Julka19925

  • Dokumenty134
  • Odsłony30 483
  • Obserwuję29
  • Rozmiar dokumentów536.4 MB
  • Ilość pobrań15 298

Larissa Ione - Demonica 03 - Namiętność rozbudzona

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Larissa Ione - Demonica 03 - Namiętność rozbudzona.pdf

Julka19925 Larissa Ione
Użytkownik Julka19925 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 390 stron)

Larissa Ione NAMIĘTNOŚĆ ROZBUDZONA DEMONICA TOM III

Podziękowania Pisanie jest samotnym procesem, ale żeby powstała książka, zaangażowanych jest w to mnóstwo osób. Dziękuję wspaniałemu wydziałowi sztuki w Grand Central Publishing - jesteście naprawdę niewiarygodni. Ogromne podziękowania należą się mojej niezrównanej agentce, Robercie Brown, która sprawiła, że ta książka ujrzała światło dzienne, oraz mojej cudownej wydawczyni, Amy Pierpont. Wasze wskazówki były nieocenione. Jestem prawdziwą szczęściarą, że mam was obie. Dziękuję również za błogosławieństwo w postaci przyjaciół, którzy potrafią rzucić wszystko żeby tylko spojrzeć krytycznym okiem na tekst, więc moje największe podziękowania składam Larze Adrian i Stephanie Tyler. Jestem waszą dłużniczką!

Słownik Aegis - stowarzyszenie ludzkich wojowników, którzy poświęcili się chronieniu świata przed złem. Patrz: Strażnicy, Regent, Sigil. Carceris - strażnicy więzienni podziemia. Wszystkie gatunki demonów wysyłają swoich reprezentantów na służbę do Carceris. Członkowie Carceris są odpowiedzialni za aresztowanie demonów oskarżonych o naruszenie prawa oraz za wypełnianie obowiązków dozorców w więzieniu. Rada - sprawuje władzę nad wszystkimi rodzajami i gatunkami demonów. Ustanawia prawo i wymierza sprawiedliwość pojedynczym członkom danego gatunku. Dresdiin - demoniczny ekwiwalent anioła. Strażnicy - Wojownicy Aegis, wyszkoleni w technikach walk, rodzajach broni oraz magii. Po wcieleniu do Aegis, wszyscy Strażnicy zostają obdarowani zaklętym elementem biżuterii noszącej tarczę Aegis, która między innymi pozwala im widzieć w nocy i umożliwia widzenie przez demoniczne zaklęcie niewidzialności. Harrowgate - niewidzialne dla ludzi portale, które demony wykorzystują po to, by podróżować pomiędzy miejscami na Ziemi i w Szeolu.

Infadre - samica każdego demonicznego gatunku, która została zapłodniona przez demona Seminusa. Maleconcieo - najwyższy stopień władzy w radzie demonów, którego reprezentantem jest przedstawiciel z każdego gatunku. Narody Zjednoczone demonicznego świata. Orgesu - demoniczny seksualny niewolnik, często pochodzący z gatunków hodowanych specjalnie do dostarczania cielesnej przyjemności. Regent - przywódca lokalnego ośrodka Aegis. Sgenesis - końcowy cykl dorastania demona Seminusa. Występuje w momencie ukończenia stu lat. Demon rodzaju męskiego, który przeszedł ów cykl, jest w stanie się rozmnażać i posiada zdolność zmiany kształtu w męskiego osobnika każdego demonicznego gatunku. Szeol - królestwo demonów. Ulokowane głęboko w trzewiach ziemi. Dostęp do niego prowadzi wyłącznie przez portale Harrowgate. Szeolski - uniwersalny język demonów, którym posługują się wszystkie rasy, choć wiele gatunków wykształciło swoje własne. Sigil - rada dwunastu ludzi zwanych Starszyzną, którzy są najwyższymi przywódcami Aegis. Założona w Berlinie, nadzoruje wszystkie ośrodki Aegis na świecie. Ter'taceo - demony, które potrafią podszywać się pod ludzi, ponieważ ich przodkowie byli ludźmi z wyglądu, lub potrafią przybrać ludzką postać.

Therionidryo - słowo jakiego używają stworzenia z gatunku wilkołaków określające osobę, którą on lub ona ugryzło i zmieniło w następnego wilkowatego. Ufelskala - system klasyfikacji demonów w zależności od stopnia zła. Wszystkie stworzenia nadprzyrodzone i źli ludzie są zakwalifikowani do pięciu Stopni. Piąty Stopień składa się z najgorszych przypadków. Klasyfikacja Demonów spisana przez Baradoca, demona Ziemi, który posłużył się rasą Seminus jako przykładem: Królestwo: Zwierzęta Grupa: Demony Rodzina: Demony seksualne Rodzaj: Lądowe Gatunek: Inkub Rasa: Seminus

Rozdział 1 Gdy jesz w towarzystwie demona, potrzebna ci dluga lyżka. - Navjot Singh Sidhu Istniały trzy rzeczy, w których Wraith był świetny: polowanie, walka i seks. Dziś wieczorem miał zamiar zrobić je wszystkie. Dokładnie w tej kolejności. Czając się na dachu sklepu prowadzonego przez imigrantów, którzy prawdopodobnie pochodzili z tak gównianego kraju, że przemoc na ulicach Brownsville na Brooklynie nie robiła na nich żadnego wrażenia, Wraith czekał. Członków gangu namierzył już wcześniej. Wyczuł bijącą od nich agresję i potrzebę upuszczenia komuś krwi, które pobudziły jego własne pragnienie zrobienia tego samego. Tak jak każdy inny drapieżnik, starannie upatrzył sobie cel. Jednak w odróżnieniu od nich, nie zamierzał atakować słabszych ani starszych. Pieprzyć to. Chciał dopaść najsilniejszego, największego i najbardziej niebezpiecznego. Lubił krew z nutką adrenaliny. Niestety, nie mógł dziś nikogo zabić. Zdążył już wyczerpać swój przydział jednego człowieka na miesiąc ustanowiony przez Radę Wampirów, i nie miał zamiaru go przekraczać. Dziwne, że w ogóle się tym martwił, zwłaszcza, że dziesięć miesięcy temu z radością przeszedł przez fazę sgenesis,

przemianę, która miała uczynić z niego potwora kierującego się wyłącznie instynktem - instynktem, który kazał mu pieprzyć tyle demonie ile się dało z zamiarem zapłodnienia ich. Bonusem przemiany był fakt, że demony Seminus były tak skupione na zaspokajaniu swych seksualnych potrzeb, że nie liczyło się dla nich nic innego. Jednak Wraith był również wampirem, więc zabijanie różnych istot miał we krwi. Gotowy rozpocząć nowe życie, Wraith znalazł sposób na przyśpieszenie Przemiany. Niestety, rzeczywistość nie uległa żadnej cholernej zmianie. Och, oczywiście, że jedyne czego pragnął to przelecieć i zapłodnić wszystko co się rusza, ale to nie było nic nowego. Jedyna różnica polegała na tym, że teraz naprawdę mógł kogoś zapłodnić. Oraz zmieniać kształt i przybierać postać przedstawicieli różnych gatunków, ponieważ żadna kobieta na Ziemi ani w Szeolu, królestwie demonów znajdującym się w sercu planety, nie wzięłaby do łóżka Seminusa po przemianie. Nikt nie chciał mieć później potomstwa, które pomimo mieszanego pochodzenia, urodziłoby się jako czystej krwi Seminus. A zatem doszło do kilku zmian, ale niewystarczających. Wraith nadal pamiętał koszmar przeszłości. Nadal zależało mu na dwójce braci i szpitalu, który wspólnie założyli. Czasami nie wiedział już co gorsze. Zaciągnął się powietrzem, wyczuwając zapach niedawno spadłego deszczu, kwaśny odór moczu, rozkładających się odpadków oraz woń pikantnej haitańskiej kuchni dobiegającej z rudery naprzeciwko. Otaczała go ciemność. Powiew zimnego, styczniowego wiatru zmierzwił mu sięgające ramion włosy, lecz nie ostudził żaru płonącego w jego ciele. Był uosobieniem cierpliwości jeśli chodziło o czekanie na ofiarę, ale w środku aż drżał z podniecenia. Zbiry, na które polował, nie należały do zwykłego gangu. Bloodsi, Crips czy Latin Kings nie mogli się równać z bezlitosnymi i okrutnymi gangsterami z Upir.

Sama ich nazwa sprawiła, że na twarzy Wraitha pojawił się paskudny uśmieszek. Upir funkcjonowali na takiej samej zasadzie jak każdy inny uliczny gang, z tym tylko wyjątkiem, że za wszystkie sznurki pociągały wampiry. Wykorzystywały swych naiwnych ludzkich sługusów, aby popełniali przestępstwa, dostarczali krwi, zapewniali rozrywkę w postaci krwawego sportu i obrywali od glin, gdy nakrywała ich policja. Ludzie wierzyli, że za swoje zasługi i poświęcenia zostaną nagrodzeni życiem wiecznym. Idioci. Większość wampirów stosowała się do surowych zasad dotyczących zmieniania ludzi w wampiry, a ponieważ każdemu wolno było zmienić zaledwie garstkę przez całe swoje życie, nie miał zamiaru marnować tego przywileju na gangsterskie szumowiny. Oczywiście, członkowie gangu nie mieli o tym pojęcia. Włóczyli się ulicami miasta, a ich tatuaże w kształcie ociekających krwią kłów oraz krzykliwe, szkarłatno-złote barwy stanowiły ostrzeżenie, którego nie można było ignorować. Nikt nie zadzierał z Upir. Nikt oprócz Wraitha. Nadeszli. Cała siódemka, hałaśliwa i wulgarna, idąca przed siebie rozkołysanym krokiem świadczącym o wybujałej arogancji. Przedstawienie czas zacząć. Wraith wyprostował całe sto osiemdziesiąt centymetrów swojego ciała, po czym zeskoczył prawie pięć metrów w dół, lądując tuż przed członkami gangu. - Siema, dupki. Jak leci? Przywódca, zwalisty białas z bandaną owiniętą wokół bulwiastej głowy, zatoczył się do tyłu, lecz ukrył zaskoczenie wypluwając z siebie przekleństwo. - Co jest, kurwa?

Jeden z oprychów - niski, gruby troll z krzywym nosem - troll w przenośni, co akurat źle się składało, bo Wraith mógł go zabić bez ponoszenia żadnej kary - wyciągnął z kieszeni nóż. Wraith parsknął śmiechem, a następna dwójka wyciągnęła ostrza. Wraith zaśmiał się jeszcze głośniej. - Dregowie ludzkiego społeczeństwa zadziwiają mnie - powiedział. - Są jak gryzonie z bronią. Tyle że gryzonie są mądre. I paskudnie smakują. Przywódca wyszarpnął pistolet z kieszeni workowatych spodni. - Ty naprawdę prosisz się o pieprzoną śmierć. Wraith wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Zgadza się. Tyle że to twojej śmierci chcę. - Uderzył przywódcę pięścią w twarz. Facet zatoczył się do tyłu, ściskając się za połamany, krwawiący nos. Zapach krwi dał mu adrenalinowego kopa... i nie był w tym sam. Dwójka gangsterów na tyłach skupiła uwagę na zapachu, obracając głowami na wszystkie strony. Wampiry. Czarnoskóry facet i Latynoska, oboje ubrani podobnie jak cała reszta w luźne spodnie, bluzy z kapturami i znoszone adidasy. Bingo. A jednak mógł sobie dziś pozwolić na kilka zabójstw. Zanim którykolwiek z oszołomionych ludzi zdążył się pozbierać, Wraith popędził w boczną uliczkę. Za plecami usłyszał wściekłe okrzyki, gdy rzucili się za nim w pościg. Zwolnił, wciągając ich głębiej. Wskoczył zwinnie na kontener na śmieci i podciągnął się na dach, czekając aż przejdą dalej. Wściekłość unosiła się za nimi w powietrzu jak ślad, za którym mógłby podążać na ślepo, ale zamiast tego zeskoczył na ziemię i użył swej wampirzej zdolności do widzenia w podczerwieni, aby móc widzieć ich nawet w największych ciemnościach. Nienawidził posługiwać się którąkolwiek ze swoich wampirzych umiejętności, wliczając w to super

szybkość i siłę, lecz to widzeniem w podczerwieni pogardzał najbardziej. Pogardzał, ponieważ nie urodził się z tym darem. Otrzymał go dopiero dwadzieścia dwa lata później dzięki oczom, które Eidolon przeszczepił mu blisko osiemdziesiąt lat temu. Za każdym razem gdy spoglądał w lustro i widział te błękitne oczy, przypominał sobie cierpienie i ból, których doświadczył przed operacją. Upominając się za to, że pozwolił, aby przeszłość rozproszyła jego uwagę, w milczeniu rozpoczął polowanie. Normalnie wampiry poszłyby na pierwszy ogień, ale troll znajdował się tuż przed nim, sapiąc, dysząc i wlokąc się daleko za pozostałymi. Skoczył na niego, pozbawił dopływu powietrza i zostawił jego nieprzytomne ciało za stertą kartonowych pudeł. Później zabrał się za wampira, któremu wydawało się, że zyskał przewagę tym, że gwałtownie skręcił i znalazł się za plecami Wraitha. Wraith udał wahanie, zatrzymując się na otwartej przestrzeni, w jaskrawym kręgu światła rzucanym przez latarnię. Wampir podszedł bliżej. Bliżej... jeszcze bliżej... tak. Wraith odwrócił się błyskawicznie, okładając masywnego wampira pięściami i stopami. Wampir nie miał szansy zadać nawet jednego ciosu. Wraith zaciągnął go w ciemność zalegającą pod wiaduktem i powalił na ziemię. Z kolanem wbitym w jego brzuch i dłonią zaciśniętą na gardle, zza pasa z bronią wykrytego pod skórzaną kurtką wyciągnął kołek. - Czym... - wychrypiał wampir z oczami szerokimi od szoku i przerażenia - czym... ty... jesteś? - Koleżko, czasem sam zadaję sobie to pytanie. - Wbił kołek w serce. Nie czekał, aby zobaczyć jak ciało wampira ulega dezintegracji. Musiał zająć się drugim. Ogarnęło go niecierpliwe oczekiwanie, gdy podążał za kobietą przez labirynt bocznych uliczek i zaułków. Podobnie jak jej towarzysz, myślała, że to ona jest myśliwym. Wraith

dopadł ją, gdy czaiła się w ciemności za jednym z budynków. Rzucił nią o ścianę, unosząc za gardło, tak że stopy dyndały jej w powietrzu. - To było zbyt łatwe - powiedział. - Czego Rada Wampirów uczy teraz dzieciaki? - Nie jestem dzieckiem. - Jej głos przypominał niski, uwodzicielski pomruk. Uniosła nogi, oplatając go nimi w pasie. - Pokażę ci. Zapach podniecenia napłynął od niej falami. Będący w połowie inkubem Wraith od razu zareagował, twardniejąc, ale prędzej sam by się zabił niż przeleciał wampira - albo człowieka, choć miał inne powody, aby nie brać do łóżka ludzkich kobiet. Nachylił się, muskając ustami jej ucho, które było przekłute kolczykami na całej długości. - Nie jestem zainteresowany - warknął, lecz mimo to wampirzyca wypchnęła biodra w jego stronę, znajdując się pod silnym działaniem inkubich feromonów. Me baw się jedzeniem. Głos Eidolona odezwał się w jego głowie, ale Wraith zignorował go w sposób, w jaki ignorował praktycznie wszystko co mówili do niego bracia. Nie miał zamiaru posilać się na wampirzycy. - Prawie dałam się nabrać - odparła, kołysząc biodrami i ocierając się o jego erekcję. - Może potrzebujesz czegoś bardziej przekonującego? - Wraith odsunął się, pokazując jej drewniany kołek. W oczach wampirzycy pojawiło się dzikie przerażenie. - Proszę... - Z trudem przełknęła ślinę. Jej gardło podskoczyło konwulsyjnie pod jego ręką. Oklapła w uścisku Wraitha jak zwiędły kwiat, a cała jej kusicielska poza momentalnie zniknęła. - Błagam. Szybko... zrób to szybko. Wraith zamrugał ze zdziwienia. Spodziewał się, że będzie błagała o życie. Napotkał spojrzenie jej szeroko otwartych, zastraszonych oczu, i powoli, czując jak ogarnia go mdlący

strach, dotknął palcami jej szyi. Spod kaptura bluzy ukazał się wypukły wzór na skórze. Niech to szlag. Schował kołek do kieszeni i odsunął materiał bluzy na bok, odsłaniając znak wielkości pięści. Znak niewolnika. Ale nie byle jakiego. Dwie skrzyżowane kości będące symbolem mistrzów niewolnictwa, okrutnych demonów Neethul zajmujących się handlem niewolnikami. Ta kobieta była zmuszona żyć w piekle przez Bóg jeden wie ile czasu. Jakimś cudem odzyskała wolność, prawdopodobnie dzięki ucieczce... a teraz robiła wszystko, aby przetrwać. Cierpiała. Pewnie nawet teraz. Wraith poczuł jak coś ściska jego wnętrzności. Dopiero gdy powoli postawił ją na ziemi, zdał sobie sprawę z dziwnego uczucia jakie go ogarnęło, a mianowicie współczucia. - Idź - rzucił ochrypłym głosem. - Zanim zmienię zdanie. Uciekła w popłochu, a Wraith zrobił to samo. Wstrząśnięty nieoczekiwanym przejawem miłosierdzia, bezlitośnie odepchnął na bok cały incydent. Musiał wziąć się w garść. Musiał się pożywić. I sprawić komuś nieco bólu. Zbiry rozdzieliły się. Wyśledził jednego po drugim z niemal mechaniczną precyzją, aż w końcu został tylko przywódca. Niedaleko dał się słyszeć odgłos wystrzału, dość powszechny w tej części miasta. Tak powszechny, że wątpił, aby ktoś w ogóle pokwapił się, by wezwać gliny. Przywódca szedł z przodu, wzdłuż zabitego deskami sklepu. Ochrypłym z niepokoju głosem wyszczekiwał do telefonu kolejne rozkazy. - Ej, śmieciu - krzyknął Wraith. - Tutaj jestem! Mam założyć neonowy znak, żebyś raczył mnie zobaczyć? Poczerwieniały z furii gangster rzucił się za Wraithem do zaułka. W połowie drogi Wraith wykonał błyskawiczny obrót. Oprych wyciągnął broń, ale Wraith obezwładnił go tak szybko, że facet nie zdążył nawet mrugnąć. Spluwa potoczyła

się po mokrym chodniku, gdy rzucił gościem o ścianę i przycisnął mu gardło przedramieniem. - Co za rozczarowanie - wycedził Wraith. - Spodziewałem się lepszej walki. Naprawdę chciałem, żeby twoje mięso skruszało zanim cię zjem. Kiedy się wreszcie nauczycie, że broń nie może zastąpić znajomości techniki walki wręcz? - Pieprz się - warknął koleś. - Facet taki jak ja? - Wraith uśmiechnął się, pochylając tak, że musnął ustami policzek mężczyzny. - Chciałbyś. Pełen wściekłości ryk sprawił, że uśmiechnął się jeszcze szerzej. Zaciągnął się zapachem zbira, w którym gniew podszyty był kuszącą nutką strachu. Poczuł ogarniający go głód, a jego kły zaczęły się wydłużać. Koniec zabawy. Wbił zęby w gardło mężczyzny. Ciepła, jedwabista krew spłynęła mu do ust. Po krótkich drgawkach, jego ofiara zwiotczała. Wraith mógłby użyć swojego daru do podsunięcia umysłowi gangstera szczęśliwych, przyjemnych wizji, ale ten facet był prawdziwą kanalią. Rzeczy, których się dopuścił, zaatakowały umysł Wraitha. Sam też nie był aniołkiem - choć przeleciał niejednego - jednak nie licząc Strażników Aegis, nie krzywdził kobiet ani dzieci. Ten koleś... no cóż. Wraith żałował, że wyczerpał już swój miesięczny przydział zabójstw na kłusownika z Sumatry. Mimo to, dręczenie tego faceta będzie niezłą zabawą. Połykając z rozkoszą ludzką krew z domieszką alkoholu, Wraith wykorzystał swoją zdolność kontrolowania umysłu, aby podsunąć mu przerażające wizje tego co mu zrobi, jeśli dowie się, że znów popełnił jakąś zbrodnię. W większości przypadków nie obchodziło go czy człowiek przeżył czy nie, ale tego typa podniecało żerowanie na słabszych i starszych. Nie widział w tym żadnego sportu. Wraith poczuł przypływ mocy i adrenaliny. Pod powierzchnią jego skóry rozlał się żar. Jego dermoire, wzór

przedstawiający historię jego pochodzenia, pulsował od czubków palców prawej ręki do ramienia i karku, oraz przez całą drogę do prawego policzka, gdzie wirujące czarne glify symbolizowały przejście przez sgenesis. Ludzie myśleli, że to tatuaż. Niektórzy uważali, że jest świetny. Dla pozostałych był odstręczający. Ludzie byli tak cholernie zacofani. Puls jego ofiary przyśpieszył, gdy serce próbowało wyrównać utratę krwi. Wraith pociągnął ostatnie dwa hausty, schował kły i zawahał się na sekundę, po czym polizał nakłucia, które od razu się zagoiły. Nigdy nie miał nic przeciwko pożywianiu się na swych ofiarach, ale nienawidził je lizać i czuć na języku smak ich potu, brudu, perfum a nawet gorzej - ich unikalnej esencji smaku. Klnąc bezgłośnie, przejechał językiem po rankach i próbował się nie wzdrygnąć, ale drgawki i tak wstrząsnęły jego ciałem. - Powinieneś go zabić. Męski głos, głęboki i pełen spokoju, zaskoczył go. Nikomu wcześniej nie udało się podkraść na tyle, żeby go zaskoczyć. Nigdy. Wraith puścił gangstera, który z głuchym odgłosem runął na chodnik. Podniósł się jednym płynnym ruchem i stawił czoła nieznajomemu. Mimo to, zbyt późno dostrzegł błysk metalu i poczuł na szyi ukłucie strzałki. - Cholera! - Wyszarpnął strzałkę i cisnął ją na ziemię, pędząc w stronę człowieka, który go nią postrzelił. Miał zamiar wypatroszyć idiotę. Chwycił go za koszulę, która przypominała bardziej jutową tunikę, ale jedyne co zdołał to musnąć palcami kołnierzyk. Facet był nienaturalnie szybki - nienaturalnie jak na człowieka. Ten gość był demonem jakiegoś nieznanego mu gatunku. Mężczyzna nie wydał z siebie żadnego dźwięku, bezgłośnie kierując się w stronę okratowanego kanału ściekowego.

Czując, jak lewa strona jego ciała zaczyna opadać dziwnie z sił, Wraith wyciągnął zza pasa gwiazdkę do rzucania. Puścił ją przed siebie, trafiając nieznajomego w plecy. Nocne powietrze rozdarł wysoki, przenikliwy wrzask. Wraith zwolnił. Przytłoczył go nagły strach, sprawiając, że jego ruchy stały się niezdarne i nieskoordynowane. Potknął się, próbując podeprzeć się na ścianie budynku, lecz jego mięśnie zrobiły się jak z waty. Pociemniało mu przed oczami, a w ustach zaschło na pieprz. Miał wrażenie jakby wraz z każdym oddechem, wciągał w płuca płomienie ognia. Spróbował wyciągnąć telefon, ale jego ręka pozostała niesprawna. Po chwili jego umysł również przestał działać, a wszystko spowiła ciemność. oaso css/s Obudził go pulsujący ból głowy. Okropna suchość w ustach sprawiła, że poczuł mdłości. W powietrzu wyczuwał chorobę. Krew. I środki antyseptyczne. Cholera, co on wczoraj narobił? Był czysty od miesięcy... cóż, nie pożywiał się na narkomanach tylko po to, żeby samemu być na haju. W swoim życiu zdążył już wypić krew wielu ludzi i demonów, które miały w organizmach narkotyki, ale to nie był powód, dla którego wybierał ich na swój pokarm. A przynajmniej tak sobie wmawiał. Tak czy inaczej, minęły wieki odkąd po raz ostatni obudził się na alkoholowym lub narkotycznym kacu, ale ten... ten był wyjątkowo upierdliwy. Z trudem otworzył powieki, a ból jaki przy tym poczuł tylko utwierdził go w przekonaniu, że od wewnątrz musiały być pokryte warstwą papieru ściernego. Oczy mu łzawiły. Musiał mrugnąć kilka razy, zanim odzyskał ostrość widzenia. Przez zamglone oczy zobaczył łańcuchy zwisające z ciemnego sufitu. Niskie, stłumione głosy mieszały się z brzęczeniem

szpitalnej aparatury, dzwoniąc mu w uszach. Znajdował się w Szpitalu Podziemnym. Powinien był poczuć ulgę, że jest bezpieczny. Zamiast tego, jego wnętrzności skręciły się w supeł. Najwyraźniej znowu nawalił, a jego bracia od nowa będą mu wiercili dziurę w brzuchu. O wilku mowa, pomyślał, gdy Eidolon i Shade weszli do pokoju. Wraith próbował unieść głowę, lecz pokój zawirował mu przed oczami, powodując kolejną falę mdłości. - Witaj, brachu - powiedział Shade, ujmując go za nadgarstek. Po ramieniu Wraitha rozlało się przyjemne, pulsujące ciepło. Shade korzystał ze swojego talentu, sondując go od środka, badając funkcje życiowe i resztę szajsu, który należało sprawdzić. Może mógłby coś poradzić na te zawroty głowy. - Co się dzieje? - wychrypiał. - Znowu macie na twarzach te ponure miny. - To znaczyło, że spieprzył wszystko jeszcze bardziej niż myślał. Eidolon się nie uśmiechał, nawet tym fałszywym, doktorskim uśmiechem, który zapewniał, że „wszystko będzie dobrze". - Co się stało zeszłej nocy? - Zeszłej nocy? - Byłeś nieprzytomny przez dwa tygodnie - odparł Eidolon. - Co się stało? Wraith podniósł się z łóżka tak szybko, że prawie odpadła mu głowa. - O nie. Kurwa, nie. E, czyja kogoś zabiłem? Obaj bracia popchnęli go z powrotem w kierunku łóżka. - Nic nam o tym nie wiadomo. Na razie. Musimy wiedzieć co zaszło. Wraith zapadł się z ulgi w materac, przeszukując czarną dziurę, w którą zamieniła się jego pamięć. Zaułek. Był w jakimś zaułku. W dodatku cierpiał z bólu. Ale dlaczego? - Nie jestem pewien. Jak się tu dostałem? Shade mruknął pod nosem.

- Wyczułem twoje cierpienie. Wziąłem ze sobą ekipę medyczną i przeszedłem przez Harrowgate, żeby się do ciebie dostać. - Co właściwie pamiętasz? - spytał Eidolon, podnosząc zagłówek łóżka tak, że Wraith mógł usiąść. i Wraith przedzierał się przez mgliste wspomnienia, ale złożenie ich razem do kupy przypominało ułożenie puzzli z zamkniętymi oczami. - Pożywiałem się na członku jednego gangu. Był smaczny i zadziwiająco wolny od narkotyków. - Zmarszczył brwi. Czy to możliwe, że go zabił? Nie, raczej nie... pamiętał, jak goiły się ranki od jego kłów. - Poczułem ukłucie w szyję. Był tam jakiś facet. Chyba demon. A co? Impulsy przepływające przez jego ramię ustały, ale Shade nie zabrał ręki. Choć nie używał już swojej uzdrawiającej mocy, jego dermoire nadal wiła się na skórze. - Zostałeś zaatakowany przez płatnego zabójcę. Nasłanego przez Roaga. - Rany... chyba przegapiliście ulotkę, w której było napisane, że Roag nie żyje. - Wraith zmierzył ich spojrzeniem, czekając na puentę tego idiotycznego żartu, ale oni wcale nie wyglądali jakby było im do śmiechu. - Och, dajcie spokój. Roag nie żyje. Tym razem naprawdę. Ich najstarszy brat zaplanował przeciwko nim makabryczną zemstę, i prawie udało mu się ją zrealizować. Eidolon przeczesał dłonią krótkie, ciemne włosy. - Cóż, wynajął płatnego zabójcę, aby doprowadził zemstę do końca na wypadek jego śmierci. Musiałeś go poważnie zranić, bo był w naprawdę kiepskim stanie. Tayla wyśledziła go i dopadła, podczas gdy Shade był zajęty sprowadzaniem cię tutaj. Przyznał się do wszystkiego zanim pożarł go Luc. - Pożarł? Eidolon kiwnął głową.

- Zabójca był panterołakiem. Nic nie przeraża ich bardziej od wilkołaków, więc skuliśmy go łańcuchami w piwnicy Luca, żeby zmusić go do gadania. Myśleliśmy, że udało nam się zamknąć go w bezpiecznym miejscu, z dala od niego. - Wzruszył ramionami. - Najwyraźniej się pomyliliśmy. - Uwielbiam wilkołaki - powiedział Wraith, rzucając Shadebwi łobuzerski uśmieszek. - Chyba lepiej będzie jeśli postarasz się nie wkurzać Runy. W przeciwnym razie może cię zjeść. - W zeszłym roku Shade związał się z wilkołakiem i od tamtego czasu był wręcz odrażająco szczęśliwy. - A tak w ogóle to czemu tu jesteś? Nie powinieneś jej czasem pomagać przy tych małych potworkach? - Masz na myśli te, których ani razu nie chciało ci się odwiedzić? - Shade - wtrącił Eidolon łagodnym głosem, w którym kryło się delikatne ostrzeżenie. Dziwne. Zazwyczaj to Shade był głosem zdrowego rozsądku, jeśli chodziło o radzenie sobie z Wraithem. Odkąd Runa urodziła ich trojaczki, Shade stał się potwornie nadopiekuńczy i łatwo się obrażał. Po prostu nie docierało do niego, że nie wszyscy zachwycali się jego potomstwem na równi z nim. Wraith ściągnął przykrywające go prześcieradło, odkrywając, że pod spodem jest nagi. Nie przejął się tym, ale miał nadzieję, że jego płaszcz nie został zniszczony kiedy ściągali z niego ubranie. Znając jednak umiłowanie Shadea do nożyczek ratowniczych, Wraith uznał, że prawdopodobnie czeka go kupno następnego. - Skąd ta czarna rozpacz? Przecież zabójca poniósł porażkę. Shade i Eidolon wymienili się spojrzeniami, co poważnie zaniepokoiło Wraitha. Niedobrze. - Wręcz przeciwnie, udało mu się - odparł cicho Shade. - Facet ma wspólnika. Nadal przebywa na wolności i zamierza dopaść nas wszystkich.

- Dopadnę go i zabiję. Nie widzę żadnego problemu. Milczenie Shadea sprawiło, że Wraith poczuł jak wnętrzności zjeżdżają mu w okolice stóp. - Problem polega na tym, że pierwszy zabójca postrzelił cię strzałką zawierającą truciznę o spowolnionym działaniu. Wraith prychnął pod nosem. - To wszystko? W takim razie wstrzyknijcie mi jakieś antidotum. - Pamiętasz jak Roag splądrował kiedyś magazyn? - spytał Eidolon. O tak, Wraith doskonale to pamiętał. W zeszłym roku, kiedy Roag próbował dokonać zemsty, własnoręcznie pomógł mu dobrać się do kolekcji rzadkich artefaktów Eidolona, które dla niego zbierał. - Jedną z rzeczy, które zabrał, była pewna nekrotoksyna. To właśnie nią posłużył się zabójca. - Eidolon powoli wypuścił powietrze. - Antidotum nie istnieje. Nie ma antidotum? - W takim razie zaklęcie. Znajdźcie zaklęcie, które to wyleczy. - Zaczęła go ogarniać panika. Shade musiał to wyczuć, bo wzmocnił uścisk. - Wraith, konsultowaliśmy już każdy możliwy tekst, kon- taktowaliśmy się z szamanami i wiedźmami... Nie istnieje żadne lekarstwo, które usunęłoby tę truciznę z twojego organizmu. - Do rzeczy. Co chcesz przez to powiedzieć? Eidolon wręczył mu lusterko. - Spójrz na swoją szyję. - Odgarnął mu włosy na bok, odsłaniając jego osobisty symbol na szczycie dermoire. Klepsydra, która zawsze zdawała się być pełna na dole, pojawiła się tam po pierwszym cyklu dojrzewania, gdy Wraith miał dwadzieścia lat. Wraith wciągnął gwałtownie powietrze na widok tego co zobaczył. Klepsydra odwróciła się, a piasek przesypywał się z góry na dół, odmierzając czas. - Umierasz - powiedział Eidolon. - Został ci miesiąc, najwyżej sześć tygodni życia.

Rozdział 2 Serena Kelley umierała. Nie dosłownie, ale takie miała wrażenie, gdy powietrze uciekło jej z płuc wraz z namiętnym pocałunkiem seksownego wampira. Nie lubiła włóczyć się po klubach dla Gotów, ale dzisiejsza impreza w Alchemii niosła w sobie obietnicę poznania nowych wampirów - zarówno tych, którzy aspirowali do tego statusu, jak i prawdziwych nieumarłych. Muzyka odbijała się od ścian starej rzeźni z takim łoskotem, że jej serce wypadło z rytmu, bijąc w nierównym, chaotycznym tempie. W powietrzu unosił się intensywny zapach perfum, potu i seksu, pobudzając jej libido. Ruszyła za tłumem ciał na parkiet, płynąc wraz z falą, gdy wampir, którego imię dopiero co poznała, poprowadził ją naprzód. Wyczuwała jego głód, mroczną potrzebę i wiedziała, że źle postępuje zwodząc go. Że pozwala mu myśleć, iż za jednym zamachem zaliczy posiłek i ją. Do diabła z tym. Każda dziewczyna chciała od czasu do czasu poflirtować. Zwłaszcza, że flirt był jedyną rzeczą na jaką mogła sobie pozwolić w towarzystwie mężczyzny. - Chodź - powiedział Marcus tym swoim niskim głosem, który jakimś cudem wybijał się ponad jazgot. - Mój stolik już czeka.

Marcus był starym wampirem, a sztywny, formalny sposób w jaki się wysławiał stanowił część jego uroku. Hormony Sereny zaczęły szaleć, gdy zaprowadził ją do pogrążonego w cieniu rogu pomieszczenia, gdzie kilkoro ludzkich groupies zadrżało z ekscytacji na jego widok. Podobnie jak wielu wampirów starej daty, Marcus preferował gustowne, konserwatywne stroje. Czarny płaszcz bez trudu pomagał mu wmieszać się w styl gotów i punków siedzących w barach. Lśniące, czarne, sięgające pasa włosy oraz rubinowe usta w surowej, bladej twarzy dopełniały wyglądu. Machnął dłonią, a groupies rozpierzchły się. Niektóre z nich posłały Serenie spojrzenia pełne zazdrości. Zastanawiała się ile z nich wiedziało, że był prawdziwym wampirem. Zaledwie garstka ludzi zgłębiająca wampirzy styl życia naprawdę wierzyła w ich istnienie. Reszta miała tendencję do stawania się Popychadłami - żebrzącymi o uwagę, kłaniającymi się w pas pochlebcami, którzy ofiarowywali się wampirom, by mogli z nimi zrobić co tylko zapragną. Serena miała słabość do wampirów, ale nigdy nie przekroczyła granicy i nie stała się niczyim posiłkiem ani jednorazową kochanką. Zajęli miejsce w loży. Marcus objął ją w pasie ramieniem i przytulił do siebie. Idealnie. Zgadza się. Serena miała wampirzy fetysz, z powodu którego jej szef, opiekun i osobisty Strażnik Aegis, Valeriu Macek, dostałby napadu szału. Ona sama lubiła żyć na krawędzi. A ponieważ lubiła też łączyć przyjemne z pożytecznym, w tej chwili obchodziło ją wyłącznie to, aby ukraść niezwykle cenną, antyczną bransoletkę, którą nosił Marcus. Powoli i ostrożnie, nakryła dłonią jego dłoń tak, że jej palce spoczęły na starożytnym, macedońskim klejnocie. Marcus niczego nie zauważył - jego przesłonięte ciężkimi powiekami oczy były skupione na jej gardle, a erekcja wbijała się jej w biodro.

- Wyjdziemy na zewnątrz, czy zostaniemy tutaj? - spytał, a ona zastanawiała się czy miał pojęcie o tym, że wiedziała czym jest. Sposób w jaki ukrywał przed nią swoje kły podpowiedział jej, że nie. Choć z drugiej strony, po setkach lat bycia nieumarłym, ukrywanie ich stało się dla niego bezwiednym odruchem. Wampirze kły nie były widoczne, dopóki wampir nie poczuł przypływu podniecenia, a wtedy wyłaniały się z dziąseł, wydłużając... cóż za erotyczny widok. Serena przechyliła głowę w bok, odsłaniając kusząco gardło. Chciała rozproszyć jego uwagę. - Tutaj - zamruczała, jedną ręką ściągając bransoletkę, a palcami drugiej przebiegając po piersi Marcusa. Potężne mięśnie zafalowały pod wpływem jej dotyku, a ona po raz tysięczny pożałowała faktu, że żyła w celibacie. Pragnęła robić te wszystkie głupie, ryzykowne rzeczy, które robili młodzi ludzie w wieku dwudziestu kilku lat. Marcus obnażył w uśmiechu czubki kłów. Przysunął się do niej, krzywiąc nieco, gdy jego klatka piersiowa napotkała naszyjnik wiszący między nimi. Zmarszczył brwi na widok kryształu wielkości winogrona. - Całkiem spory ten klejnot. - Prezent od matki - odparła z łatwością, choć naszyjnik był w istocie czymś znacznie ważniejszym. Bransoletka ześlizgnęła się z nadgarstka Marcusa. Serena wsunęła ją do kieszeni czarnych bojówek i zerknęła na zegarek. - O rany, późno już! Muszę spadać. Nie chcę zamienić się w dynię. Marcus zacisnął dłoń na jej przedramieniu. - Jeszcze z tobą nie skończyłem. Serena uśmiechnęła się słodko. - Ależ tak. Nie jestem łabędziem - odparła, posługując się określeniem oznaczającym ludzi, którzy ofiarowywali wampirom krew lub psychiczną energię.

W oczach Marcusa pojawiła się wściekłość. Wykrzywił usta w grymasie, odsłaniając ostre jak sztylety kły. Każdy zdrowy na umyśle człowiek byłby przerażony, ale nie Serena. Miała pewną tajemnicę. Od osiemnastu lat chronił ją boski talizman, począwszy od dnia, w którym otrzymała go w wieku siedmiu lat. Dzięki niemu nie mogła jej spotkać żadna krzywda. A przynajmniej tak długo, dopóki była dziewicą. Marcus rzucił się w jej stronę. Serena zrobiła unik. Z niewiadomego powodu wampir stracił równowagę, ześlizgnął się z siedzenia i wylądował bezładnie na podłodze. Czające się nieopodal groupies cofnęły się. Część ruszyła mu z pomocą, lecz Marcus zerwał się z podłogi z twarzą wykrzywioną wściekłością. Zmrużył oczy i zacisnął dłonie w pięści. Przez te wszystkie stulecia udało mu się uniknąć zgładzenia przez Strażników Aegis między innymi dlatego, że nie robił scen. Ograniczył się więc do wiązanki przekleństw rzuconych pod jej adresem, po czym okręcił się na pięcie w ten charakterystyczny dla wampirów, dramatyczny sposób i odszedł, a tłum wchłonął jego i depczące mu po piętach Popychadła. Zanim zorientuje się, że zwinęła mu bransoletkę, Serena musiała już być daleko stąd... Coś rozbłysło tuż przed jej oczami. A raczej... w niej. Coś strzeliło jej w uszach, odbijając się echem wprost z wnętrza czaszki. Fala mdłości sprawiła, że Serena oblała się zimnym potem. Instynktownie sięgnęła po naszyjnik, pozwalając, aby chłodna, gładka powierzchnia kamienia dodała jej otuchy. Ulga okazała się krótkotrwała. Naszyjnik płonął blaskiem. Ostrzeżenie. Chroniąca ją zasłona została zdjęta. Obecność Sereny została ujawniona. Rozchwianym krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Musiała wrócić do domu. Do rezydencji Vala. Po raz pierwszy w trakcie beztroskich osiemnastu lat spędzonych pod ochroną, Serena poznała czym jest strach.

Byzamoth opadł na fotel, dysząc ciężko i dygocząc na całym ciele. Orgazmiczne fale mocy przelewały się przez niego, a imię, które właśnie poznał, wyszło z jego ust. Serena Kelley. Nie znał tożsamości osoby, które szukał, ale wszystko co było z nią związane widział jasno jak na dłoni. Energia ulotniła się zbyt szybko, osłabiając go, lecz nie umniejszając przyjemności. Piekła go dłoń, lecz był to cudowny ból i łatwo dało się go znieść. Rozwarł pięść, gdzie spoczywał powód jego dyskomfortu. Kula wielkości piłki golfowej znana jako Oko Etha, płonące czerwienią. Czerwienią a nie złotem, ponieważ wykorzystywał ją do czynienia zła, a nie dobra. Wyczerpany, wsparł głowę na zagłówku fotela i utkwił wzrok w izraelskim domu, który zarekwirował dzisiejszego ranka. Zamieszkująca go rodzina leżała porozrzucana dokoła, wpatrując się w przestrzeń martwymi oczami. Najmłodsza w rodzinie dziewica zgłosiła się dobrowolnie na krwawą ofiarę, której Byzamoth potrzebował, aby aktywować mroczne i złe możliwości Oka. „Dobrowolnie" było chyba zbyt mocnym określeniem, ale tak czy inaczej, Byzamoth dopiął swego. Znalazł najważniejszego człowieka we wszechświecie, który odegra kluczową rolę w zapoczątkowaniu najbardziej podniosłego momentu w dziejach demonów. - Zaczęło się - powiedział do demona stojącego w drzwiach salonu. Do środka wszedł Lore, mężczyzna potężnie zbudowany od stóp do głów, wliczając w to dłonie, zakryty czarny skórą pasującą kolorem do krótkich włosów. Był jednym z najskuteczniejszych zabójców jakich Byzamoth kiedykolwiek spotkał. Dotykiem zabijał wszystko z czym zetknęła się jego odsłonięta dłoń.