Mysia972

  • Dokumenty261
  • Odsłony378 080
  • Obserwuję377
  • Rozmiar dokumentów482.6 MB
  • Ilość pobrań237 942

13 Smiley - Laurann Dohner PL

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :4.4 MB
Rozszerzenie:pdf

13 Smiley - Laurann Dohner PL.pdf

Mysia972 EBooki
Użytkownik Mysia972 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 331 stron)

~ 1 ~

~ 2 ~ Smiley ( Śmieszek ) Książka 13 w serii Nowe Gatunki. Wskazane jest, żeby czytać książki według kolejności, aby uzyskać jak największą przyjemność z serii. Vanni jest wściekła, gdy jej narzeczony wrabia ją w konferencję, podczas której kościół jego ojca protestuje przeciwko Organizacji Nowych Gatunków. Nienawidzi wszystkiego, co głoszą ci podli bigoci. Vanni idzie do baru, żeby ochłonąć i kończy siadając obok przystojnego Nowego Gatunku. Sprawy szybko się rozgrzewają, gdy oboje zostają odurzeni. Smiley nie chce uwierzyć, że słodki człowiek podałby im lek na rozmnażanie. Jest skłonny jej zaufać i zdeterminowany uratować jej życie. Będzie ją trzymał. Będzie ją chronił. Ofiaruje swoje ciało, by odwrócić ich uwagę od bólu. Jest jego kobietą, nawet jeśli ona jeszcze nie zdaje sobie z tego sprawy.

~ 3 ~ Rozdział 1 - Przestań mnie zawstydzać. – Carl wysyczał te słowa, rozglądając się wkoło, by upewnić się, że nikt go nie podsłuchuje z wyjątkiem jego celu. – Mój ojciec powiedział, że jesteś opryskliwa. To źle na niego wpływa. Właśnie przeżuł mój tyłek. Uśmiechaj się i kiwaj głową, Vanni. Powiedział też, że byłaś niegrzeczna dla dziennikarza. - A słyszałeś, co on tam głosił? – Ona też była zła. – Zgodziłam się założyć tę długą spódnicę, ponieważ twój ojciec ma problem z kobietami noszącymi spodnie. Nie powiedziałam, że będę rozmawiała z reporterami i powtarzała nienawiść, którą z siebie wyrzuca. - W ogóle nie powinnaś się odzywać. Wiem, że jest ze starej szkoły, ale jest moim ojcem. Jesteśmy tutaj, aby go reprezentować. - Stara szkoła? Użyłabym ostrzejszych słów do tego, kim jest. Nie, przyjechałam tu tylko dlatego, że myślałam, że będziemy mieli romantyczny weekend w miłym hotelu. Zamiast tego odkrywam, że dzielisz apartament ze swoim ojcem, a ja utknęłam mieszkając z jego szaloną asystentką. Czekałeś, żeby mi to oznajmić dopiero jak tu przyjechaliśmy, ponieważ oboje wiemy, że inaczej bym nie przyszła. Podszedł bliżej i zawinął palce wokół jej ramienia, znów się rozglądając. - To jest dla niego ważne. Jeszcze dwa dni. Po prostu uśmiechaj się i trzymaj usta zamknięte. To wszystko. - Powiedziałeś mi, że nie masz nic wspólnego z kościołem twojego ojca. Dlaczego w ogóle tu jesteśmy, Carl? Nie rozumiem. - Nigdy mnie o nic nie prosi, ale niektórzy z prasy kwestionują jego wartości rodzinne. Potrzebował nas tutaj, żebyśmy pokazali wsparcie. To tylko dwa dni. Proszę, Vanni. Wiem, że proszę o dużo, ale on jest moim ojcem. To czyni go rodziną dla ciebie. Kusiło ją, by mu przypomnieć, że jeszcze nie są małżeństwem. Jej umysł przeszukał wszystkie opcje. Była dwie godziny od domu, bez samochodu. Jej współlokatorka mogłaby przyjechać po nią, ale mogła prosić o tak wielką przysługę tylko w nagłym wypadku. Jeszcze nie doszło do tego punktu, ale było już blisko.

~ 4 ~ Carl złagodził swój ton. - To jest ważne dla mojego ojca i naprawdę potrzebuje, żebym tu był. O tak mało prosi, Vanni. Patrzyła mu w oczy i nienawidziła sposobu, w jaki jej determinacja ugięła się pod tym błagalnym spojrzeniem. - Nie lubię członków jego kościoła ani tego co reprezentują. - Ja też nie, ale nie mogłem powiedzieć nie. Masz być moją żoną. Chciałem cię tu ze mną. - To są bigoci i nie machałam na tego reportera ani nie prosiłam go, żeby wepchnął mi mikrofon w twarz. Powiedziałam tylko dwa słowa, Carl - bez komentarza. Bądź wdzięczny, że nie powiedziałam mu, że ten obiad był godziną mojego życia, której nigdy nie odzyskam, i jak byłam wkurzona, słuchając tych bzdur. Jego zwykle przystojna twarz wykrzywiła się w coś mniej pociągającego. - Mój ojciec i jego zwolennicy mają po prostu różne poglądy. Nie jesteś fair. - Fair? – Jej temperament znowu się rozpalił. – Nawet nie mów mi tego słowa. Przysięgałeś, że nigdy nie będziemy musieli zajmować się jego kościelnymi interesami, a potem skłamałeś, żeby mnie tu sprowadzić. To było podstępne i niskie. - To jeden cholerny weekend. – Wysyczał te słowa. – Nie bądź samolubna. - Kim, do diabła, jesteś i gdzie podział się ten człowiek, którego znałam? Nienawidzisz rzeczy, które reprezentuje twój ojciec, tak samo jak ja, czy to tylko była bzdura, żebym cię poślubiła? Rozejrzał się i spojrzał na nią. - Obiecał, że da mi pięćdziesiąt tysięcy, jeśli się pojawię. Twoja rodzina nie jest raczej w stanie zapłacić za miły ślub. Jestem tym, który musi pokryć dodatkowe koszty. Zacisnęła zęby, nie cierpiąc poczucia winy i wiedząc, że to było dokładnie to, czym było. - Ja chciałam czegoś małego, więc nie zwalaj tego na mnie. To ty chciałeś czterystu gości. - To są klienci. Nie mogę się żenić nie zapraszając ich.

~ 5 ~ - Chcę wyjechać. Jego uścisk wzmocnił się i szarpnął nią trochę, ponownie odwracając wzrok, żeby przeskanować pokój. - Po prostu przestań – warknął. – Idź na górę, jeśli nie możesz nałożyć wesołej twarzy. Nie zawstydzaj znowu mojego taty. Rozumiesz? - Zaczynam. – Nie podobały jej się także konsekwencje. – Więc chcesz mnie ukryć po tym jak mnie tu sprowadziłeś, ponieważ nie dostosowałam się do wizerunku? - Nie możesz go zawstydzać. - A co ze mną? Jestem zawstydzona, że jestem tu z tym tak zwanym kościołem. – Wyszarpnęła ramię, zmuszając go, by ją puścił i cofnęła się. - Nie musisz zgadzać się z ich przekonaniami, ale będziesz stała u mojego boku, żebym mógł wspierać mojego ojca. Ktoś musi zapłacić za ten ślub. - Tak, proszę pana. – Podniosła rękę i elegancko zasalutowała. – Będę dobra i pójdę ukryć się na górze, żebym nikomu nie powiedziała, że jestem chora od nienawiści i głupoty kazań twojego ojca. - Zachowujesz się dramatycznie. To nie jest pochlebne, Vanni. Zdusiła paskudną odpowiedź. - Nie zapomnij pojawić się jutro na śniadaniu. Tuż po nim mamy pozować do zdjęć z moim tatą. Załóż tę różową sukienkę, którą kupiła ci jego asystentka. Wzdrygnęła się. - Ona jest straszna. Przypomina mi sukienkę druhny z jakiegoś koszmaru, na przód której ktoś zwymiotował goździkami. Carl potrząsnął głową. - Po prostu włóż tę pieprzoną sukienkę. Uśmiechaj się do kamer i zachowuj się jak dorosła. Robimy to dla naszej przyszłości i żeby zapłacić za nasze wesele. Czy to dla ciebie takie trudne? Kusiło ją, by powiedzieć tak. - Zrób to dla mnie. – Sięgnął i ujął jej rękę, jego kciuk muskał po pierścionku zaręczynowym. – Dla nas. To mnie uszczęśliwi i to tylko dwa dni. To wszystko. On

~ 6 ~ próbuje uzyskać wsparcie dla swojego kościoła. Są tu reporterzy, a zasięg jest tym, czego potrzebuje. Zyskamy na tym ładny ślub. Vanni skuliła się w środku. Nie miałaby złamanego serca, gdyby kościół jego ojca popadł w zapomnienie i miała nadzieję, że nikt nie weźmie sobie do serca tych bzdur, które słyszała podczas kolacji. Przemówienie, jakie wygłosił pastor Gregory Woods, sprawiło, że straciła apetyt. Wyszłaby, gdyby to nie było dla Carla. Starała się uniknąć kłótni, ale nie udało się, ponieważ reporter zaraz po tym próbował przeprowadzić z nią wywiad. Jej odpowiedź bez komentarza wkurzył Carla i najwyraźniej także jego ojca. - Cholera – mruknął Carl. – Dziennikarze na drugiej. Wynośmy się stąd zanim nas zauważą. – Spojrzał na nią i zmrużył oczy. – Idź na górę i zostań tam do śniadania. Porozmawiamy o tym rano. Odwróciła się, chętna do opuszczenia sali bankietowej. Carl, którego znała, zmienił się radykalnie jak tylko przyjechali do hotelu i nie podobała jej się ta nowa strona niego. Był pierwszorzędnym kutasem. To sprawiło, że poważnie zastanowiła się nad ich przyszłością. Osobista asystentka pastora Gregory'ego Woods’a, Mable, była kolejnym koszmarem dla Vanni. Ta kobieta była niegrzeczna i opryskliwa. Pomysł powrotu do dzielonego wspólnie pokoju odwrócił ją od wind. Wołał ją znak baru. Podeszła tam i weszła do słabo oświetlonego obszaru. Stoły były zajęte, ale zauważyła wolny stołek. Rzadko piła i bary nie były jej ulubionym miejscem. Barman przykuł jej wzrok, gdy się zbliżył. Był po trzydziestce i błysnął przyjaznym uśmiechem. - Co mogę ci podać? Vanni wygładziła długą spódnicę, gdy usiadła, i wsunęła rękę do kieszeni, żałując, że zostawiła torebkę w pokoju. Jednak miała dwadzieścia dolarów i kartę do pokoju. Prawo jazdy miała w portfelu, więc nie będzie mogła udowodnić swojego wieku, jeśli zostanie poproszona o pokazanie dokumentu tożsamości. Czy moje szczęście może być gorsze? - Tylko mrożona herbata, ale nie cytrynowa. Dzięki. Pokiwał głową i odwrócił się, by przynieść jej drinka. Trzymała opuszczoną głowę, dopóki ktoś na lewo od niej nie odchrząknął. Miała nadzieję, że to nie był jakiś pijak, który do niej uderzał – powód, dla którego nienawidziła barów. Jeden głęboki oddech i odwróciła głowę, by spojrzeć na swojego towarzysza przy barze.

~ 7 ~ Gdy zobaczyła jego rysy, sapnięcie było automatyczne. To był szok, uświadomić sobie, że nie był zwykłym facetem. Miał stanowczą linię szczęki, wyraźne kości policzkowe i wydatne wargi, które powiedziały jej, że jest Nowym Gatunkiem. Jej wzrok opuścił się na jego dżinsową kurtkę i na sposób, w jaki rękawy opinały się ciasno na jego barkach i górnej części ramion. Nie nosił czarnego munduru ONG, który zauważyła na kilku z nich w krótkich mignięciach, gdy przebywała w holu. Opuściła wzrok, by spojrzeć na jego dżinsy. Oblekały jego umięśnione uda. Jej uwaga zwróciła się w górę, by znowu pogapić się na jego twarz. Nie powinnam pytać. Moje szczęście może się pogorszyć. Następnie uderzyła w nią panika. Carl wpadnie w szał, jeśli ktoś zauważy ją siedzącą obok Nowego Gatunku i powie jemu albo jego ojcu. Ten Nowy Gatunek posiadał piękne brązowe oczy z długimi, ciemnymi rzęsami. Miał jedwabiste czarne włosy, które spadły tuż za jego ramiona. Zamrugał zanim się odezwał. - Nic ci nie jest? Jesteś naprawdę blada i ręce ci się trzęsą. Jego głos miał głęboki ton, który posłał dreszcze w dół jej kręgosłupa. Nie była pewna, czy to było ze strachu, czy dlatego, że to był rodzaj głosu, który uznała za seksowny. Był jednocześnie szorstki, męski i przyjemny. Próbowała wymyślić odpowiedź, ale przyznała, że ma związany język. Pochylił się nieco bliżej. - Nie jestem niebezpieczny, jeśli to właśnie słyszałaś o moim rodzaju. Nigdy bym cię nie zaatakował. Chcesz, żebym sobie poszedł? – Napiął się, jakby chciał wstać ze stołka. - Nie! – Udało jej się przemówić. To sprawiło, że poczuła się trochę winna, że był gotowy odejść z powodu jej żałosnej reakcji. – Byłam po prostu zaskoczona, to wszystko. Jest dobrze, tam gdzie jesteś. Odchylił się z powrotem na swoim stołku. Barman rozproszył ją, kiedy przyniósł jej mrożoną herbatę, a Nowemu Gatunkowi dostarczył napój o ciemnym kolorze. Wyjęła dwudziestkę. - Zapłacę za oba. Zatrzymaj resztę. – To było najmniej, co mogła zrobić po tym jak sprawiła, że poczuł się niekomfortowo. - Nie musisz tego robić. Barman umknął i obróciła się do mężczyzny o głosie jak whisky. Nos miał szerszy niż u większości, ale oczy imponowały długimi, ciemnymi rzęsami. Pięknymi, nawet.

~ 8 ~ - Nazwij to moją wersją przeprosin. Mój nastrój nie ma z tobą nic wspólnego. Cały dzień jestem na krawędzi. Podniósł swojego drinka i pociągnął łyk. - Dziękuję. - Nie ma za co. Odstawił drinka, przejechał dłonią po udzie, a potem wyciągnął w jej stronę. - Jestem Smiley. Jej wciąż oszołomiony umysł walczył o definicję tego słowa. Plotki spekulowały, że wybierali swoje imiona dla odzwierciedlenia ich osobowości. To było miłe. - Vanni. Jego dłoń była duża i ciepła. Bardzo delikatnie wziął jej, potrząsnął nią i puścił. - Vanni to piękne imię. - To skrót od Travanni. Moja mama miała słabość do dziwnych imion. Nienawidzę go. Całe moje życie przeszłam z Vanni. – Napiła się herbaty, starając się nie paplać. Robiła to, kiedy była zdenerwowana, a rozmowa z Nowym Gatunkiem sprawiała, że była bardzo zdenerwowana. – Moja biedna siostra utknęła z Mortimią. Zwykle odmawia powiedzenia ludziom swojego pełnego imienia i po prostu podaje Mia. Jesteśmy pewne, że moja mama miała obsesję na punkcie wampirów. Wydawał się być nieco zdezorientowany. - Nie rozumiem. Uśmiechnęła się. - Travanni przypomina mi Transylwanię, dom Draculi. Mortimia, no cóż, Mort tłumaczy się jako martwy. Mia tłumaczy się ja. Martwa ja. Teraz zachichotał. To był miły dźwięk. - Rozumiem. Jest jeszcze jakieś inne rodzeństwo z dziwnymi imionami? - Mam starszego brata. Utknął z Count’em. Znowu z motywem wampira. Hrabia Drakula. Powiedziała, że to oznacza szlachetny, ale nie wierzymy jej. – Zamknij się,

~ 9 ~ rozkazała sobie, ale wtedy Nowy Gatunek roześmiał się. Rozluźniła się. – Jest dziwna, ale kochamy ją. - Co twój ojciec myśli o tych imionach? Zawahała się. - Był pracoholikiem. Kiedy większość z nas się rodziła prawie go nie było, cały czas poza krajem w interesach, więc nie sądzę, żeby miał dużo wkładu. Pojawiał się, doprowadzał ją do ciąży, a potem odfruwał. Żartujemy, że wiemy, kiedy miał urlop, bo wystarczy odliczyć dziewięć miesięcy do tyłu od naszych urodzin. Ostatnio przeszedł na emeryturę. - To musi być miłe, że teraz jest w domu. - Cóż, moi rodzice jeszcze się nie pozabijali, więc chyba tak. – Vanni wzięła następny łyk herbaty. Robiła to szybko. Może to ją uciszy zanim podzieli się zbyt wieloma informacjami na temat swojej rodziny, żeby tylko znaleźć temat do rozmowy. – Zakładam, że jesteś tu dla tej rzeczy? Zamrugał. - Rzeczy? - No wiesz. Konferencji. – Organizacja Nowych Gatunków promowała rozbudowę Rezerwatu ONG, chcąc założyć rezerwat dzikiej przyrody, żeby przyjąć więcej uratowanych zwierząt. Gregory twierdził, że tak naprawdę szkolą je, żeby atakowały ludzi. Był szalony. Pokiwał głową. - Tak. Ty też? Nie zamierzała przyznawać się do tego, bo może zapytać, z kim przyszła. Pastor Gregory był jednym z największych przeciwników Nowych Gatunków. Po usłyszeniu okrutnych rzeczy od ojca Carla, które powiedział o ludziach takich jak Smiley, wstydziła się, że jest w jakikolwiek sposób związana z tym kościołem. A on wydawał się być miły i zdecydowanie nie obłąkany. - Wakacje – skłamała. Pokiwał głową.

~ 10 ~ - Tu w Los Angeles jest pięknie. Kocham światła miasta, które widzę z mojego pokoju. To jest taki inny świat tam, skąd pochodzę. - Mieszkasz w Ojczyźnie czy Rezerwacie? - Ojczyźnie. – Wypił więcej swojego drinka. – Jestem tu w grupie bezpieczeństwa. Właśnie skończyłem moją zmianę. Skinęła głową, decydując się na zmianę tematu. - Pijesz Red Bulla i wódkę? – Spojrzała na szklankę, którą trzymał. Potrząsnął głową. - Większość mojego gatunku nie pije alkoholu. To tylko napój gazowany. Usłyszała tak wiele paskudnych rzeczy od ojca Carla o Nowym Gatunku, ale rozmowa ze Smiley’em udowadniała, że się mylił – jak dotąd. Nic dziwnego, że pastor był zrzędą. Odchrząknęła, próbując wymyślić temat do rozmowy. - Przyjmij moją radę i ciesz się miastem tylko z twojego pokoju. Ta okolica jest fajna, ale nie chciałbym zawędrować kilka przecznic dalej. Wskaźnik przestępczości jest tam okropny. Jedna ciemna brew wygięła się, kiedy spojrzał na nią z ciekawością. - Ten starszy brat, o którym wspomniałam, to policjant. Kazał mi przysiąc, że nie opuszczę hotelu po tym jak sprawdził w komputerze teren zanim tu przyjechałam. Dostałam wykład o zgłoszeniach o porwaniach, napadach i gwałtach. Zachowywał się tak, jakbym w świetle księżyca chodziła zaułkami, czy czymś takim. – Uśmiechnęła się. – Dla niego zawsze będę miała pięć lat, przysięgam. Mam nadzieję, że któregoś dnia zda sobie sprawę, że jestem dorosła, ale nie wstrzymuję oddechu. - Martwi się o ciebie. Całkowicie się zrelaksowała. - To właśnie robią duzi bracia aż z Nowego Jorku. Przeprowadził się tam pięć lat temu, ale tata wspomniał o mojej podróży, więc dostałam telefon. Wiem, że mnie kocha, mimo że jest upierdliwy. - Dziękuję za ostrzeżenie w sprawie przestępstw, ale nie mam pozwolenia na opuszczanie hotelu.

~ 11 ~ To ją zaskoczyło. - Dlaczego nie? - Jest wielu ludzi, którzy chcą nas skrzywdzić albo uśmiercić, tylko dlatego, że istniejemy. Wydawało jej się, że dostrzega błysk bólu w jego pociągających brązowych oczach, ale miała nadzieję, że nie zauważył jej winnego spojrzenia. Pastor Gregory i jego kościół byli częścią tego problemu. - To są idioci. - Hotel ma dobrą ochronę, więc jest bezpieczny dla nas tak długo jak pozostajemy w środku. Mamy również na miejscu własne zespoły bezpieczeństwa, ale mamy rozkazy trzymać się razem. Rozejrzała się po barze i wróciła do niego. - Nie widzę żadnego innego Nowego Gatunku. Zawahał się. - Dwóch ludzi siedzących przy stoliku w dalekim kącie są w naszej grupie zadaniowej. Mają mnie na oku. Podróżujemy w zespołach. Chciałem tylko trochę czasu dla siebie. - Przepraszam. A ja tu ucinam sobie z tobą pogawędkę. Pójdę sobie. – Zaczęła zsuwać się ze stołka, żeby dać mu prywatność. - Nie. Nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało. Chciałem uciec od nich, nie od ciebie. Cieszę się z naszej rozmowy. Vanni usadowiła się z powrotem na swoim miejscu i napiła się herbaty, ale nie mogła przestać zerkać w odległy koniec. Od stolika przyglądali jej się dwaj duzi, muskularni mężczyźni. Wyglądali groźnie i bez wątpienia wiedziała, że są częścią zespołu ochrony Smiley’a. Spojrzała na niego. - Mam nadzieję, że nie uznają mnie za zagrożenie. Smiley zachichotał. - Zasługuję na trochę bólu, jeśli zaatakujesz i wyrządzisz mi krzywdę. Bez urazy.

~ 12 ~ - Nie ma sprawy. – Roześmiała się. – Wiem, że jestem przerażająca przy metrze sześćdziesięciu. Ta spódnica w kwiatki naprawdę krzyczy twardziel, prawda? – Zerknęła na swoje kolana. – Boże, nienawidzę tej rzeczy. - To dlaczego to nosisz? Ponieważ mi kazano i uważałam, że łatwiej jest to założyć niż kłócić się z Carlem. - Uczestniczyłam wcześniej w obiedzie i to był odpowiedni strój. – Nie podała więcej wyjaśnień, tylko napiła się herbaty i szarpnęła swoją bluzkę. Zaczęła się pocić. – Wow. Tu jest naprawdę gorąco. - Pomyślałem o tym samym. Musi być jakieś trzydzieści stopni. - Co najmniej. – Ominęła słomkę, żeby wziąć łyk napoju, mając nadzieję, że chłód pomoże. Smiley poruszył się na swoim miejscu i zdjął kurtkę, odsłaniając czarny podkoszulek i opalone, muskularne ramiona. Próbowała się nie gapić, ale to było trudne. Był zbudowany. Jego biceps napiął się, gdy obrócił się na tyle, by zawiesić kurtkę na oparciu krzesła. Ktoś bardzo dużo ćwiczy. Musiała również podziwiać jego szerokie ramiona, ponieważ tak wiele zostało pokazane. Były szerokie i grube, takie, jakie widziała w swojej lokalnej siłowni u kulturystów. Uśmiechnął się. - To powinno pomóc. Przestań gapić się na niego zanim zauważy! Zmusiła swój wzrok do oderwania się od jego ciała i spojrzenia w jego twarz. - Jesteś naprawdę zbudowany. – O mój boże. Właśnie głośno to powiedziała. - Jestem Gatunkiem. – Wzruszył ramionami. – To genetyka i jestem w ochronie. Jak zarabiasz na życie? - Jestem chair jockey. Brew znowu się uniosła. - Co to jest? - Przez większość dni pracuję w biurze siedząc przy biurku. Moją wersją ćwiczeń jest bieganie z powrotem, by chwycić telefon, gdy opuszczam moje biurko, żeby w tym czasie wysłać faksy lub skorzystać z kopiarki. W przeważającej części zajmuję się mnóstwem

~ 13 ~ papierkowej roboty. Techniczny termin mojej pracy to sekretarka wykonawcza, ale wolę chair jockey. Brzmi bardziej ekscytująco niż w rzeczywistości jest. - Chciałbym, żeby to była moja wersja ćwiczeń. My przez cały czas przebiegamy kilometry i trenujemy. - Co trenujesz? Na przykład z bronią i strzelanie do celu? - Walczymy i tak, wiemy jak używać broni, ale chcemy utrzymać nasz refleks na szczytowym poziomie. Walka wręcz jest tym, co robimy najczęściej. Ponownie spojrzała na jego muskularne ramiona i te szerokie barki. Nie śliń się. Smiley był dokładnym przeciwieństwem jej narzeczonego. Carl był prawnikiem. Jedynym ćwiczeniem, jakie wykonywał, był nudny golf w klubie country. Był biały jak mąka, kilka centymetrów wyższy od niej i mieli mniej więcej taką samą wagę. Smiley musiał być dobrze ponad czterdzieści pięć kilo cięższy i wydawał się być wysoki, nawet gdy siedział. Był bardzo pociągający i zdecydowanie to zauważyła. Musiałabym być ślepa, żeby nie. Nie zapomnij, jesteś zaręczona. Wypiła więcej swojej herbaty, ale nawet zimny napój nie mógł pomóc jej się ochłodzić. - Wow. Tu jest naprawdę ciepło. Vanni czuła jak pot spływa po jej plecach i między piersiami. Poruszyła się na swoim miejscu, żałując, że ma na sobie spódnicę niemal do kostek. Jej uda również były wilgotne, jakby się pociły. - Może powinnam częściej przychodzić do tego baru. Tu jest jak w saunie. Kto potrzebuje ćwiczeń? Smiley podniósł rękę i pomachał do barmana, żeby przyciągnąć jego uwagę. Mężczyzna podszedł, ale nie wyglądał na zadowolonego. Trzymał się z dala od blatu. - Czego potrzebujesz? - Kobiecie jest gorąco i mnie też. Czy mógłbyś podkręcić klimatyzację? - Jasne. – Obrócił się i prawie pobiegł na drugą stronę baru. - To tyle za dobrą obsługę po otrzymaniu dużego napiwku – mruknęła Vanni. - Wyglądał na przestraszonego.

~ 14 ~ Spojrzała na Smiley’a. - Tak myślisz? Pokiwał głową. Spojrzała na jego ramiona. - Zdjąłeś swoją kurtkę. - Więc? Oblizała wargi i przesunęła się na swoim siedzeniu. Uderzyły zawroty głowy i chwyciła się krawędzi baru, by zachować równowagę zanim miną. - Jesteś naprawdę umięśniony. - To jest przerażające? - Prawdopodobnie zdał sobie sprawę, że możesz skopać mu tyłek. - Och. Nigdy nie zaatakowałbym kogoś bez ważnego powodu. Czy powinienem mu powiedzieć, że nie jestem przerażający? Nie jestem zagrożeniem dla tego mężczyzny. Potrząsnęła głową. - Po prostu zignoruj to. Niektórzy ludzie są paranoidalnymi głupcami. Smiley pociągnął kolejny łyk napoju. - Myślisz, że przeraziłem go samym tym, że jestem Gatunkiem. - Mnie nie przerażasz. Jesteś miły. - Dziękuję. – Podniósł nadgarstek, żeby spojrzeć na zegarek. - Musisz już iść? - Nie. Po prostu nie mogę uwierzyć, że jest dziesiąta. Nie wiedziałem, że jest tak późno. Chyba powinienem skończyć drinka i pójść do mojego pokoju. Rano mam wczesną zmianę. - Taa. Ja też niedługo powinnam pójść do mojego pokoju, ale myślę, że najpierw coś zjem. Wcześnie jadłam obiad. Przyjrzał się jej.

~ 15 ~ - Nie był dobry? - Musiałam zjeść obiad z ludźmi, którzy mówili rzeczy, od których czułam się chora. To trochę zabiło mój apetyt. To są idioci. Wygląda na to, że to potrwa do wieczora. - To dlaczego jadłaś z nimi? - Nie miałam wyboru. Zostałam w to niejako wkręcona przez kogoś innego. Zdawał się to rozumieć. - Mają tu dobre jedzenie. Wczoraj jadłem obiad w tym barze. Polecam stek. Dla Vanni wyglądał na mięsożercę. Carl był wegetarianinem. Nagle w jej głowie pojawił się obraz cebuli o twarzy Carla i wybuchła śmiechem. Mocna dłoń chwyciła jej ramię. - Dobrze się czujesz? Spojrzała na Smiley’a i rozbawienie zniknęło. Naprawdę był przystojny i zauważyła, że dobrze pachnie. - Co to za woda kolońska, którą masz na sobie? – Powąchała i chciała przysunąć się, żeby uzyskać lepszy zapach. Pochyliła się do przodu i prawie spadła ze stołka. - Vanni? – Smiley chwycił jej drugie ramię, żeby utrzymać ją na miejscu. – Co się dzieje? Twoje źrenice są rozszerzone i prawie dyszysz. Naprawdę? Zawroty głowy minęły, ale wciąż czuła się oszołomiona. Skupiła się na oddychaniu i uświadomiła sobie, że Smiley ma rację. - Jest mi gorąco i – spojrzała na tę resztkę, która została z jej mrożonej herbaty – czuję się pijana. Myślę, że barman podał mi niewłaściwego drinka. Powiedziałam mrożoną herbatę, a nie Long Island Iced Tea. - Nie rozumiem. Uniosła głowę i znów spojrzała w jego oczy. Były cudowne. - Jeden ma alkohol, drugi nie. Ja, um, myślę, że dał mi ten z alkoholem. Masz uwodzicielskie oczy. – Uświadomiła sobie, że powiedziała na głos tę ostatnią część. – Przepraszam. Nie chciałam ci tego powiedzieć.

~ 16 ~ Pochylił się mocniej, aż ich twarze były o centymetry od siebie. Nie mogła się powstrzymać, by nie patrzeć na jego usta. Wyglądały na całuśne i miękkie, mimo że był tak męski. - Vanni? Co mogę zrobić? Powinienem zadzwonić do kogoś? Masz tu w hotelu przyjaciela, który może eskortować cię bezpiecznie do twojego pokoju? Mogę wezwać ochronę hotelu. Zabrałbym cię sam, ale to może być niewłaściwe. Skuliła się, wyobrażając sobie jak jej współlokatorka natychmiast donosi o tym do Carla, gdyby pokazała się pijana w sztok. Kazał jej iść na górę i nie byłby zadowolony, że zamiast tego poszła do baru. Straciłby głowę, gdyby Smiley odprowadził ją do drzwi, a Mable rzuciła na niego okiem. - Nie zamierzam cię wykorzystać. Jesteś bezpieczna. - To nie to. – Potrząsnęła głową i pożałowała tego, kiedy pomieszczenie zawirowało. – Chodzi o moją współlokatorkę. Cholera. Byłoby bardzo źle. Pomógł jej usiąść prosto na krześle i puścił jej ramiona. - Powinnaś coś zjeść. Zamówię jedzenie. Mięśnie jej brzucha zacisnęły się i to prawie zabolało. - Nie. – Chwyciła się krawędzi baru i spróbowała wymyślić, co z nią było nie tak. Była oszołomiona, pociła się, ból w żołądku nasilił się i powędrował niżej między jej nogi. Jej oczy rozszerzyły się, gdy zaczęła pulsować jej łechtaczka, jakby to było bicie serca. – O cholera. - Vanni? – Głos Smiley złagodniał. – Co mogę zrobić? Chcę ci pomóc. Zamknęła oczy i próbowała spowolnić oddech. Zamiast tego to zwróciło jej uwagę na jej piersi. Zaczęły boleć i była całkiem pewna, że jej sutki napięły się. Coś zdecydowanie było nie tak. Uderzyła kolejna fala gorąca i walczyła z pragnieniem, by zerwać swoje ubrania, ponieważ czuła się tak, jakby jej skóra płonęła. Na kilka sekund to minęło i omyła ją ulga, dopóki nie zaczęły się dreszcze. W mgnieniu oka przechodziła od gorączki do chłodu. - Vanni? – Smiley pochylił się, jego głos był prawie przy jej uchu. – Potrzebujesz lekarza? Mogę zobaczyć, czy jakiś nie zatrzymał się w hotelu. Otworzyła oczy i odwróciła głowę. Jej zęby zaczęły dzwonić i cała drżała.

~ 17 ~ - Tak mi zimno – przyznała. Zmarszczył brwi i zawołał do swojego zespołu. - Potrzebujemy pomocy. – Podniósł głos. – Ned! Wydawało się, jakby obaj mężczyźni natychmiast znaleźli się przy nich. - O co chodzi, Smiley? - Masz szkolenie medyczne, prawda? – zwrócił się Smiley do ciemnowłosego. – Spójrz na nią. Mężczyzna przesunął się na jej drugą stronę i wsunął się między stołki, zmuszając ją, by odwróciła się w jego stronę, kiedy chwycił ją za ramiona. Spojrzała w jego jasnoniebieskie oczy. Przyjrzał się jej, a potem puścił jej ramię, by złapać za nadgarstek. Sekundy mijały. Zmarszczył brwi i spojrzał na kogoś stojącego za nią. - Myślę, że jest na narkotykach. - Nie używam narkotyków. – Była przerażona tą implikacją. Ned zmarszczył brwi i przytrzymał jej spojrzenie. - Co wzięłaś? - Nie wzięłam. Przysięgam. Nigdy bym… – Jej brzuch przeszył wybuch bólu i przeskoczył niżej do jej łechtaczki. Dreszcze się uspokoiły i znów zaczęła się pocić. - Cholera. – Głos Smiley'a brzmiał dziwnie głęboko i prawie nieludzko. – Opróżnij bar. Teraz. Ostrzeż Ochronę, że mamy sytuację awaryjną. - Musimy wezwać pogotowie – argumentował Ned. – Jest kompletnie naćpana. - Rób, co mówię – warknął Smiley. – Opróżnij bar i ostrzeż naszych ludzie. Puść ją. Ned zaklął i puścił ją, cofając się, by szarpnąć swój telefon komórkowy. Skinął głową do drugiego mężczyzny. - Opróżnij bar. Ja zadzwonię. Vanni obróciła głowę, by spojrzeć na Smiley'a, który zsunął się ze swojego stołka i zerwał kurtkę z oparcia. Nałożył ją na jej ramiona, a potem chwycił boki jej siedzenia, okręcając go, by spojrzeć jej w twarz. Pochylił się i jego nozdrza rozszerzyły się, gdy ją

~ 18 ~ powąchał. Patrzyła jak jego opalona twarz blednie zanim jego wzrok uniósł się, by napotkać jej. - Co zrobiłeś? - Nic. Jego usta zacisnęły się w napiętą linię i muskuły w jego szczęce drgnęły. Wydał cichy dudniący dźwięk, zamrugał kilka razy i pokazało się jego jabłko Adama, gdy mocno przełknął zanim przemówił. - Wyczuwam cię. Ostrzegano nas przed narkotykami, Vanni. Skąd to masz? Dlaczego to wzięłaś? Starała się nie panikować, ale nie udało jej się. - Nie wiem, o czym mówisz. Co się ze mną dzieje? Ostre rysy jego twarzy i sposób, w jaki jego oczy się zawęziły, były przerażające. - Czy chociaż ostrzegli cię, jakie to niebezpieczne? Została rozproszona, kiedy ludzie zaczęli głośno narzekać. Odwróciła głowę i obserwowała jak jasnowłosy facet z ochrony zmuszał klientów do opuszczenia sali, gdy opróżniał bar. Do środka wbiegli mężczyźni w czarnych mundurach, żeby mu pomóc. - Vanni? Spojrzała na Smiley’a. - Co się dzieje? - Tego właśnie chciałbym się dowiedzieć – oznajmił głęboki głos. Odwróciła się i spojrzała na Nowy Gatunek, który miał na sobie czarny, dobrze skrojony garnitur. To była jakość projektanta. Znała tę twarz. Trochę jej obaw osłabło, gdy popatrzyła na Justice’a Northa. Przez cały czas był w telewizji i widziała mnóstwo wywiadów z nim. Ledwie zaszczycił ją spojrzenia zanim skupił się na Smiley’u. - Oddychaj – szepnął Smiley. Justice wziął głęboki wdech i cała jego uwaga zwróciła się na nią. Jego kocie oczy zwęziły się. - Cholera.

~ 19 ~ - Mój zmysł węchu nie jest tak dobry jak twój, ale mam rację, prawda? – zapytał Smiley. - Tak. Vanni zadrżała, gdy nagle znowu zrobiło jej się zimno, pomimo okrywającej ją kurtki i chwyciła za jej brzegi, przytrzymując mocno przy sobie. Chciała podciągnąć kolana i zwinąć się w kulkę, żeby spróbować się rozgrzać. - Dla kogo pracujesz? – Justice North piorunował ją wzrokiem. - Nie wiem, o czym mówisz. - Jest gorzej – wyszeptał Smiley. – Myślę, że ona również doprawiła mojego drinka. Przerażające warknięcie uciekło z Justice’a Northa i błysnął okropnymi, ostrymi kłami ani na chwilę nie odrywając od niej oczu, gdy rozmawiał z Smiley’em. - Myślisz czy wiesz, że podano ci narkotyk? - Jestem prawie pewien, że tak. Pocę się, bicie mojego serca jest podwyższone i czuję to w moich dżinsach. Jest atrakcyjna i zaczynam cierpieć. Nie wypiłem aż tyle, by stracić kontrolę, ale jestem w piekle. - Co to za nagły przypadek? – Pojawiły się Nowy Gatunek, noszący mundur ONG, jego czarne włosy ściągnięte były w koński ogon. Był ogromny. Powąchał i warknął. – Leki na rozmnażanie. Mogę to wyczuć. - To pochodzi od niej – poinformował go Smiley. – Piła to i mi też podała, Brass. Tłumaczenie: panda68

~ 20 ~ Rozdział 2 - Chcę już iść. – Vanni była przestraszona i zdezorientowana. Mówili o niej, jakby odurzyła zarówno Smiley’a jak i siebie. Próbowała zsunąć się ze stołka, żeby uciec, ale Smiley uniemożliwił jej to, łapiąc jej biodra i pchając ją z powrotem na siedzenie. - Zostań. Jego ręce były ciepłe, tam gdzie ją trzymał, i znowu zauważyła jak naprawdę dobrze pachniał. Nie mogła uwierzyć, że zauważyła to przy tym wszystkim, co się działo, a jednak. - Co się ze mną dzieje? Patrzyła w oczy Smiley’a, mając nadzieję, że jej powie. Rozbłysły w nich jakieś emocje, ale nie mogła ich zidentyfikować. Odwrócił głowę, ale nadal ją trzymał, kiedy spojrzał na Justice’a Northa. - Nie sądzę, żeby ostrzegli ją, co się stanie. Ona jest przerażona. Nikt nie potrafiłby tak dobrze grać. - Musimy zabrać stąd was oboje. – Justice wyciągnął z kieszeni telefon. – Każę dwóm SUV-om objechać hotel i zabierzemy was tylnymi drzwiami zamiast prosić hotel o pozwolenie na skorzystanie z ich lądowiska dla helikopterów. To najmniej podejrzane wyjście. Jest tutaj za dużo reporterów. Medyczny będzie w pogotowiu, kiedy dotrzecie do Ojczyzny. Zostaniecie zabrani oddzielnymi pojazdami. - Nie. – Smiley pokręcił głową. – Podróż zajmie około dwóch godzin, a ona zaatakuje mężczyzn, jeśli jej objawy się pogorszą. - Mogą ją powstrzymać. – Justice obrócił się i odszedł kilka kroków dalej, żeby porozmawiać przez telefon. Mówił cichym głosem, więc nie słyszała tego, co mówił. Rozejrzała się po pomieszczeniu i z przerażeniem zobaczyła, że bar został oczyszczony ze wszystkich z wyjątkiem Nowych Gatunków i mężczyzn noszących mundury ONG. Policzyła ich kilkunastu. - Vanni? – Spojrzała na Smiley’a. – Będzie jeszcze gorzej. Jak bardzo cię boli?

~ 21 ~ - Bardzo – przyznała. Bolał ją żołądek i była bardzo świadoma obszaru między swoimi udami. – Co jest ze mną nie tak? Czy to trucizna? - Gorzej. – Schylił się aż ich twarze były blisko siebie. – Ten lek, który wrzuciłaś do naszych napojów, to lek na rozmnażanie. - Nie wiem, o czym mówisz, ale ja tego nie zrobiłam. - Siedziałaś obok mnie. Jesteś jedyną, przy której pozwoliłem sobie być mniej czujny. - Nic nie zrobiłam. Jego twarz złagodniała. - Chcę ci wierzyć. – Rozejrzał się dookoła, po czym odezwał się do faceta z kucykiem. – Brass, ona powiedziała, że tego nie zrobiła. Może to był ktoś inny. Mężczyzna wyszedł do przodu i wzrokowo zbadał Vanni. - Gdzie jest twoja torebka? – Poklepał ją, wyjmując z kieszeni spódnicy kartę hotelową, potem zmarszczył brwi, wpatrując się w nią. – Gdzie jest twoje ID? Vanni walczyła, by sformułować słowa. - Nie mam niczego. Zostawiłam wszystko w moim pokoju. Brass skrzywił się. - To jest podejrzane. Ludzie zawsze noszą takie rzeczy, a ona nie ma nic z tego. Ani torebki. Ani prawa jazdy. Czy jacyś inni goście hotelowi zbliżali się do ciebie, Smiley? - Nie. Tylko ona i barman. - Na razie go odprawiliśmy. Wszyscy ludzie, którzy tu pracują, przeszli gruntowne kontrole. Ona wydaje się być tą winną. - Co się ze mną stanie? Zadzwonią po karetkę? – Niepokój Vanni przerodził się w strach. - Ludzki szpital nie może nam pomóc. Musimy jechać do Ojczyzny. Ten lek został wynaleziony dla Nowych Gatunków. Nasi lekarze mają więcej wiedzy na ten temat niż wasi. – Smiley pochylił się bliżej, przytrzymując jej wzrok. Uderzyła fala gorąca i jęknęła, czując, jakby jej skóra stanęła w ogniu. Puściła brzegi kurtki i uczepiła się przedramion Smiley’a. Ostre, przeszywające uczucie dźgnęło w jej

~ 22 ~ żołądek i skoczyło niżej do jej cipki. Krzyknęła i przylgnęła do Smiley’a. To było takie uczucie, jakby ktoś rozcinał ją na strzępy mieczem. - Czy ktoś ma przy sobie paralizator? Musimy ją ogłuszyć. Kiedy ktoś to powiedział, to zaalarmowało Vanni. Zamierzali ją skrzywdzić? Zajęczała i pochyliła się do przodu, przyciskając twarz do ramienia Smiley’a. Przysunął się i pozwolił na to. - Nie – odpowiedział jakiś głos. – Jeden z nas może uderzyć ją na tyle mocno, żeby ją znokautować. - Nie. – Smiley spojrzał groźnie. – Nikt jej nie uderzy. - Będzie jeszcze gorzej – odpowiedział inny mężczyzna o głębokim głosie. – To byłaby uprzejmość. Ona jest człowiekiem. Podanie jej środka z lekiem na rozmnażanie może doprowadzić do zatrzymania krążenia. - I tak może umrzeć – stwierdził ktoś inny. - SUV-y wkrótce tu będą. – Wrócił Justice North. – Najpierw muszą je sprawdzić, by upewnić się, że nie zostały naruszone na terenie parkingu. Co z nią? - Niezbyt dobrze. – Smiley puścił jej biodra i pogłaskał jej plecy. – Czuje duży ból. - Założę się, że tak. Cofnij się, Smiley. Czuję jej potrzebę z odległości półtora metra. Brass, myślisz, że mógłbyś ją uderzyć i pozbawić przytomności nie powodując szkód? - Nie wiem. Ona są bardziej kruche niż nasze kobiety. Odezwał się Ned, ten znający medycynę. - Mógłbym wziąć ją w duszący uścisk, dopóki nie straci przytomności. Wiem jak to zrobić bez spowodowania trwałych uszkodzeń, ale nie pozostanie tak długo. - Nikt jej nie skrzywdzi. – Smiley brzmiał na wkurzonego. - Alternatywą jest powstrzymywanie jej i pozwolenie jej być w agonii, dopóki nie dotrzecie do Ojczyzny. – Justice westchnął. – Co będzie bardziej okrutne? Vanni puściła ramiona Smiley’a i chwyciła za jego koszulkę. - Pomóż mi. – Był miły i powiedział, że nikomu nie pozwoli jej skrzywdzić. Była przerażona, otoczona przez obcych i cierpiała tak jak nigdy nie mogła sobie przypomnieć. Lał się z niej pot i wzruszyła ramionami, próbując pozbyć się jego kurtki.

~ 23 ~ Smiley wydawał się zrozumieć i zdjął ją. To nie pomogło. Płonęła i była oszołomiona. - Mam gorączkę. - To ten lek. – Smiley poprawił swoją postawę i wyprostował się. Jednak nie odsunął się, trzymał ją na stołku, a jego ciało blokowało ją przed innymi. Przycisnęła twarz do jego piersi. Pachniał niesamowicie. Uniosła podbródek i kiedy jej wargi musnęły gorącą skórę nad dekoltem jego podkoszulka, chwyciła ją potrzeba polizania go. Oparła się, ale mogła się założyć, że także dobrze smakował. Co sobie, do diabła, myślałam? Co jest ze mną nie tak? Poczuła wzbierającą panikę. - Smiley! – Musiał jej pomóc albo zabrać ją do szpitala. Odchrząknął. - Zostawcie nas samych. - Nie. – Justice zabrzmiał bliżej. – Oboje jedziecie do Ojczyzny. - Oboje cierpimy. Nie stracę kontroli. Opróżnij pokój i daj nam prywatność. - To się nie dzieje. Tego właśnie chciał ten ktoś, kto to zaplanował – oświadczył Justice, jego głos był ponury. – Jestem pewny, że oni wierzyli, że ją zabijesz. Zostałeś nafaszerowany lekiem w barze pełnym ludzi. Straciłbyś panowanie nad sobą, gdybyś nie zorientował się, co się dzieje, i zanim dotarlibyśmy do ciebie na czas, by zapobiec tragedii. Smiley sięgnął między nich i zawinął wokół jej dłonie. - Puść, Vanni. Nie chciała i pokręciła głową. Cofnął się i delikatnie oderwał jej palce od cienkiego materiału. Zabrakło jej bezpieczeństwa, jakie dostarczało jego ciało, i zaskomlała, wpatrując się w jego oczy. Zaskoczył ją, przykucając przed nią, by ustawić ich twarze na jednym poziomie. - Vanni, wiesz, co robią leki na rozmnażanie? - To nie brzmi dobrze. - Dosyć – rozkazał wysoki Gatunek z kucykiem. – Przepytamy ją w Ojczyźnie. Smiley zignorował go.

~ 24 ~ - To lek wymyślony przez Mercile Industry, żeby wpędzić Gatunki w nadrzędne pożądanie, by uprawiać seks. Słyszeliśmy, że próbowali stworzyć ludzką wersję i to pachnie tak, jakbyś go wzięła. Pocisz się tym zapachem przez pory. Rozproszona bólem, który cierpiała, Vanni musiała walczyć, by nadążać za tym, co mówił. - Jak pigułka gwałtu? – Słyszała o tych narkotykach stosowanych podczas randek. – Myślałam, że to tylko sprawia, że ktoś mdleje. - Smiley – przerwał Justice – powiedziałeś, że to ona ci to podała. - Powiedziała, że tego nie zrobiła. - Wierzysz jej? - Nie wiem, ale jestem pewien, że jeśli to zrobiła, ktokolwiek, kto dał jej ten lek, nie powiedział jej, co to robi. Tak czy inaczej, powinna mieć okazję i dowiedzieć się, z czym ma do czynienia. Sama powinna decydować. Justice North przeklął cicho. - Zrób to. Smiley wziął głęboki wdech i wyjaśnił. - Nie stracisz przytomności. Jak przypuszczam, ból będzie nasilał się coraz bardziej. W przypadku Gatunków to jest potworne i może sprawić, że oszalejemy. Jedyną ulgą jest nie walczyć z lekiem. - Nadal nie rozumiem. – Zajęczała, gdy pulsowanie między nogami nasiliło się. Czuła się tak, jakby jej łechtaczka była szczypana. To nie było przyjemne. - Możesz albo zgodzić się uprawiać ze mną seks, żeby powstrzymać ból, albo możesz cierpieć. To takie proste. Była przerażona i to musiało pokazać się na jej twarzy, ponieważ zmarszczył brwi. - Dokonałaś swojego wyboru. Będziemy cię powstrzymywać, żebyś nikogo nie zaatakowała czy nie zrobiła sobie krzywdy. Po prostu trzymaj się, Vanni. Zabiorą nas do Ojczyzny tak szybko jak to możliwe i do naszych lekarzy. Pomogą ci. – Wstał, puszczając ją i zwracając się do Justice’a Northa. – Chodźmy. Mnie także będziesz chciał okiełznać, jako środek ostrożności, ale do tej pory dobrze sobie radzę z lekiem.

~ 25 ~ - SUV-y właśnie podjechały do wyjścia – oświadczył jeden z ochroniarzy ONG. – Czekają. Wynośmy się. Smiley cofnął się i dwóch umundurowanych ludzkich mężczyzn ruszyło naprzód i złapali Vanni za jej ramiona. Nie byli szorstcy, ale postawili ją na nogi. W chwili, gdy postawiła swój ciężar na nogi, krzyknęła. Jej kolana ugięły się i upadłaby na podłogę, gdyby jej nie trzymali. Ostry, przeszywający ból użądlił ją od stóp do głów. - Odsuńcie się! Puśćcie ją. – Nagle pojawił się Smiley, odpychając mężczyzn na bok i zgarniając ją w swoje ramiona. Vanni przylgnęła do niego. Trochę bólu złagodniało i odetchnęła jego cudownym zapachem. Ukryła twarz przy jego ciepłym gardle. Usiadł, kładąc jej pupę na swoje kolana, i pogłaskał ją po plecach. - Skup się na moim głosie. Jestem tutaj. Mam cię – chrypiał przy jej uchu. - Smiley – nalegał Justice North. – Podaj ją Brassowi. Wyniesie ją do SUV-a. - Vanni, musimy iść. Potrzebujesz pomocy medycznej i to nie może stać się tutaj. Podniosła głowę i spojrzała na Smiley’a. - Nie zostawiaj mnie. – Bała się, że ci obcy gdzieś ją zabiorą. - Nie mogę z tobą jechać, bo też jestem pod wpływem tego leku. Lepiej będzie jak nas rozdzielą. Facet z kitką przyciągnął jej uwagę, gdy podszedł bliżej i wyciągnął ręce. - Daj mi ją. Puściła Smiley’a i została przekazana wielkiemu Nowemu Gatunkowi. Przeszywający ból w jej żołądku powrócił i krzyknęła. Odwrócił się z nią, idąc na tyły baru. Zwinęła się w jego ramionach, ściskając jego kamizelkę ochronną. Przeszli przez drzwi, które otworzył dla nich jeden z Ochrony ONG. Gdy wyszli na zewnątrz dotknęło ją zimne powietrze. - Zatrzymaj się! – Vanni nie mogła znieść bólu. – Zabierz mnie z powrotem. Zatrzymał się i spojrzał na nią. W alejce było ciemno, ale kilka świateł pomogło jej widzieć. Był przystojnym mężczyzną, choć o przerażającym wyglądzie.