LuckyLol

  • Dokumenty348
  • Odsłony46 582
  • Obserwuję57
  • Rozmiar dokumentów462.9 MB
  • Ilość pobrań27 866

Dziewczyny z Hex Hall 03 Część I - Rachel Hawkins

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

LuckyLol
EBooki

Dziewczyny z Hex Hall 03 Część I - Rachel Hawkins.pdf

LuckyLol EBooki 01. Dziewczyny z Hex Hall
Użytkownik LuckyLol wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 61 stron)

Spell Bound Tłumaczenie nieoficjalne: eveline__ Dla Nadzwyczajnej Agentki Holly Root, za jej wsparcie, jej zdolność do mówienia o Pewnych Autorach legend i za odnajdywanie dla Sophie oraz mnie idealnego domu!

Część Pierwsza „Ciekawe, czy to może ja zmieniłam się przez noc? Zastanówmy się: czy kiedy wstałam rano, byłam taka sama jak zwykle? Bo wydaje mi się, że czułam się chyba troszkę inaczej. Ale jeżeli nie jestem tą samą Alicją, to muszę dowiedzied się, kim właściwie jestem? Och, to dopiero trudna zgadywanka!” - Alicja w Krainie Czarów

Rozdział 1 Są momenty, kiedy magia jest naprawdę do bani. Oczywiście, są pozytywy, kiedy używasz jej, żeby zmienid kolor włosów albo latad, albo zmienid dzieo w noc. Ale w większej części magia skutkuje wybuchami albo łzami, albo leżeniem płasko na plecach w centrum nigdzie, czując jak mały karzeł wydobywa diamenty wewnątrz twojej głowy. Dobra, może ta ostatnia częśd to po prostu ja. Jedną z wad podróżowania przez Itineris – rodzaju magicznego portalu, który może cię przenosid z miejsca na miejsce – jest to, jak brutalne bywa dla twojego ciała. Każda podróż, którą odbyłam w ten sposób powodowała u mnie uczucie skręcania w środku; ale tym razem było szczególnie źle. Aktualnie cała drżałam. Oczywiście, mogło to byd spowodowane przez tę całą adrenalinę. Czułam, jak serce próbowało wyrwad mi się z piersi. Wzięłam głęboki wdech i próbowałam uspokoid mój pędzący puls. Dobra. Itineris wyrzuciło mnie… cóż, gdzieś. Nie za bardzo rozpracowałam jeszcze, gdzie, głównie dlatego, że wciąż nie czułam się zdolna, by otworzyd oczy. Gdziekolwiek to było, było cicho i gorąco. Przebiegłam rękoma po ziemi pode mną. Trawa. Kilka skał. Jakieś patyki. Wzięłam nierówny oddech i pomyślałam o podniesieniu głowy. Ale sam pomysł poruszenia się powodował, że każde zakooczenie nerwowe szydziło ze mnie, Ta, nawet tak nie myśl. Jęcząc, zacisnęłam zęby i zdecydowałam, że teraz był tak samo dobry moment, jak każdy inny na podsumowanie. Do tego ranka byłam demonem w posiadaniu dośd niesamowicie-przerażającej magii. Dzięki wiążącemu zaklęciu, magia zniknęła. Cóż, może nie dosłownie zniknęła; wciąż czułam ją trzepoczącą we mnie, jak motyl pod szklanką. Ale nie mogłam korzystad z żadnej mocy, więc tak jakby zniknęła. Co jeszcze znikło? Moja najlepsza przyjaciółka, Jenna. I mój tata. I Archer, chłopak, którego kochałam. I Cal, mój narzeczony (ta, moje życie miłosne było skomplikowane). Po drugie, ból w mojej głowie był niczym w porównaniu do bólu w mojej klatce piersiowej, kiedy myślałam o tej czwórce. Szczerze, nie wiedziałam, o kogo martwię się najbardziej. Jenna była wampirem, co oznaczało, że mogła sobie sama poradzid, ale znalazłam jej krwawy klejnot roztrzaskany na podłodze w Thorne Abbey. Głównym zadaniem krwawego klejnotu było chronienie Jenny przed skutkami ubocznymi wampirowatości. Gdyby został jej zabrany w świetle słonecznym, słooce by ją zabiło. Był jeszcze tata. Został skazany na Redukcje, co oznaczało, że był jeszcze bardziej pozbawiony mocy, niż ja teraz. W koocu ja wciąż miałam swoją magię, mimo że była, jaka była. Moce taty zniknęły na zawsze. Ostatnim razem, jak go widziałam, leżał w celi blady i

nieprzytomny, ozdobiony ciemnofioletowymi tatuażami z Redukcji. Archer był razem z nim i z tego, co pamiętam, byli wciąż zamknięci w tej celi, kiedy Thorne Abbey zostało zaatakowane. Wciąż zamknięci tam w pułapce, kiedy Rada użyła Daisy, innego demona, do podpalenia Thorne Abbey. Cal wbiegł do płonącego dworu, żeby ich uratowad, ale dopiero, po tym, jak powiedział mi, żebym użyła Itineris, by znaleźd mamę, która z jakiś powodów była z Aislinn Brannick, liderką grupy polującej na potwory. I odkąd Brannick widziały mnie jako jednego z tych potworów i nie widziałam wytłumaczenia, dlaczego mama miałaby byd razem z nimi. Oto, jak się stało, że leżałam teraz płasko na plecach, wciąż zaciskając w ręce miecz Archera, z bolącą głową. Może mogłam sobie tu leżed i czekad, aż to mama znajdzie mnie. To by było dogodne. Westchnęłam, jak wiatr zaszeleścił liśdmi nad moją głową. Tak, to był solidny plan. Leżed tu i czekad, aż ktoś po mnie przyjdzie. Nagle ostre światło zaczęło palid moje powieki i skrzywiłam się, zasłaniając ręką to, czymkolwiek to było. Kiedy otworzyłam oczy, spodziewałam się zobaczyd jedną z Brannick stojącą tam nade mną, może z pochodnią albo latarką. Tym, czego się nie spodziewałam, był duch. Duch Elodie Parris, dokładniej rzecz ujmując, stojący na moich stopach, świecący, ze skrzyżowanymi rękoma. Świeciła tak jasno, że zmrużyłam oczy, gdy siadałam. Elodie została zamordowana przez moją prababcię, blisko rok temu (długa historia) i dzięki odrobinie wspólnej magii między nami dwoma przed jej śmiercią, jej duch był teraz do mnie przywiązany. - Och, wow – zapiałam – Leżałam sobie tutaj, myśląc, że ta noc nie może stad się jeszcze gorsza i się taka stała. Huh. Elodie wywróciła oczami i przez sekundę myślałam, że jej poświata stała się odrobinę jaśniejsza. Poruszyła ustami, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jedna z wad bycia duchem – nie mogły mówid. Mogłam ją zrozumied dzięki jej wyrazowi twarzy i trochę z ruchu ust, pomyślałam, że to pewnie coś dobrego. - Dobra, dobra – powiedziałam. – Nie czas teraz na dogryzki. Używając miecza Archera jako kuli, podniosłam się na nogi. Nie było księżyca, ale dzięki jarzeniu się Elodie mogłam zobaczyd… cóż, drzewa. Dużo. I niewiele więcej. - Jakieś sugestie, gdzie jesteśmy? – zapytałam jej. Wzruszyła ramionami i wymówiła z przesadą. - W lesie. - No co ty? – Dobra, to całe „bez dogryzek” poszło na marne na dobry początek. Westchnęłam i rozejrzałam się. – Jest wciąż noc, musimy byd w tej samej strefie czasowej. Co oznacza, że nie mogłyśmy zawędrowad za daleko. Ale jest gorąco. O wiele goręcej niż w Thorne.

Usta Elodie się poruszyły, ale obie się trochę natrudziłyśmy, zanim rozszyfrowałam, co mówiła. W koocu odgadłam, co to było. - Dokąd chciałaś dotrzed? - Do Brannick – powiedziałam. Elodie wytrzeszczyła na te słowa oczy i jej usta zaczęły znowu fruwad, niewątpliwie mówiąc mi, jak potworną byłam idiotką. - Wiem – powiedziałam, podnosząc dłoo, by uciąd jej niemą deklamację. – Przerażające irlandzkie łowczynie potworów to może nie najlepszy plan. Ale Cal powiedział, że moja mama z nimi jest. I nie, – powiedziałam, gdy jej zmorowate usta zaczęły się znowu otwierad. – nie wiem, czemu. Tym, co wiem jest to, że widocznie Itineris jest do bani, bo jedynym rudzielcem, jakiego widzę, jesteś ty – wzdychając przetarłam oczy wolną ręką. – Więc teraz po prostu… Wycie przedarło powietrze. Zachłysnęłam się, a moje palce zacisnęły się na rękojeści miecza. - Teraz miejmy nadzieję, że cokolwiek to jest, nie przybyło tą drogą – dokooczyłam anemicznie. Kolejny wyk, tym razem bliżej. Z odległości słyszałam jak coś runęło w zarośla. Przez chwilę myślałam o ucieczce, ale moje kolana były tak gumowate, że samo stanie było wyzwaniem. Nie ma mowy, żebym wyprzedziła wilkołaka. Co oznaczało zostanie i walkę. Albo, no wiesz, zostanie i to rozszarpanym. - Świetnie – mruknęłam, unosząc miecz, mięśnie moich ramion jęczały. Czułam moje moce poruszające się w okolicach żołądka i nagłe przerażenie zastrzeliło mnie. Byłam normalna, przypomniałam sobie o sobie. Tylko siedemnastoletnia dziewczyna, zmierzająca się z wilkołakiem z niczym więcej niż… Dobra, cóż, miałam olbrzymi miecz i ducha. Zerknęłam na Elodie. Wpatrywała się w las, wyglądając przy tym na nieco znudzoną. - Um, hej – powiedziałam. – Wilkołak w tę stronę. Jesteś tym chociaż trochę zaniepokojona? Uśmiechnęła się do mnie i wskazała na swoje świecące ciało. Wyczytałam jej z ust: - Już jestem martwa. - Racja. Ale jeśli ja zostanę też zabita, nie jesteśmy na drodze do zostania najlepszymi przyjaciółkami na zawsze jako duchy. Elodie posłała mi spojrzenie mówiące, że nie było niebezpieczeostwa, by tak się stało. Odgłosy stały się głośniejsze i podniosłam miecz wyżej. Wtedy, z warknięciem, coś wielkiego i futrzastego wyskoczyło zza drzew. Wrzasnęłam i nawet Elodie odskoczyła. Cóż, uniosła się w tył. Przez chwilę, wszyscy troje zamarliśmy, ja trzymająca miecz, jak kij baseball’owy, Elodie unosząc się kilka stóp nad ziemią, Wilkołak kucający naprzeciwko nas. Nie miałam

pojęcia, czy był to on, czy ona wilkołak, ale miałam wrażenie, że był młody. Biała piana sączyła się z jego pyska. Wilkołaki są trochę śliniące się. To obniżyło swoją głowę i złapałam mocniej za miecz, czekając, aż wyskoczy. Ale zamiast skoczyd, by rozerwad mi gardło, wilkołak wydał z siebie powolny, przenikliwy dźwięk, niemalże, jakby płakał. Spojrzałam mu w oczy, które były niepokojąco ludzkie. Tak, definitywnie łzy. I strach. Mnóstwo. Dyszał ciężko i miałam przeczucie, że przed chwilą biegł. Nagle przyszło mi do głowy, że Itineris nie jest tak do bani, jak myślałam. Coś wystraszyło tego wilkołaka i było tylko kilka rzeczy, które bym o to podejrzewała. Przerażające irlandzkie łowczynie potworów? Jeden z punktów na liście. - Elodie… - zaczęłam mówid, ale zanim wypowiedziałam resztę, zgasła jak łajdacki robaczek świętojaoski. Wilkołak i ja pogrążyliśmy się w ciemnościach. Przeklęłam i wilkołak wydał z siebie burknięcie, które brzmiało, jak to samo słowo. Przez kilka chwil, wystarczająco długich, bym pomyślała, że może się myliłam, lasy były ciche i spokojne. I wtedy wszystko wybuchło jednocześnie.

Rozdział 2 Gdzieś przede mną zabrzmiał krzyk i wilkołak zawył. Słyszałam dźwięki krótkiej szamotaniny, następnie gwałtowny skowyt. Potem słyszałam już tylko własny oddech, wydobywający się przy wdechu i wydechu z moich płuc. Kątem oka spostrzegłam ruch i instynktownie zrobiłam krok w tamtym kierunku, wciąż trzymając przed sobą miecz. Nagle ostre światło, jaśniejsze od tego powodowanego przez Elodie, oświetliło bezpośrednio moją twarz. Zamknęłam oczy i potknęłam się. Wtedy coś uderzyło w moją wyciągniętą rękę, wystarczająco mocno, by wywoład u mnie krzyk. Moja ręka natychmiast zdrętwiała i miecz Archera wyślizgnął mi się z dłoni. Następne uderzenie, tym razem z tyłu moich nóg i nagle byłam na plecach. Ciężar unieruchomił moją klatkę piersiową a kościste kolana przycisnęły moje ręce do ziemi. Poczułam ostre ukłucie w podbródku i walczyłam z pragnieniem zapiszczenia. Wtedy wysoki głos zapytał: - Czym jesteś? Ostrożnie otworzyłam oczy. Latarka, która mnie oślepiła, leżała teraz kilka stóp od mojej głowy, co dało mi wystarczająco dużo światła, by zobaczyd, jak się okazało, dwunastoletnią dziewczynę siedzącą na mojej piersi. Zostałam uderzona przez szóstoklasistkę? To było żenujące. Wtedy zimny metal na mojej szyi przypomniał mi, że ta określona szóstoklasistka miała nóż. - Ja… Ja jestem niczym – powiedziałam, starając się poruszad ustami tak nieznacząco, jak to tylko możliwe. Moje oczy szybko dostosowały się do przyciemnionego światła i mogłam zobaczyd, że włosy dziewczyny były jaskrawoczerwone. I jak dziwne mogło to się wydawad, z ostrzem na gardle i tym wszystkim, moją pierwszą myślą było, Oh, dzięki Bogu. Możliwe, że była mniejsza, niż się spodziewałam, ale w większości, dziewczyna wyglądała tak, jak sobie wyobrażałam Brannick. Były wielką rodziną kobiet – zawsze kobiet, chod faceci chyba, też byli gdzieś tam uwzględnieni, patrząc na to, że rodzina istnieje od ponad tysiąca lat. Począwszy od bardzo silnej białej czarownicy, Maeve Brannick, poświęcili się uwalnianiu świata przed złem. Na nieszczęście, spełniałam ich definicję zła. Dziewczyna się skrzywiła. - Czymś jesteś – syknęła, pochylając się bliżej. – Czuję to. Czymkolwiek jesteś, nie jesteś człowiekiem. Więc możesz albo powiedzied mi, jakim dziwolągiem jesteś, albo cię rozetnę i sama się dowiem. Wytrzeszczyłam na nią oczy.

- Jesteś jednym hard-core’owym dzieckiem. Jej groźne spojrzenie się pogłębiło. - Szukam Brannick – powiedziałam w pośpiechu. – I zgaduję, że jesteś jedną z nich, bo… no wiesz, rude włosy i przemoc i wszystko. - Jak się nazywasz? – domagała się, gdy kłucie na szyi zmieniało się w ból. - Sophie Mercer – powiedziałam przez zęby. Jej oczy się poszerzyły. - Niemożliwe – powiedziała, po raz pierwszy brzmiąc jak uczennica, którą prawdopodobnie była. - Możliwe – zapiałam. Przez sekundę wyglądała niepewnie i nóż na moim gardle zsunął się może o cal. To było to, czego potrzebowałam. Przewróciłam się ciężko na jedną stronę. Ruch szarpnął coś w moim ramieniu tak mocno, że łzy napłynęły mi do oczu, ale mimo to, spowodowało żądany efekt zrzucenia z siebie dziewczyny. Wrzasnęła i usłyszałam stłumiony brzdęk, którym, naprawdę, ale to naprawdę miałam nadzieję, że był to nóż uderzający o ziemię. Bądź, co bądź, nie miałam czasu na sprawdzanie tego. Wspierając się na rękach i kolanach, sięgnęłam po miecz Archera. Moje palce zacisnęły się na rękojeści pociągnęłam go ku sobie. Używając miecza jako podpory, wspięłam się na nogi i wróciłam do dziewczyny. Wciąż siedziała na ziemi, pochylając się nad swoimi rękoma, jej oddech stawał się ciężki i szybki. Wszelkie ślady Niegrzecznej Harcerki zniknęły z jej twarzy; teraz była tylko małym, przestraszonym dzieckiem. Zastanawiałam się, czemu. Znaczy, wciąż opierałam się na mieczu, a nie celowałam nim w nią. Moje nogi drżały tak bardzo, że byłam pewna, że mogła to zobaczyd i wiedziałam, że moja twarz była pokryta łzami i potem. Nie mogłam byd aż tak bardzo przerażająca… I wtedy przypomniałam sobie jej twarz, kiedy usłyszała moje imię. Znała mnie, albo chociaż o mnie słyszała. Co oznacza, że prawdopodobnie wiedziała, czym jestem. Albo byłam. Chciałam ją obdarowad moim najlepszym „Jestem Księżniczką Demonów” spojrzeniem, co było raczej wyzwaniem, widząc, jak moje włosy opadały mi na twarz, a z nosa mi ciekło. - Jak się nazywasz? – zapytałam. Dziewczyna zatrzymała na mnie swój wzrok, ale jej ręce wędrowały niespokojnie po ziemi, wokół niej, niewątpliwie w poszukiwaniu noża. - Izzy – powiedziała. Podniosłam obie brwi. Nie jest to imię budzące w sercu strach. Izzy musiała to wyczytad z wyrazu mojej twarzy, bo zmarszczyła brwi. - Jestem Isolde Brannick, córka Aislinn, która jest córką Fiony, która jest córką…

- Dobra, dobra, córka grona okrutnych dam, załapałam. – otarłam ręką twarz, moje oczy były bolące i piaszczyste. Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek w życiu byłam tak zmęczona. Moja głowa była jak po zderzeniu z cementem i nawet moje serce zdawało się bid ciężko i powolnie. Miałam też drobne, dziwne uczucie w podświadomości, że zapomniałam o czymś ważnym. Odpychając to na bok, zwróciłam moją uwagę z powrotem na Izzy. - Szukam Grace Mercer – w momencie, kiedy wypowiedziałam imię mamy, gruba i bolesna gula urosła mi w gardle. Zmrużyłam oczy i dodałam - Powiedziano mi, że będzie z Brannick i naprawdę muszę ją znaleźd. I się do niej przytulid, i płakad przez jakieś może tysiąc lat, pomyślałam. Ale Izzy potrząsnęła głową. - Nie ma z nami żadnej Grace Mercer. Słowa były dla mnie jak cios. - Nie, ona musi tam byd – powiedziałam. Izzy zachwiała się przede mną i zdałam sobie sprawę, że widziałam ją przez łzy. - Cal powiedział, że miała byd u Brannick – upierałam się, mój głos się łamał. Izzy usiadła prosto. - Cóż, kimkolwiek jest Cal, nie miał racji. Nie ma na terenie naszego domu nikogo oprócz Brannick. Znaleźd mamę. To była jedyna rzecz, na której się skupiłam, zanim Cal pobiegł do Thorne Abbey. Ponieważ, gdybym mogła znaleźd mamę, wszystko byłoby jakoś w porządku i byłabym w stanie, by znaleźd też wszystkich innych. Mojego tatę i Jennę, i Archera, i Cala. Zalała mnie fala zmęczenia i smutku. Jeśli mamy tu nie było, to znalazłam się w samym środku terytorium wroga, po nic. Bez mocy. Bez rodziców. Bez przyjaciół. I wtedy pozwoliłam sobie podjąd pomysł, by odłożyd miecz i położyd się na ziemi. To by było przyjemne, i na serio, jeśli straciłam wszystko, to kto martwił się o to, co ta maleoka, mordercza osóbka mi zrobiła? Ale od razu porzuciłam tę myśl. Nie po to przeżyłam ataki demonów i pojedynek ghouli, i wybuch diablego szkła, by skooczyd zamordowaną przez Szmatławą Annę. Czy mama tu była, czy nie, miałam zamiar to przeżyd. Moje palce zaciskały się na rękojeści miecza, dopóki metal nie rozciął mi skóry. Bolało, ale to dobrze. To mogło aktualnie powstrzymad mnie od omdlenia, co z kolei powstrzymywało Izzy przed zrobieniem mi sekcji, czy co tam Brannick robiły demonom. Byłym demonom. Tak czy inaczej. - A więc, macie ogrodzony obręb domu - powiedziałam, starając się uruchomid mózg. – To… odjazdowo. Założę się, że są tu bunkry i druty kolczaste. Izzy wywróciła oczami. - Uch.

- Dobra. Więc teren tej posiadłości. Gdzie dokładnie… - moje słowa ucichły, gdy ziemia zaczęła się trząśd. A może to ja kołysałam się z boku na bok? I czy ściemniało się, ponieważ latarka gasła, czy moje oczy przestawały pracowad? - Nie. Nie zamierzam zemdled. - Um… wszystko dobrze? Potrząsnęłam głową. - Powiedziałam to na głos? Izzy powoli wstała na nogi. - Nie wyglądasz za dobrze. Spojrzałabym na nią, gdyby moje oczy nie były zaangażowane w ważniejsze rzeczy, jak na przykład nie wypadanie z mojej czaszki. Głośny dźwięk szczebiotania wypełnił moją głowę i zdałam sobie sprawę, że były to moje zęby. Świetnie. Byłam w szoku. To było po prostu… takie uciążliwe. Moje kolana zaczynały się uginad i uścisnęłam rękojeśd miecza jeszcze mocniej, bardzo starając się pozostad na nogach. Miecz Archera, powiedziałam sobie. Nie możesz wymięknąd, musisz go znaleźd i mu pomóc… Ale było za późno. Ześlizgiwałam się na ziemię i Izzy obróciła się, oczywiście uważając na miecz. Nagle zauważyłam słabą poświatę pochodzącą gdzieś zza mnie. Zmieszana, zaczęłam obracad się w tamtym kierunku, zastanawiając się czy nie była to przypadkiem łowiecka impreza Brannick. I wtedy poczułam silny, prawie elektryczny, furkoczący strzał we mnie. Natychmiast go rozpoznałam. Magia. Wciąż stałam, zdezorientowana. To tylko moje moce… ale nie. cokolwiek przeze mnie przepływało, nie czułam, żeby to była moja magia. Zawsze czułam moje moce wzbierające we mnie od stóp, napływające z ziemi. Ta magia była czymś lekkim i zimnym spływającym na moją głowę z góry. Jak śnieg. Jak magia Elodie. Może dlatego, że to jest moja magia, kretynko, głos Elodie zadrwił w mojej głowie. - Co? – spróbowałam powiedzied. Ale moje usta się nie poruszyły. Jedna z moich rąk uniosła się u mojego boku, ale nią nie ruszałam. I na pewno nie strzeliłam złotym piorunem mocy z moich palców w plecy Izzy. Wrzeszcząc Izzy upadła na ziemię. Podeszłam do przodu podnosząc wysoko miecz, ale znowu, byłam jak marionetka. Czułam rowkowany uchwyt miecza w mojej ręce i ból w moich ramionach od dźwigania go, ale nie miałam żadnej kontroli nad tym, co robiłam. Zdołała podnieśd się na nogi i zaczęła kuśtykając uciekad przede mną. Uderzyła z hukiem w drzewo i widziałam, jak umieszczam czubek ostrza na jej gardle. Nawet jak zaczynałam wydostawad się poza moją głowę, czułam rażący triumf Elodie nade mną.

Wynoś się! Krzyczałam bezgłośnie. Nie chciałabym dzielid z tobą nawet pokoju, a co dopiero ciała. Mowy nie ma, było jej jedyną odpowiedzią. - Teraz to ja jestem górą – usłyszałam siebie, warczącą na Izzy. – Więc albo powiesz mi, gdzie jest moja mama, albo przerobię cię na szaszłyk. Twój wybór. Izzy dyszała i z jej dużych, zielonych oczu płynęły łzy. Ona ma z dwanaście lat, Elodie, pomyślałam. Nieważne, odpowiedziała Elodie. Mogłam praktycznie usłyszed w jej głosie wywracanie oczami. - Ja… - powiedziała Izzy, jej oczy pobiegły gdzieś za moje ramię. Próbowałam obrócid głowę i też tam spojrzed, ale Elodie trzymała mój wzrok przykuty do Izzy. - No wiesz, - powiedziałam czując jak moje usta krzywią się w uśmiechu, - Brannick zabita przez demona jednym z mieczy L’Occhio di Dio. Jest w tym coś zachwycającego, nieprawdaż? Coś za mną jest, wariatko! Krzyczałam wewnętrznie. Przestao z tym swoim przerażającym czarnym charakterem i spójrz! Ale Elodie mnie ignorowała. Wciąż studiowałam twarz Izzy, gdy jej przerażony wyraz twarzy zmieszał się z ulgą. Nie byłam pewna, która z emocji była silniejsza, moja panika czy zmieszanie Elodie, obu, czułam podnoszenie się mojego żołądka. I wtedy oba uczucia zostały przydmione przez ogromny ból, jakby coś rozbiło tył mojej czaszki.

Rozdział 3 Byłam martwa. To było jedyne wyjaśnienie tego, że leżałam w wygodnym łóżku, chłodnym, z czysto-pachnącą pościelą, przykryta po brodę, a miękka ręka głaskał moją głowę. To było miłe. Bycie martwym wydawało się byd bardzo przyjemne, biorąc to wszystko pod uwagę. Zgłasza, jeśli oznaczało to, że mam na drzemkę całą wiecznośd. Wtuliłam się mocniej w pościel. Ręka z moich włosów przesunęła się na plecy i zdałam sobie sprawę, że ktoś cichutko śpiewał. Głos był znajomy i przyprawiło mnie to o ból w klatce piersiowej. Cóż, to było do przewidzenia. Anielskie pieśni bywały strasznie wzruszające. - Pracowałam jako kelnerka w barze koktajlowym, kiedy cię poznałam… - nucił głos. Zmarszczyłam brwi. Czy aby na pewno była to właściwa piosenka dla Niebiaoskiego Gospodarza… Rozwiązanie uderzyło we mnie. - Mamo! – zapłakałam, siadając. To był błąd, bo zaraz potem ból nie do zniesienia eksplodował w mojej głowie. Delikatne dłonie położyły mnie z powrotem na poduszki i nagle była tam. Mama pochylająca się nade mną, na jej twarzy wyryte były zmartwienie i smugi łez, ale wyglądała tak pięknie, że też chciałam płakad. - To jest prawdziwe, prawda? – zapytałam, rozglądając się po pokoju. Był mały i ciemnawy, i delikatnie pachniał lasem, jakby cedrowym. Oprócz łóżka i trzcinowego krzesła z oparciem, stojącego obok, było pusto. Jasne, złoto-czerwone światło przedostawało się przez jedno okno, więc wiedziałam, że był wczesny ranek. – To nie jest sen, ani jakiś rodzaj halucynacji związanych ze wstrząsem? Poczułam ręce mamy, oplatające moje ramiona. Jej usta były ciepłe w odróżnieniu od mojej skroni. - Jestem tu, skarbie – szepnęła. – Naprawdę tutaj. I wtedy zaczęłam płakad. Bardzo. Olbrzymim, szarpiącym szlochem, który ranił. Wbrew temu, próbowałam opowiedzied mamie o wszystkim, co stało się w Thorne, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Kiedy szloch w koocu ustał, leżałam blisko mamy, biorąc głębokie, roztrzęsione oddechy. Łzy płynęły również po jej twarzy, mocząc czubek mojej głowy. - Dobra, - powiedziałam w koocu. – Oto, jak wyglądały moje bzdurne wakacje. Twoja kolej. Mama westchnęła i przytuliła mnie mocniej. - Och, Soph, - powiedziała bardzo cichym głosem – nawet nie wiem, gdzie zacząd.

- Gdzie jesteśmy? – zapytałam. – To bardzo dobre miejsce, żeby zacząd. - W domu Brannick. Wtedy wszystko do mnie wróciło. Izzy i miecz, i Elodie zamieniająca moje ciało w morderczą marionetkę. Elodie? Zapytałam w myślach. Wciąż tam jesteś? Ale nie było żadnej odpowiedzi. Byłam teraz sama w mojej głowie. Skoro o tym mowa… - Co stało się z moją głową? - Finley – starsza siostra Izzy – wyszła, by jej poszukad. Izzy powiedziała, że zaatakowałaś ją swoimi mocami. Myślałam, że nie możesz już korzystad z magii. - Nie mogę – powiedziałam. – To… Wytłumaczę to później. Więc czym Finley uderzyła mnie w głowę? Kijem baseballowym? Ciężarówką? - Latarką – odpowiedziała mama, jej palce delikatnie rozczesywały moje włosy, czułam z tyłu mojej głowy guza wielkości piłki koszykowej. Milczałyśmy, obie wiedziałyśmy, o co zamierzałam zaraz zapytad: po jaką cholerę moja mama, która spędziła większośd swojego życia, uciekając od Wszystkich Magicznych Rzeczy, spędzała lato z bandą łowców potworów? Ale coś mi mówiło, że jakakolwiek byłaby jej odpowiedź, byłaby skomplikowana. I prawdopodobnie nieprzyjemna. I jeśli nawet miałabym umrzed, by się dowiedzied, co ją tu sprowadziło, możemy do tego wrócid później, najlepiej, gdy mój mózg nie będzie grozid wyrwaniem się z mojej czaszki. - Było gorąco – powiedziałam. Nie ma mniej nieskomplikowanych i przyjemnych tematów niż pogoda, prawda? – Na zewnątrz. Gdzie dokładnie jest posesja Brannick? - Tennessee – odpowiedziała mama. - Dobra, więc… Czekaj, Tennessee? – usiadłam, by spojrzed na mamę. – Użyłam Itineris, by przenieśd się z Anglii tutaj? To taki magiczny portal, - zaczęłam wyjaśniad, ale kiwała, jakby już wiedziała. – Tak czy inaczej, opuściłam Thorne w nocy i dostałam się tutaj w nocy, więc nie mogłam zawędrowad tak daleko. Mama patrzyła na mnie bardzo ostrożnie. - Sophie, - powiedziała i coś w jej głosie sprawiło, że żołądek mi zlodowaciał. – Thorne Abbey spłonęło blisko trzy tygodnie temu. Gapiłam się na nią. - To niemożliwe. Byłam tam. Byłam tam ostatniej nocy. Potrząsając głową, mama nachyliła się do mnie i cmoknęła mnie w policzek. - Kochanie, minęło siedemnaście dni, od kiedy dowiedzieliśmy się, co stało się w Thorne. Myślałam… - jej głos się złamał. – Myślałam, że zostałaś schwytana, albo zamordowana. Kiedy Finley przyniosła cię dziś w nocy, to było jak cud. Miałam mętlik w głowie. Siedemnaście dni.

Pamiętam wejście do Itineris, pamiętałam miażdżenie, martwą czero. Ale czułam to tylko przez chwilę, albo dwie, zanim znalazłam się w lesie, leżąc na plecach. Jak siedemnaście dni minęło w ciągu kilku uderzeo serca? Wtedy dotarła do mnie kolejna myśl. - Skoro Thorne spłonęło tak dawno, to musiałaś coś słyszed o tacie. Albo Calu, albo paniach Casnoff. - Wszyscy zginęli – powiedział głos z drugiej strony pokoju. Obróciłam głowę, krzywiąc się przy tym. Kobieta opierała się o futrynę, trzymając parujący kubek. Miała na sobie jeansy i zwykłą, czarną koszulkę i rude włosy, ciemniejsze niż u Izzy, opadały na jej ramię w długim warkoczu. - Zniknęli z powierzchni ziemi – kontynuowała, przemieszczając się po pokoju. Czułam, jak obok mnie mama sztywnieje. – James Atherton, czarodziej, inny czarodziej, te czarownice Casnoff i ich demoniczne zwierzątka. Myśleliśmy, że zaginęłaś razem z nimi, dopóki nie pojawiłaś się, próbując zabid moją córkę. Zgadywałam, że ta wredna kobieta, to Aislinn Brannick. Wciąż mając ją stojącą przede mną sprawiło, że moja szczęka opadła gdzieś w dół do moich kolan. Oczyściła gardło. - W samoobronie, ona pierwsza wyciągnęła nóż – powiedziałam. Ku mojemu zdziwieniu, Aislinn wydała pordzewiały dźwięk, który mógł byd chichotem. Wręczyła mi kubek. - Wypij to. - Um, co do tego, nie – odpowiedziałam, wpatrując się w ciemnozieloną zawartośd. Czymkolwiek ta ciecz była, pachniała jak sosny i błoto, i wiedząc, że ta kobieta była matką Izzy, wywnioskowałam, że to było okropne. Ale Aislinn tylko wzruszyła ramionami. - Więc nie pij. To nie moja sprawa, że będzie cię boled głowa. - Jest w porządku – powiedziała mama, nie odrywając oczu od Aislinn. – Dopilnuję, żebyś poczuła się lepiej. - Przez uśmiercenie mnie? – zapytałam. – To znaczy, wiem, że możesz sprawid, że ból głowy przejdzie, ale to częśd efektów ubocznych. - Sophie – szepnęła mama ostrzegawczym tonem. Ale Aislinn spojrzała na mnie przenikliwie, z drobnym uśmieszkiem igrającym jej na ustach. - Ma niewyparzony język, na pewno – powiedziała. Jej oczy przesunęły się na mamę. – Musi mied to po nim. Ty zawsze byłaś cicho. Spojrzałam na mamę, zmieszana, ale ona wciąż przyglądała się Aislinn Brannick, jej twarz pobladła. - Potrzebujemy was na dole za pięd minut – powiedziała Aislinn, podchodząc, by stanąd przy nogach łóżka. – Spotkanie rodzinne.

Wzięłam bardzo niezdecydowany łyk z parującego kubka. Smakowało jeszcze gorzej, niż pachniało, ale zaraz jak spłynęło w dół mojego gardła, poczułam, jak ból w mojej czaszce zaczyna ustępowad. Zamykając oczy, oparłam się z powrotem o zagłówek. - Po co nas tam potrzebujecie? – zapytałam. – Nie możecie po prostu… Brannickowad bez nas? Pokój pogrążył się w niezręcznej ciszy i kiedy otworzyłam oczy, mama i Aislinn patrzyły na siebie nawzajem. - Nie wie? – zapytała w koocu Aislinn, mieszanina strachu i złości wyrosła w mojej klatce piersiowej. Nie chciałam się z tym pogodzid. Nie chciałam, nie jeszcze. Ale wtedy mama się do mnie obróciła, wiedziałam, widziałam strach i smutek na jej twarzy, w sposobie, w jaki trzymała koc. I wiedziałam, czy chciałam temu stawid czoło, czy nie, że był bardzo prosty powód, dla którego tu była. Mimo to, słyszałam, jak pytam: - Mamo? Ale to Aislinn odpowiedziała. - Twoja matka jest Brannick, Sophia. Co sprawia, że jesteś jedną z nas.

Rozdział 4 Kiedy drzwi za Aislinn się zamknęły, mama schowała twarz w dłoniach z drżącym wydechem. Odłożyłam resztę picia, które dała mi Aislinn. Z moją głową natychmiastowo się polepszyło. Tak naprawdę, ze wszystkim było lepiej i czułam się niemal… pewna siebie, mimo że moje usta były takie, jakbym właśnie lizała sosnę. Ale obrzydliwy smak w mojej buzi był dobry. To pozwoliło mi się skupid na czymś innym, niż fakt, że praktycznie całe moje życie było kłamstwem. Albo tym, że jakimś sposobem zgubiłam siedemnaście dni. Albo to, że mogłam mied w moim ciele ducha. Nagle tak bardzo zatęskniłam za Jenną, że sprawiało mi to niemal psychiczny ból. Chciałam trzymad jej rękę i słyszed, jak mówi coś, co zmieniłoby, całą tę sytuację w zabawną, zamiast niesamowicie powaloną. Archer też byłby mile widziany. Pewnie podniósłby brew w ten wkurzający/palący sposób, jak to on, i prawiłby sprośne żarty na temat opętującej mnie Elodie. Albo Cal. Nie powiedziałby nic, ale sama jego obecnośd sprawiłaby, że poczułabym się lepiej. I tata… - Sophie – powiedziała mama, wyrywając mnie z zamyślenia. – Ja… Ja nawet nie wiem, jak zacząd ci to wyjaśniad. – Spojrzała na mnie przekrwionymi oczyma. – Chciałam, tak wiele razy, ale wszystko było zawsze zbyt… skomplikowane. Nienawidzisz mnie? Wzięłam głęboki wdech. - Oczywiście, że nie. to znaczy, nie jestem wstrząśnięta. I całkowicie zastrzegam sobie prawo do niepokojenia się tym później. Ale szczerze, mamo? Teraz, jestem tak szczęśliwa, że cię widzę, że nie obchodziłoby mnie nawet to, gdybyś okazała się byd tajnym ninja przysłanym z przyszłości, by zniszczyd kocięta i tęcze. Zachichotała, zachrypniętym i cienkim głosem. - Tak bardzo za tobą tęskniłam, Soph. Przytuliłyśmy się, moja twarz była naprzeciw jej obojczyka. - Chciałabym, żeby ta cała historia się skooczyła – powiedziałam, moje słowa były stłumione. – Wszystko jak na stole. Przytaknęła. - Absolutnie. Ale po rozmowie z Aislinn. Przyhamowałam i się skrzywiłam. - Jaka jest dokładnie wasza relacja? Jesteście, jak kuzynki? - Jesteśmy siostrami. Wgapiłam się w nią. - Czekaj. Więc jesteś taką Brannick Brannick? Ale nawet nie masz rudych włosów. Mama opadła na łóżko, skręcając swój kooski ogon w koczka. - To się nazywa farba, Soph. Teraz, chodź. Aislinn jest w nastroju. - Ta, już się podnoszę – mruknęłam, zdejmując kołdrę i wstając.

Mama i ja opuściłyśmy sypialnię i skierowałyśmy się na przyciemnione półpiętro. Był na tym piętrze tylko jeden pokój i przyłapałam się na myśleniu o Thorne Abbey i wszystkich tych korytarzach i pomieszczeniach. Wciąż trudno było uwierzyd, że tak wielkie miejsce po prostu… zniknęło. Kierowałyśmy się w dół wąską klatką schodową, która kooczyła się niskim, łukowym sklepieniem. Za sklepieniem znajdował się kolejny mroczny pokój. Czy ci ludzie mieli coś przeciw żyrandolom? Zauważyłam starożytną, zieloną lodówkę i okrągły drewniany stół położony pod brudnym oknem. Zapach kawy wisiał w powietrzu i na ladzie leżała pół-zjedzona kanapka, ale kuchnia była pusta. - Muszą byd w Sali Bojowej – powiedziała mama, prawie do siebie. - Czekaj; czy właśnie powiedziałaś Sala Bojowa? – zapytałam, ale mama już prawie przeszła przez kuchnię i skręcała za róg. Podążyłam za nią, próbując ogarnąd ten dom. Jedyne słowo, jakie przychodziło mi na myśl to „spartaoski”. W Thorne było tak dużo przedmiotów – obrazów, gobelinów, cacek, niecodziennych zbroi – tak, że twoje oczy nie mogły wszystkiego ogarnąd. Tu jest tak, jakby wszystko, co nie było kompletnie potrzebne, było wyrzucone. Cholera, nawet niektóre rzeczy, które były potrzebne wydawały się byd zaginione. Nie widziałam jeszcze łazienki. Nie było okien, tylko kilka fluorescencyjnych żarówek umieszczonych na suficie, rzucając słabe światło na wszystko. I przez „wszystko” miałam na myśli jedną obskurną, brązową kanapę, jakieś metalowe, składane krzesła, kilka zapełnionych półek na książki, jakieś kartonowe pudła i olbrzymi okrągły stół, pokryty papierkami. Oh, i broo. Były tam wszystkie rodzaje przerażających narzędzi śmierci, zaśmiecających pokój od jednego kooca pokoju do drugiego. Obok kanapy naliczyłam trzy kusze i był tam też stos czegoś, co wyglądało, jak te rzucające gwiazdki na szczyt jednego z regałów rzeczy. Izzy siedziała po turecku na kanapie z książką w papierowej oprawce w rękach. Nie spojrzała w górę, kiedy weszłyśmy i zastanawiałam się, co czytała, skoro była tym tak zaabsorbowana. Zabijanie Potworów dla Początkujących prawdopodobnie. Poza nią w pokoju była tylko Aislinn i dziewczyna, wyglądająca mniej-więcej, jakby była w moim wieku. Kiedy mama i ja przeszłyśmy przez drzwi, ich głowy oderwały się od książek, które czytały. Zobaczyłam latarkę schowaną w pokrowcu przy pasie dziewczyny. Więc to była Finley, Dyspozytorka Latarek. Potarłam guza na mojej głowie i skrzywiła się na mnie. Obróciłam się i spojrzałam na moją milczącą, zaczytaną mamę, kobietę, której szczerze nawet nie widziałam, żeby zabijała muchę. - Przykro mi, ale nie ma mowy, żebyś tu dorastała. To jest wręcz niemożliwe. Coś zaszumiało i poczułam jak mija moją twarz. Kątem oka dostrzegłam, że mamy ręka się podniosła i nagle trzymała rękojeśd noża – noża, który najwyraźniej właśnie został ciśnięty w jej głowę. Stało się to zaledwie w przeciągu niecałej sekundy.

Przełknęłam ślinę. - Nie wierzę. Mama nic nie powiedziała, ale trzymała swój wzrok skupiony na Aislinn, która, jak zauważyłam, wciąż miała lekko uniesioną rękę. Uśmiechała się. - Grace była zawsze najszybszą z nas – powiedziała i zorientowałam się, że mówi do mnie. Uśmiechając się do mnie. - Dobra – powiedziałam w koocu. – Cóż, nie odziedziczyłam tego po niej, jeśli tego oczekujesz. Nie mogę nawet złapad piłki od nogi. Aislinn zachichotała, nawet, gdy groźne spojrzenie Finley się pogłębiło. - Więc jesteś demonicznym nasieniem – wypluła Finley. - Finn! – urwała Aislinn. Huh. Czyli ostatecznie jedna z Brannick mnie nienawidziła. Upiorne, ale sprawiało, że poczułam się lepiej. I jeżeli była tam jedna rzecz, z którą wiedziałam, że miałam do czynienia, była to Wredna Dziewczyna. - Właśnie ostrzegałam Sophie. Z kanapy usłyszałam parsknięcie śmiechu i wszystkie odwróciłyśmy się, by spojrzed na Izzy. Zakryła usta i próbowała zmienid to w kaszel, ale Finley bezszelestnie targnęła ją za głowę i powiedziała: - Idź do swojego pokoju, Iz. Izzy zamknęła książkę, kładąc ją na kolana i zdziwiłam się widząc, że było to Zabid Drozda. - Finn – zaprotestowała. – Nie śmiałam się z nią – spojrzała na mnie z ukosa. – Próbowała mnie zabid. - Tak właściwie, to nie próbowałam – wtrąciłam się. Twarde spojrzenie w oczach Aislinn i Finley cholernie mnie przeraziło. Ostatnią rzeczą, jakiej chciałam, było pociągnięcie odpowiedzialności za czyny Elodie, szczególnie teraz, kiedy technicznie byłam jedną z tych kobiet i słowa po prostu wylały się z moich ust. – No bo widzisz, nie mam już mocy, ponieważ zostałam skazana na Redukcję i to w pewien sposób zablokowało moją magię, więc nie mogę jej używad. Ale była tam pewna dziewczyna – cóż, czarownica – Elodie i ponieważ przekazała mi swoją magię w chwili śmierci, zostałyśmy połączone. Co oznacza, że jej duch podąża za mną itd., więc kiedy mnie zaatakowałaś, opętała moje ciało. Co jest czymś nowym i, zupełnie szczerze, bardzo dziwnym, i jeszcze tego nie przetworzyłam. Tak, czy inaczej, ona użyła na tobie magii. Oh, i trzymała miecz na twoim gardle, i powiedziała wszystkie te przerażające rzeczy. Nie jestem przerażająca. Przynajmniej nie celowo. Teraz wszystkie Brannick – cała czwórka, jeśli liczyd mamę – gapiła się na mnie. Ludzie, czym było to coś smakujące jak sosna? Brannickową wersją Red Bulla? - Już, uh, przestaję mówid. Aislinn już się nie uśmiechała. W rzeczywistości wyglądała na trochę przerażoną. Finley oparła się jednym biodrem o stół i skrzyżowała ręce. - Co miałaś na myśli mówiąc, że nie masz już swoich mocy?

Starałam się bardzo, bardzo mocno, by nie przewrócid oczami. - Miałam na myśli dokładnie to, co powiedziałam. Miałam moce, ale wtedy Rada… to ludzie, którzy tworzą zasady dla Prodigium – wytłumaczyłam, tylko po to, by Finley wywróciła swoimi oczami i powiedziała: - Ta, wiemy o tym. - Dobrze dla was – mruknęłam. – Więc zrobili rytuał, który nie… cóż, nie był tak głęboki jak Redukcja. Moja magia nie zniknęła na zawsze. – Przynajmniej miałam taką nadzieję. Ale nie powiedziałam tego Brannick. Aislinn i Finley spojrzały po sobie. - Ale zgodnie z zamiarami i celami – powiedziała Aislinn, - jesteś człowiekiem. - Z wyjątkiem, gdy opętuje mnie Elodie, tak. Myślałam, że to powinno je uszczęśliwid; w ostateczności, czy nie nienawidzili Prodigium? Ale Aislinn chwyciła krawędź stołu obiema rękami i opuściła głowę z długim westchnieniem. Finley położyła jej rękę na ramieniu i szepnęła: - W porządku, mamo. Dowiemy się tego. Moja własna mama potarła mi plecy i powiedziała cicho: - Och, skarbie. Tak bardzo mi przykro. Czułam potrzebę upadku na podłogę i zaczęcia szlochad, ale wzruszyłam tylko ramionami i powiedziałam: - Hej, pojechałam do Londynu, by odebrali mi moce. To po prostu nie stało się to w sposób, w jaki myślałam. W sumie tylko bez tatuaży. Aislinn uderzyła jedną z pięści w stół i kiedy uniosła głowę wyglądała w każdym calu jak Przerażający Łowca Prodigium. - Jesteśmy na wojnie. Twój gatunek jest wypuszczonym na ziemię piekłem, a ty stroisz sobie żarty? Nie wiedziałam, co spowodowało nagłą zmianę z Uśmiechniętej Aislinn na Poważnie Wściekłą Aislinn. Napotkawszy jej wzrok powiedziałam: - W ciągu ostatnich kilku godzin, byłam opętana, prawie miałam dziurę w głowie i dowiedziałam się, że moja mama była sekretną łowczynią Prodigium. Wcześniej straciłam wszystkich innych, o których się troszczyłam i odkryłam, że ludzie, którym ufałam są wychowującymi-demony pogromcami. Moje życie jest aktualnie okropne. Więc, tak. Stroję sobie żarty. - Jesteś teraz dla nas bezużyteczna – powiedziała Finley. - Przepraszam, ale w jaki sposób byłam dla was użyteczna wcześniej? – zapytałam, mimo że czułam, że już wiem. Wystarczająco pewnie, Finley spotkała mój wzrok i powiedziała: - Słyszałaś mamę. Jesteśmy na wojnie. I ty miałaś byd naszą bronią.

Rozdział 5 Gapiłam się na nią. - I myślałyście, że bym to zrobiła, tak właściwie czemu? - Torin powiedziała, że byd walczyła dla… - wtrąciła Izzy, ale Aislinn powstrzymała ją ręką. - Wystarczy Isolde – powiedziała. – To już i tak bez znaczenia. - Dla mnie ma znaczenie – powiedziałam. – Kim, do cholery, jest Torin? I co chciałyście zrobid, użyd mnie jako waszej prywatnej magicznej bomby? – Ręka mamy zacisnęła się wokół moich ramion. Strząsnęłam ją i podeszłam do stołu, na wprost twarzy Aislinn. - To samo chciały zrobid one, no wiesz – powiedziałam do niej - Casnoff – mój głos zadrżał na myśl o Nicku i Daisy, dwojgu demonicznych dzieciaków, z którymi… cóż, przyjaźniłam się to za mocne określenie – poznałam w Thorne Abbey. Ostatnim razem, jak widziałam Daisy, była zdemoniała i próbowała mnie zabid, a wszystko dzięki Larze Casnoff. To samo stało się z Nickiem, który zaatakował Archera i prawie go zabił. Ponieważ Lara zamieniła ich w demony, Nick i Daisy byli pod jej kontrolą. Częśd mnie za nimi tęskniła, dziwnymi i morderczymi, jak to oni, przez co prawdopodobnie mój głos stał się głośniejszy, gdy dodałam: - Casnoff i inny członkowie Rady chcieli użyd demonów, by walczyd z wami i Okiem. Aislinn nie wydawała się już byd zła. Tylko zawiedziona. Przebiegła ręka po włosach. - Czy to naprawdę to, co myślisz, Sophie? Że wychowują demony, żeby utrzymad potw… wasz gatunek bezpiecznym? - Tak, tak sądzę. To znaczy, zawsze mówili, że zamierzacie zabid nas wszystkich. Dziwaczne spojrzenie przemknęło przez twarz Aislinn, prawie, jakby było jej mnie szkoda. Finley wydała dźwięk oburzenia. - Racja. Jedyny powód, dla którego te babki Casnoff chcą tworzyd demony jest to, że chcą mied swój własną, sekretną służbę. Mając swoją własną demoniczną armię, a mając ją nie byłyby zbyt dogodne, ani nic w tym stylu. Na szczęście jedno z tych składanych krzeseł było bardzo blisko mnie, więc byłam w stanie na nie opaśd. - Nie łapię – powiedziałam, spoglądając przez ramię na mamę. Jej usta były ściśnięte w ponurą kreskę. - Powiedzmy, że Brannick nigdy nie wierzyły, że ojciec Lary i Anastazji, Alexei, był tak zainteresowany tworzeniem demonów, by chronid inne Prodigium. Tak dużo mocy? W zasadnie miał magiczny odpowiednik broni jądrowej pod swoją kontrolą.

Alexei, z pomocą innej czarownicy, zamienił moją prababcię, Alice, w demona. Była zwykłą dziewczyną, ale kiedy Alexei Casnoff z nią skooczył, stała się bardziej lub mniej potworem, z czarną magią w niej, napędzającą ją do szaleostwa. Tak więc, tak, mogłeś stworzyd demona, ale kontrolowanie go już nie było takie proste. - Pierwszej nocy w Hex Hall, – powiedziałam do Aislinn, - pani Casnoff pokazała nam wielki pokaz slajdów, tego, jak ludzie zabijali Prodigium na przełomie lat. Nie tylko Brannick i Oko, ale zwyczajni ludzie również. Pani Casnoff zrobiła to po prostu tak, by wydawało się, że Prodigium jest na linii ataku przez cały czas. - Ta, bo normalni ludzie mają szanse w starciu z potworami – wyśmiała Finley. - Czy wiesz, ile jest Brannick, Sophie? – zapytała miękko Aislinn. Kiedy potrząsnęłam głową, powiedziała – Właśnie na nie patrzysz. Wytrzeszczyłam na nią oczy. - Co, tylko… tylko wasza trójka? I jedna z was ma jakieś dwanaście lat? - Czternaście – zawołała Izzy z kanapy, ale nikt nie zwrócił na to uwagi. - Cztery, jeśli mamy twoją mamę – odpowiedziała Aislinn. - Dobra, ale współpracujecie z Okiem – powiedziałam. Kilka miesięcy temu Kwatera Główna Rady Prodigium w Londynie została spalona. Siedmioro członków Rady zostało zabitych i według taty było to L’Occhio di Dio współpracujące z Brannick. Aislinn się tylko zaśmiała. - Oko? Współpracujące z nami? Mowy nie ma. Nasza rodzina pochodzi od czarownic, pamiętasz? Oko nie chce mied z tym nic wspólnego. - Więc co – Oko zaatakowało główną siedzibę Rady samo? – zapytałam. - Wcale nie zaatakowali – powiedziała Finley. – Zrobiły to wasze kumpele Casnoff. Czułam się, jakbym się pogrążyła w Bizarro Word i po raz kolejny potrząsnęłam głową, jakby w jakiś sposób miało to sprawid, że mój mózg zacznie pracowad szybciej. - Ale dlaczego Casnoff miałyby… - i nagle mnie olśniło. – To tak jak z pokazem slajdów. Wszyscy są nawet bardziej niż wkurzeni na Oko i Brannick, i nagle nikt się nie przejmuje tym, że zmieniasz dzieci w demony. Nie, jeśli demony będą trzymad ich bezpiecznych od Oka i was wszystkich – powiedziałam, gestykulując w kierunku Aislinn i Finley. Aislinn przytaknęła. - Dokładnie. I teraz też zrzuciły zniszczenie Thorne Abbey i prawdopodobną śmierd twojego ojca na Oko. Moja klatka piersiowa zabolała na te słowa i poczułam rękę mamy na swoich włosach. - Więc teraz Casnoff mają jakby wolną rękę co do wzywania tylu demonów, ile chcą – powiedziała Finley. – I nikt ich nie zatrzyma. - Ja zatrzymam – powiedziałam automatycznie.

- Jak? – wyśmiała Finley. – Nie masz żadnej mocy. Oni mają najpotężniejszą magiczną broo wszechczasów. Magia w mojej klatce piersiowej wezbrała i zakotłowała się. - Jesteśmy ludźmi – powiedziałam i ku mojemu przerażeniu, czułam łzy napływające mi do oczu. Naprawdę, naprawdę nie chciałam rozpłakad się przed Finley. – Przywoływanie demona oznacza tylko dosypanie czarnej magii do duszy zwykłej osoby, albo Prodigium, albo kogokolwiek. Osoba, którą się było, nie odchodzi. Nick i Daisy. I ja i mój… mój tata. Nie jesteśmy rzeczami których możecie użyd i pozbyd się. Nie jesteśmy bronią. – Na ostatnim słowie tak mocno chwyciłam krawędź stołu, że złamałam swój paznokied. Mama podeszła kawałek, owijając rękę na moim łokciu. - Wystarczy – powiedziała. – Sednem jest to, że znajdziemy jakiś sposób, by zatrzymad Casnoff, nie angażując w niego Sophie jako czegokolwiek. - To nie jest twoja decyzja, Grace – powiedziała Aislinn. Mama obróciła się ku swojej siostrze z zaciekłością, której nigdy wcześniej u niej nie widziałam. - Ona jest moją córką. - A my nie zawsze idziemy śladami naszych przodków, prawda? – odpowiedziała Aislinn, wytrzymując wzrok mamy. Powolny chichot rozbrzmiał w pokoju i zjeżyły mi się włosy na karku. Izzy podskoczyła i obie Finley i Aislinn rzuciły piorunujące spojrzenia, obracając się przez ramię. Na początku widziałam coś wiszącego na ścianie. Nie byłam pewna, co dokładnie, ponieważ było zakryte wielkim kawałkiem ciemnozielonej płachty, ale za jego dużym prostokątnym kształtem, domyślałam się, był obraz jakiegoś rodu. - Ach, wykłócające się Grace i Aislinn. Znowu jak za starych czasów – powiedział męski głos, brzmiąc na niejasno zagłuszony. – Czy mógłby ktoś zdjąd ze mnie tę piaszczystą rzecz, żebym coś widział? Po raz kolejny, moja magia bębniła i rzucała się wewnątrz mnie, więc wiedziałam, że cokolwiek mówiło, nie było człowiekiem. Mimo to, kiedy Aislinn podeszła do wiszącego przedmiotu i zerwała płótno, byłam zaskoczona tym, co zobaczyłam. Nie był to wcale obraz; było to lustro, odbijające obskurne i ponure pomieszczenie. To było dziwne widzied żywy obraz tego, co tworzyliśmy. Mama wciąż stała z ręką na moim łokciu, jej wyraz twarzy był ostrożny. Aislinn patrzyła na lustro, jakby zdegustowana, natomiast Izzy stała się jeszcze bledsza i Finley się nachmurzyła. Co do mnie, byłam zszokowana swoim odbiciem. Byłam chudsza niż pamiętałam i moja skóra była brudna, łzy pozostawiły smugi na moich zakurzonych policzkach. I moje włosy… wiecie co? Nawet do nich nie przechodźmy. Ale mój wygląd Małej Sieroty Sophie nie był tym, co sprawiło, że moje moce oszalały. To był facet.

W lustrze, siedział w lustrze po turecku na okrągłym stole, uśmiechając się do nas wszystkich. Mimo że wiedziałam, że go tam naprawdę nie było, i tak spojrzałam na środek stołu. Te same mapy i papiery, które się pod nim pogniotły, były wciąż niewzruszone i gładkie. Jego kosmate włosy były ciemnoblond, sznurki zwisały z mankietów jego koszuli, zamiatając po papierkach na stole, gdy opierał nadgarstki na kolanach. Miał również bardzo imponująco wysokie buty i absurdalnie ciasne spodnie, więc albo był czymś w rodzaju Renesansowej wróżki z Krainy Luster, albo był bardzo stary. Zgadywałam, że to drugie. - A więc to przez tą dziewczynę jest to całe zamieszanie – powiedział, przyglądając mi się. Jego głos był niski i myślę, że mógłby byd nawet pociągający, gdyby nie powiedział – Jestem Bardzo Zły – Nie, Serio – I Nie w Seksualnym Znaczeniu Tego Słowa - wciąż byłam święcie przekonana, że był tylko zwykłym czarodziejem. Demony emanują silniejszą, mroczniejszą aurą i chociaż ten gościu zdecydowanie był złą nowiną, nie był tak mroczny ani potężny. Aislinn uderzyła ręką w ramę lustra, powodując, że stół, na którym siedział facet zakołysał się i prawie przewrócił. Stół w pokoju pozostawał w spoczynku. Chwytając za jedną stronę stołu, Lustrzany Chłopak zmarszczył brwi, otwierając usta, by coś powiedzied. Aislinn mu przerwała. - Myliłeś się, Torin. Ona już nie ma mocy. Torin wzruszył ramionami. - Nie ma? Cóż, to z pewnością zmienia wszystko na bardziej interesujące. – Uśmiechnął się. Może niektóre kobiety znalazłyby w tym coś czarującego. Ja znalazłam coś paskudnego. To musiało byd widoczne na mojej twarzy, bo jego szeroki uśmiech szybko opadł i zwrócił się do Aislinn ze wzruszeniem ramion. – Nieważne. Nigdy się nie mylę. Mówiłem wam, że Thorne Abbey zostanie pochłonięte przez ogieo i zostało. Mówiłem wam, że ta dziewczyna zostanie do was wysłana i została. Wskazał na Aislinn. Powierzchnia lustra zagięła się wokół jego palca, jak elastyczna baoka. - I mówiłem wam, że stracicie Grace dla jednej z bestii. Nikt nie chciał mi wierzyd – powiedział do mnie. – A jednak tu jesteś. Dowód, że moje przepowiednie są zawsze prawidłowe. I to, co wam powiedziałem jest prawdą, Aislinn – dodał zwracając się do niej. – Ta dziewczyna powstrzyma czarownice Casnoff. W pokoju zapadła ciężka cisza, wszystkie gapiłyśmy się na faceta w szkle i próbowałam owinąd swoje myśli wokół faktu, że Brannick, mega okrutne czarownice zabójczynie, słuchały tryskającego przepowiedniami czarodzieja i ten otóż czarodziej wytypował mnie do zakooczenia tej wielkiej, wkurzającej, magicznej wojny, która się warzyła. Wciąż nie podobało mi się nazywanie mojego taty „bestią”, więc starałam się, jak mogłam, by wyglądad tak pogardliwie, jak byłam w stanie. - Macie magiczne lustro? Powinnyście wspomnied o tym wcześniej – powiedziałam do Izzy. – Znaczy, to o wiele fajniejsze od drutu kolczastego i bunkrów.

- To nie jest magiczne lustro – odpowiedziała Izzy i nie mogłam nic na to poradzid, ale zauważyłam, że jej oczy nie ruszają się od Torin. – Jest naszym więźniem. - Gościem – przerwał Torin, ale wszyscy go zignorowali. - Jak udało wam się uwięzid czarodzieja, skoro nie używacie magii? – zapytałam. - Brannick go nie uwięziły – odpowiedziała mama. – Sam to zrobił. Torin nagle bardzo zainteresował się prostowaniem mankietów, odwracając się od nas. - Próbował rzucid zaklęcie, które było dla niego troszeczkę za duże – dodała Finley. – Koocząc tu, od 1589 - 1587 – poprawił Torin. – I zaklęcie wcale nie było dla mnie „za duże”. Było tylko… trudniejsze niż myślałem. Finley parsknęła. - Jasne. Tak czy inaczej, Avis Brannick znalazła go… to, nieważne, kilka lat później i przywiozła lustro do reszty rodziny. - Kiedy Avis odkryła, że Torin ma moc proroctwa, że mógłby byd też użytecznym narzędziem. Od tamtej pory jesteśmy jego opiekunami – zakooczyła Aislinn. Zastanawiałam się, czy zawsze opowiadają historie w tak krążąc. Przypomniało mi to potrójne spojrzenie Elodie, Anny i Chaston i poczułam kolejny z tych dziwnych bólów w klatce piersiowej. Nie to, żebym lubiła tamtą trójkę, ale teraz jedna z nich była martwa, a dwie pozostałe zaginęły. Bóg jeden wie, co się z nimi stało. - Zostały skażone – powiedział Torin i zaskoczył mnie. - Co? - Właśnie myślałaś o dwóch czarownicach, które znałaś w szkole, zastanawiając się, co się z nimi stało – powiedział. Po raz pierwszy zauważyłam, że jego oczy były tak brązowe, że prawie czarne. – Podejrzewasz, że panie Casnoff zmieniły je w demony. Zrobiły to. - Czekaj, to nie tylko przewidujesz przyszłośd? Inne rzeczy też wiesz? Przytaknął, zadowolony z siebie. - Wiem wiele rzeczy, Sophie Mercer. A ty masz tak wiele pytao, nieprawdaż? Gdzie się podziewałaś przez te siedemnaście dni? Co stało się z twoją małą, wysysającą krew przyjaciółką i twoim tatą…? Bez namysłu przeszłam przez pokój i by stanąd tuż naprzeciw szkła. - Czy mój tata żyje? Czy Jenna…? Przerwałam, gdy Torin zaczął chichotad i wycofywad się. - Nie mogę wydad wszystkich moich sekretów – powiedział, rozkładając szeroko ręce. Każda cząstka mojej magii chciała uderzyd w lustro i roztrzaskad go na drobne kawałeczki. Zdecydowałam się jednak na uchwycenie ramy i potrząśnięcie nią. - Powiedz! – krzyczałam, gdy upadł na ziemię, lustrzany stół w koocu się przewrócił, a papiery rozsypały się po podłodze.