1
Wild Hearts in Atlantis
Alyssa Day
Tłumaczenie: avanti1984
2
Rozdział 1
Bastien badał pole bitwy, rytmicznie zaciskając i rozluźniając szczękę.
- Na wojnie strategia jest wszystkim. Patrz i ucz się, młodziku.
Jego przeciwnik zmrużył oczy i obserwował pole.
- Kontynuuj na własne ryzyko, wojowniku. Wiedz, że zmiażdżę cię na pył
haniebnej klęski.
- Och, na miłość boską, czy wy dwaj moglibyście już z tym skończyć? Mam
zarezerwowaną następna grę, a mam przeczucie, że powietrzny hokej i ja
będziemy bardzo dobrymi przyjaciółmi – powiedział Denal, rozparty na długiej,
niskiej kanapie – Schodzicie w dół do Miasta Przegranych, panienki, więc
pospieszcie się już.
Bastien roześmiał się.
- Cholera, Justice. Wygląda na to, że twoje niezrównane dobre imię, jako
kopiącego tyłki wojownika może potrzebować trochę podgrzania, skoro mały
Denal może ujść cało nazywając cię panienką.
Lord Justice przerzucił swój długi do pasa, niebieski warkocz przez ramię i
zadrwił.
- Zdaje się, że ciebie również nazwał panienką, na wypadek, gdybyś to przeoczył.
Bastien zaserwował śmiertelne uderzenie w cel Justicea.
- Hej, jestem szczęściarzem. Kiedy masz prawie siedem stóp wzrostu, te żałosne
obelgi się od ciebie odbijają. Atlantyda nie widziała wcześniej takiego jak ja
wojownika – powiedział, uśmiechając się szeroko.
3
Następnie odrzucił swoją głowę do tyłu i zaczerpnął pełne płuca czystego,
przefiltrowanego przez morze powietrza i skierował wzrok, poprzez poręcz
balkonu, na chwałę Atlantydy. Budynki z białego marmuru lśniły w płynnych,
złotych, stworzonych przez magię promieniach słońca. Świątynia Posejdona,
najpiękniejsza z nich wszystkich, dumnie stała, wysoka w centrum, ze swoimi
pokrytymi złotem kolumnami. Głęboki, niezgłębiony błękit prądów oceanicznych
delikatnie prześlizgiwał się nad kopułą i wszystko przykrywał.
- Dobrze być w domu – wymruczał prawie do siebie.
Był zmęczony. Do diabła, wszyscy byli zmęczeni. Misja na powierzchni, co
najmniej niebezpieczna, ostatnio stała się śmiertelna. Wojownicy Posejdona
ochraniali ludzkość od ponad jedenastu tysięcy lat, ale zawsze w cieniu, poza
radarem.
Kurewsko incognito, jak zwykł mówić Ven.
Bastien poszybował myślami wstecz, do ich treningu i słów, które były
wypalone w jego duszy – do kreda Wojowników Posejdona:
Wszyscy będą czekać. I obserwować. I chronić.
I służyć jako pierwsze ostrzeżenie w przededniu zagłady ludzkości. Wtedy, i tylko
wtedy, Atlantyda powstanie.
Dla tego jesteśmy Wojownikami Posejdona, a znak Trójzębu, który nosimy, służy
jako świadek naszego uświęconego obowiązku ocalenia ludzkości.
- Nawet, jeżeli są tak głupi, żeby wpuścić wampiry do swojego Kongresu, a
zmiennokształtnych do mediów - mruknął.
Justice uniósł na niego brew, ale zanim mógł powiedzieć jakiś żart na temat
wojowników, którzy mówią do siebie, ogromne drewniane drzwi, inkrustowane
złotem, srebrem i orichalkum w kolorze miedzi, prowadzące dużym balkonem do
4
królewskiego pokoju audiencji, zaczęły się powoli otwierać. Wojownik wkroczył na
balkon. Bastien próbował się nie roześmiać, kiedy Denal prawie spadł z kanapy,
gdy w pośpiechu chciał stanąć.
- Lord Vengeance - Denal poderwał się z rękami sztywno po bokach.
Ven nie przerwał kroku.
- Spocznij, koleś. Poważnie, Denal, musimy pomóc ci skończyć z tym zachowaniem
rekruta, zanim wszyscy oszalejemy.
Twarz Denala stężała i ukazał się ich oczom w wieku wartym setek lat
doświadczenia.
- Myślę, że bycie zamordowanym przez wampira, a potem przywróconym do życia
przez poświęcenie naszej królowej jest przepustką do tytułu wytrawnego
wojownika, mój książę.
Twarz Vena otrzeźwiała.
- I tak jest, Denalu – po czym ponownie szeroko się uśmiechnął – Ale jeżeli jeszcze
raz powiesz do mnie ‘mój książę’, to skopię ci tyłek.
Bastien pomyślał, że to dobry czas, żeby zmienić temat.
- Pomówmy o ślubie, kiedy to błogosławione wydarzenie będzie miało miejsce,
Ven?
Ven odwrócił się do niego, a Bastien na nowo zdał sobie sprawę, pod jakim
stresem był Ven wcześniej. Rysy twarzy Vena były ostrzejsze i bardziej poważne,
niż jeszcze kilka tygodni wcześniej.
Zanim Wysoki Książę Conlan poznał Lady Riley i zanim ta dwójka zabiła
wampiryczną boginie, Anubisę.
- Kiedy Conlan żeni się z Riley? Nie mogę doczekać się uroczystości. Atlantyda
zasługuje na to, żeby zabrzmieć z radości, po tych dniach knowań na temat
zbliżającej się wojny z przymierzem wampirów i zmiennokształtnych.
5
Ven rzucił okiem na świeżo odremontowany balkon, po czym pokręcił głową
i się uśmiechnął.
- Ciągle nie mogę uwierzyć, że Riley namówiła Conlana na zmienienie tych
przestrzeni w pokój gier. Mamy nawet piłkarzyki. Kocham tę kobietę.
Justice w końcu się odezwał.
- Każdy ją kocha.
Podszedł do kolumny wsporczej i oparł się o nią, nad jego ramieniem unosiła
się zawsze obezna rękojeść noża.
- Wyraziłeś to, nazywając ją Lady Sunshine. Rozsiewa światło i radość wszędzie,
gdzie pójdzie – powiedział, sarkazm moczył jego słowa – Nawet kilku ze Starszyzny,
zasiadających w Radzie obecnie uśmiecha się do niej, kiedy zatrzymuje się, żeby
wspomnieć, że powinni – och, nic wielkiego – może tylko zmienić sposób, w jaki
wszystko na Atlantydzie robiono przez tysiąclecia.
Bastien usłyszał wystarczająco.
- Skończ z tym, Justice. Riley ma serce lwa, a Posejdon osobiście nazwał ją przyszłą
żoną Księcia Conlana. Nawet teraz nosiła syna Conlana. Więc wkrótce będziemy
mieli ślub, tym lepiej dla wszystkich z nas.
Justice zmrużył oczy.
- Przynajmniej tym lepiej dla Conlana i Riley. Dla reszty z nas? Nie jestem pewien.
Ven przeciął ręką powietrze.
- Nie chcę więcej od ciebie słyszeć tego gówna, Justice. Jako jeden z Siedmiu,
Conlan ufa, że będziesz osłaniać jego plecy. To oznacza wojowanie z politycznymi
koszmarami, a nie tylko z krwiopijcami i zmiennokształtnymi.
Justice lekko się skłonił i skierował do drzwi, ale Ven zawołał go z powrotem.
- Zostań. To faktycznie przypadek, że złapałem was trzech tutaj, ponieważ muszę z
wami wszystkimi porozmawiać.
- O co chodzi, Ven? – zapytał Bastien, natychmiast wrócił do pełnej gotowości.
6
Był najstarszym z Siedmiu i zawsze najbardziej żywy, gdy służył swoim
lennem. Części jego duszy zrobione z czegoś innego niż bitwa były w nim dawno
wyschnięte i martwe. Nigdy też nie miał nic przeciwko skopaniu małych tyłków
wampirów czy zmiennokształtnych.
- Zdecydowaliśmy się na rozpoczęcie budowania swoich własnych sojuszy, żeby
spróbować dogonić dziesięcioletnią przewagę, jaka mają nad nami wampiry.
Barrabas maczał swoje paskudne szpony w każdej intrydze w kraju, jako Senator
Barnes.
Bastien parsknął na głos.
- Taa, i czy nie ogrzewa waszych serc zobaczenie jak krwiopijca to kupił?
Czterech wojowników jednocześnie się wzdrygnęło. Zły, mający trzysta lat
wampir czy nie, było coś w oglądaniu faceta, któremu wypruto genitalia, co
wysyłało zimny chłód wijący się w twoich jądrach. Kiedy Anubisa wyszarpała
nieumarłe serce Barrabasa z jego ciała, była to prawie odsiecz.
Ven ochłonął pierwszy.
- Taa. Cóż, oto sprawa. Conlan chce wyznaczyć oficjalnego Atlantydzkiego łącznika
wśród zmiennokształtnych.
- To ma sens. Kulki futra są wielcy w protokole i hierarchii. Alfy różnych dum, sfor i
wszystkich innych grup są o wiele mniej prawdopodobni, żeby być drażliwymi,
jeżeli umawiają się z kimś, kto jak podejrzewają ma status – powiedział Bastien
kiwając głową – Justice to idealny wybór. Do diabła, z całymi tymi niebieskimi
włosami, sam wygląda jak w połowie zwierzę.
Ven rzucił spojrzenie Bastienowi.
- To nie Justice, wielki facecie. Conlan chce, żebyś ty to zrobił.
Szczęka Bastiena opadła otwarta, po czym złapał się i szeroko się
uśmiechnął, zaczynając rozumieć.
7
- Jasne. Bardzo śmieszne. Wsadzić bezmózgich mięśniaków przyjmujących role
polityczna. Jasne. Hej, prawie mnie miałeś, Ven. Dobry jesteś.
Ale Ven się nie uśmiechał.
- Jesteś jedyny na Atlantydzie, kto myśli, że twoja wartość tkwi jedynie w sile
fizycznej, Bastienie. Jak dla mnie Posejdon nie zamierza pozwolić ci dłużej w to
uciekać, ale to jest coś pomiędzy tobą a bogiem morza.
Zanim Bastien mógł pomyśleć o odpowiedzi, zimny wiatr przetoczył się przez
ciepłą, słoneczna przestrzeń, po czym przemienił się w kształt. O wilku mowa.
Wilk — Wysoki Kapłan Posejdona — prawie żadna różnica.
Alaric wywoływał strach przed bogiem morza w każdym, kto ośmielił się iść
tą ścieżką. Niewielu to zrobiło.
Niesamowicie zielone oczy Alarica zabłyszczały mocą i nagle zamrugały, tak
jakby wydobywał dotykiem przemyślenia Bastiena. Ale nikt w tych czasach nie
miał tej antycznej Atlantydzkiej mocy do przesiewanie myśli innych, nie
zjednoczonych z nim duszą. Przynajmniej taką Bastien miał nadzieję.
Alaric w końcu przemówił, wiercąc Vena ognistym wzrokiem.
- To, czego chce bóg morza, jest poza twoją ograniczona wiedzą o tych sprawach.
Prawdopodobnie powinieneś wykonywać swoje obowiązki jako Królewski Mściciel,
a odpowiedzialność za Świątynię Posejdona zostawić mi.
Ven pochylił swoją głowę.
- Jak mówisz. Jestem tutaj, żeby dać Bastienowi rozkaz wymarszu, ponieważ Rada
wezwała Conlana z powrotem na posiedzenie niejawne.
Odwrócił się do Bastiena, który się motał, próbując się ruszyć.
- Pamiętasz tę gorącą strażniczkę, którą uratowałeś przed gangiem
motocyklowym kilka lat temu? Małą ze Służb Parku Narodowego? Pachnącą jak
zmiennokształtna?
Bastien poczuł, że jego wnętrzności kurczą się nieco, nawet kiedy skinął.
8
- Kat Fiero? Taa. Niejasne wspomnienie.
Niejasne wspomnienie tego dnia, dwadzieścia jeden miesięcy i trzy tygodnie temu.
- Niejasne wspomnienie, dupa – powiedział Ven, uśmiechając się szeroko – To był
ten jedyny czas, kiedy Pan Even Keel był delikatnie rozdrażniony.
Zbyt późno Bastien zdał sobie sprawę, że nie powinien wymieniać jej imienia
tak szybko, ponieważ teraz wszyscy w pokoju wpatrywali się w niego. Ciekawi.
Zastanawiający się. Może, w przypadku Justicea, szyderczy.
Przynajmniej nie powiedział niczego naprawdę głupiego.
Jak wspomnienie, jak słonce pocałunkiem zmieniały jej płowe włosy w złote
nici.
Albo jak siła jej wysokiego, idealnie ukształtowanego, pełnego krzywizn ciała
rzucała go w pobudzające fantazje tak, że otwarcie musiał opuścić bar przy plaży i
iść prosto do oceanu, w pełni ubrany, w próbie ochłodzenia się. Po tym, jak
wywalczył sobie przejście przez około pół tuzina wampirów, którzy pomyśleli o
zabawie ze złapaną przez nich piękną zmiennokształtną.
Pan Even Keel. Gdyby oni tylko wiedzieli. Spokojna uprzejmość, o którą
walczył, żeby pokazać ją światu była żartem. Dekady walki ze złem, które
prześladowało ludzkość sprawiły, że jego racjonalność zwiędła. Gdyby tylko
wiedzieli jak bliski był stania się w pełni berserkiem, po tym jak dowiedział się, co
wampiry zrobiły dzieciom w sierocińcu w Rumunii, bali by się o niego.
Każdy przy zdrowych zmysłach powinien się bać tego, w co mógłby się
przeobrazić, po tym jak został zmuszony posprzątać ten bałagan.
Dzieci zamienione w wampiry były odrażające, ale jego dusza nigdy nie
wyzdrowiała po tym, do czego był zmuszony. Trzy cykle oczyszczania w Świątyni
nie były wystarczające. Nic nigdy nie będzie wystarczające do wyczyszczenia plamy
na jego duszy. Kobieta taka jak Kat zasługuje na coś lepszego, niż potwór, którym
stał się tamtego dnia.
9
- Taa – powtórzył chrapliwym głosem – Pamiętam ją. Głównie jak ty na nią
wpadłeś a ona cię zdmuchnęła – powiedział próbując zwrócić uwagę na Vena.
Ven uśmiechnął się szeroko.
- Taa, zdmuchnęła mnie i moje próby bycia czarującym na nasze kolektywne tyłki.
Chodzi o to, że w Narodowym Rezerwacie Big Cypress jest gniazdo
zmiennokształtnych, które zrobiło się nieuczciwe, wbrew edyktowi ważnego alfy z
Florydy, że sprzymierzają się z wampirami. Mamy nadzieje przeciągając ich na
naszą stronę. Grupa Big Cypress to pantery, a alfa to prawdziwy dupek imieniem
Ethan.
- A Kat?
- Mamy nadzieję, że jest naszą drogą do nich. Z tego co słyszeliśmy, jest w połowie
człowiekiem. Informacja od Quinn.
Bastien powoli skinął. Siostra Lady Riley była jednym z przywódców
ludzkiego buntu przeciw dominacji wampirów i zmiennokształtnych i miała
zwyczaj posiadać ekstremalnie dobre informacje.
- To ma sens. Kat wydawała się… inna. Mogłem wyczuć wielkiego kota, wyczuć
jego siłę pod jej skórą, ale to nie było to samo co twoja nienajlepsza kulka futra.
Justice gwizdnął.
- Czułeś jej kota pod jej skórą? Co jeszcze czułeś? Jak gorąca jest ta mała?
Jego wnętrzności się zacisnęły, Bastien odwrócił się do Justicea i rzucił w
niego przez pokój krążkiem do hokeja.
Justice szarpnął głową w bok, a Bastien z przerażeniem obserwował jak
krążek wbił się w ścianę przy twarzy innego wojownika.
- Co to do diabła było? – huknął Denal, następnie ruszył, żeby wyciągnąć krążek ze
ściany.
Potrzebował na to trzy próby.
10
Bastien poczuł, jak jego twarz robi się gorąca ze wstydu. Dobry wojownik
nigdy nie traci kontroli. Lata jego treningu bębniły o tym w jego mózgu z każdym
uderzeniem tak, jak sztuka walki na miecze i strategia bitewna.
Co się z nim stało?
Obraz krzywizn Kat błysnął w jego umyśle.
Och, cholera.
Ukłonił się do Justicea.
- Przyjmij moje głębokie przeprosiny, Lordzie Justice. Nie wiem… Ja…
Justice przerwał mu głosem pełnym morderczego spokoju.
- Gdybyś był kimś innym, zabiłbym cię za to. Wystarczająco dużo razy uratowałeś
mój tyłek, żeby zarobić wolny strzał. Ale pilnuj się w przyszłości, Bastienie
Alaric sunął bezszelestnie przez pokój, żeby stanąć przed Bastienem i
spojrzeć mu w oczy. Dziki, zielony błysk spojrzenia Kapłana przeniknął ciepłem po
twarzy Bastiena, i zastanawiał sie, czy Posejdon użyje Alarica do zabicia go, za
sianie zagrożenia dla pozostałych z elitarnej straży Księcia Conlana.
Zastanawiał się, czy jakakolwiek kara, którą bóg miał w swoim kapryśnym
umyśle mogła być bardziej niebezpieczna, niż ponowne spotkanie z Kat. W
przeciągu prawie czterystu lat jego istnienia, żadna kobieta nie działała na niego
tak, jak ta.
Jego obowiązkiem była ochrona ludzkości, ale ani razu, w przeciągu tych
długich wieków bycia wojownikiem, nie brał tego tak osobiście.
Nie była nawet człowiekiem.
Była zakazana.
Kapłan w końcu przemówił.
- Interesujące. Ta misja zapowiada się na bardzo… interesującą. Może będę musiał
wkrótce odwiedzić południową Florydę.
11
A potem Alaric ponownie przemienił się w mgłę i skoczył z balkonu,
zostawiając Bastiena z wojownikami, którzy byli jego najbliższymi przyjaciółmi i
misją, której sprostania nie był wystarczająco blisko.
Och, taa. Jestem szczęściarzem.
12
Rozdział 2
Kat siedziała w swoim dżipie, w koszuli nasączonej potem wywołanym przez
ciepło południowej Florydy w jesieni, zastanawiając się, kiedy prosta wycieczka do
sklepu spożywczego stała się testem na odwagę. Termometr pokazywał
osiemdziesiąt pięć stopni1
, co nie było takie niezwykłe o tej porze roku, a dziki kot,
który był w niej chciał zwinąć się w słońcu na jakiejś skale.
Zdrzemnąć się, może.
Rozerwać jedną lub dwie owce.
- Taa, właśnie.
Zrobić sobie przerwę od rzeczywistości. Rzeczywistości, w której Kat Fiero,
urzędnik obsługi Parku Narodowego i córka poprzedniego alfy koalicji panter Big
Cypress, nigdy nie rozerwała żadnej owcy. Albo kozy. Albo nawet jednej malutkiej
wiewiórki.
- Fałszywy zmiennokształtny, bezużyteczna wymówka dla pantery,
bezwartościowa suka – wymruczała – Ok., to całkiem nieźle obejmuje zakres
szczęścia, z jakim będę miała do czynienia, jeżeli Fallon albo jej sługusy są tam i
spędzają czas w alejce z tuńczykiem.
Chwyciła portfel z plecaka i wsunęła do kieszeni szortów, po czym wyszła i
zatrzasnęła drzwi. Rzuciła okiem na Jaguara tej dziwki z tablicami FALLON1 i poczuł
jak jej wargi odsłaniają zęby.
Świat idzie do diabła w trumnie, a ja mam czas na to, żeby martwić się tym,
co ci kretyni o mnie myślą, dlaczego tak właściwie?
1
85 stopni Farenheita co po naszemu daje ok. 29,5 stopni Celsjusza.
13
Powróciła myślami do nagłówków, po których zakrztusiła się gorzką kawą i
rozgotowanymi jajkami u Thelmy. Z Kongresu nadchodzi więcej ustaw, więcej
dodatkowych korzyści do ustawy z 2006 roku o Ochronie Gatunków Nieludzkich,
tak jakby ci biedni ludzie byli jakimkolwiek zagrożeniem dla wampirów. Większość
nich, ze strachu, chowa się po nocy w domach, ciągle nie będąc w stanie uwierzyć
– nawet po dekadzie – że to coś co atakuje w nocy naprawdę istnieje.
Zarówno wampiry jak i zmiennokształtni.
Jej ojciec nie chciał tego.
- To burzy naturalny porządek rzeczy, Kat – w kółko powtarzał – My powinniśmy
pozostać na wolności, zachowując nasza prawdziwą naturę. Nie bawić się w bycie
reporterami i twórcami prawa, czy innymi cywilizowanymi członkami
społeczeństwa.
Ale poślubił człowieka, prawda? A potem umarł, ciągle próbując ukryć to, jak
rozczarowany był swoim jedynym dzieckiem. Córką, która nigdy nie była w stanie
się zmienić. Nawet jeden raz.
Teraz połowa strażników, z którymi pracowała – i dobrze ponad jedna
trzecia miejscowych jednostek operacyjnych paranormalnych – była
zmiennokształtnymi.
- Poza mną - wymruczała kiedy popchnęła drzwi do sklepu i poczuła cudowny,
chłodny powiew z klimatyzacji który ją omiótł – Ja jestem tylko w połowie
zmiennokształtnym. Jestem tylko…
- Dziwadło! – rozległ się głos z wyraźna radością – Właśnie o tobie mówiliśmy –
komedio strażnika-wybryku natury.
Kat odrzuciła rękę od swojej kabury z bronią, ponownie ubolewając nad
tym, że ta dziwka nie była usprawiedliwieniem dla strzelania, zgodnie z
regulaminem służb Parku Narodowego.
14
- Fallon. Cała przyjemność po mojej stronie. Albo, chwila – właściwie, żadna
przyjemność – patrzyła, mrużąc oczy, jak ta drobna – niech ją diabli – zmora je
istnienia podkradła się do niej w swoich butach na pięciocalowym obcasie, których
Kat nigdy w życiu by nie ubrała. Potem pozwoliła sobie na odrobinę
samozadowolenia, ponieważ Fallon ciągle na nią nie spojrzała. Prawie sześć stop
wzrostu wcale nie było takie złe.
Fallon przejechała ręką przez burzę swoich ciemnych loków i zachowywała
się jak kot w rui. Czym prawdopodobnie była.
Suka.
Chwilowa duma, która Kat poczuła w związku ze swoim wzrostem rozwiała
się jak jej poczucie własnej wartości i znowu poczuła się jak pulchna amazonka
obok delikatnej piękności. Jakimś sposobem, była pewna, że Fallon też o tym
wiedziała. Za wysoka, za silna, wszystko za jak dla ludzkiej kobiety i zbyt
upośledzona jak na zmienną. Kat nigdy nie będzie królową balu; dawno z tego
zrezygnowała. Ale chciałaby, tylko raz, zostać zaproszona do tańca. Tylko raz
spotkać mężczyznę, który nie byłby nią przestraszony albo zniesmaczony. Nie
wiedziała co było gorsze.
- Przychodzisz dzisiaj w nocy na zebranie? Och – zaczekaj. Racja. Nie jesteś
właściwie jedną z nas. Prawdopodobnie nie zostałaś zaproszona – powiedziała
Fallon głosem niebezpiecznie niskim i mruczącym.
Kat desperacko chciała odejść. Nie da Fallon satysfakcji zobaczenia swojego
tchórzostwa.
- Zostałam zaproszona. Nie jestem tylko zainteresowana – odpowiedziała,
wkładając w swój głos tyle obojętności, ile tylko była w stanie.
Fallon uniosła jedną brew.
- Naprawdę? A jednak nie pomyślałabym, że twoje instynkty strażnika zwariowały
na samą myśl o nas, budujących sojusz z Wysokim Wampirycznym Lordem z
15
południowego dystryktu. Słyszałam, że on i jego duma krwi mają ciekawy gust jeśli
idzie o rozrywki.
Kat słyszała raporty. Ludzie torturowani całymi dniami, wykorzystywani jako
zabawki dla chorej, perwersyjnej przyjemności tych bękartów. Zacisnęła ręce w
pięści, ledwie zdając sobie sprawę, że jej paznokcie wbijały się w dłonie.
- Kłamiesz – powiedziała stanowczo – Nie ma mowy, żeby Ethan zjednoczył siły z
wampirami. Zwłaszcza nie ze zgraja Terminusa. Tych dwoje prawie się pozabijało
w zeszłym roku, kiedy Terminus zabawiał się z trzema najmłodszymi ludźmi
Ethana.
- Nie słyszałaś? Terminus nie żyje. Jakiś nowy gang z północnego wschodu, który
zjednoczył się z tymi idiotami rebeliantami, czy coś. W każdym razie, pewne rzeczy
się zmieniły – Fallon zaczęła spacerować, zawróciła - Najwyraźniej nie wszystkie.
Ciągle nie jesteś prawdziwym kotem, prawda? Powiedz mi, jak to jest, pracować z
dzikimi panterami i zdawać sobie sprawę, że nigdy, ale to nigdy nie będziesz w
stanie stać się jedną z nich?
Kat zacisnęła usta, wiedząc, że cokolwiek powie, tylko przedłuży spotkanie.
Fallon roześmiała się, a dźwięk ten zabrzmiał jak pocieranie szklanymi
odłamkami nad otwartą raną.
- Biedna mała, dziwna Kat, z jej żałosną ludzką matką. I naprawdę, co oni sobie
myśleli nazywając cię Kat, kiedy nigdy nim nie będziesz?
Kiedy Fallon stukała swoimi absurdalnymi obcasami, kiedy szła do wyjścia, Kat
próbowała wymyślić wybuchowy powrót. Niestety, smutek, który palił jej gardło
blokował słowa, tak jak ludzkie DNA wirujące w jej krwiobiegu blokowało panterę
przed wyjściem na wierzch.
Żałosne.
***
16
Ethan oparł się o ścianę najbliżej zamkniętych drzwi komnaty i rozejrzał się
wokół, zwalczając każdy instynkt swojej podwójnej natury, żeby pozostać
zrelaksowanym i nonszalanckim. Jego kot w nim był dziką bestią – chcącą przebić
się przez jego skórę i zaatakować krwiopijcę w pokoju. Pantery nic sobie nie robiły
z zapachu martwych rzeczy przebywających wokół nich.
Ale polityka była polowaniem, w które lepiej grać ludzka częścią jego natury.
Wampir stojący w centrum pokoju był mistrzem gier i spodziewał się łatwej
dominacji nad Ethanem.
Organosa czekała przykra niespodzianka.
- Więc pogłoski są prawdziwe – podsumował Organos – Zaginiony kontynent
Atlantydzki jest ewidentnie więcej niż bajką do opowiadania dzieciom przez
żałosnych ludzi. Ci wojownicy zaatakowali i zniszczyli Barrabasa i jego dumę krwi, i
smutne jest to, że Anubisa się ukrywa.
Ethan uśmiechnął się, celowo pokazując dużo bardzo ostrych zębów.
- Ukrywa się? Czy może Atlantydzi ją również zabili?
Organos syknął, a jego kły wysunęły się na miejsce.
- Będziesz mówił o naszej bogini z szacunkiem, albo to przymierze skończy się,
zanim się jeszcze zacznie. Żaden człowiek nie może pokonać Anubisy. Ona planuje
strategie ponad nasze wyobrażenie.
Ethan uniósł jedną brew.
- Naprawdę? Z tobą również nie dzieli się strategią? Jak dokładnie ma działać to
przymierze zmiennokształtnych i wampirów, kiedy nawet nie wiemy co się dzieje?
- Będziesz wiedział, to co ja wiem, jak tylko ja się tego dowiem. Z pewnością
wiesz, że nasz cel całkowitego podboju ludzi jest wart drobnej niepewności.
Studiowanie twarzy wampira było egzaminem daremności. Organos nie
wyrażał nic swoją pozbawioną wyrazu postawą. Mógłby być nawet zrobiony z
17
białego, zimnego marmuru.
Lub też stężenie pośmiertne dotknęło go, och, dwa albo trzy wieki temu.
Jego kot wzdrygnął się w nim, rejestrując niechęć drapieżnika do padliny.
Ethan wysłał myśl wewnątrz siebie, kojąc i uspokajając bestię. Wkrótce. Wkrótce
wyjdziemy stąd i uwolnię cię, żebyś mógł pobiegać.
Kot w nim warknął, ale ustąpił, przypomnienie o ciągłej potrzebie kontroli.
Najbardziej potężny ze wszystkich o podwójnej naturze cały czas grasował nad
krawędzią przepaści całkowitej przemiany. Niebezpieczeństwo stania się dzikim
było cały czas obecne. Było zbyt wielu tych, którzy nigdy nie powrócili ze swojej
zwierzęcej formy. Zbyt wielu jego przyjaciół, którzy padli ofiarą cholernych ludzi i
ich nielegalnych polowań.
Kiedy zobaczył obsceniczność w sklepie Nelsona, wykrzyczał swoje
cierpienie i przysiągł zemstę. Wybiegł na zewnątrz, tak daleko jak mógł, zanim
zwymiotował.
To wtedy w końcu zgodził się spotkać z Organosem. Po tym jak zobaczył
swojego kuzyna – swojego najbliższego przyjaciela z dzieciństwa – w jego kociej
formie, nadzianego w sklepie z wypchanymi zwierzętami.
Nie z powodu zmiennokształtnego pozostałego w zwierzęcej formie, ale z
powodu jego oczu, po śmierci. Ta sztuczka wymagała ogromnej ilości czarnej
magii. Ludzie, i w końcu jedna wiedźma o czarnym sercu – mieli zginąć.
Warcząc, pokręcił lekko głową aby pozbyć się obrazu piętnującego jego mózg.
Przyszpilił Organosa swoim wzrokiem.
- Totalny podbój. Taa, będą musieli zapłacić.
Wampir przysunął się bliżej, wyciągając chudą, biała rękę.
- Partnerzy?
18
Ethan starał się nie myśleć o tym, jak Hank Fiero przewraca się w grobie na
ten pomysł. Starał się również wcale nie myśleć o Kat Fiero. Uniósł rękę, tłumiąc
swoje kocie, gwałtowne obrzydzenie.
- Partnerzy.
19
Rozdział 3
- Co to do diabła jest? - Bastien zakołysał się na obcasach swoich butów i wcisnął
ręce w kieszenie – Spotykamy się z potencjalnym łącznikiem reprezentującym
południowo-wschodnich zmiennokształtnych w barze?
Denal przeczytał słowa na, wyglądającym na rozklekotany, neonie.
- To nie jest zwykły bar. To Bar z Grilem Thelmy.
- Jak dla mnie wygląda na zadupie – burknął Justice – Przypomnij mi znowu,
musiałem przyjść z tobą i cię niańczyć?
Usta Bastiena drgnęły na myśl o niańczącym go Justiceie.
- Racja. Twoje marne sześć i pół stopy wzrostu i jaka armia?
Bladozielone oczy Justicea zabłysnęły mocą i uniósł jedną rękę, dłonią do góry,
żeby pokazać błyszczącą kule elektryczności.
- Nikt poza Kapłanem nie potrafi przewodzić cząsteczek tak jak ja, błaźnie.
Posiadanie prawie siedem stop wzrostu znaczy jedynie, że zrobisz większą dziurę
w ziemi, kiedy cię powalę na tyłek.
Denal przewrócił oczyma.
- Dość tego. Jeżeli skończyliście zabawę, wejdźmy do środka i spotkajmy się z tą
kobietą. Mógłbym iść też po piwo i pięć albo sześć cheesburgerów.
- Ty jesteś ciągle głodny, chłopcze – powiedział Bastien, opierając się pokusie
zmierzwienia włosów Denala.
Denal był mężczyzną ponad dwustuletnim, nie chłopcem, jak przywykł o nim
myśleć. Śmierć i odrodzenie Denala dodały mu lat w subtelny, ale bardzo realny
20
sposób.
Justice przedarł się między nimi i wkroczył przez drzwi.
- Taa, i, w każdym razie, to teren zmiennokształtnych. Prawdopodobnie podają tu
jedynie surowe mięso.
Kiedy Denal marudził pod nosem i szedł za Justicem do baru, Bastien
ponownie zlustrował powierzchnię parkingu. Jego zmysły, wyostrzone od
intensywnego treningu i koncentracji, przyniosły wibracje zarówno ludzi jak I
zmiennokształtnych. Każdego kępka, ale nigdy razem. Mieszkańcy Big Cypress byli
wyraźnie oddzieleni.
Pytaniem jest: Zgodnie z czyim projektem?
Ponownie potrząsając głową, wciąż zaskoczony tym, że Conlan wybrał jego
do tej delikatnej roboty jako ambasadora, Bastien skierował się do pomieszczenia.
W sam środek barowej bójki.
Uchylił się przed butelką, która leciała w jego kierunku przez powietrze i
obejrzał pokój, kiedy butelka rozbiła się o framugę drzwi nad jego głową. Justice
opierał się o ścianę, z rękami niedbale założonymi przed sobą. Niebieski warkocz –
i rękojeść miecza unosząca się nad jego ramieniem – prawdopodobnie stanowiły
krąg otaczającego go spokoju.
Wszystko w Justiceie krzyczało – wojownik. Bastien ciągle nie mógł
uwierzyć, że rzucił krążkiem do hokeja w głowę wojownika, po tym jak Justice
osłaniał go w niezliczonych bitwach przed wszelkiego rodzaju zmiennokształtnymi i
wampirami.
Ciała zaczęły latać w powietrzu, a Bastien wstrzymał ramię, żeby zablokować
człowieka… tak człowieka, nie pachniał jak zmiennokształtny, chociaż trudno było
powiedzieć w tym szaleństwie. Ramię plecy mężczyzny uderzyły w ramię Bastiena i
odbił się i poleciał na stół.
- Bastien! Tutaj! - Bastien odwrócił się na dźwięk krzyku Denala i próbował być
21
zaskoczony widokiem najmłodszego członka Siedmiu będącego w samym środku
walki. Nawet kiedy obserwował, Denal uderzył jednego mężczyznę w oko kiedy
inny chwycił młodego wojownika za gardło.
Denal uśmiechnął się szeroko krwawiącymi wargami.
- W końcu! Trochę zabawy! - krzyknął.
Bastien pokręcił głową i ruszył z zamazana Atlantydzka prędkością to drugiej
strony drzwi, kiedy dostrzegł mężczyznę wyciągającego rękę, żeby rzucić w jego
kierunku sztyletem. Drzwi nagle się otworzyły, a kobieta, która przez nie przeszła,
pozbawiła jego mózg wszelkiej świadomości.
Tylko jej zapach sprawił, że stwardniał.
Jej oczy otworzyły się szeroko, kiedy patrzyła przed siebie, a on przypomniał
sobie o sztylecie. Szarpnął ręką, żeby go złapać. Skrzywił się lekko, kiedy ostrze
przecięło jego dłoń, ale nie spuścił z niej oczu.
Kiedy odwróciła od niego zszokowany wzrok, ukłonił się głęboko.
- Lady Katherine Fiero. Jestem Bastien z Atlantydy, do usług.
***
W sekundzie, w której go poczuła, Kat przestała oddychać. Jej kot
pomrukiwał w niej, wydawało się, że przeciąga się i kuli swoje ciało pod jej skórą,
tak jakby bestia chciała wyjść i pobawić się po tych wszystkich latach ukrywania
się.
To był on. Ten olbrzymi mężczyzna, którego spotkała tylko raz, krótko, dwa
lata wcześniej. Ten, który ochronił ją przed motocyklowym gangiem wampirów,
chcących zrobić z niej obiekt ich krwawego sportu. Skoczył między nich jak pantera
w swoim pierwotnym środowisku poprzez pola jeleni, potem zignorował jej
żarliwe podziękowania i odszedł od niej. Ani razu nie obejrzał się za siebie, krocząc
22
w kierunku zachodu słońca niczym jakiś bohater ludowych opowieści z bajek z
dzieciństwa.
I to musi być on, ten mężczyzna, którego nigdy nie zapomniała. Musi być
jednym Atlantydy. Kiedy Quinn go opisała… nie śmiała mieś choćby nadziei. Ale to
było on. Bastien.
I kłaniał się jej. Kłaniał i… krwawił?
Poświęciła chwilę, żeby spojrzeć na bar. Gwałtowność ludzi –
zmiennokształtnych, która wirowała w powietrzu od kilku miesięcy, teraz znowu
doszła do głosu.
Tym razem, ci głupcy demolowali lokal Thelmy. Trzeba było to powstrzymać.
Kat musiała to powstrzymać.
Ponownie spojrzała na mężczyznę - Quinn mówiła, że zwą siebie
Wojownikami Posejdona. Dla nikogo, kto miał oczy, nie było wątpliwości, że ten
mężczyzna był wojownikiem. Musiał mieć siedem stóp czystych, wyćwiczonych
walką mięśni. Nikt nie mógł tak wyglądać po ćwiczeniach na siłowni jeden raz w
tygodniu. W zużytych jeansach miał uda wielkości pni drzew. I, och powstrzymajcie
ją przed ślinieniem się, jego tors i plecy były ścianą mięśni. Boże, jego bicepsy
miały rozmiar jej ud, a ona nie była mała. I jego twarz - och, jego twarz. Mężczyzna
nie powinien być tak piękny. To chrzani naturalny porządek rzeczy, czy jakoś tak.
Kości policzkowe, i całe te słodkie czarne włosy, tylko trochę za długie, i…
Świetnie, Kat, masz lubieżne fantazje, podczas gdy ci mężczyźni biją się i
zaśmiecają bar Thelmy. Zrób coś, do cholery.
Pantera Kat warknęła wewnątrz niej, robiąc swoje pożądanie oczywistym.
Bestia chciała się bawić. Chciała bawić się z tym wojownikiem w dzikie i
niebezpieczne gry. Pantera nie była związana ograniczeniami obowiązku i etykiety.
Chciała uniesienia i gryzienia i dzikiego, drapieżnego seksu.
23
Kat poczuła wilgoć pomiędzy udami i wzdrygnęła się trochę z powodu tarcia
jej twardniejących sutek pod koszulą. Jej twarz zapłonęła i próbowała, znowu,
skupić się na walce szalejącej wokół niej. Spojrzała na Bastiena, wciągnęła
gwałtowny oddech. Otworzyła usta i ponownie je zamknęła.
Gwałtowna inteligencja zapłonęła w jego czarnych oczach. Inteligencja i coś
bardziej pierwotnego. Czy to.. czy to możliwe że pożądanie?
Pożądanie jej?
Na tę myśl jej kolana zmiękły. Sekundy, które minęły kiedy tam stała,
zmrożona, wydawały się godzinami.
Butelka, która uderzyła o ścianę wyrwała ją z tego.
- Niech ich diabli. Wiedzą, że to miejsce to całe życie Thelmy. Przepraszam, sir, ale
musze to przerwać.
Dosłownie warknął. Gdyby nie wiedziała lepiej, uwierzyłaby, że również jest
zmiennokształtnym, z powodu okrucieństwa jego wypowiedzi.
- Nie ma pieprzonej możliwości, że pozwolę ci wejść w środek tego. Faktycznie,
dlaczego nie wyjdziesz, zanim nie zostaniesz zraniona? Odwiozę cię do domu i
będziemy mogli porozmawiać wszelkiej współpracy, o której należy porozmawiać.
Odseparował ją od pokoju swoim wielkim ciałem i przez jedną, krotką
sekundę poczuła się chroniona. Ceniona. Otoczona opieką w sposób, jakiego nie
doświadczyła od bardzo dawna. Nagle odepchnęła te uczucia. Nie miała czasu na
słabość.
- Dzięki za tę refleksję, ale to moja praca. A teraz, z drogi – powiedziała z ponurym
zamiarem w głosie.
Jego piękne, niebieskie jak ocean oczy zmrużyły się, z rysy jego cudownej
twarzy dodatkowo się wyostrzyły. Przycisnął ręce do ściany po obu jej stronach,
przytrzymując ją w miejscu osłoną swojego ciała.
- Ty nie…
24
- Och, a jednak – przerwała.
Następnie wyciągnęła ręce po bokach, dłońmi do góry i pozwoliła hałasowi i
wściekłości w pokoju opaść. Zawirowała w prądach gładkiego, jasnego morza
wewnątrz jej umysłu. Krystaliczny, płynny spokój.
Spokój docierał na krawędź jej umysłu jak fale oceanu. Gładkie, rytmiczne,
uspokajające fale.
Głęboko wciągnęła powietrze i, kiedy je wydychała, powiodła spokój i ciszę
od wewnątrz swojego sekretnego rozlewiska i wysłała wirująco z umysłu i oddechu
do powietrza wokół niej.
Otworzyła oczy i obserwowała efekty. Najpierw poddając się, ponieważ był
najbliżej, wojownik cofnął się o pół kroku, jak gdyby został powalony. Potem jego
ostre usta odprężyły się, a umiarkowany spokój wrócił do jego oczu. Uśmiechnęła
się do niego, kładąc rękę na jego ramieniu, kiedy próbował się odezwać, i pokręciła
głową. Wskazała na resztę pokoju.
Odwrócił twarz do baru, ciągle osłaniając ją swoim ciałem. Obserwowali, jak
wylew spokoju Kat przepływa przez pokój. Pieści się otwierały. Mężczyźni mrugali,
jakby oszołomieni i odkładali butelki, noże i inną broń, którą władali. Zbiorowe
westchnienie niewykorzystanej wściekłości osłabiło ryk emocjonalnego nastroju
pokoju ze śmiertelnej furii do ospałego znużenia.
Zza baru pojawiła się głowa z białymi włosami i chudziutka kobieta
rozejrzała się po pokoju.
- Czy to koniec? Kat, to ty? – zawołała lekko drżącym głosem – Och, oczywiście, że
to ty. Nikt inny nie ma takiego jak ty daru uspokajania tej bandy chuliganów.
Kat schyliła głowę, ale zaczęła iść przez pokój w kierunku Thelmy.
- Po prostu szczęśliwe wyczucie czasu, Thelmo. Ci nadobni dżentelmeni liczyli, ile
pieniędzy będą ci winni za zniszczenia, prawda?
25
Para najgorętszych walczących, których widziała w bójce, zwiesiła głowy i
skinęła. Jeden człowiek, jeden zmiennokształtny. Wiec, kryzys schodził z jej głowy
szybciej, niż myślała.
- Thelmo, dasz im znać, ile zapłacić? I myślę, że wszyscy możecie jej pomóc
posprzątać ten bałagan, każdy, kto nie musi udać się na ostry dyżur – powiedziała,
modulując głos tak, żeby wprowadzić trochę polecenia.
Kolejny jej ‘dar’, o którym nikomu nie powiedziała.
- Och, mam to pokryte, Kat – powiedziała Thelma – Dam ci znać, jeżeli ktoś nie
zapłaci. Ale dlaczego już nie idziesz? Nie ma potrzeby tu tkwić, a ty
prawdopodobnie powinnaś iść na spotkanie.
Kat stłumiła gorzką odpowiedź i zdobyła się na uśmiech.
- Ok, jeżeli masz to pod kontrolą.
Wiedziała, że efekt tego, co zrobiła będzie się utrzymywał przez następne
kilka godzin, na wszystkich, których objęło. Nie była całkowicie pewna, jak daleko
to sięgało, ale niewątpliwie było kilku zwierzęcych drapieżców w promieniu kilku
jardów od baru, którzy nie będą chcieli robić nic innego tylko się tulić,
przynajmniej przez krótką chwilę.
Uśmiechnęła się na ten pomysł i odwróciła w kierunku Atlantydy,
wzmacniając swoje osłony, żeby nie zareagować jak idiotka na sam jego widok.
Stał nie więcej jak dwie stopy za nią, chociaż wcale nie słyszała, żeby się poruszył,
nawet swoimi zmysłami zmiennokształtnej. Spojrzenie jakie jej posłał było
przenikliwie uważne, jakby wiedział, że coś zrobiła. Prawdopodobnie nie mógł
wiedzieć co, ale wiedział, że coś.
- Możemy iść? Jestem pewna, że po podróży chcecie się gdzieś ulokować. –
powiedziała, zastanawiając się jakie rezerwacje były konieczne, żeby przedostać
się z zaginionego kontynentu pochowanego pod oceanem gdzieś do rezerwatu
1 Wild Hearts in Atlantis Alyssa Day Tłumaczenie: avanti1984
2 Rozdział 1 Bastien badał pole bitwy, rytmicznie zaciskając i rozluźniając szczękę. - Na wojnie strategia jest wszystkim. Patrz i ucz się, młodziku. Jego przeciwnik zmrużył oczy i obserwował pole. - Kontynuuj na własne ryzyko, wojowniku. Wiedz, że zmiażdżę cię na pył haniebnej klęski. - Och, na miłość boską, czy wy dwaj moglibyście już z tym skończyć? Mam zarezerwowaną następna grę, a mam przeczucie, że powietrzny hokej i ja będziemy bardzo dobrymi przyjaciółmi – powiedział Denal, rozparty na długiej, niskiej kanapie – Schodzicie w dół do Miasta Przegranych, panienki, więc pospieszcie się już. Bastien roześmiał się. - Cholera, Justice. Wygląda na to, że twoje niezrównane dobre imię, jako kopiącego tyłki wojownika może potrzebować trochę podgrzania, skoro mały Denal może ujść cało nazywając cię panienką. Lord Justice przerzucił swój długi do pasa, niebieski warkocz przez ramię i zadrwił. - Zdaje się, że ciebie również nazwał panienką, na wypadek, gdybyś to przeoczył. Bastien zaserwował śmiertelne uderzenie w cel Justicea. - Hej, jestem szczęściarzem. Kiedy masz prawie siedem stóp wzrostu, te żałosne obelgi się od ciebie odbijają. Atlantyda nie widziała wcześniej takiego jak ja wojownika – powiedział, uśmiechając się szeroko.
3 Następnie odrzucił swoją głowę do tyłu i zaczerpnął pełne płuca czystego, przefiltrowanego przez morze powietrza i skierował wzrok, poprzez poręcz balkonu, na chwałę Atlantydy. Budynki z białego marmuru lśniły w płynnych, złotych, stworzonych przez magię promieniach słońca. Świątynia Posejdona, najpiękniejsza z nich wszystkich, dumnie stała, wysoka w centrum, ze swoimi pokrytymi złotem kolumnami. Głęboki, niezgłębiony błękit prądów oceanicznych delikatnie prześlizgiwał się nad kopułą i wszystko przykrywał. - Dobrze być w domu – wymruczał prawie do siebie. Był zmęczony. Do diabła, wszyscy byli zmęczeni. Misja na powierzchni, co najmniej niebezpieczna, ostatnio stała się śmiertelna. Wojownicy Posejdona ochraniali ludzkość od ponad jedenastu tysięcy lat, ale zawsze w cieniu, poza radarem. Kurewsko incognito, jak zwykł mówić Ven. Bastien poszybował myślami wstecz, do ich treningu i słów, które były wypalone w jego duszy – do kreda Wojowników Posejdona: Wszyscy będą czekać. I obserwować. I chronić. I służyć jako pierwsze ostrzeżenie w przededniu zagłady ludzkości. Wtedy, i tylko wtedy, Atlantyda powstanie. Dla tego jesteśmy Wojownikami Posejdona, a znak Trójzębu, który nosimy, służy jako świadek naszego uświęconego obowiązku ocalenia ludzkości. - Nawet, jeżeli są tak głupi, żeby wpuścić wampiry do swojego Kongresu, a zmiennokształtnych do mediów - mruknął. Justice uniósł na niego brew, ale zanim mógł powiedzieć jakiś żart na temat wojowników, którzy mówią do siebie, ogromne drewniane drzwi, inkrustowane złotem, srebrem i orichalkum w kolorze miedzi, prowadzące dużym balkonem do
4 królewskiego pokoju audiencji, zaczęły się powoli otwierać. Wojownik wkroczył na balkon. Bastien próbował się nie roześmiać, kiedy Denal prawie spadł z kanapy, gdy w pośpiechu chciał stanąć. - Lord Vengeance - Denal poderwał się z rękami sztywno po bokach. Ven nie przerwał kroku. - Spocznij, koleś. Poważnie, Denal, musimy pomóc ci skończyć z tym zachowaniem rekruta, zanim wszyscy oszalejemy. Twarz Denala stężała i ukazał się ich oczom w wieku wartym setek lat doświadczenia. - Myślę, że bycie zamordowanym przez wampira, a potem przywróconym do życia przez poświęcenie naszej królowej jest przepustką do tytułu wytrawnego wojownika, mój książę. Twarz Vena otrzeźwiała. - I tak jest, Denalu – po czym ponownie szeroko się uśmiechnął – Ale jeżeli jeszcze raz powiesz do mnie ‘mój książę’, to skopię ci tyłek. Bastien pomyślał, że to dobry czas, żeby zmienić temat. - Pomówmy o ślubie, kiedy to błogosławione wydarzenie będzie miało miejsce, Ven? Ven odwrócił się do niego, a Bastien na nowo zdał sobie sprawę, pod jakim stresem był Ven wcześniej. Rysy twarzy Vena były ostrzejsze i bardziej poważne, niż jeszcze kilka tygodni wcześniej. Zanim Wysoki Książę Conlan poznał Lady Riley i zanim ta dwójka zabiła wampiryczną boginie, Anubisę. - Kiedy Conlan żeni się z Riley? Nie mogę doczekać się uroczystości. Atlantyda zasługuje na to, żeby zabrzmieć z radości, po tych dniach knowań na temat zbliżającej się wojny z przymierzem wampirów i zmiennokształtnych.
5 Ven rzucił okiem na świeżo odremontowany balkon, po czym pokręcił głową i się uśmiechnął. - Ciągle nie mogę uwierzyć, że Riley namówiła Conlana na zmienienie tych przestrzeni w pokój gier. Mamy nawet piłkarzyki. Kocham tę kobietę. Justice w końcu się odezwał. - Każdy ją kocha. Podszedł do kolumny wsporczej i oparł się o nią, nad jego ramieniem unosiła się zawsze obezna rękojeść noża. - Wyraziłeś to, nazywając ją Lady Sunshine. Rozsiewa światło i radość wszędzie, gdzie pójdzie – powiedział, sarkazm moczył jego słowa – Nawet kilku ze Starszyzny, zasiadających w Radzie obecnie uśmiecha się do niej, kiedy zatrzymuje się, żeby wspomnieć, że powinni – och, nic wielkiego – może tylko zmienić sposób, w jaki wszystko na Atlantydzie robiono przez tysiąclecia. Bastien usłyszał wystarczająco. - Skończ z tym, Justice. Riley ma serce lwa, a Posejdon osobiście nazwał ją przyszłą żoną Księcia Conlana. Nawet teraz nosiła syna Conlana. Więc wkrótce będziemy mieli ślub, tym lepiej dla wszystkich z nas. Justice zmrużył oczy. - Przynajmniej tym lepiej dla Conlana i Riley. Dla reszty z nas? Nie jestem pewien. Ven przeciął ręką powietrze. - Nie chcę więcej od ciebie słyszeć tego gówna, Justice. Jako jeden z Siedmiu, Conlan ufa, że będziesz osłaniać jego plecy. To oznacza wojowanie z politycznymi koszmarami, a nie tylko z krwiopijcami i zmiennokształtnymi. Justice lekko się skłonił i skierował do drzwi, ale Ven zawołał go z powrotem. - Zostań. To faktycznie przypadek, że złapałem was trzech tutaj, ponieważ muszę z wami wszystkimi porozmawiać. - O co chodzi, Ven? – zapytał Bastien, natychmiast wrócił do pełnej gotowości.
6 Był najstarszym z Siedmiu i zawsze najbardziej żywy, gdy służył swoim lennem. Części jego duszy zrobione z czegoś innego niż bitwa były w nim dawno wyschnięte i martwe. Nigdy też nie miał nic przeciwko skopaniu małych tyłków wampirów czy zmiennokształtnych. - Zdecydowaliśmy się na rozpoczęcie budowania swoich własnych sojuszy, żeby spróbować dogonić dziesięcioletnią przewagę, jaka mają nad nami wampiry. Barrabas maczał swoje paskudne szpony w każdej intrydze w kraju, jako Senator Barnes. Bastien parsknął na głos. - Taa, i czy nie ogrzewa waszych serc zobaczenie jak krwiopijca to kupił? Czterech wojowników jednocześnie się wzdrygnęło. Zły, mający trzysta lat wampir czy nie, było coś w oglądaniu faceta, któremu wypruto genitalia, co wysyłało zimny chłód wijący się w twoich jądrach. Kiedy Anubisa wyszarpała nieumarłe serce Barrabasa z jego ciała, była to prawie odsiecz. Ven ochłonął pierwszy. - Taa. Cóż, oto sprawa. Conlan chce wyznaczyć oficjalnego Atlantydzkiego łącznika wśród zmiennokształtnych. - To ma sens. Kulki futra są wielcy w protokole i hierarchii. Alfy różnych dum, sfor i wszystkich innych grup są o wiele mniej prawdopodobni, żeby być drażliwymi, jeżeli umawiają się z kimś, kto jak podejrzewają ma status – powiedział Bastien kiwając głową – Justice to idealny wybór. Do diabła, z całymi tymi niebieskimi włosami, sam wygląda jak w połowie zwierzę. Ven rzucił spojrzenie Bastienowi. - To nie Justice, wielki facecie. Conlan chce, żebyś ty to zrobił. Szczęka Bastiena opadła otwarta, po czym złapał się i szeroko się uśmiechnął, zaczynając rozumieć.
7 - Jasne. Bardzo śmieszne. Wsadzić bezmózgich mięśniaków przyjmujących role polityczna. Jasne. Hej, prawie mnie miałeś, Ven. Dobry jesteś. Ale Ven się nie uśmiechał. - Jesteś jedyny na Atlantydzie, kto myśli, że twoja wartość tkwi jedynie w sile fizycznej, Bastienie. Jak dla mnie Posejdon nie zamierza pozwolić ci dłużej w to uciekać, ale to jest coś pomiędzy tobą a bogiem morza. Zanim Bastien mógł pomyśleć o odpowiedzi, zimny wiatr przetoczył się przez ciepłą, słoneczna przestrzeń, po czym przemienił się w kształt. O wilku mowa. Wilk — Wysoki Kapłan Posejdona — prawie żadna różnica. Alaric wywoływał strach przed bogiem morza w każdym, kto ośmielił się iść tą ścieżką. Niewielu to zrobiło. Niesamowicie zielone oczy Alarica zabłyszczały mocą i nagle zamrugały, tak jakby wydobywał dotykiem przemyślenia Bastiena. Ale nikt w tych czasach nie miał tej antycznej Atlantydzkiej mocy do przesiewanie myśli innych, nie zjednoczonych z nim duszą. Przynajmniej taką Bastien miał nadzieję. Alaric w końcu przemówił, wiercąc Vena ognistym wzrokiem. - To, czego chce bóg morza, jest poza twoją ograniczona wiedzą o tych sprawach. Prawdopodobnie powinieneś wykonywać swoje obowiązki jako Królewski Mściciel, a odpowiedzialność za Świątynię Posejdona zostawić mi. Ven pochylił swoją głowę. - Jak mówisz. Jestem tutaj, żeby dać Bastienowi rozkaz wymarszu, ponieważ Rada wezwała Conlana z powrotem na posiedzenie niejawne. Odwrócił się do Bastiena, który się motał, próbując się ruszyć. - Pamiętasz tę gorącą strażniczkę, którą uratowałeś przed gangiem motocyklowym kilka lat temu? Małą ze Służb Parku Narodowego? Pachnącą jak zmiennokształtna? Bastien poczuł, że jego wnętrzności kurczą się nieco, nawet kiedy skinął.
8 - Kat Fiero? Taa. Niejasne wspomnienie. Niejasne wspomnienie tego dnia, dwadzieścia jeden miesięcy i trzy tygodnie temu. - Niejasne wspomnienie, dupa – powiedział Ven, uśmiechając się szeroko – To był ten jedyny czas, kiedy Pan Even Keel był delikatnie rozdrażniony. Zbyt późno Bastien zdał sobie sprawę, że nie powinien wymieniać jej imienia tak szybko, ponieważ teraz wszyscy w pokoju wpatrywali się w niego. Ciekawi. Zastanawiający się. Może, w przypadku Justicea, szyderczy. Przynajmniej nie powiedział niczego naprawdę głupiego. Jak wspomnienie, jak słonce pocałunkiem zmieniały jej płowe włosy w złote nici. Albo jak siła jej wysokiego, idealnie ukształtowanego, pełnego krzywizn ciała rzucała go w pobudzające fantazje tak, że otwarcie musiał opuścić bar przy plaży i iść prosto do oceanu, w pełni ubrany, w próbie ochłodzenia się. Po tym, jak wywalczył sobie przejście przez około pół tuzina wampirów, którzy pomyśleli o zabawie ze złapaną przez nich piękną zmiennokształtną. Pan Even Keel. Gdyby oni tylko wiedzieli. Spokojna uprzejmość, o którą walczył, żeby pokazać ją światu była żartem. Dekady walki ze złem, które prześladowało ludzkość sprawiły, że jego racjonalność zwiędła. Gdyby tylko wiedzieli jak bliski był stania się w pełni berserkiem, po tym jak dowiedział się, co wampiry zrobiły dzieciom w sierocińcu w Rumunii, bali by się o niego. Każdy przy zdrowych zmysłach powinien się bać tego, w co mógłby się przeobrazić, po tym jak został zmuszony posprzątać ten bałagan. Dzieci zamienione w wampiry były odrażające, ale jego dusza nigdy nie wyzdrowiała po tym, do czego był zmuszony. Trzy cykle oczyszczania w Świątyni nie były wystarczające. Nic nigdy nie będzie wystarczające do wyczyszczenia plamy na jego duszy. Kobieta taka jak Kat zasługuje na coś lepszego, niż potwór, którym stał się tamtego dnia.
9 - Taa – powtórzył chrapliwym głosem – Pamiętam ją. Głównie jak ty na nią wpadłeś a ona cię zdmuchnęła – powiedział próbując zwrócić uwagę na Vena. Ven uśmiechnął się szeroko. - Taa, zdmuchnęła mnie i moje próby bycia czarującym na nasze kolektywne tyłki. Chodzi o to, że w Narodowym Rezerwacie Big Cypress jest gniazdo zmiennokształtnych, które zrobiło się nieuczciwe, wbrew edyktowi ważnego alfy z Florydy, że sprzymierzają się z wampirami. Mamy nadzieje przeciągając ich na naszą stronę. Grupa Big Cypress to pantery, a alfa to prawdziwy dupek imieniem Ethan. - A Kat? - Mamy nadzieję, że jest naszą drogą do nich. Z tego co słyszeliśmy, jest w połowie człowiekiem. Informacja od Quinn. Bastien powoli skinął. Siostra Lady Riley była jednym z przywódców ludzkiego buntu przeciw dominacji wampirów i zmiennokształtnych i miała zwyczaj posiadać ekstremalnie dobre informacje. - To ma sens. Kat wydawała się… inna. Mogłem wyczuć wielkiego kota, wyczuć jego siłę pod jej skórą, ale to nie było to samo co twoja nienajlepsza kulka futra. Justice gwizdnął. - Czułeś jej kota pod jej skórą? Co jeszcze czułeś? Jak gorąca jest ta mała? Jego wnętrzności się zacisnęły, Bastien odwrócił się do Justicea i rzucił w niego przez pokój krążkiem do hokeja. Justice szarpnął głową w bok, a Bastien z przerażeniem obserwował jak krążek wbił się w ścianę przy twarzy innego wojownika. - Co to do diabła było? – huknął Denal, następnie ruszył, żeby wyciągnąć krążek ze ściany. Potrzebował na to trzy próby.
10 Bastien poczuł, jak jego twarz robi się gorąca ze wstydu. Dobry wojownik nigdy nie traci kontroli. Lata jego treningu bębniły o tym w jego mózgu z każdym uderzeniem tak, jak sztuka walki na miecze i strategia bitewna. Co się z nim stało? Obraz krzywizn Kat błysnął w jego umyśle. Och, cholera. Ukłonił się do Justicea. - Przyjmij moje głębokie przeprosiny, Lordzie Justice. Nie wiem… Ja… Justice przerwał mu głosem pełnym morderczego spokoju. - Gdybyś był kimś innym, zabiłbym cię za to. Wystarczająco dużo razy uratowałeś mój tyłek, żeby zarobić wolny strzał. Ale pilnuj się w przyszłości, Bastienie Alaric sunął bezszelestnie przez pokój, żeby stanąć przed Bastienem i spojrzeć mu w oczy. Dziki, zielony błysk spojrzenia Kapłana przeniknął ciepłem po twarzy Bastiena, i zastanawiał sie, czy Posejdon użyje Alarica do zabicia go, za sianie zagrożenia dla pozostałych z elitarnej straży Księcia Conlana. Zastanawiał się, czy jakakolwiek kara, którą bóg miał w swoim kapryśnym umyśle mogła być bardziej niebezpieczna, niż ponowne spotkanie z Kat. W przeciągu prawie czterystu lat jego istnienia, żadna kobieta nie działała na niego tak, jak ta. Jego obowiązkiem była ochrona ludzkości, ale ani razu, w przeciągu tych długich wieków bycia wojownikiem, nie brał tego tak osobiście. Nie była nawet człowiekiem. Była zakazana. Kapłan w końcu przemówił. - Interesujące. Ta misja zapowiada się na bardzo… interesującą. Może będę musiał wkrótce odwiedzić południową Florydę.
11 A potem Alaric ponownie przemienił się w mgłę i skoczył z balkonu, zostawiając Bastiena z wojownikami, którzy byli jego najbliższymi przyjaciółmi i misją, której sprostania nie był wystarczająco blisko. Och, taa. Jestem szczęściarzem.
12 Rozdział 2 Kat siedziała w swoim dżipie, w koszuli nasączonej potem wywołanym przez ciepło południowej Florydy w jesieni, zastanawiając się, kiedy prosta wycieczka do sklepu spożywczego stała się testem na odwagę. Termometr pokazywał osiemdziesiąt pięć stopni1 , co nie było takie niezwykłe o tej porze roku, a dziki kot, który był w niej chciał zwinąć się w słońcu na jakiejś skale. Zdrzemnąć się, może. Rozerwać jedną lub dwie owce. - Taa, właśnie. Zrobić sobie przerwę od rzeczywistości. Rzeczywistości, w której Kat Fiero, urzędnik obsługi Parku Narodowego i córka poprzedniego alfy koalicji panter Big Cypress, nigdy nie rozerwała żadnej owcy. Albo kozy. Albo nawet jednej malutkiej wiewiórki. - Fałszywy zmiennokształtny, bezużyteczna wymówka dla pantery, bezwartościowa suka – wymruczała – Ok., to całkiem nieźle obejmuje zakres szczęścia, z jakim będę miała do czynienia, jeżeli Fallon albo jej sługusy są tam i spędzają czas w alejce z tuńczykiem. Chwyciła portfel z plecaka i wsunęła do kieszeni szortów, po czym wyszła i zatrzasnęła drzwi. Rzuciła okiem na Jaguara tej dziwki z tablicami FALLON1 i poczuł jak jej wargi odsłaniają zęby. Świat idzie do diabła w trumnie, a ja mam czas na to, żeby martwić się tym, co ci kretyni o mnie myślą, dlaczego tak właściwie? 1 85 stopni Farenheita co po naszemu daje ok. 29,5 stopni Celsjusza.
13 Powróciła myślami do nagłówków, po których zakrztusiła się gorzką kawą i rozgotowanymi jajkami u Thelmy. Z Kongresu nadchodzi więcej ustaw, więcej dodatkowych korzyści do ustawy z 2006 roku o Ochronie Gatunków Nieludzkich, tak jakby ci biedni ludzie byli jakimkolwiek zagrożeniem dla wampirów. Większość nich, ze strachu, chowa się po nocy w domach, ciągle nie będąc w stanie uwierzyć – nawet po dekadzie – że to coś co atakuje w nocy naprawdę istnieje. Zarówno wampiry jak i zmiennokształtni. Jej ojciec nie chciał tego. - To burzy naturalny porządek rzeczy, Kat – w kółko powtarzał – My powinniśmy pozostać na wolności, zachowując nasza prawdziwą naturę. Nie bawić się w bycie reporterami i twórcami prawa, czy innymi cywilizowanymi członkami społeczeństwa. Ale poślubił człowieka, prawda? A potem umarł, ciągle próbując ukryć to, jak rozczarowany był swoim jedynym dzieckiem. Córką, która nigdy nie była w stanie się zmienić. Nawet jeden raz. Teraz połowa strażników, z którymi pracowała – i dobrze ponad jedna trzecia miejscowych jednostek operacyjnych paranormalnych – była zmiennokształtnymi. - Poza mną - wymruczała kiedy popchnęła drzwi do sklepu i poczuła cudowny, chłodny powiew z klimatyzacji który ją omiótł – Ja jestem tylko w połowie zmiennokształtnym. Jestem tylko… - Dziwadło! – rozległ się głos z wyraźna radością – Właśnie o tobie mówiliśmy – komedio strażnika-wybryku natury. Kat odrzuciła rękę od swojej kabury z bronią, ponownie ubolewając nad tym, że ta dziwka nie była usprawiedliwieniem dla strzelania, zgodnie z regulaminem służb Parku Narodowego.
14 - Fallon. Cała przyjemność po mojej stronie. Albo, chwila – właściwie, żadna przyjemność – patrzyła, mrużąc oczy, jak ta drobna – niech ją diabli – zmora je istnienia podkradła się do niej w swoich butach na pięciocalowym obcasie, których Kat nigdy w życiu by nie ubrała. Potem pozwoliła sobie na odrobinę samozadowolenia, ponieważ Fallon ciągle na nią nie spojrzała. Prawie sześć stop wzrostu wcale nie było takie złe. Fallon przejechała ręką przez burzę swoich ciemnych loków i zachowywała się jak kot w rui. Czym prawdopodobnie była. Suka. Chwilowa duma, która Kat poczuła w związku ze swoim wzrostem rozwiała się jak jej poczucie własnej wartości i znowu poczuła się jak pulchna amazonka obok delikatnej piękności. Jakimś sposobem, była pewna, że Fallon też o tym wiedziała. Za wysoka, za silna, wszystko za jak dla ludzkiej kobiety i zbyt upośledzona jak na zmienną. Kat nigdy nie będzie królową balu; dawno z tego zrezygnowała. Ale chciałaby, tylko raz, zostać zaproszona do tańca. Tylko raz spotkać mężczyznę, który nie byłby nią przestraszony albo zniesmaczony. Nie wiedziała co było gorsze. - Przychodzisz dzisiaj w nocy na zebranie? Och – zaczekaj. Racja. Nie jesteś właściwie jedną z nas. Prawdopodobnie nie zostałaś zaproszona – powiedziała Fallon głosem niebezpiecznie niskim i mruczącym. Kat desperacko chciała odejść. Nie da Fallon satysfakcji zobaczenia swojego tchórzostwa. - Zostałam zaproszona. Nie jestem tylko zainteresowana – odpowiedziała, wkładając w swój głos tyle obojętności, ile tylko była w stanie. Fallon uniosła jedną brew. - Naprawdę? A jednak nie pomyślałabym, że twoje instynkty strażnika zwariowały na samą myśl o nas, budujących sojusz z Wysokim Wampirycznym Lordem z
15 południowego dystryktu. Słyszałam, że on i jego duma krwi mają ciekawy gust jeśli idzie o rozrywki. Kat słyszała raporty. Ludzie torturowani całymi dniami, wykorzystywani jako zabawki dla chorej, perwersyjnej przyjemności tych bękartów. Zacisnęła ręce w pięści, ledwie zdając sobie sprawę, że jej paznokcie wbijały się w dłonie. - Kłamiesz – powiedziała stanowczo – Nie ma mowy, żeby Ethan zjednoczył siły z wampirami. Zwłaszcza nie ze zgraja Terminusa. Tych dwoje prawie się pozabijało w zeszłym roku, kiedy Terminus zabawiał się z trzema najmłodszymi ludźmi Ethana. - Nie słyszałaś? Terminus nie żyje. Jakiś nowy gang z północnego wschodu, który zjednoczył się z tymi idiotami rebeliantami, czy coś. W każdym razie, pewne rzeczy się zmieniły – Fallon zaczęła spacerować, zawróciła - Najwyraźniej nie wszystkie. Ciągle nie jesteś prawdziwym kotem, prawda? Powiedz mi, jak to jest, pracować z dzikimi panterami i zdawać sobie sprawę, że nigdy, ale to nigdy nie będziesz w stanie stać się jedną z nich? Kat zacisnęła usta, wiedząc, że cokolwiek powie, tylko przedłuży spotkanie. Fallon roześmiała się, a dźwięk ten zabrzmiał jak pocieranie szklanymi odłamkami nad otwartą raną. - Biedna mała, dziwna Kat, z jej żałosną ludzką matką. I naprawdę, co oni sobie myśleli nazywając cię Kat, kiedy nigdy nim nie będziesz? Kiedy Fallon stukała swoimi absurdalnymi obcasami, kiedy szła do wyjścia, Kat próbowała wymyślić wybuchowy powrót. Niestety, smutek, który palił jej gardło blokował słowa, tak jak ludzkie DNA wirujące w jej krwiobiegu blokowało panterę przed wyjściem na wierzch. Żałosne. ***
16 Ethan oparł się o ścianę najbliżej zamkniętych drzwi komnaty i rozejrzał się wokół, zwalczając każdy instynkt swojej podwójnej natury, żeby pozostać zrelaksowanym i nonszalanckim. Jego kot w nim był dziką bestią – chcącą przebić się przez jego skórę i zaatakować krwiopijcę w pokoju. Pantery nic sobie nie robiły z zapachu martwych rzeczy przebywających wokół nich. Ale polityka była polowaniem, w które lepiej grać ludzka częścią jego natury. Wampir stojący w centrum pokoju był mistrzem gier i spodziewał się łatwej dominacji nad Ethanem. Organosa czekała przykra niespodzianka. - Więc pogłoski są prawdziwe – podsumował Organos – Zaginiony kontynent Atlantydzki jest ewidentnie więcej niż bajką do opowiadania dzieciom przez żałosnych ludzi. Ci wojownicy zaatakowali i zniszczyli Barrabasa i jego dumę krwi, i smutne jest to, że Anubisa się ukrywa. Ethan uśmiechnął się, celowo pokazując dużo bardzo ostrych zębów. - Ukrywa się? Czy może Atlantydzi ją również zabili? Organos syknął, a jego kły wysunęły się na miejsce. - Będziesz mówił o naszej bogini z szacunkiem, albo to przymierze skończy się, zanim się jeszcze zacznie. Żaden człowiek nie może pokonać Anubisy. Ona planuje strategie ponad nasze wyobrażenie. Ethan uniósł jedną brew. - Naprawdę? Z tobą również nie dzieli się strategią? Jak dokładnie ma działać to przymierze zmiennokształtnych i wampirów, kiedy nawet nie wiemy co się dzieje? - Będziesz wiedział, to co ja wiem, jak tylko ja się tego dowiem. Z pewnością wiesz, że nasz cel całkowitego podboju ludzi jest wart drobnej niepewności. Studiowanie twarzy wampira było egzaminem daremności. Organos nie wyrażał nic swoją pozbawioną wyrazu postawą. Mógłby być nawet zrobiony z
17 białego, zimnego marmuru. Lub też stężenie pośmiertne dotknęło go, och, dwa albo trzy wieki temu. Jego kot wzdrygnął się w nim, rejestrując niechęć drapieżnika do padliny. Ethan wysłał myśl wewnątrz siebie, kojąc i uspokajając bestię. Wkrótce. Wkrótce wyjdziemy stąd i uwolnię cię, żebyś mógł pobiegać. Kot w nim warknął, ale ustąpił, przypomnienie o ciągłej potrzebie kontroli. Najbardziej potężny ze wszystkich o podwójnej naturze cały czas grasował nad krawędzią przepaści całkowitej przemiany. Niebezpieczeństwo stania się dzikim było cały czas obecne. Było zbyt wielu tych, którzy nigdy nie powrócili ze swojej zwierzęcej formy. Zbyt wielu jego przyjaciół, którzy padli ofiarą cholernych ludzi i ich nielegalnych polowań. Kiedy zobaczył obsceniczność w sklepie Nelsona, wykrzyczał swoje cierpienie i przysiągł zemstę. Wybiegł na zewnątrz, tak daleko jak mógł, zanim zwymiotował. To wtedy w końcu zgodził się spotkać z Organosem. Po tym jak zobaczył swojego kuzyna – swojego najbliższego przyjaciela z dzieciństwa – w jego kociej formie, nadzianego w sklepie z wypchanymi zwierzętami. Nie z powodu zmiennokształtnego pozostałego w zwierzęcej formie, ale z powodu jego oczu, po śmierci. Ta sztuczka wymagała ogromnej ilości czarnej magii. Ludzie, i w końcu jedna wiedźma o czarnym sercu – mieli zginąć. Warcząc, pokręcił lekko głową aby pozbyć się obrazu piętnującego jego mózg. Przyszpilił Organosa swoim wzrokiem. - Totalny podbój. Taa, będą musieli zapłacić. Wampir przysunął się bliżej, wyciągając chudą, biała rękę. - Partnerzy?
18 Ethan starał się nie myśleć o tym, jak Hank Fiero przewraca się w grobie na ten pomysł. Starał się również wcale nie myśleć o Kat Fiero. Uniósł rękę, tłumiąc swoje kocie, gwałtowne obrzydzenie. - Partnerzy.
19 Rozdział 3 - Co to do diabła jest? - Bastien zakołysał się na obcasach swoich butów i wcisnął ręce w kieszenie – Spotykamy się z potencjalnym łącznikiem reprezentującym południowo-wschodnich zmiennokształtnych w barze? Denal przeczytał słowa na, wyglądającym na rozklekotany, neonie. - To nie jest zwykły bar. To Bar z Grilem Thelmy. - Jak dla mnie wygląda na zadupie – burknął Justice – Przypomnij mi znowu, musiałem przyjść z tobą i cię niańczyć? Usta Bastiena drgnęły na myśl o niańczącym go Justiceie. - Racja. Twoje marne sześć i pół stopy wzrostu i jaka armia? Bladozielone oczy Justicea zabłysnęły mocą i uniósł jedną rękę, dłonią do góry, żeby pokazać błyszczącą kule elektryczności. - Nikt poza Kapłanem nie potrafi przewodzić cząsteczek tak jak ja, błaźnie. Posiadanie prawie siedem stop wzrostu znaczy jedynie, że zrobisz większą dziurę w ziemi, kiedy cię powalę na tyłek. Denal przewrócił oczyma. - Dość tego. Jeżeli skończyliście zabawę, wejdźmy do środka i spotkajmy się z tą kobietą. Mógłbym iść też po piwo i pięć albo sześć cheesburgerów. - Ty jesteś ciągle głodny, chłopcze – powiedział Bastien, opierając się pokusie zmierzwienia włosów Denala. Denal był mężczyzną ponad dwustuletnim, nie chłopcem, jak przywykł o nim myśleć. Śmierć i odrodzenie Denala dodały mu lat w subtelny, ale bardzo realny
20 sposób. Justice przedarł się między nimi i wkroczył przez drzwi. - Taa, i, w każdym razie, to teren zmiennokształtnych. Prawdopodobnie podają tu jedynie surowe mięso. Kiedy Denal marudził pod nosem i szedł za Justicem do baru, Bastien ponownie zlustrował powierzchnię parkingu. Jego zmysły, wyostrzone od intensywnego treningu i koncentracji, przyniosły wibracje zarówno ludzi jak I zmiennokształtnych. Każdego kępka, ale nigdy razem. Mieszkańcy Big Cypress byli wyraźnie oddzieleni. Pytaniem jest: Zgodnie z czyim projektem? Ponownie potrząsając głową, wciąż zaskoczony tym, że Conlan wybrał jego do tej delikatnej roboty jako ambasadora, Bastien skierował się do pomieszczenia. W sam środek barowej bójki. Uchylił się przed butelką, która leciała w jego kierunku przez powietrze i obejrzał pokój, kiedy butelka rozbiła się o framugę drzwi nad jego głową. Justice opierał się o ścianę, z rękami niedbale założonymi przed sobą. Niebieski warkocz – i rękojeść miecza unosząca się nad jego ramieniem – prawdopodobnie stanowiły krąg otaczającego go spokoju. Wszystko w Justiceie krzyczało – wojownik. Bastien ciągle nie mógł uwierzyć, że rzucił krążkiem do hokeja w głowę wojownika, po tym jak Justice osłaniał go w niezliczonych bitwach przed wszelkiego rodzaju zmiennokształtnymi i wampirami. Ciała zaczęły latać w powietrzu, a Bastien wstrzymał ramię, żeby zablokować człowieka… tak człowieka, nie pachniał jak zmiennokształtny, chociaż trudno było powiedzieć w tym szaleństwie. Ramię plecy mężczyzny uderzyły w ramię Bastiena i odbił się i poleciał na stół. - Bastien! Tutaj! - Bastien odwrócił się na dźwięk krzyku Denala i próbował być
21 zaskoczony widokiem najmłodszego członka Siedmiu będącego w samym środku walki. Nawet kiedy obserwował, Denal uderzył jednego mężczyznę w oko kiedy inny chwycił młodego wojownika za gardło. Denal uśmiechnął się szeroko krwawiącymi wargami. - W końcu! Trochę zabawy! - krzyknął. Bastien pokręcił głową i ruszył z zamazana Atlantydzka prędkością to drugiej strony drzwi, kiedy dostrzegł mężczyznę wyciągającego rękę, żeby rzucić w jego kierunku sztyletem. Drzwi nagle się otworzyły, a kobieta, która przez nie przeszła, pozbawiła jego mózg wszelkiej świadomości. Tylko jej zapach sprawił, że stwardniał. Jej oczy otworzyły się szeroko, kiedy patrzyła przed siebie, a on przypomniał sobie o sztylecie. Szarpnął ręką, żeby go złapać. Skrzywił się lekko, kiedy ostrze przecięło jego dłoń, ale nie spuścił z niej oczu. Kiedy odwróciła od niego zszokowany wzrok, ukłonił się głęboko. - Lady Katherine Fiero. Jestem Bastien z Atlantydy, do usług. *** W sekundzie, w której go poczuła, Kat przestała oddychać. Jej kot pomrukiwał w niej, wydawało się, że przeciąga się i kuli swoje ciało pod jej skórą, tak jakby bestia chciała wyjść i pobawić się po tych wszystkich latach ukrywania się. To był on. Ten olbrzymi mężczyzna, którego spotkała tylko raz, krótko, dwa lata wcześniej. Ten, który ochronił ją przed motocyklowym gangiem wampirów, chcących zrobić z niej obiekt ich krwawego sportu. Skoczył między nich jak pantera w swoim pierwotnym środowisku poprzez pola jeleni, potem zignorował jej żarliwe podziękowania i odszedł od niej. Ani razu nie obejrzał się za siebie, krocząc
22 w kierunku zachodu słońca niczym jakiś bohater ludowych opowieści z bajek z dzieciństwa. I to musi być on, ten mężczyzna, którego nigdy nie zapomniała. Musi być jednym Atlantydy. Kiedy Quinn go opisała… nie śmiała mieś choćby nadziei. Ale to było on. Bastien. I kłaniał się jej. Kłaniał i… krwawił? Poświęciła chwilę, żeby spojrzeć na bar. Gwałtowność ludzi – zmiennokształtnych, która wirowała w powietrzu od kilku miesięcy, teraz znowu doszła do głosu. Tym razem, ci głupcy demolowali lokal Thelmy. Trzeba było to powstrzymać. Kat musiała to powstrzymać. Ponownie spojrzała na mężczyznę - Quinn mówiła, że zwą siebie Wojownikami Posejdona. Dla nikogo, kto miał oczy, nie było wątpliwości, że ten mężczyzna był wojownikiem. Musiał mieć siedem stóp czystych, wyćwiczonych walką mięśni. Nikt nie mógł tak wyglądać po ćwiczeniach na siłowni jeden raz w tygodniu. W zużytych jeansach miał uda wielkości pni drzew. I, och powstrzymajcie ją przed ślinieniem się, jego tors i plecy były ścianą mięśni. Boże, jego bicepsy miały rozmiar jej ud, a ona nie była mała. I jego twarz - och, jego twarz. Mężczyzna nie powinien być tak piękny. To chrzani naturalny porządek rzeczy, czy jakoś tak. Kości policzkowe, i całe te słodkie czarne włosy, tylko trochę za długie, i… Świetnie, Kat, masz lubieżne fantazje, podczas gdy ci mężczyźni biją się i zaśmiecają bar Thelmy. Zrób coś, do cholery. Pantera Kat warknęła wewnątrz niej, robiąc swoje pożądanie oczywistym. Bestia chciała się bawić. Chciała bawić się z tym wojownikiem w dzikie i niebezpieczne gry. Pantera nie była związana ograniczeniami obowiązku i etykiety. Chciała uniesienia i gryzienia i dzikiego, drapieżnego seksu.
23 Kat poczuła wilgoć pomiędzy udami i wzdrygnęła się trochę z powodu tarcia jej twardniejących sutek pod koszulą. Jej twarz zapłonęła i próbowała, znowu, skupić się na walce szalejącej wokół niej. Spojrzała na Bastiena, wciągnęła gwałtowny oddech. Otworzyła usta i ponownie je zamknęła. Gwałtowna inteligencja zapłonęła w jego czarnych oczach. Inteligencja i coś bardziej pierwotnego. Czy to.. czy to możliwe że pożądanie? Pożądanie jej? Na tę myśl jej kolana zmiękły. Sekundy, które minęły kiedy tam stała, zmrożona, wydawały się godzinami. Butelka, która uderzyła o ścianę wyrwała ją z tego. - Niech ich diabli. Wiedzą, że to miejsce to całe życie Thelmy. Przepraszam, sir, ale musze to przerwać. Dosłownie warknął. Gdyby nie wiedziała lepiej, uwierzyłaby, że również jest zmiennokształtnym, z powodu okrucieństwa jego wypowiedzi. - Nie ma pieprzonej możliwości, że pozwolę ci wejść w środek tego. Faktycznie, dlaczego nie wyjdziesz, zanim nie zostaniesz zraniona? Odwiozę cię do domu i będziemy mogli porozmawiać wszelkiej współpracy, o której należy porozmawiać. Odseparował ją od pokoju swoim wielkim ciałem i przez jedną, krotką sekundę poczuła się chroniona. Ceniona. Otoczona opieką w sposób, jakiego nie doświadczyła od bardzo dawna. Nagle odepchnęła te uczucia. Nie miała czasu na słabość. - Dzięki za tę refleksję, ale to moja praca. A teraz, z drogi – powiedziała z ponurym zamiarem w głosie. Jego piękne, niebieskie jak ocean oczy zmrużyły się, z rysy jego cudownej twarzy dodatkowo się wyostrzyły. Przycisnął ręce do ściany po obu jej stronach, przytrzymując ją w miejscu osłoną swojego ciała. - Ty nie…
24 - Och, a jednak – przerwała. Następnie wyciągnęła ręce po bokach, dłońmi do góry i pozwoliła hałasowi i wściekłości w pokoju opaść. Zawirowała w prądach gładkiego, jasnego morza wewnątrz jej umysłu. Krystaliczny, płynny spokój. Spokój docierał na krawędź jej umysłu jak fale oceanu. Gładkie, rytmiczne, uspokajające fale. Głęboko wciągnęła powietrze i, kiedy je wydychała, powiodła spokój i ciszę od wewnątrz swojego sekretnego rozlewiska i wysłała wirująco z umysłu i oddechu do powietrza wokół niej. Otworzyła oczy i obserwowała efekty. Najpierw poddając się, ponieważ był najbliżej, wojownik cofnął się o pół kroku, jak gdyby został powalony. Potem jego ostre usta odprężyły się, a umiarkowany spokój wrócił do jego oczu. Uśmiechnęła się do niego, kładąc rękę na jego ramieniu, kiedy próbował się odezwać, i pokręciła głową. Wskazała na resztę pokoju. Odwrócił twarz do baru, ciągle osłaniając ją swoim ciałem. Obserwowali, jak wylew spokoju Kat przepływa przez pokój. Pieści się otwierały. Mężczyźni mrugali, jakby oszołomieni i odkładali butelki, noże i inną broń, którą władali. Zbiorowe westchnienie niewykorzystanej wściekłości osłabiło ryk emocjonalnego nastroju pokoju ze śmiertelnej furii do ospałego znużenia. Zza baru pojawiła się głowa z białymi włosami i chudziutka kobieta rozejrzała się po pokoju. - Czy to koniec? Kat, to ty? – zawołała lekko drżącym głosem – Och, oczywiście, że to ty. Nikt inny nie ma takiego jak ty daru uspokajania tej bandy chuliganów. Kat schyliła głowę, ale zaczęła iść przez pokój w kierunku Thelmy. - Po prostu szczęśliwe wyczucie czasu, Thelmo. Ci nadobni dżentelmeni liczyli, ile pieniędzy będą ci winni za zniszczenia, prawda?
25 Para najgorętszych walczących, których widziała w bójce, zwiesiła głowy i skinęła. Jeden człowiek, jeden zmiennokształtny. Wiec, kryzys schodził z jej głowy szybciej, niż myślała. - Thelmo, dasz im znać, ile zapłacić? I myślę, że wszyscy możecie jej pomóc posprzątać ten bałagan, każdy, kto nie musi udać się na ostry dyżur – powiedziała, modulując głos tak, żeby wprowadzić trochę polecenia. Kolejny jej ‘dar’, o którym nikomu nie powiedziała. - Och, mam to pokryte, Kat – powiedziała Thelma – Dam ci znać, jeżeli ktoś nie zapłaci. Ale dlaczego już nie idziesz? Nie ma potrzeby tu tkwić, a ty prawdopodobnie powinnaś iść na spotkanie. Kat stłumiła gorzką odpowiedź i zdobyła się na uśmiech. - Ok, jeżeli masz to pod kontrolą. Wiedziała, że efekt tego, co zrobiła będzie się utrzymywał przez następne kilka godzin, na wszystkich, których objęło. Nie była całkowicie pewna, jak daleko to sięgało, ale niewątpliwie było kilku zwierzęcych drapieżców w promieniu kilku jardów od baru, którzy nie będą chcieli robić nic innego tylko się tulić, przynajmniej przez krótką chwilę. Uśmiechnęła się na ten pomysł i odwróciła w kierunku Atlantydy, wzmacniając swoje osłony, żeby nie zareagować jak idiotka na sam jego widok. Stał nie więcej jak dwie stopy za nią, chociaż wcale nie słyszała, żeby się poruszył, nawet swoimi zmysłami zmiennokształtnej. Spojrzenie jakie jej posłał było przenikliwie uważne, jakby wiedział, że coś zrobiła. Prawdopodobnie nie mógł wiedzieć co, ale wiedział, że coś. - Możemy iść? Jestem pewna, że po podróży chcecie się gdzieś ulokować. – powiedziała, zastanawiając się jakie rezerwacje były konieczne, żeby przedostać się z zaginionego kontynentu pochowanego pod oceanem gdzieś do rezerwatu