jak na wadze alchemika zdań. Na jednej półce stanąć zatem winny Małe, duże, cykl powieściowy Ægipt Johna Crowleya, Mag Johna Fowlesa, 49 idzie pod młotek Thomasa

Pynchona, Wahadło Foucaulta Umberta Eco, Dzieci północy Salmana Rusdhiego i Klub Dumas Artura Pérez-Reverte. Po którąś z tych książek warto sięgnąć, gdy dokuczy nam Weltschmerz i egzystencjalny angst. Gdy zapragniemy fantazji i tajemnicy, czując na policzku - że zacytuję jedną z moich ulubionych fraz z Samotnie, „a sudden draft of hereness and nowness”. Wtedy warto poczytać o historii. A świat nie posiada wyłącznie jednej. I bardzo dobrze, że tak jest. Andrzej Sapkowski

NOTA ODAUTORSKA Niniejsza książka, znacznie bardziej niż większość książek, skonstruowana jest z innych tekstów. Przeto jej twórca pragnie potwierdzić ów ogromny dług, jaki zaciągnął u tych autorów, których prace splądrował w stopniu największym, a przy tym wyrazić przeprosiny za to, do jakich celów wykorzystał ich dzieła, a byli to: Joseph Campbell, Elizabeth L. Eisenstein, Mircea Eliade, Peter French, Hans Jonas, Frank E. oraz Fritzie P. Manuel, Giorgio di Santillana, Stephen Schoenbaum, Wayne Shumaker, Keith Thomas, Lynn Thorndike, D. P. Walker, a nade wszystko świętej pamięci Dame Frances Yates, z której bogatego dorobku naukowego niniejsza fantazja została zaczerpnięta w stopniu najznaczniejszym. Posłużyłem się również spekulacjami Johna Michella i Katherine Maltwood, Roberta Gravesa, Lois Rose oraz Richarda Deacona. Opierałem się na przekładzie Hermetica autorstwa Waltera Scotta, opatrzonym jego przypisami, a w przypadku Soledades Luisa de Góngory na przekładzie Gilberta F. Cunninghama. Niemniej jednak to, co znajduje się dalej, stanowi jedynie wytwór fikcji literackiej, zaś wymienianych, poszukiwanych, czytanych i cytowanych w niej książek nie należy uznawać za bardziej rzeczywiste niż ludzie i miejsca, miasta, miasteczka, drogi, postacie historyczne, gwiazdy, kamienie oraz róże, które jakoby zawiera.

PROLOG W NIEBIE

W zwierciadle były anioły: dwa, cztery, sześć, wiele, a każdy z nich ustawiał się na swoim miejscu w rzędzie niczym radny miejski podczas parady burmistrza Londynu. Żaden nie był odziany w biel; niektóre miały na swych rozpuszczonych włosach przepaski bądź wieńce z kwiecia i zielonego listowia. Ich spojrzenia były osobliwie radosne. Wciskały się jeden obok drugiego, wciąż czyniąc miejsce dla kolejnych, brały się pod ręce bądź łączyły dłonie za plecami, śmiejąc się i kierując swe spojrzenia ku górze, ku dwóm przyglądającym im się śmiertelnikom. Imię każdego z nich zaczynało się na literę „A”. „Spójrz!”- wykrzyknął pierwszy z owych dwóch mężczyzn. - „Posłuchaj!”. „Niczego nie widzę” - stwierdził drugi, starszy, który nierzadko spędzał samotnie bezowocne godziny nad ową kryształową kulą; bezowocne, mimo iż poprzedzone długą modlitwą oraz wzmożonym skupieniem. - „Niczego nie widzę. Niczego nie słyszę”. „Annael. I Annachor. I Anilos. I Agobel” - wyrecytował młodszy. - „Boże, strzeż nas i uchroń nas od wszelkiego nieszczęścia”. Zwierciadło, w które spoglądali, było kulą z kwarcu wielkości pięści o barwie moleskinu, zaś spoglądający w nie krystalomanta zbliżył się doń tak bardzo, iż z zezem w oczach niemal ugodził je

nosem. Uniósł nad nim dłonie, osłaniając je tak, jak osłania się płomień świecy, by opanować jego drżenie. Nie minął kwadrans, odkąd rozpoczęli pracę ze zwierciadłem, gdy objawiła się pierwsza istota. Ich ciche modlitwy oraz inwokacje osłabły, a przez jakiś czas jedynym dźwiękiem, jaki dawał się słyszeć, było pobrzękiwanie okiennych szprosów w silnym marcowym wietrze, który przepełniał noc. Kiedy młodszy z nich, klęczący nad zwierciadłem pan Talbot, począł drżeć, jak gdyby ogarnęło go zimno, drugi objął go uspokajająco ramieniem; a gdy dreszcze nie ustały, podniósł się, żeby rozniecić ogień. Wówczas krystalomanta rzekł: Spójrz. Oto jeden. A oto następny. Dr Dee - ów starszy mężczyzna, do którego należało zwierciadło - odwrócił się od ognia. Uczuł gwałtowny dreszcz, włoski zjeżyły mu się na karku a fala ciepła rozlała się w okolicach mostka. Nie ruszał się, spoglądał ku miejscu, w którym płomień świecy lśnił podwójnie - ku powierzchni zwierciadła i w jego odmęty. Poczuł w komnacie tchnienie wiatru, który wiał na zewnątrz, i usłyszał jego ciche pogwizdy w kominie. Ale niczego ani nikogo nie ujrzał w swym szarym szkle. „Powiesz mi” - oznajmił łagodnie - „a ja spiszę twe słowa”. Odłożył pogrzebacz, chwycił stare pióro i umoczył je. U góry stronicy pospiesznie zanotował datę: 8 marca 1582 roku. I czekał, szeroko otwartymi oczyma wpatrując się przez okrągłe, oprawione na czarno okulary, na to, co zostanie mu objawione. W uszach dudniło mu bicie własnego serca. Nigdy przedtem żaden duch nie pojawił się

w jego zwierciadle tak rychło. On sam nigdy nie widział przywoływanych istot, ale przywykł już do siedzenia bądź klęczenia w modlitwie obok swych mediów, czy też krystalomantów, przez godzinę lub dwie, nim dało się dostrzec jakieś dwuznaczne mignięcie. Lub zgoła nic. Nie tej nocy, nie dziś. W całym domu - jak gdyby marcowy wiatr z zewnątrz przeniknął właśnie do wnętrza i tułał się po pokojach - dała się słyszeć seria stuknięć, uderzeń i puknięć; w bibliotece karty otwartych ksiąg poczęły się przewracać. W sypialni żona doktora Dee obudziła się, po czym odciągnęła na boki kotary łoża, by się przekonać, że świeca, którą zostawiła płonącą dla męża, dopaliła się i zgasła. Wówczas wiatr i hałasy ustały, zaś nad domem i miastem zawisła chwila bezruchu (nad Londynem, a także nad całą Anglią - martwa, bezwietrzna cisza niczym wstrzymany oddech, chwila martwoty tak gwałtowna i całkowita, że w Richmond obudziła się królowa i wyjrzała przez okno, by ujrzeć wpatrujące się w nią oblicze księżyca). Młody mężczyzna zatrzymał uniesione dłonie nad zwierciadłem, po czym głosem łagodnym, acz zdecydowanym, ledwie nieco głośniejszym niż skrobanie pióra doktora, począł mówić. „Oto Annael” - oznajmił. - „Annael, który twierdzi, że jest odpowiedzialny przed tym zwierciadłem. Miłosierdzie boże niech będzie z nami”. „Annael”- powtórzył doktor Dee i zapisał. - „Tak”.

„Annael, który jest ojcem Michała oraz Uriela. Annael jest Tym, Który Objaśnia Dzieło Boże. Musi odpowiedzieć na każde postawione mu pytanie”. „Tak. Ten, Który Objaśnia”. „Spójrz teraz. Patrz, jak rozpina swe szaty i wskazuje swą pierś. Boże, dopomóż nam i uchroń nas od wszelkiego nieszczęścia. Na jego piersi widnieje zwierciadło; w zwierciadle okno, okno, które wygląda jak to tutaj”. „Ledwie nadążam z pisaniem”. „W oknie małe, uzbrojone dziecko, jak gdyby mała żołniereczka. Ona też niesie zwierciadło, kulę, nie taką jak ta, ale podobną. A w tej kuli... „ „W kuli” - powtórzył doktor Dee. Uniósł wzrok sponad chwiejnych, spisywanych w pośpiechu notatek, którymi zapełnił już połowę kartki. - „W kuli...” „Boże, Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje. Jezu Chryste, synu jednorodzony, Panie nasz, miej litość nad nami. Właśnie zbliża się coś znacznie większego”. Krystalomanta nie widział już ani nie słyszał, ale sam znajdował się we wnętrzu niewielkiej kuli, którą śmiejące się małe dziecko wyciągało przed siebie, a którą wypełniała przestrzeń tak niezmierzoną, iż cały legion Michałów nie zdołałby jej wypełnić. W tę właśnie przestrzeń jego patrząca dusza została wciągnięta z niewyobrażalną prędkością. Ścisnęło go w gardle, zadźwięczało w uszach. Pomknął bezradnie, jak gdyby ześlizgiwał się z urwiska. Nie

było tam nic prócz nicości. A z owej niezmierzonej pustki dźwięczącej - nieskończonej przestrzeni w jednej chwili większej niż cały wszechświat, acz tkwiącej w jego jądrze - coś poczęło się wydobywać, powstawać w przejmującej agonii niczym kropla. Niemożliwością było, aby cokolwiek mogło być mniejsze bądź odleglejsze od tej kropli nicości, tego nasienia światła; kiedy poczęło wędrować na zewnątrz, eon po eonie, stawało się tylko nieco większe. W końcu jednak zalążki wszechświata poczęły gromadzić się wokół niego w następstwie jego własnej niestrudzonej podróży i kropla stała się ciężka, stała się krzykiem, krzyk literą, litera dzieckiem. Zjawił się poprzez splątane firmamenty i przez następujące po sobie mroczne nieboskłony, rozsuwane na boki niczym zasłony. Zdumione gwiazdy odwróciły wzrok na dźwięk wykrzyczanego przezeń hasła i rozstąpiły się, aby go przepuścić. Młody, jurny, z opadającymi z tyłu rozpuszczonymi włosami i płomiennym spojrzeniem, wkroczył na granice ósmego kręgu i stanął tam niczym na zatłoczonym nabrzeżu. W drogę, w drogę. Zawędrował już tak daleko, iż przestrzeń, z której wyruszył, przestrzeń większa niż byt, malała w nim, była li tylko nasionkiem, kroplą. Zapomniał każde z haseł w chwili, gdy je wypowiedział. Został odziany w swą podróż niczym w szaty, ciężkie i ciepłe. Po upływie kolejnych eonów, po niewiarygodnych przygodach, jął zapominać, nierozsądek, starość, statkiem i pociągiem i samolotem nareszcie dotrze do... Dokąd? Z kim miał mówić? Dla kogo była ta litera, kogo miał obudzić ten krzyk?

Wsiadając na statek wciąż jeszcze to wiedział. Wstąpił na pokład: zgromadzony na nabrzeżu tłum rozstąpił się przed nim z pomrukiem. Postawił stopę na pokładzie, dłońmi schwycił liny. Żeglował pod znakiem Raka, wymalowanym na wydętym grotżaglu; nareszcie pojawiły się dwa światła na noku rei, czy były to Kastor i Polluks? Spes proxima: daleko, hen, daleko, pewna planeta niczym kula z agatu obracała się w przestworzach.