PiotrW91

  • Dokumenty134
  • Odsłony25 538
  • Obserwuję23
  • Rozmiar dokumentów449.7 MB
  • Ilość pobrań13 081

8 - nie zatrzymasz mnie przy sobie - Plotkara - Cecily von Ziegesar

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

8 - nie zatrzymasz mnie przy sobie - Plotkara - Cecily von Ziegesar.pdf

PiotrW91 EBooki
Użytkownik PiotrW91 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 175 stron)

CECILY VON ZIEGESAR NIE ZATRZYMASZ MNIE PRZY SOBIE plotkara 8 Kiedy mam wybierać między jednym złem a drugim, zwykle wybieram to, którego jeszcze nie próbowałam. Mae West

 tematy ◄ wstecz dalej ► wyślij pytanie odpowiedź Wszystkie nazwy miejsc, imiona i nazwisko oraz wydarzenia zostały zmienione lub skrócone, po to by nie ucierpieli niewinni. Czyli ja. hej, ludzie! Czerwiec tuż - tuż i Nowy Jork płonie jak świeca Diptyque - jest gorący i aromatyczny, piękny i jasny. Ściemnia się teraz tak późno, że nie potrafimy odróżnić dnia od nocy. Nie, żeby nas to obchodziło. O tej porze roku nasz wybieg - zwany też Upper East Side - jest praktycznie wolny od rodziców. Są za bardzo zajęci meczami polo i garden party, meczami tenisa i partiami golfa w naszych wiejskich rezydencjach w Ridgefield w Connecticut, w Bridgehampton na Long Island, w Newport na Rhode Island albo w Mount Desert Island w Maine. A nas zostawiają, żebyśmy rządzili w mieście. Tak jakbyśmy choćby na chwilę przestali w nim rządzić. Nasze nazwiska otwierają listę gości w każdej ekskluzywnej restauracji, klubie i hotelu na Manhattanie od dnia naszych narodzin. Chadzamy paczkami i brylujemy na salonach, w centrum i na przedmieściach, na wschodzie i na zachodzie. Cała wyspa jest i zawsze była nasza. Jednak w czerwcu, dla nas, uczniów ostatnich klas, nadejdzie koniec szkoły i czas, by powiedzieć sobie „Do widzenia”. Ale na bok smętne miny. Teraz jest czas, by naprawdę dać się zapamiętać. Jeśli na zakończenie szkoły dostaniemy to, czego chcemy, już niedługo wszyscy będziemy mieli samochody. Nasza kolei, żeby być tak głośnymi, nieznośnymi i pięknymi, jak nigdy dotąd - pip, piiip! A skora nie ma nikogo, kto by chciał nas usadzić (jakbyśmy się tym przejmowali), czas, żeby porządnie poszaleć. Pięć powodów, żeby balować ostrzej niż kiedykolwiek w życiu: 1. Nauka do końcowych egzaminów jest śmiertelnie nudna. 2. Już prawie lato! 3. Zasłużyliśmy na to!! 4. Klimatyzacja tak mocno chłodzi, że musimy znaleźć jakiś sposób na rozgrzewkę - wiecie, co mam na myśli. 5. To nasza ostatnia szansa. Większość z nas wyjeżdża na wakacje, a potem wyrusza do college'u.  plotkara.net jest tłumaczeniem nazwy autentycznej strony internetowej: www.gossipgirl.net (przyp. red.). *

Teraz albo nigdy. Zanim całkiem ci odbije i zrobisz coś, czego będziesz później żałowała, powinnaś zastanowić się, czy ty i twój chłopak jesteście sobie dość oddani, by utrzymać związek na odległość przez całe lato oraz pobyt w college'u. Wyobraź sobie siebie otoczoną opalonymi przystojniakami w szortach Billabong, bosych, ze stopami w piasku, proponujących ci przejażdżkę stylowym kabrioletem. Wyobraź sobie seksownych, świeżo upieczonych studentów prosto z prywatnych szkół, w samych milusich bladozielonych bokserkach w białe groszki, jak idą pod prysznic w twoim koedukacyjnym akademiku. Naprawdę zdołasz się oprzeć? Czemu nie oszczędzić sobie tortur rozstania przez telefon, zrywając już teraz? Zafunduj sobie nic nieznaczący flirt z tym nieśmiałym, milutkim kujonem, z którym w piątej klasie chodziłaś na lekcje tańca i który nie jest już takim kujonem. Nie masz absolutnie nic do stracenia. A skoro już przy tym jesteśmy - może chociaż poudawaj, że lubisz tę dziewczynę z tłustymi włosami i wystającymi zębami, której zapomniałaś zaprosić na urodziny w siódmej klasie i każdego następnego roku. Dzięki temu będzie mogła wskazać twoje zdjęcie w szkolnym roczniku i pochwalić się przed nowymi koleżankami w Mount Hollyhock albo innym beznadziejnym college'u, do którego trafi: „Widzicie tę laskę? Była jedną z moich najlepszych przyjaciółek I” Ale dość już o odgrzewaniu starych znajomości i podtrzymywaniu nieistniejących przyjaźni. Nie wiem, jak wy, ale ja przeżywam właśnie poważny duchowy kryzys. Większość prywatnych szkół dla dziewcząt traktuje uroczystość rozdania dyplomów niezwykle poważnie. Dziewczęta muszą mieć na sobie długie białe suknie, białe rękawiczki i białe buty. Jak na ślubie, tyle że my będziemy wyfruwać a nie na odwrót - hurrra! Mimo to, pozostaje pytanie: Oscar czy nie Oscar? Oczywiście Oscar de la Renta. Jeśli wybierzesz Oscara, skończysz pewnie w takiej samej sukience jak sześć innych dziewczyn z twojej klasy - chociaż i tak wiesz, że będziesz wyglądać o niebo lepiej niż one. A kupowanie bieli ma tę zaletę, że zawsze możesz później ufarbować sukienkę i włożyć ją jeszcze raz. Aha, akurat - jakbyś miała ochotę jeszcze kiedykolwiek ją wkładać! A skoro mam już waszą niepodzielną uwagę, sprawdźmy co słychać u naszych ulubieńców... DZIWNA PARA Pojawiły się spekulacje, że związek między dwoma skrajnymi przeciwieństwami mieszkającymi razem w Williamsburgu to nie jest tylko zwykłe, wygodne, wspólne wynajmowanie mieszkania, ale coś bardziej - jakby to ująć - romantycznego. B ostatnio bardzo często ubiera się na czarno i zakłada cięższe buty. A co z tą srebrną spinką od Tiffany'ego, którą miała przedwczoraj w superkrótkich włosach V? Wyobrażacie sobie je razem, tulące się do siebie na sofie, czeszące sobie włosy, wymieniające się szpilkami od Manolo i martensami? Komu potrzebni są chłopcy? A SKORO MOWA O CHŁOPCACH

B może i odpuściła sobie facetów - kto by tak nie zrobił po ostatnim wyskoku N? - ale V najwyraźniej sprawia przyjemność towarzystwo płci przeciwnej, i to coraz bardziej. Ona i ten wygolony weganin, A, przyrodni brat B dokazywali bez skrępowania w częściowym negliżu w kawiarenkach i na parkowych ławkach w całym Williamsburgu. Nic tak nie rozpala V jak odrobina ekshibicjonizmu! Co do N, to pewnie myślicie, że nie posiadał się ze szczęścia po tym, jak zaliczył najbardziej pożądaną blond bombę w mieście - i to na oczach B, w domku kąpielowym, w wannie, na Imprezie dziewczyn z ostatniej klasy z okazji dnia wagarowicza, w Southampton. No więc nie. Widzieliście go ostatnio? Zaczerwienione oczy, brudne chusteczki zwisające z kieszeni, osowiałe usposobienie. Nasz złoty chłopiec jest najwyraźniej w straszliwym dołku. A może złapał przenoszoną drogą płciową chorobę od jednej z tych francuskich zdzir, z którymi, jak głosi plotka, wiecznie kręcił. Widzicie? Nie warto być zachłannym. Nie żeby nas to kiedykolwiek powstrzymało. Wasze e - maile P: Droga P! W przyszłym roku idę do Vassar. Kochałam się w takim jednym chłopaku od trzeciego roku życia i właśnie się dowiedziałam, że on też idzie do Vassar! Jestem taka podekscytowana, ale martwię się, że stracę tyle czasu na skłonienie go, żeby ze mną zagadał, że nawet nie zauważę, że jestem w college'u, rozumiesz? Zakochana O: Droga zakochana! Wybacz brutalną szczerość, ale mam wrażenie, że już spędziłaś mnóstwo czasu, próbując skłonić tego faceta, żeby z tobą zagadał. Poczekaj, aż zajedziesz do Vassar - spotkasz tam całe mnóstwo cud chłopaków, których nigdy w życiu nie widziałaś. Niektórzy mogą być nawet warci miłości. A ponieważ w dzisiejszych czasach większość akademików jest koedukacyjna, nie uda ci się z nimi nie rozmawiać! P. Na celowniku B i V kupują na targu w Williamsburgu bazylię w doniczkach. Może jednak plotki o ich lesbijskich skłonnościach są prawdziwe?! C wchodzi do fryzjera w Greenwich Village, żeby ogolić sobie głowę i wychodzi z włosami dłuższymi niż wcześniej oraz platynowymi pasemkami. Nie ma siły, żeby przetrwał choćby miesiąc w akademii wojskowej. N stoi na dachu Metropolitan Museum of Art i z posępną miną patrzy na Central Park. Wygląda na to, że nasz ulubiony, wiecznie najarany chłopiec cierpi na wyjątkowo przykry przypadek melancholii. D ogląda buicki po wypadkach na jakimś zapadłym parkingu z używanymi wozami w Harlemie. Żeby chociaż umiał zmieniać biegi. W sobotę J samotnie zdaje egzamin do szkoły z internatem w biurze dyrektorki Constance Billard. Ona koniecznie

chce się przenieść, a szkoła jeszcze bardziej chce się jej pozbyć! MUSICIE TYLKO ZDAĆ Moja rada: nie przegapcie wyprzedaży wzorów u Zaca Posena i pokazu Stell i McCartney, siedząc na jednym z tych durnych kursów przygotowawczych, do których zachęcają nas nauczyciele, gdzie przerabiają wszystko, czego kiedykolwiek się uczyliśmy. Nalejcie sobie kieliszek dobrze schłodzonego pinot grigio i po prostu przejrzyjcie notatki. Musicie tylko zdać, a uwierzcie mi, jesteście znacznie mądrzejsi, niż myślicie. Powodzenia, kochani. Nie mogę się doczekać, kiedy zobaczymy się na rozdaniu świadectw! Wiecie, że mnie kochacie. plotkara

dokąd chodzą wszystkie dziewczyny - Będziesz to przymierzać? - zapytała nieśmiało Blair Waldorf Alison Baker, dziwnie infantylna dziewczyna z ostatniej klasy. Blair pchnęła srebrny wieszak po szynie w stronę Alison. Biała, sztywna jak tektura tunika z lnu jakiegoś przypadkowego skandynawskiego projektanta? Nie, dzięki. - Bierz - odparła wspaniałomyślnie. Alison miała cienkie, długie do pasa, brązowe włosy, przerwę między jedynkami i była potwornie chuda. Codziennie zakładała białą koszulę i granatowe sznurowane buty, których szkoła Constance Billard wymagała od przedszkolaków, ale których w pierwszej klasie nikt już nie założyłby do mundurka. Kiedyś, w czwartej klasie. Alison zsikała się w majtki w bibliotece, bo nie chciała pójść do łazienki, nim nic skończy czytać Ani z Zielonego Wzgórza. Przez resztę dnia musiała chodzić w za małych wełnianych rajstopach w musztardowym kolorze z kosza na rzeczy znalezione. Bez bielizny. Musiało drapać. W szóstej klasie Alison dwa weekendy z rzędu bezskutecznie zapraszała Blair do wiejskiej posiadłości w Osterville na Cape Cod, aż w końcu sobie odpuściła. Potem rozpuściła paskudną plotkę, że ojciec Blair nie puszcza córki na weekendy, ponieważ łączy ich kazirodczy związek, a tylko wtedy mogą spędzać czas razem. Ojciec Blair, stuprocentowy gej? Z byka spadła? - Będzie ci w niej fantastycznie. Ja mam do niej za wąskie ramiona - skłamała Blair. Alison włożyła tunikę na koszulę i pozwoliła, żeby spódniczka od mundurka opadła na podłogę. Sukienka zwisała z jej kościstej figury jak mokry worek na kartofle. Z mysimi, wiotkimi włosami do pasa wyglądała jak dziewczyna, którą opętał demon w tym obrzydliwym horrorze Egzorcysta. - Myślisz, że jest za duża? - zapytała. Nawet Blair nic miała serca udawać, że Alison wygląda dobrze. - Może - odparła, zbyt zajęta stosem jaskrawo kolorowych, jedwabnych, obcisłych sukienek na ramiączkach od Diane von Furstenberg, żeby czymkolwiek się przejmować. - Ej, ja to chciałam przymierzyć! - Isabel Coates wyrwała zwiewną, białą sukienkę

Stelli McCartney z rąk Rain Hoffstetter i przycisnęła do swojej patykowatej pozbawionej talii figury. Zapuszczała grzywkę i lśniące ciemne włosy nosiła podpięte wsuwkami nad czołem w zamierzonym nieładzie, przez co wyglądała odjazdowo i kretyńsko zarazem. - Żartujesz? To jest trzydzieści sześć. W życiu się w nią nie wciśniesz - zaoponowała Rain, łapiąc za brzeg sukienki, jakby chciała wyrwać ją z rąk Isabel. - Jestem niższa od ciebie - opierała się, chociaż tak samo jak Isabel, była bliższa czterdziestki niż trzydziestu sześciu. - Nie wiem, dlaczego tak się pieklicie o głupią kieckę. - Blair ziewnęła, podchodząc do wieszaka z wyszywanymi paciorkami bawełnianymi sweterkami w kolorze lilaróż od Nicole Farhi. - Po pierwsze, jest kremowa i patrzcie... - Wskazała pomalowanym na perłowo paznokciem na biały, satynowy wieszak, na którym wisiała sukienka. - Ma różowy pasek. A nasze sukienki na koniec szkoły mają być nieskazitelnie białe. Chociaż sukienka była o dwa rozmiary za mała. Isabel nadal przyciskała ją do siebie, jakby od tego zależało jej życie. - Może wcale nie chcę jej na zakończenie szkoły. Może wybieram się na imprezę albo cos takiego. Jasne. Została zaproszona na sekretną imprezę, o której Blair nie wiedziała. Dzisiaj był pierwszy dzień pokazu i wyprzedaży Browns of London w głównej sali balowej hotelu St. Clair i dziewczyny z ostatniej klasy Constance Billard urwały się z godziny wychowawczej, żeby się tam zjawić. Czy był lepszy sposób, by upolować sukienkę, która pojawiła się już w Anglii, ale nigdy nie była sprzedawana w Nowym Jorku? Żeby znaleźć idealną, pożądaną, jedyną w swoim rodzaju suknię na zakończenie szkoły? Jedyny sęk w tym, że ich sukienki na rozdanie świadectw musiały być całe białe, a większość projektantów wystrzegała się bieli, by uniknąć mało seksownych skojarzeń z chrzcinami i wiejskimi pastuszkami. O sukniach ślubnych nie wspominając. - Szkoda, że ta ma tren... - zadumała się na głos Kati Farkas, unosząc do góry śnieżnobiałą, satynową sukienkę z bufiastymi rękawami od Alexandra McQueena. Wyglądała jak coś, co Śpiąca Królewna chętnie by włożyła na stuletni sen. - Fuj. - Isabel zmarszczyła nos. - Tren to zdecydowanie nie jej jedyna wada. Pokaz składał się z pięćdziesięciu ośmiu wieszaków ubrań - sukni balowych, sukienek koktajlowych, sukni ślubnych i dla druhen, spódnic, bluzek, swetrów, rybaczek, dwóch wieszaków kapeluszy, a nawet wieszaka pełnego tiar. welonów i chustek. Ubrania były cudowne i przepięknie wykonane, ale dziewczyny nic obchodziły się z nimi delikatnie. Rzeczy walały się po całym dywanie, a zwykle dostojna, pełna złoceń sala balowa wyglądała

teraz jak garderoba jakiejś zwariowanej modnisi z Upper Hast Side, która w alkoholowym upojeniu szykowała się na imprezę dobroczynną. Tłum dziewcząt polujących na wymarzoną sukienkę na zakończenie szkoły, umilkł na chwilę, gdy wysoka blondynka o ogromnych ciemnoniebieskich oczach weszła do sali i podała ochroniarzowi biało - zielony skórzany plecak Louisa Vuittona. Za nią stał opalony chłopak o falujących złotobrązowych włosach i błyszczących zielonych oczach. - Założę się, że się spóźnili, bo najpierw musieli skoczyć na górę - zachichotała Rain, szturchając Nicki Button w żebra. Rain i Nicki wybrały się w weekend na japoński zabieg prostowania włosów i teraz ich ciemne czupryny były nienaturalnie wygładzone i lśniące, jakby doklei! je specjalista z londyńskiego muzeum figur woskowych Madame Tussaud. - Patrz. Blair udaje, że ich nie zauważyła. O Boże, Serena idzie prosto do niej - zapiszczała Laura Salmon. Dziewczyny stały z ramionami pełnymi sukienek, nie spuszczając oczu z Sereny van der Woodsen, która popłynęła do wieszaka z eleganckimi, ale mimo to niemodnymi, słomkowymi kapeluszami od słońca, raptem dwa kroki od Blair, i zaczęła je przymierzać. - Ładny - stwierdził Nate Archibald bez entuzjazmu, garbiąc się pod ścianą. Wyglądał na bardziej pochmurnego i zamyślonego niż zwykle. To była jedna z tych imprez, gdzie większość dziewczyn, zamiast czekać wieczność w kolejce do przymierzalni, rozbierała się po prostu przy wieszakach. Nate był jednak najbardziej pożądanym chłopakiem na Upper East Side. Dziewczyny rozbierały się do naga, gdy tylko pstryknął palcami, ale nawet wtedy to on, nie one, przyciągał pożądliwe spojrzenia. Nic dziwnego, że nie był pod wrażeniem. To, jak wbijał wzrok w swoje tenisówki z limitowanej serii Stana Smitha, wyraźnie mówiło, że robi, co może, aby udawać, że nie zauważył Blair - dziewczyny, z którą miał spędzić resztę życia. Jednak raptem w zeszłym tygodniu spieprzył sprawę, zabawiając się w czasie dnia wagarowicza ostatnich klas z Sereną. Teraz Blair stała z pięć metrów od niego, posyłając mu lodowate spojrzenie. Po tym, jak nakryła Nate'a z Sereną, Blair przysięgła sobie, że jeśli znowu natknie się na nich razem, nie wpadnie w szał, nie złapie pierwszego lepszego ostrego lub ciężkiego przedmiotu i nie ciśnie w ich głowy, wrzeszcząc: „Zdradliwe, napalone świnie!” Nie mogła jednak nic poradzić, że czuła się bardziej niż wkurzona tym, jak dobrze razem się prezentowali. Naturalne jasne pasemka we włosach Nate'a miały dokładnie ten sam bladozłoty odcień, co włosy Sereny. Oboje mieli ten sam zdrowy słoneczny rumieniec, jakby spędzali całe dnie na kocu na Owczej Łące, całując się i opalając. Serena miała na sobie jedną z granatowych znoszonych koszulek polo Nate'a, z wyblakłym kołnierzykiem i strzępiącym

się brzegiem. A policzki Nate'a lśniły odrobinę w jasnych światłach sali balowej, zupełnie tak samo jak bladoróżowy błyszczyk Vincenta Longo, który miała na ustach Serena. W innych okolicznościach byłoby to nawet słodkie, ale teraz zdecydowanie nie było. A jednak coś było nie tak. Nate schudł i wyglądał na przygnębionego, a Serena sprawiała wrażenie bardziej rozkojarzonej niż zwykle. Blair z przyjemnością zauważyła, że zdecydowanie nie są szczęśliwi. Pewnie Nate chodził ciągle zbyt ujarany, by poświęcać Serenie tyle uwagi, ile się domagała. A Serena pewnie nieustannie zapominała zatelefonować do Nate'a. On udawał, że nie lubi ciągłego dzwonienia, ale w głębi duszy potrzebował tego, tak jak dzieci potrzebują, żeby im zawsze przypominać, że są pępkiem świata. Z chytrym uśmieszkiem Blair wróciła do wieszaka z sukienkami Ghost, które przeglądała bez przekonania, próbując znaleźć coś oryginalnego, w czym nie będzie się jej można oprzeć na uroczystości rozdania dyplomów w Constance Billard. Uroczystości, która miała się odbyć już za dwa tygodnie. No właśnie. Po co marnować energię na nienawidzenie ich, kiedy są ważniejsze sprawy do załatwienia? Na przykład, kupienie sukienki. Serena zdjęła kapelusz, który przymierzała i założyła czarny toczek z jedwabiu, z ponaszywanymi sztucznymi perełkami i króciutkim, ledwo przysłaniającym oczy woalem. Zacisnęła błyszczące usta i patrząc w lustro, doszła do wniosku, że wygląda jak Madonna w Evicie albo jakaś młodziutka żona mafioza. To była jedna z tych rzeczy, które tak uwielbiała w graniu. Mogła zatrzepotać długimi rzęsami, zerkać zza woalki ciemnoniebieskimi oczami na publiczność i nagle stawała się tragiczną postacią, która rozpaczliwie potrzebowała odrobiny czułości, albo przynajmniej mocnego drinka. Kapelusz prezentował się bardzo dramatycznie, a tak właśnie ostatnio się czuła. Nie była tyle dramatycznie przygnębiona czy dramatyczne szczęśliwa, co dramatycznie czuła, że nie jest sobą. Spojrzała ukradkiem na Blair, która zawzięcie przeglądała sukienki na wieszaku, nawet nie racząc zauważyć przyjaciółki. Serena zamieniła czarny kapelusz na wstrętną, grubą opaskę z fioletowego aksamitu z naszytymi sztucznymi liśćmi i owocami. Gdyby tylko Blair spojrzała na nią. Serena wiedziała, że posikałaby się ze śmiechu. Ale Blair nadal stała odwrócona do niej plecami. Serena westchnęła. Jeszcze tydzień temu były najlepszymi przyjaciółkami. A teraz to. Ona i Nate byli razem, a Blair nie odzywała się do nich. To był totalny wypadek, że rzucili się na siebie na imprezie Isabel i gdyby Blair ich nie przyłapała, prawdopodobnie na tym by się skończyło. Ale byłoby zwyczajnym okrucieństwem baraszkować na oczach Blair, a potem nawet nie spróbować udawać, że to

miało jakieś znaczenie. Chociaż ona i Nate nigdy właściwie o tym nie rozmawiali, obojgu zbyt zależało na Blair, żeby nie zostać razem i pokazać, że nie były to tylko przypadkowe igraszki dwojga pięknych, napalonych, egocentrycznych ludzi, którzy nie potrafią nad sobą zapanować. A właśnie tacy byli. Poza tym bycie parą nie wydawało się takie trudne. Oboje byli śliczni, uwielbiali swoje towarzystwo - zawsze tak było - a apartament Sereny przy Piątej Alei znajdował się raptem cztery przecznice od domu Nate'a między Park a Lexington. No i tak naprawdę, tylko się wygłupiali, bo po pierwsze, znali się od małego i niczym nie mogli siebie zaskoczyć, i po drugie, nawet jeśli Serena z przyjemnością poszłaby na całość, to Nate miał ostatnio pewien problem... Och? A cóż to może być za problem? - Cześć, Serena! - zawołała Isabel znad wieszaka z ubraniami Stelli McCartney. - Słyszałam, że pan Beckham zgłosił cię na mówczynię ostatnich klas. Serena odwiesiła fioletową opaskę na miejsce. - Serio? - odparła szczerze zdumiona. Pan Beckham był nauczycielem filmu w Constance Billard. Przestała chodzić na te zajęcia w dziewiątej klasie, a przez następne dwa łata w ogóle nie uczyła się w Constance. Była w Hanover Academy w New Hampshire, dopóki nie opuściła kilku pierwszych tygodni w ostatniej klasie i dyrekcja nie chciała jej już z powrotem przyjąć. Dlaczego ze wszystkich ludzi akurat pan Beckham zgłosił jej kandydaturę? Dobre pytanie. - No więc, masz zamiar przemawiać? - dopytywała się Isabel. Serena próbowała wyobrazić sobie siebie stojącą na podium w Brick Church przy Park Avenue. jak zwraca się do swojej klasy, ubrana w nieskazitelnie białą sukienkę i białe rękawiczki. „Och, miejsca, do których się udacie . Przyszłość jest tak jasna, że będziemy musiały nosić okulary przeciwsłoneczne” itd. Może i lubiła aktorstwo oraz pracę modelki, ale inspirujące przemowy raczej nie były w jej stylu. Na pewno jest w klasie ktoś, kio lepiej się do tego nadaje. - Może - odparła wymijająco. Ty zdziro, pomyślała Blair. Uszy bolały ją od podsłuchiwania. Od czasu niechlubnego  Nawiązanie do tytułu popularnej wierszowanej książeczki pt. Oh, the Places You''ll Go (1990) autorstwa Theodora Seussa Geisela, lepiej znanego jako Dr. Seuss, mówiącej o znaczeniu wiary w siebie i zachęcającej do śmiałego podejmowania życiowych wyzwań. Popularne źródło inspiracji i cytatów podczas ceremonii przypieczętowujących zakończenia ważnego etapu w życiu.

incydentu w wannie na imprezie u Isabel. Blair postanowiła, że wszystkich zaskoczy i pokaże im, że jest ponad głupim i raniącym postępkiem Sereny i Nate'a. Zdecydowała się zachowywać tak, jakby miała to gdzieś i skończyć szkołę jako dziewczyna, którą wszyscy podziwiają. Nie żeby już nie była powszechnie podziwiana. Zawsze miała najlepsze ciuchy, najlepsze torebki, najlepsze paznokcie, najładniejsze fryzury i. zdecydowanie, najfajniejsze buty. Ale tym razem chciała być podziwiania za odwagę, niezależność i inteligencję. A bycie mówczynią na rozdaniu dyplomów stanowiło istotną część tego planu. W tej właśnie chwili Vanessa Abrams, nieoczekiwana współlokatorka Blair, zgolona na pałkę, i zawsze ubrana na czarno, siedziała w szkole i zgłaszała kandydaturę Blair, Ale jak zwykle, ta wścibska zdzira, Serena. musiała ją naśladować. Dowcip polegał na tym, że z reguły nikt nie musiał zabiegać o bycie mówczynią. Zwykle nie było żadnego głosowania, ponieważ zgłaszano tylko jedną kandydaturę. Bycie mówczynią to jedna z tych rzeczy, które się po prostu przydarzały - kolejna tajemnicza tradycja Constance Billard, której nikt tak naprawdę nie rozumiał. Sprawy przybiorą teraz ciekawszy obrót, skoro będą kandydować dwie dziewczyny. Zwłaszcza te dwie. Serena natychmiast zrozumiała, że Blair pomyśli, że ona naprawdę chce przemawiać, co absolutnie nie było prawdą. Ale jak miała się bronić, skoro była przyjaciółka nie chciała na nią nawet spojrzeć? Nic mogąc się oprzeć, wskazała na gotycką, ale białą sukienkę Morgan Le Fay, którą trzymała Blair. - O Boże, wyglądałaby fantastycznie na Vanessie. To dla niej, prawda? - zapytała z promiennym uśmiechem. Och, więc myślisz, że możesz tak po prostu ze mną rozmawiać? - pomyślała Blair. Błąd. Nie potrafiła wymyślić ciętej odpowiedzi, wzruszyła więc ramionami i zaniosła sukienkę do zaimprowizowanej kasy rozstawionej na stole bankietowym przy drzwiach. Zapłaciła jedną z trzech platynowych kart, których spłacaniem zajmował się księgowy matki, Ralph. Nie będzie łatwo, pomyślała Serena z teatralnym westchnieniem. - Nie mam nastroju na zakupy - dodała na głos i zerknęła w stronę Nate'a. Sprzeczki z Blair były zawsze takie wyczerpujące. Zwłaszcza jeśli wiązało się to z byciem szaleńczo zakochaną w Nacie Archibaldzie. Albo przynajmniej udawaniem, że się jest.

rozbabrany Nate stał obok ochroniarza przed hotelem, w którym zorganizowano pokaz i palii ręcznie zwinięty papieros z tytoniem i trawką. Słońce lało się na Piątą Aleję i Sześćdziesiątą Trzecią. Tłumy europejskich turystów i chmury autobusowych spalin sprawiały, że miało się wrażenie, iż jest raczej późny sierpień niż ostatni tydzień maja. - Piękny dzień - zauważył ochroniarz, który na złotym plastikowym identyfikatorze miał napisane Darwin. Był wielki, łysy i pewnie dorabiał sobie nocami jako bramkarz w klubie. Zacisnął oczy, żeby ochronić je przed jasnym porannym słońcem. - Lato tuż - tuż. Nate przycisnął kłykcie do zaciśniętych powiek, żeby łzy nie pociekły mu po policzkach. Mógłby zwalić to na słońce, albo fakt, że dziewczyna zaciągnęła go na pokaz, ale prawda była taka, że ostatnio dużo płakał. Zbliżał się koniec ostatniego roku w szkole i chodził z Sereną, dziewczyną, którą kochał od zawsze. W pewnym sensie. Zupełnie jakby wreszcie jadł ciastko, na które przez te wszystkie lata tylko patrzył przez szybę. Chciał je powoli smakować, ale wszyscy inni jedli tak szybko, że nie było na to czasu. W dodatku dręczyło go uczucie, że zamówił nie to, które chciał. Chwileczkę, czyżby chodziło o inna dziewczynę? - Powinienem się martwić, że któraś z twoich przyjaciółek coś zwinie? - zapytał Darwin. Wyjął z kieszeni spodni srebrzystoniebieską komórkę, przejrzał wiadomości i schował ja z powrotem. Nie wyglądał na zaniepokojonego. Z drugiej strony dlaczego ktoś z tak wielkimi bicepsami miałby się denerwować z powodu kilku niesfornych nastolatek? Wiadomo było, że Blair zdarzały się drobne kradzieże sklepowe, ale nigdy w obecności przyjaciół. Nate nigdy nie słyszał, żeby Serena coś zwędziła, ale ona lubiła rozrabiać. Zrobiłaby to z czystych nudów. Wzruszył ramionami. - Być może. Wtedy właśnie portier otworzył drzwi hotelu i po wyłożonych czerwonym dywanem schodach zbiegła Blair. Minęła Nate'a z uniesiona głową i z białą torbą na zakupy, z której

wystawał papier pakowy. Reklamówka kołysała się jej w dłoni. - Niezła sztuka - gwizdnął Darwin. - Aha - odchrząknął Nate. jakby widział Blair po raz pierwszy w życiu. Jej ciemne jedwabiste włosy odrosły w krótkiego i seksownego boba, który idealnie pasował do jej drobnych rysów i drobnego, zmysłowego ciała. Była z niej naprawdę niezła sztuka. I już nie należała do niego. - Mam ją zatrzymać? Sprawdzić jej torby? - zaproponował Darwin. Nate zaciągnął się papierosem, rozważając, jak zareagowałaby Blair, gdyby Darwin ją przywołał. Na tę myśl uśmiechnął się tęsknie. Popatrzył, jak Blair znika na zatłoczonej ulicy i świeże łzy zaczęły mu płynąć po policzkach. Jędzowata i uparta, egocentryczna i neurotyczna, Blair stanowiła modelowy przykład trudnego charakteru, ale niezależnie od tego, ile razy spieprzył sprawę, zawsze przyjmowała go z powrotem. Zwykle zaczynało się od ukradkowych spojrzeń albo wzburzonego telefonu, a potem on zjawiał się pod jej drzwiami, całowali się i godzili. Ale teraz Blair nie wysyłała mu żadnych sygnałów typu: „Jeśli będziesz naprawdę miły, to się zastanowię”. Wygląda na to, że spieprzył sprawę po raz ostatni. Poza tym teraz był z Sereną - dziewczyną, o której marzyli wszyscy. A on? Portier znowu otworzył drzwi i na zewnątrz pojawiła się Serena w miętowozielonym lnianym daszku do tenisa od Lesa Besta. Miała bladozłote włosy, opadające kaskadą spod daszka oraz długie, opalone i wysportowane nogi, chociaż w ogóle nie ćwiczyła poza lekcjami gimnastyki w szkole. Gdy tak stała z promiennym uśmiechem na ustach, wyglądała jak reklama markowych strojów do tenisa, które były zbyt wytworne, żeby się w nich pocić. - Taksówka do szkoły? - zapytała Nate'a, mrugając szelmowsko. Mogła być zbyt zmęczona, żeby iść, ale nie, żeby pobaraszkować na tylnym siedzeniu taksówki. Czy w ogóle można być zmęczonym na coś takiego? Po chwili zauważyła jego łzy. - Biedne maleństwo - zagruchała i otarła kciukiem jego policzki. Płacz zaczął się parę dni temu i początkowo było to raczej niepokojące. Dlaczego taki przystojny, lubiący się zabawić chłopak jak Nate miałby płakać? Ale potem doszła do wniosku, że to seksowne i niesamowicie wzruszające. Kto by pomyślał, że Nate jest takim słodkim mazgajem? Darwin podszedł do nich. Nie zamierzał pozwolić temu blond kociakowi uciec tak

szybko jak tamtej ślicznej brunetce. - Ma pani na to rachunek? Serena dotknęła lnianego daszka. Zupełnie zapomniała, że ma go na sobie. Zagryzła swe pełne, pachnące wiśniowym balsamem usta. - Ups. Jej ciemnoniebieskie oczy zabłysły, wyzywając Darwina, by ją aresztował. - Jestem przyjaciółką projektanta - oznajmiła. Darwin uśmiechnął się szeroko. Kolejny facet był pod jej urokiem. - W porządku - odparł nieśmiało. - Chciałem tylko mieć pretekst, żeby panią zagadnąć. Nate nagle zdał sobie sprawę, że powinien być zazdrosny. Wziął suchą, ciepłą dłoń Sereny w swoją - spoconą i wilgotną od łez. - Chodź - ponaglił dziewczynę, starając się zabrzmieć męsko i pewnie, mimo że głos mu drżał. - Boże, uwielbiam, kiedy o mnie walczysz - mruknęła Serena. Oparła głowę na jego ramieniu i pocałowała go w prawe ucho. Objął ją w talii, zachęcony krągłością biodra. Chwiejnie zeszli schodami, ż trudem powstrzymując gwałtowne pragnienie, żeby zerwać z siebie ubrania na oczach setek turystów, oblegających flagowy sklep Brooks Brothers po drugiej stronic ulicy. Może i spiknęli się przez przypadek, ale nadal byli dwojgiem pięknych ludzi, którym nie można było się oprzeć. Czemu więc nie mieli korzystać z każdej okazji, żeby się zabawić? No właśnie. - Szczęściarz - mruknął Darwin. Wszedł z powrotem do hotelu, żeby dorwać Rain. Kati. albo inną ślicznotkę z Constance, która będzie miała najbardziej wypchaną torbę. Nate zwalczył kolejny przypływ łez. Dostał się do Yale. Najpiękniejsza dziewczyna świata, którą znal od zawsze, praktycznie błagała go, żeby zrobili to w taksówce po drodze do szkoły. Miał niewiarygodne szczęście. W takim razie dlaczego nie potrafił powstrzymać łez?

pierwszy list miłosny dla V tego dnia DO: vabrams@constancebillard.edu OD: aaron.rose@bronxdale.edu TEMAT: pomysł dnia Dobra, wiem, że raptem godzinę temu pocałowałem cię na pożegnanie, ale wpadłem na genialny pomysł po drodze do szkoły - w końcu to kawał drogi metrem! Co ty na to, żebyśmy odwalili egzaminy końcowe i po prostu odpuścili sobie zakończenie roku bo: a) będzie nudno, b) naszym rodzicom to wisi, c) powiedziałaś, że nie jesteś dziewczyną, która ubiera się na biało. Moglibyśmy wskoczyć do saaba, pojechać do Wielkiego Kanionu, obejrzeć zachód słońca, zjeść parę stuprocentowo organicznych grzybów, zatańczyć nago z kojotami pod gwiazdami. Chcę spędzić lato, jeżdżąc po kraju i tuląc cię przy blasku księżyca. Cholera, dzwonek. W każdym razie zastanów się. Jesteś moją dziewczynką. Kocham, A.

D to król popularności - Wygląda na to. że decyzja jest jednogłośna. Danielu Humphrey. zostałeś wybrany mówcą na zakończenie szkoły - ogłosił pan Cohen, szef wydziału historii i wychowawca ostatniej klasy w szkole średniej Riverside, który upierał się, by chłopcy mówili do niego Larry. - Co? - Dan podniósł wzrok znad wiersza, który gryzmolił w nieodłącznym czarnym notatniku ze skóry. Wiersz nosił tytuł Moja autostrada i opowiadał o niewiarygodnej podróży, w którą miał zamiar wyruszyć. Ponieważ nic nie trzymało go w mieście, postanowił wyjechać wcześniej do Evergreen College, gdzie miał od jesieni studiować. Już szukał tam pracy na lato, korzystając ze strony internetowej studenckiego pośredniaka. Zaraz po rozdaniu dyplomów zamierzał jechać prosto do Olympii w stanie Waszyngton. Gdyby tylko miał samochód, albo chociaż prawo jazdy. Ups. Dan postanowił wzorować się na Jacku Kerouacu, kiedy ten pisał W drodze. W czasie podróży na zachód będzie podrywał najpiękniejsze dziewczyny w każdym miasteczku, próbował egzotycznego jedzenia i napojów - na przykład peyote i dwustu procentowej tequili - oraz podziwiał miejscowe osobliwości. takie jak jaskinie z trzydziestometrowymi stalaktytami, z krwawiącymi skalami albo krową z pięcioraczkami. Co prawda, opublikował już wiersz w „New Yorker”. w imponującym wieku siedemnastu Jat i przez krótką chwilę robił za wokalistę w popularnym zespole rockowym Raves. Ale dopiero kiedy przejedzie wszerz cały kraj, będzie mógł powiedzieć, że ma prawdziwy dyplom ze szkoły życia. Wierzgające dziewczyny i walenie gruszek megafony na rodeo, bydła i cyklony w Kansas dziewczyna z Nebraski zostawia w biegu całusa soli moją wołowinę, miesza mój rosół, wypluwa moją pestkę. Ups. Wygląda na to, że ktoś był gwiazdą rocka o jeden dzień za długo. - Klasa głosowała na ciebie i tylko na ciebie - wyjaśnił Larry. - Powinieneś czuć się zaszczycony.

Dan był raczej zaskoczony. Odsunął się na krześle, skrzyżował nogi, na których miał brudne niebieskie Pumy i wsunął ręce do kieszeni znoszonych sztruksów khaki. - Ale ja nawet nie zgłosiłem swojej kandydatury - wypalił. Czy można dobitniej pokazać, że nie ma się przyjaciół. W sali rozległy się chichoty. - Jesteś w końcu sławną osobistością. Chcemy, żebyś nas reprezentował - wyjaśnił drwiąco Chuck Bass. Małpka Chucka, Cukiereczek, zwinęła się w puszysty kłębuszek i spala u swojego pana na kolanach. Miała na sobie obcisłą koszulkę w kolorze melona z jasnoróżowym C na grzbiecie. Wszyscy, nawet nauczyciele, lak przyzwyczaili się do małpy, że nikt nie zwracał na nią uwagi, ale Dana nadał przechodziły na jej widok ciarki. - Doszliśmy do wniosku, że dla ciebie to łatwizna, skoro i tak cały czas coś piszesz - ciągnął Chuck sarkastycznym tonem. Znowu rozległy się śmiechy. Dan przechylił się na krześle do tyłu. - Chwila. Chcesz powiedzieć, że to ty zgłosiłeś moją kandydaturę? Chuck podniósł kołnierzyk jasnofioletowej koszulki Lacoste z krótkim rękawem. - Jak powiedział Larry, decyzja była jednogłośna. Danowi zaczęły pocić się dłonie. Bycie mówcą to zaszczyt, ale czul, że przypadł mu on z urzędu. Z pewnością nie był klasowym ulubieńcem. Cały ostatni rok spędził, zabiegając o rozgłos albo spotykając się ze swoją byłą najlepszą przyjaciółką i dziewczyną, Vanessą w Williamsburgu, na Brooklynie. Domyślał się, że wszyscy pozostali faceci z klasy będą zbyt zajęci imprezowaniem albo zakuwaniem do końcowych egzaminów, żeby zawracać sobie głowę pisaniem przemówienia na koniec szkoły. - Niech to będzie coś lekkiego. I pamiętaj, każdy chce tylko odebrać dyplom, więc masz się streszczać - poradził mu Larry, głaszcząc swoją nędzną kozią bródkę niczym zahukany nastolatek, którym zdecydowanie nie był. - Dobra - odparł niepewnie Dan. Najwyraźniej nie miał w tej kwestii żadnego wyboru. Chuck poklepał go w ramię. - Wiesz co? Słyszałem, że ta twoja lesbijska dziewczyna znowu będzie sama. Jej lepsza połówka na bank się wyprowadza. Miał na myśli Blair, czy Aarona? Dan nie był pewien, z kim teraz Vanessa mieszka. Wiedział tylko, że nie z nim. Mokre od potu dłonie zaczęły mu się trząść ze szczęścia i

niepokoju. Może Vanessa zerwała z Aaronem. Ale przecież byli tacy zakochani. Nawet zafundowali sobie takie same fryzury. Dan zaczął bazgrać ptaszki na górze strony, na której pisał wiersz. Vanessa zerwała z Aaronem?! - Więc rozumiem, że przyjmujesz nominację - dopytywał się Larry, postukując irytująco ołówkiem w drewniane nauczycielskie biurko, - Wszyscy za, niech zawołają; „Tak!” - Gościu! - odparli chórem chłopcy, zgodnie z mało zabawną tradycją, którą przyjęli na początku ostatniego roku szkoły. Dan pobladł, gdy zaczęli wiwatować i krzyczeć z niepotrzebnie udawanym entuzjazmem. - Dawaj, Dan! Gdy tylko rozległ się dzwonek, Dan zadzwonił do Vanessy, żeby jej powiedzieć, jak mu przykro. Aha, jasne. - To się nazywa plotka! - pomstowała Vanessa, - Skąd ludzie biorą takie brednie? A tak w ogóle, to co u ciebie? - zapytała, jakby cieszyła się, że się odezwał. - Wybrali mnie mówcą na koniec roku - przyznał się Dan, jak gdyby od tygodni zabiegał tylko o to. W głębi duszy cierpiał katusze, bo Vanessa i Aaron nadal byli razem, ale nie zamierzał tego okazywać. - Mówcą? O cholera! - zawołała Vanessa. - To chyba dobrze? - Chyba. - Słuchaj, mam teraz zajęcia z fotografii, ale może chcesz wpaść jakoś później, czy coś? Dan przyciskał komórkę do ucha tak mocno, że zaczynało go już trochę boleć. Grupa chłopaków z młodszej klasy prawie zepchnęła go ze schodów, gdy pędzili na lunch. Nagle zdał sobie sprawę, jaki czul się samotny. Czy to naprawdę możliwe, żeby znowu byli z Vanessą przyjaciółmi, tak po prostu, po jednym telefonie? A jeśli mogli znowu być przyjaciółmi, to zawsze istniała szansa na coś więcej. - Aaron będzie? - zapytał ostrożnie, gdy szedł wzdłuż korytarza na trzecim piętrze na zajęcia z angielskiego. Miał w kieszeni przypadkowo zabłąkaną gumkę. Zebrał zmierzwione, jasnobrązowe włosy w krótki kucyk, ale po chwili rozpuścił je z powrotem, rzucając gumkę na podłogę. To jego ojciec, Rufus, był dziwakiem z kucykiem, nie on. - Aaron ma próbę zespołu - odparła jakby nigdy nic Vanessa. - Ale możesz wpadać też wtedy, kiedy jest. Mały trójkącik? Dan miał wrażenie, jakby gdzieś otworzyło się okno i chłodna bryza omiotła mu

twarz. - Miałem iść na głupią powtórkę z historii, ale chyba mogę sobie odpuścić. Małpka Chucka Bassa przebiegła obok Dana korytarzem z do połowy zjedzoną torebką chrupek w zębach. Chuck nawet nie zauważył - był zbyt zajęty nakładaniem pomady Aveda na swoje nowe pasemka przed wielkim lustrem, które zamontował sobie wewnątrz drzwi szafki. - Dobra, jestem teraz w laboratorium fotograficznym. Jak zwykle wszystkie dziewczyny, oprócz mnie, się urwały. Pewnie są na jakiejś idiotycznej wyprzedaży wzorów albo czymś nikim. Kupują sobie te kretyńskie suknie ślubne, to znaczy sukienki na zakończenie roku. Nieważne. Jasna cholera! - wykrzyknęła Vanessa, jakby o coś się potknęła. - Ale tu ciemno. Ucho Dana solidnie się już pociło. - Szkoda, że mnie tam nie ma - wypalił, nim zdążył ugryźć się w język. - Ja też żałuję - odparła z zapałem Vanessa. - Serio. Czyżby z nim flirtowała? - Może wpadnę później - zaryzykował Dan. - Tata i Jenny i tak wyjechali, więc nie muszę wracać do domu na konkretną godzinę. No proszę. - Super. - Vanessa wydawała się teraz rozkojarzona. - Słuchaj, jeśli się nie rozłączę, zaraz zrobię coś głupiego, napiję się utrwalacza zamiast herbaty, albo coś takiego. Do zobaczenia później, okay? Dan nie mógł się doczekać. - Okay. Rozłączył się. Cukiereczek siusiał właśnie na marmurową posadzkę przed drzwiami do biur wydziału historii. Dan wyszczerzył zęby w uśmiechu. Zuch chłopak.

przez S imprezowa szkoła zeszła na psy - Po prostu napijesz się kawy i poczytasz sobie poezję, dobrze, tato? - poprosiła Jenny Humphrey swojego mrukliwego ojca, gdy stanęli przed elegancką bramą z kutego żelaza prowadzącą do Hanover Academy, tuż na obrzeżach uroczego miasteczka Hanover w New Hampshire. Po tym, jak jej roznegliżowane zdjęcia pojawiły się w Internecie i na stronach kilku czasopism o modzie oraz kiedy wydały się jej harce ze sporo starszymi gwiazdorami rocka, w ich apartamencie w hotelu Plaza, pani McLean, dyrektorka Constance Billard, postawiła Jenny ultimatum. Albo przestanie trafiać na nagłówki gazet i grzecznie skończy rok szkolny, jak przystało na skromną uczennicę, albo od jesieni będzie sobie musiała poszukać nowej szkoły. Jenny potraktowała to jako wyzwanie i spędziła cały weekend z Raves, w domu gitarzysty na Bedford Street. Nawet nagrała z nimi piosenkę! W poniedziałek pani McLean i reszta miasta mogli o wszystkim przeczytać w kronice towarzyskiej. Do widzenia Constance Billard i witaj... szkoło z internatem! W następny poniedziałek Jenny zwolniła się z lekcji, żeby odwiedzić Hanover, niesławną, szaloną szkołę z internatem ze swoich marzeń. To tu przez dwa lata uczyła się wzorowa imprezowiczka, jedyna i niepowtarzalna, Serena van der Woodsen dopóki jej nie wywalili zeszłej jesieni. Jenny podejrzewała, że dotąd nikt nie zastąpił Sereny. Cóż, teraz ona ją zastąpi. Zamierzała wynieść Hanover na nowe szczyty niesławy. A jeśli z jakiegoś powodu - co trudno jej było sobie wyobrazić - Hanover jej się nie spodoba, albo gorzej, nie zechce jej przyjąć, zamierzała też odwiedzić Croton School. Croton znajdowało się raptem półtorej godziny jazdy od Nowego Jorku, w Croton Falls, i według wszystkich przewodników po szkołach średnich, które czytała Jenny, było równie dzikie jak Hanover. - Może się też ostrzygę - odparł już pogodniej Rufus. Szorstkie szpakowate włosy miał związane w zmierzwiony kucyk. Użył do tego kawałka kolorowego plastiku, po torbie z bajglami z Whole Foods, sklepu niedaleko ich mieszkania przy Upper West Side. Do tej szykownej fryzury włożył zapinaną na zatrzaski koszulę z krótkim rękawem w czerwono - białą kratę, ciężkie płócienne szorty Carhartt, zdarte beżowe chodaki Birkenstock i czarne wełniane skarpetki.

Nie ma to jak wypad za miasto, żeby błysnąć wyczuciem stylu. - Och. Dobrze. Jenny starała się zbytnio nie ekscytować. Ostatnim razem, gdy Rufus poszedł obciąć włosy - miała wtedy chyba ze trzynaście lat - wybrał się na Lower East Side do ulubionego salonu drag queens i zafundował sobie grzywkę z fioletowymi pasemkami. - Ja pójdę obejrzeć szkołę, a potem spotkamy się w mieście - dodała, mając na myśli kafejkę przy księgarni, którą mijali, jadąc przez Hanover. Do kampusu szło się z miasta dwa kilometry ładną, zacienioną drzewami dróżką, Jenny była uspokojona faktem, że taki właśnie dystans będzie ją dzielił od Rufusa, na wypadek, gdyby postanowi! założyć jakaś organizację polityczną lub wpadł na równie chory pomysł w ataku paniki wywołanym wyjazdem z miasta. - Załatwione! Rufus cmoknął ją w policzek, drapiąc siwawym zarostem, a potem z przesadnym wigorem ruszył w drogę. - Nie zrób niczego, czego ja bym nie zrobił! - zawołał przez ramię. Jakby sani nie był zdolny do wszystkiego. Jenny obciągnęła swoją ładną bladozieloną bluzeczkę z bufiastymi rękawkami, którą kupiła sobie w sobotę w Scoop, w Soho. Była japońska, z wzorkiem małych ważek. Zapięła się w niej pod samą szyję, ale teraz, kiedy ojciec poszedł do miasta, odpięła dwa pierwsze guziki, odsłaniając swoje zaskakujące atuty - rozmiar trzydzieści cztery, podwójne D. Nie ma powodu ukrywać przed chłopcami z Hanover, co ich czeka. Wyjęła laminowaną mapę kampusu z imitacji plecaka Louisa Vuittona kupionego od ulicznego handlarza przed Bloomingdale's, który wyglądał identycznie jak plecak Sereny. Pokryte bluszczem budynki ze starej cegły były jakby żywcem wyjęte z katalogu Abercrombie & Fitch, ale Jenny rozczarowała się, nie widząc w pobliżu żadnych boskich, półnagich chłopców grających we frisbee na osłonecznionych trawnikach. Riley, akademik dla dziewcząt, gdzie miała spotkać się ze swoją przewodniczką, znajdował się po drugiej stronie parkingu, na szczycie trawiastego pagórka. Był piękny, letni dzień i powietrze pachniało świeżo skoszoną trawą. - Już kocham to miejsce - szepnęła Jenny. Skóra mrowiła ją z podniecenia. Całe jej życie miało się zmienić. Koniec z mundurkami. Koniec z klikami jędzowatych dziewczyn, które godzinami potrafiły dyskutować o wyższości liliowego błyszczyka do ust nad różowym. Koniec z byciem sławną tylko z powodu kaligrafii, rozdmuchanego skandalu internetowego, czy jej rzekomo

pornograficznych zdjęć. Żadnych więcej plotek, żadnych skandali. Z tym to może lekka przesada. Mały skandal to jeszcze nic złego. Przynajmniej w takiej szkole jak Hanover poprzeczka dla skandali będzie znacznie wyżej ustawiona. Przewodniczka Jenny, Fiona Castagnoli, czekała na nią przed drzwiami Riley. Fiona wyglądała jak czterdziestopięcioletnia gospodyni domowa: niska i pulchna, w koszuli J. Crew w biało - koralowe pasy wpuszczonej do bermudów. Miała białe skarpetki zwinięte starannie nad kostką i nowiutkie, białe trampki Reeboka. - Jennifer? - zapytała z entuzjazmem. Mocno kręcone kasztanowe włosy miała związane w kucyk, który podskakiwał jej między łopatkami. - Musimy się spieszyć. Zabieram cię do czytelni, a mamy już pięć minut opóźnienia. Fiona taszczyła ze sobą limonkowy plecak Land's End, w którym miała chyba wszystkie książki, jakie posiadała. Jenny zamrugała oczami. Kiedy myślała o zwiedzaniu Hanover, wyobrażała sobie, że posiedzi w akademiku z jakimiś wyluzowanymi, chudymi blondynkami, popijając drinki i flirtując z chłopakami, którzy będą popalać fajki i którym szkolne krawaty będą się zwieszać na opalone, nagie torsy. - Jeśli masz dużo do roboty, to mogę pokręcić się w pobliżu i poczekać na ciebie - zaproponowała. - Och, mogłabyś? - wykrzyknęła Fiona. Najwyraźniej ogromnie jej ulżyło. - Widzisz, w przyszłym tygodniu mamy końcowe egzaminy, a ja muszę zakuć czterdzieści siedem czasowników nieregularnych z hiszpańskiego i trzynaście dowodów geometrycznych. Jenny zerknęła ku otwartym drzwiom. Kilka dziewczyn rozłożyło się w skórzanych fotelach w oświetlonej kryształowym żyrandolem świetlicy, czytając czasopisma i słuchając iPodów. Jenny rozpoznała na jednej z nich czerwono - biały top w różyczki od Marca Jacobsa. Inna miała złote pantofle na płaskim obcasie od Sigersona Morrisona, które Jenny miała na oku całą wiosnę, ale na które nie udało jej się dość zaoszczędzić. Dziewczyny wyglądały na dokładnie takie, z jakimi chciałaby się zaprzyjaźnić. Brakowało tylko chłopców z fajkami i wódki. - Zostanę tutaj - powiedziała z przekonaniem do Fiony. - Okay. - Fiona przerzuciła swój brzydki, zielony plecak przez ramię. - Przyjdę po ciebie, powiedzmy, za godzinę. Zjemy bajgle w kafejce i pokażę ci mój pokój. Super, zapowiada się ubaw po pachy. Jenny była całkiem pewna, że już nigdy więcej nie zobaczy Fiony, którą tak pochłoną nieregularne czasowniki, czy co lam miała zakuwać, że zupełnie zapomni, że zostawiła Jenny z najfajniejszymi, najbardziej zepsutymi dziewczynami w Hanover. Wyjęła z torby tubkę

błyszczyka Chanel i nałożyła trochę na usta. A potem weszła do świetlicy. - Cześć - powiedziała nieśmiało. - Jestem Jennifer. Przyjechałam obejrzeć szkołę. Chodzę do Constance Billard. No wiecie, tam gdzie chodziła Serena van der Woodsen. Wiedziała, że to kiepski chwyt od razu wspominać o Serenie, ale chciała, żeby dziewczyny od razu wiedziały, że jest cool, że jest jedną z nich. Jedna z dziewczyn, o krótkich czarnych włosach, z pięknie pomalowanymi paznokciami u nóg, zerknęła w jej stronę, ale szybko odwróciła wzrok. Poza tym jakby nikt nie usłyszał Jenny. Od drewnianej boazerii bił bursztynowy poblask, a orientalny dywan był w idealnym stanie. Miała wrażenie, że jest w salonie jakiejś starej posiadłości, a nie w szkole. - Słyszałam, że wykręcacie tu w szkole niezłe numery. Przynajmniej tak mówiła Serena - kontynuowała Jenny, nadal stojąc w progu jak idiotka. Chciała, żeby było jasne, że nie tylko zna Serenę, ale jest jej kumpelką. - Ćśśś - szepnęła piękna blondynka z nogami tak długimi i opalonymi, że wyglądały jak sztuczne. - Narobisz nam kłopotów. Co proszę? Od kiedy to dziewczyny z Hanover przejmowały się kłopotami? - Przepraszam - mruknęła potulnie Jenny. Usiadła w wolnym fotelu, krzywiąc się na odgłos, jaki wydały jej nagie uda w zetknięciu ze skórzanym obiciem - zupełnie jak pierdnięcie. Położyła podróbkę Louisa Vuittona sztywno na kolanach, żałując, że nie pomyślała, aby zabrać książkę. Kątem oka zauważyła, że krótko obcięta brunetka znowu na nią zerka. Jenny wyciągnęła z bocznej kieszeni plecaka stary rachunek z drogerii i wyszperała ogryzek ołówka Hello Kitty, który miała od piątej klasy. Co jest grane? Szkoła w Hanover miała być totalnie zakręcona, nabazgrała na odwrocie kwitka. Potem złożyła karteczkę i odważnie rzuciła ją na kolana krótko obciętej dziewczyny. W niecałą minutę później rachunek wrócił zapisany niebieskim długopisem. Cóż, po tym jak zaszalała tu twoja przyjaciółka Serena (która - jak już się tu pojawiała - była moją sąsiadką w Riley) wszystko wzięło w łeb. Kiedy już się jej pozbyli, wprowadzili kodeks dyscyplinarny, który sprowadza się do tego. że jeśli donosisz na przyjaciół, zyskujesz przywileje. Ludzie mają tyle korzyści z donoszenia, że nikt już praktycznie nie robi nic, o czym warto by mówić. To miejsce jest absolutnie trzeźwe, ciche i nudne!!! Ale ja jestem w ostatniej klasie, więc niedługo stąd spadam - super! Jenny podniosła wzrok znad kwitka i przyjrzała się uważnie pozostałym dziewczynom w sali. Jedna ze słuchających Poda mruczała do siebie. Po chwili Jenny zdała sobie sprawę, że zamiast nucić w takt najnowszych przebojów, zakuwa na pamięć hiszpańskie koniugacje. Drobna Azjatka z grubymi warkoczami, która - jak wydawało się Jenny - czytała magazyn

mody. była w rzeczywistości całkowicie pochłonięta lekturą „Science Digest”. O rety. Pewnie i tak by mnie nie przyjęli, odpisała Jenny. Rzuciła świstek do dziewczyny i wstała. Zgłoszenia do szkół z internatem były przyjmowane jesienią, więc na którą z nich by się nie zdecydowała, i tak była spóźniona. Musiały jednak istnieć jeszcze inne szkoły, mniej rygorystyczne niż obecnie Hanower. Wyszła z budynku i mszyła z powrotem do bramy szkolnej, żałując, że tak pospiesznie odesłała ojca. Kiedy szła dróżką w stronę miasteczka, natknęła się na blondyna w czerwonej bejsbolówce Ralpha Laurena, białym T - shircie z wycięciem w serek i w jasnoniebieskich lnianych spodniach J. Crew. Palił marlboro i szedł powoli w stronę kampusu. Był absolutnie słodki. Gdy się mijali, Jenny uśmiechnęła się do niego nieśmiało, Zbierała się na odwagę, żeby zapytać go, czy szkoła w Hanover naprawdę jest tak straszna, jak to opisała dziewczyna z Riley. - Chyba na mnie nie doniesiesz? - zapytał ostro chłopak, Kucając jej oskarżycielskie spojrzenie. - Nnnie - wyjąkała Jenny. Czy wszyscy w Hanover mieli paranoję? - Jasne - rzucił szyderczo i nadal patrząc na nią spode łba, ruszył dalej. Kiedy pojawiła się w kafejce, jej ojciec stał za ladą i ubijał sojowe chai latte, chociaż niedawno razem z Danem przez godzinę tłumaczyli Jenny, że chai to chrzaniony wymysł Starbucks i że jedyny gorący napój, jaki da się pić na tej planecie to kawa rozpuszczalna Folgers. - Powietrze jest tu tak wspaniałe, że pomyślałem, czyby się tu nie przeprowadzić. Nawet zaproponowali mi pracę w tej kafejce - zagruchał rozpromieniony. - Dan i tak jesienią wyjeżdża do Evergreen. Moglibyśmy wynająć nasze mieszkanie i zarobić fortunę! - Przykro mi tato, ale raczej nie. - Jenny westchnęła. - Chyba nie chcę tu się uczyć. Rufus wyszedł zza lady, niosąc w papierowym kubku gorący napój z pianką i podał go Jenny. - To znaczy, że chcesz zostać ze mną w domu? - zapytał, unosząc z nadzieją krzaczaste, szpakowate brwi. Jenny powąchała miksturę, wykrzywiła się i oddalają ojcu. - Nie, Po prostu muszę się dalej rozglądać. Croton i tak jest po drodze. Rufus puścił oko do kobiety o szerokich biodrach i kręconych włosach, która miała na

sobie sukienkę z konopi i właśnie wyszła z kuchni z tacą słodkich babeczek gryczanych. - Na pewno? - Westchnął. Z tego, co zapamiętała Jenny, przewodnik po szkołach - który przeczytała od deski do deski w kącie na piętrze Barnes & Noble na Broadwayu - wymieniał Croton Academy jaka numer dwa na liście najbardziej imprezowych szkół średnich, zaraz po Hanoverze. W Croton pełno było dzieciaków wyrzuconych z prywatnych nowojorskich szkół za złe zachowanie. Najwyraźniej przewodnik nie był ostatnio aktualizowany, skoro Hanover znajdował się na czele listy, ale może wysokie miejsce Croton było nadal uzasadnione. - Chodź, jedziemy. - Jenny pociągnęła ojca za kieszeń szortów, podekscytowana perspektywą odwiedzenia Croton. Tamtejsza szkoła zapowiadała się o niebo lepiej od Hanoveru. Pozostawało mieć nadzieję, że nie mieli tam kodeksu dyscyplinarnego.