- Dokumenty134
- Odsłony25 213
- Obserwuję22
- Rozmiar dokumentów449.7 MB
- Ilość pobrań12 925
//= numbers_format(display_get('profile_user', 'followed')) ?>
9 - tylko w Twoich snach - Plotkara - Cecily von Ziegesar
Rozmiar : | 1.1 MB |
//= display_get('profile_file_data', 'fileExtension'); ?>Rozszerzenie: | pdf |
//= display_get('profile_file_data', 'fileID'); ?>//= lang('file_download_file') ?>//= lang('file_comments_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'comments_format'); ?>//= lang('file_size') ?>//= display_get('profile_file_data', 'size_format'); ?>//= lang('file_views_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'views_format'); ?>//= lang('file_downloads_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'downloads_format'); ?>
9 - tylko w Twoich snach - Plotkara - Cecily von Ziegesar.pdf
//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>Użytkownik PiotrW91 wgrał ten materiał 6 lata temu. //= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>
CECILY VON ZIEGESAR TYLKO W TWOICH SNACH plotkara 9 To prawdziwa Alicja w Krainie Czarów, a jej wygląd i zachowanie są udanym połączeniem Królowej Kier i Flaminga. Truman Capote
tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja. hej, ludzie! Lato zaczęto się jakieś pięć minut temu, a już miejskie chodniki mają po sto stopni. Dzięki Bogu wreszcie możemy cisnąć w kąt sfatygowane, paskudne biało - granatowe mundurki szkolne - i to na dobre. Chyba że reaktywujemy je na pierwsze studenckie przyjęcie Halloween. Spódniczki w szkocką kratę doprowadzają facetów do szaleństwa! Mamy za sobą ciężkie cztery lata liceum, To nie lada wysiłek, połączyć imprezowanie, zakupy, naukę, imprezowanie i zakupy. I to z takim wdziękiem i stylem, żeby wylądować w lvy League. No, ale nam się udało, mamy świadectwa - i prezenty na ukończenie szkoły (brum, brum!) - na dowód. Na wypadek gdybyście przespali cały rok, informuję, że my to dzieciaki, które bawią się równie intensywnie jak kupują. A teraz, gdy mamy nową fantastyczną letnią garderobę, czas się poważnie zabawić. Znacie nas i powiedzmy sobie szczerze: chcielibyście być jednym z nas. My to dziewczyny spacerujące po Manhattanie w świeżutkich plażówkach Marni i klapkach Jimmy'ego Choo. Zniszczą się? Co z tego? My to chłopcy na dachu Metropolitan Opera. Opaleni po feriach zimowych na Karaibach, sączymy gin z tonikiem ze srebrnych piersiówek. Nadeszło lato i koniec z bzdurami typu testy i egzaminy. Najbliższe miesiące wypełnią same przyjemności: miłość, seks, stawa i niesława. A skoro o tym mowa... NAJSŁYNNIEJSZA DZIEWCZYNA W MIEŚCIE STANIE SIĘ JESZCZE BARDZIEJ SŁAWNA Już teraz jest lokalną legendą, ale zanosi się na to, że będzie jeszcze bardziej sławna. Powiedzmy, okładki w „Vanity Fair” i czerwone dywany na premierach filmowych? Na to wygląda, bo S zdobyła plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej: www.gossipgirl.net (przyp. red.). *
jedyną wakacyjną pracę, o którą warto się starać - zagra główną rolę w hollywoodzkim filmie, w reżyserii być może niepoczytalnego łajdaka, Kena Mogula, a jej partnerem będzie cudowny megagwiazdor T. Słodki ze złotym zarostem. Znając życie i przeszłość S, T będzie jej partnerem także poza ekranem. Niektóre to mają szczęście. Choć wszyscy byli przekonani, że do tej roli wręcz stworzona jest B, ona sama chyba już się pogodziła, że znowu przegrała z najlepszą przyjaciółką. Może już do tego przywykła, a może za bardzo pochłaniają ją igraszki między prześcieradłami z egipskiej bawełny w londyńskim hotelu Claridge, ze smakowitym nowym chłopakiem. Tak jest. Jej błyskawiczny romans z uroczym angielskim dżentelmenem, lordem M zmienił miejsce akcji - z parnego Nowego Jorku na elegancki Londyn. Domyślam się, że dobrze wykorzystują hotelowy apartament B. Co prawda mówi się, że rezydencja lorda M jest jeszcze piękniejsza, niż hotel Claridge - o ile to w ogóle możliwe - więc dlaczego nie mieszka u niego? Wkrótce się dowiemy, Wiadomości o jej eskapadach już do nas docierają zza oceanu. Do miasta docierają także skandaliczne wieści o naszym ulubieńcu, wiecznie upalonym i wiecznie pięknym N, choć on wyjechał znacznie bliżej, do rozkochanego w lecie Hamptons. Przechodzi ciężkie chwile na Long Island po tym żałosnym epizodzie z kradzieżą viagry trenerowi - mało brakowało, a nie skończyłby szkoły. W każdym razie teraz jest już opalony i wiecznie spocony od reperowania dachu na domku trenera. Mieszkanki okolicznych wiosek podobno przejeżdżają tamtędy niby przypadkiem tylko po to, żeby go zobaczyć bez koszuli. Tymczasem tutaj, z tej strony Long Island - na Brooklynie, jakby ktoś nie wiedział - widziano V rozkoszującą się pozostałościami krótkiego okresu, gdy mieszkała z nią B. Witaj, czarna suknio Diane von Furstenberg! Tylko B mogłaby zostawić coś takiego jak starą szczoteczkę do zębów. Nie wiadomo, czy V miała romans z obojgiem przyrodniego rodzeństwa, ale i A, i B ruszyli dalej. Dosłownie. Z tego, co ostatnio słyszałam, A związał się z wytatuowaną tancerką brzucha w Austin w Teksasie, która ma dwa szczeniaki bokserki. Dzięki Bogu za D - widziano go, jak włóczy się po mieście z obłędem w oku, jak turysta. Wygląda jak człowiek ogarnięty nostalgią na myśl o jesiennym wyjeździe na zachód. Wasze e – maile P: Droga Plotkaro Bytem właśnie na lotnisku Heathrow - wybieram się do okropnej szkoły z internatem, na którą tego lata uparli się moi rodzice - i kogo nagle widzę jak nie B, czyli dziewczynę moich marzeń. Myślałem, że moje problemy się skończyły, ale przyjechałem do szkoły i dowiedziałem się trzech bardzo niepokojących rzeczy: 1. Nie dość, że B się spotyka jakimś angielskim dupkiem, ona jest z nim zaręczona. 2. A on już jest zaręczony z inną. I najbardziej szalone z tego wszystkiego: 3. Lord de Dupek nie zaspokaja potrzeb B, jeśli wiesz, co mam na myśli. Może za bardzo go
wyczerpują spotkania z narzeczoną? Pomóż nieszczęśnikowi. Oszaleję, jeśli nie spotkam zaraz dziewczyny, która wie, czym się różni futbol amerykański od piłki nożnej. A może B znowu jest wolna? PS. Ja mogę całą noc. O: Mój drogi Nie wiem, jak to jest w Anglii, ale tu w Stanach siedemnaście lat to stanowczo za mało na ślub. Rany, przecież jeszcze nawet nie znamy współlokatorów z akademika! Spokojnie. Nic nie trwa wiecznie… Plotkara PS. Całą noc, co? A jak wyglądasz? P: Droga Plotkaro Kosztowało mnie to mnóstwo błagań i próśb, ale w końcu namówiłam ojca i wynajął domek w Southampton dla mnie i moich znajomych. Jesteśmy tu, ale nie ma nikogo więcej. Co się dzieje? Brak Seksu na Plaży O: Droga BSNP Jeśli już musisz wiedzieć, zbyt wczesny przyjazd do Hamptons to oznaka... cóż, złego gustu, chyba że musisz tam być, jak niektórzy moi znajomi. A skoro już jesteś, rozkręć imprezę! Masz do dyspozycji cały dom - wykorzystaj prześcieradła jako togi i wczuj się w atmosferę uniwersytetu! Plotkara Na celowniku B oskarża pracownika linii lotniczych Virgin Atlantic, że ukradł jedne z jej licznych koronkowych stringów Cosabella z torby Turni. Tak to jest, jak się lata rejsowymi samolotami! S czyta - Czyta? Ej, rok szkolny się już skończył! - Sfatygowany egzemplarz Śniadania u Tiffany'ego na zacienionej ławce w Central Parku. Na pewno będzie to kiedyś wspominała w wywiadach. Spocony N pedałuje przez East Hampton na wiekowym czerwonym rowerze. A gdzie się podział range rover? V w Bonita, malutkiej, tradycyjnej meksykańskiej knajpce w Williamsburgu, prosi kelnera, żeby wytarł stolik, zanim przy nim usiądzie. Może naprawdę nauczyła się czegoś od B. D godzinami jeździ w tę i z powrotem West End Avenue - niby gdzie ma zaparkować gigantycznego błękitnego buicka, którego dostał na zakończenie szkoły? To na razie tyle. Spadam stąd. Jakby nie było, nie trzeba być matematycznym geniuszem w drodze do
Massachusetts Institute of Technology, żeby wiedzieć, że lato ma tylko jedenaście tygodni, zaledwie siedemdziesiąt siedem dni, zanim trzeba się będzie zająć innymi sprawami, takimi jak wybór akademika, przedmiotu głównego (na przykład projektowania mody), czy fakultatywnym romansem z profesorem literatury angielskiej - słodziutkim pod tweedową marynarką i muszką. Ale nie uprzedzajmy faktów; na dworze jest gorąco i temperatura ciągle rośnie. Że już nie wspomnę o słodkich dziewczynach w bikini w groszki i chłopakach w pastelowych szortach. Lato, bez zasad i planów, to idealna pora, by się źle zachowywać. W tej chwili zabieram moje nowe jasnoróżowe okulary słoneczne Gucciego, francuskie wydanie „Elle”, krem do opalania Guerlaina, faktor 45, rozkoszny turkusowo - pomarańczowy ręcznik Missoni i idę do parku. Gdzie dokładnie? Chcielibyście wiedzieć! Wiecie, że mnie kochacie, plotkara
nowożeńcy - Dzień dobry pani! - zaświergotał kobiecy glos z ultrabrytyjskim akcentem. Blair Waldorf z westchnieniem przewróciła się na bok. Od jej przyjazdu do Londynu minęły już trzy dni, ale nadal nie uporała się ze zmianą czasu. Nie szkodzi; to i tak niewy- górowana cena za szansę na spotkanie z nowym chłopakiem, filmowo przystojnym, najprawdziwszym angielskim arystokratą, lordem Mareusem. Wendy. jedna z trzech pokojówek, które przez całą dobę dbały o apartament Blair w hotelu Claridge. zastukała obcasami na jasnym parkiecie i postawiła ciężką mahoniową tacę na ogromnym łożu. Było tak duże, że Blair podzieliła je na cztery części: jedna do spania, jedna do jedzenia, jedna do oglądania telewizji i wreszcie ostatnia - do uprawiania seksu. Póki co, Z tej nie korzystała ani razu. Wendy rozsunęła grube brązowe zasłony i cały apartament zalało światło słońca. Odbijało się Od złoconego sufitu i luster na toaletce. - Au! - syknęła Blair i zakryła sobie oczy jedną z wielkich puchowych poduszek. - Śniadanie zgodnie z pani życzeniem, panno Waldorf - oznajmiła Wendy i uniosła srebrną przykrywę z tacy, prezentując obrzydliwą wodnistą jajecznice, ogromne tłuste kiełbaski i duszone pomidory. Klasyczne angielskie śniadanie. Tak... Blair wygładziła zmierzwione kasztanowe włosy, wyrównała ramiączka miękkiej różowej koszulki Hanro, którą włożyła na noc. Jedzenie wyglądało okropnie, ale pachniało smakowicie. No cóż, w końcu zasłużyła na małą przyjemność, może nie? Wczoraj bardzo zgłodniała, zwiedzając Londyn. O ile buszowanie u Harrodsa, Harveya Nicholsa i w Whistles można nazwać zwiedzaniem. - Proszę bardzo, pani gazeta. - Wendy szarmanckim gestem położyła na tacy „International Herald Tribune”. Blair poprosiła, żeby codziennie dostarczano jej gazetę, gdy meldowała się w hotelu. Jakby nie było, studentka Yale musi wiedzieć, co się dzieje na świecie. Co z tego, że jeszcze nie zabrała się do czytania? - Czy to wszystko? - zapytała Wendy niewinnie. Blair skinęła głową. Pokojówka poszła do saloniku. Blair nadziała wielką kiełbasę na
widelec i przebiegła wzrokiem pierwszą stronę, ale drobny druk i rzeczowe fotografie były tak nudne, że nie mogła się skupić. Dotychczas jedyną gazetą, jaką czytała, był dział mody w niedzielnym dodatku do „New York Timesa”, no i kronika towarzyska, w której szukała zdjęć znajomych twarzy. Właściwie dlaczego kobieta światowa, jak ona, ma sobie zawracać głowę wiadomościami ze świata? W końcu ona je tworzy, nie czyta. Blair zawsze była impulsywna, ale to Markus wpadł na pomysł, aby przyjechała do Londynu. Był to jego prezent na zakończenie szkoły, oczywiście oprócz szalenie ekstrawaganckich kolczyków Bvlgari. Blair wyobrażała sobie, że spędzą długie deszczowe tygodnie w jego średniowiecznym kamiennym zamczysku. A z łóżka będą wychodzić tylko po to, żeby obgryźć udziec barani czy inną przekąskę, którą przyniosą im z prymitywnej, lecz świetnie zaopatrzonej zamkowej kuchni, Ale Marcus niemal cale dnie spędzał w firmie ojca i jedyne na co znalazł czas. to na lunch i szybki całus. Cisnęła gazetę na podłogę i poszukała wzrokiem brytyjskiego wydania „Vogue” - zaopatrzyła się we wszystkie angielskie czasopisma, żeby wiedzieć, co i gdzie kupować. Wte- dy rozdzwonił się jej nowy telefon Vertu. Tylko jeden człowiek znał jej londyński numer. - Halo? - zaczęła na tyle seksownie, na ile to możliwe z jajecznicą w ustach. - Kochanie - Marcus Beaton - Rhodes przywitał ją z uroczym brytyjskim akcentem. - Zaraz wpadnę. Chciałem się tylko upewnić, że nie śpisz. - Nie, nie! - Blair nie zdołała ukryć podniecenia. Ostatnie dwie noce spędziła sama i była już tak napalona, że hormony atakowały jej rozum. Nie pojmowała, jakim cudem zaszli tak daleko, ani razu tego nie robiąc. Czyżby wreszcie szansa na poranne tête à tête bez majtek? - Doskonale - ciągnął rozbrajająco bezpośrednio. - Zaraz będę. I mam niespodziankę. Niespodzianka! Blair kręciło się w głowie, gdy odkładała słuchawkę. Właśnie takiego telefonu było trzeba, żeby wyciągnąć ją z łóżka. Pobiegła do łazienki, rozbierając się po drodze. Czyżby róże i kawior? Mrożony szampan i ostrygi? Trochę za wcześnie na coś takiego, ale w końcu ostatnio dostała perłowe kolczyki od Bvlgari, że złotymi literkami B. To na pewno będzie coś extra. Równie ekskluzywny dowód jego wiecznej miłości? W Nowym Jorku wszyscy skręcali się z zazdrości, że ma takiego cudownego chłopaka, stąd plotki, że Marcus jest już zaręczony. Istnieje tylko jeden sposób, żeby raz na zawsze rozprawić się z tym głupim gadaniem. Musi wrócić do Nowego Jorku z pierścionkiem zaręczynowym na palcu. Najlepiej z nieskazitelnym czterokaratowym brylantem, choć pierścień rodowy też nie byłby zły. Jakie to wielkoduszne z jej strony.
Marcus zaprosił ją do rezydencji ojca w Knightsbridge, ale prosto z lotniska zawiózł ją do hotelu Claridge. Kremowego bentleya prowadził szofer. - Mamy za mało miejsca, skarbie - szeptał jej do ucha, a ją aż przechodziły dreszcze, gdy czuła jego gorący oddech. Recepcjonista wydawał jej klucz do apartamentu. - No i kiedy cię odwiedzę, nikt nie będzie nam przeszkadzał. Cóż. takim argumentom trudno się oprzeć. Blair nie bardzo wiedziała, czym zajmuje się ojciec Marcusa. W każdym razie chodziło o akcje i wydawało się to strasznie nudne. Tego lata Marcus miał praktyki w firmie ojca. Zaczynał wczesnym rankiem, kończył późnym wieczorem i dlatego nie miał siły na... seks. Blair robiła to zaledwie kilka razy z Natem Archibaldem i bardzo chciała spróbować z kimś starszym i bardziej doświadczonym. Nie żeby seks z Natem był zły. W ustach wciąż jeszcze czuła smak śniadania. Pozbyła się go za pomocą tomku Le Mar z rozmarynem i miętowej pasty do zębów. Wróciła do sypialni i wdrapała się na łóżko. Miała na sobie tylko perfumy Chanel nr 5 i kolczyki od Bvlgari. Nie zdjęła ich ani razu od przyjęcia na zakończenie szkoły w klubie Yale, czyli od ponad dwóch tygodni. Blair wyprowadziła się z ciasnego mieszkanka Vanessy Abrams w dziwacznym Williamsburgu. ze świętym postanowieniem, że nie wróci do szalonego świata, który kiedyś nazywała domem. Zamieszkała w Yale Club. I tam poznała Marcusa. Jego brytyjski akcent i starannie wyprasowane dżinsy zrobiły na niej piorunujące wrażenie. Los sprawił, że ich pokoje sąsiadowały przez ścianę. Nie zdążył jej pocałować - a stało się to tego samego wieczoru - a ona już wyobrażała sobie, że czuje na karku jego seksowny angielski oddech. Po szóstym czy siódmym drinku zaczęła mu się zwierzać. Była przekonana, że oto poznała mężczyznę swego życia. Właściwie się na niego rzuciła. Była zbyt pijana, a Marcus zbyt do- brze wychowany, by doszło do czegoś więcej niż pocałunku. Ale to się zaraz zmieni. Blair otuliła się prześcieradłem, zapaliła papierosa i przyjęła pozę, która zdawała się mówić: to mój miesiąc miodowy, jestem już zmęczona seksem, ale co tam, zróbmy to jeszcze raz. Podniosła gazetę z podłogi i ułożyła pierwszą stronę tak. żeby wyglądało, że ją czyta. Super. Idealnie. Seksowna intelektualistka. Kobieta światowa, która czyta o kryzysach mię- dzynarodowych - i omawia je w łóżku. Szkoda, że nie ma staroświeckich okularów do czytania, żeby je zsunąć na czubek nosa. A to po to, żeby cię lepiej widzieć... nago! Marcus wpadł do sypialni dokładnie w tej chwili, jakby odgadł jej myśli. Blair powoli odwróciła głowę, udając, że z najwyższym trudem odrywa się od artykułu o kryzysie dro- biarskim w Azji. Mężczyzna miał na sobie świetnie skrojony grafitowy garnitur i oliwkową
koszulkę Jamesa Perse'a. Podkreślała zieleń jego oczu i sprawiała, że wydawały się pełne obietnic. - Co jest? - Zdziwiony, zmarszczył złotobrązowe brwi. - Mówiłem, że mam niespodziankę, zapomniałaś? - Ja też mam dla ciebie niespodziankę - zagruchała zmysłowo. - Zajrzyj pod kołdrę. - Świetnie - żachnął się, lekko zniecierpliwiony. - Ubieraj się, skarbie. - Nie chcę. - Blair się naburmuszyła. Przeszedł przez pokój i cmoknął ją w nos. - Później - obiecał. - A teraz włóż coś na siebie i zejdź do holu. - Odwrócił się i wyszedł. Blair naga, wyperfumowana, wydepilowana i nawilżona, została sama. Oby to była fajna niespodzianka. Blair wysiadła z wyłożonej boazerią windy. Miała na sobie błyskawicznie skomponowaną kreację - czekoladową tunikę Tory Burch (dzięki ci. Harrodsie), ukochane dżinsy True Religion i złote drewniaki Marca Jacobsa. Wyglądała jak dama z towarzystwa na wakacjach, ubrana idealnie na weekendowy wypad do Tunisu samolotem Marcusa. Czyżby to była ta niespodzianka? W imponującym hotelowym holu, wyłożonym marmurem i oświetlonym kryształowym żyrandolem, panował szum i ruch. Ale Blair widziała, że tłum ucichł, gdy wysiadła z windy i szła, stukając drewniakami, w stronę czarnej aksamitnej kanapy, na której czekał na nią Marcus. Był tak cholernie przystojny, że nie mogła go nie podziwiać jak pięknej rzeźby. Z trudem powstrzymała ochotę, by przeczesać palcami jego złociste włosy. Do tego stopnia zachwycała się w myślach cudownym angielskim kochankiem, że dopiero w ostatniej chwili zauważyła, że trzyma za rękę kobietę, i to z pewnością nie ją. Słucham? Romantyczny wypad do Afryki zupełnie wyleciał Blair z głowy. Spod zmrużonych powiek przyglądała się blondynce, z wyglądu przypominającej konia, która trzymała za rękę jej chłopaka. Co jest? - Blair, nareszcie! - Marcus powitał ją serdecznie i wstał, ale nie puścił dłoni towarzyszki. - Skarbie, to moja kochana kuzynka Camilla, o której ci tyle opowiadałem. Moja bratnia dusza. Przyjechała na kilka tygodni. W dzieciństwie byliśmy nierozłączni! Czy to nie cudowna niespodzianka? - Cudowna - zgodziła się Blair i opadła na fotel. Nie przypominała sobie, żeby w ogóle wspominał o kuzynce Camilli.
No, ale z drugiej strony słuchanie nigdy nie było jej mocną stroną. - Tak się cieszę, że cię poznałam - oznajmiła Camilla. Popatrzyła na nią z ukosa, demonstrując przy tym długi, wielki nos, z jakim nie poradziłby sobie nawet najlepszy chirurg plastyczny. Maskowała bladą angielską cerę komiczną wręcz ilością beżowego pudru i różu. Jej nogi, śmiesznie długie i chude, wyglądały, jakby wydłużała je na staroświeckich machinach, których Blair szukała na eBayu. - Mimi przyjechała wczoraj rano, bez zapowiedzi - tłumaczył Marcus. - Wyobrażasz sobie? Jak zagubiona sierotka, Z bagażem w dłoni - zachichotał. - Cóż, na szczęście zawsze mogę liczyć, że kochany Marmar udzieli mi schronienia - zaszczebiotała Camilla i od niechcenia przeczesała długie, proste włosy wolną ręką. Włosy, które pod osłoną nocy ktoś mógłby obciąć. Zaraz... - Schronienia? Zatrzymałaś się u niego? - zapytała Blair niegrzecznie. Zdążyła już znienawidzić Camillę, jej krzywe zęby i paskudną plażówkę z żółtego jedwabiu, która zapewne kosztowała majątek, ale i tak wyglądała jak obrus. - Wdawało mi się, że nie masz miejsca? - Dla rodziny zawsze się znajdzie - odparł Marcus. ścisnął szponiastą dłoń Camilli i zwrócił się do Blair: - Nie przejmuj się, skarbie. Będziemy się razem świetnie bawić. Jasne.
jedynka to samotna liczba - Archibald! - Trener Michaels wrzasnął w stronę dachu. - Chcę usłyszeć, jak ruszasz leniwy tyłek i przybijasz dachówki! I to już! - Tak jest. sir - mruknął. Patrzył, jak trener wsiada do niebieskiej furgonetki, wyjeżdża z podjazdu, trąbi radośnie i oddala się podmiejską uliczką w Hampton Bays. Nate wyobrażał sobie, że łyka viagrę i wali konia, oglądając pornosy, które zapewne wozi w schowku przy kierownicy. Kretyn, zaklął w myślach. Otarł pot z czoła i spojrzał na czarne dachówki. Debil, powtórzył po raz setny tego ranka. Nie było jeszcze dziewiątej rano, a słońce już paliło niemiłosiernie. Szorstki dach drapał go w kolana, plecy bolały. Wyprostował się i ściągnął przepoconą zieloną koszulkę. Odłożył młotek i usiadł, choć dach był tak gorący, że nawet przez spodenki palił go w tyłek. Szukał w kieszeniach starannie zwiniętego skręta. Przezornie schował go wczoraj wieczorem. Wyjął ze skarpetki żółtą zapalniczkę, zapalił i zaciągnął się głęboko. Przypalanie na śniadanie. Tak robią zwycięzcy. Błąd sporo go kosztował, to pewne, ale Nate postanowił sobie, że jedno małe potknięcie nie schrzani mu całego lata. Za dnia był niewolnikiem trenera Michaelsa, ale noce nadal należały do niego. Miał do dyspozycji dom rodziców przy plaży Georgica - woleli ciszę i spokój posiadłości w Maine. Nate wyjął komórkę i przeglądał spis telefonów, dopóki nie doszedł do pierwszej osoby, o której wiedział, że ma dom w Hamptons. Nie może pozwolić, żeby dobra chata stalą pusta, bez imprez. - Cześć, tu Charlie - usłyszał pocztę głosową. - Wyjechałem z kraju na kilka tygodni, ale zostaw wiadomość, to się odezwę po powrocie. Cześć. Cholera. Nate się rozłączył bez słowa. Przeglądał dalej, aż doszedł do numeru Jeremy'ego Scotta Tompkinsona. innego kolegi ze szkoły. Nate jak przez mgłę przypominał sobie, że słyszał, iż Jeremy jedzie na lato do Los Angeles. Będzie się uczył aktorstwa czy czegoś równie głupiego. Zmarszczył brwi i zaciągnął się głęboko. Już sobie to wyobrażał: ciągnące się w nieskończoność gorące, parne dni i długie, samotne noce. A potem trzeba się będzie
spakować i jechać do Yale. Biedactwo. Z dachu doskonale widział ogródek trenera, ten sam, który przez najbliższe tygodnie będzie musiał kosić i pielić. Do tego stopnia pogrążył się w ponurych myślach, że nie zauważył najlepszego. Żona trenera opalała się topless na brzegu basenu. Owszem, ma dzieci i nie jest już młoda, ale też nie jest stara. W każdym razie jej cycki ładnie się postarzały. Widział Absolwenta, nigdy nie był ze starszą kobietą. Wszystko się może zdarzyć. Może darmowa harówka u trenera wcale nie będzie taka straszna. Albo może słońce daje mu się we znaki.
V i randka z przeznaczeniem Vanessa chwiała się lekko na czarnych platformach Celine. No dobra, technicznie rzecz biorąc, należały do Blair, jej byłej współlokatorki, ale ona nigdy nie wróci do Williamsburga po rzeczy, które zostawiła. Dziewczyna maszerowała po kocich łbach Meatpacking District. dzielnicy zbyt modnej jak na miejsce .śmierdzące zgniłym mięsem, w stronę zardzewiałych, nieoznaczonych drzwi mansardy Kena Mogula. Kilka tygodni temu była impreza Blair. Mocno wstawiona Serena van der Woodsen, dawna koleżanka z klasy, zarzekała się wtedy, że szepnie o Vanessie dobre słowo. Mimo to Vanessa Abrams nie liczyła, że Ken Mogul się do niej odezwie. Wcześniej zainteresował się jej pracami, kiedy w Internecie pojawiły się niemal pornograficzne scenki, które nakręciła w Central Parku z udziałem Jenny Humphrey i Nate'a Archibalda. Chciał otoczyć ją artystyczną opieką. Vanessie jednak nie podobała się myśl o czyjejkolwiek opiece. Nie przemawiała też do niej praca przy hollywoodzkiej produkcji w Los Angeles. Widziała się raczej jako autorkę intelektualnych dzieł ze zużytymi kondomami i martwymi gołębiami, a nie operatorkę w komercyjnym filmie dla nastolatków. Ale Śniadanie u Freda miało powstać tu, pod jej nosem, w Barneys. Chciała potraktować to jako etap edukacji, jednak coś w tym pomyśle budziło jej niepokój. Nacisnęła dzwonek, oznaczony jedynie inicjałami reżysera, i czekała, nerwowo bawiąc się ubraniem. Właściwie wszystko, co miała na sobie, to rzeczy Blair. Włożyła jej czarną koszulkę bez rękawów i swoje sfatygowane czarne dżinsy, do tego dobrała platformy Blair i stalową, skórzaną torbę DKNY, w której Blair nosiła laptopa. Efekt był wyrafinowany i artystyczny; wyglądała jak ktoś, kogo nie obchodzi, czy wygląda stylowo. A czy ją to obchodzi? Drzwi otworzyły się nagle. W progu stała niewiarygodnie wysoka dziewczyna w mikroskopijnych szortach i różowej koszulce. Miała ciemnobrązową, nieskazitelną karnację, długie, czarne i idealnie proste włosy, wielkie błyszczące, zielone oczy. Uśmiechnęła się, demonstrując perfekcyjnie białe zęby. Po to, żeby cię zjeść... - Tak? - zapytała afroazjatycka bogini z wrogim grymasem. Wyglądała jak czarny
charakter z gry Xbox, Jade Empire, i Vanessa już sobie wyobrażała, że bogini zetnie jej głowę jednym ruchem wyćwiczonej, umięśnionej ręki. - Ja do Kena. - Wejdź - mruknęła Jade Empire i odwróciła się na pięcie. Ciężkie metalowe drzwi zamknęły się za Vanessą. Dziewczyna poszła za ciemnoskórą pięknością po wąskich betonowych schodach do obszernego, jasnego pomieszczenia. Zardzewiałe wsporniki podtrzymywały wysoki sufit. Z okien rozpościerała się fantastyczna panorama na rzekę Hudson. Pośrodku stał regal na książki. Uginał się pod ciężarem albumów, winylowych płyt, fotografii w ramkach i zakurzonych wazonów. Z malutkich głośników Bose. umocowanych na szczycie regału, rozbrzmiewała ostatnia płyta Aracade Fire. Muzyka wypełniała przestrzeń. - Jest gdzieś tutaj - rzuciła Jade Empire, wyraźnie znudzona. - Jesteś umówiona, tak? - Tak myślę. - No, to poczekaj. Przyjdzie, prędzej czy później. Powodzenia, cokolwiek chcesz załatwić. - Wzruszyła ramionami, zrzuciła ze stóp żółte klapki i zniknęła w głębi pomieszczenia, za regałem. Vanessa odwróciła się i podziwiała przeciwległą ścianę, obwieszoną oprawionymi fotografiami. Niektóre z nich poznawała - były autorstwa Kena Mogula. Zanim go poznała, uwielbiała jego prace i znała je na wylot, Wiedziała, że jego ulubionym miejscem jest wyspa Capri i że zanim został filmowcem, zrobił karierę, jako fotograf. Wśród zdjęć półnagich modelek, włóczących się po zaśmieconych peronach metra, widniały fotografie Kena w nocnych klubach, w towarzystwie gwiazd. Dostrzegła Madonnę, Angelinę Jolie, Brada Pitta i Davida Bowie. - Podobają ci się? - odezwał się męski glos za jej plecami. Odwróciła się i zobaczyła nieogolonego Kena Mogula we własnej osobie. Miał denerwujący zwyczaj - wyglądał, jakby nigdy nic mrugał. Wbił w nią przekrwione wyłupiaste oczy i uśmiechnął się lekko. Miał na sobie flanelową koszulę bez rękawów i dżinsy obcięte do kolan. - Oto moja propozycja. - Nie czekając na jej odpowiedź, odwrócił się. Vanessa nie miała wyboru, musiała pójść za nim. Za regałem był przestronny gabinet z gigantycznym oknem. - Siadaj. - Nalał jej z zielonego dzbanka czegoś, co wyglądało jak mrożona miętowa herbata. Wskazał czerwony skórzany fotel naprzeciwko biurka, ginącego pod stosami papierów. Napełnił swoją szklankę i usiadł za biurkiem. Przez chwilę kręcił się na obrotowym fotelu, a potem oparł się wygodnie i położył nogi na blacie. - To praca dla kasy, tak między
nami, ale Śniadanie u Freda będzie pieprzonym hitem. Nie mów tego producentom, ale to nie taki zwykły film dla nastolatków. Godard, rozumiesz? Coś głęboko ludzkiego, zabawnego i mrocznego. - Mhm - mruknęła Vanessa i upiła łyk herbaty. Rozpraszały ją dekoracje w gabinecie; za biurkiem wisiało ogromne zdjęcie reżysera we własnej osobie, jak kompletnie nagi bryka w morskich falach z suką Jade Empire. Na dodatek nie znosiła takich pretensjonalnych gadek. Lepiej do nich przywyknij, panno studentko szkoły filmowej New York University. - Co ty na to? - zapytał Ken. Dłubał w nosie i pstrykał na podłogę znaleziskami. - Wiem, wielkie studio, wielki budżet, komedia romantyczna. Ale właśnie dlatego jesteś mi potrzebna. Potrzebna mi twoja wizja, żebyśmy razem stworzyli coś, coś, co sprawi, że widzowie otworzą oczy i zaczną patrzeć. Jakby jeszcze tego nie robili. Vanessa patrzyła w okno, na stare tory kolejowe, zapomniane wiele lat temu, teraz porośnięte trawą i krzewami, i na budowę na drugiej przecznicy. Ten film symbolizował wszystko, czemu się sprzeciwiała - komercyjna wysokobudżetowa komedia romantyczna dla nastolatków. Ale Ken Mogul jej potrzebuje. Ilu studentów filmówki słyszało takie słowa? Poza tym, brzmiało to ciekawie, a nic miała nic do roboty przez całe lato. Właśnie dlatego tu dzisiaj przyszła. Z nudy. Spojrzała na Kena. - Muszę to przemyśleć. Zdjął nogi z biurka i szukał czegoś w papierach. Wreszcie znalazł paczkę papierosów. Wsunął jednego do ust, ale nie zapalił. - Kobiecą rolę główną miała zagrać moja żona - ciągnął. - Ale jak wiesz, postanowiłem pójść w inną stronę. - Żona? - Vanessie nie mieściło się w głowie, że którakolwiek kobieta zdecydowałaby się na małżeństwo z neurotycznym, zarozumiałym świrem o wyłupiastych oczach. - Heather. Otworzyła ci drzwi. Miss Gościnności to pani Mogulowa? - Ach, tak. - Nie mogła oprzeć się pokusie. Jeszcze raz zerknęła na zdjęcie za jego plecami, wyglądało jak scena z pornosa o piratach. Świry z Karaibów? - Teraz się do mnie nie odzywa, bo wybrałem Serenę. Serena będzie gwiazdą. Ty też. - Dziękuję - odparła Vanessa. - Naprawdę. Ale muszę to przemyśleć, dobrze? Pospiesz się, skarbie. Hollywood nie czeka na nikogo.
S się wyprowadza - Poproszę na Wschodnią Siedemdziesiątą Pierwszą numer 169 - powiedziała Serena van der Woodsen, siadając na czarnym winylowym siedzeniu taksówki. Otworzyła okno i pozwoliła, by gorące poranne powietrze owiało jej twarz. Hm, lato. Przez cale jej życie lato oznaczało imprezy w posiadłości rodzinnej w Ridgefield w Connecticut albo długie, słoneczne popołudnia w parku, kiedy sączyła mrożone drinki - wódkę z sokiem żurawinowym - i razem z Blair przeglądała stare egzemplarze czasopisma „W”. A teraz, po raz pierwszy w życiu, Serena miała pracować. Obróciła w dłoniach grubą kopertę i wyjęła list. który zdążyła przeczytać już kilka razy. Holly dla sztuki trzeba cierpieć. Musisz STAĆ SIĘ swoją bohaterką. Pakuj się. Kluczyki w kopercie to klucze do twego nowego życia - do prawdziwego życia Holly. Do zobaczenia, Kenneth. Dziwaczny list, fakt, ale czego innego można się spodziewać po światowej sławy ekscentryku takim, jak Kenneth Mogul? W końcu jest reżyserem, więc chyba powinna słuchać ligo poleceń. Poklepała dwie torby w biało - czerwone paski, które kupiła u Kale Spade, Nadal pachniały cudownie, oceanem i olejkiem do opalania. Zapakowała w nie zapas bielizny Cosabella, koszulkę brata, Erika, którą podwędziła mu. gdy ostatnio był w domu, zwiewną plażówkę Milty, najwygodniejsze klapki Michaela Korsa. różowo - czarną sukienkę Cynthii Vincent, stare dżinsy Seven, jeszcze jedne klapki, tak na wszelki wypadek, i biały haftowany topik Viktora & Rolfa. Same niezbędne rzeczy. Patrzyła przez okno na majestatyczne schody do Metropolitan Museum of Art; soczyście zielone drzewa Central Parku, imponujące kamienice na Siedemdziesiątej Drugiej, panoramę Park Avenue, a potem nieznane, brzydkie, nowoczesne wieżowce na Trzeciej Alei. Fuj. - Jesteśmy - oznajmił kierowca i zademonstrował w uśmiechu złote zęby. Na jednym wygrawerowano nawet literę Z. Zorro czy Zeus, zastanawiała się Serena. - Och. - Wyjęła bordowy portfel Bottega Veneta i przejrzała zasoby gotówki. Wysiadła z taksówki, ciągnąc wypchane po brzegi torby i przyglądała się burym budynkom w poszukiwaniu właściwego numeru. Widziała 171 i 167, a między nimi kilka nieoznaczonych domów. Nie wiedziała, który
jest jej. Postawiła torby na krawężniku i przysiadła na hydrancie. Sądząc po niskich, pudeł- kowatych budynkach wzdłuż ulicy, ta okolica znacznie się różniła od tego, do czego przywykła. Wyjęła papierosa i zapaliła. Odsunęła się w ostatniej chwili, gdy z włazu kanalizacyjnego wydobył się cuchnący obłoczek. Pobudka, Dorotko. To już nie Złota Mila. Zabawne, jak szybko wszystko się zmienia. Z Sereny van der Woodsen. uczennicy szkoły Constance Billard i czasem modelki, stała się Sereną aktorką. Nie tak dawno jej największym problemem było zapamiętać, gdzie w tym miesiącu będzie wyprzedaż próbek Catherine Malandrino. albo nie kłócić się z Blair w VIP - roomie w Marquee, albo spotykać się z Natem, gdy tylko tego zapragnął, co przez pewien czas oznaczało ciągle i wszędzie, Życie jest ciężkie. - Zabłądziłaś? Spojrzała w górę... bardzo, bardzo wysoko. Tuż nad nią stał facet o szerokich barkach, konserwatywnie przystrzyżonych włosach, z dołeczkiem w podbródku i ładnych niebieskich oczach. Miał na sobie gładki szary garnitur i sztywny granatowy krawat, ale uśmiechał się przy tym tak czarująco, że mogłaby mu darować idiotyczny biurowy strój. A okropne bokserki w szkocką kratę, które zapewne ma pod spodniami? - Szukam tego adresu. - Westchnęła i podała mu kluczyki z namalowanym numerem 169. Niektóre dziewczyny czują się jak ryba w wodzie w roli damy w opałach. - No proszę. - Uśmiechnął się, - Tak się składa, że wiem, gdzie to jest, a to dlatego, że też tam mieszkam. - Wyciągnął rękę, żeby pomóc jej wstać. - Cześć. Jason Bridges. - Serena van der Woodsen - odparła, wygładziła zieloną spódniczkę od Lilly Pulitzer i uśmiechnęła się przebiegle i niewinnie zarazem, szeroko otwierając przy tym oczy, tak, jak Audrey Hepburn. Nic dziwnego, że dostała tę rolę. Serena, podobnie jak Holly Golightly, po mistrzowsku opiniowała sztukę sprawiania wrażenia tyleż pięknej, co niewinnej, na co faceci łapali się jak muchy na miód. - W takim razie, Sereno, chodźmy do domu. - Jason schylił się po jej torby. Otworzył drzwi do budynku pod numerem 169. Była to biała kamienica z czarnymi wykończeniami. Po ścianie piął się bluszcz. Pchnął ciężkie czarne drzwi i puścił Serenę przo- dem. Prawdziwy dżentelmen! - Przyjechałaś z wizytą do Therese? - zapytał.
- Nie. - Serena ze zmarszczonymi brwiami przyglądała się skrzypiącym drewnianym schodom, oświetlonym jedynie mdłym światłem z żyrandola z kutego żelaza. Wydawało się, że w holu króluje duch starszej pani. że nic tu nic zmieniono, odkąd poprzednia właścicielka zmarła przed trzydziestu laty. A jednak dom miał pełen urok i swoisty styl, - Zamieszkam tu. Chyba. - Chyba? - Jason się roześmiał. - A co to ma znaczyć? - Wchodził na górę po skrzypiących schodach. - No cóż - zaczęła Serena. - Gram w filmie i dzisiaj dostałam od reżysera list. Kazał mi się spakować i tu przyjechać. I oto jestem. To ma mi chyba pomóc wczuć się w rolę czy coś takiego. - Gwiazda filmowa, co? - mruknął Jason. - Coś w tym stylu. - Serena lekko się speszyła. - Rany. - Odwrócił się i posłał jej nieśmiały uśmiech. - Owszem, to fajne miejsce, ale sądziłem, że aktorki wybierają eleganckie kwatery, jak, no nie wiem, Waldorf czy coś takiego. - Kręcimy nową wersję Śniadania u Tiffany'ego - wyjaśniła, niemal dosłownie cytując to, co Ken Mogul mówił o swoim wysokobudżetowym debiucie, Śniadaniu u Freda. - W oryginale Holly Golightly mieszkała właśnie tutaj, ale to pewnie wiesz. Zamieszkam tu, żeby poczuć się bardziej nią. To mój pierwszy film. - Tak? - Jason doszedł do półpiętra. W czarno - białej mozaice brakowało kilku kafelków. - A o czym? - Szalona dziewczyna z wielkiego miasta, czyli ja, poznaje niewinnego faceta z prowincji, który chce zrobić karierę aktorską, - Na wszelki wypadek pominęła, że tę rolę zagra supergwiazdor Thaddeus Smith. - Ale próżna dziewczyna z Upper Kast Side kusi go pieniędzmi... i lunchami U Freda, tej restauracji w Barneys? - Serena miała nadzieję, że to co mówi, trzyma się kupy. Często paplała bez sensu i gubiła wątek. Jakby facetom, z którymi rozmawiała, kiedykolwiek to przeszkadzało. Znowu wspinali się po stopniach i Serena mówiła z coraz większym trudem. - Ta druga niszczy jego niewinność, jedyną cechę, która zapewniłaby mu sukces aktorski. Robi z niego wyrafinowanego nowojorczyka i tylko moja bohaterka może go ocalić. - Czy to oznacza, że przez całe lato będziemy sąsiadami? zapytał Jason z nadzieją. Był przy tym uroczy. Tylko przez kilka tygodni - wyjaśniła. Choć Śniadanie u Freda to film wysokobudżetowy, Ken Mogul przeznaczył jedynie dwanaście dni na zdjęcia. Kolejne piętro. Przeszli przez wąski korytarz. A potem Jason wszedł na kolejne
schody. - Wysoko jeszcze? - zapytała Serena. Brakowało jej tchu. Czas rzucić mocne francuskie papierosy. Piętro, kolejny korytarz i znowu schody... A może prowadzi ją do kryjówki, w której ją zgwałci? Może powinna się bać? Poklepała się po kieszeni, żeby się upewnić, że ma ze sobą komórkę, tak na wszelki wypadek. - Ja też zacząłem pierwszą pracę - wyjaśniał. - Mam praktykę w Lowell. Bonderoff, Foster i Wallace. To kancelaria prawnicza. Wczoraj siedziałem do czwartej rano, dlatego dzisiaj idę dopiero teraz. Ale zazwyczaj nie pracuję do późna. W końcu znaleźli się na ostatnim piętrze. Sufit wisiał nisko nad ich głowami, a w korytarzu było ciemno. Serena dostrzegła rumieńce na policzkach Jasona. Nie wiedziała, czy wywołały je te cholerne schody, czy ona. - Jesteśmy na miejscu - oznajmił. Otworzyła drzwi. Jason wszedł za nią i postawił torby na podłodze. Głuchy odgłos niósł się echem po pustym mieszkaniu. Z sufitu barwy uryny smętnie zwisały dwie gołe żarówki. Zacieki wyglądały jak wymyślny wzór. - Fajnie - oznajmił spokojnie. Czyżby? Serena przechadzała się po saloniku i mało brakowało, a przewróciłaby się na krzywej, skrzypiącej drewnianej podłodze. Trzy okna wychodziły na ulicę. Przez podartą siatkę widziała solidny budynek domu starców po drugiej stronie ulicy. Okienko w mikroskopijnej kuchence wychodziło na schody przeciwpożarowe, które rozpoznała z filmu Śniadanie u Tiffany'ego. To tam Holly Golightly grała na mandolinie i nuciła Moon River. Blair miała łzy w oczach, ilekroć oglądała tę scenę. Serena otworzyła okno. W mieszkaniu unosił się duszący, klaustrofobiczny zapach starych skarpet i sardynek. - A gdzie meble? - zapytała na głos. Była bliska płaczu. - A to kto? - zdziwił się Jason. Do saloniku wkroczył czarny kot. Przyszedł z sypialni w głębi mieszkania. No, to już wiadomo, skąd ten smród. Serena wyjęła paczkę gauloisów i wyjrzała przez słynne kuchenne okno w nadziei na przypływ inspiracji. Ale czuła się jedynie zdenerwowana i zagubiona. Właściwie co ona tu robi? Jesteś tu, bo masz zagrać w hicie kasowym, jasne? - Fajny. - Jason ukucnął i głaskał kota między uszami.
Serena odwróciła się, zapaliła papierosa i obserwowała, jak jej ciemnowłosy, niebieskooki sąsiad bawi się z kotem, który najwyraźniej też tu mieszka. No proszę. Nawet w takiej dziurze trafia się niezły widok.
D uczy się sztuki obsługi klienta - Przepraszam bardzo, czy mógłby mi pan powiedzieć, gdzie znajdę romanse? Daniel Humphrey kucał na podłodze i układał biografie tematycznie, nie alfabetycznie. Jeśli się pracuje w Strand, najlepszej - i największej - nowojorskiej księgarni, trzeba zwracać uwagę na takie szczegóły. Fantastycznie. - Kilka powinno być na regale przy schodach, ale nie Błamy osobnego działu z romansami - burknął. Nic zdołał ukryć niezadowolenia. - Dzięki - odparła radośnie kobieta i udała się na poszukiwanie zakurzonych powieści Joanny Lindsay i marnych resztek Nory Roberts. Księgarnia Strand słynęła nie tylko z bogatej oferty, ale także ze świetnie wykształconego i zarozumiałego personelu. Dan nie posiadał się z radości, że dostał tę pracę. Zobaczył ogłoszenie w drodze powrotnej z lotniska Kennedyego. Odwoził siostrę, Jenny, która pod wpływem impulsu postanowiła odwiedzić matkę w Pradze i zapisać się na lekcje malarstwa. Dan nie wiedział, co zrobić z wolnym czasem. Plakat w oknie księgarni wydał mu się znakiem. I proszę, teraz układa książki na półkach najlepszej księgarni w mieście. Ale w porównaniu z innymi, w Strand nie było specyficznej atmosfery. Żadnej muzyki, zero kawy. tylko niekończące się szeregi regałów, zastawionych książkami. Dan pchał piszczący wózek, pełen zakurzonych tomów, wąską alejką w dziale biografii. Obowiązki pozwalały mu mnóstwo czasu spędzać samotnie. Ignorował klientów i rozmyślał: o literaturze, o swoich wierszach, o tym. jak będzie w Evergreen College w stanie Washington, a przede wszystkim o tym ostatnim lecie w Nowym Jorku - ostatnim lecie z Vanessą. Podczas uroczystego zakończenia szkoły urządził niezłe widowisko, oświadczając, że w ogóle nie pójdzie na studia, byle być z nią. Okazało się jednak, że nie może się doczekać, żeby wyruszyć na zachód buickiem skylark - rocznik 1977, niebieski metalik - którego dostał od ojca z okazji ukończenia szkoły. Idealny wóz na taką podróż. Będzie jak Jack Kerouac W drodze. Będzie zdzierał asfalt szos i kochał się z niebem i ziemią, szepcząc słowa, które pojawią się w jego głowie podczas jazdy. Będzie pisał i zostawiał kobietom
wiersze. Będzie tajemniczym kochankiem, którego nigdy nie posiądą na zawsze. A tymczasem czeka go ostatnie cudowne miejskie łato z Vanessą, jego pierwszą miłością. Dan zdjął z wózka zakurzony egzemplarz Życia Johnsona pióra Boswella. kucnął i szukał miejsca, gdzie wstawić biografię. Odpłynął myślami. W jego głowie rozbrzmiały słowa: Gorące dłonie na kierownicy Jesteś moją skrzynią biegów, moim sprzęgiem Wzruszasz kurz... namiętność. Namiętność. Niech trwa. No dobra. trochę kiczowato, ale właśnie tak się teraz czuł. W myślach sporządzał już listę klasycznych miejsc na romantyczne randki w Nowym Jorku: Szekspir w Central Parku, przejażdżka promem na Staten Island, tak po prostu, dla samej przyjemności; wschód słońca nad mostem przy Pięćdziesiątej Dziewiątej, jak Woody Allen i Diane Keaton w Manhattanie. Może wypad do Jones Beach jego samochodem, słony wiatr w otwartych oknach, włosy Vanessy rozwiane na wietrze... No dobra, nie włosy, właściwie jest łysa. Ale może włoży długą jedwabną chustę czy coś takiego. Widział to oczyma wyobraźni. To będzie bardzo romantyczne lato. W każdym razie na pewno będzie jakieś. - Przepraszam bardzo, gdzie znajdę opracowanie do Ulissesa? - Ledwo słyszalny, piskliwy męski głos wyrwał Dana z marzeń. Opracowanie do Jamesa Joyce'a? Skandal! Dan spojrzał groźnie na wybladłego kujona, który zadał mu pytanie. Na ramieniu miał plecaczek z wizerunkiem Batmana. Żenada. - Radziłbym przeczytać oryginał - rzucił arogancko. Chłopak był żałosny. Prawdopodobnie starszy od Dana pewnie student albo nieszczęśnik, który męczy się w czasie wakacji, żeby wreszcie w wieku dwudziestu trzech lat zrobić maturę. Wzruszył ramionami. - Nudy. Dan miał ochotę walnąć go w chudy brzuch, ule nagle zdał sobie sprawę, że jego praca, jego obowiązek, to skłonić dupka do czytania. Wyprostował się. - Chodź. Zaprowadził bezmózgowca do małej salki na zapleczu. Zdjął z półki piękne, oprawione w skórę wydanie arcydzieła Joyce'a. Otworzył na chybił trafił i zaczął czytać: - „Dotknij mnie. Łagodne oczy. Łagodna łagodna łagodna dłoń. Samotny tu jestem. O, dotknij mnie teraz, zaraz. Jakie jest to słowo znane wszystkim ludziom? Jestem cichy i
samotny tu. I smutny. Dotknij mnie, dotknij ”. - Przerwał i spojrzał na żałosnego. - No, dalej, wiesz, że tego chcesz - zachęcał. Chłopak był przerażony. Pewnie podejrzewał, że Dan to literacki zboczeniec czyhający w księgami na ofiary. Upuścił plecaczek z Batmanem i uciekł. Dan usiadł na podłodze i doczytał stronę do końca. Fakt, James Joyce zawsze go podniecał. Tak, zanosi się na bardzo ciekawe lato. James Joyce Ulisses, przeł. Maciej Słomczyński, Znak, Kraków 2006 (przy. tłum.).
kask - niemal równie istotny jak kondom Nate stał na pedałach starego jak świat rowem i pedałował z całej siły, a potem opadł na niewygodne, skórzane siodełko. Lubił tak jeździć - najpierw rozpędzić się co sił w nogach. a potem siedzieć, odpoczywać i rozkoszować się ciepłą bryzą na twarzy. Po prawej tale rozbijały się o brzeg. Po lewej ciągnęła się winnica pełna krzewów chardonnay. W powietrzu unosił się zapach soli i grilla. Żwir trzeszczał pod kołami jego roweru. Nate uśmiechnął się leniwie. Poranny skręt zadziałał jak trzeba i pod koniec pracy niemal zachwycał się letnią karą. Praca fizyczna ma w sobie coś kojącego. Po dziesiątej klasie przez całe wakacje pomagał ojcu budować ich jacht „Charlotte”, w posiadłości w Maine. Praca u trenera Michaelsa przypominała mu tamte chwile, choć okolica nie była tak piękna - tutaj otaczały go liczne domy i zatłoczone plaże. Mimo wszystko nie ma to jak ciężka harówka, gorące słonce i nagroda w postaci zimnego piwa po robocie. I żeby nic nie odrywało go od pracy. Nie musi sobie zawracać głowy nauką. Szkoła to już przeszłość, a Yale wydaje się nieskończenie daleko. Blair, dziewczyna, która - o czym był głęboko przekonany - jest miłością jego życia, ale z którą nigdy nie mógł długo wytrzymać, wyjechała do Anglii z nowym facetem, arystokratą. Pewnie robi zakupy, zajada kanapki z ogórkiem i pije zdecydowanie za dużo herbaty. Serena siedzi w mieście i bawi się w gwiazdę filmową. A Jenny, małolata z fantastycznymi piersiami, z którą jakimś cudem związał się w zimie, wyjechała do Europy. Z dała od tej trójki czuł się o wiele lepiej. Uśmiechnął się na myśl. że właśnie tak będzie wyglądało cafe lato. Ciężka praca w ciągu dnia, potem powrót rowerem do domu, prysznic, skręt i trochę czasu dla siebie. Właśnie tego mu trzeba. Trener mieszkał w Hampton Bays, dobrych kilka kilometrów od domku Nata w East Hampton. To był zupełnie inny świat: podmiejskie domki, furgonetki i centra handlowe. Takie otoczenie pomoże mu spojrzeć na wszystko z dystansu. I o to chodziło. Nie miał na oku żadnej konkretnej dziewczyny, zresztą zawsze pakował się przez nie w kłopoty. Może lepiej mu będzie samemu. Jasne, jakby kiedykolwiek był sam dłużej niż trzydzieści sekund. Nate zeskoczył z roweru i pchał go pod wyjątkowo strome wzgórze, sapiąc z wysiłku.
Takie są skutki spalania trzech skrętów dziennie. Zdyszany i spocony, wsiadł na rower na szczycie wzgórza i pomknął w dół, zdając się na siłę grawitacji. Spojrzał na rękę i nacisnął zaróżowioną skórę, żeby się przekonać, czy zbieleje pod dotykiem. Blair zawsze tak robiła, gdy byli razem na plaży. Oznajmiała, że się spiekł na raka i czułe nacierała go swoim drogim olejkiem do opalania. Jeszcze raz dotknął przedramienia. Tak, wyraźnie spieczone. Tak to jest, jak się nie używa kremów z filtrem! Podniósł głowę i zdał sobie sprawę, że jedzie prosto na rozstaje. Szarpnął za hamulec i skręcił, ale jechał tak szybko, że upadł. Bolało. Rozległy się uprzejme oklaski, jak na meczu golfowym. Nate podniósł głowę i zdał sobie sprawę, że wylądował na żwirowym parkingu przed Oyster Shack. Knajpka z owocami morza położona była mniej więcej w połowie drogi między domem trenera a stuletnią posiadłością jego rodziców, niedaleko plaży Georgica w East Hampton. Przy stoliku na zewnątrz siedziała grupka dzieciaków, na oko licealistów. Przyglądali mu się znad oszronionych butelek z piwem i talerzy pełnych smażonych smakołyków. - Cholera - mruknął Nate. Drobne kamyczki wbiły mu się pod skórę, jasnozielona koszulka, w której pracował cały dzień, była rozdarta. Otrzepał dłonie z piachu i spojrzał na drelichowe szorty - tu bez żadnych szkód. Cały Nate Archibald - we krwi, pocie i brudzie wygląda jeszcze lepiej niż zwykle. Kucnął, żeby obejrzeć rower. Przednie koło było wygięte. - Niezłe lądowanie. Nate podniósł głowę. Głos należał do kształtnej, niebieskookiej blondynki. Długie gęste loki przewiązała czerwoną bandaną. Różowa obcisła koszulka bez ramiączek zjechała interesująco nisko, a dżinsowa mini przesunęła się cudownie wysoko. W dłoni trzymała puszkę coli. Sterczała z niej słomka umazana szminką. Dziewczyna podała Nate'owi prawą rękę. Długie, czerwone paznokcie miały identyczny odcień jak puszka. - Nie zwracaj na nich uwagi - mruknęła, wskazując towarzyszy. Charakterystyczny złocistobeżowy odcień skóry zawdzięczała, tak jak i inne dziewczyny, samoopalaczowi Clinique. Pud sztuczną opalenizną kryły się niezliczone piegi: na nosie, policzkach, ramionach i dekolcie, Blair nauczyła Nate'a, że dziewczyny są zazwyczaj bardziej skomplikowane, niż widać na pierwszy rzut oka. Piegi tej tutaj sugerowały, że nie jest kolejną laseczką z Long Island. Nate z uśmiechem podał jej rękę i pozwolił, by pociągnęła go w górę. - Jasne. - Był trochę speszony.