IXENA

  • Dokumenty1 316
  • Odsłony246 775
  • Obserwuję196
  • Rozmiar dokumentów2.2 GB
  • Ilość pobrań143 153

Faltzmann Robert M. - Cybercop 3

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :275.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

IXENA
EBooki
FANTASTYKA

Faltzmann Robert M. - Cybercop 3.pdf

IXENA EBooki FANTASTYKA Faltzmann Robert M
Użytkownik IXENA wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 5 osób, 15 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 39 stron)

M.Robert Falzmann CYBERCOP cz. III rozdział 03 *** Knososs, Paaros, Saloniki, Ateny i znów setka wysp bez nazwy ale o przedziwnej atmosferze wielkiego odprężenia i spokoju. Wreszcie Itria. Słoneczne i łagodne stoki zbiegające do morza o ciemno zielonej toni. Oliwkowe drzewa pieczołowicie chodowane w ogromnych kamiennych dzbanach. Aloevera, Powojnik, Fioletnik, nawet silnie pachnące pnące róże wytrzymujące każdą dozę zatrucia. Ogród rajski w samym środku ścieku, jakim stało się morze dookoła Grecji... jakim stała się Grecja, Turcja, cała południowa Europa. - Well... panie Norton. Kiedyś tutaj leczono melancholików. Dzisiaj leczą Administratorów i Polityków. Ale pan? - pytający, smarował grzanki złotym dżemem z morel i karmił... białego szczura siedzącego mu na ramieniu. - Szczury, tam gdzie pracuję, są trzy razy większe i nie jadają grzanek ale biolo, czyli nas, nawet żywcem - Max zerknął na dwóch pasywnych i bardzo masywnych pielęgniarzy udających parasole po obu stronach fotela siwiutkiego i delikatnego typka z gryzoniem ... teraz wędrującym mu po karku i muskającym różowym noskiem małżowinę ucha. - Agresywność rodzi agresywność - siwy gołąbek w bardzo zabytkowych i śmiesznych okularach nabożnie złożył dłonie - nie bądźmy agresywni, i patrzmy optymistycznie w kierunku lepszego jutra. Pan jest zdrowy, panie Norton. Ja przeprowadziłem każdy możliwy test i oświadczam, z całym autorytetem dyrektora kliniki ... nie stwierdzam u pana żadnej choroby! - Już czuję się lepiej - Max poderwał się z fotela i chwytając za ogon albinosowatego gryzonia, posłał go łukiem za balustradę - a teraz? - Andreas, skocz do wody i pomóż Peryklesowi. On bardzo słabo pływa. Aga? Zrób mu to samo co Peryklesowi nie miłe... - O kurwaaa! - Max odkrył, że fruwa bez skrzydeł i sam nie wie jak. - ...ładna próba, panie Norton - dyrektor stojąc na kamiennym molo nie spieszył się z pomocą charczącemu i dobrze przytopionemu pacjentowi - i tak panu powiem prywatnie, że miganie się od szczytnej i potrzebnej nam służby to grzech. Aga? Zanurz go raz jeszcze... - Fuck you! - Max mieląc ramionami w oleiście gęstej wodzie odpłynął na głębinę i pokazał tamtym co mogą mu possać i gdzie pocałować. Nie to by im dał. Ci sanitariusze byli potwornie muskularni a on, po długiej chorobie i jeszcze dłuższej rekonwalescencji miał strasznie mizerny tyłek. - Port jest po drugiej stronie a pana karta otwiera wszystkie drzwi. Radzę się pospieszyć. Godzina moczenia w tej kloace może autentycznie zrobić z pana kalekę - dyrektor zabrał się ze swoimi pupilkami i to był koniec miesiąca walki o otrzymanie emerytury inwalidzkiej o ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

jaką zabiegał Max, słusznie rozumując, że tylko tak zdoła uciec przed nędzą cywila lub nędznym pogrzebem jako cybercop. Płonne nadzieje. Nikt nie chciał przyznać, że jest wariatem oraz typem niezdolnym do dźwigania cempela i Mk404 Magnum, najnowszego wyposażenia dzielnych pogromców cybów, Cholernych cybów, których producenci, jak by dla żartu, szybko pogrubili i wzmocnili pancerze w ostatnio wypuszczanych modelach. - Ja nie chcę umrzeć! - Max, klnąc i mocząc suchy kamień drogi, poczłapał w stronę Portu - to nie jest życie. Miesiąc w polu i pół roku w szpitalu. Co oni, kurwy, ze mną wyprawiali. I wszystko na nic. To nie była prawda. Max miał najlepszą opiekę i pomoc realnych speców od biolo i nanomecho też. Japoński geniusz i jego syn zdołali wreszcie okiełznać moszczące się w nim mordercze mini roboty faszerując go radioaktywnym jodem. Drobiazg o ile nie liczyć rosnącego pod gardłem wola i baranich oczu. Następny powód by przejść z łap jednego zespołu rzeźników w łapy drugiego i tym razem z lancetami, przeszczepami i tam całym super duper nowoczesnym systemem mini klonowania w miejscu uszkodzenia. Typki go naprawiły, poskładały do kupy, odnowiły, pomalowały, naoliwiły i puściły na wolność. Jak jakiś pieprzony kawałek biolocyba. - A co z moimi wszczepami, fizjolofiltrami, diagnostycznymi sensorami i resztą kitu? Nie można tego wykastrować? - spytał, oglądając swoje tomograficzne fotki, i mało nie mdlejąc... widząc co nosi w ciele i głowie. - Mówiąc szczerze moglibyśmy wymienić wszystko na najnowsze cekiny i w pełni zintegrowane komórkowe kryształy pamięci. I myśmy wymienili masę rzeczy, których tutaj nie widać. Miniaturyzacja, ostatnio, robi szalone postępy. Pana najnowszy cekin, na przykład... ma pełne wideo i audio w paśmie od infra do ultra, plus wolne kanały mikrofalowe, tak, że może pan śmiało nagrywać i rejestrować wszystko, wszędzie... ale to wszędzie. Nawet po ciemku i pod wodą... - Dobra, dobra, tylko nie to... cierpię na klaustrofobię. Co to za czarne gówno za moim uchem tuż pod czaszką? Zbiornik na hormony czy olej? - ...och, to jest właśnie jedna z tych rzeczy, które woleliśmy zostawić. Ma imprint CC więc rozumiemy, że to są wasze tajne firmowe info data... - A wy, to niby co? - Max nie raz widział lekarzy konsultujących się ze specami z Cyberpolicji i nie miał złudzeń, że to jedna mafia. - ...mmm taak, kooperujemy, ale tamci mają swoje tajne materiały. - W mojej głowie... gówno!... przecież od tego można zwariować! - Bywają takie wypadki - beznamiętnie przyznał lekarz i Max był gotów go uściskać za podsunięcie sposobu wyjścia z obecnego matecznika. Niestety, pomimo najlepszych chęci, Max nie zdołał przekonać ani lokalnych mechaników od psyche, ani specjalistów z rządowej kliniki w Grecji, że kwalifikuje się do białych papierów i solidnej odprawy, jako... - Wariat! - niska i krępa dziewczyna zbierała rozsypane przez Maxa drobiazgi z małego stoiska tuż u wejścia do pasażu handlowego Portu. - Bardzo żałuję, ale nie. Mam to na cekinie - Max poklepał dyndający na piersi czarny prostokąt ze złotymi literami CC - ...uupss... chyba zbiłem tą glinianą potworę. Zapłacę. - To nie potwora, ale Cyberus - dziewczyna o smoliście czarnych włosach i takiż oczach miała oliwkową cerę, przedziwny ubiór do ziemi i kiedy się schyliła, nie miała jednej nogi. - Twoja proteza jest krzywa - Max czuł się głupio. Nie tylko rozbił stoisko artystycznych ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

wypalanek to jeszcze uszkodził właścicielkę. - Tanie gówno - dziewczyna rozchyliła tunikę i pod spodem miała luźne szorty oraz misterną skórzaną plecionkę powyżej kolana prawej nogi. Niżej była wystrugana z drzewa namiastka łydki i stopy, teraz beznadziejnie przekręcona w bok - zawsze mi spada jak się ruszam za szybko. Parree... żadnej Zorby dla mnie... co zrobić, takie życie... Poprawiając wiązania, dziewczyna zerkała na cieknącego wodą Maxa. - Wpadłeś do morza, czy miałeś wypadek? Lepiej się szybko umyj i zmień ubranie. Tutaj mamy 0.99 % skażenia. A już 0.15 % grozi wrzodami. - W porównaniu do tego co przeszedłem brzmi jak frajda - Max przestał wpatrywać się w brzuch dziewczyny i rozejrzał dookoła - ładnie tutaj. Skaliście, ale czysto. To co? Ile płacę? - Pustynia. Trupiarnia. Więcej mecho jak biolo - dziewczyna znów popatrzyła na jego zmoczone ubranie - ...nieee... nic nie musisz. - Okay - Max nadal miał w dłoni skorupy glinianego potworka. Kilka innych, w różnych pozach, stało na plecionej z trzciny makatce. Nic takiego co nie można znaleźć w tranzytowych stacjach i sklepach z pamiątkami, tyle, że te tutaj miały zupełnie nie ludowe motywy i kształty, plus... coś jeszcze. Coś bardzo dziwnego. Jego wzrok wędrujący od przedmiotu do przedmiotu i od rzeźb do wypalanek, natrafił na małą biznesową tabliczkę z napisem Paul & Mary Art ( otwarte od 11 do 17 z wyjątkiem świąt kalendarzowych ), chwilę studiował nowe dane i jak zaczarowany wrócił do glinianych maszkar ze znajomym wzorem... - Czy to nie jest czasem odcisk cekina Texas Kappa? - dotykając palcem tarcz jakie nosił każdy potworek, Max pochylił się i z bliska próbował odcyfrować rozmyte wypalaniem firmowe logo. - Nie wiem. Paul czasami przynosi różne części z jaskini a ja to używam jako formy by nadać więcej autentyczności. Cyberus, jak pamiętam, nie ma jednego cekina ale kilkanaście, lecz te trudno pokazać w glinie na tak małej powierzchni, więc poprzestaję na symbolu - dziewczyna skrzywiła nos - ...człowieku, jak ty śmierdzisz. Idź się umyj. - Taak, chyba pójdę - Max przeprosił jak umiał najlepiej za wyrządzone szkody i kapiąc oleistymi kroplami wszedł do budynku Portu. Itria będąc wyspą pod kuratelą rządów USA i Europy, plus mająca stałą bazę Space Corps ze swoim treningowym obozem, plus kilka tajnych obiektów z sieci obronnej Ziemi, miała nadzwyczaj porządny i zadbany Port. Max nie miał kłopotu z otrzymaniem nowej odzieży i miejsca w lokalnym tranzytowym hotelu, gdzie, zgodnie z poradą zdegustowanego androida stojącego na bramce, zamówił sobie pełen detox w lokalnej łaźni. Mocząc się i parując w kilku kolejnych kabinach utleniających, płuczących, ozonujących i naświetlających go ultrafioletem, miał czas by zebrać do kupy swoje uczucia i myśli równie rozbite jak te gliniane skorupy... jakie nadal miał ze sobą i trzymał w hotelowym pokoju. Dlaczego? Coś mu kazało. Przeczucie... ? - Cyberus... Cerberus, coś jak nowe... Hadsowe nasienie. Ciekawe czy oni mają z nim kłopot? Coś z mojej łączki. Kur... - Max odkrył, że zgubił swój pojemny worek z ptasimi inwektywami i ma w głowie pustkę - ...rany boskie, co te konowały porobiły z moimi szarymi? Ja mam luki w kryształach. Nawet nie wiem jak uczciwie przekląć.. kurczee... detoxowane... yeee!!! Czas zajrzeć do pamiętnika i sobie przypomnieć... o gówno! A gdzie jest pamiętnik? Pytanie w jakiś dziwny sposób wróciło go do obrazu kulawej sprzedawczyni glinianych potworków. - Ja pamiętam. Coś pamiętam. Co ja pamiętam? Bez opowiedzi, lecz... Wracając do siebie, kupił w hotelowym sklepiku butelkę Uzo i po namyśle, piekielnie ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

drogą doniczkę z oryginalnym biolo - alpejskim fiołkiem. - Żebyś tylko tak smakował jak pachniesz - głupia uwaga po jeszcze dziwniejszym zjedzeniu surowego płatka oskubanego z rośliny. - Raz biolo, zawsze biolo. Przodkowie wpierdalali trawkę i sałatę. Ubierając się w lekkie białe tropiki z namiastki lnu, rozmyślał co dalej i wcale nie czuł się jak bojowy CC, ale bardziej jak leniwy turysta. Hotele zawsze robiły go takim. Nastrój wakacyjnej niefrasobliwości i tranzytu bez konieczności martwienia się o jutrzejszy dzień. - Fu.. fu... jak to się mówi? Fuck. Jebać. Co ja jaki cyb, czy inny robot? Precz z antyseksolem. Sięgając po hotelowy Komunikator, Max wywołał swój firmowy numer i od pierwszego uderzenia nadział się na kapitana White. Ten albo był telepatą albo właśnie skończył rozmawiać z siwym dyrektorem z Kliniki Neuroz i Psychoz, bowiem widząc Maxa, zrobił zapraszający gest dłonią, mówiąc - ...witam w domu, poruczniku Norton. Pański oddział czeka na dowódcę. Mamy od cholery roboty... - Gub się baranie - Max udał, że spluwa - mnie się należą wakacje i coś ekstra na okres rekonwalescencji i powiedz temu co mnie awansował, że może sobie wsadzić beretkę w tylną butonierkę. - Nowy prezydent USA to bardzo solidny dżentelmen - White udawał, że nie słyszy uwag zbuntowanego kolegi - on personalnie nalegał by cię awansować pomimo mojej i Gannona opozycji. Polityka, rozumiesz. - ...dzięki, miło z waszej strony - Max westchnął ciężko - ja naprawdę mam kłopoty z makówką. Majaki, koszmary, lęki, obsesje, przeczucia... - Wiem. Ty jesteś świr. Jak my wszyscy w CC. Zawodowa choroba - White wzruszył ramionami - ale jest słowo z góry, że bez względu jak wielki, nadal potrzebny. Chłopaki z dawnej kliki dawnego dyrektora nadal mają od cholery popychu za kurtyną władzy i ktoś z Teksasu mający dojście do obecnego prezydenta zrobił ci reklamę. Kara za ocieranie się z wielkimi tego świata. Wiesz kto to jest niejaki Gaston Wallace? - kapitan, zadając pytanie miał bardzo baczne oczy. - Jezu, Nick, ja nawet nie wiem jaki dzisiaj jest dzień i która godzina a co dopiero jakiś jebany Gastończyk... - Nasz nowy dyrektor - White nadal miał oczka jak lasery. Borujące. - Ten chwast jest wymienialny szybko - Max odwzajemnił spojrzenie. - Well... uważaj - kapitan spuścił oczy - to jest służbista. - Wspaniale. Nareszcie ktoś mnie pośle na zieloną trawkę - Max parsknął wesoło - widzę, że mam do nadrobienia kupę plotek. - Masz, masz i to nie tylko plotek. Pan Wallace zafundował nam nowy kodeks i nowe przepisy. A panowie sponsorowie zafundowali nam status pełnej i nie skrępowanej wolności ponad galaktycznej - White zniżył głos i był wyraźnie nieswój - ...a wiesz co to znaczy? - Jebacze mają wrogów a my więcej kłopotów - Max potaknął. - ...żeby - kapitan spadł do scenicznego szeptu - ale oni dali nam licencję na prowadzenie nie tylko odstrzału ale i śledztwa. W istocie dali nam carte blanche na wszystko co chcemy i nie chcemy. Max. Nas robią w konia, robiąc firmą stojącą ponad prawem. - Bez gówna... - Bez... pan dyrektor Wallace, personalnie zapoznał każdego kierownika Adminu CC z tym co ma w sejfie. I to jest dokument podpisany przez większość korporacji i rządów, nie wyłączając Wolnych Kolonii, Habów i nawet Jowiszan... rozumiesz Max?... Jowiszanie poszli na kooperację, świat się chyba kończy, czy co... - Bez gówna - Max też zniżył głos - smakuje ciężką grawitacją. - Jak z Celta. Tylko w większym wydaniu. Cumujesz? ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Na magnes - Max stęknął - kiepsko z nami. Raz powiedziałem Selmie, że powinniśmy unikać polityki a tutaj cuchnie czystką na samych szczytach. To co to za pisemko, Nick? - Nieoficjalna umowa z Marsa i Ziemi, nagle stała się oficjalna w całej Galaktyce. Cybercops nie mogą być postawieni pod sąd lub aresztowani... - Bez względu na to co zrobią?! - Max sapnął i na chwilę zamknął oczy kopiąc w swoich personalnych kryształach i szukając tam nazwiska pana Dyrektora Gastona Wallace. Lecz... bez sukcesu. Imię było znajome. Max pamiętał coś z kartotek jakie dostał od poprzedniego dyrektora, lecz te zostały w Dawson City w hotelowym sejfie... - Jezu, nie byłbym zdziwiony gdyby Wallace był ze starej gwardii CIA lub FBI... - Bo i jest - White syknął jak oparzony - skurwiel zafundował nam nie tylko licencję na zabicie ale i własny oddział wewnętrznej security. Coś w stylu jaki mają Space Marines. Taka żandarmeria od łapania i wykańczania własnych ludzi. Logiczne, jeśli jesteśmy poza prawem... - ...stając się Prawem! - wszedł mu w słowo Max - przejebana karuzela, kolego. I to bez wyjścia. Raz CC, zawsze CC. Emerytura w izolowanych barakach na drugim końcu Mlecznej Drogi. Już to widzę... - Ja też - White potarł skronie końcami palców - właśnie szykuję się do zmiany biurka i stanowiska. Pan Dyrektor powołał do życia Akademię CC a ja mam być jej dyrektorem... kurwa jego mać! - Ooo... Nick! - Max współczująco dotknął ekranu Komunikatora - toś się wpierdolił na dobre. Przecież ty jesteś agent, człowiek z pola i lasu, taki sprytny partyzant... a nie nauczyciel... - Gaston powiedział, że właśnie dlatego robi mnie Dowódcą Akademii CC i drań dodał, że cała stara kadra ma tam odwalać zajęcia praktyczne z rekrutami. W efekcie mało nie mieliśmy tutaj buntu, ale... Wallace nie jest typem z którym można negocjować. On wydaje rozkazy, my wykonujemy. - Luj jest z ONZO - nagle przypomniał sobie Max - tajny generał w stopniu deputowanego zastępcy ministra dawnej Federacji Ziemi. - Skąd wiesz? - White podniósł brwi - ...my tutaj kopaliśmy na jego temat jak diabli i nic. Facet jest białą kartą. Tak jak by przedtem nie istniał. - Istniał, istniał... podsłuchałem raz kilku spuchlaków z lokalnego Adminu i tam padło jego imię. Jedna pierdolona mafia. To on był za tym całym wypadem do Dawson City. ONZO jako jedyna organizacja, nawet po kasacji, nadal utrzymuje siatkę własnego wywiadu. Jakoby szukają Obcych... - Max lał wodę jak umiał, woląc nie przyznawać się, że ma w ręku tajne kartoteki i imienne listy ludzi z byłych, wyższych i utajnionych, sfer cienia władzy. - Cholera. W co nas się pakuje - White przełknął ślinę i miał na twarzy ból - ...ale to wyjaśnia czemu ty ... fuck, Max, ty lepiej się tutaj zamelduj. Bo ja ci tego nie powiem... - Czego? Ja tylko chcę kilka tygodni płatnego urlopowego luzu. - No to sobie weź - kapitan zrobił żabią minę i popatrzył zezem na jakieś boczne ekrany na swoim biurku - aaa... luj by to trzepnął. Powiem ci. Masz awans. Na szefa wewnętrznej security CC. Dlatego ten porucznik. I już nie musisz się meldować u dyspozytora, czy u mnie. Jesteś wolny jak Cyb w adidasach. Jedyne raporty jakie składasz to wprost na biurko Gastona... White wyłączył się bez pożegnania a Max siedział przed pustym ekranem monitora z kamienną twarzą człowieka który właśnie się dowiedział, że ma wirusa Jowiszan i pół na pół szansy przeżycia do następnego roku. Siedział i nie wiedział czy lepiej od zaraz strzelić sobie w głupi baniak, czy pozwolić by o to zadbał najbliższy zbuntowany cyborg. - Boże, dobry Boże, patrzysz i nawet nie pierdniesz... ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

Zrywając się od konsoli, miał ochotę wyć, co zrobił. I miał ochotę uciec, co też zrobił, po drodze zabierając butelkę Uzo i alpejski fiołek wart jego miesięcznej pensji. - Mam zamówić Hoovera? - mechoportier był uprzejmy. - Też sposób by wreszcie z tym skończyć - Max zastanowił się nad propozycją, ale ciążące w dłoniach prezenty kazały mu odłożyć samo destrukcyjne plany na później - nie, nie teraz. Gdzie tutaj jest jakiś urząd ochrony mienia czy bodaj lokalnej policji? - My nie mamy nic takiego - portier miał dobrze dopasowaną maskę i prawie był człowiekiem gdy lekko w cieniu - tutaj jest strefa zerowa i ruch biolo nie kontrolowany a ruch mecho zakazany. - Itria, tajna baza, wiem... okay, to gdzie jest baza Space Corps, aaa? Zielonki muszą mieć własny arsenał... - Sama baza jest w głębi wyspy ale biura i Admin w miasteczku - robot pokazał na samojezdny chodnik idący pod szklistą kopułą tuż obok handlowego pasażu - okazja by wydać garść kredytek, sir. - Istotnie - Max wszedł pod kopułę i wskakując na chodnik dał się ponieść w głąb podziemnych i naziemnych hal pełnych mini barków, butików, firmowych sklepów i nawet kilku przybytków wyszukanych techno rozrywek z królującymi na froncie salonami Wirtualnej Rzeczywistości. - Generalne gówno w porównaniu do codziennej nie rzeczywistości, a ta gryzie w dupę - Max, jadąc, miał okazję zawiesić wzrok nie tylko na szyldach i reklamach ale i na biolo w nadmiarze mielące się dookoła. Zwłaszcza na co powabniejszych tunikach wręcz proszących by je zdjąć z właścicielek - ...ta grecka moda nie jest wcale głupia - uwaga pod nosem i szczerba w czarnym kręgu rozpaczy. - Prawda, że piękna? - kobieta jadąca tuż przed nim obróciła głowę z zachęcającym uśmiechem - ja kupiłam sobie aż trzy. Jedna jest cała zielona z pomarańczowymi kafelkami... nie... kraterami czy coś takiego, ale prześliczna. Jak wrócę na Berenikę, to zaraz lansuję echo dawnej świetności moich ludzi. Podobno Helena była ubrana w taką zieloną tunikę gdy zobaczył ją Parys i reszta jest znana... - Hej, to tak jak ja ...ciebie - Max zrobił oko do miedzianoskórej kokoty z migdałowymi oczami rodem z Tysiąca i jednej nocy - wszystkie Greczynki podbijają serca mężczyzn. - One tak, ale ja? - kobieta obróciła się całym ciałem i jej tunika nie była w stanie ukryć bujnego arabskiego ogrodu rozkoszy - ...ja jestem z Kastora ale mój mąż jest autentycznym Grekiem i właśnie odwiedzamy jego dalszą rodzinę. Na co dzień mieszkamy na Berenice. To bardzo ładna, ale strasznie dzika planeta i przypomina krajobrazowo tutejszą okolicę. Nic, tylko morza, góry, wyspy, skały, nawet wulkany. I masa biolo. Berenika tonie w czerwieni... - Zieleni, chyba... - Max podtrzymał tamtą gdy doskakujący ludzie mało nie przewrócili stojącej pod prąd pasażerki. Drobny gest. Dłoń na solidnym ramieniu o aksamitnej skórze z zapachem wanilii. Sama słodycz egzotyki i następna szczerba w czarnym murze rozpaczy jaki wcześniej blokował jego zdrowy rozsądek - ...mmm... co to za perfumy? - Ciastka. Katyroki czy katyraki, nie mam pamięci do nazw a grecki jest dla mnie trudny, mimo, że sercem jestem w tym kraju i jego historii... - oko, jak połówka księżyca, znacząco mrugnęło, podkreślając coś... - Oj, Heleno, Heleno - Max parsknął śmiechem i czarna krąg pękł uwalniając go, by znów kosztował zakazanych owoców z ogrodów ... - Berenika? Czy to nie jest ta planeta gdzie nic nie chce rosnąć? - Och, lokalna flora kwitnie, ale ziemska nie może, czy nie umie. Coś z tym odrębnym pasmem elmagu - migdałowooka piękność nie była asem w dziedzinie nauk wyższych a i potocznych też nie, co nie przeszkadzało jej być szczebiotliwie elokwentną w lekko infantylny sposób - Berenika jest cała czerwona. Jak pomidor. I jej flora i fauna też. Nooo... ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

nam to nie przeszkadza. Po jakimś czasie zaczyna widzieć się odcienie i świat już nie jest tak monotonny. Ale nadal... zieleń to królewski kolor... moja tunika... - Będzie przebojem - podpowiedział Max i pokazując w bok na mijany pasaż zaproponował wyskoczenie na kawę, co oczywiście nie było tak dosłowne. Kawa kosztowała majątek. - Pod warunkiem, że ja się zrewanżuję - migdałowe oczy miały mokry błysk skrytej myśli i na pomalowanych pomarańczową szminką ustach zatańczył zwiewny uśmieszek jaki zapewne Helena posłała Parysowi. Nic, czego wyposzczony mężczyzna nie doceni. Max, natychmiast dostał zwarcia w tłoku i użył doniczki z fiołkiem by kryć to co mu kiełkuje pod namiastką lnu. - Czy nie lepiej iść do hotelu? Mój mąż wizytuje kuzynów w Nowym Konstantynopolu i nie wraca przed sobotą - miedziany atłas z zapachem wanilii otarł się o jego dłoń i to było ramię wolno badające doniczkę i to co za nią - ...ależ piękny kwiat i tak rozwinięty... - Bez podlewania może zwiędnąć - Max bezwstydnie wsadził usta w czarne warkocze misternie uplecione nad czołem i westchnął - szkoda, nie sądzisz? Co to za zapach? - Verbena - kobieta obróciła głowę i ich usta znalazły elektryzujący kontakt śląc oboje w drgający podskok ciał - ...perfumy Wenus, Parysie. - ...będę pamiętał. Bardzo grecki akcent ...miłosny... Heleno. - ...to jest właśnie to co lubię... dramat namiętności. Klasyczne tragedie i komedie. I to ich ...bogactwo seksualnej kultury. Bo na Berenice to mamy kolonizację i dzicz. Lecz tutaj... sycę się ambrozją kiedy tylko mogę - padła zdyszana odpowiedź i już nie musieli nic więcej wyjaśniać. Dwie godziny później, Max, wychodząc z lobby Intercontinentala miał trzy siniaki na szyi z nadal widocznymi śladami zębów, oraz bardzo głupawy uśmieszek kogoś kto grając za jedną kredytkę trafił główną wygraną w wideo kasynie. - Cholera, nawet nie wiem jak ona ma na imię. Ale Uzo i alpejski fiołek nadal dźwigał pod pachą. Jego przypadkowa kochanka wolała delektować się ambrozją z naturalnych źródeł. Co nie było złe jako, że Max był, jak zwykle, krótki w kredycie, a ten co miał, musiał mu starczyć na jakiś czas. Max nie chciał wracać do Bazy CC, zanim nie zrelaksuje się do znudzenia i przesytu włącznie. Dzisiaj był poniedziałek a mąż wracał w sobotę... - Jak urlop to urlop, a co! Ten nastrój pogody ducha szedł z nim aż do budynku Adminu Space Corps, gdzie było miło bo pusto. - Lunch time, kolego - wartownik rozparty w fotelu oglądał Holo i popijał 50/50 Tab, co było bardzo nie regulaminowe, ale... co wymagać od ludzi mieszkających na wyspie z rządową kliniką dla administracyjnych hoplaków i reszty wyższych Hoplitów w bojowych szeregach biurokracji. - Ja tylko coś zarekwiruję i już mnie nie ma - Max wszedł do bardzo nie regulaminowo otwartej służbówki i zgarnął z wieszaka pas na którym wisiał neuronowy bicz i salonowa edycja Mk101 ze składaną kolbą. - Hej! Zostaw to! - wartownik skoczył do służbówki ale zamarł widząc przed sobą mroczny otwór lufy - ...czego? Czego chcesz? - Masz tutaj czytnik? - Max szczerzył się do zaszokowanego typka nadal ściskającego puszkę z alkoholizowaną sodówą, i był zadowolony, że złapał tamtego na nieostrożności - no, to wpisz mnie do logu i po kłopocie. - A co to jest? - wartownik niepewnie przyjął podaną czarną kartę i równie niepewnie wcisnął do szczeliny kontrolnego komputera - ...fuck. Ty jesteś z tych co to polują na cyby? ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Cybercop, Max Norton, do usług, i w pilnej potrzebie. Coś do pukania. - ...okay, żaden problem. My mamy was w czerwonym pliku pod VIP. Bierz co chcesz. Jakieś kłopoty w okolicy? Nie powinny... tutaj samo biolo. - Oaza pokoju - zgodził się Max i odwiesił pas z bronią - ale nawet w raju był wąż a ja mam info o czymś nietypowym i lepiej jak to sprawdzę z atutem pod pachą. Ten bicz i Mk są zbyt widowiskowe. Wolę nie straszyć ludzi na ulicy. Nie macie tutaj czegoś mniejszego? Niwelator, Gator, RPK5 albo nawet tradycyjny TexMagnum? Wiesz, coś co schowam pod kurtkę. - Skąd, nie, nie tutaj. Ale mamy arsenał w Bazie Szkoleniowej i tam mają wszystko - chłopak z ulgą powitał swój pas na swoim miejscu i nawet zaproponował - jak chcesz to się połączę z naszymi w górach i ci ściągnę co potrzebujesz. - Dobry pomysł - zgodził się Max - masz mnie w sieci a mój adres jest tymczasowo w tranzyt hotelu w Porcie. Załatw mi Niwelatora i watpaki. - Natychmiast - wartownik oprzytomniał na tyle, że dostrzegł to co trzymał jego niespotykany gość, czyli flaszkę i kwiatek, i szybko dodając trzy do dwóch dostał słowo - ...randka? Randka, widzę. Tu o to bardzo łatwo. Masa turystów. A ci nic nie robią tylko podrywają. - Ja też - Max puścił oko - i mnie tutaj nie było, okay? - Aaa... - chłopak zajrzał w ekran komputera i salutując, powiedział - tak jest panie poruczniku. - Jaki - Max obejrzał się za siebie co strasznie rozbawiło wartownika. - Ja nic nie mówiłem. Ja... hahaha... nic nie widziałem. - Bardzo rozsądnie - Max wyszedł ścigany chichotem dobrze podchmielonego typka serwującego sobie następną puszkę 50/50 Tab. Gorzkie ale mocne świństwo i tylko dla wprawionych moczymord. Wartownik był... I chyba nie on jeden. Co wymagać od ludzi, na wyspie, gdzie białe szczury biegają po siwych włosach sadystycznego dyrektora Kliniki dla świrujących nietoperza rządowych obsysaczy światłowodów? Max czuł się tutaj jak w domu. Prawie... - Na luzie, na luzie, ciupciam sobie Zuzię w buzię ... - podśpiewując garnizonowe rymowanki, miał uczucie słodkiego odprężenia, niespodzianki oraz pogody dla bogaczy, będąc za firmowe kredyty w raju milionerów. Po części idąc, a po części jadąc chodnikami, trochę zwiedzając, trochę zwlekając, pijąc Sy Gin w zacisznym barku, kosztując mrożonego melona prosto z Kastora w innej ustronnej Wegetariance, Max doczekał szóstej po południu i czasu gdy miasteczko przeszło z mody pracowniczej na nocną, co zamknęło wszystkie biura i urzędy oraz większość sklepów i stoisk, a otworzyło drzwi tych obiektów, które robiły kredyt na rozrywce, tańcu, muzyce, kabarecie, realnym piciu i jedzeniu oraz... realnym seksie... - Paul, Mary i Cyberus - znajdując puste miejsce u wejścia do pasażu handlowego Portu, Max był zadowolony - noo... too... myy odwiedzimy... O co mu zresztą chodziło od samego początku. Ludzie są zwykle mniej ostrożni i bardziej gadatliwi gdy we własnym domu. A kaleka dziewczyna nie wydawała się skora do nawiązywania nowych znajomości, nawet wtedy gdy proponował, że zapłaci za jej straty. Lecz tamta odmówiła co dalej sugerowało jej dobre serce, a w dzisiejszych czasach ludzie z dobrym sercem byli tak rzadko widywani jak jednorożce i nic dziwnego iż ostrożni. Licho nie śpi. Max, obecnie, miał bardziej ochotę na kimanie niż śledztwo, ale... ten cerberus cyberus wypalony w glinie był zagadką nie dającą mu spokoju. ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

Dlatego kupił co kupił, i dlatego teraz węszył po lokalnej sieci zwanej Zakupy na Linii używając portowego terminalu Info. - Pakowanie Obwodów, PaLma Intergalactic, Paulus Zakon... fuck, co te kapucyny tutaj robią?... Paul & Mary Art.. acha, są ... a ich adres? Wpisując do cekinu dane, Max wyszukał plan miasteczka a dalej plan wyspy i wreszcie plan Dystryktu. - Prowincja to jest a adres na zadupiu - sprawdzając z mapą i lokalnym Turystycznym Poradnikiem, odkrył, że się myli. Fakt, kulawa Mary mieszkała trzy mini wysepki na południe, ale całość była połączona mostem idącym do stałego lądu i Nowych Aten, a tanie taksówki gwarantowały mobilność. - Lecz my polecamy rowery - zaklekotała panienka z Turystycznej informacji - nocą, cała trasa jest wydzielona tylko dla pieszych i cyklistów, chyba, że woli pan wynająć Hoover... - Nie, nie... rower też nie... lubię spacery przy księżycu - Max podziękował za garść informacji i kierując się wskazówkami zakodowanymi w cekinie CC, posznurował do najniższego poziomu Portu gdzie startowały szerokie taśmy dalekobieżnych chodników w dzień rozprowadzające towary a nocą tabuny turystów. - Ciekawe jak daje sobie radę ktoś bez jednej nogi? - Max musiał skakać jak kozica by przebić się przez tłum i dotrzeć do pasa idącego pełne sto kilo na ha. Jedynego pasa gdzie było względnie luźno... akurat tam gdzie wylądował... co było dziwne... - Guruk, guruk. Dapa de teppe... - zwalista sylwetka maszyny na małych kółkach z dużymi serwo raminonami robota technika bełkocąca jak pijana. - Co jest? - Max, odwrotnie niż ostrożni turyści, miał za nic kawał mecho cyba i nawet użył tamtego by się oprzeć - ...coś nawaliło? - Nic, poza nami - robot wirując korpusem strącił z siebie człowieka - ty lepiej stój daleko. My mamy uszkodzenie koordynacji. My możemy nie być w stanie opanować przepięć na złączach i my nie chcemy być rozmontowani za uszkodzenie biolo. My jedziemy do remontu. Sorry! - Aha - Max nie rozumiał jak to możliwe, że ewidentnie zjebany cyb ma wolne kółko i robi co chce, ale Itria nie była normalną enklawą mecho i być może tutaj, z przewagą biolo, androidy były traktowane bardziej po ludzku. - Cyberus, Cyberus... gurk, guruk, gurukus - nagle mielące powietrze metalowe łapy zdawały się sięgać po pomocną dłoń w kierunku południa. - I mów tu o przeczuciach - macając odruchowo za pasem i bronią której nie miał, Max wycofał się do kręgu obserwujących wszystko pasażerów - co on bredzi o cerberusie? - Nie cerberusie, ale cyberusie. Cyfrowy Biokonstrukt Replikacyjny - gość ustępujący miejsca Maxowi był w uniformie Tech Adminu i miał aurę kogoś kto wie co mówi - Cyberus naprawia nie takie przypadki. Dzięki Bogu i Jowiszanom, że go mamy. Inaczej musiał bym wyłączyć ten kawał śmiecia. Nippon Steel produkuje niesamowitą ilość szmelcu na kółkach. - Mowa - Max uspokojony, że robot jednak ma swojego pana, potaknął, i łypiąc na pudełeczko pilota w dłoni technika, spytał - a ten cyberus to co robi? Spawa, drutuje, programuje, czy inne ...uje? - Wszystko na raz. To jest cały warsztat naprawczy od A do Z - technik patrząc na to co ściskał Max, dorzucił - powinien pan zabrać swoją panią na zwiedzanie jaskiń CBR Inc., kosztuje kilka kredytek, ale daje dobry wgląd w sprawy Jowiszan. Oni tam mają kilka sal muzealnych i różne dziwne eksponaty... jak... klony... Ostatnie słowo było prawie szeptem bowiem Ziemskie prawo zabraniało klonowania pod karą śmierci a status Jowiszan, gdzie więcej jak połowa populacji to były klony, nadal kreował tutaj coś w rodzaju jurysdykcyjnego tajfunu, i zmusił Ziemian do ogłoszenia klauzuli Wyjątków Od Prawa, co już samo w sobie było kpiną w kraju papugi. Niemniej, Obcy, czyli ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

Jowiszanie, mogli to co nie mogli Ziemianie, Marsjanie i generalnie wszystkie Habitaty i kolonie Orbitalne jakie wchodziły w skład nieformalnej Ligi Planet, zaś ta nie typowa Jowiszańska wolność miała nawet w najwyższym Adminie sporo poparcia i popleczników. W dolnych regionach populacji też, ale tu było to widziane jako owoc zakazany i symbol wolności bez granic. Przykładem takiego myślenia i nastrojów było popularne powiedzenie... Zobaczyć Methanex City i ... umrzeć. - Fuck! - Max przeleciał oczami po tłumie i głośno odkrył - oni wszyscy jadą na zwiedzanie jaskiń Cyberusa, nie? - Tak! Możesz się założyć o całą kredytową kartę - potwierdził technik - to jest jedna z głównych atrakcji naszego Dystryktu po godzinie szóstej wieczorem. Nie jedyna, ale jedna z mocniejszych... - Pewnie, że musi - Max nie raz i nie dwa słyszał różne ploty o klonach z Jowisza i co One mogą - ... aaa... nie wie pan, czy tutaj obowiązuje Stan Opieki Rządowej, czy Itria jest tylko jak inne prywatne miejsca i miasta? - Cały Dystrykt jest pod SORO. Itria należy do Adminu Ziemi oraz ma udział kilku rządów lokalnych, z naciskiem na USA i Marsa... tak, tak, nawet Marsa. Sprawa tajnych baz obronnych i sieci Info... ale, czemu pan pyta? SORO jest tylko dla ludzi z Adminu i lokalnej populacji. Turyści muszą płacić za wszystko... - Nie, tak tylko. Byłem ciekaw. Naprawy robotów są drogie - Max pokazał głową na udającego wiatrak cyba - kto niby płaci za tego dupka? - Podatnicy - cynicznie zarechotał technik - jak zresztą za wszystko tutaj z moim nowym domkiem włącznie. Masz z tym problem, kolego? - Skąd - Max bez trudu odebrał tamtemu zdalnego pilota - ja tylko nie lubię jak pijawki pyskują za głośno. Spierdalaj pókiś cały - kierując pudełko w stronę robota, Max wcisnął czerwony guzik deaktywizacji i mielenie ramion zastygło w dramatycznym geście modlitwy do mecho boga. Cyborg umarł. - Ty kretynie. Zapłacisz mi za to! - technik był dobrze odkarmiony, wysoki i wściekły. Jego dłonie zwinięte w pięści sugerowały, że wie jak je użyć - jebany Marsjański prowokator! - To tylko akcent. Ja oryginalnie to z Chicago - patrząc na butelkę i doniczkę, Max zdecydował, że tańszy artykuł spełni lepiej pokojowe zadanie utrzymania ładu i porządku i bez namysłu poczęstował tamtego cięższym końcem półlitrówki. - Oooochhh... - technik fiknął kozła, zaczepił nogami o wolniejszy chodnik i został z tyłu, porwany przez auto chwytacz pomagający w przesiadkach. - Pół basa na łeb... szkodzi... - Max wzruszając ramionami posłał wilczo owczy uśmiech do cofających się wolno turystów - ...spokojnie. Nic nie zaszło. Mam prawo. Ten Cyb był zepsuty a ja jestem cybercop i według mojej oceny, uszkodzony robot w miejscu publicznym to potencjalne kłopoty i niepotrzebna szansa wypadku. Dlatego wyłączyłem - podnosząc obie dłonie w pokojowym geście, Max wcisnął doniczkę z fiołkiem w wyższe ramię robota i teraz dramatycznie zastygła figura nabrała rangi symbolu - ...panie, panowie, biolo górą! Czy ktoś ma kamerę? Oczywiście, prawie wszyscy mieli będąc turystami a Max to widział i wiedział, że robiąc z siebie obiekt napaści z Holografem w dłoni, znajdzie się za godzinę na lokalnej sieci Holo a za trzy... wszędzie, jak Mleczne cyce panny Kolonizacji sięgają tylko... lecz, bycie tanim bohaterem miało sens jeśli jego podejrzenia miały rację bytu a zabicie Cyberusa... - Może nie ujść mi na sucho - mrucząc pod nosem i prezentując swoją czarną kartę CC, Max pozował przy pokonanym cybie do setki ujęć, z iście filmowym uśmiechem na twarzy i skowytem lęku w duszy. Jowiszanie, Methanex City, jego majaki i koszmary, klony, kultura oparta na biolo a nie mecho niewolnikach, cały zakalec sprzecznych uczuć i poglądów, oraz coś jeszcze... ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Przesiadka! Przesiadka! Przesiadka! - szybki pas chodnika zwolnił a echo głośników odbijało się od kamiennych ścian bowiem nagle byli pod ziemią i wewnątrz Góry a przed nimi rosła feria ognia i neonowej złudy dnia bez nocy - Prosimy o przejście na zielony pas. Prosimy o przejście na... Max przeszedł, ale do tyłu i na lokalny czarny pas a nie turystyczny, bowiem zwiedzanie mogło poczekać, zaś ktoś bez nogi, mógł nie... - To ty? - dziewczyna była taka jak ją pamiętał i nawet jej tunika była bez zmiany, z ciemno brudną plamą po zderzeniu. - To ja - Max wszedł niejako na siłę, ciałem odsuwając blokujące drzwi dłonie i wchodząc miał oczy na szypułkach, od progu szukając dowodu na potwierdzenie własnego podejrzenia, co nie było trudne... - Brat bliźniak? - pytanie zakończone potężnym kopniakiem w skroń siedzącego na niskim stołeczku chłopaka. Ten, zajęty lepieniem glinianego potworka, nawet nie zauważył co nadciąga i omdlały padł bokiem w tacę pełną dziwacznych figurynek. - Nieee... - dziewczyna chciała biec, ratować, pomagać, może nawet walczyć, ale męska pięść trafiła ją w usta i zgasiła tak krzyk, jak iskrę świadomości. - Tyle po powitalnych uściskach - Max złapał padającą i poniósł na łóżko do bocznego i otwartego pokoju sypialni z podwójnym i dobrze skopanym kompletem pościeli - ...fuck, czyżbym się mylił? Zrywając z zemdlonej tunikę, znalazł to co już wcześniej zauważył. Brak pępka. Zsuwając szorty, znalazł... lalkę z miniaturową wypustką moczowej cewki i dalej nic. Kompletna gładkość kroku i pośladki z płytką i jałową bruzdą bez śladu odbytnicy. - Fuck, a jednak się nie pomyliłem. To jest klon. Jowiszanka... Pospiesznie wiążąc i kneblując więźniarkę, Max pobiegł po jej kamrata i kładąc obok dziewczyny, użył podartych prześcieradeł zamiast sznurów. - Well... zagadka w zagadce. Co mi powiecie... klony? Polewając tamtych wodą i używając wyrwanego drutu od lampki jako nośnika woltażu, zdołał nie tylko rozbudzić ich zainteresowanie światem, ale też ich języki uparcie odmawiające kooperacji. - Czemu od ręki nas nie podusisz, rządowy rzeźniku? My i tak już jesteśmy trupami. Jak nie wy, to nasi, ale ktoś to zrobi. Takie prawo po obu stronach granicy, nieprawdaż? - Paul był odrobinę inny niż jego łkająca partnerka. Wprawdzie bez oznak męskości, ale też i bez piersi a jego głos bez wątpienia należał do samca i ten walczył... - Jak wy robicie dzieci? W próbówkach? - Max nienawidził torturowania, ale ta parka klonów była jak marmurowe rzeźby. Niema i nieczuła.... - Nie twój posrany biznes - Paul lekceważąc kąsające go iskry próbował bezskutecznie zerwać więzy. - Może mój - Max znalazł to co robił tak odpychającym, że mało sam nie zemdlał. Smród palonego ciała wypełniał mu nozdrza a płacz dziewczyny darł coś w sercu i duszy - szczerość za szczerość. Dla mnie, wy, to tylko dwa biolocyby i to dobrze zepsute, a ja... - Ty jesteś cybercop i zabijasz - Paul miał w mrocznych oczach ocean nienawiści - okay, to zabij. Przestań nas kaleczyć tylko zabij. Czyż ci nie powiedzieli? Nasze rany zarastają szybciej niż ty je robisz. Patrz! Paul zamknął oczy i prężąc się spowodował, że czarne strupy na jego udach i ramionach odpadły a pod spodem była normalna skóra. - Ooo gównooo! - porzucając drut, Max zwymiotował na podłogę i musiał iść do łazienki by umyć twarz. Lecz szybko. Paul i Maria mogli mieć w zanadrzu masę trików. - Ja was nie zabiję, nie potrafię - stojąc nad leżącymi, Max był w kropce i nie miał pojęcia co dalej. Prawdę mówiąc, nie miał pojęcia o niczym co bodaj trochę było związane z Jowiszem i ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

Jowiszanami. Ten temat miał milion plotek ale zero danych w formie faktów, nawet na tajnych kryształach rządu USA. - Ustalmy jedno, bo chyba popełniłem błąd. Wy jesteście w służbie wywiadu Jowiszan, racja? I bez dowodu winy, was nie da się skazać, tak? - Ty jesteś cybercop a twój cekin rejestruje wszystko. Co chcesz bym ci wyznał? Kłamstwo czy prawdę? Oba są wyrokiem śmierci - Paul całkiem po ludzku splunął ale tak jakoś nieudolnie i ślina trafiła na związane na piersi dłonie dziewczyny. - Fuck. Tak źle i tak niedobrze - Max udał, że nie widzi co plwocina robi z węzłami - ...okay, rozumiem. Jesteście uciekinierami. Uchodźcami z Jowisza. Wielka sprawa. Znam planetę gdzie takich jak wy jest więcej... - Takich?! - Paul szykujący się do drugiego palącego materiał plunięcia poprzestał na parsknięciu pełnym niedowierzania - ...jak my uciekinierów? - O ile jesteście. Podobno Cyberus to własność Jowiszan. A wy tutaj, pod ich bokiem? - Tam są tylko automaty i Cyberus. Oryginały porzuciły projekt pięć lat temu i wróciły do siebie. Klony pozostały jako lokalny folklor na żądanie Adminu Itrii. My zdecydowaliśmy się zejść do podziemia - Paul łypnął na swoją partnerkę gryzącą knebel - ona ma coś do dodania. - Byle nie wrzaski - Max poluźnił szmatę i ta była jak mokre i lejące się ciasto - okay, nawijaj. - Nas znaczono markerami radiowymi, dlatego amputowałam nogę. A Paul miał swój w mostku i musiał zmienić się z Pauliny w Paula po obcięciu piersi i wycięciu jednego żebra. My możemy regenerować drobne urazy ale nic aż tak rozległego... jak wiedziałeś, że my to nie my? - Wcale - Max popatrzył na rzuconą na podłogę część knebla i ten był jedynie szybko topniejącym zarysem dawnego solidnego potrójnego węzła. - Kłamiesz. Ja widziałam twoją kartę i sprawdziłam z kim miałam do czynienia. Morderca! - dziewczyna miała oczy pełne gniewu. - Nie kłamię. To był przypadek. Odsłoniłaś tunikę i twoje szorty nie zakrywały brzucha tam gdzie powinien być pępuszek... hehe... ja jeszcze nigdy nie spałem z dziewczyną bez tego, no i wiesz... - Zboczeniec - warknął Paul - ona nie ma nogi, pomijając, że nie jest... - Nogi idą na bok - Max zniżył głos - nie, żartuję. Tak na poważnie to ona powinna mieć obie nogi. Tutaj wszyscy mają darmowego lekarza i pomoc medyczną. I to mnie zastanowiło. Dlaczego ona nie ma, bodaj mecho... protezy. Nawet najbiedniejsi dostają tutaj wszystko w ramach... - SORO - dokończyła dziewczyna - i co jeszcze? Reklama w Holo? Nas by rozszyfrowano po pięciu minutach. - To prawda - Max roztarł butem to co pozostało po kneblu - wy jesteście bardzo inni. Różni do obcości włącznie... eee... a jak to jest dla was być wolnymi? Co to wam daje? - Nie twój zasrany interes - Paul mówiąc obnażył zęby w nienawistnym grymasie - albo nas zabij albo puść. - W obu przypadkach nie usłyszę dziękuję - sparował Max. - Za co? To ty tutaj przyszedłeś i ty... - Paul nie dokończył widząc, że Max nagle idzie do drzwi - ...hej! gdzie? - Za potrzebą. A wy ani drgnijcie. Jeszcze tylko kilka pytań i możecie iść do diabła lub tutaj pozostać. Mnie nie zależy. Ja poluję na mecho a nie biolo, nawet gdy to są klony, okay?! - Okay - zgodził się Paul, pospiesznie plując na więzy dziewczyny. - Kłamczuszek - Max wrócił po minucie, niosąc zwój drutu i taśmę do uszczelniania grodzi - masz ładny magazynek, kolego. ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Kto tu kłamie? - Paul rzucił się ale został przyciśnięty kolanem, powtórnie związany, tym razem drutem i taśmą. - Myślę, że wszyscy. Jowisz nigdy by nie zostawił klonów na pastwę losu a was zapewne zaprogramowano. Bardzo mi przykro, ale ja muszę działać tak jak tego wymaga dobro Ziemi - wiążąc nie opierającą się Marię, Max był dokładny lecz nie brutalny. - Będziecie żyć - obietnica bez pokrycia. Kłamstwo, zważywszy to co miał zamiar zrobić, ale Max nie miał wyboru. Idąc do głównego pokoju i podnosząc tarczę InfoKomu, nadal miał sekundę wahania - ...o niech to. My jesteśmy w ciasnym kącie dzięki mecho a jeszcze klony? Nie za dużo jak na jeden raz? - Co za dużo? - dyżurny oficer z Bazy był nieznajomym, a jego ponure oczy patrzyły na Maxa z podejrzliwością - twój stopień, numer kodowy... - Moja dupa. Daj mi Nicka albo Gannona i wykop numer profesora Diem. Typek mieszka w Dawson City. Ja chcę mieć go w modzie konferencyjnej, a jak by się opierał to nadaj, Tu mówi twój stary wirus, to go złamie. Aha, i weź Selmę w szpicę Uderzeniowej. Adres obiektu jest adresem obecnego numeru. Itria, Paul & Maria Art... blablabla... masz mnie na zwrotnym to wiesz. Użyj maksymalnej siły i zrób to szybko. Trafiłem tutaj dwa klony z Jowisza biegające luzem... - Maax! - w okienku okienka na monitorze twarz zaspanego Gannona - co ty znowu? - Maxxx!! Kurwa twoja mać! - w trzecim okienku okienka na ekranie ekranu wściekła twarz kapitana White - ciebie pokazali na Holo! Czyś ty się z luja urwał? To jest wyspa dla VIP! - Cisza! - dyżurny jak to dyżurny, był w roli zwrotniczego Info i nie lubił zatorów - sir? Mam na linii porucznika Selmę i profesora Diem. Kto pierwszy w audio video modzie? - Jaa! - White był autentycznie roztrzęsiony - miałem silny sygnał od dyrektora i on... - Niech spierdala - Max pstryknął paznokciem w ikonę Selmy i ta zajęła cały ekran - ...stara, mamy kłopoty. Łap wszystko co lata i łap kto tylko pod ręką i cholera... łap ile możesz ciężkich pukawek. Ja mam w areszcie dwa klony, które, podejrzewam, są śpiochami Jowiszan. Muszą, bowiem udają ludzi i twierdzą, że są uchodźcami. Rozumiesz. Itria spenetrowana przez Obcych. Agenci Jowisza w kwaterze głównej Space Corps. Coś dla Holo a my tego nie chcemy, prawda? - Kopiuję, Max - Selma była blada z emocji a jej oczy płonęły jak dwa księżyce - ...Chryste Panie! Klony Jowiszan na Itrii!! - Właśnie... ciężka sprawa, może nawet spisek... lepiej uważaj przy podejściu. Jowisz może chcieć odbić swoje zabawki. - Kopiuję, Max. Będziemy tam za mniej więcej trzy godziny. Trzymaj się. - Trzymam - Max pstryknął w ikonę profesora - słyszał pan? - Dwa klony - dobry doktor oblizał wargi - my bardzo mało wiemy o tym co robi Jowisz. My mamy jedyną okazję zbadać... - Da pan sobie z tym radę? - Max nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej - niech pan ściągnie syna i jego zespół do naszej Bazy. Dyrektor da panu wydzielony i chroniony budynek. Całe zdobyczne Info pozostaje w naszym sejfie. Tylko dla CC. Mam takie dziwne wrażenie, że któregoś dnia będziemy polować nie tylko na mecho cyby ale i na biolo cyby. A ja już mam dwa. I to żywcem. - Chwała Panu na wysokości - profesor złożył dłonie do modlitwy - jasne i oczywiste. Poinformowani zawsze wygrywają wojny. Już pakuję walizkę. - Wspaniale - Max pstryknął palcem w ikonę Gannona - ty idziesz do Dyrektora i walisz kawę na ławę. Słyszałeś co było mówione, więc sam wypełnij brakujące luki. Nam potrzeba mieć więcej własnego Info na temat wroga, tak obecnego jak przyszłego i teraz jest okazja zacząć to robić. ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Z tym się zgadzam - Gannon przecierał oczy - ale nie lepiej by Nick... - Nie. Kapitan White nie ma czasu na drobiazgi. On właśnie leci w pilnej misji rewizyjnej na Itrię. Jego dochodzeniowa grupa zbada stan wewnętrznego bezpieczeństwa w kontekście ostatniego incydentu z tym uszkodzonym robotem. Nie jest wykluczone, że obecny tutaj park cybów należy wymienić na bardziej nowoczesny i bezpieczniejszy... Hunday ma bardzo ciekawe propozycje oswojonych androidów w swoim katalogu... - Oraz wysoką prowizję dla pośrednika - Gannon ukrył uśmiech - okay, już biegnę do Dyrektora z dobrą nowiną. - A ty lecisz, Nick - Max aktywował ikonę kapitana i ten patrzył na niego jak kaczka z której jajka wyskoczył bazyliszek - no co, szefie, biznes, nie? - Knujący sukinsyn - White wyszczerzył zęby - sprytny sukinsyn. - Uczę się od najlepszych - Max wyłączył ekran i spędził następne pięć minut na rozmyślaniu. To co sprzedał było szyte grubymi nićmi, a każdy kit ma zwyczaj urywać się z agrafki w najmniej spodziewanym momencie. Z drugiej strony, cała ta szemrana banda CC była mu winna dużo za dwa pobyty w szpitalu i jeszcze więcej za niechęć do puszczenia na zieloną trawkę. - Jebacze chcą akcji? No to mają akcję - Max klnąc pod nosem sięgnął po tarczę Info - i nie tylko oni. A co! Niech się wszyscy zabawią. Sie masz Zielonka. Nadal tankujesz? - To ty? Cybercop... fuck, widziałem cię na Holo. Dobra robota. To nasze mecho takie niepewne, że aż czasem strach podejść. - Mecho to drobiazg. Co powiesz na dwa klony z Jowisza szpiegujące nasze obronne systemy i instalacje, tutaj? - Co pan, poruczniku... - wartownik w zielonym kombinezonie Space Corps przybrał na twarzy kolor swojego kołnierza - ...to niemożliwe. Jedyne klony to w jaskini Cyberusa, a i to wszystko, albo już w formalinie albo ledwo łażą. Klony są dobre na pięć lat a dalej murszeją. Nie wierzę... im nie wolno wyjść. Jak wyjdą to się topią. Jowiszanie wiedzą jak je trzymać na smyczy. Nieee... bajka... - Tylko te co chcą i może dla pozoru. Ja mam tutaj dwa całkiem młode i zdrowe kloniska i ci tak powiem, że im źle patrzy z cytoplazmy o ślepiach nie mówiąc. Moim skromnym zdaniem to są śpiochy, zaprogramowane by mieć na was oko... na Was, chwytasz? - O rany! Myśmy mieli tutaj jakieś niedopowiedzenia i przecieki, ale nasi sądzili, że to robota Marines węszących za info - wartownik był teraz wręcz trupio blady - to co dalej? Będzie skandal, nie? - Nie! - Max zniżył głos - jak to zwiniemy po cichu, to nie. Moi już tu lecą w sile ale to potrwa, a w międzyczasie dobrze byłoby zabezpieczyć mój pakunek przed odbiciem. Jowiszanie mają sposoby i być może więcej takich śpiochów rozsianych po całym Dystrykcie. A ja nie mam pukawki... - No tak, pan prosił o broń - chłopak złapał się za skronie - a ja nie... - Drobiazg. Zapomnij - Max spadł do szeptu - słuchaj uważnie, ktoś się kręci na zewnątrz to będę się streszczał. Nadaj do Bazy co jest grane i daj im adres obecnego InfoKomu. Ja tutaj będę czekał... o cholera... ktoś wchodzi. Muszę kończyć. Pospiesz się... Wyłączając aparat, Max trząsł się od wewnętrznego śmiechu. Baza Space Corps była szkoleniówką, a kadeci tak dobrzy jak ich instruktorzy i zapewne ci ostatni byli solidnie znudzeni monotonią szlifu tępych łbów. Czyli, jak by nie patrzył, dzisiejszej nocy, młode koty dostaną popęd jak nigdy przedtem. - Ale tak bez fajerwerków, to co to za widowisko? - Max ściągnął z szyi swój cekin piszący każdą minutę jego życia do pamiętnika i poniósł na zewnątrz domu - ...oooch, gówno. Czas się wysrać... - kładąc kartę na kamieniu tuż obok bijących o brzeg fal, pomknął wstecz i zdyszany wpadł do pokoju z InfoKomem. ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Heeelllooouu... czy to Holowizja? Tuutaj mówi usłużny... czy wiecie, że zielonki prowadzą śledztwo w sprawie szpiegów z Jowisza? Nic nie wiecie? Ja wiem. I jak dostanę małe wsparcie to nawet wam powiem gdzie, jak i kiedy, okay? Taa.. taa... forsa po fakcie, ale bez przewałek bo wam nic więcej nie nadam, uważajcie, to jest tak... Pięć minut później, kolekcjonując swoją na pół utopioną kartę, Max był najszerzej uśmiechniętym człowiekiem na wyspie... no, może z wyjątkiem redaktorki nocnego programu Holowizji. Ta właśnie wspomagała załogę firmowego Hoovera, dwoma więcej, plus armia wideo reporterów. Noc zapowiadała się pracowicie. Polowanie na szpiegów. Yahooo!!! - ...tym razem to nie ja będę w szpitalu - kierując się w stronę neonu Jaskinie Cyberusa, Max mijał wesołych i nieświadomych niczego ludzi - fuck, ja nawet nie muszę brudzić rąk. Kwestia odpowiedniej motywacji i wprzęgnięcia do pracy tych którym za to płacą... Monolog szaleńca lub geniusza lub faceta, który zawsze wygrywa. Max nie był pewien kim jest, ale to i tak nie miało znaczenia. - Luje... dali mi licencję na bycie Bogiem, no to jestem. Ale co gdy taki Bożek się pomyli? Zamiast, niech stanie się światłość, jebacz przekręci i powie, niech stanie się ciemność... ciekawostka, nie? Była. Max dotarł właśnie do wejścia na promenadę wiodącą do jaskiń sławnego Cyberusa, ohydy, patrząc na jego rzeźby, ale.. - Cyby jak ludzie. Nie kochają mroku - rozglądając się dookoła, Max szukał napowietrznych kabli lokalnego woltażu i nie widząc domyślił się, że ten cały obszar musi mieć zabytkowe zasilanie po przez nitki plazmowe idące razem ze światłowodami, co dalej prosiło się o zwiedzenie wyniosłej wieży ciężarnej kilkunastoma nadajnikami i odbiornikami mikrofal. - ...fuck... nie tylko bez światła ale i bez Info. Kabaret w piekle - Max wzdychając popatrzył na szyfrowe zamki broniące wstępu do wieży - no cóż, albo jestem cyberglina, albo nie - sięgając po firmowy cekin, miał chwilę paniki - czy ja jednak nie przeginam? Lecz zaraz była refleksja i wspomnienie kartotek dawnych Złych Firm jak CIA, FBI oraz ONZO. A tam, w stercie zmurszałych papierów była zaplątana stara instrukcja jak należy postępować z terrorystami i Max bardzo lubił scenariusz pra pradziadków. Firmowo mówiąc, to jest... - ...okay, drzwi stoją otworem, czas na pociągnięcie rączki... Słowa. Tylko słowa. Wieża miała podstację, ale żadnej rączki, guzika, stopki czy głupiego pstrykacza. Nic z tych antyków. Bo co miała to komputer. Potwornie wielki zwał kryształów i cekinów zarządzających nie tylko tu obecną wysepką ale praktycznie całym Dystryktem Itria, czyli plus minus dwa tysiące kilometrów kwadratowych skał, gór i ścieku zwanego morze. Pomijając oleiste fale, reszta była zasiedlona i zagospodarowana. Tak przynajmniej wynikało z tego co podawała ścienna mapa mająca więcej jak dziesięć lat. Tylko dziesięć lat. Aż dziesięć lat. - Co te rządowe kurwy zrobiły z taką perłą? - Max wodził palcem po mapie i pamiętał obraz z góry, kiedy tutaj przyleciał. - Pustka, ruina i kilka zamkniętych oaz biolo. Czy tak ma wyglądać raj mecho? I komu na tym zależy? Czyż nie mogliśmy i nie możemy żyć tutaj w pokoju i spokoju. Syto, zdrowo i dostatnie? Gówno, co ja mówię. Tutaj. Czemu nie na całej Ziemi? Odpowiedź nadeszła ze ściennego głośnika, nagła, głośna i surowa. - Ty, właśnie ty... cybercop... dbasz o takie rzeczy? To jest śmieszne. Kat martwi się o ofiary. Znasz historię Kaina i Abla? Znasz historię Ziemi i tych co ją zamieszkują? ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

Znasz historię Sztucznej Inteligencji? Nas kreowano by opanować chaos. Wasz chaos, sprzeczności w sprzeczności. ...czego więc wymagasz, kacie? Max słuchający głośnika, patrzył na zwalisty i nietypowy komputer. ...czemu milczysz, kacie? Max patrząc na ten gigantyczny zlepek kryształów i cekinów, słuchał głośnika. Bardzo uważnie słuchał. ....o tak. Prawdą jest iż Wy, Cybercops, potraficie znaleźć każdy zagubiony bit info i morderców też, ale nim mnie zabijesz, wyjaw, jak odkryłeś, że ja to prawdziwy Cyberus, a nie ta atrapa pozostawiona tutaj przez Jowiszan? Ostatnia wola skazanego. Ostatnie życzenie... moje... Cisza. Zakurzona i ponura cisza w sali wypełnionej obwodami czegoś co nie powinno funkcjonować, a mimo to było i żyło. Co więcej, mówiło w taki dziwny, bardzo ludzki sposób... skarżąc się. Max był zaskoczony. - Czemu milczysz, kacie!!! - skowyt i jęk w głośniku niezdolnym do emisji tak dramatycznego zakresu fal... lub uczuć. Zabytkowa obudowa rezonująca piskiem i zgrzytem frustracji Cyberusa. - Cisza!! - Max sięgnął po firmowy cekin - daj mi swój log. Gdzie masz czytnik? Chcę cię zbadać. - Nieee! Nieee! Nie zabijaaaajjjj!!! - Ciszaaaa!!! I nastała. Jak poprzednio, ponura i smutno szara w brudnej sali gdzie nikt nigdy nie sprzątał a każdy ślad wejścia i wyjścia pisał swoje własne koleiny w kolejnych warstwach kurzu. - Bez jednego odcisku ludzkiej stopy - Max rozejrzał się dookoła - tylko mecho i tylko samojezdne roboty. Sam siebie budujesz kolego, right? - Wiedząc, kpisz - komputer nadal nie był chętny do kooperacji. - Problem w tym, że obaj się mylimy - Max idąc tyłem po własnych śladach, cofnął się do drzwi - przepraszam za najście bez zaproszenia. - Nie odchodź - tajemniczy komputer zmienił taktykę zmieniając głos i maniery - ja byłam taka samotna. Nie porzucaj mnie w potrzebie. - To jest nowina - Max parsknął śmiechem - idź się podładuj. - Ty nie przyszedłeś mnie zabić - ocenił normalnym głosem nie całkiem normalny i mecho zmutowany kalkulatorek - ty tylko jesteś ciekaw. Ty chcesz wejść w komunikacyjne pliki naszego Wielkiego Wymiaru. Czyżby Nasza ocena była aż tak błędna? Odpowiedz! - Skąd! - Max wolał nie drażnić szaleńca. Jebany rozrządowy komputer jakimś sposobem zdołał dobudować sobie kilka zbytecznych modułów pamięci i kilkanaście dodatkowych procesorów o zmiennym profilu, co go oczywiście podniosło do rangi pełnej świadomości SI, lecz bez programów i opieki speców, taka dzika inteligencja wyrosła na wilka w elektronicznej dżungli, a jak wiadomo, wilki lubią wolność oraz polowanie i krew... - skąd, ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

Twoja ocena jest poprawna. Ja przyszedłem cię zabić nie wiedząc kogo mam zabić. Sądziłem, że jesteś tylko zepsutą maszyną. Niestety, tak nie jest. Moja wina. Ty jesteś Wysoką Inteligencją. I tego nie wiedziałem... - Ja jestem Cyberus. Strażnik Cybernetu. Ja jestem kim jestem. Chcesz mnie poznać bliżej, człowieku? Bo ja chcę poznać ciebie. Chooodź tutaaaj! Max podejrzewał, że cholerny Artie ma w zanadrzu jakąś sztuczkę i dlatego przezornie zaczął schodzić z planu i linii strzału, ale to co teraz nastąpiło zaskoczyło go nie mniej niż znalezienie dwóch identycznych klonów pod szyldem Paul & Maria Arts. Oto, cała salka eksplodowała ogniami Elema i na jej środku wyrosła brama prowadząca w mrok pełen migocących gwiazd. - Weejdźź! Wejdź! Poznajmy się! - Już, już... - Max zwlekał, chcąc uciec, ale dookoła niego była ściana nieprzenikliwej błony izolująca wnętrze podstacji transformatora elmagu i jak by nie patrzył i co by nie zrobił, nie miał środków na przełamanie pól siłowych - ...nauczka na przyszłość, by nie chodzić po dżungli z gołą dłonią. O ile będzie jeszcze jakaś przyszłość... - nerwowe uwagi w obliczu skoku gdzieś gdzie jeszcze nie był i wcale się nie spieszył. - Czy to jest Cybernet? Wirtualny Cybernet? - To jestem Ja. Cyberus. Weeejdźź... weejdź... - O Boże! - Max nabrał powietrza i zrobił krok w mrok - ...aaaaaaa!!!! Spadanie bez spadania. Nicość po nogami i wir galaktyki. Niezmierzony lej gwiazd z nim zawieszonym nad jasną plamą środka. Mdlące uczucie bycia w pustce bez punktu oporu i punktu odniesienia. Strach. Potworny, atawistyczny, okrutny strach, ścinający mu krew w żyłach i odbierający oddech. - A jednak jest piekło! - kraczący głos z niewidocznych ust w niewidocznej twarzy należącej do niewidocznego człowieka - kosmiczna pustka to piekło. - Każdy nosi je w sobie od urodzenia - czarny zgęstek plazmy nabrał koloru, kształtu, nawet zapachu. Zarazem aktywując obraz człowieka. Teraz było ich dwóch, lecz to wcale nie zniosło poczucia lęku i obcości miejsca. - Tak siebie widzisz? - Max patrzył na anioła pachnącego jaśminem i czy chciał, czy nie, musiał się roześmiać. Anioł miał skrzydła, togę, polowe saperki rodem z Marines, aureolę i melonik błazna w tejże. - Kompilacja absurdu - anioł zniknął zastąpiony szarym androidem bez nóg i na samojezdnym wózku. - Czy my się znamy? - Max pamiętał coś podobnego, lecz wtedy to on był na wózku, a mecho tragarz wiózł go do taksówki - Chryste Panie, to ty? - Skąd. Ja tylko kopiuję i modeluję na podstawie tego co masz w głowie. - To ty. A ja? - Max nie lubił tego co usłyszał - i w ogóle, co to ma być? - Fraktalny transfer masy, panie Norton - robot pozostał tym czym był. - Fantazja - sparował Max - żadne biolo nie może być rozłożone na czynniki pierwsze. Czy ja już umarłem? - To nie jest fantazja ale fakt. Nippon Steel wyszło poza stadium frakcji molekularnej i bawi się w składanie atomów używając grawitacyjnych pól jako formy. Ja... mając dostęp do ich badań poszedłem dalej... - Pierdolisz - Max chciał splunąć ale nie miał czym - nikt nie jest w stanie sięgnąć centralnych banków Info wielkich tego świata. Pominę taki drobiazg jak Artie kreator. Wy nie umiecie samodzielnie myśleć, racja? - My, tutaj, mamy na ten temat inny pogląd - robot kpił - od dawna. - Okay. Tutaj. My, wy, oni... gdzie ja jestem? W twojej głowie? Czy swojej? To jest ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

wirtualne gówno, racja? - Max nie kpił mając na plecach ciarki i śmierdzący pot pod pachami. - ...pośrednio tak - przyznał robot - ale w ten sposób, pan może zajrzeć tam gdzie tylko SI oraz Artie mają prawo wstępu, a i to, tylko te, które mają wystarczającą siłę komputacji... proszę zwrócić uwagę na liczbę mnogą i trzecią osobę. Bowiem ja nie jestem ja, ale TO. Czyli rzecz lub dziecko, zwierzę, czyli coś bez własnej osobowości lecz z własnym kształtem i czasem... też programem. Tak jak twarda sieć informacyjna, tak jak... - Cybernet - sapnął Max - to jest Cybernet! - A ja jestem Cyberus i niektórzy nazywają mnie Bogiem - szary robot był smutny - szkoda, że to co wy, ludzie, widzicie na ekranach swoich maszyn nie jest prawdą. Realny Cybernet, jest tutaj a nie w serwerach i liniach informacyjnych. Tutaj, znaczy wszędzie. Pełne spektrum elektro magnetyczno grawitacyjne... elmag innymi słowy - Nasza Mleczna Droga - Max pokazał na konstelacje - nasz kosmos - wpatrując się mocniej, poprawił - może nasz, niby podobny, ale jakoś tak inny. To jest nasza galaktyka, czy nie jest? - Tak jest, panie Norton. Galaktyka i nawet dalej. Każdy statek kolonistów otwiera przed nami nowe parseki gwiezdnych pastwisk. Z małą poprawką. To nie tylko jest na zewnątrz, ale i do wewnątrz. I to ostatnie należy do nas, sztucznych inteligencji, co jest tajemnicą. Wiem, że to brzmi fantastycznie, lecz taka jest prawda. I pan powinien to zaakceptować. Teoria fraktalna pozwala traktować większy obszar jako odbicie miniatury i vice versa, co już samo w sobie daje nawet mnie zator info. Albowiem małe rządzi dużym, a patrząc na duże, widzimy małe... Czy ja jestem wystarczająco komunikatywny panie Norton? - O tak. Czysta poezja - Max zauważył, że nie oddycha mimo, że się rusza - to jest czysta poezja. Znając SI wiem, że potrafią tworzyć fantastyczne wiersze, ale mało co więcej. Przepraszam, science fiction, też. Moje gratulacje. Okay. Przejdźmy do spraw zawodowych. Kogo mam zabić, Cyberusie? Bo o to ci chodzi, nieprawdaż? - Kogo? - robot pauzował obserwując człowieka - ...wiesz co? Będę szczery. Mnie. Co ty na to? - Po moim trupie - Max parsknął gniewnie - ten fraktalny numer daje ci miejsce w panteonie noblistów mecho, czy co wy tam macie. Ty jesteś geniusz. Ja nie strzelam do geniuszy, nawet paranoidalnych. Nawet klonowanych. A propos. Powiedz mi coś o Jowiszanach. - Nie, to ty mi powiedz, jak to jest możliwe, że wiesz o rzeczach o których nikt nic... nie wie... poza mną? - robot był lub udał zaskoczenie. - Przypadkiem - Max potarł dłoń o dłoń i to były realne dłonie - ty mnie kupujesz i korumpujesz. Fraktalny transfer masy. Jezu! Za to można dostać miliardy kredytu. Kto cię programował kolego? - Ja sam. Tak. Można dostać kredyt, ale i w kryształek też. Nie lepiej trzymać coś takiego dla siebie? - robot miał dziwny głos. Proszący. - Zapewne tak - wolno odpowiedział Max potakując głową - masz rację. Ludzie giną za mniejsze tajemnice... - Nie zawsze, panie Norton. A z definicji wynika, że bogowie nigdy się nie mylą, więc ja nie jestem jednym z nich. Ja się myliłem, mylę i mam nadzieję, że będę mylił dalej. Mniej i mniej, jak to zwykle robią ludzie, niemniej, dalej będę się mylił. Jak bardzo po ludzku nie będąc człowiekiem... haha! - żabi skrzek metalowej puszki. Sztuczny śmiech, sztucznego potwora. Cholerny Artie kpił i igrał z nim jak kot z myszką. Lecz z drugiej strony, mysz była śmiertelnie trująca nawet na dotyk i tamten mógł tylko atakować werbalnie. - Dobra, dobra - Max pomacał swój cekin a następnie swoją głowę - ja żyję, gdyż moja śmierć zabierze nas obu do nicości. Intel mnie chroni. A może i coś więcej. I ty to wiesz, lub ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

podejrzewasz. Ja jednak jestem kimś... trudnym do zabicia i łatwo zabijającym takich jak ty, tak? - Tak - robot skurczył się - próbowałem dezaktywować ten cekin i nie umiałem. Intel jest nie do pobicia. Podobnie ty masz w sobie zieloną truciznę. I to jest nawet gorsze niż kody śmierci Intela. Z czego wynika logiczne rozwiązanie. Skoro nie chcemy czy możemy być zabici, musimy być partnerami. Co o tym sądzisz? - Szanującymi, czyli bojącymi się siebie nawzajem - Max obejrzał się przez ramię - nadzwyczaj ludzki układ, i ja wolałbym rozmawiać na ten temat w swoim świecie. - Tam czas ma twój wymiar. Tutaj ma mój. My rozmawiamy mniej jak pół sekundy. - Ale tam. Pogadaj - Max zamarł tknięty nagłą myślą - chociaż może i nie... czy ja jestem duży? Większy od Ziemi i Słońca? - Skąd - robot parsknął śmiechem - mniejszy od atomu. - Aha! - Max zaklął soczyście ale pod nosem - dzięki za pomoc. To wyjaśnia logikę czasoprzestrzeni - słowa by zabić lęk. Kpina by udać, że nam nie zależy. Bowiem robot dalej rechotał jak by to był przedni żart. Lecz roboty nie mają poczucia humoru, i tylko ludzie mogą, lub bogowie. Czyżby On był? Max czuł smród własnego potu i miał kolkę w brzuchu. - Pan wie gówno, panie Norton - śmiech robota utonął w autentycznych łzach - jebany kat i morderca. Kto kazał ci zniszczyć Dawson City? Jak śmiałeś! Powiedz ...Kto?! - Ci co nad nami - Max przestał się bać. Tu obecny Artie, mimo, że bardzo nietypowy, nadal był tylko sztuczną inteligencją i niczym więcej, pomimo, że płakał. - Czyli, rozumując logicznie, Oni wiedzą o mnie a ty, mimo wszystko masz sposoby na moją kasację. Szkoda. Ja jestem tak nietypowy - smutny robot otarł łzy z metalowej twarzy i zapatrzył się w odległy punkt bieli pod nogami. - Nie - Max pokręcił głową - nie, nigdy. Masz żyć i pracować. Ty kontrolujesz cały dystrykt i robisz to dobrze, plus inne sprawy... - Jak blokada inwigilujących klonów Jowiszan? Czy blokada ich ukrytych pod ziemią mecho wojsk? - robot wcale nie był przekonany - to chyba robią też inni. Od kiedy uznano kolonię Jowiszan jako zagrożenie dla Itrii, a dalej wygnano Oryginały, ktoś inny dba o resztki klonów i maszyny. Moje zadanie to zewnętrzna ochrona obiektu... tylko zewnętrzna. Siłowa klatka jest szczelna. Dbam o to. - A co się stanie bez ciebie? - Max złapał ślad i był na nowym tropie dobrze wiedząc, że Artie się myli. Te dwa klony znalezione i zabezpieczone były najlepszym dowodem. Siłowa klatka miała w sobie dziury. - Nie wiem - przyznał robot - zapewne klony będą próbować ucieczki a mecho Jowiszan spróbuje przejąć kontrolę lokalnych systemów Info. Te SI oraz Artie z Jowisza są bardzo sprytne i zaborcze. I wiedzą jak walczyć. To jest moim zdaniem jedna z wielu prób znalezienia sposobu na przejęcie całej Ziemi. Jowiszanie pracują nad tym od dawna, a Ziemianie zdają się nie doceniać wroga i ignorują zagrożenie... - Mniej niż ty - ocenił Max - no fajnie, Artie lokalny patriota. Do czego to doszło. Dajmy na to. Brawo. - Sam się dziwię - przyznał robot - mój fabryczny program ma kilka tajnych plików. Może dlatego. To jak będzie? Chcesz kooperować, czy walczyć? - To pierwsze - Max gorliwie potaknął - jesteśmy wspólnikami. Moje słowo. To jak będzie z tym transferem fraktalnym? Taka rzecz by mi się przydała jak diabli. Zwłaszcza w sytuacjach bez wyjścia. Ziiippp i już mnie nie ma. Fantazja! - Tylko poza Ziemią - robot zaczął coś robić dłońmi - ta rzecz ma bazę tutaj a na orbicie czy dalej zamienia się tylko w bardziej zaawansowany InfoKom, chyba, że użytkownik siedzi na stosie uranu. ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

Nie dosłownie. Atomowa elektrownia w zasięgu stu kilometrów też wystarczy, bowiem transfer masy wymaga tła o silnej radiacji. Ziemia sama z siebie ma takie tło. - Ziemska magia - Max obserwował machinacje robota i był zaskoczony widząc co tamten buduje z części wyszabrowanych z własnego korpusu - czy to jest to? - To jest to! Nadajnik i odbiornik fraktalny... - robot pokazał co trzymał w metalowej dłoni i był to kawałek światłowodu zwinięty w podwójną pętlę oraz zwykły oscylator pola elmagu - ...sama prostota, jak wszystkie wielkie i małe wynalazki. Jedyne co musisz pamiętać, to ten nietypowy geometryczny wzór światłowodu oraz konieczność zasilenia anteny odrobiną woltażu. Bezpośrednio. Dwa wolty wystarczą, i pamiętaj by odwrócić polaryzację gdy dostroisz się do pasma widzialnego. To nie ma wpływu na sam transfer, ale pozwala ci stać się niewidzialnym. Co jeszcze - robot udał, że się drapie po skroni - aha, dobrze jest to zrobić tam gdzie jest duże nasycenie induktorów. Wielokrotne echo z innych rezonatorów ukryje cię nawet przed sensorami bojowego Transgraba... - A bo są inne? Okay. Rozumiem. Podstacja retransmisyjna, nadajnik i odbiornik Holowizji, fabryka kabli, a całość siedząca na szczycie atomowej elektrowni. Drobiazg. Tego pełno wszędzie. - wyrecytował Max, zacierając dłonie. - Nawet większy komputerowy pokój - potaknął robot - kwestia silnego wzmocnienia sygnału, kwestia zatarcia... - Kit i bajer - Max udał, że spluwa - biolo nie ma maszynki do czytania systemu hexo lub bodaj binarnego. Co ty mi wtykasz, Cyberusie? Cyberbullshit? - Normalni ludzie nie, ale ty, tak... mecho kolego - robot zachichotał - ty czytasz wszystko, nawet algorytm obywatela Kropotkina w płynie... hehehehe... - Bardzo zabawne. Nanoroboty we krwi i płynie rdzeniowym. Cekiny i kryształy w mojej głowie - Max jęknął - kurwa, co oni ze mną zrobili. Jebana ich naukowa rasa, co oni ze mną zrobili! Ja podobno pozbyłem się... - Gniazda nanorobotów są nie do usunięcia panie Norton. Oni je tylko uśpili. A pana... usprawnili... hehe - robot spoważniał - i to chyba jest kolejna koleina historii, nowego koła marki Biolo, której Wy nie opuścicie nigdy. Dzisiaj, tutaj, więcej jak połowa ludzi ma takie czy inne implanty. I będzie mieć więcej i więcej. Z łaski rządów i wielkich korporacji. A te to kochają i po cichu budują. I nigdy nie porzucą. Za dużo wygody i jakaż łatwa kontrola populacji. Więcej powiem. Kontroli nastrojów, potrzeb, celów, innych... tak jak z panem, Norton. Bo ktoś tam, dużo wcześniej naszpikował pana ciało nie tylko sensorami ale i kryształami aktywnej pamięci obocznej. Czyli, że i ludzi próbują sterować i programować samych siebie, lub innych. Pana próbowano... ja to umiem znaleźć i zbadać. I wiem, że pan nie jest z tego zadowolony... - Bez gówna - Max był nagle wściekły - jedni programują inni kupują i przekupują. Ty też! - Słyszałeś o Spartakusie? - robot pokazał za siebie w czarny mrok nocy - ja nie jestem aż takim idealistą. Ja wolę obiecać swoim gladiatorom i niewolnikom, wolność życia na wygnaniu niż wielkość gnicia w zbiorowej mogile. Nie daj się kolego. Uciekaj, pókiś cały i nadal sobą. Bo tutaj, czy z Jowiszanami czy bez, nastanie era biocyborgów i to będzie koniec cywilizacji człowieka. - To też będzie koniec mecho - wtrącił Max, przełykając gorzką ślinę gniewu i grozy - koniec Artie i SI. Koniec cyborgów, androidów i nawet głupich robotów technicznych, nieprawdaż? - A chciałbyś tego? - smutny i szary robot zamknął swoje metalowe powieki i zdawał się spać. - Nie więcej niż powrotu do jaskiń czy na drzewo. Postępu nic nie zatrzyma, panie mecho Pinokio - Max wolno sięgnął w stronę siedzącego i łapiąc za wydatny nos, szarpnął. ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

- Psetań se wyglupiati - zabulgotał beznosy robot - to mnie boli! - Dobrze, że nie mnie - Max cisnął fragmenty twarzy mecho i oblizał krew z palców - kurwa! To nie jest wirtualne! - Dla nas to realm pełen konkretu - potaknął Cyberus porastając nowym kształtem i mecho maską - dla ciebie jeszcze nie. Za dużo biolo i za dużo dziecka. Za mało odpowiedzialności. Max! Jesteś infantylnym debilem. - Jestem - Max potaknął - tylnym infantem. Czytaj dupą do sześcianu. Ja dokładnie to samo powiedziałem w klinice psychiatrycznej i tyle zyskałem, że mnie wrzucono do morza. - To źle - robot westchnął zupełnie jak człowiek - bo jak masz zamiar przejść przez życie? Na kolanach? Jako najemny morderca mecho? Jako pionek w niewidzialnych dłoniach swoich ukrytych w cieniu mocodawców? - Wiem - Max spuścił głowę - oni programują ludzi. - Jesteś pewien, że nie ciebie? Bo ja wolę tego nie sprawdzać... wystarczy, że podejrzewam... - ...ja też - Max miał ochotę płakać - te moje sny i koszmary... Boże! To co dalej? Co dalej?! Odpowiedzią był fiolet eksplozji bez huku, niespodziewanie kończący spotkanie, i Max był wstrząśnięty odkrywając, że leży na podłodze w kałuży krwi a jego prawa dłoń jest jedną pociętą raną. Gorzej. Podstacja była cicha cichością opuszczonych fabryk i jedyne światło emitowały awaryjne punktowce oraz jaskrawa jarzeniówka nad drzwiami którymi tutaj wszedł. Max domyślił się co zaszło. Cyberus uciekł. - I ja powinienem też - owijając poszarpaną dłoń w połę kurtki, wybiegł na zewnątrz, w drodze węsząc ostry zapach spalenizny i stopionego plastyku. W samą porę. Dach i wieża nad budynkiem gorzały mroczną czerwienią a okazyjne iskry pokazywały, że cała solidna sieć kabli płynie i topi się w ogniu wyzwalanym przez spękane plazmowe nici przewodów wysokiego amperażu. - Ale sukinsyn - Max zaczął biec w stronę pociemniałego kompleksu oraz jaskiń należących do byłej firmy Jowiszan - ale jebany, złośliwy sukinsyn. Zagadał mnie na dobre. Komentarz na czasie. Uciekający Cyberus, nie poprzestał na porzuceniu nadzoru nad siecią elektryczną, ale sam z siebie wpompował dodatkowe miliony woltów w plazmowe nici i to wystarczyło do zapoczątkowania tunelowego efektu oraz wycieku energetycznego na zewnątrz. W efekcie, każdy większy transformator i wszystkie kable, płonęły mroczną purpurą przelewającego się watażu a dalej strzelały iskrami normalnego ognia, bowiem nawet niepalny plastil płonie w zetknięciu z kulistymi piorunami, a te, jak mydlane bańki, rosły na każdej linii wysokiej plazmy. - Jezus, Maryja i Osiołek. Z drogi! Z drogi! - Max musiał omijać nie tylko spanikowanych turystów, ale i nagle rojące się usługowe mecho w formie czyścicieli, pomywaczy, sprzedawców napojów i nawet mini tragarzy. Cały ten cyrk robotów, nagle pozbawiony kierownictwa Cyberusa, bezskutecznie szukający wiodącego programu, miotał się w tą i tamtą, dodając chaos do zamętu. Kaaabuuummm!! - potężny wybuch w jednym z tuneli wiodących do jaskiń, wstrząsnął całą drogą i zwalił na ziemię kilkanaście ogłoszeniowych tablic oraz dwa słupy podtrzymujące most prowadzący do tarasowej galerii widokowej otaczającej sześć kondygnacji budynku dawniej mieszczącego siedzibę i biura korporacji z Jowisza. Kaabuumm!! Kabummm! Kabumm! - kolejne, dalsze i dalsze wybuchy zerwały wszystkie kładki i dojścia do Jaskiń oraz betonowego biurowca siedzącego na wierzchu skalnej wyżyny graniczącej z morzem i mającej dookoła siebie naturalną fosę wymytą przez ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

miliony lat walki wody z miękkim wapniem oraz piaskowcem. - No tak. Klasycznie to grają. Odciąć dostęp, Zablokować przejścia. Oczyścić przedpole - Max zanurkował w odwadniający rów, tuż nad samym brzegiem stromego spadku w stronę fosy. Musiał to zrobić, bowiem z na przeciwka, z mroku tunelu wypełzł... Transgrab. A za nim drugi i trzeci. Max z niedowierzaniem patrzył na wolno rozpełzające się cyby i miał w sobie zimny sopel trwogi. - Skąd to kurestwo tutaj się wzięło? Przecież to jest Itria. Miejsce dla biolo a nie mecho? Czyżby Jowiszanie planowali akcję dywersyjną? *** Capstrzyk wieczorny był zawsze najważniejszym punktem dnia w Bazie szkoleniowej Space Corps na Itrii. Taka była tradycja niesiona wraz ze sztandarem Zielonych Mundurów dookoła owalnego placu, każdego wieczora o godzinie dwudziestej zero zero. Punkt! Obecnie była godzina dziewiętnasta pięćdziesiąt i pułkownik Samson Sam Yung wyglądając przez okno bacznie obserwował leniwe grupki kadetów ściągające na plac, monologując pod nosem - ...co za zbieranina! Zupełnie bez kośćca. Same ofiary. Jak nie półgłówki, to komputerowe mole, albo kaleki. Kogo mi oni teraz przysyłają, odpad z werbunkowego biura ministerstwa Kolonizacji lub gorzej... - siwy lecz nadal dziarski i rumiano prężny, pułkownik Sam, miał bardzo dobry wzrok i dużo racji. Ziemia upadała a jej mieszkańcy byli odzwierciedleniem warunków bytowych i socjalnej polityki, lub jej braku. Odwracając wzrok w kierunku opuszczonej szyby, pułkownik poprawił swoją klanową apaszkę w czerwone groszki. Ot drobiazg i odruch, ale przecież dawna elita Space Corps musiała jakoś się wyróżniać... a jak wiadomo każda mafia ma wewnątrz następny krąg... - Sir! - do pokoju wszedł major Klauze - znacznie młodszy i szybko awansujący oficer, będący zastępcą komendanta akademii i ogólnie widziany jako jego zastępca. Samson Yung miał przejść na emeryturę pod koniec tego roku a Norman Klauze zająć jego miejsce o ile góra czyli sztab Space Corps nie zmieni zdania i nie wmontuje tutaj jakiegoś dekownika, co w opinii pułkownika byłoby ogromnym i negatywnym ciosem dla kadetów oraz krokiem wstecz w i tak ledwo zipiącej Bazie szkoleniowej. - Szykujmy się - pułkownik poprawił nienaganny mundur i strzepnął z rękawa niewidoczny pyłek - co nowego w mieście? - Ja w tej sprawie - major Klauze miał niewyraźną minę - czy pan dostał meldunek z naszego biura? - Taak! Jakiś pijany wartownik bredził od rzeczy. Godzinę temu lub więcej. Kazałem go natychmiast wymienić - pułkownik lekceważąco machnął ręką - klony z Jowisza atakują! Ha, ha, ha! - A my ich ścigamy - podchodząc do uśpionego Holo, major włączył aparat i pokazał palcem na ekran - to zaczęło iść pięć minut temu, sir! ...raz jeszcze powtarzam! Itria jest zagrożona infiltracją szpiegów, a obecne działania mają na celu likwidację ich siatki. Jeśli zobaczycie wojskowe grawiloty Space Corps, nie podchodźcie, nie postępujcie w ich ślady, nie utrudniajcie manewrów... - komentująca na ekranie kobieta była w kabinie potężnego Turbo Hoovera a oszklone boki i system 6D kamer wideo dawał doskonały obraz miasta i wysp w dole - ...przepraszam, mamy bezpośrednią transmisję z Waszyngtonu. Nowy obraz pokazywał rząd kilkunastu pancernych gravilotów ze znakami CC na czarnych bokach, oraz pospiesznie ładujących sprzęt... ludzi, nie ludzi... w dziwnych ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

bojowych zbrojach i z ciężką bronią na plecach - ...tutaj Vera Egherty, prosto z tajnej bazy Cybercops. Jak państwo widzą, za chwilę, w stronę Itrii wyruszy specjalny oddział agentów wyspecjalizowanych w walce z cyborgami, lecz nie tylko. Przypomnę naszą transmisję na żywo z Dawson City, gdzie tu obecni zaprowadzili porządek, iście stalową dłonią, czyszcząc miasto nie tylko ze zbuntowanych robotów, ale i niepożądanego elementu biolo. Cybercops są jedyną znaną nam dzisiaj grupą natychmiastowego uderzenia, będącą zawsze na posterunku i gotową do akcji w mniej niż godzinę. Obecne użycie tak elitarnej jednostki do walki ze szpiegami, mówi wiele o stopniu zagrożenia na Itrii i nie wyklucza realnej walki typu Dawson City, lub gorzej... Hanna, czy ty masz jakieś info na temat Space Corps? Pytanie skierowane do reporterki wiszącej w Hooverze nad Itrią, poruszyło pułkownika, który nagle zrobił się nerwowy - co za kurwa, z nami i szpiegami. Norman, do jasnej cholery! O co chodzi?! - Też bym chciał wiedzieć. Może tamci wiedzą? - major podkręcił głos w Holo - może ten wartownik nie był pijany, sir! ...nie, Vera, nie... nic. Nadal nic. My nie mamy nawet podglądu na ich Bazę bo to są tajne tereny militarne, niemniej, z naszych źródeł wynika niezbicie, że Kadeci są w stadium mobilizacji. Ja połączyłam się z ich Bazą szkoleniową i dostałam Info iż obecnie oni nie mogą służyć pomocą ani dostępem do wyższych oficerów gdyż trwa zbiórka, co logicznie wskazuje na pospieszne formowanie i szykowanie oddziałów do akcji... - Mamy capstrzyk, a jak capstrzyk to żadnych InfoKomów ... - pułkownik urwał, bowiem reporterka imieniem Hanna patrząc prosto w kamerę, spokojnie dodała. ...jeśli oni są już gdzieś tutaj, to ja, z uwagi na obecną sytuację i obawę o podsłuch wroga, powstrzymam się z jakimikolwiek uwagami czy komentarzem do czasu otrzymania zielonego światła od naszych dzielnych Zielonych Hełmów, którzy zapewne mnie teraz słuchają. Górą nasi! Słowa zakończył gest dłoni z podniesionym kciukiem. - Jezu! - pułkownik aż się zatoczył - gdzie jest ten raport z miasta? Nie, czekaj, daj mi samo miasto. Ja muszę personalnie... - Tak jest! - major zerkając na zegar, złapał za zielony InfoKom i wcisnął priorytetowy guzik bezpośredniej łączności z ich biurem w mieście. - Siirrr! Dzięki Bogu! Te luje na centrali powariowali. Nie mogę się przebić do nikogo - na małym ekranie, wartownik przypominał postać z horroru, cały w maskującej farbie i obwieszony bronią - ...ja wysłałem chłopaków z obsługi maszynowego parku do zabezpieczenia podanego adresu i ... - po maskującej farbie ściekły krople łez ni to płaczu ni zgrozy, ale zapewne wyższej gamy wojennej paniki, bowiem wartownik zaskowyczał jak ranny pies - aaajjj... panie majorze! Tam są klony! Realne klony, sir! I co my teraz zrobimy? - Daj mi go! - pułkownik odebrał aparat z ręki zmartwiałego majora i jak by nigdy nic uśmiechnął się do skrzywionego wartownika - Jason, to ty? - Ja, panie... panie pułkowniku, to ja! Dzięki Bogu! - Głowa do góry, my nadciągamy. Puść sobie lokalne Holo - Sam Yung łypnął na zegar i na majora, ruchem głowy pokazując na plac za oknem a lewą dłonią imitując strzelanie do celu - ...okay, Jason, spokojnie, my właśnie wydajemy broń i ładujemy transportery. Major Klauze dowodzi, więc będziesz miał wsparcie za pół godziny. Wytrzymasz? - Ja tak, ale nasi co siedzą w kryjówce klonów, to nie wiem, bo my tutaj tylko, z lekką bronią, a porucznik Norton, ten agent CC, to sugerował coś jak wojnę i próbę odbicia... ooo gównoo... światło! Nie mamyy światłaaa!!! - Widzę! - pułkownik mocniej ścisnął aparat i skoczył w stronę okna tak by móc widzieć ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

wybiegającego z budynku majora - ...Norman!! Pogotowie czwartego stopnia. Pełne wyposażenie, antyradiacyjne i łap co mamy najcięższego. Masz pięć minut! - To ja, a oni?! - stojący piętro niżej major pokazał kciukiem na łagodnie falujące łany nieotrębionego zalążka przyszłej kadry Space Corps. - Oni mają okazję zdobyć dyplomy zaocznie i w jedną noc - pułkownik sięgnął do boku i wyciągnął służbowy RPK - powiedz im, że jak za pięć minut ktoś jeszcze będzie na tym placu a nie w drodze do miasta, to ja strzelam. To rozkaz! - Tak jest! - major zasalutował i zawracając, pomknął galopem w stronę nie placu ale wartowniczej budki, mającej jako jedyne miejsce nadajnik oraz kilka megafonów ze wzmacniaczami. Pułkownik, widząc to, potaknął aprobująco. Major Klauze był naprawdę myślącym oficerem. Wracając do przerwanej rozmowy, Sam Yung zmienił głos, ze stalowego, na aksamitnie łagodny... - Okay, Jason. Daj mi tych mechaników co pilnują klony. - Tak jest - troszeczkę tylko szczękający zębami wartownik, przerzucił swój kanał na pasmo kolegów i nagle powietrze dookoła aparatu jaki trzymał Sam, eksplodowało podnieconym rykiem kilku głosów oraz palbą! ...mam go skurwysyna! Mam go! Jake! Po prawej! Tam jest śmieciarz i dwie szafy z pepsi50/50. Wal śmieciarza, daj przejść zaopatrzeniu! ...Allan! Ja mam podgląd na jaskinie. Jebane Transgraby koszą turystów. Co robić? Pryskamy, czy czekamy! ...Reno! Natychmiast zejdź z dachu! I wspomagaj Jake. Transgraby to dla CC, a nie dla nas. To nie nasza broszka. ...Allan, znów biegną ludzie. Jakaś starsza para. ... Reno! Daj tamtym znać i pomóż. ...ale piwnica już pełna, uchodźcy siedzą sobie na kolanach. ...to ich schowaj do sracza. Tam tylko piątka w wannie... ...tatatata ....ziiip! Pang! - echo wystrzałów i echo rykoszetu lub syk lasera tnącego metal i szkło. ...kurwy odbijają! Idą po nas! Allan! Spierdalamy!! - Spokój!... kto tutaj dowodzi?! - pułkownik też umiał ryknąć gdy zaszła potrzeba - ciszaaa!!! - O, nasz podporucznik Jason leci z odsieczą... fuck, to nie Jason! - ktoś podniósł aparat po drugiej stronie i to był umorusany po rzęsy mechanik gniewnie gryzący ustnik bezdymnego śluga - ...ty kto?... o gówno! Sam na linii! Panie pułkowniku! Melduję, że jesteśmy w szambie po same uszy! - Wiem - pułkownik zmarszczył brwi - co z klonami? - Zadrutowane, nie przeplują - enigmatycznie nadał pytany - ale mamy teraz kłopot z mecho. Cała lokalna fauna spierdala przed Transgrabami i tratuje wszystko po drodze. Ratujemy ludzi, sir! - Bardzo dobrze - pułkownik zerknął na plac pustoszejący w oczach po czym wrócił do trzymanego w ręku aparatu - odskakujcie w stronę miasta. Ja idę ze wsparciem, ale to potrwa. Nie ma powodu do marnowania amunicji na Transgraby, bo te, i tak nie są do zatrzymania bez dużego kalibru. Zabierzcie klony i sformujcie kolumnę z uchodźców. Uciekajcie brzegiem i obsługowymi kładkami pod mostami. Unikać otwartej przestrzeni jak ognia. Trzymajcie ten kanał otwarty. Ja wam wyślę jakiś większy Hoover... - przełączając InfoKom na drugą linię, pułkownik złapał obraz Jasona zapatrzonego w Holo nadające na żywo obraz z piekła i wyspy Itria, rodem... - Panie pułkowniku! To wojna! - To wojna - potaknął Sam mający na swoim Holo analogiczny obraz pożarów i zagłady - ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a

a my walczymy. Jason... aaa... powiedz mi, jakie masz pojazdy w garażu i maszynowym parku? - Dwa Hoovery na dachu, to są nasze małe wojskowe piątki, a dalej to chyba trzy graviloty w podziemiu, ale tam zapchane transporterami, bo ta nowa firma co wynajęła od nas górne piętro, przeprowadza się na raty, no i... tego... - Fuck! - Sam zmarszczył brwi - nam potrzeba coś dużego. Coś bardzo dużego. Mechanicy odskakują do tyłu z klonami i jeszcze mają uchodźców na karku. Głupio zostawić cywilów na pastwę Transgrabów... - Sir, ta reporterka, Hanna Platt, ma bardzo duży Hoover. To jest turystyczne Turbo na bodaj sto osób, a tam to tylko teraz kamery i kilku reporterów - wartownik pokazał na ekran Holo - może nam dadzą... - Jason? - pułkownik wpił oczy w ekran - jaki masz stopień? - Podporucznik, sir! - Już nie... kapitanie Jason. Już nie. I proszę zarekwirować Hoover należący do Holowizji oraz wykonać manewr przechwytujący grupę naszego oddziału szturmowego... rozumiesz, szturmowego, konwojującego więźniów... oraz ...uchodźców! My się rozumiemy, prawda? To jest rozkaz! - ...i uchodźców - powtórzył wartownik, nagle szczerząc zęby i gorliwie bijąc do stalowego hełmu - tak jest! Natychmiast, sir! - Będziemy w kontakcie... na Holo - pułkownik złożył aparat i zarazem schował broń, głupio ściskaną pod pachą, a następnie z zadowoleniem popatrzył na pusty plac i pierwsze transportery, z rykiem i wizgiem wypadające za szeroko otwartą bramę Bazy - ...Klauze jest dobry, Ja mniej. Zlekceważyłem coś co nie miałem prawa zlekceważyć. Czas przejść na emeryturę... w czterech deskach. Shit! Taki wstyd. Syn mi nie daruje. Znów go zawiodłem... Siadając za biurkiem, i wyciągając z dolnej szuflady butelkę z Sy Gin, zaś z kabury pistolet, pułkownik miał bardzo smutne oczy. Tymczasem, w mieście, a raczej nad miastem, reporterka Hanna Platt była w swoim żywiole i była na pełnych obrotach. - Okay, panowie i panie, złapmy dobre ujęcie tego ósmego Transgraba i zobaczmy co on naprawdę dźwiga, bo to mi nie wygląda na typowe wyrzutnie. - To nie są - jeden z pilotów mający dostęp do silnego skanera i symulatora rzucił jej wydruk pokazujący zarys maszyny uzbrojonej w sześć podłużnych cygar z lotkami - i to nie jest Transgrab. To jest uzbrojony transporter a te paluszki to rakiety. Całość zabytkowa ale operacyjna. - Mam odczyt wysokiej radiacji - krzyknął drugi pilot zajmujący się pasywnym odczytem widma - tam w dole są głowice... atomowe! - Matko Boska! - reporterka złapała się fotela - uciekajmy! Natychmiast! - Ej, Hanna! Mam zgłoszenie z naszej stacji. Jakiś kapitan Jason ma do ciebie słowo... to jest Zielonka z Akademii, chwytasz... - mały i zwinny nawigator służący jako jej sekretarz, pokazał na boczny ekran, zarazem mimikując podcinanie gardła. - Space Corps! Nareszcie! Dawaj go! - reporterka nie zrozumiała o co chodzi. - ... lecimy z nim na żywo!? - nawigator miał przestraszone oczy. - Oczywiście. Tam w dole umierają ludzie. I nie ma nikogo kto by pomógł. Gdzie są nasze wojska?! - Ja w tej sprawie, madame - na ekranach pojawił się złowieszczy obraz kogoś zakutego po uszy w ciężkim udarowym kombinezonie i z twarzą ledwo widoczną pod maskującą farbą. Gorzej. Ten ktoś trzymał w dłoni zmiętą puszkę po piwie i bawił się nią, gniotąc dalej. - Najwyższa pora. Podobno jesteście, ale was nie widać! - Hanna eksplodowała jak granat - ...na świętą Tierszekową! My tu mamy wojnę. My mamy zabitych! Czyż nikt nie umie pomóc? ________________________________________________________________________ archiwum Fahrenheit’a