MERRY32

  • Dokumenty989
  • Odsłony194 479
  • Obserwuję133
  • Rozmiar dokumentów1.7 GB
  • Ilość pobrań119 135

Dzieci Ziemi 3 Lowcy Mamutow - AUEL JEAN M

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:PDF

Dzieci Ziemi 3 Lowcy Mamutow - AUEL JEAN M.PDF

MERRY32 EBooki
Użytkownik MERRY32 wgrał ten materiał 7 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 79 osób, 19 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 263 stron)

AUEL JEAN M Dzieci Ziemi #3 Lowcy Mamutow

JEAN M. AUEL . 1. Trzęsąc się ze strachu, Ayla kurczowoprzylgnęła dowysokiegomężczyznystojącegoobok i obserwowała zbliżającą się grupę. Jondalar opiekuńczoobjął ją ramieniem, ale to jej nie uspokoiło. Jest taki wielki!– przeszłojej przez myśl, gdygapiła się na mężczyznę idącegona czele grupy, któregobroda i włosymiałykolor ognia. Nigdynie widziała nikogotak dużego. Nawet Jondalar malał w porównaniuz nim, chociaż obejmującyją mężczyzna górował nadwiększością ludzi. Czerwonowłosyczłowiek, którydonichpodchodził, był nie tylko wysoki. Był potężny, zwalistyjak niedźwiedź. Miał potężnykark, jegopiersi wystarczyłybydla dwóchzwykłychmężczyzn, a masywne mięśnie przedramienia dorównywały wielkości uda normalnegoczłowieka. Ayla zerknęła na Jondalara. Jegotwarz nie wyrażała strachu, ale uśmiechbył niepewny. Tobyli obcyludzie, a długie podróże nauczyłygoostrożności w kontaktachz nieznajomymi. –Nie przypominamsobie, żebymwas kiedykolwiek widział – powiedział mężczyzna. – Zjakiegoobozujesteście? Nie mówił językiemJondalara, zauważyła Ayla, ale jednymz innychjęzyków, którychJondalar ją uczył. –Zżadnegoobozu– powiedział Jondalar. – Nie jesteśmyMamutoi. – Puścił Aylę i postąpił krok doprzodu, z rękami wyciągniętymi przedsiebie i z otwartymi dłońmi, żeby pokazać, że niczegonie ukrywa, a zarazemw geście przyjaznegopozdrowienia. – JestemJondalar z Zelandonii. –Zelandonii?Todziwne…Chwileczkę, czydwaj obcymężczyźni nie zatrzymali się utychludzi znadrzeki, którzymieszkają na zachodzie?Zdaje się, że nazwa, jaką słyszałem, brzmiała jakoś podobnie. –Tak, mój brat i ja mieszkaliśmyz nimi – potwierdził Jondalar. Mężczyzna z płonącą brodą myślał przez chwilę, poczymnieoczekiwanie wyciągnął ręce w kierunkuJondalara i chwycił gow łamiącykości, niedźwiedzi uścisk. –Notojesteśmyspokrewnieni!– zagrzmiał i szeroki uśmiechrozjaśnił mutwarz. – Tholie jest córką mojegokuzyna!Na twarz Jondalara wrócił uśmiech. – Tholie!Kobieta o imieniuTholie była współtowarzyszką mojegobrata. Ona nauczyła mnie waszegojęzyka. –Oczywiście!Powiedziałemci. Jesteśmyspokrewnieni. Złapał przyjacielskowyciągnięte ręce Jondalara, którychprzedtemnie chciał przyjąć. – JestemTalut, przywódca Obozu Lwa. Ayla zobaczyła, że wszyscysię teraz uśmiechali. Talut rzucił jej promiennyuśmiech, poczymprzyjrzał jej się z uznaniem. –Widzę, że teraz nie podróżujesz z bratem– powiedział doJondalara. Jondalar znowuobjął Aylę, która zauważyła na jegotwarzyprzelotnywyraz bóluoraz zmarszczone czoło. –Tojest Ayla. –Toniezwykłe imię. Czyjest z obozurzecznychludzi?Jondalara zaskoczyła bezpośredniość pytania, poczym, przypomniawszysobie Tholie, uśmiechnął się. Niska, przysadzista kobieta, którą znał, nie przypominała kolosa, z którymteraz rozmawiał na brzegurzeki, ale oboje byli wyciosani z tegosamegokamienia. Oboje byli bezpośredni, otwarci, niemal niewinnie szczerzy. Nie wiedział, coodpowiedzieć. Nie byłołatwowyjaśnić, kimjest Ayla. –Nie, mieszka w dolinie, kilka dni podróżystąd. Talut był zdziwiony. –Nie słyszałemokobiecie otymimieniu, która mieszka niedaleko. Jesteś pewien, że należydoMamutoi? –Jestempewien, że nie należy. –Notokimsą jej ludzie?Tylkomy, ŁowcyMamutów, żyjemyw tej okolicy. –Nie mamludzi – powiedziała Ayla z odrobiną wyzwania, podnosząc głowę. Talut uważnie ją obserwował. Mówiła jegojęzykiem, ale jakość jej głosui sposób, w jaki wymawiała słowa były…dziwne. Nie nieprzyjemne, tylkoniezwykłe. Jondalar mówił z akcentemobcegojęzyka. Różnica w jej wymowie wykraczała poza obcyakcent. Talut był zaciekawiony. –Tak, ale tonie jest miejsce na rozmowy– powiedział wreszcie. – Nezzie głowę mi zmyje, jeśli was nie zaproszę na wizytę. Goście tozawsze trochę rozrywki, a myjuż dawnonie mieliśmygości. Obóz Lwa chętnie was powita, Jondalar z Zelandonii i Ayla Bez Ludzi. Przyjdziecie? –Cosądzisz, Aylo?Chciałabyś ichodwiedzić?– spytał Jondalar, przechodząc na zelandonii, żebymogła odpowiedzieć szczerze, bez obawy, że obrazi Taluta. – Czynie pora, żebyś spotkała ludzi własnegorodzaju?Czynie towłaśnie powiedziała ci Iza?Znajdź swoichwłasnychludzi?– Nie chciał okazać zbytniej gorliwości, ale potak długimczasie bez nikogoinnego, bardzochciał tychodwiedzin. –Nie wiem– powiedziała, marszcząc brwi w niezdecydowaniu. – Coomnie pomyślą?Onchciał wiedzieć, kimsą moi ludzie. Nie mamjuż więcej ludzi. Aco, jeśli mnie nie polubią? –Polubią cię, Aylo, uwierz mi. Wiem, że polubią. Talut cię przecież zaprosił. Nie jest dla niegoważne, że nie masz ludzi. Poza tym, nigdysię nie dowiesz, czybycię zaakceptowali, ani czytybyś ichpolubiła, jeśli nie dasz imszansy. Tojest rodzaj ludzi, wśródktórychpowinnaś była wyrosnąć. Nie musimydługozostawać. Możemyodejść, kiedyzechcemy. –Kiedyzechcemy? –Oczywiście. Ayla wpatrywała się w ziemię, próbując podjąć decyzję. Chciała pójść z nimi. Pociągali ją ci ludzie i chciała więcej onichwiedzieć, ale żołądek ściskał jej się ze strachu. Podniosła głowę i zobaczyła dwa kudłate konie stepowe, które pasłysię na trawiastej łące kołorzeki. Jej strachwzrósł. –Acoz Whinney!?Coz nią zrobimy?Mogą chcieć ją zabić. Nie mogę nikomupozwolić na skrzywdzenie Whinney! Jondalar zapomniał oWhinney. Cooni sobie pomyślą?– zastanawiał się. –Nie wiem, cozrobią, Aylo, ale nie myślę, żebyją zabili, jeśli impowiemy, że jest wyjątkowa i nie przeznaczona dojedzenia. – Pamiętał własne zdziwienie i uczucie nabożnej grozywobec związkuAyli z koniem. Ciekawe będzie zobaczyć ichreakcję. Mampomysł. Talut nie rozumiał, coAyla i Jondalar mówili, ale wiedział, że kobieta jest niechętna i mężczyzna próbuje ją namówić. Zauważył też, że nawet w jegojęzykumówi z tymsamym, niezwykłymakcentem. Jegojęzyk – zdał sobie sprawę przywódca – ale nie jej. Zprzyjemnością rozważał sprawę zagadkowej kobiety– zawsze lubił rzeczynowe i niezwykłe, stanowiływyzwanie. Nagle jednak tajemnica nabrała nowychwymiarów. Ayla gwizdnęła, głośnoi przenikliwie. Niespodziewanie kobyła kolorusiana i źrebak oniezwykłej ciemnobrązowej maści przygalopowali prostodonichi stanęli przykobiecie, która ich

pogłaskała!Wielki mężczyzna stłumił dreszcz nabożnej grozy. To, cozobaczył, wykraczałopoza wszystko, czegow życiudoświadczył. Czyjest mamutem?– zastanawiał się z rosnącą obawą. Czyma specjalną moc?WielusłużącychMatce twierdziło, że mają specjalną magię przywoływania zwierząt i kierowania polowaniem, ale nigdynie widział nikogo, ktotak potrafił panować nadzwierzętami, żebyprzyszłyna danyimsygnał. Ona ma wyjątkowytalent. Trochę toprzerażało, ale jak obóz mógłbyzyskać!Polowania byłybytakie łatwe! Talut jeszcze nie pozbierał się z jednegoszoku, kiedykobieta dostarczyła munastępnego. Trzymając sztywną grzywę kobyły, wskoczyła na jej grzbiet i usiadła okrakiem. Szczęka wielkiegomężczyznyopadła w zdumieniu, kiedykońz Aylą na grzbiecie pogalopował wzdłuż brzegurzeki. Wraz ze źrebakiempopędzili zboczemwzgórza na step. Zdumienie, jakie widniałow oczachTaluta, malowałosię również na twarzachresztygrupy. Dwunastoletnia dziewczynka przysunęła się doprzywódcyi oparła oniego. –Jak ona tozrobiła, Talucie?– spytała drżącymgłosem, pełnymzaskoczenia, nabożnegopodziwui zazdrości. – Tenmałykońbył tak blisko, prawie mogłamgodotknąć. Wyraz twarzyTaluta złagodniał. –Będziesz musiała ją spytać, Latie. AlboJondalara – powiedział, odwracając się dowysokiegogościa. –Samdobrze nie wiem-powiedział Jondalar. – Ayla ma specjalnysposóbobchodzenia się ze zwierzętami. Wychowała Whinneyodźrebaka. –Whinney? –Tylkotak potrafię wymówić imię, jakie nadała kobyle. Kiedyona je mówi, tomożna pomyśleć, że sama jest koniem. Źrebak nazywa się Zawodnik. Ja gonazwałem, poprosiła mnie oto. W zelandonii toznaczyktoś, ktoszybkobiega. Znaczyrównież:ten, ktopróbuje być najlepszy. Jak pierwszyraz zobaczyłemAylę, pomagała właśnie kobyle przy porodzie. –Tomusiał być widok!Nie sądziłem, że kobyła może wtedykomuś pozwolić zbliżyć się dosiebie – powiedział jedenz mężczyznw grupie. Demonstracja konnej jazdymiała zamierzonyprzez Jondalara efekt i uznał, że pora powiedzieć oniepokojachAyli. –Myślę, że chciałabyodwiedzić wasz obóz, Talucie, ale boi się, że będziecie myśleć, że te konie topoprostujakiekolwiek konie, a ponieważ nie boją się ludzi, będzie je łatwo zabić. –Toprawda. Odkryłeś moje myśli, ale tonie byłotrudne. Talut patrzył na powracającą Aylę, wyglądającą jak jakieś dziwne zwierzę, pół-człowiek i pół-koń. Był zadowolony, że nie natknął się na nią niespodziewanie. Tobyłoby…denerwujące. Zaczął się zastanawiać, jak bytobyłosamemujechać na grzbiecie konia i czyteż wyglądałbytak imponująco. Nagle, gdywyobraził sobie siebie siedzącegookrakiemna grzbiecie stepowegokonia, zaczął się głośnośmiać. –Raczej ja mógłbymnosić tę kobyłę niż ona mnie!– wykrztusił. Jondalar zachichotał. Nie trudnobyłoprześledzić myśl Taluta. Wieluludzi się uśmiechałolubchichotałoi Jondalar zdał sobie sprawę z tego, że wszyscymusieli myśleć ojeździe na koniu. Nie byłow tymnic dziwnego. Jemusamemuteż tonatychmiast przyszłodogłowy, kiedypierwszyraz zobaczył Aylę na grzbiecie Whinney. Ayla zobaczyła zszokowane twarze ludzi i, gdybynie czekającyna nią Jondalar, popędziłabykonia z powrotemdodoliny, skądprzyszli. We wczesnej młodości zbyt częstobyła potępiana za zachowania, które się innymnie podobały. I wystarczającodużozaznała potemwolności, kiedyżyła sama, żebyteraz nie chcieć krytyki za robienie tego, cojej się podoba. Była gotowa powiedzieć Jondalarowi, że jak chce, tomoże iść z wizytą;ona wraca doDolinyKoni. Ale kiedywróciła i zobaczyła Taluta krztuszącegosię ze śmiechuna myśl, że mógłbysiedzieć na małymkoniu, zmieniła zdanie. Śmiechbył dla niej czymś cennym. Kiedyżyła z klanem, nie wolnobyłojej się śmiać;śmiechdenerwował ludzi klanui był dla nichnieprzyjemny. Śmiała się głośnotylkoz Durcem, w ukryciu. DopieroMaluszek i Whinneynauczyli ją cieszyć się śmiechem, a Jondalar był pierwszymczłowiekiem, któryotwarcie śmiał się razemz nią. Obserwowała goteraz, jak śmiał się razemz Talutem. Spojrzał na nią zadowolony. Magia jegooczuoniezwykle żywym, niebieskimkolorze sięgnęła miejsca, które zareagowało drżącymżaremi wezbrałofalą miłości doniego. Nie mogła wrócić dodolinybez Jondalara. Sama myśl ożyciubez niegopowodowała dławiące ściśnięcie gardła i piekącyból powstrzymywanychłez. Jadąc w ichkierunku, zauważyła, że chociaż Jondalar nie dorównywał rozmiarami czerwonowłosemumężczyźnie, był niemal równie wysoki jak on, wyższyzaś odpozostałych trzechmężczyzn. Nie, jedenz nichtochłopiec. Aczytojest dziewczynka?Ukradkiemobserwowała grupkę ludzi, nie chcąc się na nichgapić. Ruchami ciała dała Whinneysygnał i koństanął. Przełożyła nogę przez grzbiet kobyłyi zeskoczyła na ziemię. Oba konie wydawałysię zdenerwowane, więc kiedyTalut podszedł, pogłaskała Whinneyi objęła kark Zawodnika. W równymstopniucoone potrzebowała poczucia pewności, jakie dawała ichbliskość. –Ayla Bez Ludzi – powiedział, niepewnyczyjest towłaściwa forma zwracania się doniej, chociaż pasowałotodokobietyotak niesamowitychtalentach. – Jondalar mówi, że boisz się oswoje konie, że może imsię stać krzywda, jeśli nas odwiedzisz. Powiadamwięc, że dopóki Talut jest przywódcą ObozuLwa, nic nie stanie się kobyle i jej źrebakowi. Chciałbym, żebyś nas odwiedziła i przyprowadziła konie. – Uśmiechnął się szerokoi zachichotał. – Nikt naminaczej nie uwierzy! Była teraz bardziej odprężona i wiedziała, że Jondalar chce odwiedzić obóz. Właściwie nie byłopowoduodmówić, a pociągał ją tenwielki, czerwonowłosymężczyzna, którytak łatwosię śmiał. –Tak, przyjdę – powiedziała. Talut z uśmiechemskinął głową, zastanawiając się nadjej dziwnymakcentemi zdumiewającymstosunkiemdokoni. Kimjest Ayla Bez Ludzi? Ayla i Jondalar obozowali na brzeguszybkopłynącej rzeki. Tegoranka, zanimspotkali ludzi z ObozuLwa, mieli zamiar zawrócić. Rzeka była zbyt szeroka, bymożna ją było przejść bez kłopotów i nie wartobyłosię wysilać, skoroi tak mieli wracać tą samą trasą. Stepyna wschódoddoliny, w której Ayla przez trzylata żyła sama, byłyłatwiej dostępne i młoda kobieta nieczęstowybierała trudniejszą drogę na zachódoddoliny, nie znała więc tychterenów. Chociaż z dolinywyruszyli na zachód, nie mieli żadnegospecjalnegocelui skręcili na północ a potemna wschód, ale znacznie dalej niż Ayla kiedykolwiek sama zapędziła się w trakcie polowań. Jondalar namówił ją na wycieczkę, żebyją przyzwyczaić dopodróżowania. Chciał ją zabrać ze sobą dodomu, ale jegodombył dalekona zachód. Opierała się temu, bała się porzucenia bezpiecznej dolinyi życia z nieznanymi ludźmi w obcymmiejscu. Chociaż Jondalar bardzochciał powrócić dodomupowielulatachpodróżowania, zgodził się spędzić zimę wraz z nią w dolinie. Dojegodomubyłodaleko– prawdopodobnie całyrok podróży– i lepiej byłorozpocząć marsz wiosną. Dotegoczasuz pewnością uda musię przekonać ją, żebyz nimposzła. Nie chciał nawet myśleć otym, że może musię tonie udać. Ayla znalazła gociężkorannegoi bliskiegośmierci z początkiemciepłej pory, która teraz kończyła się, i wiedziała otragedii, jaka godotknęła. Pokochali się, kiedygo pielęgnowała, chociaż długotrwałozanimpokonali barierystworzone przez ichcałkowicie odmienne wychowanie. Jeszcze ciągle uczyli się wzajemnychobyczajów i nastrojów. Ayla i Jondalar dokończyli zwijanie obozui kuzdziwieniui zainteresowaniuczekającychludzi, wpakowali swoje zapasyi wyposażenie na konia, nie doplecaków, które musieliby nosić sami. Chociaż czasami jeździli razemna krzepkimkoniu, Ayla uznała, że Whinneyi jej źrebak będą spokojniejsi, jeśli ją będą widzieć. Szli więc za grupką ludzi i Jondalar prowadził Zawodnika za długi sznur przyczepionydorzemienia opasującegołebźrebaka. Whinneyszła za Aylą bez żadnegouwiązania. Przez wiele kilometrów szli wzdłuż rzeki, przez szeroką dolinę, której zbocza przechodziływ trawiastystep. Na pobliskichzboczachsięgająca piersi trawa z dojrzałymi i ciężkimi kłosami kłębiła się w złotychfalachzgodnie z rytmemruchów zimnegopowietrza, przywiewanegow kapryśnychporywachz masywnegolodowca na północy. Na otwartymstepie kilka pokrzywionychi sękatychsoseni brzóz kuliłosię wzdłuż strumieni, korzeniami szukając wilgoci, zabieranej przez wysuszającywiatr. W pobliżurzeki trzcinyi ciborybyły nadal zielone, chociaż zimnywiatr kołysał już niemal nagimi gałęziami drzew liściastych. Latie trzymała się z tyługrupy, spoglądając odczasudoczasuna kobietę i konie, dopóki za zakrętemrzeki nie zobaczyli innychludzi. Wtedypobiegła naprzód, bopierwsza chciała opowiedzieć ogościach. Słysząc jej okrzyki, ludzie odwrócili się i zamarli, patrząc na zbliżającą się grupę.

Inni ludzie zaczęli wychodzić z czegoś, cowydawałosię Ayli dużą dziurą na brzegurzeki, jakiegoś rodzajujaskinią, ale taką, jakiej nigdyw życiunie widziała. Wyglądała tak, jakby wyrastała zza zbocza, ale nie miała kształtukamiennegoczyziemnegobrzegu. Zdarniowegodachuwyrastała trawa, ale otwór był zbyt równy, zbyt regularnyi wydawał się dziwnie nienaturalny. Był doskonale symetrycznymłukiem. Nagle zrozumiała. Tonie jest jaskinia i ci ludzie nie są klanem!Nie wyglądają jak Iza, jedyna matka, którą pamiętała, ani jak CrebczyBrun, niscyi muskularni, z dużymi brązowymi oczyma przesłoniętymi ciężkimi łukami brwiowymi, z czołem, które schodziłoukosemdotyłui z wystającymi szczękami bez podbródka. Ci ludzie tutaj wyglądali jak ona. Byli jak ludzie, wśródktórychsię urodziła. Jej matka, jej prawdziwa matka, musiała wyglądać tak, jak jedna z tychkobiet. Tobyli Inni!Tobyłoichmiejsce!Podnieciła i przeraziła ją ta świadomość. Głęboka cisza powitała obcych, i ichdziwne konie, gdydotarli dostałegozimowiska ObozuLwa. Apotemwszyscyzaczęli mówić równocześnie. –Talucie!Kogoprzyprowadziłeś tymrazem? –Skądwziąłeś te konie? –Coimzrobiłeś? Ktoś zwrócił się doAyli: –Jak torobisz, że stoją? –Zjakiegosą obozu, Talucie? Hałaśliwi, towarzyscyludzie parli doprzodu, bowszyscychcieli zobaczyć i dotknąć zarównoludzi, jak i konie. Ayla czuła się przytłoczona i zmieszana. Nie była przyzwyczajona dotakiej liczbyludzi naraz. Nie była przyzwyczajona doludzi, którzymówią, szczególnie kiedywszyscyrobią torównocześnie. Whinneycofała się, strzygąc uszami, próbowała ochronić swojegoprzestraszonegoźrebaka i odsunąć się odzbliżającychsię ludzi. Jondalar widział zdenerwowanie Ayli i koni, ale nie umiał wytłumaczyć tej sytuacji Talutowi i pozostałymludziom. Kobyła pociła się, tańczyła w miejscu. Nagle nie mogła już dłużej tegowytrzymać. Stanęła dęba, zarżała ze strachui zaczęła przebierać w powietrzuprzednimi kopytami, odpędzając ludzi. Ayla skupiła uwagę na koniu. Powtarzała jej imię, które brzmiałojak pocieszające rżenie, i dawała jej znaki gestami, którychużywała, zanimJondalar nauczył ją mowy. –Talucie!Nikomunie wolnodotknąć koni, dopóki Ayla nie pozwoli!Tylkoona nadnimi panuje. One są łagodne, ale kobyła może być niebezpieczna, jeśli się ją prowokuje albojeśli sądzi,.że jej źrebak jest w niebezpieczeństwie. Ktoś może zostać zraniony– powiedział Jondalar. –Odstąpcie!Słyszeliście go!– krzyknął Talut swymgrzmiącymgłosem, którywszystkichuciszył. Kiedyludzie i konie uspokoili się, Talut mówił dalej, już normalnymtonem:– Ta kobieta toAyla. Obiecałemjej, że żadna krzywda nie spotka tutaj jej koni. Obiecałemjakoprzywódca ObozuLwa. Tojest Jondalar z Zelandonii, krewnyi brat współtowarzysza Tholie. – Potemz uśmiechemzadowolenia dodał:– Talut przyprowadził nie byle jakichgości! Wokół ludzie kiwali głowami. Stali i patrzyli z nie ukrywaną ciekawością, ale dość daleko, byuniknąć końskichkopyt. Nawet gdybygoście odeszli w tymmomencie, spowodowali wystarczającodużozainteresowania, bymożna byłoonichplotkować i opowiadać przez lata. Wiadomość, że dwóchobcychmężczyznprzebywałow okolicyi mieszkałoz rzecznymi ludźmi na południowymzachodzie, była szerokoomawiana na LetnimSpotkaniu. Mamutoi handlowali z Sharamudoi, a ponieważ Tholie, która była krewną, wybrała rzecznegomężczyznę, Obóz Lwa był tymbardziej zainteresowany. Nie spodziewali się jednak, że jedenz tychobcychmężczyznpojawi się w ichobozie, w dodatkuz kobietą o magicznej władzynadkońmi. –Jak się czujesz?– Jondalar spytał Aylę. –Przestraszyli Whinneyi Zawodnika. Czyludzie zawsze mówią naraz?Mężczyźni i kobietyrównocześnie?Tokłopotliwe, są tak głośni, skądwiesz, ktocomówi?Może powinniśmywrócić dodoliny. – Obejmowała kobyłę za kark i opierała się onią, pocieszając i czerpiąc pociechę. Jondalar wiedział, że Ayla jest niemal równie nieszczęśliwa jak konie. Zaszokował ją hałaśliwynapór ludzi. Może nie powinni zostawać tuzbyt długo. Może lepiej byłozacząć od kontaktów z dwojgiem, trojgiemludzi, dopóki się nie przyzwyczai, ale czytokiedyś nastąpi. Nocóż, byli już tutaj. Poczeka i zobaczy. –Czasami ludzie są głośni i mówią wszyscynaraz, ale na ogół mówią pokolei. Myślę, że teraz będą już ostrożniejsi z końmi powiedział i Ayla zaczęła zdejmować kosze przywiązane doboków zwierzęcia uprzężą, którą zrobiła ze skórzanychpasków. Jondalar zabrał Taluta na stronę i cichomupowiedział, że konie i Ayla są trochę nerwowe i potrzebują czasu, żebysię dowszystkichprzyzwyczaić. –Będzie lepiej, gdybyna trochę zostawić ichw spokoju. Talut zrozumiał i przekazał towszystkimludziomw obozie. Rozproszyli się, zajęli się swoimi pracami:przygotowywaniemjedzenia, wyprawianiemskór, robieniemnarzędzi, tak że mogli obserwować przybyszów, ale dyskretnie. Oni też odczuwali niepokój. Obcybyli interesujący, ale kobieta z taką przemożną magią mogła zrobić coś nieoczekiwanego. Tylkokilkorodzieci zostałoi patrzyłoz żywymzainteresowaniem, jak kobieta i mężczyzna zdejmowali pakunki z konia, ale dzieci Ayli nie przeszkadzały. Odlat nie widziała dzieci, odczasu, kiedyopuściła klan, i była ichciekawa w równymstopniu, coone jej. Zdjęła uprząż z Whinneyi rzemieńz Zawodnika, potemklepała i głaskała oboje. Kiedyskończyła czesać źrebaka, zobaczyła Latie patrzącą z tęsknotą na młode zwierzę. –Chcesz dotknąć koń?– spytała Ayla –Mogę? –Chodź. Daj ręka. Ja pokażę. – Wzięła rękę Latie i przyłożyła ją dowłochatej, zimowej sierści na wpół dorosłegokonia. Zawodnik odwrócił łebi dotknął pyskiemdziewczynkę. Rozpromieniła się z wdzięczności. –Onmnie lubi! –Onteż lubi, gdysię godrapie. Tak – powiedziała Ayla, pokazując dzieckuszczególnie wrażliwe miejsca na ciele źrebaka. Zawodnik był zachwyconypoświęcaną mutroską i okazywał to, a Latie nie posiadała się z radości. Ayla odwróciła się donichtyłemi pomagała Jondalarowi. Nie zauważyła, że podeszłojeszcze jednodziecko. Kiedysię odwróciła, zaparłojej dechi krew odpłynęła z twarzy. –CzyRydagmoże dotknąć konia?– spytała Latie. – Onnie umie mówić, ale ja wiem, że chce. – Ludzie zawsze reagowali zdziwieniemna Rydaga. Latie była dotego przyzwyczajona. –Jondalarze!– okrzyk Ayli był raczej zachrypniętymszeptem. – Todziecko, onmógłbybyć moimsynem!Onwygląda jak Durc! Jondalar spojrzał i otworzył szerokooczyze zdziwienia. Tobyłodzieckomieszanychduchów. Płaskogłowi, którychAyla zawsze nazywała klanem, byli przez większość ludzi uważani za zwierzęta, dzieci zaś takie jak to, uważanoza ohydę pół-zwierzęta, pół-ludzie. Sam przeżył szok, kiedydowiedział się, że Ayla urodziła mieszanegosyna. Matkę takiegodziecka traktowanozwykle jak wyrzutka, odrzucanoją ze strachu, że znowuprzyciągnie złe duchyi spowoduje, że i inne kobietyurodzą ohydę. Niektórzyodmawiali nawet uznania, że takie dzieci Ćistnieją. Znalezienie więc jednegoz nich, żyjącegorazemz ludźmi, było czymś niezwykłym– byłoszokiem. Skądsię wziął tenchłopiec? Ayla i dzieckowpatrywali się w siebie, obojętni na wszystko, cosię działowokół. Jest zbyt szczupłyjak na kogoś, ktow połowie jest klanem, myślała Ayla. Oni są normalnie bardzoumięśnieni i mają grube kości. Nawet Durc nie był taki szczupły. Jest chory, stwierdziłydoświadczone oczyznachorki. Problemodurodzenia z muskułemw piersiach,

którypulsuje, bije i porusza krew, zgadła Ayla. Ale te faktydotarłydoniej bez zastanawiania się. Przypatrywała się uważnie jegotwarzyi głowie, szukając podobieństw i różnic międzytymdzieckiema jej synem. Miał duże, brązowe, inteligentne oczy, jak Durc, nawet był w nichwyraz pradawnej mądrości, dalekowykraczającej poza jegolata – odczuła ukłucie tęsknotyi ściśnięcie gardła – ale był w nichtakże ból i cierpienie, nie tylkofizyczne, czegoDurc nigdynie zaznał. Przepełniłoją współczucie. Kości czołowe dziecka nie byłytak wystające. Durc miał tylkotrzy lata, kiedymusiała gozostawić, ale już wtedyjegołuki brwiowe byływyraźnie zaznaczone. Oczyi łuki brwiowe Durca byłyz klanu, ale jegoczołoprzypominałoczołotegodziecka. Ani jeden, ani drugi nie miał pochyłegoi spłaszczonegoczoła klanu, tylkowysokie i sklepione, jak jej własne. Jej myśli zawirowały. Durc ma teraz sześć lat, jest wystarczającoduży, żebyćwiczyć z mężczyznami używanie broni myśliwskiej. Ale toBrungouczypolować, nie Broud. Na wspomnienie Brouda ogarnęła ją fala gniewu. Nigdynie zapomni, jak syntowarzyszki Bruna pielęgnował nienawiść doniej aż doczasu, kiedymógł jej odebrać dzieckoi wyrzucić ją z klanu. Zamknęła oczy, boprzeszył ją ból. Nie chciała wierzyć, że już nigdynie zobaczyswojegosyna. Otworzyła oczy, spojrzała na Rydaga i odetchnęła głęboko. Ciekawe, ile tenchłopiec ma lat?Jest nieduży, ale musi być niemal w wiekuDurca, myślała, znowuporównując ich obu. Rydagmiał jasną skórę i ciemne, kręcone włosy, ale jaśniejsze i delikatniejsze niż krzaczaste, brązowe włosyludzi klanu. Największa różnica międzytymdzieckiemi jej synemjest w brodzie i szyi. Jej synmiał długą szyję, podobną doniej – czasami krztusił się jedzeniem, conigdynie zdarzałosię dzieciomklanu– i cofnięty, ale wyraźnypodbródek. Tenchłopiec miał krótką szyję klanui wysunięte szczęki. Wtedyprzypomniała sobie słowa Latie, że chłopiec nie umie mówić. Nagle, olśniłoją i zrozumiała, jakie byłożycie tegodziecka. Sama jakopięcioletnia dziewczynka straciła rodzinę w trzęsieniuziemi i została znaleziona przez grupę ludzi niezdolnychdopełnej, artykułowanej mowy. Musiała nauczyć się języka znaków, którymi oni się porozumiewali. Ale życie z mówiącymi ludźmi bez możliwości mówienia było czymś zupełnie innym. Pamiętała swoją początkową rozpacz, kiedynie mogła porozumieć się ze swoimi opiekunami. I jeszcze gorszyczas, zanimnauczyła się mówić, kiedynie mogła doprowadzić dotego, byJondalar ją rozumiał. Agdybynie mogła się nauczyć? Zrobiła znak dochłopca, prostygest powitania, jedenz pierwszych, jakichsię nauczyła tak dawnotemu. W jegooczachmignęłopodniecenie, ale potrząsnął głową i patrzył zaskoczony. Zdała sobie sprawę z tego, że nigdynie nauczył się klanowegosposobuporozumiewania się gestami, ale musiał mieć jakieś szczątki pamięci klanu. Była pewna, że natychmiast rozpoznał znak. –CzyRydagmoże dotknąć małegokonia?– znowuspytała Latie. –Tak – odparła Ayla i wzięła goza rękę. Jest tak wątłyi kruchy, pomyślała i zrozumiała wszystko. Nie mógł biegać jak inne dzieci. Nie brał udziałuw normalnychzabawach. Mógł tylkopatrzeć – i pragnąć. Zczułością, jakiej Jondalar nigdyprzedtemnie widział, Ayla podniosła chłopca i posadziła gona grzbiecie Whinney. Dała znak kobyle i wolnopoprowadziła ją wokół obozu. Wszelkie rozmowyw obozie ucichły– wszyscygapili się na Rydaga siedzącegona koniu. Chociaż mówili otym, nikt poza Talutemi ludźmi, którzybyli z nimprzyspotkaniuz Aylą, nigdynie widział człowieka na koniu. Nikt nawet nie pomyślał oczymś podobnym. Postawna kobieta wyszła z dziwnegopomieszczenia i zobaczywszyRydaga na koniu, którydopierocobawił się w pobliżujej głowy, impulsywnie rzuciła się na pomoc. Ale gdy podeszła bliżej, uświadomiła sobie rozgrywającysię cichydramat. Twarz dziecka pełna była zdumionegozachwytu. Ile razypatrzył spragnionymi oczyma na inne dzieci, które robiłycoś, czegoonnie mógł robić z powoduswojej chorobyczy inności?Ile razypragnął zrobić coś, za cobygopodziwianoi muzazdroszczono?Teraz, poraz pierwszyw życiu, gdysiedział na grzbiecie konia, wszystkie inne dzieci, wszyscy dorośli, patrzyli na niegoz zazdrością w oczach. Kobieta ujrzawszyto, zdumiała się. Czyta nieznajoma rzeczywiście tak szybkozrozumiała chłopca?Tak łatwogozaakceptowała?Zobaczyła wyraz twarzyAyli i wiedziała, że tak właśnie jest. Ayla zwróciła uwagę, że kobieta na nią patrzyi że się uśmiecha. Uśmiechnęła się też i zatrzymała się przyniej. –Uszczęśliwiłaś Rydaga – powiedziała kobieta, wyciągając ramiona podziecko, które Ayla zdjęła z konia. –Tomało– odparła Ayla. Kobieta skinęła głową. –Nazywamsię Nezzie – powiedziała. –Moje imię Ayla. Przypatrywałysię sobie uważnie, bez wrogości. Pytania oRydaga cisnęłysię na usta Ayli, ale wahała się je zadać, niepewna czybyłobytowłaściwe. CzyNezzie jest matką chłopca?Jeśli tak, tojakimsposobemurodziła dzieckomieszanychduchów?– Ayla zastanawiała się znowunadproblemem, któryją dręczył odurodzenia Durca. Jak zaczyna się życie?Kobieta wie otymdopiero, kiedyjej ciałosię zmienia, gdydzieckow niej rośnie. Jak dzieckodostaje się dociała kobiety? Crebi Iza wierzyli, że nowe życie zaczyna się, kiedykobieta połyka ducha totemumężczyzny. Jondalar sądził, że Wielka Matka Ziemia miesza razemduchymężczyznyi kobietyi wkłada je w kobietę. Ayla wypracowała jednak własną teorię. Kiedyzauważyła, że jej synmiał pewne jej cechy, a inne klanu, zdała sobie sprawę, że życie zaczęłow niej rosnąć dopieropotym, jak Broudją przymusił. Nadal wstrząsała się na towspomnienie, ale ponieważ byłotakie bolesne, nie mogła gozapomnieć i doszła downiosku, że we wkładaniumęskiegoorganuw miejsce, z którego wychodzą dzieci jest coś, copowoduje powstawanie życia wewnątrz kobiety. Jondalar uważał toza dziwnypomysł i próbował ją przekonać, że toMatka tworzyżycie. Nie całkiem muwierzyła, a teraz zaczęła się zastanawiać. Ayla wyrosła w klanie. Wyglądała inaczej, ale była jedną z nich. Chociaż nienawidziła, kiedyjej torobił, Broudmiał dotegoprawo. Ale jak mógł mężczyzna z klanuprzymusić Nezzie? Tok jej myśli przerwałoprzybycie kolejnej grupki myśliwych. Jedenz mężczyznściągnął z głowykapuzę i zarównoAyla, jak Jondalar gapili się zdumieni. Mężczyzna był brązowy! Jegoskóra była ciemnobrązowegokoloru. Koloremprzypominał Zawodnika, którymiał wyjątkową maść. Żadne z nichnie widziałonigdyczłowieka z brązową skórą. Miał czarne włosy, ciasnoskręcone wokół głowy, tak że tworzyłyjakbywełnianą czapkę, jak futroczarnegomuflona. Oczybyłyrównież czarne i uśmiechał się teraz, pokazując białe zębyi czerwonyjęzyk, kontrastujące z jegociemną skórą. Dla obcychbył zawsze sensacją i całkiemmusię topodobało. Podkażdyminnymwzględembył całkowicie przeciętny, niezbyt wysoki, tylkookilka centymetrów wyższyodAyli i normalnie zbudowany. Ale skoncentrowana witalność, oszczędność ruchów i pewność siebie robiły wrażenie, że wie czegochce i bez marnowania czasupotosięgnie. Na widok Ayli oczymurozbłysły. Jondalar zauważył tenwyraz podziwu. Zmarszczył czołoniechętnie, ale ani jasnowłosa kobieta, ani ciemnoskórymężczyzna tegonie widzieli. Ayla była zafascynowana innością mężczyznyoniezwykłymkolorze skóryi wpatrywała się w niegoz nieopanowanymzdziwieniemdziecka. Jegozaś pociągała jej naiwna niewinność i uroda. Nagle Ayla uświadomiła sobie, że się gapi;zaczerwieniła się i spuściła wzrok. Nauczyła się odJondalara, że mężczyźni i kobietymogą na siebie patrzeć otwarcie, ale dla ludzi klanutakie zachowanie byłonie tylkoniegrzeczne;gapienie się, szczególnie ze stronykobiety, byłoobraźliwe dla mężczyzny. Tak ją wychowanow klanie i Creboraz Iza częstoto podkreślali, stądjej obecne zażenowanie. Tozażenowanie jednak wzbudziłododatkowe zainteresowanie ciemnegomężczyzny. Kobietyczęstootwarcie się niminteresowały. Początkowe zdziwienie na jegowidok przeradzałosię w ciekawość, jakie inne jeszcze mogą być różnice międzynimi resztą mężczyzn:Czasami zastanawiał się, czyna LetnimSpotkaniukażda kobieta rzeczywiście musi sama się przekonać, że jest takimsamymmężczyzną jak inni. Nie miał nic przeciwkotemu, ale reakcja Ayli była dla niegorównie intrygująca jak dla niej jegokolor skóry. Nie był przyzwyczajonydouderzającopięknych, dorosłychkobiet, które rumieniłysię jak młodziutkie dziewczyny. –Ranecu, czypoznałeś już naszychgości?– zawołał Talut, podchodząc donich. –Jeszcze nie, ale czekam…niecierpliwie. Na dźwięk jegogłosuAyla spojrzała na niegoi zobaczyła roześmiane oczypełne pożądania. Jegowzrok dotarł głęboko, domiejsca, które jak dotąddosięgał tylkoJondalar.

Przeszedł ją niespodziewanydreszcz, głębokowestchnęła i szerokootworzyła swoje szaroniebieskie oczy. Mężczyzna przechylił się w jej kierunku, żebywziąć jej ręce, ale zanim dokonanozwyczajowej prezentacji, wysoki, obcymężczyzna wsunął się międzynichi z grymasemna twarzywyciągnął swoje ręce. –JestemJondalar z Zelandonii – powiedział. – Kobieta, z którą podróżuję, toAyla. Ayla była pewna, że coś niepokoiłoJondalara, coś w związkuz tymciemnymmężczyzną. Umiała odczytywać postawę, gestyi zawsze uważnie obserwowała Jondalara, żeby naśladować jegozachowanie. Ale mowa ciała ludzi, którzyzazwyczaj porozumiewali się słowami, była znacznie mniej wyrazista niż uczłonków klanu, którzyużywali głównie gestów doporozumiewania się, tak że nie była pewna własnej oceny. Ci ludzie wydawali się zarównołatwiejsi, jak i trudniejsi dozrozumienia, jak choćbyteraz ta nagła zmiana postawyJondalara. Wiedziała, że był zły, ale nie wiedziała dlaczego. Mężczyzna przyjął obie ręce Jondalara i mocnonimi potrząsnął. – Na imię mi Ranec, przyjacielu, i jestemnajlepszym, choć jedynym, rzeźbiarzemObozuLwa – powiedział z uśmiechem. Potemdodał:– Kiedypodróżujesz w takimpięknymtowarzystwie, musisz oczekiwać, że będziecie zwracać na siebie uwagę. Teraz Jondalar był zażenowany. Przyjacielskie słowa Raneca i jegootwartość spowodowały, że poczuł się jak gbur. Wspomniał z bólemswojegobrata. Thonolanmiał tę samą przyjacielską pewność siebie i doniegozawsze należałypierwsze słowa w spotkaniachz obcymi w czasie ichpodróży. Jondalar zawsze czuł się źle, kiedyzrobił coś głupiego. Nie chciał w niewłaściwysposóbzaczynać kontaktów z nowymi ludźmi. Teraz okazał conajmniej złe maniery. Ale zdziwił gowłasny, nagłygniew, zbił goz tropu. Gorąca zazdrość była dla niegonowymuczuciem, a przynajmniej tak dawnogonie doświadczał, że byłoniespodziewane. Nigdy bysię dotegonie przyznał, ale zazwyczaj tokobietybyłyoniegozazdrosne. Dlaczegomiałobygoniepokoić, że jakiś mężczyzna patrzyna Aylę – myślał Jondalar. Ranec miał rację, przyjej urodzie tegowłaśnie można się spodziewać. I ona też ma prawodowłasnychwyborów. Fakt, że był pierwszymmężczyzną jej gatunku, jakiegospotkała, nie oznaczał, że będzie jedynym, jaki jej się będzie podobać. Ayla zobaczyła, że uśmiechnął się doRaneca, ale widziała również, że muskułyjegoramionpozostałynapięte. –Ranec zawsze żartuje z tego, chociaż nie ma w zwyczajuzaprzeczać swoiminnymtalentom– mówił Talut, prowadząc ichw kierunkuniezwykłej jaskini, która wydawała się zrobiona z ziemi i jakbywyrastała ze zbocza. – Oni Wymez są przynajmniej w tymdosiebie podobni. Wymez równie niechętnie przyznaje się doswoichumiejętności w robieniu narzędzi, jak Ranec, synjegoogniska, doswojej rzeźby. Ranec jest naprawdę najlepszymrzeźbiarzemwszystkichMamutoi. –Macie wytwórcę narzędzi?Łupacza krzemienia?– zapytał skwapliwie Jondalar. Zapomniał oswojej zazdrości na myśl ospotkaniuz człowiekiem, któryznał się na jego rzemiośle. –Tak. I onjest także najlepszy. Obóz Lwa jest szerokoznany. Mamynajlepszegorzeźbiarza, najlepszegowytwórcę narzędzi i najstarszegoMamuta – oznajmił przywódca. –I przywódcę dość dużego, żebywszyscysię z nimzgodzili, niezależnie odtego, czymuwierzą, czynie – dodał Ranec z uśmieszkiem. Talut odpowiedział muteż uśmiechem. Znał Raneca i wiedział, że zawsze dowcipemkwituje pochwałyna temat swojej rzeźby. Tojednak nie powstrzymałoTaluta od przechwałek. Był dumnyze swojegoobozui oznajmił towszemi wobec. Ayla obserwowała tę wymianę zdańmiędzystarszym, masywnymgigantemz czerwonymi włosami i niebieskimi oczyma oraz młodszym, ciemnymi mniejszymmężczyzną i zrozumiała głęboką więź przyjaźni i lojalności, jaka łączyła tychdwóch, tak różnychludzi. Obaj byli Łowcami Mamutów, członkami ObozuLwa. Szli w kierunkułukowegowejścia, które Ayla zauważyła wcześniej. Wydawałosię prowadzić dowzgórka albokilkuwzgórków, upchniętychna zboczu, frontemdodużej rzeki. Ayla widziała, że ludzie weńwchodzą i wychodzą. Wiedziała, że tomusi być jakiegoś rodzajujaskinia czypomieszczenie, choć wyglądałojakbybyłocałe z ziemi;twardoubite, ale z kępkami rosnącej trawy, szczególnie na dole i pobokach. Wtapiałosię w otoczenie tak dobrze, poza wejściem, że trudnoje byłodostrzec z daleka. Patrząc uważniej, zobaczyła, że zaokrąglonyszczyt był miejscemskładowymdziwnychprzyrządów i przedmiotów. Zobaczyła jedenz tychprzedmiotów nadłukiemwejściowymi zaparłojej dech. Tobyła czaszka lwa jaskiniowego! . 2. Ayla wciskała się w małą szparę w skalistej ścianie i patrzyła na olbrzymią łapę lwa jaskiniowego, którypróbował jej dosięgnąć. Krzyknęła z bólui strachu, kiedyłapa sięgnęła jej nagiegouda i nacięła czteryrównoległe rany. SamDuchWielkiegoLwa Jaskiniowegowybrał ją i naznaczył, żebypokazać, że jest jej totemem. Towyjaśnił jej Crebi powiedział, że przeszła próbę cięższą niż wieludorosłychmężczyzn, chociaż miała tylkopięć lat. Uczucie, że ziemia kołysze się jej podnogami przyniosłofalę mdłości. Potrząsnęła głową, starając się odpędzić natrętne wspomnienia. –Cosię dzieje, Aylo?– spytał Jondalar, zauważywszyjej niepokój. –Zobaczyłamczaszkę – powiedziała, wskazując na ozdobę nadwejściem– i tomi przypomniało, jak zostałamwybrana przez Lwa Jaskiniowego! –MyjesteśmyObozemLwa – oznajmił z dumą Talut, chociaż powiedział tojuż wcześniej. Nie rozumiał ich, kiedymówili w językuJondalara, ale zobaczył z jakim zainteresowaniempatrzyli na talizmanobozu. –Lew jaskiniowyma szczególne znaczenie dla Ayli – wyjaśnił Jondalar. – Ona mówi, że duchwielkiegokota ją prowadzi i ochrania. –Notopowinnaś się tudobrze czuć – odrzekł zadowolonyTalut z uśmiechem. Zauważyła Nezzie z Rydagiemna rękui znowupomyślała oswoimsynu. –Tak myślę – rzekła. Przedwejściemmłoda kobieta zatrzymała się, żebyzbadać łuk i uśmiechnęła się, kiedyzobaczyła w jaki sposóbosiągniętodoskonałą symetrię. Tobyłoproste, ale nigdybyna tonie wpadła. Dwa wielkie kłymamuta z tegosamegozwierzęcia, a przynajmniej ze zwierząt tej samej wielkości, zostaływkopane w ziemię. Uszczytułukuichczubki były połączone tuleją zrobioną z wydrążonej, krótkiej części kości mamuciej nogi. Ciężka zasłona z mamuciej skóryzakrywała otwór dość duży, bynawet Talut mógł wchodzić bez pochylania głowy. Łuk prowadził doobszernegoprzedsionka i naprzeciwkobył drugi symetrycznyłuk z kłów mamucichobciągniętychskórą. Zeszli w dół dookrągłej izby, której grube ścianyzakrzywiałysię aż dopłaskosklepionegosufitu. Przechodząc przez przedsionek, Ayla zauważyła, że ściany, które wydawałysię mozaiką kości mamucich, byłyzawieszone wierzchnimi okryciami i półkami z pojemnikami i narzędziami. Talut odsunął wewnętrzną zasłonę, przeszedł i przytrzymał ją dla gości. Ayla znowupostąpiła krok w dół. Potemzatrzymała się i wpatrywała zdumiona, przytłoczona oszołamiającymwidokiemnieznanychprzedmiotów. Nie rozumiała większości z tego, cowidziała i starała się koncentrować na tym, comiałodla niej jakiś sens. Niemal na środkuizby, w której się znajdowali, byłoduże palenisko. Nadnimpiekł się olbrzymi udziec nadzianyna długi drąg. Końce drąga spoczywaływ zagłębieniachstawów kolanowychkości mamuciegocielaka, wkopanychw ziemię. Rozgałęzionyrógdużegojelenia służył jakokorba, którą kręcił chłopiec. Był onjednymz dzieci, które obserwowały przedtemją i Whinney. Ayla poznała goi uśmiechnęła się. Odpowiedział uśmiechem. W miarę jak jej oczyprzyzwyczajałysię doprzyćmionegoświatła wewnątrz, zdziwiła ją przestronność schludnej i wygodnej ziemianki. Paleniskobyłotylkopierwszymw szeregu ognisk ciągnącychsię pośrodkudługiegodomu, pomieszczenia, które miałoponaddwadzieścia metrów długości i sześć metrów szerokości. Siedemognisk, liczyła Ayla, przyciskając nieznacznie palce douda i myśląc osłowachdoliczenia, którychjej nauczył Jondalar. Byłotuciepło. Ogieńogrzewał wnętrze na wpół podziemnegopomieszczenia lepiej niż ogniska ogrzewałynaturalne jaskinie, doktórychbyła przyzwyczajona. W rzeczywistości

byłobardzociepłoi zauważyła w głębi wieluludzi bardzolekkoubranych. W środkunie byłociemniej. Sufit był wszędzie mniej więcej tej samej wysokości, trochę ponadtrzyi pół metra, i nadkażdymogniskiembyła dziura na dym, która równocześnie wpuszczała światło. Krokwie z kości mamucichzawieszone ubraniami, narzędziami i żywnością byłyrozciągnięte w poprzek, ale środek sufituzrobionybył ze splecionychrogów reniferów. Nagle Ayla uświadomiła sobie, cotak pachnie i ślina napłynęła jej doust. Tomięsomamucie!– pomyślała. Nie zasmakowała pożywnego, miękkiegomamuciegomięsa odczasu jak opuściła jaskinię klanu. Unosiłysię również inne, smakowite zapachykuchenne. Niektóre rozpoznawała, innychnie, ale razemuświadomiłyjej, jak bardzojest głodna. W miarę jak szli dobrze wydeptaną ścieżką pośrodkudomowiska, mijając wiele ognisk, zauważyła pokryte futrami, szerokie ławy, które jakbywyrastałyze ścian. Na niektórych siedzieli ludzie, odpoczywając lubrozmawiając. Czuła na sobie ichwzrok. Na bocznychścianachzobaczyła więcej łuków z kłów mamucichi zastanawiała się, dokądprowadzą. Nie miała jednak odwagi zapytać. Tojest jak jaskinia – myślała – duża, wygodna jaskinia. Ale patrząc na łukowate kłyi duże, długie kości mamucie używane jakopodporyi ściany, zrozumiała, że tonie jest jaskinia, którą oni znaleźli. Tojest jaskinia, którą sami zbudowali! Pierwsze ognisko, gdzie piekłosię mięso, byłowiększe niż pozostałe, podobnie jak czwarte, dokądTalut ichprowadził. Wiele pustychław dospania, wyraźnie nie używanych, dałomożliwość obejrzenia, jak zostałyzrobione. Kiedywykopywanopodłogę, zostawionowzdłuż obuścianszerokie platformyziemi, tuż poniżej pierwotnegopoziomu, i podpartoje kośćmi mamucimi. Na wierzchupołożono dodatkowe kości i przestrzeńmiędzynimi wypełnionosplecioną trawą, żebyutrzymałysienniki z miękkiej skórynapchane sierścią mamucią i innymi miękkimi materiałami. Z dodatkiemwielufuter, ziemna platforma stawała się ciepłymi wygodnymposłaniem. Jondalar zastanawiał się, czyognisko, doktóregoichprowadzono, byłonie zamieszkane. Wyglądałogoło, ale mimodużej ilości pustej przestrzeni, czułosię, że ktoś tamjest. W paleniskużarzyłysię głownie, futra i skórybyłyspiętrzone na kilkuławach, a suszone zioła zwieszałysię z krzyżaków. –Goście na ogół zatrzymują się przyOgniskuMamuta – wyjaśnił Talut – jeśli Mamut nie ma nic przeciwkotemu. Zapytam. –Oczywiście, że mogą tusię zatrzymać, Talucie. Głos dochodził z ławy. Jondalar odwrócił się gwałtownie i zobaczył ruchwśródstertyfuter. Ztwarzywytatuowanej wysokona prawympoliczkuniewielkimszewronem, który załamywał się na zmarszczkachświadczącychonieprawdopodobnej starości, patrzyłyna niegobłyszczące oczy. To, cowydawałomusię futremzwierzęcia, okazałosię białą brodą. Dwie długie, chude nogi rozplątałysię ze skrzyżowanej pozycji i opuściłyz platformyna podłogę. –Przestańsię tak dziwić, Zelandończyku. Ta kobieta wiedziała, że jestemtutaj – człowiek powiedział tosilnymgłosem, w którymnie byłosłychać jegostarczegowieku. –Wiedziałaś, Aylo?– spytał Jondalar. Ayla gonie słyszała. Ayla i starzec wpatrywali się w siebie, jakbychcieli sobie wzajemnie zajrzeć doduszy. Potemmłoda koMeta osunęła się na ziemię przedstarymMamutem, skrzyżowała nogi i opuściła głowę. Jondalara ogarnęłozawstydzenie i zakłopotanie. Ayla użyła języka gestów, októrymmuopowiadała. Tensposóbsiedzenia był wyrazemuległości i szacunku, jakie okazywała kobieta klanu, kiedyprosiła opozwolenie mówienia. Ayla przyjmowała tę pozę jedynie wtedy, kiedypróbowała mupowiedzieć coś ważnego, coś, czegonie mogła przekazać w innysposób;kiedysłowa, jakichją nauczył, nie wystarczały, bywyrazić jej uczucia. Nie rozumiał, jak można powiedzieć cokolwiek wyraźniej językiemgestów i znaków niż słowami, ale przedtemzdziwiła goprzecież sama informacja, że ci ludzie w ogóle się porozumiewają. Wolałbyjednak, żebytegonie pokazywała tutaj. Zaczerwienił się na widok Ayli używającej gestów płaskogłowychtak publicznie i chciał rzucić się i podnieść ją, zanim ktokolwiek tozobaczy. Ta poza i tak niepokoiła gojuż przedtem, tobyłotak, jakbyofiarowywała muszacunek i hołdnależnyjedynie Doni, Wielkiej Matce Ziemi. Uważał toza coś prywatnegomiędzynimi, coś osobistego, czegosię nie pokazuje innym. Akceptował to, kiedyrobiła todla niego, kiedybyli sami, ale tutaj chciał, żebyzrobiła dobre wrażenie. Chciał, żebyci ludzie ją polubili. Nie chciał, żebysię dowiedzieli, skądpochodzi. Mamut rzucił muostre spojrzenie i znowuzwrócił się doAyli. Przyglądał jej się przez chwilę, poczymprzechylił się i dotknął jej ramienia. Ayla spojrzała na niegoi zobaczyła mądre, łagodne oczyw twarzypokrytej zmarszczkami i miękkimi wypukłościami. Tatuaż podprawymokiemprzypomniał jej ciemnyoczodół pobrakującymokui przez moment zdawałojej się, że widzi Creba. Ale stary, świętyczłowiek klanu, którywraz z Izą ją wychował i kochał ją, nie żył już, i Iza też już nie żyła. Nowięc kimjest tenmężczyzna, którywzbudził w niej tak silne uczucia?Dlaczegosiedzi ujegostóp, jak kobieta klanu?I skądonzna właściwą odpowiedź klanu? –Wstań, moja droga. Porozmawiamypóźniej – powiedział Mamut. – Teraz musisz odpocząć i coś zjeść. Tosą łóżka miejsca dospania – wyjaśnił, wskazując na ławy, jak gdyby wiedział, że potrzebne jej są wyjaśnienia. – Tamsą dodatkowe futra i wyściółka. Ayla podniosła się z gracją. Starzec dostrzegł w tymruchulata praktyki i dodał tę informację doswojej wiedzyogościu. W czasie tegokrótkiegospotkania już dowiedział się więcej oAyli i Jondalarze niż ktokolwiek innyw całymobozie. Ale miał nadnimi przewagę. Wiedział więcej omiejscu, skądAyla pochodziła, niż ktokolwiek inny. Mięsomamucie wraz z różnymi bulwami, warzywami i owocami, wyniesionona dużychtalerzachz kości miednicowych, żebycieszyć się posiłkiemw popołudniowymsłońcu. Mięsomamuta byłotak smaczne i kruche jak Ayla pamiętała, ale przeżyła trudnymoment na początkuposiłku. Nie znała obowiązującegoprotokołu. Przypewnychokazjach, zwykle bardziej formalnych, kobietyklanujadałyoddzielnie. Na ogół jednak rodzinysiedziałyrazem, ale mężczyźni zawsze rozpoczynali posiłek. Ayla nie wiedziała, że Mamutoi okazywali gościomszacunek, pozwalając impierwszymwybrać najsmaczniejsze kąski oraz, że z szacunkudla Matki, kobieta zawsze dostawała pierwszykawałek. Kiedyprzyniesionojedzenie schowała się za Jondalara i próbowała dyskretnie obserwować innych. Przez moment panowałozamieszanie, kiedywszyscy starali się przepuścić ją doprzodu, a ona cofała się za nich. Kilkuczłonków obozuzorientowałosię w sytuacji i z łobuzerskimi uśmiechami zaczęli bawić się. Ale Ayla nie widziała niczegozabawnego. Wiedziała, że coś robi źle, a obserwowanie Jondalara w niczymnie pomagało. Również onpopychał ją doprzodu. Mamut przyszedł jej z pomocą. Wziął ją podramię i zaprowadził dodużegokościanegopółmiska z kawałami grubopokrojonegomięsa mamuciego. –Tymasz jeść pierwsza, Aylo– wyjaśnił. – Ale ja kobieta!– zaprotestowała. –Właśnie dlategomasz jeść pierwsza. Tojest nasza ofiara dla Matki, więc lepiej jeśli przyjmie ją kobieta w Jej imieniu. Wybierz najlepszykawałek, nie dla siebie, ale żeby uhonorować Mut wyjaśnił starzec. Patrzyła na niegonajpierw ze zdziwieniem, a potemz wdzięcznością. Wzięła z lekka zakrzywionypłat kości odłupanyz kła, którysłużył jakotalerz i z całą powagą wybrała najlepszykawałek mięsa. Jondalar uśmiechnął się doniej i skinął aprobującogłową. Teraz wszyscyzaczęli się tłoczyć, żebysobie nabrać jedzenie. PoposiłkuAyla odłożyła swój talerz na ziemię, tamgdzie inni odkładali swoje. –Zastanawiałemsię, czytocorobiłaś przedtem, tojest nowytaniec – usłyszała za sobą głos. Ayla odwróciła się i zobaczyła ciemne oczymężczyznyz brązową skórą. Nie zrozumiała słowa "taniec", ale jegoszeroki uśmiechbył przyjacielski. Uśmiechnęła się doniego. –Czyktoś ci kiedyś powiedział, jaka jesteś piękna, gdysię uśmiechasz?– rzekł. –Piękna?Ja?– Zaśmiała się i z niedowierzaniempotrząsnęła głową. Jondalar powiedział jej kiedyś niemal tosamo, ale Ayla nie myślała osobie w tensposób. Na długozanimstała się kobietą, była chudsza i wyższa niż ludzie, którzyją wychowali.

Wyglądała tak odmiennie, ze swoimwypukłymczołemi śmieszną kością podustami, którą Jondalar nazywał podbródkiem, że zawsze myślała, że jest wielka i brzydka. Ranec obserwował ją zaintrygowany. Śmiała się z dziecięcą beztroską, jakbynaprawdę myślała, że powiedział coś śmiesznego. Nie oczekiwał takiej reakcji. Mógł się spodziewać zalotnegouśmieszkualbopełnegośmiechuwyzwania, lecz szaroniebieskie oczyAyli nie ukrywałyżadnej przebiegłości i nie byłonic zalotnegoani wyzywającegow jej odrzuceniugłowydotyłui zgarnięciuwłosów ze śmiejącychsię oczu. Poruszała się z naturalnymwdziękiemzwierzęcia, konia albolwa. Otaczała ją jakaś aura, jakość;której nie umiał zdefiniować dokońca, ale byływ niej elementycałkowitej otwartości i szczerości, a równocześnie głębokiej tajemnicy. Wydawała się niewinna jak niemowlę, otwarta na wszystko, ale była w każdymcalukobietą, oszałamiającopiękną kobietą. Przyglądał jej się z zainteresowaniemi ciekawością. Jej włosy, gęste i długie, byłyzłotegokoloru, jak łanzboża poruszającegosię na wietrze. Miała duże oczy, obramowane rzęsami niecociemniejszymi niż włosy. Ze znawstwemrzeźbiarza analizował czyste, eleganckie rysyjej twarzy, pełne gracji ciało, a kiedyjegooczysięgnęłyjej pełnychpiersi i zapraszającychbioder, przybraływyraz, któryją wprowadził w zakłopotanie. Zarumieniła się i odwróciła wzrok. Chociaż Jondalar zapewniał ją, że nie ma w tymnic niewłaściwego, nie była pewna, że odpowiada jej takie wpatrywanie się. Czuła się wtedy bezbronna, wystawiona na ciosy. Jondalar był odwróconydoniej plecami, ale jegopostawa powiedziała jej więcej niż słowa. Dlaczegojest złyCzyzrobiła coś, cogorozgniewało? –Talucie!Ranecu!Barzecu!Popatrzcie – zawołał ktoś. Wszyscysię odwrócili. Ze szczytuzbocza schodziłokilkoroludzi. Nezzie i Talut ruszyli na ichspotkanie, a młody mężczyzna wyrwał się z grupki i biegł w ichkierunku. Spotkali się w połowie drogi i radośnie obejmowali. Również Ranec rzucił się na spotkanie jednegoz przybyszów i chociaż jegopowitanie byłobardziej opanowane, obejmował starszegomężczyznę z widocznymzadowoleniem. Zuczuciemdziwnej pustki Ayla patrzyła jak mieszkańcyobozuporzucili swoichgości i pobiegli przywitać powracającychkrewnychi przyjaciół, śmiejąc się i mówiąc równocześnie. Była Aylą Bez Ludzi. Nie miała dokądpójść, nie miała domu, doktóregomogłabypowrócić, ani klanu, którybyją witał uściskami i pocałunkami. Iza i Creb, którzyją kochali, nie żyli, a ona nie istniała dla tych, którychsama kochała. Uba, córka Izy, tojej siostra;są spokrewnione przez miłość, nawet jeśli nie mają wspólnej krwi. Ale Uba zamknęłabyswój umysł i serce, gdybyteraz zobaczyła Aylę. Nie uwierzyłabywłasnymoczom, nie widziałabyjej. Broudrzucił na nią klątwę śmierci. Dlategoteż była martwa. Aczy Durc w ogóle byją pamiętał?Musiała gozostawić z klanemBruna. Nawet gdybygowykradła, bylibytylkowe dwoje. Gdybycoś się jej przydarzyło, zostałbysam. Lepiej było zostawić goz klanem. Uba gokocha i zajmie się nim. Wszyscygokochali – poza Broudem. Ale Brungoochroni i nauczygopolować. I wyrośnie silnyi odważny, i będzie tak dobry w strzelaniuz procy, jak ona, i będzie szybkimbiegaczem, i… Nagle zauważyła członka obozu, którynie pobiegł na zbocze. Rydagstał przedziemianką, z ręką na kle, wpatrując się okrągłymi oczyma w nadchodzącą grupę szczęśliwych, roześmianychludzi. Zobaczyła ichoczyma tegodziecka, obejmującychsię wzajemnie, trzymającychdzieci na rękach, z innymi dziećmi podskakującymi dookoła, proszącymi, byje też podniesiono. Oddychał z trudem, był zanadtopodniecony. Zaczęła iść w jegokierunkui zobaczyła, że również Jondalar szedł doniego. –Chcę gozabrać donich, na górę – powiedział. Onrównież dostrzegł chłopca i ichmyśli byłypodobne. –Tak – powiedziała. – Nowi ludzie mogą zaniepokoić Whinneyi Zawodnika. Pójdę donich. Ayla obserwowała, jak Jondalar podniósł ciemnowłose dziecko, posadził je sobie na ramionachi pomaszerował w górę, w kierunkuludzi z ObozuLwa. Młodymężczyzna, prawie równie wysoki jak Jondalar, któregoNezzie i Talut tak gorącowitali, wyciągnął ręce dochłopca i przywitał goz wyraźnymzachwytem, potemwziął Rydaga w swoje ramiona i niósł w kierunkuziemianki. Kochają go, pomyślała i przypomniała sobie, że ją też kochanomimojej odmienności. Jondalar zobaczył, że Ayla ichobserwuje i uśmiechnął się doniej. Poczuła tak gorącyprzypływ uczuć dotegowrażliwegoczłowieka, że zawstydziła się swoichmyśli. Nie jest już sama. Ma Jondalara. Kochała dźwięk jegoimienia i jej myśli zwróciłysię kuniemu. Jondalar. PierwszyInny, któregowidziała;pierwszyz twarzą podobną dojej twarzy;z niebieskimi oczyma, jak jej – tylkobardziej intensywnymi;jegooczybyłytak niebieskie, że trudnobyłouwierzyć, że są prawdziwe. Pierwszyczłowiek, jakiegospotkała, którybył odniej wyższy;pierwszy, którysię śmiał razemz nią i pierwszy, któryprzednią wypłakał swoją rozpacz. Człowiek danyjej jakodar odjej totemu, tegobyła pewna, i przywiedzionydodoliny, w której osiadła poopuszczeniuklanu, kiedyzmęczyłoją szukanie Innych. Człowiek, którynauczył ją mówić słowami, nie tylkogestami klanu, i któregowrażliwe ręce potrafiłyukształtować narzędzie, głaskać źrebaka lubpodnieść dziecko. Nauczył ją uciechyz jej własnegociała, kochał ją i ona kochała jegobardziej niż kiedykolwiek myślała, że tojest możliwe. Poszła kurzece, za zakręt, gdzie Zawodnik był przywiązanydodrzewa długimpostronkiem. Wytarła mokre oczywierzchemdłoni, wzruszona ciągle jeszcze nowymdla siebie uczuciem. Dotknęła amuletu, małegoskórzanegoworeczka zawieszonegona postronkuwokół szyi. Wyczuła palcami bryłki wewnątrz i zwróciła myśli doswojegototemu. "DuchuLwa Jaskiniowego, Crebzawsze mówił, że ciężkojest. żyć z potężnymtotemem. Miał rację. Próbybyłyzawsze trudne, ale byłowartoje przejść. Ta kobieta jest wdzięczna za opiekę i za darypotężnegototemu. Darywewnątrz, rzeczynauczone, i daryz tych, którychmożna kochać, jak Whinneyi Zawodnik, i Maluszek, i przede wszystkim, Jondalar." Whinneypodbiegła, kiedyAyla dotarła doźrebaka i zarżała cichona powitanie. Ayla oparła głowę okark kobyły. Była zmęczona, wyczerpana. Nie była przyzwyczajona dotak wieluludzi, dotakiegozamieszania. Ludzie, którzymówili słowami, byli tacyha ł a ś 1 i w i. Bolała ją głowa;pulsowałojej w skroniachi czuła sztywność karkui ramion. Whinney przechylała się kuniej i Zawodnik napierał z drugiej strony, aż się czuła ściśnięta międzynimi, ale tojej nie przeszkadzało. –Dość!– powiedziała wreszcie i klepnęła źrebaka. – Robisz się za duży, Zawodniku. Patrz jaki jesteś duży. Jesteś prawie tak dużyjak twoja matka!– Podrapała gotrochę po skórze, a potempoklepała Whinney, zauważając zaschniętypot. – Tobie też nie jest łatwo, prawda?Potemcię porządnie wyczeszę ostami, ale teraz przyszłowięcej ludzi i pewnie cię też zechcą zobaczyć. Tonie będzie takie trudne, jak się trochę dociebie przyzwyczają. Ayla nie zauważyła, kiedyprzeszła na swój prywatnyjęzyk, któryrozwinęła podczas samotnychlat w wyłącznie zwierzęcymtowarzystwie. Składał się częściowoz gestów klanu, z kilkusłów, które klanwymawiał, naśladownictwa dźwięków zwierząt i nonsensownychsylab, którychzaczynała używać w zabawachze swoimsynem. Dla ludzi, którzy nie zauważali jej znaków rękami, brzmiałotowyłącznie jakbymamrotała dziwacznyzestaw dźwięków:pomruki i powtarzające się sylaby. Nie uznalibytegoza język. Może Jondalar wyczesze Zawodnika. Nagle przyszła jej dogłowyniepokojąca myśl. Znowusięgnęła poswój amulet i próbowała skoncentrować myśli. "Wielki Lwie Jaskiniowy, Jondalar jest teraz także wybrany, tak samojak ja, ma bliznyna nodze, które tamzaznaczyłeś." Przeszła w myślachna pradawny, milczącyjęzyk, mówionytylkorękoma;język właściwydorozmów ze światemduchów. "DuchuWielkiegoLwa Jaskiniowego, tenmężczyzna, któryzostał wybrany, nie zna totemów. Tenmężczyzna nie wie, cotosą próby, nie zna testów potężnegototemu, ani darów, ani wiedzy. Nawet tej kobiecie, która tozna, jest ciężko. Ta kobieta chciałabyprosić Ducha Lwa Jaskiniowego…chciałabyprosić dla tegomężczyzny…" Ayla przerwała. Nie była pewna, ocochce prosić. Nie chciała prosić ducha, żebyoszczędził Jondalarowi prób– nie chciała, żebyutracił dobrodziejstwa, które takie próby niewątpliwie przynosiły– nie chciała nawet prosić ducha, bybył dla niegołagodny. Ponieważ sama wiele przecierpiała i zdobyła wyjątkowe sprawności i jasność widzenia, doszła downiosku, że dobrodziejstwa są proporcjonalne dosurowości testu. Zebrała myśli i ciągnęła dalej. "Ta kobieta chce prosić Ducha WielkiegoLwa Jaskiniowego, żebypomógł temuwybranemumężczyźnie poznać wartość potężnegototemu;żebyzrozumiał, że niezależnie jak trudna jest próba, jest ona niezbędna." Skończyła i opuściła ręce. –Aylo? Obróciła się i zobaczyła Latie. –Tak? –Wyglądałaś na…zajętą. Nie chciałamci przerywać. –Już gotowa. –Talut chce, żebyś przyszła i przyprowadziła konie. Powiedział już wszystkim, że nie wolnoimrobić niczego, dopóki nie pozwolisz. Nie wolnoprzestraszyć ichani zdenerwować…Myślę, że samprzestraszył kilkuludzi.

–Przyjdę – powiedziała Ayla i uśmiechnęła się. – Tyna koniuz powrotem? Buzia Latie się rozjaśniła w szerokimuśmiechu. –Mogę?Naprawdę?– Kiedysię tak uśmiechała, przypominała Taluta. –Może ludzie nie nerwowi, kiedytyna Whinney. Chodź. Tutaj kamień. Pomogę. Wszelkie rozmowyzamarły, kiedyAyla wynurzyła się zza zakręturzeki, prowadząc kobyłę z dziewczynką na jej grzbiecie i pod_ skakującegoźrebaka. Ci, którzywidzieli to przedtem, chociaż sami nadal pełni podziwu, bawili się wyrazemosłupiałegoniedowierzania na twarzachpozostałych. –Widzisz, Tulie. Powiedziałemci przecież!– rzekł Talut dociemnowłosej kobiety, która przypominała gorozmiarami, chociaż nie kolorem. Górowała nadBarzecem, mężczyzną z ostatniegoogniska, któryteraz stał obejmując ją w pasie ramieniem. Obok nichstali dwaj chłopcyz ichogniska, jedentrzynasto, a drugi ośmioletni oraz ichsześcioletnia siostra, którą Ayla spotkała wcześniej. Kiedydoszli doziemianki, Ayla zdjęła Latie i pogłaskała Whinney, której nozdrza zaczęłyznowufalować na widok nieznanychludzi. Dziewczynka podbiegła dochudego, czerwonowłosegowyrostka, może czternastolatka. Był onprawie tak wysoki jak Talut i, poza różnicą wiekui jeszcze nie wypełnionymciałem, niemal do złudzenia doniegopodobny. –Chodź i poznaj Aylę – powiedziała Latie, ciągnąc gokukobiecie z końmi. Pozwolił się prowadzić. Jondalar podszedł donich, żebyuspokoić Zawodnika. –Tojest mój brat, Danug– wyjaśniła Latie. – Długogonie było, ale teraz zostanie w domu, bojuż wie wszystkoowykopywaniukrzemieni. Prawda, Danugu? –Nie wiemjeszcze wszystkiego, Latie – odpowiedział trochę zażenowany. Ayla uśmiechnęła się. –Witaj – powiedziała, wyciągając doniegoręce. Zawstydził się jeszcze bardziej. Był synemOgniska Lwa i doniegonależałopowitanie gościa, ale był podtakimwrażeniempięknej kobiety, która panowała nadkońmi, że zapomniał. Wziął wyciągnięte ręce i wymamrotał powitanie. Whinneywybrała tenwłaśnie moment, żebyparsknąć i zatańczyć na zadnichnogach, więc puścił szybkoręce Ayli sądząc, że się tokoniowi nie podoba. –Whinneycię prędzej pozna, jeśli ją poklepiesz i pozwolisz się powąchać – powiedział Jondalar, wyczuwając zakłopotanie młodegoczłowieka. Totrudnywiek:już nie dziecko, ale jeszcze nie całkiemmężczyzna. – Uczyłeś się wykopywania krzemienia?– spytał, próbując rozmową uspokoić chłopca. –Pracuję w krzemieniu. Wymez uczył mnie oddziecka powiedział z dumą młodyczłowiek. – Onjest najlepszy, ale chciał, żebymsię nauczył pewnychinnychtechnik i oceny surowegokamienia. – Kiedyrozmowa przeszła na znane mutematy, Danugodzyskał swój normalnyentuzjazm. OczyJondalara rozbłysływ szczerymzainteresowaniu. –Ja także pracuję w krzemieniui nauczyłemsię tegorzemiosła odnajlepszegołupacza. Kiedybyłemw twoimwieku, mieszkałemuniegokołokopalni krzemienia, którą znalazł. Chciałbymkiedyś spotkać twojegonauczyciela. –Topozwól, że cię przedstawię. Jestemsynemjegoogniska i pierwszym, chociaż nie jedynym, użytkownikiemjegonarzędzi. Jondalar odwrócił się na dźwięk głosuRaneca i zobaczył, że całyobóz stał wokół nich. Obok ciemnoskóregomężczyznystał starszyczłowiek, z którymsię tak serdecznie witali. Chociaż byli tegosamegowzrostuJondalar nie widział międzynimi żadnegopodobieństwa. Włosystarszegobyłyproste i jasnobrązowe, przetykane siwizną, oczymiał zwykłego niebieskiegokolorui w jegotwarzynie byłonic z egzotycznychrysów Raneca. Matka musiała wybrać ducha innegomężczyznydla tegodziecka jegoogniska myślał Jondalar – ale dlaczegowybrała kogoś otak niezwykłymkolorze? –Wymezie z Ogniska Lisa, ObozuLwa, mistrzukrzemienia uMamutoi – powiedział Ranec z przesadną formalnością – poznaj naszychgości. OtoJondalar z Zelandonii, jeszcze jedentwojegopokroju, jak widać. – Jondalar wyczuwał podtekst…nie był pewienczego. Humoru?Sarkazmu?Coś w tymbyłona pewno. I jegopiękna towarzyszka podróży, Ayla, Kobieta Bez Ludzi, ale z wielkimurokiem…i tajemniczością. – Jegouśmiechprzyciągnął oczyAyli swymkontrastemmiędzybiałymi zębami i ciemną skórą i znaczącym spojrzeniem. –Witajcie!– Wymez mówił równie prostoi bezpośrednio, jak Ranec wyszukanie. – Pracujesz w kamieniu? –Tak, jestemłupaczemkrzemienia – odparł Jondalar. –Mamze sobą kilka świetnychkamieni, prostoze źródła, jeszcze nie wyschły. –Aja mamze sobą młotek i dobryprzybijak – powiedział Jondalar z zainteresowaniem. – Czyużywasz przybijaka? Ranec rzucił Ayli zbolałe spojrzenie, kiedyrozmowa zamieniła się w wymianę informacji na temat wspólnegodla obumężczyznrzemiosła. –Mogłemprzewidzieć, że tak będzie – powiedział. – Czywiesz, cojest najgorsze, kiedysię mieszka przyogniskumistrza kamiennego?Nie odłamki krzemienia w futrach, ale kamienne słowa w uszach. Apotym, jak Danugzainteresował się tymrzemiosłem…kamienie, kamienie, kamienie…towszystko, cosłyszę. CiepłyuśmiechRaneca zaprzeczał narzekaniui wszyscyniewątpliwie już tosłyszeli przedtem, bonikt nie zwracał na niegouwagi, poza Danugiem. –Nie wiedziałem, że ci totak przeszkadza – powiedział. –Nie przeszkadza – odparł chłopcuWymez. – Nie widzisz, że Ranec stara się zaimponować ładnej kobiecie? –Właściwie tojestemci wdzięczny, Danugu. Dopóki się nie pojawiłeś, Wymez miał zamiar zrobić ze mnie łupacza krzemienia – powiedział Ranec, żebyuśmierzyć niepokój Danuga. –Przestałem, kiedyzrozumiałem, że interesują cię moje narzędzia tylkopoto, żebynimi rzeźbić w kości, a tobyłozaraz potym, jak przybyliśmytutaj – powiedział Wymez, uśmiechnął się i dodał:– Jeśli uważasz, że odłamki krzemienia w twoichfutrach. są takie straszne, tospróbuj pyłuz kłów mamucichw jedzeniu. Obaj zupełnie dosiebie niepodobni mężczyźni uśmiechali się i Ayla z ulgą zrozumiała, że tylkożartowali, przekomarzali się w przyjacielski sposób. Zauważyła też, że przycałej różnicyw kolorze i rysach, mieli podobnyuśmiechi w tensamsposóbsię poruszali. Nagle dobiegłyichgłośne krzyki z ziemianki:– Nie wtrącaj się w to, kobieto!Tojest sprawa moja i Fralie!Głos należał domężczyznyz szóstego, przedostatniegoogniska. Ayla spotkała goprzedtem. –Nie rozumiem, dlaczegocię wybrała, Frebecu!Nie powinnambyła na topozwolić!– krzyczała kobieta. Nagle starsza kobieta wybiegła przez łuk wejściowy, ciągnąc za sobą zapłakaną młodą kobietę. Za nimi biegli dwaj oszołomieni chłopcy, starszyokołosiedmiulat i małydwulatek z gołymtyłeczkiemi kciukiemw buzi. –Towszystkotwoja wina. Zanadtocię słucha. Dlaczegonie przestaniesz się wtrącać? Wszyscysię odwrócili plecami – słyszeli tojuż wiele razy. Ale Ayla patrzyła ze zdumieniem. Żadna kobieta z klanunie kłóciłabysię tak z mężczyzną. –Frebec i Crozie znowusię awanturują, nie.zwracaj na nichuwagi – powiedziała Tronie. Tobyła kobieta z piątegoogniska, Ogniska Renifera, przypomniała sobie Ayla. Mieściło się obok Ogniska Mamuta, gdzie umieszczonoją i Jondalara. Kobieta trzymała niemowlę przypiersi. Ayla już wcześniej spotkała młodą matkę z sąsiedniegoogniska i czuła doniej sympatię. Tornec, jej towarzysz życia, podniósł trzyletnią czepiającą się matki dziewczynkę, nadal nie akceptującą nowegoniemowlęcia, które zabrałojej miejsce przypiersi. Byli kochającą się młodą parą i Ayla cieszyła się, że oni właśnie są jej sąsiadami, a nie ci kłótliwi ludzie. Manuv, któryżył razemz nimi, rozmawiał z nią w czasie jedzenia i powiedział, że był mężczyzną przyognisku, kiedyTornec był małyi jest synemkuzyna Mamuta. Powiedział jej też, że częstobywa przyczwartymognisku. Była z tegozadowolona, bozawsze

darzyła starychludzi szczególnie ciepłymi uczuciami. Nie czuła się zbyt dobrze z uwagi na ognisko, które sąsiadowałoz nimi z drugiej strony. Tamżył Ranec – nazywał go OgniskiemLisa. Nie to, żebygonie lubiła, ale Jondalar zachowywał się przynimtak dziwnie. Tobyłomałe ognisko, tylkodla dwóchmężczyzn, i zajmowałomniej miejsca w ziemiance niż inne. Czuła się więc bliskoNezzie i Taluta przydrugimognisku. I Rydaga. Podobałyjej się także inne dzieci przyOgniskuLwa, Latie i Rugie, młodsza córka Nezzie. Teraz, kiedyspotkała Danuga, polubiła jegoteż. Talut podszedł dowysokiej kobiety. Był przyniej Barzec i dzieci i Ayla uznała, że widocznie są towarzyszami życia. –Aylo, chciałbym, żebyś poznała moją siostrę, Tulie z Ogniska DzikiegoWołu, przywódczynię ObozuLwa. –Pozdrawiamcię – powiedziała kobieta, wyciągając zwyczajowoobie ręce. – W imieniuMut, witaj. – Jakosiostra przywódcy, miała te same coonprawa i była świadoma swojej odpowiedzialności. –Pozdrawiamcię, Tulie – odparła Ayla, starając się nie wpatrywać w nią. KiedyJondalar pierwszyraz stanął na równychnogach, szokiembyłodla niej odkrycie, że jest wyższyniż ona, ale jeszcze większą niespodzianką byłospotkanie kobiety, która była wyższa. Ayla zawsze górowała nadwszystkimi w klanie. Przywódczyni była jednak nie tylkowyższa, była muskularna i potężnie zbudowana. TylkoTalut był odniej większy. Miała godną posturę, która wypływała nie tylkoz samej wielkości i masy, ale i z niezaprzeczalnej pewności siebie jakokobiety, matki i przywódczyni, całkowicie panującej nad swoimżyciem. Tulie zastanawiała się naddziwnymakcentemgościa, ale innyproblemzaprzątał bardziej jej myśli i z bezpośredniością właściwą Mamutoi nie wahała się goporuszyć. –Nie wiedziałam, że OgniskoMamuta będzie zajęte i zaprosiłamBranaga. Oni Deegie połączą się latem. Zatrzyma się tylkona kilka dni i wiem, że mieli nadzieję, że będą mogli spędzić te dni trochę dalej odjej braci i sióstr. Ponieważ jesteście gośćmi, Deegie was nie poprosi, ale wiem, że chciałabymieszkać z BranagiemprzyOgniskuMamuta, jeśli nie macie nic przeciwkotemu. –Duże ognisko. Dużołóżek. Nic przeciwko– powiedziała Ayla z uczuciemzakłopotania, że ją w ogóle zapytano. Tonie był jej dom. Kiedyrozmawiali, z ziemianki wyszła młoda kobieta, a za nią młodymężczyzna. Była w wiekuAyli, krępa i trochę odAyli wyższa!Miała ciemnokasztanowe włosyi przyjazną twarz, którą wieluuznałobyza ładną. Jasne było, że towarzyszącyjej młodymężczyzna tak uważał. Ale Ayla nie zwracała uwagi na wyglądkobiety, tylkoze zdumieniem wpatrywała się w jej ubranie. Nosiła skórzane nogawice i tunikę koloruniemalże takiego, jak jej włosy– długą, obficie ozdobioną, ciemnoczerwoną tunikę, związaną z przodu. Czerwonybył świętymkoloremdla klanu. Woreczek Izybył jedynymczerwonymprzedmiotem, jaki Ayla posiadała. Trzymała w nimspecjalnykorzeń, używanytylkoprzy specjalnychceremoniach. Nadal gomiała, starannie schowanyw znachorskiej torbie, w której nosiła różne suszone zioła, potrzebne dojej leczniczej magii. Ale cała tunika z czerwonej skóry?Trudnow tobyłouwierzyć. –Takie piękne!– wykrzyknęła Ayla, nawet zanimzostała przedstawiona. –Podoba ci się?Tona moją ceremonię ślubną, kiedyzostaniemypołączeni. Dostałamją odmatki Branaga i nałożyłamtylko, żebywszystkimpokazać. –Ja nigdynie widzę takiego!– powiedziała Ayla z zachwytem. Młoda kobieta była zadowolona. –Tyjesteś Ayla, prawda?Mnie na imię Deegie, a tojest Branag. Musi wrócić dosiebie za kilka dni – powiedziała ze smutkiem– ale odnastępnegolata będziemyrazem. Zamieszkamyz moimbratem, Tarnegiem. Onżyje teraz ze swoją kobietą i jej rodziną, ale chce założyć nowyobóz i już oddawna mnie popędzał, żebymwzięła towarzysza życia i przyszła doniego. Wtedybędzie miał przywódczynię. Ayla zobaczyła uśmiechniętą Tulie i przypomniała sobie jej prośbę. – Ogniskodużomiejsca, dużopuste łóżka, Deegie. Tyi BranagprzyOgniskuMamuta, tak?Onteż gość…jeśli dobrze dla Mamuta. Ogniskojest Mamuta. –Jegopierwsza kobieta była matką mojej babki. Wiele razyspałamprzyjegoognisku. Mamut nie będzie miał nic przeciwkotemu, prawda Mamucie?– spytała goDeegie. –Oczywiście, że tyi Branagmożecie tuspać, Deegie – rzekł starzec – ale pamiętaj, że możesz nie mieć zbyt dużosnu. Deegie uśmiechnęła się, a Mamut ciągnął dalej – Goście, Danug, którypowrócił porokunieobecności, twoja ceremonia ślubna i sukcesyWymeza w podróżyhandlowej, myślę, że jest dosyć powodów, żebysię zebrać wieczoremprzy OgniskuMamuta i opowiadać historie. Wszyscysię uśmiechali. Spodziewali się takiegooznajmienia, ale tonie zmniejszyłoichradosnegopodniecenia. Wiedzieli, że zgromadzenie przyOgniskuMamuta oznacza wspominanie przeżyć, opowiadanie historii i może jeszcze inne rozrywki i z radością oczekiwali wieczoru. Chcieli usłyszeć nowinyz innychobozów i raz jeszcze wysłuchać historii, które już znali. I chcieli zobaczyć reakcje obcychna opowieści ożyciui przygodachczłonków ichwłasnegoobozui posłuchać, coobcymieli doopowiedzenia. Jondalar również wiedział, cooznacza takie zgromadzenie i bał się tego. CoAyla opowie ze swojej historii?CzyObóz Lwa będzie potemrównie przyjaznywobec niej?Chciał ją wziąć na stronę i ostrzec, ale wiedział, że tylkoją tymrozzłości i zdenerwuje. Była w tympodobna doMamutoi:bezpośrednia i szczera w wyrażaniuswoichuczuć. Ai tak bytonie pomogło. Ayla nie umiała kłamać. W najlepszymwypadku, mogła się powstrzymać odmówienia. . 3. Ayla spędziła popołudnie, masując i czesząc Whinneymiękkimkawałkiemskóryi wysuszonymi główkami ostu. I dla niej, i dla konia byłotoodprężające zajęcie. Jondalar zajmował się Zawodnikiem, używając ostu, żebywyszczotkować jegowłochatą sierść, chociaż źrebak wolał się z nimbawić niż stać spokojnie. Ciepła i miękka sierść Zawodnika była teraz znacznie grubsza i przypomniała Jondalarowi, że wkrótce zapanuje zima. Zaczął więc rozmyślać nadtym, gdzie spędzą tę zimę. Nadal nie był pewien, coAyla myśli o Mamutoi, ale przynajmniej konie i ludzie z obozuzaczęli się dosiebie przyzwyczajać. Również Ayla zauważyła zmniejszenie napięcia w obozie, ale niepokoiła ją myśl, gdzie konie spędzą noc, kiedyona będzie wewnątrz ziemianki. Zawsze byłyz nią razemw jaskini. Jondalar starał się ją zapewnić, że nic imsię nie stanie;konie są przyzwyczajone do przebywania na świeżympowietrzu. Wreszcie zdecydowała przywiązać Zawodnika w pobliżuwejścia, bowiedziała, że Whinneynie odejdzie odswojegoźrebaka i obudzi ją w razie niebezpieczeństwa. W miarę zapadania ciemności wiatr był coraz zimniejszyi czułosię śniegw powietrzu. Ale kiedyAyla i Jondalar doszli doOgniska Mamuta, w środkupółpodziemnego domowiska byłociepłoi przytulnie. Ludzie zaczynali się gromadzić. Wieluwzięłoze sobą zimne resztki z posiłku:małe, białe, zawierające skrobię orzeszki ziemne, dzikie marchewki, czarne jagodyi płatymamuciej pieczeni. Warzywa i owoce nabierali palcami alboparą patyczków używanychjak obcążki, ale Ayla zauważyła, że każdy– poza najmłodszymi dziećmi – miał nóż domięsa. Zaintrygowana patrzyła, jak trzymali w zębachdużykawałek i odcinali kęs gwałtownympociągnięciemnoża dogóry, nie tracąc przy tymnosów. Podawali sobie małe, brązowe worki na wodę – zachowane wodoszczelne pęcherze i żołądki zwierzęce – i popijali z nichz przyjemnością. Talut dał się jej napić. Poczuła nieconieprzyjemnyzapachfermentacji i lekkosłodki, ale piekącysmak. Odmówiła kolejnegołyku. Nie smakowałojej to, chociaż Jondalar pił z przyjemnością. Ludzie rozmawiali, śmiali się i sadowili na platformachalbona futrachi matachna podłodze. Ayli kręciłosię w głowie, kiedysłuchała tychrozmów, ale wkrótce hałas przycichł. Odwróciła się i zobaczyła staregoMamuta, któryspokojnie stał za płonącymogniskiem. Kiedywszelkie rozmowyucichłyi wszyscyna niegopatrzyli, podniósł małą, niezapaloną pochodnię i trzymał ją nadpłomieniem, aż chwyciła ogień. W pełnej oczekiwania ciszyprzeniósł płomieńdomałej, kamiennej lampyw niszyw ścianie za jegoplecami. Knot z wysuszonych porostów zamigotał w tłuszczumamucim, a potemrozpalił się i oświetlił stojącą za lampą małą rzeźbę z kości, przedstawiającą rozłożystą kobietę. Ayla poznała, cotojest, chociaż nigdytegonie widziała. Tojest to, coJondalar nazywa doni – pomyślała. Mówi, że w tymjest DuchWielkiej Matki Ziemi. Amoże tylkojegoczęść. Wygląda na zbyt małe, żebypomieścić całegoducha. Ale, jak dużyjest duch? Myślami powędrowała doinnej ceremonii, kiedydostała czarnykamień, któryteraz spoczywał w jej amulecie. Mała bryłka czarnegodwutlenkumanganuprzechowywała kawałki duchów każdegoz członków całegoklanu, nie tylkojej klanu. Dostała tenkamień, kiedyzostała znachorką, i w zamianoddała część własnegoducha, tak że jeśli uratuje komuś życie, wyleczona osoba nie będzie miała wobec niej żadnychzobowiązań, nie będzie musiała dać jej niczegoopodobnej wartości. Nadal martwiła ją myśl, że duchynie zostałyzwrócone potym, kiedyrzuconona nią klątwę śmierci. Crebzabrał je Izie, pośmierci starej znachorki, żebynie poszłyz nią doświata duchów, ale nikt nie zabrał ichAyli. Jeśli nadal miała kawałek ducha każdegoczłonka klanu, czyznaczyto, że Broudrównież na nichrzucił klątwę śmierci? Czyjestemnieżywa?– zastanawiała się. Nie myślała, że jest nieżywa. Zrozumiała, że moc klątwyśmierci zależyodwiaryw nią. Kiedybliscynie uznają więcej twojegoistnienia i nie masz dokądpójść, równie dobrze możesz umrzeć. Dlaczegowięc nie umarła?Coją powstrzymywałoprzedpoddaniemsię śmierci?Acoważniejsze, costanie się z klanem,

kiedynaprawdę umrze?Czyjej śmierć może zaszkodzić tym, którychkocha?Czymoże zaszkodzić całemuklanowi?Mały, skórzanyworeczek wydawał się ciężki wagą odpowiedzialności, jakbylos całegoklanuwisiał ujej szyi. Ztychrozmyślańwyrwał Aylę rytmicznydźwięk. Mamut uderzał częścią roguokształcie młotka w pomalowaną w geometryczne linie i symbole czaszkę mamuta. Ayli zdawało się, że coś się kryje za tymi dźwiękami, obserwowała więc i słuchała uważnie. Puste wnętrze czaszki potęgowałodźwięk, ale byłotocoś więcej niż zwykłyrezonans. Kiedystary szamanuderzał w różne, zaznaczone miejsca kościanegobębna, wysokość tonui dźwięk zmieniałysię z tak skomplikowanymi i subtelnymi wariacjami, jakbystaryszaman wyciągał z bębna mowę, zmuszał starą czaszkę mamucią, byprzemówiła. Niskimgłosemstarzec zaintonował monotonnyśpiew w bliskichsobie, minorowychtonach. W miarę jak bębeni głos splatałysię w zawiływzór, tui ówdzie włączałysię inne głosy, dopasowując się dorytmu, ale trochę gomodyfikując. Rytmbębna został podchwyconyprzez podobnydźwięk z drugiej stronypomieszczenia. Ayla spojrzała i zobaczyła Deegie, która grała na innej czaszce mamuta. PotemTornec zaczął uderzać rogowymmłotkiemw inną kość mamuta, łopatkę pokrytą równorozmieszczonymi liniami i znakami pomalowanymi na czerwono. Głęboki rezonans bębnów czaszkowychi wyższe tonykości łopatkowej wypełniłyziemiankę pięknymi, jakbynawiedzonymi dźwiękami. CiałoAyli poruszałosię dotaktui zauważyła, że również inni wykonywali rytmiczne ruchy. Nagle dźwięki ucichły. Ciszę wypełniłooczekiwanie, ale nic specjalnegosię nie stało. Nie planowanożadnej formalnej ceremonii, a tylkozgromadzenie obozu, żebyspędzić przyjemnywieczór we wspólnymtowarzystwie na rozmowach. Tulie zaczęła odoznajmienia, że zostałozawarte porozumienie i formalne zaślubinyDeegie i Branaga odbędą się następnegolata. Rozległysię słowa aprobatyi gratulacje, chociaż wszyscyotymjuż wiedzieli. Młoda para promieniała radością. PotemTalut poprosił Wymeza, żebyopowiedział oswojej wyprawie handlowej i dowiedzieli się, że wymieniał sól, bursztyni krzemień. Wieluludzi zadawałopytania lubkomentowało. Jondalar słuchał tegoz zainteresowaniem, ale Ayla niewiele rozumiała i postanowiła, że zapyta goowszystkopóźniej. Następnie Talut, kuzakłopotaniuDanuga, spytał ojegopostępy. –Ma talent, sprawne ręce. Jeszcze kilka lat doświadczenia i będzie dobry. Żałowali, że odnichodchodzi. Dużosię nauczył i tobyłowarte rokurozłąki – złożył sprawozdanie Wymez. Grupa wyraziła słowa pochwały. Potembyła przerwa wypełniona prywatnymi rozmowami w mniejszychgrupkach, zanimTalut zwrócił się doJondalara, cowywołało ogólne podniecenie. –Powiedz nam, człowiekuz Zelandonii, jak tosię stało, że siedzisz w domuObozuLwa uMamutoi?– zapytał. Jondalar napił się sfermentowanegopłynuz małego, brązowegoworka, spojrzał dokoła na czekającychludzi i uśmiechnął się doAyli. Onjuż toprzedtemrobił!– pomyślała trochę zdziwiona, rozumiejąc, że ustalał tempoi tondoopowiedzenia swojej historii. Usadowiła się wygodnie, żebyteż słuchać. –Tojest długa historia – zaczął. Ludzie potakiwali głowami. Towłaśnie chcieli usłyszeć. –Moi ludzie mieszkają dalekostąd, daleko, dalekona zachód, nawet poza źródłami Wielkiej Rzeki Matki, która wpada doMorza Czarnego. Mieszkamytakże bliskorzeki, ale płynie ona doWielkichWódna zachodzie. Zelandonii towielki lud. Tak jak wy, jesteśmyDziećmi Ziemi. Tę, którą wynazywacie Mut, mynazywamyDoni, ale tojest ta sama Wielka Matka Ziemia. Polujemy, handlujemyi czasami odbywamydługie podróże. Mój brat i ja zdecydowaliśmysię na taką podróż. – Jondalar przymknął oczyi przez twarz przebiegł mu wyraz bólu. – Thonolan…mój brat…był zawsze roześmianyi uwielbiał przygody. Był wybrańcemMatki. Ból był rzeczywisty. Wszyscywiedzieli, że Jondalar nie udaje, żebydodać smaczkuopowieści. Zgadli przyczynę tegobólu. Oni też znali powiedzenie, że Matka wcześnie zabiera swoichwybrańców. Jondalar nie miał zamiarutak wyraźnie okazać swoichuczuć. Ujawniłysię spontanicznie i teraz był trochę zażenowany. Ale taka strata była powszechnie rozumiana. Jegoniezamierzona demonstracja bóluwywołała współczucie i sympatię doniego, wychodzące poza normalną ciekawość i uprzejmość, jakie zwykle okazywali obcym. Odetchnął głębokoi podjął opowieść: –Odpoczątkubyła topodróż Thonolana. Ja miałemzamiar pójść z nimtylkoczęść drogi, dodomunaszychkrewnych, ale potemzdecydowałemsię towarzyszyć mudalej. Przeszliśmyniedużylodowiec, z któregowypływa Dunaj – Wielka Rzeka Matka – i postanowiliśmyiść wzdłuż niej aż dokońca. Nikt nie wierzył, że namsię uda, nie jestempewien czyja samwierzyłem, ale szliśmydalej, przekroczyliśmywiele dopływów i spotkaliśmywieluludzi. Kiedyś, pierwszegolata, zatrzymaliśmysię na polowanie i kiedysuszyliśmy mięso, otoczyli nas ludzie z dzidami wycelowanymi w nas… Jondalar odnalazł rytmopowiadania i oczarowanyobóz słuchał wspomnieńojegoprzygodach. Umiał opowiadać i miał talent dodramatycznychprzerw. Ludzie kiwali głowami, mruczeli słowa aprobatyi zachęty, czasemsłychać byłookrzyk podniecenia. Nawet kiedysłuchają, nie są cisi – myślała Ayla. Była tak jak inni zafascynowana opowieścią, ale równocześnie obserwowała słuchającychludzi. Dorośli trzymali dzieci na kolanach, starsze dzieci siedziałyrazemi błyszczącymi oczyma wpatrywałysię w opowiadającego. Danugwydawał się wyjątkowopochłoniętyopowieścią. Przechylonydoprzodu przysłuchiwał się z napiętą uwagą. Jondalar zbliżał się dokońca swojej opowieści: –Thonolanwszedł dowąwozu. Myślał, że jeśli lwica odeszła tojest bezpiecznie. Wtedyusłyszeliśmyryk lwa… –I cosię stało?– spytał Danug. –Resztę będzie wammusiała opowiedzieć Ayla. Ja niewiele z tegopamiętam. Wszyscyodwrócili się doniej. Ayla osłupiała. Nie oczekiwała tego;nigdyw życiunie mówiła dotłumuludzi. Jondalar uśmiechał się doniej. Nagle przyszłomudogłowy, że najlepszymsposobemprzyzwyczajenia jej doludzi będzie zmuszenie jej, żebydonichmówiła. Jeszcze wiele razybędzie musiała coś opowiadać, a teraz kiedywszyscyjeszcze byli podwrażeniemjej umiejętności panowania nadkońmi, będzie imłatwiej uwierzyć w historię olwie. Wiedział, że tobyła fascynująca historia, że doda jej jeszcze tajemniczości, i może, jeśli się tymzadowolą, nie będzie musiała opowiadać oswoimpochodzeniu. –Cosię stało, Aylo?– nalegał Danug. Rugie, jak dotądtrochę onieśmielona wobec starszegobrata, któregotak dawnonie widziała, przypomniała sobie, jak dawniej siedzieli, słuchając opowieści i wybrała ten właśnie moment, żebymusię wdrapać na kolana. Uśmiechnął się doniej i objął ją, ale nadal patrzył wyczekującona Aylę. Ayla powiodła wzrokiempootaczającychją twarzach, spróbowała coś powiedzieć, ale jej usta byływyschnięte i dłonie spocone. – Noi cosię stało?– powtórzyła Latie. Siedziała obok Danuga z Rydagiemna kolanach. Duże, ciemne oczychłopca byłypełne podniecenia. Otworzył usta, żebyteż zapytać, ale nikt nie zrozumiał dźwięku, jaki wydał – nikt, poza Aylą. Nie samegosłowa, ale jego intencji. Słyszała już podobne dźwięki, nawet umiała je wymawiać. Ludzie klanunie byli niemi, mieli tylkoograniczoną możliwość artykułowania słów. Zamiast tegorozwinęli bogatyi rozległyjęzyk gestów, słów zaś używali tylkodopodkreślenia tego, coprzekazywali. Wiedziała, że todzieckoprosi ją, bykontynuowała opowieść, że dla niegowymawiane słowa miałysens. Ayla uśmiechnęła się i doniegoskierowała swoje słowa. –Byłamz Whinney– zaczęła. Jej sposóbwypowiadania imienia kobyłyzawsze był naśladownictwemłagodnegorżenia. Ludzie w ziemiance nie zorientowali się, że powiedziała imię konia. Sądzili, że towspaniałe upiększenie opowiadania. Uśmiechali się z aprobatą, zachęcając ją, żebydalej tak mówiła. –Ona niedługoma małykoń. Bardzoduża – powiedziała Ayla i ruchemrąk przedswoimbrzuchempokazała, że kobyła była ciężarna. – Codziennie myjechać. Whinneytrzeba wyjść. Nie daleko, nie szybko. Zawsze na wschód, na wschódłatwo. Za łatwo, nic nowego. Jedendzieńmyna zachód, nie wschód. Zobaczyć nowe miejsce – ciągnęła Ayla, patrząc na Rydaga. Jondalar uczył ją języka Mamutoi, jak również innychjęzyków, które znał, ale nie umiała godobrze. Mówiła w dziwnysposób, szukała słów i była tym zawstydzona. Ale kiedymyślała ochłopcu, któryw ogóle nie mógł się porozumiewać, wiedziała, że musi próbować. Boonją poprosił. –Ja słyszę lew. – Nie wiedziała, dlaczegotozrobiła. Może sprowokował ją wyraz oczuRydaga, może podpowiedział jej toinstynkt, ale posłowie "lew" wydała groźnyryk, który dla wszystkichzgromadzonychbrzmiał jak ryk prawdziwegolwa. Rozległysię okrzyki strachu, potemnerwowe chichotyi słowa zachwytu. Jej zdolność naśladowania dźwięków zwierząt była niesamowita. Dodawałotonieoczekiwanegosmakujej opowieści. Również Jondalar uśmiechał się z aprobatą.

–Ja słyszę człowiek krzyczy. – Spojrzała na Jondalara i jej oczynapełniłysię smutkiem. – Ja staję, corobić?Whinneyduża ze źrebak. – Zarżała cieniutkojak źrebak i w nagrodę dostała promiennyuśmiechodLatie. – Ja martwię się okoń, ale człowiek krzyczy. Znowusłyszę lew. Ja słucham. Tymrazemudałojej się w jakiś sposóbzmienić ryk lwa tak, żebybrzmiał przyjaźnie. –ToMaluszek. Wtedyidę dowąwóz. Ja wiem, końbezpieczny. Ayla zobaczyła zdziwione spojrzenia. Słowo, które powiedziała, byłoimnieznane, chociaż Rydagmógłbyje zrozumieć w innychokolicznościach. Mówiła Jondalarowi, że w językuklanuoznacza ononiemowlę. –Maluszek tolew – próbowała wytłumaczyć. – Maluszek tolew ja znam, Maluszek jest…jak syn. Ja wejdę dowąwóz i każę lew odejść. Jedenczłowiek martwy. Drugi, Jondalar, bardzoranny. Whinneygozabiera dodoliny. –Ha!– rozległ się głos pełensarkazmu. Ayla spojrzała i poznała Frebeca, mężczyznę, którykłócił się przedtemze starą kobietą. –Chcesz powiedzieć, że umiesz odpędzić lwa odrannegoczłowieka? –Nie każdylew. Maluszek – odparła Ayla. –Cotakiego…copowiedziałaś? –Maluszek słowoklanu. Znaczydziecko, niemowlę. Imię dla lwa, kiedymieszka ze mną. Maluszek lew ja znam. Końzna też. Nie boi się. – Ayla była zaniepokojona, coś się nie zgadzało, ale nie wiedziała, co. –Mieszkałaś z lwem?Nie wierzę – powiedział szyderczo. –Nie wierzysz?– wykrzyknął z gniewemJondalar. Tenmężczyzna oskarżał Aylę okłamstwo, a przecież historia była prawdziwa, samtowiedział najlepiej. – Ayla nie kłamie – powiedział i wstał. Rozwiązał rzemieńprzytrzymującyw pasie jegoskórzane spodnie. Opuścił jedną stronę i pokazał pachwinę i udo, zniekształcone czerwonymi, głębokimi bliznami. – Lew mnie zaatakował i Ayla nie tylkogoodpędziła. Ona jest uzdrowicielką owielkiej mocy. Bez niej podążyłbymza moimbratemdonastępnegoświata. I jeszcze coś wampowiem. Widziałem, jak jeździła na grzbiecie tegolwa, tak jak jeździ na koniu. Mnie też nazwiesz kłamcą? –Żadengość ObozuLwa nie będzie nazywanykłamcą oznajmiła Tulie, próbując zażegnać groźbę niemiłej awantury. Jest oczywiste, że byłeś ciężkopoturbowany, a sami widzieliśmytę kobietę…Aylę…na koniu. Nie widzę powodu, żebywątpić w twoje słowa, ani jej. Zapanowała cisza. Zmieszana Ayla patrzyła tona jednego, tona drugiego. Słowo:kłamca byłojej nieznane i nie rozumiała, dlaczegoFrebec powiedział, że jej nie wierzy. Ayla wyrosła wśródludzi, którzyporozumiewali się ruchami. Poza ruchami rąk, język klanuobejmował postawę ciała i wyraz twarzy, żebynadać odcienie znaczeniowe i niuanse. Niemożliwe jest skuteczne kłamanie całymciałem. Conajwyżej, można się byłopowstrzymać odpowiedzenia czegoś, ale nawet otymwszyscywiedzieli, chociaż byłoto dozwolone dla zachowania tajemnicy. Ayla nie umiała kłamać. Wiedziała jednak, że coś jest nie w porządku. Widziała gniew i wrogość tak wyraźnie, jakbyje wykrzyczeli. Wiedziała także, że próbowali tegonie okazać. Talut zobaczył, jak wzrok Ayli zatrzymał się na ciemnoskórymmężczyźnie i powędrował dalej. Widok Raneca podsunął mupomysł na rozładowanie napięcia i powrót doopowiadania historii. –Tojest dobra opowieść, Jondalarze – zagrzmiał Talut, rzucając oburzone spojrzenie na Frebeca. – Długie podróże są zawsze warte opowiedzenia. Chciałbyś posłuchać oinnej długiej podróży? –Tak, bardzochętnie. Ludzie zaczęli się odprężać i uśmiechać. Tobyła ulubiona historia, a nieczęstomieli okazję opowiedzieć ją komuś, ktojej jeszcze nie znał. –Tojest historia Raneca…– zaczął Talut. Ayla spojrzała z ciekawością na Raneca. –Jak człowiek z brązowa skóra żyje w Obóz Lwa?– spytała. Ranec uśmiechnął się doniej, ale odwrócił domężczyznyswojegoogniska. –Tomoja historia, ale opowiadanie należydociebie, Wymezie – powiedział. Jondalar wcale nie był pewien, czypodoba musię tenzwrot w konwersacji – a może Ayli zainteresowanie Ranecem– chociaż tobyłolepsze niż niemal otwarta wrogość. Sam był zresztą też ciekawy. Wymez usiadł wygodnie, skinął w kierunkuAyli, uśmiechnął się doJondalara i zaczął: –Mamywięcej wspólnegoniż miłość dokamieni, młodyczłowieku. Ja także w młodości odbyłemdługą podróż. Najpierw poszedłemna południowywschód, poza Morze Czarne, daleko, aż doznacznie większegomorza na południe. ToPołudniowe Morze ma wiele nazw, bowiele ludów mieszka ujegobrzegów. Obchodziłemje wzdłuż wschodniegobrzegu, a potemskręciłemna zachód, wzdłuż południowegobrzegu, przez wiele lasów dużocieplejszychi bardziej deszczowychniż tutaj. Nie będę ci opowiadał owszystkim, comi się przydarzyłopodrodze. Zachowamtona kiedyindziej. Opowiemhistorię Raneca. Kiedypodróżowałemna zachód, spotkałemwiele ludów i uniektórychsię zatrzymywałem, uczyłemnowychrzeczy, ale popewnymczasie znowunie mogłemusiedzieć na miejscui szedłemdalej. Chciałemzobaczyć, jak dalekona zachódmożna dojść. Powielulatach doszedłemdomiejsca, niezbyt dalekoodtwoichWielkichWód, Jondalar, ale z drugiej stronymałej cieśniny, gdzie łączą się z PołudniowymMorzem. Tamspotkałemludzi ze skórą tak ciemną, że wydawała się czarna. I tampoznałemkobietę. Wspaniałą kobietę. Może najpierw podobałomi się to, że była taka inna…egzotyczne ubranie, jej kolor, jej błyszczące oczy, urzekającyuśmiech…sposób, w jaki tańczyła…tobyła najbardziej podniecająca kobieta, jaką kiedykolwiek widziałem. Wymez mówił bardzoprosto, niczegonie podkreślając, ale historia była tak fascynująca, że nie potrzeba byłododatkowychefektów dramatycznych. Ajednak zachowanie się tegokrępego, pełnegospokojnej rezerwymężczyznyzmieniłosię w sposóboczywisty, kiedytylkozaczął mówić otej kobiecie. –Kiedyzgodziła się na połączenie ze mną, zdecydowałemsię zostać. Zawsze lubiłempracę w kamieniui odnichnauczyłemsię sposoburobienia ostrychgrotów dooszczepów. Oni odłupują kamieńz obustron, rozumiesz?– Pytanie skierował doJondalara. –Tak, dwustronnie, jak siekierę. –Ale te końcówki nie są takie grube i toporne. Umieją torobić. Ja imteż pokazałemkilka rzeczyi byłemzupełnie zadowolonyz życia, szczególnie potym, jak Matka pobłogosławiła ją dzieckiem, chłopcem. Poprosiła mnie, żebymdał muimię, botaki jest ichobyczaj. Wybrałemimię Ranec. Towyjaśnia sprawę, myślała Ayla. Jegomatka była ciemnoskóra. –Dlaczegozdecydowałeś się wrócić?– spytał Jondalar. –Kilka lat pourodzeniusię Raneca zaczęłysię problemy. Ciemnoskórzyludzie, z którymi mieszkałem, przybyli na tomiejsce z południa, i ludzie, którzytammieszkali pierwsi, nie chcieli dzielić się z nimi terenami łowieckimi. Mieli inne obyczaje. Prawie udałomi się ichprzekonać, żebysię spotkali i przedyskutowali problem. Ale kilkumłodychzapaleńców z obustronzdecydowałosię na walkę. Jedna śmierć pociągnęła za sobą drugą w odwecie, potemzaczęłysię ataki na same obozy. Mieliśmydobrą obronę, ale ichbyłowięcej. Walki trwałyprzez pewienczas, a oni nas wybijali, jednegopodrugim. Wkrótce potemsamwidok człowieka z jaśniejszą skórą wywoływał strachi nienawiść. Chociaż byłem jednymz nich, przestali mi ufać, a nawet Ranecowi. Miał jaśniejszą skórę niż inni i niecoinne rysy. Przedyskutowałemtoz matką Raneca i zdecydowaliśmysię odejść. Tobyło smutne rozstanie, zostawialiśmyrodzinę i wieluprzyjaciół, ale nie byłobezpiecznie zostać. Kilkuzapaleńców próbowałonas zatrzymać siłą, ale z pomocą innychwykradliśmysię nocą. Szliśmyna północ, docieśniny. Wiedziałem, że ludzie, którzytammieszkają, umieją robić małe łódki dopływania powodzie. Ostrzegli nas, że tozła pora rokui że trudnojest przepłynąć cieśninę, nawet przynajlepszej pogodzie. Ale ja uważałem, że musimyuciekać i zdecydowałemsię zaryzykować. –Tobyła zła decyzja – powiedział Wymez spokojnym, opanowanymgłosem. – Łódka się przewróciła. TylkoRanec i ja zdołaliśmydopłynąć dobrzeguz jednymwęzełkiem. – Przerwał na moment i potemciągnął dalej:– Nadal byliśmydalekooddomui długotrwałozanimdotarliśmytutaj, podczas LetniegoSpotkania. –Jak długobyłeś poza domem?– spytał Jondalar.

–Dziesięć lat – odpowiedział Wymez i uśmiechnął się. Spowodowaliśmynie lada sensację. Nikt się nie spodziewał, że mnie kiedykolwiek jeszcze zobaczy, a tymbardziej z Ranecem. Nezzie mnie nawet nie poznała, ale moja młodsza siostra była małą dziewczynką, kiedywyruszyłemw podróż. Ona i Talut byli właśnie pozaślubinach, urządzali Obóz Lwa z Tulie i jej towarzyszami życia i ichdziećmi. Zaprosili mnie, żebymsię donichdołączył. Nezzie zaadoptowała Raneca, chociaż onnadal jest synomz mojegoogniska, i zajęła się nimjak własnymdzieckiem, nawet potem, pourodzeniuDanuga. Kiedyprzestał mówić, minęła chwila, zanimzorientowanosię, że tojuż koniec historii. Wszyscychcieli dalej słuchać. Chociaż słyszeli już wiele razyjegoopowieści, zawsze potrafił dodać coś nowego. –Nezzie matkowałabywszystkim, gdybyjej tylkopozwolono– powiedziała Tulie, wspominając czas powrotuWymeza. MiałamwtedyDeegie przypiersi i Nezzie nigdynie miała dość zabawyz nią. –Robi coś więcej niż tylkomatkowanie mi!– Powiedział Talut z rozbawionymuśmieszkiemi poklepał ją poszerokimsiedzeniu. Wyciągnął jeszcze jedenworek z mocnym płynemi podawał gowokół. –Talucie!Zrobię coś więcej niż matkowanie ci, zobaczysz!– Próbowała udawać rozgniewaną, ale tłumiła śmiech. –Tojest obietnica? –Wiesz, ocomi chodzi, Talucie – powiedziała Tulie, nie zwracając uwagi na przejrzyste aluzje jej brata i jegokobiety. Nie mogła nawet zostawić Rydaga. Jest tak chory, że chyba lepiej byłobydla niego, gdybymunie pomogła. Ayla spojrzała na dziecko. Byłomuprzykro. Słowa Tulie nie byłyumyślnie niemiłe, ale Ayla wiedziała, że chłopiec nie lubił, żebyonimmówionotak, jakbygoprzytymnie było. Ale nie mógł na tonic poradzić. Nie mógł jej powiedzieć, jak toodczuwa, a ona, nie myśląc, uznawała, że ponieważ nie mówi, toi nie czuje. Ayla chciała zapytać otodziecko, ale się nie odważyła. Jondalar zrobił toza nią, bosamteż był ciekawy. –Nezzie, czymogłabyś namopowiedzieć oRydagu?Myślę, że Ayla chciałabywiedzieć – i ja też. Nezzie wyciągnęła ręce, zabrała dzieckoz kolanLatie i przytuliła je dosiebie. –Polowaliśmyna megacerosy, wiesz, te olbrzymie jelenie z wielkimi rogami – zaczęła – i mieliśmyzamiar zbudować dużą pułapkę, żebyje tamwpędzić. Tojest najlepszysposób polowania na nie. Kiedypierwszyraz zauważyłamkobietę, chowającą się niedalekoodnaszegomyśliwskiegoobozu, zdziwiłamsię. Rzadkospotyka się kobietypłaskogłowych, a już nigdysame. Ayla słuchała w napięciu. –Nie uciekła, kiedymnie zobaczyła, tylkogdystarałamsię doniej podejść bliżej. Wtedyzobaczyłam, że jest w ciąży. Myślałam, że może jest głodna i zostawiłamtrochę jedzenia obok miejsca, gdzie się chowała. Ranojedzenia już nie było, więc zostawiłamjeszcze trochę. Następnegodnia zdawałomi się, że ją kilka razydostrzegłam, ale nie byłampewna. Wieczorem, kiedykarmiłamRugie piersią przyognisku, zobaczyłamją znowu. Wstałami próbowałamdoniej podejść. Znowuuciekła, ale poruszała się tak, jakbymiała bóle i zrozumiałam, że zaczyna rodzić. Nie wiedziałam, cozrobić. Chciałamjej pomóc, ale uciekała przede mną a robiłosię coraz ciemniej. PowiedziałamotymTalutowi, zebrał kilku ludzi i poszli za nią. –Toteż byłodziwne – wtrącił się Talut, dodając swoją opowieść dohistorii Nezzie. – Myślałem, że będziemymusieli ją otoczyć i złapać, ale kiedykrzyknąłem, żebysię zatrzymała, ona poprostuusiadła na ziemi i czekała. Nie wyglądała na zbyt przestraszoną i kiedyskinąłemdoniej, żebypodeszła, wstała odrazui poszła za mną, jakbywiedziała, coma robić i że jej nie skrzywdzę. –Nie rozumiem, jak w ogóle mogła chodzić – ciągnęła Nezzie. – Miała takie bóle. Szybkozrozumiała, że chcę jej pomóc, ale niewiele mogłamzrobić. Nie byłamnawet pewna, czy będzie dość długożyła, żebyurodzić dziecko. Ale ani razunie krzyknęła. Wreszcie nadranemurodziła syna. Zdziwiłamsię, kiedyzobaczyłam, że jest dzieckiemmieszanych duchów. Mimo, że był taki malutki, wyglądał inaczej. Kobieta była bardzosłaba, ale myślałam, że jeśli pokażę jej własne, żywe dziecko, tododamjej siłydożycia. Bardzochciała go zobaczyć, ale chyba już była zbyt słaba, musiała stracić dużokrwi. Tak jakbysię poddała. Umarła, zanimwzeszłosłońce. –Wszyscymi mówili, żebygozostawić przymartwej matce, ale karmiłamwtedyRugie i miałammnóstwomleka. Tonie był żadenkłopot również jegoprzyłożyć dopiersi. – Objęła goopiekuńczo. – Wiem, że jest słaby. Może powinnamgobyła zostawić, ale nie mogłabymbardziej kochać Rydaga, nawet gdybybył moimwłasnymdzieckiem. Wcale nie żałuję, że gozabrałam. Rydagpatrzył na Nezzie swoimi dużymi, brązowymi oczyma, zarzucił chude rączki wokół jej szyi i przytulił się doniej. Nezzie huśtała gow ramionach. –Niektórzymówią, że jest zwierzęciem, bonie umie mówić, ale ja wiem, że onrozumie. I nie jest wcale "ohydą" – dodała, patrząc z gniewemna Frebeca. – TylkoMatka wie, dlaczegoduchy, które gostworzyły, zostałyzmieszane. Ayla starała się powstrzymać łzy. Nie wiedziała jak ci ludzie zareagują na łzy;jej mokre oczyzawsze denerwowałyludzi z klanu. Patrzyła na tę kobietę z dzieckiemi wspominała. Tęskniła dotego, żebyznowuobjąć własnegosyna, przeżywała na nowożałobę za Izą, która wzięła ją i jej matkowała, chociaż była dla klanutak odmienna, jak Rydagbył odmienny dla ObozuLwa. Ale najbardziej chciała wytłumaczyć Nezzie, jak ją ta opowieść wzruszyła, jak jest jej wdzięczna w imieniuRydaga…i własnym. W niewytłumaczalnysposóbczuła, że jakoś odpłaci się Izie, jeśli coś zrobi dla Nezzie. –Nezzie, onwie – powiedziała cicho. – Onnie zwierzę, nie płaskogłowy. Ondzieckoklanui dzieckoInnych. –Ja wiem, że nie jest zwierzęciem, Aylo– powiedziała Nezzie – ale cotojest klan? –Ludzie jak matka Rydaga. Tymówi płaskogłowy, oni mówi klan– wyjaśniła Ayla. –Cotoznaczy"oni mówią klan"?Oni w ogóle nie mówią rzuciła Tulie. –Nie mówią wiele słów. Ale oni mówią. Mówią rękami. –Skądwiesz?– zapytał Frebec – Skądjesteś taka mądra? Jondalar wstrzymał oddechi czekał na jej odpowiedź. –Żyłamz klanprzedtem. Mówiłamjak klan. Nie słowa, aż przyszedł Jondalar – powiedziała Ayla. – Klanbyli moi ludzie. Zapanowała martwa cisza, kiedyznaczenie jej słów dotarłodowszystkich. –Żyłaś z płaskogłowymi!Żyłaś z tymi brudnymi zwierzętami!– Frebec krzyknął z odrazą, podniósł się i cofnął dalej odniej. – Nic dziwnego, że nie umie porządnie mówić. Jeśli żyła z nimi, jest taka sama jak oni. Poprostuzwierzęta, wszyscyoni, łącznie z tymtwoimpomieszanymzboczeńcem, Nezzie. Całyobóz był wstrząśnięty. Nawet jeśli niektórzyskłonni byli się z nimzgodzić, wszyscyuważali, że Frebec posunął się za daleko. Złamał zasadę uprzejmości wobec gości i obraził towarzyszkę przywódcy. Onjednak oddawna wstydził się tego, że obóz, doktóregonależał, przyjął ohydę mieszanychduchów i wciąż jeszcze był zirytowanydocinkami matki Fralie oraz ichdługotrwałą wojną. Na kimś chciał wyładować swoją złość. Talut ryknął w obronie Nezzie i Ayli. Tulie broniła honoruobozu. Crozie, ze złośliwymuśmieszkiem, przemiennie wymyślała Frebecowi i robiła wyrzutyFralie, a wszyscyinni głośnowyrażali swoje opinie. Ayla patrzyła dookoła i chciała zatkać uszy, żebynie słyszeć tegohałasu. Nagle rozległ się grzmiącygłos Taluta, żądającyciszy. Był wystarczającogłośny, żebyuciszyć wszystkich. Potemodezwał się bębenMamuta. Te dźwięki działałyuspokajająco.

–Myślę, że zanimcokolwiek więcej zostanie powiedziane, powinniśmywysłuchać Aylę – powiedział Talut, kiedyucichł głos bębna. Tulie przechyliła się doprzodu, ciekawa copowie ta tajemnicza kobieta. Ayla nie była pewna, czyma ochotę mówić dotychhałaśliwych, źle wychowanychludzi, ale czuła, że nie ma wyboru. Wyprostowała ramiona i pomyślała, że jeśli chcą tegowysłuchać, toimpowie, ale ranowyruszyw drogę. –Ja nie pamiętać…nie pamiętamwczesne życie – zaczęła, – tylkotrzęsienie ziemi i lew jaskiniowy, któryrani nogę. Iza mówi, że znalazła mnie przyrzeka…jakie słowo, Mamucie?Nie obudzona? –Nieprzytomna. –Iza znalazła mnie przyrzeka, nieprzytomna. Jak Rydagteraz, ale młodsza. Może pięć lat. Na nodze ranyodlwa. Iza jest…znachorka. Ona leczynogę. Creb…Crebjest Mog-ur… jak Mamut…święty…zna świat duchów. Crebuczymnie mówić. Iza i Creb…całyklan…opiekują się. Ja nie klan, ale opiekują się. Ayla starała się przypomnieć sobie wszystko, coJondalar mówił jej oichjęzyku. Nie podobała jej się uwaga Frebeca, że nie umie porządnie mówić, ani całyjegoatak. Spojrzała na Jondalara. Miał zmarszczone czoło. Chciał, żebybyła ostrożna. Nie była pewna powodów jegotroski, ale może nie trzeba opowiedzieć owszystkim. –Ja wyrosłamz klanem, ale poszłam…znaleźć Innych, jak ja…– Przerwała, żebyprzypomnieć sobie właściwe słowo. Czternaście lat wtedy. Iza mówi Inni żyją na północ. Szukamdługo, nie znajduję. Potemznajduję dolinę i zostaję, zima blisko. Zabijamkonia na mięsoi tammałykoń, jej dziecko. Nie mamludzi. Małykońjak dziecko, opiekuję się. Potemznajduję małylew, ranny. Biorę lew też, ale onrośnie, odchodzi, ma towarzyszkę. Żyję w dolinie trzylata, sama. Potemjest Jondalar. TuAyla przerwała. Nikt się nie odezwał. Jej historia, opowiedziana tak prosto, bez ozdób, mogła być tylkoprawdą, ale trudnobyłow nią uwierzyć. Nasuwała więcej pytańniż dawała odpowiedzi. Czyrzeczywiście płaskogłowi mogli ją wziąć i wychować?Rzeczywiście umieli mówić, a przynajmniej porozumiewać się?Czyrzeczywiście byli tak ludzcy?A coz nią?Jeśli oni ją wychowali, toczyjest człowiekiem? W panującej ciszyAyla obserwowała Nezzie i chłopca. Przypomniałojej się zdarzenie z jej wczesnegookresużycia w klanie. Crebuczył ją znaków rękami, ale jednegogestu nauczyła się sama. Tobył znak częstopokazywanyniemowlętomi zawsze używanyprzez dzieckowobec kobiety, która się nimzajmowała. Ayla przypomniała sobie szczęście Izy, kiedysama użyła goporaz pierwszy. Przechyliła się w kierunkuRydaga i powiedziała: –Chce pokazać słowo. Słoworękami. Wyprostował się z zainteresowaniemi podnieceniemw oczach. Jak zwykle zrozumiał wszystko, każde wypowiedziane słowoi wzmianka omówieniurękami obudziła w nim jakąś tęsknotę. Wszyscyją obserwowali, kiedywykonała gest, celowygest rękami. Próbował goskopiować, marszcząc czołoze zdziwieniem. Nagle z jakichś głębi jegoumysłu przyszłozrozumienie i twarz musię rozjaśniła. Powtórzył ruchi Ayla z uśmiechemprzytaknęła. Wtedyodwrócił się doNezzie i raz jeszcze powtórzył gest. Nezzie spojrzała pytającona Aylę. –Mówi dociebie "matko" – wytłumaczyła Ayla. –Matko?– szepnęła Nezzie, zamykając oczyi powstrzymując łzy. Przytulała dosiebie dziecko, którymsię opiekowała odjegourodzenia. – Talucie!Widziałeś?Rydagwłaśnie powiedział domnie matko. Nie myślałam, że dożyję dnia, w którymRydagpowie domnie matko. JeanM. Auel ŁowcyMamutów . 4. Ludzie w obozie byli niepewni. Nikt nie wiedział, copowiedzieć ani comyśleć. Kimsą ci obcy, którzysię nagle wśródnichpojawili?Mężczyźnie, którytwierdził, że pochodzi z miejsca dalekona zachodzie, byłołatwiej uwierzyć niż kobiecie, która powiedziała, że przez trzylata żyła w pobliskiej dolinie, a conajbardziej zdumiewające, z hordą płaskogłowychprzedtem. Historia kobietyzagrażała całej strukturze ichustalonychwierzeń, a jednak trudnobyłow mą wątpić. Nezzie ze łzami w oczachzaniosła Rydaga dołóżka, zaraz potym, jak wypowiedział swoje pierwsze, milczące słowo. Wszyscyuznali toza znak, że opowiadania się skończyłyi rozeszli się doswoichognisk. Ayla skorzystała z okazji, żebysię wymknąć. Na tunikę naciągnęła kurtę, futrzane okrycie z kapuzą i wyszła. Whinneyzobaczyła ją odrazui cichozarżała. Szukając drogi w ciemności, Ayla poszła w kierunku, z któregodochodziłoparskanie kobyłyi znalazła konie. –Wszystkow porządku, Whinney?Wygodnie ci?AZawodnik?Pewnie nie jest wamlepiej niż mnie – mówiła Ayla swoimwłasnymjęzykiem, któregoużywała w kontaktachz końmi. Whinneypodrzuciła łbem, zatańczyła i oparła pysk oramię kobiety. Ayla objęła jej kark i przytuliła czołodokonia, któryprzez tak długi czas był jej jedynymtowarzyszem. Zawodnik podszedł bliskoi przez chwilę trwali przysobie, szukając odpoczynkuodnieznanychdotąddoświadczeń. KiedyAyla upewniła się, że konie są bezpieczne, poszła w dół, na brzegrzeki. Czuła się dobrze poza ziemianką, z daleka odludzi. Odetchnęła głęboko. Nocne powietrze było zimne i suche. Odrzuciła futrzaną kapuzę i rozejrzała się. Młodyksiężyc rzucał światłow odległą głębię, obiecując nieograniczoną wolność, ale oferując tylkokosmiczną pustkę. Chmuryzasłaniałyczęściowogwiazdy, którychświatłoprzebijałosię jednak i przybliżałokruczoczarne niebo. Ayla dygotała z niepokoju, targałynią przeciwstawne uczucia. Awięc tobyli Inni, którychtak długoszukała. Wśródnichurodziła się. Gdybynie trzęsienie ziemi, wyrosłabywśród nichi żyła razemz nimi. Zamiast tegowychował ją klan. Znała obyczaje klanu, ale obyczaje jej własnychludzi byłydla niej obce. Aprzecież, gdybynie klan, w ogóle bynie wyrosła. Nie mogła donichwrócić, ale czuła, że tutaj także nie ma dla niej miejsca. Ci ludzie są tacyhałaśliwi, nieporządni. Iza powiedziałaby, że są źle wychowani. Jak tenFrebec, przerywającyinnym, bez pytania opozwolenie, a potemwszyscykrzyczą naraz. Myślała, że Talut jest przywódcą, ale i onmusiał krzyczeć, żebygoposłuchali. Brunnigdynie musiał krzyczeć. Krzyczał tylkowtedy, kiedychciał kogoś ostrzec ogrożącymniebezpieczeństwie. Wszyscyw klanie zwracali uwagę na przywódcę;wystarczyło, żebyBrundał sygnał i natychmiast wszyscygosłuchali. Nie odpowiadał jej również sposób, w jaki ci ludzie mówili oklanie, nazywali ichpłaskogłowymi i zwierzętami. Czynaprawdę nie wiedzą, że klantoteż ludzie?Może trochę inni, tymniemniej ludzie. Nezzie wie otym. Niezależnie odtego, comówili inni, ona wiedziała, że matka Rydaga była kobietą i dziecko, które urodziła, topoprostudziecko. Jest mieszany, jak mój syn– myślała Ayla – i jak mała córeczka Ody, którą spotkała na ZgromadzeniuKlanów. Jakimsposobemmatka Rydaga urodziła dzieckomieszanychduchów? Duchy!Czytonaprawdę duchyrobią dzieci?Czyduchtotemumężczyznypokonuje ducha totemukobietyi sprawia, że rośnie w niej dziecko, tak jak tosądzi klan?Czyteż Wielka Matka wybiera i miesza ducha mężczyznyi kobiety, i wkłada dośrodka kobiety, jak wierzą ci ludzie i Jondalar? Czytylkoja myślę, że tomężczyzna, a nie jegoduch, rozpoczyna dzieckowewnątrz kobiety?Mężczyzna, któryrobi toswoimorganem…swoją męskością, jak tonazywa Jondalar. Inaczej pocomężczyźni i kobietyłączylibysię w tensposób? KiedyIza pokazała mi tolekarstwo, powiedziała, że wzmacniałoonojej totemi dlategoprzez wiele lat nie miała dzieci. Może toprawda, ale nie brałamgo, kiedyżyłamsama w dolinie i żadne dzieckonie zaczęłosamowe mnie rosnąć. Dopierojak przyszedł Jondalar, zaczęłamszukać roślinzłotej nici i korzenia szałwi antylopowej… Potym, jak Jondalar pokazał mi, że tonie musi boleć…jak pokazał mi, że tomoże być wspaniałe, kiedymężczyzna i kobieta są razem… Cobysię stało, gdybymprzestała brać tajne lekarstwoIzy?Czymiałabymdziecko?CzymiałabymdzieckoJondalara?Potym, jak wkłada swoją męskość w tomiejsce, skąd rodzą się dzieci? Ta myśl sprawiła, że pulsowałojej w skroniach, a i sutki piersi nabrzmiały. Dzisiaj już jest za późno, pomyślała, już wzięłamlekarstworano, ale cobybyłogdybymjutrozrobiła sobie zwykłą herbatę?CzydzieckoJondalara zaczęłobywe mnie rosnąć?Nie musimyczekać, myślała, możemyspróbować dziś w nocy… Uśmiechnęła się dosiebie. Poprostuchcesz, żebycię dotknął, położył swoje usta na twoichi na…Przeszedł ją dreszcz tęsknoty, zamknęła oczyi pozwoliła ciału, żeby przypomniałosobie, coJondalar potrafi mudać. –Aylo?– rozległ się ostrygłos.

Podskoczyła na tendźwięk. Nie słyszała zbliżającegosię Jondalara, a ton, któregoużył, nie pasował dojej obecnychuczuć. Rozproszył ciepło, które czuła. Coś gomęczyło. Coś gomęczyłoodchwili, kiedytuprzyszli;bardzochciałabywiedzieć, co. –Tak? –Coturobisz?– zapytał szorstko. Cowłaściwie robiła? –Czuję noc, oddychami myślę otobie – odpowiedziała, starając się dać pełne wyjaśnienie tego, corobi. Jondalar nie oczekiwał takiej odpowiedzi, chociaż właściwie nie był pewien, czegooczekiwał. Odmomentupojawienia się ciemnoskóregomężczyznywalczył z gniewemi niepokojem. Ayla tak się niminteresowała, a i onciągle na nią patrzył. Jondalar próbował pokonać swój gniew i przekonywał samsiebie, że zachowuje się głupio, że niczego międzynimi nie ma. Ayli potrzebni są przyjaciele. Fakt, że onbył pierwszy, nie znaczy, że jest jedynymmężczyzną, jakiegoAyla zechce poznać. Ajednak, kiedyAyla zapytała o historię Raneca, poczuł równocześnie gorącą falę wściekłości i zimnydreszcz przerażenia. Jeśli nie jest nimzainteresowana, todlaczegochce wiedzieć więcej otym fascynującymobcymmężczyźnie?Jondalar powstrzymywał się, żebyjej natychmiast nie odsunąć odtegoobcego, a równocześnie wstydził się własnychuczuć. Ma prawo wybrać sobie przyjaciół, a oni są przecież tylkoprzyjaciółmi. Tylkoze sobą rozmawiają i na siebie patrzą. KiedyAyla wyszła sama z ziemianki, Jondalar zobaczył, że oczyRaneca ją odprowadzały. Szybkonałożył kurtę i wyszedł za nią. Zobaczył ją przyrzece i z jakiegoś niewytłumaczonegopowodubył pewien, że myśli oRanecu. Jej odpowiedź najpierw gozaskoczyła, potemodprężył się i uśmiechnął. –Powinienembył wiedzieć, że jak zapytam, todostanę pełną i uczciwą odpowiedź. Czuję noc i oddycham– jesteś cudowna, Aylo. Uśmiechnęła się doniego. Nie wiedziała, cotakiegozrobiła, ale spowodowała uśmiechi przywróciła radość w jegogłosie. Jej ciepłe uczucia wróciłyi postąpiła w jegokierunku. Mimociemności nocyJondalar wyczuł jej nastrój i natychmiast zareagował podobnie. W następnej sekundzie znalazła się w ramionach, z jegoustami na swoichi wszystkie jej wątpliwości i zmartwienia umknęły. Pójdzie wszędzie, będzie żyła z wszystkimi ludźmi, nauczysię wszystkichdziwnychobyczajów, byle tylkoJondalar był z nią. Pochwili spojrzała na niego. –Pamiętasz, jak cię spytałam, jaki jest twój sygnał?Jak ci mampowiedzieć, kiedychcę, żebyś mnie dotknął, kiedychcę twojej męskości w sobie? –Tak, pamiętam– odpowiedział z uśmiechem. –Powiedziałeś, żebymcię pocałowała albopoprostuspytała. Notopytam. Czymożesz przygotować swoją męskość? Mówiła totak poważnie i niewinnie. I była taka pociągająca. Pochylił się, żebyją znowupocałować i trzymał ją tak blisko, że niemal widziała miłość w jegoniebieskichoczach. –Aylo, moja zabawna, piękna kobieto. Czywiesz, jak cię kocham?– pomyślał. Ale trzymając ją, poczuł się winny. Jeśli tak ją kochał, todlaczegoczuł się zawstydzonytym, corobiła?KiedyFrebec odskoczył odniej z odrazą, chciał umrzeć ze wstydu, że ją tamprzyprowadził, że ją z nimłączono. Kochał ją. Jak może się wstydzić za kobietę, którą kocha?Ciemnymężczyzna, Ranec, nie wstydził się. Sposób, w jaki na nią patrzył, śmiejąc się, namawiając i przekomarzając, z błyszczącymi czarnymi oczyma i białymi zębami;Jondalar musiał się powstrzymywać, żebygonie uderzyć. Za każdymrazem, kiedy otymmyślał, na nowozwalczał tenimpuls. Tak bardzoją kochał, że nie mógł znieść myśli, że mogłabychcieć kogoś innego, kogoś, ktosię jej nie wstydzi. Kochał ją bardziej niż kiedykolwiek sądził, że można kochać. Ale jak może się wstydzić kobiety, którą kocha? Pocałował ją znowu, mocniej, trzymając ją tak blisko, że aż tozabolało, a potemz żarliwością zaczął całować jej kark i szyję. –Aylo, czywiesz, cotoznaczy, wreszcie móc kochać?Aylo, czynie wiesz, jak cię kocham?– chciał towykrzyczeć, ale potężne uczucie paraliżowałogo. Był tak gwałtownyi żarliwy, że przejął ją strach, nie osiebie, ale oniego. Kochała gobardziej, niż potrafiła powiedzieć, ale czuła, że jegomiłość jest inna. Nie silniejsza, ale bardziej wymagająca, natarczywa. Jakbybał się, że straci to, cowreszcie znalazł. Totemy, szczególnie silne totemy, mają sposóbna poddawanie próbie właśnie takichuczuć. Chciała w jakiś sposóbrozładować jegowybuchpotężnychemocji. –Czuję, jaki jesteś gotowy– powiedziała z chichotem. Ale nie odpowiedział jej żartem, na comiała nadzieję. Zamiast tegogorączkowoją całował, przyciskając dosiebie tak, że bała się ocałość swoichżeber. Potemwsunął rękę pod jej kurtę i tunikę, sięgnął dopiersi, próbował rozwiązać rzemyk przytrzymującyjej spodnie. Nigdyprzedtemtaki nie był:potrzebujący, żądający, błagającyw swoimpośpiechu. Zazwyczaj był bardziej czułyi zwracał uwagę na jej potrzeby. Znał jej ciałolepiej niż ona sama i cieszyła gota wiedza i własne umiejętności. Ale teraz jegopotrzebybyłysilniejsze. Zrozumiała toi poddała musię. Była równie gotowa jak on. Rozwiązała rzemyk i dolna część jej ubrania opadła na ziemię. W chwilę potemleżała na twardej ziemi na brzegurzeki. Zanimzamknęła oczy, zobaczyła jeszcze błysk gwiazd. Onleżał już na niej, z ustami na jej ustach, jegojęzyk wciskał się i szukał, jakbyjęzykiemmógł znaleźć to, czegorównocześnie szukał gorącymi sztywnymczłonkiem. Otwarła dla niegousta i uda, potemsięgnęła i wprowadziła gow swoje wilgotne, zapraszające głębie. Westchnęła, gdywchodził i usłyszała jegozduszonyjęk, potempoczuła jak jegotrzonzagłębia się, żebyją wypełnić i wyprężyła się w jegokierunku. Nawet w tymszaleństwie zachwycał się nią, zachwycał się cudemichwzajemnej zgodności, tym, że jej głębia odpowiadała jegowielkości. Czuł, jak jej gorące wnętrze obejmuje goi niemal natychmiast osiągnął swój szczyt. Przez sekundę walczył, żebyodzyskać panowanie nadsobą, doczegobył przecież tak przyzwyczajony, ale musiał się poddać. Zanurzył się w nią znowu, potemjeszcze raz i jeszcze raz i z niewypowiedzianymdreszczempoczuł wznoszącysię szczyt zachwytui wykrzyczał jej imię. –Aylo!OAylo!Kochamcię! –Jondalarze, Jondalarae, Jondalarze… Skończył wraz z ostatnimruchemi z jękiemschował twarz w zagłębieniujej szyi. Leżał na niej bez ruchu, wyczerpany. Ayla poczuła kamieńwbijającyjej się w łopatkę, ale zignorowała to. Pochwili podniósł się i spojrzał na nią, marszcząc w niepokojuczoło. –Przepraszam– powiedział. –Dlaczegoprzepraszasz? –Tobyłoza szybko, nie byłaś gotowa. Nie dałemci przyjemności. –Byłamgotowa, Jondalarze, i miałamprzyjemność. Przecież sama cię poprosiłam. Miałamprzyjemność w twojej przyjemności. Miałamprzyjemność dzięki miłości i twoim uczuciom. –Ale nie odczułaś tegomomentutak jak ja. –Nie byłomi topotrzebne. Miałaminne uczucia, inną przyjemność. Czytamtojest zawsze konieczne?– spytała. –Nie, myślę, że nie – odpowiedział, marszcząc brwi. Potemją pocałował. – I noc się jeszcze nie skończyła. Chodź, tujest zimno. Lepiej znaleźć ciepłe posłanie. Deegie i Branag już zaciągnęli swoje zasłony. Będą rozdzieleni aż doprzyszłegolata i są gorliwi. Ayla uśmiechnęła się. –Ale nie tak gorliwi, jak ty. – Nie widziała go, ale zdawałojej się, że się zaczerwienił. – Kochamcię, Jondalarze. Wszystkow tobie. Nawet twoją gorliwi…– Potrząsnęła głową. – Nie, tonie tak. Tojest złe słowo. –Myślę, że chcesz powiedzieć:gorliwość.

–Kochamtakże twoją gorliwość. Tak, teraz jest dobrze. Przynajmniej znamtwoje słowa lepiej niż słowa Mamutoi. – Przerwała. – Frebec powiedział, że nie mówię porządnie. Jondalarze, czyja się kiedykolwiek nauczę poprawnie mówić? –Ja samnie mówię mamutoi całkiempoprawnie. Tonie jest język, w którymwyrosłem. Frebec poprostulubi rozrabiać – powiedział Jondalar i pomógł jej wstać. – Dlaczegow każdej jaskini, w każdymobozie, w każdej grupie ludzi jest zawsze jakiś awanturnik?Nie zwracaj na niegouwagi, nikt innysię nimnie przejmuje. Mówisz bardzodobrze. Ciągle mnie zdumiewa, jak łatwosię uczysz języków. Niedługobędziesz mówić mamutoi lepiej niż ja. –Muszę nauczyć się mówić słowami. Nie mamniczegoinnegoteraz – powiedziała cicho. – Nie znamjuż nikogo, ktomówi językiem, w którymwyrosłam. – Zamknęła na moment oczyz uczuciempustki. Otrząsnęła się i zaczęła nakładać nogawice, ale się zatrzymała. – Chwileczkę – powiedziała i zdjęła je znowu. – Dawnotemu, kiedystałamsię kobietą, Iza powiedziała mi wszystko, copowinna wiedzieć kobieta klanuomężczyznachi kobietach, chociaż miała wątpliwości, czykiedykolwiek znajdę towarzysza życia i czybędzie mi to wszystkopotrzebne. Inni mają odmienne obyczaje, nawet ichsygnałymiędzymężczyzną i kobietą są inne, ale myślę, że pierwszej nocy, jaką spędzamw miejscuInnych, powinnambyć oczyszczona na sposóbklanu. –Oczymtymówisz? –Idę dorzeki się umyć. –Aylo!Jest zimno. Jest ciemno. Tomoże być niebezpieczne. – Nie pójdę daleko. Tylkotutaj, na brzeg– odparła, zrzucając kurtę i ściągając tunikę przez głowę. Woda była zimna. Jondalar obserwował ją z brzegu, gotów w każdej chwili też się zanurzyć, mimoże wiedział jak jest zimno. Jej potrzeba uświetnienia okazji przypomniała muo oczyszczającychobrządkachprzedRytuałemPierwszej Przyjemności i zdecydował, że trochę czystości i jemunie zaszkodzi. Powyjściuz wodycała dygotała z zimna. Objął ją i wytarł swoją puchatą, bizonową kurtą, potempomógł jej się ubrać. W drodze doziemianki czuła się ożywiona i odświeżona. Większość ludzi leżała już na swoichposłaniach. Ogniska byłyzabezpieczone na noc i rozmowyciche. Pierwsze ogniskobyłopuste, chociaż byłotamjeszcze dużomamuciej pieczeni. Kiedycichomijali OgniskoLwa, Nezzie wstała i podeszła donich. –Ja tylkochciałamci podziękować, Aylo– powiedziała, spoglądając na jednoz łóżek podścianą. OczyAyli poszłyza jej wzrokiemi zobaczyła trzymałe postaci, wyciągnięte na dużymposłaniu. Latie i Rugie spałytamrazemz Rydagiem. Danug, rozpartywe śnie, zajmował drugie łóżko. Ztrzeciegouśmiechał się doniej Talut. Kiwnęła głową i też się uśmiechnęła, niepewna, jak ma zareagować. Nezzie wpełzła dołóżka obok czerwonowłosegogiganta, a Ayla i Jondalar poszli cichodalej, starając się nikomunie przeszkadzać. Ayla poczuła na sobie czyjś wzrok i spojrzała w kierunkuściany. Dwoje błyszczącychoczuobserwowałoichz ciemności. Poczuła naprężenie mięśni Jondalara i szybkoodwróciła wzrok. Zdawałojej się, że słyszycichy śmiech, ale potempomyślała, że musiałotobyć chrapanie, dochodzące z drugiej strony. Na dużej przestrzeni czwartegoogniska jednoz posłańbyłozawieszone ciężką, skórzaną kotarą, która zasłaniała widok, chociaż dochodziłyzza niej odgłosy. Ayla zauważyła, że większość miejsc dospania miałopodobne zasłony, przywiązane dokrokwi z kości mamucich, albodopodtrzymującychsłupków;choć nie wszystkie byłyspuszczone. Posłanie Mamuta, na przeciwnej ścianie, byłoodsłonięte. Leżał w łóżku, ale Ayla wiedziała, że nie śpi. Jondalar zapalił drewnianypatyk odgłowni w ogniskui osłaniając płomieńręką przyniósł godościanyuwezgłowia ichłóżka. W niszybył płaski kamieńz wydłubanym zagłębieniem, wypełnionytłuszczem. Zapalił knot ze skręconychkłaków pałki. Płomieńoświetlił małą figurę Matki, stojącą za kamienną lampą. Potemrozwiązał rzemienie, które przytrzymywałyzasłonę. Kiedykotara opadła zrobił ruchw stronę Ayli. Weszła dośrodka i wdrapała się na posłanie zarzucone miękkimi futrami. W osłoniętymdraperią i oświetlonymłagodnym, migającymświatłempomieszczeniu, czuła się bezpieczna. Tobyłoichwłasne, prywatne miejsce. Przypomniała jej się mała jaskinia, dokąduciekała jakomała dziewczynka, kiedychciała być sama. –Oni są tacymądrzy, Jondalarze. Nigdybymtegonie wymyśliła. Jondalar wyciągnął się obok niej, zadowolonyz jej zachwytu. –Podoba ci się ta zasłona? –O, tak. Robi tak, że jesteśmysami, chociaż dokoła są ludzie. Tak, podoba mi się. – Jej uśmiechbył promienny. Przyciągnął ją dosiebie i delikatnie ją pocałował. –Jesteś taka piękna, kiedysię uśmiechasz, Aylo. Spojrzała na jegopełną miłości twarz:na oczy, fioletowe teraz w świetle ognia, na długie, jasnożółte włosyrozrzucone na futrze, na mocnypodbródek i wysokie czoło, tak odmienne odwysuniętej szczękuskośnegoczoła mężczyznklanu. –Dlaczegoobcinasz brodę?– spytała, dotykając szczecinyna jegopoliczkach. –Nie wiem. Myślę, że z przyzwyczajenia. W lecie tak jest chłodniej i nie swędzi. Na ogół pozwalamjej rosnąć w zimie. Wtedyjest cieplej w twarz, kiedywychodzę. Nie lubisz, jak jest ogolona? Ayla zmarszczyła się ze zdziwieniem. –Nie domnie należyocena. Broda jest mężczyznyi może z nią robić, cochce. Spytałamtylkodlatego, że nigdyprzedtemnie widziałammężczyzny, którybyobcinał swoją brodę. Dlaczegomnie pytasz, czytolubię, czynie? –Pytam, bochcę, żebyci byłoprzyjemnie. Jeśli lubisz brodę, toją zapuszczę. –Tonie ma znaczenia. Twoja broda nie jest ważna. Tyjesteś ważny. Tyjesteś dla mnie przyjem…Nie – potrząsnęła ze złością głową. – Przyjemność…tyjesteś dla mnie przyjemny– poprawiła się. Śmiał się z jej wysiłków i niezamierzonej dwuznaczności. Chciałbymci dać przyjemność. – Przyciągnął ją znowudosiebie i pocałował. Przytuliła się doniego, ale usiadł i patrzył na nią. Jak za pierwszymrazem– powiedział. – Nawet jest Doni, żebynadnami czuwać. – Spojrzał w kierunkuniszy, gdzie stała oświetlona ogniemrzeźba kobiecej postaci. –Tojest pierwszyraz…w miejscuInnych– rzekła Ayla, zamykając oczy. Była podniecona uroczystą chwilą. Ujął jej twarz w ręce i pocałował w obie powieki. Potemwpatrywał się długow kobietę, którą uważał za najpiękniejszą ze wszystkichznanychmukobiet. Byłow jej twarzycoś egzotycznego. Miała wyższe kości policzkowe niż kobietyZelandonii, oczyszerzej rozstawione. Otaczałyje rzęsy, ciemniejsze niż gęste włosykolorujesiennej trawy. Podbródek był lekkospiczasty, a policzki zdecydowanie zarysowane. Unasadyszyi miała małą bliznę. Pocałował ją i poczuł, jak zadrżała. Cofnął się i znowuna nią patrzył, potempocałował czubek jej prostegonosa i kąciki pełnychust, które uniosłysię dogóryw początkachuśmiechu. Wyczuwał jej napięcie. Nieruchoma, ale pełna drżącegopodniecenia, któregonie mógł zobaczyć, ale które czuł, leżała z zamkniętymi oczyma i czekała. Obserwował ją, smakując tenmoment, potempocałował jej usta, otwarł swoje, językiemszukał wejścia, aż goprzyjęła. Nie wpychał gotymrazem, tylkołagodnie szukał, a potemprzyjął jej język w swoje usta. Usiadł i zobaczył, że ma otwarte oczyi uśmiecha się doniego. Ściągnął z siebie tunikę i jej pomógł zdjąć swoją. Położył ją z powrotem, pochylił się nadnią, wziął doust sutka jej jędrnej piersi i zaczął ssać. Gwałtownie wciągnęła powietrze podwpływempodniecającegoszoku. Poczuła wilgotne ciepłomiędzynogami i zdumiała się znowu, że Jondalar potrafi dać jej doznania nawet w miejscach, którychnie dotyka. Lekkotylkowtulał się i smakował, aż przyciągnęła godosiebie i wtedyzaczął ssać naprawdę. Jęknęła z rozkoszy. Sięgnął ręką podrugą pierś i pieścił jej pełną okrągłość i sztywnykoniuszek. Jej oddechbył już przyspieszony. Zostawił piersi i zaczął całować jej kark i szyję. Znalazł ucho, ugryzł lekkomałżowinę i dmuchnął w nie, pieszcząc rękami jej ramiona i piersi. Wstrząsałynią dreszcze. Całował jej usta i przesunął gorącymjęzykiempopodbródku, doszyi, między piersiami i w dół aż dopępka. Jegomęskość znowuurosła i naciskała natrętnie na opinającą godolną część ubrania. Najpierw rozwiązał rzemieńujej pasa i ściągnął jej długie

spodnie, potemkontynuował pieszczoty, kierując się odpępka w dół. Poczuł miękkie włosyi jegojęzyk znalazł szczyt jej ciepłej szczeliny. Poczuł, jak podskoczyła, kiedydotarł do małego, twardegowzgórka. Wtedyzatrzymał się i aż krzyknęła z przestrachu. Rozwiązał swój rzemieńi zdjął spodnie, uwalniając wyrywającą się męskość. Ayla usiadła i wzięła ją w rękę, przesuwając nią tami z powrotemprzez całą długość, czując ciepłą, gładką skórę twardą pełność. Jondalar był zadowolony, że nie bała się jegorozmiarów, tak jak bałysię inne kobiety, kiedygowidziałyporaz pierwszy, a nawet nie pierwszy. Pochyliła się kuniemui poczuł otaczającą go, gorącą wilgoć jej ust. W miarę jak przesuwała usta w górę i w dół, rosłow nimuczucie i był zadowolony, że już uwolnił się odnajsilniejszej potrzeby, bomógłbystracić panowanie nadsobą. –Aylo, tymrazemja chcę dać tobie przyjemność – powiedział, odsuwając jej głowę. Spojrzała na niegoszerokootwartymi oczyma, ciemnymi i świecącymi w półmroku, pocałowała goi skinęła głową. Wziął ją za ramiona i z powrotempopchnął na futra. Znowu całował jej usta i szyję, wywołując w niej dreszcz przyjemności. Ujął jej piersi w obie ręce i ścisnął razem, przechodząc ustami odjednegowrażliwegosutka dodrugiego. Potem znowuznalazł językiemjej pępek i otaczał gocoraz towiększą spiralą, aż dotarł domiękkichwłosów jej wzgórka. Wsunął się międzyjej uda, rozłożył je, rękami rozsunął jej fałdyi długo, powoli smakował. Wstrząsnęłonią, na wpół usiadła, krzyknęła i poczuł nową falę napięcia. Uwielbiał obdarzać ją przyjemnością, a potemodczuwać jej reakcje. Tobyło podobne dowydobywania delikatnegoostrza z kawałka krzemienia. Świadomość, że był pierwszym, którypokazał jej, cotojest przyjemność, dawała muwiele radości. Znała tylkoprzemoc i ból, zanimwywołał w niej dar przyjemności, któryWielka Matka Ziemia ofiarowała swoimdzieciom. Delikatnie ją badał, wiedząc, gdzie są najczulsze miejsca, dotykając je językiemi sprawnymi rękami, sięgając dośrodka. Zaczęła poruszać się kuniemu, rzucać głową i wiedział, że jest gotowa. Znalazł twardywzgórek i zaczął go pocierać. Kiedyjej oddechprzyspieszył tempo, jegomęskość gorliwie się kuniej wyciągała. Wtedykrzyknęła, poczuł falę wilgoci i jej rękę sięgającą poniego. –Jondalarze…aach…Jondalarze! Nie panowała nadsobą, nie czuła niczegopoza nim. Pragnęła go, chciała gopoczuć w sobie. Leżał teraz na niej, a ona pomagała mu, prowadziła, aż wślizgnął się dośrodka i poczuł przypływ napięcia, które wynosiłogona szczyt. Wycofał się i wszedł znowu, głęboko;obejmowała gocałego. Potempowtórzył towiele razy. Chciał toprzeciągnąć, żeby trwałodłużej. Nie chciał, żebysię kiedykolwiek skończyło, a jednak nie mógł się tegodoczekać. Zkażdympotężnympchnięciemczuł tocoraz bliżej. Ciała błyszczałyimodpotuw migocącymświetle, kiedydopasowywali swoje ruchyi znajdowali wspólnyrytm, rytmżycia. Ciężkooddychając, starali się spotkać przykażdymruchu, sięgając, pulsując, z całą wolą, wszystkimi myślami, wszystkimi uczuciami w najwyższymnapięciu. Wtedy, niemal nieoczekiwanie, intensywność doszła doszczytu. W wybuchuniezależnymodsiebie osiągnęli punkt szczytowyi skończyli w spazmie radości. Trzymali się jeszcze przez moment, próbując stopić się w jedność. Leżeli teraz bez ruchu, łapiąc oddech. Lampa mrugnęła, przygasła, rozżarzyła się znowu, a potemzgasła całkiem. Pochwili Jondalar przetoczył się na bok i leżał kołoniej, zawieszonymiędzysnema jawą. Ale Ayla była nadal całkowicie obudzona, z otwartymi oczami w ciemności wsłuchiwała się, poraz pierwszyodlat, w dźwięki ludzi. Szmer cichychgłosów, mężczyznyi kobiety, dochodził z posłania obok, a niecodalej słychać byłochrapliwyoddechśpiącegoszamana. Słyszała chrapanie mężczyznyprzysąsiednim ogniskui rytmiczne pomruki i okrzyki przyjemności Nezzie i Taluta. Zinnegokierunkudoszedł ją płacz niemowlęcia. Ktoś wydawał uspokajające dźwięki, aż płacz nagle ucichł. Ayla uśmiechnęła się – niewątpliwie matka podała mupierś. Jeszcze dalej słychać byłoodgłosywstrzymywanegogniewu, a za nimi czyjś suchykaszel. Noce byłydla niej zawsze najgorsze w ciągusamotnychlat w dolinie. W ciągudnia zawsze mogła znaleźć coś dozrobienia, ale w nocyciążyła jej samotność jaskini. Na początku, kiedysłyszała wyłącznie własnyoddech, nie mogła spać. W klanie w nocyzawsze byli wokół inni – najgorszą karą byłoodseparowanie kogoś;unikanie, ostracyzm, klątwa śmierci. Aż nazbyt dobrze wiedziała, jak straszliwa była tokara. W tymmomencie odczuwała całą jej grozę. Leżąc w ciemności, słuchając odgłosów życia wokół niej, czując ciepłoJondalara obok, poraz pierwszy, odkądspotkała tychludzi, którychnazywała Innymi, poczuła się w domu. –Jonadalarze?– powiedziała cicho. –Hmmm. –Czyśpisz? –Jeszcze nie – wymamrotał. –Tosą mili ludzie. Miałeś rację. Powinnambyła przyjść i ichpoznać. Togozbudziłona dobre. Miał nadzieję, że jak spotka ludzi własnegogatunkui przestaną być dla niej czymś nieznanym, przestanie się ichbać. Był w podróżyprzez tyle lat i droga powrotna będzie długa i trudna, ale chciał ją zabrać ze sobą. Jej dolina jednak stała się jej domem. Dostarczała wszystkiego, copotrzebne jej byłodoprzeżycia i urządziła tamsobie życie, w towarzystwie zwierząt w zastępstwie ludzi, którychjej brakowało. Ayla nie chciała opuszczać doliny;chciała, żebyJondalar został tamrazemz nią. –Wiedziałem, że tak będzie, Aylo– powiedział ciepłoi z przekonaniem. –Nezzie przypomina mi Izę. Jak sądzisz, w jaki sposóbmatka Rydaga mogła urodzić takie dziecko? –Ktowie, dlaczegoMatka dała jej dzieckomieszanychduchów?Drogi Matki są zawsze tajemnicze. Ayla milczała przez chwilę. –Nie myślę, żebyMatka obdarzyła ją mieszanymi duchami. Myślę, że ona znała mężczyznę Innych. Jondalar zmarszczył brwi. –Wiem, że sądzisz, że mężczyzna ma coś wspólnegoz początkiemżycia, ale jak płaskogłowa kobieta mogła poznać mężczyznę? –Nie wiemjak, ale kobietyz klanunie podróżują samotnie i unikają Innych. Mężczyźni nie chcą Innychw pobliżuswoichkobiet. Uważają, że dzieci zaczynają się z ducha totemu mężczyznyi nie chcą, żebyduchyInnychpodeszłyzbyt blisko. I kobietysię ichboją. Na ZgromadzeniuKlanuzawsze opowiada się historie oludziachmęczonychi zranionychprzez Innych, szczególnie okobietach. Ale matka Rydaga nie bała się Innych. Nezzie powiedziała, że szła za nimi przez dwa dni i poszła za Talutem, kiedydał jej znak. Każda inna kobieta z klanuuciekłaby. Musiała znać jakiegoś Innegoprzedtem, kogoś, ktoją dobrze traktował, a conajmniej nie robił jej krzywdy, bonie bała się Taluta. Dlaczegoinaczej szukałaby pomocyuInnych? –Może poprostudlatego, że zobaczyła Nezzie z dzieckiemprzypiersi?– zgadywał Jondalar. –Może. Ale tonie wyjaśnia, dlaczegobyła sama. Jedynympowodem, jaki mogę sobie wyobrazić, totaki że została przeklęta i wygnana z klanu. Kobietyz klanunie są często wyklinane. Są na ogół zbyt posłuszne, żebycoś takiegona siebie ściągnąć. Może toma coś wspólnegoz mężczyzną Innych… Ayla przerwała na chwilę i dodała w zamyśleniu: –Matka Rydaga musiała bardzochcieć tegodziecka. Wymagałowielkiej odwagi, żebypójść doInnych, nawet jeśli przedtemkogoś znała. Dopierokiedyzobaczyła niemowlę i stwierdziła, że jest zdeformowane, dopierowtedysię poddała. Klantakże nie lubi mieszanychdzieci. –Dlaczegojesteś taka pewna, że znała jakiegoś mężczyznę? –Przyszła doInnych, żebyurodzić swoje dziecko, a toznaczy, że nie miała żadnegoklanu, którybyjej pomógł. Miała zaś powodysądzić, że Nezzie i Talut jej pomogą. Jestem pewna, że znała mężczyznę, któryz nią robił przyjemność…albomoże tylkoulżył swojej potrzebie. Urodziła mieszane dziecko, Jondalarze. –Dlaczegomyślisz, że tomężczyzna powoduje początek nowegożycia? –Zastanów się Jondalarze. Popatrz na chłopca, którydzisiaj przyszedł, na Danuga. Wygląda dokładnie jak Talut, tylkojest młodszy. Myślę, że Talut rozpoczął go, kiedymiał przyjemność z Nezzie. –Czytoznaczy, że Nezzie będzie miała kolejne dziecko, ponieważ teraz mieli przyjemność?– spytał Jondalar. – Ludzie częstomają przyjemności. Tojest dar odWielkiej Matki

Ziemi i jeśli się torobi często, okazuje się jej szacunek. Ale kobietynie mają dziecka za każdymrazem, kiedymają przyjemność. Aylo, jeśli mężczyzna docenia daryMatki, okazuje jej szacunek, tomoże Ona wybrać jegoducha i zmieszać z duchemjegotowarzyszki życia. Jeśli tojest jegoduch, dzieckomoże być doniegopodobne, tak jak Danugjest podobny doTaluta, ale decyzja należydoMatki. Ayla zmarszczyła brwi w ciemności. Tegoproblemujeszcze sama nie rozwiązała. –Nie wiem, dlaczegokobieta nie ma dziecka za każdymrazem. Może trzeba mieć przyjemności wiele razy, zanimdzieckosię pocznie, albomoże tylkow jakimś określonym czasie. Może tylkowtedy, kiedyduchtotemumężczyznyjest szczególnie mocnyi może pokonać ducha totemukobiety, albomoże toMatka wybiera, ale wybiera mężczyznę i robi jegomęskość potężniejszą. Czywiesz na pewno, jak Ona wybiera?Czywiesz, jak duchysą mieszane?Czynie mogą być mieszane wewnątrz kobiety, w trakcie przyjemności? –Nigdyotymnie słyszałem– odparł Jondalar – ale myślę, że tojest możliwe. – Teraz onleżał i się zastanawiał w ciemności. Milczał tak długo, że Ayla myślała, że zasnął, ale wtedypowiedział:– Aylo, jeśli tojest prawda, tomożemypocząć dzieckoza każdymrazemkiedydzielimysię daremMatki. –Tak, tak myślę – odparła Ayla z zachwytem. –Notomusimyprzestać!– Jondalar gwałtownie usiadł na łóżku. –Ale dlaczego?Chcę mieć twoje dziecko, Jondalarze w głosie Ayli był wyraźnyzawód. Jondalar odwrócił się na bok i objął ją. –Ja też tegochcę, ale nie teraz. Domojegodomujest bardzodaleko. Podróż może zabrać rok, a może więcej. Byłobydla ciebie bardzoniebezpiecznie, gdybyś była wtedyw ciąży. –Czynie możemypoprostuwrócić wtedydomojej doliny?Jondalar bał się, że jeśli wrócą dodoliny, żebymogła bezpiecznie urodzić dziecko, zostaną tamjuż na zawsze. –Aylo, tochyba nie jest dobrypomysł. Nie powinnaś być sama w takiej sytuacji. Ja bymci nie umiał pomóc, wtedypotrzebne są kobiety. Można przecież umrzeć przyporodzie – powiedział ze strachemw głosie. Nie tak dawnobył świadkiemtakiegowłaśnie zdarzenia. Toprawda, uświadomiła sobie Ayla. Sama była bliska śmierci przyporodzie swojegosyna. Gdybynie pomoc Izy, umarłaby. Teraz nie jest pora na dziecko, nawet na dziecko Jondalara. –Masz rację – powiedziała z rozczarowaniem. – Może być zbyt trudno…ja…mnie…mogą być potrzebne kobiety– zgodziła się. Znowumilczał przez dłuższą chwilę. –Aylo– powiedział łamiącymsię głosem– może…może nie powinniśmybyć w tymsamymłóżku…jeśli…ale toprzecież jest okazywanie szacunkuMatce, wdzięczność za Jej dar… Jak mogłabymuuczciwie powiedzieć, że mogą dalej dawać sobie przyjemność?Iza ostrzegła ją, żebynigdynie powiedziała nikomuotajnymlekarstwie, a już szczególnie mężczyźnie. –Nie myślę, żebywartobyłosię martwić. Nie wiemprzecież na pewno, czytomężczyzna zaczyna dziecko, a jeśli toWielka Matka wybiera, tomoże wybrać, kiedyzechce, prawda? –Tak. I tomnie martwi. Ale jeśli będziemyunikać Jej daru, tomoże się na nas rozgniewać. Oczekuje, że ludzie będą okazywali Jej szacunek. –Jondalarze, jak wybierze, towybierze. Zaczniemysię zastanawiać, jeśli tosię stanie. Nie chciałabym, żebyś Ją obraził. –Tak, masz rację, Aylo– powiedział z ulgą. Zodrobiną żaluAyla zdecydowała, że będzie nadal brać lekarstwozapobiegające poczęciu, ale tej nocyśniła oniemowlętachz jasnymi włosami i innych, które przypominały Rydaga i Durca. Nadranemprzyśnił jej się innysen, złowieszczyi należącydoinnegoświata. Miała w tymśnie dwóchsynów, braci, którychnikt bynie podejrzewał, że są braćmi. Jedenbył wysokimblondynem, jak Jondalar, drugi był starszyi ciemny;wiedziała, że toDurc, chociaż nie widziała jegotwarzy. Bracia zbliżali się dosiebie z dwóchstronpustego, przewianegowiatrami stepu. Czuła wielki niepokój:coś strasznegostanie się za chwilę, coś, czemumusi zapobiec. Nagle, w szokuprzerażenia zrozumiała, że jedenz jej synów zabije drugiego. Kiedypodeszli bliżej, starała się donichprzedostać, ale zatrzymała ją gruba, przezroczysta ściana. Byli już tuż obok siebie i wznieśli broń. Krzyknęła. –Aylo!Aylo!Cosię stało?– pytał Jondalar, potrząsając ją za ramiona. Nagle Mamut stanął obok ichłóżka. –Obudź się, dziecko. Obudź się!– powiedział. – Totylkoznak, przekazanie. Obudź się, Aylo! –Ale jedenz nichumrze!– krzyknęła Ayla. –Tonie jest to, comyślisz, Aylo– powiedział Mamut. Tonie musi znaczyć, że jeden…brat umrze. Musisz nauczyć się badać snyi szukać prawdziwegoznaczenia. Masz talent; bardzosilnytalent, ale brak ci treningu. Ayla oprzytomniała i zobaczyła dwie zatroskane twarze pochylone nadnią, dwóchwysokichmężczyzn, jedenmłodyi przystojny, drugi staryi mądry. Jondalar trzymał zapaloną pochodnię. Usiadła i próbowała się uśmiechnąć. –Lepiej teraz?– zapytał Mamut. –Tak. Przepraszam, że cię obudziłam– powiedziała Ayla w zelandonii, zapominając, że starzec nie zna tegojęzyka. –Porozmawiamypóźniej – uśmiechnął się łagodnie i wrócił doswojegołóżka. Kiedywychodził, Ayla zauważyła ruchzamykającej się zasłonyprzysąsiednimłóżkui czuła się zażenowana, że spowodowała tyle zamieszania. Przytuliła się doJondalara i położyła głowę w zagłębieniujegoramienia, wdzięczna za jegociepłoi obecność. Już zasypiała, kiedynagle znowuszerokootworzyła oczy. –Jondalarze – szepnęła, – skądMamut wiedział, że śnili mi się moi synowie, że jedenbrat chciał zabić drugiego? Ale onjuż spał głęboko. . 5. Ayla obudziła się nagle i zaczęła nasłuchiwać. Znowurozległoi się głośne zawodzenie. Ktoś miał silne bóle. Zaniepokojona odsunęła zasłonę i wyjrzała. Crozie stała w przejściu kołoszóstegoogniska z rękami wzniesionymi w rozpaczy. –Wbija mi nóż w piersi!Zabije mnie!Zwróci moją córkę przeciwkomnie!– lamentowała i przycisnęła ręce dopiersi. Wieluludzi obserwowałoją. – Dałammumoją córkę. Kość z mojej kości… –Dałaś!Nic mi nie dałaś!– wrzeszczał Frebec. – Zapłaciłemza Fralie cenę pannymłodej. –Tobyłyokruchy!Mogłamza nią dostać znacznie więcej odgryzła się Crozie;jej lament był równie nieszczery, jak poprzednie krzyki bólu. – Przyszła dociebie z dwójką dzieci.

Dowódłaski Matki. Obniżyłeś jej wartość. I wartość jej dzieci. Popatrz na nią!Znowujest pobłogosławiona. Dałamci ją z dobroci serca… –I dlatego, że nikt innynie chciał wziąć Crozie, nawet z jej podwójnie błogosławioną córką – dodał ktoś z boku. Ayla odwróciła się, żebyzobaczyć ktotopowiedział. Młoda kobieta, która poprzedniegodnia nosiła piękną, czerwoną tunikę, uśmiechała się doniej. –Jeśli chciałaś sobie dziś pospać, tozapomnij otym– powiedziała Deegie. – Wcześnie dziś zaczęli. –Nie. Ja wstaję – odrzekła Ayla i rozejrzała się. Posłanie byłopuste i poza nimi dwiema nikogonie byłow pobliżu. Jondalar już wstał. Znalazła ubranie i zaczęła je na siebie nakładać. –Ja budzę. Myślę, kobieta ranna. –Nikt nie jest ranny. Przynajmniej tegonie widać. Ale żal mi Fralie – powiedziała Deegie. – Trudnobyć tak pośrodku, jak w pułapce. Ayla pokiwała głową. –Dlaczegooni krzyk? –Nie wiem, dlaczegobez przerwysię kłócą. Myślę, że oboje chcą być w łaskachuFralie. Crozie starzeje się i nie chce, żebyFrebec odebrał jej wpływy, ale Frebec jest uparty. Niewiele miał przedtemi nie chce utracić swojej nowej pozycji. Fralie rzeczywiście dała muwysoki status, nawet z tak niską ceną pannymłodej. – Deegie usiadła na posłaniu ubierającej się Ayli. –Nie sądzę, żebyFralie goodsunęła. Myślę, że jej na nimnaprawdę zależy, mimoże czasami potrafi być taki okrutny. Nie byłojej łatwoznaleźć kogoś, ktozgodziłbysię wziąć również jej matkę. Wszyscywiedzieli, jak byłoza pierwszymrazemi nikt nie chciał mieć Crozie na karku. Może krzyczeć, ile chce, że oddała swoją córkę. Ale toona obniżyła wartość Fralie. Za nic nie chciałabym, żebymnie tak ciągniętow dwie strony. Ale ja mamszczęście. Nawet gdybyśmymieli osiąść w istniejącymjuż obozie i nie zakładać nowego, Tulie byłabyzawsze mile widziana. –Twoja matka idzie też?– spytała zdziwiona Ayla. Rozumiała, że kobieta idzie doklanumęża, ale żebyzabierać matkę ze sobą – tobyła nowość. –Chciałabym, żebyposzła ze mną, ale nie myślę, że ona chce. Woli zostać tutaj. Nie mamjej tegoza złe. Lepiej jest być przywódczynią we własnymobozie niż matką przywódczyni innegoobozu. Ale mi jej będzie brakować. Ayla słuchała zafascynowana. Nie zrozumiała połowyz tego, comówiła Deegie i nie była pewna, czynaprawdę zrozumiała drugą połowę. –Smutnozostawić matka, ludzie – powiedziała Ayla. Ale tyniedługozaślubiny? –Otak. Przyszłegolata. Na LetnimSpotkaniu. Matka wreszcie wszystkozałatwiła. Ustaliła tak wysoką cenę pannymłodej, że się bałam, że nigdytegonie zbiorą, ale się zgodzili. Trudnojednak tak długoczekać. Żebychociaż Branagnie musiał wracać. Ale oczekują go. Obiecał zaraz wrócić… Dwie młode kobietyposzłyprzyjaźnie razemw kierunkuwyjścia. Deegie nie przestawała trajkotać, a Ayla chciwie słuchała. W przedsionkubyłochłodniej, ale dopieropo odsunięciuzasłony, kiedyowiałoją zimne powietrze, Ayla zdała sobie sprawę z tego, jak bardzosię ochłodziło. Lodowatywiatr zwiewał jej włosyz czoła, szarpał ciężką skórą mamucią przyotworze wejściowymi wydymał ją w gwałtownychporywach. W nocyspadłotrochę śniegu. Porywistywiatr podnosił małe śnieżynki, kręcił nimi, zwiewał je w zagłębienia gruntu, poczymgwałtownie wydmuchiwał je stamtądw powietrze. Ayla czuła na twarzyukłucia maleńkich, twardychkryształków lodu. Ajednak w środkubyłotak ciepło, dużocieplej niż w jaskini. Nałożyła futrzaną kurtę dopierona wyjście;gdybyzostała w środku, nie potrzebowałabydodatkowegookrycia. Usłyszała rżenie Whinney. Kobyła i źrebak, nadal przywiązanypostronkiem, starali się wycofać jak najdalej odludzi. Ayla ruszyła w ichkierunku, ale przedtemuśmiechnęła się doDeegie. Młoda kobieta odpowiedziała uśmiechemi poszła szukać Branaga. Kobyła wyraźnie ucieszyła się na widok Ayli. Rżała cichoi rzucała łbemna powitanie. Kobieta zdjęła wiązadłoZawodnika i poszła z końmi kurzece, za zakręt. Gdytylkoobóz znikł imz oczu, Whinneyi Zawodnik odprężyli się i pokilkuchwilachokazywania ciepłychuczuć Ayli, konie zaczęłyspokojnie paść się na wysuszonej trawiastej łące. Przedpowrotem Ayla zatrzymała się kołokrzaka. Rozwiązała rzemieńprzytrzymującyw pasie jej nogawice, ale nadal nie wiedziała, coz nimi zrobić, żebysię nie zamoczyłyprzyoddawaniumoczu. Walczyła z tymproblememodczasu, kiedyzaczęła nosić toubranie. Zrobiła je sobie podczas lata, naśladując wzór porwanegoprzez lwa ubrania Jondalara. Zrobiła też nowe ubranie dla niegowedługtegosamegowzoru. Ale nie nosiła swojego, dopóki nie wybrali się na swoją rozpoznawczą wycieczkę. Jondalar był tak zadowolony, że nosi ubranie takie jak on, zamiast wygodnej, skórzanej płachtykobietyz klanu, że zdecydowała się zostawić płachtę w jaskini. Nie odkryła jednak, w jaki sposóbzałatwiać swoje podstawowe potrzeby, a nie chciała gopytać. Był mężczyzną. Skądmógł wiedzieć, copotrzeba kobiecie?Zdjęła ciasnodopasowane spodnie, cooznaczało, że musiała także zdjąć obuwie – wysokie mokasyny, owinięte wokół dolnej części spodni – rozstawiła nogi i pochyliła się doprzodu. Balansując na jednej nodze podczas powtórnegonakładania spodni, dojrzała bystryprądrzeki i zmieniła zamiar. Ściągnęła kurtę i tunikę przez głowę, zdjęła amulet z szyi i poszła w kierunkuwody. Rytuał oczyszczenia powinienzostać ukończony, a zawsze lubiła poranną kąpiel. Chciała też wypłukać usta i umyć twarz i ręce – nie wiedziała jednak, czegoużywali ci ludzie domycia. Kiedytobyłokonieczne, kiedydrewnopochowane byłopodśniegiemi lodemi opałubyłomałoalbowiatr przewiewał jaskinię i woda była zamarznięta tak, że z trudemdawałosię odłamać kawałki lodunawet dopicia, wtedy obchodziła się bez mycia, ale wolała być czysta. Ciągle również pamiętała orytuale, ozakończeniuoczyszczającej ceremonii pojej pierwszej nocyw jaskini, czyw ziemiance Innych. Spojrzała na rzekę. Płynęła wartkogłównymkorytem, ale przezroczystylódpokrywał kałuże i rozlewiska, jak również bielił się przysamychbrzegach. W jednymmiejscubrzeg wchodził w rzekę wąskimwystępem, porośniętymrzadką, uschniętą trawą i tworzył basenspokojnej wody. Samotna, karłowata brzoza, rosła na tej ławicyziemi. Ayla podeszła dobasenui weszła dowody, rozbijając gładką powierzchnię lodu. Zaparłojej dechw zetknięciuz lodowatą wodą i chwyciła się brzozy, żebyutrzymać równowagę. Ostrypowiew lodowategowiatruuderzył w jej nagie ciało, wywołał gęsią skórkę i zwiał jej włosyz twarzy. Zacisnęła szczękające zębyi pobrodziła głębiej. Kiedywoda dochodziła jej dopasa, ochlapała twarz a potemprzykucnęła i zanurzyła się poszyję. Mimozimna i brakutchubyła przyzwyczajona dolodowatej wody. Wkrótce, myślała, już w ogóle nie będzie się można kąpać w rzece. Powyjściuobtarła wodę z ciała rękami i szybkosię ubrała. W czasie marszuw górę zbocza ciepłozastąpiłolodowate odrętwienie jej ciała. Czuła się jak odnowiona i uśmiechnęła się dosłońca, które na chwilę przedarłosię przez chmury. Zanimweszła doobozu, przystanęła na chwilę obok domowiska i przypatrywała się ludziomzajętymnajróżniejszymi czynnościami. Jondalar rozmawiał z Wymezemi Danugiem. Nie miała najmniejszychwątpliwości, oczymtychtrzechłupaczykrzemienia dyskutowało. Niedalekoodnichczworoludzi rozwiązywałosznury, które przytrzymywałymiękką, elastyczną i niemal białą skórę jelenią doprostokątnej ramyzrobionej z powiązanychpostronkami żeber mamuta. Niedalekoodnich, na innej ramie, Deegie rozciągała drugą skórę gładkowyszlifowanymkońcemkości żebrowej. Ayla wiedziała, że rozciąganie skóryw trakcie schnięcia dawałojej elastyczność, ale przywiązywanie jej doramyz kości mamucichbyłonową dla niej metodą. Bardzoją tozainteresowałoi uważnie obserwowała jak tobyłorobione. Wokół krawędzi skóry, nie przyciętej i takiej, jaką zdjętoze j;zwierzęcia, zrobionomałe dziurki. Przez każdą z nichprzeciągniętopostronek i przywiązanociasnodoramy, żeby skóra była możliwie najbardziej napięta. Rama oparta była ościanę ziemianki i można ją byłoodwrócić, żebypracować również z drugiej strony. Deegie całymswymciężarem opierała się na kościanej żerdce, wpychając jej tępykoniec w napiętą skórę, aż wydawałosię, że długi trzonek przejdzie na wylot, ale mocna skóra się nie poddawała. Kilkuludzi robiłocoś, czegoAyla nie rozumiała, a inni wkładali pozostałe z mamuta kości dodołuwykopanegow ziemi. Kości i kawałki kłów byłyrozsypane dokoła. Odwróciła się, gdyktoś zawołał, i zobaczyła Taluta wraz z Tulie, którzyszli w kierunkuobozuz dużym, zakrzywionymkłem, nadal przytwierdzonymdoczaszki mamuta. Nie wszystkie kości pochodziłyz zabitychprzez nichzwierząt. Czasami znajdowali trochę kości na stepach, ale większość zabierali ze stertyza ostrymzakolemrzeki, gdzie szalejące wodyznosiły resztki zwierząt. Ayla zauważyła, że nie ona jedna przygląda się pracyw obozie. Uśmiechnęła się i podeszła doRydaga. Wzdrygnęła się na widok jegouśmiechu. Ludzie z klanunie uśmiechali się. Wyraz twarzy, którypokazywał zęby, oznaczał unichwrogość, niezwykłe zdenerwowanie albostrach. UśmiechRydaga wydawał jej się źle umiejscowiony. Ale tenchłopiec nie wyrósł w klanie i nauczył się, że tengrymas jest oznaką przyjaźni. –Dzieńdobry, Rydagu– powiedziała Ayla, wykonując równocześnie powitalnygest klanu, z małą różnicą, która oznaczała, że powitanie skierowane jest dodziecka. Ayla zauważyła błysk zrozumienia w jegooczach. Pamięta – pomyślała. – Ma ichwspomnienia, jestemtegopewna. Zna znaki, trzeba muje tylkoprzypomnieć. Nie tak, jak mnie. Ja się

ichmusiałamnauczyć. Przypomniała sobie zdziwienie Creba i Izy, kiedyzorientowali się, że w porównaniuz dziećmi klanumiała olbrzymie trudności z pamiętaniem. Musiała ciężkopracować, żebysię nauczyć i zapamiętać cokolwiek, podczas gdywystarczyłototylkoraz pokazać dzieciomklanui już pamiętałyna zawsze. Niektórzysądzili, że Ayla jest dość tępa, więc nauczyła się zapamiętywać szybko, żebynie stracili doniej cierpliwości. Jondalar jednak podziwiał jej umiejętności. W porównaniuz ludźmi takimi jak on, jej wytrenowana pamięć wydawała się czymś nadzwyczajnym, tozaś podniecałoją dodalszej nauki. Jondalar zdumiewał się, jak łatwoprzychodziła jej nauka nowychjęzyków, zdawałomusię, że nasiąka nimi niemal bez wysiłku. Ale zdobycie tychumiejętności nie było łatwe i chociaż nauczyła się szybkozapamiętywać, nigdynie zrozumiała w pełni czymsą wspomnienia klanu. Nikt z Innychnie mógł tegozrozumieć;tobyła jedna z podstawowych różnic międzynimi i klanem. Ze swoimi mózgami, większymi niż mózgi tych, którzyprzyszli ponich, klannie był mniej inteligentny, ale miał innyrodzaj inteligencji. Uczyli się ze wspomnień, w pewnymsensie podobnychdoinstynktu, ale bardziej świadomych, które miałyswe źródłow tyle ichdużychmózgów. Przyurodzeniubyłotamjuż wszystko, co wiedzieli ichprzodkowie. Nie musieli nabywać wiedzyi umiejętności niezbędnychdoprzeżycia, pamiętali je. W dzieciństwie potrzebowali tylkoprzypomnienia tego, cojuż wiedzieli, i w tensposóbuczyli się procesuwydobywania wspomnień. Jakodorośli nie mieli już problemów z wykorzystywaniemtegozapasu. Łatwozapamiętywali, ale mieli trudności ze zrozumieniemrzeczynowych. Kiedysię raz czegoś nauczyli – zrozumieli nową ideę, albozaakceptowali nowe przekonanie – nigdytegonie zapominali i przekazywali topotomstwu, ale uczyli się i zmieniali powoli. Iza pojęła, nawet jeśli nie w pełni zrozumiała, te różnice, kiedyuczyła Aylę znachorskiej wiedzy. Ta dziwna dziewczynka nie dorównywała jej pamięcią, ale uczyła się owiele szybciej. Rydagwymówił jakieś słowo. Ayla nie zrozumiała gow pierwszymmomencie. Potemje rozpoznała. Tobyłojej imię!Jej imię wymówione w tak niegdyś znajomysposób, w sposóbklanu. Tak jak oni, chłopiec nie był zdolnydow pełni artykułowanej mowy;mógł wydawać pewne dźwięki, ale nie umiał wymówić innych, niezmiernie ważnych, niezbędnychdomówienia językiemludzi, wśródktórychżył. Również Ayla, z brakupraktyki, miała kłopotyz tymi samymi dźwiękami. Toograniczenie narządów mowyklanu doprowadziłoichdorozwinięcia bogategoi skomplikowanegojęzyka znaków i gestów, żebydać wyraz ichbogatej i skomplikowanej kulturze. Rydagrozumiał Innych, ludzi z którymi żył;rozumiał koncepcję języka. Nie umiał tylkozrobić tak, żebyoni goteż rozumieli. Nagle chłopiec wykonał doAyli gest, którypoprzedniegowieczorupokazał Nezzie – nazwał Aylę "matką". Jej serce zabiłoszybciej. Ostatnim, którywykonał doniej tengest, był jej syn, a Rydagtak bardzopodobnybył doDurca, że przez moment zobaczyła swoje dziecko. Chciała wierzyć, że toDurc, chciała gopodnieść, przytulić i powtarzać jegoimię. Zamknęła oczy, zwalczając pragnienie przywołania imienia swojegosyna. Kiedyotworzyła je znowu, Rydagprzypatrywał jej się z wiedzącym, pradawnym, pełnymtęsknotywyrazemoczu, jak gdybyją rozumiał i wiedział, że ona rozumie jego. Choć bardzobysobie tegożyczyła – Rydagnie był Durcem. Był sobą. Opanowała się i odetchnęła. –Chcesz więcej słów?Więcej znaki ręką, Rydagu?– spytała. Przytaknął z entuzjazmem. –Pamiętasz "matka" wczoraj… Odpowiedział, powtarzając gest, którytak wzruszył Nezzie…i ją samą. –Znasz to?– Ayla pokazała gest powitalny. Widziała, że walczyowydobycie wiedzy, która w nimbyła. – Towitanie. Znaczy"dzieńdobry". Ato– pokazała gest jeszcze raz, ale z niewielką zmianą, której już użyła wcześniej – jest jak starszymówi domłodszy. Zmarszczył brwi, potempowtórzył gest i uśmiechnął się doniej swoimzdumiewającymuśmiechem. Wykonał oba gesty, pomyślał chwilę i wykonał trzeci, patrząc pytającona nią, niepewny, czytopoprawne. –Tak, tak właśnie, Rydag!Ja kobieta jak matka, i tak trzeba witać matka. Naprawdę pamiętasz. Nezzie zauważyła Aylę z chłopcem. Wiele razybardzoją przestraszył, kiedyzapomniał się i próbował robić zbyt dużojak na swoje wątłe siły. Dlategozawsze była świadoma tego, gdzie jest i corobi. Podchodziła donichwolno, starając się zrozumieć, corobią. Ayla zobaczyła ją, dostrzegła wyraz ciekawości i zaniepokojenia na jej twarzyi przywołała ją. –Pokazuję Rydagjęzyk klanu, ludzie matki – tłumaczyła Ayla – jak słowowczoraj. Rydagz szerokimuśmiechemukazującymjegoduże zębyuczynił gest w stronę Nezzie. –Cotoznaczy?– spytała Aylę. –Rydagmówi, "dzieńdobry, matka" – wyjaśniła młoda kobieta. "Dzieńdobry, matko?" – Nezzie zrobiła ruch, któryniecoprzypominał gest Rydaga. –Toznaczy"dzieńdobry, matko"? –Nie. Siadaj. Pokażę. To– Ayla zrobiła znak – znaczy"dzieńdobry, matko". Taki znak zrobi domnie. Wtedyznaczy"matczyna kobieta". Tyrobisz tak – Ayla zmieniła niecogest znaczy"dzieńdobry, dziecko". Ato– kolejnyznak był znowunieznacznie inny– znaczy"dzieńdobry, syn". Widzisz? Ayla jeszcze raz pokazała wszystkie ruchyuważnie przypatrującej się Nezzie. Trochę niepewnie kobieta spróbowała znowu. Chociaż ruchnie był doskonały, Ayla i Rydag zrozumieli wyraźnie, że chciała powiedzieć "Dzieńdobry, synu". Chłopiec objął ją za szyję. Nezzie przytuliła goi gwałtownie zamrugała oczyma, żebyodpędzić falę napływających łez. Również oczyRydaga byływilgotne, cozdziwiłoAylę. Ze wszystkichczłonków klanuBruna, tylkojej oczyłzawiłypodwpływemuczuć, chociaż ichuczucia nie byłysłabsze. Jej synumiał wymawiać takie same dźwięki jak ona – ciągle czuła ból w sercuna wspomnienie jegowołania, kiedymusiała odejść – ale Durc nie umiał płakać, żebywyrazić swoją rozpacz. Podobnie doswojej matki, Rydagnie mógł mówić, ale jegooczylśniłyłzami, kiedyprzepełniała je miłość. –Nigdyprzedtemnie mogłammówić doniegotak, żebymbyła pewna, że mnie rozumie – powiedziała Nezzie. –Chcesz więcej znaki?– zapytała Ayla łagodnymgłosem. Kobieta przytaknęła, nadal trzymając chłopca. Nie odważyła się nic powiedzieć ze strachu, że straci panowanie nad sobą i się rozpłacze. Ayla pokazała innyzestaw gestów i ichodmiany, podczas gdyNezzie i Rydagz napięciemją śledzili i próbowali je zrozumieć. Apotemjeszcze jeden. Córki Nezzie, Latie i Rugie, i najmłodsze dzieci Tulie, Brinani jegomała siostra, Tusie, równolatka Rugie i Rydaga, podeszli, żebyzobaczyć, cosię dzieje. Potemdołączył siedmioletni synFralie, Crisavec. Wkrótce wszyscybyli wciągnięci w coś, cowyglądałona wspaniałą, nową zabawę:mówienie rękami. Ale, odmiennie odwszystkichinnychzabaw dzieci z obozu, Rydagbył w tej grze najlepszy. Ayla nie mogła nadążyć z pokazywaniemmuznaków. Wystarczyło, że pokazała mu gest raz, a pochwili samgoodmieniał – wyrażał niuanse i pokrewne znaczenie. Miała wrażenie, że towszystkobyłow nimw środku, wypełniałogoi czekało, żebysię wydostać. Potrzebne mubyłotylkonajmniejsze otwarcie i już nie można byłozatrzymać potokugestów. Wszystkobyłotymwspanialsze, że inne dzieci też się uczyły. Poraz pierwszyw życiu Rydagmógł powiedzieć, comyśli i nie mógł się tymnasycić. Dzieci, z którymi razemwyrósł, z łatwością zaakceptowałyjegozdolność "mówienia" w nowysposób. Już przedtem umiałysię z nimporozumieć. Wiedziały, że jest inny, że nie umie mówić, ale jeszcze się nie dowiedziałyoprzesądachdorosłych, że brak mowyoznacza brak inteligencji. Latie, jak toczęstorobią starsze siostry, odlat tłumaczyła jego"bełkot" dorosłymczłonkomobozu. Kiedywszyscyzmęczyli się nauką i poszli próbować, jak daje się bawić przyużyciutej nowej gry, Ayla zauważyła, że Rydagichpoprawia i że doniegozwracają się o potwierdzenie znaczenia jakiegoś gestuczypostawy. Zdobył nową pozycję w grupie dzieci. Ayla siedziała cichoobok Nezzie i obserwowała dzieci pokazujące sobie znaki. Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, coteż pomyślałabyIza, gdybyzobaczyła grupę dzieci Innych, które rozmawiałyjęzykiemklanu, krzycząc przytymi śmiejąc się głośno. Jakoś, myślała Ayla, stara znachorka zrozumiałaby. –Masz rację. Tojest jegosposóbmówienia – powiedziała Nezzie. – Nigdysię niczegotak szybkonie nauczył. Nie wiedziałam, że płasko…Jak tyichnazywasz?

–Klan. Oni mówią klan. Znaczy…rodzina…ludzie…lud. KlanNiedźwiedź Jaskiniowy, ludzie czczą Wielki Niedźwiedź Jaskiniowy;wymówicie Mamutoi, ŁowcyMamutów, co czczą Matkę odpowiedziała Ayla. –Klan…Nie wiedziałam, że potrafią mówić w tensposób. Nie wiedziałam, że ktokolwiek może mówić rękami…Nigdynie widziałamtak szczęśliwegoRydaga. – Kobieta zawahała się i Ayla wyczuła, że stara się znaleźć sposóbpowiedzenia czegoś jeszcze. Czekała spokojnie, aż tamta zbierze myśli. – Zdziwiłamsię, że tak szybkogozrozumiałaś i polubiłaś – powiedziała wreszcie Nezzie. – Niektórzyludzie mają zastrzeżenia, bojest mieszany, a większość źle się czuje w jegotowarzystwie. Ale tyrobisz wrażenie, jakbyś go znała. Ayla przypatrywała się przez chwilę kobiecie, niepewna, coodpowiedzieć. Potempodjęła decyzję i powiedziała: –Znamkogoś jak on…mój syn. Mój syn, Durc. –Twój syn!– w głosie Nezzie brzmiałozdziwienie, ale Ayla nie wyczuła żadnychoznak odrazy, tak oczywistychw głosie Frebeca, kiedymówił opłaskogłowychi oRydagu poprzedniegowieczora. – Tyurodziłaś mieszanegosyna?Gdzie onjest?Cosię z nimstało? Na twarzyAyli widać byłoudrękę. Kiedymieszkała sama w swojej dolinie, trzymała bolesne myśli oswoimdzieckugłębokopogrzebane, ale pobudził je widok Rydaga. Pytanie Nezzie nagle wydobyłona powierzchnię całyból i wszystkie uczucia. Teraz musiała stawić imczoło. Nezzie była otwarta i szczera, jak wszyscyMamutoi i zadała pytanie spontanicznie, nie brakowałojej jednak wrażliwości. –Przepraszam, Aylo. Powinnambyła pomyśleć… –Nie szkoda, Nezzie – Ayla powstrzymywała łzy. – Ja wiem, są pytania, kiedymówię osyn. To…boli…myśleć oDurc. –Nie musisz mi onimmówić. –Czasami trzeba mówić oDurc. – Ayla przerwała, a potemwyrzuciła z siebie. – Durc jest z klanem. Kiedyumiera, Iza…moja matka, jak tyi Rydag…mówi, idź na północ, znajdź twoi ludzie. Nie klan, Inni. Durc malutki. Ja nie idę. Potem, Durc ma trzylata, Broudkaże iść. Nie wiem, gdzie Inni, nie wiem, gdzie iść, nie mogę wziąć Durc. Daję godla Uba… siostra. Ona kocha Durc, opiekuje. Jej synteraz. – Ayla przerwała, ale Nezzie nie wiedziała, copowiedzieć. Chciałabywiedzieć więcej, ale nie chciała pytać, skorotej młodej kobiecie sprawiałotaki ból mówienie osynu, któregokochała i któregomusiała zostawić. Ayla zaczęła znowumówić: –Trzylata, kiedyostatni raz widzę Durc. Onjest…sześć lat teraz. Jak Rydag? Nezzie skinęła głową. –Tak, jeszcze nie ma siedmiulat odjegourodzenia. Ayla siedziała zamyślona, a potemznowuzaczęła mówić:Durc jak Rydag, ale nie. Durc oczyjak klan, usta jak ja. – Uśmiechnęła się krzywo. – Powinnoodwrotnie. Durc mówi słowa, ale klannie mówi. Lepiej jak Rydagmówi, ale onnie może. Durc silny. Biega szybko. Biega najlepiej. Kiedyś będzie jak Zawodnik. – Ze smutkiemw oczachspojrzała na Nezzie. – Rydagsłaby. Odurodzenia. Słabyw…?– Przyłożyła rękę dopiersi, bonie znała słowa. –Czasemmutrudnooddychać – powiedziała Nezzie. –Problemnie oddychanie. Problemw krew…nie…nie krew…puk-puk – powiedziała, trzymając rękę przypiersi. Denerwowałoją, że nie zna właściwegosłowa. –Serce. Todokładnie powiedział Mamut. Rydagma słabe serce. Skądwiedziałaś? –Iza znachorka, uzdrowicielka. Najlepsza znachorka klanu. Ona uczyjak córkę. Ja znachorka. Jondalar powiedział, że Ayla jest uzdrowicielką, przypomniała sobie Nezzie. Zdziwiłoją, że płaskogłowi w ogóle mogli pomyśleć ouzdrawianiu, ale przecież nie wiedziała również, że potrafią mówić. Wystarczającodobrze znała Rydaga, żebywiedzieć, że chociaż nie umie mówić, nie jest głupimzwierzęciem, jak uważałowieluinnych. Nawet jeśli Ayla nie była Mamutem, nie byłopowodu, żebynie wiedziała czegoś ouzdrawianiu. Obie kobietypodniosłygłowy, kiedynagle padł na nie cień. –Mamut chce wiedzieć, czymożesz przyjść i porozmawiać z nim, Aylo– powiedział Danug. Byłytak pogrążone w rozmowie, że nie usłyszały, jak donichpodchodził. – Rydagjest taki podnieconytą nową zabawą rękami – ciągnął wyrostek. – Latie mówi, że onchce, żebyś mnie też nauczyła. Możesz? –Tak. Tak. Ja nauczę. Ja nauczę wszystkich. –Ja też chciałabymnauczyć się więcej znaków – powiedziała Nezzie, wstając. –Rano?– spytała Ayla. –Tak, jutrorano. Ale tyjeszcze niczegonie jadłaś. Może jutrobędzie lepiej zacząć odśniadania – uśmiechnęła się Nezzie. Chodź, przygotuję coś dla ciebie i dla Mamuta. –Ja głodna – oznajmiła Ayla. –Ja też jestemgłodny– powiedział Danug. –Akiedytynie jesteś głodny?Sami z Talutempotrafilibyście zjeść całegomamuta – powiedziała Nezzie, z dumą patrząc na swojegowielkiegosyna. Kiedyobie kobietyz Danugiemposzływ kierunkuziemianki, wszyscyinni uznali, że pora przerwać pracę i coś zjeść. Wierzchnie okrycia powieszonona kołkachw przedsionku. Tobył zwykły, porannyposiłek. Jedni gotowali przyswoichwłasnychogniskach, inni zebrali się przypierwszymognisku, które zawierałojednoduże paleniskoi kilka małych. Niektórzyjedli zimne resztki pieczeni mamuciej, inni mięsoi rybyugotowane z jarzynami i zagęszczone na rodzaj zupygrubozmielonymi ziarnami, zebranymi z traw stepowych. Ale również ci, którzygotowali przyswoichogniskach, prędzej czypóźniej powędrowali dowspólnegopaleniska, żebyw towarzystwie wypić gorącą herbatę przedpowrotemdo pracy. Ayla siedziała obok Mamuta i z zainteresowaniemprzyglądała się wszystkiemu. Nadal dziwił ją hałas, jaki potrafili wywołać ci ludzie, ale się doniegopowoli przyzwyczajała. Bardziej zdumiona była swobodą, z jaką kobietyporuszałysię międzymężczyznami. Nie byłotużadnej ścisłej hierarchii, żadnegoustalonegoporządkugotowania i podawania jedzenia. Wszyscynakładali sobie sami, poza małymi dziećmi, którympomagali i mężczyźni, i kobiety. Jondalar poszedł doniej i usiadł obok na splecionej z trawymacie, trzymając obiema rękami wodoszczelny, ale niecochybotliwykubek z gorącą herbatą, splecionyz juki i ozdobionyszewronowymszlaczkiemw kontrastującymkolorze. –Wcześnie wstałeś rano– powiedziała Ayla. –Nie chciałemci przeszkadzać. Spałaś tak smacznie. –Ja zbudziłam, myślę ktoś ranny, ale Deegie mówi, stara kobieta…Crozie…zawsze mówi głośnodoFrebec. –Kłócili się tak głośno, że słychać byłonawet na zewnątrz powiedział Jondalar. – Frebec jest awanturnikiem, ale nie jestemypewienczycała wina jest pojegostronie. Ta stara kobieta skrzeczygorzej niż sójka. Jak ktokolwiek może z nią wytrzymać? –Ja myślę ktoś ranny– powiedziała Ayla w zamyśleniu.

Jondalar spojrzał na nią zdziwiony. Nie sądził, żebypoprostuchciała powtórzyć, że mylnie uważała, że ktoś został fizycznie zraniony. –Masz rację, Ayla – powiedział Mamut. – Stare ranywciąż bolą. –Deegie żal dla Fralie. – Ayla zwróciła się doMamuta, nie wahając się zadać mupytania, chociaż na ogół nie chciała ujawniać swojej ignorancji. – Cojest cena pannymłodej? Deegie mówi:Tulie chce wysoka cena pannymłodej za Deegie. Mamut milczał przez chwilę i układał odpowiedź, bochciał, żebygodobrze zrozumiała. Ayla patrzyła na niegowyczekująco. –Mógłbymdać ci prostą odpowiedź, Aylo, ale kryje się w tymwięcej niż wydaje się na pierwszyrzut oka. Myślałemotymprzez wiele lat. Nie jest łatwozrozumieć i wyjaśnić obyczaje własnychludzi, nawet jeśli się jest tym, doktóregoinni zwracają się poodpowiedzi. – Przymknął oczyw skupieniu. –Rozumiesz, cotojest status, prawda?– zaczął. –Tak – odpowiedziała Ayla. – W klanprzywódca ma najwięcej status, potempierwszymyśliwy, poteminni myśliwy. Mog-ur ma dużostatus też, ale inaczej. Onjest…człowiek świata duchów. –Akobiety? –Kobieta ma status odtowarzysz życia, ale znachorka ma sama status. Jondalara zdziwiła odpowiedź Ayli. Mimowszystkiego, czegosię odniej dowiedział opłaskogłowych, nadal trudnomubyłouwierzyć, że potrafili zrozumieć skomplikowaną ideę hierarchii. –Tak myślałem– powiedział cichoMamut i ciągnął dalej swój wykład:– MyczcimyMatkę, twórczynię i opiekunkę wszelkiegożycia. Ludzie, zwierzęta, rośliny, woda, drzewa, skały, piach. – Ona stworzyła towszystko, Ona tourodziła. Kiedyprzywołujemyducha mamuta, jelenia albożubra, żebypoprosić opozwolenie na polowanie, wiemy, że toDuch Matki dał imżycie;Jej Duchpowoduje, że urodzi się innymamut, innyżubr i innyjeleń, żebyzastąpić te, które Ona namdała jakożywność. –Mynazywamytodaremżycia odMatki – wtrącił Jondalar. Interesowałogoporównanie wierzeńMamutoi z wierzeniami Zelandonii. –Mut, Matka, wybrała kobiety, żebynampokazać, jak bierze w Siebie ducha życia, tworzyi rodzi nowe życie, i zastępuje nimtych, którychdoSiebie odwołała – opowiadał święty starzec. –Dzieci uczą się otymz legend, opowiadańi pieśni, ale one nie docierają doźródeł, Aylo. Wszyscylubimysłuchać opowiadań, nawet, jak jesteśmystarzy, tyjednak musisz zobaczyć, cosię w nichkryje, podpowierzchnią, abyzrozumieć, dlaczegomamytakie właśnie obyczaje. Unas status zależyodmatki i cena pannymłodej tosposóbokreślenia jegowartości. Zafascynowana Ayla przytaknęła ze zrozumieniem. Jondalar próbował opowiedzieć jej oMatce, ale to, comówił Mamut, wydawałosię tak rozsądne, tak łatwe dozrozumienia. –Kiedykobieta i mężczyzna decydują się na związek, mężczyzna i jegoobóz dają wiele podarków matce kobietyalboprzywódczyni jej obozu. Matka alboprzywódczyni obozu ustala cenę córki – określa wymaganą liczbę podarków – alboczasemkobieta może ustalić własną cenę, ale nie za sprawą własnegokaprysu. Żadna kobieta nie chce być za niskooceniona, ale cena nie może być zbyt wysoka, bowtedymężczyzna, któregowybrała, i jegoobóz nie będą w stanie zapłacić. –Ale dlaczegozapłata za kobietę?– spytał Jondalar. Czytonie robi z niej przedmiotuhandlu, jak sól czykrzemień, czybursztyn? –Wartość kobietyoznacza coś znacznie więcej. Cena pannymłodej tozapłata mężczyznyza przywilej życia z kobietą. Wysoka cena przynosi korzyści wszystkim. Daje odpowiedni status kobiecie;jest dowodempoważania jej przez mężczyznę i własnyobóz. Dodaje toteż splendoruobozowi pana młodego, gdyzapłaci on, świadczącą o zamożności, żądaną cenę. Jest tookazaniemszacunkui poważania obozowi kobietyoraz zadośćuczynieniemza jej utratę. Kobieta przyłącza się zazwyczaj doobozuswojego mężczyznyalbozakłada własnyobóz. Dzieci rodzą się ze statusemswojej matki, a więc wysoka cena pannymłodej jest korzystna i dla nich. Chociaż Cenę PannyMłodej ustala się w podarkach, a część z nichto rzeczypotrzebne młodej parze w ichwspólnymżyciu, toprawdziwą jej wartością jest status, wysoki szacunek, jakimkobietę darzyjej własnyobóz i inne obozy. Tę wartość przenosi na swojegotowarzysza życia i na dzieci. Ayla była nadal zdziwiona, ale Jondalar zaczynał rozumieć. Odmienne w szczegółachi skomplikowanej strukturze, szerokie zarysyzwiązków pokrewieństwa i statusu, nie różniłysię tak bardzoodobyczajów jegoludzi. –Askądwiadomo, jaka jest wartość kobiety?Jaką ustalić cenę pannymłodej?– zapytał. –Cena pannymłodej zależyodwielurzeczy. Mężczyzna zawsze próbuje znaleźć kobietę onajwyższymstatusie, na jaki gostać, ponieważ kiedyopuszcza swoją matkę, przyjmuje status swojej towarzyszki życia, która jest lubbędzie matką. Kobieta, która dowiodła swojej płodności ma wyższą wartość, a więc kobietyz dziećmi są wielce pożądane. Mężczyźni częstostarają się podbić wartość swoichprzyszłychtowarzyszek życia, ponieważ na tymkorzystają;dwaj mężczyźni, którzyrywalizują okobietę owysokiej wartości, mogą połączyć swoje zasoby– jeśli potrafią się dogadać i ona się na tozgodzi – i tymsamymzwiększają cenę pannymłodej. Czasami jedenmężczyzna łączysię z dwiema kobietami, szczególnie jeśli są tosiostry, które nie chcą żyć oddzielnie. Tomudaje pewiendodatkowystatus. Pokazuje, że potrafi zadbać odwie kobietyi ichprzyszłe dzieci. Bliźniaczki są uważane za szczególne błogosławieństwoi na ogół się ichnie rozdziela. –Kiedymój brat znalazł kobietę wśródSharamudoi, zyskał więzypokrewieństwa z kobietą oimieniuTholie, która jest z Mamutoi. Powiedziała mi ona kiedyś, że została "ukradziona", ale za jej zgodą – powiedział Jondalar. –Handlujemyz Sharamudoi, ale mamyinne obyczaje. Tholie, tokobieta owysokimstatusie. Utrata jej oznaczała nie tylkoutratę kogoś wartościowego– oni zapłacili wysoką cenę pannymłodej – ale również utratę statusu, któryodziedziczyła pomatce i któryprzekazała swojemutowarzyszowi i dzieciom. Ata wartość w innymprzypadkupozostałaby wśródMamutoi. Nie można wyrównać takiej straty. Tholie była jednak zakochana i zdecydowana na połączenie się z młodymSharamudoi, więc abyrozwiązać tenproblem pozwoliliśmy, żebyją ukradł. –Deegie mówi, matka Fralie dała niską cenę pannymłodej – powiedziała Ayla. Starzec poruszył się i zmienił pozycję. Rozumiał dokądzmierzała, ale nie byłołatwojej towyjaśnić. Większość ludzi rozumiała obyczaje intuicyjnie i nie umiała ichwytłumaczyć tak jasnojak on. Wieluwahałobysię przedwyjaśnianiemwierzeń, które normalnie są chronione przez zawiłe opowieści, z obawy, że takie bezpośrednie odsłonięcie szczegółów wartości kulturalnychpozbawi je tajemniczości i mocy. Onteż tak sądził, ale w stosunkudoAyli wyciągnął już pewne wnioski i podjął decyzje. Chciał, żebyjak najszybciej pojęła te idee i zrozumiała ichobyczaje. –Matka może zamieszkać przyogniskukażdegoz jej dzieci. Jeśli torobi – najczęściej dopierona starość – na ogół idzie docórki, która nadal mieszka w tymsamymobozie. Jej towarzysz życia zazwyczaj idzie razemz nią, ale może również wrócić doobozuswojej matki albomieszkać ze swoją siostrą. Mężczyzna częstoczuje silniejsze związki z dziećmi swojej towarzyszki życia – dziećmi swojegoogniska – ponieważ mieszkał z nimi i uczył je, ale jegospadkobiercami są dzieci jegosiostryi one są za niegoodpowiedzialne. Raczej starsi ludzie są mile witani, choć niestety, nie zawsze. Fralie jest jedynymdzieckiem, jakie zostałoCrozie, a Crozie nie stała się łagodniejsza z upływemlat. Czepia się i szarpie, więc niewielujest mężczyzn, którzychcielibyją przyjąć doswojegoogniska. Pośmierci pierwszegotowarzysza Fralie, musiała obniżać cenę pannymłodej swojej córki, couraziło jej dumę i stałosię powodemrozgoryczenia. Ayla dała znak, że rozumie i zmarszczyła brwi w zamyśleniu. – Iza opowiada, stara kobieta żyje z klanemBruna, zanimmnie znalazła. Jest z innyklan. Towarzysz martwy, nie ma dzieci. Nie ma wartość, status, ale zawsze ma jedzenie, zawsze miejsce przyogniu. Jeśli nie Fralie, gdzie pójść Crozie? Mamut zastanawiał się przez chwilę nadjej pytaniem. Chciał odpowiedzieć całkowicie uczciwie.

–Crozie miałabykłopot, Aylo. Na ogół ktoś, ktonie ma krewnych, jest adoptowanyprzez jakieś ognisko, ale ona jest tak nieprzyjemna, że mogłabynie znaleźć nikogo, ktobyją przyjął. Prawdopodobnie dostałabydosyć dojedzenia i miejsce dospania w każdymobozie, ale popewnymczasie kazalibyjej odejść, tak jak musieli odejść pośmierci pierwszegomężczyznyFralie. Staryszamanciągnął dalej z grymasemna twarzy. – Frebec samnie jest zbyt przyjemny. Jegomatka miała bardzoniski status, niewiele potrafiła zrobić i niewiele miała dozaoferowania, poza zamiłowaniemdowodyognistej, tak więc Frebec odpoczątkumiał bardzomało. Jegoobóz nie chciał Crozie i nie martwił się, kiedy Frebec odnichodszedł. Nie chcieli niczegozapłacić. Dlategocena pannymłodej Fralie była taka niska. Tutaj są tylkodzięki Nezzie. Przekonała Taluta, żebysię za nimi wstawił i żebyinni zgodzili się ichprzyjąć. Niektórzyżałują tej decyzji. Ayla pokiwała ze zrozumieniemgłową. Sytuacja wydawała się jasna. –Mamucie, co… –Nuvie!Nuvie!OMatko!Ona się dławi!– rozległ się nagle krzyk kobiety. Kilkoroludzi rzuciłosię kuniej, podczas gdyjej trzyletnia córka kaszlała, pluła i nie mogła złapać oddechu. Ktoś klepnął dzieckopoplecach, ale tonie pomogło. Inni stali wokół i dawali rady, ale nikt właściwie nie wiedział, corobić i patrzyli bezradnie na siniejącą dziewczynkę. . 6. Ayla przepchnęła się przez tłumi złapała dziecko, które traciłoprzytomność. Usiadła, przełożyła dzieckoprzez kolana i włożyła mupalec doust, próbując znaleźć przedmiot, którywstrzymywał oddech. Kiedytonie dałorezultatu, odwróciła dziewczynkę dogórynogami, tak że głowa i ramiona zwisałyluźno, i ostrouderzyła ją w plecy. Potemobjęła klatkę piersiową dziecka i gwałtownie ją ścisnęła. Ludzie stali dokoła, wstrzymując oddechy, i patrzyli jak kobieta, która najwyraźniej wiedziała, corobi, walczyożycie dziecka. Dziewczynka przestała oddychać, ale jej serce ciągle biło. Ayla położyła dzieckona ziemi i uklękła obok. Kurtę dziecka zwinęła i wsunęła podkark, żebygłowa opadała dotyłui otworzyła muusta. Zatykając palcami małynosek, położyła usta na ustachdziecka i.wciągnęła powietrze na ile tylkomogła, żebywytworzyć silne ssanie. Trwała tak, aż jej samej zabrakłotchu. Wtedynagle usłyszała jakbyprzytłumione "paf" i poczuła wlatującydojej ust przedmiot, któryniemal ją samą zadławił. Uniosła głowę, wypluła chrząstkę z przyczepionymjeszcze kawałkiemmięsa. Głębokoodetchnęła, odrzuciła włosyz twarzyi przykryła usta dziecka własnymi, wpuszczając strumieńpowietrza w nieruchome płuca. Mała klatka piersiowa poruszyła się. Ayla powtórzyła towiele razy. Nagle dzieckoznowukaszlałoi pluło, poczymchrapliwie samonabrałopowietrza. Ayla posadziła oddychającą już normalnie Nuvie i usłyszała łkającą z ulgą Tronie. Ayla naciągnęła kurtę przez głowę, odrzuciła kapuzę i spojrzała na szeregognisk. Przyostatnimz nich, OgniskuDzikiegoWołu, Deegie czesała swoje kasztanowe włosyi rozmawiała z kimś siedzącymna posłaniu. W ciągukilkuostatnichdni Ayla i Deegie zaprzyjaźniłysię i na ogół wychodziłyranorazem. Wpychając we włosykościaną szpilkę – długi, cienki szpikulec wyrzeźbionyz kości słoniowej i wypolerowanyna gładko– Deegie zamachała doAyli i dała jej znak: –Poczekaj na mnie, pójdę z tobą. Tronie siedziała na posłaniuprzyogniskuobok Ogniska Mamuta i karmiła piersią Hartala. Uśmiechnęła się doAyli i przywołała ją. Ayla przeszła granicę oznaczającą Ognisko Renifera, usiadła obok Tronie i pochyliła się, czule przemawiając doniemowlęcia i łaskocząc je. Na moment przestał ssać, zaśmiał się i zamachał nóżkami, poczymznowu poszukał piersi matki. –Oncię już poznaje, Aylo– powiedziała Tronie. –Hartal szczęśliwe, zdrowe dziecko. Rośnie szybko. Gdzie Nuvie? –Manuvzabrał ją na dwór. Tyle mi pomaga przydzieciach. Bardzosię cieszę, że mieszka z nami. Tornec ma siostrę, uktórej Manuvmógłbymieszkać. Ludzie starzyi dzieci na ogół się lubią, ale Manuvspędza niemal całyczas z Nuvie, niczegojej nie potrafi odmówić. Szczególnie teraz, kiedyomal jej nie straciliśmy. Młoda matka przełożyła niemowlę przez ramię i poklepała w plecy. Potemzwróciła się znowudoAyli. – Nie miałamwłaściwie sposobności, żebyz tobą porozmawiać. Chcę ci powiedzieć…Wszyscyjesteśmytak wdzięczni…Tak się bałam, że już…Ciągle mi się tośni. Nie wiedziałam, corobić. Nie wiem, cobymzrobiła, gdybyciebie przytymnie było. – Łzynapłynęłyjej dooczu. –Tronie, nie mów. Ja znachorka, nie potrzeba dziękuję. Tomoje…nie znamsłowo. Ja mamwiedza…tokonieczne…dla mnie. Ayla dostrzegła Deegie przechodzącą obok Ogniska Żurawia i zauważyła, że Fralie przygląda się jej. Oczymiała podkrążone i wyglądała na bardziej zmęczoną niż zwykle. Ayla obserwowała ją już przedtemi myślała, że jej ciąża jest tak zaawansowana, że nie powinna odczuwać dłużej porannychmdłości, ale Fralie nadal częstowymiotowała i tonie tylko rano. Ayla bardzochciała ją dokładnie zbadać, ale Frebec urządził niesłychaną awanturę, kiedyotymwspomniała. Twierdził, że fakt uratowania Nuvie przedudławieniemjeszcze nie dowodzi, że wie cokolwiek ouzdrawianiu. Nie chciał, żebyta obca kobieta dawała Fralie złe rady. DostarczyłotoCrozie nowegopowodudokłótni. Wreszcie, żebypołożyć kres sprzeczkom, Fralie oznajmiła, że się dobrze czuje i nie potrzebuje poradAyli. Ayla uśmiechnęła się zachęcającodoumęczonej kobietyi zabierając ze sobą pustyworek na wodę, poszła razemz Deegie dowyjścia. Kiedyprzechodziłyobok Ogniska Lisa, Ranec podniósł głowę i uważnie się imprzypatrywał. Ayla miała wrażenie, że śledził ją wzrokiemprzez całą drogę doOgniska Lwa i przez kuchenne palenisko, aż do wewnętrznegołukuwyjściowego. Musiała zwalczyć chęć odwrócenia się i sprawdzenia tego. Poodsunięciuzewnętrznej zasłony, Ayla zmrużyła oczy. Niespodziewanie ostro świeciłosłońce. Tobył jedenz tychciepłych, jesiennychdni, które pojawiałysię jak cennydar, żebyje można byłopamiętać w późniejszymokresie dotkliwychwiatrów, szalejącychburz i przenikliwychmrozów. Ayla uśmiechnęła się z zadowoleniemi nagle przypomniała sobie, chociaż nie myślała otymodlat, że Uba urodziła się właśnie w taki dzień– pierwszej, dla niej, jesieni w klanie. Ziemianka i wyrównanypodwórzec byływycięte mniej więcej w połowie zachodniegostoku. Widok odwejścia był rozległyi Ayla stanęła, żebypopatrzeć. Rzeka błyszczała i iskrzyła się w słońcu, bulgotała i szemrała. Podrugiej stronie, przez lekką mgiełkę, Ayla zobaczyła podobną skarpę. Szybkopłynąca rzeka, wydrążyła w stepie szeroki kanał i płynęła wzdłuż wałów z wyżłobionej ziemi. Lessowa ziemia stepowychzboczyschodzącychkurzecznej dolinie, porysowana była głębokimi parowami – dziełodeszczów, topniejącychśniegów i wodypłynącej wiosną z wielkiegolodowca na północy. Kilka zielonychmodrzewi i pinii odcinałosię odniskiegogąszczubezlistnychjuż krzewów. W dole rzeki, przybrzegu, wiechypałki mieszałysię z trzciną i sitowiem. Widok w górę rzeki ginął za zakrętem, ale widziała Whinneyi Zawodnika, jak pasłysię na wyschniętej trawie, która pokrywała wszelkie puste miejsca ubogiegokrajobrazu. Grudka ziemi spadła z górydostópAyli. Spojrzała zaskoczona prostow niebieskie oczyJondalara. Obok niegostał Talut z szerokimuśmiechemna twarzy. Ze zdziwieniem zobaczyła jeszcze innychludzi na dachudomowiska. –Chodź, Aylo. Pomogę ci – powiedział Jondalar. –Nie teraz. Właśnie wyszłam. Dlaczegotytutaj? –Zakładamyłodzie na otworydymne – wyjaśnił Talut. –Co? –Chodź ze mną. Wytłumaczę – powiedziała Deegie. Chodź już, bosię zaraz posiusiam. Poszłyrazemdopobliskiegoparowu. Wycięte w stromymzboczustopnie prowadziłydourządzeńzrobionychz płaskichkości łopatkowychmamutów, z wyciętymi w nich dziurami. Kości te zostałypodparte drążkami wbitymi w głębszą część suchegoparowu. Ayla stanęła na jednej z łopatkowychkości, rozwiązała opasującyją rzemień, opuściła spodnie i ukucnęła naddziurą obok Deegie, zastanawiając się znowu, dlaczegosama nie pomyślała otej postawie wcześniej. Teraz, kiedyDeegie jej pokazała, wydawałosię to takie proste i oczywiste. Również zawartość nocnychkoszywyrzucanodoparowu, jak i wszystkie inne odpadki. Wiosenna powódź zmywała wszystko. Wyszłyz parowui poszływ kierunkurzeki wzdłuż szerokiegowąwozu. Strumyczek, częściowojuż zamarznięty, nadal płynął w samymśrodku. Na wiosnę będzie rwącym potokiem. Odwrócone czerepykilkumamucichczaszek byływepchnięte w ziemię nadbrzegiemrazemz kilkoma gruboociosanymi czerpakami na długichtrzonkach. Obie kobietynapełniłyte kościane miski wodą z rzeki. Ayla wyjęła ze swojegoworka wysuszone płatki – niegdyś błękitne kwiatymydlnicy– i wsypała je doobumisek. Tarte mokrymi

rękami wytwarzałypieniącą się, niecoziarnistą substancję, która myła i dawała miłyzapach. Ayla zerwała gałązkę i jej koniuszkiemoczyściła zęby, nawyk, któryprzejęła od Jondalara. –Cojest łódź?– spytała Ayla w powrotnej drodze. Niosłyze sobą worek z żołądka bizona, pełenświeżonabranej wody. –Używamyich, żebyprzepływać rzekę, kiedynie jest zbyt wzburzona. Robi się takie ramyz kości i drzewa wydrążonegow kształcie miski. Obciąga się torazemdobrze natłuszczoną skórą, na ogół dzikiegowołu, z sierścią na zewnątrz. Rogi megacerosa, trochę obrobione, todobre wiosła…żebypopychać łódź powodzie – wyjaśniła Deegie. –Dlaczegomiskowe łodzie na dachdomu? –Tamje zawsze odkładamy, kiedyichnie używamy, ale w zimie przykrywamynimi dymne otwory, żebydeszcz i śniegnie wpadałydośrodka. Przywiązujemyje, żebyichwiatr nie zwiał. Ale zawsze trzeba zostawić przestrzeń, żebydymsię mógł wydostać i żebymożna nimi byłoporuszyć, potrząsnąć odśrodka, jeśli śniegje przysypie. Ayla myślała otym, jak bardzocieszyją przyjaźńz Deegie. Uba była jej siostrą i kochała ją, ale Uba była młodsza i była prawdziwą córką Izy;zawsze bardzosię różniły. Ayla nigdy nie znała nikogow swoimwieku, ktobyrozumiał ją tak dobrze i z kimmiałabytyle wspólnego. Położyłyciężki worek z wodą, żebychwilkę odpocząć. –Aylo, pokaż mi znak "kochamcię", żebymmogła pokazać Branagowi, kiedygoznowuzobaczę – poprosiła Deegie. –Klannie ma taki znak – powiedziała Ayla. –Czyoni się nie kochają?Kiedyopowiadasz onich, wydają się tak ludzcy… –Otak. Oni kochają, ale są spokojni…nie, toniedobre słowo. – Myślę, że chodzi ci osłowo"dyskretni" – podpowiedziała Deegie. –Dyskretni…opokazanie uczucia. Matka może powie "napełniasz mnie szczęście" dodziecka – odpowiedziała Ayla, pokazując Deegie właściwygest – ale kobieta nie tak jasna…nie, wyraźna?– Nie była pewna użytegoprzez siebie słowa i czekała na akceptację Deegie – wyraźna ouczucie dla mężczyzny. Deegie była zaintrygowana. –Notocoona robi?Musiałampowiedzieć Branagowi, codoniegoczuję, kiedyodkryłam, że obserwował mnie przez całe Letnie Spotkanie. Gdybymmunie mogła powiedzieć, to nie wiemcomiałabymzrobić. –Kobieta klanunie mówi, pokazuje. Kobieta robi rzeczydla mężczyzna, którykocha. Gotuje jedzenie onlubi, robi herbata rano. Robi ubranie specjalnie – bardzomiękkie futro alboobuwie z futrow środek. Wie, coonchce i onnie ma prosić. Pokazuje, że uważa na mężczyzna, zna, dba. Deegie przytaknęła. –Todobrysposóbpowiedzenia komuś, że się gokocha. Miłojest robić coś wyjątkowegodla drugiej osoby. Askądkobieta wie, że onją kocha?Comężczyzna robi dla kobiety? –Raz Goovzabił śnieżna pantera – niebezpieczne dla Goova – któryOvra boi się, bobliskojaskini. Ona wie, że todla niej, chociaż Goovdaje skóra dla Creba i Iza robi okrycie dla mnie tłumaczyła Ayla. –Nie jestempewna, czybymzrozumiała, tobardzo"dyskretne" – śmiała się Deegie. – Skądwiesz, że ontozrobił dla niej? –Ovra powiedziała, później. Wtedynie. Byłammała. Jeszcze się uczyłam. Sygnałyrąk niecałyjęzyk. Więcej mówi twarz i oczy, i ciało. Chodzenie, trzymanie głowę, naprężanie ramiona, jak wiesz, cotoznaczy, tomówi więcej niż słowa. Długobyłozanimzrozumiałamjęzyk klanu. –Zdumiewające, jak szybkouczysz się mamutoi!Zkażdymdniemmówisz lepiej. Chciałabymmieć twoje zdolności dojęzyków. –Jeszcze ciągle niedobrze. Wiele słów nie znam, ale myślę osłowa mówione, tak jak ojęzyk klanu. Słuchamsłowa i patrzę jaka twarz, czuję dźwięk słowa, które idą razemi patrzę jaki ruchciała…i próbuję pamiętać. Kiedypokazuję Rydagowi i innymznaki rąk, też się uczę. Muszę uczyć, Deegie – dodała z żaremAyla. –Dla ciebie tonie jest poprostuzabawa, prawda?Jak znaki rękami dla nas?Todopierobędzie śmiesznie, jak pójdziemyna Letnie Spotkanie i będziemymogli ze sobą rozmawiać, a nikt otymnie będzie wiedział! –Ja szczęśliwa, że wszyscysię bawią i chcą uczyć więcej. Dla Rydaga. Onsię bawi, ale tonie zabawa dla Rydaga. –Chyba masz rację. – Sięgnęłypoworek z wodą i Deegie spojrzała na Aylę. – Na początkunie rozumiałam, dlaczegoNezzie chciała gozatrzymać. Potemsię doniego przyzwyczaiłami polubiłamgo. Teraz jest jednymz nas i brakowałobymi go, gdybyzniknął. Ale nigdyprzedtemnie przyszłomi dogłowy, że mógłbychcieć mówić. Nie sądziłam, że kiedykolwiek otymnawet pomyślał. Jondalar stał przywejściudoziemnianki i obserwował dwie młode, pogrążone w rozmowie kobiety. Czuł zadowolenie, że Ayla tak lubi towarzystwoDeegie. Tobyło zdumiewające, że ze wszystkichmożliwychludzi natknęli się na tę grupę, która miała usiebie dzieckomieszanychduchów i była prawdopodobnie bardziej skłonna zaakceptować Aylę, niż ktokolwiek inny. Podjednymwzględemmiał jednak całkowicie rację. Ayla nie wahała się, żebywszemi wobec opowiadać oswoimpochodzeniu. Nocóż, przynajmniej nie powiedziała imoswoimsynu– myślał. CoinnegokiedyNezzie otwiera swoje serce wobec sieroty, a coinnegoakceptacja kobiety, której duchzmieszał się z płaskogłowymi i która urodziła ohydę. Zawsze zachodziła obawa, że tosię może zdarzyć znowu, a jeśli przyciąga dosiebie niewłaściwe duchy, mogą one przejść na inne kobiety. Jondalar nagle zaczerwienił się. Ayla nie uważa swojegosyna za ohydę – myślał z zamierającymsercem. Poczuł odrazę, kiedymupierwszyraz powiedziała oswoimdziecku, a ona była wściekła. Nigdynie widział jej w takimgniewie, ale tobył i jest jej syni na pewnosię gonie wstydzi. Ona ma rację. Doni mi topowiedziała we śnie. Płaskogłowi…klan…są także dziećmi Matki. Na przykładRydag. Jest znacznie inteligentniejszyniż sądziłem. Jest trochę inny, ale jest człowiekiemi todającymsię lubić człowiekiem. Jondalar spędził trochę czasuz chłopcemi odkrył jegointeligencję i dojrzałość, jak również poczucie humoru, widoczne szczególnie wtedy, gdymówionoojegoodmienności i słabości. Widział uwielbienie w oczachRydaga, kiedychłopiec patrzył na Aylę. Powiedziała mu, że chłopcyklanuw wiekuRydaga są znacznie bardziej męscyniż ichrówieśnicyz Innych. Być może jednak choroba dała Rydagowi dojrzałość ponadwiek. Ona ma rację. Wiem, że ona ma rację, kiedymówi oklanie. Ale mogłabytak częstogonie wspominać. Byłobyotyle łatwiej. Nikt bysię przecież nie domyślił, gdybyimnie powiedziała…Ona uważa ichza swoichludzi – strofował się, czując znowupulsowanie krwi, złyna siebie za swoje własne myśli – jak tybyś się czuł, gdybyci ktoś zakazał mówienia oludziach, którzycię wychowali i kochali?Jeśli ona się ichnie wstydzi, dlaczegoja miałbym?Nie jest tak źle. Frebec toi tak rozrabiaka. Ale ona nie wie, że ludzie mogą się odniej odwrócić, i odkażdego, komujest bliska. Może lepiej, że nie wie. Może tosię nie stanie. Udałojej się już namówić całyobóz, żebypoznał język płaskogłowych, ze mną włącznie. KiedyJondalar zobaczył, jak prawie wszyscychętnie uczą się porozumiewania na sposóbklanu, zaczął uczestniczyć w tychimprowizowanychlekcjach, które zaczynałysię zawsze, gdyktoś zadał na tentemat pytanie. Stwierdził, że bawi gota nowa gra;przekazywanie sygnałów na odległość, robienie milczącychżartów, jak na przykładmówienie komuś jednej rzeczyi pokazywanie czegoś innegoza jegoplecami. Był zdziwionygłębią i bogactwemtej milczącej mowy. –Jondalarze, jesteś czerwonyna twarzy. Oczymteż rozmyślasz?– spytała Deegie kpiarskimtonem. Pytanie zaskoczyłogo, przypomniałoojegohaniebnychmyślachi zaczerwienił się jeszcze bardziej.