Livianes

  • Dokumenty171
  • Odsłony54 347
  • Obserwuję40
  • Rozmiar dokumentów308.6 MB
  • Ilość pobrań31 154

Evanovich Janet - Stephanie Plum 9 - Wystrzałowa dziewiątka

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.7 MB
Rozszerzenie:pdf

Evanovich Janet - Stephanie Plum 9 - Wystrzałowa dziewiątka.pdf

Livianes EBooki Evanovich Janet Stephanie Plum
Użytkownik Livianes wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 264 stron)

Łowczyni nagród Stephanie Plum: 1.Jak upolować faceta. Po pierwsze dla pieniędzy 2.Po drugie dla kasy 3.Po trzecie dla zasady 4.Zaliczyć czwórkę 5.Przybić piątkę 6.Po szóste nie odpuszczaj 7.Szczęśliwa siódemka 8.Ósemka wygrywa 9.Wystrzałowa dziewiątka 10.Ten Big Ones 11.Eleven on Top 12.Twelve Sharp 13.Lean Mean Thirteen 14.Fearless Fourteen 15.Finger Lickin’ Fifteen 16.Sizzling Sixteen

RAZ Nazywam się Stephanie Plum. Urodziłam się i wychowałam w Chambersburg, dzielnicy Trenton powszechnie nazywanej Grajdołem, gdzie głównym zajęciem mężczyzn jest opychanie się wypiekami i chrupiącymi skwarkami oraz hodowanie wałeczków tłuszczu nad paskiem spodni. Opychanie się widziałam na własne oczy. Co do wałków tłuszczu to pojawiają się one na przestrzeni lat. Dzięki Ci, Boże, za Twe dary. Pierwszym facetem, którego obejrzałam sobie dokładnie na gruncie osobistym, był Joe Morelli. Morelli pozbawił mnie statusu dziewicy i pokazał ciało będące kwintesencją męskości. Smukłe, umięśnione i podniecające. Wtedy Morelli uważał, że związek długoterminowy trwa dwadzieścia minut. Byłam jedną z tysiąca dziewczyn, którym było dane oglądać to, co w Morellim najlepsze, gdy podciągał spodnie i kierował się do drzwi. Od tamtego czasu Morelli to był w moim życiu, to go nie było. Obecnie jest. Z wiekiem Morelli zmienił się na lepsze, również jeśli chodzi o tyłek. Widok gołego tyłka nie jest już więc dla mnie czymś nowym, ale ten, na który właśnie patrzyłam, przewyższał wszystko, co widziałam do tej pory. Punky Balog miał zadek jak Kubuś Puchatek... wielki, gruby i włochaty. Niestety, na tym kończyły się podobieństwa, bo Punky Balog pod żadnym względem nie był ani uroczy, ani miluśki. Miałam okazję oglądać zadek Punky’ego, ponieważ siedziałam w mym nowym, słonecznie żółtym fordzie escape naprzeciwko walącego się szeregowca, w którym mieszkał Punky, właśnie wystawiający ogromną puchatkową dupę w oknie drugiego piętra. Moja od–czasu–do–czasu partnerka Lula akurat tego dnia robiła za wsparcie. Teraz obie

wpatrywałyśmy się w dupsko z prawdziwym przerażeniem i z opadniętymi szczękami. Punky przesunął dupę po szybie, a my jęknęłyśmy równocześnie z prawdziwym obrzydzeniem. – Coś mi się wydaje, że on wie, że tu jesteśmy – stwierdziła Lula. – Coś mi się wydaje, że on nam chce dać coś do zrozumienia. Razem z Lulą pracujemy dla mojego kuzyna, agenta poręczycielskiego Vincenta Pluma. Biuro Vinniego na Hamilton jest usytuowane tak, że jego okna wychodzą na Grajdoł. Sam Vinnie nie jest raczej najlepszym poręczycielem na świecie. Najgorszym też nie. Prawdę powiedziawszy, byłby lepszy, gdyby nie zatrudniał Luli i mnie. Pracuję dla Vinniego jako łowca nagród i mam znacznie więcej szczęścia niż umiejętności. Lula zajmuje się głównie układaniem teczek w kartotece. Lula nie ma szczęścia ani umiejętności. To, co ma, to umiejętność tolerowania Vinniego. Lula jest czarną kobietą rozmiaru XXL plus w białym świecie rozmiaru S i naprawdę potrafi się postawić. Punky wykonał obrót i pomachał do nas fajfusem. – Żal serce ściska – stwierdziła Lula. – O czym faceci myślą? Gdybyś miała takiego małego, miękkiego wacka, to machałabyś nim publicznie? Punky zaczął tańczyć i podskakiwać, jego wacek latał na wszystkie strony, a klejnoty podrygiwały. – Jasna dupa – rzuciła Lula. – On sobie coś naderwie. – Przyjemne to nie będzie. – Dobrze, że zapomniałyśmy lornetki. Nie chciałabym oglądać tego z bliska. Ja nie chciałam oglądać tego nawet z daleka. – Jak pracowałam na ulicy, to, żeby mnie nie brało obrzydzenie, udawałam, że męskie części intymne to mupety – mruknęła Lula. – Ten wygląda jak Flaubert, mupet mrówkojad. Patrz na tą kępkę włosów na tej głowie mrówkojada i to coś, czym mrówkojad wciąga mrówki... z tym że stary Punky musi podejść naprawdę blisko do tych mrówek, bo jego wciągacz nie jest za duży. Punky ma malucha. W poprzednim życiu Lula była dziwką. Pewnej nocy, gdy

handlowała swoim towarem, zajrzała śmierci w oczy, i to z bliska, postanowiła więc zmienić swoje życie pod każdym względem. Poza garderobą. Nawet spotkanie ze śmiercią nie mogło ściągnąć z Luli spandeksu. Aktualnie miała na sobie jaskraworóżową mini i top w tygrysie paski, przez co jej cycki wyglądały jak dwa okrągłe, nadmiernie nadmuchane balony. W czerwcowy poranek powietrze w Jersey nie było jakoś specjalnie gorące, więc Lula na top założyła jeszcze żółty sweterek z angory. – Moment – powiedziała. – Myślę, że wąchacz rośnie. To wywołało kolejny chóralny jęk obrzydzenia. – Może powinnam go zastrzelić – zaproponowała Lula. – Żadnego strzelania! – Czułam, że muszę natychmiast zniechęcić ją do wyciągania glocka, ale tak naprawdę to strzał do Punky’ego byłby w obecnej sytuacji rodzajem służby publicznej. – Jak bardzo chcemy go dorwać? – spytała Lula. – Jeśli go nie doprowadzę, nie będę miała na czynsz, jeśli nie będę miała na czynsz, wywalą mnie z mieszkania i będę musiała zamieszkać z rodzicami. – Aha, czyli bardzo chcemy go dorwać. – BARDZO bardzo. – A o co jest oskarżony? – Kradzież samochodu. – Przynajmniej nie o napaść z bronią w ręku. Mam nadzieję, że jedyną broń, jaką ma, właśnie trzyma w ręku... bo jak dla mnie ta nie wygląda specjalnie groźnie. – Chyba powinnyśmy go przymknąć. – Ja jestem gotowa dać czadu – oświadczyła Lula. – Skopać Punky’emu tą dupę. Jestem gotowa do pracy. Przekręciłam kluczyk w stacyjce. – Wysadzę cię na rogu, żebyś mogła iść przez podwórko i tylne drzwi. Tylko weź krótkofalówkę, żebym mogła ci dać znać, kiedy wejdę. – Ta jest. – I żadnego strzelania, wyważania drzwi, żadnych zagrywek w stylu Brudnego Harry’ego.

– Możesz na mnie liczyć. Trzy minuty później Lula zameldowała, że jest na miejscu. Zaparkowałam escape’a dwa domy dalej, podeszłam do drzwi Punky’ego i zadzwoniłam. Nikt mi nie otworzył, więc zadzwoniłam ponownie. A potem kilka razy walnęłam w drzwi pięścią. – Otwierać drzwi! Agencja poręczycielska! – wrzasnęłam. Usłyszałam jakieś krzyki dobiegające z tyłu domu, łomot otwieranych i zatrzaskiwanych drzwi i jeszcze więcej stłumionych krzyków. Wezwałam Lulę przez krótkofalówkę, ale nie odpowiedziała. Sekundę później otworzyły się frontowe drzwi w domu obok i stanęła w nich Lula. – Hej, no przepraszam, nie? – wrzasnęła do kobiety z tyłu. – No więc pomyliłam drzwi. Każdemu się może zdarzyć, nie? Pracujemy pod ogromną presją, dokonujemy niebezpiecznych zatrzymań. Kobieta łypnęła na Lulę wrogo i zatrzasnęła drzwi. – Musiałam źle policzyć domy – wyjaśniła mi Lula. – I tak jakby pozwoliłam sobie wejść do środka złymi drzwiami. – Nie miałaś NIGDZIE wchodzić. – No tak, ale słyszałam, że ktoś rusza się w domu. Pewnie dlatego, że to był ten dom sąsiadki, no nie? Więc co jest grane? Dlaczego jeszcze nie weszłaś? – Nie otworzył drzwi. Lula cofnęła się o krok i spojrzała w górę. – No bo ciągle ci świeci zadkiem. Poszłam w ślady Luli i też spojrzałam w górę. Miała rację, Punky znów miał dupę w oknie. – Hej! – wrzasnęła Lula. – Zabieraj to tłuste dupsko z okna i złaź tu natychmiast! Próbujemy tu dokonać zatrzymania! Z domu po drugiej stronie ulicy wyszli starsi państwo i zasiedli na stopniach frontowych. Najwyraźniej zamierzali nas oglądać. – Będziecie do niego strzelać? – chciał wiedzieć staruszek. – Rzadko kiedy wolno mi strzelać – poinformowała go Lula. – To diabelne rozczarowanie – stwierdził starszy pan. – To

może wykopiecie drzwi? Lula rzuciła mu jedno ze swych spojrzeń z ręką wspartą na biodrze, to mówiło wyraźnie: „ale bądź poważny”. – Wykopać drzwi?! Czy ja wyglądam na kogoś, kto mógłby wykopać drzwi? W tych butach? To via spigi. W via spigach nie chodzisz po okolicy i nie kopiesz w drzwi! To buty z klasą. Zapłaciłam za nie furę kasy i na pewno nie będę ich obijać o jakieś zasrane drzwi. Spojrzenia wszystkich zawisły na mnie. Miałam jeansy, koszulkę, a na niej jeansową kurtkę, natomiast na nogach parę sznurowanych CAT-ów na grubej podeszwie. Caterpillary zdecydowanie mogły wykopać drzwi, z tym że musiałyby być na nogach kogoś innego, bo wykopywanie drzwi było akurat tą umiejętnością, której nie opanowałam. – Wy, dziewczynki, musicie częściej oglądać telewizję – stwierdził stanowczo staruszek. – Musicie być bardziej jak te całe Aniołki Charliego. Tamtych nic nie powstrzyma. I umieją wykopać drzwi w każdych butach. – W każdym razie tych drzwi nie musicie wcale wyważać – wtrąciła staruszka. – Punky nigdy ich nie zamyka. Złapałam za klamkę i rzeczywiście, drzwi nie były zamknięte na klucz. – No i coś takiego psuje całą zabawę – skrzywiła się Lula, zaglądając w głąb domu Punky’ego. Doszłyśmy do etapu, w którym – gdybyśmy były Aniołkami Charliego – przykucnęłybyśmy na jedno kolano, każda trzymałaby oburącz przed sobą pistolet, a potem byśmy dopadły Punky’ego. Tylko że w naszym przypadku to nie mogło tak wyglądać, bo ja zostawiłam swój rewolwer w słoju na ciasteczka, w kuchni, a Lula niewątpliwie by się wywaliła, gdyby próbowała przykucnąć w tych swoich via spigach. – Hej, Punky! – krzyknęłam w stronę schodów. – Włóż coś na siebie i złaź tu na dół. Musimy pogadać. – Nie ma mowy. – Jak nie zejdziesz tutaj, to wyślę do ciebie na górę Lulę. Oczy Luli osiągnęły rozmiar talerzyków. MNIE? DLACZEGO? – spytała bezgłośnie.

– Chodź tu. I mnie złap – odkrzyknął Punky. – Mam dla ciebie niespodziankę. Lula wyciągnęła z torebki glocka i podała mi go stanowczym gestem. – Powinnaś go wziąć, bo to TY wejdziesz pierwsza na górę i może ci się przydać. Wiesz, jak nienawidzę niespodzianek. – Nie chcę pistoletu. Nienawidzę broni. – Bierz. – Nie chcę – powtórzyłam. – BIERZ TEN PISTOLET! Jeeezzu. – Dobra. Daj ten durny pistolet. Wspięłam się po schodach i wyjrzałam zza rogu. – Gotowa czy nie, nadchodzę – zaśpiewał Punky. I wyskoczył zza drzwi sypialni, rozkładając ramiona. – TA-DAM! Był kompletnie nagi i lśnił jak wysmarowana tłuszczem świnia. Lula i ja z trudem przełknęłyśmy ślinę i cofnęłyśmy się o krok. – Czymś ty się wymazał? – spytałam. – Wazeliną. Od stóp do głów. Szczególnie dokładnie we wszystkich załamaniach i szczelinach. – Uśmiechał się od ucha do ucha. – Chcecie mnie przymknąć, musicie się ze mną siłować. – A może zwyczajnie cię postrzelimy – zaproponowała Lula. – Nie możecie do mnie strzelać. Nie jestem uzbrojony. – Plan jest taki – powiedziałam do Luli. – Skujemy go i założymy łańcuch na nogi, i owiniemy w koc, żeby mi nie zostawił w wozie tłustych plam. – Ja go nie dotknę – zaprotestowała Lula. – Nie tylko paskudny nagi sukinsyn z niego, ale to chodząca zapowiedź rachunku z pralni chemicznej. Nie zamierzam sobie zniszczyć tego topu. Nigdzie nie znajdę drugiego takiego. To prawdziwy sztuczny tygrys. Bóg jeden wie, co ten tłuścioch zrobi z królikiem. Wyciągnęłam do Punky’ego dłoń, w której trzymałam kajdanki. – Dawaj łapę – poleciłam.

– Zmuś mnie – odpowiedział, kręcąc tyłkiem. – Chodź i mnie złap, cukiereczku. Lula spojrzała na mnie z ukosa. – NA PEWNO nie chcesz, żebym go zastrzeliła? Zdjęłam kurtkę i złapałam Punky’ego za nadgarstek, ale nie byłam w stanie go utrzymać. Po trzech próbach byłam umazana wazeliną po łokieć, a Punky wciąż mi się wymykał. – Na, na, na. Pocałuj mnie w dupcię, dziewczyno, nigdy mnie nie złapiesz, jestem Człowiekiem Wazeliną – śpiewał. – Ten facet oblałby test alkomatem jak złoto – stwierdziła Lula. – A do tego brakuje mu kilku klepek w tym natłuszczonym łbie. – Jestem szalony jak Kapelusznik – zgodził się Punky. – Jeśli nie możesz mnie utrzymać, nie będziesz mogła mnie zatrzymać, a jak nie będziesz mogła mnie zatrzymać, nie pójdę siedzieć. – A jak cię nie przymknę, to nie będę miała na czynsz i wywalą mnie z mieszkania – odpowiedziałam, próbując go złapać, i zaklęłam, gdy znowu mi się wyślizgnął. – To jest żenujące – powiedziała Lula. – Nie wierzę, że próbujesz złapać tego pieprzniętego tłuściocha. – To moja praca. A ty mogłabyś pomóc! Zdejmuj ten cholerny top, jak nie chcesz, żeby ci się zniszczył. – Taa, zdejmij top, mamuśka. Mam jeszcze mnóstwo wazeliny dla ciebie – wyśpiewywał Punky. Odwrócił się ode mnie, a wtedy kopnęłam go mocno pod kolano. Punky zwalił się na podłogę. Rzuciłam się na niego, wrzeszcząc do Luli, żeby go skuła. Udało jej się zatrzasnąć kajdanki, gdy zadzwoniła moja komórka. Dzwoniła babcia Mazurowa. Kiedy dziadek Mazur spieniężył swoje żetony za dwa dolary i przeniósł się do apartamentów dla grających za wysokie stawki w niebiesiech, babcia zamieszkała z moimi rodzicami. – Twoja matka zamknęła się w łazience i nie chce wyjść – poinformowała mnie natychmiast. – Siedzi tam już półtorej godziny. To ta menopauza. Twoja matka zawsze była taka rozsądna, póki nie dopadła jej menopauza.

– Pewnie się kąpie. – Też tak na początku myślałam, ale nigdy tyle to jej nie zabierało. Poszłam do góry, wołałam ją i waliłam w drzwi, ale mi nie odpowiedziała. Z tego, co wiem, może nawet być martwa. Mogła mieć zawał i utonąć w wannie. – O mój Boże! – W każdym razie pomyślałam, że mogłabyś przyjechać i otworzyć drzwi jak wtedy, gdy twoja siostra zamknęła się w łazience. W czasie świąt Bożego Narodzenia moja siostra Valerie zamknęła się w łazience z testami ciążowymi. Testy dawały wynik pozytywny i gdybym to ja była na miejscu Valerie, też chciałabym resztę życia spędzić w łazience. – Ja nie otworzyłam drzwi – przypomniałam babci. – Ja wspięłam się na dach i weszłam do niej przez okno. – Co by to nie było, co wtedy zrobiłaś, to lepiej przyjedź i zrób to jeszcze raz. Twojego ojca nie ma, twoja siostra też gdzieś poszła. Przestrzeliłabym zamek, ale ostatnio jak próbowałam to zrobić, kula odbiła się rykoszetem od klamki i zbiła lampę na stole. – Jesteś pewna, że to sytuacja krytyczna? Jestem tak jakby zajęta. – Teraz to już ciężko powiedzieć, co w tym domu jest sytuacją krytyczną. Rodzice mieszkali w niewielkim bliźniaku z trzema sypialniami i jedną łazienką, który pękał w szwach, zasiedlony przez moich: mamę, tatę, babcię, niedawno rozwiedzioną i bardzo ciężarną siostrę i jej dwoje dzieci. Sytuacje krytyczne były właściwie na porządku dziennym. – Trzymaj się – powiedziałam babci. – Jestem niedaleko. Będę za parę minut. Lula popatrzyła na Punky’ego. – A co z nim zrobimy? – Zabierzemy ze sobą. – A w życiu – wtrącił natychmiast Punky. – Nie wstaję. Nigdzie nie idę. – Nie mam czasu się z tym babrać – oświadczyłam Luli. –

Zostaniesz tu z nim i go popilnujesz, a ja przyślę Vinniego, żeby go zabrał. – No teraz to wpadłeś – poinformowała Lula Punky’ego. – Założę się, że Vinnie lubi nasmarowanych wazeliną grubasów. Ludzie gadają, że miał kiedyś romans z kaczką. Założę się, że pomyśli, że jesteś w sam raz. Popędziłam w dół po schodach, a potem na zewnątrz do escape’a. W drodze do domu rodziców zadzwoniłam do Vinniego, żeby mu powiedzieć o Punkym. – Ocipiałaś?! – wrzasnął Vinnie. – Nie zamierzam zgarniać jakiegoś wysmarowanego wazeliną gościa. Ja wypisuję umowy o kaucję. Nie zgarniam zbiegów. Skup się i słuchaj: TY JESTEŚ OSOBĄ DO ZGARNIANIA. – Spoko. W takim razie ty jedź do domu moich rodziców i wyciągnij moją matkę z łazienki. – Dobra już, dobra, zgarnę tego gościa za ciebie, ale to naprawdę smutne, że to ja teraz jestem tym normalnym w tej rodzinie. Nie mogłam się z tym nie zgodzić. Kiedy podjechałam pod krawężnik, babcia już na mnie czekała. – Ciągle tam siedzi – oznajmiła. – Ani się do mnie nie odezwała, ani nic. Popędziłam w górę po schodach i złapałam za klamkę drzwi od łazienki. Zamknięte. Zapukałam. Nic. Zawołałam matkę. Żadnej odpowiedzi. Cholera. Popędziłam po schodach w dół, wpadłam do garażu, wywlekłam drabinę, ustawiłam ją przy tylnym ganku, wspięłam się na niewielki, kryty gontem daszek, skąd mogłam dostać się do okna łazienki. Zajrzałam do środka. Matka siedziała w wannie ze słuchawkami na uszach. Miała zamknięte oczy. Kolana wystawały jej z wody jak dwie gładkie, różowe wysepki. Zastukałam w okno. Mama otworzyła oczy i wrzasnęła cienko. Złapała za ręcznik i nie przestała krzyczeć przez jakąś minutę. Wreszcie zamrugała, zamknęła gwałtownie usta, wyprostowanym ramieniem pokazała mi drzwi łazienki i samym ruchem warg powiedziała: IDŹ. Zeszłam z daszku, potem z drabiny i powlokłam się do domu,

a potem po schodach, z babcią Mazurową następującą mi na pięty. Matka, owinięta ręcznikiem, czekała na mnie w drzwiach łazienki. – Co ty, do diabła, wyprawiasz?! – krzyknęła. – Mało się nie posrałam ze strachu. Do cholery. Czy nie mogę się nawet odprężyć w kąpieli? Zarówno mnie, jak i babci Mazurowej odjęło mowę. Stałyśmy niezdolne się ruszyć, z oczyma wielkimi jak spodki i otwartymi ze zdumienia ustami. Moja mama nigdy nie przeklinała. Moja mama była tą praktyczną, zawsze miała na rodzinę uspokajający wpływ. Moja mama chodziła do kościoła. Moja mama NIGDY nie mówiła „srać”. – To zmiana – powiedziała wreszcie babcia. – To NIE żadna zmiana! – wrzasnęła matka. – NIE mam menopauzy. Chciałam mieć pół godziny spokoju. Czy ja za dużo wymagam?! Zasrane pół godziny! – Siedziałaś tam już półtorej – odparła babcia. – Myślałam, że miałaś zawał. Nie odpowiadałaś, jak cię wołałam. – Słuchałam muzyki. Nie słyszałam, że wołałaś. Miałam słuchawki. – Teraz widzę – przyznała babcia. – Może też powinnam czasem spróbować. Moja matka pochyliła się i przyjrzała mojej koszulce. – A czym, u licha, jesteś umazana? Masz we włosach, na koszulce, na jeansach... wielkie tłuste plamy. To wygląda jak... wazelina. – Akurat dokonywałam zatrzymania, gdy babcia zadzwoniła. Matka przewróciła oczami. – Nawet nie chcę znać szczegółów. Nic a nic. Ale lepiej to zapierz, jak tylko przyjdziesz do domu, bo nigdy się nie pozbędziesz tych plam. Dziesięć minut później weszłam do firmy Vinniego. Connie Rosolli, kierowniczka biura i osobisty pies stróżujący, siedziała za swoim biurkiem z gazetą w dłoni. Connie była kilka lat starsza ode mnie, cal, może dwa niższa, ale za to miseczki stanika miała ze trzy numery większe. Nosiła krwistoczerwony

sweterek z dekoltem w szpic, który pokazywał naprawdę spory kawałek rowka między jej piersiami. Usta i paznokcie pomalowała pod kolor sweterka. Po drugiej stronie biurka siedziały dwie kobiety w tradycyjnych hinduskich strojach. Starsza z nich była o rozmiar większa niż Lula. Lula jest nabita w sobie, upakowana, jak solidna kiełbasa, a kobieta przy biurku Connie była rozlazła i miękka, pomiędzy brzegiem bluzki a krawędzią sari widać było przelewające się kolejne wałki tłuszczu. Czarne włosy związane na karku w węzeł przetykały nitki siwizny. Młodsza kobieta była szczupła i mogła mieć najwyżej kilka lat mniej niż ja. Zbliżała się chyba do trzydziestki. Obie siedziały sztywno na brzegu krzeseł, z dłońmi ciasno splecionymi na podołkach. – Mamy problem – poinformowała mnie Connie. – W dzisiejszej gazecie ukazał się artykuł o Vinniem. – Ale to nie jest kolejna sprawa z kaczką? – zaniepokoiłam się. – Nie, chodzi o kaucję związaną z wizą, na którą Vinnie podpisał umowę z Samuelem Singhiem. Singh miał trzymiesięczną wizę z pozwoleniem na pracę, a Vinnie założył kaucję jako gwarancję, że Singh wyjedzie, gdy skończy mu się wiza. Te poręczenia to nowość, więc w gazecie robią mnóstwo szumu wokół sprawy. – Podała mi dziennik. Spojrzałam na fotografię zamieszczoną wraz z artykułem. Uśmiechało się z niej dwóch cwaniaków o ciemnych włosach zaczesanych gładko do tyłu. Singh był Hindusem o ciemniejszej cerze i drobniejszej posturze niż Vinnie. Obaj natomiast wyglądali, jakby regularnie oszukiwali starsze panie, pozbawiając je oszczędności całego życia. Na drugim planie widać było dwie Hinduski. Te same, które teraz siedziały przy biurku Connie. – To jest pani Apusendża i jej córka Nonnie – przedstawiła je Connie. – Pani Apusendża wynajęła pokój Samuelowi Singhowi. Pani Apusendża i jej córka gapiły się na mnie, zapewne nie wiedziały, co sądzić o plackach mazi w moich włosach i na ubraniu.

– A to jest Stephanie Plum – Connie dokonała prezentacji w drugą stronę. – Jest jednym z naszych agentów. Nie jest zwykle taka... tłusta. – Connie łypnęła na mnie z ukosa. – Czym ty, do cholery, jesteś umazana? – Wazeliną. Balog był nią cały wysmarowany. Musiałam się z nim siłować. – To ma dla mnie podtekst seksualny – oznajmiła pani Apusendża. – Jestem kobietą z zasadami. Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. – Podniosła ręce do głowy. – Popatrzcie, zakrywam uszy. Nie będę słuchać tych wszeteczności. – Nie ma mowy o żadnych wszetecznościach – krzyknęłam do niej. – Facet, którego musiałam zaaresztować, był pokryty wazeliną... – Lalalalalalala – śpiewała pani Apusendża. Connie i ja wywróciłyśmy oczami. Nonnie odciągnęła matce ręce od uszu. – Słuchaj tych ludzi – powiedziała. – Potrzebujemy ich pomocy. Pani Apusendża przestała śpiewać i skrzyżowała ręce na piersi. – Pani Apusendża przyszła tutaj, ponieważ Singh zniknął – wyjaśniła Connie. – To prawda – potwierdziła pani Apusendża. – Bardzo się niepokoimy, to był wyjątkowy młody człowiek. Przebiegłam wzrokiem artykuł. Termin poręczenia Samuela Singha upływał za tydzień. Jeśli Vinnie nie dostarczy Singha do tego czasu, to wyjdzie na kompletnego idiotę. – Uważamy, że przytrafiło mu się coś strasznego – powiedziała Nonnie. – Po prostu zniknął. Puf! Jej matka pokiwała głową na potwierdzenie tych słów. – Samuel mieszkał z nami w trakcie swojej pracy w tym kraju. Moja rodzina jest bardzo blisko z rodziną Samuela w Indiach. To bardzo dobra rodzina. Po prawdzie Nonnie i Samuel mieli się pobrać. Miała polecieć do Indii z Samuelem, żeby poznać jego rodziców. Mamy bilet na samolot. – Jak długo Samuela nie ma? – spytała Connie. – Od pięciu dni – odrzekła Nonnie. – Wyszedł do pracy i już

nie wrócił. Pytałyśmy jego pracodawcę i Samuel w ogóle się tego dnia nie pojawił. Przyszłyśmy tutaj w nadziei, że pan Plum pomoże go nam odnaleźć. – Sprawdziłyście, czy z pokoju Samuela nic nie zginęło? – spytałam. – Paszport? Ubrania? – Wydaje się, że wszystko jest na miejscu. – Zgłosiłyście zaginięcie na policję? – Nie. Sądzi pani, że powinnyśmy? – Nie – odpowiedziała natychmiast Connie głosem o ton tylko cichszym od krzyku i natychmiast zadzwoniła na komórkę Vinniego. – Mamy tu problem – poinformowała go. – Pani Apusendża jest w biurze. Samuel Singh zaginął. O drugiej nad ranem, gdy pogoda jest idealna, a światła perfekcyjnie dopasowane, potrzeba dwudziestu minut, by dotrzeć z posterunku policji do biura firmy poręczycielskiej. Tego dnia, o drugiej po południu, przy zachmurzonym niebie, Vinnie dotarł tu w dwanaście minut. Komandos, najlepszy łowca Vinniego, pojawił się w biurze na prośbę mojego kuzyna kilka minut wcześniej. Ubrany był jak zawsze na czarno. Ciemne włosy zebrane miał w kucyk na karku. A jego marynarka wyglądała mi na produkcję firmy „Kevlar na co dzień” i z doświadczenia wiedziałam, że kryje się pod nią pistolet. Komandos zawsze był uzbrojony. Miał jakoś tak między dwadzieścia pięć a trzydzieści pięć lat i skórę koloru mocha latte. Ponoć zanim został łowcą nagród u Vinniego, służył w jednostce specjalnej. Jego siła i umiejętności plasowały go gdzieś pomiędzy Batmanem a Rambo. Jakiś czas temu spędziłam z Komandosem noc. Teraz łączył nas niepewny sojusz, pracowaliśmy razem, gdy była taka konieczność, unikając kontaktu wzrokowego i rozmów, które doprowadziłyby do powtórki zbliżenia. Przynajmniej JA starałam się uniknąć ponownego zbliżenia. Komandos był, jak zawsze, tajemniczym sobą o prowokującym sposobie bycia i opiniach, którymi się z nikim nie dzielił. Zanim usiadł, obrzucił mnie uważnym spojrzeniem.

– Wazelina? – zapytał. – Moim zdaniem to musi mieć związek z seksem – wtrąciła natychmiast pani Apusendża. – Nikt zresztą tego nie wyjaśnił. Moim zdaniem ta tutaj to pewnie zdzira. – Nie jestem zdzirą – zirytowałam się. – Musiałam aresztować faceta, który był cały natłuszczony, i się ubrudziłam tym paskudztwem. Tylne drzwi otworzyły się z łomotem i do środka wpadł Vinnie, a zaraz za nim Lula. – Mów – polecił Connie. – Niewiele jest do powiedzenia – odparła. – Pamiętasz panią Apusendżę i jej córkę Nonnie. Samuel Singh wynajął pokój w ich domu, spotkałeś je na sesji zdjęciowej w zeszłym tygodniu. Nie widziały go od pięciu dni. – Chryste – jęknął Vinnie. – Krajowe gazety o tym piszą. Termin upływa za tydzień, a ten sukinsyn sobie ginie. Dlaczego nie przyszedł do mnie i nie nakarmił mnie trutką na szczury? To by była lżejsza śmierć. – Uważamy, że mogła go spotkać jakaś krzywda – zasugerowała Nonnie. Vinnie spróbował powstrzymać grymas. – Ta, jasne. Przypomnijcie mi wszystko o Samuelu. Co robił codziennie? – Vinnie miał teczkę w dłoni, przerzucał kartki, czytając półgłosem. – Tu jest napisane, że pracował w TriBro Tech. W wydziale kontroli jakości. – W tygodniu Samuel był w pracy od siódmej trzydzieści do piątej. Co wieczór siedział w domu przed telewizorem lub komputerem – uzupełniła Nonnie. – Jest takie słowo, które go określa – wtrąciła pani Apusendża. – Nigdy nie pamiętam. – Maniak komputerowy – przypomniała jej Nonnie z nieszczęśliwą miną. – Tak! To to. Był maniakiem komputerowym. – Miał jakichś przyjaciół? Krewnych w okolicy? – pytał Vinnie. – Byli ludzie z pracy, o których wspominał, ale nie spędzał z nimi czasu towarzysko.

– Miał wrogów? Długi? Nonnie potrząsnęła przecząco głową. – Nigdy o czymś takim nie wspominał. – Narkotyki? – spytał Vinnie. – Nie. A alkohol też pił tylko przy wyjątkowych okazjach. – A jakaś nielegalna działalność? Był zaangażowany w jakieś ciemne interesy? – Z pewnością nie. Komandos siedział w kącie bez ruchu, obserwując obie kobiety. Nonnie, na swoim krześle, pochylała się do przodu, widać było, że czuła się nieswojo. Mama Apusendża zacisnęła wargi, przechyliła lekko głowę, nie była zachwycona całą sytuacją. – Coś jeszcze? – spytał Vinnie. Nonnie wierciła się na siedzeniu. Jej spojrzenie uciekało w stronę torebki, którą trzymała na kolanach. – Mój piesek – wykrztusiła wreszcie. – Mój piesek zaginął. – Sięgnęła do torebki i wyjęła fotografię. – Wabi się Bu, bo jest taki biały. Jak duch. Przepadł tego samego dnia, co Samuel. Był na podwórku, ogrodzonym, i zniknął. Wszyscy obejrzeliśmy zdjęcie Nonnie i Bu. Bu był niewielkim mieszańcem cocker-spaniela i pudla, o oczkach jak czarne guziczki w puchatym pyszczku. Bu był cockapoo. Poczułam jakieś ukłucie w okolicy serca. Te oczka jak czarne guziczki przypominały mi mojego chomika Reksa. Pamiętałam, jak zdarzało mi się martwić o Reksa, teraz poczułam identyczne ukłucie niepokoju w odniesieniu do tego malutkiego pieska. – Dobrze żyjecie z sąsiadami? – pytał dalej Vinnie. – Pytałyście ich, czy nie widzieli pieska? – Nikt nie widział Bu. – Musimy już iść – oznajmiła pani Apusendża, zerkając na zegarek. – Nonnie musi wrócić do pracy. Vinnie odprowadził je do drzwi, a potem patrzył, jak wsiadają do samochodu. – No i poszły – stwierdził. – Heroldzi piekielnych wieści. – Pokręcił smutno głową. – A taki miałem dobry dzień. Wszyscy mówili, że dobrze wyszedłem na zdjęciu. Wszyscy mi

gratulowali, bo robiłem coś w temacie poręczeń związanych z wizami. No dobra, musiałem wysłuchać kilku komentarzy, gdy zawlokłem gołego, wysmarowanego wazeliną gościa na komendę, ale zniosłem to na spokojnie. – Znów potrząsnął głową. – TEGO nie zniosę. To trzeba koniecznie naprawić. Nie mogę stracić tego faceta. Albo go znajdziemy, wszystko jedno, żywego czy martwego, albo wszyscy zostaniemy bez pracy. Jeśli nie uda mi się wyegzekwować tego poręczenia po tym całym szumie w prasie, to zamierzam zmienić nazwisko, przeprowadzić się do Scottsdale w Arizonie i otworzyć komis z samochodami. – Spojrzenie Vinniego skupiło się na Komandosie. – Potrafisz go znaleźć, prawda? Kąciki ust Komandosa uniosły się minimalnie. W przypadku Komandosa to był odpowiednik uśmiechu. – Uznaję to za tak – stwierdził Vinnie. – Będę potrzebował pomocy – odparł Komandos. – I będziemy musieli przedyskutować kwestię płatności. – Dobra. Wszystko jedno. Możesz dostać Stephanie. Komandos popatrzył na mnie i jego uśmiech stał się nieco szerszy – tak uśmiecha się ktoś, kto właśnie niespodziewanie dostał kawałek ciasta.

DWA Connie wręczyła Komandosowi plik papierów. – Tutaj jest wszystko, co mamy – powiedziała. – Kopia umowy, informacje o pochodzeniu i przeszłości. Sprawdzę szpitale i kostnice, no i zamówię pełen raport na temat naszego obiektu, powinien być gotowy na jutro. Żyliśmy w erze informacji. Wystarczyło wykupić usługę, a potem kliknąć kilka klawiszy na klawiaturze i w ciągu sekund zaczynały napływać fakty... wszystkie nazwiska z drzewa genealogicznego, historia zatrudnienia, adresy w porządku chronologicznym. A jeśli zapłaciło się odpowiednio i szukało wystarczająco długo, można było nawet dotrzeć do akt medycznych i informacji o zdradach małżeńskich. Komandos przewertował dokumenty na temat Singha, a potem popatrzył na mnie. – Jesteś wolna? Connie natychmiast zaczęła się wachlować, a Lula przygryzła dolną wargę. Ja westchnęłam. Ta sprawa przysporzy nam samych problemów. Mój związek z trentońskim gliną Joem Morellim znów nabrał rumieńców. Joe i ja mieliśmy swoją długą i dziwną historię, i najprawdopodobniej się kochaliśmy. Oboje przy tym uważaliśmy, że małżeństwo to absolutnie nie jest pomysł na teraz. To była jedna z niewielu rzeczy, co do których się zgadzaliśmy. Morelli nienawidził mojej pracy, a ja nie przepadałam za jego babką. Różniliśmy się też w opiniach odnośnie mojej współpracy z Komandosem. Owszem, oboje byliśmy zdania, że Komandos jest człowiekiem niebezpiecznym i odbiega nieco od definicji słowa normalny. Ale Morelli chciał, żebym trzymała się od Komandosa jak najdalej. Ja zaś uważałam, że piętnaście centymetrów to wystarczający dystans. – Jaki jest plan? – spytałam Komandosa. – Ja rozejrzę się po okolicy. Ty pogadaj z pracodawcą. TriBro

powinni chętnie z tobą współpracować, w końcu wyłożyli gotówkę tytułem zabezpieczenia kaucji. Zasalutowałam dziarsko. – Nie ma problema – odparłam. – Nie zapomnij o psie. Prawie–że–uśmiech powrócił na wargi Komandosa. – Nie przeoczmy żadnego śladu – powiedział. – Hej, psy to też ludzie – obruszyłam się nieco. Prawda była taka, że miałam kompletnie gdzieś Samuela Singha. Wiem, że to niezbyt ładna postawa, ale no cóż, taka już jestem. Tak samo nie obchodziła mnie pani Apusendża. Pani Apusendża była jak troll pod mostem. Ale Nonnie i jej piesek wyglądali na takich, którzy potrzebowali pomocy. A piesek poruszył odpowiednią strunę i wywołał we mnie całą falę opiekuńczych uczuć. No i kto by pomyślał? Tak naprawdę to chciałam znaleźć psa. Komandos odjechał, a ja wróciłam do domu, żeby się odtłuścić, zanim zacznę indagować pracodawcę Singha. Mieszkam w dwupiętrowym bloku z cegły, domu tych, którzy wkroczyli na nową drogę życia, i tych będących już na jej końcu... no i moim. W budynku nie ma wielu luksusów, ale czynsz jest rozsądny, no i dowożą tu pizzę. Zaparkowałam na tyłach, weszłam po schodach na moje piętro i z niejakim zaskoczeniem odkryłam, że drzwi nie są zamknięte na klucz. Uchyliłam je i wsunęłam głowę do mieszkania. – Jest tam kto? – krzyknęłam. – Ta, ja – odkrzyknął Morelli z sypialni. – Posiałem gdzieś klucze, pomyślałem, że mogłem je tu zostawić. – Włożyłam je do słoja na ciasteczka dla bezpieczeństwa. Morelli przeszedł do kuchni, podniósł pokrywę słoja i wyciągnął swoje klucze. Wyglądał na prawdziwego twardziela... smukły, umięśniony, w czarnej koszulce, spranych jeansach, które idealnie leżały na jego idealnym tyłku, i w nowych adidasach. Kaburę miał przy pasku, osłoniętą lekką kurtką. Z ciemnymi włosami i oczami wyglądał na kogoś, kto często bywa w miejscach, gdzie serca mężczyzn też są ciemne. – Nie jestem zaskoczony, że widzę tu twoją trzydziestkęósemkę – powiedział. – Ale o co chodzi

z pudełkiem kondomów? – To na wypadek sytuacji awaryjnej, tak jak rewolwer. Wsunął klucze do kieszeni i obrzucił mnie uważnym spojrzeniem. – Wdałaś się w walkę z gościem, który miał smarownicę? – Punky Balog. Doszedł do wniosku, że jak się rozbierze do naga i wysmaruje wazeliną, to nie dam rady go przymknąć. – He – parsknął Morelli. – Nagość i wazelina to coś, z czym sobie radzisz doskonale. Skończyłaś na dzisiaj? – Nie. Wpadłam się umyć. Czytałeś ten artykuł o Vinniem i poręczeniu dotyczącym wizy? – No. – Samuel Singh, facet, który ma wizę za kaucją, zniknął. Morelli wyszczerzył się od ucha do ucha. – To ci ubaw. Nikt z nas nie chciał, żeby Vinnie skończył w komisie samochodowym w Scottsdale, ale wszyscy z przyjemnością patrzyliśmy, jak się poci. Vinnie siedział na zgniłej gałęzi mojego drzewa genealogicznego. Tylko para karaluchów z kuchni cioci Tootie zajmowała niższe konary. Był zboczeńcem, oszustem i do tego zrzędliwym paranoikiem. A mimo to, albo właśnie dlatego, był lubiany. Był z Jersey. Jak można nie lubić Jersey? – Jak tylko się przebiorę, wychodzę pogadać z pracodawcą Singha – oznajmiłam Morellemu. – Dziwię się, że Vinnie nie dał tej sprawy Komandosowi. Nasze spojrzenia się spotkały i przez chwilę szukałam jakiejś odpowiedzi, myśląc, że łgarstwo byłoby tu dobrym wyjściem. – Cholera, Stephanie – powiedział wreszcie Morelli, wspierając ręce na biodrach i zaciskając usta w twardą linię. – Tylko mi nie mów, że znów pracujesz z Komandosem. Kiedy przespałam się z Komandosem, Morelli i ja nie byliśmy ze sobą. Kiedy na powrót się zeszliśmy, on nie pytał, a ja nie mówiłam. Jednak gdzieś tam były jakieś podejrzenia, a moja współpraca z Komandosem tylko je rozjątrzała. No i do tego dochodził prawdziwy i niebezpodstawny niepokój, bowiem Komandos czasem operował na samej granicy prawa, a może

nawet już poza nią. – To moja praca – stwierdziłam tylko. – Ten gość to świr. Nie ma nawet adresu zamieszkania. Adres z jego prawka to pusta parcela. I moim zdaniem nie zawaha się przed zabójstwem. – Jestem prawie pewna, że zabija tylko tych złych. – Normalnie od razu poczułem się lepiej! Prawdę powiedziawszy, to nie wiem, czy Komandos kogokolwiek zabił. Zresztą nikt nie wie o nim zbyt wiele. Jedyne, co ja wiem na pewno, to że jest superłowcą nagród. I takim kochankiem, że przy nim kobieta mogłaby zapomnieć, że ceni sobie zaangażowanie w związek. – Muszę wziąć prysznic – ucięłam dalsze dyskusje. – Pomóc ci? – Nie! Chcę porozmawiać z pracodawcą Singha, TriBro Tech. A to na drugim końcu jedynki i muszę tam dotrzeć jeszcze w godzinach pracy. – Chyba podnieca mnie wazelina – stwierdził Morelli. Morellego podnieca WSZYSTKO. – Idź do pracy! Złap jakiegoś dealera albo coś. – Zachowam sobie tę myśl na wieczór – zdecydował Morelli. – A ty może powinnaś uciąć sobie drzemkę, jak wrócisz z TriBro – powiedział i wyszedł. Dwadzieścia minut później też już byłam za drzwiami. Umyte włosy miałam związane w kucyk, a na sobie sandałki, czarną mini i biały sweterek z głębokim dekoltem. Do torebki wrzuciłam pojemnik z pieprzem, tak na wszelki wypadek. Jeśli chodzi o rowek między piersiami, to nie mogłam się równać z Connie, ale dzięki Victoria’s Secret osiągnęłam maksimum swoich możliwości w tej dziedzinie. TriBro mieściło się w kompleksie przemysłowym na wschód od Trenton. Przeprawiłam się przez miasto do jedynki i dotarłam do drugiego zjazdu. Wjechałam w kompleks bezpośrednio przy B Street i zaparkowałam przed TriBro. Budynek przede mną był parterową konstrukcją z cegły, z szyldem po prawej od wejścia. Recepcję urządzono w stylu użytkowym. Wykładzina

z rodzaju przemysłowych, w kolorze grafitowym, ekonomiczne ciemne meble, do tego lampy jarzeniowe. Przy drzwiach wielka sztuczna roślina w dużej donicy. Bardzo porządnie i czysto. Kobieta za biurkiem uśmiechała się profesjonalnie. Przedstawiłam się i zapytałam o przełożonego Singha. W progu za jej plecami stanął mężczyzna. – Nazywam się Andrew Cone – powiedział. – Może będę mógł wam pomóc. Średniego wzrostu, szczupły, o mocno przerzedzonych brązowych włosach i ujmujących brązowych oczach, wyglądał na czterdziestolatka. Ubrany był w błękitną koszulę, rozpiętą pod szyją i z równo podwiniętymi rękawami, oraz oliwkowe spodnie. Zaprosił mnie do swojego biura, usadził na krześle po drugiej stronie biurka. Na blacie stał kubek „Najlepszego taty na świecie”, w biblioteczce znajdowały się fotografie w gustownych ramkach. Na zdjęciach Andrew Cone’owi towarzyszyła blondynka i dwóch małych chłopców. Byli na plaży. Ubrani jak na przyjęcie. Ściskali małego łaciatego pieska. – Szukam Samuela Singha – wyjaśniłam, wręczając mu wizytówkę. Uśmiechnął się, patrząc na mnie spod lekko uniesionych brwi. – Firma poręczycielska? Co taka ładna dziewczyna robi w takiej brutalnej pracy? – Zarabia na czynsz. – I Singh wam uciekł? – Jeszcze nie. Jego wiza wygasa za tydzień. To po prostu rutynowa kontrola. Cone pogroził mi palcem. – To kłamstwo. Wcześniej była tu jego gospodyni z córką. Nie widziały Singha od pięciu dni. My zresztą też nie. W zeszłą środę nie przyszedł do pracy i od tamtej pory nie mieliśmy z nim kontaktu. Czytałem artykuł w dzisiejszej gazecie. Fatalne wyczucie czasu. – A ma pan jakąś koncepcję, gdzie Singh mógłby teraz przebywać? – Nie mam pojęcia. Ale raczej nie sądzę, żeby znalazł się