Raven_Heros

  • Dokumenty474
  • Odsłony390 039
  • Obserwuję346
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań245 271

Arystokratka 03 - Arystokratka Na Koniu - Evzen Bocek

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Arystokratka 03 - Arystokratka Na Koniu - Evzen Bocek.pdf

Raven_Heros EBooki Evžen Boček Arystokratka
Użytkownik Raven_Heros wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 220 osób, 153 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 154 stron)

Sytuacje i postaci w książce są wymyślone. Z wyjątkiem księcia Schwarzenberga oczywiście.

Mały słowniczek dla tych, którzy nie czytali Ostatniej arystokratki i Arystokratki w ukropie lub czytali, ale już zapomnieli. Benda – adwokat i wierzyciel rodziny Kostków. Jego była żona wyruszyła w podróż poślubną dookoła świata, a jemu zostawiła na karku ich szaloną córkę Deniskę. Caryca – otyła kotka, którą rodzina Kostków przywiozła z USA. Deniska – córka Bendy, anorektyczka i była narkomanka. Benda płaci hrabiemu Kostce apanaże za jej internowanie na zamku Kostka. Słownik Deniski zawiera przede wszystkim słowa psycho i super. Heinrich Himmler – jeden z głównych przywódców III Rzeszy. Kilka razy nocował w zamku Kostka. Helenka Vondraczkowa – najpopularniejsza czeska piosenkarka. Brała ślub na Kostce. Hrabia Franciszek Kostka – największy biedak w historii rodu. Wszyscy chcą od niego wyciągnąć pieniądze. Hrabina Vivien Kostka – Amerykanka uwielbiająca księżną Dianę i duchy. Jej czeszczyzna wciąż jest fatalna. Gwiazda – zamek należący do arystokratycznego rodu Launów. Józef – kasztelan na zamku Kostka. Nie cierpi zmian, hałasu i ludzi, w szczególności muflonów. Służy rodzinie Kostków podobnie jak jego ojciec, dziad i pradziad.

Książę Schwarzenberg – najbardziej znany i najbogatszy czeski arystokrata. Hrabianka Dora – jej zamiłowanie do polowań i mężczyzn znalazło odbicie w wyglądzie salonu myśliwskiego, w którym wypchane zwierzęta są oznaczone imionami kochanków. Launowie – duży ród szlachecki żyjący w stanie permanentnej walki o majątek rodowy. Maria III – narratorka niniejszej powieści oraz powieści Ostatnia Arystokratka i Arystokratka w ukropie. W przyszłości duch na zamku Kostka. Maks Laun – rówieśnik Marii III. Po wielkiej rodzinnej bijatyce żyje obecnie w jednej z wielu gajówek należących do księcia Schwarzenberga. Milada – menadżerka wynajęta przez hrabiego Kostkę w celu rozreklamowania zamku Kostka. Wcześniej pracowała dla księcia Schwarzenberga oraz dla rodziny Launów. Muflon – slangowe określenie turysty. Ojciec Milady – kasztelan na zamku Gwiazda. Orlando i Leonardo alias Olek i Leoś – dogi niemieckie mieszkające na Kostce. Ich głównym zajęciem jest gryzienie zamkowych papci. Pan Spock – ogrodnik zamkowy wyglądający jak pan Spock z serialu Star Trek. Muzyk i hipochondryk obawiający się raka, zawału, cukrzycy, alzheimera, parkinsona i łysienia, ponieważ na te wszystkie choroby cierpiał jego ojciec. Pani Cicha – sprzątaczka, kucharka i wierna fanka Helenki Vondraczkowej. Uwielbia orzechówkę własnej produkcji.

Prozak – lek przeciwdepresyjny. Hrabina Kostka przywiozła z USA całą walizkę prozaku, a pan Spock zaczął go zażywać z powodu depresji wywołanej łysieniem.

Nazywam się Maria Kostka z Kostki. Jestem trzecią Marią w historii rodu. Marię I pochowano w 1450 roku w rodzinnym grobowcu, nie sprawdzając, czy jest wystarczająco martwa. Kiedy parę lat później otworzono grobowiec, siedziała na schodach. Od tego czasu nasze zwłoki są chowane w zamkniętych trumnach. Zamknięta jest również trumna Marii II, która przy jednej z prób wyprodukowania kamienia filozoficznego najwyraźniej wynalazła dynamit. W trumnie zamknięto tylko część jej garderoby i perukę, ponieważ ciało zniknęło wraz z wieżą, w której mieściło się laboratorium. Obie są naszymi straszydłami. Ani jedna nie dożyła dwudziestu lat. Ja mam lat dziewiętnaście. Jeśli nie liczyć dziesiątek nieślubnych potomków, które Karol Wacław spłodził podczas swojej działalności misyjnej w równikowej Afryce, jestem jedynym członkiem rodu urodzonym poza Europą. Urodziłam się w Nowym Jorku. Byłam Amerykanką. Dla pozostałych Amerykanów byłam Mary Kostka. Mój ojciec też był Amerykaninem. Marzył o tym, by być nierzucającym się w oczy nauczycielem literatury, którym zresztą był. Koledzy i studenci zwracali się do niego Frank. Nikt z nich nie miał pojęcia, że jest on czeskim arystokratą. Zapewne nikt z nich nie miał pojęcia również o tym, że istnieją jakieś Czechy. Dziś naturalnie oboje jesteśmy Czechami. Mój ojciec to

Franciszek Antoni Kostka z Kostki, obrońca Bożego Grobu, członek Zakonu Maltańskiego i patron kościoła Wniebowzięcia Maryi Panny w Kostce. Mimo iż używanie tytułów szlacheckich zostało w Czechach zakazane już w 1918 roku, wszyscy zwracają się do ojca panie hrabio, per Frank mówi do niego tylko moja matka. Matka wciąż jest Amerykanką. Ma na imię Vivien. Kostka to siedziba naszego rodu. Pierwotnie był to gród, który w XIII wieku wybudował rycerz Mikołaj Kostka i nazwał go Kostka. Od tego czasu jesteśmy Kostkowie z Kostki. Dwa miesiące po ukończeniu budowy Kostkę zdobyli rycerze zakonu krzyżackiego. Potem Kostkę zdobywał praktycznie każdy, kto akurat obok niej przechodził. W XVIII wieku moi przodkowie przebudowali Kostkę na zamek barokowy. Z pierwotnej zabudowy zachowały się tylko katakumby i grobowiec. Pięć razy Kostkę traciliśmy i pięć razy dostawaliśmy ją z powrotem. Po raz pierwszy zabrał ją nam zakon krzyżacki. Po raz drugi husyci. Po raz trzeci Ferdynand II Habsburg, który podarował ją zakonowi krzyżackiemu. Po raz czwarty Kostkę zabrał nam Adolf Hitler, który podarował ją Heinrichowi Himmlerowi, który podarował ją SS. Po raz piąty Kostkę zabrali nam oczywiście komuniści w 1948 roku. W 1996 roku po raz piąty dostaliśmy ją z powrotem.

23.06. Przywieźli dla mnie trumnę. Ma białe wieko z tabliczką, na której jest napisane moje imię i data urodzenia. Na szczęście brakuje daty śmierci. Trumnę zamówiła Milada, ponieważ przed szczytem sezonu turystycznego musimy wyraźnie odświeżyć trasę zwiedzania. Zapytałam, co jest w mojej śmierci odświeżającego, i czy w celu zwiększenia atrakcyjności naszego zamku zamierza mnie zabić i zabalsamować. Odparła, iż nie zamierza, a nawet zapewniła, że w najbliższym czasie nie spodziewa się mojego zgonu, ale groźba spełnienia się rodowej klątwy, podkreślona przygotowaną trumną, będzie hitem tegorocznego lata i zmusi do odwiedzenia Kostki nawet tych największych ignorantów, którzy spędzają urlop na zbieraniu grzybów lub robieniu kompotów z moreli. Milada twierdzi, że ludzie uwielbiają śmierć. Kiedy pracowała na Orliku dla księcia Schwarzenberga, doszło tam do tragedii podczas włamania do zamkowej zbrojowni – na złodziei spadła olbrzymia witryna z siekierami kata i narzędziami tortur. Liczbę ofiar udało się określić dopiero po testach DNA. W kolejnych tygodniach Orlik przeżył taki najazd turystów, że trzeba było oprowadzać ich nawet w nocy, szczególnie po tym, kiedy Milada przedstawiła całe wydarzenie jako zemstę byłego zamkowego kata, który nie znosił, gdy ktoś dotyka jego zabawek.

Ojca na początku zamurowało, a protestować zaczął dopiero, kiedy dowiedział się, ile taka trumna kosztuje. Oświadczył, że są to niebezpieczne igraszki z losem, które ponadto będą kosztować „fortunę", po czym kazał pracownikom zakładu pogrzebowego zabrać tę szaleńczo drogą skrzynię tam, skąd ją przynieśli. Milada odparła, że koszty zwrócą się już po pierwszym tygodniu wakacji, bo podniesiemy ceny biletów. Według niej igraniem z losem byłoby niewykorzystanie takiej okazji. Jeśli przeżyję swoje dwudzieste urodziny – a przecież właśnie tak zamierzam zrobić – stanę się jedną z szarych i medialnie nieciekawych arystokratek, jakich są w Czechach dziesiątki. Milada spodziewa się sezonu ze snów. Józef oświadczył, że w jego przypadku będzie to sen wieczny, ponieważ zamierza umrzeć, a nam poleca to samo. To, że przeżyliśmy wycieczki szkolne, było cudem, który już się nie powtórzy. Hordy spoconych turystów, dodatkowo ekstremalnie pobudzonych bluźnierczym przesądem, stanowią według niego odpowiednik gradu opisanego w Apokalipsie – z tą różnicą, że miłosierny Bóg koniec świata zmieścił w trzydziestu dniach, natomiast wakacje trwają dwa miesiące, a tego nie przeżyją nawet organizmy, którym niestraszna jest broń jądrowa ani związane z nią promieniowanie. Oczywiście Józef bardzo przesadza, ale to, że od zakończenia w zeszłym tygodniu wycieczek szkolnych matka co noc krzyczy przez sen, jest dość niepokojące. Po wysłuchaniu apokaliptycznych wizji Józefa Milada zwróciła się do pracowników zakładu pogrzebowego z prośbą, żeby od razu

tego przyszłego nieboszczyka zmierzyli i zaczęli robić trumnę, bo w lecie zwłoki szybko się psują. Mężczyźni z niepewnym uśmiechem zaczęli powoli cofać się w stronę wyjścia. Do ucieczki rzucili się, gdy moja szalona guwernantka Deniska położyła się w trumnie, stwierdziła, że jest „super" i poprosiła, żeby zamknąć wieko. Ciekawe, jak zareagowaliby na prośbę Józefa, żeby po śmierci wrzucić jego ciało do kompostownika, bo chyba tylko tam nikt nie będzie się na niego gapić. Przy kolacji rozmawialiśmy o trumnie. Milada już przefaksowała do wszystkich czeskich gazet i czasopism informację prasową, której styl przypominał pierwszą stronę horroru. Słowo klątwa pojawiło się siedem razy. Na uwagę pani Cichej, że „dziewczynie zrobi się we łbie niezły bajzel", Milada odparła, że aktorka grająca w Disneylandzie Królewnę Śnieżkę leży w szklanej trumnie przez osiem godzin dziennie i z pewnością żadnego bajzlu od tego w głowie nie ma. Nie wiem, skąd ta pewność. Kiedy jako dziecko pojechałam do Disneylandu w 1985 roku, Śnieżka była pierwszym człowiekiem, który na moich oczach wciągał kokainę. Pan Spock oświadczył, że jeśli kostucha ostrzy sobie na kogoś zęby, to z pewnością na niego, bo za sześćdziesiąt pięć dni osiągnie wiek, w którym jego ojciec miał pierwszy udar mózgu połączony z atakiem epileptycznym i kolką nerkową. Pan Spock jest przekonany, że czeka go to samo, a do trumny włożymy go w krótkich spodenkach, ponieważ z powodu silnej cukrzycy zostaną mu amputowane obie nogi. Twierdzi, że może go uratować jedynie dużo bardziej rozwinięta cywilizacja pozaziemska,

która zrobiłaby z niego mutanta. Józef powiedział, że nie musi czekać na kosmitów, bo za miesiąc wszyscy będziemy mutantami. Wprawdzie jestem przekonana, że w najbliższym czasie nie umrę, ale na wszelki wypadek do swoich wieczornych modlitw dodałam również prośbę o uchronienie przed nagłą śmiercią. 24.06. Przy śniadaniu Deniska stwierdziła, że „jeśli chcę zmieścić się w trumnie, powinnam trochę wyhamować z ciastem". Mam prawie takie same wymiary jak księżna Diana na ślubie z Karolem, ale mimo to postanowiłam rozpocząć kilkudniowy post. Dużo bardziej niż ewentualna śmierć przeraża mnie wizja spoczęcia w grobowcu w kredensie i zapisanie się w historii rodu jako Sapiąca Maria lub Tłuścioszek. Kandydatów do szybkiego zejścia z tego świata jest jednak na Kostce dużo więcej. Nasz ogrodnik twierdzi, że ma ciśnienie jak żyrafa masajska. W encyklopedii zwierząt wyczytałam, że żyrafa masajska ma trzy razy wyższe ciśnienie niż człowiek, więc pan Spock prawdopodobnie wkrótce eksploduje. Podobnej śmierci spodziewam się również u matki, gdy dowie się, że – jak to ujęła pani Cicha – księżna Diana zwąchała się z jakimś Arabuchem. „Jakiś Arabuch" to tak naprawdę egipski milioner, z którym Diana według dzisiejszej „Błyskawicy" poznała się, kiedy kupowała torebki w jego centrum handlowym.

Pomimo iż matka nie potrafi przeczytać po czesku nawet daty, na wszelki wypadek spaliłam „Błyskawicę" w piecu. Matka do dziś nie pogodziła się z tym, że Jackie Kennedy wyszła za „tego greckiego marynarza" (miliardera Onassisa). A ponieważ przy najbliższej okazji zabiję swoją guwernantkę, możliwe, że wakacje przeżyją tylko nasze psy i pani Cicha. Chociaż… na zakończenie dzisiejszych prób tresury ojciec obiecał Olkowi i Leosiowi, że skończą w gulaszu, bo z jakichś niewyjaśnionych przyczyn wszyscy trzej wylądowali w fontannie, gdzie okazało się, że nasze psy boją się wody, więc wskakiwały na ojca jak na łódź ratunkową. Kiedy wreszcie udało mu się wydrapać na stały ląd, wyglądał jak po ataku rekina. Poszczenie nie jest takie trudne, jak myślałam. Za chwilę będzie północ, a ja prawie nie czuję głodu. 25.06. Czuję straszny głód i jestem niearystokratycznie podrażniona. Już z samego rana nawrzeszczałam na Carycę, która obgryzała kości z wczorajszej kolacji, a mnie zdawało się, że celowo mlaska. Zamiast śniadania wybrałam się na przejażdżkę konną. Wkurzało mnie, że koń odczuwa przy tym radość. Kiedy jedna z grup turystów zaczęła podczas zwiedzania grobowca marudzić, że za tak skandaliczną cenę można by się spodziewać przynajmniej sarkofagu Tutanchamona, a nie kilku rozpadających się trumien, odwarknęłam, żeby w takim razie poszli na cmentarz, gdzie mają to samo za darmo.

Pomimo iż nie zamierzam umierać, w ramach dokształcania pobieżnie przejrzałam dziewiętnastowieczny dziennik lekarza zamkowego. Opisano w nim łącznie siedem zgonów moich przodków, ale spokojnym odejściem z tego świata nazwać ich zdecydowanie nie można. W ostatniej godzinie zazwyczaj bluzgano, a jeśli na przeszkodzie nie stał paraliż, rzucano różnymi przedmiotami lub darto pościel. Hrabina Sofie przy ostatnim namaszczeniu pogryzła zamkowego kapłana. Mam nadzieję, że nie zacznę dusić turystów. 26.06. Pani Cicha sądzi, że ze strachu przed śmiercią mam ściśnięty żołądek. Przy śniadaniu, na które oczywiście nie poszłam, oskarżyła Miladę o to, że „przez jej teatry dziewuszce odechciało się żyć". Żeby „dziewuszce" znów zachciało się żyć, pani Cicha z zadyszką i bólem wgramoliła się na drugie piętro i przyniosła do mojego pokoju gęsie udo wielkie jak siekiera, strudel (po którym w śpiączkę hiperglikemiczną zapadłby z pewnością cały zespół sztangistów) i oczywiście orzechówkę, której działanie antydepresyjne polega na wprowadzaniu w stan, w którym człowiekowi wszystko jest obojętne, a każdy problem zbywa zaklęciem: srał pies. Gdzieś wyczytałam, że trzeciego dnia postu mózg przestaje myśleć o jedzeniu. Mój nie. Kiedy pani Cicha z niemal przedśmiertnym charczeniem stanęła w progu, miałam z głodu obgryzione wszystkie paznokcie, a gdyby drzwi się nie otworzyły,

z pewnością zaczęłabym obgryzać rękę. Od pożarcia tej pięknie pachnącej góry jedzenia dzieliły mnie ułamki sekundy. Lecz gdy pani Cicha opadła ciężko na fotel, zabeczał jak zwierzę, a sprężyny wyskoczyły z niego i wbiły się w parkiet. Wtedy przez głowę przeleciała mi wizja mebli do siedzenia i leżenia – dodatkowo zbrojonych dębowymi belkami i żelaznymi naciągami. Z pewnością wkrótce będę potrzebować właśnie takiego zestawu wypoczynkowego, podobnie jak było to w przypadku hrabiny Antoniny. Niektórzy zwiedzający myślą, że jej trumna to łódź mieszkalna. Dwadzieścia minut później Jestem przeraźliwie głodna i zaczynam żałować, że zaniosłam jedzenie do pokoju ojca. Przestało już nawet działać patrzenie na fotel, który wciąż nie powrócił do pierwotnego stanu. Pięćdziesiąt minut później Ojciec przyszedł po orzechówkę. Zjadł strudel i jest mu ciężko. Chodzi po korytarzu i marudzi na panią Cichą, że „chyba musiała dać do tego ciasta tłuszcz z całego wieloryba". 27.06. Nie pojmuję, jak te permanentnie zagłodzone modelki mogą w ogóle chodzić. Ja jestem z głodu tak osłabiona, że rano ledwo się uczesałam. Ponieważ nie byłam w stanie włożyć siodła na grzbiet konia – i to nawet po tym, jak empatyczne zwierzę przy ostatniej próbie prawie kucnęło – poszłam z psami do parku. W drodze

powrotnej kręciło mi się z głodu w głowie, a na poranną naradę dowlekłam się – według komentarza pani Cichej – jak stara żebraczka. Na początku Milada poinformowała nas, że we wszystkich czeskich szkołach rozdawane są właśnie świadectwa i – z wyjątkiem nieletnich przestępców oraz pacjentów zakładów odwykowych – dzieci rozpoczynają wakacje. Według badań co druga rodzina planuje odwiedzić w tym czasie przynajmniej jeden zamek. Na pytanie o powód zainteresowania zabytkami respondenci powiedzieli, że tylko zmiana otoczenia sprawi, że nie pozabijają swoich potomków. Jednocześnie osiemdziesiąt dwa procent rodziców wyraziło życzenie, „żeby na tych zamkach się chociaż coś ruszało", a prawie dziewięćdziesiąt procent chciałoby „dla tych smarkaczy jakiegoś zaskoczenia". Józef zauważył, że takie samo życzenie zapisał w swoim dzienniku również rzymski historyk Plinius, kiedy z całą familią dotarł w sierpniu siedemdziesiątego dziewiątego roku na letni pobyt w Pompejach. Godzinę po ich przyjeździe wybuchł Wezuwiusz i zaczęło się ruszać wszystko. Potem miasto wraz z mieszkańcami pogrzebał popiół, więc było też zaskoczenie. Historyczny wątek Józef zakończył westchnieniem, że my tyle szczęścia mieć nie będziemy, bo w okolicy nie ma żadnego wulkanu. W tym miejscu muszę niestety stwierdzić, że moje poszczenie nie przynosi efektów – przynajmniej jeśli chodzi o tłumienie złych cech charakteru i wzbudzenie miłości do bliźnich. Całkowicie niearystokratycznie wkurzyłam się i zaproponowałam Józefowi prywatne trzęsienie ziemi w naszej zabytkowej młockarni, a następnie złożenie jego ciała w piecu kaflowym w ślubnym pokoju

Helenki Vondraczkowej, w którym popiołu nie wybierano od około trzystu lat. Józef westchnął i głosem proroka oświadczył, że za kilka tygodni wszyscy będziemy marzyć o tym, by nas tam pogrzebano. Wówczas pan Spock poprosił, żebyśmy nie mówili przy nim o pogrzebach, ponieważ do pierwszego udaru zostało mu sześćdziesiąt jeden dni, pięć godzin i – dodał z wzrokiem wbitym w zegar z kukułką – trzydzieści dziewięć minut. Deniska spojrzała na niego z podziwem i powiedziała: – Niezłe psycho. Tym razem wyjątkowo się z nią zgadzam. Ojciec uderzył pięścią w stół i powiedział, żebyśmy zamknęli dzioby albo zrobi z nas nieboszczyków w mgnieniu oka. Następnie poprosił Miladę, żeby kontynuowała swoją myśl i spróbowała przekonać go, że zarobimy nie tylko na tę zasr… trumnę, ale również na zapłacenie rachunku z wodociągów, ponieważ właśnie przyszło drugie upomnienie, w którym grożą nam odcięciem wody, a ojciec nie zamierza myć zębów w śmierdzącej fontannie ani załatwiać się na piasku jak kot. Milada z dużą pewnością siebie oświadczyła, że po tegorocznym sezonie będziemy kąpać się w pieniądzach, ponieważ arystokratka tuż przed śmiercią i przyszły duch zamkowy w jednej osobie (mojej), zmienią Kostkę we współczesne miejsce pielgrzymek czeskich urlopowiczów oraz ich znudzonych i rozleniwionych pociech. Kombinacja klątwy, śmierci i duchów będą według Milady działać na przeciętnego Czecha jak afrodyzjak. – A ilu jest tych przeciętnych Czechów? – spytał ojciec. Józef powiedział, że wszyscy.

28.06. W nocy śniło mi się, że jem gęś. Rano okazało się, że rozgryzłam poduszkę. Moje łóżko wyglądało jak ptasie gniazdo, a ja – jak królowa łabędzi z rewii na lodzie. Kiedy niemal bezwładnymi rękami zaczęłam wyczesywać z poplątanych włosów kłęby piór, do mojego pokoju wpadła Milada, machając zwycięsko papierem oderwanym z faksu. Miała radosną minę, która jednak na widok mojej fryzury natychmiast zniknęła. – Niech to będzie tylko sen, niech to będzie tylko sen – powtarzała, ale kiedy przekonała się, że nie chodzi o halucynację, w kilka minut mnie dosłownie oskubała. Jednocześnie histerycznym głosem informowała o przyjeździe reportera z „Błyskawicy", który chce napisać o arystokratce przed śmiercią na pierwszej stronie sobotniego wydania. Sobotnie wydanie „Błyskawicy" czyta prawie pięć milionów Czechów, a nabożny głos Milady sugerował, że chodzi niemal o nową ewangelię. Czescy celebryci podobno biorą śluby, rozwodzą się, podają do sądu, chorują na raka i popełniają samobójstwa tylko po to, żeby napisano o nich w sobotnim wydaniu. A pierwsza strona sobotniej „Błyskawicy" to właściwie odpowiednik nieba – do którego jednak nie wkroczę, jeśli będę wyglądać jak przywódca Huronów. Niemniej Milada wyraziła zadowolenie z mojej bladości i ogólnego osłabienia, bowiem pasują do hrabianki przeklętej. Ponieważ błędnie uznała rozerwaną pierzynę za skutek wybuchu niekontrolowanej wściekłości (nie miałam siły jej tego wyjaśniać), musiałam połknąć pod jej nadzorem dwa prozaki w celu stłumienia

niepożądanych emocji, żeby w „Błyskawicy" nie napisali, że jestem chora na wściekliznę (to zniechęciłoby rodziny z dziećmi i emerytów). Wychodząc, Milada dodała mi jeszcze otuchy stwierdzeniem, że los Kostki leży w moich rękach, a jeśli nie wydam się temu dziennikarzowi interesująca, to jesienią będziemy skubać trawkę. To samo powtórzyła na ekspresowym szkoleniu w kuchni zamkowej, podczas którego nakazała nam, żebyśmy byli zmartwieni i umęczeni. W przypadku pana Spocka to polecenie było zbyteczne, ponieważ sprawia wrażenie, jakby lada chwila miał zostać spreparowany. Zrozpaczonym głosem oświadczył, że on na pewno będzie jesienią gryźć trawę od spodu. Józef złośliwie zauważył, że zmartwione twarze z pewnością „Błyskawicy" nie wystarczą i zaproponował, żeby we wszystkich oknach wywiesić czarne sztandary jak po śmierci Stalina i rwać sobie włosy z głów – najlepiej nawzajem. Pani Cicha oświadczyła, że tego typu przedstawienia ma gdzieś, a jedyne, co ją męczy, to kręgosłup oraz to, że Helenka Vondraczkowa zapadła na jakąś dziwną chorobę. (Wczoraj w „Błyskawicy" ukazał się artykuł o Helence Vondraczkowej pod tytułem Zombie.) Zmartwiona i umęczona nie będzie również Deniska, niemogąca się już doczekać, aż zacznę jej wysyłać wiadomości z zaświatów i będziemy razem przechadzać się po katakumbach. Ojciec wprawdzie jest zmartwiony, lecz nie z powodu ciążącej na mnie klątwy, ale z powodu wezwania do zapłaty jakiegoś podatku od nieruchomości. A zmartwi się jeszcze bardziej, kiedy wyjdzie na jaw, że gdy na chwilę stracił czujność, matka

zadzwoniła do Stanów Zjednoczonych do swojej szalonej siostry Jess, żeby poinformować ją, iż wkrótce zostanę celebrytką, oraz żeby pochwalić się zdobyciem numeru faksu księżnej Diany w pałacu Kensington. Jeśli reporter z „Błyskawicy" mówi po angielsku – po rozmowie z matką bez wątpienia będzie zmartwiony i umęczony. Pozwoliłam wmusić sobie dla kurażu duży kieliszek orzechówki od pani Cichej, ale nie jestem pewna, czy dobrze zrobiłam, szczególnie biorąc pod uwagę dwa prozaki i pusty żołądek. 29.06. Połączenie postu, prozaku i orzechówki to naprawdę nie był dobry pomysł. Po pierwsze dlatego, że większą część nocy spędziłam, klęcząc na zimnych kafelkach z głową w muszli klozetowej, więc chodzę, jakbym miała protezy, bo nogi przestały mi się zginać w kolanach, nie wspominając już o tym, że mają temperaturę lodowca polarnego. Po drugie, i to niepokoi mnie dużo bardziej, wydarzenia wczorajszego dnia toną we mgle. Co jakiś czas wyłania się z niej jakiś obraz, co do którego wcale nie mam pewności, czy była to rzeczywistość, czy halucynacja. Na przykład ten dziennikarz z „Błyskawicy" – czy to był mężczyzna, czy kobieta? Lista moich wspomnień wygląda następująco: Spadam ze schodów do grobowca – chyba prawda. Potykam się o trumnę Marii I i upadam na trumnę Marii II – mam nadzieję, że halucynacja.

Leżę w trumnie, a reporter/ka mnie fotografuje – raczej prawda. Leżę na ziemi i śmieję się – na pewno halucynacja. Jakiś głos mówi: Albo się nagrzała, albo ma parkinsona w ostatnim stadium – raczej halucynacja. Deniska leży w trumnie i mówi seeeer – na pewno prawda. Pan Spock leży w trumnie i mówi: Nic takiego – chyba prawda. Pan Spock prosi reportera/reporterkę, żeby dorobił/a mu na zdjęciu więcej włosów, bo chce je wykorzystać na swoim nagrobku – prawda. Zdjęcie grupowe w grobowcu przy mojej trumnie – chyba prawda. Deniska w zbroi – prawda. Józef w szlafroku – prawda. Matka mówiąca po czesku – oczywista halucynacja. Matka twierdząca, że regularnie faksuje z księżną Dianą – halucynacja (matka nie potrafi wysyłać faksów). Olek i Leoś rozdzierają czyjeś buty – chyba prawda. Józef się śmieje – oczywista halucynacja. Ojciec daje reporterowi/reporterce kilka banknotów – oczywista halucynacja. Pani Cicha pyta, czy zombie to jakaś wysypka – całkiem możliwe, że prawda. Leżę na podłodze z wypchaną pandą – mam nadzieję, że halucynacja. Deniska mówi, że świetnie jest być duchem – na pewno prawda. Mam głowę w kominku i krzyczę albo wymiotuję – Boże, niech to będzie halucynacja!

Reporter/ka robi zdjęcia książeczkom szczepień psów – halucynacja. Reporter/ka wsiada do auta z obandażowaną ręką i w kapciach dla gości – na pewno halucynacja. 30.06. Chcę umrzeć! Pod wczorajszym zapisem widnieje dopisek ojca: Halucynacje możesz wykreślić, ponieważ to wszystko stało się naprawdę! I dopisz jeszcze, że: potknęłaś się o wypchaną zebrę. kopnęłaś Carycę. kopnęłaś Józefa (akurat o to nie mam pretensji). domagałaś się, żeby zdjęcie Helenki Vondraczkowej zaśpiewało ci piosenkę To zacznie się jak gdyby nigdy nic. śpiewałaś To zacznie się jak gdyby nigdy nic i nagle tkwisz w tym po uszy, a świat jest wspaniały, różowy, beżowy (poza śpiewem twojej matki chyba nigdy nie słyszałem nic gorszego). tańczyłaś z pandą. nazwałaś matkę „księżną Dianą dla ubogich" (na szczęście cię nie rozumiała). kiedy Deniska była w zbroi, podałaś jej nieizolowany kabel od esesmańskiego generatora i próbowałaś go włączyć (pech, skarbie, nie ma w nim paliwa). nazwałaś mnie skretyniałym sknerą (a dla kogo to wszystko

robię, co?). obiecałaś ogrodnikowi swoje włosy pod warunkiem, że przynajmniej raz na pół roku umyje je normalnym szamponem. Zapewniam cię, że czytałem tylko i wyłącznie twój wczorajszy wpis. Gdybym przeczytał więcej, pewnie musiałbym cię zabić albo wydziedziczyć. PS Na temat płci reportera „Błyskawicy" nie jesteśmy zgodni również my, którzy nie byliśmy wczoraj nagrzani. Ja skłaniam się ku temu, że była to kobieta, bo po tym, jak Olek mocno uderzył głową to stworzenie w krocze, tylko się głupio zaśmiało. Pozdrawiam, Skretyniały Sknera Jeśli przez ostatnie kilka dni byłam chorobliwie blada, to po przeczytaniu dopisku ojca krew zaczęła mi w ciele krążyć tak, że moja twarz przybrała kolor czerwonego słońca na japońskiej fladze. Już wiem, kiedy i na co umrę. Będzie to dziś, a na klepsydrze jako przyczyna śmierci zostanie podane: umarła ze wstydu. W historii rodu zapiszę się jako „tańcząca z wypchaną pandą". To już Tłuścioszek byłby lepszy. Na szczęście kiedy ukaże się sobotnia „Błyskawica", ja będę spokojnie leżeć w swojej trumnie i będzie mi całkowicie obojętne, że turyści wskazują na mnie palcami i mówią: – Niezła arystokratka. Od picia miała wątrobę twardą jak meteoryt. Nie usłyszę również westchnienia Maksa:

– Moja matka też pije jak szwedzka pompa, ale przynajmniej nie zwołuje wtedy dziennikarzy. A na stypie Deniska powie, że chciałam ją usmażyć prądem, a Maks pewnie to skomentuje: – Psycho. Potem z idiotycznymi uśmiechami wyruszą na przejażdżkę, podczas gdy ja będę śmierdzieć jak kozi ser, który pani Cicha niedawno znalazła na dnie zamrażalki. Maks zwierzy się ze swojego upodobania do niedożywionych i wychudzonych dziewczyn, natomiast Deniska wyzna, że „ma hopla" na punkcie arystokratów, nawet tych biednych jak mysz kościelna i mieszkających w wynajętej gajówce, co oczywiście wydaje się jej „super". A ten parszywy koń będzie radośnie rżeć, bo w siodle siedzi anorektyczna maszkara, a nie ja, ważąca tyle co paleta cementu. Tatuś Benda wysądzi od chciwych krewnych Gwiazdę, a ponadto córeczka dostanie jeszcze wiano w wysokości budżetu Rumunii. Na ślubie Helenka Vondraczkowa zaśpiewa Słodkie złudzenie i Szaleję za tobą, a świadek pana młodego, czyli książę Schwarzenberg, podaruje nowożeńcom srebrne sztućce, które kiedyś jakiś jego przodek wygrał w karty z moim prapraprawujkiem. A świat będzie wspaniały, różowy, beżowy… (Kto pisał ten tekst – lakiernik?) Podczas podróży poślubnej Deniska i Maks Launowie wpadną na Kostkę, gdzie przy mojej trumnie usłyszą, jak znudzony Józef mówi turystom: – Kto jej dotknie, w ciągu roku utyje, zwariuje, skopie wszystkich wokół siebie, a potem jeszcze pośle kogoś na cmentarz,

by wąchał kwiatki od spodu. ŻEGNAM, UMIERAM… Później Pomimo iż nasze psy zjadły reporterowi/reporterce nowe buty, a Olek prawie odgryzł mu/jej rękę, w „Błyskawicy" są arystokratką zachwyceni, a moja kompromitacja pojawi się nie tylko na pierwszej stronie, ale również na dwóch kolejnych. Do Milady dzwonił sam redaktor naczelny, który moje zachowanie określił jako autentyczny atak szaleństwa wywołany nadchodzącą śmiercią. Większość celebrytów w obliczu nadchodzącego końca zaczyna bezsensownie jęczeć lub w najlepszym razie zdobywa się na ograne banały typu będę walczyć bla bla bla… A takie zachowanie od dawna nudzi czytelników i reklamodawców. Przeklęta arystokratka niszczycielska jak terminator będzie w tym potopie strapionych facjat w szpitalnych piżamach objawieniem, a ludzie wezmą kioski szturmem. Więcej nie usłyszałam, bo naciągnęłam na głowę pierzynę, żeby się udusić. Bardzo szybko zorientowałam się jednak, że śmierć przez uduszenie jest stosunkowo nieprzyjemna i tchórzliwie zsunęłam pierzynę z twarzy, żeby móc oddychać. Następnie poinformowałam Miladę, że zamierzam do soboty umrzeć. Milada powiedziała, że takie myśli nie mogą mi nawet przychodzić do głowy, bo sprzedała „Błyskawicy" wyłączne prawo do zdjęć i informacji aż do moich dwudziestych urodzin. Kiedy wyszła, miałam wizję: Maks kręci głową nad sobotnią „Błyskawicą", a po chwili wrzuca do pieca moje listy. Mam nadzieję, że umrę jak najszybciej i nie zdążę nabawić się