Faltzman Robert
Czy kobiety powinne służyć w wojsku
Z „Science Fiction” nr 3 – kwiecień 2001
Moje życie jest grą. Gra jest dyskiem.
A ja jestem duchem zaklętym w sieci wirtualnego świata.
Czy jestem szalony? Raz w sieci, zawsze w sieci. Czy zawsze . . . zawsze... za...
- Peter?! Znów masz koszmary? Zostaw kołdrę i daj mi spać!!!
- Przepraszam. To ten sklep. Zabija mnie. Nienawidzę...
* * *
Śniadanie. Bessy chodzi po otwartym patio w samym kapeluszu i okularach. Słońce jest mordercze
pomimo wczesnej godziny.
W Santa Monica o tej porze roku słońce zawsze jest jak młot.
- Mogłabyś nie gorszyć sąsiadów.
Peter popija zmrożony Sunkiss Or Juice i je patties ze szpinakiem. Trójkątne pierogi o ciemnobrązowej
skórce parzą go równie silnie jak słonce liżące wystawiony za parasol łokieć.
- Bess, co cię znów napadło? Nie słyszałaś o ozonowej dziurze i raku skóry?
- Dziurę to ja mam puzonową, a nie ozonową. A raka dostanę na języku od tego twojego...
Mulatka jest ciemniejsza od patties i chce być wręcz czarna. Schylając się pokazuje czerwony, krwisty
zarys... między wygolonymi wargami kroku. Ostatniej nocy byli trochę zbyt gwałtowni i teraz to widać.
- Bess! Na rany Chrystusa! Załóż majtki!
- Zgubiłam kolczyk.
- I co z tego? Załóż majtki. Co to są pieprzone pięciodolarowe kolczyki.
- Są. Wszystko jest... tutaj!
Bess wychodzi wziąć prysznic, a Peter zostawia niedokończone śniadanie i dzwoni do Intereontinental
Hologra-rixxx Puhlishing.
Tak, tak. Peter A. Pallmer. Nic. nie... nie ten aktor z dużym fajfusem. Ja mam małego i duży sklep. Tak,
dystrybutor. Dwa razy l. Pa 1-1 - mer, Peter. Masz to? Co chcę? Co ja chcę? Moje zamówienie. To chcę.
Zaliczka poszła, a towaru brak. Wysłaliście kurierem? Zobaczymy. Fedex to szmelc od kiedy połączyli się
z Intercity. Słuchaj! Macie te nowe interaktywne CD? Widziałem na targach reklamę "Perwerla" i "Japan
by night". Dooobry towar. Wezmę sto i sto. Kolejka? Chyba żartujesz. Jaka kolejka? Dla mnie kolejka?
Mam zadzwonić do Chin? Nie?! Jestem szantażystą? To tylko biznes... Już wysyłacie? Okay! Tak. tak
lepiej....
Jackass i spółka. Peter odkłada telefon i wraca do pierożków - może ja powinienem zacząć sam
produkować własne filmy i gry? Takie gamonie, a prowadzą interes, i ciągną...
Kochanie? Jestem gotowa! Bess ma na sobie satynę i coś ze skóry, czerwoną mini, a do tego podobne
teksanki z krokodyla.
- Nie za ciepło na łuskę? - Peter ma chwilę mdłości. ...Jestem zwykłym alfonsem!
Mulatka podnosi mini i pokazuje mu lśniący kremem trójkąt.
- King lubi skórę i w skórę. Mam za godzinę ciężkie grzmocenie. Cokolwiek zlewa grubasa, chłodzi
mnie. Nasz klient, nasz pan.
To jest chore. - Peter zanosi talerz do kuchni i włącza zmywarkę. - Ten King...
- Załatw więcej forsy, to przestanę dorabiać na boku. - Bess wzrusza ramionami. - To nie my ale ten świat
jest chory. Czym się różni orka za grosze od dawania dupy? Niczym. Ten sam syf i mogiła. Tyle że nie
muszę rozliczać się z urzędem podatkowym i zarobek ma wyższą godzinową stawkę. W fabryce płacą
mniej, tak?
- Zaczniesz skakać na boki. Peter patrzy krytycznie na swoją kasjerkę, wspólniczkę i przyjaciółkę. - Jak
ty to możesz wytrzymać? Ja nie jestem wart...
- I am a shitty woman in lovc... - Nucąc, Bess zbiega na parter.
Peter, kręcąc z niedowierzaniem głową, idzie za nią. Oczywiście, dawno ustalili, że on i ona nie są
zazdrośni czy zakochani, lecz... kiedy dzieli się nie tylko wydatki, ale i łóżko, te rzeczy nabierają innego
koloru. Peter jest zazdrosny, a Bess na swój sposób też.
Ona prowadzi.
Zawsze rano.
Wieczorem on. Bess jest zwykle zbyt pijana pracą, haszyszem i Gordon Dry. Nie wspominając jej
wymagających klientów, którzy...
- Twoje sny, Peter. Możesz to rzucić. Wiesz o tym. Nadmiar gołych białych dup robi cię impo... ten tam.
bez wzwodu - martwi się mulatka. Jaki sens ma VR?
To nie jest impotencja ciała lecz ducha. Nienawidzę gier, nienawidzę elektroniki oraz tego całego
cyberśmiecia. To, kurwa, nie jest realne. To jest gorsze niż film, teatr, książka. To będzie narkotyk dla
mas... i niestety to ma sens. Finansowy!
- Na tej zasadzie będziemy milionerami. Jak PizzaPizza czy taki IcePalace. Zaczniemy sprzedawać akcje
i udziały. Ekspansja, agenci, zyski... Bess śmieje się głośno.
O to walczę. Peter wysiada na następnym skrzyżowaniu. Na dobrą sprawę mogliby chodzić lub biegać do
pracy. - Jak skończysz z Kingiem, kup mi „Video News". Podobno nowa firma z Europy ogłasza swoje
dyski.
- Czemu nie prenumerujesz niczego? Jesteś dystrybutorem... Zaraz!
Za nimi ktoś trąbi, to kierowca dużej, czarnej limuzyny na osiem osób. Bess pokazuje mu palec, lecz
Peter bez słowa odstępuje od okna.
- Jedź, tamujesz ruch.
Bess znika.
Peter idzie w stronę plaży, błądząc myślami jednocześnie w kilku miejscach. Głównie jednak po swojej
głowie, wspominając sen...
W sklepie i magazynie panuje miły chłód. Cały kompleks i handlowy pasaż są nowe. Mają mniej niż rok,
więc nic się jeszcze nie sypie czy psuje. Co jest ważne. Jego -Multimedia Shack- dostarcza gry i wirtualne
dyski ludziom z grubymi portfelami. W sumie, kogo stać na wydawanie raz na miesiąc kilku setek
dolarów? Więc tych, których stać, należy traktować na ich poziomie; z rewerencją i całym tym blichtrem
dla milionerów. Peter tego nienawidzi, będąc populistą oraz pamiętając biedne lata młodości w Vermont.
Lecz... biznes to biznes.
- Otwarte? - W drzwiach stoi dobrze zbudowana brunetka koło trzydziestki.
- Tak, oczywiście. Bardzo proszę.
Brunetka nosi dziwne khaki z wyciętymi rękawami i ma na ramieniu dużą torbę w typie tych używanych
przez kurierów FBI lub Anny. Peter rozpoznaje to natychmiast. Trzy lata pracy dla wujka Sama i mały
wypad do Bogoty w roli deszyfratora NSA zostawiły niezatarty ślad i nawyk: zobacz to, co ukryte; ukryj to,
co mogą zobaczyć - co zresztą okazało się psu na budę. Wyrzucili go za inhalowanie obcych substancji.
Eufemizm gryzipiórka bojącego się napisać, że niejaki Peter Pallmer zażywał hasz.
- Tak, czym mogę służyć?
- Pan wierzy w UFO?
Shit. Następny maniak X-Files.
Peter ma niskie mniemanie o science fiction, lecz to jest rosnący trend i główny nurt rozrywkowy
ostatnich lat, więc... płynie z nurtem.
Dobrzy sprzedawcy zawsze są konformistami. To dowiedzione.
- Słucham? Och! Mamy, oczywiście, gry typu SF dla dorosłych. Wirtualny seks w najlepszym wydaniu...
- Peter milknie, widząc na twarzy kobiety zaskakująco rozbawiony uśmiech.
- Pan ma dziwne sny, Pallmer... - opierając się o ladę i nie ukrywając seksownego, obfitego dekoltu,
blondynka... blondynka? Peter przysiągłby, że weszła brunetka... patrzy mu w oczy i jest jak hipnotyczna
fala o zapachu tymianku i werbeny - ...ja wiem, panie Pallmer, jak pomóc. Lecz... coś za coś.
- To znaczy?
- Jak to tutaj mówią? To tylko biznes!
- Oooo... - Peter oddycha głęboko i ma zawrót głowy oraz... - czy my się znamy? Nie pamiętam, byśmy
byli sobie przedstawieni...
Zapach rośnie jak jego...
- Tak i nie. Virtual Reality. VR na co dzień. Blondynka zdaje się być morfem przeskakującym z klatki do
klatki filmowego slajdu. Raz jest naga, raz ubrana w iskrzącą mgłę lub stalowe blachy robota. Raz nawet
staje się czymś, czego Peter woli nie precyzować...
- Spoko. To są tylko migawki z pańskich snów. - Kobieta wyciąga z torby książkę i kładzie na ladzie. -
Pan nienawidzi gier, lecz zarazem jest beznadziejnym przypadkiem addictionado per se. Elektronarkoman.
- Tak?
- Tak.
- A biedna Bess nawet nie podejrzewa, że ten sklep jest jedynie pretekstem, by móc cały dzień siedzieć z
głową w monitorze, tak?
- Tak.
- I grać, grać, grać... Multimedia moja miłość, tak?
- Nie...
- Nie?
- Nienawidzę tego gówna.
- Czyżby? - kpiące dzwonki z zapachem konwalii.
- Proszę wyjść! Proszę natychmiast wyjść... aaa... - Peter cofa się przed koszmarem ze znanego mu bardzo
dobrze VR dysku. "Uritsukidoji", "Legend of Overfiend", japoński koktajl animowanego seksu, krwi i
terroru. Zwłaszcza seksu.
- Nie bądź hipokrytą, zboczeńcu - warkot cerbera z paszczą kosmicznego lwa.
Peter nawet nie próbuje krzyczeć. To było do przewidzenia.
Sublimalne przekazy ukryte w obrazach są jak komputerowe wirusy. Atakują znienacka i z ukrycia. VR
może zaćmić mózg lepiej niż crack czy LSD. I to permanentnie.
- Co powie Bess? - głośne pytanie gasi fajerwerki VR.
- Nic! Ona nie musi wiedzieć. W rzeczy samej, nikt nie powinien... - Blondynka zapala dunhilla i kładzie
czerwone pudełko ze złotymi literami na czarnej płycie lady. Kładzie tuż obok książki zrobionej z gwiazd i
nocy.
- Okay. Nikt nie powinien. Peter ma gęsią skórkę. Blondynka uśmiecha się pełna wybaczenia.
- To zacznijmy od początku. Czy wierzy pan w UFO?
Peter patrzy na pudełko. Dotyka. To jest zupełnie realna paczka papierosów. Ale leżąca obok książka nie
jest.
To znaczy... jest i nie jest. Jest, lecz jakby jej nie było.
Tak jakby jej obraz był tylko VR bez maskowania. Zarys, głębia, grafika kartek i okładki. Biała strona...
- Ty...? UFO? Nie! Nie wierzę ci.
-Bardzo dobrze. - Brunetka jest blondynką. Pół na pół. I jej skóra też. - Wolisz mnie jako południowca
czy typ skandynawski? Wolisz mnie zgwałcić na piasku czy w śniegu?
- To drugie. - Peter gryzie się w język, ale zaraz dodaje: - jesteś bardzo sexy.
- Jestem... tylko dlatego, że ty jesteś prokobiecy. Nie widzisz mnie jako Alien Sex, co w moim wymiarze
stało się regułą. Miło jest spotkać prawdziwego mężczyznę. Złota epoka miłości. Czy wierzysz w podróże
w czasoprzestrzeni? Patrz na książkę, Peter. Patrz i mów, co widzisz.
- Nie! Nie wierzę w podróże oraz... o cholera, co to?
Książka na kontuarze ma zarys liter i obraz. Za mgłą, która wolno się rozprasza. Bardzo wolno. Myst.
Książka jest jak foliał z gry Myst. Tajemnica w tajemnicy. Peter dwa razy był w grze, śpiąc. Był w Grze!
- Czyżbym śnił na jawie?
- VR zaciera różnicę. - Blondynka jest naga i ma białe, wręcz srebrne włosy w kroku. Jej trójkąt ma siłę
magnesu. Peter zaczyna dyszeć jak przy stosunku, a ona szepcze mu do ucha: - Mogę być twoim
Neurodancer... chcesz? - I zaczyna kołysać się do taktu muzyki kosmicznych sfer, a każdy jej ruch jest jak
kopulacja...
- Ho ho ho, co my tutaj mamy?! - Do sklepu wchodzi Dawson, gruby i jowialny sprzedawca z K-martu.
Okazyjny klient i raczej szperacz. - Peter? Kto to jest?!
- Reklama - mówi blondynka, ubrana w złotą folię tak dziwnie skrojoną, że jest bardziej rozebrana niż
gdyby była naga. - Promocja książki VR. Nowa gra... proszę sprawdzić, śmiało... proszę...
- "Czy kobiety powinny służyć w wojsku?" - Dawson bez problemu czyta tytuł i nawet wertuje kartki -
Hej! Kto by nas bronił. Oczywiście, że tak. Kupuję!
- Dziesięć dolarów. - Blondynka wyjmuje drugą książkę i podaje grubasowi, który stoi tak jakoś bokiem
i ma na czole perły potu. - Życzę miłego dnia. - Biała smukła dłoń dotyka ramienia mężczyzny i Peter
przysiągłby, że tamten zlewa się w spodnie.
Dotyk trwa minutę.
Biała dłoń na grubym dygoczącym bicepsie. Input.
- Uff! - Dawson patrzy okrągłymi oczami na kobietę. - To jest najlepsza gra, jaką miałem. Realne VR.
Dzięki. Stokrotne dzięki. Muszę zadzwonić do Marty. Ona pokocha tę grę... - Dawson zostawia banknot i
wybiega ze sklepu.
Peter widzi, że spodnie grubasa są suche, więc musiało to być tylko złudzenie.
- Nie! Nie było. On właśnie zrobił to z własną żoną.
-Gdzie? Jak?
- Na plaży Costa Brava w Hiszpanii. Zawsze marzył, by zobaczyć dekadencką i zepsutą Europę. I
zobaczył... z własną żoną, wierny taki. - Kobieta robi oko do Petera. - Potęga VR.
Kuglarska sztuczka lub hipnoza...
- Błąd.- kobieta gasi papierosa w niewidzialnej popielniczce i niedopałek znika wraz z resztką dymu - to
nie jest kuglarska sztuczka.
- Jak to się dzieje, że czytasz w moich myślach? - Peter patrzy na banknot. Maca go, wreszcie chowa do
kasy na dobry początek.
- Czy średniowieczny kupiec chciałby wiedzieć, jak się robi aspirynę? - Blondynka przekrzywia głowę i
zagląda mu w oczy. Z uśmiechem przebaczenia.
- Okay - Peter nagle się wyluzowuje - rozumiem. Tylko biznes. Nie chcę wiedzieć nic. Tajemnica
produkcji i patenty mnie nie obchodzą. Kupuję gotowy towar.
- Nareszcie rozsądne słowa - kobieta też ma wyraz ulgi na twarzy - przejdźmy do biznesu. Czas ucieka...
- Jasne - Peter podnosi brwi - to jaki procent? Jakie warunki? Ile? Kiedy?
- Pół na pół. Dycha od sztuki. Dam ci tysiąc. Pomogę reklamować. Gra?
- Jak w banku. - Peter podaje jej rękę i zostaje wynagrodzony solidnym uściskiem, prawie męskim,
bardzo biznesowym. - Będę potrzebował faktur, bo zamówienie idzie do komputera. Kogo pani
reprezentuje? Producenta czy dystrybutora?
- Digital Tracing Systems. Kanata. Ontario. - Kobieta kładzie na ladę wizytówkę.
- Kanata czy Kanada?
- Kanata to miejscowość na terenie dawnej Kanady. Na Ziemi nie ma już krajów jako takich. Globalizacja
handlu i homogenizacja etniczna zatarły granice. Lecz tak, masz rację, geograficznie Kanata należy do
obszaru dawnej Kanady.
- Kanuck - Peter nabiera szacunku. - Wy tam na północy zaczynacie dominować w grach i software.
- Ależ my jesteśmy jedyni... - blondynka marszczy brwi, kręci głową, uśmiecha się przepraszająco - ...to
znaczy, mam na myśli... będziemy. Tak, będziemy. Ach! Przejdźmy do biznesu. Tu są książki.
Otwierając swoją torbę, zaczyna wysypywać na podłogę nieskończony szereg tomów. Jak kostki domina.
Po dziesięć w rzędzie, a obok następny stos, i następny, i następny...
Peter pociąga nosem i milczy.
Jak ona to powiedziała? ... VR zaciera różnicę.
Shit. Żeby tylko to.
Ostatnio dla mnie VR i życie zaczęły się zdecydowanie zacierać na brzegach. Nic poważnego. Można
przywyknąć.
Tak jak do snów. Zaraz... czy to oznacza, że już jestem paranoikiem?
Zadumę przerywa wejście nowego klienta.
- Peter! Draniu! Nic nie mówiłeś? Gdyby nie Dawson... o rany, bestseller.
Harry Drucker jest głównym dyrektorem Searsa i bardzo dobrym klientem. Peter zwykle skubie go na
wyższy procent i marżę. W sumie Sears też zdziera skórę.
- Gdzieś ty dopadł ten towar? - Harry pieści w dłoniach obwolutę książki tak, jakby to były kobiece
biodra. - Fantastyczne!
- To z Kanady. - Peter widzi, że Harry jakoś nie zauważa pracującej blondynki i coś mu mówi, że tak jest
lepiej. - To jest bardzo ekskluzywny i wyszukany typ gry dla koneserów. Nie tani, więc tylko dla swoich.
Rozumiesz, zaufanych...
- Jasne... - Harry ma krople potu na górnej wardze i zamglony wzrok - ...biorę.
- Dwieście - Peter widzi, jak blondynka zastyga i patrzy na niego zszokowana.
- Proszę. - Harry wyjmuje portfel i podaje kartę Visa. - Teraz robią takie cuda, że... o rany... żyjemy w
bardzo ciekawych czasach. O mój Boże.
- Dobrze się czujesz? - Peter kasuje kartę w czytniku i zerka na klienta wyrażającego euforyczny
zachwyt.
- Oczywiście, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem szczęśliwy. - Harry szczerzy zęby i wzdycha przez
chwilę w bardzo podejrzany sposób. - O rany! Dawson nie kłamał i nie przesadzał. To jest to! Muszę
zadzwonić do Cheryl. Nie, do Moniki. Nie, do obu. A co, czas ustalić z kim sypiam. Cholera. Czemu nie z
dwoma? Ja je kocham obie. Odkrycie, nie?
- Harry, zapominasz, że jesteś rozwiedziony - Peter marszczy brwi - twoja była...
- To był błąd. To był mój błąd. Cheryl miała rację. Byłem idiotą, aa... jestem!
Dyrektor Searsa wychodzi, tuląc do piersi książkę i Peter jest gotów przysiąc, że na okładce pisze:
"Wieczni kochankowie, czyli kryzys w małżeństwie".
- On ma dobre serce, ale zero etyki... - blondynka pokazuje palcem na komputer z pytaniem w oczach - ty
też, Pallmer. To jest złodziejstwo. Dwieście dolarów?!
- Masz rację. On mnie okradł. Powinienem był zażądać trzysta...
- Nie! Nie! Nie wolno! - Blondynka zaciska pięści i zaczyna przypominać jaszczura, gigantyczną iguanę
wspinającą się na jego pierś, by żywcem wyssać mu oczy z czaszki. - Nie będziesz odstraszał mi ludzi! To
się musi rozejść!
- A ty nie będziesz mi mówiła, jak prowadzić biznes. - Peter strzela otwartą dłonią w mroczny pysk i jego
ręka napotyka jedynie powietrze. - To jest mój sklep, okay?
- Dlaczego się upierasz? - Blondynka, nagle w kusym ubranku żywcem zdartym ze Space Sirens,
poprawia sobie stanik. - Pieniądze są tutaj bez znaczenia.
- Być może dla ciebie, ale nie dla mnie. - Peter obchodzi dookoła ladę i stając przed kobietą, łapie ją
pełną dłonią za wydatny krok. - Dość tego VR.
- Obyś się nie pomylił. Nas programuje się genetycznie i jesteśmy totalnie inni niż wy... jaskiniowcy. -
Blondynka patrzy mu w oczy i biernie pozwala sobie odchylić elastyczne spodenki z czarnej pseudoskóry.
Pod spodem ma białe, wręcz srebrne, długie jedwabiste włosy kryjące zupełnie ludzką i bardzo kobiecą
muszlę łona.
Obcą i obojętną. Bardzo obcą. Inną niż u Bess...
- Przepraszam - Peter cofa rękę jak oparzony - to nie jest VR. Czy ja śnię?
- Nie bardziej niż ja. - Kobieta dotyka jego głowy i zamyka na sekundę oczy. Kiedy otwiera, podnosi
wysoko brwi. - To ciekawe. Nagle straciłam twój sygnał. Nie mogę czytać cię na odległość. Szkoda.
Rozumiem, że przestałam cię pociągać i fascynować. Ostrzegałam.
- Cholera, zaczynam wierzyć w UFO i resztę bzdur...
- Nie wpadaj w panikę. To tylko twoja skryta miłość. Bess musi być bardzo szczęśliwą kobietą, będąc aż
tak kochaną... przez ciebie. Gdyby nie to, już byśmy tarzali się na podłodze. Odrobina feromonów działa
cuda.
- Daj spokój. - Peter odwraca się i z ulgą widzi szczeniaka, zaledwie w granicach legalnego wieku, by
móc kupować towar dla dorosłych. Okazja, by zmienić śliski temat. Blondynka, mimo wszystko, jest
więcej niż podniecająca, a on...
- Tak? Czym mogę służyć?
- Szukam "Virtual Vixens" oraz "Vampire's Kiss". - Nastolatek ma okularki jak szkła teleskopu i potyka
się o własne niedbale zawiązane Nike Galaxy w kolorze neonowej zieleni, ale wyraźnie wie, czego chce.
- Wampirzyca wyssie ci krew - żartuje Peter.
- Miejmy nadzieję, że i coś więcej. - Okularnik oblizuje wargi i patrzy na potężny stos książek zajmujący
środek sklepu. - Pan handluje encyklopedią?
- Skąd. To kolega złożył na chwilę. Zaraz zabiorą... - Nie. To nie jest głupie. - Szczeniak bierze jedną
książkę. - Ile?
- Dziesięć - odzywa się blondynka i okularnik ma napad Steamy Windows.
- Chchchęęętttniee wwweeezmęęę.
- Powinieneś, Andy. Powinieneś! - Blondynka dotyka chłopaka i ma oczy jak latarnie, a jej ciało jest
mgłą i milionem gwiazd na tle czarnego aksamitu.
- Ty jesteś Teri Weigel! - odkrywa dygoczący chłopak. - Widziałem cię w "Wicked". Nawet mam CD.
Jesteś fantastyczna! Mogę dostać twój autograf?
- Natychmiast Andy! - Kobieta wyglądająca jak sławna Playboy Playmate pisze coś w książce
zatytułowanej "Encyklopedia Miłości". - To dla ciebie. I zaproś kolegów. Będę czekać...
- Cool - chłopak płaci i znika, cały czerwony i szczęśliwy.
- Peter! Mam go! - Kobieta wpija Oczy w plecy wychodzącego nastolatka. - Jesteśmy na tropie. Wiesz,
kto to był? Andy Atkins.
- Nigdy nie słyszałem.
- Ależ to szkolny kolega Jasona Prunelle.
- Aha. I co?
- Jak to co ty idioto? - słowa są zlane w jeden ciąg i mają zupełnie zwariowany akcent. Nic z L.A. czy
Frisco. - On jest śróbką w kole historii... o przepraszam...
- Zrozumiałem. Ty jesteś UFO. Okay. Ja jestem Aladyn. Co dalej? - Peter kpi, by usunąć nagłą gęsią
skórkę z pleców. Obcość blondynki zaczyna być widoczna nie tylko na płaszczyźnie fizycznej. Jak ona
powiedziała? Jaskiniowiec?
- Masz wątpliwości? Nie miej. Twój świat nadal jest pomroczny, zaściankowy, ciemny i głupi. Gdyby nie
był, to i mnie by tu nie było. - Eteryczna albinoska w oparach scyntylacyjnego gazu podpływa bliżej. - A
teraz do rzeczy. Bess będzie tutaj za kilka minut. Powiesz jej, że przyjąłeś mnie do promowania tych
książek. Ale nie powiesz jej prawdy...
- Która jest? - Peter obejmuje albinoskę i zamyka oczy. W jego dłoniach jest coś równie namacalnego jak
ciepły wiatr czy pachnąca pustka nagrzanego słońcem wrzosowiska.
Przytulić grzeszną anielicę i trafić za to do piekła. Szokująca czystość doznań oraz...
- Złudą... ciebie tutaj przecież nie ma.
- Nie, nie ma. Dlatego patrz na mnie - szept wręcz błagalny - twoje oczy są moją bramą tutaj... twoje
zmysły moim obrazem... patrz, patrz, patrz.
- Kiedy nie patrzę, ty nie istniejesz. - Peter głośno potwierdza to, co podświadomie wiedział wcześniej.
Pozostaje znaleźć jeszcze odpowiedź na najważniejsze pytanie. Odpowiedź budzącą irracjonalny lęk.
- I to jest rzeczywistość z innego... wymiaru, prawda? Wirtualna transmisja masy czy coś w tym stylu,
racja?
- Czasu, panie Pallmer. Czasu! - Albinoska staje się oficjalna i mówi aroganckim tonem. - My nie
umiemy zmieniać wymiarów. Fizyczne wartości są stałe. Prawa są stałe. Ale czyż gra na CD nie jest
nieskończonym powielaniem czasu, wciąż i wciąż?
- Jest.
- Właśnie. Pętla czasu. Tak, ma pan rację. To jest transmisja sygnału interaktywnego Virtual Reality.
Transmisja w czasie ujemnym. Dzięki temu wszystko jest możliwe, nawet to...
- Pętla czasu. - Peter przełyka ślinę, by uwierzyć w to, co widzi. Jego otwarte oczy kłamią obrazem
baletnicy tańczącej na główce od szpilki.
- Wiara czyni cuda - kpi primabalerina - wiedza tym bardziej. Czysta magia dla jaskiniowca, tak?
- Absurd! - duka Peter. - Zaprzeczenie praw ziemskich i boskich...
Miniaturowa tancerka zastyga i wolno kręci głową, szepcząc:
- Bóg nie gra w kości. On gra w VR...
- A ty?
- Ja też.
Nagły kalejdoskop kształtów i zapachów. Powrót do znanych obrazów i woni. Raz jeszcze reminiscencja
czegoś zapamiętanego. Raz jeszcze coś, co go napełnia chęcią do życia.
- Jesteś fetyszystą. - Kobieta w kostiumie z "Nightwatch U" ma bardzo smutne oczy. - Lubisz mundury,
gorsety, wysokie szpilki i czerwoną szminkę.
- Wiesz o mnie więcej, niż sam wiem o sobie - Peter mruga nerwowo - lecz nie mówisz nic o tamtym
świecie, twoim świecie. Jaki jest? Zły, dobry, nijaki?
- Koszmarny.
- To znaczy?
- Cóż, technika i etyka nigdy nie idą w parze. Pamiętasz Nagasaki oraz dziesięć przykazań?
- Co ma jedno do drugiego?
- Wszystko. Atomowa bomba uświadomiła nam, że możemy mieć nielimitowaną władzę i sami napisać
własne przykazania.
- To się nazywa postęp.
- Techniczny, ale nigdy etyczny czy moralny. Chciałbyś żyć w świecie, gdzie bogowie mieszkają w
orbitalnych barakach i jedzą sojową papkę ze smoczka w ścianie? Gdzie automaty rządzą, bo nikt nie jest w
stanie ich zastąpić? Gdzie ciała są jedynie balastem, a szczęście nazywa się Kryształ? Taka ogromna
planeta, cała będąca jednym bankiem pamięci, gdzie każdy atom to galaktyka, a każda galaktyka jest
domem dla milionów istot od dawna bez ciał i dawno bez potrzeby powrotu do poziomu zwierzaka...
Przepraszam, jaskiniowca.
Widząc zdumienie malujące się w oczach Petera, kobieta łagodzi nieco ton swojej wypowiedzi:
- I wybacz prostotę języka. Pewne stany świadomości i bytowania u nas nie mają opisu i odpowiednika w
twoim świecie... Niektórzy ludzie nadal są ludźmi, lecz ta część uczestniczy w domowej wojnie i nie jest
szczęśliwa. Reszta ludzi nie jest fizycznie i psychicznie porównywalna z homo sapiens. Nic z czego warto
być dumnym. Miliardy nieśmiertelnych narkomanów w technoraju. Amen.
- Rozumiem - Peter kiwa głową - koszmar. A ty chcesz odwrócić historię, usuwając, zmieniając,
fastrygując nowy wzór na siatce prawdopodobieństwa. Czy ten cały poszukiwany przez ciebie Jason będzie
zabity? Wykasowany? Eradykowany z naszej czasoprzestrzeni? Czy ja będę instrumentem? Lunatyk
morderca, tak?
- Jakie to prymitywne. - Kobieta uśmiecha się wesoło i poprawia pas z bronią. - Skąd! Znasz pojęcie
aktywnej indoktrynacji? U was nazywa się to Praniem Mózgu, a u nas Nauką. Nieważne. On tylko będzie
zmieniony. Z twoją pomocą. Śpiochu...
- Zaraz... czy ja śnię?
- A możesz udowodnić, że nie?
- Shit. Jestem manipulowany we śnie.
- Jeden cholerny sen, nie sądzisz? - Następny wesoły uśmiech. - Baw się dobrze.
- To znaczy? - Peter widzi, że dziewczyna w kusej parodii munduru otwiera szeroko drzwi. - Odpowiedz
mi! Przecież mam prawo wiedzieć.
- Zobaczysz sam.
Pani strażniczka, wypinając piersi i wymachując gumową pałką, zaczyna zapraszać przechodzących
pasażem ludzi.
- Atrakcja! Reakcja! Supernowoczesna gra dwudziestego piątego wieku, już dzisiaj na sprzedaż!
Czy chcesz zostać Bogiem? Czy chcesz poznać mężczyznę swoich marzeń? Czy chcesz odwiedzić
Hawaje za jedyne dziesięć dolarów? Atrakcja! Reakcja! Super...
Jej akt jest i nie jest aktem. Jak opiłki do magnesu, ludzie zbiegają się tłumnie i Peter znienacka nie
nadąża pakować... książki i dyski, a nawet zakurzone i zleżałe remanenty zabytkowych Kodak Picture CD's
idą jak woda.
- Kochanie? Gdzie są torby? - Bess jakimś cudownym zrządzeniem losu pojawia się z odsieczą.
- Chyba w tym pudle po odkurzaczu w magazynie. Jak to się stało, że wróciłaś tak wcześnie? King
zachorował?
- Nie. Zrezygnował. Znalazł sobie jakąś białą lalę z miodową figą. Smakuje mu bardziej niż moja
murzyńska papaja. Stówa co tydzień do tyłu, nie dając przodu.
- Shit. To wulgarne.
- Prostytucja zawsze. - Bessy znika i wraca przebrana w sklepowy kitel, dźwigając naręcze reklamowych
torebek. - Gdzieś ty dopadł tę modelkę? Genialny pomysł!
- Nigdzie. Dostałem razem z przesyłką. Kanadole uczą nas, jak się robi biznes...
- Niech im zima lekką będzie. Ruch jak na targu. Wiesz gdzie jest "Catwoman"?
- Jak nie ma na półce, to nie ma...
- Shit... sir! Sir! Zabrakło, lecz mogę polecić "Mind-shadows". Ich czterech i ona jedna. Dam panu
dyskonto i rain cheque. Okay?. . . Okay. Peter zapakuj. Karuzela twarzy i kolorów. Czas mknący szybciej
niż wskazówki zegara. Zmęczenie... osłabienie... głód i pragnienie. Obłąkany handel, bez przerwy na
papierosa. Wreszcie o czwartej trzydzieści blondynka porzuca drzwi i chowa się na zapleczu. Jej zniknięcie
wysusza rzekę kupujących równie nagle jak stalowa śluza zamykająca kanał.
- Oooo... - Bess wali się na krzesełko za ladą i zaczyna wachlować połami rozpiętego kitla - ...mieć taki
magiel na co dzień, to...
- Bylibyśmy milionerami. - Peter patrzy na czystą podłogę i wymiecione półki, nie bardzo wierząc w to,
co widzi. -Uwierzysz? Pusto...
- Taaa... chyba sprzedaliśmy roczny obrót w jeden dzień.
- Mulatka wskazuje na ostatni egzemplarz książki, czytając:
- "Joy of Sex"... co za głupi tytuł. Każdy to używa. Też mi gra. Orka, jak mnie spytasz. No... nie zawsze.
Nie z tobą.
- Dzięki. - Peter oparty o blat widzi w drzwiach szczupłego chłopaka z koszulką o fantazyjnym napisie "I
love Milk". Wygląda znajomo, lecz jak... ?
- Czym mogę służyć?
- Ja... och... już nie ma?
- Czego nie ma? Tego? - Peter pokazuje książkę i tamten wytrzeszcza oczy.
- "Czy kobiety powinny służyć w wojsku?" Idąc jak w hipnozie, chłopak wbija się kolanami w obudowę
kontuaru i wręcz wyrywa z ręki Petera ostatni egzemplarz.
- Sprawdźmy. Zagrajmy. Przekonajmy się...
- Kolega Jason, przypuszczam... chcesz być w komputerach czy w polityce? - Peter strzela na ślepo, dla
samej frajdy mylenia się w założeniach, ale chłopak potakuje.
- Tak! Jason. Czy to Andy powiedział? To ja. Jason. Polityka? Nieee...
- Aaa... kobiety?
Peter jest ciekaw, czemu akurat ten nastolatek, a nie jakiś inny, jest tak ważny. Książka dotyczyła
zapewne wydumanej bzdury, lecz może tylko dla niego, a nie tamtego. Chociaż z drugiej strony... żona
Dawsona była kiedyś w Narodowej Gwardii, więc być może zmieniający się jak kameleon tytuł był
zaadresowany właściwie.
- Jak sądzisz? Czy kobiety powinny służyć w wojsku?
- Moja mama była... - chłopak smutnieje, lecz patrzy na książkę, zaraz szeroko się uśmiecha i zaciska
jedną dłoń w pięść - ...była jak ze stali. Pilot. Wzięli ją nad Irakiem. Nie mogła wyskoczyć, to poszła
czołowo w baterię Scud.
Chłopak znów milknie i smutnieje, lecz książka w jego ręku śpiewa jakąś tylko jemu wiadomą melodię i
jest to jak kołysanka.
- Cóż, tak, sądzę, że każda kobieta ma prawo być i robić to co mężczyzna... - głęboki oddech i wstrząs
głową - każda. Chwila ciszy i zduszony szept.
- Nawet mama. Nawet mamusia... - Dwie łzy toczą się po skurczonych policzkach.
- Jezu. - Bess wychodzi zza kontuaru i tuli nastolatka do swoich piersi. - Jezu...
- Przepraszam. - Chłopak prostuje się i z zażenowaniem unika widoku półnagiej Mulatki, ale jego oczy
jakoś nie nadążają za ruchem głowy.
Bess ma czym oddychać, i to bez silikonu. Jason z trudem odrywa wzrok i lekko chrząka, pytając:
- To ile płacę za tę książkę?
- Nic... nic... zupełnie nic. - Peter uśmiecha się z wyrozumiałością. - Weterani nie płacą. Mój ojciec
zginął w Wietnamie. Znam ból sieroctwa... Wiesz, wpadnij w wolnej chwili. Mam czasami darmowe
reklamówki dysków...
- Dzięki.
- Nie ma za co. Jesteś już na tyle duży, że odrobina seksu nie przewróci ci w głowie... a będziesz miał w
co pograć z przyjaciółką. Bo ty masz jakąś, tak?
- Jasne. - Chłopak zerka na Bess i czerwienieje, lecz trzyma fason. - Dzięki. To ja już pójdę. Przepraszam
za...
- Nic takiego. - Peter imituje wojskowy salut, lecz chłopak ogląda się nie na niego, a na kasjerkę,
Znasz go? - Mulatka patrzy na wychodzącego nastolatka dziwnie wilgotnymi oczami. Taka mieszanina
żalu i współczucia. Pierwszy krok do zdjęcia majtek.
- Nie znam - mruczy Peter.
- Bardzo miły chłopak. I czysty. Czuć, że nie pali. Przesympatyczny...
- Nadzwyczaj. - Blondynka zjawia się na scenie i jest w prostej, białej sukience oraz płaskich sandałkach
z żółtej skóry. - Ten kwak pieścił żal za mamy cycem do roku trzydziestego, kiedy to zdecydował się...
zostać politykiem.
- Bez nawozu - mówi Peter - politykiem? Po cholerę?
- No cóż, został... Tylko dlatego, że w ten sposób mógł przeforsować prawo odmawiające służby
wojskowej kobiecie mającej dziecko lub mogącej mieć dziecko...
- Rozumiem - potakuje Peter.
- To dobrze, że rozumiesz. - Blondynka ma zimne niebieskie oczy, które łagodnieją gdy zatrzymują się na
dekolcie Bess. - Muszę przyznać, że załatwiłaś go dokładnie, kochanie. Lepiej i szybciej niż planowano.
Oszczędziłaś mi gwałtu na nieletnim i na mężu. Przepraszam. Wyprzedzam wydarzenia. Peter jeszcze nie
jest twoim...
- Jak? - Bess, patrząc pytająco na Petera, rusza się z miejsca i naciera na tamtą - A ty kto? Grecka Pytia?
Wróżka?
- Czy to ważne? - Blondynka kładzie bez żenady rękę na piersi Mulatki. - Zapomnij. Tutaj nic nie zaszło.
Pozwól, że cię wynagrodzę. Pomogę odzyskać wiarę w życie. - Jej drobna dłoń zaczyna pieścić cieńmy
sutek.
- Peter?! - Bess oddycha tak ciężko, że zda się dusić. - Peter, weź tę...
- Okay. Wystarczy. - Peter łapie blondynkę za ramię i odciąga. - Lepiej mi powiedz, co dalej. Co z nami?
Co z Jasonem?
- Z nim? Nie pamiętam. Prehistoria.
- O czym ty?
- O prehistorii... teraz to już zostało zmienione.
- Ale wcześniej?
- Wcześniej? No cóż, Jason był znany jako ojciec zakazu walki dla kobiet oraz prekursor politycznego
oraz socjalnego trendu przymusowego ubezwłasnowolnienia połowy populacji Ziemi.
- Tylko dlatego, że jego mama umarła w czasie wojny?
- Pośrednio.
- Nie rozumiem.
- Czyżby? A ile przeciętnie sprzedajesz dysków z tak zwanym peryferyjnym seksem? Wiesz... pederaści,
lesbijki...
- Gdzieś dwadzieścia procent całości.
- To dzisiaj... Wyobraź sobie jednak świat, gdzie będziesz sprzedawał prawie sto procent? Możesz to
sobie wyobrazić?
- Nie.
To wyobraź i pomyśl o reperkusjach. O walce o władzę nad Ziemią. Taka była przyszłość. W efekcie
mieliśmy wojnę. Sto milionów samców i samic do piachu.
- Tak jest tam u was... w tej dalekiej przyszłości?
- Tak, tam mamy dwie grupy zaledwie koegzystujące. Samce kontra samice. Pederaści walczący z
lesbijkami. Niezbyt miły obrazek, z waszego punktu widzenia. Bo kochać się tak jak wy, to kara śmierci po
obu stronach granicy, czytaj: frontu. Wyobrażacie sobie, co tam się dzieje? Zaawansowane średniowiecze
epoki lotów międzygalaktycznych. Technika i etyka nigdy nie były rodzeństwem.
- Ale to już teraz jest czas miniony, prawda?
- Prawda... teraz... z Jasonem odczuwającym pociąg do kobiet, a nie do własnej płci... koniec kłopotów.
Kiedy wrócę, mój świat będzie rajem bez wojny czy podziałów...
- A nasz świat?
- Też.
- Jesteś pewna?
- Oczywiście. Zadbaliśmy też o inne drobiazgi. Wasz świat też będzie rajem...
Głos nagle cichnie i obraz mówiącej zaczyna przypominać negatyw lub zepsuty obraz telewizyjny.
- Czas emisji mija, żegnajcie. Dłoń na ustach w rzuconym szeroko pocałunku. Gest ducha
rozpływającego się w powietrzu. Peter i Bess zostają w pustym sklepie. Jest im zimno.
- O co tu chodzi? - Mulatka ma oczy jak spodki. - Jakieś nowe wirtualne gówno?
- Tak - mruczy Peter. - Czego to ludzie nie robią dla reklamy...
- Jesteś pewien, że to była reklama?
- Nie - Peter rozgląda się po pustym sklepie - ale wolę nie rozmawiać na ten temat. Przynajmniej nie
teraz, nie tutaj.
- To chodźmy do domu.
Bess przebiera się i pomaga zamknąć drzwi. Kiedy idą w stronę parkingu, nadal jest jasno, lecz oni mają
w sobie jakiś dziwny smutek i cień.
- Ona mnie dotknęła - mówi Bess. - Będę musiała się umyć.
- Tego się nie da zmyć. - Peter patrzy na miejsce, gdzie powinien stać samochód i kręci głową. - Wiesz,
co mam na myśli?
- Aaa... mówiąc o myciu... powinnam znów wyczyścić powóz oraz wyszczotkować konia... o kurwa... co
ja bredzę? - Bess patrzy tam, gdzie powinien stać samochód i nie kończy zdania.
- Może nie bredzisz. Ona coś mówiła o zmianach...
- Tak, mówiła. - Bess patrzy na powóz i zakurzonego kasztanka. - Wiesz, gdzie jest nasz samo... samo...
samo... chód?
- My chyba nigdy nie mieliśmy samo... samo... chodu - mruczy Peter, bacznie rozglądając się po ulicy
pełnej powozów i bryczek.
- Pamiętam, że mieliśmy - upiera się Bess.
- Może... - Peter zatrzymuje wzrok na ściennym plakacie obok wejścia do budynku. - Zobacz, znów
reklamują te nowe fonografy. Może ty też zaczniesz sprzedawać coś więcej niż pianole? Płyty
fonograficzne mogą być dobrym interesem.
- Zwłaszcza z muzyką dla niewolników - śmieje się Bess.
- Tylko - Peter wyciąga rękę i poprawia skórzaną obrożę z imieniem swojej właścicielki - my mężczyźni
to takie zdolne człowieka. Robić dobra muzyka...
- Prawda? - Bess wyciąga z kieszeni smycz i zapina na obroży. - No, czas wracać do domu. Do nogi,
Peter...
- Zaraz, ona powiedziała o jakichś zmianach... ale nic nie mówiła, że będę twoim niewolnikiem.
- Ależ, Peter, znów się buntujesz? Czyż nie rozumiesz, że mężczyźni spuszczeni ze smyczy zaczynają
walczyć? Chyba tego nie chcesz, co? Bez wojny, kochanie. Bez wojny... Wszystko, byle uniknąć wojny.
Make love not war... znasz to hasło. Teraz jest wszystko tak, jak być powinno. Kobiety rządzą i nikt już nie
musi służyć w wojsku, bo tego od dawna nie ma.
Robert. M. Falzmann
Faltzman Robert Czy kobiety powinne służyć w wojsku Z „Science Fiction” nr 3 – kwiecień 2001 Moje życie jest grą. Gra jest dyskiem. A ja jestem duchem zaklętym w sieci wirtualnego świata. Czy jestem szalony? Raz w sieci, zawsze w sieci. Czy zawsze . . . zawsze... za... - Peter?! Znów masz koszmary? Zostaw kołdrę i daj mi spać!!! - Przepraszam. To ten sklep. Zabija mnie. Nienawidzę... * * * Śniadanie. Bessy chodzi po otwartym patio w samym kapeluszu i okularach. Słońce jest mordercze pomimo wczesnej godziny. W Santa Monica o tej porze roku słońce zawsze jest jak młot. - Mogłabyś nie gorszyć sąsiadów. Peter popija zmrożony Sunkiss Or Juice i je patties ze szpinakiem. Trójkątne pierogi o ciemnobrązowej skórce parzą go równie silnie jak słonce liżące wystawiony za parasol łokieć. - Bess, co cię znów napadło? Nie słyszałaś o ozonowej dziurze i raku skóry? - Dziurę to ja mam puzonową, a nie ozonową. A raka dostanę na języku od tego twojego... Mulatka jest ciemniejsza od patties i chce być wręcz czarna. Schylając się pokazuje czerwony, krwisty zarys... między wygolonymi wargami kroku. Ostatniej nocy byli trochę zbyt gwałtowni i teraz to widać. - Bess! Na rany Chrystusa! Załóż majtki! - Zgubiłam kolczyk. - I co z tego? Załóż majtki. Co to są pieprzone pięciodolarowe kolczyki. - Są. Wszystko jest... tutaj! Bess wychodzi wziąć prysznic, a Peter zostawia niedokończone śniadanie i dzwoni do Intereontinental Hologra-rixxx Puhlishing. Tak, tak. Peter A. Pallmer. Nic. nie... nie ten aktor z dużym fajfusem. Ja mam małego i duży sklep. Tak, dystrybutor. Dwa razy l. Pa 1-1 - mer, Peter. Masz to? Co chcę? Co ja chcę? Moje zamówienie. To chcę. Zaliczka poszła, a towaru brak. Wysłaliście kurierem? Zobaczymy. Fedex to szmelc od kiedy połączyli się z Intercity. Słuchaj! Macie te nowe interaktywne CD? Widziałem na targach reklamę "Perwerla" i "Japan by night". Dooobry towar. Wezmę sto i sto. Kolejka? Chyba żartujesz. Jaka kolejka? Dla mnie kolejka? Mam zadzwonić do Chin? Nie?! Jestem szantażystą? To tylko biznes... Już wysyłacie? Okay! Tak. tak lepiej.... Jackass i spółka. Peter odkłada telefon i wraca do pierożków - może ja powinienem zacząć sam produkować własne filmy i gry? Takie gamonie, a prowadzą interes, i ciągną... Kochanie? Jestem gotowa! Bess ma na sobie satynę i coś ze skóry, czerwoną mini, a do tego podobne teksanki z krokodyla. - Nie za ciepło na łuskę? - Peter ma chwilę mdłości. ...Jestem zwykłym alfonsem! Mulatka podnosi mini i pokazuje mu lśniący kremem trójkąt. - King lubi skórę i w skórę. Mam za godzinę ciężkie grzmocenie. Cokolwiek zlewa grubasa, chłodzi mnie. Nasz klient, nasz pan. To jest chore. - Peter zanosi talerz do kuchni i włącza zmywarkę. - Ten King... - Załatw więcej forsy, to przestanę dorabiać na boku. - Bess wzrusza ramionami. - To nie my ale ten świat jest chory. Czym się różni orka za grosze od dawania dupy? Niczym. Ten sam syf i mogiła. Tyle że nie muszę rozliczać się z urzędem podatkowym i zarobek ma wyższą godzinową stawkę. W fabryce płacą mniej, tak? - Zaczniesz skakać na boki. Peter patrzy krytycznie na swoją kasjerkę, wspólniczkę i przyjaciółkę. - Jak ty to możesz wytrzymać? Ja nie jestem wart... - I am a shitty woman in lovc... - Nucąc, Bess zbiega na parter.
Peter, kręcąc z niedowierzaniem głową, idzie za nią. Oczywiście, dawno ustalili, że on i ona nie są zazdrośni czy zakochani, lecz... kiedy dzieli się nie tylko wydatki, ale i łóżko, te rzeczy nabierają innego koloru. Peter jest zazdrosny, a Bess na swój sposób też. Ona prowadzi. Zawsze rano. Wieczorem on. Bess jest zwykle zbyt pijana pracą, haszyszem i Gordon Dry. Nie wspominając jej wymagających klientów, którzy... - Twoje sny, Peter. Możesz to rzucić. Wiesz o tym. Nadmiar gołych białych dup robi cię impo... ten tam. bez wzwodu - martwi się mulatka. Jaki sens ma VR? To nie jest impotencja ciała lecz ducha. Nienawidzę gier, nienawidzę elektroniki oraz tego całego cyberśmiecia. To, kurwa, nie jest realne. To jest gorsze niż film, teatr, książka. To będzie narkotyk dla mas... i niestety to ma sens. Finansowy! - Na tej zasadzie będziemy milionerami. Jak PizzaPizza czy taki IcePalace. Zaczniemy sprzedawać akcje i udziały. Ekspansja, agenci, zyski... Bess śmieje się głośno. O to walczę. Peter wysiada na następnym skrzyżowaniu. Na dobrą sprawę mogliby chodzić lub biegać do pracy. - Jak skończysz z Kingiem, kup mi „Video News". Podobno nowa firma z Europy ogłasza swoje dyski. - Czemu nie prenumerujesz niczego? Jesteś dystrybutorem... Zaraz! Za nimi ktoś trąbi, to kierowca dużej, czarnej limuzyny na osiem osób. Bess pokazuje mu palec, lecz Peter bez słowa odstępuje od okna. - Jedź, tamujesz ruch. Bess znika. Peter idzie w stronę plaży, błądząc myślami jednocześnie w kilku miejscach. Głównie jednak po swojej głowie, wspominając sen... W sklepie i magazynie panuje miły chłód. Cały kompleks i handlowy pasaż są nowe. Mają mniej niż rok, więc nic się jeszcze nie sypie czy psuje. Co jest ważne. Jego -Multimedia Shack- dostarcza gry i wirtualne dyski ludziom z grubymi portfelami. W sumie, kogo stać na wydawanie raz na miesiąc kilku setek dolarów? Więc tych, których stać, należy traktować na ich poziomie; z rewerencją i całym tym blichtrem dla milionerów. Peter tego nienawidzi, będąc populistą oraz pamiętając biedne lata młodości w Vermont. Lecz... biznes to biznes. - Otwarte? - W drzwiach stoi dobrze zbudowana brunetka koło trzydziestki. - Tak, oczywiście. Bardzo proszę. Brunetka nosi dziwne khaki z wyciętymi rękawami i ma na ramieniu dużą torbę w typie tych używanych przez kurierów FBI lub Anny. Peter rozpoznaje to natychmiast. Trzy lata pracy dla wujka Sama i mały wypad do Bogoty w roli deszyfratora NSA zostawiły niezatarty ślad i nawyk: zobacz to, co ukryte; ukryj to, co mogą zobaczyć - co zresztą okazało się psu na budę. Wyrzucili go za inhalowanie obcych substancji. Eufemizm gryzipiórka bojącego się napisać, że niejaki Peter Pallmer zażywał hasz. - Tak, czym mogę służyć? - Pan wierzy w UFO? Shit. Następny maniak X-Files. Peter ma niskie mniemanie o science fiction, lecz to jest rosnący trend i główny nurt rozrywkowy ostatnich lat, więc... płynie z nurtem. Dobrzy sprzedawcy zawsze są konformistami. To dowiedzione. - Słucham? Och! Mamy, oczywiście, gry typu SF dla dorosłych. Wirtualny seks w najlepszym wydaniu... - Peter milknie, widząc na twarzy kobiety zaskakująco rozbawiony uśmiech. - Pan ma dziwne sny, Pallmer... - opierając się o ladę i nie ukrywając seksownego, obfitego dekoltu, blondynka... blondynka? Peter przysiągłby, że weszła brunetka... patrzy mu w oczy i jest jak hipnotyczna fala o zapachu tymianku i werbeny - ...ja wiem, panie Pallmer, jak pomóc. Lecz... coś za coś. - To znaczy? - Jak to tutaj mówią? To tylko biznes! - Oooo... - Peter oddycha głęboko i ma zawrót głowy oraz... - czy my się znamy? Nie pamiętam, byśmy byli sobie przedstawieni... Zapach rośnie jak jego... - Tak i nie. Virtual Reality. VR na co dzień. Blondynka zdaje się być morfem przeskakującym z klatki do klatki filmowego slajdu. Raz jest naga, raz ubrana w iskrzącą mgłę lub stalowe blachy robota. Raz nawet staje się czymś, czego Peter woli nie precyzować...
- Spoko. To są tylko migawki z pańskich snów. - Kobieta wyciąga z torby książkę i kładzie na ladzie. - Pan nienawidzi gier, lecz zarazem jest beznadziejnym przypadkiem addictionado per se. Elektronarkoman. - Tak? - Tak. - A biedna Bess nawet nie podejrzewa, że ten sklep jest jedynie pretekstem, by móc cały dzień siedzieć z głową w monitorze, tak? - Tak. - I grać, grać, grać... Multimedia moja miłość, tak? - Nie... - Nie? - Nienawidzę tego gówna. - Czyżby? - kpiące dzwonki z zapachem konwalii. - Proszę wyjść! Proszę natychmiast wyjść... aaa... - Peter cofa się przed koszmarem ze znanego mu bardzo dobrze VR dysku. "Uritsukidoji", "Legend of Overfiend", japoński koktajl animowanego seksu, krwi i terroru. Zwłaszcza seksu. - Nie bądź hipokrytą, zboczeńcu - warkot cerbera z paszczą kosmicznego lwa. Peter nawet nie próbuje krzyczeć. To było do przewidzenia. Sublimalne przekazy ukryte w obrazach są jak komputerowe wirusy. Atakują znienacka i z ukrycia. VR może zaćmić mózg lepiej niż crack czy LSD. I to permanentnie. - Co powie Bess? - głośne pytanie gasi fajerwerki VR. - Nic! Ona nie musi wiedzieć. W rzeczy samej, nikt nie powinien... - Blondynka zapala dunhilla i kładzie czerwone pudełko ze złotymi literami na czarnej płycie lady. Kładzie tuż obok książki zrobionej z gwiazd i nocy. - Okay. Nikt nie powinien. Peter ma gęsią skórkę. Blondynka uśmiecha się pełna wybaczenia. - To zacznijmy od początku. Czy wierzy pan w UFO? Peter patrzy na pudełko. Dotyka. To jest zupełnie realna paczka papierosów. Ale leżąca obok książka nie jest. To znaczy... jest i nie jest. Jest, lecz jakby jej nie było. Tak jakby jej obraz był tylko VR bez maskowania. Zarys, głębia, grafika kartek i okładki. Biała strona... - Ty...? UFO? Nie! Nie wierzę ci. -Bardzo dobrze. - Brunetka jest blondynką. Pół na pół. I jej skóra też. - Wolisz mnie jako południowca czy typ skandynawski? Wolisz mnie zgwałcić na piasku czy w śniegu? - To drugie. - Peter gryzie się w język, ale zaraz dodaje: - jesteś bardzo sexy. - Jestem... tylko dlatego, że ty jesteś prokobiecy. Nie widzisz mnie jako Alien Sex, co w moim wymiarze stało się regułą. Miło jest spotkać prawdziwego mężczyznę. Złota epoka miłości. Czy wierzysz w podróże w czasoprzestrzeni? Patrz na książkę, Peter. Patrz i mów, co widzisz. - Nie! Nie wierzę w podróże oraz... o cholera, co to? Książka na kontuarze ma zarys liter i obraz. Za mgłą, która wolno się rozprasza. Bardzo wolno. Myst. Książka jest jak foliał z gry Myst. Tajemnica w tajemnicy. Peter dwa razy był w grze, śpiąc. Był w Grze! - Czyżbym śnił na jawie? - VR zaciera różnicę. - Blondynka jest naga i ma białe, wręcz srebrne włosy w kroku. Jej trójkąt ma siłę magnesu. Peter zaczyna dyszeć jak przy stosunku, a ona szepcze mu do ucha: - Mogę być twoim Neurodancer... chcesz? - I zaczyna kołysać się do taktu muzyki kosmicznych sfer, a każdy jej ruch jest jak kopulacja... - Ho ho ho, co my tutaj mamy?! - Do sklepu wchodzi Dawson, gruby i jowialny sprzedawca z K-martu. Okazyjny klient i raczej szperacz. - Peter? Kto to jest?! - Reklama - mówi blondynka, ubrana w złotą folię tak dziwnie skrojoną, że jest bardziej rozebrana niż gdyby była naga. - Promocja książki VR. Nowa gra... proszę sprawdzić, śmiało... proszę... - "Czy kobiety powinny służyć w wojsku?" - Dawson bez problemu czyta tytuł i nawet wertuje kartki - Hej! Kto by nas bronił. Oczywiście, że tak. Kupuję! - Dziesięć dolarów. - Blondynka wyjmuje drugą książkę i podaje grubasowi, który stoi tak jakoś bokiem i ma na czole perły potu. - Życzę miłego dnia. - Biała smukła dłoń dotyka ramienia mężczyzny i Peter przysiągłby, że tamten zlewa się w spodnie. Dotyk trwa minutę. Biała dłoń na grubym dygoczącym bicepsie. Input.
- Uff! - Dawson patrzy okrągłymi oczami na kobietę. - To jest najlepsza gra, jaką miałem. Realne VR. Dzięki. Stokrotne dzięki. Muszę zadzwonić do Marty. Ona pokocha tę grę... - Dawson zostawia banknot i wybiega ze sklepu. Peter widzi, że spodnie grubasa są suche, więc musiało to być tylko złudzenie. - Nie! Nie było. On właśnie zrobił to z własną żoną. -Gdzie? Jak? - Na plaży Costa Brava w Hiszpanii. Zawsze marzył, by zobaczyć dekadencką i zepsutą Europę. I zobaczył... z własną żoną, wierny taki. - Kobieta robi oko do Petera. - Potęga VR. Kuglarska sztuczka lub hipnoza... - Błąd.- kobieta gasi papierosa w niewidzialnej popielniczce i niedopałek znika wraz z resztką dymu - to nie jest kuglarska sztuczka. - Jak to się dzieje, że czytasz w moich myślach? - Peter patrzy na banknot. Maca go, wreszcie chowa do kasy na dobry początek. - Czy średniowieczny kupiec chciałby wiedzieć, jak się robi aspirynę? - Blondynka przekrzywia głowę i zagląda mu w oczy. Z uśmiechem przebaczenia. - Okay - Peter nagle się wyluzowuje - rozumiem. Tylko biznes. Nie chcę wiedzieć nic. Tajemnica produkcji i patenty mnie nie obchodzą. Kupuję gotowy towar. - Nareszcie rozsądne słowa - kobieta też ma wyraz ulgi na twarzy - przejdźmy do biznesu. Czas ucieka... - Jasne - Peter podnosi brwi - to jaki procent? Jakie warunki? Ile? Kiedy? - Pół na pół. Dycha od sztuki. Dam ci tysiąc. Pomogę reklamować. Gra? - Jak w banku. - Peter podaje jej rękę i zostaje wynagrodzony solidnym uściskiem, prawie męskim, bardzo biznesowym. - Będę potrzebował faktur, bo zamówienie idzie do komputera. Kogo pani reprezentuje? Producenta czy dystrybutora? - Digital Tracing Systems. Kanata. Ontario. - Kobieta kładzie na ladę wizytówkę. - Kanata czy Kanada? - Kanata to miejscowość na terenie dawnej Kanady. Na Ziemi nie ma już krajów jako takich. Globalizacja handlu i homogenizacja etniczna zatarły granice. Lecz tak, masz rację, geograficznie Kanata należy do obszaru dawnej Kanady. - Kanuck - Peter nabiera szacunku. - Wy tam na północy zaczynacie dominować w grach i software. - Ależ my jesteśmy jedyni... - blondynka marszczy brwi, kręci głową, uśmiecha się przepraszająco - ...to znaczy, mam na myśli... będziemy. Tak, będziemy. Ach! Przejdźmy do biznesu. Tu są książki. Otwierając swoją torbę, zaczyna wysypywać na podłogę nieskończony szereg tomów. Jak kostki domina. Po dziesięć w rzędzie, a obok następny stos, i następny, i następny... Peter pociąga nosem i milczy. Jak ona to powiedziała? ... VR zaciera różnicę. Shit. Żeby tylko to. Ostatnio dla mnie VR i życie zaczęły się zdecydowanie zacierać na brzegach. Nic poważnego. Można przywyknąć. Tak jak do snów. Zaraz... czy to oznacza, że już jestem paranoikiem? Zadumę przerywa wejście nowego klienta. - Peter! Draniu! Nic nie mówiłeś? Gdyby nie Dawson... o rany, bestseller. Harry Drucker jest głównym dyrektorem Searsa i bardzo dobrym klientem. Peter zwykle skubie go na wyższy procent i marżę. W sumie Sears też zdziera skórę. - Gdzieś ty dopadł ten towar? - Harry pieści w dłoniach obwolutę książki tak, jakby to były kobiece biodra. - Fantastyczne! - To z Kanady. - Peter widzi, że Harry jakoś nie zauważa pracującej blondynki i coś mu mówi, że tak jest lepiej. - To jest bardzo ekskluzywny i wyszukany typ gry dla koneserów. Nie tani, więc tylko dla swoich. Rozumiesz, zaufanych... - Jasne... - Harry ma krople potu na górnej wardze i zamglony wzrok - ...biorę. - Dwieście - Peter widzi, jak blondynka zastyga i patrzy na niego zszokowana. - Proszę. - Harry wyjmuje portfel i podaje kartę Visa. - Teraz robią takie cuda, że... o rany... żyjemy w bardzo ciekawych czasach. O mój Boże. - Dobrze się czujesz? - Peter kasuje kartę w czytniku i zerka na klienta wyrażającego euforyczny zachwyt. - Oczywiście, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem szczęśliwy. - Harry szczerzy zęby i wzdycha przez chwilę w bardzo podejrzany sposób. - O rany! Dawson nie kłamał i nie przesadzał. To jest to! Muszę
zadzwonić do Cheryl. Nie, do Moniki. Nie, do obu. A co, czas ustalić z kim sypiam. Cholera. Czemu nie z dwoma? Ja je kocham obie. Odkrycie, nie? - Harry, zapominasz, że jesteś rozwiedziony - Peter marszczy brwi - twoja była... - To był błąd. To był mój błąd. Cheryl miała rację. Byłem idiotą, aa... jestem! Dyrektor Searsa wychodzi, tuląc do piersi książkę i Peter jest gotów przysiąc, że na okładce pisze: "Wieczni kochankowie, czyli kryzys w małżeństwie". - On ma dobre serce, ale zero etyki... - blondynka pokazuje palcem na komputer z pytaniem w oczach - ty też, Pallmer. To jest złodziejstwo. Dwieście dolarów?! - Masz rację. On mnie okradł. Powinienem był zażądać trzysta... - Nie! Nie! Nie wolno! - Blondynka zaciska pięści i zaczyna przypominać jaszczura, gigantyczną iguanę wspinającą się na jego pierś, by żywcem wyssać mu oczy z czaszki. - Nie będziesz odstraszał mi ludzi! To się musi rozejść! - A ty nie będziesz mi mówiła, jak prowadzić biznes. - Peter strzela otwartą dłonią w mroczny pysk i jego ręka napotyka jedynie powietrze. - To jest mój sklep, okay? - Dlaczego się upierasz? - Blondynka, nagle w kusym ubranku żywcem zdartym ze Space Sirens, poprawia sobie stanik. - Pieniądze są tutaj bez znaczenia. - Być może dla ciebie, ale nie dla mnie. - Peter obchodzi dookoła ladę i stając przed kobietą, łapie ją pełną dłonią za wydatny krok. - Dość tego VR. - Obyś się nie pomylił. Nas programuje się genetycznie i jesteśmy totalnie inni niż wy... jaskiniowcy. - Blondynka patrzy mu w oczy i biernie pozwala sobie odchylić elastyczne spodenki z czarnej pseudoskóry. Pod spodem ma białe, wręcz srebrne, długie jedwabiste włosy kryjące zupełnie ludzką i bardzo kobiecą muszlę łona. Obcą i obojętną. Bardzo obcą. Inną niż u Bess... - Przepraszam - Peter cofa rękę jak oparzony - to nie jest VR. Czy ja śnię? - Nie bardziej niż ja. - Kobieta dotyka jego głowy i zamyka na sekundę oczy. Kiedy otwiera, podnosi wysoko brwi. - To ciekawe. Nagle straciłam twój sygnał. Nie mogę czytać cię na odległość. Szkoda. Rozumiem, że przestałam cię pociągać i fascynować. Ostrzegałam. - Cholera, zaczynam wierzyć w UFO i resztę bzdur... - Nie wpadaj w panikę. To tylko twoja skryta miłość. Bess musi być bardzo szczęśliwą kobietą, będąc aż tak kochaną... przez ciebie. Gdyby nie to, już byśmy tarzali się na podłodze. Odrobina feromonów działa cuda. - Daj spokój. - Peter odwraca się i z ulgą widzi szczeniaka, zaledwie w granicach legalnego wieku, by móc kupować towar dla dorosłych. Okazja, by zmienić śliski temat. Blondynka, mimo wszystko, jest więcej niż podniecająca, a on... - Tak? Czym mogę służyć? - Szukam "Virtual Vixens" oraz "Vampire's Kiss". - Nastolatek ma okularki jak szkła teleskopu i potyka się o własne niedbale zawiązane Nike Galaxy w kolorze neonowej zieleni, ale wyraźnie wie, czego chce. - Wampirzyca wyssie ci krew - żartuje Peter. - Miejmy nadzieję, że i coś więcej. - Okularnik oblizuje wargi i patrzy na potężny stos książek zajmujący środek sklepu. - Pan handluje encyklopedią? - Skąd. To kolega złożył na chwilę. Zaraz zabiorą... - Nie. To nie jest głupie. - Szczeniak bierze jedną książkę. - Ile? - Dziesięć - odzywa się blondynka i okularnik ma napad Steamy Windows. - Chchchęęętttniee wwweeezmęęę. - Powinieneś, Andy. Powinieneś! - Blondynka dotyka chłopaka i ma oczy jak latarnie, a jej ciało jest mgłą i milionem gwiazd na tle czarnego aksamitu. - Ty jesteś Teri Weigel! - odkrywa dygoczący chłopak. - Widziałem cię w "Wicked". Nawet mam CD. Jesteś fantastyczna! Mogę dostać twój autograf? - Natychmiast Andy! - Kobieta wyglądająca jak sławna Playboy Playmate pisze coś w książce zatytułowanej "Encyklopedia Miłości". - To dla ciebie. I zaproś kolegów. Będę czekać... - Cool - chłopak płaci i znika, cały czerwony i szczęśliwy. - Peter! Mam go! - Kobieta wpija Oczy w plecy wychodzącego nastolatka. - Jesteśmy na tropie. Wiesz, kto to był? Andy Atkins. - Nigdy nie słyszałem. - Ależ to szkolny kolega Jasona Prunelle. - Aha. I co?
- Jak to co ty idioto? - słowa są zlane w jeden ciąg i mają zupełnie zwariowany akcent. Nic z L.A. czy Frisco. - On jest śróbką w kole historii... o przepraszam... - Zrozumiałem. Ty jesteś UFO. Okay. Ja jestem Aladyn. Co dalej? - Peter kpi, by usunąć nagłą gęsią skórkę z pleców. Obcość blondynki zaczyna być widoczna nie tylko na płaszczyźnie fizycznej. Jak ona powiedziała? Jaskiniowiec? - Masz wątpliwości? Nie miej. Twój świat nadal jest pomroczny, zaściankowy, ciemny i głupi. Gdyby nie był, to i mnie by tu nie było. - Eteryczna albinoska w oparach scyntylacyjnego gazu podpływa bliżej. - A teraz do rzeczy. Bess będzie tutaj za kilka minut. Powiesz jej, że przyjąłeś mnie do promowania tych książek. Ale nie powiesz jej prawdy... - Która jest? - Peter obejmuje albinoskę i zamyka oczy. W jego dłoniach jest coś równie namacalnego jak ciepły wiatr czy pachnąca pustka nagrzanego słońcem wrzosowiska. Przytulić grzeszną anielicę i trafić za to do piekła. Szokująca czystość doznań oraz... - Złudą... ciebie tutaj przecież nie ma. - Nie, nie ma. Dlatego patrz na mnie - szept wręcz błagalny - twoje oczy są moją bramą tutaj... twoje zmysły moim obrazem... patrz, patrz, patrz. - Kiedy nie patrzę, ty nie istniejesz. - Peter głośno potwierdza to, co podświadomie wiedział wcześniej. Pozostaje znaleźć jeszcze odpowiedź na najważniejsze pytanie. Odpowiedź budzącą irracjonalny lęk. - I to jest rzeczywistość z innego... wymiaru, prawda? Wirtualna transmisja masy czy coś w tym stylu, racja? - Czasu, panie Pallmer. Czasu! - Albinoska staje się oficjalna i mówi aroganckim tonem. - My nie umiemy zmieniać wymiarów. Fizyczne wartości są stałe. Prawa są stałe. Ale czyż gra na CD nie jest nieskończonym powielaniem czasu, wciąż i wciąż? - Jest. - Właśnie. Pętla czasu. Tak, ma pan rację. To jest transmisja sygnału interaktywnego Virtual Reality. Transmisja w czasie ujemnym. Dzięki temu wszystko jest możliwe, nawet to... - Pętla czasu. - Peter przełyka ślinę, by uwierzyć w to, co widzi. Jego otwarte oczy kłamią obrazem baletnicy tańczącej na główce od szpilki. - Wiara czyni cuda - kpi primabalerina - wiedza tym bardziej. Czysta magia dla jaskiniowca, tak? - Absurd! - duka Peter. - Zaprzeczenie praw ziemskich i boskich... Miniaturowa tancerka zastyga i wolno kręci głową, szepcząc: - Bóg nie gra w kości. On gra w VR... - A ty? - Ja też. Nagły kalejdoskop kształtów i zapachów. Powrót do znanych obrazów i woni. Raz jeszcze reminiscencja czegoś zapamiętanego. Raz jeszcze coś, co go napełnia chęcią do życia. - Jesteś fetyszystą. - Kobieta w kostiumie z "Nightwatch U" ma bardzo smutne oczy. - Lubisz mundury, gorsety, wysokie szpilki i czerwoną szminkę. - Wiesz o mnie więcej, niż sam wiem o sobie - Peter mruga nerwowo - lecz nie mówisz nic o tamtym świecie, twoim świecie. Jaki jest? Zły, dobry, nijaki? - Koszmarny. - To znaczy? - Cóż, technika i etyka nigdy nie idą w parze. Pamiętasz Nagasaki oraz dziesięć przykazań? - Co ma jedno do drugiego? - Wszystko. Atomowa bomba uświadomiła nam, że możemy mieć nielimitowaną władzę i sami napisać własne przykazania. - To się nazywa postęp. - Techniczny, ale nigdy etyczny czy moralny. Chciałbyś żyć w świecie, gdzie bogowie mieszkają w orbitalnych barakach i jedzą sojową papkę ze smoczka w ścianie? Gdzie automaty rządzą, bo nikt nie jest w stanie ich zastąpić? Gdzie ciała są jedynie balastem, a szczęście nazywa się Kryształ? Taka ogromna planeta, cała będąca jednym bankiem pamięci, gdzie każdy atom to galaktyka, a każda galaktyka jest domem dla milionów istot od dawna bez ciał i dawno bez potrzeby powrotu do poziomu zwierzaka... Przepraszam, jaskiniowca. Widząc zdumienie malujące się w oczach Petera, kobieta łagodzi nieco ton swojej wypowiedzi: - I wybacz prostotę języka. Pewne stany świadomości i bytowania u nas nie mają opisu i odpowiednika w twoim świecie... Niektórzy ludzie nadal są ludźmi, lecz ta część uczestniczy w domowej wojnie i nie jest szczęśliwa. Reszta ludzi nie jest fizycznie i psychicznie porównywalna z homo sapiens. Nic z czego warto być dumnym. Miliardy nieśmiertelnych narkomanów w technoraju. Amen.
- Rozumiem - Peter kiwa głową - koszmar. A ty chcesz odwrócić historię, usuwając, zmieniając, fastrygując nowy wzór na siatce prawdopodobieństwa. Czy ten cały poszukiwany przez ciebie Jason będzie zabity? Wykasowany? Eradykowany z naszej czasoprzestrzeni? Czy ja będę instrumentem? Lunatyk morderca, tak? - Jakie to prymitywne. - Kobieta uśmiecha się wesoło i poprawia pas z bronią. - Skąd! Znasz pojęcie aktywnej indoktrynacji? U was nazywa się to Praniem Mózgu, a u nas Nauką. Nieważne. On tylko będzie zmieniony. Z twoją pomocą. Śpiochu... - Zaraz... czy ja śnię? - A możesz udowodnić, że nie? - Shit. Jestem manipulowany we śnie. - Jeden cholerny sen, nie sądzisz? - Następny wesoły uśmiech. - Baw się dobrze. - To znaczy? - Peter widzi, że dziewczyna w kusej parodii munduru otwiera szeroko drzwi. - Odpowiedz mi! Przecież mam prawo wiedzieć. - Zobaczysz sam. Pani strażniczka, wypinając piersi i wymachując gumową pałką, zaczyna zapraszać przechodzących pasażem ludzi. - Atrakcja! Reakcja! Supernowoczesna gra dwudziestego piątego wieku, już dzisiaj na sprzedaż! Czy chcesz zostać Bogiem? Czy chcesz poznać mężczyznę swoich marzeń? Czy chcesz odwiedzić Hawaje za jedyne dziesięć dolarów? Atrakcja! Reakcja! Super... Jej akt jest i nie jest aktem. Jak opiłki do magnesu, ludzie zbiegają się tłumnie i Peter znienacka nie nadąża pakować... książki i dyski, a nawet zakurzone i zleżałe remanenty zabytkowych Kodak Picture CD's idą jak woda. - Kochanie? Gdzie są torby? - Bess jakimś cudownym zrządzeniem losu pojawia się z odsieczą. - Chyba w tym pudle po odkurzaczu w magazynie. Jak to się stało, że wróciłaś tak wcześnie? King zachorował? - Nie. Zrezygnował. Znalazł sobie jakąś białą lalę z miodową figą. Smakuje mu bardziej niż moja murzyńska papaja. Stówa co tydzień do tyłu, nie dając przodu. - Shit. To wulgarne. - Prostytucja zawsze. - Bessy znika i wraca przebrana w sklepowy kitel, dźwigając naręcze reklamowych torebek. - Gdzieś ty dopadł tę modelkę? Genialny pomysł! - Nigdzie. Dostałem razem z przesyłką. Kanadole uczą nas, jak się robi biznes... - Niech im zima lekką będzie. Ruch jak na targu. Wiesz gdzie jest "Catwoman"? - Jak nie ma na półce, to nie ma... - Shit... sir! Sir! Zabrakło, lecz mogę polecić "Mind-shadows". Ich czterech i ona jedna. Dam panu dyskonto i rain cheque. Okay?. . . Okay. Peter zapakuj. Karuzela twarzy i kolorów. Czas mknący szybciej niż wskazówki zegara. Zmęczenie... osłabienie... głód i pragnienie. Obłąkany handel, bez przerwy na papierosa. Wreszcie o czwartej trzydzieści blondynka porzuca drzwi i chowa się na zapleczu. Jej zniknięcie wysusza rzekę kupujących równie nagle jak stalowa śluza zamykająca kanał. - Oooo... - Bess wali się na krzesełko za ladą i zaczyna wachlować połami rozpiętego kitla - ...mieć taki magiel na co dzień, to... - Bylibyśmy milionerami. - Peter patrzy na czystą podłogę i wymiecione półki, nie bardzo wierząc w to, co widzi. -Uwierzysz? Pusto... - Taaa... chyba sprzedaliśmy roczny obrót w jeden dzień. - Mulatka wskazuje na ostatni egzemplarz książki, czytając: - "Joy of Sex"... co za głupi tytuł. Każdy to używa. Też mi gra. Orka, jak mnie spytasz. No... nie zawsze. Nie z tobą. - Dzięki. - Peter oparty o blat widzi w drzwiach szczupłego chłopaka z koszulką o fantazyjnym napisie "I love Milk". Wygląda znajomo, lecz jak... ? - Czym mogę służyć? - Ja... och... już nie ma? - Czego nie ma? Tego? - Peter pokazuje książkę i tamten wytrzeszcza oczy. - "Czy kobiety powinny służyć w wojsku?" Idąc jak w hipnozie, chłopak wbija się kolanami w obudowę kontuaru i wręcz wyrywa z ręki Petera ostatni egzemplarz. - Sprawdźmy. Zagrajmy. Przekonajmy się... - Kolega Jason, przypuszczam... chcesz być w komputerach czy w polityce? - Peter strzela na ślepo, dla samej frajdy mylenia się w założeniach, ale chłopak potakuje. - Tak! Jason. Czy to Andy powiedział? To ja. Jason. Polityka? Nieee...
- Aaa... kobiety? Peter jest ciekaw, czemu akurat ten nastolatek, a nie jakiś inny, jest tak ważny. Książka dotyczyła zapewne wydumanej bzdury, lecz może tylko dla niego, a nie tamtego. Chociaż z drugiej strony... żona Dawsona była kiedyś w Narodowej Gwardii, więc być może zmieniający się jak kameleon tytuł był zaadresowany właściwie. - Jak sądzisz? Czy kobiety powinny służyć w wojsku? - Moja mama była... - chłopak smutnieje, lecz patrzy na książkę, zaraz szeroko się uśmiecha i zaciska jedną dłoń w pięść - ...była jak ze stali. Pilot. Wzięli ją nad Irakiem. Nie mogła wyskoczyć, to poszła czołowo w baterię Scud. Chłopak znów milknie i smutnieje, lecz książka w jego ręku śpiewa jakąś tylko jemu wiadomą melodię i jest to jak kołysanka. - Cóż, tak, sądzę, że każda kobieta ma prawo być i robić to co mężczyzna... - głęboki oddech i wstrząs głową - każda. Chwila ciszy i zduszony szept. - Nawet mama. Nawet mamusia... - Dwie łzy toczą się po skurczonych policzkach. - Jezu. - Bess wychodzi zza kontuaru i tuli nastolatka do swoich piersi. - Jezu... - Przepraszam. - Chłopak prostuje się i z zażenowaniem unika widoku półnagiej Mulatki, ale jego oczy jakoś nie nadążają za ruchem głowy. Bess ma czym oddychać, i to bez silikonu. Jason z trudem odrywa wzrok i lekko chrząka, pytając: - To ile płacę za tę książkę? - Nic... nic... zupełnie nic. - Peter uśmiecha się z wyrozumiałością. - Weterani nie płacą. Mój ojciec zginął w Wietnamie. Znam ból sieroctwa... Wiesz, wpadnij w wolnej chwili. Mam czasami darmowe reklamówki dysków... - Dzięki. - Nie ma za co. Jesteś już na tyle duży, że odrobina seksu nie przewróci ci w głowie... a będziesz miał w co pograć z przyjaciółką. Bo ty masz jakąś, tak? - Jasne. - Chłopak zerka na Bess i czerwienieje, lecz trzyma fason. - Dzięki. To ja już pójdę. Przepraszam za... - Nic takiego. - Peter imituje wojskowy salut, lecz chłopak ogląda się nie na niego, a na kasjerkę, Znasz go? - Mulatka patrzy na wychodzącego nastolatka dziwnie wilgotnymi oczami. Taka mieszanina żalu i współczucia. Pierwszy krok do zdjęcia majtek. - Nie znam - mruczy Peter. - Bardzo miły chłopak. I czysty. Czuć, że nie pali. Przesympatyczny... - Nadzwyczaj. - Blondynka zjawia się na scenie i jest w prostej, białej sukience oraz płaskich sandałkach z żółtej skóry. - Ten kwak pieścił żal za mamy cycem do roku trzydziestego, kiedy to zdecydował się... zostać politykiem. - Bez nawozu - mówi Peter - politykiem? Po cholerę? - No cóż, został... Tylko dlatego, że w ten sposób mógł przeforsować prawo odmawiające służby wojskowej kobiecie mającej dziecko lub mogącej mieć dziecko... - Rozumiem - potakuje Peter. - To dobrze, że rozumiesz. - Blondynka ma zimne niebieskie oczy, które łagodnieją gdy zatrzymują się na dekolcie Bess. - Muszę przyznać, że załatwiłaś go dokładnie, kochanie. Lepiej i szybciej niż planowano. Oszczędziłaś mi gwałtu na nieletnim i na mężu. Przepraszam. Wyprzedzam wydarzenia. Peter jeszcze nie jest twoim... - Jak? - Bess, patrząc pytająco na Petera, rusza się z miejsca i naciera na tamtą - A ty kto? Grecka Pytia? Wróżka? - Czy to ważne? - Blondynka kładzie bez żenady rękę na piersi Mulatki. - Zapomnij. Tutaj nic nie zaszło. Pozwól, że cię wynagrodzę. Pomogę odzyskać wiarę w życie. - Jej drobna dłoń zaczyna pieścić cieńmy sutek. - Peter?! - Bess oddycha tak ciężko, że zda się dusić. - Peter, weź tę... - Okay. Wystarczy. - Peter łapie blondynkę za ramię i odciąga. - Lepiej mi powiedz, co dalej. Co z nami? Co z Jasonem? - Z nim? Nie pamiętam. Prehistoria. - O czym ty? - O prehistorii... teraz to już zostało zmienione. - Ale wcześniej? - Wcześniej? No cóż, Jason był znany jako ojciec zakazu walki dla kobiet oraz prekursor politycznego oraz socjalnego trendu przymusowego ubezwłasnowolnienia połowy populacji Ziemi.
- Tylko dlatego, że jego mama umarła w czasie wojny? - Pośrednio. - Nie rozumiem. - Czyżby? A ile przeciętnie sprzedajesz dysków z tak zwanym peryferyjnym seksem? Wiesz... pederaści, lesbijki... - Gdzieś dwadzieścia procent całości. - To dzisiaj... Wyobraź sobie jednak świat, gdzie będziesz sprzedawał prawie sto procent? Możesz to sobie wyobrazić? - Nie. To wyobraź i pomyśl o reperkusjach. O walce o władzę nad Ziemią. Taka była przyszłość. W efekcie mieliśmy wojnę. Sto milionów samców i samic do piachu. - Tak jest tam u was... w tej dalekiej przyszłości? - Tak, tam mamy dwie grupy zaledwie koegzystujące. Samce kontra samice. Pederaści walczący z lesbijkami. Niezbyt miły obrazek, z waszego punktu widzenia. Bo kochać się tak jak wy, to kara śmierci po obu stronach granicy, czytaj: frontu. Wyobrażacie sobie, co tam się dzieje? Zaawansowane średniowiecze epoki lotów międzygalaktycznych. Technika i etyka nigdy nie były rodzeństwem. - Ale to już teraz jest czas miniony, prawda? - Prawda... teraz... z Jasonem odczuwającym pociąg do kobiet, a nie do własnej płci... koniec kłopotów. Kiedy wrócę, mój świat będzie rajem bez wojny czy podziałów... - A nasz świat? - Też. - Jesteś pewna? - Oczywiście. Zadbaliśmy też o inne drobiazgi. Wasz świat też będzie rajem... Głos nagle cichnie i obraz mówiącej zaczyna przypominać negatyw lub zepsuty obraz telewizyjny. - Czas emisji mija, żegnajcie. Dłoń na ustach w rzuconym szeroko pocałunku. Gest ducha rozpływającego się w powietrzu. Peter i Bess zostają w pustym sklepie. Jest im zimno. - O co tu chodzi? - Mulatka ma oczy jak spodki. - Jakieś nowe wirtualne gówno? - Tak - mruczy Peter. - Czego to ludzie nie robią dla reklamy... - Jesteś pewien, że to była reklama? - Nie - Peter rozgląda się po pustym sklepie - ale wolę nie rozmawiać na ten temat. Przynajmniej nie teraz, nie tutaj. - To chodźmy do domu. Bess przebiera się i pomaga zamknąć drzwi. Kiedy idą w stronę parkingu, nadal jest jasno, lecz oni mają w sobie jakiś dziwny smutek i cień. - Ona mnie dotknęła - mówi Bess. - Będę musiała się umyć. - Tego się nie da zmyć. - Peter patrzy na miejsce, gdzie powinien stać samochód i kręci głową. - Wiesz, co mam na myśli? - Aaa... mówiąc o myciu... powinnam znów wyczyścić powóz oraz wyszczotkować konia... o kurwa... co ja bredzę? - Bess patrzy tam, gdzie powinien stać samochód i nie kończy zdania. - Może nie bredzisz. Ona coś mówiła o zmianach... - Tak, mówiła. - Bess patrzy na powóz i zakurzonego kasztanka. - Wiesz, gdzie jest nasz samo... samo... samo... chód? - My chyba nigdy nie mieliśmy samo... samo... chodu - mruczy Peter, bacznie rozglądając się po ulicy pełnej powozów i bryczek. - Pamiętam, że mieliśmy - upiera się Bess. - Może... - Peter zatrzymuje wzrok na ściennym plakacie obok wejścia do budynku. - Zobacz, znów reklamują te nowe fonografy. Może ty też zaczniesz sprzedawać coś więcej niż pianole? Płyty fonograficzne mogą być dobrym interesem. - Zwłaszcza z muzyką dla niewolników - śmieje się Bess. - Tylko - Peter wyciąga rękę i poprawia skórzaną obrożę z imieniem swojej właścicielki - my mężczyźni to takie zdolne człowieka. Robić dobra muzyka... - Prawda? - Bess wyciąga z kieszeni smycz i zapina na obroży. - No, czas wracać do domu. Do nogi, Peter... - Zaraz, ona powiedziała o jakichś zmianach... ale nic nie mówiła, że będę twoim niewolnikiem.
- Ależ, Peter, znów się buntujesz? Czyż nie rozumiesz, że mężczyźni spuszczeni ze smyczy zaczynają walczyć? Chyba tego nie chcesz, co? Bez wojny, kochanie. Bez wojny... Wszystko, byle uniknąć wojny. Make love not war... znasz to hasło. Teraz jest wszystko tak, jak być powinno. Kobiety rządzą i nikt już nie musi służyć w wojsku, bo tego od dawna nie ma. Robert. M. Falzmann