Livianes

  • Dokumenty171
  • Odsłony54 347
  • Obserwuję40
  • Rozmiar dokumentów308.6 MB
  • Ilość pobrań31 154

Bradford Chris - Młody Samuraj 3 - Droga smoka

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Bradford Chris - Młody Samuraj 3 - Droga smoka.pdf

Livianes EBooki Bradford Chris Młody Samuraj
Użytkownik Livianes wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 316 stron)

Zajrzyj na strony: www.mlodysamuraj.pl Poznaj kolejne tomy wserii MŁODY SAMURAJ http://www.nk.com.pl/mlody-samuraj/158/seria.html www.nk.com.pl Znajdźnas na Facebooku www.facebook.com/WydawnictwoNaszaKsiegarnia

Wserii Młody samuraj: Droga wojownika Droga miecza Droga smoka Krąg ziemi Krąg wody Wprzygotowaniu: Krąg ognia Krąg wiatru

Dla Sarah, mojej żony

Prolog Skrytobójca Japonia, czerwiec 1613 Ninja przemykał po dachachcicho jak cień. Pod osłoną nocy pokonał fosę, wspiął się na wewnętrzny mur i przedostał na teren zamku. Jego celembyła potężna, ośmiopiętrowa wieża wsercurzekomo niezdobytej twierdzy. Uniknięcie samurajskich strażników strzegących murów zewnętrznych nie nastręczało trudności. Otępiali w upalną, duszną noc więcej myśleli o własnej wygodzie niż o bezpieczeństwie daimyo. Poza tym wiara, iż zamku nie da się zdobyć, osłabiła ich czujność – kto ośmieliłby się zaatakować fortecę? Najtrudniejszą częścią zadania było dostanie się do wnętrza wieży. Osobisty strażnik daimyo poważnie traktował swoje obowiązki. Ninja podkradł się najbliżej jak to możliwe po dachach

otaczających budynków. Teraz musiał pokonać otwartą przestrzeń dzielącą go od solidnej kamiennej podstawy wieży. Zeskoczył z dachu i przebiegł skrajem dziedzińca, wykorzystując jako osłonę śliwy i wiśnie sakura. Przecinając cicho ogród herbaciany z owalnym stawem, skierował się do altany ze studnią pośrodku. Wskoczył do niej, gdy usłyszał zbliżający się samurajski patrol. Kiedy droga była wolna, ninja podbiegł do wieży i niczym gekon bez wysiłku wspiął się po stromej ścianie. Szybko dotarł na trzecie piętro i wślizgnął się przezotwarte okno. Znalazłszy się wśrodku, bez wahania ruszył do celu. Przemykał na palcach ciemnymkorytarzem, minął kilkoro drzwi shoji, nim skręcił na prawo, ku drewnianym schodom. Już miał po nich wejść, kiedy uszczytuniespodziewanie pojawił się strażnik. Ninja jak dym rozpłynął się wśród cieni, niewidzialny dzięki czarnemu shinobi shozoku. Cicho wyjął nóżtantō, gotówpoderżnąć przeciwnikowi gardło. Nieświadomy grożącego mu niebezpieczeństwa strażnik zszedł po schodach i ruszył prosto przed siebie. Zabójca zostawił go przy życiu, nie chcąc zdradzać swojej obecności w twierdzy. Ledwie strażnik zniknął za rogiem, ninja schował ostrze do pochwy i wspiął się na korytarzpiętro wyżej. Przez cienkie papierowe shoji widział blask padający od dwóch świec płonących w półmroku. Nieznacznie rozsunął drzwi i przyłożył oko do szpary. Jakiś mężczyzna klęczał przed ołtarzem pogrążony wmodlitwie. Nie towarzyszył mużadensamuraj. Zabójca wślizgnął się do wnętrza. Kiedy znalazł się na wyciągnięcie ręki od klęczącego, sięgnął do sakiewki przy pasie i wyjął prostokątny przedmiot zawinięty w nieprzemakalną tkaninę. Położył go na podłodze obok modlącego się mężczyzny i skłonił się lekko. – Najwyższa pora! – warknął tamten. Nie obracając się, sięgnął po paczkę i rozwinął materiał. Ujrzał oprawną wskórę książkę. – Rutter! – Mężczyzna westchnął, pieszcząc okładkę, potem otworzył go i spojrzał na morskie mapy, raporty oceaniczne i drobiazgowe notatki dotyczące pływów, wskazań kompasu i gwiazdozbiorów. – Nareszcie zdobyliśmy to, co się nam należy wedle prawa. Pomyśleć tylko, że trzymam w dłoniach losy świata. Tajemnice oceanów odkryte, aby mój naród mógł władać na szlakachhandlowych. Rządy na morzachto prawo dane namod Boga. Położył dziennik na ołtarzu. – A co zchłopcem? – spytał, wciążzwrócony plecami do ninja. – Zginął? – Nie. – Czemu? Wydałemjasne instrukcje. – Jak ci wiadomo, samuraj Masamoto uczy go drogi wojownika – wyjaśnił ninja. – Chłopak jest doskonale wyszkolony i okazał się dość... odporny.

– Odporny? Mamrozumieć, że byle dzieciak pokonał wielkiego Dokugana Ryu? Na ten przytyk jedyne szmaragdowozielone oko wojownika błysnęło gniewem. Ninja zastanawiał się, czy od razu nie skręcić mężczyźnie karku, lecz nie otrzymał jeszcze zapłaty za odzyskanie ruttera. Przyjemność będzie musiała więc zaczekać. – Nająłem cię, bo jesteś najlepszy. Najbardziej bezwzględny – ciągnął. – Czyżbym się pomylił? Czemugo nie zabiłeś? – Bo możeszgo jeszcze potrzebować. Mężczyzna wreszcie się odwrócił; jego twarzkryła się wcieniu. – Czego mógłbymchcieć od Jacka Fletchera? – Rutter jest zaszyfrowany. Tylko chłopak zna kod. – Skąd TY o tym wiesz? – spytał surowo mężczyzna z nutą niepokoju w głosie. – Próbowałeś złamać szyfr na własną rękę? – Oczywiście – przyznał ninja. – Po pomyłce ze słownikiem portugalskim uznałem za rozsądne sprawdzić zawartość przed dostarczeniemprzesyłki. – I udało ci się? – Niezupełnie. Mieszanina portugalskiego i angielskiego, języków, których nie znam, sprawiła, że zadanie okazało się trudniejsze, niżoczekiwałem. – Nieważne. To bez znaczenia – odparł mężczyzna, wyraźnie zadowolony, że treść ruttera pozostała dla ninja tajemnicą. – W lochach trzymamy franciszkanina, matematyka biegłego wobu językach. Wystarczy obiecać muwolność, a zpewnością zgodzi się odczytać kod. – A młody gaijin? – spytał Smocze Oko. – Gdy szyfr zostanie złamany, doprowadź misję do końca – rozkazał mężczyzna, klękając na powrót przed ołtarzem. – Zabij go.

1 Szczudło Krew szumiała Jackowi w uszach. Serce biło jak szalone. Spragnione tlenu płuca płonęły. Nie mógł się jednak poddać. Pędził jak szalony przez bambusowy zagajnik. Uchylał się i skręcał w labiryncie grubych łodyg, sięgającychniczymkościste palce kusklepieniuoliwkowozielonychliści. – Dokąd uciekł?! – zawołał ktoś ztyłu. Chłopak biegł nadal, nie zważając na protestujące mięśnie. Nie przerwie pogoni! Odkąd Jack trafił do Japonii w dramatycznych okolicznościach – gdy jego statek osiadł na mieliźnie i został zaatakowany przez ninja – miał wroga, zabójcę Smocze Oko. Ninja zamordował ojca Jacka, a potem podążał śladem chłopca po całej Japonii. Ostatecznie wykradł mu rutter, jedyną pamiątkę po tragicznie zmarłymrodzicu.

Jack był zdecydowany znaleźć zabójcę i odzyskać dziennik. – Zgubiliśmy go! – stwierdził drugi głos zniedowierzaniem. Chłopak zwolnił kroku i gorączkowo wodził wzrokiem dokoła. Przyjaciele mieli rację. Mężczyzna, którego ścigali, zniknął wgęstwinie. Yamato i Akiko zrównali się z Jackiem. Akiko musiała usiąść i odpocząć. Wciąż nie doszła do siebie po niedawnej próbie otrucia i pościg wiele ją kosztował. Biała jak mleko cera poszarzała, podobne do półksiężycówoczy otoczyły ciemne kręgi. Jack poczuł ukłucie wyrzutów sumienia. Choć dziewczyna go nie obwiniała, to przez niego była teraz w takim stanie. Chciał ochronić rutter i ukrył go w zamku daimyo Takatomiego, władcy prowincji Kioto. Uznał to za najlepsze rozwiązanie. Terazwiedział, jak bardzo się mylił. Smocze Oko włamał się do zamku, Akiko omal nie zginęła, próbując obronić Jacka, a życie daimyo Takatomiego znalazło się wniebezpieczeństwie. – Jak mógł się wymknąć? – spytał zirytowany Yamato, opierając się na kiju bō i próbując złapać oddech. – Przecieżto kaleka! – Widocznie nas oszukał – odparł Jack, obracając się wmiejscu. Bacznie wypatrywał wśród drzew najlżejszego poruszenia. – Albo wrócił po własnychśladach. Jack wiedział, że przyjaciel pragnie dopaść zbiega równie mocno jak on sam. Cztery lata wcześniej Smocze Oko zamordował starszego brata Yamato, Tenno. – Nie mogę uwierzyć, że ukradł perłę Akiko! – wykrzyknął Yamato, kopiąc ze złością najbliższy bambus. Jęknął zbólu, kiedy jego stopa natrafiła na twardą jak kamieńłodygę. Dziewczyna zwestchnieniemprzewróciła oczami na widok typowej dla kuzyna zapalczywości. – Nie martw się – pocieszyła go, związując włosy, bo kilka długich czarnych pasm wysunęło się wczasie pościgu. – Tam, skąd ją wzięłam, zostało ichjeszcze mnóstwo. – Nie wtymrzecz. Zabrał perłę, ale nie udzielił namwzamianinformacji. Jack zgadzał się z przyjacielem. Taki był cel wyprawy do podnóży gór Iga. Za haniebne narażenie na szwank bezpieczeństwa daimyo Takatomiego zostali zawieszeni w prawach ucznia Jedynej Szkoły Dwojga Niebios i wysłani do Toby, do matki Akiko. Tymczasem miała zapaść ostateczna decyzja w sprawie ich dalszych losów. Po drodze ich samurajski opiekun Kuma-san zwichnął ramię wskutek upadku z konia. Musieli zatrzymać się w Kameyamie, by poczekać, aż wydobrzeje. Tam właśnie usłyszeli od wędrownego kupca, że kaleka o imieniu Orochi przechwala się znajomością zosławionymSmoczymOkiem. Wieś Kabuto, gdzie rzekomo mieszkał Orochi, leżała niedaleko, więc całą trójką wyruszyli na poszukiwania. Jack liczył, że dzięki spotkaniu z Orochim odkryją kryjówkę Smoczego Oka. Wtedy mogliby powiadomić ojca Yamato, Masamoto Takeshiego, o miejscu pobytu mordercy, a być może także odzyskać rutter. Modlił się, by odkupili w ten sposób swoje winy w oczach legendarnego mistrza

miecza i mogli wrócić do NitenIchi Ryū, by kontynuować naukę. Kabuto okazało się nędznym skupiskiem paru chat na rozstajach, z podupadającą gospodą dla nielicznychpodróżnychskręcającychzgłównej Drogi Tokaido do miasta i zamkuUeno. Tamwłaśnie znaleźli Orochiego. Kiedy Jack z towarzyszami wszedł do głównej sali, w gospodzie zapadła cisza. Wygląd chłopca często wywoływał sensację – szczególnie poza Kioto, w miejscach, gdzie rzadko widywano cudzoziemców. Gęste, jasne jak słoma włosy i niebieskie jak niebo oczy fascynowały ciemnowłosych i ciemnookich Japończyków. Problem w tym, że choć Jack liczył sobie dopiero czternaście lat, wzrostem i siłą górował nad wieloma drobniejszymi japońskimi mężczyznami. Ludzie reagowali przez to zwykle nieufnością lub strachem, tym bardziej że chłopak ubierał się i zachowywał jak samurajski wojownik. Jack się rozejrzał. Gospoda przypominała raczej jaskinię hazardu niż przystań dla podróżnych. Przy niskich stołach, lepiących się od rozlanej saké, grano w kości i karty. Zbieranina kupców, wędrownychsamurajówi wieśniakówczujnie mierzyła wzrokiemnowo przybyłych. Po wejściu Akiko rozległ się cichy szmer męskiej aprobaty i Jack zauważył, że nie licząc drobnej, zahukanej służącej wkącie, na sali nie ma kobiet. Wszyscy troje podeszli do kontuaruodprowadzani spojrzeniami pozostałychklientów. – Przepraszam... – Yamato zwrócił się do właściciela, krzepkiego jak beczka mężczyzny z rękami przypominającymi płaty mięsa. – Wiesz, gdzie możemy znaleźć Orochi-sana? Mężczyzna chrząknął i ruchem głowy wskazał odległy kąt sali. W mrocznej niszy oświetlonej pojedynczą świeczką siedział zgarbiony mężczyzna; obok stała oparta drewniana kula. – Możemy chwilę porozmawiać? – spytał Yamato, podchodząc ztowarzyszami. – Zależy, kto stawia – wyrzęził nieznajomy, mierząc ich wzrokiem. Wyraźnie się zastanawiał, co młody samuraj o nieporządnej fryzurze, śliczna dziewczyna i cudzoziemiec robią w tak nędznej spelunce. – Wygląda na to, że my – odparł Yamato, kłaniając się na znak zgody. – Więc możecie się przysiąść. Nawet gaijin. Jack zignorował obraźliwe określenie obcokrajowca. Mężczyzna stanowił ich jedyny punkt zaczepienia i musieli zyskać jego przychylność. Poza tymzdobędą przewagę, jeśli Orochi pozostanie nieświadomy, że Jack biegle mówi po japońsku. Kaleka dał znak właścicielowi zdeformowaną lewą ręką i poprosił o saké. Widząc, że Orochi złożył zamówienie i najwyraźniej zaakceptował trójkę gości, miejscowi podjęli rozmowy i grę. Jack, Akiko i Yamato usiedli ze skrzyżowanymi nogami po przeciwnej stronie drewnianego stołu, służąca tymczasemprzyniosła sporą butelkę saké i jedną małą czarkę. Przyjęła od Yamato zapłatę i odeszła.

– Muszę przeprosić za swoje okropne maniery przy stole – wysapał przyjaźnie Orochi do Akiko i wskazał na brudną prawą stopę. Wsparł ją na poduszce, tak że wszyscy mogli zobaczyć podeszwę. – Nie chcę cię obrazić; widzisz, od urodzenia jestemkaleką. – Nie przeszkadza mi to – odparła, nalewając mu alkohol. Taki był zwyczaj, gdy wtowarzystwie znajdowała się kobieta. Orochi ujął czarkę zdrową ręką i opróżnił ją jednymhaustem. Dziewczyna nalała ponownie. – Potrzebujemy informacji – zaczęła cichym głosem, kiedy mężczyzna znowu sięgnął po saké – o miejscupobytuDokugana Ryu. Na dźwięk imienia ninja dłońOrochiego drgnęła, lecznie wypuścił czarki i wypił do dna. – Ta saké jest okropna! – poskarżył się, po czym zakasłał donośnie i uderzył się wpierś. – A to, na czymwamzależy, kosztuje znacznie więcej. Posłał Yamato znaczące spojrzenie, gdy Akiko nalewała mu kolejną porcję. Chłopak zrozumiał sugestię i skinął na kuzynkę. Wyjęła z rękawa kimona dużą mlecznobiałą perłę i położyła na stole przed Orochim. – Wystarczy ażnadto, by pokryć twoje wydatki – stwierdził Yamato. Ciemne oczy mężczyzny błysnęły na widok klejnotu, potem prześlizgnęły się po pomieszczeniu, sprawdzając, czy nikt się nimi nie interesuje. Zadowolony Orochi wygiął wargi wuśmiechu krzywym jak jego dłoń. Sięgnął po perłę. Yamato chwycił go za nadgarstek. – Zwykle płacę, gdy otrzymamzamówiony towar – oświadczył. – Naturalnie – zgodził się mężczyzna, cofając rękę. Potemwyszeptał cicho: – Na waszymmiejscu odwiedziłbymwieś... Brzęknął dzwonek, wejściowe shoji odsunęły się i weszło dwóch nowych klientów. Orochi umilkł i czekał, aż zajmą miejsca przy kontuarze. Kiedy jeden z mężczyzn przywoływał właściciela, by złożyć zamówienie, Jack zauważył, że brakuje mumałego palca. – Co mówiłeś?! – ponaglił Yamato. Orochi przez chwilę sprawiał wrażenie rozkojarzonego, lecz szybko skupił z powrotem uwagę na perle. – Tak... wybaczycie na moment? Natura wzywa – powiedział, sięgając po szczudło. – Dobrą chwilę zajmuje mi dotarcie na miejsce, więc muszę ruszać, gdy tylko poczuję potrzebę. Z pewnością rozumiecie. Wstał zmiejsca, leczrunął na stół, przewracając butelkę zsaké. Zawartość rozlała się po blacie. – To nie do zniesienia, ta słabość nogi – wymamrotał w ramach przeprosin. – Za moment wracam. Dziewczyno, sprzątnij tutaj!

Zgięty wpół pokuśtykał do tylnego wyjścia. Służąca pośpieszyła do stolika i zaczęła go wycierać. Wtej samej chwili Jack zauważył, że blat jest pusty. – Gdzie perła? Spojrzeli na podłogę, a potem na siebie nawzajem, z przerażeniem uświadamiając sobie prawdę. Orochi ukradł klejnot! Wszyscy troje wybiegli tylnymwyjściem. Mężczyzny nigdzie nie było widać. Akiko mignęła postać znikająca w bambusowym zagajniku, przylegającym od tyłu do gospody. Ze zdumiewającą zwinnością Orochi skrył się wśród pędów, nim któreś z nich zdążyło dobiec do skraju lasu. Zanurkowali w ślad za nim i rzucili się w pogoń... lecz złodziej rozpłynął się wgęstwinie. – Słyszeliście? – spytała Akiko, przerywając poszukiwania. – Co? – dopytywał chłopak. – Ćśśś, słuchaj! Wszyscy umilkli. Z góry dolatywał ich delikatny szelest liści, podobny do szmeru fal liżących morski brzeg. Łagodny dźwięk był niekiedy zagłuszany skrzypnięciami ocierających się o siebie bambusowych łodyg, leczJack nie wychwytywał żadnychinnychodgłosów. – Nie słyszycie? – powtórzyła zawiedziona dziewczyna, a potem szepnęła: – Wstrzymajcie oddech. Zamknęli usta i spojrzeli po sobie. Ktoś nadal oddychał. Trening wrażliwości z senseiem Kano, niewidomym mistrzem bōjutsu ze szkoły samurajskiej, raz jeszcze dowiódł swej przydatności. Jack natychmiast określił, skąd dobiega dźwięk, i podkradł się wtamtymkierunku. Orochi raptownie wyprysnął z gęstwiny zaledwie pięć kroków przed chłopcem. Przez cały czas ukrywał się tużobok. – Wracaj! – krzyknął Jack, płosząc jakiegoś ptaka wliściastymsklepieniu. – Łapcie go! – ponagliła Akiko, zbyt zmęczona, by kontynuować pogoń. – Ja popilnuję bagaży. Yamato rzucił sakwę i popędził za Jackiem już ścigającym Orochiego. Mężczyzna niestety znowu zanurkował wgąszcz. Jack się nie poddawał. Tym razem nie da się zwieść. Dotarł do miejsca, gdzie zniknął Orochi, i nagle ziemia umknęła muspod stóp. Na łeb na szyję potoczył się po stromymzboczu. U stóp wzgórza wstał i stwierdził, że jest na ścieżce. Chwilę później dołączył do niego Yamato. Ostrzeżony przed niebezpieczeństwemkrzykiemprzyjaciela zdołał uniknąć upadku. – Którędy pobiegł? – spytał Yamato.

– Nie wiem. Byłem zbyt zajęty ustalaniem, gdzie góra, a gdzie dół! – burknął zirytowany Jack, wyczesując zwłosówzeschłe liście. – W porządku, ty idź tędy, a ja w przeciwną stronę – zarządził Japończyk. – Zawołaj, jeśli go znajdziesz. I odbiegł. Jack jużmiał zrobić to samo, kiedy usłyszał trzask pękającego bambusa. Obrócił się jak fryga. – Wiem, że tujesteś – powiedział. Orochi chwiejnie podniósł się, wsparty na szczudle. – Ach! Rozumieszpo japońsku. Doskonale. Mężczyzna skłonił się niezdarnie i przykuśtykał do Jacka. – Nie skrzywdzisz kaleki, prawda? – jęknął błagalnie, unosząc zdeformowaną prawą dłoń na znak poddania. – Nie jesteś kulawy! – wykrzyknął Jack, przyglądając mu się uważnie. – I czy wcześniej nie miałeś zniekształconej lewej ręki? Orochi uśmiechnął się krzywo. – To prawda. Ale zwiodłem was wszystkich, prawda? – odparł; wyprostował nogę, wyprężył się na całą wysokość i rozluźnił wykręconą rękę. Błyskawicznymruchemuwolnił ukryte wszczudle zębate stalowe ostrze. I pchnął je prosto wpierś Jacka.

2 Atak Tylko trening samurajski ocalił mużycie. Zrobił unik w bok i ostrze o włos minęło jego serce. Bez chwili wahania uderzył kantem prawej dłoni wszyję napastnika. Krztusząc się po ciosie w tchawicę, Orochi zatoczył się i uderzył w pęd bambusa. Nim zdążył złapać oddech, Jack natarł. Orochi jednak machnął znowu ostrzem, zmuszając chłopaka do cofnięcia się w gęstą kępę bambusowych pędów. Pewny zwycięstwa, zamierzył się szpikulcem. Celował między oczy Jacka. Chłopak, z obu stron blokowany przez łodygi, mógł zrobić unik tylko w dół. Padł na kolana. Rozległ się przeraźliwy chrzęst, kiedy metalowe ostrze przeszyło bambus w miejscu, gdzie przed momentemznajdowała się głowa Jacka.

Orochi zaklął ze złością; ostrze uwięzło w bambusie. Jack silnie uderzył go pięścią w żołądek. Mężczyzna stęknął, lecz nie wypuścił broni. Chłopak chwycił go od tyłu za kostkę i wbił mu ramię wbrzuch. Tymsamymzwalił go znóg. Fałszywy kaleka runął na ziemię pozbawiony tchu. Chłopak wykorzystał sposobność, by zablokować ramię przeciwnika, nie przewidział jednak, że Orochi nie wypuści broni. Mężczyzna wyrwał ostrze z pnia i zamachnął się, zamierzając trafić w żebra Jacka. Chłopiec zablokował cios, lecz przewrócił się na bok. Orochi w mgnieniu oka rzucił się na niego. – Tymrazemnie uciekniesz, gaijinie! – warknął, unosząc brońdo morderczego uderzenia. Jack gorączkowo macał po ziemi, patrząc na mknący ku swojej głowie szpikulec. Palcami natrafił na ułamany kawałek bambusa; uniósł go i zasłonił twarz. Stalowe ostrze przeszyło łodygę i zatrzymało się tużprzed prawymokiemchłopaka. Orochi wrzasnął z wściekłością i nacisnął mocniej. Ręce Jacka dygotały, kiedy próbował odsunąć jak najdalej morderczy szpikulec. Mężczyzna naparł całym ciężarem ciała, lecz Jack był silniejszy, a kiedy Orochi napiął wszystkie mięśnie, skręcił tułówi wyszarpnął broń z dłoni przeciwnika, tak że tenrunął twarzą na ziemię. Chłopak odrzucił ostrze daleko wgąszcz i skoczył na Orochiego, nim tamten zdążył się podnieść. Przydusił kolanemramię mężczyzny i wykręcił mulewą rękę. Orochi został unieruchomiony. Szarpnął całym ciałem, próbując się uwolnić, leczJack nacisnął jego łokieć. Mężczyzna krzyknął zbólui natychmiast znieruchomiał. – Dość! Proszę! Złamieszmi rękę! – błagał, wypluwając ziemię. – Więc się nie wyrywaj – odparł chłopak, a potem zawołał Yamato, płosząc wielkiego ptaka ukrytego wśród liści. Orochi próbował się wywinąć, lecz Jack znowu zastosował blok. Mocno. Mężczyzna jęknął i zaprzestał wysiłków. – Chceszmnie zabić?! – wymamrotał. – Nie, nie zamierzam cię zabijać – odrzekł chłopak. – Chcę się tylko dowiedzieć, gdzie jest Smocze Oko. Potemcię wypuszczę. – Taka informacja kosztuje więcej niżmoje życie – burknął Orochi. Powiódł wzrokiem dokoła, jakby się spodziewał, że ninja zjawi się na sam dźwięk swojego imienia. – Jak mi się zdaje, twoje życie nie jest zbyt wiele warte – odparował Jack. – Zresztą perła, którą ukradłeś, aż nadto starczy za zapłatę. Prawdę mówiąc, uważam, że powinieneś mi ją zwrócić, póki nie powiesztego, co chcę usłyszeć.

Zacisnął mocniej blok. Orochi krzyknął głośno i ku zaskoczeniu chłopca wypuścił z ust małą białą kulkę. – Dostaniesz ją z powrotem, kiedy zdradzisz, gdzie jest Smocze Oko – powtórzył chłopak, wsuwając klejnot za obi. – A jeśli nie zdradzę? – Wtedy cię zabijemy. – Przecieżmówiłeś... – Nie, powiedziałem, że ja nie zamierzamcię zabić. Nie mogę jednak ręczyć za moich japońskich przyjaciół. Jako samuraje zurodzenia uważają za swój obowiązek uwalniać świat od takichjak ty. Mężczyzna przełknął ślinę, uznając prawdę w słowach Jacka. Obaj wiedzieli, że samuraje skrupulatnie wymierzają sprawiedliwość, a jako złodziej i kłamca Orochi nie mógł liczyć na litość. – Puść mnie, to ci powiem. Daję słowo – przyrzekł Orochi niechętnie. – Ale sam się pakujesz do grobu. Jack uwolnił go, zadowolony, że fortel się udał. Miał całkowitą pewność, że ani Yamato, ani Akiko nie odebraliby komuś życia za tak drobny występek. – Powiedzwięc, gdzie znajdę Smocze Oko? Orochi usiadł i zaczął masować rękę. – Gdzie się nauczyłeś walczyć? – WNitenIchi RyūwKioto. – Jesteś uczniemMasamoto Takeshiego! – wykrzyknął, otwierając szeroko oczy ze zdumienia. – Słyszałemplotki, że adoptował chłopca gaijina, ale przez myśl mi nie przeszło, że wielki Masamoto wychowa go na samuraja... – Nie marnuj mojego czasu. Gdzie jest Smocze Oko? – Chyba szukasz śmierci, młody samuraju, skoro chcesz odnaleźć tego diabła! – Orochi westchnął, z niedowierzaniem kręcąc głową. – Ostatnie, co słyszałem, to że jego klan osiadł po zachodniej stronie gór Iga, niedaleko wsi Shindo. Odwiedźtamtejszą Świątynię Smoka i zapytaj o... Urwał. Otworzył i zamknął usta jak ryba wyjęta z wody, lecz nie wydał żadnego dźwięku. Jego oczy stały się szkliste, wzrok stracił ostrość. Osunął się na bok, drgnął dwa razy i znieruchomiał. – Ostrzegałem cię, Orochi! – powiedział Jack, ostrożnie podchodząc do leżącej postaci. – Dość sztuczek. Obawiając się przeciwnika, podniósł kawałek bambusa i szturchnął go w bok. Żadnej reakcji. Wtedy dopiero zauważył maleńką strzałkę sterczącą zszyi Orochiego. Strzałka wypuszczona zdmuchawki, zatruta i mordercza. Taka broń mogła jedynie oznaczać, że... Jack odwrócił się błyskawicznie, unosząc bambus wobronnymgeście.

Nie zobaczył jednak ani jednego ninja. To nie musiało oznaczać, że ich tam nie ma. Ninja byli szkoleni w sztuce podstępu. W gęstwinie mógł się kryć zabójca – jedenalbo całe setki. Jack mocniej zacisnął dłoń na kiju. Jakże żałował w tej chwili, że Masamoto po zawieszeniu skonfiskował jego samurajskie miecze. Jeśli potrzebował kiedyś wiernego ostrza, to właśnie teraz. Wytężał słuch, by pochwycić choćby najsłabszy dźwięk świadczący o zbliżaniu się zabójcy, lecz dobiegał go jedynie szmer liści wysoko nad głową i skrzypienie bambusów. Cofnął się, szukając osłony w gęstej kępie łodyg. W tej samej chwili rozległ się cichy świst i smukła strzałka utkwiła wbambusowympędzie tużprzed jego twarzą. Jack skulił się bardziej. Wyglądając spomiędzy bambusów, rozpaczliwie szukał źródła zatrutych strzałek. Napastnik był jednak zbyt dobrze ukryty. Słysząc trzepot kolejnego zrywającego się ptaka, podniósł wzrok i tym razem zauważył dwie sylwetki. W zielonych shinobi shozoku ninja idealnie stapiali się z otoczeniem, nawet kiedy przeskakiwali zpęduna pęd niczymkoty, by zyskać lepszą pozycję do ataku. Obejmując łodygi bambusa nogami, unieśli dmuchawki i wystrzelili pociski.

3 Trzeci ninja Jack wystrzelił zkryjówki, kiedy strzałki śmignęły przezkępę bambusówpo obujego stronach. Przemykał między łodygami ze schyloną głową. Uciekając, słyszał, jak kilka kolejnych pocisków uderza wpędy. Nie obejrzał się jednak. Dotarł do ścieżki i pomknął ile sił wnogach. Po długiej chwili zwolnił i się rozejrzał. Nie miał całkowitej pewności, lecz wyglądało na to, że wymknął się obu napastnikom. Pośpieszył z powrotem w stronę wioski. Nie opuszczały go obawy, że także Akiko mogła się znaleźć wniebezpieczeństwie. Ninja zjawił się nie wiadomo skąd i jak pantera zeskoczył na ścieżkę przed chłopakiem. Jack uniósł improwizowany bambusowy mieczi przygotował się do obrony.

Przeciwnik wolno uniósł ręce. Ale nie w geście poddania. Obie dłonie miał uzbrojone w metalowe szpony. Shuko pomagały we wspinaczce, lecz stanowiły także zabójczą broń; cztery zakrzywione ostrza potrafiły rozerwać ciało i zadać dotkliwe rany. Jack nie czekał na atak. Uderzył pierwszy. Ninja nawet nie drgnął, kiedy bambus śmignął kujego głowie. Coś zatrzymało ruch ramion chłopca. Spojrzał w górę i przekonał się, że zaczepił kijem o pęd bambusa. Długa brońbyła bezużyteczna wtakiej gęstwinie. Zabójca syknął i błyskawicznie uderzył szponami wwyciągnięte ręce Jacka. Chłopiec skrzywił się, kiedy jego skórę naznaczyło osiemkrwawychlinii. Wypuścił bambusowy kij. Ignorując ból, kopnął wprzód. Trafił zabójcę wpierś. Ninja, nie spodziewając się tak silnego i szybkiego uderzenia ze strony zwykłego chłopca, runął na plecy na kępę bambusów. Jack zaatakował z wyskoku, lecz przeciwnik dał susa nad jego nogą i jak małpa wspiął się po bambusowympędzie. Jack, korzystając ze swojego doświadczenia jako majtka na Alexandrii, chwycił łodygę, jakby to był maszt, i zaczął się gramolić w ślad za ninja. Ruszając w pościg wysoko w koronach drzew, zaskoczył wroga zręcznością i odwagą. Ninja umykał. Chłopak ruszył wpogoń, przeskakiwał zpęduna pęd. Wysoko wgórze bambusy były zielone i giętkie. Jack rozkołysał łodygę i poszybował wkierunku wroga. Trafił go mocno w brzuch kopnięciem w przód. Pod siłą ciosu ninja z krzykiem runął przez liście. Leżał bez ruchu, rozciągnięty na ziemi, z nogą wygiętą pod nienaturalnym kątem. Jack odetchnął zulgą. Zaczął się opuszczać na ziemię, kiedy spomiędzy drzewwynurzył się nagle drugi ninja, wywijając mieczem. Chłopiec usłyszał głośny trzask, kiedy ostrze przecięło pęd, którego się trzymał. Spadał na ziemię z wiatrem świszczącym wuszach. Desperacko próbował się czegoś uchwycić, by spowolnić upadek. Jakimś cudem udało mu się złapać inną łodygę, lecz bambus okazał się młody i ugiął się pod jego ciężarem. Jack nadal spadał. W końcu pęd nie wytrzymał naprężenia – pękł. Chłopak przeleciał ostatnie pięć metrówjak kamień. Uderzenie wypchnęło muzpłuc całe powietrze. Kiedy leżał oszołomiony, usłyszał, jak coś ląduje na ziemi obok. Uniósł się i zobaczył zielonego ninja z uniesionymi szponami, zamierzającego rozorać mu skórę na plecach. Jack zaczął się czołgać na czworakach, rozpaczliwie próbując uciec. Napastnik był gotowy do ataku. Chłopiec zerwał się na nogi i schronił między bambusami, wiedział jednak, że ma niewielkie

szanse. Kiedy tuż przed nim zeskoczył na ziemię trzeci ninja, odcinając drogę ucieczki, Jack wiedział, że jego los jest przesądzony. Tenzabójca nosił czarne shinobi shozoku. Przezchwilę nikt się nie poruszył. Wtem czarny ninja kopnął chłopca w pierś, odrzucając go w tył. W tej samej chwili w miejscu, gdzie przed momentemstał Jack, wbambus wbił się shuriken. Zanim chłopiec zdał sobie sprawę, co zaszło, czarny ninja zaatakował znowu. Tym razem go przewrócił. Jack wylądował ciężko na ziemi – i zobaczył nad sobą nacierającego zielonego napastnika. Shuko przecięły powietrze, zamiast zagłębić się wplecachchłopca. Zielony ninja zasyczał z irytacją, potem zaskoczony i wściekły spojrzał na czarnego. Zamachnął się na niego, lecz przeciwnik zablokował uderzenie i skontrował błyskawicznym ciosem dłoni-dzidy w gardło. Zielony ninja zakrztusił się i zatoczył. Ponownie przypuścił atak na shuko, lecz czarny ninja nie ustąpił pola, niewzruszony wyciągnął tantō i smagnął przeciwnika przez pierś, kreśląc bolesną linię. Zielony spojrzał zaskoczony na krew przesiąkającą przez shinobi shozoku, cofnął się i wpanice rzucił do ucieczki wgąszcz. Czarny ninja natarł na Jacka znożemwdłoni. Chłopak zamarł przerażony. – Jack! – rozległo się wołanie. Czarny ninja się nie wahał. Strząsnął krew z ostrza, skoczył na bambusowy pęd, wspiął się po nim i zniknął w liściastym sklepieniu. Gdy parę chwil później z gąszczu wypadł Yamato, zobaczył przestraszonego i osłupiałego Jacka leżącego na ziemi zzakrwawionymi rękami. – Wszystko w porządku? – spytał, trzymając w gotowości kij bō. – Znalazłem martwego Orochiego. Co się stało? – Zaatakowali nas ninja. Zabili go... – odparł Jack. Skrzywił się, oglądając rany. Choć zadrapania nie były głębokie, sprawiały wiele bólu. – Potem zachcieli dorwać mnie, ale... ale uratował mnie kolejny ninja. – Uratował? Jesteś pewien, że nie upadłeś na głowę? – zdziwił się przyjaciel, pomagając mu wstać. – Przecieżto nasi zaprzysięgli wrogowie. – Jestempewien. Dwa razy przeszkodził drugiemunapastnikowi, który próbował mnie zabić. – Ha, nigdy nie słyszałem o opiekuńczym ninja! – Yamato się zaśmiał. – Bez względu na powód powinieneś mubyć wdzięczny. – Owszem. Ale co było tympowodem? – Kto wie? Lepiej wracajmy do Akiko, skoro kręcą się tuninja.