IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony257 274
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań148 640

Doyle Debra, MacDonald James D. - Krąg Magii 01 - Szkoła czarodziejów

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :381.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Doyle Debra, MacDonald James D. - Krąg Magii 01 - Szkoła czarodziejów.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Doyle Debra,MacDonald James D
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 88 stron)

Debra Doyle James D. MacDonald Szkoła czarodziejów Tuż przed południem Randal znalazł czarodzieja na schodach zamkowej wieży. Madoc czytał niewielką, oprawną w skórę książkę. - Czego chcesz, chłopcze? - spytał, nie unosząc głowy. - Chcę być czarodziejem - odparł Randal. -Jak ty. -Jak możesz pragnąć zostać czarodziejem? Nie masz nawet mglistego pojęcia, co to znaczy nim być. Madoc wstał i spojrzał z góry na Randala. - Nabędziesz moc, w sam raz taką, by do końca życia wpędzać się w kłopoty. Będziesz głodny częściej niż syty i więcej nocy spędzisz na lodowatej ziemi niż pod bezpiecznym dachem. Być może, nawet przetrwasz to wszystko, by w podeszłym wieku" Krąg Magii JAMES D. MACDONAI^D Ilustracje Judith Mitchell Tłumaczenie Bartłomiej Ulatowski EGMONT Krąg Magii JAMES D. MACDONAld Ilustracje Judith Mitchell Tłumaczenie Bartłomiej Ulatowski EGMONT © 1990 by Troll Communications L.L.C. © for the Polish edition by Egmont Polska Sp. z o.o., Warszawa 2001 Ilustracje: Judith Mitchell

Projekt okładki: Shi Chen Zdjęcie na okładce: Steven Dolce Redakcja: Marek Karpiński Korekta: Anna Sidorek Wydanie pierwsze, Warszawa 2001 Egmont Polska Sp. z o.o. 00-810 Warszawa, ul. Srebrna 16 ISBN 83-237-9885-0 Opracowanie typograficzne, skład i łamanie: Grażyna Janecka Druk i oprawa: Prasowe Zakłady Graficzne Spółka z o.o. w Koszalinie Rozdział I Gość w zamku Doun -mówiłem, że będzie padać. Randal spojrzał krzywo na upstrzone kroplami deszczu zakurzone kamienne płyty. Za minutę lub dwie chodnik na dziedzińcu zamku Doun pokryje się śliską warstewką błota. - Mówiłem wam, że Sir Palamon i tak każe nam dziś ćwiczyć - odparł Walter, zmierzając ku rzędom grubych drewnianych słupów. Ich porozszczepiane, zryte głębokimi nacięciami boki świadczyły o tym, że tutejsi rycerze i giermkowie nie oszczędzają mieczy przy szermierczych zaprawach. Walter miał szesnaście lat i nosił już stalową zbroję. O niespełna cztery lata młodszy Randal wciąż ćwiczył w stroju ochronnym z sukna i skóry. Patrząc na swojego kuzyna, sprawnie wyprowadzającego wysokie i niskie cięcia, zastanawiał się, czy pancerz może dać jakąkolwiek osłonę. Dzwonienie ostróg o kamienne płyty kazało mu się odwrócić. Dowódca oddziałów lorda Alyena, Sir Palamon, stał wyprostowany z kciukami zatkniętymi za pas. 5 > A - Dobrze, że już jesteście, chłopcy - huknął. - Nie przerywajcie ćwiczeń.

Randal mocniej zacisnął dłonie na rękojeści miecza. Dwukrotnie zakręcił ostrzem nad głową, przerzucił nad ramieniem i pchnął potężnie, czując, że impet uderzenia ciągnie go do przodu. Próbując odzyskać równowagę, usłyszał szorstki głos Sir Palamona. - Powtórz ostatni ruch, ale tym razem zrób krok za ciosem. Randal powtórzył wypad. Sir Palamon skrzywił się. - Co ty wyprawiasz chłopcze? - jęknął. - Nakłuwasz worki z mąką? Spróbuj jeszcze raz! Randal spróbował. Sir Palamon smutno potrząsnął głową i wyciągnął własny miecz. - Nadejdzie chwila - rzekł rycerz - kiedy nie będziesz miał swojej tarczy, zbroi ani przyjaciół za sobą. Wówczas pozostanie ci miecz i twoje umiejętności. Te nigdy cię nie opuszczą. A teraz patrz... Sir Palamon zamachnął się, jakby zamierzał ciąć przeciwnika w udo. W ostatniej chwili wyprostował ramię, wysuwając stopę do przodu i przemieniając cios w potężne pchnięcie. - O tak - rzekł Palamon, chowając miecz do pochwy. - Celuj w wybrany punkt, tuż za plecami przeciwnika. Teraz ty. Randal ważył miecz w dłoni. Marszcząc brwi, usiłował wyobrazić sobie stojącego przed nim wroga. Niewysoki mężczyzna, nie dalej niż trzy kroki stąd. Wzrok chłopca błądził, szukając punktu, w jakim po 6 wyprowadzeniu ciosu powinien się znaleźć czubek miecza. Randal wciągnął powietrze i przeszył niewidzialną postać na wylot błyskawicznym pchnięciem. - O wiele lepiej - pochwalił go Sir Palamon. -Ćwicz wytrwale i nie pozwól błądzić myślom. Może uda się zrobić z ciebie rycerza. Od strony murów dało się słyszeć wołanie. - Wędrowiec zmierza ku bramom! Nagły podmuch smagnął twarz Randala kroplami deszczu. - W porządku, chłopcy - Sir Palamon skierował się ku bramie. - Pogoda i tak nam nie sprzyja. Schrońcie się w środku. Randal pośpiesznie pozbył się ćwiczebnej skórzanej zbroi. Nie mniej niż Sir Palamon był ciekaw, kim jest ów śmiałek, który zawitał dziś do zamku Doun. W tych niespokojnych czasach, gdy w kraju panowało bezkrólewie, a możni bezustannie walczyli o władzę, niewielu wędrowców samotnie przemierzało szlaki.

Przybysz nie wyglądał imponująco: mężczyzna około czterdziestki, z krótką ciemną brodą, podpierający się sękatym kosturem, wyższym niż on sam. Odziany był w przemoczoną lnianą koszulę, żółtawą i mocno już spłowiałą. Jego biodra opasywał prosty kilt z szarej wełny. „Przeszedł długą drogę" - pomyślał Randal. Tylko półdzikie plemiona z północnych krain ubierały się w ten sposób. W rzeczy samej, kiedy nieznajomy przemówił, w jego głosie dała się słyszeć melodyjna północna nuta. 7 - Pozdrawiam cię, szlachetny rycerzu! Madoc Obieżyświat do twoich usług. Sir Palamon zmierzył przybysza wzrokiem. - Jakież to usługi oferujesz, wędrowcze? - Wieści - wpadł mu w słowo Madoc - a także cuda w zamian za wieczerzę. Na twarzy Sir Palamona pojawił się uśmiech. - Magik, co? - Czarodziej - poprawił Madoc. Randal stał osłupiały. Nie dość, że gość przybył pieszo i bez broni, to jeszcze przemawiał do Sir Palamona, jakby mówił z równym sobie. Nawet Walterowi, synowi lorda i niemal rycerzowi, nie uszłaby na sucho taka arogancja. A jednak Sir Palamon tylko kiwnął głową. - Tym bardziej jesteś mile widziany. Sir Palamon poprowadził gościa przez stajnie i kuźnię w stronę zamkowej wieży. Randal wciąż stał jak wryty. „A więc tak wygląda prawdziwy czarodziej" - myślał. Nigdy przedtem nie spotkał maga, jeśli nie liczyć mieszkającej we wsi znachorki. Przybycie Ma-doca napełniło jego młodzieńcze serce drażniącym uczuciem: jakby wracało do życia po długim czasie odrętwienia. Tego wieczoru na Randala przypadła kolej służenia do wieczerzy przy olbrzymim stole w wielkiej sali zamku Doun. Lord Alyen wyznaczył czarodziejowi zaszczytne miejsce obok Sir Iohana, najstarszego rycerza na zamku. Biesiadnicy rozprawiali niemal wyłącznie o polityce i wyglądali na mocno zafrasowanych. 9 Chłopiec przypuszczał, że w przeciwieństwie do niego rycerze pamiętali czasy, kiedy sytuacja królestwa nie budziła posępnych myśli i nie przemieniała twarzy w ponure maski. Mimo to obecny stan rzeczy był jedynym, jaki znał. Na rok przed jego przyjściem na świat jedyna córka króla Roberta w tajemniczy sposób znikła ze swojej kołyski. Sam król zmarł niespełna rok później. Od tamtej pory książęta i hrabiowie pochłonięci byli wyłącznie walką o koronę. Kiedy Randal uprzątnął ze stołu opróżnione półmiski, lord Alyen zwrócił się do czarodzieja i rzekł:

- Nasze pogwarki przy stole smuciły dziś miast rozweselać, mistrzu Madoc. Jeśli twoje czary mają moc rozjaśniania stroskanych twarzy, bylibyśmy wdzięczni za pokaz. Przez skórę Randala przebiegł dreszcz emocji. Za chwilę miał stać się świadkiem czegoś, na co czekał od chwili, gdy Madoc przemówił do Sir Palamona, nazywając siebie mistrzem magii. Prawdziwej magii. Czarodziej wstał i pokłoniwszy się lordowi Alyenowi oraz damom, wystąpił na środek sali. Odczekawszy chwilę, aż ucichnie gwar, rozkazującym tonem wypowiedział zaklęcie. Wszystkie pochodnie zgasły. Na krótką chwilę sala pogrążyła się w nieprzeniknionej ciemności, po czym w powietrzu zajaśniały kolorowe światła. Zabrzmiała muzyka - do cichych pojedynczych pasm dźwięku dołączały kolejne, coraz głośniejsze. Zdawało się, że przeplatające się nieziemskie melodie, grane na instrumentach, których brzmienia Randal nigdy dotąd nie słyszał, dają życie 10 mieniącym się kulom i falującym potokom barwnego światła. Kiedy feeria kolorów i dźwięków wypełniła salę po sam strop, muzyka nagle urwała się i nim umilkło echo ostatniego akordu, światła zblakły i rozpłynęły się w ciemności. W ciszy Madoc wypowiedział zaklęcie - pochodnie rozbłysły pełnym blaskiem. Na sali wybuchł entuzjazm, tylko Randal stał jak kamień, oczarowany przywołaną przez Madoca wizją. Zachwyt walczył w nim o lepsze z trwogą, przyprawiając chłopca o lekki zawrót głowy. „Jakie to uczucie? - myślał. - Wyczarowywać coś tak pięknego jedynie z powietrza?". Lord Alyen z zadowoleniem skinął głową. - Pokazałeś nam piękno, mistrzu Madoc - oznajmił, nie wstając z miejsca. - Ośmielę się rzec, że dałeś nam więcej, niż oczekiwał każdy z obecnych. Ale żyjemy w niespokojnych czasach. Czy potrafiłbyś uchylić przed nami rąbka tajemnicy przyszłości? - Zazwyczaj - odparł czarodziej - przyszłość jest czymś, czego lepiej nie znać, a zawiłość przepowiedni najczęściej czyni je bezużytecznymi. Jednak dla ciebie i twojego dworu, lordzie Alyen, uczynię, co w mojej mocy. Madoc rozejrzał się wokół. - Potrzebna mi będzie misa, płaska i szeroka, jeśli to nie sprawi zbytniego kłopotu. Zanim którykolwiek z giermków zdążył się poruszyć, Randal zniknął w jednej z bocznych wnęk, gdzie w olbrzymim drewnianym kredensie przechowywano naczynia. Po chwili wybiegł na środek sali, niosąc duży talerz z ciemnej gliny. 11 - Czy to wystarczy, mistrzu Madoc? - Randal nie śmiał podnieść wzroku. Policzki pałały mu żywym ogniem.

Czarodziej spojrzał na naczynie. - Doskonale, chłopcze - powiedział łagodnie. -Czy zechcesz to potrzymać? Przyda mi się twoja pomoc. Madoc rozsupłał skórzaną sakiewkę, wiszącą u jego pasa, i dobył stamtąd coś małego i połyskującego. „Kryształ" - pomyślał Randal. Trzymając przedmiot w zaciśniętej dłoni, czarodziej wyciągnął rękę nad talerzem i cicho zaintonował pieśń w języku, jakiego Randal nigdy nie słyszał. Chłopiec zamarł, ze wzrokiem wbitym w naczynie. Talerz w jego rękach stał się lodowaty, a tuż nad ciemnym dnem zawirowały kłęby gęstej mgły. Za czarodziejem świece nagle zamigotały i zapłonęły błękitnym płomieniem. Zimny powiew zwichrzył włosy Randala. Szara mgła zawirowała szybciej i talerz nagle stał się ciężki - po brzegi wypełnił się wodą. Świece na stole zapłonęły jaśniej. Na powierzchni wody zatańczyły migotliwe refleksy. Randal wytrzeszczył oczy, próbując przeniknąć wzrokiem smoliście czarny płyn. - Och! - sapnął z przejęcia. W głębi pojawiła się zielona plamka: połyskująca niczym klejnot, o soczystej barwie trawy, skropionej letnim deszczem. Plamka rosła falując, by po chwili rozprzestrzenić się na całym dnie talerza. Randal ujrzał krótko skoszoną darń, drżącą pod uderzeniami kopyt rozpędzonych koni - czarnych koni. Chłopiec 12 stał oniemiały, kompletnie zatraciwszy poczucie czasu. Z oddali dobiegał go na przemian wznoszący się i opadający głos Madoca, przemawiającego słowami pozbawionymi sensu. Czarne rumaki bezgłośnie galopowały po rozległych zielonych łąkach. Czarodziej wymówił ostatnią, szorstką sylabę. Obraz znikł, zostawiając Randala wpatrzonego w pusty gliniany talerz. Oszołomiony chłopiec potrząsnął głową i rozejrzał się. Madoc nadal stał obok, a reszta zebranych w wielkiej sali wpatrywała się w przybysza z północy z minami wyrażającymi całą gamę uczuć: od rozbawienia po źle skrywany przestrach. Ręce chłopca drżały. To było coś innego niż podziwianie pokazu kolorowych świateł. Tym razem magia dotknęła czegoś głęboko ukrytego w jego duszy. Na skinienie lorda Alyena Randal odniósł talerz do kredensu i zajął swoje miejsce obok Waltera. Kiedy sala na powrót wypełniła się gwarem, pochylił się nad kuzynem i wyszeptał: - Widziałeś? Czekał na odpowiedź, dygocąc z przejęcia. Nie miał pojęcia, co się stało, ale musiał dowiedzieć się, czy Walter widział to samo, co on. „A jeśli nie widział? -zastanawiał się gorączkowo. - A jeśli nie widział nikt, prócz Madoca... albo jeśli widziałem to tylko ja?". Walter spojrzał na niego badawczo. - Co miałem widzieć? Znów śniłeś na jawie?

„Nic nie widział - pomyślał Randal - Ale ja tak". Odkrycie napełniło go niepokojem; nie wiedział, co to znaczy, ale podejrzewał, że to coś bardzo ważnego. Westchnął głośno i rzekł: 13 - Chyba się zagapiłem. Co się stało? - Kiedy ty wydoroślejesz? - westchnął Walter. -No dobrze... czarodziej wygłosił krótką mowę o każdym z obecnych. Trzeba ci było widzieć minę Sir Pa-lamona, kiedy usłyszał, że niebawem weźmie udział w bitwie, która zapewni mu sławę do końca jego dni -Walter roześmiał się. Randal nie był przekonany, że to pomyślna wróżba, skoro nie było w niej mowy o tym, ile owych dni Sir Palamon ma przed sobą; znał jednak kuzyna i wiedział, że nigdy nie spojrzałby na to w ten sposób. - Czy powiedział coś o mnie? - spytał cicho. - Nie, o tobie nie wspomniał ani słowem - odparł Walter. - Większość przepowiedni była pomyślna. Ojciec wygląda na zadowolonego. Po wieczerzy, gdy wszyscy rozeszli się do swoich spraw, Randal usiadł na najniższym stopniu spiralnych schodów, wiodących na wyższe piętra wieży. Lord Alyen oddał nieoczekiwanemu gościowi do dyspozycji komnatę na górze, zamiast, jak zazwyczaj, zaoferować nocleg na posadzce w wielkiej sali. Chłopiec umyślił sobie, że spotka się z magiem, gdy ten będzie udawał się na spoczynek. Nie musiał czekać długo. Wkrótce w sali rozległo się echo kroków i przy schodach wyrosła ciemna sylwetka. - Witaj, chłopcze - głos Madoca brzmiał wesoło. -Co ci chodzi po głowie? Randal zerwał się na równe nogi. - Mistrzu Madoc! - niemal krzyknął. - Kiedy patrzyłeś w wodę, co w niej ujrzałeś? - Co ujrzałem? Przyszłość oczywiście. 14 Randal poczuł, że jego uszy płoną ze wstydu. Powiedział jednak zbyt wiele, by teraz się zatrzymać. - Tak, mistrzu. Ale jak wyglądała? Ja widziałem tylko zielone łąki i czarne konie. - To nic dziwnego - Madoc wzruszył ramionami -przy twoim rycerskim wychowaniu. - Ale dlaczego widziałem to tylko ja?! - głos Randa-la załamał się na ostatniej sylabie, przechodząc w cienki kwik. Chłopiec zaczerwienił się jeszcze bardziej. Madoc westchnął. - Dobrze już... Opowiedz mi o tych koniach.

- Czarne rumaki w galopie... - Randal zamknął oczy, próbując odtworzyć obraz w pamięci. Ku jego zaskoczeniu wizja pojawiła się, jasna i wyrazista, jak przedtem. Chłopiec zamilkł na chwilę, po czym otworzył oczy. - Na łące, pełnej zielonej trawy - dokończył. - Czy to coś znaczy, mistrzu Madoc? - Być może - odparł czarodziej. - Czemu te twoje konie tak cię intrygują? - Ponieważ je widziałem... Ponieważ nikt inny nie widział niczego - Randal przerwał, wziął głęboki wdech i pokonując zawstydzenie nagle wypalił: - Ponieważ to może oznaczać, że i ja mógłbym zostać czarodziejem. Zapadła cisza. Chłopiec stał ze wzrokiem wbitym w posadzkę. Po chwili usłyszał cichy śmiech maga. - Gdybym po wieczerzy podrzucał trzy piłki, czy zapragnąłbyś zostać żonglerem? Nie każdy, kto widuje miraże w misce czystej wody, jest powołany do władania magią. A teraz biegnij do łóżka. Cicho westchnąwszy, Randal wypełnił polecenie. 15 Nadszedł ranek, zimny i ponury. Potoki deszczu przemieniły dziedziniec w błotnistą kałużę i Sir Pala- mon odwołał ćwiczenia szermiercze. Wielką salę na zamku wypełniał rozgadany tłum, ale Madoc najwyraźniej nie szukał ciepła ani kompanii. Randal rozglądał się za nim w każdym zakątku olbrzymiej, gwarnej komnaty, jednak bez powodzenia. Tuż przed południem natknął się na czarodzieja na zakręcie schodów w zamkowej wieży. Madoc siedział we wnęce, utworzonej przez jeden z wysokich, wąskich otworów okiennych, czytając niewielką, oprawną w skórę książkę. Nie musiał obawiać się deszczu -mury wieży miały ponad metr grubości - a lodowaty powiew, jaki wpadał z zewnątrz wraz ze smugą szarego światła, zdawał się nie robić na nim wrażenia. Randal, który zaraz zaczął dzwonić zębami, popatrzył na czarodzieja z podziwem. - Jak długo pozostaniesz z nami, mistrzu? - zapytał, pokonując zmieszanie. Madoc wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od książki. - Dopóki nie będę miał dość tego zamku albo dopóki lord Alyen nie zmęczy się moim towarzystwem; cokolwiek nastąpi najpierw - urwał na moment. -Jeszcze jeden dzień, jak sądzę. „Tylko jeden dzień" - przeraził się Randal. Na chwilę zapomniał o uczuciu chłodu. Tymczasem Madoc wrócił do czytania. Chłopiec czuł, że musi podtrzymać tę rozmowę. Popatrzył na książkę i spytał: - Czy czarodzieje muszą dużo czytać? - Nie spotkałem żadnego, który tego nie robi -odparł Madoc. Randal poruszył się niespokojnie. W zamku Doun nikt nie potrafił czytać, z wyjątkiem lorda Alyena. - Sądzę, że mógłbym się nauczyć. - Nadal chcesz być czarodziejem?

Randal skinął głową. - Tak, panie. Czy zechcesz mnie uczyć? Czarodziej zamknął książkę z westchnieniem. - Lepiej zostań tu, w Doun - powiedział poważnie, patrząc w gorejące oczy chłopca. - Masz przed sobą wspaniałą przyszłość. - Nie zaglądałeś w moją przyszłość - gwałtownie zaprotestował Randal. - Walter powiedział... - W sprawach oczywistych - przerwał czarodziej -odpowiedzi nie warto szukać w misce wody. Sir Palamon uważa, że świetnie dasz sobie radę. - A jeśli nie obchodzi mnie przyszłość, jaką gotuje dla mnie Sir Palamon? - wybuchnął Randal, ale zaraz się uspokoił i dodał cicho: - A jeśli pragnę takiej jak twoja? - Jak możesz pragnąć zostać czarodziejem, mój chłopcze? Nie masz nawet mglistego pojęcia, co to znaczy nim być. - Madoc wstał i spojrzał z góry na Randala. Nie dorównywał wzrostem lordowi Alyeno-wi ani Sir Iohanowi, ale chłopiec i tak musiał unieść głowę, żeby zajrzeć mu w oczy. - Nabędziesz moc, w sam raz taką, by do końca twojego życia wpędzać się w kłopoty. Będziesz głodny częściej niż syty i więcej nocy spędzisz na lodowatej ziemi niż pod bezpiecznym dachem. Być może, nawet przetrwasz to 17 wszystko, by w podeszłym wieku stać się czcigodnym siwobrodym mędrcem, ale tej chwili nie dożyje żaden z twoich przyjaciół. Wracaj do swego wuja, młodzieńcze. To nie jest życie dla ciebie. - Ale... - jęknął Randal. - Powiedziałem: wracaj! - zagrzmiał czarodziej i wrócił do lektury. Randal odszedł. Nie spotkał czarodzieja aż do wieczora. Po wieczerzy Madoc urządził nowy pokaz światła i dźwięku - jeszcze piękniejszy niż poprzednio, ale tym razem muzyka była smutna. Przed czarodziejem pojawił się świetlisty punkt, potem następny, i jeszcze jeden, dopóki nie utworzył się migotliwy rój. Plamki jęły poruszać się bardzo szybko, kreśląc w powietrzu złocisty wizerunek drzewa, trzykrotnie wyższego od dorosłego mężczyzny. Drzewo ze światła stało przez chwilę w całej okazałości, z gałęziami pokrytymi mnóstwem kwitnących kwiatów. Nagle, ku przerażeniu Randala, zaczęło się kurczyć, gubiąc liście i więdnąc z sekundy na sekundę. Po chwili drzewo przygasło i rozpłynęło się w ciemności. Zaraz po kolacji Randal opuścił swych towarzyszy i udał się do małej komnaty, którą dzielił z Walterem. Nie zdejmując ubrania, rzucił się na łóżko i zamarł, wpatrując się w ciemność. Przywołana przez Madoca wizja napełniła go wzburzeniem i lękiem; był pewien, że czarodziej zawarł w niej przekaz, przeznaczony tylko dla niego. „Ale jak mam to rozumieć? - pytał sam siebie. - Czy miało to znaczyć, że studiując ma- 18

gię zmarnuję sobie życie? A może Madoc miał na myśli coś zupełnie innego?". Randal bezskutecznie szukał odpowiedzi w gmatwaninie domysłów. Wreszcie znużony usnął. Nazajutrz deszcz ustał. Komnatę wypełniła przyjemna woń poranka: mieszanina zapachu zimnych kamieni, świeżej trawy i ziemi, schnącej w promieniach słońca. Randal zsunął się z łóżka i nieprzytomnym wzrokiem potoczył po pustym pomieszczeniu. „Znowu zaspałem - pomyślał, trąc oczy pięściami. -Waltera już nie ma". Gdy zrozumiał, co to znaczy, rzucił się do drzwi i puścił pędem po schodach. W wielkiej sali nikt nie próbował go zatrzymać; wydawało się wręcz, że nikt go nie zauważa. Randal wybiegł na dziedziniec i zdziwił się, nie widząc tu żywej duszy. Zamkowe mury zalewał ostry blask porannego słońca, a brama nie wiadomo czemu stała otworem. Ulegając wewnętrznemu podszeptowi, chłopiec minął wrota i ruszył w kierunku rozpościerających się poniżej łąk. Nie odszedł daleko. Wspiął się na szczyt niewielkiego wzgórza, na polu tuż obok zamku. Legł w trawie i w zamyśleniu jął wpatrywać się w niebo. Nagle do jego umysłu wtargnął nowy dźwięk. Tak, słyszał go: cichy, ale wyraźny tętent galopujących koni. Randal usiadł i mrużąc oczy rozejrzał się wokół. W kierunku wzgórza pędziła grupa jeźdźców. Ich sztandary wyróżniały się barwnymi plamami na szmaragdowej zieleni łąk. Randal poczuł, że dławi go strach. „Jadą po mnie -pomyślał. - Wiem, że po mnie jadą". Gdyby pozostał 19 na szczycie wzgórza, zauważyliby go... jeżeli już go nie dostrzegli. Chłopiec rzucił się do ucieczki. Nie przebiegł nawet trzech kroków, gdy uderzył w niewidzialną przeszkodę, aż zahuczało mu w głowie. Randal zatoczył się i oparł dłonie na zagradzającej mu drogę barierze. Nie widział jej, ale pod palcami czuł szorstką powierzchnię kamiennego muru. Przeszkoda okazała się wysoka, zbyt wysoka, by się na nią wspiąć. Tworzyła zamknięty, pozbawiony szczelin krąg, o czym Randal przekonał się, gdy szukając wyjścia dwakroć okrążył szczyt wzgórza. Przerażony, Randal padł na kolana, napierając dłońmi na niewidoczną barierę. Łzy napłynęły mu do oczu. „Nie mogą mnie tu znaleźć - myślał. - Musi być jakiś sposób. Przez mur nie przejdę... ani ponad nim. Może uda się prześlizgnąć dołem". Zaczął pośpiesznie wyrywać kępy darni i oburącz wygarniać wilgotną ziemię. Dysząc i pociągając nosem, kopał coraz szybciej mimo ogarniającej go rozpaczy. Syknął z bólu, gdy uderzył palcem w ostry odłamek skały; spod rozdartego paznokcia popłynęła krew. Tętent kopyt brzmiał już jak przeciągły grzmot. Randal wyrwał kamień z ziemi, odrzucił go i pochlipując podjął przerwaną pracę... Nagle zbudził się po raz drugi. Otworzył oczy i ze zdumieniem spostrzegł, że leży w swoim łóżku. Przez okno wpadało szare światło poranka. W drugim kącie komnaty chrapał Walter. To był tylko sen, ale sen inny niż wszystkie. Co też mógł znaczyć? Randal zerwał się i pobiegł do zamkowej bramy. 20

- Czy zdarzyło się coś od wczorajszego wieczoru? - spytał strażnika. - Nic szczególnego - odparł mężczyzna. - Nikt tędy nie przechodził, z wyjątkiem czarodzieja. - Czarodzieja? To znaczy mistrza Madoca? Strażnik przytaknął. - Powiedział, że chce odejść, nim przestanie być mile widzianym gościem. „Odszedł". Randal zacisnął pięści... i poczuł ból. Odruchowo spojrzał na swoje dłonie i zamarł, spostrzegłszy, że pokryte są ziemią. Krople krwi spływały spod paznokcia, rozdartego na skale istniejącej tylko we śnie. „Chciałeś odpowiedzi - pomyślał Randal, którego nagle ogarnął chłodny spokój. - Teraz ją masz. Odejdź albo pozostań tu na zawsze. Wybieraj!". Rozdział II Pod róż do Tarnsbergu Zbliżał się wieczór i nisko wiszące słońce barwiło gliniastą nawierzchnię Królewskiego Traktu na ciepły złotawy kolor. Szare mury Doun pozostały daleko w tyle. Randal wyruszył przed południem, odziawszy się przed podróżą w solidne buty z cholewami i prostą tunikę. Z tyłu za pasem zatknął złożony wpół swój najcieplejszy płaszcz. Nie miał pojęcia, jak długo przyjdzie mu wędrować. Strażnik przy zamkowej bramie wskazał mu kierunek, w jakim udał się Madoc, ale czarodziej wcale nie musiał trzymać się traktu. U lewego boku Randala wisiał krótki miecz, przytroczony do pasa i podtrzymywany przez gruby rzemień, przełożony przez prawe ramię. Była to jedyna broń w zamkowym arsenale, jaką chłopiec mógł uczciwie nazwać swoją własną. Dostał ją od ojca w dniu, w którym opuścił rodzinny dom, by na dworze wuja uczyć się rycerskiego rzemiosła. Do tej pory cały dwór powinien wiedzieć o jego ucieczce. Przez cały dzień Randal nasłuchiwał tętentu kopyt za sobą, spodziewając się, że lada chwila 22 przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz z rozwścieczonym Sir Palamonem albo nawet samym lordem Alyenem. Nic takiego się nie stało, co trochę zmartwiło Randala. Niewiele musiał znaczyć na dworze lorda Alyena, skoro nikt nie zwrócił uwagi na jego zniknięcie. Chłopiec z lękiem rozmyślał o swojej najbliższej przyszłości, ale nie przerywał marszu. Tymczasem robiło się coraz chłodniej. Tuż przed zmrokiem silniejszy poryw wiatru przyniósł ze sobą woń dymu i pieczonego mięsa. Randal przełknął ślinę. Od rana nie miał nic w ustach. Z trudem opanował chęć pobiegnięcia prosto w stronę majaczącego w dali ogniska; w owych czasach nawet na Królewskim Trakcie roiło się od złodziei i rzezimieszków najpo-dlejszego gatunku.

Randal zboczył w las po lewej stronie drogi i, najciszej jak umiał (tak jak wówczas, gdy wraz z Walterem polował na króliki na wzgórzach wokół Doun), podkradł się do obozowiska. Przy ognisku na niedużej polanie siedział mężczyzna w szafranowej tunice i szarym kilcie ludów z północy. To był Madoc! Randal zerwał się z miejsca i już miał wkroczyć na środek polany, gdy poraziła go pewna myśl. Gdyby chciał, mógłby jeszcze wrócić do zamku swojego wuja i jedynego życia, jakie dotąd znał. Lord Alyen ukarałby go surowo, to pewne, ale każda opowieść, usprawiedliwiająca włóczęgę Randala, zostałaby przyjęta bez zastrzeżeń i o jego postępku szybko by zapomniano. Jednak gdyby postąpił naprzód, a Madoc nie przegnałby go, wówczas, na dobre czy złe, jego życie odmieniłoby się całkowicie i na zawsze. Przez krótką 23 r chwilę Randal stał niezdecydowany, po czym podjął decyzję. - Hej! - zawołał, wynurzając się z zarośli. Madoc powoli odwrócił głowę i spojrzał na przybysza tak, jakby oczekiwał go od dawna. Randal ruszył w stronę ogniska, ale w odległości kilku kroków od czarodzieja stanął jak wryty. Nie mógł postąpić choćby kroku dalej. Madoc wykonał zapraszający gest, - Przyłączysz się do mnie, chłopcze? Musisz być głodny. Nagle Randal poczuł lekkość w sercu - dręczące uczucie zniknęło. Kiedy wkroczył w migotliwy krąg światła, spostrzegł, że przeszedł nad cienką, wyciętą w darni linią. Madoc powtórzył wcześniejszy gest i rowek na sekundę rozbłysnął słabą błękitną poświatą. Nim zgasła, Randal zdążył zauważyć, że linia tworzy krąg, otaczający małe obozowisko czarodzieja. „To magia - pomyślał, ogarnięty tym samym podnieceniem, jakie czuł podczas pokazu w zamku Doun. -Niewidzialny magiczny mur... taki jak w moim śnie". Czarodziej odezwał się pierwszy. - Co robisz tak daleko od zamku twojego wuja? - Szukałem cię, mistrzu. Chcę zostać czarodziejem - odparł Randal. Madoc potrząsnął głową. - Uwierz mi, chłopcze. Ja nie mogę cię uczyć. Randal wiedział, że Madoc mówi prawdę. Pamiętał słowa znachorki, podsłuchane kiedyś w wiosce Doun: kłamstwa i zaklęcia nigdy nie wychodzą z tych samych ust. Spróbował jeszcze raz. 24 - Skoro ty nie możesz mnie uczyć magii, mistrzu Madoc, czy zabierzesz mnie do kogoś, kto może?

Madoc uśmiechnął się i Randal zrozumiał, że tym razem zadał właściwe pytanie. - Tyle mogę dla ciebie zrobić - rzekł czarodziej. -Nim spadnie śnieg, ujrzysz gród zwany Tarnsber-giem, gdzie działa słynna Szkoła Czarodziejów. - Ale jest dopiero wiosna! - zawołał Randal. - Co będę robił przez prawie cały rok? „Przecież nie mogę wrócić do Doun - myślał. -Drugi raz nie pozwolą mi odejść". - Będziemy wędrować - odparł Madoc. - Przez jakiś czas pozostaniemy na Trakcie, a ty - czarodziej spojrzał znacząco na chłopca - ty tymczasem nauczysz się czytać i pisać, jeśli oczywiście chcesz dostać się do szkoły. Bez obaw, mały, nie będziesz nudził się w tej podróży. Czarodziej wiedział, co mówi: Randal szybko się przekonał, że słowem włada się dużo trudniej niż mieczem, a Madoc okazał się równie wymagającym nauczycielem co Sir Palamon. Co wieczór, gdy chłopiec zasypiał wyczerpany całodzienną wędrówką przez równiny Breslandii, przed jego oczami przesuwały się rzędy dziwacznych znaków. Stopniowo, w miarę postępów w nauce, zaczęły one nabierać znaczenia i układać się w słowa. Minęły trzy tygodnie od opuszczenia Doun, gdy Randal i Madoc schronili się przed deszczem w spalonej chacie. Tego dnia podróż nie należała do przyjemnych. Przez całe popołudnie wędrowcy przemierzali 25 V- -7 \ ziemie nie tak dawno temu spustoszone przez czyjąś armię. Zaorane pola, na których chłopi powinni już siać zboże, były zryte kopytami, a w zgliszczach niegdyś bogatej wioski leżały zmasakrowane ciała ludzi i zwierząt. Wędrowali w milczeniu, mając nadzieję, że do zmroku zdążą opuścić tę krainę śmierci. Wreszcie pokonało ich zmęczenie. Chata, w której postanowili przenocować, nie miała połowy dachu i większej części dwóch ścian. Randal był przygnębiony. W czasie kolacji, składającej się z owsianych placków, upieczonych na gorącym kamieniu, nie mógł się opędzić od ponurych myśli. Baronia Doun utrzymywała pokój z sąsiadami, ale groźba wybuchu wojny cały czas spędzała lordowi Ałyenowi sen z powiek. Wspomnienie o wuju obudziło kolejną niepokojącą myśl. Randal usiadł, objął kolana rękami i wbił wzrok w dogasający żar. - Mam nadzieję, że w Doun nie stało się nic złego - powiedział cicho. - Gdyby zaczęli mnie szukać, na pewno wiedzielibyśmy już o tym. Madoc jął rozgrzebywać dymiące węgielki. - Być może, powinieneś wiedzieć, że w nocy przed moim odejściem rozmawiałem z lordem Alyenem o twojej przyszłości. Wie, dokąd się udajesz. Randal uniósł głowę.

- Przecież nie zaglądałeś w moją przyszłość. - Tego nie powiedziałem. Powiedziałem tylko, że niektóre rzeczy są oczywiste i bez wróżb. Twoja przyszłość także. 26 A - Opowiesz mi o niej? - Nie. W niektórych sytuacjach poznanie przyszłości przynosi więcej szkody niż pożytku, a ty jesteś właśnie w takiej sytuacji. Madoc rzucił na dogasające palenisko wiązkę chrustu i wypowiedział zaklęcie. Drewno gwałtownie zajęło się ogniem, a przyjemne ciepło zaczęło wypierać z chaty chłód nocy. Mistrz zatarł dłonie i rozjaśnił mroczną izbę naprędce wyczarowaną świetlistą kulą. - A teraz do lekcji! Jednak tym razem Randal nie był w stanie skupić się na nauce. Po kilku nieudanych próbach Madoc spojrzał na chłopca znad otwartej książki - tej samej, którą czytał w wieży zamku Doun. - Nie daje ci spokoju to, co dziś widziałeś? - Nie - odparł Randal. - Tak - poprawił się zaraz. W jego głowie kłębiło się tysiąc różnych myśli. Nagle rzekł: - Ostatniej nocy w Doun... miałem sen. Czarodziej słuchał z uwagą, gdy Randal, plącząc się i zacinając, opowiadał o swojej sennej przygodzie. - Nigdy dotąd nie przyśniło mi się coś tak... realnego. Czy to coś znaczy? - Wszystko coś znaczy - odparł Madoc. - Cała sztuka polega na tym, by dotrzeć do właściwego sensu. Ponadto - dodał - wiele rzeczy ma więcej niż jedno znaczenie. Zwłaszcza w snach. - A w moim śnie? - Jeźdźcy nie budzą wątpliwości - powiedział Madoc, splatając ręce na piersi. - Jeśli cię schwytają, twoje życie pobiegnie drogą rycerza i szlachcica. Odwrotu nie będzie. Niewidzialna bariera to magia, na- 27 •o. A kładająca na ciebie daleko większe ograniczenia niż rycerskie rzemiosło. Magia stawiła opór, zmuszając cię do podjęcia decyzji. - To wszystko? - Randal był rozczarowany. Spodziewał się bardziej pokrętnego i zawiłego wytłumaczenia.

- Być może nie - odparł czarodziej. - W przypadku niektórych snów trzeba czasu, by w pełni pojąć ich sens. Randal zamyślił się na chwilę, po czym spytał: - Czy ty miewasz sny, które zdają się jawą? - A jak sądzisz, dlaczego zostałem czarodziejem? - uśmiechnął się Madoc. - Przyśnił mi się sen... bardzo prawdziwy. Nagle zamilkł, utkwiwszy wzrok w ogniu. - Siedziałem przy ognisku - podjął po chwili - tak jak teraz, w na wpół zawalonej chacie, bardzo podobnej do tej. Rozmawiałem z młodzieńcem... Czarodziej ponownie umilkł. Randal także milczał, czekając na dalszy ciąg opowieści. Nagły podmuch wiatru wyrwał z ogniska snop iskier, a o resztki dachu zaczęły stukać krople deszczu. Madoc westchnął. - Myślałem, że ów sen spełnił się wiele lat temu. Och, minęło więcej lat, niż chciałbym pamiętać. Znalazłem schronienie w opuszczonym szałasie niedaleko północnej granicy. Byłem wówczas kadetem, a cztery lata w szkole nie dały mi nic prócz wiary we własną moc, na jaką zresztą nie zasługiwałem. Kiedy deszcz rozpadał się na dobre, do szałasu zawitał młody rycerz. Podszedł do mego ogniska i spytał, czy może się przyłączyć. Ulewa trwała tydzień, więc mieliśmy czas, 28 by poznać się nawzajem. Powiedział, że ma na imię Robert, że jest synem Wielkiego Króla, Strażnikiem Północnej Marchii, i że pewnego dnia sam zostanie Wielkim Królem. Czarodziej ujął kij i zaczął grzebać w ognisku. - „A więc jesteś synem króla - powiedziałem. -A moim ojcem jest stryjeczny brat króla Elflandu". Nie uwierzyłem mu i nie sądzę, by on mi uwierzył. Jeśli był Strażnikiem, to jego zadaniem było strzec granic Breslandii przed moim ludem i z pewnością nigdy nie zaprzyjaźniłby się z człowiekiem z północy. Okazało się jednak, że mówił szczerą prawdę. Czarodziej przerwał na chwilę. - Kiedy był władcą, królestwo nie znało wojen. Nie było wówczas spalonych wiosek ani band rzezimieszków. Niestety umarł czternaście lat temu, a wraz z nim odszedł pokój. Dlaczego zapragnąłem zostać czarodziejem? Z pewnością nie po to, by patrzeć na to, co przyszło mi oglądać. Madoc wstał, podszedł do zrujnowanej ściany i zapatrzył się w ciemność. Ciszę mącił teraz tylko chlu- pot deszczu. Wreszcie Randal odważył się odezwać. - A drzewo ze światła, które wyczarowałeś w Doun? Czy ono również coś znaczyło?

- Owszem - odrzekł Madoc zmęczonym głosem. - Pytałem cię, czy chcesz pozwolić owocom twojego umysłu zwiędnąć wśród kamiennych murów. A teraz kładź się spać. Randal położył się przy ogniu i okrył płaszczem. Dopóki udawało mu się pokonać senność, obserwował 29 czarodzieja, w nadziei że ten powie coś więcej. Jednak tej nocy Madoc nie odezwał się już ani słowem. Nadeszła jesień, a wędrowcy wciąż byli w drodze. Przeszli przez wrzosowiska na wyżynach, przemierzyli rozległe pustkowia i pokonali łańcuch stromych gór. Teraz szli wśród ściernisk, które w chłodniejsze poranki pokrywały się szronem. Wreszcie gościniec wyprowadził ich na wzniesienie, skąd rozpościerał się widok na szary kamienny gród nad zatoką w kształcie półksiężyca. Randal nigdy dotąd nie widział tylu budynków zgromadzonych w jednym miejscu. „W porównaniu z tym miastem wioska Doun jest niczym - myślał. -Tutaj zmieściłaby się na targowisku". Zza pleców doszedł go cichy głos Madoca: - Jeśli gdziekolwiek masz uczyć się podstaw magii, to tutaj, w Tarnsbergu, w tutejszej Schola Sorceriae. - W czym? Randal spojrzał na czarodzieja. Pamiętał ten zwrot: Madoc używał go czasem w zaklęciach, szeptanych w jakimś nieznanym języku. Nie znał jednak znaczenia tych słów. - Schola Sorceriae - powtórzył Madoc. - W Zapomnianej Mowie znaczy to Szkoła Czarodziejów. - Zapomniana Mowa...? - Randal nigdy jeszcze nie słyszał tego terminu. - Czy to język magii? Madoc potrząsnął głową. - Nie, chłopcze. To zaledwie język, jakim przed wiekami mówiono w południowych krajach. Używają go wszyscy magowie. Dzięki niemu mogą się porozumiewać, bez względu na to, skąd pochodzą. 30 - Czy i ja się go nauczę? - Nauczyłeś się czytać, prawda? - czarodziej czekał na odpowiedź i chłopiec musiał skinąć głową. -Dobrze więc - Madoc uznał, że zgoda chłopca wyczerpała temat. - Czas przekonać się, czy Szkoła Czarodziejów zechce cię przyjąć. Chodź, chłopcze. Ruszył w dół stoku, a za nim nieco wystraszony Randal. „Czy szkoła zechce mnie przyjąć?" - myślał chłopiec. Dotąd nigdy nie przyszło mu do głowy że ta długa wędrówka może okazać się bezcelowa. Nowa perspektywa zmroziła go. „Dokąd pójdę, jeśli czarodzieje mnie nie zechcą? Co zrobię?".

Po przekroczeniu bram miasta Randal zapomniał o swoich rozterkach. Tarnsberg był hałaśliwy, zatłoczony i... śmierdzący w porównaniu ze skromnymi, ale schludnymi wioskami Breslandii. Chłopiec starał się trzymać blisko Madoca, gdy ten szybko przedzierał się przez wąskie i kręte uliczki. Nareszcie stanęli przed gospodą, czystym i porządnym lokalem pod szyldem przedstawiającym Grymaszącego Gryfa. Frontowe drzwi stały otworem. Madoc wszedł do środka, a Randal postąpił za nim. Przywykłym do światła oczom chłopca izba wydała się mroczną jaskinią. W powietrzu unosiła się ciężka woń piwa, dymu i pieczonego mięsa. Madoc od razu skierował się w stronę mężczyzny w fartuchu, opartego o framugę drzwi kuchni. Randal, który od śniadania nie miał nic w ustach, ucieszył się na myśl o posiłku. Czekając, chłopiec rozglądał się wokół. Jak wszystko w Tarnsbergu, Grymaszący Gryf wydał mu 31 - Czy i ja się go nauczę? - Nauczyłeś się czytać, prawda? - czarodziej czekał na odpowiedź i chłopiec musiał skinąć głową. -Dobrze więc - Madoc uznał, że zgoda chłopca wyczerpała temat. - Czas przekonać się, czy Szkoła Czarodziejów zechce cię przyjąć. Chodź, chłopcze. Ruszył w dół stoku, a za nim nieco wystraszony Randal. „Czy szkoła zechce mnie przyjąć?" - myślał chłopiec. Dotąd nigdy nie przyszło mu do głowy, że ta długa wędrówka może okazać się bezcelowa. Nowa perspektywa zmroziła go. „Dokąd pójdę, jeśli czarodzieje mnie nie zechcą? Co zrobię?". Po przekroczeniu bram miasta Randal zapomniał o swoich rozterkach. Tarnsberg był hałaśliwy, zatłoczony i... śmierdzący w porównaniu ze skromnymi, ale schludnymi wioskami Breslandii. Chłopiec starał się trzymać blisko Madoca, gdy ten szybko przedzierał się przez wąskie i kręte uliczki. Nareszcie stanęli przed gospodą, czystym i porządnym lokalem pod szyldem przedstawiającym Grymaszącego Gryfa. Frontowe drzwi stały otworem. Madoc wszedł do środka, a Randal postąpił za nim. Przywykłym do światła oczom chłopca izba wydała się mroczną jaskinią. W powietrzu unosiła się ciężka woń piwa, dymu i pieczonego mięsa. Madoc od razu skierował się w stronę mężczyzny w fartuchu, opartego o framugę drzwi kuchni. Randal, który od śniadania nie miał nic w ustach, ucieszył się na myśl o posiłku. Czekając, chłopiec rozglądał się wokół. Jak wszystko w Tarnsbergu, Grymaszący Gryf wydał mu 31 A się olbrzymi. W izbie jadalnej zmieściłyby się dwie lub trzy wiejskie karczmy. Gdy oczy przyzwyczaiły się do mroku, Randal spostrzegł, że w gospodzie nie brakowało klientów. W kącie izby, przy długim stole, siedziała grupa chłopców i dziewcząt. Wszyscy słuchali starszego mężczyzny, który przechadzał się tam i z powrotem wzdłuż stołu, nie przestając mówić. Mówca odziany był w sięgającą podłogi tunikę z błękitnej satyny; jej haftowane złotą nicią ozdoby i nieprawdopodobnie szerokie rękawy wyglądały równie dziwacznie jak północny strój Madoca.

Większość słuchaczy ubrana była w rozmaite, często bardzo skromne i mocno znoszone szaty, ale wszyscy mieli na ramionach czarne togi. Randal zastanawiał się, co to za bractwo. Po latach usługiwania przy stole lorda Alyena Randal posiadł umiejętność dyskretnego podsłuchiwania rozmów. Wykorzystał ją teraz i ze zdumieniem stwierdził, że słucha wykładu. Mężczyzna w błękitnej szacie głębokim, miękkim głosem mówił o tajnikach magii. - Czym jest, zapytacie, siła życia? Otóż jest ona tym, co napędza magię i czyni ją możliwą. Nauczyciel przerwał i obrzucił wzrokiem uczniów, skrobiących coś gorączkowo na skrawkach papieru i w małych, oprawnych w skórę kajetach. - Każda istota - podjął po chwili - ma w sobie ową siłę. Ludzka jest wyżej rozwinięta, choćby dlatego, że jesteśmy świadomi jej istnienia. A teraz... - mężczyzna wskazał jedną z uczennic. - Co jest najdoskonalszym symbolem siły życia? 32 - Krew, mistrzu - powiedziała dziewczyna. - Ponieważ gdy z rany płynie krew, razem z nią ucieka życie. Nauczyciel skinął głową. - Musicie jednak wiedzieć, że istnieją rzeczy martwe, które mają w sobie siłę życia. Krew jest w istocie symbolem i niczym więcej, ale symbolem niebywale potężnym. Ilu z was choćby słyszało o innych sferach bytu...? W miarę oddalania się od własnej sfery bytu, coraz trudniej utrzymać się tam, dokąd się dotarło, i coraz trudniej zachować moc. Z tego powodu sfery chaosu i ładu mają znikomy wpływ na nas tutaj. Lecz jeśli istota z obcej sfery zasmakuje krwi... oraz siły, jakiej krew jest symbolem... jej potęga na tym świecie może być olbrzymia. Randal nie miał pojęcia, o czym mówi nauczyciel, ale wykład zafascynował go. Słuchałby dalej, ale w tym momencie nadszedł Madoc z obiadem; były to dwa olbrzymie płaty mięsa, jeszcze skwierczące i ociekające sosem, oraz dzban brązowego jabłecznika. Wędrowcy znaleźli wolny stół i Randal rzucił się na jedzenie, zapomniawszy o bożym świecie. Minęło kilka minut. Chłopiec właśnie wysączał ostatnią kroplę napoju ze swojego kubka, gdy usłyszał stukot odsuwanego stołka. Do stołu przysiadł się mężczyzna w błękitnej szacie. - Madoc! Ty zgrzybiały złodzieju owiec, co cię do nas sprowadza?! Randal zakrztusił się jabłecznikiem. Nawet lord Alyen przemawiał do czarodzieja z większym szacunkiem niż ten krzykliwie ubrany nieznajomy. Ale Ma-d< roześmiał. 33 - Coś, co znalazłem podczas wędrówki, Crannach - odparł, po czym zaczął mówić w języku, jakiego Randal nie rozumiał. Oczywiste było tylko to, że nie jest to ani Zapomniana Mowa, ani język, używany w Breslandii.

Kiedy mężczyźni rozmawiali, Randal rozglądał się po izbie. Grupa, która wcześniej słuchała wykładu, teraz rozproszyła się. Młodzi ludzie siedzieli samotnie, zatopieni w notatkach i książkach, albo gorączkowo rozprawiali o czymś w grupkach. Nie udzielił im się swobodny i wesoły nastrój nowego towarzysza Ma-doca. W istocie wszyscy wyglądali na mocno czymś przejętych i zatroskanych. „Studenci magii? - myślał Randal. - Czemu są tacy ponurzy?". Ich posępne twarze dały mu do myślenia. Jeśli sam zostanie uczniem, może dowie się, czemu tak niewielu z nich ma pogodny wyraz twarzy. Głos Madoca wyrwał Randala z rozmyślań. - Mój chłopcze, chciałbym, żebyś poznał mojego przyjaciela, mistrza Crannacha. Mistrz zgadza się, że powinniśmy przedstawić cię rektorom Szkoły Czarodziejów. Randal przeniósł wzrok na nieznajomego. - To znaczy, że naprawdę mam szansę na nauczenie się magii? - O tak! - rzekł Crannach. - Jeśli tylko rektorzy cię przyjmą, jeśli zdołasz znaleźć sobie mistrza, który zechce cię uczyć, oraz jeśli znajdziesz w sobie dość siły. Mistrz przeszył Randala badawczym spojrzeniem. - Mistrz Madoc powiedział mi, że twoje przygotowanie pozostawia wiele do życzenia i że dopiero nie- 34 dawno podjąłeś decyzję wstąpienia do szkoły. Obawiam się, że to nie ułatwi ci życia. Jeśli jednak rzeczywiście nadajesz się na czarodzieja, to ta szkoła jest dla ciebie najodpowiedniejszym miejscem. Rozdział III- Schola Sorceriae Randal spędził w Grymaszącym Gryfie trzy dni. Sypiał w małym pokoiku na piętrze, a dni spędzał w izbie jadalnej, gdzie słuchał Crannacha nauczającego studentów magii. Madoc codziennie dokądś wychodził, by załatwiać własne sprawy, z jakich nie zwierzał się chłopcu. Czwartego dnia czarodziej zbudził Randala o świcie, czekał w milczeniu, aż zaspany chłopiec włoży ubranie, po czym wyprowadził go z gospody. Nad wyludnionymi ulicami wisiało szare niebo, na którym płonęły jeszcze ostatnie gwiazdy. Madoc zaprowadził Randala do wysokiego kamiennego gmachu, mieszczącego się prawie w środku miasta. Pokonawszy schody o kilku szerokich, lecz niskich stopniach, stanęli przed solidnymi drewnianymi drzwiami. Randal niemal czuł na sobie wzrok kamiennych mężczyzn i kobiet, spoglądających na niego z nisz między wąskimi, przeszklonymi oknami. Madoc zatrzymał się i odwrócił twarzą do chłopca. - Dziś staniesz przed grupą czarodziejów, rektorów Szkoły Czarodziejów - powiedział cicho. - Będą

36 zadawać ci pytania. Zwracaj się do nich z szacunkiem i mów prawdę. - O co będą mnie pytać? - wyszeptał Randal. Madoc uciszył go ruchem ręki i w tym samym momencie bezszelestnie otworzyły się drzwi. Z mroku wyłoniła się zakapturzona postać. Randal był zbyt wystraszony, by zareagować na zapraszający gest. Madoc pchnął go delikatnie. - Tutaj musimy się rozstać. Powodzenia. Randal przestąpił przez próg i wzdrygnął się, gdy wielkie drzwi zatrzasnęły się za nim z łoskotem. Spiesznie podążył za niemym przewodnikiem wchodzącym na długą wstęgę schodów. Drewnianą poręcz podtrzymywały groteskowe człekopodobne stwory i dziwaczne zwierzęta, wyrzeźbione z tak wielką dokładnością, iż Randal uwierzyłby, że istniały naprawdę. Zresztą teraz uwierzyłby we wszystko. Na wyższym piętrze przewodnik zatrzymał się przed kolejnymi zamkniętymi drzwiami. Randal nie miał odwagi zapytać, co dalej. Stali tak w milczeniu przez dłuższy czas. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, drzwi otworzyły się. Randal ujrzał przestronną salę, dłuższą niż wielka sala w Doun i niemal tak samo wysoką. Pod ścianami stały drewniane regały sięgające sufitu i uginające się pod ciężarem setek książek. Tuż nad nimi jaśniały nieduże okienka, przez które sączyło się mleczne światło poranka. Jednak większość rozjaśniającego salę blasku pochodziła od dwóch wielora-miennych lichtarzy, ustawionych na stole na samym końcu sali. 37 Za stołem, na bogato zdobionych krzesłach z wysokimi oparciami, siedziało pięć osób. Dwie były w podeszłym wieku: mężczyzna i siedząca w środku kobieta mieli siwe włosy i twarze pokryte zmarszczkami. Trzecią osobę Randal już znał. Był to mistrz Crannach, poznany przezeń w gospodzie. Czwarty mężczyzna wyglądał na znacznie młodszego. Miał gęste złote włosy i przystojną twarz o regularnych rysach. Piątą osobą był Madoc. Pozostałych czterech czarodziejów okrywały ciężkie togi z czarnej tkaniny, z olbrzymimi kapturami, które odrzucone do tyłu odsłaniały satynową podszewkę. Madoc odziany był w swój szary kilt i szafranową tunikę, ale na oparciu jego krzesła wisiała podobna czarna toga. Randal nie wątpił, że jego przyjaciel i nauczyciel miał do niej pełne prawo. Zaiste musiał być potężnym magiem, skoro zasiadał z rektorami Szkoły Czarodziejów jak z równymi sobie. Milczący przewodnik poprowadził Randala przed stół, skłonił się, po czym wycofał w cień, pozostawiając chłopca samego. Przez dłuższy czas żaden dźwięk nie zakłócał ciszy. Randal stał bez ruchu, tak jak uczono go, kiedy był giermkiem. Czekał. Wreszcie przemówił najstarszy z obecnych: - Widzę, że nosisz miecz.

Randal skinął głową i znów znieruchomiał. Po kolejnej długiej pauzie czarodziej rozkazał: - Odrzuć go! Randal powoli odpasał broń: krótki miecz, podarowany mu przez ojca przed przekazaniem syna pod 38 opiekę lorda Alyena. Miecz należał do rodziny chłopca od wielu pokoleń. Randal nie musiał wyjmować go z pochwy, by przypomnieć sobie jego ciężar, wyważenie i sposób, w jaki nieco za duża rękojeść układała się w dłoni. Przez chwilę ważył go w rękach, po czym silnie odrzucił w bok. Miecz spadł na deski podłogi, burząc ciszę metalicznym łoskotem. Gdy echo rozpłynęło się w powietrzu, Randalowi pozostało jedynie uczucie osamotnienia i bezradności. - Dlaczego chcesz zostać czarodziejem? - głos Madoca zabrzmiał obco, niemal nieprzyjaźnie. Chłopiec uniósł głowę i spojrzał na człowieka, z którym wędrował przez ostatnie kilka miesięcy Kiedyś już Madoc zadał mu to pytanie, ale Randal nadal nie znał odpowiedzi. Ogarnięty desperacją, wyrzucił z siebie pierwsze słowa, jakie przyszły mu na myśl. - Ponieważ nie chcę być nikim innym. Jasnowłosy mężczyzna rzucił Madocowi spojrzenie, którego wymowy Randal nie zdołał pojąć. Kolejne pytanie padło z jego ust: - Ile książek dotąd przeczytałeś? - Ani jednej, mistrzu. - Zatem nauka nie przyjdzie ci łatwo - w głosie czarodzieja pobrzmiewał żal. - Większość uczniów rozpoczynających studia przeczytała przynajmniej jeden wolumin. Mistrz Crannach skinął na Randala. - Zbliż się, chłopcze. Chłopiec podszedł do stołu. Ku jego zaskoczeniu, Crannach podał mu nieduże lusterko: piękne i kosztowne, wykonane ze szkła, a nie z polerowanej blachy 39 - Trzymaj to - rozkazał czarodziej. - Nie puszczaj, dopóki ci nie pozwolę. Randal skinął głową. - Tak mistrzu. Ujął lusterko i wbił wzrok w czarodzieja, oczekując dalszych poleceń. Nagle drgnął, poczuwszy, że rękojeść staje się coraz cieplejsza. Spojrzał w dół i ujrzał, że lustro rozgorzało jasną poświatą. Spomiędzy palców promieniowały strumienie błękitnobiałego światła. Randal zagryzł wargę. Metal

zaczynał parzyć mu dłoń. W uszach chłopca rozbrzmiewały słowa Sir Palamona, jakie padły na dziedzińcu Doun, gdy podczas lekcji fechtunku Randal złamał obojczyk: „Rycerz nie zwraca uwagi na ból". Randal przeniósł wzrok na grupę czarodziejów. „Czarodziej także - przekonywał sam siebie. - Jeśli teraz upuszczę lustro, nigdy nie zostanę czarodziejem...". Był tak pochłonięty walką z bólem, że zrazu nie spostrzegł, że lustro zaczyna się przemieniać. Rękojeść na powrót stała się chłodna, ale jednocześnie zaczęła rosnąć. Stawała się coraz grubsza i śliska, aż wreszcie poruszyła się; Randal nie trzymał już lustra. Wokół jego ramienia błyskawicznie okręcił się długi zielony wąż. Przeszył chłopca wzrokiem, syknął i zaatakował. Bestia zatopiła zęby głęboko w szyi ofiary. Randal zacisnął oczy i krzyknął. Po chwili przenikliwy ból ustąpił uczuciu odrętwienia, jakie ogarnęło twarz chłopca, by spłynąć na piersi i ramiona. Tracąc czucie w dłoniach, Randal desperacko zacisnął je na wijącym się cielsku gada. „Jeśli puszczę, nigdy nie zostanę cza- 40 rodziejem...". Z wysiłkiem uniósł powieki i powiódł wzrokiem dookoła, ale ujrzał tylko tańczące rozmazane plamy, stopniowo niknące w ciemności. Kolana ugięły się pod nim i chłopiec już miał upaść, gdy z oddali dobiegł go władczy głos Madoca, przemawiającego w Zapomnianej Mowie. W tym samym momencie Randal oprzytomniał. Znów widział wszystko wyraźnie, a lustro w jego dłoni było tylko lustrem, w którym odbijała się blada i przerażona twarz. W ciszy zagrzmiał głos czarodzieja: - Schola Sorceriae przyjmuje cię na próbę. Czy wiesz, czemu kazano ci odrzucić miecz? - Czarodzieje nie używają broni - odrzekł chłopiec. - Wszyscy to wiedzą. - To prawda - zgodził się starzec. - Ale to nie wszystko. Czyn ów symbolizuje kres twojego dotychczasowego życia i początek nowego. Musisz zapomnieć o zabawkach z czasów dzieciństwa. Randal z trudem powstrzymał się od uśmiechu. Wyobraził sobie reakcję Sir Palamona na wieść o tym, że ktoś nazwał miecz zabawką. Teraz po raz pierwszy przemówiła czarodziejka. Jej nieruchome spojrzenie zdawało się przenikać w głąb duszy chłopca. - O kilku rzeczach powinieneś wiedzieć - powiedziała cicho. - Przede wszystkim nie będziesz atakować ani bronić się za pomocą miecza, sztyletu ani żadnej rycerskiej broni. Adeptom sztuk magicznych nie wolno jej używać. Po drugie, nie będziesz mówił niczego prócz prawdy. 41 „To łatwe" - pomyślał Randal. Czarodziejka westchnęła ze smutkiem.

- Mylisz się - powiedziała. - To wcale nie jest łatwe. Randala ogarnęła trwoga. „Czyżby czytała w moich myślach?". - Nie - rzekła kobieta. - Nie szperam w twoim umyśle. Każdy nowy uczeń myśli to samo, kiedy staje tu przed nami. Uznaj to za swoją pierwszą lekcję: nie każde dziwne zjawisko jest pokazem czarodziejskich mocy. Egzamin najwyraźniej dobiegł końca. Człowiek w kapturze, który przyprowadził Randala przed oblicze rektorów, wyłonił się z cienia i wyprowadził nowego ucznia na długi krużganek po drugiej stronie gmachu. Randal poczuł woń gotowanego jedzenia i usłyszał daleki gwar głosów. Na końcu krużganka milczący przewodnik zatrzymał się i odrzucił kaptur na plecy. Randal ujrzał pogodną twarz młodzieńca, zaledwie o rok lub dwa starszego od kuzyna Waltera. - Witam w Szkole Czarodziejów - powiedział wesoło młodzian. Jego głos brzmiał obco w uszach Randala: nie było w nim północnej melodyjno-ści głosu Madoca ani twardego brzmienia mowy Crannacha. - Skoro mamy spędzić razem trochę czasu, to chyba powinniśmy się poznać. Jak się nazywasz? - Jestem Randal. - To wszystko? - młody człowiek wyglądał na zaintrygowanego. 42 Randal zastanawiał się przez chwilę. Postanowił zostać czarodziejem, nie informując o tym swojej rodziny Używanie rodowego nazwiska wydało mu się cokolwiek nie na miejscu. - Po prostu Randal - powiedział. - Na razie. Młodzieniec skinął głową ze zrozumieniem. - Ja jestem Pieter - uśmiechnął się i ukłonił. - Byłem uczniem mistrzyni Pullen, zanim powędrowałem w świat jako wędrowny czarodziej. Pullen to dama, którą właśnie poznałeś. Odkąd wróciłem, by stanąć do egzaminu, często zleca mi drobne prace. „Skoro nie uczęszczasz już na lekcje i nie wyglądasz na zajętego nauką, to może zrobiłbyś coś dla mnie?". Pieter naśladował głos czarodziejki tak udanie, że Randal nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Nagle stropił się i zamilkł, zakłopotany swoim zachowaniem. - Och, nie przejmuj się - powiedział Pieter. - Jeśli śmiech pomaga ci się odprężyć, śmiej się do woli. Chłopcy przeszli krużgankiem do sąsiedniego budynku, gdzie wspięli się po stromych drewnianych schodach, kończących się niemal pod samymi krokwiami. Grube zasłony, podwieszone pod belkami, dzieliły obszerne poddasze na kilkadziesiąt małych pomieszczeń. Wyglądając przez okienko w spadzistym dachu, Randal spostrzegł, że szkoła nie mieści się, tak jak przypuszczał, w pojedynczym gmachu. Z wysokości trzeciego piętra ujrzał skupisko budynków

rozmaitych rozmiarów i stylów, rozrzuconych bezładnie i połączonych ze sobą zadaszonymi chodnikami, łukami oraz małymi przybudówkami. 43 Na środku długiego poddasza Pieter zatrzymał się i zawołał: - Hej! Boarin! - Czego chcesz?! - zirytowany głos dobiegł zza jednej z zasłon. Pieter odchylił ciężką płachtę, odsłaniając niewielką alkowę, utworzoną przez daszek okna. Wewnątrz, na dużym drewnianym krześle, siedział młody mężczyzna. Na stole przed nim leżała otwarta księga. Młodzieniec odwrócił się i warknął: - Nie widzisz, że jestem zajęty? - Nie przez zasłonę. Za kogo ty mnie masz, za magika? Boarin uśmiechnął się kwaśno. - Tysiące błaznów szukają zarobku, a ty rozdajesz dowcipy za darmo. Mów, czego chcesz tym razem. - Miejsca dla mojego przyjaciela. To jest Randal. Właśnie przyjechał. - Ulokuj go u Gaimara. To jedyny pokój, w jakim nie tłoczą się przynajmniej trzy osoby. A teraz, jeśli nie macie więcej pytań, zmykajcie stąd. Jutro prezentuję swoją iluzję przed mistrzem Laergiem. - Kto to jest? - spytał szeptem Randal, kiedy wraz z Pieterem znalazł się już na schodach. - I kto to jest mistrz Laerg? - Boarin? - odrzekł Pieter. - Niedawno zdał egzaminy. Teraz pracuje nad swoim dziełem mistrzowskim: pokazem magii, jaki trzeba zaprezentować swojemu nauczycielowi, by dowieść, że jest się godnym tytułu mistrza. Szkoła daje mu kąt do spania i wyżywienie w zamian za nadzór nad młod- 44 szymi uczniami. Jeśli chodzi o Laerga, to już go poznałeś. Randal wrócił myślą do spotkania z rektorami. - Który z nich? - Siedział na końcu, najdalej jak mógł od mistrza Madoca. - Pieter pokręcił głową. - Dwaj najwięksi czarodzieje, jakich szkoła miała w ciągu ostatniego wieku, a lubią się jak pies z jeżem. Zapamiętaj me słowa: nieczęsto będziesz widywał swojego przyjaciela z północy, dopóki uczy tutaj Laerg. Randal poczuł ukłucie niepokoju. Miał nadzieję, że Madoc będzie pomagał mu w pierwszych dniach nowego nieznanego życia. Ponadto wydało mu się dziwnie małostkowe, że dwaj wielcy magowie

boczą się na siebie i obrażają niczym zaściankowi szlachcice, spierający się o przesunięty kamień graniczny. Chłopiec postanowił nie myśleć o tym, skoro na razie nie wiedział nic o zwyczajach czarodziejów. Pieter najwyraźniej nie dostrzegł niczego dziwnego w chłodnych stosunkach między Madokiem a mistrzem Laergiem. Gdy zeszli na dół, Pieter stanął przy drzwiach, wbudowanych w ścianę klatki schodowej. - Skoro masz już pokój - powiedział - pozostało nam zdobyć dla ciebie togę i kajet. Otworzył drzwi, odsłaniając mały, wypełniony półkami pokoik. Na wyższych leżały sterty starannie poskładanych czarnych strojów. Niżej stały rzędy identycznych ksiąg w grubych solidnych okładkach ze skóry i wystarczająco małych, by swobodnie mieściły się w tornistrze lub głębokiej kieszeni. Pieter 45 zmierzył Randala wzrokiem, po czym wydobył togę z jednego ze środkowych stosów. - To jest toga ucznia - oznajmił, wręczając strój chłopcu. - Nosi się ją na codziennym ubraniu. Dzięki niej każdy w Tarnsbergu będzie wiedział, że uczysz się w Szkole Czarodziejów. Randal wsunął ręce w szerokie rękawy i poruszył ramionami, by ułożyć na nich materiał. Teraz był ubrany tak samo, jak adepci sztuki magicznej, których obserwował w Grymaszącym Gryfie. Zastanawiał się, ile czasu minie, nim na jego twarzy pojawi się ta sama zatroskana mina. Odwrócił się do Pietera. Kadet trzymał w ręku księgę. Randal wziął ją i szybko przerzucił pergaminowe strony. Poza sześcioma linijkami wypisanymi na pierwszej stronie, kartki były czyste. - Jest pusta - zdziwił się nie wiadomo czemu. - Nie na długo - odparł Pieter. - Będziesz ją zapełniał w miarę postępów w nauce. Na razie wykaligrafuj swoje imię na wewnętrznej stronie okładki. Potrafisz pisać, prawda? Aha, i naucz się na pamięć zaklęcia na pierwszej stronie. - Zaklęcia? - Uspokaja umysł i pomaga w koncentracji -wyjaśnił Pieter. - Oczywiście jeśli nauczysz się je uruchamiać. Do tego czasu może mieć odwrotny efekt. Pieter zaśmiał się z własnego żartu. - A teraz, co do posiłków... Randal z roztargnieniem słuchał pouczeń kolegi. „Jeśli nauczę się je uruchamiać" - myślał. Wyglądało 46 47