PiotrW91

  • Dokumenty134
  • Odsłony25 213
  • Obserwuję22
  • Rozmiar dokumentów449.7 MB
  • Ilość pobrań12 925

2 - Wiem ze mnie kochacie - Plotkara - Cecily Von Ziegesar

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

2 - Wiem ze mnie kochacie - Plotkara - Cecily Von Ziegesar.pdf

PiotrW91 EBooki
Użytkownik PiotrW91 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 175 stron)

CECILY VON ZIEGESAR WIEM, ŻE MNIE KOCHACIE plotkara 2 Przekład Alicja Marcinkowska Tytuł oryginału YOU KNOW YOU LOVE ME Jestem twoją Wenus, jestem twoim ogniem. Na twoje żądanie. Bananarama Wenus

 tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja. hej, ludzie! Witajcie w Nowym Jorku, na Manhattanie, w jego najelegantszej części - Upper East Side, gdzie moi przyjaciele i ja mieszkamy w olbrzymich, bajecznych apartamentach i chodzimy do ekskluzywnych prywatnych szkół. Może i nie jesteśmy najmilszymi ludźmi na świecie, ale nadrabiamy to urodą i gustem. Nadchodzi zima. To ulubiony sezon całego miasta i mój też. Chłopcy przesiadują w Central Parku, gdzie grają w pitkę, czy też robią cokolwiek innego, co tylko chłopcy mogą robić o tej porze roku, a w ich włosach i swetrach pełno jest suchych liści. I te ich zaróżowione policzki... jak się temu oprzeć? Już czas wyciągnąć karty kredytowe i uderzyć do Bendel's i Barneysa po nowe odjazdowe buty, seksowne rajstopy kabaretki, krótkie wełniane spódniczki i cudowne kaszmirowe sweterki. O tej porze roku miasto jest bardziej błyszczące i my chcemy błyszczeć razem z nim! Niestety, to również czas pisania podań do college'u. Wszyscy pochodzimy z takich rodzin i chodzimy do takich szkół, gdzie nieubieganie się o przyjęcie do jednego z najlepszych college'ów nie wchodzi w grę. A już totalnym obciachem byłoby, gdyby cię do żadnego nie przyjęli. Żyjemy pod presją, ale ja się nie daję. To nasz ostatni rok w szkole średniej i musimy sobie maksymalnie poużywać, a jednocześnie dostać się do wybranego college'u. W naszych żyłach płynie najlepsza krew na Wschodnim Wybrzeżu i jestem pewna, że wykombinujemy, jak to rozegrać, żeby jednocześnie i mieć ciastko, i je zjeść. Jak zawsze. Znam kilka dziewczyn, które też nie poddają się presji... Na celowniku B razem z ojcem wybiera okulary słoneczne u Gucciego na Piątej Alei. Jej ojciec nie mógł się zdecydować, czy kupić te z różowymi, czy niebieskimi szkłami, więc kupił obie pary. Wow! On naprawdę jest gejem! N z kumplami w Barnes & Noble na skrzyżowaniu Osiemdziesiątej Szóstej z Lexington sprawdza w Nieoficjalnym przewodniku po college'ach, gdzie najlepiej się imprezuje. S  plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej: www.gossipgirl.net (przyp. red.). *

siedzi u kosmetyczki w salonie Avedy w centrum. D rozmarzonym wzrokiem przygląda się łyżwiarzom w Centrum Rockefellera i bazgrze w notatniku. Bez wątpienia poemat o S - ale powiało romantyzmem! A B woskuje sobie linię bikini w Salonie J. Sisters. Przygotowuje się na... CZY B JEST NAPRAWDĘ GOTOWA NA KOLEJNY KROK? Nawija o tym od końca wakacji, kiedy razem z N wrócili do miasta. Ciągle razem. Ale potem pojawiła się S i N zaczął zerkać w jej stronę, więc B postanowiła go ukarać i kazała mu czekać. Ale teraz S ma D, a N obiecał, że będzie wierny B. Już czas. A poza tym, żadna z nas przecież nie chce iść do college'u jako dziewica. Będę trzymać rękę na pulsie. Wiem, że mnie kochacie plotkara

i mieć ciastko, i zjeść ciastko - Za Blair, mojego misiaczka - powiedział pan Harold Waldorf, unosząc kieliszek z szampanem, żeby stuknąć nim o kieliszek Blair. - Nadal jesteś moją małą dziewczynką, nawet jeśli nosisz skórzane spodnie, a z twojego chłopaka jest kawał chłopa. - Idealnie opalony ojciec Blair posłał uśmiech Nate'owi Archibaldowi, który siedział obok niej przy stoliku. Pan Waldorf wybrał na ich specjalną kolację Le Giraffe, bo restauracja była mała, przytulna i modna, jedzenie bajeczne, a wszyscy kelnerzy mówili z wyjątkowo seksownym francuskim akcentem. Blair Waldorf sięgnęła ręką pod obrus i ścisnęła kolano Nate'a. Blask świec sprawiał, że czuła się napalona. Gdyby tylko tata wiedział, co planujemy na potem, myślała upojona. Stuknęła się kieliszkiem z ojcem i upiła potężny łyk szampana. - Dzięki, tato. Dzięki, że przejechałeś taki kawał drogi, tylko po to, żeby się ze mną zobaczyć. Pan Waldorf odstawił kieliszek i osuszył usta serwetką. Jego paznokcie błyszczały - miał perfekcyjny manikiur. - Och, kochanie, wcale nie przyjechałem tu dla ciebie. Przyjechałem, żeby się pokazać. - Przechylił głowę i wydął usta jak model pozujący do zdjęcia. - Czyż nie wyglądam fantastycznie? Blair wbiła paznokcie w nogę Nate'a. Musiała przyznać, że ojciec rzeczywiście wygląda fantastycznie. Zrzucił prawie dziesięć kilogramów, był opalony, miał cudowne ciuchy od francuskich projektantów i ogólnie wyglądał na szczęśliwego. Ale Blair i tak była zadowolona, że zostawił swojego chłopaka w ich winnicy we Francji. Nie była jeszcze gotowa, by przyglądać się, jak jej ojciec publicznie okazuje uczucie innemu facetowi, niezależnie od tego, jak świetnie wyglądał. Wzięła do ręki menu. - Możemy zamówić? - Dla mnie stek - oświadczył Nate. Nie zamierzał robić ze swojego zamówienia wielkiej sprawy. Chciał po prostu mieć wreszcie tę kolację z głowy. Nie żeby miał coś przeciwko siedzeniu w restauracji z nowym wcieleniem ojca Blair; właściwie to była całkiem

niezła zabawa - zrobił się taki gejowaty. Ale Nate nie mógł się doczekać, kiedy pójdą do Blair, która w końcu zamierzała dać za wygraną. Najwyższy czas. - Dla mnie też - powiedziała Blair i zamknęła menu, nawet nie zaglądając do środka. - Stek. - I tak nie zamierzała się opychać, nie dzisiaj. Nate przysiągł jej, że na dobre skończył z Sereną van der Woodsen, jej koleżanką z klasy i byłą najlepszą przyjaciółką. Był gotów poświęcić Blair całą swoją uwagę. Miała gdzieś, co zje na kolację, stek, małże czy móżdżek - dzisiaj wreszcie straci cnotę! - To ja też - powiedział jej ojciec. - Trois steak an poivre - oświadczył kelnerowi idealną francuszczyzną. - I nazwisko twojego fryzjera. Masz cudowną fryzurę. Blair spaliła cegłę. Porwała z koszyczka na stole kawałek chleba i zagryzła na nim zęby. Głos ojca i jego maniery kompletnie się zmieniły od czasu ich ostatniego spotkania przed dziewięcioma miesiącami. Wtedy był poważanym konserwatywnym prawnikiem w garniturze, nie budził żadnych skojarzeń. A teraz na pierwszy rzut oka widać, że jest gejem - wyskubane brwi, lawendowa koszula i dobrane do niej skarpety. I to jest jej ojciec. W zeszłym roku cale miasto mówiło o ujawnieniu się jej ojca i późniejszym rozwodzie rodziców. Teraz wszyscy przeszli już nad tym do porządku dziennego i pan Waldorf mógł spokojnie prezentować wszem wobec swoją przystojną twarz. Ale to wcale nie znaczy, że inni goście Le Giraffe nie zwracali na niego uwagi. - Widziałeś jego skarpetki? - szepnęła podstarzała dziedziczka do znudzonego męża. - Szaro - różowe w romby. - Nie wydaje ci się, że przesadził z żelem? Myśli, że jest Bradem Pittem, czy co? - zapytał swoją żonę znany prawnik. - Ma lepszą figurę od swojej byłej żony, mówię wam - zauważył jeden z kelnerów. Rzeczywiście, to było bardzo zabawne. Dla wszystkich z wyjątkiem Blair. Jasne, chciała, żeby ojciec był szczęśliwy, a skoro jest gejem, w porządku. Ale czy musiał się z tym tak obnosić? Spojrzała przez okno na latarnie uliczne. Z kominów luksusowych domów przy Sześćdziesiątej Piątej unosiły się kłęby dymu. W końcu przyniesiono sałatki; - To jak, nadał wybierasz się w przyszłym roku do Yale? - zapytał pan Waldorf, nadziewając na widelec cykorię. - Właśnie tam pcha cię serce, Blair? Do mojej starej uczelni? Blair odłożyła widelec i wyprostowała się na krześle, spoglądając swoimi niebieskimi oczami wprost na ojca. - A gdzie indziej miałabym pójść? - powiedziała, jakby uniwersytet w Yale był jedyną

uczelnią na świecie. Nie rozumiała, dlaczego ludzie składają podania do sześciu, siedmiu uczelni, niektórych tak beznadziejnych, że mówiło się na nie „koło ratunkowe”. Ona była jedną z najlepszych uczennic ostatniej klasy prywatnej szkoły dla dziewcząt Constance Billard, elitarnej żeńskiej szkoły z obowiązkowymi mundurkami, na Dziewięćdziesiątej Trzeciej. Wszystkie absolwentki Constance podejmowały studia na dobrych uczelniach - Ale Blair nigdy nie poprzestawała na tym, co po prostu dobre. Musiała mieć wszystko najlepsze, nie zgadzała się na żadne kompromisy. A według niej najlepszy college to Yale. Ojciec roześmiał się. - Czyli wszystkie inne uczelnie jak Harvard czy Cornell powinny przesłać ci listowne przeprosiny, że w ogóle zawracają ci głowę, prosząc o dołączenie do grona ich studentów? Blair wzruszyła ramionami i zaczęła oglądać paznokcie - miała świeżo zrobiony manikiur. - Po prostu chcę iść do Yale, to wszystko. Nate nie cierpiał szampana. Tak naprawdę to miał ochotę na piwo, choć zawsze się krępował zamawiać piwo w takim miejscu jak Le Giraffe. Zawsze robili z tego wielką sprawę i przynosili ci oszronioną szklankę, do której nalewali potem heinekena, jakby był absolutnie wyjątkowym trunkiem, a nie zwykłym browarem, jaki możesz dostać na meczu koszykówki. - A ty, Nate? - zapytał pan Waldorf. - Gdzie składasz podanie? Blair była już i tak porządnie zdenerwowana perspektywą utraty dziewictwa, gadka o studiach jeszcze pogarszała sprawę. Odsunęła krzesło i podniosła się, żeby pójść do toalety. Wiedziała, że to obrzydliwe i powinna z tym skończyć, ale kiedy się denerwowała, musiała puścić pawia. To był jej jedyny zły nawyk. Właściwie to nie do końca prawda, ale o tym później. - Nate idzie do Yale razem ze mną - powiedziała i przemaszerowała pewnie przez restaurację. Nate odprowadził ją wzrokiem. Proste brązowe włosy miała rozpuszczone na nagie plecy. Wyglądała bardzo sexy w nowym topie z czarnego jedwabiu i obcisłych skórzanych spodniach opinających biodra. Wyglądała jakby już to robiła wiele razy. Skórzane spodnie zwykle sprawiają takie wrażenie. - Więc i ty będziesz studiować w Yale? - zapytał pan Waldorf, kiedy Blair odeszła. Nate spojrzał spod zmarszczonych brwi na swój kieliszek z szampanem. Naprawdę bardzo mu się chciało piwa. I naprawdę nie sądził, żeby udało mu się dostać do Yale. Nie możesz się rano upalić, a potem napisać test z matematyki, i jeszcze oczekiwać, że cię

przyjmą do Yale - po prostu się nie da. A ostatnio właśnie tak wyglądało jego życie. Przypalał, i to sporo. - Chciałbym dostać się do Yale. Ale zdaje się, że Blair będzie zawiedziona. Mam za słabe stopnie. Pan Waldorf puścił do niego oczko. - Tak miedzy nami, Blair chyba trochę za surowo ocenia pozostałe uczelnie. Nikt nie mówi, że musisz koniecznie iść do Yale. Jest mnóstwo innych szkół. Nate pokiwał głową. - Właśnie. Brown wydaje się całkiem niezły. Mam tam rozmowę w przyszły weekend. Chociaż to też pewnie będzie porażka. Dostałem tróję z ostatniego testu z matematyki i nie chodzę na żadne zajęcia dla zaawansowanych - przyznał. - Blair i tak nie uważa Browna za prawdziwą szkołę. No wie pan, bo mają mniejsze wymagania i lak dalej. - Blair stawia sobie poprzeczkę niemożliwie wysoko - powiedział pan Waldorf, popijając drobnymi łyczkami szampana; jego mały palec był wyprostowany. - Ma to po mnie. Nate rzucił okiem na innych gości restauracji. Zastanawiał się, czy biorą go i pana Waldorfa za parę. Żeby zadać kłam ewentualnym spekulacjom, podciągnął rękawy swojego kaszmirowego zielonego swetra i odchrząknął w bardzo męski sposób. Blair dała mu ten sweter w zeszłym roku i ostatnio ciągle go nosił, by upewnić ją, że nie zamierza jej opuścić ani zdradzić, ani w ogóle jej zmartwić. - Sam nie wiem - powiedział, sięgając do koszyka na pieczywo po bułkę i łamiąc ją gwałtownie na pół. - Byłoby świetnie wziąć sobie rok wolnego i żeglować razem z moim tatą albo robić coś w tym stylu. Nate nie rozumiał, dlaczego w wieku siedemnastu lat trzeba zaplanować sobie całe życie. Będzie jeszcze mnóstwo czasu na dalszą naukę po rocznej czy nawet dwuletniej przerwie na żeglowanie po Morzu Karaibskim czy narciarskie szaleństwa w Chile. Ale wszyscy jego koledzy z męskiej szkoły Świętego Judy planowali iść prosto do college'u, a zaraz potem zrobić magistra. A według Nate'a było to jak wyrzeczenie się życia, nie zastanowiwszy się nawet, co tak naprawdę chciałoby się robić. On na przykład uwielbiał plusk chłodnych fal Atlantyku rozbijających się o dziób jego łodzi. Uwielbiał gorące promienie słońca na plecach, kiedy wciągał żagle. Uwielbiał, kiedy słońce, zasnuwając się zielenią, topi się w oceanie. Zdawał sobie sprawę z istnienia wielu takich przyjemności i chciał doświadczyć wszystkich. O ile tylko nie będzie się to wiązało ze zbyt wielkim wysiłkiem. Nie lubił się przemęczać. - No cóż, Blair nie będzie zadowolona, jak się dowie, że zamierzasz sobie zrobić

dłuższe wakacje. - Pan Waldorf zachichotał. - Zakłada, że razem pójdziecie do Yale, a potem się pobierzecie i zawsze będziecie szczęśliwi. Nate nie spuszczał wzroku z Blair, kiedy z wysoko uniesioną głową wracała do stolika. Pozostali goście w restauracji też się jej przyglądali. Nie była najlepiej ubraną, najszczuplejszą czy najwyższą dziewczyną na sali, ale bił od niej jakiś blask, silniejszy niż od pozostałych. I Blair o tym wiedziała. Na siół wjechały steki i Blair rzuciła się na swój, popijając go szampanem i dopychając górą purée. Przyglądała się seksownemu pulsowaniu skroni Nate'a, kiedy przeżuwał. Nie mogła się doczekać, kiedy stąd wyjdą. Nie mogła się doczekać, kiedy wreszcie zrobi to z chłopakiem, z którym planowała spędzić resztę życia. Lepiej już być nie mogło. Nate nie mógł nie zauważyć, jak mocno Blair ściska swój nóż. Pokroiła mięso na duże kawałki i rozszarpywała je gwałtownie. Zastanawiał się, czy równie ostra będzie w łóżku. Dużo się wcześniej zabawiali, ale to on zawsze był bardziej agresywny. Blair przeważnie tylko leżała, mrucząc jak bohaterki filmów, kiedy on obdarzał ją pieszczotami. Ale dzisiaj sprawiała wrażenie zniecierpliwionej i wygłodzonej. Oczywiście, że była wygłodzona. Przed chwilą się wyrzygała. - W Yale nie serwują takiego jedzenia, misiaczku - rzekł pan Waldorf do córki. - Będziesz wcinała pizzę i taco z całą resztą akademika. Blair zmarszczyła nos. Nigdy wcześniej nie jadła taco. - Nie ma mowy - powiedziała. - Tak czy inaczej, nie będziemy mieszkać z Nate'em w akademiku. Będziemy mieć własne mieszkanie. - Pogłaskała kostkę Nate'a czubkiem buta. - Nauczę się gotować. Pan Waldorf spojrzał na Nate'a spod uniesionych brwi. - Szczęściarz z ciebie - zażartował. Nate wyszczerzył zęby w uśmiechu i zlizał purée z widelca. Nie zamierzał mówić teraz Blair, że jej słodkie małe marzenie o wspólnym mieszkaniu w New Haven jest jeszcze bardziej absurdalne od myśli, że mogłaby jeść taco. Nie chciał powiedzieć niczego, co mogłoby ją zdenerwować. - Przymknij się, tato - powiedziała Blair. Talerze już były puste. Zniecierpliwiona Blair obracała na palcu pierścionek z rubinem. Pokręciła głową, że nie chce kawy ani deseru, i wstała, żeby jeszcze raz udać się do damskiej toalety. Dwa razy w ciągu jednego posiłku to przegięcie, nawet jak na nią, ale była tak zdenerwowana, że nie mogła się powstrzymać.

Chwała Bogu, że w Le Giraffe były miłe, intymne toalety. Kiedy wróciła, z kuchni wyłonił się cały personel. Szef kuchni trzymał tort udekorowany migoczącymi świeczkami. Było ich osiemnaście, wliczając w to jedną dodatkową, na szczęście. O Boże. Blair podeszła do stolika ciężkim krokiem w swoich kozaczkach na obcasie ze spiczastymi nosami i usiadła. Posłała ojcu wściekłe spojrzenie. Dlaczego musiał narobić tyle zamieszania? Jej urodziny były dopiero za trzy tygodnie. Osuszyła jednym łykiem kolejny kieliszek szampana. Kelnerzy i kucharze otoczyli stolik. A potem zaczęli śpiewać Happy birthday. Blair chwyciła rękę Nate'a i mocno ją ścisnęła. - Zrób coś, żeby przestali - szepnęła. Ale Nate siedział bez ruchu, szczerząc się jak ostatni dupek. Właściwie podobało mu się, kiedy Blair była czymś zakłopotana. Nieczęsto się jej to zdarzało. Ojciec wykazał więcej zrozumienia. Kiedy zobaczył, jak bardzo Blair jest nieszczęśliwa, przyspieszył tempo i szybko zakończył piosenkę. Personel uprzejmie zaklaskał, a potem wszyscy wrócili do swoich obowiązków. - Wiem, że jest jeszcze trochę czasu - powiedział przepraszająco pan Waldorf. - Ale już jutro muszę wracać, a siedemnaste urodziny to poważna sprawa. Nie sądziłem, że będziesz miała coś przeciwko. Coś przeciwko? Nikt czegoś takiego nie lubi. Nikt! Blair bez słowa zdmuchnęła świeczki i przyjrzała się tortowi. Był kunsztownie udekorowany marcepanowymi butami na wysokich obcasach, wędrującymi cukrową Piątą Aleją, obok cukierkowego modelu jej ulubionego sklepu Henri Bendeta. Coś przepięknego. - A to dla mojej małej fetyszystki... - Ojciec, cały rozpromieniony, wyciągnął spod stołu zapakowany prezent. Blair potrząsnęła pudelkiem, z wprawą eksperta rozpoznając głuchy, dudniący dźwięk, jaki wydaje para nowych butów. Rozdarła papier. MANOLO BLAHNIK - było wydrukowane złotymi literami na wieku pudełka. Blair wstrzymała oddech i zdjęła pokrywę. W środku znajdowała się para przepięknie wykonanych skórzanych sandałków na uroczych, małych obcasikach. Très fabulous. - Kupiłem je w Paryżu - powiedział pan Waldorf. - Wypuścili zaledwie kilkaset par. Założę się, że nikt inny nie ma takich w Nowym Jorku.

- Fantastyczne! - westchnęła Blair. Podniosła się i przeszła na drugą stronę stolika, żeby uściskać ojca. Tymi butami całkowicie wynagrodził jej publiczne upokorzenie. Były niewiarygodnie cudowne i wiedziała już, co włoży później na upojną noc z Nate'em. 'tylko te sandałki. Nic więcej. Dzięki, tato!

do czego tak naprawdę służą schody metropolitan museum of art - Usiądźmy z tylu - powiedziała Serena van der Woodsen, prowadząc Daniela Humphreya do Serendipity 3 na Sześćdziesiątej Wschodniej. Ciasną, staromodną knajpkę, w której serwowano hamburgery i lody, wypełniali rodzice ucztujący z dziećmi, kiedy nianie miały wolne. Piskliwie wrzeszczały maluchy na cukrowym haju, a zmęczone kelnerki biegały tam i z powrotem, taszcząc olbrzymie szklane miski z lodami, mrożoną czekoladę i superdługie hot dogi. Dan zamierzał zabrać Serenę w jakieś bardziej romantyczne miejsce, ciche i słabo oświetlone. Gdzieś, gdzie mogliby trzymać się za ręce, rozmawiać i lepiej poznać. Gdzieś, gdzie nie rozpraszaliby ich wściekli rodzice, wydzierający się na małych chłopców o zwodniczym wyglądzie aniołków w nudnych koszulach i spodniach od Brooks Brothers. Ale Serena chciała przyjść właśnie tutaj. Może naprawdę miała ochotę na lody, a może jej oczekiwania co do tego wieczoru nie były aż tak duże ani romantyczne jak jego. - Czy to nie cudowne? - wykrzyknęła entuzjastycznie. - Razem z moim bratem Erikiem przychodziliśmy tu raz w tygodniu na miętowy deser lodowy. - Otworzyła menu. - Nic się nie zmieniło. Super. Dan uśmiechnął się i odgarnął z oczu swoje rzadkie brązowe włosy. Prawda była taka, że zupełnie go nie obchodziło, gdzie jest, dopóki jest z nią. Był z West Side, a Serena ze wschodniej części miasta. Mieszkał z ojcem, samozwańczym intelektualistą i wydawcą mało znanych poetów z kręgu bitników, oraz z młodszą siostrą, Jenny, która chodziła do dziewiątej klasy w Constance Billard - w tej samej szkole uczyła się Serena. Mieszkali w zrujnowanym mieszkaniu, które nie było remontowane od lat czterdziestych ubiegłego wieku. Jedyną osobą, która w ogóle tam sprzątała, był ich olbrzymi kot Marks, prawdziwy ekspert w zabijaniu i pożeraniu karaluchów. Serena natomiast mieszkała ze swoimi bogatymi rodzicami, członkami zarządów wszystkich większych instytucji w mieście, w ogromnym apartamencie na ostatnim piętrze; apartament został urządzony przez sławnego dekoratora i rozciągał się z niego widok na Metropolitan Museum of Art oraz Central Park. Serena miała pokojówkę i kucharkę, którą mogła poprosić

o upieczenie ciasta lub cappuccino, kiedy tylko przyszła jej na to ochota. Więc co robiła z Danem? Natknęli się na siebie parę tygodni temu na castingu do filmu reżyserowanego przez Vanessę Abrams, przyjaciółkę Dana i szkolną koleżankę Sereny. Serena nie dostała roli i Dan prawie stracił nadzieję, że jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy, ale spotkali się ponownie w barze na Brooklynie. Od tamtej pory dzwonili do siebie i choć widzieli się jeszcze parę razy, to była ich pierwsza prawdziwa randka. Serena wróciła do miasta w zeszłym miesiącu, po tym jak ją wyrzucili ze szkoły z internatem. Na początku była podekscytowana powrotem do Nowego Jorku, ale wkrótce przekonała się, że Blair Waldorf postanowiła się z nią więcej nie zadawać, tak samo jak reszta dawnych przyjaciół. Serena nadal nie wiedziała, co takiego strasznego zrobiła. Zgadza się, w zasadzie nie utrzymywała z nikim kontaktu, i owszem, może za bardzo chwaliła się tym, jak dobrze bawiła się w minione wakacje w Europie. Tak dobrze, że nie pojawiła się na początku roku w Hanover Academy w New Hampshire i właśnie przez to wyleciała. W jej dawnej szkole Constance Billard byli bardziej wyrozumiali. To znaczy - szkoła jako instytucja była bardziej wyrozumiała, bo na pewno nie jej koleżanki. Serenie nie pozostała w Nowym Jorku ani jedna przyjazna dusza, więc była zachwycona Danem. Poza tym poznawanie kogoś tak innego od siebie było superzabawą. Dan miał ochotę uszczypnąć się za każdym razem, kiedy patrzył w ciemnoniebieskie oczy Sereny. Był w niej zakochany, od kiedy ujrzał ją po raz pierwszy na imprezie w dziewiątej klasie, i miał nadzieję, że teraz, dwa i pół roku później, ona też się w nim zakocha. - Weźmy największe desery z całego menu - powiedziała Serena. - Potem możemy się zamienić, żeby się nam nie znudziło. Zamówiła potrójny deser lodowy o smaku mięty z dodatkowym sosem toffi, a Dan wziął lody kawowo - bananowe. Mógłby zjeść wszystko, co tylko zawierało w sobie kawę. Albo tytoń. - To coś dobrego? - zapytała Serena, wskazując wystającą z kieszeni płaszcza Dana książkę. Dan miał przy sobie Przy drzwiach zamkniętych Jeana Paula Sartre'a, egzystencjalną opowieść o czyśćcu. - Tak. Z jednej strony to całkiem zabawne, a z drugiej przygnębiające - odparł Dan. - Ale zdaje się, że jest w tym dużo prawdy. - A o czym to jest? - O piekle.

Serena roześmiała się. - Wow! Zawsze czytasz takie książki? Dan wyłowił kostkę lodu ze swojej szklanki z wodą i włożył do ust. - Znaczy jakie? - No na przykład o piekle - powiedziała Serena. - Nie, nie zawsze. - Właśnie skończył czytać Cierpienia młodego Wertera, co było o miłości. I piekle. Lubił myśleć o sobie jako udręczonej duszy. Uwielbiał powieści, sztuki i wiersze, które ukazywały tragiczną absurdalność życia. To idealnie zgrywało się z kawą i papierosami. - Mam problem, jeśli chodzi o czytanie - wyznała Serena. Pojawiły się ich desery. Ledwie widzieli siebie nawzajem przez góry lodów. Serena zanurzyła w misce specjalną długą łyżkę i wycięła ogromny, doskonały kawałek. Dan zachwycał się jej szczupłym przegubem, naprężonymi mięśniami ręki, złocistym połyskiem jej jasnych włosów. Zamierzała właśnie pochłonąć nieprzyzwoicie wielki deser lodowy, ale dla niego była boginią. - To znaczy, oczywiście potrafię czytać - ciągnęła Serena. - Mam tylko problem ze skupieniem uwagi. Moje myśli błądzą i nagle zaczynam się zastanawiać, co będę robić wieczorem. Albo co muszę kupić w drogerii. Albo myślę o czymś zabawnym, co zdarzyło mi się przed rokiem i tak dalej. - Przełknęła lody i spojrzała w wyrozumiałe brązowe oczy Dana. - Po prostu nie mogę się skupić - powiedziała ze smutkiem. To właśnie Danowi najbardziej podobało się w Serenie. Potrafiła być jednocześnie smutna i szczęśliwa. Była jak samotny, roześmiany anioł, unoszący się nad powierzchnią ziemi, zachwycony, że może latać, a jednocześnie cierpiący na samotność. Przy Serenie wszystkie zwyczajne rzeczy stawały się czymś niezwykłym. Dan drżącymi rękami odciął łyżeczką czubek swoich oblanych czekoladą bananowych lodów i przełknął w milczeniu Chciał powiedzieć, że będzie jej czytać. Że zrobiłby dla niej wszystko. Kawowe lody roztopiły się, przelewając nad brzegiem pucharka. Dan usiłował uspokoić serce, żeby nie wyskoczyło z piersi. - W zeszłym roku mieliśmy w Riverside świetnego nauczyciela angielskiego - rzekł, odzyskując równowagę. - Mówił, że najlepszym sposobem na zapamiętanie tego, co się czyta, jest czytanie po kawałku. Delektowanie się słowami. Serena uwielbiała sposób mówienia Dana. Uśmiechnęła się i oblizała usta. - Delektowanie się słowami - powtórzyła, unosząc kąciki ust. Dan przełknął kolejną łyżkę bananowego deseru i sięgnął po wodę. Boże, ale była

piękna. - Hm, zdaje się, że jesteś wzorowym, piątkowym uczniem i pewnie już złożyłeś podanie o wcześniejsze przyjęcie do Harvardu, co? - Serena, wyjęła ze swojego deseru złamaną laskę cukierka i zaczęła go ssać. - Nic z tych rzeczy - odparł Dan. - Pojęcia nie mam, co będzie. To znaczy, wiem na pewno, że chcę pójść na jakąś uczelnię, gdzie mają dobry program dla przyszłych pisarzy, ale jeszcze nie wiem gdzie. Nasz doradca dał mi długaśną listę uczelni: i mam wszystkie katalogi, ale nadal nie wiem, co robić. - Ja też. Pewnie wkrótce wybiorę się do Brown - powiedziała mu Serena. - Mój brat tam studiuje. Chcesz się przejechać? Dan zanurkował w głębinę jej oczu, usiłując zorientować się, czy Serena żywi do niego tak samo namiętne uczucia, jak on do niej. Czy kiedy powiedziała: „Chcesz się przejechać?”, miała na myśli: „Spędźmy razem weekend, trzymając się za ręce, patrząc sobie głęboko w oczy i całując bez końca”? A może znaczyło to: „Jedźmy razem, bo zawsze fajniej jest z kimś znajomym”? Tak czy inaczej, nie mógł odmówić. Nie dbał o to, czy chodzi o Brown, Loserville czy miejski college. Serena zapytała go, czy chce jechać, i odpowiedź brzmiała „tak”. Pojechałby z nią wszędzie. - Brown - powiedział Dan, jakby się ciągle nad tym zastanawiał - - Powinni mieć świetny program dla pisarzy. Serena pokiwała głową, przeczesując palcami swoje długie jasne włosy. - Więc jedź ze mną. Pojedzie. Oczywiście, że pojedzie. Dan wzruszył ramionami. - Pogadam o tym z moim ojcem. Starał się, żeby zabrzmiało to niedbale. Nie chciał, by Serena wiedziała, że w środku cały podskakuje jak uradowany szczeniak. Bał się, że może ją przestraszyć. - Okay, gotów? No to zamiana - powiedziała Serena, podsuwając mu swoją miskę. Zamienili się miskami i spróbowali swoich deserów. Kiedy ich kubki smakowe zarejestrowały nowe smaki, skrzywili się i wystawili języki. Lody miętowe i kawowe po prostu nie pasowały do siebie. Dan miał nadzieję, że nie jest to żaden znak. Serena zabrała z powrotem swoją miskę i na nowo zaatakowała lody. Dan zjadł jeszcze trochę, a potem odłożył łyżkę. - Uff! - westchnął, odchylając się do tyłu na krześle i trzymając się za brzuch. - Wygrałaś. Serena też odłożyła łyżkę, choć zjadła dopiero połowę porcji i odpięła górny guzik

dżinsów. - Chyba jest remis. - Zachichotała. - Chcesz pójść na spacer? - odważył się zapytać Dan, zaciskając swoje drżące palce u rąk i nóg tak mocno, że aż mu zsiniały. - Chętnie - odparła Serena. Na Sześćdziesiątej było bardzo cicho jak na piątkowy wieczór. Kierowali się na zachód, w stronę Central Parku. Na Madison zatrzymali się przed Barneysem i zapatrzyli w okno wystawowe. W środku, w dziale z kosmetykami nadal kręciło się za kontuarami parę osób, przygotowując się na wzmożony ruch w sobotni poranek. - Nie wiem, co bym zrobiła bez Barneysa. - Serena westchnęła, jakby ten dom handlowy ocalił jej życie. Dan był w Środku tego sławnego domu towarowego tylko raz. Puścił wodze wyobraźni i kupił na kartę kredytową ojca smoking od bardzo drogiego projektanta, fantazjując o tym, że właśnie w tym smokingu tańczy z Sereną na wspaniałym przyjęciu. Ale potem przemówiła rzeczywistość. Nie cierpiał wytwornych przyjęć i jeszcze do niedawna myślał, że Serena nie zamieni z nim nawet dwóch słów. No i zwrócił smoking. Teraz uśmiechnął się na to wspomnienie. Serena zamieniła z nim zdecydowanie więcej niż dwa słowa. Zaproponowała mu wspólny weekend. Może zakochają się w sobie. Może nawet skończy się tak, że pójdą do tego samego college'u i spędzą razem resztę życia. Spokojnie, Dan. Znowu odzywa się twoja bujna wyobraźnia. Na Piątej Alei, obok parku, odbili w górę i przeszli obok Hotelu Pierre, gdzie w dziesiątej klasie oboje byli na szkolnym balu. Dan pamiętał, jak przyglądał się Serenie i żałował, że jej nie zna - Serena siedziała roześmiana przy stole z przyjaciółmi, ubrana w zieloną sukienkę bez ramiączek, a jej włosy migotały. Już wtedy był w niej zakochany. Minęli gabinet ortodonty Sereny i Frick, starą rezydencję, w której teraz znajdowało się muzeum. Dan miał ochotę włamać się do środka i całować Serenę na jednym z pięknych starych łóżek. Chciał, by tam razem zamieszkali, niczym uchodźcy w raju. Szli dalej Piątą Aleją, mijając apartamentowiec prey Siedemdziesiątej Drugiej, w którym mieszkała Blair Waldorf. Serena znała Blair od pierwszej klasy i setki razy była u Waldorfów, ale teraz nie była już tam mile widziana. Nie mogła udawać, że nie ponosi za ten stan żadnej winy. Wiedziała, co najbardziej ubodło Blair. Nie chodziło tylko o to, że Serena odcięła się od ich nowojorskiej paczki, czy balowała w Europie, kiedy rozwodzili się rodzice Blair. Tak naprawdę kres ich przyjaźni położył fakt, że Serena spała z Nate'em tamtego lata, tuż przed wyjazdem do nowej szkoły.

Było to zaledwie dwa lata temu, a miała wrażenie, jakby przydarzyło się to jakiejś innej dziewczynie w zupełnie innym życiu. Z Blair i Nate'em zawsze się przyjaźnili. Miała nadzieję, że Blair potraktuje całe zdarzenie jako jedną z tych szalonych rzeczy, jakie zachodzą miedzy przyjaciółmi i jej wybaczy. To był czysty przypadek. A poza tym Blair nadal miała Nate'a. Tyle że dowiedziała się o wszystkim dopiero ostatnio i nie zamierzała odpuścić. Serena pogrzebała w torebce, wyciągnęła papierosa i włożyła do ust. Zatrzymała się i pstryknęła zapalniczką. Dan patrzył, jak Serena zaciąga się, a następnie wypuszcza w chłodne powietrze chmurę szarego dymu. Owinęła się swoim znoszonym brązowym płaszczem Burberry. - Może usiądziemy na chwilę przed Met - zaproponowała. - Chodź. Wzięła Dana za rękę i szybko pokonali dziesięć przecznic dzielących ich od Metropolitan Museum of Art. Zaciągnęła go do połowy schodów i usiadła. Mieszkała w apartamentowcu po drugiej stronie ulicy. Jej rodzice wyszli na jakąś imprezę charytatywną czy też otwarcie wystawy i ciemne okna świeciły pustkami. Puściła rękę Dana, który zaczął się zastanawiać, czy zrobił coś nie tak. Nie potrafił odgadnąć jej myśli, co doprowadzało go do szaleństwa. - Razem z Blair i Nate'em przesiadywaliśmy na tych schodach całymi godzinami, nawijając o wszystkim i o niczym - powiedziała tęsknie Serena. - Czasami nawet, kiedy mieliśmy iść na jakieś przyjęcie, Blair i ja stroiłyśmy się, robiłyśmy makijaż i tak dalej, a potem pojawiał się Nate z butelką czegoś mocniejszego, kupowaliśmy fajki i po prostu olewaliśmy przyjęcie, bo lepiej było posiedzieć tutaj. - Jej oczy zalśniły łzami. - Czasami żałuję... - głos jej się załamał. W zasadzie sama nie wiedziała, czego dokładnie żałuje, ale była już zmęczona tym podłym samopoczuciem z powodu Blair i Nate'a. - Przepraszam - pociągnęła nosem, spoglądając w dół na swoje buty. - Mam nadzieję, że cię nie zanudzam. - No co ty - powiedział Dan. Chciał znowu wziąć ją za rękę, ale schowała dłoń w kieszeni. Dotknął więc jej łokcia. Odwróciła się do niego. To była jego szansa. Bardzo chciał powiedzieć jej coś pięknego i przepojonego namiętnością, ale nie potrafił. Spiesząc się, by nie sparaliżowały go nerwy, nachylił się i pocałował ją delikatnie w usta. Ziemia zatrzęsła się w posadach. Całe szczęście, że siedział. Kiedy się odsunął, oczy Sereny błyszczały. Otarła nos wierzchem dłoni i uśmiechnęła się do niego. Następnie uniosła brodę i też go pocałowała. Było to lekkie muśnięcie dolnej wargi, a potem Serena pochyliła głowę i oparła o jego ramię. Dan zamknął oczy, żeby się opanować.

O Boże! Ciekawe, co myśli, zastanawiał się gorączkowo. Dlaczego nic nie mówi? - Gdzie wy, westsidersi, spędzacie wolny czas? - zapytała Serena. - Macie tam jakieś miejsce jak to? - W zasadzie nie. - Objął ją ramieniem. Nie miał teraz ochoty na rozmowę. Chciał wziąć ją za rękę, skoczyć z klifu do rozświetlonego przez księżyc morza i leżąc na plecach, unosić się z nią na falach. Chciał ją jeszcze raz pocałować. I jeszcze raz. I jeszcze. - Czasami, w ciągu dnia, chodzę na przystań. A nocami po prostu szwendamy się po ulicach. - Przystań - powtórzyła Serena. - Zabierzesz mnie tam? Dan pokiwał głową. Zabrałby ją wszędzie. Czekał, aż Serena uniesie głowę, żeby mogli się znowu pocałować. Ale Serena cały czas tuliła się do jego ramienia, wdychając papierosowy zapach płaszcza Dana, co działało kojąco na jej nerwy. Siedzieli tak jeszcze przez chwilę. Dan był jednocześnie zbyt zdenerwowany, szczęśliwy i oszołomiony, żeby nawet zapalić papierosa. Miał nadzieję, że tak zasną, a potem obudzą się w różowym świetle poranka, ciągle spleceni ramionami. Kilka minut później Serena się odsunęła. - Lepiej już pójdę, bo jeszcze tu zasnę. - Wstała, nachyliła się i pocałowała Dana w policzek. Zadrżał, kiedy jej włosy otarły się o jego ucho. - Zobaczymy się niedługo, okay? Dan skinął głową. Naprawdę musiała już iść? Bał się, by przypadkiem nie wymknęły się słowa, które cały wieczór cisnęły się mu na usta. - Kocham cię. Wciąż się obawiał, że mógłby ją wystraszyć. Patrzył, jak Serena z rozwianymi włosami przebiega przez ulicę. Portier przytrzymał jej drzwi. Zniknęła w środku. Serena jechała na górę windą, pobrzękując kluczami w kieszeni płaszcza. Parę tygodni temu siedziałaby w piątkowy wieczór w domu, jedynie w towarzystwie telewizora, i użalała nad sobą. Miała szczęście, że zaprzyjaźniła się z Danem. Dan siedział na schodach Met jeszcze jakiś czas, aż na ostatnim piętrze budynku po drugiej stronie ulicy zapaliły się światła. Wyobrażał sobie, jak Serena zdejmuje w holu buty, a płaszcz rzuca na krzesło, zostawiając pokojówce do odniesienia. Potem pewnie przebierze się w długą białą koszulę nocną z jedwabiu i usiądzie przed lustrem w pozłacanej ramie, szczotkując swoje długie jasne włosy jak bajkowa księżniczka. Dotknął palcem dolnej wargi. Naprawdę ją pocałował? Tyle razy całował ją w snach i teraz trudno mu było uwierzyć, że to

wydarzyło się naprawdę. Podniósł się, potarł oczy i wyciągnął ręce wysoko nad głowę. Czuł się świetnie. Zabawne - znienacka stał się jednym z tych facetów, których zwykle nienawidził, kiedy czytał o nich w książkach. Był najszczęśliwszym facetem na świecie.

drugie podejście - Nie rozumiem, dlaczego musisz jechać do Brown w ten sam weekend, kiedy ja jadę do Yale! - krzyknęła do Nate'a Blair z łazienki. Nate leżał na jej łóżku, szurając paskiem Blair po narzucie, bawiąc się w ten sposób z Kitty Minky, błękitną rosyjską kotką. Światło było zgaszone, paliły się świece, z odtwarzacza leciała Macy Gray, a Nate był bez koszuli. - Nate, dlaczego?! - powtórzyła niecierpliwie Blair. Zaczęła się rozbierać, zrzucając ubrania na stertę na podłodze łazienki. Planowała, że w ten weekend pojadą razem do New Hampshire. Mogliby wypożyczyć samochód i zatrzymać się w jakimś romantycznym hotelu, zupełnie jakby byli w podróży poślubnej. - Właśnie na ten weekend wyznaczyli mi w Brown rozmowę - odezwał się w końcu Nate. - Przykro mi. - Wyszarpnął pasek spomiędzy łap Kitty Minky i strzelił nim w powietrzu nad jej głową, aż przestraszona pognała do szaty. Potem przekręcił się na wznak i czekał, wpatrując się w sufit. Ostatnim razem, kiedy już mieli uprawiać seks, Nate wygadał się, że robił to z Sereną tamtego lata, przed jej wyjazdem. Po prostu uważał, że Blair powinna się najpierw dowiedzieć, że: A) nie jest to jego pierwszy raz, B) robił to z jej byłą najlepszą przyjaciółką. Oczywiście kiedy się przyznał, Blair nie chciała już tego zrobić. Była wściekła. Na szczęście już miał to za sobą. Tak jakby. Blair skończyła zapinać swoje nowe buty i spryskała się perfumami. Zamknęła oczy i policzyła do trzech. W ciągu tych trzech sekund w jej głowie wyświetlił się krótki film - wyobrażała sobie niesamowitą noc, którą za chwilę przeżyją z Nate'em. Byli kochankami z dzieciństwa, przeznaczonymi sobie nawzajem. Oddawali się sobie całkowicie. Otworzyła oczy i jeszcze raz przejechała szczotką po włosach, przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Wyglądała na pewną siebie i gotową. Wyglądała na dziewczynę, która zawsze dostaje, czego chce. Była dziewczyną, która pójdzie do Yale i poślubi ukochanego chłopaka. Gdyby tylko nie miała tak dużych dziurek od nosa, a za to większe piersi... ale nieważne. Pchnęła drzwi od łazienki. Nate spojrzał na nią i ze zdziwieniem zorientował się, że jest już podniecony. Może to

przez ten szampan albo stek. Zamknął oczy, po czym ponownie je otworzył. Nie, Blair naprawdę wyglądała zajebiście. Chwycił ją za rękę i pociągnął na siebie. Zaczęli się całować; ich usta i języki grały w tę samą grę, która trwała już od dwóch lat. Ale tym razem ich gra nie miała przypominać czterogodzinnej rozgrywki w monopol, kiedy już wszyscy gracze mają dość i odchodzą od stolika. Ta gra dokądś zmierzała i nie zamierzali przestać, dopóki nie wykupią wszystkiego, co tylko wpadnie im w ręce. Blair zamknęła oczy i wyobrażała sobie, że jest Audrey Hepburn w Miłość po południu. Uwielbiała stare filmy, zwłaszcza te z Audrey Hepburn. W tych filmach nigdy nie pokazywali, jak bohaterowie uprawiają seks. Sceny miłosne były zawsze bardzo romantyczne i w dobrym guście - mnóstwo długich, przepełnionych uczuciem pocałunków, cudowne ciuchy, fryzury super. Blair starała się leżeć z wyciągniętymi rękami i szyją, żeby czuć się wyższą, szczuplejszą i bardziej zmysłową w ramionach Nate'a. Nate niechcący wbił jej w żebra łokieć. - Aj! - jęknęła, odsuwając się. Nie chciała, żeby to zabrzmiało, jakby się bała, ale się bała, trochę. Audrey Hepburn nigdy nie dostała po żebrach od Cary'ego Grama, nawet przez przypadek. Traktował ją delikatnie jak porcelanową lalkę. - Przepraszam - wymamrotał Nate. Sięgnął po poduszkę i wsunął ją pod Blair, tak że leżała teraz na niej wygodnie. Uniosła głowę i zarzuciła sobie seksownie włosy na twarz, a potem ugryzła Nate'a w ramię, zostawiając na jego skórze siad w kształcie białego „o”. - Proszę, tak to się kończy, jak mnie krzywdzisz - powiedziała, wachlując rzęsami. - Obiecuję, że będę ostrożny - rzekł poważnie Nate, przesuwając rękę po jej biodrze, a potem wzdłuż nogi. Blair wzięła głęboki oddech, próbując się zrelaksować. Nie było jak w scenach miłosnych z jej ulubionych starych filmów. Nie myślała, że to będzie takie realne i niezręczne. Nic nigdy nie wygląda równie dobrze jak w filmach, co nie znaczy, że nie jest przyjemne. Nate pocałował ją miękko, a ona położyła mu rękę na karku. Odważnie sięgnęła drugą ręką w dół, usiłując rozpiąć jego skórzany pasek od spodni. - Zaciął się - powiedziała, szarpiąc za metalową sprzączkę. Paliły ją policzki, z czego nie była zadowolona. Nigdy wcześniej nie miała tak nieskoordynowanych ruchów. - Ja to zrobię - zaproponował Nate. Szybko rozpiął pasek. Blair spojrzała na stary obraz przedstawiający jej babkę jako młodą dziewczynę trzymającą koszyk z różanymi płatkami. Nagle poczuła się kompletnie obnażona.

Odwróciła się do Nate'a i patrzyła, jak ściąga spodnie, wierzgając nogami. Przód jego bokserek w biało - czerwone paski sterczał jak namiot. I wtedy otworzyły się drzwi wejściowe, po czym zamknięto je z trzaskiem. - Jest tam kto? - zawołała matka Blair. Blair i Nate zamarli. Matka Blair i Cyrus, jej nowy facet, wyszli do opery. Nie powinni wracać jeszcze przez parę godzin. - Blair, kochanie? Jesteś tam? Mamy z Cyrusem ekscytujące wieści! - Blair?! - donośny głos Cyrusa odbił się echem od ścian. Blair odepchnęła Nate'a i podciągnęła kołdrę pod szyję. - Co robimy? - szepnął Nate, Wsunął dłoń pod kołdrę i dotknął brzucha Blair. Błąd. Nigdy nie dotykaj brzucha dziewczyny, dopóki cię o to nie poprosi. Inaczej poczuje się gruba. Blair ze wzdrygnięciem odsunęła się od niego i opuściła nogi na podłogę. - Blair?! - Głos jej matki dobiegał tuż zza drzwi sypialni. - Mogę na chwilę wejść? To ważne - O rany! - Chwila! - krzyknęła Blair. Rzuciła się do szafy po spodnie od dresu. - Ubieraj się - syknęła do Nate'a. Zrzuciła ze stóp sandałki, pospiesznie naciągnęła spodnie i starą bluzę ojca z logo Yale. Nate z powrotem włożył spodnie i zapiął pasek. Drugie podejście zaliczone. - Gotowy? - szepnęła Blair. Zawiedziony Nate pokiwał w odpowiedzi głową. Blair otworzyła drzwi sypialni i zobaczyła swoją matkę czekającą w holu. Eleanor Waldorf rozpromieniła się na widok córki; na policzkach miała wypieki, po części od czerwonego wina, po części z podniecenia. - Zauważyłaś, że coś się zmieniło? - zapylała, poruszając w powietrzu palcami lewej dłoni. Na jej serdecznym palcu błyszczał olbrzymi złoty pierścionek z brylantem. Wyglądał jak tradycyjny pierścionek zaręczynowy, tyle że był jakieś cztery razy większy. Śmiechu warte. Blair stała jak skamieniała w drzwiach sypialni i wpatrywała się w pierścionek. Czuła na uchu oddech Nate'a, który stał za nią. Żadne z nich nie powiedziało ani słowa. - Cyrus poprosił mnie o rękę! - wykrzyknęła matka Blair. - Czy to nie cudowne? Blair przyglądała się jej z niedowierzaniem. Cyrus Rose łysiał i miał szczeciniaste wąsiki. Nosił złotą bransoletkę i ohydne dwurzędowe garnitury w prążki. Jej matka spotkała go minionej wiosny w dziale z

kosmetykami Saksa. Szukał perfum dla swojej matki i Eleanor zaoferowała mu pomoc. Blair pamiętała jeszcze ten dzień i te perfumy. - Dałam mu nawet swój numer - powiedziała jej matka po powrocie do domu, chichocząc. Blair miała ochotę puścić pawia. Ku obrzydzeniu i konsternacji Blair Cyrus rzeczywiście zadzwoni! i potem dzwonił już ciągle. A teraz zamierzali wziąć ślub. W tym momencie na końcu korytarza pojawił się Cyrus Rose. - I co o tym myślisz, Blair? - zapytał, puszczając do niej oko. Miał na sobie niebieski dwurzędowy garnitur i błyszczące czarne buty. Był czerwony na twarzy, miał wytrzeszczone oczy jak napompowana żaba i wielki brzuchol. Zatarł grube dłonie, za którymi znajdowały się włochate nadgarstki ozdobione tandetną złotą biżuterią. Będzie miała ojczyma. Zebrało się jej na wymioty. I to by było na tyle, jeśli chodzi o utratę dziewictwa z ukochanym chłopcem. Film zwany jej życiem stawał się coraz bardziej absurdalny i tragiczny. Zacisnęła usta i sztywno musnęła policzek matki. - Moje gratulacje, mamo - powiedziała. - Grzeczna dziewczynka - zagrzmiał Cyrus. - Gratuluję, pani Waldorf - rzekł Nate, drepcząc obok Blair Czuł się niezręcznie, uczestnicząc w tak intymnej sytuacji rodzinnej. Czy Blair nie mogła po prostu kazać matce zaczekać i porozmawiać z nią rano? Pani Waldorf ściskała go bez końca. - Czy to nie cudowne? - powtarzała. Nate nie był tego taki pewny. Blair westchnęła z rezygnacją i podreptała boso korytarzem, żeby pogratulować Cyrusowi. Śmierdział serem pleśniowym i potem. Na czubku nosa rosły mu włosy. I to on miał być jej ojczymem. Ciągle nie mogła w to uwierzyć. - Tak się cieszę, Cyrusie - powiedziała sztywno. Wspięła się na palce i przyłożyła swój gładki, chłodny policzek w pobliże jego gorących, zarośniętych ust. - Jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie! - Cyrus dal jej odrażająco mokrego całusa w policzek. Blair wcale nie czuła się szczęśliwa. Eleanor uwolniła w końcu Nate'a. - Nie zamierzamy czekać - oznajmiła. - Weźmiemy ślub w sobotę po Święcie Dziękczynienia. To już za trzy tygodnie! Blair zamurowało. Sobota po Święcie Dziękczynienia? Ale wtedy są jej urodziny. Jej siedemnaste urodziny.

- Wesele wyprawimy w hotelu St. Claire. I chcę mieć dużo druhen. Moje siostry i twoje przyjaciółki. Oczywiście ty będziesz starszą druhną. Pomożesz mi wszystko zaplanować. Będziemy się świetnie bawić, Blair - paplała jej matka jednym tchem. - Po prostu kocham śluby! - W porządku - odparła Blair głosem zupełnie wypranym z emocji. - Mam powiedzieć tacie? Eleanor na chwilę zamilkła. - No właśnie, jak tam ojciec? - zapytała, ciągle rozpromieniona. Nic nie mogło ostudzić jej radości. - Świetnie. - Blair wzruszyła ramionami. - Dostałam od niego buty. I tort. - Tort? - zapytał z wielkim zainteresowaniem Cyrus. Co za wieprz, pomyślała Blair. Dobrze chociaż, że ojciec wyprawił jej wcześniejsze urodziny, bo nie zapowiadało się, że w jej właściwe urodziny będzie dobra zabawa. - Przepraszam, że nie przynieśliśmy nic do domu, ale zupełnie zapomniałam. Eleanor przejechała dłonią po ustach. - Cóż. i tak nie mogłabym nawet spróbować. Panna młoda musi uważać na figurę! - Spojrzała na Cyrusa i zachichotała. - Mamo... - odezwała się Blair. - Tak, skarbie? - Nie masz nic przeciwko, że pójdziemy z Nate'em do mnie pooglądać telewizję? - Oczywiście, że nie. Idźcie - odparła jej matka, uśmiechając się porozumiewawczo do Nate'a. Cyrus puścił do nich oczko. - Dobrej nocki, Blair. Na razie, Nate. - Dobranoc, panie Rose - powiedział Nate i wrócił za Blair do jej sypialni. W chwili kiedy zamknął za sobą drzwi, Blair rzuciła się twarzą w dół na łóżko, zakrywając głowę rękami. - Nie przesadzaj, Blair. - Nate usiadł na skraju łóżka i gładził ją po stopie. - Cyrus jest w porządku. Mogło być gorzej, nie? Mógłby być totalnym dupkiem. - On jest totalnym dupkiem - mruknęła Blair. - Nienawidzę go. - Nagle zapragnęła, żeby Nate po prostu wyszedł, zostawiając ją, by mogła w spokoju cierpieć. Nate położył się obok i zaczął bawić się jej włosami. - A czy ja jestem totalnym dupkiem? - zapytał. - Nie. - Nienawidzisz mnie?

- Nie - odpowiedziała Blair w narzutę. - Chodź do mnie. - Nate pociągnął ją za rękę. Wsunął ręce pod jej bluzę z nadzieją, że powrócą do tego, na czym skończyli. Pocałował ją w szyję. Blair zamknęła oczy, próbując się odprężyć. Mogła to zrobić. Mogła pójść na całość, uprawiać seks i mieć milion orgazmów, nawet jeśli jej matka i Cyrus byli w sąsiednim pokoju. Mogła... Wcale nie. Chciała, żeby jej pierwszy raz był doskonały, a zrobiło się zupełnie do kitu. Jej matka i Cyrus pewnie właśnie zabawiali się w sypialni. Na samą myśl o tym czuła się. jakby obłaziły ją wszy czy coś takiego. Wszystko było nie tak. Zupełnie do bani. Jej życie było kompletną katastrofą. Odsunęła się od Nate'a i ukryła twarz w poduszce. - Przykro mi. To nie był odpowiedni czas na cielesne rozkosze. Czuła się jak Joanna d'Arc grana przez Ingrid Bergman w pierwszej ekranizacji - piękna, nietknięta męczennica. Nate zaczął na nowo bawić się jej włosami i głaskać po plecach. Miał nadzieję, że Blair zmieni zdanie, ale z uporem trzymała twarz wbitą w poduszkę. Zastanawiał się, czy w ogóle zamierzała to z nim zrobić. Podniósł się po kilku minutach. Zrobiło się już późno, był znudzony i zmęczony. - Muszę iść do domu - powiedział. Blair udała, że go nie słyszy. Była zbyt przejęta dramatyzmem swojej nieszczęsnej sytuacji. - Zadzwoń do mnie - powiedział Nate. I wyszedł.

S postanawia się nie łamać W sobotni poranek obudził Serenę głos matki. - Mogę wejść? - O co chodzi? - zapytała Serena, siadając na łóżku. Ciągle nie mogła się przyzwyczaić, że znowu mieszka z rodzicami. Było to dość upierdliwe. Drzwi lekko się uchyliły. - Mam ci coś do powiedzenia - oznajmiła matka. Serena w zasadzie nie miała za złe matce, że ją obudziła; nie chciała tylko, by myślała, że może wpadać do jej pokoju nieproszona, kiedy tylko przyjdzie jej na to ochota. - Słucham - rzuciła, sprawiając wrażenie bardziej rozdrażnionej, niż była w rzeczywistości. Pani van der Woodsen weszła do pokoju i usiadła w nogach łóżka. Miała na sobie granatowy jedwabny szlafrok od Oscara dc la Renta i granatowe kapcie. Jej falujące, rozświetlone pasemkami jasne włosy były zebrane w luźny kok na czubku głowy, a blada cera miała perłowy połysk, efekt stosowania od wielu lat kremu La Mer. Pachniała Chanel No. 5. Serena podciągnęła kolana pod brodę i przykryła nogi kołdrą. - Co się dzieje? - zapytała. - Przed chwilą dzwoniła do mnie Eleanor Waldorf. A z czym? Zgadnij! Serena przewróciła oczami; jej matka przechodziła samą siebie, by wytworzyć napięcie. - No co jest? - Wychodzi za mąż. - Za tego Cyrusa? - Naturalnie. A niby za kogo? - odparła jej matka, strzepując wyimaginowane pyłki ze szlafroka. Serena zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jak Blair przyjęła te nowiny. Zapewne bez zbytniego zadowolenia. Choć Blair nie była ostatnio dla niej zbyt miła, Serena ciągle przejmowała się swoją starą przyjaciółką. - Niezwykłe jest to - ciągnęła pani van der Woodsen - że zamierzają to zrobić ot tak. -