IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony246 775
  • Obserwuję196
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań143 153

Faltzmann Robert M. - Cybercop 1

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :323.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Faltzmann Robert M. - Cybercop 1.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Faltzmann Robert M
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 6 osób, 14 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 40 stron)

M. Robert Falzmann CYBERCOP cz. I Nie ma nic gorszego niż cyborg. Zwłaszcza zepsuty i oszalały. Wiem coś o tym. Z zawodu jestem łowcą cyborgów. Dlatego niektórzy nazywają mnie... C Y B E R C O P Published by The Polish Science Fiction Magazine FAHRENHEIT http://projekt.rej.com.pl/f/ all rights reserved Underground edition - bez cenzury W S T Ę P Wpierw odebrali mu pamięć i po tym zabiegu nie wiedział już nic, tak o sobie, jak o własnej przeszłości. Dalej, zabrali mu rzeczy, osobiste drobiazgi, nawet medalion jaki dostał na chrzcie. Wszystko, co mogło obudzić zamrożone wspomnienia, aktywować asocjacje i przywrócić część pamięci. A w końcu, wywożąc poza Ziemię porzucili na Marsie, w tajnej akademii Space Marines, robiąc z dziecka ewidencyjny numer. W tym czasie, Max miał dwanaście lat i żadnego pojęcia o losie kadeta SM. Co i tak nie miało znaczenia. Z odpowiednim implantem pamięci oraz programem mógł udawać każdego lub być każdym... Do czasu... ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

*** - Kadet Max Norton? - lekarz będący zarazem katem patrzył na pobitego pacjenta - ...ciekawy wypadek. My sprawdziliśmy twoje kryształy i tam nie ma nawet śladu walki. Zupełnie tak jak byś nie pisał do pamięci... a ty piszesz wszystko, nawet we śnie. Więc?! - Nie mam pojęcia - wykrakał Max - nawet nie wiem jak się nazywam i kim jestem. - A tak, to możliwe - lekarz wstrzyknął mu ampułkę z cekinem klasy Memo 6000 - a teraz? ....kim jesteś? - Ofiarą pobicia - smutno ocenił Max - to musiał być pulser magnetyczny lub... - Tyle to i my się domyślamy - lekarz był wściekły - jak? Powiedz mi jak do tego doszło?! - ... sorry - Max zwymiotował na szpitalne łóżko - ale nie wiem! Pierwsze udane kłamstwo i unik w szponach systemu... typowy dla buntu nastolatka. Bardzo sprytnego i zdolnego... Max wiedział. *** - Wasze nazwisko? - Max Norton. - Urodzony? - Methanex City, rok 26 od czasu Rewolucji. - Więc jesteś klonem, a my zabraniamy... - Precz z Mecho! Niech żyje Biolo! - Ładny program. Kto to pisał? - Ja sam. Czy mogę już wyłączyć się z symulatora? Swędzi mnie pod włosami. Cekiny Intela bolą. - Weźmiemy to pod uwagę. Brawo! Eksperyment jest sukcesem. Tak, proszę, możesz wyłączyć czytnik... mój, mój, ty gdybyś chciał, to mógłbyś być prymusem. - Może i mógłbym - Max nie udawał skromnego. On był więcej niż dobry. On był najlepszy z całego roku. Ale o tym nie wiedział nikt. Max wolał udawać, że nie jest. Tak było bezpieczniej. *** - Wasze nazwisko? - Max Norton. - Urodzony? - Ziemia, nie, w tranzycie, nie, Mars, nie, klon, nie, umarłem, nie, nie, nie, nie, nie.... nie wiem... - I o to chodzi, kadecie Norton. O to nam chodzi. A teraz powiedzcie nam, dlaczego nielegalnie grzebaliście w plikach i folderach Archiwum SM, bez zgody przełożonych? - Nie wiem. Ktoś mi kazał. Nie wiem. Ktoś mi kazał. Nie wiem. Ktoś... - Amnezja po szoku - jeden z lekarzy pokazał twardy wydruk ze skanera - proszę zobaczyć tutaj... nadal są ślady echa impulsu elmagu. On dostał się w pole rażenia emitera, lub... został porażony prądem. - Wiemy, został wykasowany. - Ba, żeby tylko to... proszę zobaczyć zdjęcia rentgenowskie. - Widzieliśmy. Szerokie i silne uszkodzenia implantów... pan chce coś nam zasugerować wskazując te uszkodzenia? ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Tak. Moim zdaniem kadet Norton próbował się zabić, a ściślej, zabić swój obecny program. Moim zdaniem, Max próbował wrócić sam do siebie i tego czym i kim naprawdę jest. - Samobójstwo Pamięci to nadzwyczaj delikatna sprawa, hmm... - drugi lekarz miał widoczny implant za uchem i siedział na inwalidzkim wózku - nie, nie wierzę. Raczej ktoś z zewnątrz próbował go oczyścić i wykasować do poziomu warzywa włącznie. - Błąd panie kolego - pierwszy lekarz był uparty - Norton zrobił to sam. - Chyba, że jest wariatem - drugi lekarz zbył pierwszego kpiącym parsknięciem i machnięciem dłoni - nikt normalny nie zabija własnej pamięci a Space Marines są normalni, gwarantowane. - Być może nasze testy i nasze sita nie zatrzymują lub pokazują bardziej zaawansowanych przypadków neurozy. - Bzdura. Nasze testy i sita są najlepsze z możliwych. Gorzej z naszą wewnętrzną ochroną i zewnętrzną Security. - Do czego pan pije profesorze? - zdenerwował się major. - Do czegoś oczywistego jak słoneczna flara. Mamy przeciek informacyjny w dziele komputerowym, lub... obcego kreta we własnych szeregach. - Raczej to pierwsze - zaopiniował ktoś z komisji - od roku próbujemy upolować łamaczy naszych kodów. - Space Corps mają bardzo dobrych deszyfratorów - podpowiedział major żandarmerii, tutaj przewodzący całemu zebraniu jako deputowany dyrektor akademii - ale my też... - To co robimy? - pierwszy lekarz miał niezadowoloną minę - do spalarki czy do następnego modelowania? Ja osobiście wolę nie świecić oczami przed lady Skinner. Administratorka jest z tytanu i pnie się po trupach w górę Adminu. - Jej fundusze, jej projekt, jej problem - major żandarmerii cmoknął znacząco - cóż, wypadki chodzą po ludziach. Podszykujcie mi tego kadeta, a ja zajmę się resztą. Nawet złamany kij może służyć za tyczkę do kaktusa, racja? - On nie jest jeszcze złamany - wtrącił drugi lekarz - on tylko padł ofiarą konspiracji. - Dzięki opatrzności, że to on, a nie nasze inne elementy w obróbce - deputowany dyrektor miał tutaj ostatnie słowo oraz decydujący głos - wyobrażacie sobie, co by się stało, gdyby ktoś z zewnątrz wpadł na ślad prototypów z Ziemi? - Mała strata - burknął pierwszy lekarz - nawet taki kaleka jak Norton bije je na głowę, cekin, oraz odporność genotypu. Moim zdaniem to ten cały eksperyment jest poronionym pomysłem... - Stalowa lady Skinner nie lubi słowa poronienie - wolno i z dziwnym grymasem kpiny na ustach, wyszeptał major - to jest nadal panna... ze złudzeniami, że niemowlaki nie gryzą sutek. - W jej wieku to już niegroźne - ktoś z komisji posłał ciężką i bardzo wojskową wiązkę przekleństw - ...zamknijmy sprawę. Rzeczy przechodzą same siebie oraz granice tolerancji. Nam nie wolno kompromitować obrazu Space Marines. - Jak trafnie - ucieszył się major - dzięki za poparcie. - Ale co z nim? - spytał ktoś inny - co z Nortonem? Czy pani Skinner nie zechce go dołączyć do swojej biolo stajenki? - O to proszę się nie martwić - major zacisnął usta - to już mój problem. My zawsze potrzebujemy kilku dobrych ludzi do specjalnych zadań. A on jest dobry. Bardzo dobry. Tak dobry, że wręcz szkoda marnować taki talent... paląc nim w piecu. - O niech to... - któraś z nielicznych kobiet wtopiona w łono komisji czknęła i zrobiła się zielona - ...czyż to nie jest morderstwo? ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

Cybercop rozdział 01 W okopconym i spękanym lustrze pojawiła się obca, wychudzona i zła twarz. Nikt kogo warto spotkać sam na sam w pustym zaułku... - ...nic dziwnego, że nie mogę dostać roboty... - Max otarł pianę depilatora z brody i szybko przyłożył do policzków jednorazówkę nasączoną w zmywaczu. Paliło jak diabli, lecz tutaj, woda była za droga by używać jej do mycia i w efekcie pozostawał alkoholowy zmywacz. Najtańszy sposób golenia i utrzymania higieny osobistej rodem ze Space Marines, lecz mający minusy ... - ...morda prosi się kopa - ocena chemogolarki oraz śladów trzy tygodniowego balowania z kumplami, którzy tak jak on, wypadli z utartych kolein wojskowych karier, grzęznąc w cywilu oraz nędznej i mdłej, szarej codzienności tranzytowego Habu Neptun 22. - I co mnie, cholera, napadło bić po ryju własnego kapitana? Gorzej. Co mnie napadło bawić się w wojenkę i konspirę? Trzeba było zdezerterować jak uczciwy tchórz i dać dyla do Kraba czy Procjana. Tam zawsze jeden dodać jeden równa się trzy. Zarobki warte orki. Bo tutaj? Jeden dodać jeden równa się teraz zero i co, kurwa, jak wszystko wyjdzie na wierzch i mnie dopadną? Jedni by się zemścić, drudzy by uciszyć. Mafia władzy. Pytanie zawisło bez odpowiedzi, przerwane gorzkim skurczem żołądka cofającego wczorajszą kolację, o ile osiemnaście najtańszych piw można zaklasyfikować jako posiłek. Lecz do piwa podawano krylowe kotlety i Max musiał coś zjeść bowiem teraz haftował solidnymi zgęstkami nieprzetrawionego białka i oleisto żółtą papką frytek. - ...ooouugh! I co dalej? - te wymioty to nie była zakąska ale strach. Max rzygał ze strachu, nagle widząc się oczami wyobraźni na samym dnie społecznej studni. Bez drabiny i szansy by wyjść z dołka. Z kolesiami tych których zdradził ścigającymi go po zaułkach. Ze zdrajcami oficerami ze sztabu cichcem planującymi jego zejście z listy żywych. Całym światem tylko czekającym by go zniwelować. - Ja nawet nie mam tyle by wrócić do domu, cokolwiek z niego pozostało... o kurwa z Jowiszańskim syfem! Jak mnie jebane Zielonki nie wezmą do siebie, to... co dalej? Kolonizacyjne oddziały dalekiego Zwiadu? Jeden na stu, a może mniej, melduje się z powrotem i zwykle kończy w szpitalu... nieee... - Maxymilian Norton! Kabina 3468! - głośnik w ścianie toalety biura werbunkowego Space Corps obudził by umarłego. - O Boże, jeśli istniejesz, zaopiekuj się kretynem - pospiesznie zapinając kombinezon, Max prawie biegiem wypadł z łazienki. Coś tak głupiego jak minuta spóźnienia utrąciły niejednemu szansę na pracę. A Max obiecał sobie solennie, że od dzisiaj jest jak reszta koników garbusków... potulny... Co nie było łatwe. - Acha. Następna spieprzona marynata - opasła blondyna w bardzo ciasnym kombinezonie paliła nielegalnego skręta i leniwie wertowała pliki w płaskim czytniku komputera - ...za dużo hormonów a za mało szarych komórek... no, no, pobicie oficera! Masz ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

dużo odwagi próbując tutaj z takim życiorysem... - Przysięgam, że to było nieumyślne potrącenie. A tamten i tak mnie nie lubił, więc skorzystał by się odgryźć - Max miał ciarki na plecach widząc, że nie jest poproszony o zajęcie miejsca - tak było. Nie kłamię. Proszę mi wierzyć. Ja jestem typem technika, inteligen... - No właśnie. I tylko dlatego jeszcze tu śmierdzisz - blondyna dmuchnęła kłąb dymu w jego stronę i obrzuciła go taksującym spojrzeniem. Jak rzecz, a nie człowieka, co tym bardziej go spłoszyło. - My ciebie nie potrzebujemy. Coś bardzo cuchnie w twojej kartotece i to jest więcej niż obraza munduru. Niestety, Srebrne Manekiny kryją co mają, do zgonu włącznie, a ty mi i tak nie powiesz, racja? Nie czekając na Maxa, kobieta sama pokręciła głową, dodając - ...well, twoja sprawa. Mnie to i tak nie obchodzi. Space Corps mają aż za dużo własnych psychopatów. Czuj się odrzucony z pierwszej linii, ale... być może zarobimy na tobie sprzedając umiejętności zawodowe... tu obecnego rekruta. Słyszałeś o Cyber Cops? - blondyna pokazała palcem na lśniąco nowy holoplakat pokrywający stare i zwiędłe reklamówki Space Corps - ...coś dla socjopatów twojego pokroju, techno inteligencie, hehehe.... - Boże. Ja nie jestem psycho. Jak bym był to bym siedział na rehabie lub był po operacji w szpitalu. Mnie badano... starannie. Proszę mi wierzyć, że zostałem wrobiony i spławiony... przez klikę. Nepotyzm i kuzyni. - Racja. Jak byś był psycho to by cię nie puścili na wybieg - wypinająca swoje potężne bufory kobieta rozparła się w foteliku i raz jeszcze otaksowała stojącego kandydata - ...to mówisz, że tamten kapitan cię nie lubił? I się zemścił? Ma kuzynów wyżej? Nie nowina. Normalka. Mmm... możliwe. Oficerowie SM to banda bufonów. - Okropnych bufonów - gorąco potaknął Max. - Niesamowitytych... wiem coś o tym. Mój były mąż... był... jednym z tych lalusiów w srebrnym kombinezonie. I był bardziej zakochany we własnych kumplach, niż... ach, nie ma co mówić ...no, siadaj Max i opowiedz mi więcej... o tym co umiesz. Technika i technologia. Masz kilka ładnych dyplomów i trzy lata praktyki, tak? - Tak, tak - potakując głową i pospiesznie lokując się na krzesełku, Max nabrał animuszu. Pomijając głupi start, obecna sytuacja była więcej niż plusowa. Ta gruba beka zupełnie nie pasowała do obrazu żony oficera SM i jeśli jej były stracił zainteresowanie toną blond smalcu, to tym lepiej... Max w sprawach łóżka zawsze wolał solidne kształty, a te dwa balony pod ciasnym kombinezonem aż się prosiły o uwolnienie i lot w stratosferę wyższych uniesień... - Skończyłeś? - blondynka widziała i czytała uczucia i myśli Maxa, a te nie były różne od setki innych, snutych przez większość kandydatów jacy przewinęli się przed jej biurkiem - ...to przejdźmy do tematu. Jak już mówiłam, my ciebie nie potrzebujemy, ale być może uda nam się sprzedać twoje połączone zdolności i wykształcenie... - Gdzie? - Max odwrócił wzrok od biustu i zawiesił na plakacie o soczystych kolorach - tam? Co to są Cybercops? Pierwsze słyszę. - Nie ty jeden. Ja dostałam to tydzień temu - kobieta znów zajęła się wertowaniem czytnika - ...my mamy dostarczyć tysiąc kandydatów na i dla CC. A ci są czymś w rodzaju niezależnej jednostki do walki z uszkodzonymi Artie, SI, robotami, androidami, itp., itd., patrz gazeta Galactic News z ubiegłego wtorku. Tam pisze więcej... - Od wykasowywania i naprawy są ekipy techniczne producentów a nie wojsko - mruknął Max, nagle smutny i zamyślony. Refleksja i skojarzenie przypomniało mu o pierwszym i jedynym przyjacielu, właśnie SI imieniem Gab. Bardzo łagodnym i mądrym Artie. Niestety, zabitym, zamordowanym, wykasowanym przez... ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Prawda - potaknęła kobieta - lecz tylko wtedy gdy mogą wejść na teren wypadku, a pomijając tereny neutralne i skażone radiacją, gdzie i tak nie wchodzą, to pozostaje im poletko federalne i municypalne. A większość problemów produkują cyborgi najęte prywatnie... rozumiesz? - Rozumiem. Tereny prywatne zazdrośnie strzeżone przez małe i duże korporacje są niedostępne dla ekip producentów. Każy się boi wojny podjazdowej, sabotażu oraz prototypów testowanych nielegalnie... - Dokładnie tak - potaknęła kobieta - taki Nippon Steel czy GM Galactic nigdy nie wpuszczą pod swój dach czy bodaj do ogródka szpiclów z Intela lub IBM, normalka... tyle, że oni i tak mają własną security, ale milion małych firm nie ma ochraniarzy specjalistów i musi najmować obcych co też im nie w smak, plus ta plotka o niezależnych Artie wiejących w rejony skażenia i na pustkowia - blondyna postukała paznokciami w ekran czytnika - dlatego powołano Cybercops. I to ma być niezależna od nikogo grupa wysoko specjalizowanych techników działająca wszędzie tam gdzie nie mogą lub nie chcą wejść ekipy naprawcze producentów, a tych się nam namnożyło jak mutantów w Afryce. Oficjalnie, same Transgraby są produkowane przez stu kilku fabrykantów, a z tego część jest z poza Ziemi i Marsa, co zaraz budzi pytanie o jakość i bezpieczeństwo ...nie wspominając Jowiszan ...racja? - Racja - potaknął Max - koloniści olewają normy i standardy. Jowiszanie robią to oficjalnie mając własne państwo i miliardową populację klonów a tak po cichu to mówi się, że sami napuszczają na nas, sprytne bojowe roboty i androidy, tak by walczyć z konkurencją lub nawet ją usunąć o sianiu niepokojów nie mówiąc. Plotka z barów i baraków, niemniej... - To nie plotka, to smutny fakt. Zwłaszcza na Ziemi i Marsie. Nie tak dawno... - blondynka zagryzła usta i spuściła głowę - ...aaach, co tam gadać. Tutaj nie wolno mówić na takie tematy. Space Corps nie miesza się do polityki. My jesteśmy niezależni i ponad planetarni... - Pewnie - Max potaknął - a każdy słoń jest zielony i ma skrzydła. To co z tymi Cyberglinami? Ile tam płacą? I dlaczego tak mało? - Tyle wiem co nic - blondynka wzruszyła ramionami i jej piersi mało nie wypadły za granice nieprzepisowo rozpiętego suwaka - ale tamci dają znacznie lepsze socjalne benefity i gwarantują wysoką emeryturę. Tak pracowniczą jak powypadkową. Zależy co przyjdzie pierwsze... - O gówno! - Max prawie wstał - pachnie kłopotami. Czy ja mógł bym zobaczyć coś więcej niż bajerny holokitoagit? - Tylko samemu i na miejscu. Ja naprawdę nie mam nic a nic, konkretnego - kobieta zrobiła przepraszającą minę, ale tylko na małą chwilkę, gdyż zaraz dodała - oczywiście, o ile tamci ciebie wezmą. - Cholera - Max wyszczerzył zęby - zaczynam podejrzewać, że sam sobie wyrządzę dobrą przysługę nie dając się poderwać. - Możliwe - blondynka była szczera - my mamy ogromne kłopoty z werbunkiem. Plotka mówi, że rata śmiertelności w ekipach techników z ramienia producentów sięga trzydziestu procent. W sumie taki Transgrab to czołg z robotem za kierowcę. A jeśli jest uszkodzony na poziomie zarządzania, to ... - Będzie strzelał do wszystkiego co żywe - dokończył Max, wstając i ostentacyjnie poprawiając kombinezon - ...dzięki za kawę i kwiaty, ale ja już sobie pójdę. - Kawa znów zdrożała a kwiaty są tylko dla bogaczy. Prawdziwa kawa zresztą też - kobieta pokręciła głową z niedowierzaniem - ...nie tylko inteligentny ale jak diabli arogancki. Czytając twoje laurki zastanawiałam się czemu nie jesteś oficerem lub bodaj menażerem. Ale już wiem. Ty jesteś psycho lub gorzej i jakoś udało ci się oszukać lekarzy oraz diagnostyczne ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

komputery i weryfikatory Space Marines. A Cybercop zarabia pięć razy więcej niż ten kapitan któremu złamałeś szczękę. Bierzesz? - Co za perfidna modelka - Max wolno wrócił na krzesełko - ty to pewno skończyłaś specjalistyczne studium Adminu i obsługi personelu plus psychodynamikę i socjotechnikę... lub gorzej. Przy obecnym nadmiarze szarych komórek na rynku, profesorowie szuflują gówno... - Hehehe... - kobieta wcale się nie śmiała lecz kpiła. - Dobra, dobra. Biorę - Max czuł się pokonany przez mistrza i nie miał z tego powodu żalu. Biura werbunkowe zawsze były obsadzane przez wysokiej klasy speców, a z drugiej strony, zarabiać pięć razy tyle co SM kapitan, samo w sobie było zwycięstwem. *** Trzy miesiące później, Max nie był już tak pewien wygranej. - Chcesz, żebym co...? - pytanie skierowane do miniaturowego ekranu infokomu było adresowane dla dyspozytora z Bazy Atlanta lecz zarazem do uszu szefa działu Operacyjnego, niejakiego Gannona. - Nie słyszałeś? - dyspozytor zaklął - ... luju, masz kontynuować. - Sam? - Max rozejrzał się po opuszczonej przez Boga i ludzi ulicy jak by wymarłego miasta - jeszcze mi życie miłe. A zgodnie z instrukcją akcja tropienia polega na współpracy minimum trzech... - Będziesz czwarty. Trzech naszych już jest wewnątrz kompleksu. Niestety, oni używają zwykłe Komunikatory i ja ich nie czytam przez te żelazo betonowe ściany, ale ty masz wojskowe satelitarne radio... - W porządku. Rozumiem. Moja łączka. Telekomunikacja. Co za problem. Już biegnę - Max był polowym operatorem i służył jako samo wędrująca stacja przekaźnikowa dla kilku grup techników czeszących okolicę za zaginionym Qazarem. Starym i powolnym demolicyjnym pojazdem używanym do oczyszczania ruin. Nic nadzwyczajnego według niejakiego Gannona, ale Max miał na ten temat inne zdanie mając własną kartotekę Celów i Zagrożeń, zgrabnie skopiowaną z utajnionych plików Ochrony IBM. Qazar był solidną dwustu tonową bryłą naszpikowaną maserami i laserami oraz czysto fizycznymi środkami zniszczenia typu szufla spychu i łapa zgniatacza podawacza. Nie mówiąc co się stawało gdy ten dinozaur na gąsienicach brał skrót czy ciasny zakręt, miażdżąc i proszkując tak cegłę jak całe ściany... - A jebacz właśnie wziął i to niedawno - Max zastygł w półskoku, kucnął i ukrył się za obramowaniem zjazdu do podziemia. Nie dalej niż pięć metrów od niego, wprasowany w stary asfalt lśnił nowością otarcia do czystej stali długi fragment balustrady. - Cholera by to w bok. Bydlak przebił się przez kładkę dla pieszych i przez furtkę. Coś mu się spieszyło... Co było dziwne gdyż opuszczony kompleks dawniej służył jako plac zakupów i był otoczony względnie dużym parkingiem. - Tyle miejsca, że można tańczyć, a tutaj takie zniszczenia. Drań albo uciekał, albo... gonił - Max niepewnie pomacał służbowego Mk303 lecz ta zabawka w najlepszym razie mogła zatrzymać grawilot lub Hoovera, nigdy jednak Qazara... - Czas pomyśleć o noszeniu czegoś solidniejszego - mrucząc po nosem, ostrożnie zagłębił się w mroczną czeluść schodowej klatki idącej równolegle do ślimaka zjazdu i będącej czymś w rodzaju tarasu z kolejnymi platformami przeciętymi poziomami parkingów. Całość była względnie mało zniszczona a boczne nawiewniki dawały wystarczająco dużo ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

światła by można było iść bez potykania o zwały śmiecia naniesione tutaj przez wiatr, lecz... - Przemyt? - Max zatrzymał się na trzeciej platformie patrząc ze zdumieniem na nowy kontener z napisem UltraLite Corp. - PowerPack, Baterie, WattPack... gówno, nawet ciężkie wsady do ministosów... co za kurwa? Komu to tutaj potrze... Max pochylił się by z bliska odczytać cały spis transportowego manifestu wtopiony w uchylone wrota kontenera i tylko dlatego żył dalej. Prawie niewidoczna smuga spójnej wiązki uderzyła tuż nad jego głową paląc farbę i pieniąc plastyk ostrzegawczych WR tablic... - Chryste! - trening Space Marines przejął kontrolę i idąc na samo auto oraz instynkt, Max zanurkował w beton, poturlał się do barierki gubiąc radio i karabin, przeskoczył tygrysem niskie ogrodzenie, po czym poderwał się do szalonego sprintu w górę i na zewnątrz. Bardzo poprawne i jedyne zachowanie gdy w starciu z Qazarem, gdyż ten był ślimaczo powolny. Ale, jego masery i lasery nie były... - Mamooo!! - niewidzialna pięść rozłupała połowę grubego nośnego filara tuż przed biorącym zakręt człowiekiem a ten poleciał w bok nagle skrwawiony i pół przytomny... - ...skurr...czybyk! Wali bez gadania... Max zebrał się z pod barierki, tylko po to by zaraz znów upaść pod następną falą sprężonego eksplozją powietrza bijącą go w twarz i piersi. Quazar strzelał pełzając i pełzał strzelając, jakoś tam wiedząc, że nawet jeśli nie trafi wprost, to sama siła detonacji oraz latające odpryski betonu i stalowych prętów zabiją człowieka równie szybko jak cios sztyletu czy uderzenie toporem. Max był tego świadom i porzucając złudne bezpieczeństwo schodów oraz ślimaka zjazdu, na ile tylko potrafił szybko, pokuśtykał w mrok garażu. Byle dalej od nadciągającego potwora... Lecz o dziwo maszyna nagle porzuciła tak atak jak pogoń stając przy kontenerze i Max ukryty za dalekim filarem bezskutecznie starał się dojrzeć i domyśleć dlaczego. Nie to by aż tak bardzo był zainteresowany, ale za plecami miał ścianę bez wyjścia i odkrywając, że wpadł w pułapkę, musiał szybko coś wymyśleć o ile miał jeszcze trochę pożyć - ...pięć razy stawka pana kapitana. Baz jaj. Nic za fryko... co ten Qazar tam robi? Je te bakterie i inne wsady, czy tylko niszczy? Buńczuczna kpina gdy nędzna mina. Max odkrył, że krwawi ni mniej ni więcej niż z dwudziestu głębokich skaleczeń - rachunek skończył mu się na plecach gdyż tam nawet nie mógł sięgnąć, co oznaczało, że czy tak czy tak, umrze tutaj bez szybkiej pomocy medbloku, a ten, bez radia i wezwania, sam nie raczył się fatygować. Zaś radio leżało tuż obok gąsienicy Qazara. - Raz się żyje krzyknęła mrówka wskakując na słonia... - kuląc się, Max pokuśtykał w stronę maszyny zajętej kontenerem i zgodnie z okrzykiem, wskoczył na jej pancerz - ...i co dalej młody człowieku? Większość roboczych maszyn miała konsolę do testowania i manualnej obsługi. Qazar nie był wyjątkiem, tyle, że Max nie pamiętał nic a nic z wykładu o mechanice antyków i teraz patrząc na setkę przełączników i guzików ukrytych pod zjedzoną przez czas taflą plexi, nie miał najmniejszego pojęcia co dalej. Rozwiązanie nadeszło jak cała reszta. Znienacka, przypadkiem i dzięki nielogicznie działającej maszynie, bowiem ta, czując na sobie obecność wroga postanowiła go zmiażdżyć swoją chwytną czerpako łapą, zupełnie nie myśląc, że ma tam w uścisku dwustu kilowy wsad uranowy. Qazar był powolny, Max trochę szybszy, a kontener zakończony dziobem kotwicy, która skutecznie przebiła nie tylko plexi ale też to co pod spodem, czyli centralny światłowód niosący całe info i dane od komputera do sensorów i mechoserwerów maszyny. Porównując z analogicznym układem budowy człowieka, szalona maszyna sama sobie ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

przetrąciła grzbiet i nagle zastygła w nienaturalnej pozie, tylko nieznaczną drgawką gąsienic sygnalizując, że nadal wewnątrz żyje. Max, który kicnął po radio i zdołał uciec za najbliższy filar, wolał nie sprawdzać stanu zdrowia potwora, bardziej przejęty własną słabością i czarnymi płatkami w oczach... - Baza? Tutaj Norton. Jestem w podziemiu. Qazar wyłączony. Ja też. Bardzo krwawię. Medblok na biegu i odrzutowcem, lub będzie czwarty trup... - Max strzelił na chybił trafił z tymi nieboszczykami, chcąc przyspieszyć akcję ratunkową i zrobił właściwie. Baza sypnęła setką pytań, zaczynając od - ...coś ty inhalował, lub pił... idioto? - Nic, ale mam zamiar jak tylko wyjdę ze szpitala... - nie kończąc, Max rozkasłał się, nagle mając w krtani gorzką kulę żółci a jej wyplucie odebrało mu resztę sił i nawet nie wiedział kiedy zemdlał. *** "...jak tylko wyjdę ze szpitala..." Optymizm kogoś kto nigdy jeszcze nie miał do czynienia z białą mafią. - Teoretycznie, dostarczono nam zimnego trupa. To, że myśmy zdołali reanimować cię, samo w sobie jest cudem... - lekarka miała imienną ID oraz prawnuki, sądząc po zmarszczkach i drobnych siwych lokach - ...jak tam twoje sensory, bohaterze? Masz kłopoty ze wzrokiem? - Z pamięcią - wykrakał Max - Barba Norton. Czy my jesteśmy...? - Ach, to... - lekarka dotknęła imiennej plakietki na swojej piersi - ...nie, ja już sprawdziłam. My nie jesteśmy krewnymi, niemniej, miło jest być w blasku sławy przez asocjację. Możesz mówić mi po imieniu. - Wolę konkretnie - Max odkrył, że jest zagipsowany jak mumia - co ze mną? Dlaczego ten pancerz i wyciągi? Nie pamiętam bym był połamany. - Miałam do tego przejść. Twoi przywieźli nam prawie kliniczny zgon. To, że żyjesz zawdzięczasz kolegom i szefowi. Tlenowy namiot oraz stałe sztuczne oddychanie. Twoje serce odmówiło pracy, i Gannon wrzucił cię na lód... bardzo przytomna decyzja. Jak mówiłam, teoretycznie... - A praktycznie? - Max czuł się więcej niż podle - uszkodzenia? - Głównie utrata krwi, lecz też kilka kilo złomu i kamiennych odłamków w płucach, mięśniach pleców i jamie brzusznej. - Kości? Ten gipsoplast. Gorset, cholera. - Trochę wymieniliśmy - lekarka nie precyzowała co - nooo... ii... chcemy wymienić więcej oraz usprawnić... - Gówno! - Max zakasłał - ...a twarz? Co z nosem? Nie mogę oddychać. - Wszczepiliśmy ci filtry oraz dodatkowe sensory ofta. Będziesz mógł wytrzymać dziesięć razy większą dawkę toksyn a zarazem będziesz w stanie zwęszyć robota z kilometra... - Kurwa! Ja nie chcę być jebanym biocybem! - Wolisz być trupem? - lekarka pochyliła się z bezigłową strzykawką i w jej oczach była mieszanina dumy oraz zadowolenia - śpij, bohaterze. Sen krzepi. Po śnie strzela się lepiej, jak to u was mówią. - Pomocy!! - Max zabulgotał i tyle go było na audio, Mdlejąc czy też tylko zasypiając pomyślał, że coś jest dziwnego w fakcie bycia uwięzionym w gipsowym gorsecie. Tak jak by ktoś nie chciał pozwolić mu na ruchy... "...a ja przecież nic nie miałem złamane!" Głośne myśli szeptem. - Oh, miałeś, Max, miałeś. Swoją karierę, ale my to poprawiliśmy. Teraz już nigdy nie ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

zapomnisz - Barba Norton pogłaskała go po policzku - my chcemy byś był w stanie pamiętać wszystko, nawet kiedy zabiorą ci resztkę wspomnień, rozumiesz? - Nie! - wykrakał z głębi czarnej otchłani gdzie wpadł i tonął bez ratunku. - To dobrze - ucieszyła się lekarka - idioci żyją dłużej. Have a nice day, Max! Lecz on już spał i śnił... *** Sen nie sen, mara czy jawa, bez znaczenia gdyż i to i tamto było koszmarem... - Tak, Norton, my wiemy, ty nie jesteś z Marsa, lecz z Ziemi, i dlatego właśnie tobie dano pod opiekę ten specjalny bunkier ATM. Ktoś w sztabie sprytnie wykalkulował, że w razie domowej wojny tutaj, Marines z lokalnego naboru mogą stać się problemem, stając po tej czy tamtej stronie... hehe! ...i wiesz co? Ten ktoś miał rację. My wybraliśmy rewolucję... lecz ta, jak sam wiesz, kona dławiona przez rządowe wojska. A my musimy pomóc. I jedyny sposób to... Kapitan i bezpośredni przełożony Maxa był zarazem kumplem i prawie przyjacielem. Prawie, bowiem do pełni szczęścia, Max potrzebował stopnia oficerskiego, który uprawniał do wejścia w ekskluzywne kręgi Srebrnych Manekinów, jak potocznie nazwano właścicieli galowych mundurów i kombinezonów pokrytych natryskową aluminiową farbą. - Kiedy wygramy, zostaniesz generałem! „taaak pewnie, w stanie spoczynku... wiecznego, amen...” *** Max otworzył oczy niepewny co jest snem a co jawą. Plastogips nadal spowijał go twardym kokonem i zapach lekarstw mieszał się z mdlącą wonią sterylizowanych prześcieradeł - nic czego już nie znał i coś co było solidną kotwicą rzeczywistości. Tyle, że ten sen... Max był teraz gotów uwierzyć we wszystko. Nawet w krasnoludki. O teorii globalnej konspiracji nie wspominając... nawet. - Jezu na krzyżu, miej litość nad błądzącymi. A co jak to nie był sen? Plotka mówi, że nas się faszeruje sztuczną pamięcią. Plotka ma zawsze w sobie ziarno prawdy... Eksperymenty. Oni tutaj robią eksperymenty. A ja jestem obiektem... mój Boże! Ja nie chcę być! Mamooo... Zaraz. Czy ja miałem rodziców? *** Miesiąc wykreślony z kalendarza. Karuzela twarzy i kakofonia głosów atakująca go ilekroć zdołał ocknąć się ze sztucznego snu. Cokolwiek z nim robiono, robiono dokładnie i długo, a często gęsto, nie tylko boleśnie, lecz i bez pytania o zgodę. - To jest banda. Nie podskoczysz - drobny i łysawy typek, który przedstawił się, jako pilot z Sol50047 w Krabie, i tak jak Max też zaleczał przeszczepy, miał własny pokój po ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

drugiej stronie korytarza. Przy wspólnie otwartych drzwiach mogli rozmawiać bez pomocy infokomów czy Interwizji. To znaczy, Kasper Hopp mógł monologować. Max, nawet po miesiącu regeneracji i odbudowy, ledwo szeptał. Wszystkie implanty i rany, goiły się, oraz wrastały i zarastały z niechęcią. Tak przynajmniej twierdziła siwa lekarka i pod pozorem utrzymania kompletnej ciszy i spokoju, odmówiła Maxowi oglądania Holo i słuchania MarsVisionPlus gdzie szła zawsze najnowsza muzyka i News. Popularna, wszechobecna papka dla ucha i ducha idąca dwadzieścia cztery godziny wszędzie. Nawet w kiblach i wyciągach i bez której Max nagle czuł się nieswojo i obco w obcym otoczeniu. Więcej, czując się zagubionym. MVP stanowiło bardzo swoisty zastępczy ekran z obrazem kogoś żywego, kto zawsze był pod ręką. Max, tak jak inni, lubił aktywnie wchodzić na fonię i dorzucać swoje uwagi czy punkt widzenia. MVP była sto procent interaktywną stacją audio nie tylko informującą ale i bawiącą, nie gorzej niż Holo. Szczególnie ludzi nie mogących czy nie chcących afiszować się na wideo... tak jak obecnie obecny pan Norton. - Ja zwariuję w samotności. Ja potrzebuję stymulacji nerwowej!!! - Dać ci czytnik? Jedyna kaseta to Nowa Biblia. Też fantazja - pani doktor Barb poprawiająca mu poduszki miała bardzo zdecydowany wyraz twarzy i Max nie nalegał. Well, lekarze, podobno wiedzą lepiej. Zaś leczenie i zaleczanie, zwykle sprawa na trzy dni w medbloku, nagle trwało i trwało i nie raczyło się skończyć. Max odkrył, że w nielicznych chwilach samoświadomości, gada sam do siebie na głos a nawet śpiewa piosenki jakie zapamiętał ze szkoły. - Kurwa i Cyby, pojebało mi szare!!! - łkający okrzyk do zimno zielonego sufitu z obojętnym okiem kamery rejestrującej każdy jego gest. - A to dlatego, że nie palisz, nie pijesz, nie pierdolisz i ledwo żyjesz - po sekundzie odzew z korytarza - ...ale główka do góry. Idzie zmiana... Pilot Kasper Hopp, pomimo utraty obu nóg i sam leczący wszczepy Mecho, nie tracił nigdy wigoru i animuszu. Piszczące pielęgniarki świadkiem. Łysawy i drobny pacjent urządzał nocami Trzy Razy Pe Party, a mając jakieś większe kredyty, ściągał z miasta nielegalne substancje w płynie i proszku, wcale nie licząc się z regulaminem i dobrymi obyczajami. Taki typowy zwierzak rozrywkowy. Max zdołał go namierzyć uchem i był jak cholera wściekły, że sam nie może dobrać się do kilku kusych kitelków z solidnymi obłościami. Tymczasem, pilot Hopp nie marnował okazji, lecz... Może tylko pozornie, bowiem to co robił kolidowało z prywatnymi myślami szczerze dzielonymi i lekko rzucanymi w kierunku wiecznie śpiącego Maxa Nortona. Zapewne dlatego, iż nieprzytomnego... A może właśnie dlatego. Taka mała sublimalna indoktrynacja. Któregoś poranka wstrzymano dawkowanie barbiturantów i Max wolno wracając do siebie odkrył, że jego sąsiad ma drugie dno i bardzo dziwne widzenie świata, jeśli nawet nie cały światopogląd.. - ...tak jest, mój przyjacielu. Cały ten syf był, jest i będzie bazowany na fałszu założeń i siatce konspiracji. Bo weź taki ArmTronix. Sukinsyny robią kredyt na handlu bronią i nie ma nikogo kto by im tego zabronił, a nawet ci powiem, że wielcy tego świata, cichcem popierają... tiek, tiek. Popierają! Niby skąd mamy piratów, wojska korporacyjne, wojny planetarne i tak zwane rewolucje, ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

czyli manipulowanie masami? Tylko z tego, że nie da się zrobić krwawego przewrotu ze sztachetą wyrwaną z płotu, ale tysiąc Mk, plus kilka skrzynek granatów wystarczy. Tania inwestycja, zważywszy co można zarobić będąc u steru. Pamiętasz ostatnią wojnę na Marsie? - Aż za dobrze - Max przerywając długi okres ciszy spłoszył tamtego, lecz tylko na minutę, lub mniej. Pilot Hopp był człowiekiem otwartym do bólu ucha... to znaczy, starał się być, bratem łatą i kumplem ze szpitala. Ale Max jakoś nie bardzo lubił tamtego, sam nie wiedząc dlaczego. Czy to była kwestia doboru słów, arogancja, mędrkowanie, czy też coś podświadomie fałszywego... tego nie umiał sprecyzować, niemniej, faktem było, że go nie lubił. Kasper Hopp był potwornie wścibski... - Tylko mi nie mów, że walczyłeś. Spiczniałe marynaty nigdy oficjalnie nie weszły do rozmowy pozostając w koszarach i bazach orbitalnych, no chyba, że ja nie znam wszystkiego - głos pilota miał w sobie nutkę kpiny. - Zapewne - burknął Max - Nie, ja nie walczyłem, a ty? I po czyjej stronie? - na wścibstwo zawsze należy odpowiadać tym samym. - Ja też nie. Wojna to głupota - pilot zaklął - wojskowi też... przepraszam nie chciałem urazić. Ty jesteś zawodowcem... - Byłem - Max odprężył się trochę - przez prawie trzy lata pilnowałem składów z głowicami antymatu. Takie gówno, że nikt by tego nie chciał za darmo, a mimo to, kiedy Mars wpadł w zamęt domowej wojny, obawiano się... - Max nie musiał kończyć. - Plotka była, że jednak ktoś tam próbował przechwycić kilka piguł. A niektórzy mówią, że to była wewnętrzna robota frakcji jastrzębi SM rodem z Marsa - następna nuta kpiny jeśli nie uśmiechu. - Plotka idiotka. Kto dba. Ja nie. Marynaty pognały mnie za brak manier i teraz mam na ich temat totalny zwis - wykrętna odpowiedź Maxa trochę zaskoczyła tamtego, co było właściwe i zamierzone, bowiem prawda groziła gorzej niż więzieniem a Max wolał nie wypaplać co wie. Ot, taka sobie barakowa paranoja wszczepiona wraz z treningiem. Ufaj tylko sobie. - Są tacy co dbają - pilot gładko zmienił temat, lecz nie formę bardzo podchwytliwych pytań - a ty Max to o co dbasz? Jak o kredyt to zapraszam do Sol50047. My tam bardzo potrzebujemy specjalistów twojego pokroju... - To znaczy? - Bodaj cybergliniarzy, o wojsku nie mówiąc. Ciekawe, co cię napadło bić po mordzie własnego dowódcę? - Czy ja majaczyłem w gorączce? Skąd ta informacja? - Od twoich kumpli. Wdepnęli tutaj z jakimś kaktusem i czymś do podlania, a ty kimałeś więc... rozumiesz... hej!... jak tylko wyjdziesz, to ja zapraszam do baru. Z ciebie to jest realny bohater, wiesz? - Do baru? Dzięki, pomyślę nad tym - Max ziewając udał, że zasypia, nagle zły na pilota i na siebie. Pan Hopp miał zbyt dużo informacji i pewności siebie, zupełnie nie pasującej do zwykłego sternika kosmicznej barki, zaś on... Norton...? "...a ja jestem konformistą i sentymentalnym, pełnym szczytnych idei naiwniakiem. Powinienem był..." Nie, tej myśli nigdy nie potrafił dokończyć. To kolidowało zawsze z tym co wyniósł z domu. Zasady, etykę, moralność, wiarę. Takie bolące kamyczki w butach gdy na samotnej drodze przez życie. Zupełnie zbyteczne. Tak jak historia kultury, czy kawałki Hamleta wykute na pamięć... jebane, być albo nie być, oto jest pytanie. Lecz jeśli być, to kim? Sobą czy manekinem? A wiadomo, że większość woli być manekinami. Nawet zaprogramowanymi. " no i ja jestem i niestety, źle mi z tym do twarzy" Prorocze wyznanie. ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

Kiedy wreszcie udało mu się o własnych siłach, któregoś tam poranka dowlec do sracza, prawie zemdlał patrząc w lustro. - Jezus i Maryna, co te kurwy zrobiły z moją mordą? - Przemodelowali, panie kolego - pilot Hopp, w samojezdnym wózku, był tuż za chwiejącym się Nortonem - pozwolisz, że ci pomogę... - Nie! Mam dosyć pielęgniarzy i pielęgniarek. Sam się odpryskam... - To za chwilę - pilot wygrzebał z za pazuchy paczkę nielegalnych petów i zakurzył, kpiąco zerkając na wściekłego Maxa - ...czy wiesz, że tylko tu, w łazience... nie założyli podsłuchu i kamer? - Kto dba gdy sra, a ja muszę... - niecierpliwa uwaga, szybko kryjąca nagły chłód i cień lęku. Pieprzony Hopp był denerwująco natrętny. Jak glina. Taki prawdziwy glina z Ziemi - ...okay. Co jest grane, koleś?! - Ty mi powiesz - pilot wolno poruszył swoimi protezami - czy wiesz, że mając te Mecho nogi jestem w stanie jednym kopniakiem zabić? - Gangster nie glina - Max zaklął będąc zbyt słabym by móc zrobić coś więcej - ciebie najęto? - Hehehe... - niedopalony pet pofrunął do umywalki - pomyłka. To ja werbuję. Ale i też ratuję. Ogromny zbieg okoliczności i przypadku. Ty masz u mnie małą teczkę. A ja naprawdę miałem wypadek i cholerne śledztwo padło wraz z prokuratorem. Gówno i meteor trafia się najlepszym. A ja jestem... tutaj pod przybranymi danymi i pokrywką. - Ja nic nie zrobiłem - Max odkrył ciepłą strugę moczącą mu szlafrok, lecz nie potrafił powstrzymać się - kurwa mać! Ja nic nie zrobiłem! - Wiem. Gadałeś przez sen. Są sposoby... - pan pilot - nie pilot - wstał bez trudu i o dziwo, bez protez. Te okazały się atrapą i jak dwie plastikowe łuski padły na boki, bezwstydnie świecąc różowym wnętrzem. - Teatr - Max miał mdłości i zawrót głowy - co za teatr. - Gorzej gdy wojenny i z atomowym ogniem w tle - zupełnie cały i zdrowy łysol pokręcił głową z dezaprobatą - mogłeś ich zatrzymać... - Ich? Ich?!! Moich?! Kolegów? Jak?! - pytania bez odpowiedzi. - Bohaterowie są oszczani, jak widzę - wredny typek wyszczerzył zęby. - No dobra. I co dalej? Jestem aresztowany? - fanfaronada w obliczu kata. Bo ten tutaj był i miał to w oczach. - Tak i nie, obywatelu Norton. Akurat, pan jest ostatnim z mojej listy spiskowców i niestety ... trudny do zapuszkowania. Ten cios na szczękę pańskiego byłego kolegi i dowódcy, pozwolił uciec przed ciągiem dalszym, bo o to ci chodziło, Maxymilianie, nieprawdaż? - Mam na imię Max. - W skrócie - łysol zarechotał i obrócił się do drzwi - masz szczęście, że ja lubię skróty. Podpiszesz mi tylko zeznanie i uciekaj na Ziemię. Jak znam życie, prędzej, czy później ktoś odkopie akta sprawy i odkryje całą prawdę o dzielnym Marines imieniem Maxymilian, który zakapował... - Ja nigdy... nie mogłem pogodzić się z myślą o wojnie... ja musiałem... - Nazwijmy to brakiem cywilnej odwagi, albo zakłamaniem. Należało od zaraz zameldować o przestępstwie, ty pierdolony kretynie! - łysol podniósł głos - co ja mówię. O planach. Bo to ktoś tam zaplanował i omówił to z tobą... a czy wiesz, że oni byli o krok od detonowania ładunków?! - Tego właśnie nie chciałem - Max zacisnął pięści - i nie wybuchły! - Ale mogły. Rozumiesz? Mogły. Sama sprzeczka i bicie nie zatrzyma fanatyka. Należało zastrzelić... - Ludzie nie zabijają ludzi. A Space Marines to jak rodzina... - Mowa! Dali ci wilczy bilet i kopa. Dyskretna forma pozbycia się czarnej owcy i ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

kapusia. Zaś ci których aresztowałem to ukryci bohaterzy Marsa. - Nic się nie stało - Max pomasował kamień w miejscu żołądka - i tak było najlepiej. Mój były kapitan był jedynym, który znał zbrojące kody... - małe kłamstwo by sprawdzić czy pan Hopp naprawdę wie... - Taaa ... - łysol był prawie za drzwiami - ...sprytnie ukartowane, więc ja nie mogę cię aresztować, ale nie licz na pobłażanie. To ty i nikt inny miał klucze i karty security do składowiska. I to ty miałeś otworzyć bunkry. A ja mam cię na oku. Jeden poślizg i siedzisz ... w kopalni uranu... - Oczywiście - Max odprężył się, gdyż tamten nie wiedział wszystkiego. Nikt nigdy nie otworzył bunkrów. Ta informacja była spreparowana przez majora żandarmerii - ...dzięki za ostrzeżenie! Kpina i uśmiech pod nosem. Pan Hopp zniknął ze sracza a Max mógł spokojnie przemyśleć co dalej. - No tak. Czas by znów włamać się do banku danych SM i zbadać co tam na mój temat pisze... *** Drwina losu, kpina losu. Pancerny i powolny Orbital wraz z prokuratorem i więźniami, idący w stronę Ziemi, został trafiony przez niezidentyfikowany obiekt, po czym pękł na pół rozsypując po wysokiej orbicie ludzkie cargo. Rozbitków nie było, podobnie jak zbyt wielu notatek w InfoWizji na temat katastrofy. Dobre imię Space Marines nadal było dobre, zaiste los i okoliczności sprzyjały Srebrnym Manekinom. A Max już nie musiał włazić pod łóżko, czy chować się w szafie, ilekroć obcy głos zadźwięczał na szpitalnym korytarzu. Wprawdzie wcześniej, w sztabie, było mu darowane i obiecane że będzie żyć, ale... ostrożni żyją dłużej, a Max, mimo wszystko chciał i dbał... A może nie? Może jedynie był skonfundowanym i zdezorientowanym szczylem, który był zupełnie nie przygotowany do pływania w szambie dnia codziennego i walki o odpadki z innymi gryzoniami. Max czasami tęsknił za szkołą a nawet, wstyd przyznać, przedszkolem. Miał tam własny interaktywny komputerowy symulator imieniem Gab i to był pierwszy z nowej rodziny SI - program sztucznej inteligencji. Gab był bardzo długo jedynym powiernikiem i przyjacielem Maxa. Nawet po tym jak ustawowo zabroniono chowania młodzieży w obecności Artie i Cybów, a dalej inteligentnych programów typu SI. Gab zniknął wykasowany przez Rządową Ustawę o ochronie Ludzi, lecz Max nadal pamiętał i tęsknił. Podobnie jak pamiętał mundury policjantów, którzy najechali dom jego rodziców i potworną awanturę, gdy odkryto już od roku nielegalny program zaklęty w miniaturowym symulatorze. Max wiedział, że ktoś doniósł i nawet podejrzewał kto mógł, z grona szkolnego bractwa sieci, ale... nigdy nie potrafił udowodnić, kto sypnął. Co nie zmieniło faktu, że ból, żal i wściekłość z tamtych lat, trwały gdzieś na dnie jego pamiętliwego serca. Trwały przytłoczone Zasadami i Dobrymi Obyczajami a nawet Naukami. - Ciekawe, że nic nigdy nie było w Biblii o kapusiach ... i nie będziesz kablował do władz, lub coś w tym stylu - gorzka kpina przy porannej gorzkiej namiastce kawy i przed monitorem Holo skąpo dziabiącym o nagłej anihilacji prokuratorskiej kibitki - ...patrzta ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

ludziska jak to zasady nam zamieniają się w kwasy. Cud i Mandelejew. A dobra pani doktor Barb Jakoby Norton - pewno lewizna i psychograjek na użytek prokuratora - też wyparowała i nagle Max odkrył, że jest całkiem zdrowy bez stałego zatrucia serum nie prawdy, czy co mu tam dawano... - Noo... piękne wiązanie. Goi się jak na przysłowiowym psie. Szkoda, że tutaj nie mamy zwierząt poza ZOO - postawny i jowialny lekarz badający Maxa miał na ścianie bardzo realistaczny holowid pełen egzotycznych afrykańskich zwierzaków. Byłych afrykańskich zwierzaków. Afryka, po szybkiej wymianie atomówek między sąsiadami, od dawien dawna była jałową pustynią trzeszczącą od skażenia i wyjącą do księżyca mordami siwych mutantów. Max, zerkając na holowid, potaknął. - Tak, szkoda - lecz w duchu dodał "i zabawnych Artie, też..." Co znów poprawiło mu nastrój, ale obudziło inny rodzaj lęku. “ ...a co jak ja jestem w stu procentach przemodelowany? A co jak Gab nigdy nie istniał? A co jak ja to nie ja, ale obcy program? Lekarz musiał wyczuć, że za tym potaknięciem kryje się coś więcej gdyż szybko dodał kilka zdań, które niespodziewanie wstrząsnęły i zachwiały twardym cybergliną. - A wiesz, mój drogi, że po tych wszystkich wymianach pamięci, ty nadal jesteś całkiem normalnym i uczuciowo zbalansowanym człowiekiem. Ja to nawet dziwiłem się nie raz i nie dwa co popycha was, do takich poświęceń. Wykasować własną pamięć dobrowolnie...? No, no... tego nie robią nawet najgorszym kryminalistom. He, he, tylko mi nie mów, że byłeś. Ty przecież nic nie możesz pamiętać... - Ależ ja pamiętam - Max początkowo nie rozumiał - ja pamiętam... - Tylko to co ci wpakowali razem z nowymi kryształami oraz to co ci się zbiera w nie usuwalnym bloku biokryształu marki Cyber i ktokolwiek tam z wami spółkuje - no name - bez imienia na pudełku, w każdym bądź razie. Ja to macałem skanerem kilka razy i nadal bez echa producenta. Jakieś dziwne federacyjne zabawki, jeśli mnie spytasz o opinię. Czy ty czasem nie jesteś podwójnym agentem z Brukseli albo Bonn? - Jakim agentem - zdumiał się Max, i lekarz nagle nabrał wody w usta, będąc tylko człowiekiem i myląc się w diagnozie. - Nie, żadnym... ja tam się nie mieszam do polityki. - Pan nie jest naszym? Znaczy z wydziału Opieki Medycznej CC? - Max zaczynał wolno chwytać luźne końce dziwnej konwersacji - kim pan jest? - Neuroprotetykiem - lekarz pokazał na ścianę z dyplomami - i to jest mój prywatny szpital. Oni ciebie tutaj przenieśli nie tak dawno temu, pamiętasz? - Ależ tak... no tak, oczywiście, że pamiętam - skłamał Max. - Zacznij pisać pamiętnik - zażartował lekarz - i dobrze schowaj. Nawet jak ja dla twojego dobra wykazuję część danych, to zawsze to sobie odtworzysz z pamiętnika. No, o ile ci pozwolą. Z tego co wiem, to Cybercops zaczynają przypominać industrialnych ochraniarzy. Raz miałem tutaj typka z wewnętrznej security Hundaya. Typ był nie tylko w połowie z metalu ale i nadziany cekinami do przelewu Info włącznie. Musiałem go z tego szybko wyleczyć. Techno paranoik. Rozdwojenie jaźni. Nowa choroba naszego wieku. Jedyne lekarstwo to pozbyć się implantów. Tobie też to radzę. Masz za dużo inputu. - Mam. Zrobię to. Dzięki, doktorze - Max poczuł się znacznie lepiej. Do czasu... *** ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

Następnego dnia, a może tygodnia, znów był sobą, czyli szczęśliwym idiotą w opakowaniu Bóg wie kogo, tyle, że... - Notatki - grzebiąc pod stertą pościelowych zmian w małej szafie, znalazł to co szukał - notatki, tego nie mogli mi wykasować. - Nie wiedzieli, że zrobiłem, więc ot są... I były. Lakoniczne, logiczne, suche i wstrząsające. - Kurka wodna, ktoś mną steruje. Jezu! Czy ja nie jestem czasem czystej krwi i szarych, podręcznikowym przykładem paranoika? Nie mógł uwierzyć, że jest. Lecz ziarno podejrzliwości zostało posiane. Kiedy znów był na przeglądzie, spytał... - Ja byłem zawsze sierotą, prawda panie doktorze? - Oczywiście - odparł łysy zbuk mający na ścianie Holo z rozebraną do matrycy, najnowszą wersją Ford Intergalactic TurboSail - oczywiście... - To w takim razie gdzie są pierdolone białe słonie? Panie neuro coś tam? - Nie mam pojęcia - spokojnie przyznał łysol - i ja nie jestem od neuro ale od motoryki. Poprawiłem ci wsady i dyski. Wytrzymasz uderzenie kuli na mostek. Gwarantowane. - Dzięki i za to - Max poddał się bez walki swojemu losowi - od zaraz coś mi nie pasowało. Moja pamięć... - To nie moja dziedzina - powtórzył lekarz. - Wiem. Przepraszam - Max wywiesił białą flagę na murach zamku duszy czy co tam miał w sobie. Bowiem nie miał wyboru. Nie mając podstawowej pamięci i naprawdę nie wiedząc nic o sobie. Ale nawet i to wyprano mu po tygodniu. Niepotrzebnie. Max, od pewnego czasu, bardzo dyskretnie, pisał pamiętnik. * * * Ulica była typowo Marsjańska. Od horyzontu do horyzontu, szeroka na osiem pasm po obu stronach i ledwo, ledwo zabudowana. Jadąc trzecią godzinę Max klął zakaz używania Hooverów czy bodaj mini helikopterów, ale tubylcy namiętnie bronili czystości powietrza i jakości swoich zmutowanych kaktusów, bowiem tak jedno jak drugie nie miało więcej jak trzydzieści lat, zaś agawy były jedynymi roślinami poza mchem, które zdołały się adaptować do klimatu żółtej planety i niestety rosły strasznie wolno, zaś byle co suszyło je na proch. A według Instytutu Egzobiologii, to małe byle co było wyziewem spalin i opadem z silników latających maszyn. - Prawda była. To nie spaliny ale słoneczne flary - Max, w wolnych chwilach czytający Scientific Planet, wiedział lepiej - terror biurokratów oraz pilotów, gówno... mój też... Aktualnie, prawdziwa flara, lecz tylko lodu, miała wznieść się nad Mare Nostrum gdzie kierowano ostatni lecz nie końcowy bolid wyrwany pięć lat temu z Chmury Oorta i był to wielki oraz pamiętny dzień dla wszystkich na Marsie. Lodowy meteor był wystarczająco wielki by przetrwać wejście w młodą atmosferę planety i samemu dostarczyć następne miliardy kubików czystego tlenu i wodoru. Ten ostatni, o ile nadal związany z tlenem, dawał nadzieję na podniesienie wilgotności oraz poprawę zdrowia kaktusów. Mars, pomimo systematycznego bombardowania lodowymi bryłami, nadal był piekielnie ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

suchą planetą... - Max?! - głos w radiu należał do Gannona, szefa działu operacji - my nie musimy tego robić... wiesz... - Nie, ale wypada. Park Town zamilkł gdyż tamta stacja jest pod SI, i to tym najnowszym produktem Hundaya a prototypy szwankują, right? - Ten na sto procent. Ludzie z Hundaya sami nam to nadali, ale ja nie o tym. Ja o dostawie lodu. Jebany bolid ma odchyłkę i może chlapnąć tuż obok Park Town... - Wiem. Mam podsłuch z Cristal City. Biurokraci łkają, lokalny Admin wyje, reszta robi zakłady czy i kiedy bolid pierdyknie w stolicę. Z obecną celną nawigacją, może... następny, następnym razem... hehehe... i wiesz co?... my dla celów bezpieczeństwa powinniśmy przenieść się na Ziemię. - To nam, czy tak, czy tak grozi - Gannon nie dokończył i wrócił do tematu jazdy - ...mówiąc o meteorach, boję się, że obecny sopel zamieni Park Town w Ghost Town... Max! Wracaj! - To rozkaz? - podstępne pytanie. Obaj wiedzieli, że on jedzie jako jeden i jedyny ochotnik, niejako prywatnie, mimo, że Hunday oferował równy milion za uratowanie prototypowego SI, i w razie powodzenia misji, ta forsa szła na konto Cybercops. Bardzo chude i nędzne konto, biedującej firmy. - ...tylko prośba, Max. Bo wiesz, żyje się tylko raz, a cholera wie co tam jest naprawdę grane ... no i jeszcze ten bolid... gówniany biznes, wracaj. My zawsze znajdziemy inne kontrakty... - Po sprawie z Quasarem i trzech pogrzebach, nie sądzę - Max nie dodał iż sam był kandydatem na czwarty - my mamy bardzo złą prasę i jeszcze gorsze Holo. Ot, banda amatorów... - Nie pogarszajmy obrazu - szef Gannon znacząco sapnął do mikrofonu co było bardziej wymowne niż godzinna połajanka. Max należał do typów nie tylko upartych ale i nie subordynowanych, tyle, że... - no dobra, ty nie jesteś amatorem, ale wariatem na pewno... - Chryste, o co biega i orbituje? - Max nie rozumiał tamtego. - Polityka - szef zniżył głos - Hunday nie jest naszym sponsorem. - Aha - Max odkrył na horyzoncie nagły rozbłysk sygnałówek na czubkach radarowych wież i wiedział, że jest w zasięgu administracyjnym miasta o śmiesznej nazwie Park, zupełnie nie pasującej do piasku i żwiru pustyni - ...szkoda, że tak późno. Właśnie dojeżdżam... - Nie możesz mieć awarii? Wiesz, opona, silnik, sraczka... cokolwiek. Nasz Wielki Niebieski nie kocha się z Wielkim Czerwonym... - Bez gówna. IBM kontra Hunday, fiu, fiu... - Max zwolnił. - To nadeszło z Góry w ostatniej chwili - Gannon syknął - nas monitorują non stop, kapujesz? - Nas wodzą za nos. Tego nie było w proklamacji i statusie założycieli Cyber Policji. My mamy być sto procent niezależni - Max przyspieszył. - I co z tego? Ubi patria, ubi bene - tam ojczyzna gdzie dobrze. IBM nas finansuje, nieprawdaż? Wracaj, Max. To jest rozkaz... - Halo? Halo?! - pukając palcem w sitko polowego mikrofonu, Max klął i klął, zwalając winę na utratę łączności z Bazą, na ten cholerny sopel i małe Zielone ludziki, marsjańskie elfy, oraz własny brak fartu... - Bardzo mi przykro, ale straciliśmy audio - odległy głos Gannona był kryształowo czysty i Max wiedział, że ktoś jeszcze wisi na linii, co i tak już nie miało teraz znaczenia... - Tutaj HoloVision, jedyna stacja mająca własnych obserwatorów na wysokiej orbicie... panie i panowie, zostało potwierdzone... lodowy bolid uderzy w okolicach Park Town, a może nawet... - O kurwa! - Max wyłączył tak radio jak Holo i to wcale nie dlatego, że był wstrząśnięty ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

ostatnią informacją, ale dlatego, że właśnie minął spalony wrak osobowego wszędołaza i rozpołowiona skorupa nadwozia nosiła ślad laserowego cięcia a potrójna nitka szerokich śladów gąsienic oplatała okolicę napadu i niknęła na przełaj w kierunku miasteczka. Bo to był napad. Co do tego, Max nie miał żadnych wątpliwości. Wrak wszędołaza był skierowany w stronę pustynnego horyzontu a rozwleczone za nim fragmenty mówiły, że uciekał z Park Town z pełną szybkością i nawet po pierwszym ciosie, starał się uciekać dalej. - Tylko, kto, co, jak i dlaczego? - zatrzymując Hoovera poza pasmem autostrady i w najgłębszym dołku jaki mógł znaleźć, Max wrócił do tyłu by z bliska zbadać miejsce przestępstwa. Gdyż to było przestępstwo. Przejeżdżając, wcześniej złapał kątem oka to co pozostało z pasażerów a przecież nikt nie strzela do kobiet i dzieci... - Za wyjątkiem zepsutych robotów - poprawiając pas z Niwelatorem, Max mocniej ścisnął kolbę Mk 600, najcięższej broni jaką zdołał wydębić z magazynu w Bazie a i to tylko na krzyk. Tutaj był, jakoby, prywatnie, mówiąc szczerze. - Czołgu mi trzeba a nie karabinu - omijając nadal kopcący się wrak, badał ślady napastników i miał w sobie lód równie zimny jak ten co leciał tutaj z kosmicznej pustki. Sopel śmierci, strachu i grozy - ...kurcze solone, co to za dziwo, że ma trakcyjne nitki z rowkowym wcięciem? Tak jak by tam miał schowane koła... Łapiąc za służbowy InfoKom, Max wywołał Bazę i zaraz nadział się na Gannona. Ten chciał ciągnąć poprzedni temat, lecz zamarł gdy zobaczył to na co patrzy miniaturowa ekranokamera czyli videofon w dłoni jego szalonego kolegi. - Okay. Osiem trupów. Jeden wszędołaz i te ślady. Ciosy były laserowe, ale też ogniowe. Typowy miotacz. Naftopochodne. Może gazowy. Weź namiar nitek i niech nasz komputerek ruszy cebrem i znajdzie analog w katalogu znanych Cybów, czy podobnych... zauważ ten rowek. Jebacze są jak nic z serii pół przemysłowej. Mecho straż, przypuszczam. Dobre tak w terenie jak na ulicy, czy... o rany! ...mam chyba kogoś żywego! Nie wyłączając Info, Max skierował się w stronę wraka, zwabiony obcym głosem i ruchem, co było niepotrzebne. Paląca się maszyna rozdęta żarem znienacka wypluła jakieś części i fragmenty kości kierowcy. Całość wypełzła przez otwór po szybie, trzeszcząc i skwiercząc... Nawet pomimo filtrów w nosie, zapach był trudny do strawienia. - ...pomyłka, szefie. Same trupy... - Jezus i Maria, Max, zwijaj się z tego kotła - Gannon odkrył kto zostawił ślady i był przerażony - to jest Ogoniok z Woroneskiej fabryki Cyborgów. Jeden twardy sukinsyn do pilnowania składów i magazynów. Uniwersalny. - Widać - zgodził się Max - pytanie tylko czy to on oszalał, czy jedynie wykonuje program szaleńców w ludzkiej skórze. - Ktoś tam może polować na Hundaya - podpowiedział Gannon. - IBM? - Max zastygł licząc ślady - ...to nie jest w ich stylu. W odpowiedzi usłyszał głębokie westchnienie i ostrożny szept. - Zawsze znajdą się najemnicy. Wracaj do bazy. My się nie mieszamy do polityki. Nie nasz biznes. - Okay! Wracam - Max wyłączył InfoKom, schował do kieszeni na udzie, po czym sprawdził ile ma magazynków i czy jego skrambler pracuje na całym paśmie. Zagłuszanie elektroniczne było psu na budę w mieście, ale gwarantowało, że nosiciel skramblera był nie do upolowania przez sprytne samonaprowadzające się pociski i anty personalne miny... A akurat jedna bzykała cicho w słuchawce hełmu wyposażonego w nowy rodzaj skanera masy. - Luj i zgnilizna. Kolega Ogoniok sra wybuchowym gównem - Max, idąc śladami, napotkał jeszcze cztery miny, bardzo fachowo zakopane pod śladem nitek gąsienic - jebacz ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

ma łopatkę i własny wyszukany program walki. Ktoś wyraźnie zadbał by ewentualna pogoń czy odsiecz padła mordą w piasek zaraz na dzień dobry... Niepokojąca uwaga. Robot przemysłowy, nawet strażnik, nie jest aż tak wyszukany i zdolny by samemu wpaść na pomysł aktywnego zabezpieczania tyłów. A tutaj, nagle był, a raczej byli, bowiem Max odkrył drugi ślad i tamten należał do innej maszyny, która najwyraźniej działała jako cichy odwód kryjąc się w głębokiej rozpadlinie. - Jeden strzelał a drugi dbał o wsparcie i chronił tyły. Klasyczny program jaki utylizują ludzie z oddziałów Ochrony, czyli, że jednak Ogoniok jest zaprogramowany i działa zgodnie z wytycznymi. Tylko w jakim celu? Tajemnica w tajemnicy. Wpierw prototypowe SI firmy Hunday przestało reagować na sygnały z orbity, dokładnie w tym samym czasie gdy zaczęto ewakuację Park Town, a dalej lokalny Admin odmówił zgody na lądowanie ekipy producenta i tamci zadzwonili po Cybergliny. - Okay. Brak zgody Adminu jest logiczny. Cały ten jebany kawał pustyni to potencjalne lądowisko dla miliardów ton lodu i nikt nie będzie ryzykował życia bogu ducha winnych techników... zwłaszcza nikt z administracji. Te grzejodupki dmuchają na zimne... ale... co tutaj robi wrak pełen trupów? Dobrze pamiętam, że akcja ewakuacyjna okolicznych miasteczek i osad trwała przez ostatni miesiąc. My nawet pomagaliśmy w Cap Lincoln i Kobalt City... coś mi się tutaj, kurcze faszerowane, nie klei... Monologujący pod nosem Max wolno skradał się w stronę widocznej za wzgórkami architektonicznej linii szkła i betonu. Zagadka dla samobójcy. - To nie ja - klnąc, samotny łowca zanurkował w cień samotnego kaktusa bowiem surrealistyczna linia zabudowy miała w sobie ruchomy element nie odbijający światła. Taka mała matowa i metalowa pluskwa na gąsienicach. Złuda pustyni. Z kilometra i na tle dziesięciopiętrowców, nawet mechaniczny potwór wygląda filigranowo, nie będąc... - No, tom ci się jajami wjebał na sztywno. Nie dość, że buszuje tutaj para Ogonioków, to jeszcze Transgrab blokuje dojście do budynku gdzie mieści się Bank Info Hundaya. Ja, kurwa, zaraz zwariuję... Max wydłubał swoje radio i wywołał Bazę. Tym razem nadział się na Nicka White, deputowanego kierownika operacji i planowania. - Siemasz dyrciu, jak tam stoimy z armatami? - kpina, gdyż to właśnie Nick odmawiał mu wydania Mk 600 - ...a wiesz kolego, że ja mam tutaj jebanego Transgraba na celowniku!? - Wiem... właśnie dostaliśmy satelitarne Info od Hundaya dziesięć minut temu i woleliśmy nie aktywować downlinku z tobą by nie kusić licha i echa... White miał wytrzeszczone oczy i krople potu na czole. - ...Gannon poderwał co mógł i już tam leci. Mamy sytuację pełnego zagrożenia... cholera, Max! Tam są terroryści. Właśnie złożyli ofertę... całe sto milionów za SI lub Hunday może zaczynać prace nad prototypem od zera. Okazuje się, że Park Town był ich cichą oazą RD... chwytasz, nie? - Domyœlam siê. Research and Development. Tajne centrum nowej technologii. Tłumaczy ten wrak i trupy. Ktoś zdołał prysnąć... - Nie wszyscy - burknął White. - Byłbym zdziwiony. Takie centrum się nigdy nie ewakuuje. Widziałem raz co ma IBM. Jebana podziemna forteca... - Max smarknął w wentyle hełmu i wewnętrzny odkurzacz zassał gluty oraz krople potu cieknące po nosie i brodzie dokładnie przestraszonego cybercopa - ...masz jakieś info i namiary co do sił wroga? - Klasyfikowane - Nick też miał pietra - poczekaj na Gannona. - On leci czy jedzie? - Max był gotów rzygnąć, podświadomie czując... ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Jedzie. Latanie odpada. Ten lodowiec z nieba już zaczął srać nad nami. Kubatura fraktalna. Ludzie z Meteo nadają, że zaczął się nagle de.. de.. cholera... co za język... de fragmentować... - Rozpadać - Max przewrócił się na plecy i popatrzył w kierunku skąd przyjechał i skąd powinien nadlecieć bolid. Niebo, zwykle sinożółte i jak by niebieskie, teraz miało gęstniejący pas mroku podszytego ogniem - Boże, patrzysz i nawet nie piardniesz. Noe świadkiem. Niiick! Łap Gannona i każ mu się zakopcować. To będzie grad tysiąclecia. Po sto kilo kawałki... kurwa! Ja spierdalam w mysią... Nie czekając na odpowiedź, Max schował radio i... zastygł tknięty nagłą myślą... "...ten wrak! Ci co uciekali musieli użyć awaryjnego wylotu z podziemi, bowiem inaczej upolowano by ich już w miasteczku... na ulicy." Zrywając się i klucząc od kaktusa do kaktusa i od skałki do jaru, pobiegł wstecz w kierunku drogi i nadal kopcącego wraku. Biegnąc ściągał z siebie ciężki hełm, pancerną anty kulową kurtkę i wreszcie stanął na sekundę by skopać z nóg masywne antyradiacyjne buty typu jaki noszą kosmonauci. Całe ubranko idealne w polu, było jedną zawadą i przeszkodą tam gdzie się wybierał. - I to kurcze panierowane, biegieeemmm... zaraz tutaj się zacznie... Prorocze słowa. Grzmot pioruna za plecami. Lecz oczywiście, tutaj nigdy nie padało i nigdy nie grzmiało, więc ...? - ...meteory! Pierwsza fala ... o niech to wszyscy diabli! Wirując jak bąk, Max szarpał się między chęcią zanurkowania pod własny Hoover a wyższą potrzebą bycia bohaterem... post mortem. To ostatnie zwyciężyło. Heroizm idiotów nie zna granic, a Max pomknął w kierunku miasteczka depcząc ślady nieszczęsnego pojazdu uciekinierów i po przebiegnięciu pół kilometra, nagle odkrył, że koleiny schodzą z drogi na pobocze a dalej wiją się między skałami i giną w mrocznym i głębokim jarze po części zarośniętym kaktusami... kaktusami? - Atrapami z plastyku. Ci to umieją maskować... - Max z uśmiechem zadowolenia zaczął badać tajemniczy jar - ...jak przypuszczałem, te dupki co napadły nie wiedziały, lub jest ich za mało by upilnować... zaraz a co my tutaj mamy? Winda towarowa i rampa załadunkowa? Proszę... windą na scenę... auuu! Ostani wykrzyknik dotyczył ciosu jaki otrzymał po otworzeniu windy. - Stój bo strzelam! - Leżę - Max zwalony ciosem kolby między oczy, z niejakim trudem koncentrował wzrok na swoim pogromcy, który był... już nie dzieckiem, bo z dołu widać było nagie uda i zarys lekko modelowanego wzgórka Wenus, ale właścicielka tegoż, aby owinięta ręcznikiem, zdawała się tak mała, że... - ...ty to koleżanko z Ziemi chyba nie jesteś, co? - Ja z Habitatu Celta IV, okolice Saturna - dziewczyna odkryła kogo tak szpetnie skaleczyła i opuszczając karabin, nagle była małą lecz potężnie zbudowaną blondynką o ramionach i barkach zapaśnika. Jej nieporadny ruch napędził mięśnie łydek i ud, które były tak jak jej bicepsy. Kamienne. - Karlica niedźwiedzica - Max usiadł i otarł krew z brwi zalewającą mu oczy - ta Celta IV to ma chyba dwa razy większą grawitację niż Ziemia... - Dwa i pół - masywna miniaturka cyklopa płci żeńskiej bez specjalnego wysiłku dźwignęła cyberpolicaja - i dzięki Mocy, że jest. Inaczej już by mnie nie było. Bandyci wzięli nas na stronę i mieli potopić w kanałach. Ale to ja utopiłam tego co mnie prowadził i sama uratowałam część. Ty ich spotkałeś, prawda? Te ... - Dzieci i kobiety - Max potaknął - są bezpieczne. Spotkałem... Kłamstwo. Konieczne kłamstwo. Blondynka pomimo budowy i warunków była tylko dziewczyną i wyraźnie była na granicy wszystkiego... łez, krzyku, załamania. Ale po tym jak usłyszała kłamstwo, nagle odprężyła się i śmiech zastąpił skrzywienie łkających ust. ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Brawo! Udało się. No i mamy odsiecz! - Cały oddział. Atakują od frontu, ja tylko zwiad. Mam zabezpieczyć twój odcinek - Max spuścił głowę kryjąc oczy pod pozorem ocierania krwi - a ty, rozumiem, znasz tutaj wszystkie zakamarki, zaś bandyci nie znają... - Skąd by znali. Ten tunel i wyjście jest awaryjne i tylko do dyspozycji Dyrektora oraz jego ochrony. Och! Pozwolisz... Bela Kess. Szef Ochrony Instytutu Hundaya... - Ssstrzał w oczko - Max przyjął podaną dłoń - to jaka jest sytuacja? - Zła! - Bela sięgająca mu do piersi, zadarła głowę i bacznie oceniła swoją robotę oraz strumyczek krwi cieknący po twarzy mężczyzny - to wymaga szycia. Bardzo mi przykro... nie wiedziałam... - Poprzestańmy na opatrunku - Max wygrzebał z kieszeni twardy pakiet pierwszej pomocy i rozrywając zębami, podał blondynce. Ta bez słowa, bardzo fachowo ugniotła plastelinowaty bioplast w formę placka i... - Ooo! Kurwaaa! To booliii!! - Max zawył pod bezlitosnymi palcami wręcz spawającymi na kontakt silnie ściśnięte brzegi rany. - Bioplast tego typu zawsze boli. To jest Natychmiastowy Tkankowy Klej i jako taki wiąże w ułamku sekundy. Kto ci to dał? Nie masz zwykłego plastra z koagulantem? Wiesz, seria PKPlus? - Nikt mi nie dawał. Sam pobrałem z magazynu. Pisało, że leczy każdy uraz skóry. A ja, poprzednio nie miałem nic ze sobą i zapłaciłem drogo... Max wzdrygnął się na wspomnienie walki z Qazarem. - PK NTK leczy pooperacyjne rany. To jest rzecz dla chirurga a nie dla polowego medyka. Obawiam się, że będziesz miał widoczną bliznę. - Komu zależy - Max wytarł jak umiał resztki krwi i rozejrzał się po windzie, która będąc towarowym dźwigiem, była w stanie pomieścić całego Hoovera, jak nie dwa - ...aaa...słuchaj, ...eee... ja ci nie powiedziałem całej prawdy. Aaaa... to znaczy, bałem się, że wpadniesz w histerię, bo widzisz, prawda jest taka, że... cholera jasna, ci uciekinierzy... Max, dukając, wykrztusił co miał na sercu, względnie dokładnie zdając tamtej raport z obecnej sytuacji, która, delikatnie mówiąc była słaba. - Cyborgi mordercy, trupy na drodze, trupy w środku, meteory nad głową i co najmniej dwa dni, nim ktokolwiek tutaj zawita z odsieczą? - Bela Kess otworzyła usta i zaniosła się krzykiem, nagle cała w łzach - Nieeeee! - Cholerka, a jednak miałem rację - Max nieudolnie przytulił chlipiącą amazonkę, klnąc w duchu własną szczerość. W sumie, Szef Ochrony był tylko technikiem nadzorującym systemy kontroli i ostrzegania, a nie jakąś tam komandoską czy specjalistką od ręcznego łamania kości. Mała blondyneczka miała prawo płakać jak każda kobieta. - No już, cicho, cicho, jest dobrze. Jakoś tam damy sobie radę... nie? - Niby z czym damy sobie radę? - Bela zdecydowanie odsunęła jedną z męskich dłoni spoczywającą na jej kutej w granicie półkuli pośladka - tutaj nie ma nic do picia i nic do jedzenia. I tutaj w nocy jest zimno. Bardzo zimno, a z tym lodowym meteorem to też mokro, trująco i reszta gnoju... o ile to prawda co mi powiedziałeś... - Jezu! Czemu miałbym kłamać? Wyjdź na zewnątrz i sama zobacz. Tam już teraz wali gradem i piorunami - Max odstąpił krok i sięgnął do drzwi - ...no tylko patrz. - Stój! - blondynka szarpnęła go za pas, mało nie przewracając - Coś nie tak z sensorami. Mam odczyt nadciśnienia na panelu - mały lecz solidny palec pokazał na wtopione w ścianę płytki kontrolnego panelu - tu, i tutaj, i tam, trzy sygnały zagrożenia. - Ciśnienie cieczy - głośno odczytał Max - hej! Czyżby ta winda szła aż poniżej lustra głębinowych jezior? - Gwarancja, że nikt Nas nie zeskanuje z orbity - Bela potaknęła - tak, ta winda schodzi ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

poniżej lustra wody. Dwadzieścia sześć pięter podziemnych korytarzy i poziomów. Instytut Hundaya ma duże wymagania w zakresie ochrony dóbr intelektualnych. Od kiedy Urząd Patentowy upadł, każdy sam dba o własne tajemnice - poprawiając włosy i dyskretnie ocierając łzy, Bela Kess, nadzwyczaj podejrzliwie otaksowała tak drzwi windy jak Maxa - a ty co wiesz na ten temat? Cyberpolicja podobno jest elitą speców... - ...podobno - burknął Max - i nie licz na resztę. To jest bullshit. - Polityczny, rozumiem - blondynka była oblatana i otrzaskana i wcale nie zdziwiona tym co usłyszała - ...okay, to co dalej? Wierzę, że na zewnątrz jest potop. Instrumenty nie kłamią. My zresztą to zaraz sprawdzimy. Dotykając panelu, mała cyklopka aktywowała sobie tylko wiadome sensory i programy i nagle część matowej płytki stała się ekranem, który pokazywał panoramiczny obraz frontu budynku tonącego w wodzie, lodzie i błotnistym szlamie. Sekundowe rozmycia obrazu w jaskrawych plamach bieli mówiły o silnej aktywności w spektrum lokalnego elmagu. - Okay! Zwracam honor. Nie bujałeś. Mamy pioruny, sztorm, potop... - Mamy... dzięki bogom - Max zatarł dłonie - Ogonioki i Transgrab z głowy. Pioruny same wykończą jebane cyby... tyle stali przyciąga... - I co z tego? - blondynka zmarszczyła brwi - tam, pod nami, jest cała banda najemników, a oni, prędzej czy później odkryją nas tutaj. Muszą, bo wszystkie kluczowe punkty transportowo komunikacyjne są monitorowane z Centrum. Wystarczy znać kody do wewnętrznej security i już ma się dostęp do każdego głównego skrzyżowania, windy, podstacji, sal produkcyjnych, elektrowni, magazynów... a mając elektroniczny dostęp, można odciąć dopływ energii, informacji, nawet powietrza. - Pierdolona podwodna łódź - mruknął Max - no dobra, to zacznijmy od tej windy. Gdzie są tutaj kamery? - Wszędzie i nigdzie - blondynka dotknęła panelu - teoretycznie to jest główny kolektor info bitów, bo ekran jest lustrzany i pracuje też jak kamera, ale Hunday ma te swoje specjalne systemy Kształtowania Fali Elmagu i ich komputery potrafią kreować wirtualne obrazy interpretując echo infra, echo sonaru, echo rentgenowskie. Każde echo. Nawet grawitacyjne... - Space Age Technology. Zaawansowane zabawki - Max zagwizdał z nie ukrywanym podziwem - ...kurcze mikrofalowe z cykorią, to jak to się stało, że bandziory potrafiły pokonać tak wyszukane systemy? Gdzieś ty była, koleżanko? W sraczu? - W próżniowej wannie. Lubię się odprężać pod prysznicem a z tą tutaj grawitacją to raczej trudno ... - Bela nie dokończyła co jest trudno, ale jej wzrok odjechał na bok i Max pomyślał, że kobietka zbudowana jak betonowy bunkier, musi mieć na Marsie mało adoratorów, o ile wcale... - Okay, byłaś zajęta. Ale nadal... nie chwytam, jak przy takim techno... - Techno na przemiał przy wewnętrznej robocie. Ktoś zdradził - Bela wzruszyła masywnymi barkami - ktoś Nas sprzedał. Tamci, bandyci... to weszli tutaj z gotowymi kartami i kluczami oraz kodami. Jak do siebie. Pełne zaskoczenie. Mieli to rozpisane na punkty i mieli mapy oraz grafik ataku z tablicą okienek czasowych. Wiem, bo ten, który miał zabić mnie i resztę rodzin personelu, czekał dwa razy na zgranie ruchów z kimś innym a za każdym razem potwierdzał czas i miejsce pobytu z koordynatorem oraz własnym Notatnikiem... wręcz nieludzka dokładność działania... - Bio cyborg? - Max podniósł brwi i syknął. Czoło i zespawana na siłę rana żyły własnym bolesnym pulsowaniem - ...nie możliwe. To bajka. - Science fiction - Bela wolno potaknęła - może tak, może nie. Jowisz po odcięciu się od federacji eksperymentuje jak diabli z klonami, a to są niby biolo cyby. Ale nie... zła i myląca dedukcja, bo ten typ co go złamałam na pół był człowiekiem. Fizycznie i psychicznie. Obiecał mi, że się zabawimy... ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Taa... łatwo policzyć co dalej - Max ukrył uśmieszek - ...uciekliście. - Ja zostałam by zatrzymać ewentualny pościg - Bela skrzywiła usta - ale nikt nas nie ścigał, a tamci... och, nieee... te dzieci... przyjaciele... - Spokojnie, kto wiedział - Max delikatnie pogłaskał wstrząsany suchym szlochem kark, obróconej w bok dziewczyny, nagle kryjącej się z łzami i własną słabością - ...spokojnie, Bela. Ja im odpłacę tym samym... - Ty?! - blondynka jak spłoszony źrebak wyrwała się z pod jego dłoni. - A masz inny wybór? Sama powiedziałaś, że nas tutaj znajdą, więc tak na logikę, albo my, albo oni. Ktoś musi umrzeć by ktoś żył. Frazes, lecz na czasie, a tego chyba nie mamy za dużo. Widziałaś podłogę? Woda nacieka z zewnątrz. I założę się, że prędzej czy później ten szyb i ta winda utoną, bowiem, Park Town jest pod bombardowaniem lodowych meteorów, a te będą walić się tutaj w ogromnych ilościach i kawałkach kiedy główna masa bolidu trafi w atmosferę. Ja nie widziałem sam, ale oglądałem na Holo, co się działo przy tych poprzednich dostawach wody z Chmury Oorta. Trzęsienie, sejsmiczne fale zmieniające i przemieszczające skały oraz naruszające rzeźbę terenu. Nagłe pęknięcia gruntu aż do poziomu wodnej tafli podziemnych jezior. I teraz będzie tak samo. - Nie będzie - Bela Kess przecząco potrząsnęła głową - to znaczy, My założyliśmy lokalny potop i tyle... mmm... ten bolid jest jak gąbka... - Wy! - Max nastąpił na małą kałużę formującą się pod drzwiami windy. - Noo... my... - blondynka otarła z kolana krople wody - ...wybacz, ale to jest tajne. Ja nie mam prawa wtajemniczać nikogo z zewnątrz... - Bez gówna - Max znów rozdeptał kałużę i tym razem zdołał zmoczyć solidne uda kulturystki z urodzenia - ...mając pod sobą bandę morderców, którzy, jak sama powiedziałaś, dostali cynk. - Cynk, to metal. Nie chwytam połączenia - Bela otarła udo i cofnęła się po odległą ścianę - ...czemu jesteś zły? - Temu - Max schylił się po karabin jaki miała blondynka - to jest Mk303 i należy do standardowego uzbrojenia Space Corps. Wiem. Jestem... aaa... byłem ... kilka dni... dobra. Karabin. Standardowy i wcale nie używany... - Oddaj mi to - mała cyklopka miała stosowny chwyt do budowy a jej drobna lecz twarda łapka bez wysiłku rozbroiła Maxa - ...i streść się! - Okay - Max dziabnął palcami w panel i winda runęła do dołu. To było głupie zagranie. Nieprzemyślane i nie uzgodnione. - Oszalałeś?! Oni tam czekają! A jak nie to już wiedzą, że ktoś używa windy. Centrala automatycznie prowadzi log wszystkich rozchodów energii a windy są na pierwszym miejscu. Bez wind, to miejsce jest... o jej co tak śmierdzi... jest trupem... aaghr! Blondynka złapała się za gardło, łypnęła dziko białkami i upadła w wolnym, wręcz tanecznym piruecie. Mars nie był złym miejscem do upadków a na dodatek zjeżdżali do dołu. - Fuck! Gazy! - Max czując łechtanie w krtani przeszedł na oddychanie nosem a będąc w empatycznym nastroju, też zanurkował do podłogi, nie chcąc wyjść głupio na monitorach. Tak jak wspomniała Bela, tutaj nawet ściany miały oczy. Oczywiście tamci nie mogli wiedzieć, że on ma wszczepy specjalnych filtrów marki Cybercops i Spółka... Winda stanęła i otworzyła się szeroko. - Mamy dwoje. Jedna jest w spisie. Jeden nie jest w spisie. Obcy. Co mamy zrobić? Kasujemy balast czy czekamy na poprawki w planach? Obcy, chrapliwy głos stłumiony maską i mikrofonem. Max zerkając z pod rzęs widział grupkę zakutych w bojowe zbroje typów i ten widok był ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

mdlący. Panowie napastnicy nawet nie raczyli umyć rękawic po rzezi a krwawe ślady i plamy zlewały się w jedno z maskującym wzorem na ich kuloodpornych kamizelkach. - Dobra, ładujemy towar na przechowanie. Nowy element ma być użyty o ile jest ich więcej. - A nie jest - Max klęknął i z tej pozycji strzelił najbliższemu bandziorowi w podbrzusze. Mk600 mógł zawahać się w starciu ze zbroją, ale ta miała jeden słaby punkt, podobnie jak ten co ją nosił. Naturalne potrzeby są zawsze słabą stroną człowieka płci obojga. - To jest niemożliwe - ten co miał mikrofon wybałuszył oczy. - Małe plusy nie bycia całkiem człowiekiem - Max szachując tamtych, z prawej, lewą wygrzebał z za pasa ukryty Niwelator i bez litości użył. Kule nie biorą zbroi ale maser bierze łatwo. Sześć ugotowanych ciał. - Tyle po zaskoczeniu. Czas dać drapaka nim się tu zleci reszta... Zarzucając na plecy omdlałą blondynkę, Max skacząc jak pijany kangur, ruszył w głąb tunelu, zupełnie nie mając pojęcia gdzie, ale licząc, że się dowie jak dotrze. Słodka niefrasobliwość półgłówka. Pozornie. Max miał plan. Szalony, lecz w obecnej sytuacji jedyny. Lecz do jego realizacji wymagana była pomoc zainteresowanych stron. *** Czas. Klucz do zwycięstwa, gdy działa na niekorzyść wroga. Max potrzebował czasu o ile miał jeszcze trochę pożyć i to był właśnie jego szalony plan. Uzyskanie maksymalnej ilości czasu dla siebie i odebranie tegoż tamtym już teraz goniących na zapasowych planach, odwodowych siłach i co tam tylko mieli, pomijając czas... bo tego nie mieli za dużo. Max był pewien, że jego obecność tutaj była jak opiłek w trybach czułej zegarmistrzowskiej konstrukcji. Fatalnie niszczący i opóźniający... - ...pod warunkiem, że wiem co oni zamierzają. To znaczy przypuszczam ale tak po prawdzie to jest to cholernie słabe przypuszczenie. Oni wcale nie muszą być najemnikami nasłanymi przez konkurencję... IBM? ...eee... nie ta linia rozgrywki. Wielki Niebieski zawsze woli kupować niż wojować. Czyli, że to jest ktoś inny. I teraz pytanie... dlaczego? Czyżby ten prototypowy SI był aż tak cenny i niezwykły? Monologujący i nadal skaczący Max, zatrzymał się na pierwszej wielo poziomowej krzyżówce podziemnych estakad i z biodra wygarnął w widoczne na wprost panele Infowizyjne. Dudniący pogłos Mk600 zlał się w jedno z obudzonymi syrenami wewnętrznej sieci Mecho security. Brutalność zniszczeń i nadmiar tlenku węgla aktywowały absolutnie wszystko co było do obudzenia a Max tylko się śmiał i zamieniając Mk na Niwelatora, poprawił rzeźbę terenu, załamując wszystkie napowietrzne kładki i mostki spinające wycięty w skale kanion pełen brunatnej i cuchnącej cieczy. - Wspaniale. To was, koledzy, zajmie na chwilkę. A teraz zajmijmy się bardziej fachową stroną zagadnienia i zadania. Odzyskajmy co nam dano do odzysku... Poprawiając swój kompaktowy bagaż, Max pomacał solidne pośladki karłowatej lecz foremnej mieszkanki Habitatu Celta. Wypięty na jego ramieniu tyłeczek miał okropnie dużo apetyczności i skrytych obietnic... - Muskularna pochwa. O Boże... dałeś temu co nie może... no chyba, że jak już wygram ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

wojnę... ciekawe czy ona lubi Ziemian? Puste słowa do pustego wyciągu na kołowrotek. Max nie chcąc być złapanym w klatce windy wybrał odległy i awaryjny środek lokomocji. Pionową drezynę napędzaną siłą mięśni. Coś co opatentowano na Marsie wieki temu i coś co gwarantowało ruch towarów i urobku w pierwszych sztolniach pierwszych kolonistów ryjących pierwsze podziemne miasta i składy. - O wodzie nie mówiąc - Max kręcący kołowrotem właśnie wznosił się między dwiema grodziami odcinającymi poziomy zalane przez jeziora a te będące jedynie żwirowatą kurzawką nasyconą lodem, miejscami ciekły i woda prąca na stalowo betonowe grodzie znajdowała miejsce by wyciekać drobną perłą srebrnych kropli - ...warto by się coś napić. Blokując koło, Max sprawdził swoją manierkę i oszczędzając na potem, użył nakrętki do zebrania lodowato zimnych kropel ze ściany zapory. Powolne i żmudne polowanie na płyn. W grobowej ciszy pionowego szybu, nagle detonujące łomotanie kroków tuż nad głową, przyprawiło go o wstrząs i palpitację serca. - Dessu, niech reszta otoczy poziomy od jedenastego do szesnastego i czesze do środka. Ja mam dokładny odczyt tego typka. On nadal czai się na krzyżówce Kanałowej. Pewno szykuje nam powitanie. Daj znać Trójce i Czwórce, by uważali na miny. I niech nie żałują gazu. Uśpimy drania. - Panie kapitanie, a jak z samą krzyżówką? Mamy jakiś pogląd? - Tylko archiwalny i do czasu jak tamten zniszczył kamery. Aktualnie jest ich dwóch. Jeden ranny i niesiony przez drugiego. - Wyposażenie? Gazowe maski? Oni zdołali przebić się przez Exit 109 mimo, że wszystkie są zagazowane, no i jeszcze ta broń... maser... - Nic nie ma na kryształach pamięci. Albo porzucili, albo ... Dessu! Gdzie jest Lider Peerrth? Zatrzymaj go jeśli szykuje transport SI. My to weźmiemy ze sobą. Coś mi tutaj śmierdzi. Za dużo elementu dodatkowego ryzyka. Obecność uzbrojonej straży nie była na naszej liście zagrożeń... - Podobnie jak bolid. Mamy odczyt z powierzchni. Park Town w gruzach. - Licz tu na jajogłowych. Baza spierdoliła nabożeństwo a wierni cierpią. Ja im wyrwę osobiście.... jak tylko... i co powie...holly... Głosy wolno idących napastników rozmyły się w nagłym szumie nawiewnic pompujących niżej morderczą mieszankę tlenu i gazu. Max skamieniały i nasłuchujący, upewnił się, że jest sam, po czym pospiesznie łykając z przelewającej się nakrętki, zabezpieczył manierkę i nadzwyczaj wolno podciągnął klatkę wyciągu, pół piętra wyżej... - Kurwa mać, tego nie ma na planach Hundaya - jego wzrok spoczął na ścianie z wykutą galerią i krętymi metalowymi schodkami niknącymi w głębi następnego pionowego tunelu - wygląda, że trafiłem na jakieś tajne gówno i zakamarki. Ciekawe, skąd i dokąd prowadzą te schody... Max zawahał się przed porzuceniem wyciągu, lecz szybki skan tego co usłyszał naprowadził go na myśl, o natychmiastowej zmianie planów. - Miny! Były takie na zewnątrz a tamten też wspomniał... kurcze solone, bydlaki odrutowały krzyżówki i dojścia do Centrum. Jebani fachowcy zamachowcy. Nic dziwnego, że jak strzeliłem raz to tamta krzyżówka w dole stanęła na ogniu. Miny! Poprawiając uśpioną Belę, ruszył korytarzykiem galerii w stronę schodów nie zapominając jednak o zwolnieniu hebla hamulca i spuszczeniu wyciągu w głąb podejrzanie cuchnącego szybu. Wprawdzie to odcinało mu odwrót, ale i myliło ewentualnych naganiaczy. Pusty trop. - Dessu! Zablokuj drzwi. Ten gaz idzie aż tutaj... Dessu aważaaaj! ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a