IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony256 861
  • Obserwuję204
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań148 474

Doyle Debra, MacDonald James D. - KrÄ…g Magii 06 - KrĂłlewska cĂłrka

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :486.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Doyle Debra, MacDonald James D. - KrÄ…g Magii 06 - KrĂłlewska cĂłrka.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Doyle Debra,MacDonald James D
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 94 stron)

DEBRA DOYlE, JAMES D. MACDONALD Królewska córka Krąg Magii Rozdział pogranicza Przez otwór po drzwiach w opuszczonej chacie wpadł złośliwy wiatr, zapędzając do środka rój lodowatych kropel. Wątły płomyk w kamiennym palenisku za-syczał i wyzionął ducha, przemieniając się w smużkę szarego dymu. Randal z Doun owinął się szczelniej swoją togą, naciągnął na głowę kaptur i z westchnieniem zabrał się do ponownego rozniecania ognia. Rozgarnął nadpalone* szczapki, ułożył między nimi kupkę suchego mchu, po czym starannie obłożył ją gałązkami. Następnie wyciągnął dłonie nad drewnianą piramidką i wymamrotał zaklęcie. Przez krótką chwilę nic się nie działo, mimo iż Randal poczuł ów charakterystyczny wewnętrzny przeskok - uczucie jedyne w swoim rodzaju - świadczący o pomyślnym uruchomieniu czaru. Nagle mech i szczapki bez ostrzeżenia zapłonęły z głośnym trzaskiem, rozsypując wokół snopy iskier. Pomarańczowe języki ognia strzeliły w górę i jęły łapczywie lizać szerokie rękawy togi czarodzieja. Randal gwałtownie cofnął dłonie; westchnął ponownie i usiadł na podło- dze, by w zamyśleniu patrzeć, jak wnętrze chaty powoli wypełnia się szarym dymem. „Im bardziej zbliżamy się do Krainy Elfów, tym bardziej zawodna staje się ludzka magia - pomyślał czarodziej. - Z roznieceniem ognia powinienem był poradzić sobie już za pierwszym razem, nawet przy silnym wietrze. To było pierwsze zaklęcie, jakiego się uczyłem". Wnętrze chaty na chwilę pociemniało, kiedy w niskim wejściu pojawił się Walter - dwudziestoletni kuzyn Randala, starszy od niego o zaledwie cztery lata, ale już znany w całej Breslandii rycerz.

- W jukach zostało żywności najwyżej na jeden dzień - oznajmił Walter grobowym głosem. Kiedy mówił, przed jego ustami pojawiały się i znikały małe obłoczki pary. - Mam nadzieję, że mistrz Madoc odnajdzie przejście, nim pomrzemy z głodu i zimna. Randal sięgnął po grubsze polano. Wkładając je w ogień, przelotnie zerknął na kuzyna. - Już niedługo, czuję to - powiedział, patrząc w ogień. - Mam nadzieję, że się nie mylisz. Walter usiadł na zabłoconej podłodze tuż obok Randala, by zagrzać dłonie przy ogniu. Z jego przemoczonego płaszcza zaczęły się unosić zwiewne opary. - Kończy się jesień - podjął rycerz. - Kiedy spadnie śnieg i zasypie szlaki, utkniemy tu do wiosny. Potrzebujemy zapasów. Randal potrząsnął głową. - Kiedy znajdziemy przejście do Krainy Elfów, na nic nam ziemskie jadło. To wiem na pewno. Gdzie Lys i Madoc? * - _ - Madoc powiedział, że gdzieś w pobliżu powinno być źródło - odrzekł Walter. - Poszli go szukać, kiedy ja oporządzałem konie. Lys miała przynieść trochę wody, a Madoc... nie jestem całkiem pewien, co zamierzał zrobić. Wspomniał coś o przemawianiu do wzgórz i słuchaniu wiatru. - Znaczy to tyle, że jesteśmy w pobliżu przejścia -powiedział Randal i zamilkł, wpatrzony w kłęby dymu, unoszące się z paleniska. Zapadła cisza. Po długiej minucie czarodziej powoli, z namysłem odwrócił głowę, by spojrzeć w oczy kuzynowi. - Przeszedłeś długą drogę - rzekł cicho. - Towarzyszyłeś mi spod Grzmiącego Zamku aż dotąd... Dopóki nie dotrzemy do przejścia, wciąż jeszcze możesz zawrócić. W Krainie Elfów tylko ja mam coś do załatwienia. - Przecież dałem ci słowo - powiedział Walter, marszcząc brwi. - Czy naprawdę sądzisz, że porzuciłbym krewniaka i zarazem najlepszego przyjaciela w taki czas jak ten? - Nie - odparł Randal - ale musiałem zapytać. Przeczucie mówi mi, że wydostanie córki Wielkiego Króla z Krainy Elfów nie będzie takie proste, jak mogłoby się wydawać. Walter roześmiał się. - Spójrz prawdzie w oczy, kuzynie. W naszej wyprawie nic nie będzie proste. Ty martw się o wydostanie księżniczki z Krainy Elfów, ja będę martwił się o to, co będzie później.

- Co masz na myśli? - Nic poza tym, że wobec perspektywy osadzania księżniczki na tronie jej ojca, szturmowanie bram Krainy Elfów wydaje mi się tylko ciekawą przygodą. Bezkrólewie w Breslandii trwa od dwudziestu lat, albo i dłużej... W każdym razie od śmierci Wielkiego Króla i zniknięcia księżniczki magnaci mieli czas, by się rozbestwić. Robią, co tylko przyjdzie im do obłąkanych łbów, bo od dawna nie ma nikogo, kto by ich ukrócił. Chciwość i strach popycha prostych ludzi do morderstw i rabunków. A teraz przyjrzyj się naszej trójce: błędny rycerz, cudzoziemska pieśniarka i wędrowny czarodziej. Nikt, komu powierzyłbyś misję zaprowadzenia porządku w pogrążonym w chaosie państwie; nikt, kto mógłby skłonić możnowładców do złożenia hołdu wierności nieznanej dziewczynie. Walter zamilkł. Kolejny podmuch wiatru wpędził do chaty jeszcze więcej deszczu. Krople spadały na rozżarzone węgielki i z cichym sykiem ginęły, ale tym razem ogień nie poddawał się wilgoci. Randal skulił się jeszcze bardziej i przysunął do paleniska. - Masz rację, Walter. Czarodziej zaczął mocno zacierać ręce, by rozruszać zesztywniałe mięśnie. Przy takiej pogodzie, wilgotnej i zimnej, szpetna rana, przecinająca jego prawą dłoń, bezlitośnie rwała, przypominając mu, że konsekwencje niektórych czynów ponosi się przez całe życie. - Tak czy owak musimy spróbować - podjął Randal. - Odkąd pamiętam, Breslandia była areną zmagań o władzę lub bogactwa. Dotąd mieliśmy szczęście: Doun jest silne i bogate, Tarnsbergu bronią mistrzowie ze Szkoły Czarodziejów, ale z czasem kłopoty zaczną się i tam. Ponadto czeka mnie jeszcze sporo nauki, jeśli kiedykolwiek sam mam zostać mistrzem. Kiedy skończył mówić, w wejściu chaty pojawiła się smukła sylwetka Lys. Okcytańska pieśniarka, aktorka i akrobatka w jednej osobie była odziana w chłopięce szaty, jak zwykle podczas wędrówek. W jednej dłoni trzymała bukłak z koziej skóry, a w drugiej lutnię w czarnym skórzanym pokrowcu. Dziewczyna powiesiła bukłak na sęku w jednym z niskich, grubo ciosanych pali, a potem usiadła po drugiej stronie paleniska i wyjęła lutnię z pokrowca. Przeciągnęła palcem po strunach - zabrzęczały fałszywym wielogłosem. Lys zmarszczyła brwi i zaczęła mozolnie je stroić, na przemian szarpiąc po jednej i kręcąc kołeczkami w główce gryfu. - On ma rację, Walter - powiedziała, nie przerywając zajęcia. - Wierz mi, bo ja to wiem najlepiej. Jeśli jest cokolwiek, co mogłoby uchronić twój dom i rodzinę przed wojenną zawieruchą, warto tego spróbować. Lys zamilkła znowu. Na pozór całkowicie pochłonęło ją strojenie instrumentu, ale jej błękitne oczy nagle zwilgotniały. Randal wiedział, że jego przyjaciółka myśli o swojej własnej rodzinie: trupie wędrownych aktorów z dalekiego południa, znienacka zaatakowanej i wymordowanej przez bandytów, którzy rozpanoszyli się w pozbawionej władcy Breslandii. Przez dłuższą chwilę ciszę burzyło tylko wycie wiatru na zewnątrz, trzaskanie płonącego drewna i brzęknięcia strun, szarpanych długimi palcami Lys. Serie dźwięków powtarzały się w nieskończoność, ale

za każdym razem brzmiały nieco inaczej, choć Randal nie byłby w stanie powiedzieć, na czym polega zmiana. Nareszcie wszystkie struny zabrzmiały w zgodnej harmonii. Lys zaczęła śpiewać; strofy melancholijnej pieśni wzbijały się pod dach wraz z dymem z paleniska i nikły w mroku między krokwiami. Dom, mój dom dawno nie widziany, Dom, mój dom za trzema morzami. Tam gdzie jesion, dąb, piękna jarzębina W uścisku splecione, tam moja kraina. Na zewnątrz chaty szare światło z wolna przygasało, ostatecznie przemieniając wejście w prostokąt nieprzeniknionej czerni. Oszalały wiatr zawodził potępieńczo. Nareszcie na progu zastukały kroki. Randal uniósł głowę i spojrzał przez ogień na Madoca Obieżyświata, który właśnie wchodził do chaty. Ciemne włosy czarodzieja i jego krótko przystrzyżona broda były przesiąknięte deszczem. Z szafranowej koszuli i wełnianego kiltu ciekły strumyki wody, zbierając się u jego stóp w szkliście połyskującą kałużę. Mistrz wyglądał na zmęczonego i obolałego, jak po długich godzinach splatania misternej sieci skomplikowanych i potężnych czarów. - Od przejścia do Krainy Elfów dzieli nas tylko pół dnia jazdy - oznajmił, gdy już dołączył do pozostałych przy palenisku. - Jutro doprowadzę was tam, i na tym koniec. Przed laty opuściłem legendarny świat z własnej woli, a żaden człowiek, który to uczyni, nie może tam powrócić. Randal poszturchał patykiem płonące polana i zadumał się, patrząc na iskry, migoczące w kłębach dymu. 10 - Jak tam jest w Krainie Elfów? - zapytał. - Ja wiem tylko to, co mówili nam w Szkole Czarodziejów: że elfy i demony żyją w innej niż nasza sferach bytu, gdzie pojęcia czasu i miejsca mają inne znaczenia. Dotąd nie miałem do czynienia ze sferą elfów, ale spotkałem już demony... Jeśli elf to coś w rodzaju demona... Madoc zaniósł się urywanym chichotem. - Niezupełnie, mój chłopcze. I nie czyń takich sugestii tam, gdzie ktoś z legendarnego świata mógłby cię usłyszeć... gotów nie dostrzec dowcipu. Lys musnęła palcem struny lutni, dobywając z niej pytający akord. - Wszystkie pieśni i opowieści o Krainie Elfów mówią o niebezpieczeństwie - powiedziała dziewczyna. - Czy twoim zdaniem kłamią? Madoc spoważniał i potrząsnął głową.

- Mówią prawdę, ale taką, jaką znają ludzie - odparł. - Erlking, król elfów, włada krainą cudowną, ale i groźną. Największym niebezpieczeństwem jest to, że możecie nie chcieć stamtąd odejść. - Jest aż tak piękna? - spytał zaintrygowany Walter. - Piękno to najmniejsza z gróźb - w głos Madoca wkradła się nuta smutku - choć istotnie kraj Erlkinga nazywają legendarnym światem nie bez powodu. Wiedzcie, że wszystkie te rzeczy, które poddają się upływowi czasu, wszystko to, co w naszej rzeczywistości pewnego dnia zardzewieje, zgnije lub zestarzeje się, w Krainie Elfów trwa wiecznie w niezmienionej postaci. Są tam miecze, które nigdy nie rdzewieją; in- strumenty, które nigdy nie tracą brzmienia; drzewa, które mają zielone wiosenne liście, kwiaty i owoce na tej samej gałęzi... i wreszcie magia o potędze i subtelności wykraczającej ponad ludzką miarę... Madoc westchnął. - Wolałbym nigdy stamtąd nie odchodzić - podjął po chwili - ale kiedy oddałem księżniczkę pod opiekę Erlkingowi, wróciłem do Breslandii, by pomóc królowi w walce z wrogami. Jednak w Krainie Elfów czas rządzi się własnymi prawami i kiedy dotarłem do świata śmiertelników, okazało się, że mój przyjaciel już dawno został pochowany. Lys przestała brzdąkać na lutni. - Ja też słyszałam podobne historie - powiedziała. - O podróżnikach, którzy spędzili u elfów lata, choć zdawało im się, że byli tam tylko jedną noc. Słyszałam też inne rzeczy... Czy to prawda, że tam nie można niczego jeść ani pić? Madoc uśmiechnął się z przekąsem. - Wtedy wszyscy byliby bardzo głodni - odparł. -Nie, owoce elfów nie są zatrute, a jedząc je nie staniesz się na zawsze więźniem legendarnego świata. Jednak każdy, kto ich spróbuje, zostanie odmieniony. Mistrz umilkł. Lys bezwiednie zaczęła dobywać z lutni tajemniczo brzmiące dźwięki i posępne akordy - echo nastroju Randala. Noc stała się jeszcze ciemniejsza, ogień przygasł i wędrowcy zapadli wreszcie w płytki, niespokojny sen. Noc przemieniła się w szary świt. Czwórka podróżnych w milczeniu osiodłała i dosiadła koni, tych sa- 12 mych, na których wyruszyli na północ z obozu wojsk oblegających Grzmiący Zamek. Po kilku godzinach jazdy przekroczyli pasmo niskich wzgórz i ujrzeli morze, rozciągające się ołowianą taflą aż po północny horyzont. Od wielu już dni przemierzali ponure skaliste pustkowia porośnięte tylko wrzosem i kolcoli-stem, ale tutaj brzeg pokrywała gęsta soczysta zielona trawa. U stóp wzgórz rósł brzozowy las, sięgający do samej krawędzi wody.

Walter zatrzymał konia na szczycie wzniesienia. - Dziwne miejsce - powiedział, rozglądając się wokół. - Niepokoi mnie. Od tygodni nie widzieliśmy drzew i takiej trawy, a w powietrzu nie czułem zapachu soli ani wczoraj, ani dziś rano. - To przejście do Krainy Elfów - powiedział Ma-doc. - Idziesz z nami czy nie? - Jeśli to jest droga, którą możemy przynieść Breslandii pokój i dostatek, to nic nie zdoła mnie powstrzymać - odparł rycerz i ruszył naprzód. Randal ścisnął boki konia piętami i popędził, by dogonić kuzyna. Lys i Madoc ruszyli za nimi i po chwili cała czwórka wjechała między brzozy, oddzielające łąkę od morza. Przez kilka minut kluczyli między smukłymi białymi pniami, gdy nagle Randal zdał sobie sprawę, że brzozowa gęstwina ciągnie się dalej, niż powinna. - Słyszę ocean - powiedział. - Kiedy do niego dotrzemy? - Już niedaleko - rzucił Madoc. I rzeczywiście, po kilku chwilach las skończył się nagle tuż nad wodą. - Odtąd musicie jechać sami - powiedział Madoc. -Ja nie mogę iść dalej. Randal, Walter i Lys ostrożnie ruszyli naprzód, spoglądając na siebie niepewnie. Woda wkrótce sięgnęła końskich brzuchów, a potem jeszcze wyżej. Randal usłyszał zdumiony okrzyk Lys: - Ta woda... jest ciepła! Zatrzymali się, by przyjrzeć się morzu. Tak jak spodziewał się Randal, było ono słone, ale choć widziane z brzegu miało barwę roztopionego ołowiu, tutaj skrząca się refleksami kryształowo przejrzysta woda falowała nad białym jak śnieg piaskiem. Ryby, które od czasu do czasu przemykały między końskimi goleniami, miały jasne czerwone, niebieskie i żółte łuski. - Widziałem morza południa - powiedział Walter do Randala - żeglowałem na wodach wokół Zachodnich Wysp, ale nigdy nie widziałem takiego oceanu jak ten. Dokąd nas zawiodłeś? Randal, który widział ocean w Tarnsbergu i Widse-gardzie, zdołał tylko potrząsnąć głową i spojrzeć pytająco na Madoca, wciąż czekającego na brzegu. .- Tego morza nie zasilają źródła bijące w naszym świecie - powiedział mistrz magii, odgadując jego myśli. - Ruszajcie w drogę bez lęku. Dotarliście do granicy między naszą rzeczywistością a legendarnym światem. Madoc pomachał ręką na pożegnanie, po czym zawrócił konia i znikł między drzewami. - Ruszajmy - powiedział Randal. Konie mozolnie brnęły przez wodę, która nie stawała się ani płytsza, ani głębsza. Niebawem brzozy

zniknęły im z pola widzenia, ale drugiego brzegu wciąż nie było widać. Ciężkie powietrze zamarło w całkowitym bezruchu, jakby dociśnięte do morza ciężarem niskich szarych chmur, skutecznie skrywających położenie słońca - jeśli źródłem sączącego się przez nie światła w ogóle było słońce. Nagle na horyzoncie pojawiła się ciemna linia, która zaczęła z wolna grubieć, by po pewnym czasie stać się pasem lądu, wiszącego nad jeźdźcami szarym omszałym masywem. Randal popędził konia; wkrótce trójka podróżnych wspinała się na wysoki klifowy brzeg, po drodze wydostając się z cienia. Ostatnia chmura ulotniła się dokładnie w chwili, w której dotarli do szczytu. Stali teraz na szmaragdowo zielonej łące pod niebem z czystego, głębokiego błękitu. Randal obejrzał się i z trudem stłumił okrzyk zdumienia. Morze zniknęło, a łąka, na której stali, ciągnęła się nieprzerwaną plamą zieleni aż po południowy horyzont. „Czy to naprawdę było przejście? - zastanawiał się czarodziej. - Jeśli tak, to rzeczywiście magia elfów działa zupełnie inaczej niż ludzka". W myśli Randala brutalnie wdarł się głos jego kuzyna. - Co teraz, Randy? Którędy idziemy? Randal odwrócił głowę i ujrzał Waltera wskazującego ręką miejsce, skąd rozchodziły się trzy drogi. Po prawej stronie wąska ścieżynka pięła się ostro pod górę, klucząc między wielkimi głazami i ostrymi skałami. Gdzieniegdzie szlak znikał w gęstwie ciernistych zarośli i rosochatych krzewów. - Jeśli pojedziemy tędy - ciągnął Walter - będziemy musieli ustawić się w rzędzie, a podróż będzie uciążliwa i przez to bardzo powolna. Jednak gdybym miał podjąć decyzję, wybrałbym właśnie ten szlak. Nawet w pojedynkę można obronić się tam przed ciżbą napastników. Po lewej stronie dwie strzeliste skałki wyznaczały początek szerokiej i płaskiej drogi, ciągnącej się prosto aż po horyzont. Lys spojrzała w tamtą stronę i zadrżała. - Te kamienie przypominają zęby - powiedziała. -Napełniają mnie lękiem. Po tej drodze podróżowalibyśmy szybko, ale sądzę, że ktoś, kto chciałby nas dopaść, nie miałby z tym większych kłopotów. Dokładnie na wprost zaczynał się trzeci szlak, wyznaczony jedynie pasem trawy, wijącym się między wzgórzami. - Pojedziemy środkową drogą - powiedział Randal po chwili namysłu. - Szlak nie wydaje się ani zbyt trudny, ani zbyt łatwy, a ponadto wygląda znacznie przyjemniej niż pozostałe. Ostatecznie jesteśmy w świecie baśni. Podróżnicy ruszyli więc środkowym szlakiem. Czyste dotąd niebo zasnuło się pierzastymi obłoczkami, a ciepły powiew niosący ze sobą słodką przyjemną woń wprawiał wysoką trawę w delikatne falowanie. Niedługo przed zachodem słońca dotarli do szczytu niedużego wzgórza, gdzie rosło jedno jedyne drzewo. Przed nimi kręty ciemnozielony szlak ciągnął się dalej, przesłonięty gdzieniegdzie niskimi pagórkami.

Trójka przyjaciół zatrzymała się nieopodal drzewa. Z jego gałęzi zwieszały się złote kule owoców, a tuż obok pnia siedziała na skrzyżowanych nogach młoda dziewczyna w sukience z zielonego aksamitu, całkowicie pochłonięta nawlekaniem szklanych paciorków na nitkę. Ręce dziewczyny, długie i smukłe, poruszały się szybko i z pełną gracji zręcznością. Z alabastrowego czoła spływały za ramiona ciemne fale niezwykle długich włosów. Randal pomyślał, że można by ją wziąć za człowieka, gdyby jej twarz nie odznaczała się wprost nieziemską urodą, doskonałością marmurowej rzeźby, pięknem, jakie według słów Madoca nie poddawało się upływowi czasu. Dziewczyna odłożyła sznur paciorków na trawę i wstała, by powitać przybyszów. Z jej ust popłynęły melodyjne słowa, których Randal nie zrozumiał, a w rękach nie wiadomo skąd pojawiła się rzeźbiona drewniana waza z czterema złotymi owocami. Dziewczyna podsunęła wazę Randalowi. - Chyba chce nas poczęstować - powiedział młody czarodziej. - Skoro jesteśmy gośćmi w Krainie Elfów, sądzę, że nie powinniśmy odmawiać. Wychylił się z siodła i wziął jeden z owoców. To samo uczyniła Lys, a potem, po chwili wahania, także Walter. Dziewczyna ujęła ostatni owoc, podniosła go do ust i patrząc Randalowi w oczy odgryzła spory kęs. Walter spojrzał na kuzyna. - Co teraz? Randal długo ważył złotą kulę w dłoni. Owoc sprawiał wrażenie dojrzałego i soczystego. Jego zapach -słodki, uderzający do głowy aromat, kojarzący się 17 JL * A 1 z miodem wymieszanym z ziołami - sprawił, że młodemu czarodziejowi ślina napłynęła do ust. Od tygodni żywił się wyłącznie skąpymi racjami podróżnymi, składającymi się głównie z sucharów i suszonego mięsa. - Madoc powiedział, że owoce elfów nie otrują nas ani nie zniewolą - powiedział wreszcie. - Jestem gotów spróbować, cokolwiek miałoby się potem zdarzyć. Odważnie wgryzł się w owoc, aż strużka lepkiego soku pociekła mu po podbródku. Żółty miąższ był miękki i słodki. Randal podniósł wzrok. Wzgórza, które dotąd wydawały się puste, porośnięte wysoką trawą i polnymi kwiatami, teraz były upstrzone małymi chatkami. W oddali wznosił się strzelisty zamek, połyskujący w słońcu, jakby zbudowano go ze złota i kryształu. - Witajcie w Krainie Elfów - powiedziała dziewczyna z uśmiechem tyleż przyjaznym co triumfującym. - Długo czekaliśmy na wasze przybycie. Erlking oczekuje was.

Rozdział II Pałac Erlfcinga - Pójdźcie za mną - powiedziała dziewczyna w zielonej sukni. - Nie będziecie potrzebować koni. Wasze rumaki odpoczną, a w tych stronach przyjemniej chodzi się piechotą. Randal czuł na sobie wzrok Waltera i Lys. Był nieco zażenowany: jego starszy kuzyn, który w latach ich dzieciństwa zawsze przewodził wszystkim zabawom, teraz czekał na jego wskazówki. Czarodziej westchnął w duchu. „Do tej pory powinienem się już nauczyć, że jeśli Walter postanowił zaufać memu osądowi, to zaufa mu całkowicie. Decyduj, Randal" - pomyślał i odrzuciwszy pestkę owocu w trawę, zeskoczył z konia. Za sobą usłyszał brzękanie metalu i skrzypienie skóry - Walter i Lys również stanęli na ziemi. - Chodźcie za mną. Dziewczyna wykonała zapraszający gest i zaczęła schodzić po stoku w stronę zamku z kryształu i złota. Randal i jego przyjaciele podążyli za nią, prowadząc konie za uzdy. Młody czarodziej przyglądał się cieka- 19 i * A wie roślinom, rosnącym po obu stronach ścieżki: przedziwnym kwiatom o delikatnych płatkach, jarzących się białą i złotą poświatą. Z ich ciemnożółtych środków unosiła się słodka woń, niezdrowa jak słodycz mięsa, które zbyt długo przetrzymywano. Randal zmarszczył brwi. „Mistrz Madoc nie wspominał o tym" - pomyślał i obejrzał się na Waltera i Lys, ale rycerz i pieśniarka najwyraźniej nie dostrzegali w kwiatach niczego podejrzanego. Randal wzruszył ramionami, postanawiając nie roztrząsać zanadto swoich spostrzeżeń. Nareszcie wędrowcy dotarli do zamku. Strzeliste złote wieże z bliska wydawały się matowe, jakby pokrywała je cienka warstewka sadzy. Szklane okna, z oddali tak pięknie połyskujące czerwonymi refleksami, okazały się zakurzone i pokryte pajęczynami pęknięć. „Coś jest nie tak - pomyślał Randal, przekraczając wysoką na kilka pięter bramę zamku - to mi nie wygląda na krainę wiecznego piękna, o jakiej mówił nam Madoc". Przewodniczka zawiodła ich do apartamentu w jednej z zamkowych wież. - Odświeżcie się - powiedziała. - Czujcie się jak u siebie w domu. Możecie chodzić, dokąd chcecie, ale kiedy zagra róg na rozpoczęcie wieczerzy, stawcie się w głównej sali. Erlking będzie wielce zawiedziony, jeśli nie dotrzymacie mu dziś towarzystwa. Po tych słowach dziewczyna dygnęła wdzięcznie przed gośćmi i oddaliła się. Przyjaciele spojrzeli po sobie i bez słowa rozeszli się do przydzielonych komnat. Randal zamknął się w swoim pokoju, by ku swej wielkiej radości ujrzeć w nim kryształowy basen po

brzegi napełniony wodą. Nie zwlekając zrzucił ubranie i urządził sobie rozkoszną kąpiel. Gdy już zmył z siebie wielodniowy brud, wyszedł z wody i jął ciekawie rozglądać się za czymś, czym mógłby się wytrzeć. Choć w kominku buzował jasny ogień, wilgotną skórę czarodzieja owionęło chłodne powietrze. Dygocąc z lekka, podszedł do paleniska i zdębiał, odkrywszy, że płomienie nie dają ciepła. Zaczął się zastanawiać, czy nie są jedynie iluzją. „Jeśli to jest magia elfów, to mistrz Madoc wyrażał się o niej nazbyt pochlebnie. Coś takiego wyczarowałby bez trudu pierwszy lepszy śmiertelny czarodziej i to z większą dbałością o szczegóły". Z tą myślą podszedł do stołu, ujął stojący tam srebrny puchar i uniósł go do oczu. Tak jak się spodziewał, w zakamarkach odlanego w metalu wzoru ciemniały matowe smużki. Czarodziej odstawił naczynie i podszedł do łóżka, na którym leżały przygotowane nowe szaty. Włożył czystą koszulę, pończochy i buty z miękkiej skóry, po czym sięgnął po swoją togę wędrownego czarodzieja. Mocna wełniana toga była nowa, kiedy Randal wyruszał z miasta Peda na dalekim południu, ale od tamtej pory zdążyła wystrzępić się i wyświecić gdzieniegdzie w wielomiesięcznych wędrówkach. Teraz jednak osłupiały Randal trzymał w dłoni nową szatę uszytą z czarnego aksamitu i podszytą jedwabiem. Po dokładniejszych oględzinach odkrył, że togę wykonano z jednego kawałka materiału, bez ani jednego szwu. „Wydaje się, że w Krainie Elfów mimo wszystko pozostało trochę cudowności" - pomyślał. Po krótkim wahaniu włożył togę, poprawił ją na ramionach i wyszedł z komnaty. Na zamkowym dziedzińcu spotkał swoich przyjaciół. Walter miał na sobie lśniącą kolczugę, na którą włożył jedwabny kaftan. Lys odziana była w koszulę i pończochy o barwie głębokiej zieleni, ozdobione pięknymi złotymi haftami. Wędrowcy stali przez dłuższą chwilę przyglądając się sobie nawzajem w pełnym napięcia milczeniu. Pierwsza odezwała się Lys. - I co teraz? - spytała. - Uważam, że powinniśmy odnaleźć księżniczkę i jak najszybciej ruszyć z powrotem do naszego świata - odrzekł Randal. - Dzieją się tu rzeczy, których nie rozumiem. Jeszcze nie skończył mówić, gdy rozległ się dźwięk myśliwskiego rogu, a na zamkowy dziedziniec wpadło kilkunastu elfów na wspaniałych czarnych rumakach. Przywódca grupy osadził konia w miejscu i pozdrowił Waltera. - Hej, mości rycerzu! - zawołał. - Wybieramy się na polowanie. Przyłączysz się do nas? Walter posłał kuzynowi pytające spojrzenie. - Czemu nie - powiedział Randal, wzruszając ramionami. - Szukać można na różne sposoby. Może przy okazji dowiesz się czegoś o księżniczce. Jeden z elfów wyprowadził na dziedziniec osiodłanego rumaka. Walter zręcznie wskoczył na siodło, pomachał ręką na pożegnanie i pomknął w ślad za jeźdźcami. Lys i Randal poszli wzdłuż krużganka, ciekawie rozglądając się wokół i nie bardzo wiedząc, co robić dalej. Nagle z otwartych drzwi po drugiej stronie dziedzińca dobiegła ich pieśń, śpiewana czystym ko-

# \ I biecym głosem przy subtelnym akompaniamencie harfy. - Muzyka! - zawołała Lys ze śmiechem i niewiele myśląc pobiegła, by poszukać jej źródła. Młody czarodziej został sam. „Rozkosze Krainy Elfów odebrały mi przyjaciół - pomyślał z goryczą - czy tylko ja dostrzegam rysy na szkle i brudny nalot na srebrach? Doskonałość widziana przez innych nie może być iluzją, wyczułbym jej obecność, ale to, co ja widzę, też nią nie jest. A może patrzę na inną rzeczywistość? Może komuś na tym zależało...? Ale dlaczego właśnie ja?". Randal nie potrafił odpowiedzieć sobie na to pytanie. „Muszę znaleźć sobie jakiś spokojny zakątek i przemyśleć to wszystko" - pomyślał z westchnieniem. Nie zatrzymywany przez nikogo, czarodziej wyszedł przez główną bramę zamku, między dwiema niebotycznymi kolumnami z kryształu ozdobionego srebrnymi inkrustacjami. Na zewnątrz skierował się do miejsca, gdzie z zupełnie płaskiego gruntu wyrastał nieduży okrągły pagórek. „Podobna górka była niedaleko zamku Doun - przypomniał sobie nagle -wspinałem się tam zawsze, gdy chciałem zostać naprawdę sam". Sposób skuteczny w latach dziecinnych teraz mógł okazać się jeszcze skuteczniejszy. Randal wspiął się na pagórek i z westchnieniem opadł na sprężystą darń. Leżąc na plecach, spoglądał w tył na zamek Erlkinga. Z tej odległości ślady rozkładu i zniszczenia były niewidoczne. Poranne słońce zasypywało kryształowe wieże miriadami srebrzystych refleksów. Młodego czarodzieja ogarnął smutek. „A więc to jest legendarny świat, o którym Madoc opowiadał z takim 23 JL uniesieniem. Spodziewałem się czegoś zupełnie innego" - pomyślał i usiadł, by rozejrzeć się po okolicy. Daleko przed sobą ujrzał zbliżającą się grupę jeźdźców na czarnych rumakach. Olbrzymie zielone flagi łopotały na wietrze. Randal poczuł zimny dreszcz, przebiegający mu wzdłuż grzbietu. „Widziałem to już wcześniej - pomyślał z lękiem - kiedy Madoc po raz pierwszy zjawił się w Doun i przepowiadał nam przyszłe losy, zajrzałem do jego misy i zobaczyłem jeźdźców. Potem widziałem ich we śnie i wtedy omal mnie nie schwytali". Jeźdźcy pędzili z wiatrem w zawody. Końskie kopyta wstrząsały ziemią w opętańczym rytmie, wyrzucając w powietrze deszcz wirujących grudek darni. Randal pomyślał o ucieczce - ale dokąd tu uciekać? Rycerze zbliżali się bardzo szybko. Widział ich blade twarze pod czarnymi czapkami, ozdobionymi pękami bażancich i orlich piór albo kwitnącym wrzosem. Za plecami jeźdźców powiewały czarne peleryny. „Jeżeli pobiegnę, to czy natknę się na niewidzialny mur, tak jak w moim śnie? - zastanawiał się Randal. Po chwili potrząsnął głową. - To był przecież dobry sen, mimo lęku, jaki we mnie wzbudził. Gdyby nie on, być może nie zostałbym czarodziejem. Nie mogę teraz wyprzeć się jego siły, rzucając się do ucieczki" . Randal stanął wyprostowany i z podniesioną głową czekał na jeźdźców. Byli już blisko, znacznie bliżej niż

w owym zapamiętanym z lat chłopięcych śnie. Wyraźnie widział zęby rumaków i boki błyszczące od potu, upstrzone plamkami białej piany. Oddział gnał po stoku wzgórza, szarżując prosto na czarodzieja. Jeździec prowadzący grupę wychylił się z siodła i wyciągnął rę- * * kę. Nie przerywając obłąkańczego galopu, złapał Ran-dala wpół i jednym ruchem mocarnego ramienia posadził na końskim grzbiecie za sobą. Czarodziej opasał go rękami i przywarł do jego pleców. „Jeśli spadnę, stratują mnie" - pomyślał z lękiem. Nikt nie odezwał się ani słowem. Powietrze huczało od tętentu kopyt, bezlitośnie tratujących nieskazitelną trawę, i groźnego łopotu postrzępionych chorągwi. Niebo nagle pociemniało od napływających ńie wiadomo skąd skłębionych burzowych chmur. Randal nie zauważył, kiedy jeźdźcy zostawili za sobą tereny porośnięte trawą i wjechali między skały na twardy, pokryty kamieniami grunt. Niebawem wspięli się na szczyt nagiego ciemnego wzgórza, ukoronowanego kręgiem kamiennych słupów. W centrum kręgu na masywnym tronie wykutym w czarnej skale siedział elf odziany w czarne jak noc szaty. Głowę opasywał mu wąski srebrny diadem, przytrzymujący powiewające na wietrze długie ciemne włosy. W białej szczupłej twarzy o surowych rysach tkwiły oczy czarne i bezdenne jak głębokie studnie, spoglądające chmurnie spod równie czarnych prostych brwi. Podobnie jak napotkana pod drzewem dziewczyna i jeźdźcy, którzy porwali Randala, elf na tronie miał idealnie symetryczną i wprost nieludzko piękną twarz, a całą jego postać otaczała nieuchwytna aura dostojeństwa i siły. Randal wiedział, że nie może to być nikt inny, tylko król elfów - Erlking we własnej osobie. Jeźdźcy zsiedli z koni. Randal uczynił to samo. Gdy dotknął stopą ziemi, niebo rozdarł zygzak błyskawicy, a przez okolicę przetoczył się potężny grzmot, który SI na chwilę zagłuszył wycie wichru. Czarodziej zbliżył się do tronu i stanął przed obliczem króla. Rycerze czekali, ustawiwszy się za nim w półkolu. Randal przykląkł na jedno kolano. - Chciałeś się ze mną widzieć, wasza wysokość? - Owszem - głos Erlkinga był głęboki i dźwięczny, a spojrzenie tak pochmurne i płomienne zarazem, jak rozdarte błyskawicami niebo nad jego głową. Król przez dłuższą chwilę przyglądał się czarodziejowi w milczeniu, a ten patrzył prosto w straszne i piękne oczy, ze wszystkich sił starając się nie okazywać lęku. Wreszcie władca świata elfów przemówił znowu. - Wiesz, kim jestem. - Tak, wasza wysokość. - Nie wiesz jednak niczego o mojej naturze.

Erlking wstał i obszedł wkoło wciąż klęczącego Randala. Wiatr targał jego czarną szatą, zmuszając ją do dzikich pląsów. - W świecie, którym włada śmierć, jesteś czarodziejem - ciągnął król. - Z pewnością sporo wiesz o prawach rządzących magią. Nie możesz mówić nieprawdy i oczekiwać, że magia będzie służyła ci wiernie. Tutaj magia jest daleko bardziej czysta i prostolinijna. Śmiertelny czarodziej może czasem złamać słowo obietnicy, by zachować jej ducha. Mnie tego nie wolno. Jeśli powiem, że coś uczynię, albo że nie uczynię, muszę to zrobić lub poniechać zgodnie ze słowami, jakie zostały wypowiedziane. Król zatrzymał się, ponownie zasiadł na kamiennym tronie i znów przykuł Randala do miejsca swym mrocznym przenikliwym spojrzeniem. - Powiedz mi, młody Randalu, czy teraz, skoro znasz już cenę, zamieniłbyś twoją śmiertelną magię na cudowną moc legendarnego świata? Randal pomyślał o niezliczonych wypadkach, kiedy musiał posługiwać się półprawdami, wprowadzając w błąd innych, by móc osiągnąć swój cel. - Nie, wasza wysokość - odrzekł szczerze, patrząc w oczy Erlkinga. - Ale twoi jeźdźcy zapewne nie przywiedli mnie tu tylko po to, byśmy mogli pogawędzić o magii. Czego oczekujesz ode mnie, królu? Czy jest coś, co mógłby dla ciebie zrobić śmiertelny czarodziej? W oddali błysnął piorun. - Ocal moje królestwo - powiedział król elfów poprzez narastający grzmot. Randal pomyślał o upadku i rozkładzie, jakie tylko on zdawał się dostrzegać. - Jak mam tego dokonać? - spytał, ale nie doczekał się odpowiedzi. Nagły błysk światła zmusił czarodzieja do zamknięcia oczu. Gdy je otworzył, spostrzegł, że naga skała pod jego nogami przemieniła się w gęstą trawę, a wichura w delikatny ciepły powiew. Na szyi czuł gorący dotyk słońca; skłębione burzowe chmury zniknęły bez śladu. Zniknął też król elfów i jego rycerze. Randal klęczał przed cienistym zakątkiem, utworzonym przez różane krzewy. Kolczastą gęstwę pokrywały ogromne czerwone i białe kwiaty. Wiatr roznosił wokół słodki zapach róż, jednak i tym razem skażony ledwie wyczuwalnym odorem zgnilizny. Wśród krzewów na ławce z białego marmuru siedziała dziewczyna w sukience z zielonego jedwabiu. 28 Wydawała się niewiele starsza od Randala, a z pewnością nie starsza od Waltera, ale jej włosy spływające po plecach aż do talii miały barwę starego srebra. Kolana nieznajomej przykrywała płachta błękitnego jedwabiu. W zręcznych palcach połyskiwała igła, przeciągająca przez materiał cienką srebrną nić to z

jednej, to z drugiej strony. Dziewczyna wyszywała wizerunek skaczącego jelenia pod królewską koroną. „Nigdy przedtem nie widziałem tego godła - pomyślał Randal - ale pamiętam, jak dawno temu w zamku Doun Sir Iohan opowiadał nam, że taki właśnie sztandar powiewał nad Polem Królów w dniu koronacji Wielkiego Króla. To herb królewskiego rodu Breslandii, a ta dziewczyna to zapewne córka Wielkiego Króla". Czarodziej uniósł głowę. - O pani - powiedział, siląc się na dystyngowany ton - wydaje mi się, że wiem, kim jesteś, ale twoje imię wciąż pozostaje dla mnie tajemnicą. Dziewczyna spojrzała nań bez uśmiechu. Jej oczy, zielone jak suknia, obserwowały go z niewzruszonym spokojem, niemal tak samo niepokojącym jak mroczne spojrzenie króla elfów. - Nazywam się Diamante - powiedziała po dłuższej chwili. - Jestem przybraną córką władcy Krainy Elfów i rodzoną córką Wielkiego Króla Breslandii. Ty zaś jesteś...? - Randal... Randal z Doun - wymamrotał Randal, czując, że rumieni się ze wstydu. Nie pierwszy raz zapominał o przedstawieniu się damie. Czarodziej przełknął ślinę, zaczerpnął powietrza i ruszył do boju. -Jestem wędrownym czarodziejem, przyjacielem mi- strza Madoca zwanego Obieżyświatem, który przywiózł cię tutaj. Twoje prawdziwe królestwo potrzebuje cię, pani. Przybyłem, by zabrać cię do domu. Dziewczyna pochyliła głowę i wróciła do przerwanej pracy. Smukła dłoń zaczęła wykonywać miarowe ruchy, przeplatając srebrną nić przez błękitny jedwab. - Wiele lat temu - powiedziała Diamante, nie unosząc wzroku - mój przybrany ojciec dał słowo, że zatrzyma mnie u siebie. Bez względu na to, jak bardzo pragnie odesłać mnie do Breslandii lub jak bardzo ja pragnę tam wrócić, prawa Krainy Elfów zmuszają go do trzymania się litery złożonej przysięgi. Randal zamyślił się. - Czemu Erlking miałby chcieć odsyłać cię do Breslandii? - spytał po chwili. - Musi wiedzieć, że grozi ci wielkie niebezpieczeństwo. Jeśli naprawdę kocha cię jak własną córkę, z pewnością wolałby cię nie narażać... - Zapewne masz rację - odparła Diamante. - Mój przybrany ojciec troszczy się o mnie, ale bardziej obchodzi go jego królestwo. Ze wszystkich krajów w świecie śmiertelników Breslandia jest najbliższa Krainie Elfów. Tam granice między sferami bytu są najcieńsze i chaos w moim prawdziwym królestwie wywołuje rozkład w moim przybranym domu. Jestem pewna, że to zauważyłeś. - Owszem - ostrożnie przyznał Randal. - Zastanawia mnie jednak, czemu moi przyjaciele nie dostrzegają zniszczenia i zgnilizny. - Jesteś czarodziejem i nauczono cię posługiwać się oczami duszy. Dostrzegasz właściwą istotę rzeczy, a nie tylko zewnętrzną powierzchnię zjawisk.

< m » Księżniczka jeszcze raz przewlekła nić przez jedwab. - Nie myśl źle o swoich przyjaciołach - ciągnęła. -W tej materii ogromna większość elfów jest równie - Erlking poprosił czarodzieja śmiertelnika o ocalenie Krainy Elfów - wymamrotał Randal. - Dlaczego właśnie ja? Nie jestem nawet mistrzem. Jestem zaledwie wędrownym czarodziejem. - Tylko ty odpowiedziałeś na wezwanie - powiedziała Diamante i po raz pierwszy na jej twarzy pojawił się cień uśmiechu. - Powiedz mi szczerze, Randa-lu z Doun, czy śniłeś już kiedyś o Krainie Elfów? - Wówczas nie wiedziałem, o czym śnię - powiedział markotnie Randal, przypominając sobie koszmar sprzed lat - ale owszem, widziałem ją we śnie. - Twoje sny były moim dziełem - oznajmiła księżniczka. - Wiadomości wysyłane na ślepo, niczym łódki z kory puszczane z prądem rzeki. Szukałam kogoś, kto byłby gotów zabrać mnie stąd, ale Erlking... kto wie, czego on szuka? W tym świecie jego moc jest olbrzymia, ale ginie poza Krainą Elfów. Randal nie zdążył nic powiedzieć, bo w tejże chwili w oddali rozległ się przeciągły zew rogu. Diamante zawiązała supełek i oderwała nić. - Gotowe - powiedziała, po czym starannie złożyła sztandar w kostkę i wstała z ławki. - Pomówimy jeszcze, ale później. Róg wzywa na wieczerzę. Cały dwór musi przyjść na ucztę i ty także, w przeciwnym razie król będzie bardzo rozczarowany. Chodź ze mną. ślepa jak oni. Księżniczka odwróciła się i ruszyła w stronę kolczastej ściany zarośli, unosząc ze sobą złożony sztandar. Randal wstał i poszedł za nią. Diamante bez wahania wkroczyła między róże i w tejże chwili gęstwina rozstąpiła się, odsłaniając główną salę zamku z kryształu i złota. Randal nie widział podobnego przepychu od czasu, gdy opuścił dwór księcia Vespiana z Pedy: smukłe woskowe świece w nabijanych klejnotami kinkietach, ściany obwieszone wysokimi zwierciadłami, olśniewającymi rojem świetlnych refleksów, i ani piędzi miejsca wolnego od złotych lub srebrnych ozdób. Erlking w czarnej szacie siedział przy głównym stole na środkowym miejscu. Diamante zasiadła po jego lewej stronie i gestem zachęciła Randala, by zajął miejsce obok niej. Po prawej stronie króla siedział Walter, a obok rycerza Lys. - Są już wszyscy nasi goście - oznajmił Erlking. -Zaczynajmy. Po tych słowach popłynęła muzyka wykonywana przez niewidocznych artystów. Dźwięki instrumentów - Randal nie potrafił rozpoznać jakich - układały się w łagodne melodie o zmiennym rytmie i przedziwnie zaskakującej harmonii. Muzyka miała w sobie tajemnicze i obce piękno. Wiedziony skojarzeniem Randal powrócił myślą do chwili, gdy jako dwunastoletni chłopiec z zapartym tchem obserwował pokaz światła i dźwięku, urządzony przez Madoca podczas wieczerzy w zamku Doun. „Czy wówczas Madoc grał muzykę,

której nauczył się w Krainie Elfów? Czy dlatego wszystko, co grał, brzmiało tak smutno?" - zastanawiał się czarodziej. Niewidzialne instrumenty na- pełniały salę cichą, ale coraz bardziej złożoną kaskadą dźwięków. Tymczasem do sali, jakby niesione przez niewidzialnych posługaczy, wpłynęły rzędem półmiski wypełnione przeróżnymi potrawami. Randal nie wyczuł echa magicznej mocy, jakie zdradziłoby działanie czaru lewitacji, ale postanowił nie dziwić się niczemu. Przed biesiadnikami leżała już złota i srebrna zastawa. Teraz niewidzialne ręce zaczęły napełniać talerze soczystymi mięsiwami i białym jak śnieg chlebem. Randal ujął nóż oprawny w kość słoniową i odciął ze swojej porcji niewielki kawałek mięsa. Gdy podniósł go do ust, zawahał się. „Kosztowałeś już owoców Krainy Elfów. Czego lękasz się teraz?" - pomyślał i wgryzł się w smakowicie wyglądającą pieczeń. Tylko dzięki pobieranym w dzieciństwie lekcjom dobrych manier i właściwej czarodziejom umiejętności samokontroli zdołał powstrzymać jęk odrazy. Mięso było nadpsute i to do tego stopnia, że obfitość aromatycznych przypraw nie wystarczała, by to zamaskować. Okazało się też mocno przypalone. Randal ukradkiem zerknął na Waltera i Lys, ale ci najwyraźniej nie zauważali odrażającego smaku. Podobnie Diamante, choć kamienna obojętność jej zielonych oczu mogła skrywać każde uczucie. A jeśli chodzi o króla... „Któż może wiedzieć, co myśli Erlking" - pomyślał Randal i z westchnieniem zabrał się do jedzenia. Całkowicie pochłonięty zmuszaniem się do odgryzania i przeżuwania kęsów zgniłego mięsa, dopiero po chwili spostrzegł, że złote i srebrne talerze są pogięte i odrapane, a stojące obok nich kryształowe puchary mają wyszczerbione krawędzie. Muzyka ucichła, a biesiadnicy napełnili salę burzą oklasków. Erlking pochylił się nad stołem i spojrzał na - Zaśpiewaj dla nas, moje dziecko. Bardzo proszę. My elfy uwielbiamy ludzką muzykę i ze wszystkich śmiertelników bardowie są najdrożsi naszym Lys wstała i skłoniła się nisko przed królem. - Z przyjemnością, wasza wysokość. Nie mam jednak ze sobą lutni. Czy mogę ją przynieść, panie? - Nie ma potrzeby - powiedział Erlking z uśmiechem. - Weź tę. Klasnął w dłonie i na ten znak pojawiła się lutnia, która w powietrzu podpłynęła do Lys. Pieśniarka zdziwiła się, ale bez słowa wsunęła głowę pod pasek instrumentu i wyszła zza stołu, by stanąć przed królem i jego przybraną córką. Tam zadumała się na chwilę, bezwiednie trącając struny palcami prawej dłoni. Potem zaczęła śpiewać. Znów dziwne wieści wędrowcy przynieśli, Znów osobliwe słyszałam nowiny, Kochanek twój umarł - wciąż straszą mnie jedni, Żyje - mówią - lecz z inną dziewczyną. Randal odsunął talerz i zasłuchał się w piosence, tak jak wiele razy odkąd wędrował razem z Lys. Nagle

bez żadnego ostrzeżenia śpiew umilkł, a najbliższe otoczenie czarodzieja zamarło w całkowitym i niewytłumaczalnym bezruchu. Randal znalazł się w przerażającym kręgu ciszy. Lys sercom Dotąd tylko raz zaznał podobnego uczucia - pewnej sztormowej nocy nad morzem w Widsegardzie, kiedy rozmawiał z duchem swojego niegdysiejszego nauczyciela, mistrza Laerga. Tamtej nocy sam był bliski śmierci i wystąpienie poza ramy czasu było niebezpiecznie łatwe. Dziś jednak ucztował na dworze króla elfów. Randal zrozumiał, że otaczająca go bezczaso-wość jest prawdziwą naturą legendarnego świata. - Nagle spostrzegł, że nie jest sam w owym kręgu ciszy. Erlking opuścił swoje honorowe miejsce i stanął tuż za czarodziejem. Randal odwrócił głowę, by spotkać mroczne spojrzenie króla elfów. - Czym mogę ci służyć, panie? - spytał. - Rozmową - odparł król - niczym więcej. Czy smakuje ci wieczerza? Randal nie odpowiedział. „Czarodziej nie kłamie -myślał - ale mądry człowiek nie drażni monarchy w jego własnym dworze". - No dalejże, śmiało! - nalegał Erlking. - Co sądzisz o przysmakach Krainy Elfów? Młody czarodziej zaczerpnął powietrza i powoli wypuścił je z płuc. „Skoro tak uparcie domaga się prawdy, dam mu ją bez dosładzania". - Jadałem lepiej, kiedy jako parobek pracowałem za resztki ze stołu - wypalił i skulił się, oczekując wybuchu wściekłości. Nic takiego nie nastąpiło. Erlking skinął głową i rzekł: - Ach tak. A mój zamek? - Widziałem potłuczone okna i zmatowiałe srebra. - Ach tak - powtórzył król w zamyśleniu. - Jeszcze jedno, czarodzieju. Co sądzisz o moim królestwie? Dotąd tylko raz zaznał podobnego uczucia - pewnej sztormowej nocy nad morzem w Widsegardzie, kiedy rozmawiał z duchem swojego niegdysiejszego nauczyciela, mistrza Laerga. Tamtej nocy sam był bliski śmierci i wystąpienie poza ramy czasu było niebezpiecznie łatwe. Dziś jednak ucztował na dworze króla elfów. Randal zrozumiał, że otaczająca go bezczaso-wość jest prawdziwą naturą legendarnego świata. ■ Nagle spostrzegł, że nie jest sam w owym kręgu ciszy. Erlking opuścił swoje honorowe miejsce i stanął tuż za czarodziejem. Randal odwrócił głowę, by spotkać mroczne spojrzenie króla elfów. - Czym mogę ci służyć, panie? - spytał. - Rozmową - odparł król - niczym więcej. Czy smakuje ci wieczerza?

Randal nie odpowiedział. „Czarodziej nie kłamie -myślał - ale mądry człowiek nie drażni monarchy w jego własnym dworze". - No dalejże, śmiało! - nalegał Erlking. - Co sądzisz o przysmakach Krainy Elfów? Młody czarodziej zaczerpnął powietrza i powoli wypuścił je z płuc. „Skoro tak uparcie domaga się prawdy, dam mu ją bez dosładzania". - Jadałem lepiej, kiedy jako parobek pracowałem za resztki ze stołu - wypalił i skulił się, oczekując wybuchu wściekłości. Nic takiego nie nastąpiło. Erlking skinął głową i rzekł: - Ach tak. A mój zamek? - Widziałem potłuczone okna i zmatowiałe srebra. - Ach tak - powtórzył król w zamyśleniu. - Jeszcze jedno, czarodzieju. Co sądzisz o moim królestwie? - Twój świat podupada, panie - powiedział Randal. - Twój ogień nie daje już ciepła, a kwiaty więdną, jeszcze zanim zakwitną. - Niewielu śmiertelników dostrzega prawdziwą naturę tego miejsca - rzekł ze smutkiem. - Nawet oczy mego ludu pozostają ślepe na rozkład i zniszczenie, jakim ulega Kraina Elfów. Tylko ja to widzę i być może moja przybrana śmiertelna córka. Ona... już nieraz próbowała uciekać do własnego świata, ale prawa rządzące naszą sferą bytu nie pozwoliły jej na to. Teraz ty widzisz to samo co ja i wiem, że przybyłeś, by nam pomóc. Randal otworzył usta, by zaprotestować, ale nim zdążył wykrztusić choć słowo, krąg ciszy nagle pękł. Erlking znów siedział na swoim tronie, a Lys kończyła śpiewać piosenkę. Na myśl, że to nie bajka, Rzewnie zaszlochalam. Skradziono mi kochanka, Kiedy smacznie spalam. Biesiadnicy zaczęli klaskać i wznosić radosne okrzyki, a najgłośniej wiwatował sam król. - Oto przedstawienie godne królewskiego dworu! - zawołał. - Żądaj nagrody, moje dziecko, a otrzymasz ją. Zapadła cisza. Oczy wszystkich gości spoczęły na pieśniarce. Lys ukradkiem zerknęła na Randala. Jej błękitne oczy zadawały bezgłośne pytanie. Czaro- Erlking znów skinął głową.

- Twój świat podupada, panie - powiedział Randal. - Twój ogień nie daje już ciepła, a kwiaty więdną, jeszcze zanim zakwitną. Erlking znów skinął głową. - Niewielu śmiertelników dostrzega prawdziwą naturę tego miejsca - rzekł ze smutkiem. - Nawet oczy mego ludu pozostają ślepe na rozkład i zniszczenie, jakim ulega Kraina Elfów. Tylko ja to widzę i być może moja przybrana śmiertelna córka. Ona... już nieraz próbowała uciekać do własnego świata, ale prawa rządzące naszą sferą bytu nie pozwoliły jej na to. Teraz ty widzisz to samo co ja i wiem, że przybyłeś, by nam pomóc. Randal otworzył usta, by zaprotestować, ale nim zdążył wykrztusić choć słowo, krąg ciszy nagle pękł. Erlking znów siedział na swoim tronie, a Lys kończyła śpiewać piosenkę. Na mysi, że to nie bajka, Rzewnie zaszlochalam. Skradziono mi kochanka, Kiedy smacznie spałam. Biesiadnicy zaczęli klaskać i wznosić radosne okrzyki, a najgłośniej wiwatował sam król. - Oto przedstawienie godne królewskiego dworu! - zawołał. - Żądaj nagrody, moje dziecko, a otrzymasz ją. Zapadła cisza. Oczy wszystkich gości spoczęły na pieśniarce. Lys ukradkiem zerknęła na Randala. Jej błękitne oczy zadawały bezgłośne pytanie. Czaro- dziej popatrzył na przyjaciółkę, a potem na Erlkinga. Król milczał. Randal jeszcze raz spojrzał na Lys i nieznacznie skinął głową. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego, po czym spojrzała prosto w czarne jak noc oczy władcy elfów. Kiedy przemówiła, jej głos dotarł donośnym echem do najdalszych zakątków sali. - Królu... daj nam swoją przybraną córkę, prawowitą dziedziczkę tronu Breslandii. Rozdział Poudre Świat zawirował i w jednej chwili zrobiło się ciemno. Biesiadna sala kryształowego zamku jakby zapadła się pod ziemię. Randal spostrzegł, że stoi na środku kamienistej pustyni, ciągnącej się aż po horyzont.

Była noc, ale w oddali strzelały ku niebu czerwonopomarań-czowe gejzery ognia, podświetlając opasłe brzuchy ciężkich czarnych chmur. Czarodziej obejrzał się i ujrzał Waltera, Lys i Diamante stojących w odległości kilku kroków za nim. Księżniczka najwyraźniej nie była zaskoczona; wyglądała wręcz na zadowoloną z takiego obrotu wypadków. W dłoniach wciąż ściskała złożony sztandar, który zabrała ze sobą z różanej altany. Na twarzach pozostałych malował się lęk i zdumienie. Lys przyciskała do piersi lutnię, a Walter dobył miecza i wodził wokół zdezorientowanym wzrokiem, gotując się do odparcia ewentualnego ataku. Rycerz spojrzał na kuzyna. - Coś ty znów narobił, Randy? - On nic nie zrobił - powiedziała Lys. - Erlking pozwolił mi wybrać nagrodę i wydało mi się to zbyt dobrą okazją, by ją przepuścić. Nie sądzę jednak, by był zadowolony. Diamante parsknęła cichym śmiechem. - Zapewniam was, że gdyby mój przybrany ojciec naprawdę się rozgniewał, nie moglibyśmy sobie tak swobodnie rozmawiać. - Dobrze to wiedzieć - powiedział "Walter - ale teraz nie bardzo nam to pomoże. Randal potrząsnął głową. - Jestem pewien, że to Erlking przeniósł nas tutaj z sobie tylko wiadomych powodów. Nie traćmy czasu na pogawędki. Im szybciej się stąd wydostaniemy, tym lepiej. - No dobrze - mruknął Walter, chowając miecz do pochwy. - W którą stronę pójdziemy? Randal spojrzał pytająco na Diamante. Księżniczka wyciągnęła rękę w stronę tryskających pod chmury płomienistych gejzerów. - Tam. Czwórka towarzyszy ruszyła w drogę. Nie była to łatwa wędrówka. Musieli ostrożnie stawiać kroki na niepewnym gruncie, pokrytym ostrymi czarnymi kamieniami, które turlały się i usuwały spod stóp, albo wspinać się na stosy głazów o groteskowych kształtach. Po nieskończenie długim marszu dotarli do miejsca, gdzie szczeliny w ziemi wypluwały w górę czerwonozłote fontanny płomieni. Wędrowcy zatrzymali się. Przed nimi, w płytkim wyżłobionym w skale korycie, pienił się wąski strumień, niczym potargany motek białej przędzy. Nagle ze szczeliny w ziemi wystrzelił kolejny słup lodowa- 39 * A

dobrą okazją, by ją przepuścić. Nie sądzę jednak, by był zadowolony. Diamante parsknęła cichym śmiechem. - Zapewniam was, że gdyby mój przybrany ojciec naprawdę się rozgniewał, nie moglibyśmy sobie tak swobodnie rozmawiać. - Dobrze to wiedzieć - powiedział Walter - ale teraz nie bardzo nam to pomoże. Randal potrząsnął głową. - Jestem pewien, że to Erlking przeniósł nas tutaj z sobie tylko wiadomych powodów. Nie traćmy czasu na pogawędki. Im szybciej się stąd wydostaniemy, tym lepiej. - No dobrze - mruknął Walter, chowając miecz do pochwy. - W którą stronę pójdziemy? Randal spojrzał pytająco na Diamante. Księżniczka wyciągnęła rękę w stronę tryskających pod chmury płomienistych gejzerów. - Tam. Czwórka towarzyszy ruszyła w drogę. Nie była to łatwa wędrówka. Musieli ostrożnie stawiać kroki na niepewnym gruncie, pokrytym ostrymi czarnymi kamieniami, które turlały się i usuwały spod stóp, albo wspinać się na stosy głazów o groteskowych kształtach. Po nieskończenie długim marszu dotarli do miejsca, gdzie szczeliny w ziemi wypluwały w górę czerwonozłote fontanny płomieni. Wędrowcy zatrzymali się. Przed nimi, w płytkim wyżłobionym w skale korycie, pienił się wąski strumień, niczym potargany motek białej przędzy. Nagle ze szczeliny w ziemi wystrzelił kolejny słup lodowa- 39 1 * A tego ognia, zalewając całą okolicę drżącym pomarańczowym blaskiem. Randal gwałtownie zaczerpnął powietrza. Po drugiej stronie strumienia poruszały się niespokojnie ciemne sylwetki - cztery czarne konie z siodłami, ale bez jeźdźców. Drogę do strumienia i wierzchowców zagradzał rycerz w czarnej zbroi, dosiadający piątego konia. Zamknięta przyłbica całkowicie skrywała mu twarz, a w jego prawej dłoni błyskała złowrogimi refleksami długa kopia. Kilka kroków przed nim tkwiła druga kopia, wbita ostrzem w ziemię. - Wracajcie, skąd przybyliście - powiedział czarny rycerz. - Nie przepuszczę was. Walter wystąpił o krok naprzód. - Musimy przejść, jeśli tędy wiedzie droga do naszego kraju. - Walter, ostrożnie - szepnął ostrzegawczo Randal.

Rycerz obejrzał się przez ramię, by spojrzeć na kuzyna. - Wiem, co robię, Randy - powiedział twardo. - To moje wyzwanie. Odwrócił głowę i zwrócił się do czarnego rycerza: - Powiedz prawdę, czy to jest droga, która wiedzie do świata śmiertelników? - Tak - odrzekł strażnik strumienia - ale jeśli chcecie tędy przejść, musicie ze mną walczyć. - Zatem walczmy, a nagrodą niech będzie wolna droga dla mnie i moich przyjaciół. - Niech i tak będzie - powiedział czarny rycerz i uniósł lewą dłoń. Jl 40 A>Jeden z koni po drugiej stronie strumienia ruszył truchtem przed siebie, przeszedł przez wodę, ochlapując sobie brzuch i boki, po czym zatrzymał się tuż przed Walterem. Przy siodle wisiał hełm i tarcza. Randal spostrzegł ze zdumieniem, że widniał na niej rodowy herb Waltera: zielona sosna na czerwono-złotym polu. Walter zręcznie wskoczył na siodło, włożył hełm na głowę i przesunął lewe ramię przez paski tarczy. Czarny rycerz zbliżył się i wręczył mu swoją kopię, a sam wyrwał drugą z ziemi. Przeciwnicy pokłusowali w różne strony i zatrzymali się dopiero, gdy dzielił ich dystans mniej więcej stu jardów. Tam zawrócili. Czarny rycerz uderzył kopią 0 tarczę, oddając honory rywalowi, po czym opuścił ostrze w dół i ruszył do przodu. Walter zasalutował w ten sam sposób i spiął konia ostrogami, zmuszając go do galopu. Tarczę trzymał przed sobą, a ostrze kopii uniósł na wysokość głowy. Kopyta rozpędzonych rumaków wyrzucały w górę kamienie i grudki ziemi. Dwaj rycerze natarli na siebie w brawurowej szarży. Spotkali się z głośnym trzaskiem pękającego drewna, szczękiem metalu i skrzekiem rozciąganych skórzanych popręgów. Kopia Waltera trafiła w sam środek tarczy przeciwnika i rozszczepiła się na dwoje. Czarny rycerz odchylił się do tyłu pod impetem uderzenia, ale zdołał utrzymać się w siodle. Jego własna kopia ześlizgnęła się po krawędzi tarczy Waltera i musnęła jego bok, rozrywając stalowe ogniwa kolczugi 1 otwierając sześciocalową ranę tuż pod żebrami. Na widok krwi na zbroi kuzyna Randal zacisnął pięści, ledwie wstrzymując okrzyk trwogi. „Cokol- wiek się stanie - nakazał sobie w duchu - bądź cicho. Nie rób nic, co mogłoby rozproszyć Waltera". Tymczasem walczący odrzucili kopie, dobyli mieczy i zawrócili konie, ruszając do ponownej szarży. Po pierwszej wymianie ciosów Walter błyskawicznie założył brzeg swojej tarczy za tarczę przeciwnika i z

całej siły pociągnął, unosząc go i wysadzając z siodła. Czarny rycerz poleciał na ziemię głową do przodu, ale natychmiast zerwał się na równe nogi. Tymczasem Walter zeskoczył z konia. Rycerze natarli na siebie ze zdwojoną furią; szczęk mieczy mieszał się z okrzykami wysiłku i chrzęstem kamieni pod stopami walczących. Randal z przerażeniem spostrzegł, że plama krwi na boku kuzyna rośnie powoli, lecz nieubłaganie. „Walter walczy znakomicie - pomyślał -ale wkrótce osłabnie. Będzie chciał zakończyć walkę jak najszybciej". Rycerze nie przerywali pojedynku, na przemian odskakując od siebie i nacierając w morderczych kombinacjach cięć i sztychów. Opancerzone stopy ubijały twardy grunt, mieląc kamienie na -piasek i stopniowo tworząc duże wygniecione w ziemi koło. Walter zamachnął się, by wyprowadzić kolejny cios, lecz w tej samej chwili poślizgnął się i z okrzykiem zaskoczenia runął na ziemię. Czarny rycerz nie tracił czasu; natychmiast przypadł do przeciwnika, jednocześnie dobywając zza pasa sztylet. Randalowi zdało się, że czas stanął w miejscu. Niczym w koszmarnym śnie patrzył na wąską trójkątną klingę, zmierzającą ku sercu Waltera - stalowy kieł węża, szukający luki w pancerzu ofiary. 4 * » Z jakiejś niepojętej przyczyny ostrze uderzyło w kolczugę ukosem i ześlizgnęło się po ogniwach. Walter odrzucił miecz i złapał przeciwnika za ramię. Jednocześnie przełożył nad nim nogę, by potężnym szarpnięciem tułowia przewrócić go na plecy. Teraz Walter klęczał nad czarnym rycerzem, unieruchamiając go ciężarem swojego ciała i zbroi. Lewą dłonią docisnął do ziemi rękę trzymającą sztylet, a prawą dobył własny nóż i wsunął go w szczelinę pod czarnym jak noc hełmem. Przez chwilę trwał tak, z trudem łapiąc oddech. - Ustąp, rycerzu. Daj nam wolną drogę - zażądał wreszcie głosem stłumionym stalową puszką hełmu. - Poddaję się - rzekł czarny rycerz. - Możecie przejść. Walter wstał i pomógł podnieść się byłemu przeciwnikowi. Czarny rycerz schował sztylet za pas, po czym zsunął z głowy hełm. Diamante krzyknęła, a Randal rozdziawił usta w niemym zdumieniu. Oto stał przed nimi Erlking we własnej osobie. - Pokonałeś mnie w uczciwej walce - powiedział król elfów, zwracając się do Waltera. - Wywalczyłeś sobie i swoim przyjaciołom przejście do świata śmiertelników, ale zgodnie z odwiecznym zwyczajem winien ci jestem okup. Żądaj, czego chcesz, a będę musiał spełnić twe życzenie. „Już drugi raz daje nam wolny wybór - pomyślał Randal - a nikt tak silnie związany z danym przez siebie słowem nie składa podobnych ofert pochopnie i bez celu. Erlking chce, byśmy go o coś poprosili, o coś, czego sam nie mógłby nam dać, w przeciwnym razie...". Ale "Walter najwyraźniej znał już odpowiedź. - Wasza wysokość, tylko ty wiesz, ile naprawdę warte jest zwycięstwo nad tobą. Sam wybierz okup.

Erlking uśmiechnął się. - To mądry wybór - pochwalił. - Oto mój okup: na twoje wezwanie przybędę ci na pomoc bez względu na to, gdzie będziesz. Jednak wezwać mnie możesz tylko jeden raz. Z tymi słowy król dosiadł swego konia. Czarny rumak potrząsnął grzywą i spięty ostrogami ruszył galopem, by po kilku krokach zniknąć bez śladu wraz z jeźdźcem. Walter schował sztylet za pas, podniósł miecz i wsunął go do pochwy, po czym jeszcze raz dosiadł swojego rumaka. Gdy to uczynił, pozostałe konie ruszyły przez strumień i pochyliły łby przed Randalem, Lys i Diamante. - Ruszajmy - powiedział Walter. - Kraina Elfów jest pełna cudów, ale śmiertelnicy nie powinni włóczyć się po niej zbyt długo. Randal, Lys i Diamante dosiedli koni i wszyscy czworo wjechali do strumienia. W chwili gdy przekroczyli linię drugiego brzegu, otoczyło ich ciepłe pachnące łąką powietrze i jasny blask słońca. Stali teraz na szerokiej dobrze utrzymanej drodze, przeciętej rzeczką płynącą tuż za nimi. Po drugiej stronie rzeczki ciągnęła się ta sama droga, a na horyzoncie widać było kilka niewysokich zielonych pagórków i ciemną linię lasu. Czarne skały, chmury i ogniste gejzery zniknęły bez śladu. „Cóż za łatwe i szybkie przejście. Nie takie, jak bezbrzeżne morze, przez które brnęli- 44 śmy w drodze do Krainy Elfów" - pomyślał Randal, rozglądając się wokół. Elficki rumak dreptał w miejscu i niespokojnie parskał. - Gdzie jesteśmy? - spytała Diamante. - Nigdy nie widziałam tych okolic. - Jesteśmy w Breslandii - odrzekł Randal. - Wiem to na pewno, ale nie potrafię powiedzieć ci, w której części królestwa. Walter patrzył w bok, marszcząc brwi, mocno czymś zafrasowany. - Zdaje się, że to nie jedyny nasz problem, Randy - rzucił, nie odwracając głowy. - Spójrz na te kwiaty przy drodze. No i ten zapach... Jest wiosna, a przecież opuściliśmy Breslandię jesienią. Te kilka godzin spędzonych w Krainie Elfów przemieniło się w pół roku, a może półtora? - A ty jesteś ranny - przypomniała mu Lys. - Będziemy musieli urządzić gdzieś postój i Randy zajmie się tobą. - Możemy nie mieć na to czasu - głos Diamante był spięty, lecz spokojny. - Spójrzcie za siebie. Randal obrócił się w siodle i ujrzał grupę rycerzy, wyłaniającą się zza pagórka za rzeczką. Na widok czwórki podróżnych oddział ruszył w ich stronę, najpierw krótkim galopem, a potem przyspieszając do

kłusa. Czarodziej naliczył więcej niż dwa tuziny jeźdźców. - Zbyt wielu, by podjąć walkę - oznajmił. - Rzucę czar dezorientacji na drogę za nami. Będą kręcić się w kółko przynajmniej do północy. Zawrócił konia i uniósłszy rękę wypowiedział zaklęcie, splatające sieć iluzji i fałszywych szlaków mię- 45 JL * A dzy nim a zbliżającymi się jeźdźcami. Poczuł uwalniającą się magiczną moc... i aż jęknął ze zdumienia, gdy czar rozwiał się bez żadnego efektu. „Są zabezpieczeni przed wpływem magii - pomyślał, bezradnie opuszczając rękę - co oznacza, że spodziewają się starcia z czarodziejem, a także że mają czarodzieja po swojej stronie". - Jest gorzej, niż myślałem. Musimy uciekać - powiedział do Waltera, starając się opanować drżenie głosu. Bez zbędnych słów wszyscy popędzili konie i pomknęli naprzód. Przez dłuższy czas ścigający ich rycerze nie zbliżali się ani nie oddalali. Randal zaczął się zastanawiać, czemu nie przyspieszają, i wtedy zza najbliższego wzgórza wyłonił się kolejny tuzin jeźdźców, którzy zablokowali uciekinierom drogę. - To pułapka! - zawołał Walter. - Nie mamy wyboru, musimy walczyć! - Jeszcze nie teraz - powiedziała jak zwykle spokojna Diamante. - Za mną! Księżniczka zboczyła z drogi i pomknęła prosto w stronę pagórka, za którym wcześniej czaili się napastnicy. Porośnięty trawą stok rozstąpił się przed nią dokładnie tak, jak różane krzewy w Krainie Elfów. Lys, Walter i Randal wjechali za Diamante do pustej podziemnej jaskini. - Gdzie jesteśmy? - spytał Randal, przyglądając się kamiennemu sklepieniu, przykrywającemu obszerne okrągłe pomieszczenie. Konie parskały i kręciły się w miejscu, zaniepokojone osobliwą czerwonawą poświatą dochodzącą ze- 46 wsząd i znikąd zarazem. Ze wszystkich stron w ścianach pomieszczenia otwierały się przejścia, wykute w skale na kształt rozchylonych ust. - Jesteśmy w forcie elfów - powiedziała Diamante. - Ludzie mojego przybranego ojca zbudowali ich wiele na tym świecie, by podróżni mieli gdzie schronić się i odpocząć. - Nigdy wcześniej o nich nie słyszałem ani ich nie widziałem - wymamrotał Randal. - Bo nigdy wcześniej nie próbowałeś owoców z Krainy Elfów - odparła beznamiętnie księżniczka. -Ja widzę je, ponieważ wychowałam się wśród elfów. Teraz i wy...