Niki93

  • Dokumenty87
  • Odsłony21 810
  • Obserwuję31
  • Rozmiar dokumentów182.0 MB
  • Ilość pobrań13 641

06. Mead Richelle - Odkrycie sukuba

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

06. Mead Richelle - Odkrycie sukuba.pdf

Niki93 Książki Georgina Kincaid
Użytkownik Niki93 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 232 stron)

Strona | 1

Strona | 2 RozdziałRozdziałRozdziałRozdział IIII Nie po raz pierwszy miałam na sobie foliową sukienkę. Ale po raz pierwszy nie był to widok mogący zgorszyć dzieci. – Złośniku! – Przez zgiełk panujący w galerii handlowej przebił się głos Świętego Mikołaja, a ja szybko odwróciłam się od grupy dzieciaków ubranych w stroje Burberry. Oczywiście nie wołał mnie prawdziwy Święty Mikołaj. Facet siedzący w udekorowanej ostrokrzewem i światełkami altance nazywał się Walter jakiś tam, ale chciał, żebyśmy my – jego „elfy” – zawsze zwracały się do niego per „Święty Mikołaju”. W zamian on nadawał nam imiona reniferów lub siedmiu krasnoludków. Bardzo poważnie podchodził do swojego zadania i twierdził, że pomaga mu to wcielić się w postać. Gdy podawaliśmy to w wątpliwość, raczył nas opowieściami o swojej oszałamiającej karierze aktora teatralnego, która ponoć legła w gruzach z powodu jego wieku. My, elfy, mieliśmy własną teorię, co mogło zawalić jego karierę. – Święty Mikołaj musi się znowu napić – wyszeptał teatralnie, gdy do niego podeszłam. – Gburek nie chce mi dać. Wskazał głową kobietę ubraną w zieloną foliową sukienkę. Przytrzymywała wiercącego się chłopca, podczas gdy ja rozmawiałam ze Świętym Mikołajem. Wymieniłyśmy zbolałe spojrzenia i zerknęłam na zegarek. – Widzisz, Święty Mikołaju – powiedziałam – to dlatego, że od ostatniego drinka minęła dopiero godzina. Znasz zasady: jedna setka do kawy co trzy godziny. – Ale ustaliliśmy te zasady tydzień temu! – syknął. – Zanim zrobiło się tak tłoczno. Nie masz pojęcia, co musi znosić Święty Mikołaj. – Nie byłam pewna, czy to jakiś zabieg aktorski, czy może osobiste dziwactwo, ale miał zwyczaj mówić o sobie w trzeciej osobie. – Dziewczynka właśnie poprosiła o wystarczająco dobre wyniki matury, żeby dostać się na Yale. Miała dopiero z dziewięć lat. Przez chwilę mu współczułam. Galeria, w której pracowaliśmy, znajdowała się w jednej z zamożniejszych dzielnic Seattle, a życzenia, jakich czasem wysłuchiwał, wykraczały poza standardowe piłki nożne i kucyki. Do tego dzieciaki były często ubrane lepiej ode mnie (gdy nie byłam przebrana za elfa), co było nie lada osiągnięciem. – Przykro mi – odpowiedziałam. Może to tradycja, ale dla mnie sadzanie dziecka na kolanach starucha było wystarczająco obleśne. Nie potrzebowaliśmy dodawać do tego alkoholu. – Umowa to umowa.

Strona | 3 – Święty Mikołaj dłużej tego nie zniesie! – Święty Mikołaj ma tylko cztery godziny do końca zmiany – ucięłam. – Szkoda, że Kometek już z nami nie pracuje – burknął rozdrażniony. – Była bardziej wyrozumiała. – Owszem. I jestem pewna, że właśnie pije w samotności po tym, jak ją wyrzucili z roboty. – Kometek, poprzednia elfka, nie żałowała Świętemu Mikołajowi drinków i sama też nie wylewała za kołnierz. A ponieważ ważyła połowę mniej niż on, procenty szybciej uderzały jej do głowy. Straciła pracę, gdy ochrona centrum przyłapała ją na rozbieraniu się w sklepie z pamiątkami. Skinęłam na Gburka. – Dawaj go tu. Chłopczyk podbiegł i wspiął się na kolana Świętego Mikołaja. Trzeba przyznać, że Święty Mikołaj wczuł się w rolę i nie zadręczał mnie ani chłopca prośbą o kolejnego drinka. – Ho, ho, ho! Czego sobie życzysz na tegoroczne ekumeniczne zimowe święto? – Mówił z lekkim brytyjskim akcentem, co nie było konieczne, ale z pewnością dodawało postaci charakteru. Malec spojrzał na Świętego Mikołaja z powagą. – Chcę, żeby tata wprowadził się z powrotem do domu. – To twój ojciec? – spytał Święty Mikołaj, patrząc na parę stojącą obok Gburka. Kobieta była ładną blondynką. Wyglądała na trzydziestolatkę profilaktycznie stosującą botoks. Zdziwiłabym się, jeśli chłopak, którego obłapiała, zdążył skończyć studia. – Nie – odparł chłopczyk. – To moja mama i jej przyjaciel Roger. Święty Mikołaj milczał przez kilka chwil. – Czy masz jakieś inne życzenia? Zostawiłam ich samych i wróciłam do swoich obowiązków na początku kolejki. Był już wieczór i do galerii schodziło coraz więcej rodzin. W przeciwieństwie do Świętego Mikołaja, moja zmiana kończyła się za niecałą godzinę. Zdążę zrobić małe zakupy, a do tego ominie mnie godzina szczytu. Jako oficjalny pracownik galerii handlowej miałam sporą zniżkę, która pomagała mi znosić pijanych Świętych Mikołajów i foliowe kiecki. Jedną z najwspanialszych rzeczy w tym radosnym okresie są niezliczone zestawy podarunkowe kosmetyków i perfum, sprzedawane przez domy towarowe... zestawy, które koniecznie chciały znaleźć się w mojej łazience. – Georgina? – Znajomy głos przerwał moje rozmyślania o słodyczach i Christianie Diorze. Odwróciłam się i poczułam, jak ulatuje ze mnie entuzjazm, gdy stanęłam oko w oko z ładną kobietą

Strona | 4 w średnim wieku o miedzianych włosach. – Cześć, Janice. Co słychać? Moja była koleżanka z pracy odpowiedziała na wymuszony uśmiech zaskoczoną miną. – Wszystko okej. Ja... Nie spodziewałam się, że cię tu spotkam. Także nie spodziewałam się, że ktoś mnie tu spotka. Był to jeden z powodów, dla których wybrałam pracę poza miastem: żeby unikać ludzi z poprzedniej. – Nawzajem. Nie mieszkasz w Northgate? – Starałam się, żeby moje pytanie nie zabrzmiało jak oskarżenie. Przytaknęła i położyła dłoń na ramieniu małej, ciemnowłosej dziewczynki. – Mieszkamy, ale moja siostra mieszka w okolicy i mamy zamiar ją odwiedzić, jak tylko Alicia porozmawia ze Świętym Mikołajem. – Aha – bąknęłam zażenowana. Wspaniale. Janice wróci do Emerald City Books i powie wszystkim, że widziała mnie w przebraniu elfa. Choć pewnie i tak gorzej być nie mogło. Wszyscy w księgarni mieli mnie za nierządnicę z Babilonu. Właśnie dlatego zwolniłam się stamtąd kilka tygodni temu. Mój kostium to przy tym żaden obciach. – Dobry ten Święty Mikołaj? – niecierpliwie spytała Alicia. – Ten z zeszłego roku nie przyniósł mi tego, co chciałam. W gwarze głosów udało mi się wychwycić słowa Świętego Mikołaja: – Zrozum, Jessico, Święty Mikołaj nie ma dużego wpływu na stopy procentowe. Odwróciłam się z powrotem do Alicii. – Zależy, czego sobie życzysz – powiedziałam. – Jak tu wylądowałaś? – zagadnęła Janice. W jej głosie zabrzmiała autentyczna troska, co było chyba nieco lepsze niż poczucie wyższości. Miałam wrażenie, że niejedna osoba w księgarni bardzo ucieszyłaby się na myśl o moim cierpieniu... Choć moja praca wcale nie była taka zła. – To oczywiście tylko na jakiś czas – wyjaśniłam. – Mam zajęcie między rozmowami kwalifikacyjnymi, a oprócz tego dostałam zniżkę na zakupy. Poza tym to po prostu inna forma obsługi klienta. – Nie chciałam, żeby wzięła mnie za desperatkę albo pomyślała, że się jej tłumaczę, ale z każdym słowem coraz bardziej tęskniłam za swoją dawną pracą. – Aha, to dobrze – skwitowała i chyba trochę jej ulżyło. – Na pewno wkrótce coś znajdziesz.

Strona | 5 Chyba kolejka się ruszyła. – Poczekaj, Janice. – Złapałam ją za ramię, zanim zdążyła odejść. – Co... u Douga? W Emerald City zostawiłam tak wiele: pozycję kierowniczki, miłą atmosferę, nieograniczony dostęp do książek i kawy... Ale choć za nimi tęskniłam, dużo bardziej doskwierał mi brak pewnej konkretnej osoby: mojego przyjaciela Douga Sata. To głównie przez niego odeszłam. Nie mogłam znieść dalszej pracy ramię w ramię z Dougiem. Świadomość, że ktoś, na kim tak mi zależało, odczuwa w stosunku do mnie pogardę i rozczarowanie, była okropna. Musiałam przed tym uciec i sądziłam, że podjęłam dobrą decyzję, ale i tak trudno było mi pogodzić się z utratą kogoś, kto przez pięć lat stanowił ważną część mojego życia. Janice znów się uśmiechnęła. Doug działał tak na ludzi. – No wiesz, Doug to Doug. Wciąż jest tym samym wariatem. Kapela się rozkręca. I chyba zajmie twoje miejsce. Yy... twoje dawne miejsce. Właśnie prowadzą rekrutację. Jej uśmiech zamarł, jakby nagle zdała sobie sprawę, że mogła sprawić mi przykrość. Nie sprawiła. Nie bardzo. – To świetnie – powiedziałam. – Cieszę się. Skinęła głową i pożegnała się, przesuwając dalej w kolejce. Stojąca za nią czteroosobowa rodzinka przerwała na chwilę gorączkowe esemesowanie na identycznych komórkach, aby skarcić mnie gniewnym spojrzeniem za przestój w kolejce. Po chwili znów się pochylili nad swoimi gadżetami, pewnie po to, żeby podzielić się ze znajomymi na Twitterze każdym durnym szczegółem ich pobytu w centrum handlowym. Zmusiłam się do radosnego uśmiechu, który ani trochę nie odzwierciedlał moich prawdziwych uczuć, i dalej pomagałam ustawiać kolejkę, aż pojawił się Apsik, mój zmiennik. Wtajemniczyłam go w grafik drinków Mikołaja i czmychnęłam przed świątecznym zamętem na zaplecze galerii. Gdy znalazłam się w łazience, zamieniłam foliową sukienkę na dużo bardziej gustowne sweter i dżinsy. Wybrałam niebieski kolor, żeby nie było wątpliwości, że byłam po świątecznej służbie. Oczywiście gdy szłam przez centrum, nie mogłam zapomnieć, że tak naprawdę nigdy nie jestem po służbie, jeśli chodzi o moje główne zajęcie: byłam sukubem na usługach szanownego Piekła. Stulecia deprawowania i uwodzenia dusz wykształciły we mnie szósty zmysł, dzięki któremu wyczuwałam najbardziej podatnych na mój urok. Święta, choć oficjalnie były czasem radości, wyzwalały w ludziach także ich najgorszą stronę. Gdziekolwiek spojrzałam, dostrzegałam desperację. Niektórzy rozpaczliwie szukali idealnego prezentu, aby zdobyć serce ukochanych, inni żałowali, że nie stać ich na podarki dla bliskich, jeszcze inni zostali tam zaciągnięci na zakupy, mające pomóc stworzyć „idealne” święta, które wcale ich nie interesowały. Tak, wystarczyło tylko wiedzieć, gdzie spojrzeć, aby dostrzec smutek i frustrację skryte za fasadą radości. Właśnie tego

Strona | 6 typu dusze były idealne do usidlenia. Bez problemu mogłabym uwieść dowolną liczbę facetów i mieć z głowy tygodniową normę. Ale rozmowa z Janice sprawiła, że dziwnie się czułam i nie byłam w stanie zebrać wystarczającej energii, aby zagaić rozmowę z jakimś niezadowolonym biznesmenem z przedmieścia. Zamiast tego pocieszałam się zakupami, a nawet udało mi się znaleźć kilka praktycznych upominków dla bliskich, co dowodziło, że nie jestem kompletnie samolubna. Gdy skończyłam zakupy, byłam pewna, że ruch uliczny osłabł i bez trudu dojadę do centrum. Przechodząc przez środek galerii, usłyszałam głośne „Ho, ho, ho!” Świętego Mikołaja, który ku przerażeniu malucha siedzącego mu na kolanach energicznie wymachiwał rękoma. Pewnie ktoś się złamał i zignorował grafik drinków. W drodze do domu zauważyłam, że mam trzy wiadomości głosowe, wszystkie od Petera. Zanim zdążyłam je odsłuchać, zadzwonił telefon. – Halo? – Gdzie jesteś? – Rozpaczliwy głos Petera wypełnił małe wnętrze mojego passata. – W samochodzie. A ty? – W mieszkaniu. A gdzie miałbym być?! Wszyscy już są! – Wszyscy? O czym ty mówisz? – Zapomniałaś? Cholera, Georgina. Jako nieszczęśliwa singielka byłaś dużo bardziej punktualna. Zignorowałam tę złośliwość i spróbowałam przypomnieć sobie plany na ten wieczór. Peter był jednym z moich najlepszych przyjaciół. Był neurotycznym, obsesyjno-kompulsywnym wampirem, który uwielbiał wydawać przyjęcia i uroczyste kolacje. Zazwyczaj udawało mu się zorganizować imprezę co najmniej raz w tygodniu, a do tego nigdy z tej samej okazji, więc łatwo było się pogubić. – Dziś wieczór fondue – powiedziałam w końcu z dumą, że zdołałam sobie to przypomnieć. – Tak! I ser już nam stygnie. Nie jestem chodzącym podgrzewaczem, dziewczyno. – To czemu nie zaczęliście jeść beze mnie? – Bo jesteśmy dobrze wychowani. – Sporna kwestia. – Zastanowiłam się, czy chce mi się iść. Część mnie chciała po prostu wrócić do domu i przytulić się do Setha, ale miałam przeczucie, że będzie pracował. Pewnie nie miałam co liczyć na jego towarzystwo, a Peter był na wyciągnięcie dłoni. – Dobra. Zacznijcie beze mnie, a ja już jadę. Właśnie zjeżdżam z mostu.

Strona | 7 Z tęsknotą minęłam zjazd w stronę mieszkania Setha i wypatrywałam tego, który doprowadzi mnie do Petera. – Pamiętałaś o winie? – spytał. – Peter, jeszcze chwilę temu nie pamiętałam nawet, że mam do ciebie wpaść. Naprawdę potrzebujesz tego wina? Widziałam gablotę na wino Petera. Zawsze miał dziesiątkę czerwonych i białych win, zarówno krajowych, jak i importowanych. – Nie chcę marnować dobrych roczników – mruknął. – Wątpię, żebyś kiedykolwiek... Czekaj. Carter też jest? – Tak. – No dobra. Kupię po drodze. Po dziesięciu minutach byłam w jego mieszkaniu. Cody, jego współlokator i uczeń, otworzył drzwi i powitał mnie promiennym uśmiechem obnażając kły. Otoczyły mnie światło, muzyka, owionął zapach fondue i potpourri. Ich mieszkanie mogło spokojnie zawstydzić pawilon Mikołaja, a świąteczne dekoracje wypełniały każdy zakamarek. I to nie tylko bożonarodzeniowe. – Od kiedy macie menorę? – spytałam Cody'ego. – Żaden z was nie jest żydem. – Chrześcijanami też nie jesteśmy – odparł, prowadząc mnie w stronę jadalni. – Peter stawia w tym roku na podejście wielokulturowe. W gościnnym mamy dekoracje nawiązujące do kwanzaa, jeśli ktoś ma ochotę na naprawdę tandetny nocleg. – Wcale nie tandetny! – Peter wstał od stołu, przy którym nasi nieśmiertelni przyjaciele siedzieli dookoła dwóch naczyń pełnych roztopionego sera. – Nie wierzę, że jesteś tak niewrażliwy na przekonania religijne innych osób. Jezu Chryste! Czy to wino w kartonie?! – Powiedziałeś, że chcesz wino – przypomniałam. – Chciałem dobre wino. Tylko nie mów, że to rose. – Oczywiście, że rose. I wcale nie powiedziałeś, że mam przywieźć dobre. Powiedziałeś, że martwisz się, że Carter wypije ci dobre wino, więc przywiozłam to dla niego. Twoje wino jest bezpieczne. Słysząc swoje imię, jedyna niebiańska istota w pokoju podniosła wzrok. – Super – burknął Carter, biorąc ode mnie karton. – Pomocnicy Mikołaja są zawsze gotowi do usług. Otworzył karton i spojrzał wyczekująco na

Strona | 8 Petera. – Masz słomkę? Usiadłam na pustym miejscu obok Jerome'a, mojego szefa, który z zadowoleniem zanurzał kawałek chleba w roztopionym cheddarze. Był arcydemonem całego Seattle. Wyglądał jak John Cusack z lat dziewięćdziesiątych, przez co czasami łatwo zapominało się o jego prawdziwej naturze. Na szczęście jego piekielna osobowość zawsze dawała o sobie znać, jak tylko otwierał usta. – Jesteś tu niecałą minutę, Georgie, a zdążyłaś odebrać imprezie połowę klasy. – Zajadacie się fondue we wtorkowy wieczór – odparłam. – Szło wam równie dobrze beze mnie. Peter zajął swoje miejsce i starał się zachować spokój. – Fondue ma klasę. Wszystko zależy od podania. Ej! Skąd to wziąłeś? Carter postawił karton wina na udach i pił je przez ogromną słomkę, którą pewnie wytrzasnął dosłownie znikąd. – Przynajmniej nie robi tego z flaszką Pinot Noir – pocieszyłam Petera. Sięgnęłam po widelec do fondue i nadziałam na niego kawałek jabłka. Siedzący po drugiej stronie Jerome'a Hugh zawzięcie stukał w klawiaturę komórki i przypomniał mi o rodzince w centrum handlowym. – Zdajesz światu relację z tego prostackiego przyjęcia? – zażartowałam. Hugh był diablikiem, kimś w rodzaju pracownika administracji w Piekle, więc z tego co wiedziałam, mógł właśnie kupować i sprzedawać dusze przez telefon. – Oczywiście – bąknął, nie podnosząc wzroku. – Aktualizuję Facebook. Nie wiesz, czemu Roman jeszcze nie zaakceptował mojego zaproszenia? – Nie mam pojęcia. Od kilku dni prawie z nim nie rozmawiam. – Gdy z nim gadałem, powiedział, że dziś pracuje – wyjaśnił Peter – ale mamy za niego wylosować. – Wylosować? – sapnęłam zaniepokojona. – O Boże. Tylko nie mówcie, że znowu gramy w kalambury. Peter westchnął ze znużeniem. – Losujemy, kto komu robi prezent na święta. Czy ty w ogóle czytasz moje e-maile? – Prezenty? Przecież dopiero co je sobie kupowaliśmy – zwątpiłam. – No, rok temu – sprecyzował Peter. – Jak co roku w Boże Narodzenie. Zerknęłam na Cartera, który cicho popijał wino. – Zgubiłeś czapkę ode mnie? Przydałaby ci się teraz. Długie do podbródka jasne włosy anioła były bardziej rozczochrane niż zwykle.

Strona | 9 – Poważnie, mów, o czym marzysz, Georgino – odparł. Przeczesał ręką włosy, ale jakimś cudem to tylko pogorszyło sprawę. – Oszczędzam ją na specjalną okazję. – Jeśli znowu trafię na ciebie, kupię ci dwie czapki, żebyś nie musiał sobie żałować. – Nie chciałbym, żebyś zadawała sobie niepotrzebny trud. – Żaden problem. Mam zniżkę w centrum. Jerome westchnął i odłożył widelec. – Wciąż się tym zajmujesz, Georgie? Czy nie cierpię wystarczająco? Muszę jeszcze znosić upokorzenie, że mój sukub dorabia na boku jako świąteczny elf? – Ciągle powtarzałeś, że powinnam rzucić księgarnię i zająć się czymś innym – przypomniałam. – Tak, ale sądziłem, że wybierzesz jakąś szanowaną profesję, jak striptizerka albo kochanka burmistrza. – To tylko chwilowe zajęcie. Podałam Carterowi elegancki kryształowy kieliszek do wina, który stał obok mojego talerza. Napełnił go winem z kartonu i mi oddał. Peter jęknął i mruknął coś o profanowaniu tiffany'ego. – Georgina nie potrzebuje już materialnych rzeczy – drażnił Cody. – Żyje miłością. Jerome przeszył młodego wampira zimnym spojrzeniem. – Nigdy więcej nie wypowiadaj tak ckliwych frazesów. – I kto to mówi – rzuciłam do Cody'ego, nie mogąc ukryć uśmiechu. – Dziwię się, że udało się odkleić ciebie od Gabrielle. Na wspomnienie imienia jego ukochanej twarz Cody'ego natychmiast przybrała rozmarzony wyraz. – To jest nas dwoje – dodał Peter. Z goryczą pokręcił głową. – Wy i to wasze idealne życie. – Wcale nie idealne – powiedziałam, gdy Cody w tym samym czasie przyznał: – Fakt, idealne. Wszyscy spojrzeli na mnie. Hugh nawet oderwał wzrok od telefonu. – Kłopoty w raju? – Czemu tak sądzisz? Oczywiście, że nie – prychnęłam, nienawidząc siebie za tę wpadkę. – Między mną a Sethem wszystko gra. I tak było. Samo wypowiadanie jego imienia sprawiało, że czułam w sobie strumień radości. Seth... Seth sprawiał, że wszystko miało sens. Mój związek z nim był przyczyną nieporozumień z byłymi współpracownikami z księgarni. Uznali, że to przeze mnie Seth zerwał z siostrą Douga.

Strona | 10 I pewnie mieli rację. Ale choć uwielbiałam tamtą pracę, rezygnacja z niej była niewielką ceną, jaką musiałam zapłacić za możliwość bycia z Sethem. Mogłam znieść bycie elfem. Mogłam znieść limitowanie seksu, aby moje sukubie moce nie wysączyły z niego życiowej energii. Przy nim mogłam znieść wszystko. Nawet wieczne potępienie. Tylko że było kilka szczegółów mojego związku z Sethem, które nie dawały mi spokoju. Jeden męczył mnie od jakiegoś czasu, choć starałam się go ignorować. Ale nagle, siedząc w towarzystwie moich nieśmiertelnych przyjaciół, w końcu zdobyłam się na odwagę, żeby o tym powiedzieć. – Chodzi o to... Żadne z was nie zdradziło Sethowi mojego imienia, prawda? – Gdy Peter rozdziawił usta z zaskoczenia, natychmiast dodałam: – Mojego prawdziwego imienia. – A czemu pytasz? – burknął lekceważąco Hugh i wrócił do esemesowania. – Nawet nie znam twojego prawdziwego imienia – przyznał Cody. – To nie nazywasz się Georgina? Już pożałowałam swoich słów. Martwienie się tym było idiotyczne, a ich reakcje doskonale to potwierdzały. – Nie chcesz, żeby znał twoje imię? – spytał Hugh. – Nie... nie o to chodzi. Po prostu... To dziwne. Jakiś miesiąc temu we śnie użył mojego imienia. Letha – dodałam, żeby Cody w końcu je poznał. Udało mi się je powiedzieć jednym tchem. Nie lubiłam tego imienia. Porzuciłam je wieki temu, gdy zostałam sukubem, i od tamtego czasu przyjmowałam różne imiona. Wyrzekając się imienia, wyrzekłam się poprzedniego życia. Tak bardzo chciałam o nim zapomnieć, że zaprzedałam duszę w zamian za to, żeby wszyscy zapomnieli, że kiedykolwiek istniałam. Właśnie dlatego słowa Setha tak bardzo mnie zaskoczyły. Nie mógł znać mojego imienia. „Jesteś moim światem, Letho...” – wyszeptał, zasypiając. Potem nawet nie pamiętał, że to powiedział, nie mówiąc już o tym, gdzie je usłyszał. Kiedy go o to spytałam, odparł: „Nie wiem. Pewnie w greckich mitach. Rzeka Lete, w której zmarli zmywają wspomnienia... aby zapomnieć o przeszłości”. – Ładne imię – stwierdził Cody. Wzruszyłam ramionami. – Chodzi o to, że nigdy nie zdradziłam go Sethowi. Mimo to je znał, choć nie pamiętał o nim. Nie pamiętał, gdzie je usłyszał. – Na pewno usłyszał je od ciebie – ocenił wiecznie praktyczny Hugh. – Nigdy mu go nie podałam. Pamiętałabym.

Strona | 11 – Wielu nieśmiertelnych szwenda się w pobliżu, pewnie któryś usłyszał je przypadkiem. Może wygadał. – Peter zmarszczył czoło. – Nie masz jakiegoś trofeum ze swoim imieniem? Może je zobaczył. – Nie zostawiam swojej odznaki wzorowego sukuba na widoku – mruknęłam. – A powinnaś – skwitował Hugh. Przyjrzałam się bacznie Carterowi. – Jesteś podejrzanie cichy. Na chwilę przestał pić wino z kartonu. – Jestem zajęty. – To ty zdradziłeś Sethowi moje imię? Raz już mnie nim nazwałeś. Choć Carter był aniołem, wydawało się, że okazuje prawdziwą troskę nam, potępionym duszom. I jak dzieciak z podstawówki, często sądził, że najlepszym sposobem wyrażania uczuć jest znęcanie się nad nami. Nazywanie mnie Lethą – a wiedział, że tego nienawidzę – lub innym przezwiskiem było jednym z jego zagrań. Pokręcił głową. – Muszę cię rozczarować, córko Lilith, ale nigdy mu go nie zdradziłem. Znasz mnie: całkowita dyskrecja. Usłyszeliśmy siorbanie, gdy niemal opróżnił karton. – To skąd Seth je znał? – zażądałam odpowiedzi. – Skąd znał moje imię? Ktoś musiał mu powiedzieć. Jerome głośno westchnął. – Georgie, ta rozmowa jest jeszcze bardziej absurdalna niż poprzednia o twojej pracy. Masz już odpowiedź: albo ty, albo ktoś inny dał plamę i teraz tego nie pamięta. Czy wszystko musisz zmieniać w melodramat? Szukasz powodu, żeby znów być nieszczęśliwa? Miał rację. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, czemu tak bardzo zaprzątało to moje myśli już od dawna. Wszyscy mieli rację. Nie było tu drugiego dna, żadnej wstrząsającej zagadki. Seth zasłyszał gdzieś moje imię i tyle. Nie miałam powodu tak się przejmować ani przewidywać najgorszego. Tylko że jakiś cichy zrzędzący głosik w mojej głowie nie pozwalał mi o tym zapomnieć. – To takie dziwne – wymamrotałam żałośnie. Jerome przewrócił oczami. – Jeśli chcesz czymś się martwić, to ja ci dam jakiś powód do zmartwień. Myśli o Secie i moim imieniu od razu zniknęły z mojej głowy. Wszyscy przy stole (oprócz Cartera, który wciąż siorbał) zamarli i wlepili wzrok w Jerome'a. Gdy mój szef mówił, że da ci powód do zmartwień, istniała spora szansa, że miał na myśli coś groźnego i przerażającego. Hugh wydawał się równie zaskoczony tą zapowiedzią, co nie wróżyło niczego dobrego. Zazwyczaj znał piekielne plany nawet przed Jerome'em.

Strona | 12 – Co jest grane? – spytałam. – Spotkałem się ostatnio z Nanette – warknął. Nanette była arcydemonem Portland. – Wciąż nie daje mi zapomnieć o moim przywołaniu. A do tego mówiła bzdury o tym, że jej ludzie są bardziej kompetentni od moich. Rzuciłam okiem na przyjaciół. Nie byliśmy idealnymi pracownikami Piekła, więc istniała spora szansa, że Nanette miała rację. Oczywiście nikt z nas nie miał zamiaru przyznać się do tego Jerome'owi. – No więc – ciągnął – gdy się jej sprzeciwiłem, zażądała pojedynku, w którym udowodnimy swoją wyższość. – W jaki sposób? – spytał Hugh z lekkim zaciekawieniem. – Usidlając dusze na wyścigi? – Nie bądź śmieszny – prychnął Jerome. – No to jak? – rzuciłam. Jerome uśmiechnął się sztywno. – Zagramy z nimi w kręgle.

Strona | 13 RozdziałRozdziałRozdziałRozdział IIIIIIII Dopiero po chwili zrozumiałam, że nagle nasza rozmowa przestała dotyczyć poważnej zagadki w moim życiu miłosnym, a skupiła się na demonicznej grze w kręgle. Ale muszę przyznać, że nasze rozmowy często miewały taki przebieg. – A mówiąc „my” – dodał Jerome – mam na myśli waszą czwórkę. – Skinął w stronę Petera, Cody'ego, Hugh i mnie. – Sorry – powiedziałam – ale muszę się upewnić, że dobrze cię zrozumiałam. Zapisałeś nas na jakieś zawody kręglarskie, w których nawet nie masz zamiaru uczestniczyć. I jakimś cudem mają one udowodnić światu „piekielność” twoich pracowników. – Nie wygłupiaj się. Nie mogę wziąć udziału. Drużyny kręglarskie mają tylko po czterech zawodników. – O potwierdzaniu piekielności nawet się nie zająknął. – Wiesz co, z radością przekażę ci swoje miejsce w drużynie – zaproponowałam. – Aż taka dobra nie jestem. – To lepiej poćwicz. – Głos Jerome'a stał się oschły. – Lepiej wszyscy poćwiczcie, jeśli macie trochę oleju w głowie. Nanette stanie się nieznośna na najbliższym zebraniu, jeśli przegracie. – Ojejku, Jerome. Uwielbiam kręgle – odezwał się Carter. – Czemu wcześniej o tym nie wspomniałeś? Spojrzenia Jerome'a i Cartera spotkały się na kilka długich sekund. – Bo musiałbyś być gotowy pobrudzić sobie skrzydełka, żeby na serio z nami zagrać. Na twarzy Cartera pojawił się dziwny uśmiech. Jego szare oczy zalśniły. – Rozumiem. – Nie podoba mi się, że mówisz „my”, a jednocześnie całkowicie wycofujesz się z udziału – zwróciłam się do Jerome'a, naśladując jego wcześniejszy, drwiący ton. Peter westchnął ze zbolałą miną. – Gdzie, u diabła, znajdę gustowne buty do kręgli? – Jak nazwiemy naszą drużynę? – spytał Cody. Natychmiast posypały się potworne propozycje, takie jak Bezduszni z Seattle oraz deMono. Po godzinie miałam dość. – Idę do domu – oznajmiłam, wstając. Miałam ochotę na deser, ale bałam się, że jak zostanę dłużej, trafię do kadry siatkówki plażowej i krykieta. – Kupiłam wino, do niczego innego nie jestem już

Strona | 14 wam potrzebna. – Jak wrócisz do domu, przekaż mojemu niesfornemu synowi, że będzie musiał was potrenować – stwierdził Jerome. – Mówiąc „dom”, miałam na myśli mieszkanie Setha – sprecyzowałam. – Ale jeśli zobaczę Romana, powiem mu, że już wiesz, jak wykorzystać jego potworne kosmiczne moce. Roman – syn Jerome'a, półczłowiek, a zarazem mój współlokator – rzeczywiście był dobrym kręglarzem, ale nie chciałam tak łatwo zgadzać się z Jerome'em. – Czekaj! – Peter ruszył za mną. – Najpierw wylosuj, komu robisz prezent na święta. – Ej, daj spokój... – Bez dyskusji – uciął. Pospieszył do kuchni i wrócił z ceramicznym słojem na ciasteczka w kształcie bałwanka. Wetknął mi go pod nos. – Losuj. Kupujesz prezent wylosowanej osobie i nie chcę słuchać żadnych wykrętów. Wyciągnęłam los i go rozwinęłam. „Georgina”. – Nie mogę... Peter podniósł rękę do góry na znak milczenia. – Wylosowałaś to imię. To twój przydział. Nie dyskutuj. Jego surowa mina powstrzymała mnie przed dalszymi protestami. – Cóż... przynajmniej mam już kilka pomysłów – stwierdziłam praktycznie. Muszę przyznać Peterowi, że przynajmniej wyprawił mnie do domu z sosem czekoladowym i miską Tupperware pełną owoców i pianek. Hugh i Cody zajęli się opracowywaniem planu drużyny kręglarskiej i próbowali ustalić grafik treningów. Jerome i Carter przeważnie milczeli i przyglądali się sobie w ten ich podejrzliwy, wszechwiedzący sposób. Trudno było wyczytać cokolwiek z ich min, ale tym razem Jerome zdawał się mieć przewagę. Wyjechałam z Capitol Hill i ruszyłam w stronę dzielnicy uniwersyteckiej Seattle, do mieszkania Setha. Gdy zaparkowałam, wszystkie światła w mieszkaniu były pogaszone, a ja nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Była prawie jedenasta. Seth musiał wcześnie się położyć – od dawna go do tego namawiałam. Na tę myśl mój uśmiech zniknął tak szybko, jak się pojawił. Kilka miesięcy temu u szwagierki Setha, Andrei, zdiagnozowano raka jajnika. Choroba zdążyła się już rozwinąć i choć od razu podjęto leczenie, wciąż nie dawano jej dużych nadziei. Co gorsza, leczenie spustoszyło jej organizm, a cała ta sytuacja stanowiła prawdziwą próbę siły dla ich rodziny. Seth często im pomagał, zwłaszcza gdy jego brat, Terry, pracował. Andrei byłoby ciężko samej zająć się pięcioma córkami. Seth poświęcał dla nich swój sen i karierę pisarską.

Strona | 15 Wiedziałam, że to konieczne. Kochałam rodzinę Setha i też im pomagałam. Ale nie mogłam się pogodzić z faktem, że Seth się wykańcza i odkłada na później pisanie. Twierdził, że praca była najmniejszym problemem i wciąż miał mnóstwo czasu do terminu oddania książki, tym bardziej że jego dwie następne powieści miały zostać wydane dopiero w przyszłym roku. Nie mogłam się z nim sprzeczać w tej kwestii, ale to wieczne niedosypianie? Wciąż mu o tym przypominałam i ucieszyłam się, że w końcu moje słowa do niego trafiły. Otworzyłam drzwi swoim kluczem i po cichu weszłam do mieszkania. Ostatnio właściwie w nim mieszkałam, więc bez problemu udawało mi się omijać meble mimo panującej ciemności. Gdy dotarłam do sypialni, dostrzegłam zarys jego przykrytego kołdrą ciała w słabej poświacie budzika. Zdjęłam płaszcz i zmieniłam swój strój w halkę do spania. Była seksowna, ale nie zdzirowata. Dziś miałam zamiar się z nim przespać, tak naprawdę. Wsunęłam się pod kołdrę i przytuliłam do jego pleców, obejmując go ramieniem. Poruszył się lekko i nie mogłam się oprzeć potrzebie pocałowania go w nagie ramię. Gdy się we mnie wtulił, otoczył mnie zapach cynamonu i piżma... Choć doskonale wiedziałam, że potrzebuje snu, znów pogładziłam go po ramieniu i pocałowałam. – Mm... – mruknął, odwracając się do mnie. – Jak miło. Od razu zauważyłam kilka szczegółów. Po pierwsze, Seth nie używał wody kolońskiej ani płynu po goleniu o zapachu cynamonu. Po drugie, głos Setha brzmiał inaczej. Po trzecie – i chyba najważniejsze – to nie Seth leżał ze mną w łóżku. Wcale nie zamierzałam krzyknąć aż tak głośno. Samo się krzyknęło. W mgnieniu oka wyskoczyłam z łóżka, szukając włącznika światła na ścianie, podczas gdy intruz próbował wstać. Zaplątał się w prześcieradło i spadł z łóżka z głośnym tąpnięciem w chwili, gdy udało mi się znaleźć włącznik. Natychmiast rozejrzałam się za bronią, ale ponieważ była to sypialnia Setha, arsenał był ograniczony. Najcięższym i najbardziej niebezpiecznym obiektem, jaki miałam w zasięgu, był słownik Setha – oprawione w skórę tomiszcze, które trzymał pod ręką, bo nie ufał Internetowi. Stałam nieruchomo, gotowa do ataku, gdy nieznajomy próbował wstać. Mogłam mu się spokojnie przyjrzeć i zauważyłam coś przedziwnego. Wyglądał... znajomo. Nie tylko znajomo, ale trochę jak Seth. – Kim ty jesteś? – zażądałam odpowiedzi. – A ty?! – wykrzyknął. Zdawał się przede wszystkim zdezorientowany. Chyba kobieta mierząca metr sześćdziesiąt ze słownikiem w ręku nie była aż tak przerażająca.

Strona | 16 Zanim zdążyłam odpowiedzieć, czyjaś ręka złapała mnie za ramię. Krzyknęłam i odruchowo rzuciłam słownikiem. Facet uchylił się, a księga niegroźnie rozpłaszczyła się na ścianie. Odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto mnie dotknął. Patrzyłam w oczy kobiety o siwych włosach w okularach ze złotymi oprawkami. Miała na sobie piżamowe spodnie w kwiatki i różową koszulkę z krzyżówką. Poza tym dzierżyła w dłoni kij bejsbolowy, co było dość zaskakujące – nie tylko dlatego, że był zdecydowanie groźniejszy od słownika, ale ponieważ nie wiedziałam, że Seth miał w mieszkaniu kij. – Co pani tu robi? – spytała groźnie. Zerknęła na półnagiego, oniemiałego faceta. – Nic ci nie jest? Przez chwilę myślałam, że może weszłam do czyjegoś mieszkania. Może pomyliłam drzwi. Ta sytuacja była tak absurdalna, że pomyłka wydawała się najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem. Ale oczywiste fakty – takie jak pasujący klucz i pluszowy miś Setha, obserwujący ten spektakl – potwierdzały, że byłam tam, gdzie zamierzałam. Nagle w mieszkaniu rozległ się odgłos otwieranych i zamykanych drzwi. – Cześć! – krzyknął cudownie znajomy głos. – Seth! – wykrzyknęliśmy wszyscy jednogłośnie. Po chwili Seth stanął w drzwiach. Jak zwykle wyglądał przeuroczo. Jego rudawe włosy były zmierzwione, a do tego miał na sobie koszulkę z Dirty Dancing, której nigdy wcześniej nie widziałam. Mimo paniki i zdumienia sytuacją i tak zauważyłam oznaki zmęczenia na twarzy Setha, podkrążone oczy i zmarszczki. Miał trzydzieści sześć lat i zazwyczaj nie wyglądał na swoje lata. Ale nie dziś. – Seth – odezwała się bejsbolistka. – Ta pani włamała się do twojego mieszkania. Spojrzał na nas i zatrzymał wzrok na niej. – Mamo – powiedział cicho – to moja dziewczyna. Proszę, nie bij jej tą pałką. – Od kiedy to masz dziewczynę? – spytał chłopak. – Od kiedy masz kij bejsbolowy? – wypaliłam, odzyskując refleks. Seth posłał mi kpiarskie spojrzenie, zanim zaczął wyjmować kij z dłoni kobiety. Nie chciała puścić. – Georgina, to moja mama Margaret Mortensen. A to mój brat Ian. Kochani, to Georgina. – Cześć – powiedziałam zaskoczona na nowo. Wiele słyszałam o matce i młodszym bracie Setha, ale nie spodziewałam się ich poznać w najbliższej przyszłości. Mama Setha nie lubiła latać, a Ian był... Cóż, z historii usłyszanych od Setha i Terry'ego wynikało, że ogólnie trudno było za nim nadążyć. Był czarną owcą wśród braci Mortensenów. Margaret oddała kij i przybrała kulturalny, choć nieufny uśmiech.

Strona | 17 – Miło cię poznać. – I mnie – dodał Ian. Zrozumiałam, czemu wyglądał znajomo. Poza tym, że pewnie widziałam go na jakiejś fotografii, był trochę podobny do Setha i Terry'ego. Był wysoki jak Seth, ale miał szczupłą twarz jak Terry. Włosy Iana były brązowe i nie miały miedzianych refleksów, ale były tak samo rozczochrane jak Setha. Tylko że po bliższym przyjrzeniu się miałam wrażenie, że Ian celowo je tak ułożył, zużywając mnóstwo kosmetyków do stylizacji i poświęcając temu sporo czasu. Seth nagle zrozumiał, co musiało zajść między mną i Ianem. Nawet nie musiał nic mówić, żebym odgadła, jakie pytanie chodziło mu po głowie. Albo pytania. Moja halka i brak koszuli Iana na pewno prowokowały niejedno. Ian błyskawicznie zaczął się bronić. – To ona wlazła mi do łóżka – rzucił nonszalancko. – Myślałam, że to byłeś ty – wytłumaczyłam. Mama Setha wydała jakiś dziwny, gardłowy odgłos. – Miałeś spać na kanapie – powiedział Seth oskarżycielskim tonem. Ian wzruszył ramionami. – Jest niewygodna. A ciebie nie było, więc stwierdziłem, że nikomu nie stanie się krzywda. Skąd miałem wiedzieć, że jakaś kobieta będzie molestować mnie we śnie? – Wcale cię nie molestowałam! – krzyknęłam. Seth potarł oczy i znów przypomniałam sobie, jak musi być zmęczony. – Słuchaj, co się stało, to się nie odstanie. Lepiej połóżmy się wszyscy spać... na swoich miejscach i poznamy się bliżej rano, dobrze? Margaret zmierzyła mnie wzrokiem. – Ona będzie tutaj spała? Z tobą? – Tak, mamo – odpowiedział cierpliwie. – Ze mną. Jestem dorosłym mężczyzną. A to mój dom. A poza tym w moim trzydziestosześcioletnim życiu nie jest pierwszą kobietą, która u mnie nocowała. Jego matka wyglądała na przerażoną, a ja postanowiłam zmienić temat na bardziej bezpieczny. – Świetna koszulka. – Teraz, gdy nie groziła mi pobiciem, zauważyłam, że krzyżówka składała się z imion jej pięciu wnuczek. – Uwielbiam dziewczynki. – Dziękuję – burknęła. – Każda z nich to błogosławieństwo, urodzone jak Bóg przykazał z prawego łoża. Zanim zdobyłam się na jakąkolwiek odpowiedź, Ian jęknął: – Jezu, mamo. To ze strony, z której już miałaś nic nie zamawiać? Przecież wiesz, że importują

Strona | 18 towary z Chin. Znam babkę, która mogłaby ci zrobić koszulkę z ekologicznej tkaniny organicznej. – Konopie to narkotyk, a nie tkanina – powiedziała. – Dobranoc – mruknął Seth, wskazując bratu drzwi. – Pogadamy rano. Margaret i Ian mruknęli „dobranoc”, a Seth dostał od mamy buziaka w policzek – właściwie było to bardzo słodkie. Gdy wyszli, a drzwi się zamknęły, usiadł na łóżku i schował twarz w dłonie. – No więc... – zaczęłam, siadając obok niego – ile dokładnie kobiet nocowało u ciebie przez te trzydzieści sześć lat? Spojrzał na mnie. – Jesteś pierwszą, którą mama przyłapała w tak skromnym odzieniu. Skubnęłam halkę. – To? To jest niewinne. – Przepraszam – dodał, wskazując drzwi. – Mogłem zadzwonić i cię ostrzec. Przyjechali do miasta dziś wieczorem, bez zapowiedzi. Nie można oczekiwać, że Ian zachowa się zgodnie ze zwyczajami. Zrujnowałoby mu to reputację. Pojechali do Terry'ego, ale nie było tam dla nich miejsca, więc przysłałem ich tutaj, bo byli bardzo zmęczeni. Nie miałem pojęcia, że będziesz próbowała przespać się z moim bratem. – Seth! – Żartuję, żartuję. – Ujął moją dłoń i pocałował. – Co u ciebie? Jak minął dzień? – Robiłam, co mogłam, żeby Święty Mikołaj się nie upił, a potem dowiedziałam się, że Jerome zapisał nas do piekielnej ligi kręgli. – Aha – sapnął Seth. – Czyli to co zwykle. – Właściwie tak. A u ciebie? Delikatny uśmiech zniknął z jego ust. – Poza nieoczekiwanym najazdem rodziny? Też to co zwykle. Terry znowu pracował do późna, więc siedziałem z dziewczynkami, a Andrea odpoczywała. Kendall musiała zbudować papierowy Układ Słoneczny, więc mieliśmy sporo zabawy. Uniósł dłonie i pomachał palcami pokrytymi białym proszkiem. – Niech zgadnę: nic nie napisałeś? Wzruszył ramionami. – To nieważne. – Mogłeś do mnie zadzwonić. Popilnowałabym dziewczynek, a ty mógłbyś pisać. – Byłaś w pracy, a potem... potem miałaś wieczór z fondue, prawda? Wstał, zdjął koszulkę,

Strona | 19 dżinsy i zaczął ściągać zielone flanelowe bokserki. – Skąd wiedziałeś? – spytałam. – Ja całkiem o tym zapomniałam. – Jestem na liście e-mailowej Petera. – Mniejsza z tym, nieważne. Praca w galerii też nie jest ważna. Byłabym u nich w mgnieniu oka. Wszedł do łazienki i wrócił po chwili ze szczoteczką w ustach. – Ta pracza to rzeczywiście nicz ważnego. Jakiesz posztępy na roszmowach kfalifikaczyjnych? – Nie – mruknęłam, przemilczając fakt, że nie byłam na żadnych nowych rozmowach. W porównaniu z Emerald City wszystko wypadało blado. Zamilkliśmy, gdy kończył mycie zębów. – Powinnaś robić coś lepszego – stwierdził, gdy skończył. – Dobrze mi tu, gdzie jestem. Naprawdę. Ale ty... Nie pociągniesz tak na dłuższą metę. Nie wysypiasz się i nie pracujesz. – Nie przejmuj się tym – powiedział. Zgasił światło i położył się do łóżka. W mroku zauważyłam, że gładzi puste miejsce obok siebie. – Chodź tu. Będę tylko ja, obiecuję. Uśmiechnęłam się i zwinęłam w kłębek obok niego. – Ian źle pachniał. To znaczy ładnie, ale nie jak ty. – Jestem pewny, że trwoni kupę kasy, żeby dobrze pachnieć – mruknął Seth, ziewając. – Czym się zajmuje? – Trudno powiedzieć. Zawsze ma nową pracę albo nie pracuje. Wszystkie pieniądze wydaje na to, żeby utrzymywać styl życia lekkoducha. Widziałaś jego płaszcz? – Nie. Widziałam go tylko w bokserkach. – Aa. Pewnie powiesił go w salonie. Wygląda jak z lumpeksu, ale pewnie kosztował z tysiąc dolców. – Westchnął. – Ale nie powinienem tak na jego najeżdżać. Oczywiście jestem pewny, że będzie chciał wyłudzić ode mnie pieniądze, ale w końcu przyjechali tu z mamą pomóc. Przynajmniej odciążą mnie w pilnowaniu dzieciaków. Objęłam Setha i wdychałam jego zapach. Był właściwy, a do tego upajający. – Będziesz miał czas popisać. – Może – powiedział. – Zobaczymy. Mam tylko nadzieję, że nie będę musiał dodatkowo

Strona | 20 niańczyć mamy i Iana. – Bardzo złe wrażenie na niej wywarłam? – spytałam. – Nie aż tak złe. To znaczy nie gorsze niż jakakolwiek kobieta... bez względu na skąpy strój... która spędzałaby ze mną noc. – Pocałował mnie w czoło. – Nie jest taka straszna. Nie daj się zwieść pozorom konserwatywnej babuni z Midwest. Myślę, że się dogadacie. Chciałam spytać, czy Maddie poznała Margaret, a jeśli tak, to czy się dogadywały. Ale ugryzłam się w język. To bez znaczenia. Należała do przeszłości, a teraz byliśmy Seth i ja. Czasami gdy tak często przebywałam w tym mieszkaniu, przypominało mi się, że Maddie też tu kiedyś mieszkała. Wciąż pozostały ślady jej obecności. Na przykład Margaret spała na pewno w biurze Setha, gdzie znajdował się miękki materac – pomysł Maddie. To ona zasugerowała, żeby go tam umieścić, dzięki czemu pokój spełniał też funkcję sypialni dla gościa. Maddie odeszła, materac został. Ale starałam się zbyt często o tym nie myśleć. Tak naprawdę nie miało to większego znaczenia. Seth i ja przeszliśmy przez zbyt wiele, żeby zaprzątać sobie głowy takimi drobiazgami. Udało nam się pokonać problemy w związku. Zaakceptowałam jego śmiertelność i chęć ryzykowania życia przez kontakty fizyczne ze mną. Oczywiście wciąż racjonowałam seks, ale samo przyzwolenie na fizyczny kontakt było z mojej strony ogromnym ustępstwem. Tymczasem on pogodził się z potwornym faktem, że często sypiam z innymi mężczyznami, aby móc żyć. Nie było nam z tym łatwo, ale i tak nasz związek był tego wart. Wszystko, przez co przeszliśmy, było tego warte. – Kocham cię – powiedziałam. Pocałował mnie delikatnie w usta i przyciągnął do siebie. – Ja też cię kocham. – I jakby w odpowiedzi na moje myśli dodał: – To ty sprawiasz, że jest warto. Radzę sobie ze wszystkim, co zwaliło mi się na głowę, bo jesteś w moim życiu, Thetis. Thetis. Od dawna tak mnie nazywał. Przezwisko pochodziło od imienia zmiennokształtnej bogini w greckiej mitologii. Jej względy zaskarbił sobie uparty śmiertelnik. Cały czas mnie tak nazywał... ale imienia Letha użył tylko raz. Znowu przypomniała mi się tamta noc. Niepokój, jaki wywoływała, nigdy nie znikał, ale starałam się go ignorować. To był jeden z tych drobiazgów, o których chciałam przestać myśleć. Był niczym w porównaniu z ogromem naszej miłości. Poza tym moi przyjaciele pewnie mieli rację, że Seth gdzieś usłyszał moje imię. Zasnęłam spokojnie. Rano zerwałam się bardzo gwałtownie. Szybko otworzyłam oczy i usiadłam na łóżku. Seth poruszył się i odwrócił, ale na szczęście nie obudził. Rozejrzałam się po sypialni z walącym sercem. Obudziła mnie jakaś nieśmiertelna obecność. Ktoś, kogo nie znałam. Miałam przeczucie, że to demon.

Strona | 21 Zdążył zniknąć, ale byłam pewna, że przed chwilą w pomieszczeniu znajdował się sługa piekielny. To nie pierwszy raz, gdy w czasie snu miałam nieproszonych gości, także takich z niecnymi zamiarami. Oczywiście dopiero teraz wyczułam tego demona, bo one – będąc wyższymi nieśmiertelnymi, a nie człowiekiem przemienionym w nieśmiertelną jak ja – potrafiły maskować swój nieśmiertelny podpis. Gdyby ten demon chciał się do mnie zakraść lub nieoczekiwanie mnie skrzywdzić, nie miałby z tym problemu. Kimkolwiek był, nie zależało mu na ukryciu swojej obecności. Wstałam z łóżka i starannie przyjrzałam się sypialni, szukając znaków lub powodu najścia demona. Byłam pewna, że go znajdę. Tak. Kątem oka zauważyłam coś czerwonego wetkniętego w moją torebkę. Koperta. Podbiegłam i wzięłam ją do ręki. Była ciepła, ale gdy ją cicho otwierałam, zrobiło mi się zimno. Zmroziło mnie jeszcze bardziej, gdy ze środka wyciągnęłam list, wydrukowany na oficjalnym papierze listowym Piekła. Nie wróżyło to niczego dobrego. Słońce wstało na tyle, że byłam w stanie przeczytać treść listu. Zaadresowano go do Lethy (alias: Georginy Kincaid) i wysłano z Działu Kadr Piekła. „Zawiadamiamy o planowanym przeniesieniu za trzydzieści dni. Nowa misja rozpocznie się piętnastego stycznia. Prosimy o zorganizowanie podróży z Seattle i punktualne stawienie się w nowym miejscu”.

Strona | 22 RozdziałRozdziałRozdziałRozdział IIIIIIIIIIII Elegancki papier z laserowym wydrukiem w niczym nie przypominał bazgrołów na papierze welinowym, ale wiedziałam, że to autentyczne powiadomienie o oddelegowaniu. Na przestrzeni zeszłych tysiącleci otrzymywałam ich dziesiątki w różnej formie. Zawsze informowały o nowych zadaniach i nowym miejscu. Ostatnie otrzymałam piętnaście lat temu, gdy mieszkałam w Londynie. Stamtąd przeprowadziłam się do Seattle. A teraz dowiedziałam się, że czas na kolejną przeprowadzkę. Na opuszczenie Seattle. – Nie – jęknęłam cicho, żeby Seth nie usłyszał. – Nie. Wiedziałam, że ten list był prawdziwy. Fałszerstwo nie wchodziło w grę. Poza tym Piekło nie wysyłało kawałów na firmowej papeterii. Modliłam się jednak o to, że to oficjalne oddelegowanie zostało do mnie przesłane przez pomyłkę. List nie informował o moim kolejnym przydziale, a zgodnie z protokołem arcydemon powinien omówić to ze swoim pracownikiem przed przeniesieniem. Dopiero wtedy przychodził list, który kończył dotychczasowe zadanie i rozpoczynał oficjalnie nową misję. Widziałam się ze swoim arcydemonem niecałe dwanaście godzin temu. Z całą pewnością Jerome wspomniałby o tym, gdyby to była prawda. Utrata sukuba byłaby dla niego ważną sprawą. Musiałby zająć się moim odejściem i przyjęciem kogoś innego. Ale nie... Jerome nie zachowywał się, jakby czekało go poważne przetasowanie personelu. Nawet w żaden sposób nie nawiązał do tego tematu. Można by pomyśleć, że taka wiadomość pokrzyżowałaby jego plany ligowe. Zdałam sobie sprawę, że wstrzymuję oddech, zmusiłam się więc, by odetchnąć. Pomyłka. Ktoś, kto przysłał ten list, musiał się pomylić. Oderwałam wzrok od kartki i spojrzałam na śpiącego Setha. Leżał wyciągnięty na łóżku, jak zwykle z każdą kończyną w innym kierunku. Na jego twarzy igrały promienie słońca i cienie, a ja poczułam cisnące się do oczy łzy, gdy patrzyłam na jego kochaną twarz. Opuszczę Seattle. Zostawię tu Setha. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie miałam zamiaru płakać. Nie będę płakała, bo przecież nie ma o co. To pomyłka. Na pewno. Przecież wszechświat nie mógł być aż tak okrutny. Wystarczająco się nacierpiałam. Teraz byłam szczęśliwa. Seth i ja walczyliśmy o to szczęście. W końcu spełniliśmy swoje marzenie. Nie mogli mi tego zabrać, jeszcze nie teraz.

Strona | 23 Jesteś pewna? Natychmiast odezwał się wredny głos w moje głowie. Zaprzedałaś duszę. Jesteś potępiona. Niby czemu wszechświat miałby być ci cokolwiek winien? Nie zasługujesz na szczęście. Powinni ci je odebrać. Jerome. Musiałam porozmawiać z Jerome'em. On to naprawi. Złożyłam list i wetknęłam go do torebki. Chwyciłam komórkę i ruszyłam do drzwi, zamieniając piżamę w szlafrok. Udało mi się bezgłośnie wyjść z sypialni, ale moje zwycięstwo było krótkotrwałe. Miałam nadzieję, że uda mi się wymknąć na zewnątrz, minąć Iana w salonie i zadzwonić do Jerome'a na osobności. Niestety nie dotarłam nawet do salonu, Ian i Margaret już wstali, więc przestałam wybierać numer Jerome'a. Margaret stała w kuchni i coś gotowała, a Ian siedział przy kuchennym stole. – Mamo – mówił – stosunek wody do kawy jest bez znaczenia. Z takiej lury i tak nie zrobisz americano, zwłaszcza dając to dziadostwo ze Starbucksa, które kupuje Seth. – Tak się składa – odezwałam się, niechętnie wsuwając telefon do kieszeni szlafroka – że to ja kupiłam tę kawę. Wcale nie jest taka zła. Seattle z niej słynie. Ian chyba jeszcze nie był pod prysznicem, ale przynajmniej tym razem już ubrany. Spojrzał na mnie krytycznie. – Starbucks? Może nie byli tacy źli, zanim się nie rozrośli, ale teraz są tylko kolejną korporacyjną machiną, która przyciąga rzesze naiwniaków. – Zamieszał kawę w kubku. – W Chicago znam taką niekomercyjną kawiarnię prowadzoną przez gościa, który kiedyś grał na basie w zespole indie rock, o którym pewnie nie słyszałaś. Jego espresso jest tak autentyczne, że brak słów. Oczywiście większość ludzi nie ma o nim pojęcia, bo nie jest to jedno z tych komercyjnych miejsc dla wszystkich. – Czyli... – odezwałam się, zauważając, że można by zagrać w zgadywanie, ile razy Ian użyje słowa „komercyjny” w rozmowie – mam rozumieć, że więcej dziadostwa zostanie dla mnie. Margaret nieznacznie skinęła w kierunku ekspresu do kawy Setha. – Napij się z nami. Odwróciła się i gotowała dalej. Komórka ciążyła mi w kieszeni. Chciałam rzucić się do drzwi, ale zmusiłam się do normalnego zachowania w towarzystwie rodziny Setha. Nalałam sobie filiżankę przepysznej korporacyjnej kawy i starałam nie zachowywać się, jakby powstrzymywali mnie przed wykonaniem telefonu, który mógł zmienić resztę mojego życia. Już wkrótce, pocieszałam samą siebie. Niedługo poznam odpowiedzi. Jerome pewnie jeszcze nie wstał. Mogę tu jeszcze chwilę posiedzieć przez wzgląd na kulturę i potem wszystkiego się dowiem.

Strona | 24 – Wcześnie wstaliście – zauważyłam, idąc z kawą do kąta, z którego miałam dobry widok na oboje Mortensenów. I drzwi. – Gdzie tam – odrzekła Margaret. – Już prawie ósma. U nas byłaby dziesiąta. – No tak – mruknęłam, popijając kawę. Od kiedy dołączyłam do świty Świętego Mikołaja, rzadko budziłam się przed południem. Dzieci zazwyczaj nie odwiedzały Świętego Mikołaja tak wcześnie, nawet w galerii, w której pracowałam. – Też jesteś pisarką? – zagadnęła pani Mortensen, przerzucając coś zamaszyście. – To dlatego pracujesz w takich wariackich godzinach? – Yy... nie. Ale zazwyczaj pracuję popołudniami. Działam w... handlu detalicznym, więc pracuję w godzinach otwarcia galerii handlowej. – Galeria – prychnął Ian. Margaret odwróciła się od kuchenki i posłała synowi gniewne spojrzenie. – Nie zachowuj się, jakbyś nigdy tam nie chodził. Połowa twojej garderoby pochodzi z Fox Valley. Twarz Iana przybrała odcień różu. – To nieprawda! – A co, nie kupiłeś płaszcza w Abernathy & Finch? – dopytywała. – Oni nazywają się Abercrombie & Fitch! I oczywiście, że nie. Mina Margaret mówiła wszystko. Wzięła dwa talerze z szafki i nałożyła na nie górę naleśników. Jeden talerz dała Ianowi, a drugi mnie. Zaczęłam protestować. – Czy to nie pani śniadanie? Nie mogę tego zjeść. Stanęła, przewiercając mnie stalowym spojrzeniem. Mogłam się dobrze przyjrzeć pikowanym misiom na jej koszulce. – Aha. Czyli jesteś jedną z tych dziewczyn, które nie ruszają normalnego jedzenia? Na śniadanie jadasz grejpfruta i kawę? – Z premedytacją zamilkła na chwilę. – A może nie ufasz moim zdolnościom kucharskim? – Co? Skądże! – Pospiesznie postawiłam talerz na stole i przysunęłam sobie krzesło. – Wyglądają świetnie. – Zazwyczaj jestem weganinem – powiedział Ian, polewając naleśniki syropem. – Ale dla mamy robię wyjątek. Naprawdę, ale to naprawdę powinnam ugryźć się w język, ale musiałam to powiedzieć: – Wydaje mi się, że „zazwyczaj” i „weganin” nie idą w parze. Albo nim jesteś, albo nie. Jeśli raz

Strona | 25 na jakiś czas robisz wyjątki, to nie możesz się nim nazywać. Ja na przykład czasami piję kawę ze śmietanką, a czasem czarną, ale wtedy też nie nazywam się weganką. Westchnął zdegustowany. – Jestem weganinem ironicznie. Skupiłam się z powrotem na naleśnikach. Margaret dalej gotowała, pewnie własne śniadanie, ale wciąż ciągnęła rozmowę. – Od jak dawna spotykasz się z Sethem? – Hm... – Wykorzystałam chwilę przeżuwania na zebranie myśli. – Trudno określić dokładnie. Spotykaliśmy się przez ostatni rok z przerwami. Ian zmarszczył brwi. – A czy Seth nie był zaręczony przez część zeszłego roku? Już miałam powiedzieć, że był zaręczony ironicznie, gdy Seth pojawił się w kuchni. Cieszyłam się, że uda mi się wykręcić od tłumaczeń, ale nie byłam zadowolona, że Seth już wstał. – Cześć! – przywitałam go. – Wracaj do łóżka. Potrzebujesz więcej snu. – Dzień dobry i tobie – odparł. Cmoknął mamę w policzek i dosiadł się do stołu. – Nie żartowałam – nalegałam. – Masz szansę trochę odespać. – Spałem tyle, ile potrzebowałem – sapnął, powstrzymując ziewnięcie. – Poza tym obiecałem, że upiekę babeczki dla bliźniaczek. Ich klasa ma dziś przyjęcie świąteczne. – Świąteczne – mruknęła Margaret. – A co się stało z „bożonarodzeniowym”? – Pomogę ci – zapewniłam Setha. – To znaczy... jak tylko załatwię kilka spraw. – Ja je upiekę. – Margaret już zaglądała do szafek w poszukiwaniu składników. – Piekłam babeczki, kiedy was jeszcze na świecie nie było. Seth i ja wymieniłyśmy spojrzenia. – Mamo – powiedział – sam mogę je zrobić. Byłoby lepiej, gdybyś mogła dziś pójść do szkoły Kayli. Ma tylko połowę lekcji, więc Andrei przyda się opiekunka do dzieci. – Skinął w moją stronę. – Ty dziś pracujesz, prawda? Przyjdź pomóc przy bliźniaczkach. Na pewno przyda nam się więcej ochotników. Kostium elfa nieobowiązkowy. A ty... – Urwał, odwracając się do lana. Chyba nie wiedział, jak on mógłby się przydać. Ian wyprostował się dostojnie.