Raven_Heros

  • Dokumenty474
  • Odsłony390 039
  • Obserwuję346
  • Rozmiar dokumentów2.9 GB
  • Ilość pobrań245 271

Sianim 03 - When Demons Walk - Patricia Briggs

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Sianim 03 - When Demons Walk - Patricia Briggs.pdf

Raven_Heros EBooki Patricia Briggs Sianim
Użytkownik Raven_Heros wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 438 osób, 313 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 215 stron)

GDY NADCHODZĄ DEMONY WHEN DEMONS WALK BRIGGS PATRICIA Sianim 03 Tłumaczenie nieoficjalne i oprawa graficzna DirkPitt1

Rozdział 1 Sham siedziała na niskim kamiennym ogrodzeniu w cieniach alei, wciągając buty. W ciemności, której nie sięgało nawet światło księżyca, morska bryza pieściła jej włosy. Głęboko odetchnęła świeżym powietrzem. Nawet morze pachniało inaczej, tu, na pokrytym wzgórzami obszarze Landsendu. Cybelliańscy zdobywcy, jak szlachcice Southwood przed nimi, zdecydowali się budować zwoje domy z dala od nabrzeży. W Czyśćcu, zachodnich slumsach, gdzie mieszkała Sham, ocean pachniał jak zdechłe ryby, stare śmieci i desperacja. Wstała i przeciągnęła lekko dłońmi po jedwabiu swojej tuniki posłańca, żeby upewnić się, że czarno szary materiał układał się odpowiednio. Musiała dwa razy poruszyć nieprzejrzyste rękawy, żeby powstrzymać je przed ujawnianiem dziwnych wypukłości w miejscach, gdzie przechowywała narzędzia swojej profesji. To nadal była wczesna zima, więc jedwab był wystarczający, jeśli będzie się ciągle poruszała, ale cieszyła się, że spodnie były zrobione z cięższego materiału. Po zwinięciu swoich, innych ubrań w kulkę, wetknęła je poza zasięg wzroku w niższych gałęziach drzewa, które ozdabiało ogród bogatego, kupieckiego domu. Posłańcy byli powszechni Na ulicach Landsend, stolicy Southwood, nawet w ciemnościach wczesnego poranka. Posłańcy kobiety już nie, ale Sham była drobnej budowy i na ulicach mogła łatwo uchodzić za chłopca — jak robiła przez ostatnie dwanaście lat. Nawet długo warkocz, który zwisał jej na plecy, nie był nie na miejscu. Dopiero niedawno mężczyźni z Southwood zaczęli obcinać włosy tak, jak mieszkańcy Wschodu, którzy ich podbili. Gdy szła pustą, oświetloną księżycem ulicą, zauważyła strażnika, stojącego w pobliżu skrzyżowania ulicy, obserwującego ją. Wschodni strażnicy miejscy różnili się od strażników z Czyśćca jak zapach soli od gnijącej ryby. Większość z nich była młodszymi synami cybelliańskich kupców i handlarzy zamiast wychwalanych, ulicznych bandziorów, którzy mieli utrzymywać porządek w mniej dobrych częściach miasta. Strażnik przyciągnął uwagę Sham i machnęła mu ręką. Odpowiedział jej skinieniem głowy i poczekał, aż jej trasa sprowadzi ją bliżej. — Późna noc. — Skomentował. Zauważyła z ukrytym rozbawieniem, że był jeszcze młodszy niż myślała — i w dodatku znudzony, skoro rozmawiał ze zwykłym posłańcem. — Wczesny poranek, messire. — Mruknęła radośnie w cybelliańskim, nie zawracając sobie głowy ukrywaniem swojego akcentu Southwood skoro jej biało blond włosy powstrzymywały

ją od twierdzenia, że była Cybellianką — tak długo, jak wybrała pozostawienie ich niezakrytych. Uśmiechnął się potwierdzająco, a ona przeszła obok niego, uważając by utrzymać szybką, prostą trasę i nie rozglądać się na lewo i prawo, dopóki nie minęła kilku bloków. Dom, którego szukała, był na końcu bloku i poczekała, aż skręci za róg, zanim poświęciła mu więcej niż swobodny rzut oka. Żywopłot był za wysoki, żeby zobaczyć dużo z budynku, ale na górnym piętrze nie było śladów zamieszkania. Sprawdzając najpierw czy ktoś ją obserwował, Sham opadła na ziemię i wpełzła pod ścianę zieleni, która otaczała jej cel na tę noc. Zadbany trawnik był maleńki. W tej części miasta ziemia była droga. Wysoka roślinność, która go otaczała, zatrzymywała słabe oświetlenie, dostarczane przez uliczne pochodnie, jak również trochę jaśniejsze światło księżyca. Sham klęczała w miejscu, uważnie wypatrując w ciemnej posiadłości ruchu, który mógłby wskazywać, że ktoś był w środku. Trzypiętrowa budowla1 była nowsza niż żywopłot wokół niej. Wschodni szlachcic, którego okradała, kupił starą posiadłość i kazał ją rozebrać i odbudować w cybelliańskim stylu, gdy tylko walki dobiegły końca. Otwarte okna na drugim i trzecim piętrze mogły być użyteczne w gorącym, suchym klimacie Cybelle, ale Landsend,2 pomimo położenia na południu, był mokry i chłodny w ciągu zimowych miesięcy, gdy prądy oceanu przynosiły chłodną wodę z drugiej strony świata do klifów Southwood. Z całego serca pochwalała nowy styl architektury, w końcu ona nie zamierzała w niej mieszkać. Otwarte okna, nawet zabezpieczone okiennicami, sprawiały, że jej praca była znacznie łatwiejsza niż miejscowe style zamkniętych szybami, małych okien. Studiując budynek, rozgrzała dłonie o ciało. Noc była chłodna, a ciepłe ręce chwytały lepiej niż zimne. Według jej informatora, właściciele tego akurat domu, cieszyli się obecnie tygodniem w gorących sadzawkach, o dzień jazdy od Landsendu. Jakiś, przedsiębiorczy Cybellianin przejął tamtejsze, opuszczone budynki, zmieniając je w pielgrzymkową świątynię Altisa, boga Cybellian. Cybellianie nie wierzyli w niespokojne duchy, które były przyczyną porzucenia starej siedziby. Nazwali miejscowych ludzi „zacofanymi” i „przesądnymi.” Sham zastanawiała się czy ochrona Altisa utrzyma duchy pod kontrolą — i miała nadzieję, że tak się nie stanie. Jednak nie zamierzała czekać, aż Upiory z Leczniczych Sadzawek zaatakują Cybellian. Na swój własny, mały sposób kontynuowała wojnę, która została oficjalnie przegrana dwanaście lat temu, dając zwycięstwo prowadzonym przez boga Cybellianom i ich wschodnim sojusznikom, którzy przekroczyli Wielkie Moczary by podbić świat. Używając prawie nieistniejących uchwytów dla rąk, podciągała się po ścianie. Umieszczając stwardniałe palce i twarde, wąskie podeszwy jej sięgających kolan butów w małych 1 Amerykanie liczą parter, jako pierwsze piętro, więc chodzi właściwie o budynek dwupiętrowy. 2 Tak w ogóle nazwa tej stolicy to po naszemu Koniec Lądu, jakby to kogoś interesowało.

zagłębieniach, gdzie zaprawa dzieliła kamień, wspięła się ostrożnie do okna na drugim piętrze i usiadła na wąskim parapecie by przyjrzeć się uważniej. Krawędź jednej okiennicy zakrywała szparę, gdzie obie się spotykały, sprawiając, że złodziejowi trudniej było otworzyć wewnętrzny zaczep. Jej informator, młodszy brat byłej kochanki właściciela, powiedział, że drewniane okiennice były zamknięte przez prosty haczyk. Istniało wystarczająco powszechne mocowanie, ale to nie jedyna możliwość i koniecznie musiała dokładnie wiedzieć, z czym miała do czynienia, żeby to otworzyć. Zamykając oczy, przyłożyła palec do drewnianych paneli i wymruczała kilka słów w języku, który nie był w użyciu, odkąd sięgała pamięć żyjących. Okiennica była za gruba, żeby usłyszała ciche stuknięcie haczyka, spadającego na drewno, ale mogła stwierdzić, że się udało, gdy okiennice otwarły się lekko. Przesunęła się na jedną stronę okiennego parapetu i użyła czubków palców do otwarcia jednej z okiennic. Cicho weszła do budynku i zamknęła za sobą panel. Magia była użytecznym narzędziem dla złodzieja zwłaszcza, gdy jej ofiary w większości w nią nie wierzyły. Stanęła w małym pokoju, który pachniał olejem z siemienia lnianego i woskiem. Przy zamkniętych okiennicach, pokój był pogrążony w cieniu. Bez poruszania się, ze strachu przed przewróceniem czegoś, zaczerpnęła magię z miejsca, które nie było całkowicie częścią tego świata. Odsunęła na bok znajomą barierę i wyszarpnęła mały kawałeczek, tylko tyle, ile było potrzeba do jej celu. Trzymając go mocno, uformowała go do kształtu, którego chciała, używając gestów i słów do kierowania jej zręczną manipulacją. W innym miejscu i czasie nosiłaby szaty biegłego czarodzieja. Magia zawsze była dla niej wyczuwalna, jak gdyby trzymała jakąś, niesamowitą substancję, która była lodowato zimna, ale i tak ogrzewała jej dłonie. Z gestem pchnięcia, wyrzuciła ją, obserwując rozpalony do białości blask talentem maga. Jeśli ktoś tu był, szybko będzie o tym wiedzieć. Gdy nic się nie stało po policzeniu do dwudziestu, była usatysfakcjonowana, że jest jedyną osobą w budynku. Światło maga, które przywołała, było słabe, ale satysfakcjonująco oświetliło jej drogę przez oszczędnie umeblowane korytarze. Wędrowała przez budynek, aż znalazła pomieszczenie, które chłopak opisał, jako gabinet lorda. Wyciągając sztukę złota z kieszeni, mamrotała do niej, a potem wyrzuciła w powietrze. Zawirowała lekko i spadła z brzękiem na podłogę. Moneta zawirowała na krawędzi zanim się uspokoiła — przy odrobinie szczęścia na podłogowym sejfie, gdzie pan domu trzymał swoje złoto. Przyciągając swoje światło maga blisko podłogi, uważnie zbadała parkiet. W zimnym blasku mogła dostrzec subtelną różnicę w dopasowaniu w miejscu, gdzie grupa klepek znajdowała się wyżej niż reszta. Przewidywalne, skarciła lekko nieobecnego lorda. Zadowolona, że znalazła sejf, zaczęła szukać dźwigni zwalniającej do otwarcia.

Pod mahoniowym biurkiem jedna z drewnianych klepek była zauważalnie wyższa od tych wokół niej. Bez efektu spróbowała ją naciskać, ale łatwo dała się pociągnąć z kliknięciem,3 po którym nastąpił podobny dźwięk z sejfu. Wyciągnęła luźną sekcję podłogi i zajrzała w dół. W małym wgłębieniu znajdowało się kilka skórzanych toreb w równym rzędzie, obok stosu pudełek na biżuterię. Unosząc jeden z mieszków, odkryła, że był wypełniony złotymi monetami. Z uśmiechem satysfakcji, odliczyła dwadzieścia trzy do mieszka, który nosiła pod jedwabną tuniką. Skończyła, odłożyła worek między inne i ułożyła je tak, żeby wyglądały bardzo podobnie do tego jak przed jej kradzieżą. Nie pomyślała nawet o przejrzeniu biżuterii. Nie to, żeby była przeciwna rabunkowi, mimo wszystko to tak zarabiała na życie — ale dziś w nocy poszukiwała zemsty i zwykłe złodziejstwo nie miało w tym swojego miejsca. Po zamknięciu sejfu, ustawiła klepkę pod biurkiem w poprzedniej pozycji. Opuściła jego gabinet by kontynuować eksplorację. Pieniądze były tylko jedną trzecią tego, co przyszła tu zrobić tej nocy. Dom wyglądał dziwnie dla jej wychowanych w Southwood oczu. Pokoje były zbyt duże i trudne do ogrzania, oddzielone zasłonami zamiast drzwi. Podłogi były pozostawione nagie i wypolerowane zamiast wysypane sitowiem. Nic dziwnego, że opuszczali domy, żeby moczyć się w gorących kąpielach, nawiedzonych czy nie. Zimne powietrze czaiło się w tym domu jakby to był liczący sobie wieki, pełen przeciągów zamek, a nie nowo wybudowana posiadłość. Wspięła się po tylnych schodach na trzecie piętro i znalazła ochronkę, kwatery służby i składzik. Wracając na drugie piętro kontynuowała przeszukanie. Ten szczególny szlachcic kolekcjonował wszelkiego rodzaju instrumenty, a ona słyszała od Szeptu, że ostatnio kupił taki, który był czymś więcej niż się wydawał. Znalazła pokój muzyczny przy głównej klatce schodowej, mały pokój zdominowany przez wielką harfę, stojącą na środku podłogi. Kilka innych, wielkich instrumentów znajdowało się na własnych postumentach, ale te mniejsze były ułożone na różnych stołach i półkach, które biegły wzdłuż ścian. Flet, którego szukała, spoczywał swobodnie na półce obok harfy do trzymania na kolanach, jak gdyby nie był niczym poza doskonale wykonanym, ośmiootworowym instrumentem, na który wyglądał. Wyrzeźbiony z jasnego drewna i inkrustowany małymi kawałkami półszlachetnego, niebieskiego kamienia, wyglądał na tak starożytny, jaki był. Był bardziej zniszczony niż to pamiętała: kilku kamieni brakowało, a po jednej stronie była głęboka rysa. Mimo tego wiedziała, że należał do Starca. Nie dało się pomylić magii w nim. Pokręciła głową na ignorancję, która pozostawiła taką rzecz w łatwym zasięgu każdej osoby, która tędy przeszła. To była część magii tego fletu by przyciągał każdego, kto był w stanie użyć jego mocy. To, że dom nadal stał, było dowodem, że mieszkańcy Wschodu nie mieli magii w 3 Z serii Ostatnie Słowa Bohaterów: Tylko głupek założyłby tu pułapkę.

swoich duszach. Impulsywnie uniosła go do ust i dmuchnęła raz, uśmiechając się, gdy rozstrojona nuta odbiła się dziwnie przez dom. Zastanawiała się czy ten szlachcic próbował już zagrać na tym instrumencie i był rozczarowany płaskimi, pozbawionymi życia tonami. Znów dmuchnęła, pozwalając jednemu tonowi wypełnić pusty dom. Magia, którą przywołał flet, sprawiła, że mrowiły ją końce palców i pozwoliła nucie unosić się, aż była czysta i prawdziwa. Uśmiechając się, odsunęła go od ust, utrzymując magię przez chwilę, zanim pozwoliła rozproszyć jej się, nieuformowanej. Poczuła chwilowe ciepło, które musnęło jej twarz zanim zostało połknięte przez chłodny pokój. Słyszała raz jak Starzec gra na nim z prawdziwym talentem, ale rzadko go wyciągał, preferując bardziej przyziemne instrumenty do swobodnej praktyki. Dopóki nie usłyszała o jego sprzedaży, myślała, że flet spłonął z resztą jego rzeczy, gdy Cybellianie przejęli Zamek. Z szacunkiem wsunęła go do ukrytej kieszeni w rękawie jej podkoszulka i przyjrzała się obszernemu rękawowi zewnętrznej koszuli, żeby upewnić się, że wypukłość nie była oczywista. Pozostało jedno zadanie. Kapliczki Altisa (każdy dom mieszkańca Wschodu miał taką) były zwykle budowane blisko wejścia, gdzie wszystkowidzące oczy mogły chronić mieszkańców. Więc pozostawiła resztę drugiego piętra niezbadaną i zbiegła na dół po schodach. Znalezienie ołtarza zajęło jej znacznie mniej czasu niż znalezienie pokoju muzycznego. U podstawy schodów znajdował się zestaw złocistych, aksamitnych zasłon. Poruszenie ciężkiej draperii wywołało chmurę kurzu i pozostawiło ją kaszlącą w sanktuarium boga mieszkańców Wschodu. Nie było większe niż wielka szafa i wypełnione odorem stęchlizny. Mimo oczywistych znaków nieużywania, kaplica bardziej niż nadrabiała wszelkie braki w rozmiarze krzykliwością. Złoto i drogocenne kamienie pokrywały ścianę połyskującą mozaiką, tworząc koci symbol, który reprezentował boga Altisa. Szmaragdy, które formowały połyskujące, kocie oczy, obserwowały beznamiętnie, gdy Sham wzięła trzy z monet, które ukradła wcześniej. Za pierwszym razem, gdy to zrobiła, kocie oczy przestraszyły ją. Czekała, aż uderzy piorun, gdy wymawiała zaklęcie, ale nic się wtedy nie wydarzyło, ani od tego czasu. Jednak nie mogła powstrzymać dreszczu, który pełzł w górę jej kręgosłupa. Jak wojownik rozpoznaje swojego wroga w bitwie, kiwnęła głową zielonym oczom, które ją obserwowały, a potem przystąpiła do pracy. Złoto było najprostszym z metali do obrabiania przy użyciu magii, więc nie zajęło jej długo stopienie kota Altisa z tyłu monet. Dwie z nich pozostawiła puste, ale na trzeciej wyrysowała runę, która zapraszała pecha do domu. Przytrzymała trzecią monetę nad gwiazdą na kocim czole i przykryła zielone oczy pozostałymi dwiema. Przyciskając kciuki do oczu, a palce wskazujące do gwiazdy, mruczała

cicho do siebie, dopóki złote monety nie zniknęły, pozostawiając kocią mozaikę, pozornie niezmienioną. Cofnęła się i nieświadomie wytarła ręce. Runiczna magia, której użyła, nie była czarna, nie całkiem — ale nie była też dokładnie dobra i nigdy nie czuła się zupełnie czysta po pracy z nią. Nie, żeby wyrządziła duże szkody: pech wymagał szczególnie trudnej runy. Jednak Starzec mógł sprawić, żeby funkcjonowała kilka lat, najlepsze, co zrobiła ona, to dziesięć miesięcy — ale robiła się coraz lepsza. Na myśl o człowieku, który był jej nauczycielem, Sham niechętnie położyła dłonie na niewidzialnych monetach i nałożyła ograniczenie na fizyczne szkody, które mogła wyrządzić runa, tak, że nikt nie zostanie trwale okaleczony w wyniku zaklęcia. Skoro robiła to dla niego, musiała przestrzegać jego zasad. Lata zabrało jej odkrycie, kto był wśród sędziów, którzy skazali jej mentora na ciemność i ból przez resztę jego dni. Zapisy, prowadzone we wczesnych dniach okupacji były skąpe i trudne do dostania nawet dla najbardziej pomysłowego złodzieja. Starzec by nie powiedział — był łagodnym człowiekiem, nieskorym do zemsty. Jednak pewnej nocy wykrzyczał imię, gdy rzucał się, przeżywając to ponownie we śnie. Sham użyła tego imienia przy przepytaniu dawnego, dworskiego skryby. Od niego pochodziły trzy kolejne imiona. Popytała innych i zaoferowała pieniądze, aż miała imiona wszystkich, piętnastu członków sądu, którzy jednomyślnie zdecydowali odciąć magowi dłonie i oślepić go. Cybellianie, którzy widzieli walkę Królewskiego Czarodzieja, nie byli w stanie zachować swojej niewiary w potęgę magii i ze strachu odpowiedzieli atakiem. Dopiero później, po tym jak magowie z Southwood nauczyli się ukrywać, mieszkańcy Wschodu mogli odrzucić ją, jako przesądy i złudzenia. Gdyby na początku znała imiona katów Starca, bez wątpienia zniszczyłaby ich wszystkich, ale łagodność Starca zrobiła swoje. Z pewnością będzie niezadowolony z powodu tej drobnostki, którą udało jej się osiągnąć — jeśli kiedykolwiek się dowie. Wystarczyło jej, że wyznaczyła im cenę, cenę, której mogli nigdy nie przeoczyć. Pech, który będzie ich prześladować przez pewien czas, był niczym podobnym do bólu, który Starzec będzie cierpiał przez resztę swojego życia. Wzruszą na to ramionami i pójdą dalej ze swoimi życiami, ale ona będzie wiedziała, że musieli zapłacić. Złoto, które zabrała, trzymała bezpiecznie ukryte i już wkrótce będzie miała środki na zakup małego gospodarstwa na wsi. Starzec urodził się i wychował na polach północnego Southwood i mieszkał w mieście z przymusu. Dał jej powód do życia po tym jak jej rodzice zostali zabici, gdy upadł Zamek. To było coś, co ona, z nieświadomą pomocą tych, którzy go zniszczyli, mogła mu zwrócić. Opuściła posiadłość frontowymi drzwiami, używając swojej magii, żeby zamknąć za sobą zamki. Znów wciskając się pod żywopłot, upewniła się, że ulica była opuszczona, zanim całkowicie opuściła ochronę cienia. Przy odrobinie szczęścia miną miesiące zanim ktokolwiek

odkryje kradzież. Miała nadzieję, że nikt nie obwini jakiegoś, biednego służącego, ale to była ich sprawa, a nie jej. Tym razem machnęła tylko ręką strażnikowi, gdy przebiegła truchtem obok niego, pozornie skupiona na wiadomości, którą niosła z powrotem, do swojego pracodawcy. Do końca tygodnia nigdy jej sobie nie przypomni. Odzyskała swój kłębek ubrań i zatrzymała się w alei, która oznaczała nieoficjalną, ale zrozumiałą granicę Czyśćca. Szybko zamieniła drogi jedwab na znoszone, bawełniane spodnie, workowatą koszulę i poplamiony, skórzany kaftan, który ukrywał jej płeć pewniej niż ubrania kuriera. Spodnią koszulę z kieszeniami zostawiła na sobie. Dla większości ludzi wchodzenie nocą do Czyśćca było niebezpieczną propozycją. Ale twarz Sham była znana, a okradanie maga było pewnym sposobem na ściągnięcie nieszczęścia na złodziei. To było wystarczającą ochroną przed rdzennymi mieszkańcami Southwood, którzy już mieli więcej pecha niż potrzebowali. Jak reszta mieszkańców Wschodu, cybelliańskie, rynsztokowe zbiry nie wierzyły w magię.4 Ale byli wystarczająco ostrożni wobec jej umiejętności z nożem lub sztyletem, że nie napadali na dobrze znaną pustkę w jej mieszku i kieszeniach. Gdyby którykolwiek z nich zdał sobie sprawę, że była kobietą, mogłoby być inaczej. Sham szła przez chwilę by upewnić się, że nikt jej nie śledził, swobodnie pozdrawiając skinieniem głowy jednego znajomego i wymieniając ciepłe zniewagi z innym. Gdy zeszła ze wzgórza do starych doków, użyła magii, żeby zebrać wokół siebie cienie, aż ukryły je przed swobodnym spojrzeniem. W dokach było dziwnie cicho bez stałych pomruków, które fale powodowały zwykle nawet w najspokojniejszym momencie. Morze było w Nadprzyrodzonym Pływie, pozostawiając szeroki na milę pas mokrego, pokrytego szczątkami piasku, dobrze poniżej najniższego ze szczytów klifów. Codzienne pływy zmniejszały poziom oceanu tylko kilka stóp w dół pali doków i pozwalały tylko szczytom klifów być wystawionymi na powietrze. Tylko raz w miesiącu Nadprzyrodzony Pływ odsłaniał bladą przestrzeń plaży na dziesiątą część dnia. W jednym miesiącu wypadało to nocą, a w następnym w ciągu dnia. Wspierające filary doków wznosiły się wysoko w powietrze, podświetlone od tyłu przez księżyc. Wodne skorupiaki, które je pokrywały, wysychały przez kilka krótkich godzin, gdy woda znikała. Lata słonej wody i fal zeszpeciły grube, drewniane słupy, a zaniedbanie pozostawiło górną powierzchnię z brakującymi i gnijącymi deskami. Długa przestrzeń plaży była pokryta śmieciami oceanu. Baryłki i połamane kawałki odpadów leżały między popękanymi muszlami i spuchniętymi pozostałościami morskich stworzeń. Co jakiś czas pojawiały się połamane deski ze statku, który zabrało morze, tylko po 4 Z serii Ostatnie Słowa Bohaterów: To ma być mag? To jakaś dupa a nie mag.

to by zostały zmyte z nadejściem następnej fali. Kiedyś, powiadano, wyładowany złotem okręt osiadł na tych opustoszałych, pokrytych wodorostami piaskach i król Southwood użył cennego metalu do zrobienia wielkich drzwi w Zamku. Opowiadano historie o umarłych, którzy chodzili po tej plaży, szukając swoich ukochanych przy trzeszczeniu wysychających desek pokładu. W tych opowieściach było dość prawdy by nocą trzymać z dala od plaży wszystkich, poza najbardziej zdesperowanymi ścierwojadami ze slumsów. W świetle dnia piaski Nadprzyrodzonej Plaży były świetnym miejscem polowania dla wszystkich, którzy chcieli walczyć z innymi zbirami o skarby, które pozostawiło morze. Gdy zachodnie doki były w użytku, gigantyczny dzwon na klifach dzwonił, gdy woda zaczynała opadać i te kilka statków, które zdecydowało się ścigać się z odpływem, rozwijało żagle, a ich kapitanowie mieli nadzieję, że nie czekali zbyt długo i nie wylądują na lądzie, gdzie zostaną zniszczeni przez miażdżące fale oceanu, który odzyskiwał pustą dolinę w ciągu chwil po odwróceniu pływu. Niektórzy twierdzili, że to magia spowodowała drastyczne pływy, które opróżniały zatokę, głęboką na siedem metrów,5 ale Starzec wyjaśnił to inaczej. Coś o zbieżności głębokich, morskich prądów i wielkiej, morskiej ściany, która chroniła tę zatokę Landsendu, jak sobie przypominała. Minęło dużo czasu, odkąd zabrzmiał ten dzwon, bo Cybelliańscy władcy woleli płytką zatokę po wschodniej stronie wybrzeża, na którym zostało wybudowane Landsend. Czuli się niekomfortowo z zagrożeniami Nadprzyrodzonego Pływu i Czyśćca, kiedyś małej plagi w centrum miasta, która szybko rozprzestrzeniła swój trędowaty całun by otoczyć opuszczone, zachodnie doki. Kilka lat wcześniej ciężki dzwon spadł ze swojego mocowania i wylądował w morzy by zostać połkniętym przez przemieszczające się, oceaniczne piaski, ale rama, na którym wisiał, nadal stała. W pobliżu doków, wyższe wierzchołki klifów wznosiły się w powietrze, wyglądając na znacznie większe niż w czasie normalnej fali. Sham przeszła między skałami klifów, w końcu kładąc się na brzuchu by dotrzeć do wyciętej półki poniżej. Z półki, bezpiecznie ukrytej przed wzrokiem, zwisała przegniła drabina, która zawdzięczała swoje, ciągłe istnienie bardziej jej magii niż jakiejkolwiek trwałości, pozostałej w drewnie i linie. Użyła drabiny by zejść większość drogi w dół po pokrytych szlamem klifach. Na ostatnim szczeblu zawisła na rękach i opadła dwie długości ciała na miękki piasek poniżej. Ostrożnie przyjrzała się plaży w poszukiwaniu drapieżników, które czasami tu polowały, choć w cieniu klifów było wystarczająco ciemno, że i tak nie byłaby w stanie niczego zobaczyć, dopóki nie znalazłoby się na niej. Sama nigdy nie odkryła niczego, polującego tutaj, ale wystarczająco często natykała się na miejsca, gdzie coś zginęło, żeby pozostała ostrożna. 5 Były cztery sążnie angielskie, a tam nie ma Anglii to przeliczyłem na metry  Dokładnie to 7,315 m.

Przyciągając cienie ciaśniej wokół siebie, znalazła wejście do systemu jaskiń, który drążył antyczne, wapienne klify, wykute przez niezliczone lata wody, uderzającej o ścianę. ***** — Co to jest? — Zapytała, wyciągając się by położyć palce na krawędziach runów, które znaczyły jedno z wejść. Maur, z kasztanowymi włosami, zabarwionymi szarością na skroniach, uśmiechnął się do niej. — Czary ochronne, dziecko. By utrzymać ludzi na zewnątrz. Pomyślała o tym przez chwilę. — Nie są kompletne, prawda? Zadowolony mag kucnął obok niej. — Jak byś je dokończyła? Zmarszczyła czoło na wzory przed sobą i nakreśliła runę pod ostatnią. Gdy skończyła, magia wybuchła, a ona szarpnęła swoje palce do tyłu. Wejście stało się solidne, aż stała przed ścianą w miejscu, gdzie była jaskinia. Dobra dziewczyna. — Zaśmiał się Maur. Wstając, zmierzwił jej włosy jedną dłonią, gdy rozpraszał zabezpieczenia drugą. — Kto je tu umieścił, Mistrzu? — Zapytała. — To jest dopiero historia. — Powiedział, prowadząc w głąb tunelu. — Znalazłem tę jaskinię przypadkiem, gdy byłem młody. Czy słyszałaś kiedykolwiek historie o Złocistym Jo? Przechyliła głowę i uśmiechnęła się. — Kto nie słyszał? Nie ma wielu złodziei z — Pospiesznie opuściła słowo, którego nauczyła się od ludzi swojego ojca i zastąpiła je czymś mniej szokującym — er — brawurą by obrabować króla w jego własnych komnatach. — Przerwała i pomyślała o tym, co powiedziała. — To tutaj znalazłeś zaginioną koronę króla? Maur uśmiechnął się. — Myślałam, że zrobiłeś to magią. — Przez chwilę była rozczarowana,. Znalezienie korony było rozpowiadane, jako dowód mocy Maura w całym Southwood. — Magia, — Odpowiedział Maur, stukając w runy. — spryt i odrobina szczęścia są zawsze potężniejsze od samej magii. Pamiętaj o tym. Znalazłem też szczątki Złocistego Jo obok korony. Niewiele z niego zostało po tych wszystkich latach. Wyglądało, jakby poświęcił zbyt dużo czasu na ukrywanie korony i został uwięziony w jaskini. Ze śladów spalenizny w jaskini i na kościach, powiedziałbym, że próbował się teleportować i zaczerpnął więcej magii niż mógł

opanować — Nadprzyrodzony Pływ jest czasami dziwny w ten sposób. Tak czy inaczej to lepszy sposób na odejście niż śmierć z pragnienia.6 — Miał szczęście i magię. — Powiedziała powoli Sham. — Ale brakowało mu rozumu, jeśli dał się tam uwięzić. Maur pokiwał głową. — Pamiętaj to, dziecko. Nigdy nie ufaj jednemu z tych trzech. I nie zostawaj w tych jaskiniach zbyt długo. ***** Gdy minęła wejście i weszła kilka kroków do jaskini za nim, przywołała swoje światło maga. Dzięki jego oświetleniu przeszła w górę wilgotnymi tunelami, aż minęła ślad przypływu. Mała grota, w której trzymała swoje skarby, była wysoko ponad najwyższym śladem, zrobionym przez wodę. Przechowywała monety w impregnowanym, skórzanym mieszku, w którym znajdował się znaczący stos monet, które już zebrała. W jaskini były też inne rzeczy. Uklękła i rozwiązała jedną z zabezpieczonych przed wodą tkanin, które chroniły jej skarby przed wilgocią. Gdy skończyła, trzymała mały podnóżek. ***** Wielkie stopy, ubrane w dobrze pocerowane, wilgotne, wełniane skarpety, spoczywały na poobijanym podnóżku, w pobliżu ognia, w gabinecie jej ojca. Ciepło powodowało, że z wełny uniosła się lekka mgiełka, gdy jej ojciec poruszał palcami nóg i odstawił na bok pokryty okruszkami, drewniany talerz. Jego blond włosy, w tym samym odcieniu, co jej własne, były zebrane z tyłu czerwoną wstążką z ulubionej sukni jej matki. Jego koszula kolcza, której nie zdjął, była najlepsza w swoim rodzaju, jak przystało kapitanowi Osobistej Gwardii Królewskiej. Na metalowych oczkach nosił aksamitną tunikę w kolorze wina, rozdartą na jednym ramieniu, gdzie miecz rozciął ubranie. Pod rozdarciem mogła zobaczyć poplamiony brzeg bandaża. — Dziękuję, moja droga, chociaż nie spodziewałem się ciebie zobaczyć. Myślałem, że czarodziej zarzucił cię pracą. 6 To magia może kogoś teleportować, a nie może wydestylować wody morskiej?

Shamera uśmiechnęła się szeroko. — Maur zwolnił mnie dzisiaj z obowiązków nowicjuszki na prośbę króla, bo matka jest potrzebna, żeby uspokajać i przerażać damy dworu, żeby się zachowywały. Jej ojciec zaśmiał się i pokręcił głową. — Jeśli ktokolwiek może utrzymać te kwoki w ryzach, to Talia. Nie ma nic gorszego w czasie oblężenia niż grupa bezradnych dam, ćwierkających i — Jego słowa zostały przerwane przez zew bitewnego rogu. Twarz jej ojca zbladła, a jego twarz zrobiła się ponura. Chwycił ją za ramiona i powiedział ochryple. — Znajdź jakieś miejsce — jeden z tuneli, w których bawią się dzieci — jakieś bezpieczne miejsce i idź tam teraz! Rozumiesz? Przerażona strachem na twarzy jej ojca, Shamera pokiwała głową. — Co się stało? — Zrób jak proszę. — Powiedział ostro, wciągając buty i sięgając po swoją broń. — Idź się ukryć, dopóki po ciebie nie przyjdę. Nigdy nie przyszedł. ***** Sham delikatnie zawinęła ceratę wokół podnóżka i odstawiła go na bok. Następny węzełek, który rozwinęła, był zdecydowanie większy — mała, surowo wykonana skrzynia. Uniosła wieko i ujawniła jej zawartość. Odłożyła na bok spłowiałą, szkarłatną wstążkę, rozmaite fragmenty biżuterii, szklaną kulę wielkości dłoni, której Starzec używał by utrzymać sprawność dłoni i poduszkę wyszywaną starannie w gwiazdy i księżyc — jej ostatnia próba haftowania. Pod poduszką było kolejne, drewniane pudełko. To wzięła na kolana i cofnęła magię, która utrzymywała zamknięte wieko. Wewnątrz było kilka przedmiotów, które znalazła podczas kradzieży. Nie były jej czy Starca, ale jak flet, najlepiej by były przechowywane poza zasięgiem głupców: miska ze złota i porcelany, która stopniowo truła każdego, kto z niej jadł, znoszona, srebrna bransoleta, która nie pozwalała noszącemu spać i kilka podobnych przedmiotów. Zaczęła umieszczać flet razem z nimi, a potem się zatrzymała. Starcowi nie pozostało nic z dawnego życia — nic, poza fletem, który trzymała w ręce. Gospodarstwo będzie musiało poczekać, dopóki nie będzie miała pieniędzy, ale flet da mu teraz. Włożyła go znowu do ukrytej kieszeni. Gdy to zrobiła, poczuła strumień magii, który poprzedzał powrót fali. Zmusiła się do starannego umieszczenia pieczęci na większej skrzyni, ale gdy to zostało zrobione, z pośpiechem zawinęła ceratę i pędem opuściła grotę. Ślizgając się i zsuwając, wybiegła przez tunele na plażę na zewnątrz. Daleko na piasku mogła zobaczyć linię powracającego morza.

Piasek był miękki od wody i wsysał jej biegnące stopy, sprawiając, że potykała się i zwalniała. Krótki dystans do drabiny wydawał się rozciągać w wieczność, a piasek zaczął wibrować. Do czasu, gdy dotarła do klifu pod drabiną, mogła słyszeć ryk oceanu.7 Ściana klifu była śliska od wilgoci i bez nici magii, która powstrzymywała jej palce od ześlizgiwania się ze skał, nigdy nie dotarłaby do drabiny. — Magia. — Wysapała, gdy jej palce zamknęły się na dolnym szczeblu drabinki. — i szczęście by nadrobić brak mądrości — mam nadzieję. Ale nie było czasu do stracenia. Gdyby ściana wody uderzyła w czasie, gdy nadal była na drabinie, zostałaby zmiażdżona o skały. Drabina zatrzęsła się od siły powracającej wody, a ona wzmogła wysiłki, ignorując palenie w mięśniach rąk i ud. Najpierw uderzył wiatr, obijając ją o twardą skałę klifu i poświęciła spojrzenie pędzącej ścianie wody. Wysoka jak klif, na który się wspinała, pieniąca się, biała masa, pokrywała piasek szybciej niż wyścigowy koń, dudniący przypływ odbijał uderzenia jej serca. Nie mogła nic poradzić na szeroki uśmiech, który wygiął jej usta, gdy walczyła by wspiąć się poza zasięg fal. Radość z jej wyścigu o przetrwanie, pomogła dodać prędkości jej wchodzeniu na górę. Z łomoczącym sercem przerzuciła się przez krawędź niskiego klifu w miejscu przymocowania drabiny, a potem obróciła się by zobaczyć ogromne fale, które przeszły po ostatnich metrach piasku. Hałas był nieprawdopodobny, tak silny, że mogła poczuć go, dudniącego w jej klatce piersiowej i odetchnęła głęboko, smakując to uczucie. Mimowolnie odskoczyła w tył, gdy ocean uderzył w klif z pustym hukiem, który zatrząsł ziemią i wysłał rozpryski wysoko w powietrze. Śmiejąc się, schyliła głowę by chronić oczy a słona woda nieszkodliwie skąpała jej włosy i ramiona, gdy fale wycofały się i uderzyły ponownie. Magia przelała się nad nią, powodując, że jej serce śpiewało z radości. Była ukształtowana i przywołana przez sam ocean i żaden ludzki mag nie mógł użyć jej mocy do tkania czarów — ale mogła ją wyczuć i rozkoszowała się jej wspaniałością. Nie była pewna, co sprawiło, że odwróciła się od fal, ale zamarła, gdy zobaczyła, że ktoś jeszcze obserwował wodę, uderzającą o klify. Nie zobaczył jej, przykucniętej na ukrytej półce pod nim. Uderzające fale były ogłuszające, zatapiające każdy dźwięk, jaki spowodowała. Gdyby została tam, gdzie była, prawdopodobnie mogłaby całkowicie powstrzymać go przed zauważeniem jej. Ale magia wody sprawiła, że była beztroska. Przesunęła się dalej w kierunku krawędzi półki, pozwalając sobie lepiej przyjrzeć się intruzowi, który ośmielił się wejść do Czyśćca nocą, żeby zobaczyć Nadprzyrodzony Pływ. W przeciwieństwie do Sham, mężczyzna stał na otwartej przestrzeni, wyraźnie widoczny w srebrnym blasku księżyca. Cybelliański wojownik, pomyślała, wyposażony w zbroję, miecz i konia bojowego. 7 Z serii Ostatnie Słowa Bohaterów: Jak to lina się przeciera?

Na dezorientującą chwilę, zdławiło ją przerażenie, gdy wpatrywała się w niego z cieni, widząc nie samotnego człowieka, ale krwawych wojowników, którzy zdobyli Zamek. Przeszłość była jej zbyt bliska tej nocy. Przełknęła gulę w gardle i przesunęła dłońmi po różnorodnej broni, którą miała ukrytą przy sobie. Podniesiona przez to na duchu, przyjrzała mu się bliżej. Kolczuga, która wychodziła poda tunikę na nadgarstkach i gardle była najwyższej jakości, ogniwa tak drobne, że wydawały się być zrobione z materiału, zamiast z metalu. Sama tunika była w jakimś, ciemnym kolorze. Był zwrócony lekko od niej i nie mogła dojrzeć herbu z przodu. A zatem bogaty wojownik i głupiec. Minęło dużo czasu, odkąd była córka kapitana straży na Zamku, ale nie tak długo, żeby zapomniała jak oceniać konia. Przebiegła po tym oceniającym okiem. Arystokratyczny od rozdętych nozdrzy do długich, ciemnych włosów, które pokrywały jego nogi od kolan do kopyt. Tylko głupiec zabrałby tak oczywiście wartościowe zwierzę przez Czyściec nocą. Ogier prychnął i przesunął się bokiem, gdy złapał jej zapach w słonym powietrzu. Przewrócił oczami, aż pokazały się białka i dziko potrząsnął mokrą grzywą. Impuls by pozostać ukrytą przyszedł i odszedł nieposłuchany. To wojownik był tu obcym, nie miała powodu by unikać zauważenia. Na prawie niewidoczny sygnał od swojego jeźdźca, koń odwrócił się na zadzie, a mężczyzna rozejrzał się za przyczyną końskiego niepokoju. Ogier dmuchnął, parskając i zakończył pełen obrót, dając Sham pierwszy widok tuniki na zbroję mężczyzny. Na widok srebrno złotego lamparta, ozdabiającego jedwab, zagwizdała bezgłośnie i zmieniła swoją ocenę tego człowieka. W rzeczy samej był bogatym wojownikiem, ale nie głupcem. Nawet najbardziej przerażająca grupa zbirów zawahałaby się przed zaatakowaniem Lamparta Altisa, Zarządcy Southwood. Lord Kerim, jak nazywał się Lampart, rządził większością Southwood w imieniu Głosu Altisa i Sojuszu Cybelliańskiego, którym ten Głos kierował. W młodym wieku osiemnastu lat Lampart poprowadził elitarną jednostkę bojową, jako szpicę inwazji przez Wielkie Moczary i sporą część ziem pomiędzy Moczarami i Zachodnim Morzem. Ludzie nadal mówili szeptem o przebiegłości i umiejętności, które pokazał. Osiem lat temu, gdy Cybellianie stłumili wszystko, poza śladem buntu w Southwood, Głos Altisa wezwał Kerima by stał się jego Zarządcą, odpowiadającym tylko przed samym prorokiem. Kerim miał mniej niż ćwierć wieku, gdy zyskał kontrolę nad Southwood i zmienił je z powrotem w prosperujący kraj. Mieszaniną przekupstwa i przymusu zmusił szlachciców z Southwood i Cybellian do współpracy ze sobą nawzajem — uciekając się do użycia siły tylko raz czy dwa.

Czy, jako męża stanu, czy wojownika, było bardzo niewielu ludzi, którzy zaatakowaliby Lamparta bez solidnego namysłu. Właśnie zdecydowała, że spróbuje uciec niezauważona, gdy jego oczy spotkały się z jej. — Lubię obserwować jak nadchodzi ten, mały przypływ. — Powiedział w południowym. Prawie dekada życia w Southwood zmiękczyła ucinany akcent, który Cybellianie wprowadzili do tego języka, aż można było pomylić go z miejscowym. Sham przez moment czekała tam, gdzie była, wzięta z zaskoczenia przez konwersacyjny ton, którego użył Zarządca — mówiąc do niestarannie odzianego ulicznika. Decydując w końcu, że to prawdopodobnie było wystarczająco bezpieczne, wgramoliła się po skałach, aż stanęła na równym poziomie z nim. Gdy to zrobiła, uderzyło ją, że to okazja na zaatakowanie Cybellian, która mogła nigdy więcej nie nadejść. Popatrzyła na Zarządcę i przypomniała sobie martwych, którzy zaściełali tereny Zamku po przejęciu przez najeźdźców. Ukradkiem przesunęła rękę w kierunku wąskiego sztyletu, przypiętego do przedramienia. Ale to więcej niż podejrzenie, że był doskonale zdolny do obronienia się przed takim atakiem, zatrzymało jej ostrze tam, gdzie było. To był smutek w jego oczach i linie bólu, które ściągnęły jego usta, oba ujawnione przez jasne światło księżyca. Wyobraźnia, powiedziała sobie gwałtownie, gdy pochylenie jego głowy zmieniło się i cień ukrył jego rysy, ale wrażenie pozostało. Z rezygnacją pokręciła głową. Jak zauważyła wcześniej, wpływała na nią łagodność Starca. Lamparta nie było z armią, która weszła do Zamku, a ona nie nienawidziła wystarczająco, żeby zabić kogoś, kto nigdy nie wyrządził jej krzywdy — nawet, jeśli był czczącym Altisa Cybellianinem. — Nadprzyrodzony Pływ jest imponujący — Zgodziła się neutralnie w tym samym języku, w którym się do niej zwrócił. — ale niezbyt wart wchodzenia do Czyśćca samemu. — Jej ton mógł być neutralny, ale jej słowa nie bardzo niosły szacunek, do otrzymywania, którego musiał być przyzwyczajony. Zarządca wzruszył tylko ramionami i obrócił się by patrzeć na zakończone pianą fale. — Zmęczyłem się ludźmi. Nie widziałem prawdziwej potrzeby zabierania eskorty, większość tutejszych mieszkańców nie jest zagrożeniem dla uzbrojonego jeźdźca. Uniosła brew i prychnęła w kierunku jego profilu, czując się niejasno obrażona. — Typowy, arogancki Cybellianin. — Skomentowała, decydując się kontynuować to, co zaczęła. Nie lubiła kłaniać się i płaszczyć bardziej niż to było absolutnie konieczne. — Samo to, że coś mówisz, nie czyni tego prawdą. Szakale wędrują stadami i razem mogą rozedrzeć miękkie podbrzusze ofiary wiele razy większej i silniejszej od nich. Zwrócił swoją twarz z powrotem do niej i posłał jej uśmiech, który był zaskakująco chłopięcy. — Szakale to tylko ścierwojady. Przytaknęła. — I przez to o wiele bardziej wredne. Następnym razem nie zabieraj tak dużo by ich kusić. Ten twój koń nakarmiłby każdego podrzynacza gardeł w mieście przez rok.

Uśmiechnął się i z uczuciem poklepał grubą szyję swojego rumaka. — Tylko, gdyby udało im się go zabić i zdecydowali się go zjeść.8 W innym przypadku nie byliby w stanie go utrzymać wystarczająco długo, żeby go sprzedać. — Na nieszczęście dla ciebie, nie będą tego wiedzieć, dopóki nie spróbują. — Wbrew sobie Sham była zadziwiona rządzącym Southwood. Nigdy nie spotkała szlachcica, Cybellianina czy Southwoodczyka, który nie zostałby obrażony byciem strofowanym przez kogoś, kto w najlepszym razie zaliczał się do pospólstwa, a najprawdopodobniej był przestępcą. — Dlaczego tak się martwisz moim losem, chłopcze? — Zapytał łagodnie Kerim. — Nie martwię się. — Sham uśmiechnęła się radośnie, drżąc, gdy bryza uderzyła w jej mokre ubranie. — Jestem zatroskany o naszą reputację. Jeśli rozniesie się wieść, że przeszedłeś przez Czyściec bez zadrapania, wszyscy pomyślą, że mogą to zrobić. Chociaż — Dodała z namysłem. — to mogłaby nie być taka zła rzecz. Kilku szlachciców na kolację mogłoby poprawić tutejszą ekonomię. Dźwięk kolejnej, wielkiej fali, uderzającej o skały, przyciągnął uwagę Kerima z powrotem do morza, a Sham skorzystała z okazji, żeby przyjrzeć się uważnie Lordowi Southwood, teraz, gdy wiedziała, kim był. Choć jego przezwiskiem był Lampart, było w nim niewiele z kota. Gdy siedział na swoim koniu, trudno było ocenić jego wysokość, ale był zbudowany jak byk, z ramionami proporcjonalnie szerokimi i grubymi od mięśni. Nawet jego dłonie były krzepkie, jeden z jego palców większy niż dwa jej palce. Jak w przypadku jego konia, bezksiężycowa noc9 ukryła prawdziwy kolor jego włosów, ale słyszała, że były ciemnobrązowe — jak większości Cybellian. Jego rysy, usta, nos i szczęka były równie szerokie jak jego ciało. ***** Wpatrując się w kotłującą się wodę, Kerim zastanawiał się nad swoją otwartością z tym southwoodzkim chłopcem, który w widoczny sposób nie był pod wrażeniem Zarządcy Southwood. Nie rozmawiał z nikim tak swobodnie, odkąd porzucił wojaczkę i przejął rządy w Southwood dla proroka. Jedyną osobą, która ośmielała się karcić go tak swobodnie, jak ten chłopiec, była jego matka, a temu chłopcu brakowało jej złośliwości — choć Kerim nie przeoczył początkowego ruchu chłopca w kierunku pochwy na nóż na ręce. Nie przegapił też arystokratycznego akcentu, którym mówił dzieciak i zastanawiał się, który ze szlachciców z Southwood miał syna, wędrującego nocą po Czyśćcu. 8 Z serii Ostatnie Słowa Bohaterów: Nie zjecie mojego konia bojowego. 9 No przecież przed chwilą twarz mu światło księżyca oświetlało. Trzeba było napisać, że przed chwilą się nie przyjrzała, a teraz księżyc się schował za chmurę, albo, że światło księżyca nie pozwalało określić koloru i byłoby w porządku, a nie takie rzeczy wypisywać.

Nowość rozmowy chwilowo odwróciła jego uwagę od znajomych skurczy mięśni w dole pleców. Wkrótce, obawiał się, będzie musiał całkowicie porzucić jazdę konną. Scorch zaczynał robić się zmieszany częstym, niezręcznym przesuwaniem wagi swojego jeźdźca. Lampart odwrócił się od morza, ale chłopiec zniknął. Kerim pozostał sam z wrogiem, którego bał się bardziej niż wszystkich, innych łotrów, z którymi kiedykolwiek walczył. Nie znał żadnego sposobu na walkę z upośledzającymi skurczami w plecach lub bardziej niepokojącą drętwotą, która skradała się w górę, od jego stóp. ***** Sham truchtała szybko wąskimi ulicami, żeby utrzymać ciepło. Chata, którą znalazła dla Starca, znajdowała się w pobliżu obrzeży Czyśćca, w obszarze, gdzie nadal zapuszczali się strażnicy miejscy. Była stara, mała i kiepsko zbudowana, ale służyła dobrze, utrzymując na zewnątrz deszcz i okazjonalny śnieg. Nie mieszkała tam z nim, choć użyła swoich, nielegalnie zdobytych zysków, żeby ją kupić. Szepty utrzymywali go bezpiecznego pod swoją ochroną, a Sham była dobrze znana, jako złodziej wśród Strażników w Czyśćcu. Jej obecność sprawiłaby, że zakłócony zostałby z trudem wywalczony spokój Starca, więc odwiedzała go tylko od czasu do czasu. Starzec zaakceptował to tak, jak zaakceptował wybraną przez nią pracę. Mieszkańcy Czyśćca mieli ograniczone możliwości i zwykle żyli krótko. Dobrzy złodzieje żyli dłużej niż dziwki i członkowie gangu. Sham zwolniła do chodu, gdy brak odpadków na ulicach zasygnalizował jej bliskość chaty Starca. Nie chciała wchodzić zdyszana — Starzec zmartwiłby się, gdyby pomyślał, że unikała pościgu. To dodatkowa wrażliwość, konieczna do przetrwania w Czyśćcu zaalarmowała ją pierwsza, że coś było nie tak. Ulica, przy której mieszkał Starzec, była pozbawiona wszystkich tych, drobnych, szemranych aktywności, które charakteryzowały nawet lepsze okolice. Coś spowodowało, że mali, twardzi mieszkańcy wpełzli z powrotem do swoich jam.

Rozdział 2 Sham zaczęła biec, gdy zobaczyła, że drzwi do chaty Starca leżały wyłamane, na brudnym bruku ulicy. Nadal biegła ze sztyletem z pochwy na ramieniu w ręce, gdy usłyszała krzyk Maura, będący mieszaniną wściekłości i przerażenia, odbijający się ochryple w nocy. Gdy dotarła do ciemnego wejścia, zatrzymała się z głęboko zakorzenioną ostrożnością, zmuszającą ją do wejścia ostrożnie, gdy chciała wpaść do środka, wyjąc jak Uriah na łowach. Słuchała przez chwilę, ale poza tym, początkowym krzykiem, w chacie było cicho. Gdy przeszła przez próg, ostry zapach krwi zaatakował jej nos. Spanikowana na myśl o utracie starego czarodzieja tak, jak straciła wszystkich innych, nierozważnie zalała mały, frontowy pokój światłem maga. Mrugając wściekle, z oczami nadal przyzwyczajonymi do ciemności, zauważyła, że wszędzie była krew, jakby jej chmura pokryła ściany. Starzec był na kolanach w rogu, z jedną ręką uniesioną nad twarzą, krwawiąc z setek małych cięć, które rozdarły tak ubrania, jak i skórę. W pomieszczeniu nie było nikogo więcej. — Mistrzu! — Krzyknęła. Na dźwięk jej głosu, obrócił się w jej kierunku. Powiedział nagląco. — Idź, dziecko, pospiesz się. To nie twoja bitwa. Gdy mówił, szerokie, czerwone rozcięcie pojawiło się na jego uniesionym ramieniu, jak gdyby nakreślone tam przez niewidzialnego artystę. Choć dostrzegła ledwie mignięcie czegoś, poruszającego się, zniknęło, zanim mogła powiedzieć, co to było.10 Jego rozkaz został wypowiedziany tak mocno, że Sham zrobiła krok do tyłu zanim się na tym przyłapała. Ostatnia magia, którą tworzył jej mistrz, była dwanaście lat temu. Ślepy i okaleczony, był bezbronny jak dziecko — mnie zamierzała go zostawić. Jej usta zacisnęły się, gdy pojawiła się kolejna rana, płacząc krwią po okaleczonej ręce. Wykonała gest, przywołując prosty czar wykrycia, mając nadzieję zlokalizować niewidocznego napastnika, ale magia w pokoju była gęsta i zakłóciła jej zaklęcie. Przeciwnik wydawał się być wszędzie i nigdzie jednocześnie. Spróbowała zaklęcia by odkryć rodzaj magii, którego użył napastnik, żeby mogła odczynić jego magię. Zimny dreszcz przetoczył się po jej kręgosłupie, gdy jej zaklęcie powiedziało jej, że czymkolwiek to było, nie było człowiekiem. Nie było to też jedno ze stworzeń, które mogły używać naturalnej magii, gdyż to, co wyczuła, nie miało żadnego połączenia z siłą Nadprzyrodzonego Pływu. To pozostawiało tylko garść istot do wyboru, a żadna z nich nie była bardzo zachęcająca. 10 Z serii Ostatnie Słowa Bohaterów: Jak to niewidzialny?

Upuściła bezużyteczny sztylet na ziemię. Gdy ostrze zabrzęczało o podłogę, flet wsunął się w jej dłoń, jakby skorzystał z jej braku uwagi, żeby wysunąć się z kieszeni w jej rękawie. Gdy jej palce zamknęły się wokół jego zaokrąglonej powierzchni, przyszło jej do głowy, że przedmiot nie musiał być ostry, żeby być bronią. Po raz drugi tego wieczora przyłożyła ustnik do warg i dmuchnęła lekko przez instrument, pozwalając muzyce wypełnić powietrze. Nigdy nie będzie muzykiem klasy barda, ale była wdzięczna za lata, które Starzec poświęcił na zaszczepienie jej swojej miłości do muzyki. Gdy pierwsze nuty rozbrzmiały w pokoju, poczuła gromadzącą się magię, znacznie więcej niż mogłaby użyć sama. Otoczyła ją, sprawiając, że jej krew śpiewała jak płynąca woda, oszałamiającym wirem mocy. Oczywiście później za to zapłaci — to był sekret tego fletu. Więcej niż jeden mag zmarł po jego użyciu, nie zdając sobie sprawy, dopóki nie było za późno, z kosztu mocy, jaką przywołał flet. Inni zginęli, gdy magia zrobiła się zbyt silna by mogli ją kontrolować. Walczyła by zignorować euforię, wywołaną przez gwałtownie rosnącą fale magii. Gdy poczuła, że naciska na krawędź jej kontroli, odsunęła flet od ust. Jej ciało było zdrętwiałe od sił, które utrzymywała i uniesienie rąk, i rozpoczęcie czaru ochrony wymagało więcej wysiłku niż powinno. Obserwowała jak jej ręce się poruszają, prawie zdolna zobaczyć blask magii, którą używała. Była tak zajęta jej splataniem, że gdy ta zaczęła się rozplątywać, Sham nie od razu zrozumiała przyczynę. Starzec podniósł się na nogi i podszedł wystarczająco blisko, żeby dotknąć jej szyi jedną z pokrytych bliznami i poskręcanych dłoni. — Za twoim pozwoleniem, moja droga. — Powiedział miękko stary czarodziej, gdy zaczerpnął magię, którą zgromadziła. Przez chwile była zaskoczona jego działaniem. Wszyscy nowicjusze byli związani ze swoimi mistrzami. To było konieczne, żeby zmniejszyć ryzyko, że zieloni magowie stracą kontrolę nad mocą, którą przywołali i spalą coś wokół siebie na popiół. Więzy nowicjusza nie zostały zerwane, gdy została czeladnikiem, co było zwyczajną praktyką, ponieważ tylko mistrz mógł złamać taką więź, a Starzec nie był zdolny przyzywać magii od czasu jego okaleczenia. Sham nigdy nie rozważała możliwości, że mógł używać już zgromadzonej magii. — Bierz, ile chcesz. — Powiedziała, pozwalając swoim rękom opaść. Gdy moc, którą zebrała, zgromadziła się w dłoniach mistrza, stary mag uśmiechnął się. Przez chwile widziała go tak, jak za pierwszym razem: moc temperowana mądrością i uprzejmością. Obserwowała z silnym podziwem zręczny dotyk Królewskiego Czarodzieja, gdy splatał zaklęcie ochronne, podobne do jej własnego, ale nieskończenie bardziej skomplikowane, bez

odwoływania się do jakiegokolwiek, oczywistego ruchu by wspomóc jego pracę. Trwające uderzenia nie złamały jego przerażającej koncentracji. Gdy skończył swoje zaklęcie, chata zawibrowała od siły ostrego, sfrustrowanego zawodzenia jego napastnika. Dwa razy przetestowało czar ochrony zanim Sham przestała wyczuwać jego magię. Starzec osunął się na podłogę. Sham uklękła prawie równie szybko jak upadł, przebiegając po nim delikatnie dłońmi. Nie znalazła żadnych ran, które mogłyby być zawiązane, tylko mnogość małych, cienkich linii, z których życiowa krew starego człowieka wyciekała na podłogę. Jej ruchy zrobiły się bardziej gorączkowe, gdy zdała sobie sprawę z nieuniknioności jego śmierci, rozchlapanej na ścianach, na podłodze, na niej. Nie było znanej jej magii, która mogłaby go uleczyć. Runy leczenia, które narysowała na jego klatce piersiowej przyspieszyłyby własne procesy jego ciała, ale wiedziała, że będzie martwy na długo zanim jego ciało w ogóle zacznie się naprawiać.11 I tak spróbowała.12 Efekt pracy z magią tak szybko po zagraniu na flecie spowodował, że jej ręce drżały, gdy rysowała runy, które irytująco rozmazywały jej się przed oczami, gdy płakała. — Wystarczy, Shamera, wystarczy. — Głos Starca był bardzo słaby. Odsunęła dłonie i zacisnęła je, wiedząc, że miał rację. Ostrożnie wciągnęła jego przewiązaną głowę na swoje kolana. Ignorując krew, czule poklepała zniszczoną skórę jego twarzy. — Mistrzu. — Wymruczała cicho, a usta Starca raz jeszcze wygięły się w uśmiech. Przykro mu będzie zostawić jego małą, sprzeczającą się nowicjuszkę. Zawsze myślał o niej tak, jak widział ja po raz ostatni, w tym punkcie, gdy dziecko zmienia się w kobietę — choć wiedział, że od dawna była dorosła i sama była mistrzem. Nie była dzieckiem odkąd uratowała go z lochu, w którym leżał oślepiony i kaleki, i bliski śmierci. Musiał ją ostrzec zanim będzie za późno. Z ciężko wywalczoną siłą, sięgnął w górę i chwycił jej dłoń. — Mała. — Powiedział. Ale jego głos był zbyt cichy, bycie tak słaby, rozwścieczyło go i zaczerpnął siłę z tego gniewu. — Córko, mojego serca, Shamero. — To był trochę więcej niż szept, ale mógł stwierdzić po jej bezruchu, że usłyszała. — To Chen Laut tu był. Musisz go znaleźć, dziecko, albo to zniszczy… — Przerwał by zebrać dość siły, żeby skończyć. — To jest… tym razem blisko albo nie zaryzykowałoby zaatakowania mnie. Rozumiesz? — Tak, Mistrzu. — Odpowiedziała miękko. — Chen Laut. Rozluźnił się w jej objęciach. Gdy to zrobił, stała się cudowna rzecz, Magia, jego własna magia, która umykała mu przez tak wiele lat, wróciła do niego przez barierę bólu, jakby nigdy nie została zabrana. Gdy przestał walczyć o oddech, moc otoczyła go i ukoiła, jak zawsze robiła. Z westchnieniem ulgi, rozluźnienia, poddał się jej pieszczocie. 11 A żadnego czaru ognia nie zna? Jak nie ma jak zatrzymać krwawienia, to trzeba przypalić ranę. 12 Z serii Ostatnie Słowa Bohaterów: W porządku, znam się na pierwszej pomocy.

Z pustą twarzą, Shamera obserwowała jak stary mag ją opuszcza z ciałem bezwładnym w jej ramionach. Gdy tylko odszedł, delikatnie położyła jego głowę na podłodze i zaczęła rozprostowywać jego ciało, jakby miało znaczenie jak Starzec będzie leżeć na swoim stosie. Gdy skończyła, uklękła przy jego stopach z głową pochyloną na znak szacunku. Pozwoliła światłu maga zgasnąć i siedziała w ciemnościach przy ciele swojego mistrza. ***** Dźwięk butów na drewnianej podłodze wyciągnął ją z zamyślenia. Z odrętwieniem obserwowała jak czterech strażników miejskich zalało małe pomieszczenie światłem pochodni. Z opóźnieniem zdała sobie sprawę, że powinna odejść, kiedy mogła. Jej ubrania były przesiąknięte krwią. Bez świadków była najbardziej prawdopodobnym podejrzanym.13 Ale to był Czyściec, mogła wykupić sobie wyjście. Pieniądze nie były problemem, Starzec nie będzie potrzebował złota z jaskini. Sham wstała ze znużeniem i obróciła się do intruzów. Trzech było mieszkańcami Wschodu, a czwarty był Southwoodczykiem, łatwym do odróżnienia od reszty po długich włosach i brodzie. Wszyscy mieli znajome twarze, choć miałaby kłopoty z przypisaniem do nich imion, poza wyraźnym przywódcą — reagował na Chusta, nazwany od brudnej szmaty, którą zawiązał na swoim, brakującym oku. Odprężyła się lekko: szeptano, że można było go kupić łatwiej niż większość. Chusta i jeden z pozostałych ze Wschodu, wysoki jak na swoją rasę i trupio chudy, z wielkimi, czarnymi oczami, patrzyli na krew, która zachlapała prawie każdą powierzchnię w pomieszczeniu z rosnącym respektem. W czasie, gdy pozostała dwójka się rozglądała Southwoodczyk i trzeci mieszkaniec Wschodu, patrzyli na Sham.14 Ostrożnie trzymała ręce z dala od ciała, żeby prezentować niewielkie zagrożenie. Chusta włożył pochodnię, która trzymał, w jeden z pustych uchwytów na ścianie i gestem kazał Southwoodczykowi zrobić to samo z drugą pochodnią. Drapiąc się po czole, Chusta zrobił pełne koło, żeby ponownie ocenić pokój zanim pozwolił spojrzeniu spocząć na Sham. — Na krew Altisa, Sham — kiedy decydujesz zabić drania, robisz to naprawdę porządnie. — Odchrząknął i splunął — hołd dla ziemi, pomyślała Sham, gdy już rozszyfrowała jego fragmentaryczny Południowy. Zanim mogła odpowiedzieć, piąty mężczyzna wszedł do pomieszczenia. Ten był ubrany w strój szlachcica. Zrobiła krok do tyłu na szeroki uśmiech na jego twarzy. 13 Z serii Ostatnie Słowa Bohaterów: To na pewno straż miejska? 14 Z serii Ostatnie Słowa Bohaterów: Ja wierzę w prawo i sprawiedliwość. Oni na pewno nie skażą niewinnej.

Chusta podniósł wzrok i przemówił w swoim, ojczystym cybelliańskim. — Lordzie Hirkinie, myślę, że uznasz to za bardziej pomocne niż tamto drugie. To złodziej Sham — słyszałem, że jest pod ochroną Rekina. — Dobrze, dobrze. — Powiedział Lord Hirkin, człowiek, który rządził strażnikami w Czyśćcu. Machnął ręką w kierunku Sham i Chusta stanął za nią, unieruchamiając ją, przez owinięcie swoich, masywnych dłoni na jej rękach, powyżej łokci. Niech mi przypływ pomoże, pomyślała Sham, to jednak nie będzie łatwe. Odsunęła swój żal na bok, na później, kierując całą, swoją uwagę na obecną sytuację. — Szukałem właśnie takiego, morderczego złodzieja. — Ciągnął Hirkin, przechodząc na Południowy dla Sham. — Ten człowiek, który nazywa siebie Rekinem. Powiesz mi, gdzie go znaleźć. Sham uniosła brwi. — Nie wiem, gdzie przebywa, nikt nie wie. Jeśli go chcesz, zostaw wiadomość u jednego z Szeptów. W rzeczywistości była prawdopodobnie jedyną osobą poza gangiem Rekina, Szeptem ulicy, która wiedziała, gdzie był Rekin przez większość czasu, ale nie miała zamiaru dzielić się z nikim tą informacją. Rekin miał swoje własne sposoby radzenia sobie z takimi problemami, metody, które musiały być znacznie okropniejsze niż cokolwiek, co mogłoby się przyśnić temu mężczyźnie — poza tym był przyjacielem. Hirkin pokręcił głową z kpiącym smutkiem i odwrócił się by zwrócić się do trzech strażników za nim. — Zawsze zajmuje tyle czasu — Obrócił się na pięcie i uderzył ją wierzchem dłoni w usta. — wydobycie, jakiejkolwiek prawdy od śmiecia z Southwood — zbyt głupi dla własnego dobra. Być może powinienem przekazać cię mojemu człowiekowi tutaj. — Wskazał truposza, który uśmiechnął się złośliwie, odsłaniając brakujący ząb. — Lubi chłopców twojego rozmiaru. Ostatniego, z którym się zabawił, później zabiłem — z litości. Sham wyglądała na odpowiednio pod wrażeniem z powodu gróźb Hirkina: to znaczy wcale. Prychnęła i uśmiechnęła się drwiąco mimo rozciętej wargi. Wcześnie nauczyła się, że zapach strachu tylko ekscytował szakale i sprawiał, że były bardziej podłe. — Słyszałem o nim. — Skomentowała z szarpnięciem podbródka w kierunku strażnika, którego wskazał Hirkin. — Mówi się, że nie potrafi zawiązać własnych sznurowadeł bez pomocy. Daj mu mnie, a później będziesz mógł znaleźć jego kawałeczki. Spodziewała się kolejnego uderzenia i obróciła głowę z uderzeniem, unikając części jego siły. Nie przeszukali jej, by znaleźć broń. Jej sztylet leżał w miejscu, gdzie go rzuciła, ale kilka z jej złodziejskich narzędzi było prawie równie ostrych. Uchwyt Chusty nie był, aż tak bezpieczny, jak sądził — nie, gdy trzymał czarodzieja. Musiała tylko wybrać najlepszy moment na swój ruch.

Obserwując rozwój sytuacji, Talbot, samotny strażnik z Southwood, zazgrzytał zębami. To było czwarte, takie bicie tej nocy. O pierwszych dwóch tylko słyszał. Na trzecie natknął się, gdy ofiara była już martwa. Nie to, żeby miał kłopoty z pobiciem czy dwoma w imię sprawiedliwości, ale to przesłuchanie nie miało nic wspólnego z zapomnianym ciałem, leżącym w kącie pokoju — nie było mowy, żeby chłopak tej wielkości mógł w ten sposób wyrwać drzwi z futryny. A potem widok mieszkańców Wschodu, bijących Southwoodczyka, sprowadził z powrotem gniew, który uważał za dawno pogrzebany. To była pierwsza, stała praca, jaką znalazł w ciągu pięciu lat, ale nie zamierzał obserwować jak Lord Hirkin bije chłopaka na śmierć, żeby ją zatrzymać. Z cichymi przeprosinami dla swojej żony, odwrócił się i wyślizgnął za drzwi w chwili, gdy uwaga innych była skupiona na małym złodzieju. Gdy znalazł się na zewnątrz, Talbot skierował się do najbliższej, głównej ulicy szybkim kłusem, z niejasnym pomysłem znalezienia kilku innych Southwoodczyków ze straży. Kontrola Hirkina nad nimi nie była, aż tak silna, a on znał kilku, którzy nie będą mieli nic przeciwko szansie zabicia paru Cybellian, czy to strażników, czy szlachty. Krótko bawił się myślą wysłania wiadomości do Rekina, ale ją odrzucił. Rekin generalnie unikał bezpośredniego kontaktu ze strażnikami, on pomściłby śmierć chłopaka, ale Talbot miał nadzieję go uratować. Zemsta nie była warta utraty pewnej pracy. Najbliższa, uczęszczana ulica była kilka bloków dalej. O tej porze nocy będzie tam mniej ludzi, ale Czyściec nigdy nie był spokojny. Gdy znalazł się na bardziej uczęszczanej drodze, Talbot złapał oddech i rozejrzał się w poszukiwaniu jakichkolwiek strażników, których znał, ale jedyny, którego zobaczył, był Cybellianinem. Przeklął cicho pod nosem. — Kłopoty? — Zapytał pobliski głos w Południowym. Talbot okręcił się i znalazł się twarzą w pysk z ogierem bojowym. Roztropnie wycofał się poza zasięg chętnych, końskich zębów i uniósł głowę by napotkać oczy człowieka, który, sądząc po jego ubraniu, mógł być tylko Zarządcą Southwood. — Tak, sir. — Jego głos był spokojny. Był pomocnikiem na statku, który żeglował pod rozkazami syna starego Króla. Był przyzwyczajony do ludzi o wysokiej pozycji, a Szepty twierdzili, że Lord Kerim nie był tak nadęty, jak większość z jego rodzaju. Słyszał nawet, że Zarządca przejmował się wszystkimi ludźmi z Southwood, pochodzącymi ze Wschodu i miejscowymi, po równo. Po raz pierwszy Talbot poczuł nadzieję, że przebrnie przez tę noc z nietkniętą pracą. — Jeśli masz chwilę, messire,15 jest zbrodnia, która mogłaby cię zainteresować. 15 Z tego, co zrozumiałem, messire to zniekształcony odpowiednik mój lordzie/mój panie.