Brayfield Celia
Zamiana
Flora pija ziołową herbatę, zajmuje się aromaterapią, medytuje
i jest przekonana o hojności wszechświata. Georgie pije czarną
kawę, jeździ supersamochodem i wierzy w sens ciężkiej pracy.
Wiele je różni, ale wydaje się, że nic nie może zburzyć ich
przyjaźni. Kiedy więc Donna, ich dawna szefowa, gotowa jest
założyć się, że żadna nie poderwie narzeczonego tej drugiej,
przyjmują wyzwanie. Czy zamiana się uda?
Rozdział pierwszy
71 ule go— 10 kwietnia
Do: Georgina.Lambton@winsex.com
Od: Flora.aromatix@>earthnet.co.uk
Poniedziałek
Tak tak tak. Kocham go. To ten jedyny. Bogaty. Szaleje za mną. Taki
przystojny. Dlaczego jesteś w Chicago, kiedy cię potrzebuję?
Do: Flora.aromatix@>earthnet.co.uk
Od: Georgina.Lambton@winsex.com
Poniedziałek
Jaki jedyny? Zrobiłaś to już czy sprawdzasz jego cierpliwość? Codziennie
pytam samą siebie, co robię w Chicago, więc nie zaczynaj.
Do: Georgina.Lambton@winsex.com
Od :Flora.aromatix@>earthnet.co.uk
Wtorek
Proszę cię. Daj spokój. To się stanie dzisiaj. On tego nie wie. Taki
przystojny.
Do: Flora.aromatix@>earthnet.co.uk
Od: Georgina.Lambton@winsex.com
Środa
Ico?
Do: Georgina.Lambton@winsex.com
Od: Flora.aromalix@earthnet.co.uk
Środa
Chce się żenić. Dlaczego jesteś w Chicago?
Do: Flora.aromalix@earthnet,co.uk
Od: Georgina.Lambton@winsex.com
Środa
NIE PYTAJ. Gratuluję!!!! O Boże, o Boże, o Boże. Spryciaro.
Do: Georgina.Lambton@winsex.com
Od: FIora.aromatix@earthnet.co.uk
Środa
Zgodziłam się. Zgłupiałam?
Do: Flora.aromatix@earthnet.co.uk
Od: Georgina.Lambton@winsex.com
Czwartek
Niekoniecznie. Nie wierzę, to takie romantyczne. Umrę z zazdrości. Jak
się nazywa?
Do: Georgina.Lambton@winsex.com
Od: Flora-aromatix@earthnet.co.uk
Czwartek
Dillon. Pracuje w ubezpieczeniach. 187 cm. Pośladki jak custard*, ale
popracujemy nad tym. Nie umieraj z zazdrości, od zawsze jesteś z
Felixem.
Do: Georgina.Lambton@winsex.com
Od: Flora.aromatix@earthnet.co.uk
Piątek
Dzień dobry?
* Custard — sos z mleka, cukru, mąki i jaj do polewania deserów.
(Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Do: Flora.aromatix@earthnet.co.uk
Od: Georgina.Lambton@winsex.com
Piątek
Błagam — wczoraj Nikkei* zwariował, czyżbyś nie zauważyła? Brakuje
mi custardu. Nie ma custardu w Chicago. Nie od zawsze, tylko w
niedzielę miną dwa lata. Kocham go do szaleństwa, cofam zazdrość.
Naprawdę to zrobisz?
Do: Georgina.Lambton@winsex.com
Od: Flora.aromatix@earthnet.co.uk
Piątek
Taaaak.
Do: Flora.aromatix@earthnet.co.uk
Od: Georgina.Lambton@winsex.com
Piątek
Gratulacje. Nasza rocznica w niedzielę. Zostawiłam obok dzbanka stary
pamiętnik, żeby mu przypomnieć. Czy to żałosne? Zakładam się 6 do 4,
że zapomni.
Do: Georgina.Lambton @ winsex.com
Od: Flora.aromatix@earthnet.co.uk
Piątek
Po równo. Nie bądź żałosna. Też jesteś spryciarą.
Do: Flora.aromatix@earthnet.co.uk
Od: Georgina.Lambton@winsex.com
Piątek
Dzięki Bogu już piątek. Miłego romantycznego weekendu. Nic mnie to
nie obchodzi.
* Nikkei — tokijski indeks giełdowy.
Do: Flora.aromatix@eaithnet.co.uk
Od: Georgina.Lambton@winsex.com
Poniedziałek
O Boże. Felix dostał z jakiegoś'londyńskiego szpitala grant na swoje
badania, wracamy do domu i BIERZEMY ŚLUB.
Do: Georgina.Lambton@winsex.com
Od: Flora.aromatix@earthnet.co.uk
Wtorek
Fantastycznie! Lunch na Lombard Street 1, dzień 1.
Do: Flora.aromatix@earthnet.co.uk
Od: Georgina.Lambton@winsex.com
Wtorek
Przyjdę. Muszę iść, on chce kupić pierścionek.
Flora Lovelace i Georgina Lambton czuły, że wszystko, co dzieje się w
ich życiu, nie dzieje się naprawdę, jeśli sobie o tym nie opowiedzą.
— Skarbie — powiedział Felix do Georginy, odsuwając pasmo jej
czarnych włosów, żeby pocałować ją w szyję — pozwól, że ja to załatwię.
Znajdę nam jakieś mieszkanie. Zajmę się tą cholerną przeprowadzką,
pakowaniem, transportem, papierkową robotą i tak dalej. Ty po prostu
chodź sobie do pracy, jak zwykle, a w któryś weekend wsiądziemy do
samolotu i pójdziesz do pracy w Londynie.
— Poważnie? — mruknęła. Była piąta rano. Leżeli w łóżku, w ciepłej,
wilgotnej poświacie porannego seksu, który tak lubił Felix. Wstawał świt.
Georgie wyobraziła sobie, jak światło przeskakuje nad jeziorem, wdziera
się do miasta i odbija o brzeg żaluzji, wpadając wprost do jej sypialni.
— Oczywiście. Powiedziałbym, że przynajmniej tyle mogę zrobić. W
końcu przenosisz się dla mojego dobra.
— Dla naszego wspólnego dobra.
— Dla nas, dla mnie. Tak czy owak, robisz to. Powinienem dać coś z
siebie. Szpital pozwoli mi skrócić o kilka tygodni okres wypowiedzenia.
Powiedz mi tylko, gdzie chcesz mieszkać i co będziesz robie, a ja
zastanowię się, na co możemy sobie pozwolić, wejdę do sieci i znajdę
jakieś mieszkanie. Potem zaczniemy się pakować.
— Twój szpital jest na zachodzie, moje biuro na wschodzie. Wszystko
pośrodku jest za drogie. Trzeba zdać się na komunikację. Znajdź coś
wzdłuż centralnej linii metra, najszybciej łączy rogatki z obu stron. A,
dadzą mi dodatek na zasiedlenie — przypomniała sobie, już zmęczona
myśleniem o nowej pracy, nowym biurku, nowym pomieszczeniu i
nowych wizytówkach. Nawet nowość nie czyniła tego interesującym.
Jedyną przyjemną rzeczą w zasięgu wzroku był jej nowy samochód.
Wyglądało na to, że teraz przerzuciła się na środek transportu, który miał
w sobie seksapil.
— I tak powinno być -— pogratulował Georginie Felix, ściskając jej
pośladki. — Nie musimy zniżać się do rogatek. Zostaw to mnie.
W odpowiedzi na jego dotyk Georgie poczuła przypływ emocji.
— Jesteś taki cudowny — westchnęła. —Nie zasłużyłam na ciebie.
Szpital, w którym pracował Felix, cieszył się z jego odejścia. Georgie
zarejestrowała to, ale nie od razu dostrzegła, jakie to ma znaczenie.
Flora ładnymi ząbkami ugryzła jeden z pośladków Dillona. Zacisnęła
delikatnie szczęki i żartobliwie potrząsnęła głową.
— Au! — zaprotestował. Trudno wykrztusić z siebie coś więcej, kiedy
człowiek jednocześnie dławi się z rozkoszy i bólu.
Flora otworzyła usta i puściła ciało. Dzień się dopiero zaczy-
nał. Poczuła, jak nad Tamizą unosi się brudny blask, sączy się przez
nadrzeczne ulice i wślizguje pod firanki.
Zęby Flory zostawiły czerwone ślady na skórze Dillona.
— Spójrz tylko na to — zachęciła go.
— Nie mogę spojrzeć, jak miałbym spojrzeć? — wymamrotał w
poduszkę. Flora musnęła koniuszkami palców jego kręgosłup, tuż nad
piątym czakramem, siedliskiem pożądania.
— To obrzydliwe —- powiedziała mu. — Marszczy się jak woda. Czysty
tłuszcz.
— Mhm — zdołał odpowiedzieć. Trudno wyrażać się precyzyjniej, kiedy
przed oczyma ma się wizję własnej erekcji wybijającej dziurę w
materacu.
— Łój. Tłuszcz wielorybi. Zbędna tkanka tłuszczowa. — Wdzięczną,
malutką dłonią uderzyła to miejsce dość mocno jak na żart. — Nie będę
szła do ołtarza, patrząc na to, słowo daję. To musi zniknąć.
— Jak? — zapytał. Nie można narzekać, kiedy człowiek nieoczekiwanie
zaczyna drżeć z przerażenia, że zostanie uznany za ukrytego
sadomasochistę.
Flora dźgnęła zbędny tłuszcz palcem przyozdobionym srebrem.
— Chodzisz przecież na siłownię, prawda? Niech tam coś z tym zrobią.
— Dobrze — obiecał Dillon i ostrożnie przetoczył się na bok, żeby ją
pocałować.
— O nie, na pewno nie. — Szybko wyśliznęła się z łóżka. — Robiłeś to
wczoraj w nocy. Za pięć minut będziesz jęczał, że spóźnisz się do pracy.
Nadciągały z przeciwnych stron budynku Bank of England, dwie
sylwetki poruszające się sprawnie w tłumie, niczym prądy wodne. Ich
czarne buty błyszczały skromnie na chodniku, ich nogi w matowych
czarnych rajstopach stąpały w ciszy. Były zręczne, elastyczne,
optymistycznie spoglądające w przyszłość, utalentowane, racjonalne,
komunikatywne, promieniejące inteligencją, pełne skromności,
świadome swojej wyższości i stojące
ponad rywalizacją. Co oznacza, że rywalizowały jedynie w kwestiach,
które nie miały najmniejszego znaczenia. To proste, doprawdy: były
kobietami. Przyszłość należała do nich.
Kiedy poruszały się po wiekowych alejkach, zostawiały w tyle innych,
mężczyzn przechadzających się nieświadomie dwójkami i trójkami,
mężczyzn nielogicznie tak samo ubranych w granatowe garnitury,
pastelowe koszule i krzykliwe krawaty, mężczyzn sztywnych,
opuchniętych, milczących, niezdolnych do rozwoju i uwięzionych w
wiecznym dzieciństwie. Jutro było uciekającym cieniem, który zerkał na
nich z wyrazem żalu na twarzy. Mężczyźni zachowywali się głośno, bo
się bali, ale brakowało im słów, żeby wyrazić swój strach, więc nikt ich
nie słyszał. Rozglądali się dookoła siebie, ale jedynie kilka ich komórek
nerwowych rejestrowało to, co działo się wokół. I tak dinozaury pędziły
ku swoim ostatnim pastwiskom.
Czas płynie szybko w ekonomicznym londyńskim akropolis. Georgie
Lambton przecięła zakorkowaną ulicę i weszła do restauracji,
zsekularyzowanej świątyni handlu, której szare kolumny pobrzmiewały
kupieckim klasycyzmem znajdującej się naprzeciwko giełdy. Maître d'
miała na sobie niedbały ubiór, a jej błękitne paznokcie zapewne nie
wzbudziłyby entuzjazmu w Chicago. Nie zareagowała na nazwisko
Georgie. Długo mnie nie było, powiedziała do siebie Georgie i usadowiła
się przy stoliku pod przeszkloną rotundą. Wchodzili kolejni goście, ale
ona nie znała nikogo.
Pojawiła się Flora, nazywana tu po imieniu i witana przyjaznymi gestami,
gdy stukała obcasami po białej podłodze. Przyjaźń natychmiast odżyła.
Obie krzyczały, piszczały, całowały się i usiadły pośpiesznie, żeby
zamówić ogórkową z kawiorem oraz bulion z homara i langusty. Dziesięć
lat wcześniej chodziły do liceum i za cenę dzisiejszego lunchu każda
mogłaby sobie kupić całkiem niezły strój na sobotnie wyjście. Obecnie
jednak nie liczyły się z kosztami. Czuły się podniecone tym, że znalazły
się razem, a także upływem czasu.
— No i — odezwała się Flora. — Co ty na to?
— No tak. Trzeba trochę czasu, żeby się przyzwyczaić.
— Nie śpiesz się, wróciłaś dopiero dwa dni temu. Wciąż nie zdążyłaś się
przestawić.
— Chodziło mi o wyjście za mąż.
— O, ja mogę przywyknąć. Żaden problem,
— Wspaniale jest znaleźć się tu z powrotem.
— I to z twoim Felixem. Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam. Ty
musisz poznać Dillona.
— O tak — przytaknęła Georgie, ale bez większego przekonania.
Kobiece rozmowy były takie słodkie. Proste, logiczne, łatwe. Przy
mężczyznach trzeba było odpierać ataki złośliwości, chronić ich delikatne
ego i otaczać się grubym woalem iluzji. To takie wyczerpujące. Teraz
obie cieszyły się luksusem zużywania energii wyłącznie dla własnej
przyjemności.
— O rany. — Flora nagle wzięła Georgie za rękę i przytrzymała ją w
świetle dochodzącym ze szklanej kopuły. — Piękny. Taki klasyczny.
Naprawdę subtelny. To dopiero pierścionek, na litość boską.
Gruba obrączka z jasnego złota z brylantem. Kiedy Georgie poruszała
ręką, co zdarzało się często, gdyż lubiła gestykulować, w pierścionku
migotała iskierka, niczym miniaturowe światło latarki.
— Felix ma fioła na punkcie wzornictwa. Zamówił ten pierścionek i nie
wspomniał mi o tym ani słowem.
— To było całkowite zaskoczenie?
— Całkowite.
— Opowiadaj, co, jak, kiedy?
— W niedzielę rano. Właśnie wstałam i wkładałam pranie do pralki.
Kazał mi przerwać i usiąść przy stole. Serce ścisnęło mi się w piersi,
wiesz, bo przez kilka ostatnich dni zachowywał się dziwnie, wcale się nie
uśmiechał. To znaczy, on w ogóle rzadko się uśmiecha. Przez cały czas
pracuje z zestresowanymi rodzinami, musi podejmować okropne decyzje,
uśmiech byłby nie na miejscu. Wyglądał tak ponuro, spodziewałam się,
że zaraz mi oznajmi o zerwaniu. Zamiast tego powiedział, że w końcu.
w końcu pewien szpital zobowiązał się pokryć koszty jego badań.
Wiedziałam, że wszędzie z tym chodził, dopiero to odkryto, zespół
Lightollera...
— Co?
— Zespół Lightollera.
— Lightollera?
— To jakiś Niemiec z lat dwudziestych. Odkrył to, ale nikt nie wiedział,
co to oznacza. Nikt przed Felixem. To wrodzona choroba, zaburzenia
biochemiczne, które powodują problemy z zachowaniem. Felix dowiódł,
że może dotknąć jedno niemowlę na pięćset. To sporo.
— Dobrze, dobrze. I co dalej?
— Potem powiedział, że ten szpital znajduje się w Londynie, a później, że
wszystko sobie przemyślał i zrozumiał, że... cóż, że... hmm...
— Że co?
— Że nie może beze mnie żyć.
— Jakie to piękne. Naprawdę tak powiedział?
— Uhm. A potem położył na stole, obok mojej dłoni, to małe pudełeczko,
nabrał powietrza i spytał: „Georgino, wyjdziesz za mnie?"
— Płaczesz?
— Wiesz, tak naprawdę chyba nie jestem na to wszystko gotowa. —
Georgina zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu chusteczek, ale
niczego nie znalazła.
Ten gest zwrócił uwagę kelnera, który z niechęcią przywlókł się do nich i
powiedział:
— Słucham?
— Prosimy o różowego szampana — odezwała się Flora.
— Dwa kieliszki różowego szampana — zamówiła Georgie.
— Ciii. Czy w Chicago wyczyścili ci pamięć? Nie ma sensu zamawiać
szampana na kieliszki. W końcu dziesięć kieliszków będzie cię
kosztowało tyle samo co dwie butelki. Prosimy o butelkę Billeear-Salmon
Rose. I chusteczki dla przyjaciółki. Właśnie coś ją wzruszyło.
Kelner miai oczy jak jaja na twardo; przewrócił nimi w kierunku Georgie
i oddalił się.
— W Chicago nikt nie pije.
— Myślałam, że nie chcesz wychodzić za mąż — drażniła się z nią Flora.
— Myślałam, że Felix nie chce się żenić. Tak bardzo poświęca się pracy.
— A więc nie chciałaś wychodzić za mąż, bo myślałaś, że Felix nie chce
się żenić? Nie, nigdy nie chciałaś, przecież pamiętam. Zmieniłaś zdanie
dzięki Felixowi.
— Na jednej z ulic Chicago stoi znak, który zabrania prowadzenia
maszyn rolniczych na autostradzie.
— Zmieniłaś zdanie dzięki Felixowi, przyznaj się.
— Dobrze, zmieniłam zdanie.
Dawna Georgie nigdy tak nie płakała, jakby nie potrafiła powstrzymać się
od przelewania swoich uczuć na wszystko dookoła. Dawna Georgie
śmiała się głębokim, niskim głosem, który wibrował w pokoju
kierownika funduszy w Ardent Holdings. Dawna Georgie potrafiła zrobić
wszystko z wyjątkiem znalezienia odpowiedniej spódnicy, Dawna
Georgie pędziła przez życie niczym tratwa na Zambezi. To nie była
dawna Georgie.
Może, zastanawiała się Flora, dawna Georgie zaczęła znikać tej nocy,
kiedy Łajza, którego imię niech na zawsze okryje się hańbą, powiedział
jej, że nie będzie się dłużej spotykał z dziewczyną bez funduszu
powierniczego, wciąż jeżdżącą bmw serii trzeciej. Georgie usiadła wtedy
na łóżku Flory i płakała, aż zrobiło się jej niedobrze, następnie osuszyła
łzy i wyruszyła do Chicago, żeby wybić sobie z głowy Łajzę.
A teraz Georgie miała pełen wdzięku, ułożony, wysokiej jakości polor
zdobywczyni świata i płakała, bo czuła się szczęśliwa. O co chodzi,
zapytała samą siebie Flora.
— No — odezwała się Georgie, nabierając kawior na łyżeczkę. —
Obejrzyjmy twój pierścionek.
— Mój jest... no cóż, inny. — Flora siedziała ze ściśniętymi kolanami i
jedną dłonią wstydliwie zasłaniała drugą, opartą na udzie. W jej
nakrapianych oczach czaił się figlarny ognik. Kiedy Georgie miała
powiedzieć coś na pociechę, Flora pokazała jej lewą dłoń. Pierścionek był
olbrzymi. Bardzo fajny. To była mikrorzeźba, ze srebrnymi szczypcami
łączącymi niebieskobiały kryształ z metalową obręczą.
— O mój Boże. — Georgie zadumała się nad pierścieniem. Kryształ
wyglądał, jakby lada moment miał się rozpaść, niczym kawałek ciasta.
— Prawda? Ten był największy. Musiałam go mieć. To celestyn. Pełen
niebiańskiej energii. A reszta to platyna.
— A, celestyn. — Georgie założyła się sama ze sobą, że kryształ przetrwa
u Flory najwyżej pół roku.
— Jest niewiarygodny. To jakby modem do świata astralnego, wiesz.
Doskonale robi na duchowość, oświecenie, empatię, otwartość, jasność
myślenia, dostrzeganie prawdy i czyste serce.
Georgie zrozumiała, że pod tym względem jej własne serce nie jest
czyste; miało niejasne, złe przeczucia, więc musiała zmienić temat.
— Nie wierzę, że obie wychodzimy za mąż w tym samym czasie! —
powiedziała. — To wręcz niewiarygodne.
Musiały wstać, żeby znowu się uściskać, aż zauważyły zbliżającego się
kelnera z butelką, więc oderwały się od siebie, gdyż na Lombard Street 1
uściski nie były mile widziane. Flora przygładziła włosy, bardzo długie,
bardzo proste, bardzo błyszczące, bardzo brązowe. Włosy Flory
wpędzały Georgie w poczucie winy, ni es precyzowanej winy dotyczącej
wysiłku, jaki musiała wkładać w swoje życie. Czuła się też winna z
powodu własnych włosów, ciemnej, wzburzonej masy, której
wyprostowanie wymagało wielu zabiegów i którą zazwyczaj czesała w
warkocz, spinała i zostawiała w spokoju
— Tyle tu miejsca — powiedziała, rozglądając się dookoła. — Gdzie się
wszyscy podziali?
— Teraz nikt nie ma czasu na lunch. Ludzie bardzo przejmują
się swoim zdrowiem, i dobrze. Poza tym tyle się dzieje. Zatrudnienia i
zwolnienia, zwłaszcza zwolnienia. — Flora mrugnęła znad kieliszka,
niczym kobieta, która wybrała lepsze życie. —Od czasu Azji i w ogóle.
Wszyscy obserwowali Japonię, tak jak się obserwuje katastrofę kolejową.
Dlatego chcą być w biurze o szóstej rano i dobrze wyglądać. Cieszę się,
że zdołałam się od tego uwolnić.
— Mówisz o mnie. Nadal muszę zaczynać ściąganie cen z Tokio o
szóstej. Dziś byłam w pracy już o piątej trzydzieści, bo to mój pierwszy
tydzień. Kiedy wyjeżdżałam z kraju, nigdy nie przypuszczałam, że
uciekniesz z City.
— No cóż. — Flora znowu przygładziła włosy.
— No? — ponagliła ją Georgie.
Chciała wiedzieć, jak to jest, kiedy człowiek rujnuje sobie życie, macha
na pożegnanie stałej pensj i i zaczyna pracować jako konsultant i
uzdrowiciel chorych budynków. Flora pozostała przepięknie nie
zmieniona. Nic na chybił trafił, nic bez związku, wszystko znajdowało się
na swoim miejscu, niczym łodygi w japońskiej ikebanie. Flora wciąż była
tańczącym uśmiechniętym dzieckiem, które biegło przez życie z czystą
wiarą, że świat go nie zawiedzie. Uśmiechała się do siebie. Uśmiech
Flory nigdy nie znikał, nie zniknął nawet w dniu, gdy straciła 25
milionów dolarów gdzieś w systemie Ardent Holdings i sam kierownik
sekcji informatyków musiał pofatygować się z pięćdziesiątego trzeciego
piętra, żeby je odnaleźć. Flora uśmiechała się, jakby znała tajemnicę.
Wierzyła, że zna wiele tajemnic: dotyczących zdrowia, spokoju i
czystości serca. Georgie chciała wierzyć, że to wystarczy, żeby jakoś żyć.
— I jak było? — dopytywała się Georgie.
— Niewiarygodnie. Naprawdę. Teraz, kiedy spoglądam w przeszłość,
myślę, że musiałam być stuknięta. Kazałam wydrukować te wizytówki.
— Flora sięgnęła do torebki i wyjęła z niej wizytówkę. Ręcznie robioną, z
czymś przypominającym ziarnka
ryżu wytłoczone na obrzeżu. Flora Lovelace, konsultantka środo-
wiskowa. — Miesiąc temu chodziłam na wszystkie możliwe imprezy i po
prostu rozdawałam te wizytówki. Donna zachowała się wspaniale.
— Donna? Donna Primadonna? — Kiedy Flora i Georgie siedzi ały obok
siebie w Ardent Holdings, Donna dominowała nad ich życiem ze swojego
gabinetu w rogu. Wyjątkowy wdzięk Flory zupełnie na nią nie działał. —
Czyżbym coś przegapiła? Donna została twoją mentorką?
— Skontaktowała mnie z moim pierwszym klientem. Narodowy Bank
Nowej Kaledonii otwierał biuro w Londynie i chciał, żeby wszystko
nabrało szybkości.
— Dzięki szwindlom, co?
— Pewnie, że dzięki szwindlom, ale zapłacili z góry, a ja nigdy nie
oglądam się za siebie.
— Ale co dokładnie...
— Przeprowadzam podstawową analizę feng shui, bardzo prostą,
żadnych akwariów czy czegoś w tym rodzaju, chyba że domagają się
akwariów, następnie sprawdzam całe pomieszczenie kryształowym
wahadełkiem, żeby zbadać przepływ energii. Na usługę składa się jeszcze
horoskop i analiza numerologiczna każdego, kto pracuje w tym
otoczeniu. Dzięki ceremonii oczyszczenia można się pozbyć zastałej
energii w biurze i oczyścić przestrzeń dla nowego właściciela —
dźwiękiem, światłem i zapachem. Mogę współpracować z projektantem
wnętrz, prawidłowo rozmieścić oświetlenie, wybrać naturalne materiały.
Najzwyklejsze rzeczy mają ogromne znaczenie — pomalowanie ściany
na bardziej inspirujący kolor, przestawienie mebli w celu zapewnienia
swobodnego przepływu energii. Kiedy cała reszta pozostaje w
równowadze... — Jeszcze raz zanurzyła rękę w torbie i wyjęła z niej
szklaną buteleczkę/, wtyczką. — To środowiskowy harmonizer
aromatów. Do tego zbiornika wlewam dobraną mieszankę olejków
eterycznych, których zapach ulatnia się przez cały dzień, jeśli harmonizer
jest podłączony do prądu. Można wybrać model z zegarkiem, żeby olejki
ulatniały się tylko wtedy, kiedy
się ich potrzebuje, albo, zmieniając zbiornik, można zmieniać zapach w
ciągu dnia. Mam kontakt z facetem, który projektuje całkowicie
zautomatyzowany system aromatyczny. Ludzie lubią odświeżający
zapach rano, potem uspokajający, jeśli pracują w stresogennym
otoczeniu, albo cnergizujący popołudniami. Wiesz, dowiedziono tego
naukowo. Uczeni z uniwersytetu w Arkansas stwierdzili, że zmienianie
zapachów w miejscu pracy zwiększa produktywność. Mieszam także
atmosferyczne zapachy do domu. Dostaję olejki z pewnej australijskiej
firmy, która importuje tylko organiczne...
— Flora, nawijasz jak akwizytorka. Nigdy tego nie robiłaś.
— Tak, wiem — rozpromieniła się Flora. — I wiem, że Donna dała mi to
zlecenie tylko dlatego, że i tak chciała mnie zwolnić, a rezygnując na
własną rękę, zaoszczędziłam kosztów firmie.
— To wszystko to pomysł Donny, prawda?
— Cóż, w pewnym sensie tak. Ale przy tej beznadziejnej sprzedaży i
kupnie nigdy nie chciało mi się nawijać. A to mnie naprawdę kręci.
Georgie sączyła szampana. Nic ma sprawy, oznajmiało to sączenie- Jesteś
moją przyjaciółką, razem idziemy przez życie. Akceptuję cię taką, jaka
jesieś. Jeśli jesteś szczera, gdy sprawdzasz przepływ energii w należącej
do wyższych sfer pralni brudnych pieniędzy, no to jesteś. Nie potrafiłaś
być szczera, proponując kierownikowi funduszy emerytalnych ochronę
życiowych oszczędności setek mamuś i tatusiów na emeryturze przez
wycofanie się ze złego rynku w odpowiednim czasie, bo laka byłaś. Nie
ma sprawy.
— To takie prawdziwe, Georgie. Czuję, że jestem na swoim miejscu, w
kontakcie z właściwą energią. Czuję, że naprawdę robię coś, dzięki
czemu świat się kręci. I to działa. Mam dowód, mam Di Ilona. Kiedy to
robiliśmy... — nachyliła się i zniżyła głos — przygotowałam mieszankę
palczatki, żeby go odprężyć, lawendy, żeby go zrównoważyć, i odrobinę
pieprzu dla gorącego seksu. I zenergizowałam kącik małżeństwa,
stawiając tam kryształ różowego kwarcu. Voilà. Oto rezultat.
— Masz wyższy stopień naukowy niż ja — przypomniała jej Georgie.
— Dillon robił magisterium na Harvardzie — odparła Flora — i jest po
prostu cudowny. Nie mogę się doczekać, kiedy go poznasz. Przy okazji,
przyniosłam ci coś na powitanie.
Wyciągnęła z torebki okrągłą paczuszkę, owiniętą postrzępionym
czerwonym papierem i przewiązaną pomarańczową wstążką z jedwabiu.
Paczuszka była ciężka i idealnie mies'cita się w dłoni Georgie.
— Piękny papier — zauważyła Georgie, sięgając do torby po czarną
kwadratową kopertę ozdobioną koralikiem i frędzelkiem.
— No coś ty, dziękuję. Kochana jesteś. Papier to ręczna robota z Nepalu.
Otworzyły swoje prezenty. Georgie trzymała w ręce bryłkę migotliwego
czarnego minerału, rozbłyskującego tęczowo w szlifach. Flora dostała
dyskietkę.
— To wygaszacz ekranu — wyjaśniła Georgie. — Z motywem siatek do
łapania snów Indian Hopi. I muzyką na flecie.
— O rany! — Flora czule pogłaskała dyskietkę swoim czystym, okrągłym
paznokciem. — Dillon mi to zainstaluje. A ty dostałaś kawałek
karborundu z Ekwadoru. Jego specjalna energia nie dopuści, żeby
dokuczały ci jakieś sukinsyny.
Oczy Georgie zamigotały.
— Właśnie tego potrzebowałam. Wielkie dzięki.
Zachichotały. Znowu się pocałowały. Złamały niepisane zasady i
uścisnęły się czule. Oderwały się od siebie, przygładziły włosy i wlały do
kieliszków resztki szampana.
— Dlaczego mieszkasz po drugiej stronie City? Nigdy nie będę cię
widywała. Tak bardzo liczyłam na to, że będę miała pretekst, żeby
wyrzucić Desa, mam dosyć potykania się o jego absolut w lodówce i
adidasy na schodach. Czy teraz, kiedy jesteś już niemal mężatką, 17A jest
dla ciebie za kiepskie?
Obie mieszkały w prostym i wąskim domu w Bow Quarter, zbudowanym
dwieście lat wcześniej, żeby dać schronienie tkaczom-emigrantom z
Francji. 17A charakteryzowało się pijackimi
schodami i subtelnym porannym światłem od ulicy. Georgie pomalowała
wspólne części na żółto, a własny pokój na jasny fiolet. Flora pomalowała
swoją sypialnię na sześć różnych odcieni bieli. Łajza zawsze twierdził, że
czuje zgniliznę w belkach stropowych.
— Felix chciał mieszkać blisko szpitala.
— W Notting Hill? Kosztownym Notting Hill blisko Porto-bello? A gdzie
jest ten jego szpital?
— W Isleworth. I tak musi czterdzieści pięć minut jechać do miasta.
— Z miasta. Isleworth jest na rogatkach. Ty musisz jechać do miasta. I to
co najmniej czterdzieści minut.
— Ponad godzinę. Ale on pracuje umysłowo, wiesz. Nie tak jak ja.
Potrzebuje energii, musi być wypoczęty, by od razu zabierać się do
roboty.
Flora uniosła z powątpiewaniem brew.
— Musieliśmy pójść na kompromis — upierała się Georgie. — Ja jeżdżę
na wschód, on na zachód. Notting Hill jest pośrodku.
— Ale nie, jeśli chodzi o ceny. Ile płacicie?
— Jemu podoba się okolica. Mnie także. Naprawdę dobrze zarabiam,
Floro. Czemu nie?
Flora westchnęła. Mężczyźni oznaczali konflikt. Nawet rozmowa o nich
psuła harmonię chwili. Postanowiła wrócić do bezpieczniejszego tematu.
— Uwierzyłabyś w to? Obie wychodzimy za mąż.
— Mnie było dobrze tak jak wcześniej.
— Już to mówiłaś.
Flora pomyślała, że Georgie za bardzo się przejmuje. Zbierała rzeczy,
które wprawiały ją w stan niepokoju, tak jak szalony milioner zbiera
ołowiane żołnierzyki. Georgie lubiła mieć całe armie rzeczy, aby się nimi
przejmować. Obecnie przejmowała się Felixem. Flora nigdy nie spotkała
Felixa, ale znała go z kłopotów, jakimi obdarował Georgie.
I to, jak o nim mówiła, przypomniała sobie Flora, zupełnie jakby
przepraszała. Dobry dla mnie na teraz, ale to nic na stałe, zdecydowanie
nie. Nie mój typ, ale dobra terapia. Część kuracji
odwykowej po Łajzie. Na krótką metę. Przejściowy. Faza, przez którą
muszę przebrnąć.
I tak przez pół roku, a potem nastąpiła zmiana. Georgie zaczęła
odpowiadać na pytania, których nikt nie zadawał, na przykład: „Felix
potrzebuje czasu" i: „Felix wierzy, że należy żyć chwilą, a ja to szanuję",
i: „Felix mówi, że najważniejsze są jego badania, i musi podążyć tam,
dokąd go zaprowadzą". Teraz Georgie planowała wyjść za Felixa, a Felix
najwyraźniej musiał mieszkać w najdroższej dzielnicy przy centralnej
linii metra. Flora rozważała zapytanie Georgie, czy ma pewność co do
ślubu z tym Felixem, ale energia nie wydawała się właściwa, więc tylko
westchnęła.
— A zatem to koniec panieńskich wieczorów — powiedziała.
— Mowy nie ma — szybko odparła Georgie. — Nadal będziemy się
umawiać. Felix wykłada wieczorami w środy, wtedy możemy się
spotykać.
— Środy... — Flora badała grunt. Uśmiechała się, jakby znała odpowiedź
na każdą zagadkę zadaną od początku istnienia ludzkiej inteligencji. —
Lubię uprawiać jogę w środy.
— OK. — Georgie wyczuła wyzwanie, więc je podjęła. — Piątek, tak jak
kiedyś.
— Piątek — przytaknęła Flora. — Możemy zacząć od baru Bit. Wiesz?
— dodała po chwili zastanowienia. — Jesteś inna.
— Szczuplejsza — zgodziła się Georgie. — No i fryzura.
— Nie, chodzi o coś więcej. Zmieniła się twoja energia. Jesteś
nieostrożna, ot, co. Nieostrożna. Gdybym umiała odczytywać aury,
widziałabym to, czerwony błysk o... tu. — Wskazała powietrze nad prawą
brwią przyjaciółki.
— Skończyłam z nieostrożnością — odparła Georgie. — To mnie
wyczerpywało. Teraz jestem dorosła. Mogę być, kim zechcę. Czekaj, aż
zobaczysz mój samochód.
Rozdział drugi
10—14 kwietnia
Tego wieczoru Felix dotarł do domu tuż po dziewiątej. Ponieważ pod
szpitalem znajdował się parking, a z domu do City bez trudu dojeżdżało
się metrem, więc uzgodnili, że on będzie jeździł samochodem. Georgie
poczuła ukłucie żalu, gdyż w końcu to ona dostała w pracy nagrodę w
postaci wspaniałego audi coupe, które nazwała Hat Erikiem*.
— Jak się sprawował Fiat Erie? — zapytała Felixa, gdy trzymał już
kieliszek z chardonnay w ręce.
— W porządku — odparł. — Ale chyba coś jest nie tak z ustawieniem
rozrządu. Wezwij kogoś, kto na to zerknie. Jak tam twoja przyjaciółka?
— Specjalnie podkreślił słowo „przyjaciółka", żeby Georgie zrozumiała,
że może się widywać z dawnymi przyjaciółkami, że on nie jest zazdrosny,
że to aprobuje.
— Flora nic się nie zmieniła — odparła radośnie.
— To dobrze. Dobrze, kiedy przyjaciele się nie zmieniają, prawda? To
podkreśla poczucie ciągłości w życiu.
— Tak. — Przez chwilę musiała walczyć ze zdenerwowaniem. —
Ustaliłyśmy, że umówimy się na piątkowy wieczór.
— Piątek? Skarbie, spytaj mnie jutro, co będę robił w piątek. Nie mam
pojęcia, jaki jest mój piątkowy rozkład zajęć.
— Miałam na myśli tylko Florę i mnie. Zawsze razem...
— Chyba chciałaś powiedzieć: „Florę i siebie". A więc chcecie umówić
się tylko we dwie na piątek?
—- Zawsze tak robiłyśmy...
Felix siedział na środku sofy, dziubiąc w miseczce plasterków selera
naciowego i czerwonej papryki z lodem. Georgie zajęła krzesło.
Ponieważ Felix przewidywał, że często będzie późno wracał z pracy,
postanowili nie jadać wieczorem obfitych posił-
* Hat Erie — maskotka z reklam dżinsów marki Levi Strauss.
ków, ale siedzieć razem, nastawiać muzykę, omawiać to, co robili w ciągu
dnia i jeść niskokaloryczną, witaminową przekąskę przyrządzoną przez
Georgie. Uświęcone chwile, jak to nazywał Felix. On wybierał muzykę,
dziś Johna Coltrane'a.
— Tak? A kto?
— Mówiłam o Florze i mnie. Nie, o Florze i sobie.
— Właśnie. Właśnie. Co?
— Flora i ja chcemy umówić się w piątek. Same.
— Wspaniale.
— Naprawdę?
— Tak bardzo cię kocham, skarbie. — Sięgnął przez stół i ujął w dłonie
jej twarz. Georgie czuła zapach soku z papryki na jego palcach. — Jesteś
zupełnie wyjątkowa. Ty mnie naprawdę rozumiesz. To całkiem naturalne,
że podążasz za głosem instynktu. Chcesz wyjść z przyjaciółką w piątek.
To oznacza, że będę mógł zostać w szpitalu i pracować bez poczucia, że
mała kobietka przebiera w domu nóżkami i czeka, aż wrócę.
Nienawidziłem tego. Tak się cieszę, że cię znalazłem. Chodź tu, przytul
się do mnie na chwilę.
I pociągnął Georgie, aby usiadła obok niego. Pocałował ją w szyję,
poczym rozpiął jej bluzkę i zaczął pieszczoty od górnych rejonów jej
piersi. Nie chcąc wydawać się niechętna, Georgie przejechała czubkami
palców po jego włosach. Zastanawiała się, czym to się skończy. Była
zmęczona, aie Felix miał wilczy apetyt seksualny i uważał, że wrażliwy
kochanek powinien unikać banalnego współżycia w łóżku.
— Dziś prowadziłem rozmowy o pracę z absolwentami biomedycyny —
wymruczał za jej uchem. — Była tam taka jedna... Miała rozcięcie w
spódnicy, niezupełnie na środku. Kiedy założyła nogę na nogę, widać
było całe udo. Trochę mnie to podnieciło. Bardziej niż trochę, muszę
przyznać.
Szukając nieco bardziej długotrwałych powodów do niepokoju, Georgie
myślała o innych kobietach, kobietach, które były przed nią, małych
kobietkach, które przebierały nóżkami i czekały, aż Felix wróci do domu.
— Miała najlepsze kwalifikacje—zamruczał niskim głosem. — Chyba
złożymy jej propozycję.
— Mamo, zamierzam wyjść za mąż — improwizowała Flora, mamrocząc
pod nosem i jednocześnie parkując na popękanym podjeździe za
przypominającą dzieła Christo paczką polietylenu i sznurka, która bez
wątpienia była najnowszą łodzią Małego Brata. Zabrzmiało to
nieprzekonująco.
— Mamo, postanowiłam wyjść za mąż — spróbowała, omijając
ekskrementy w bocznej alejce, które bez wątpienia zostawił pies
Średniego Brata. Zabrzmiało niepewnie.
— Dobra nowina, mamo. Planuję wyjść za mąż — zasugerowała, bardzo
cicho otwierając drzwi, żeby nie niepokoić Wielkiego Brata, który bez
wątpienia pracował.
Musiała przytrzymać drzwi, gdyż jej matka pochylała się nad pralką i
wypychała ją ubraniami braci Flory.
— Nie wiedziałam, że dziś przyjdziesz — powitała ją matka. Kiedy się
wyprostowała, jej piersi rozkołysały się pod swetrem. Uda w spranych
legginsach zadrżały ze współczuciem. Ciało matki poruszało się niczym
jedna z tych karuzeli na jarmarku, które obracają się we wszystkie strony.
Jak zawsze, Flora poczuła się zażenowana i spojrzała w dół. Stopy i łapy
pozostawiły ślady z błota na winylowym linoleum. Coś oślizgłego leżało
pod zlewem.
— Dziś nie jest niedziela, prawda? — spytała matka.
— Nie, środa — odparła Flora. W tym domu nie przejmowano się
czasem, jak zresztą niczym innym.
— Coś się stało? — zapytała matka, mocno zamykając pralkę. — Bo nie
wiem, po co przyszłaś mi o tym opowiadać. I tak mam wystarczająco
dużo kłopotów, nie potrzeba mi więcej.
— Nic się nie stało — uspokoiła ją Flora.
Drzwi od kuchni otworzyły się z hukiem. Flora cofnęła się, żeby wpuścić
psa.
— Cześć, Glisto — powitał ją Średni Brat. Otworzył drzwi do spiżarni.
Przez kilka sekund obie pary drzwi wypełniły sobą niewielkie
pomieszczenie. FI orai jej matka wycofały siędo wnęki
obok kuchni. Dom zbudowano w latach trzydziestych, na nowym
przedmieściu pełnym nadziei. Od tamtego czasu nadzieja zdążyła się
ulotnić i nikt z późniejszych właścicieli budynku nie znalazł pieniędzy na
przystosowanie go do wymogów współczesnego gospodarstwa
domowego.
Średni Brat kopniakiem zamknął tylne drzwi, nasypał porcję psiego
żarcia do miski, wrzucił torbę z karmą z powrotem do spiżarni i
przemknął obok kobiet do swojego pokoju, po drodze wpadając na psią
miskę z wodą.
— W piątek ma się spotkać ze swoim kuratorem — wyjaśniła matka
Flory. — To zawsze go przygnębia, ale takie są wymogi zwolnienia
warunkowego.
Zatrzasnęła drzwi do spiżarni, kiedy pies wrócił coś zjeść. Był to w
głównej mierze border collie. Jego machający ogon obijał się im o kolana.
— On kocha tego psa — zauważyła matka Flory. — Lepiej chodźmy do
salonu.
— Glisto! Przyjechałaś! — zachwycił się Mały Brat, który klęczał obok
sterty metalowych części na podłodze, Podniósł się, żeby uściskać ją
zasmarowanymi rękami, po czym wrócił do pracy.
— Zamierza pożeglować dookoła świata — powiedziała matka Flory.
— To dobrze — stwierdziła Flora.
Sofa, nakryta narzutą pełną psiej sierści, podtrzymywała ścianę. A może
to ściana podtrzymywała sofę. Zapadnięte siedzenia krzeseł także były
pełne sierści. Flora pamiętała czasy, gdy mieszkali w wielkim domu z
wielkim ogrodem, a ich meble przypominały górskie pasmo luksusowego
różowego adamaszku. Jej ojciec zawsze siadywał na skraju sofy przy
ogromnym oknie, które wychodziło na trawnik. A potem ojciec odszedł,
oni się wyprowadzili, a bracia Flory wspinali się na wszystko i to
niszczyli.
Flora wyciągnęła twarde krzesło spod stołu kuchennego i znalazła na nim
stosik rękopisów Wielkiego Brata.
— Ostrożnie — wyjęczała matka. — To jego symfonia.
Mały Brat parsknął i zrzucił na podłogę klucz francuski. Flora położyła
papiery w wolnym rogu stołu, po czym obróciła krzesło i usiadła. Jej
matka nadal stała. Doświadczenie nauczyło ją, że siadanie jest bez sensu,
jeśli ma się tyle roboty.
— Muszę pracować w niedzielę — wyjaśniła Flora. — Dlatego
pomyślałam, że dzisiaj wpadnę się z tobą zobaczyć.
— Dostałaś nową pracę? — Twarz matki rozjaśniła się na chwilę.
— Chodzi mi o pracę konsultantki. Bardzo dobrze mi idzie. W ten
weekend jestem umówiona z klientami.
— Szkoda, że nie masz nowej pracy — stwierdziła matka i usiadła ciężko
na krześle, a jej oblicze znowu spoehmurniało.
— Mam pracę. — Flora starała się nie stracić resztek cierpliwości. —
Dobrze mi idzie. W ten weekend muszę pracować.
— Znowu mamy problemy z twoim ojcem — oznajmiła matka, jakby to
był argument przemawiający na jej korzyść. Mały Brat poluzował upartą
śrubę i wydał z siebie dziwny odgłos, coś pomiędzy przekleństwem a
chrząknięciem z ulgą.
— Co ojcu do tego, czy mam nową pracę, czy nie? -— zapytała Flora.
— Usiłuje wymigać się od płacenia na chłopców — poskarżyła się matka.
— W przyszłym tygodniu idziemy do sądu.
— Nie patrz na mnie — natychmiast zareagowała Flora. — Muszę być
ostrożna, dopiero rozkręcam interes.
Z największej sypialni dobiegło glissando elektronicznych pisków.
— To trzecia część, nazwał ją Allegro febriUato. Dostał nagranie
śpiewów papug z Australii — oznajmiła z dumą matka Flory. Mały Brat
rzucił kluczem przez całą długość pomieszczenia, o mały włos nie
trafiając psa, który uciekł na sofę. — Nie patrzę na ciebie — oznajmiła
cierpko córce. — Wiem, że nigdy nie masz tyle, żeby nam pomóc.
— Nie bardzo rozumiem, dlaczego miałby płacić na chłopców. — Flora
wiedziała, że traci panowanie nad sobą, ale postanowiła brnąć dalej.
Musiała dać wyraz części swoich uczuć. —
Są przecież dorośli, na litość boską. Powinni pracować. Ja pracowałam,
kiedy byłam w ich wieku.
— Muszą się spełnić — sprzeciwiła się matka, niezbyt konkretnie, za to z
pełnym przekonaniem.—Wszystkie ich problemy wzięły się stąd, że mają
możliwości i nic nie mogą z nimi zrobić, odkąd odszedł ich tata. Szkoła w
niczym nie pomogła. Ja musiałam wszystkim się zająć.
— Nie powinnaś — zasugerowała jej Flora. — Już nie. To teraz ich
obowiązek. Są dorośli.
— On ma tylko dwadzieścia lat. — Matka wskazała na Małego, teraz
zajętego kluczem nasadowym.
— To wystarczająco dużo — upierała się Flora.
— Ty krowo. — Mały Brat zerwał się na nogi, nachylił nad matką i ją
objął. — Jak możesz brać stronę taty? Co ty tam wiesz? Zostawiłaś nas
przy pierwszej lepszej okazji, nic cię nie obchodziło. I rzadko kiedy
pojawiałaś się w domu.
— Poszłam na studia — zaprotestowała Flora. — Sama za siebie płacę,
nigdy o nic nie prosiłam.
— Poszłaś na studia? No to masz szczęście. Przyjeżdżasz do domu tylko
po to, żebyśmy czuli się głupio, tak?
— Nieprawda! To niesprawiedliwe!
— Powinnaś pomyśleć o ich uczuciach — pisnęła matka. — Wiesz
przecież, że chłopcy są tacy wrażliwi.
— I czego właściwie chcesz? — wydarł się Mały. — Przyjeżdżasz
znienacka, nic nikomu nie mówiąc.
Na schodach załomotały kroki i w drzwiach pojawił się Wielki Brat. Miał
na uszach słuchawki, a w jednej ręce trzymał wtyczkę.
— Zamknijcie się wreszcie! — wrzasnął. — Jak mam pracować, skoro tu
trwają jakieś cholerne kłótnie?
— To ona, to twoja siostra. — Matka dziabnęła palcem powietrze przed
nosem Flory.
— Czego chcesz, do cholery? — zapytał Wielki Brat. W tym momencie
Florze puściły nerwy, jak zwykle.
— Niczego nie chcę! Nigdy niczego nie chcę! Przyjechałam, żeby wam
powiedzieć...
Brayfield Celia Zamiana Flora pija ziołową herbatę, zajmuje się aromaterapią, medytuje i jest przekonana o hojności wszechświata. Georgie pije czarną kawę, jeździ supersamochodem i wierzy w sens ciężkiej pracy. Wiele je różni, ale wydaje się, że nic nie może zburzyć ich przyjaźni. Kiedy więc Donna, ich dawna szefowa, gotowa jest założyć się, że żadna nie poderwie narzeczonego tej drugiej, przyjmują wyzwanie. Czy zamiana się uda?
Rozdział pierwszy 71 ule go— 10 kwietnia Do: Georgina.Lambton@winsex.com Od: Flora.aromatix@>earthnet.co.uk Poniedziałek Tak tak tak. Kocham go. To ten jedyny. Bogaty. Szaleje za mną. Taki przystojny. Dlaczego jesteś w Chicago, kiedy cię potrzebuję? Do: Flora.aromatix@>earthnet.co.uk Od: Georgina.Lambton@winsex.com Poniedziałek Jaki jedyny? Zrobiłaś to już czy sprawdzasz jego cierpliwość? Codziennie pytam samą siebie, co robię w Chicago, więc nie zaczynaj. Do: Georgina.Lambton@winsex.com Od :Flora.aromatix@>earthnet.co.uk Wtorek Proszę cię. Daj spokój. To się stanie dzisiaj. On tego nie wie. Taki przystojny. Do: Flora.aromatix@>earthnet.co.uk Od: Georgina.Lambton@winsex.com Środa Ico? Do: Georgina.Lambton@winsex.com Od: Flora.aromalix@earthnet.co.uk Środa Chce się żenić. Dlaczego jesteś w Chicago?
Do: Flora.aromalix@earthnet,co.uk Od: Georgina.Lambton@winsex.com Środa NIE PYTAJ. Gratuluję!!!! O Boże, o Boże, o Boże. Spryciaro. Do: Georgina.Lambton@winsex.com Od: FIora.aromatix@earthnet.co.uk Środa Zgodziłam się. Zgłupiałam? Do: Flora.aromatix@earthnet.co.uk Od: Georgina.Lambton@winsex.com Czwartek Niekoniecznie. Nie wierzę, to takie romantyczne. Umrę z zazdrości. Jak się nazywa? Do: Georgina.Lambton@winsex.com Od: Flora-aromatix@earthnet.co.uk Czwartek Dillon. Pracuje w ubezpieczeniach. 187 cm. Pośladki jak custard*, ale popracujemy nad tym. Nie umieraj z zazdrości, od zawsze jesteś z Felixem. Do: Georgina.Lambton@winsex.com Od: Flora.aromatix@earthnet.co.uk Piątek Dzień dobry? * Custard — sos z mleka, cukru, mąki i jaj do polewania deserów. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Do: Flora.aromatix@earthnet.co.uk Od: Georgina.Lambton@winsex.com Piątek Błagam — wczoraj Nikkei* zwariował, czyżbyś nie zauważyła? Brakuje mi custardu. Nie ma custardu w Chicago. Nie od zawsze, tylko w niedzielę miną dwa lata. Kocham go do szaleństwa, cofam zazdrość. Naprawdę to zrobisz? Do: Georgina.Lambton@winsex.com Od: Flora.aromatix@earthnet.co.uk Piątek Taaaak. Do: Flora.aromatix@earthnet.co.uk Od: Georgina.Lambton@winsex.com Piątek Gratulacje. Nasza rocznica w niedzielę. Zostawiłam obok dzbanka stary pamiętnik, żeby mu przypomnieć. Czy to żałosne? Zakładam się 6 do 4, że zapomni. Do: Georgina.Lambton @ winsex.com Od: Flora.aromatix@earthnet.co.uk Piątek Po równo. Nie bądź żałosna. Też jesteś spryciarą. Do: Flora.aromatix@earthnet.co.uk Od: Georgina.Lambton@winsex.com Piątek Dzięki Bogu już piątek. Miłego romantycznego weekendu. Nic mnie to nie obchodzi. * Nikkei — tokijski indeks giełdowy.
Do: Flora.aromatix@eaithnet.co.uk Od: Georgina.Lambton@winsex.com Poniedziałek O Boże. Felix dostał z jakiegoś'londyńskiego szpitala grant na swoje badania, wracamy do domu i BIERZEMY ŚLUB. Do: Georgina.Lambton@winsex.com Od: Flora.aromatix@earthnet.co.uk Wtorek Fantastycznie! Lunch na Lombard Street 1, dzień 1. Do: Flora.aromatix@earthnet.co.uk Od: Georgina.Lambton@winsex.com Wtorek Przyjdę. Muszę iść, on chce kupić pierścionek. Flora Lovelace i Georgina Lambton czuły, że wszystko, co dzieje się w ich życiu, nie dzieje się naprawdę, jeśli sobie o tym nie opowiedzą. — Skarbie — powiedział Felix do Georginy, odsuwając pasmo jej czarnych włosów, żeby pocałować ją w szyję — pozwól, że ja to załatwię. Znajdę nam jakieś mieszkanie. Zajmę się tą cholerną przeprowadzką, pakowaniem, transportem, papierkową robotą i tak dalej. Ty po prostu chodź sobie do pracy, jak zwykle, a w któryś weekend wsiądziemy do samolotu i pójdziesz do pracy w Londynie. — Poważnie? — mruknęła. Była piąta rano. Leżeli w łóżku, w ciepłej, wilgotnej poświacie porannego seksu, który tak lubił Felix. Wstawał świt. Georgie wyobraziła sobie, jak światło przeskakuje nad jeziorem, wdziera się do miasta i odbija o brzeg żaluzji, wpadając wprost do jej sypialni.
— Oczywiście. Powiedziałbym, że przynajmniej tyle mogę zrobić. W końcu przenosisz się dla mojego dobra. — Dla naszego wspólnego dobra. — Dla nas, dla mnie. Tak czy owak, robisz to. Powinienem dać coś z siebie. Szpital pozwoli mi skrócić o kilka tygodni okres wypowiedzenia. Powiedz mi tylko, gdzie chcesz mieszkać i co będziesz robie, a ja zastanowię się, na co możemy sobie pozwolić, wejdę do sieci i znajdę jakieś mieszkanie. Potem zaczniemy się pakować. — Twój szpital jest na zachodzie, moje biuro na wschodzie. Wszystko pośrodku jest za drogie. Trzeba zdać się na komunikację. Znajdź coś wzdłuż centralnej linii metra, najszybciej łączy rogatki z obu stron. A, dadzą mi dodatek na zasiedlenie — przypomniała sobie, już zmęczona myśleniem o nowej pracy, nowym biurku, nowym pomieszczeniu i nowych wizytówkach. Nawet nowość nie czyniła tego interesującym. Jedyną przyjemną rzeczą w zasięgu wzroku był jej nowy samochód. Wyglądało na to, że teraz przerzuciła się na środek transportu, który miał w sobie seksapil. — I tak powinno być -— pogratulował Georginie Felix, ściskając jej pośladki. — Nie musimy zniżać się do rogatek. Zostaw to mnie. W odpowiedzi na jego dotyk Georgie poczuła przypływ emocji. — Jesteś taki cudowny — westchnęła. —Nie zasłużyłam na ciebie. Szpital, w którym pracował Felix, cieszył się z jego odejścia. Georgie zarejestrowała to, ale nie od razu dostrzegła, jakie to ma znaczenie. Flora ładnymi ząbkami ugryzła jeden z pośladków Dillona. Zacisnęła delikatnie szczęki i żartobliwie potrząsnęła głową. — Au! — zaprotestował. Trudno wykrztusić z siebie coś więcej, kiedy człowiek jednocześnie dławi się z rozkoszy i bólu. Flora otworzyła usta i puściła ciało. Dzień się dopiero zaczy-
nał. Poczuła, jak nad Tamizą unosi się brudny blask, sączy się przez nadrzeczne ulice i wślizguje pod firanki. Zęby Flory zostawiły czerwone ślady na skórze Dillona. — Spójrz tylko na to — zachęciła go. — Nie mogę spojrzeć, jak miałbym spojrzeć? — wymamrotał w poduszkę. Flora musnęła koniuszkami palców jego kręgosłup, tuż nad piątym czakramem, siedliskiem pożądania. — To obrzydliwe —- powiedziała mu. — Marszczy się jak woda. Czysty tłuszcz. — Mhm — zdołał odpowiedzieć. Trudno wyrażać się precyzyjniej, kiedy przed oczyma ma się wizję własnej erekcji wybijającej dziurę w materacu. — Łój. Tłuszcz wielorybi. Zbędna tkanka tłuszczowa. — Wdzięczną, malutką dłonią uderzyła to miejsce dość mocno jak na żart. — Nie będę szła do ołtarza, patrząc na to, słowo daję. To musi zniknąć. — Jak? — zapytał. Nie można narzekać, kiedy człowiek nieoczekiwanie zaczyna drżeć z przerażenia, że zostanie uznany za ukrytego sadomasochistę. Flora dźgnęła zbędny tłuszcz palcem przyozdobionym srebrem. — Chodzisz przecież na siłownię, prawda? Niech tam coś z tym zrobią. — Dobrze — obiecał Dillon i ostrożnie przetoczył się na bok, żeby ją pocałować. — O nie, na pewno nie. — Szybko wyśliznęła się z łóżka. — Robiłeś to wczoraj w nocy. Za pięć minut będziesz jęczał, że spóźnisz się do pracy. Nadciągały z przeciwnych stron budynku Bank of England, dwie sylwetki poruszające się sprawnie w tłumie, niczym prądy wodne. Ich czarne buty błyszczały skromnie na chodniku, ich nogi w matowych czarnych rajstopach stąpały w ciszy. Były zręczne, elastyczne, optymistycznie spoglądające w przyszłość, utalentowane, racjonalne, komunikatywne, promieniejące inteligencją, pełne skromności, świadome swojej wyższości i stojące
ponad rywalizacją. Co oznacza, że rywalizowały jedynie w kwestiach, które nie miały najmniejszego znaczenia. To proste, doprawdy: były kobietami. Przyszłość należała do nich. Kiedy poruszały się po wiekowych alejkach, zostawiały w tyle innych, mężczyzn przechadzających się nieświadomie dwójkami i trójkami, mężczyzn nielogicznie tak samo ubranych w granatowe garnitury, pastelowe koszule i krzykliwe krawaty, mężczyzn sztywnych, opuchniętych, milczących, niezdolnych do rozwoju i uwięzionych w wiecznym dzieciństwie. Jutro było uciekającym cieniem, który zerkał na nich z wyrazem żalu na twarzy. Mężczyźni zachowywali się głośno, bo się bali, ale brakowało im słów, żeby wyrazić swój strach, więc nikt ich nie słyszał. Rozglądali się dookoła siebie, ale jedynie kilka ich komórek nerwowych rejestrowało to, co działo się wokół. I tak dinozaury pędziły ku swoim ostatnim pastwiskom. Czas płynie szybko w ekonomicznym londyńskim akropolis. Georgie Lambton przecięła zakorkowaną ulicę i weszła do restauracji, zsekularyzowanej świątyni handlu, której szare kolumny pobrzmiewały kupieckim klasycyzmem znajdującej się naprzeciwko giełdy. Maître d' miała na sobie niedbały ubiór, a jej błękitne paznokcie zapewne nie wzbudziłyby entuzjazmu w Chicago. Nie zareagowała na nazwisko Georgie. Długo mnie nie było, powiedziała do siebie Georgie i usadowiła się przy stoliku pod przeszkloną rotundą. Wchodzili kolejni goście, ale ona nie znała nikogo. Pojawiła się Flora, nazywana tu po imieniu i witana przyjaznymi gestami, gdy stukała obcasami po białej podłodze. Przyjaźń natychmiast odżyła. Obie krzyczały, piszczały, całowały się i usiadły pośpiesznie, żeby zamówić ogórkową z kawiorem oraz bulion z homara i langusty. Dziesięć lat wcześniej chodziły do liceum i za cenę dzisiejszego lunchu każda mogłaby sobie kupić całkiem niezły strój na sobotnie wyjście. Obecnie jednak nie liczyły się z kosztami. Czuły się podniecone tym, że znalazły się razem, a także upływem czasu. — No i — odezwała się Flora. — Co ty na to?
— No tak. Trzeba trochę czasu, żeby się przyzwyczaić. — Nie śpiesz się, wróciłaś dopiero dwa dni temu. Wciąż nie zdążyłaś się przestawić. — Chodziło mi o wyjście za mąż. — O, ja mogę przywyknąć. Żaden problem, — Wspaniale jest znaleźć się tu z powrotem. — I to z twoim Felixem. Nie mogę się doczekać, kiedy go poznam. Ty musisz poznać Dillona. — O tak — przytaknęła Georgie, ale bez większego przekonania. Kobiece rozmowy były takie słodkie. Proste, logiczne, łatwe. Przy mężczyznach trzeba było odpierać ataki złośliwości, chronić ich delikatne ego i otaczać się grubym woalem iluzji. To takie wyczerpujące. Teraz obie cieszyły się luksusem zużywania energii wyłącznie dla własnej przyjemności. — O rany. — Flora nagle wzięła Georgie za rękę i przytrzymała ją w świetle dochodzącym ze szklanej kopuły. — Piękny. Taki klasyczny. Naprawdę subtelny. To dopiero pierścionek, na litość boską. Gruba obrączka z jasnego złota z brylantem. Kiedy Georgie poruszała ręką, co zdarzało się często, gdyż lubiła gestykulować, w pierścionku migotała iskierka, niczym miniaturowe światło latarki. — Felix ma fioła na punkcie wzornictwa. Zamówił ten pierścionek i nie wspomniał mi o tym ani słowem. — To było całkowite zaskoczenie? — Całkowite. — Opowiadaj, co, jak, kiedy? — W niedzielę rano. Właśnie wstałam i wkładałam pranie do pralki. Kazał mi przerwać i usiąść przy stole. Serce ścisnęło mi się w piersi, wiesz, bo przez kilka ostatnich dni zachowywał się dziwnie, wcale się nie uśmiechał. To znaczy, on w ogóle rzadko się uśmiecha. Przez cały czas pracuje z zestresowanymi rodzinami, musi podejmować okropne decyzje, uśmiech byłby nie na miejscu. Wyglądał tak ponuro, spodziewałam się, że zaraz mi oznajmi o zerwaniu. Zamiast tego powiedział, że w końcu.
w końcu pewien szpital zobowiązał się pokryć koszty jego badań. Wiedziałam, że wszędzie z tym chodził, dopiero to odkryto, zespół Lightollera... — Co? — Zespół Lightollera. — Lightollera? — To jakiś Niemiec z lat dwudziestych. Odkrył to, ale nikt nie wiedział, co to oznacza. Nikt przed Felixem. To wrodzona choroba, zaburzenia biochemiczne, które powodują problemy z zachowaniem. Felix dowiódł, że może dotknąć jedno niemowlę na pięćset. To sporo. — Dobrze, dobrze. I co dalej? — Potem powiedział, że ten szpital znajduje się w Londynie, a później, że wszystko sobie przemyślał i zrozumiał, że... cóż, że... hmm... — Że co? — Że nie może beze mnie żyć. — Jakie to piękne. Naprawdę tak powiedział? — Uhm. A potem położył na stole, obok mojej dłoni, to małe pudełeczko, nabrał powietrza i spytał: „Georgino, wyjdziesz za mnie?" — Płaczesz? — Wiesz, tak naprawdę chyba nie jestem na to wszystko gotowa. — Georgina zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu chusteczek, ale niczego nie znalazła. Ten gest zwrócił uwagę kelnera, który z niechęcią przywlókł się do nich i powiedział: — Słucham? — Prosimy o różowego szampana — odezwała się Flora. — Dwa kieliszki różowego szampana — zamówiła Georgie. — Ciii. Czy w Chicago wyczyścili ci pamięć? Nie ma sensu zamawiać szampana na kieliszki. W końcu dziesięć kieliszków będzie cię kosztowało tyle samo co dwie butelki. Prosimy o butelkę Billeear-Salmon Rose. I chusteczki dla przyjaciółki. Właśnie coś ją wzruszyło.
Kelner miai oczy jak jaja na twardo; przewrócił nimi w kierunku Georgie i oddalił się. — W Chicago nikt nie pije. — Myślałam, że nie chcesz wychodzić za mąż — drażniła się z nią Flora. — Myślałam, że Felix nie chce się żenić. Tak bardzo poświęca się pracy. — A więc nie chciałaś wychodzić za mąż, bo myślałaś, że Felix nie chce się żenić? Nie, nigdy nie chciałaś, przecież pamiętam. Zmieniłaś zdanie dzięki Felixowi. — Na jednej z ulic Chicago stoi znak, który zabrania prowadzenia maszyn rolniczych na autostradzie. — Zmieniłaś zdanie dzięki Felixowi, przyznaj się. — Dobrze, zmieniłam zdanie. Dawna Georgie nigdy tak nie płakała, jakby nie potrafiła powstrzymać się od przelewania swoich uczuć na wszystko dookoła. Dawna Georgie śmiała się głębokim, niskim głosem, który wibrował w pokoju kierownika funduszy w Ardent Holdings. Dawna Georgie potrafiła zrobić wszystko z wyjątkiem znalezienia odpowiedniej spódnicy, Dawna Georgie pędziła przez życie niczym tratwa na Zambezi. To nie była dawna Georgie. Może, zastanawiała się Flora, dawna Georgie zaczęła znikać tej nocy, kiedy Łajza, którego imię niech na zawsze okryje się hańbą, powiedział jej, że nie będzie się dłużej spotykał z dziewczyną bez funduszu powierniczego, wciąż jeżdżącą bmw serii trzeciej. Georgie usiadła wtedy na łóżku Flory i płakała, aż zrobiło się jej niedobrze, następnie osuszyła łzy i wyruszyła do Chicago, żeby wybić sobie z głowy Łajzę. A teraz Georgie miała pełen wdzięku, ułożony, wysokiej jakości polor zdobywczyni świata i płakała, bo czuła się szczęśliwa. O co chodzi, zapytała samą siebie Flora. — No — odezwała się Georgie, nabierając kawior na łyżeczkę. — Obejrzyjmy twój pierścionek.
— Mój jest... no cóż, inny. — Flora siedziała ze ściśniętymi kolanami i jedną dłonią wstydliwie zasłaniała drugą, opartą na udzie. W jej nakrapianych oczach czaił się figlarny ognik. Kiedy Georgie miała powiedzieć coś na pociechę, Flora pokazała jej lewą dłoń. Pierścionek był olbrzymi. Bardzo fajny. To była mikrorzeźba, ze srebrnymi szczypcami łączącymi niebieskobiały kryształ z metalową obręczą. — O mój Boże. — Georgie zadumała się nad pierścieniem. Kryształ wyglądał, jakby lada moment miał się rozpaść, niczym kawałek ciasta. — Prawda? Ten był największy. Musiałam go mieć. To celestyn. Pełen niebiańskiej energii. A reszta to platyna. — A, celestyn. — Georgie założyła się sama ze sobą, że kryształ przetrwa u Flory najwyżej pół roku. — Jest niewiarygodny. To jakby modem do świata astralnego, wiesz. Doskonale robi na duchowość, oświecenie, empatię, otwartość, jasność myślenia, dostrzeganie prawdy i czyste serce. Georgie zrozumiała, że pod tym względem jej własne serce nie jest czyste; miało niejasne, złe przeczucia, więc musiała zmienić temat. — Nie wierzę, że obie wychodzimy za mąż w tym samym czasie! — powiedziała. — To wręcz niewiarygodne. Musiały wstać, żeby znowu się uściskać, aż zauważyły zbliżającego się kelnera z butelką, więc oderwały się od siebie, gdyż na Lombard Street 1 uściski nie były mile widziane. Flora przygładziła włosy, bardzo długie, bardzo proste, bardzo błyszczące, bardzo brązowe. Włosy Flory wpędzały Georgie w poczucie winy, ni es precyzowanej winy dotyczącej wysiłku, jaki musiała wkładać w swoje życie. Czuła się też winna z powodu własnych włosów, ciemnej, wzburzonej masy, której wyprostowanie wymagało wielu zabiegów i którą zazwyczaj czesała w warkocz, spinała i zostawiała w spokoju — Tyle tu miejsca — powiedziała, rozglądając się dookoła. — Gdzie się wszyscy podziali? — Teraz nikt nie ma czasu na lunch. Ludzie bardzo przejmują
się swoim zdrowiem, i dobrze. Poza tym tyle się dzieje. Zatrudnienia i zwolnienia, zwłaszcza zwolnienia. — Flora mrugnęła znad kieliszka, niczym kobieta, która wybrała lepsze życie. —Od czasu Azji i w ogóle. Wszyscy obserwowali Japonię, tak jak się obserwuje katastrofę kolejową. Dlatego chcą być w biurze o szóstej rano i dobrze wyglądać. Cieszę się, że zdołałam się od tego uwolnić. — Mówisz o mnie. Nadal muszę zaczynać ściąganie cen z Tokio o szóstej. Dziś byłam w pracy już o piątej trzydzieści, bo to mój pierwszy tydzień. Kiedy wyjeżdżałam z kraju, nigdy nie przypuszczałam, że uciekniesz z City. — No cóż. — Flora znowu przygładziła włosy. — No? — ponagliła ją Georgie. Chciała wiedzieć, jak to jest, kiedy człowiek rujnuje sobie życie, macha na pożegnanie stałej pensj i i zaczyna pracować jako konsultant i uzdrowiciel chorych budynków. Flora pozostała przepięknie nie zmieniona. Nic na chybił trafił, nic bez związku, wszystko znajdowało się na swoim miejscu, niczym łodygi w japońskiej ikebanie. Flora wciąż była tańczącym uśmiechniętym dzieckiem, które biegło przez życie z czystą wiarą, że świat go nie zawiedzie. Uśmiechała się do siebie. Uśmiech Flory nigdy nie znikał, nie zniknął nawet w dniu, gdy straciła 25 milionów dolarów gdzieś w systemie Ardent Holdings i sam kierownik sekcji informatyków musiał pofatygować się z pięćdziesiątego trzeciego piętra, żeby je odnaleźć. Flora uśmiechała się, jakby znała tajemnicę. Wierzyła, że zna wiele tajemnic: dotyczących zdrowia, spokoju i czystości serca. Georgie chciała wierzyć, że to wystarczy, żeby jakoś żyć. — I jak było? — dopytywała się Georgie. — Niewiarygodnie. Naprawdę. Teraz, kiedy spoglądam w przeszłość, myślę, że musiałam być stuknięta. Kazałam wydrukować te wizytówki. — Flora sięgnęła do torebki i wyjęła z niej wizytówkę. Ręcznie robioną, z czymś przypominającym ziarnka
ryżu wytłoczone na obrzeżu. Flora Lovelace, konsultantka środo- wiskowa. — Miesiąc temu chodziłam na wszystkie możliwe imprezy i po prostu rozdawałam te wizytówki. Donna zachowała się wspaniale. — Donna? Donna Primadonna? — Kiedy Flora i Georgie siedzi ały obok siebie w Ardent Holdings, Donna dominowała nad ich życiem ze swojego gabinetu w rogu. Wyjątkowy wdzięk Flory zupełnie na nią nie działał. — Czyżbym coś przegapiła? Donna została twoją mentorką? — Skontaktowała mnie z moim pierwszym klientem. Narodowy Bank Nowej Kaledonii otwierał biuro w Londynie i chciał, żeby wszystko nabrało szybkości. — Dzięki szwindlom, co? — Pewnie, że dzięki szwindlom, ale zapłacili z góry, a ja nigdy nie oglądam się za siebie. — Ale co dokładnie... — Przeprowadzam podstawową analizę feng shui, bardzo prostą, żadnych akwariów czy czegoś w tym rodzaju, chyba że domagają się akwariów, następnie sprawdzam całe pomieszczenie kryształowym wahadełkiem, żeby zbadać przepływ energii. Na usługę składa się jeszcze horoskop i analiza numerologiczna każdego, kto pracuje w tym otoczeniu. Dzięki ceremonii oczyszczenia można się pozbyć zastałej energii w biurze i oczyścić przestrzeń dla nowego właściciela — dźwiękiem, światłem i zapachem. Mogę współpracować z projektantem wnętrz, prawidłowo rozmieścić oświetlenie, wybrać naturalne materiały. Najzwyklejsze rzeczy mają ogromne znaczenie — pomalowanie ściany na bardziej inspirujący kolor, przestawienie mebli w celu zapewnienia swobodnego przepływu energii. Kiedy cała reszta pozostaje w równowadze... — Jeszcze raz zanurzyła rękę w torbie i wyjęła z niej szklaną buteleczkę/, wtyczką. — To środowiskowy harmonizer aromatów. Do tego zbiornika wlewam dobraną mieszankę olejków eterycznych, których zapach ulatnia się przez cały dzień, jeśli harmonizer jest podłączony do prądu. Można wybrać model z zegarkiem, żeby olejki ulatniały się tylko wtedy, kiedy
się ich potrzebuje, albo, zmieniając zbiornik, można zmieniać zapach w ciągu dnia. Mam kontakt z facetem, który projektuje całkowicie zautomatyzowany system aromatyczny. Ludzie lubią odświeżający zapach rano, potem uspokajający, jeśli pracują w stresogennym otoczeniu, albo cnergizujący popołudniami. Wiesz, dowiedziono tego naukowo. Uczeni z uniwersytetu w Arkansas stwierdzili, że zmienianie zapachów w miejscu pracy zwiększa produktywność. Mieszam także atmosferyczne zapachy do domu. Dostaję olejki z pewnej australijskiej firmy, która importuje tylko organiczne... — Flora, nawijasz jak akwizytorka. Nigdy tego nie robiłaś. — Tak, wiem — rozpromieniła się Flora. — I wiem, że Donna dała mi to zlecenie tylko dlatego, że i tak chciała mnie zwolnić, a rezygnując na własną rękę, zaoszczędziłam kosztów firmie. — To wszystko to pomysł Donny, prawda? — Cóż, w pewnym sensie tak. Ale przy tej beznadziejnej sprzedaży i kupnie nigdy nie chciało mi się nawijać. A to mnie naprawdę kręci. Georgie sączyła szampana. Nic ma sprawy, oznajmiało to sączenie- Jesteś moją przyjaciółką, razem idziemy przez życie. Akceptuję cię taką, jaka jesieś. Jeśli jesteś szczera, gdy sprawdzasz przepływ energii w należącej do wyższych sfer pralni brudnych pieniędzy, no to jesteś. Nie potrafiłaś być szczera, proponując kierownikowi funduszy emerytalnych ochronę życiowych oszczędności setek mamuś i tatusiów na emeryturze przez wycofanie się ze złego rynku w odpowiednim czasie, bo laka byłaś. Nie ma sprawy. — To takie prawdziwe, Georgie. Czuję, że jestem na swoim miejscu, w kontakcie z właściwą energią. Czuję, że naprawdę robię coś, dzięki czemu świat się kręci. I to działa. Mam dowód, mam Di Ilona. Kiedy to robiliśmy... — nachyliła się i zniżyła głos — przygotowałam mieszankę palczatki, żeby go odprężyć, lawendy, żeby go zrównoważyć, i odrobinę pieprzu dla gorącego seksu. I zenergizowałam kącik małżeństwa, stawiając tam kryształ różowego kwarcu. Voilà. Oto rezultat.
— Masz wyższy stopień naukowy niż ja — przypomniała jej Georgie. — Dillon robił magisterium na Harvardzie — odparła Flora — i jest po prostu cudowny. Nie mogę się doczekać, kiedy go poznasz. Przy okazji, przyniosłam ci coś na powitanie. Wyciągnęła z torebki okrągłą paczuszkę, owiniętą postrzępionym czerwonym papierem i przewiązaną pomarańczową wstążką z jedwabiu. Paczuszka była ciężka i idealnie mies'cita się w dłoni Georgie. — Piękny papier — zauważyła Georgie, sięgając do torby po czarną kwadratową kopertę ozdobioną koralikiem i frędzelkiem. — No coś ty, dziękuję. Kochana jesteś. Papier to ręczna robota z Nepalu. Otworzyły swoje prezenty. Georgie trzymała w ręce bryłkę migotliwego czarnego minerału, rozbłyskującego tęczowo w szlifach. Flora dostała dyskietkę. — To wygaszacz ekranu — wyjaśniła Georgie. — Z motywem siatek do łapania snów Indian Hopi. I muzyką na flecie. — O rany! — Flora czule pogłaskała dyskietkę swoim czystym, okrągłym paznokciem. — Dillon mi to zainstaluje. A ty dostałaś kawałek karborundu z Ekwadoru. Jego specjalna energia nie dopuści, żeby dokuczały ci jakieś sukinsyny. Oczy Georgie zamigotały. — Właśnie tego potrzebowałam. Wielkie dzięki. Zachichotały. Znowu się pocałowały. Złamały niepisane zasady i uścisnęły się czule. Oderwały się od siebie, przygładziły włosy i wlały do kieliszków resztki szampana. — Dlaczego mieszkasz po drugiej stronie City? Nigdy nie będę cię widywała. Tak bardzo liczyłam na to, że będę miała pretekst, żeby wyrzucić Desa, mam dosyć potykania się o jego absolut w lodówce i adidasy na schodach. Czy teraz, kiedy jesteś już niemal mężatką, 17A jest dla ciebie za kiepskie? Obie mieszkały w prostym i wąskim domu w Bow Quarter, zbudowanym dwieście lat wcześniej, żeby dać schronienie tkaczom-emigrantom z Francji. 17A charakteryzowało się pijackimi
schodami i subtelnym porannym światłem od ulicy. Georgie pomalowała wspólne części na żółto, a własny pokój na jasny fiolet. Flora pomalowała swoją sypialnię na sześć różnych odcieni bieli. Łajza zawsze twierdził, że czuje zgniliznę w belkach stropowych. — Felix chciał mieszkać blisko szpitala. — W Notting Hill? Kosztownym Notting Hill blisko Porto-bello? A gdzie jest ten jego szpital? — W Isleworth. I tak musi czterdzieści pięć minut jechać do miasta. — Z miasta. Isleworth jest na rogatkach. Ty musisz jechać do miasta. I to co najmniej czterdzieści minut. — Ponad godzinę. Ale on pracuje umysłowo, wiesz. Nie tak jak ja. Potrzebuje energii, musi być wypoczęty, by od razu zabierać się do roboty. Flora uniosła z powątpiewaniem brew. — Musieliśmy pójść na kompromis — upierała się Georgie. — Ja jeżdżę na wschód, on na zachód. Notting Hill jest pośrodku. — Ale nie, jeśli chodzi o ceny. Ile płacicie? — Jemu podoba się okolica. Mnie także. Naprawdę dobrze zarabiam, Floro. Czemu nie? Flora westchnęła. Mężczyźni oznaczali konflikt. Nawet rozmowa o nich psuła harmonię chwili. Postanowiła wrócić do bezpieczniejszego tematu. — Uwierzyłabyś w to? Obie wychodzimy za mąż. — Mnie było dobrze tak jak wcześniej. — Już to mówiłaś. Flora pomyślała, że Georgie za bardzo się przejmuje. Zbierała rzeczy, które wprawiały ją w stan niepokoju, tak jak szalony milioner zbiera ołowiane żołnierzyki. Georgie lubiła mieć całe armie rzeczy, aby się nimi przejmować. Obecnie przejmowała się Felixem. Flora nigdy nie spotkała Felixa, ale znała go z kłopotów, jakimi obdarował Georgie. I to, jak o nim mówiła, przypomniała sobie Flora, zupełnie jakby przepraszała. Dobry dla mnie na teraz, ale to nic na stałe, zdecydowanie nie. Nie mój typ, ale dobra terapia. Część kuracji
odwykowej po Łajzie. Na krótką metę. Przejściowy. Faza, przez którą muszę przebrnąć. I tak przez pół roku, a potem nastąpiła zmiana. Georgie zaczęła odpowiadać na pytania, których nikt nie zadawał, na przykład: „Felix potrzebuje czasu" i: „Felix wierzy, że należy żyć chwilą, a ja to szanuję", i: „Felix mówi, że najważniejsze są jego badania, i musi podążyć tam, dokąd go zaprowadzą". Teraz Georgie planowała wyjść za Felixa, a Felix najwyraźniej musiał mieszkać w najdroższej dzielnicy przy centralnej linii metra. Flora rozważała zapytanie Georgie, czy ma pewność co do ślubu z tym Felixem, ale energia nie wydawała się właściwa, więc tylko westchnęła. — A zatem to koniec panieńskich wieczorów — powiedziała. — Mowy nie ma — szybko odparła Georgie. — Nadal będziemy się umawiać. Felix wykłada wieczorami w środy, wtedy możemy się spotykać. — Środy... — Flora badała grunt. Uśmiechała się, jakby znała odpowiedź na każdą zagadkę zadaną od początku istnienia ludzkiej inteligencji. — Lubię uprawiać jogę w środy. — OK. — Georgie wyczuła wyzwanie, więc je podjęła. — Piątek, tak jak kiedyś. — Piątek — przytaknęła Flora. — Możemy zacząć od baru Bit. Wiesz? — dodała po chwili zastanowienia. — Jesteś inna. — Szczuplejsza — zgodziła się Georgie. — No i fryzura. — Nie, chodzi o coś więcej. Zmieniła się twoja energia. Jesteś nieostrożna, ot, co. Nieostrożna. Gdybym umiała odczytywać aury, widziałabym to, czerwony błysk o... tu. — Wskazała powietrze nad prawą brwią przyjaciółki. — Skończyłam z nieostrożnością — odparła Georgie. — To mnie wyczerpywało. Teraz jestem dorosła. Mogę być, kim zechcę. Czekaj, aż zobaczysz mój samochód.
Rozdział drugi 10—14 kwietnia Tego wieczoru Felix dotarł do domu tuż po dziewiątej. Ponieważ pod szpitalem znajdował się parking, a z domu do City bez trudu dojeżdżało się metrem, więc uzgodnili, że on będzie jeździł samochodem. Georgie poczuła ukłucie żalu, gdyż w końcu to ona dostała w pracy nagrodę w postaci wspaniałego audi coupe, które nazwała Hat Erikiem*. — Jak się sprawował Fiat Erie? — zapytała Felixa, gdy trzymał już kieliszek z chardonnay w ręce. — W porządku — odparł. — Ale chyba coś jest nie tak z ustawieniem rozrządu. Wezwij kogoś, kto na to zerknie. Jak tam twoja przyjaciółka? — Specjalnie podkreślił słowo „przyjaciółka", żeby Georgie zrozumiała, że może się widywać z dawnymi przyjaciółkami, że on nie jest zazdrosny, że to aprobuje. — Flora nic się nie zmieniła — odparła radośnie. — To dobrze. Dobrze, kiedy przyjaciele się nie zmieniają, prawda? To podkreśla poczucie ciągłości w życiu. — Tak. — Przez chwilę musiała walczyć ze zdenerwowaniem. — Ustaliłyśmy, że umówimy się na piątkowy wieczór. — Piątek? Skarbie, spytaj mnie jutro, co będę robił w piątek. Nie mam pojęcia, jaki jest mój piątkowy rozkład zajęć. — Miałam na myśli tylko Florę i mnie. Zawsze razem... — Chyba chciałaś powiedzieć: „Florę i siebie". A więc chcecie umówić się tylko we dwie na piątek? —- Zawsze tak robiłyśmy... Felix siedział na środku sofy, dziubiąc w miseczce plasterków selera naciowego i czerwonej papryki z lodem. Georgie zajęła krzesło. Ponieważ Felix przewidywał, że często będzie późno wracał z pracy, postanowili nie jadać wieczorem obfitych posił- * Hat Erie — maskotka z reklam dżinsów marki Levi Strauss.
ków, ale siedzieć razem, nastawiać muzykę, omawiać to, co robili w ciągu dnia i jeść niskokaloryczną, witaminową przekąskę przyrządzoną przez Georgie. Uświęcone chwile, jak to nazywał Felix. On wybierał muzykę, dziś Johna Coltrane'a. — Tak? A kto? — Mówiłam o Florze i mnie. Nie, o Florze i sobie. — Właśnie. Właśnie. Co? — Flora i ja chcemy umówić się w piątek. Same. — Wspaniale. — Naprawdę? — Tak bardzo cię kocham, skarbie. — Sięgnął przez stół i ujął w dłonie jej twarz. Georgie czuła zapach soku z papryki na jego palcach. — Jesteś zupełnie wyjątkowa. Ty mnie naprawdę rozumiesz. To całkiem naturalne, że podążasz za głosem instynktu. Chcesz wyjść z przyjaciółką w piątek. To oznacza, że będę mógł zostać w szpitalu i pracować bez poczucia, że mała kobietka przebiera w domu nóżkami i czeka, aż wrócę. Nienawidziłem tego. Tak się cieszę, że cię znalazłem. Chodź tu, przytul się do mnie na chwilę. I pociągnął Georgie, aby usiadła obok niego. Pocałował ją w szyję, poczym rozpiął jej bluzkę i zaczął pieszczoty od górnych rejonów jej piersi. Nie chcąc wydawać się niechętna, Georgie przejechała czubkami palców po jego włosach. Zastanawiała się, czym to się skończy. Była zmęczona, aie Felix miał wilczy apetyt seksualny i uważał, że wrażliwy kochanek powinien unikać banalnego współżycia w łóżku. — Dziś prowadziłem rozmowy o pracę z absolwentami biomedycyny — wymruczał za jej uchem. — Była tam taka jedna... Miała rozcięcie w spódnicy, niezupełnie na środku. Kiedy założyła nogę na nogę, widać było całe udo. Trochę mnie to podnieciło. Bardziej niż trochę, muszę przyznać. Szukając nieco bardziej długotrwałych powodów do niepokoju, Georgie myślała o innych kobietach, kobietach, które były przed nią, małych kobietkach, które przebierały nóżkami i czekały, aż Felix wróci do domu.
— Miała najlepsze kwalifikacje—zamruczał niskim głosem. — Chyba złożymy jej propozycję. — Mamo, zamierzam wyjść za mąż — improwizowała Flora, mamrocząc pod nosem i jednocześnie parkując na popękanym podjeździe za przypominającą dzieła Christo paczką polietylenu i sznurka, która bez wątpienia była najnowszą łodzią Małego Brata. Zabrzmiało to nieprzekonująco. — Mamo, postanowiłam wyjść za mąż — spróbowała, omijając ekskrementy w bocznej alejce, które bez wątpienia zostawił pies Średniego Brata. Zabrzmiało niepewnie. — Dobra nowina, mamo. Planuję wyjść za mąż — zasugerowała, bardzo cicho otwierając drzwi, żeby nie niepokoić Wielkiego Brata, który bez wątpienia pracował. Musiała przytrzymać drzwi, gdyż jej matka pochylała się nad pralką i wypychała ją ubraniami braci Flory. — Nie wiedziałam, że dziś przyjdziesz — powitała ją matka. Kiedy się wyprostowała, jej piersi rozkołysały się pod swetrem. Uda w spranych legginsach zadrżały ze współczuciem. Ciało matki poruszało się niczym jedna z tych karuzeli na jarmarku, które obracają się we wszystkie strony. Jak zawsze, Flora poczuła się zażenowana i spojrzała w dół. Stopy i łapy pozostawiły ślady z błota na winylowym linoleum. Coś oślizgłego leżało pod zlewem. — Dziś nie jest niedziela, prawda? — spytała matka. — Nie, środa — odparła Flora. W tym domu nie przejmowano się czasem, jak zresztą niczym innym. — Coś się stało? — zapytała matka, mocno zamykając pralkę. — Bo nie wiem, po co przyszłaś mi o tym opowiadać. I tak mam wystarczająco dużo kłopotów, nie potrzeba mi więcej. — Nic się nie stało — uspokoiła ją Flora. Drzwi od kuchni otworzyły się z hukiem. Flora cofnęła się, żeby wpuścić psa. — Cześć, Glisto — powitał ją Średni Brat. Otworzył drzwi do spiżarni. Przez kilka sekund obie pary drzwi wypełniły sobą niewielkie pomieszczenie. FI orai jej matka wycofały siędo wnęki
obok kuchni. Dom zbudowano w latach trzydziestych, na nowym przedmieściu pełnym nadziei. Od tamtego czasu nadzieja zdążyła się ulotnić i nikt z późniejszych właścicieli budynku nie znalazł pieniędzy na przystosowanie go do wymogów współczesnego gospodarstwa domowego. Średni Brat kopniakiem zamknął tylne drzwi, nasypał porcję psiego żarcia do miski, wrzucił torbę z karmą z powrotem do spiżarni i przemknął obok kobiet do swojego pokoju, po drodze wpadając na psią miskę z wodą. — W piątek ma się spotkać ze swoim kuratorem — wyjaśniła matka Flory. — To zawsze go przygnębia, ale takie są wymogi zwolnienia warunkowego. Zatrzasnęła drzwi do spiżarni, kiedy pies wrócił coś zjeść. Był to w głównej mierze border collie. Jego machający ogon obijał się im o kolana. — On kocha tego psa — zauważyła matka Flory. — Lepiej chodźmy do salonu. — Glisto! Przyjechałaś! — zachwycił się Mały Brat, który klęczał obok sterty metalowych części na podłodze, Podniósł się, żeby uściskać ją zasmarowanymi rękami, po czym wrócił do pracy. — Zamierza pożeglować dookoła świata — powiedziała matka Flory. — To dobrze — stwierdziła Flora. Sofa, nakryta narzutą pełną psiej sierści, podtrzymywała ścianę. A może to ściana podtrzymywała sofę. Zapadnięte siedzenia krzeseł także były pełne sierści. Flora pamiętała czasy, gdy mieszkali w wielkim domu z wielkim ogrodem, a ich meble przypominały górskie pasmo luksusowego różowego adamaszku. Jej ojciec zawsze siadywał na skraju sofy przy ogromnym oknie, które wychodziło na trawnik. A potem ojciec odszedł, oni się wyprowadzili, a bracia Flory wspinali się na wszystko i to niszczyli. Flora wyciągnęła twarde krzesło spod stołu kuchennego i znalazła na nim stosik rękopisów Wielkiego Brata. — Ostrożnie — wyjęczała matka. — To jego symfonia.
Mały Brat parsknął i zrzucił na podłogę klucz francuski. Flora położyła papiery w wolnym rogu stołu, po czym obróciła krzesło i usiadła. Jej matka nadal stała. Doświadczenie nauczyło ją, że siadanie jest bez sensu, jeśli ma się tyle roboty. — Muszę pracować w niedzielę — wyjaśniła Flora. — Dlatego pomyślałam, że dzisiaj wpadnę się z tobą zobaczyć. — Dostałaś nową pracę? — Twarz matki rozjaśniła się na chwilę. — Chodzi mi o pracę konsultantki. Bardzo dobrze mi idzie. W ten weekend jestem umówiona z klientami. — Szkoda, że nie masz nowej pracy — stwierdziła matka i usiadła ciężko na krześle, a jej oblicze znowu spoehmurniało. — Mam pracę. — Flora starała się nie stracić resztek cierpliwości. — Dobrze mi idzie. W ten weekend muszę pracować. — Znowu mamy problemy z twoim ojcem — oznajmiła matka, jakby to był argument przemawiający na jej korzyść. Mały Brat poluzował upartą śrubę i wydał z siebie dziwny odgłos, coś pomiędzy przekleństwem a chrząknięciem z ulgą. — Co ojcu do tego, czy mam nową pracę, czy nie? -— zapytała Flora. — Usiłuje wymigać się od płacenia na chłopców — poskarżyła się matka. — W przyszłym tygodniu idziemy do sądu. — Nie patrz na mnie — natychmiast zareagowała Flora. — Muszę być ostrożna, dopiero rozkręcam interes. Z największej sypialni dobiegło glissando elektronicznych pisków. — To trzecia część, nazwał ją Allegro febriUato. Dostał nagranie śpiewów papug z Australii — oznajmiła z dumą matka Flory. Mały Brat rzucił kluczem przez całą długość pomieszczenia, o mały włos nie trafiając psa, który uciekł na sofę. — Nie patrzę na ciebie — oznajmiła cierpko córce. — Wiem, że nigdy nie masz tyle, żeby nam pomóc. — Nie bardzo rozumiem, dlaczego miałby płacić na chłopców. — Flora wiedziała, że traci panowanie nad sobą, ale postanowiła brnąć dalej. Musiała dać wyraz części swoich uczuć. —
Są przecież dorośli, na litość boską. Powinni pracować. Ja pracowałam, kiedy byłam w ich wieku. — Muszą się spełnić — sprzeciwiła się matka, niezbyt konkretnie, za to z pełnym przekonaniem.—Wszystkie ich problemy wzięły się stąd, że mają możliwości i nic nie mogą z nimi zrobić, odkąd odszedł ich tata. Szkoła w niczym nie pomogła. Ja musiałam wszystkim się zająć. — Nie powinnaś — zasugerowała jej Flora. — Już nie. To teraz ich obowiązek. Są dorośli. — On ma tylko dwadzieścia lat. — Matka wskazała na Małego, teraz zajętego kluczem nasadowym. — To wystarczająco dużo — upierała się Flora. — Ty krowo. — Mały Brat zerwał się na nogi, nachylił nad matką i ją objął. — Jak możesz brać stronę taty? Co ty tam wiesz? Zostawiłaś nas przy pierwszej lepszej okazji, nic cię nie obchodziło. I rzadko kiedy pojawiałaś się w domu. — Poszłam na studia — zaprotestowała Flora. — Sama za siebie płacę, nigdy o nic nie prosiłam. — Poszłaś na studia? No to masz szczęście. Przyjeżdżasz do domu tylko po to, żebyśmy czuli się głupio, tak? — Nieprawda! To niesprawiedliwe! — Powinnaś pomyśleć o ich uczuciach — pisnęła matka. — Wiesz przecież, że chłopcy są tacy wrażliwi. — I czego właściwie chcesz? — wydarł się Mały. — Przyjeżdżasz znienacka, nic nikomu nie mówiąc. Na schodach załomotały kroki i w drzwiach pojawił się Wielki Brat. Miał na uszach słuchawki, a w jednej ręce trzymał wtyczkę. — Zamknijcie się wreszcie! — wrzasnął. — Jak mam pracować, skoro tu trwają jakieś cholerne kłótnie? — To ona, to twoja siostra. — Matka dziabnęła palcem powietrze przed nosem Flory. — Czego chcesz, do cholery? — zapytał Wielki Brat. W tym momencie Florze puściły nerwy, jak zwykle. — Niczego nie chcę! Nigdy niczego nie chcę! Przyjechałam, żeby wam powiedzieć...