3
***
Na tej wyspie, na Atlantydzie, powstało wielkie i podziwu godne mocarstwo królów...
Później przyszły straszne trzęsienia ziemi i potopy i nadszedł dzień jeden i jedna noc
zniszczenia... i wojownicy… zostali pochłonięci przez ziemię, i w podobny sposób wyspa
Atlantyda zanurzyła się pod powierzchnią morza i zniknęła
—Platon, "Timaios i Kritias", około 600 r.p.n.e.
Trudno wątpić, że znaczące zmiany w skorupie ziemskiej miały wielokrotnie miejsce…
—Albert Einstein, korespondencja z Charlesem Hapgood,
8 May 1953r.
***
Prolog
Stolica Atlantydy, 9600 r.p.n.e.
Był to czas przed kataklizmem, narzuconym Atlantydom przez chciwość ludzi. W Świątyni
Posejdona, w sercu siedmiu wysp Atlantydy, grupa wojowników spotkała się z
Arcykapłanem boga mórz.
On podzielił ich na siedem grup składających się z siedmiu i przydzielił każdemu święty
obowiązek i przedmiot mocy – nasycony magią kamień szlachetny. Niektóre miały opaść
na dno świata, chronione przed wzrokiem ciekawskich i zawistną żądzą przez wody,
które je pielęgnowały.
Inne były w celu połączenia ziem ludzi w wyznaczonych miejscach – wszystkie wysoko,
aby chronić ród w przypadku ciężkiej powodzi.
Wszyscy będą czekać. I obserwować. I chronić.
4
I służyć jako pierwsze ostrzeżenie w przededniu zagłady ludzkości.
Wtedy, i tylko wtedy, Atlantyda powstanie.
Byli oni bowiem Wojownikami Posejdona, ze znakiem Trójzębu, który nieśli jako świadka
dla ich uświęconego obowiązku ochrony rodzaju ludzkiego.
Czy im się to podobało, czy też nie.
5
Rozdział 1
Piekło jest puste
A wszystkie diabły są tutaj.
—William Shakespeare, Burza
Stolica Atlantydy, współcześnie
Conlan zamachał ręką przed portalem i zastanowił się krótko, czy jego magia
rozpoznałaby wojownika, który nie przeszedł przez jego przejście przez więcej niż siedem
lat.
Siedem lat, trzy tygodnie, i jedenaście dni, jeżeli być dokładnym.
Gdy czekał, zanurzony w leczniczej wodzie do klatki piersiowej, śmierć szydziła z niego -
migocząc na krawędziach jego wzroku, połyskując w prądach otaczającego go błękitnego
oceanu, pulsując w szkarłatnej krwi, która stopniowo sączyła się z jego boku i nogi.
Roześmiał się pustym śmiechem, podpierając się ręką na kolanie.
- Skoro ta Vamp-suka Anubisa nie umiała mnie złamać, to jestem pewien, że żadne piekło
nie sprawi, że poddam się teraz - warknął do otaczającej go, opustoszałej ciemności.
Opalizujące wodne światła błysnęły, jakby w odpowiedzi na jego wyzwanie, i portal
rozciągnął się dla niego. Dwóch mężczyzn - dwóch wojowników - stało na straży,
rozszerzone oczy i rozchylone usta odzwierciedlające identyczne wrażenie szoku, gdy
wpatrywali się w przeźroczystą błonę portalu. Ramionami torował sobie drogę przez
wejście portalu, który powiększał się aby dopasować się do czegokolwiek lub
kogokolwiek kogo uznał godnym przepuszczenia.
- Książę Conlan! Ty żyjesz - powiedział jeden.
6
- Głównie - odpowiedział, potem zatrzymał się przed Atlantydami. Upijał się pierwszym
od ponad siedmiu lat widokiem ojczyzny, rozszerzając płuca aby posmakować świeżość
powietrza przefiltrowanego przez morze. W połowie drogi, filary z białego marmuru
stojące u wejścia do Świątyni Posejdona jarzyły się odzwierciedlając barwy
nierzeczywistego słońca. Na ten widok oddech Conlana uwiązł mu w gardle.
Widok, którego był pewien nigdy więcej nie doświadczy.
Zwłaszcza, kiedy śmiejąc się zaproponowała chwytając jego oczy.
-Wielki Książę bez widoków. Co za wyśmienita metafora dla straty twego ojca króla-
filozofa, wasza książęcość. Dlaczego nie błagasz? – Spacerowała dookoła niego,
trzaskając niemalże nieśpiesznie na niego z bata ze srebrną końcówką w kształcie kolca,
tak jak stał, dotknął kropel krwi, które wypływały tak niecierpliwie w ślad za jej batem.
Wtedy uniosła palec do ust uśmiechając się - Ale będziesz błagał. Tak jak twój ojciec
błagał kiedy cięłam w plastry ciało twojej matki, gdy ta jeszcze żyła - wymruczała, zło
mieszało się z potworną żądzą w jej oczach.
Wył z nienawiści i buntu godzinami.
Dniami.
Nawet płakał, dochodzący do szaleństwa z bólu, przy siedmiu różnych okazjach.
Raz w ciągu każdego roku jego niewoli.
Ale nigdy nie błagał.
- Ale ona będzie - powiedział, głosem ochrypłym z wysiłku od pozostawania
wyprostowanym - Będzie błagała zanim z nią skończę.
- Wasza wysokość? – strażnik rzucił się naprzód, żeby go wesprzeć, wołając o pomoc.
Conlan pobudził głowę, odsłonił zęby, warcząc jak zwierzą, którym się stał. Obaj
zatrzymali się w półkroku. Zmrożeni w miejscu.
Niepewni jak zareagować na to, że członek rodziny królewskiej zdziczał.
Conlan zachwiał się do przodu, zdeterminowany do tego, aby pierwszy krok na ojczystej
ziemi zrobić bez pomocy.
- Musimy natychmiast poinformować Alarica - powiedział starszy, bardziej doświadczony
wojownik z tej dwójki. Marcusie.
7
Może Mariuszu? Conlan skupił się, pewny, że musi znać tego mężczyznę.
To ważne, żeby pamiętał rzeczy. Tak, Marcusie.
- Krwawisz, Wasza Wysokość.
- Głównie - powtórzył, niepewnie robiąc kolejny krok do przodu. Nagle świat zawirował i
zrobił się czarny.
***
Ven stał w izbie obserwacyjnej, spoglądając z góry na salę uzdrawiania, która był poniżej,
gdzie wysoki kapłan Posejdona, wyraźnie wyczerpany, pracował nad bratem Vena. Zajęło
cholernie dużo czasu aby odciągnąć energię z Alerica. Krążyły plotki, że był
najpotężniejszym kapłanem, który kiedykolwiek służył bogowi morza. Nie, żeby
wojownicy wiedzieli wiele na temat różnic pomiędzy jednym kapłanem a drugim. Albo,
zazwyczaj, gówno ich to obchodziło. Ale teraz obchodziło go to wyróżnienie.
Bardzo.
Ven ścisnął poręcz, palce wbijały się w miękkie drewno, jak pomyślał o tym, co dokładnie
Anubisa musiała uczynić Conlanowi. Wiedział co zrobiła Alexiosowi. Jeden z najbardziej
zaufanych strażników Siódemki Conlana , Alexios, spędził dwa lata na usługach Anubisii.
Jej i tych z jej złych apostołów Algolagnii, którzy czerpali swoją jedyną, seksualną
przyjemność z bólu i tortur.
Potem go zostawiła - nagiego i bliskiego śmierci - aby umarł. W kupie świńskiego gówna
na Krecie. Vamp bogini śmierci była wielka, jeżeli idzie o symbolikę. Może odziedziczyła
coś od swojego ojca-męża, Chaosa. I to coś było poważnie wypaczone.
Alericowi zajęło sześć miesięcy odzyskanie wspomnień wojownika. To pół roku
obejmowało dwa cykle oczyszczania w Świątyni aby oczyścić jego duszę. Ven nie chciał o
tym myśleć - kurewsko nienawidził myśleć o tym - ale czasami zastanawiał się, czy
Alexios kiedykolwiek powróci z jakiejkolwiek czarnej otchłani piekła, w którą go
wciągnęła.
Mimo to, Alaric zaakceptował go. Alexios wrócił jako jeden z Siedmiu. To była kwestia
honoru, że Ven ufał mu.
8
Siedmiu służyło jako najbardziej zaufani strażnicy wielkiego księcia wszystkich
Atlantydów. Nawet gdy go nie było, gdy wydawało się, że nie żyje. Poza tym, oni
prowadzili i koordynowali drużyny wojowników, które patrolowali tereny na powierzchni
ziemi. Czuwając nad cholernymi ludźmi, którzy pozwolili, aby zapędzono ich jak - jak ci
krwiopijcy ich nazywają? Owce?
Podczas gdy Ven i reszta Wojowników Posejdona musieli trzymać się w cieniu. Poza
widokiem.
Cholernie incognito. Broniąc tych z lądu przed indywiduami spośród krwiopijców,
futrzanych potworów i całego tego gówna, które uderza w nocy. I, szczerze, te indywidua
wydają się być w większości najczęściej w tych konkretnych gatunkach.
I wykonali cholernie dobrą robotę przez ostatnie jedenaście tysięcy lat. Aż do tego dnia
około dziesięć lat temu, kiedy te świry żyjące w nocy postanowiły wyjść z trumny.
Najpierw wampiry, potem zmiennokształtni. Robota Wojowników Posejdona stała się
około trylion razy trudniejsza od czasu, kiedy to się stało. Z jakiegoś powodu, Anubisa nie
kłopotała się wprowadzeniem swoich ludzi - swoją społeczność wampirów - w sekrety
Atlantydy. Ale Ven wiedział, że to się mogło zmienić w każdej minucie. Jeżeli ktokolwiek
wiedział coś o kaprysach bogów i bogiń, byli to Atlantydzi. Skazani na dnie morza na
kaprysy Posejdona. Nie, żeby kiedykolwiek skarżyli się na to. Na głos, w każdym razie.
Było to jednak trudne, bronić ludzi, kiedy te wielkie, złe i brzydkie wędrowały wolno a
Atlantydzi musieli trzymać się w cieniu. Ale Ven kwestionował ten punkt widzenia Rady
aż do czasu, gdy jego twarz stała się niebieska, wtedy wreszcie się poddał. Starszyzna nie
chciała, aby ktokolwiek wiedział o Atlantydzie, i aż do czasu kiedy Conlan wstąpi na tron,
nikt nie mógł sprzeciwić się ich rozkazowi.
Ven znowu spojrzał w dół na swojego brata, ledwo rejestrując delikatne dźwięki harf i
fletów granych przez dziewice w świątyni w alkowach otaczających jego brata. Muzyka
miała zdaje się pomóc w uzdrawianiu. Ven roześmiał się. Taa, poza tym, że Conlan
nienawidził tego łagodnego, miluśkiego Debussy gówna. Kiedy wstąpi na tron,
prawdopodobnie poprosi o zagranie Brucea Springsteena albo U2 w trakcie swojej
koronacji.
9
Jeżeli. Jeżeli Conlan wstąpi na tron.
Nawet nie chciał myśleć o tym co by było, gdyby z Conlanem stało się coś złego.
Ponieważ zgadnijcie, kto jest kolejny w kolejce? Taaa. Ven w ciągu jednej przeklętej przez
bogów minuty z Królewskiego Mściciela stał by się Wysokim Księciem, a nie ma innej
cholernej możliwości aby mógł odciąć się od przewodzenie czemukolwiek.
Ponownie spojrzał w dół na swojego brata, leżącego tak spokojnie. Conlan dojrzał jak
władza królewska, honor i obowiązek i całe to radosne gówno, które wycisnęło piętno na
jego duszy. Ale Ven dojrzał jako uliczny wojownik. Tkwiła w nim duża, brzydka część
duszy. Część, która uschła i umarła kiedy był ze swoją matką na końcu, zanim umarła.
Kiedy błagała, żeby się ratował. Zapewnił bezpieczeństwo swojemu bratu.
Obiecał jej, łkając, aż zmarła.
Wykonał zajebistą robotę, żeby dotrzymać słowa.
Drewno pękło w zaciśniętej pięści.
- Twardego drewna nie łamie się gołymi rękami – zaobserwował suchy głos.
Ven nie spojrzał na Kapłana, zamiast wyciągać drzazgi ze swoich poranionych i
krwawiących dłoni.
- Taa, nie robią tych poręczy tak jak powinni - mruknął.
Alaric wszedł - bardziej jakby sunął; mężczyzna był upiorny - aż stanął koło niego.
-Mogę to uleczyć jeśli chcesz - zaoferował beznamiętnym tonem.
-Myślę, że wykonałeś dość uzdrawiana jak na jeden dzień, czyż nie?
Alaric nic nie powiedział, jedynie spojrzał w dół przez poręcz na swojego śpiącego księcia.
Ven studiował Alarica, kiedy Kapłan obserwował Conlana . Alaric i Conlan dorastali
biegając dookoła królestwa jak psotni chłopcy, którymi byli, przedzierając ulice i pola ze
swoimi grami i figlami. Rzadko powstrzymywani przez swoich pobłażliwych rodziców czy
wspólnotę szanującą królewskiego dziedzica i jego kuzyna. Później torując sobie drogę
przez tawerny i barmanki z taką samą werwą i chłopięcym urokiem.
Teraz w Kapłanie nie było nic z tego chłopca. Odział się mocą swojego urzędu jak tarczą
ze zbroi. Niewidzialny, ale oczywisty. Ostre płaszczyzny twarzy i orli, ascetyczny nos
przypominały wszystkim, którzy stanęli z nim twarzą w twarz, że oto człowiek wiary,
10
obnażony do mięśni i kości poprzez żądania jego służby. Żądania siły. Jeżeli te słabo
błyszczące zielone oczy już ich nie ostrzegły, że jest.
Wysoki kapłan, ciemny upiór, instrument władzy Posejdona.
Straszny sukinsyn.
-Nie zostało wiele cholernego chłopięcego uroku w żadnym z nas, czyż nie Alaricu?
Alaric uniósł jedną brew, ale nie dał żadnego innego znaku zaskoczenia na ten
komentarz.
- Chcesz wiedzieć, czy nie został skompromitowany – powiedział, z poszarzałą i
zmęczoną twarzą. Po tuzinie czy coś koło tego godzin uzdrawiania, było to całkiem
imponujące że potrafił nawet ustać w pionie.
- Po Alexiosie— zaczął Ven, ale zatrzymał się niezdolny aby kontynuować. Jeżeli Anubisa
naraziła na szwank dusze jego brata, wtedy rodzina królewska na prawdę była stracona.
Dotrzymała by , nareszcie, obietnicy mającej pięć tysięcy lat.
Ponieważ Ven poszedłby do bram piekieł, żeby wcisnąć swój sztylet w jej wampirzy tyłek.
I był na tyle uczciwy, żeby wiedzieć, że nie wyjdzie z tej konfrontacji żywy.
Alaric wziął głęboki oddech.
-Jest cała.
Całe ciało Vena zawisło na poręczy tak intensywnie, jego wizja dosłownie stała się ostra;
zamrugał, żeby odpędzić małe szare plamki które latały mu przed oczami.
- Dzięki Posejdonie!
Alaric nadal milczał, co wzbudziło Vana podejrzenia. Taką malutką wątpliwość.
- Alaric? Czy jest coś, czego mi nie mówisz? Czy to zwykły przypadek, że wrócił tu
niespełna kilka godzin po tym jak Reisen wysadził drogę do Świątyni i ukradł Trójząb?
Kapłan zacisnął szczęki i przez kolejną minutę nic nie powiedział. Wreszcie odezwał się.
- Co do Reisena, nie potrafię powiedzieć. On teraz jest niemożliwy do wykrycia przez
patrzenie w kryształy. Co do Conlana - Alaric zawahał się, wreszcie wydawało się że
podjął decyzję, kiwając głową - Książę jest cały. Jakimś sposobem, pomimo siedmiu lat
tortur, został cały. Nie była w stanie narazić na szwank jego umysłu lub zawładnąć jego
duszą na własny użytek. Ale…
11
Ven pochwycił ramię Alaric'a w stalowy uścisk.
- Ale? Ale co?
Alaric nic nie powiedział, jedynie spojrzał na rękę Vena zaciśniętą na jego ramieniu.
Świadomość, że Alaric mógłby spopielić Vena rękę pojedynczym przepływem mocy
zawisła między nimi .
Akurat teraz Ven wcale się tym nie przejmował.
Ale westchnął I uwolnił ramię Alarica.
- Ale co? On jest moim bratem. Mam prawo wiedzieć.
Kiwając niepostrzeżenie, Alaric rzucił okiem na spokojną sylwetkę Conlana.
- Ale tylko dlatego, że nie była w stanie nagiąć jego duszy do swojej woli nie oznacza, że
Conlan zachował nad nią pełną władzę. Nikt nie może przetrwać takiego okresu tortur z
nietkniętą duszą.
Spojrzał na Vena płaskim wzrokiem. Śmierć. Obietnica zniszczenia. Ven zobaczył
potrzebę skopania jakiś wampirzych tyłków, odbijającą się w oczach kapłana.
- Conlan do nas powrócił, Ven. Ale przez długi czas możemy nie wiedzieć jaka dokładnie
część jego powróciła.
Ven wyszczerzył zęby w okrutnej parodii uśmiechu.
- Dowiemy się tego. Mój brat jest najsilniejszym wojownikiem jakiego kiedykolwiek
znałem. I Anubisa dowie się dokładnie co to znaczy, że jestem Królewskim Mścicielem -
Chwycił rękojeść swojego sztylety z błyszczącymi oczami – Zamierzam ustrzelić sobie
jakąś zemstę prosto w jej pomarszczony tyłek.
Oczy Alarica świeciły się przez chwilę błyszczącym zielonym światłem tak jasnym, że Ven
musiał zmrużyć przed nim oczy.
- O tak. Dostanie lekcję. A ja z przyjemnością będę ci przy tej lekcji asystował.
Kiedy we dwóch wyszli z komnaty obserwacyjnej, Alaric spojrzał w tył na poręcz złamaną
przez Vena, później na Vena.
- Poseidon ma swoją własna zemstę do zaoferowania.
Ven kiwnął głową, cicho składając przysięgę, drugie uroczyste śluby jego życia. Nawet,
jeżeli zajmie mi to całe życie, Anubisa zostanie zniszczona. Chwała Posejdonowi.
12
Ta suka upadnie.
***
- Ciekawe wyczucie czasu.
Conlan spiął się, palce skurczyły się żeby sięgnąć po raz setny – tysięczny – po miecz,
który ukradła mu Anubisa. Wtedy znajomość głosu przebiła się przez letarg procesu
uzdrawiania.
- Alaric - powiedział, relaksując się z powrotem na poduszkach.
Wysoki Kapłan Posejdona wpatrywał się w niego, sugestia uśmiechu wykręciła część jego
ust.
- To trochę męczące mieć przez cały czas rację. Witaj z powrotem Conlanie. Długie
wakacje?
Conlan usiadł na marmurowo złotym stole do uzdrawiania, przeciągając się, wpatrując
się w ciało całe w trykocie. Kości nie złamane i nastawione.
Z bliznami, które nigdy się nie zagoją.
Zawładnęła nim potrzeba przypalenia jej twarzy, usunięcia z widoku jej ciała za pomocą
dużej cholernej kuli energii. Zżerała jego wnętrzności. Otrząsnął się i ponownie skupił na
Kapłanie.
- Przez cały ten czas? - powtórzył - Wiedziałeś, że żyję?
- Wiedziałem - potwierdził Alaric, twarde linie poorały jego twarz. Założył ręce i oparł się
plecami o kolumnę z białego marmuru. Spojrzenie Conlana padło na miedziane żyły
orichalcum1
wijące się wokół jej rzeźbionych kształtów. Skaczące delfiny, Nereidy2
śmiejące się z ich syreniej zabawy. Zapach delikatnych zielonych i niebieskich tulipanów
przenikał powietrze. Przez siedem cholernych lat odmawiano mu zapachów i obrazów
domu. Odwrócił wzrok z powrotem na Alarica.
- Ale zostawiłeś mnie, żebym zgnił? – Zdrada paliła, walcząc ze zdrowym rozsądkiem.
Alaric miał obowiązki wobec Świątyni. Wobec ludzi.
1
Orichalcum jest metalem, o którym mowa w kliku pismach przede wszystkim w opowieści o Atlantydzie w dialogu Kritiasz
napisanym przez Platona. Według tej opowieści Orichalcum było drugim po złocie pod względem wartości metalem i było
wydobywane w starożytności w różnych częściach Atlantydy (przyp.tłum.)
2
Nereidy – w mitologii greckiej kilkadziesiąt nimf morskich, córek Nereusa i Doris, powszechnie znanych z wielkiej urody.
(przyp.tłum.)
13
Wobec Atlantydów.
Alaric wyprostował się i powoli rozwinął ramiona, jego powściągliwość jedynie
podkreślała uwiązaną w nim moc, jego lodowate, zielone oczy zabłysły z furią.
- Szukałem cię. Każdego dnia, przez minionych siedem lat. Nawet tego dnia, kiedy
przybyłeś, przygotowywałem się, aby dołączyć do twojego brata, który czekał na górze
na kolejną beznadziejną wyprawę aby cię znaleźć i uwolnić z jakiegokolwiek więzienia, w
którym cię uwięzili.
Conlan zacisnął szczęki, pamiętając groźbę Anubisy, potem pokiwał głową.
- Osłaniała nas. Była wtedy potężniejsza, nie kiedykolwiek podejrzewaliśmy.
Twarz Alarica stężała, jeżeli o płaszczyznach i wyrzeźbionych liniach, które już pojawiły
się by być wyryte w marmurze można powiedzieć, że stężały.
- Anubisa – Powiedział stanowczo. To nie było pytanie – Nic dziwnego, że bogini nocy
potrafi wytworzyć próżnię do zamaskowania jej… poczynań.
Słowo “tortur” zawisło, kręciło się i pulsowało w powietrzu między nimi. Kapłan miał
przynajmniej na tyle przyzwoitości, żeby go nie wymawiać. Conlan skinął głową, sięgając
do blizny u podstawy szyi zanim zdał sobie sprawę z tego co robi. Zmusił swoje ręce do
opuszczenia się w dół, kiedy dotarło to do niego.
- Trzymała mnie z dala od wody. Bardzo daleko od jakiejkolwiek wody, ale dawała mi
absolutne minimum, żeby utrzymać mnie przy życiu. Nie miałem szansy na przepływ
żadnej mocy - żadnej szansy.
Kiedy mógł spojrzeć Alaricowi w oczy, Conlan wzdrygnął się na głębię smutku i
wściekłości jaka tam się znajdowała.
- Ani razu. Nigdy najmniejszego odgłosu twojego istnienia – powiedział Alaric, chwytając
nefrytowy uchwyt swojego sztyletu. Podał go Conlanowi ostrzem w dół – Jeżeli wątpisz
w moją lojalność kuzynie, zabij mnie teraz. Zasłużyłem na to za mój błąd.
Conlan zauważył odniesienie do ich więzów rodzinnych w cynicznej części jego umysłu,
który kalkulował subtelności polityki Atlantydów. Alaric nigdy nie wymawiał
pojedynczego słowa, które nie miało by co najmniej dwóch znaczeń.
Czasami polemizujących, często pedagogicznych. Nigdy bezcelowych.
14
Conlan przyjął sztylet i obrócił go w swoich rękach, potem cisnął z powrotem do
właściciela.
- Jeżeli zawiedziesz w swojej wyznaczonej roli, Kapłanie, to sprawiedliwość Posejdona
będzie tym, co skopie ci tyłek. Nie potrzebujesz mnie.
Alaric odrzucił swoje czarne włosy za ramiona, mrużąc oczy na zaakcentowanie swojego
tytułu. Potem raz kiwnął głową i wsadził sztylet do wysadzanej szmaragdami pochwy.
- Jak mówisz. Stoimy twarzą w twarz z innymi problemami, książę. Wreszcie wróciłeś,
jedynie godzinę po tym jak narzędzie twego wejścia na tron zaginęło.
- Powiedz mi – powiedział Conlan, furia spalała strzępy jego samokontroli.
- Reisen. Zabił dwóch moich pomocników. - Alaric wypluł te słowa zaciskając pięści –
Conlan, on go wziął. On wziął Trójząb. Zniknął na powierzchni. Jeżeli nieumarli dostaną
go w swoje ręce…
Słowa Alarica ucichły. Obaj znali cenę nadużywania mocy. Za przekroczenie swoich
uprawnień byli kapłani Posejdona gnili w czarnej otchłani lochów świątyni. Posejdon
serwował śmiertelne przypomnienia tym, którzy go zdradzili.
Conlan ostro wciągnął powietrze, włosy na jego rękach stały w odpowiedzi na niemal
niezauważalne prądy elementarnej energii, którą Alaric trzaskał przez pokój. Aby jego
moc uciekła w taki sposób, kapłan musiał być cholernie blisko krawędzi swojej
samokontroli. Albo co innego, przez siedem lat doświadczył cholernie gwałtownego
wzrostu swojej mocy.
Conlan nie wiedział, która opcja powinna niepokoić go bardziej.
Ich przyjaźń przetrwała obciążenie wymagań polityki i władzy. Conlan ufał Alaricowi
ponad życie. Czyż nie?
To wystarczyło, by rozsadzić człowiekowi czaszkę.
Zaciskając dłonie w pięści, walczył o zachowanie spokoju. Dla jakiś pozorów królewskiego
opanowania, żeby zasłonić poszarpane szaleństwo grożące wżarciem się przez jego myśli.
Przez jego wnętrzności.
Do jego duszy.
15
Jego serce od dawna było martwe. Rozbity na końcu bata a zmuszony słuchać
jedwabistych słów szeptanych o okrucieństwach, które zgotowali jego matce.
Anubisa i jej apostołowie Algolagnii3
. Zamordowali jego matkę cal po calu, i sprawiło im
to przyjemność. Gorzej, oni za to nie ponieśli kary. Ogarnęły go głębokie dreszcze, gdy
przypomniał sobie jaką przyjemność, prowadzącą do orgazmu, miała Anubisa, kiedy stała
naprzeciw niego i opowiadała mu historie o torturowaniu jego rodziców.
Znowu, i znowu, i znowu.
Anubisa miała umrzeć.
Oni wszyscy mieli umrzeć.
- Conlan? - głos Alarica niemal fizycznie wyrwał go ze wspomnień o śmierci i krwi.
Alaric.
Powiedział godzinę później…
- Godzinę? I oto jestem - powiedział Conlan, pamiętając - Pozwoliła mi odejść.
Wiedziała, Alaric. Ona wiedziała.
Jego decydujący dzień. Jego decydująca godzina.
- Och, książątko, przyniosłeś mi taką przyjemność - wymruczała do jego ucha. Potem
zsunęła się na jego nagie ciało i delikatnie lizała pot, krew i inne grubsze płyny, które
połączone spływały mu po udach – Ale myślę, że musisz z konieczności wrócić do swojego
ludu. Czeka na ciebie zachwycająca niespodzianka. I, w twoim obecnym stanie, nie jesteś
już żadną przyjemnością.
Wstając, machnęła na jednego ze swoich pomocników.
- Dwunastu z moich osobistych strażników. Dwunastu, rozumiesz? Nie daj się oszukać tą
chwilową słabością. Sprawiający kłopoty książę Atlantydy zawiera pokłady… ukrytej siły –
Opuściła swój palec na jego penisa, śmiejąc się, kiedy próbował się cofnąć. Szybko
obejrzała się ponownie na swojego pomocnika.
- Wyprowadzić go.
3
Algolagnia (gr. άλγος, algos – ból, gr. λαγνεία, lagnia – pożądanie) – zaburzenie seksualne polegające na osiąganiu
satysfakcji poprzez zadawanie bólu (w szczególności w miejscach stref erogennych) i cierpienia sobie lub innej osobie. Istnieją
dwa rodzaje algolagnii: masochizm oraz sadyzm. (przyp.tłum.)
16
Ciągle nagiego, z długimi, kręconymi włosami zlepionymi krwią, śledziła go przez drzwi
do celi, która służyła mu za więzienie przez siedem lat. Nagle się zatrzymała i obejrzała
na niego przez ramię.
- Twoja krew mnie bawi, książątko. Przekaż swojemu bratu, że następnie przyjdę po
niego.
Przeklął odnajdując ponownie głos. Obrzucił ją wyzwiskami, o których nawet nie wiedział,
że je zna. Do czasy aż nie przybyli strażnicy, i jeden z nich zademonstrował, że ten był
obraźliwy uderzając Conlana w głowę.
Potrzasnął głową, żeby wyrzucić z niej te obrazy. Był wolny od piekła, które zgotowała
mu Anubisa.
Nigdy nie będzie wolny od wspomnień.
Może nie być nigdy całkowicie zdrowy na umyśle.
Ale on był Conlanem z Atlantydy, i powrócił. Jego lud pragnął króla, nie złamanego
nieudacznika księcia.
Spoglądając na Alarica, widział troskę odbijająca się na twarzy Kapłana. Może i też Alaric
chciał króla.
Dość pobłażania sobie snami o zemście - czas wrócić do realiów.
- Nie jesteśmy już chłopcami powodującymi zgorszenie bieganiem podczas festiwalu
byków, czyż nie? – powiedział Conlan, cień wolności, którą sobie przypomniał, przebiegł
przez jego myśli. Czas przed koniecznością zostania synem swego ojca.
Przed koniecznością zostania przez Alarica namaszczonym przez Posejdona.
Alaric przechylił głowę, z ostrożnym wyrazem twarzy, i wtedy powoli potrząsł jego ręką.
- Nie przez długie lata Conlanie.
- Za długo – odpowiedział Conlan – Dużo za długo – Zawisnął nogami poza stół do
uzdrawiania i podniósł się aby stanąć.
- Z dzieciństwa można wyrosnąć, ale z lojalności nigdy. Jesteś moim księciem, ale - co
ważniejsze - jesteś moim przyjacielem. Nigdy w to nie wątp - powiedział Alaric.
17
Conlan wyczytał prawdę w oczach Alaric'a i poczuł się po tym lepiej. Wyciągnął swoją
rękę i objęli się ramionami, niewypowiedziane odświeżenie przyjaźni, którego może obaj
potrzebowali.
Potem się rozciągnął, zadowolony, że jego ciało znowu pracowało tak jak chciał.
Potrzebował każdej uncji energii.
- Tak więc oba, objęcie tronu i obowiązki matrymonialne z dawno wymarłą dziewicą są
opóźnione - powiedział sucho – Myślę, że jestem niezdolny do wykrzesania dużego
zainteresowania tym drugim.
- Nie nieżywy. Jedynie śpiący, czekający na twoją potrzebę. To twoje przeznaczenie –
przypomniał mu Alaric.
Tak, jakby potrzebował przypomnienia. Tak jakby nie miał tego szczególnego obowiązku
bębniącego w jego głowie od stu lat. Miłość nie figurowała we wzorcu wychowania
Wojowników Posejdona; tym bardziej tych z rodziny królewskiej.
Skrzywił się na tę zachciankę. Miłość. Mit dobry do rozpieszczania dzieci, w najlepszym
wypadku.
- Jestem ponad to. Ścigając tego bękarta Reisena. Odzyskam Trójząb, Kapłanie. I
sprawiedliwość zostanie wymierzona domowi Mykeny.
Alaric uśmiechnął się do niego, rzucając Conlanowi spojrzenie chłopca, którym kiedyś
był.
- Opuścimy cię teraz. Ven przygotowuje się do podróży. To na tyle jeśli idzie o Witaj-W-
Domu procesje.
Conlan próbował ponownie przywołać uśmiech, ale jego usta zapomniały jak to jest się
śmiać, po tylu latach grymasu w agonii. Latach wykrzykiwania swojej wściekłości i
rozpaczy.
Alaric uniósł jedną brew, jego usta ściągnęły się w ponurą linię.
- To… ciekawa… wypowiedź. Któregoś dnia będziesz musiał mi powiedzieć, co dokładnie
oni ci zrobili.
- Nie - odpowiedział Conlan - Nie zrobię tego.
18
Rozdział 2
Virginia Beach
- Dina, pomyśl o swoim dziecku - Riley Dawson przykucnęła przy jedynym oknie w
pokoju, z rękami luźno opadającymi po bokach.
Niegroźna, niegroźna, niegroźna.
Riley zmusiła mięśnie twarzy do rozluźnienia, aby wyrażały spokój, kiedy obserwowała
swoją szesnastoletnią klientkę w zaawansowanej ciąży przyciskającej śmiercionośny
wylot bardzo dużego i bardzo groźnego pistoletu do gardła nieprzytomnego mężczyzny.
Jego skóra była papierowo biała, ale mogła zobaczyć jak jego klatka piersiowa unosi się
podczas płytkich oddechów.
On nie umarł. Utrzymaj go przy tym, Riley.
- Ja myślę o moim dziecku, Riley. Trzymaj się od tego z daleka! Nie ma mowy, żeby moje
dziecko dorastało mając za ojca takiego obrzydliwego ulicznego kota hak ten tu. – Dina
rzuciła błyskawicznie okiem po pokoju, szybko zlustrowała Riley, po czym wróciła do
Morrisa, ciągle blady i leżący na brzegu łóżka.
Riley mogła obserwować, jak jego klatka piersiowa się porusza. Ciągle oddychał, pomimo
silnego uderzenia w tył głowy z pistoletu, którego była świadkiem gdy podeszła do
otwartych drzwi podczas comiesięcznej wizyty. Ale ponieważ była w wystarczającej ilości
pokoi zatłoczonych przez ratowników medycznych i zapach śmierci, żeby wiedzieć, że
może zakończyć życie w jednej chwili. A ręka Diny drżała na broni.
- Dina, posłuchaj mnie. Przykro mi, że znalazłaś Morrisa z inną dziewczyną. Popełnił
straszny błąd. Jestem pewna, że jest mu z tego powodu bardzo przykro. Ale musisz
pomyśleć o swoim dziecku. Ona cię potrzebuje, Dina. Jeśli go skrzywdzisz, pójdziesz do
19
więzienia, a wtedy kto wychowa twoje dziecko? Wiesz, że twoja matka nie może tego
zrobić – bolesny skurcz zapłonął w mięśniach nóg Riley, protestując przeciwko tak
długiemu przycupnięciu na podłodze. Przesunęła się odrobinę, uważając żeby nie robić
żadnych nagłych i gwałtownych ruchów.
Dina szczeknęła śmiechem, który ze zużycia brzmiał zardzewiale.
- Ta naćpana dziwka? Ona nie jest żadną matką. Ona nie zbliży się do mojego dziecka.
- To prawda. Wiesz, że jesteś najlepszą na świecie osobą do opieki nad twoim dzieckiem.
Czy myślałaś już nad imieniem dla niej?
Pozwól im mówić. Odwracaj ich uwagę bardziej przyjemnymi tematami; takimi, z którymi
czuja osobisty związek. Głos wykładowcy z jednej z setki godzin szkolenia tłukł się po jej
głowie.
Jasne. Przyjemne tematy, kiedy ona trzyma broń przyciśniętą do jego zdradzieckiego
gardła. A co z faktem, że mogę w każdej chwili posikać się w majtki? Instrukcje nigdy nie
wspominały o tym drobnym fakcie.
Dina uśmiechnęła się lekko.
- Zamierzam nazwać ją Paris. Jak to miasto we Francji? Z tą wieżą? Jest takie piękne.
Uczyliśmy się o nim w szkole. Zabiorę ją tam kiedyś. Paris Marguerite, po babci.
- To piękne imię, Dino. Paris Marguerite. A teraz proszę oddaj mi broń. Nie chcesz, żeby
Paris Marguerite dorastała bez swojej mamusi, prawda? - Riley powoli wyprostowała się
na podłodze, ignorując krzyczące mięśnie ud. Wyciągnęła rękę dłonią w górę.
- Proszę oddaj mi broń. Pomogę ci. Wybrniemy z tego razem. Proszę oddaj mi broń, żeby
Paris Marguerite dorastała przy mamusi, która będzie się nią opiekować. – Wciągnęła
oddech, gdy Dina się zachwiała patrząc tam i z powrotem, z Riley na Morisa.
Życie mężczyzny balansowało na chwiejnym brzegu niezdecydowania nastolatki. Nie.
Tego też nie było w tej cholernej instrukcji.
Dina wzięła duży, drżący oddech a jej ramiona nieco opadły. Wyszarpała broń z ust
Morrisa i skierowała na Riley. Riley poczuła, że oddech, który wstrzymywała od
półgodziny wypływa z jej płuc.
20
Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Nie potrafię – Oczy Morrisa drgnęły otwarte. Wypadł z łóżka,
krew spływała mu z ust w dół po twarzy, i uderzył pięścią w szczękę Diny.
- Zdzieliłaś mnie w głowę, dziwko? Celowałaś do mnie z broni? Pokażę ci, kto celuje z
broni do Morrisa.
Kiedy siła uderzenia powaliła Dinę na ziemię, Morris wymierzył kopnięcie w jej brzuch.
Riley rzuciła się z za rogu do nich, ,
- Nie, nie! Morris, nie! Nie rób jej krzywdy! Nie skrzywdź swojego dziecka!
Pokój zawirował od złamanego obrazu ruchu i kakofonii dźwięków. Niemalże w
zwolnionym tempie, Riley widziała kopniaka lądującego z całą siłą na brzuchu Diny.
Słyszała krzyczącą Dine, krzyczącego Morrisa, kogoś jeszcze krzyczącego - czy to była
ona!
Skoczyła do niego, nie przejmując się tym, że był od niej cięższy o prawie sto funtów.
- Nie, nie, nie. Nie rób jej krzywdy. Musisz przestać. Morris, musisz przestać.
Morris szarpnął zaciekle garść jej włosów, ciągnąc jej głowę do tyłu.
- Nikt nie będzie mi mówił co mam robić. Zwłaszcza bezużyteczna pracownica społeczna.
Uniósł pięść. Rusz się. Musisz się ruszyć.
Szarpnęła głową w lewo, tak, że jego ogromna pięść uderzyła w bok jej twarzy. Już dość.
Może. Proszę, Boże spraw, żeby nie skręcił mi karku. Pokój zrobił się czarny. Walcz, Riley.
Walcz, żeby zostać przytomną.
Pięść znowu się zbliżała.
- Proszę, nie…
Ale on ją zignorował, z twarzą wykrzywioną z wściekłości niesłyszący, bez powodu. Jego
pięść ponownie eksplodowała, tylko, że to nie była jego pięść.
To nie była jej twarz.
Grzmot? Czy to grzmot? Tak czarny…
Kiedy Riley walczyła z ciemnością, ręka w jej włosach rozluźniła się. Twarz Morrisa
zmieniła się w karykaturę powolnych emocji z grymasu nienawiści do grymasu
zaskoczenia. Oboje spojrzeli na szkarłat plamy rozkwitłej i kwitnącej na jego koszulce.
21
Kiedy Riley dotknęła palcem wskazującym ciemną lepkość, która ochlapała jej twarz,
pokój zrobił się czarny.
Conlan otworzył portal, skupiając się na Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Na
Virginii, będąc bardziej precyzyjnym. Ven został "zbierającym dane" jak kazał Alaric.
tłumaczenie: wyciąganie informacji biciem od nikczemników przez mile w każdym
kierunku. Jego brat zawsze wolał bezpośrednie podejście.
Teraz Ven wzywał pozostałych Siedmiu do siebie, aby towarzyszyli Conlanowi na
powierzchni. Tylko, że Conlan nie był w nastroju do czekania. Nawet na swojego brata.
Może zwłaszcza na swojego brata. Jeśli widział nawet cień litości w oczach Vena, byłby -
Cóż. Zapomnij. Skup się na portalu.
Siedem lat bez używania i magia zardzewiała. Albo portal, humorzasty, w zależności od
dnia, zabawiał się z nim, stwierdził Conlan, kiedy przeszedł do wody.
Dużej ilości wody.
Na szczęście instynktownie zaczerpnął głęboki oddech prze zanurzeniem się w błyszczące
przejście. Nauczył się jeszcze innej lekcji na własnej skórze: portal miał swoją własną
moc, niezależną od Atlantydów, którzy po raz pierwszy wykorzystali go ponad jedenaście
lat temu.
Powinni powiesić znak "Strzeż się Użytkowniku" na tej kapryśnej rzeczy. Odbił się I ruszył
w kierunku powierzchni, oceniając po wyglądzie flory i fauny płytkowodnej, która mieniła
się w rozcieńczonym świetle księżyca, że miał około dziesięć metrów głębokości.
Ale odległości w morzu mogą być zwodnicze.
I pojawił się problem gdzie ten cholerny brzeg może być. Nie byłby pierwszy, który
skończy drepcząc wodę po środku oceanu.
Pomysł portalu na dowcip. Jeżeli portal posiadał emocje, te były zapakowane do
mściwego poczucia humoru.
Kiedy wynurzył się na powierzchnię i wciągnął haust powietrza, uderzyły w niego niemal
namacalne siły. Agonia pełzająca mu przez głowę, a potem wyłączona jakby za pomocą
wyłącznika. Gorzki smak wypalał jego usta; cierpkość jakby cytryna w solance.
22
Przebiła się przez niego kolejna fala bólu, wybijając go z równowagi. Ponownie niemalże
zniknął pod falami, prawie nie zauważając piasków pobliskiego brzegu.
Pokręcił głowa z boku na bok, starając się uciec od ognia wewnątrz głowy. Warknął
śmiechem.
Tylko ostatnio miał dużo praktyki z bólem. Myśl, do cholery.
Zwariowane myśli wirowały w jego zdruzgotanym mózgu. Jeżeli atlantydzki książę kieruje
się w stronę szeroko otwartej czeluści oceanu, czy to wydaje dźwięk?
Znowu prawie się zaśmiał, ale zamiast tego parskną przez nos wodą. Dławiąc się i kaszląc,
w końcu zmusił swoje kończyny do współpracy i skierował się do brzegu, w końcu zdając
sobie sprawę, że mógł dotknąć dna i iść.
Jego szkolenie sprawiło, że zachował pozycję pionową i spójną. Analizuj. Wnioskuj. Użyj
logiki.
Trzecia fala bólu przebiła się przez niego, powalając go na kolana, z twarzą uwięzioną
pod załamującymi się falami. Walczył o to, żeby stanąć, zanurkował do przodu w
kierunku brzegu.
Wampirze moce mentalne? Nie wygląda na to. Mogą uwięzić twój umysł, ale nie narzucić
takiego bólu.
Czy to mógł być Reisen? Czy Trójząb obdarzył go jakimś rodzajem mentalnej mocy o
której nie wiemy?
Jego buty uderzyły w suchy piasek i upadł potykając się na kolanach. Wysłał mentalne
wezwanie do Vena.
Potrzebował pomocy.
Ale to co odpowiedziało na jego wezwanie nie było znajomym sposobem Vena. Zamiast
tego, wywołał głęboko w jego umyśle małe ukłucie świadomości, trzaskające niczym
świeca podczas spalania przy ograniczonej ilości tlenu.
Obraz piękności ściągniętej bólem. Kobiety o włosach w kolorze słońca.
Coś zatrzasnęło się w jego umyśle, a kobieta i ból zniknęły. Prawie, jako że mentalne
drzwi zostały zamknięte.
A Conlan nie był tym, który je zamknął.
23
Rozdział 3
Riley spojrzała na ratownika medycznego, który zaglądał jej w oczy podczas gdy jego
palce mierzyły jej puls. Spojrzała ponad nim i zlustrowała wzrokiem pokój, wiedząc, że
wygląda jak z przekrwionymi oczami, jak się zresztą czuła. Powtórzył swoje zdanie,
wolniej tym razem, tak jakby nie potrafiła go zrozumieć za pierwszym razem.
- Musisz iść na prześwietlenie, żeby to sprawdzić.
Zaczęła machać głową na “nie”, ale przestała gdyż ruch sprawiał, że w jej czaszkę
wkręcała się śruba bólu.
- Nie chcę iść na prześwietlenie. To było tylko uderzenie pięścią.
Strzepnęła jego rękę ze swojego ramienia i stanęła niepewnie na nogach, co
prawdopodobnie potwierdziło, że miał rację, ale co tam.
- Bywało gorzej. Muszę się przejść. Potrzebuję powietrza.
Rozmawiała już wcześniej z detektywami o tym, co teraz było miejscem zbrodni. Jej część
została zrobiona. A teraz pokój zaczął ją przytłaczać.
Na początku to było takie zaskoczenie dla niej, ile osób pojawia się na miejscu zbrodni.
Tak wielu oficjalnych typów zwołanych wspólnie do prozaicznego - pstrykania zdjęć,
zbierania odcisków palców, mierzenia taśmą.
Profanacja śmierci, przysłonięta przez szczegóły nowoczesnej pracy policji. To wydawało
się złe, w jakiś sposób, tak jak zawsze było.
Tyle już tego widziała. Powinna zostać sekretarką, jak jej młodsza siostra. Quinn nigdy nie
musiała stawiać czoła rozpaczy. Albo pięści. Albo krwi na swoich ubraniach.
Rachunek za pralnię chemiczną to będzie piekło.
Ratownik medyczny odsunął się i wyłączył latarkę, którą świecił jej w oczy
24
- Nie wydaje mi się, żebyś miała wstrząs mózgu, ale będziesz miała fatalnego sińca.
Naprawdę powinnaś iść i dać się zbadać lekarzowi.
Riley zakręciło się w pustym brzuchu i poczuła mdłości. Odeszła od niego, odwracając się
i jeszcze raz lustrując pokój. Tani apartament. W wyniku przemocy pozostał tylko chaos.
Smród śmierci - krwi i pozostawionych fragmentów ciała. Zaskoczyło ją to na jej
pierwszym miejscu zbrodni, że pozostawionych. Ostateczne upokorzenie. Brudne zwłoki
pozostawione dla bezosobowych pracowników kostnicy.
Riley usłyszała jęczący dźwięk, nisko w jej gardle ale zagłuszyła go. Była teraz twardsza.
Zahartowana.
Odporna na wszelkie emocje.
To sobie powtarzała, mniej więcej. Do czasu, aż nie zobaczyła misia.
Oparty w rogu pokoju, obok kołyski, ogromny pluszowy miś ubrany w różową kokardę
szczerzył się głupkowato w pokoju, niewzruszony przez dramat, który się tu wcześniej
rozegrał.
Ta cholerna różowa kokarda doprowadziła ją do krawędzi.
- Muszę stąd iść. Proszę, po prostu zejdź mi z drogi. Proszę – Obróciła się i przepchnęła
obok ratownika medycznego, ostrożnie okrążając przykucnięty na podłodze personel
robiący zdjęcia.
- Hey, Dawson. A ty dokąd? – Detektyw z którym wcześniej rozmawiała - Ramsey?
Ramirez? - wyciągnął nowy komplet rękawiczek, bruzdy na jego twarzy pogłębiły się,
kiedy skierował wzrok na jej twarz.
- Wyglądasz jak kupa gówna. Powinnaś iść z nimi na to prześwietlenie.
Riley się nie zatrzymała; jedynie lekko zwolniła.
- Robi mi się niedobrze. Muszę się umyć i trochę odpocząć – rzuciła na niego okiem
przez ramię – Zadzwonię do ciebie jak tylko to zrobię.
Otworzył usta, prawdopodobnie żeby zaprotestować, ale była poza ich kręgiem
zainteresowania. Co zrobią, aresztują ją? Wiedzieli kim jest, i tylko przez to co sobą
reprezentowała, jej słowo było w porządku.
25
Pokręcił głowa zrezygnowany. Sympatia i coś, czego nie chciała nazwać ociepliło jego
postawę. Litość?
Powinien zachować swoją litość dla Diny i jej dziecka. Będą tego potrzebować. Ona tylko
wykonywała swoją pracę.
Tym razem się roześmiała, mimo, że brzmiało to… źle. Taa, Wykonywała swoją pracę. Po
królewsku schrzaniła swoją robotę.
Kolejny dzień, kolejne zwłoki. To daje osiem morderstw tego roku. Pokiwał głową.
- W porządku. Powiedziałaś nam już dość, w każdym razie. Zadzwoń do mnie rano. Masz
moją wizytówkę.
Wymacała palcami wizytówkę, którą wsunęła do kieszeni i skierowała się do drzwi. Rano.
Zadzwoni do niego rano. Teraz musi się dostać do wody. Na plażę. Jej sanktuarium. Czuła
moc i spokój od wzywającego ją oceanu.
Musi poczuć pieszczotę fal i poczuje się lepiej.
***
Conlan stał samotnie w ciemnościach, z zamkniętymi oczami, rozwinął zmysły, żeby
wyczuć czyjąkolwiek obecność w pobliżu. Przyjaciela czy wroga.
Cholera, prawie wolał wroga. Był bardzo w nastroju do skopania czyjegoś tyłka.
Wyszczerzył zęby w coś co uchodziło za uśmiech. Nagle jego oczy drgnęły otwarte.
Ponieważ drzwi, które trzymały jego emocje z dala od rozumu znowu gwałtownie się
otworzyły. Zatoczył się, walczył o to, żeby się utrzymać prosto pod gradem bólu.
Wszystko co mógł zrobić to znieść to i modlić się, żeby jego brat albo Alaric wkrótce
przybyli. Znowu zamknął oczy. Walczył o skupienie. Powrócił do tej części swojego
treningu, który nie był przeprowadzony z mieczami i sztyletami.
Dzielić. Wojownik Posejdona nie okazuje emocji. Ceną arogancji jest twoje życie,
Conlanie.
1 Tłumaczenie: avanti1984
3 *** Na tej wyspie, na Atlantydzie, powstało wielkie i podziwu godne mocarstwo królów... Później przyszły straszne trzęsienia ziemi i potopy i nadszedł dzień jeden i jedna noc zniszczenia... i wojownicy… zostali pochłonięci przez ziemię, i w podobny sposób wyspa Atlantyda zanurzyła się pod powierzchnią morza i zniknęła —Platon, "Timaios i Kritias", około 600 r.p.n.e. Trudno wątpić, że znaczące zmiany w skorupie ziemskiej miały wielokrotnie miejsce… —Albert Einstein, korespondencja z Charlesem Hapgood, 8 May 1953r. *** Prolog Stolica Atlantydy, 9600 r.p.n.e. Był to czas przed kataklizmem, narzuconym Atlantydom przez chciwość ludzi. W Świątyni Posejdona, w sercu siedmiu wysp Atlantydy, grupa wojowników spotkała się z Arcykapłanem boga mórz. On podzielił ich na siedem grup składających się z siedmiu i przydzielił każdemu święty obowiązek i przedmiot mocy – nasycony magią kamień szlachetny. Niektóre miały opaść na dno świata, chronione przed wzrokiem ciekawskich i zawistną żądzą przez wody, które je pielęgnowały. Inne były w celu połączenia ziem ludzi w wyznaczonych miejscach – wszystkie wysoko, aby chronić ród w przypadku ciężkiej powodzi. Wszyscy będą czekać. I obserwować. I chronić.
4 I służyć jako pierwsze ostrzeżenie w przededniu zagłady ludzkości. Wtedy, i tylko wtedy, Atlantyda powstanie. Byli oni bowiem Wojownikami Posejdona, ze znakiem Trójzębu, który nieśli jako świadka dla ich uświęconego obowiązku ochrony rodzaju ludzkiego. Czy im się to podobało, czy też nie.
5 Rozdział 1 Piekło jest puste A wszystkie diabły są tutaj. —William Shakespeare, Burza Stolica Atlantydy, współcześnie Conlan zamachał ręką przed portalem i zastanowił się krótko, czy jego magia rozpoznałaby wojownika, który nie przeszedł przez jego przejście przez więcej niż siedem lat. Siedem lat, trzy tygodnie, i jedenaście dni, jeżeli być dokładnym. Gdy czekał, zanurzony w leczniczej wodzie do klatki piersiowej, śmierć szydziła z niego - migocząc na krawędziach jego wzroku, połyskując w prądach otaczającego go błękitnego oceanu, pulsując w szkarłatnej krwi, która stopniowo sączyła się z jego boku i nogi. Roześmiał się pustym śmiechem, podpierając się ręką na kolanie. - Skoro ta Vamp-suka Anubisa nie umiała mnie złamać, to jestem pewien, że żadne piekło nie sprawi, że poddam się teraz - warknął do otaczającej go, opustoszałej ciemności. Opalizujące wodne światła błysnęły, jakby w odpowiedzi na jego wyzwanie, i portal rozciągnął się dla niego. Dwóch mężczyzn - dwóch wojowników - stało na straży, rozszerzone oczy i rozchylone usta odzwierciedlające identyczne wrażenie szoku, gdy wpatrywali się w przeźroczystą błonę portalu. Ramionami torował sobie drogę przez wejście portalu, który powiększał się aby dopasować się do czegokolwiek lub kogokolwiek kogo uznał godnym przepuszczenia. - Książę Conlan! Ty żyjesz - powiedział jeden.
6 - Głównie - odpowiedział, potem zatrzymał się przed Atlantydami. Upijał się pierwszym od ponad siedmiu lat widokiem ojczyzny, rozszerzając płuca aby posmakować świeżość powietrza przefiltrowanego przez morze. W połowie drogi, filary z białego marmuru stojące u wejścia do Świątyni Posejdona jarzyły się odzwierciedlając barwy nierzeczywistego słońca. Na ten widok oddech Conlana uwiązł mu w gardle. Widok, którego był pewien nigdy więcej nie doświadczy. Zwłaszcza, kiedy śmiejąc się zaproponowała chwytając jego oczy. -Wielki Książę bez widoków. Co za wyśmienita metafora dla straty twego ojca króla- filozofa, wasza książęcość. Dlaczego nie błagasz? – Spacerowała dookoła niego, trzaskając niemalże nieśpiesznie na niego z bata ze srebrną końcówką w kształcie kolca, tak jak stał, dotknął kropel krwi, które wypływały tak niecierpliwie w ślad za jej batem. Wtedy uniosła palec do ust uśmiechając się - Ale będziesz błagał. Tak jak twój ojciec błagał kiedy cięłam w plastry ciało twojej matki, gdy ta jeszcze żyła - wymruczała, zło mieszało się z potworną żądzą w jej oczach. Wył z nienawiści i buntu godzinami. Dniami. Nawet płakał, dochodzący do szaleństwa z bólu, przy siedmiu różnych okazjach. Raz w ciągu każdego roku jego niewoli. Ale nigdy nie błagał. - Ale ona będzie - powiedział, głosem ochrypłym z wysiłku od pozostawania wyprostowanym - Będzie błagała zanim z nią skończę. - Wasza wysokość? – strażnik rzucił się naprzód, żeby go wesprzeć, wołając o pomoc. Conlan pobudził głowę, odsłonił zęby, warcząc jak zwierzą, którym się stał. Obaj zatrzymali się w półkroku. Zmrożeni w miejscu. Niepewni jak zareagować na to, że członek rodziny królewskiej zdziczał. Conlan zachwiał się do przodu, zdeterminowany do tego, aby pierwszy krok na ojczystej ziemi zrobić bez pomocy. - Musimy natychmiast poinformować Alarica - powiedział starszy, bardziej doświadczony wojownik z tej dwójki. Marcusie.
7 Może Mariuszu? Conlan skupił się, pewny, że musi znać tego mężczyznę. To ważne, żeby pamiętał rzeczy. Tak, Marcusie. - Krwawisz, Wasza Wysokość. - Głównie - powtórzył, niepewnie robiąc kolejny krok do przodu. Nagle świat zawirował i zrobił się czarny. *** Ven stał w izbie obserwacyjnej, spoglądając z góry na salę uzdrawiania, która był poniżej, gdzie wysoki kapłan Posejdona, wyraźnie wyczerpany, pracował nad bratem Vena. Zajęło cholernie dużo czasu aby odciągnąć energię z Alerica. Krążyły plotki, że był najpotężniejszym kapłanem, który kiedykolwiek służył bogowi morza. Nie, żeby wojownicy wiedzieli wiele na temat różnic pomiędzy jednym kapłanem a drugim. Albo, zazwyczaj, gówno ich to obchodziło. Ale teraz obchodziło go to wyróżnienie. Bardzo. Ven ścisnął poręcz, palce wbijały się w miękkie drewno, jak pomyślał o tym, co dokładnie Anubisa musiała uczynić Conlanowi. Wiedział co zrobiła Alexiosowi. Jeden z najbardziej zaufanych strażników Siódemki Conlana , Alexios, spędził dwa lata na usługach Anubisii. Jej i tych z jej złych apostołów Algolagnii, którzy czerpali swoją jedyną, seksualną przyjemność z bólu i tortur. Potem go zostawiła - nagiego i bliskiego śmierci - aby umarł. W kupie świńskiego gówna na Krecie. Vamp bogini śmierci była wielka, jeżeli idzie o symbolikę. Może odziedziczyła coś od swojego ojca-męża, Chaosa. I to coś było poważnie wypaczone. Alericowi zajęło sześć miesięcy odzyskanie wspomnień wojownika. To pół roku obejmowało dwa cykle oczyszczania w Świątyni aby oczyścić jego duszę. Ven nie chciał o tym myśleć - kurewsko nienawidził myśleć o tym - ale czasami zastanawiał się, czy Alexios kiedykolwiek powróci z jakiejkolwiek czarnej otchłani piekła, w którą go wciągnęła. Mimo to, Alaric zaakceptował go. Alexios wrócił jako jeden z Siedmiu. To była kwestia honoru, że Ven ufał mu.
8 Siedmiu służyło jako najbardziej zaufani strażnicy wielkiego księcia wszystkich Atlantydów. Nawet gdy go nie było, gdy wydawało się, że nie żyje. Poza tym, oni prowadzili i koordynowali drużyny wojowników, które patrolowali tereny na powierzchni ziemi. Czuwając nad cholernymi ludźmi, którzy pozwolili, aby zapędzono ich jak - jak ci krwiopijcy ich nazywają? Owce? Podczas gdy Ven i reszta Wojowników Posejdona musieli trzymać się w cieniu. Poza widokiem. Cholernie incognito. Broniąc tych z lądu przed indywiduami spośród krwiopijców, futrzanych potworów i całego tego gówna, które uderza w nocy. I, szczerze, te indywidua wydają się być w większości najczęściej w tych konkretnych gatunkach. I wykonali cholernie dobrą robotę przez ostatnie jedenaście tysięcy lat. Aż do tego dnia około dziesięć lat temu, kiedy te świry żyjące w nocy postanowiły wyjść z trumny. Najpierw wampiry, potem zmiennokształtni. Robota Wojowników Posejdona stała się około trylion razy trudniejsza od czasu, kiedy to się stało. Z jakiegoś powodu, Anubisa nie kłopotała się wprowadzeniem swoich ludzi - swoją społeczność wampirów - w sekrety Atlantydy. Ale Ven wiedział, że to się mogło zmienić w każdej minucie. Jeżeli ktokolwiek wiedział coś o kaprysach bogów i bogiń, byli to Atlantydzi. Skazani na dnie morza na kaprysy Posejdona. Nie, żeby kiedykolwiek skarżyli się na to. Na głos, w każdym razie. Było to jednak trudne, bronić ludzi, kiedy te wielkie, złe i brzydkie wędrowały wolno a Atlantydzi musieli trzymać się w cieniu. Ale Ven kwestionował ten punkt widzenia Rady aż do czasu, gdy jego twarz stała się niebieska, wtedy wreszcie się poddał. Starszyzna nie chciała, aby ktokolwiek wiedział o Atlantydzie, i aż do czasu kiedy Conlan wstąpi na tron, nikt nie mógł sprzeciwić się ich rozkazowi. Ven znowu spojrzał w dół na swojego brata, ledwo rejestrując delikatne dźwięki harf i fletów granych przez dziewice w świątyni w alkowach otaczających jego brata. Muzyka miała zdaje się pomóc w uzdrawianiu. Ven roześmiał się. Taa, poza tym, że Conlan nienawidził tego łagodnego, miluśkiego Debussy gówna. Kiedy wstąpi na tron, prawdopodobnie poprosi o zagranie Brucea Springsteena albo U2 w trakcie swojej koronacji.
9 Jeżeli. Jeżeli Conlan wstąpi na tron. Nawet nie chciał myśleć o tym co by było, gdyby z Conlanem stało się coś złego. Ponieważ zgadnijcie, kto jest kolejny w kolejce? Taaa. Ven w ciągu jednej przeklętej przez bogów minuty z Królewskiego Mściciela stał by się Wysokim Księciem, a nie ma innej cholernej możliwości aby mógł odciąć się od przewodzenie czemukolwiek. Ponownie spojrzał w dół na swojego brata, leżącego tak spokojnie. Conlan dojrzał jak władza królewska, honor i obowiązek i całe to radosne gówno, które wycisnęło piętno na jego duszy. Ale Ven dojrzał jako uliczny wojownik. Tkwiła w nim duża, brzydka część duszy. Część, która uschła i umarła kiedy był ze swoją matką na końcu, zanim umarła. Kiedy błagała, żeby się ratował. Zapewnił bezpieczeństwo swojemu bratu. Obiecał jej, łkając, aż zmarła. Wykonał zajebistą robotę, żeby dotrzymać słowa. Drewno pękło w zaciśniętej pięści. - Twardego drewna nie łamie się gołymi rękami – zaobserwował suchy głos. Ven nie spojrzał na Kapłana, zamiast wyciągać drzazgi ze swoich poranionych i krwawiących dłoni. - Taa, nie robią tych poręczy tak jak powinni - mruknął. Alaric wszedł - bardziej jakby sunął; mężczyzna był upiorny - aż stanął koło niego. -Mogę to uleczyć jeśli chcesz - zaoferował beznamiętnym tonem. -Myślę, że wykonałeś dość uzdrawiana jak na jeden dzień, czyż nie? Alaric nic nie powiedział, jedynie spojrzał w dół przez poręcz na swojego śpiącego księcia. Ven studiował Alarica, kiedy Kapłan obserwował Conlana . Alaric i Conlan dorastali biegając dookoła królestwa jak psotni chłopcy, którymi byli, przedzierając ulice i pola ze swoimi grami i figlami. Rzadko powstrzymywani przez swoich pobłażliwych rodziców czy wspólnotę szanującą królewskiego dziedzica i jego kuzyna. Później torując sobie drogę przez tawerny i barmanki z taką samą werwą i chłopięcym urokiem. Teraz w Kapłanie nie było nic z tego chłopca. Odział się mocą swojego urzędu jak tarczą ze zbroi. Niewidzialny, ale oczywisty. Ostre płaszczyzny twarzy i orli, ascetyczny nos przypominały wszystkim, którzy stanęli z nim twarzą w twarz, że oto człowiek wiary,
10 obnażony do mięśni i kości poprzez żądania jego służby. Żądania siły. Jeżeli te słabo błyszczące zielone oczy już ich nie ostrzegły, że jest. Wysoki kapłan, ciemny upiór, instrument władzy Posejdona. Straszny sukinsyn. -Nie zostało wiele cholernego chłopięcego uroku w żadnym z nas, czyż nie Alaricu? Alaric uniósł jedną brew, ale nie dał żadnego innego znaku zaskoczenia na ten komentarz. - Chcesz wiedzieć, czy nie został skompromitowany – powiedział, z poszarzałą i zmęczoną twarzą. Po tuzinie czy coś koło tego godzin uzdrawiania, było to całkiem imponujące że potrafił nawet ustać w pionie. - Po Alexiosie— zaczął Ven, ale zatrzymał się niezdolny aby kontynuować. Jeżeli Anubisa naraziła na szwank dusze jego brata, wtedy rodzina królewska na prawdę była stracona. Dotrzymała by , nareszcie, obietnicy mającej pięć tysięcy lat. Ponieważ Ven poszedłby do bram piekieł, żeby wcisnąć swój sztylet w jej wampirzy tyłek. I był na tyle uczciwy, żeby wiedzieć, że nie wyjdzie z tej konfrontacji żywy. Alaric wziął głęboki oddech. -Jest cała. Całe ciało Vena zawisło na poręczy tak intensywnie, jego wizja dosłownie stała się ostra; zamrugał, żeby odpędzić małe szare plamki które latały mu przed oczami. - Dzięki Posejdonie! Alaric nadal milczał, co wzbudziło Vana podejrzenia. Taką malutką wątpliwość. - Alaric? Czy jest coś, czego mi nie mówisz? Czy to zwykły przypadek, że wrócił tu niespełna kilka godzin po tym jak Reisen wysadził drogę do Świątyni i ukradł Trójząb? Kapłan zacisnął szczęki i przez kolejną minutę nic nie powiedział. Wreszcie odezwał się. - Co do Reisena, nie potrafię powiedzieć. On teraz jest niemożliwy do wykrycia przez patrzenie w kryształy. Co do Conlana - Alaric zawahał się, wreszcie wydawało się że podjął decyzję, kiwając głową - Książę jest cały. Jakimś sposobem, pomimo siedmiu lat tortur, został cały. Nie była w stanie narazić na szwank jego umysłu lub zawładnąć jego duszą na własny użytek. Ale…
11 Ven pochwycił ramię Alaric'a w stalowy uścisk. - Ale? Ale co? Alaric nic nie powiedział, jedynie spojrzał na rękę Vena zaciśniętą na jego ramieniu. Świadomość, że Alaric mógłby spopielić Vena rękę pojedynczym przepływem mocy zawisła między nimi . Akurat teraz Ven wcale się tym nie przejmował. Ale westchnął I uwolnił ramię Alarica. - Ale co? On jest moim bratem. Mam prawo wiedzieć. Kiwając niepostrzeżenie, Alaric rzucił okiem na spokojną sylwetkę Conlana. - Ale tylko dlatego, że nie była w stanie nagiąć jego duszy do swojej woli nie oznacza, że Conlan zachował nad nią pełną władzę. Nikt nie może przetrwać takiego okresu tortur z nietkniętą duszą. Spojrzał na Vena płaskim wzrokiem. Śmierć. Obietnica zniszczenia. Ven zobaczył potrzebę skopania jakiś wampirzych tyłków, odbijającą się w oczach kapłana. - Conlan do nas powrócił, Ven. Ale przez długi czas możemy nie wiedzieć jaka dokładnie część jego powróciła. Ven wyszczerzył zęby w okrutnej parodii uśmiechu. - Dowiemy się tego. Mój brat jest najsilniejszym wojownikiem jakiego kiedykolwiek znałem. I Anubisa dowie się dokładnie co to znaczy, że jestem Królewskim Mścicielem - Chwycił rękojeść swojego sztylety z błyszczącymi oczami – Zamierzam ustrzelić sobie jakąś zemstę prosto w jej pomarszczony tyłek. Oczy Alarica świeciły się przez chwilę błyszczącym zielonym światłem tak jasnym, że Ven musiał zmrużyć przed nim oczy. - O tak. Dostanie lekcję. A ja z przyjemnością będę ci przy tej lekcji asystował. Kiedy we dwóch wyszli z komnaty obserwacyjnej, Alaric spojrzał w tył na poręcz złamaną przez Vena, później na Vena. - Poseidon ma swoją własna zemstę do zaoferowania. Ven kiwnął głową, cicho składając przysięgę, drugie uroczyste śluby jego życia. Nawet, jeżeli zajmie mi to całe życie, Anubisa zostanie zniszczona. Chwała Posejdonowi.
12 Ta suka upadnie. *** - Ciekawe wyczucie czasu. Conlan spiął się, palce skurczyły się żeby sięgnąć po raz setny – tysięczny – po miecz, który ukradła mu Anubisa. Wtedy znajomość głosu przebiła się przez letarg procesu uzdrawiania. - Alaric - powiedział, relaksując się z powrotem na poduszkach. Wysoki Kapłan Posejdona wpatrywał się w niego, sugestia uśmiechu wykręciła część jego ust. - To trochę męczące mieć przez cały czas rację. Witaj z powrotem Conlanie. Długie wakacje? Conlan usiadł na marmurowo złotym stole do uzdrawiania, przeciągając się, wpatrując się w ciało całe w trykocie. Kości nie złamane i nastawione. Z bliznami, które nigdy się nie zagoją. Zawładnęła nim potrzeba przypalenia jej twarzy, usunięcia z widoku jej ciała za pomocą dużej cholernej kuli energii. Zżerała jego wnętrzności. Otrząsnął się i ponownie skupił na Kapłanie. - Przez cały ten czas? - powtórzył - Wiedziałeś, że żyję? - Wiedziałem - potwierdził Alaric, twarde linie poorały jego twarz. Założył ręce i oparł się plecami o kolumnę z białego marmuru. Spojrzenie Conlana padło na miedziane żyły orichalcum1 wijące się wokół jej rzeźbionych kształtów. Skaczące delfiny, Nereidy2 śmiejące się z ich syreniej zabawy. Zapach delikatnych zielonych i niebieskich tulipanów przenikał powietrze. Przez siedem cholernych lat odmawiano mu zapachów i obrazów domu. Odwrócił wzrok z powrotem na Alarica. - Ale zostawiłeś mnie, żebym zgnił? – Zdrada paliła, walcząc ze zdrowym rozsądkiem. Alaric miał obowiązki wobec Świątyni. Wobec ludzi. 1 Orichalcum jest metalem, o którym mowa w kliku pismach przede wszystkim w opowieści o Atlantydzie w dialogu Kritiasz napisanym przez Platona. Według tej opowieści Orichalcum było drugim po złocie pod względem wartości metalem i było wydobywane w starożytności w różnych częściach Atlantydy (przyp.tłum.) 2 Nereidy – w mitologii greckiej kilkadziesiąt nimf morskich, córek Nereusa i Doris, powszechnie znanych z wielkiej urody. (przyp.tłum.)
13 Wobec Atlantydów. Alaric wyprostował się i powoli rozwinął ramiona, jego powściągliwość jedynie podkreślała uwiązaną w nim moc, jego lodowate, zielone oczy zabłysły z furią. - Szukałem cię. Każdego dnia, przez minionych siedem lat. Nawet tego dnia, kiedy przybyłeś, przygotowywałem się, aby dołączyć do twojego brata, który czekał na górze na kolejną beznadziejną wyprawę aby cię znaleźć i uwolnić z jakiegokolwiek więzienia, w którym cię uwięzili. Conlan zacisnął szczęki, pamiętając groźbę Anubisy, potem pokiwał głową. - Osłaniała nas. Była wtedy potężniejsza, nie kiedykolwiek podejrzewaliśmy. Twarz Alarica stężała, jeżeli o płaszczyznach i wyrzeźbionych liniach, które już pojawiły się by być wyryte w marmurze można powiedzieć, że stężały. - Anubisa – Powiedział stanowczo. To nie było pytanie – Nic dziwnego, że bogini nocy potrafi wytworzyć próżnię do zamaskowania jej… poczynań. Słowo “tortur” zawisło, kręciło się i pulsowało w powietrzu między nimi. Kapłan miał przynajmniej na tyle przyzwoitości, żeby go nie wymawiać. Conlan skinął głową, sięgając do blizny u podstawy szyi zanim zdał sobie sprawę z tego co robi. Zmusił swoje ręce do opuszczenia się w dół, kiedy dotarło to do niego. - Trzymała mnie z dala od wody. Bardzo daleko od jakiejkolwiek wody, ale dawała mi absolutne minimum, żeby utrzymać mnie przy życiu. Nie miałem szansy na przepływ żadnej mocy - żadnej szansy. Kiedy mógł spojrzeć Alaricowi w oczy, Conlan wzdrygnął się na głębię smutku i wściekłości jaka tam się znajdowała. - Ani razu. Nigdy najmniejszego odgłosu twojego istnienia – powiedział Alaric, chwytając nefrytowy uchwyt swojego sztyletu. Podał go Conlanowi ostrzem w dół – Jeżeli wątpisz w moją lojalność kuzynie, zabij mnie teraz. Zasłużyłem na to za mój błąd. Conlan zauważył odniesienie do ich więzów rodzinnych w cynicznej części jego umysłu, który kalkulował subtelności polityki Atlantydów. Alaric nigdy nie wymawiał pojedynczego słowa, które nie miało by co najmniej dwóch znaczeń. Czasami polemizujących, często pedagogicznych. Nigdy bezcelowych.
14 Conlan przyjął sztylet i obrócił go w swoich rękach, potem cisnął z powrotem do właściciela. - Jeżeli zawiedziesz w swojej wyznaczonej roli, Kapłanie, to sprawiedliwość Posejdona będzie tym, co skopie ci tyłek. Nie potrzebujesz mnie. Alaric odrzucił swoje czarne włosy za ramiona, mrużąc oczy na zaakcentowanie swojego tytułu. Potem raz kiwnął głową i wsadził sztylet do wysadzanej szmaragdami pochwy. - Jak mówisz. Stoimy twarzą w twarz z innymi problemami, książę. Wreszcie wróciłeś, jedynie godzinę po tym jak narzędzie twego wejścia na tron zaginęło. - Powiedz mi – powiedział Conlan, furia spalała strzępy jego samokontroli. - Reisen. Zabił dwóch moich pomocników. - Alaric wypluł te słowa zaciskając pięści – Conlan, on go wziął. On wziął Trójząb. Zniknął na powierzchni. Jeżeli nieumarli dostaną go w swoje ręce… Słowa Alarica ucichły. Obaj znali cenę nadużywania mocy. Za przekroczenie swoich uprawnień byli kapłani Posejdona gnili w czarnej otchłani lochów świątyni. Posejdon serwował śmiertelne przypomnienia tym, którzy go zdradzili. Conlan ostro wciągnął powietrze, włosy na jego rękach stały w odpowiedzi na niemal niezauważalne prądy elementarnej energii, którą Alaric trzaskał przez pokój. Aby jego moc uciekła w taki sposób, kapłan musiał być cholernie blisko krawędzi swojej samokontroli. Albo co innego, przez siedem lat doświadczył cholernie gwałtownego wzrostu swojej mocy. Conlan nie wiedział, która opcja powinna niepokoić go bardziej. Ich przyjaźń przetrwała obciążenie wymagań polityki i władzy. Conlan ufał Alaricowi ponad życie. Czyż nie? To wystarczyło, by rozsadzić człowiekowi czaszkę. Zaciskając dłonie w pięści, walczył o zachowanie spokoju. Dla jakiś pozorów królewskiego opanowania, żeby zasłonić poszarpane szaleństwo grożące wżarciem się przez jego myśli. Przez jego wnętrzności. Do jego duszy.
15 Jego serce od dawna było martwe. Rozbity na końcu bata a zmuszony słuchać jedwabistych słów szeptanych o okrucieństwach, które zgotowali jego matce. Anubisa i jej apostołowie Algolagnii3 . Zamordowali jego matkę cal po calu, i sprawiło im to przyjemność. Gorzej, oni za to nie ponieśli kary. Ogarnęły go głębokie dreszcze, gdy przypomniał sobie jaką przyjemność, prowadzącą do orgazmu, miała Anubisa, kiedy stała naprzeciw niego i opowiadała mu historie o torturowaniu jego rodziców. Znowu, i znowu, i znowu. Anubisa miała umrzeć. Oni wszyscy mieli umrzeć. - Conlan? - głos Alarica niemal fizycznie wyrwał go ze wspomnień o śmierci i krwi. Alaric. Powiedział godzinę później… - Godzinę? I oto jestem - powiedział Conlan, pamiętając - Pozwoliła mi odejść. Wiedziała, Alaric. Ona wiedziała. Jego decydujący dzień. Jego decydująca godzina. - Och, książątko, przyniosłeś mi taką przyjemność - wymruczała do jego ucha. Potem zsunęła się na jego nagie ciało i delikatnie lizała pot, krew i inne grubsze płyny, które połączone spływały mu po udach – Ale myślę, że musisz z konieczności wrócić do swojego ludu. Czeka na ciebie zachwycająca niespodzianka. I, w twoim obecnym stanie, nie jesteś już żadną przyjemnością. Wstając, machnęła na jednego ze swoich pomocników. - Dwunastu z moich osobistych strażników. Dwunastu, rozumiesz? Nie daj się oszukać tą chwilową słabością. Sprawiający kłopoty książę Atlantydy zawiera pokłady… ukrytej siły – Opuściła swój palec na jego penisa, śmiejąc się, kiedy próbował się cofnąć. Szybko obejrzała się ponownie na swojego pomocnika. - Wyprowadzić go. 3 Algolagnia (gr. άλγος, algos – ból, gr. λαγνεία, lagnia – pożądanie) – zaburzenie seksualne polegające na osiąganiu satysfakcji poprzez zadawanie bólu (w szczególności w miejscach stref erogennych) i cierpienia sobie lub innej osobie. Istnieją dwa rodzaje algolagnii: masochizm oraz sadyzm. (przyp.tłum.)
16 Ciągle nagiego, z długimi, kręconymi włosami zlepionymi krwią, śledziła go przez drzwi do celi, która służyła mu za więzienie przez siedem lat. Nagle się zatrzymała i obejrzała na niego przez ramię. - Twoja krew mnie bawi, książątko. Przekaż swojemu bratu, że następnie przyjdę po niego. Przeklął odnajdując ponownie głos. Obrzucił ją wyzwiskami, o których nawet nie wiedział, że je zna. Do czasy aż nie przybyli strażnicy, i jeden z nich zademonstrował, że ten był obraźliwy uderzając Conlana w głowę. Potrzasnął głową, żeby wyrzucić z niej te obrazy. Był wolny od piekła, które zgotowała mu Anubisa. Nigdy nie będzie wolny od wspomnień. Może nie być nigdy całkowicie zdrowy na umyśle. Ale on był Conlanem z Atlantydy, i powrócił. Jego lud pragnął króla, nie złamanego nieudacznika księcia. Spoglądając na Alarica, widział troskę odbijająca się na twarzy Kapłana. Może i też Alaric chciał króla. Dość pobłażania sobie snami o zemście - czas wrócić do realiów. - Nie jesteśmy już chłopcami powodującymi zgorszenie bieganiem podczas festiwalu byków, czyż nie? – powiedział Conlan, cień wolności, którą sobie przypomniał, przebiegł przez jego myśli. Czas przed koniecznością zostania synem swego ojca. Przed koniecznością zostania przez Alarica namaszczonym przez Posejdona. Alaric przechylił głowę, z ostrożnym wyrazem twarzy, i wtedy powoli potrząsł jego ręką. - Nie przez długie lata Conlanie. - Za długo – odpowiedział Conlan – Dużo za długo – Zawisnął nogami poza stół do uzdrawiania i podniósł się aby stanąć. - Z dzieciństwa można wyrosnąć, ale z lojalności nigdy. Jesteś moim księciem, ale - co ważniejsze - jesteś moim przyjacielem. Nigdy w to nie wątp - powiedział Alaric.
17 Conlan wyczytał prawdę w oczach Alaric'a i poczuł się po tym lepiej. Wyciągnął swoją rękę i objęli się ramionami, niewypowiedziane odświeżenie przyjaźni, którego może obaj potrzebowali. Potem się rozciągnął, zadowolony, że jego ciało znowu pracowało tak jak chciał. Potrzebował każdej uncji energii. - Tak więc oba, objęcie tronu i obowiązki matrymonialne z dawno wymarłą dziewicą są opóźnione - powiedział sucho – Myślę, że jestem niezdolny do wykrzesania dużego zainteresowania tym drugim. - Nie nieżywy. Jedynie śpiący, czekający na twoją potrzebę. To twoje przeznaczenie – przypomniał mu Alaric. Tak, jakby potrzebował przypomnienia. Tak jakby nie miał tego szczególnego obowiązku bębniącego w jego głowie od stu lat. Miłość nie figurowała we wzorcu wychowania Wojowników Posejdona; tym bardziej tych z rodziny królewskiej. Skrzywił się na tę zachciankę. Miłość. Mit dobry do rozpieszczania dzieci, w najlepszym wypadku. - Jestem ponad to. Ścigając tego bękarta Reisena. Odzyskam Trójząb, Kapłanie. I sprawiedliwość zostanie wymierzona domowi Mykeny. Alaric uśmiechnął się do niego, rzucając Conlanowi spojrzenie chłopca, którym kiedyś był. - Opuścimy cię teraz. Ven przygotowuje się do podróży. To na tyle jeśli idzie o Witaj-W- Domu procesje. Conlan próbował ponownie przywołać uśmiech, ale jego usta zapomniały jak to jest się śmiać, po tylu latach grymasu w agonii. Latach wykrzykiwania swojej wściekłości i rozpaczy. Alaric uniósł jedną brew, jego usta ściągnęły się w ponurą linię. - To… ciekawa… wypowiedź. Któregoś dnia będziesz musiał mi powiedzieć, co dokładnie oni ci zrobili. - Nie - odpowiedział Conlan - Nie zrobię tego.
18 Rozdział 2 Virginia Beach - Dina, pomyśl o swoim dziecku - Riley Dawson przykucnęła przy jedynym oknie w pokoju, z rękami luźno opadającymi po bokach. Niegroźna, niegroźna, niegroźna. Riley zmusiła mięśnie twarzy do rozluźnienia, aby wyrażały spokój, kiedy obserwowała swoją szesnastoletnią klientkę w zaawansowanej ciąży przyciskającej śmiercionośny wylot bardzo dużego i bardzo groźnego pistoletu do gardła nieprzytomnego mężczyzny. Jego skóra była papierowo biała, ale mogła zobaczyć jak jego klatka piersiowa unosi się podczas płytkich oddechów. On nie umarł. Utrzymaj go przy tym, Riley. - Ja myślę o moim dziecku, Riley. Trzymaj się od tego z daleka! Nie ma mowy, żeby moje dziecko dorastało mając za ojca takiego obrzydliwego ulicznego kota hak ten tu. – Dina rzuciła błyskawicznie okiem po pokoju, szybko zlustrowała Riley, po czym wróciła do Morrisa, ciągle blady i leżący na brzegu łóżka. Riley mogła obserwować, jak jego klatka piersiowa się porusza. Ciągle oddychał, pomimo silnego uderzenia w tył głowy z pistoletu, którego była świadkiem gdy podeszła do otwartych drzwi podczas comiesięcznej wizyty. Ale ponieważ była w wystarczającej ilości pokoi zatłoczonych przez ratowników medycznych i zapach śmierci, żeby wiedzieć, że może zakończyć życie w jednej chwili. A ręka Diny drżała na broni. - Dina, posłuchaj mnie. Przykro mi, że znalazłaś Morrisa z inną dziewczyną. Popełnił straszny błąd. Jestem pewna, że jest mu z tego powodu bardzo przykro. Ale musisz pomyśleć o swoim dziecku. Ona cię potrzebuje, Dina. Jeśli go skrzywdzisz, pójdziesz do
19 więzienia, a wtedy kto wychowa twoje dziecko? Wiesz, że twoja matka nie może tego zrobić – bolesny skurcz zapłonął w mięśniach nóg Riley, protestując przeciwko tak długiemu przycupnięciu na podłodze. Przesunęła się odrobinę, uważając żeby nie robić żadnych nagłych i gwałtownych ruchów. Dina szczeknęła śmiechem, który ze zużycia brzmiał zardzewiale. - Ta naćpana dziwka? Ona nie jest żadną matką. Ona nie zbliży się do mojego dziecka. - To prawda. Wiesz, że jesteś najlepszą na świecie osobą do opieki nad twoim dzieckiem. Czy myślałaś już nad imieniem dla niej? Pozwól im mówić. Odwracaj ich uwagę bardziej przyjemnymi tematami; takimi, z którymi czuja osobisty związek. Głos wykładowcy z jednej z setki godzin szkolenia tłukł się po jej głowie. Jasne. Przyjemne tematy, kiedy ona trzyma broń przyciśniętą do jego zdradzieckiego gardła. A co z faktem, że mogę w każdej chwili posikać się w majtki? Instrukcje nigdy nie wspominały o tym drobnym fakcie. Dina uśmiechnęła się lekko. - Zamierzam nazwać ją Paris. Jak to miasto we Francji? Z tą wieżą? Jest takie piękne. Uczyliśmy się o nim w szkole. Zabiorę ją tam kiedyś. Paris Marguerite, po babci. - To piękne imię, Dino. Paris Marguerite. A teraz proszę oddaj mi broń. Nie chcesz, żeby Paris Marguerite dorastała bez swojej mamusi, prawda? - Riley powoli wyprostowała się na podłodze, ignorując krzyczące mięśnie ud. Wyciągnęła rękę dłonią w górę. - Proszę oddaj mi broń. Pomogę ci. Wybrniemy z tego razem. Proszę oddaj mi broń, żeby Paris Marguerite dorastała przy mamusi, która będzie się nią opiekować. – Wciągnęła oddech, gdy Dina się zachwiała patrząc tam i z powrotem, z Riley na Morisa. Życie mężczyzny balansowało na chwiejnym brzegu niezdecydowania nastolatki. Nie. Tego też nie było w tej cholernej instrukcji. Dina wzięła duży, drżący oddech a jej ramiona nieco opadły. Wyszarpała broń z ust Morrisa i skierowała na Riley. Riley poczuła, że oddech, który wstrzymywała od półgodziny wypływa z jej płuc.
20 Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Nie potrafię – Oczy Morrisa drgnęły otwarte. Wypadł z łóżka, krew spływała mu z ust w dół po twarzy, i uderzył pięścią w szczękę Diny. - Zdzieliłaś mnie w głowę, dziwko? Celowałaś do mnie z broni? Pokażę ci, kto celuje z broni do Morrisa. Kiedy siła uderzenia powaliła Dinę na ziemię, Morris wymierzył kopnięcie w jej brzuch. Riley rzuciła się z za rogu do nich, , - Nie, nie! Morris, nie! Nie rób jej krzywdy! Nie skrzywdź swojego dziecka! Pokój zawirował od złamanego obrazu ruchu i kakofonii dźwięków. Niemalże w zwolnionym tempie, Riley widziała kopniaka lądującego z całą siłą na brzuchu Diny. Słyszała krzyczącą Dine, krzyczącego Morrisa, kogoś jeszcze krzyczącego - czy to była ona! Skoczyła do niego, nie przejmując się tym, że był od niej cięższy o prawie sto funtów. - Nie, nie, nie. Nie rób jej krzywdy. Musisz przestać. Morris, musisz przestać. Morris szarpnął zaciekle garść jej włosów, ciągnąc jej głowę do tyłu. - Nikt nie będzie mi mówił co mam robić. Zwłaszcza bezużyteczna pracownica społeczna. Uniósł pięść. Rusz się. Musisz się ruszyć. Szarpnęła głową w lewo, tak, że jego ogromna pięść uderzyła w bok jej twarzy. Już dość. Może. Proszę, Boże spraw, żeby nie skręcił mi karku. Pokój zrobił się czarny. Walcz, Riley. Walcz, żeby zostać przytomną. Pięść znowu się zbliżała. - Proszę, nie… Ale on ją zignorował, z twarzą wykrzywioną z wściekłości niesłyszący, bez powodu. Jego pięść ponownie eksplodowała, tylko, że to nie była jego pięść. To nie była jej twarz. Grzmot? Czy to grzmot? Tak czarny… Kiedy Riley walczyła z ciemnością, ręka w jej włosach rozluźniła się. Twarz Morrisa zmieniła się w karykaturę powolnych emocji z grymasu nienawiści do grymasu zaskoczenia. Oboje spojrzeli na szkarłat plamy rozkwitłej i kwitnącej na jego koszulce.
21 Kiedy Riley dotknęła palcem wskazującym ciemną lepkość, która ochlapała jej twarz, pokój zrobił się czarny. Conlan otworzył portal, skupiając się na Zachodnim Wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Na Virginii, będąc bardziej precyzyjnym. Ven został "zbierającym dane" jak kazał Alaric. tłumaczenie: wyciąganie informacji biciem od nikczemników przez mile w każdym kierunku. Jego brat zawsze wolał bezpośrednie podejście. Teraz Ven wzywał pozostałych Siedmiu do siebie, aby towarzyszyli Conlanowi na powierzchni. Tylko, że Conlan nie był w nastroju do czekania. Nawet na swojego brata. Może zwłaszcza na swojego brata. Jeśli widział nawet cień litości w oczach Vena, byłby - Cóż. Zapomnij. Skup się na portalu. Siedem lat bez używania i magia zardzewiała. Albo portal, humorzasty, w zależności od dnia, zabawiał się z nim, stwierdził Conlan, kiedy przeszedł do wody. Dużej ilości wody. Na szczęście instynktownie zaczerpnął głęboki oddech prze zanurzeniem się w błyszczące przejście. Nauczył się jeszcze innej lekcji na własnej skórze: portal miał swoją własną moc, niezależną od Atlantydów, którzy po raz pierwszy wykorzystali go ponad jedenaście lat temu. Powinni powiesić znak "Strzeż się Użytkowniku" na tej kapryśnej rzeczy. Odbił się I ruszył w kierunku powierzchni, oceniając po wyglądzie flory i fauny płytkowodnej, która mieniła się w rozcieńczonym świetle księżyca, że miał około dziesięć metrów głębokości. Ale odległości w morzu mogą być zwodnicze. I pojawił się problem gdzie ten cholerny brzeg może być. Nie byłby pierwszy, który skończy drepcząc wodę po środku oceanu. Pomysł portalu na dowcip. Jeżeli portal posiadał emocje, te były zapakowane do mściwego poczucia humoru. Kiedy wynurzył się na powierzchnię i wciągnął haust powietrza, uderzyły w niego niemal namacalne siły. Agonia pełzająca mu przez głowę, a potem wyłączona jakby za pomocą wyłącznika. Gorzki smak wypalał jego usta; cierpkość jakby cytryna w solance.
22 Przebiła się przez niego kolejna fala bólu, wybijając go z równowagi. Ponownie niemalże zniknął pod falami, prawie nie zauważając piasków pobliskiego brzegu. Pokręcił głowa z boku na bok, starając się uciec od ognia wewnątrz głowy. Warknął śmiechem. Tylko ostatnio miał dużo praktyki z bólem. Myśl, do cholery. Zwariowane myśli wirowały w jego zdruzgotanym mózgu. Jeżeli atlantydzki książę kieruje się w stronę szeroko otwartej czeluści oceanu, czy to wydaje dźwięk? Znowu prawie się zaśmiał, ale zamiast tego parskną przez nos wodą. Dławiąc się i kaszląc, w końcu zmusił swoje kończyny do współpracy i skierował się do brzegu, w końcu zdając sobie sprawę, że mógł dotknąć dna i iść. Jego szkolenie sprawiło, że zachował pozycję pionową i spójną. Analizuj. Wnioskuj. Użyj logiki. Trzecia fala bólu przebiła się przez niego, powalając go na kolana, z twarzą uwięzioną pod załamującymi się falami. Walczył o to, żeby stanąć, zanurkował do przodu w kierunku brzegu. Wampirze moce mentalne? Nie wygląda na to. Mogą uwięzić twój umysł, ale nie narzucić takiego bólu. Czy to mógł być Reisen? Czy Trójząb obdarzył go jakimś rodzajem mentalnej mocy o której nie wiemy? Jego buty uderzyły w suchy piasek i upadł potykając się na kolanach. Wysłał mentalne wezwanie do Vena. Potrzebował pomocy. Ale to co odpowiedziało na jego wezwanie nie było znajomym sposobem Vena. Zamiast tego, wywołał głęboko w jego umyśle małe ukłucie świadomości, trzaskające niczym świeca podczas spalania przy ograniczonej ilości tlenu. Obraz piękności ściągniętej bólem. Kobiety o włosach w kolorze słońca. Coś zatrzasnęło się w jego umyśle, a kobieta i ból zniknęły. Prawie, jako że mentalne drzwi zostały zamknięte. A Conlan nie był tym, który je zamknął.
23 Rozdział 3 Riley spojrzała na ratownika medycznego, który zaglądał jej w oczy podczas gdy jego palce mierzyły jej puls. Spojrzała ponad nim i zlustrowała wzrokiem pokój, wiedząc, że wygląda jak z przekrwionymi oczami, jak się zresztą czuła. Powtórzył swoje zdanie, wolniej tym razem, tak jakby nie potrafiła go zrozumieć za pierwszym razem. - Musisz iść na prześwietlenie, żeby to sprawdzić. Zaczęła machać głową na “nie”, ale przestała gdyż ruch sprawiał, że w jej czaszkę wkręcała się śruba bólu. - Nie chcę iść na prześwietlenie. To było tylko uderzenie pięścią. Strzepnęła jego rękę ze swojego ramienia i stanęła niepewnie na nogach, co prawdopodobnie potwierdziło, że miał rację, ale co tam. - Bywało gorzej. Muszę się przejść. Potrzebuję powietrza. Rozmawiała już wcześniej z detektywami o tym, co teraz było miejscem zbrodni. Jej część została zrobiona. A teraz pokój zaczął ją przytłaczać. Na początku to było takie zaskoczenie dla niej, ile osób pojawia się na miejscu zbrodni. Tak wielu oficjalnych typów zwołanych wspólnie do prozaicznego - pstrykania zdjęć, zbierania odcisków palców, mierzenia taśmą. Profanacja śmierci, przysłonięta przez szczegóły nowoczesnej pracy policji. To wydawało się złe, w jakiś sposób, tak jak zawsze było. Tyle już tego widziała. Powinna zostać sekretarką, jak jej młodsza siostra. Quinn nigdy nie musiała stawiać czoła rozpaczy. Albo pięści. Albo krwi na swoich ubraniach. Rachunek za pralnię chemiczną to będzie piekło. Ratownik medyczny odsunął się i wyłączył latarkę, którą świecił jej w oczy
24 - Nie wydaje mi się, żebyś miała wstrząs mózgu, ale będziesz miała fatalnego sińca. Naprawdę powinnaś iść i dać się zbadać lekarzowi. Riley zakręciło się w pustym brzuchu i poczuła mdłości. Odeszła od niego, odwracając się i jeszcze raz lustrując pokój. Tani apartament. W wyniku przemocy pozostał tylko chaos. Smród śmierci - krwi i pozostawionych fragmentów ciała. Zaskoczyło ją to na jej pierwszym miejscu zbrodni, że pozostawionych. Ostateczne upokorzenie. Brudne zwłoki pozostawione dla bezosobowych pracowników kostnicy. Riley usłyszała jęczący dźwięk, nisko w jej gardle ale zagłuszyła go. Była teraz twardsza. Zahartowana. Odporna na wszelkie emocje. To sobie powtarzała, mniej więcej. Do czasu, aż nie zobaczyła misia. Oparty w rogu pokoju, obok kołyski, ogromny pluszowy miś ubrany w różową kokardę szczerzył się głupkowato w pokoju, niewzruszony przez dramat, który się tu wcześniej rozegrał. Ta cholerna różowa kokarda doprowadziła ją do krawędzi. - Muszę stąd iść. Proszę, po prostu zejdź mi z drogi. Proszę – Obróciła się i przepchnęła obok ratownika medycznego, ostrożnie okrążając przykucnięty na podłodze personel robiący zdjęcia. - Hey, Dawson. A ty dokąd? – Detektyw z którym wcześniej rozmawiała - Ramsey? Ramirez? - wyciągnął nowy komplet rękawiczek, bruzdy na jego twarzy pogłębiły się, kiedy skierował wzrok na jej twarz. - Wyglądasz jak kupa gówna. Powinnaś iść z nimi na to prześwietlenie. Riley się nie zatrzymała; jedynie lekko zwolniła. - Robi mi się niedobrze. Muszę się umyć i trochę odpocząć – rzuciła na niego okiem przez ramię – Zadzwonię do ciebie jak tylko to zrobię. Otworzył usta, prawdopodobnie żeby zaprotestować, ale była poza ich kręgiem zainteresowania. Co zrobią, aresztują ją? Wiedzieli kim jest, i tylko przez to co sobą reprezentowała, jej słowo było w porządku.
25 Pokręcił głowa zrezygnowany. Sympatia i coś, czego nie chciała nazwać ociepliło jego postawę. Litość? Powinien zachować swoją litość dla Diny i jej dziecka. Będą tego potrzebować. Ona tylko wykonywała swoją pracę. Tym razem się roześmiała, mimo, że brzmiało to… źle. Taa, Wykonywała swoją pracę. Po królewsku schrzaniła swoją robotę. Kolejny dzień, kolejne zwłoki. To daje osiem morderstw tego roku. Pokiwał głową. - W porządku. Powiedziałaś nam już dość, w każdym razie. Zadzwoń do mnie rano. Masz moją wizytówkę. Wymacała palcami wizytówkę, którą wsunęła do kieszeni i skierowała się do drzwi. Rano. Zadzwoni do niego rano. Teraz musi się dostać do wody. Na plażę. Jej sanktuarium. Czuła moc i spokój od wzywającego ją oceanu. Musi poczuć pieszczotę fal i poczuje się lepiej. *** Conlan stał samotnie w ciemnościach, z zamkniętymi oczami, rozwinął zmysły, żeby wyczuć czyjąkolwiek obecność w pobliżu. Przyjaciela czy wroga. Cholera, prawie wolał wroga. Był bardzo w nastroju do skopania czyjegoś tyłka. Wyszczerzył zęby w coś co uchodziło za uśmiech. Nagle jego oczy drgnęły otwarte. Ponieważ drzwi, które trzymały jego emocje z dala od rozumu znowu gwałtownie się otworzyły. Zatoczył się, walczył o to, żeby się utrzymać prosto pod gradem bólu. Wszystko co mógł zrobić to znieść to i modlić się, żeby jego brat albo Alaric wkrótce przybyli. Znowu zamknął oczy. Walczył o skupienie. Powrócił do tej części swojego treningu, który nie był przeprowadzony z mieczami i sztyletami. Dzielić. Wojownik Posejdona nie okazuje emocji. Ceną arogancji jest twoje życie, Conlanie.