NORA ROBERTS
ZRODZONA Z LODU
SAGA RODU CONCANNONÓW
TOM 2
Wszystkim mym przodkom,
którzy przemierzyli burzliwą toń
WĘDROWCEM BYŁEM śYCIA SZMAT.
PROLOG
Rozszalały wiatr znad Atlantyku uderzał z całą siłą w zachodnie wybrzeŜe.
Ostre pociski deszczu bębniły w ziemię i chłostały .zimnem. Późnojesienne kwiaty
pociemniały, ścięte mrozem. W domach i pubach ludzie gromadzili się przy
kominkach, gawędząc o swoich farmach, zabudowaniach, o bliskich, którzy
wyemigrowali do Niemiec albo do Stanów. Nie miało Ŝadnego znaczenia, czy te
wydarzenia dotyczyły ubiegłego tygodnia, czy teŜ poprzedniego pokolenia. Irlandia
traciła swe dzieci, ale nic nie wskazywało na to, by miała utracić swoją toŜsamość.
Od czasu do czasu mówiło się o zamieszkach, nie kończącej się wojnie na
północy. Ale wioskę Kilmilhil dzieliły od Belfastu nie tylko mile, ale i
zainteresowania. Ludzie myśleli o zbiorach, krowach, ślubach i zgonach, jakie
przyniesie zima.
Parę mil za wsią, w kuchni gorącej od ciepła buchającego z pieca i
wypełnionej zapachem pieczonego ciasta, Brianna Concannon wyglądała przez okno
na ogród smagany lodowatym deszczem.
- Obawiam się, Ŝe stracę orliki, i naparstnice. - Myślała o tym z bólem.
Wykopała wprawdzie i przeniosła do szopy na tyłach domu tyle roślin, ile zdołała, ale
przymrozki nadeszły wyjątkowo wcześnie tego roku.
- Zasadzisz nowe wiosną. - Maggie przyglądała się siostrze, Brie martwiła się
o kwiaty jak matka o swoje dzieci. Z westchnieniem Maggie przesunęła dłonią po
brzuchu. Nadal nie mogła się nadziwić, Ŝe wyszła za mąŜ i oczekuje dziecka.
Powinno się to przydarzyć jej siostrze, miłującej Ŝycie domowe. - I sprawi ci to
ogromną przyjemność.
- Chyba tak. Przydałaby mi się cieplarnia. Przeglądałam prospekty i
pomyślałam, Ŝe da się to zrobić.
Do wiosny powinna zebrać dość pieniędzy, jeśli będzie oszczędna. Marząc o
roślinach, które rozkwitną pod szkłem, Brianna wysunęła z pieca kolejną blachę
ciastek z Ŝurawinami. Maggie przywiozła te Ŝurawiny aŜ z Dublina.
Maggie zlizała okruchy z palców i przyjrzała się siostrze okiem artystki.
Brianna była uroczą kobietą. Ztotorude włosy, mleczna cera, świetna figura.
Klasyczna owalna twarz, usta miękkie w zarysie, nie tknięte szminką, rzadko
uśmiechnięte. Jasnoniebieskie oczy skłonne do zamyśleń, smukłe długie nogi, włosy,
w których tlił się ogień - gęste, jedwabiste, wijące się niesfornie włosy.
Ma dobre serce, pomyślała Maggie. Jest nieprawdopodobnie naiwna. I mimo
Ŝe styka się ciągle jako właścicielka pensjonatu z obcymi, nie ma pojęcia o świecie, o
tym, co dzieje się dwa kroki za furtką ogrodową.
- Chyba nie podoba mi się myśl, Ŝe przez tyle tygodni będziesz tu sama z
obcym facetem.
- Często jestem sama z gośćmi, Maggie. W ten sposób zarabiam na Ŝycie.
- Rzadko bywa tu tylko jeden gość, poza tym jest środek zimy. My wrócimy
do Dublina, a wtedy...
- Nie będzie nikogo, kto by się o mnie troszczył? - Brianna uśmiechnęła się,
bardziej rozbawiona, niŜ uraŜona. - Maggie, jestem dorosłą kobietą. Kobietą interesu,
która potrafi zatroszczyć się o siebie.
- Jesteś zbyt zajęta troszczeniem się o innych.
- Zostaw matkę w spokoju. - Brianna zacisnęła wargi. - Niewiele robię dla niej
od czasu, gdy zamieszkała z Lottie.
- JuŜ ja swoje wiem! Biegniesz tam na kaŜde jej skinienie, wysłuchujesz
pretensji, ciągniesz do lekarza, ilekroć wmówi w siebie śmiertelną chorobę.
Maggie uniosła głowę, wściekła na siebie, Ŝe znów dala się unieść gniewem,
jednocześnie mając poczucie winy.
- Ale nie to mnie w tej chwili martwi. Ten męŜczyzna...
- Grayson Thane - podsunęła usłuŜnie Brianna, zachwycona zmianą tematu. -
Cieszący się powszechnym szacunkiem amerykański pisarz, który pragnie wynająć
cichy pokój w dobrze prowadzonym pensjonacie w zachodniej Irlandii. Nie ma
Ŝadnych niecnych planów wobec gospodyni. - Napiła się łyk herbaty. - I zapłaci za
moją cieplarnię.
- Zabierzesz je do domu.
- Chętnie. - Maggie uśmiechnęła się szeroko i chwyciła ciastko z blachy,
przerzucając je z ręki do ręki, Ŝeby szybciej ostygło. - Ale najpierw zjem na miejscu
tyle, ile zdołam. Nie uwierzysz, ale Rogan przelicza na kalorie kaŜdy kąsek, który
biorę do ust.
- Chce, Ŝebyś była zdrowa, ty i dziecko.
- Wiem. I myślę, Ŝe zadaje sobie dość często pytanie, ile miejsca we mnie
zajmuje dziecko, a ile tłuszcz.
Brianna przyjrzała się siostrze. Maggie zrobiła się okrągła i pulchna, a
rozpoczynając ostatni kwartał ciąŜy, przestała być kłębkiem nerwów i rozwinęła w
sobie łagodność, która ciągle zdumiewała młodszą siostrę.
Jest szczęśliwa, pomyślała Brianna. Zakochana. I wie doskonale, Ŝe jej miłość
ktoś w pełni odwzajemnia.
- Przybrałaś więcej niŜ parę funtów, Margaret Mary, nie da się ukryć -
powiedziała.
W oczach siostry, zamiast złości, ujrzała błyski złośliwego humoru.
- Współzawodniczę z krową Murphy'ego. Na razie wygrywam. -Maggie
skończyła ciastko i natychmiast sięgnęła po następne. - Za parę tygodni nie będę
mogła dojrzeć zza brzucha końca rury do dmuchania szkła. Będę się musiała
przerzucić na produkcję lamp.
- Mogłabyś zrobić sobie przerwę w pracy - zauwaŜyła Brianna. -Rogan
powiedział, Ŝe zapełniłaś eksponatami całą galerię.
- Chcesz, Ŝebym umarła z nudów? Mam świetny pomysł na nową rzeźbę do
galerii w Clare...
- ...która zostanie otwarta na wiosnę.
- Do tego czasu Rogan spełni swoją groźbę i przywiąŜe mnie do łóŜka, jeŜeli
zrobię krok w stronę pracowni.
Westchnęła, ale Brianna wiedziała, Ŝe Maggie, nie bierze do serca pogróŜek
męŜa. Nie przeszkadzała jej nadmierna moŜe troskliwość Rogana.
- Chcę pracować, dopóki to moŜliwe - dodała Maggie. - Miło być w domu,
nawet przy takiej pogodzie. Nie spodziewasz się chyba gości?
- Owszem. Jankesa, w przyszłym tygodniu.
Brianna napełniła filiŜankę Maggie oraz własną, po czym usiadła. Pies, który
czekał cierpliwie przy krześle, połoŜył wielką głowę na jej kolanach.
- Jankes? Tylko jeden? MęŜczyzna?
- Aha. - Brianna pogłaskała Concobara po łbie. - To pisarz. Zarezerwował
pokój, z wyŜywieniem, na czas nie określony. Zapłacił za miesiąc z góry.
- Miesiąc! O tej porze roku? - Zdumiona Maggie popatrzyła w okno, które
drŜało od uderzeń wiatru. CóŜ on takiego pisze?
- Thrillery. Czytałam parę. Są dobre. Nakręcono na ich podstawie filmy, które
zdobyły jakieś nagrody.
- Wzięty pisarz, jankes, spędzi zimę w B&B, w hrabstwie Clare. Będzie o tym
sporo gadania w pubie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Brianna miewała gości w “Blackthorn Cottage” nawet w czasie najgorszych
zimowych miesięcy. Nie było w tym nic niezwykłego. W styczniu jednak dom świecił
zazwyczaj pustkami. Briannie nie przeszkadzała samotność, piekielne zawodzenie
wiatru, ołowiane chmury ani deszcz i śnieg padający dzień po dniu. Miała czas na
snucie planów.
Z radością witała podróŜnych, nawet jeŜeli zjawiali się niespodziewanie.
Liczył się kaŜdy funt i kaŜdy pens. A poza tym Brianna przepadała za towarzystwem,
lubiła, gdy jej zakątek stawał się choćby tymczasowym schronieniem dla innych.
W ciągu pani lat od śmierci ojca i wyprowadzki matki, stworzyła dom, o jakim
marzyła będąc dzieckiem. Dom, gdzie na kominku płonął ogień, w oknach wisiały
koronkowe firanki, a z kuchni dochodził zapach ciasta. Dzięki Maggie, dzięki jej
sztuce, mogła rozwinąć swój interes. Brianna nigdy o tym nie zapomniała.
Ale dom był jej. Ojciec rozumiał tę miłość, a ona hołubiła swoje dziedzictwo,
jak hołubiłaby dziecko.
MoŜe to pogoda przywiodła jej na myśl ojca. Zmarł właśnie w taki burzliwy,
posępny dzień. Przekonała się po raz kolejny, Ŝe nadal nosi w sobie smutek i Ŝal.
Dawały o sobie znać z chwilą, gdy zostawała sama.
Trzeba się zabrać do pracy, zdecydowała, odwracając się od okna.
Deszcz lał strumieniami, postanowiła więc zrezygnować z planowanej
wyprawy do wsi i zająć się pracą, którą odkładała juŜ zbyt długo. Nie spodziewała się
Ŝadnych odwiedzin tego dnia, a jedyny pensjonariusz, który zarezerwował pokój, miał
się zjawić dopiero w końcu tygodnia. Brianna zaniosła na górę szczotkę, wiadro,
szmaty i pusty karton. Pies deptał jej po piętach.
Sprzątała strych regularnie, tak samo jak resztę domu. Kurz nie miał z Brianna
Concannon Ŝadnych szans. Ale na strychu znajdowały się pudła i skrzynie, które
omijała w swoich porządkach.
Dość tego! powiedziała sobie, stanowczym ruchem otwierając drzwi,
prowadzące na górę. Tym razem zrobi tu generalną czystkę. I nie pozwoli, by
przeszkodziły jej w tym jakiekolwiek sentymenty.
Posprząta starannie strych i będzie oszczędzać pieniądze na jego remont.
MoŜna by z niego zrobić przytulną facjatkę, dumała wsparta na szczotce. Mansardowe
okna i świetliki, bladoŜółta farba rozświetlająca wnętrze. A na podłodze jeden z jej
dywaników.
Oczyma wyobraźni zobaczyła śliczne łóŜko z kolorową narzutą, wiklinowy
fotel, małe biureczko. Gdyby miała...
Brianna pokręciła głową, śmiejąc się sama z siebie. Zapędziła się w
marzeniach.
- Marzenia, marzenia, Con - szepnęła i pogłaskała psa po głowie. - A tu trzeba
cięŜkiej pracy i samozaparcia.
Najpierw pudła, zdecydowała. NajwyŜszy czas uporządkować papiery, stare
ubrania.
Pół godziny później urosły juŜ dwa zgrabne stosiki. Jeden Brianna zaniesie do
kościoła dla biednych, drugi, złoŜony ze szmat, zachowa dla siebie.
- Och, spójrz na to, Con! - OstroŜnie wyjęła z kartonu białą sukienkę do chrztu
i rozprostowała fałdy. Powietrze wypełnił lekki zapach lawendy. Sukienka ozdobiona
była malutkimi guziczkami i wąskim pasemkiem koronek. Brianna rozpoznała dzieło
rąk babci i uśmiechnęła się.
- Zachował to - szepnęła. Matka nie poświęciłaby tak sentymentalnej myśli
przyszłym pokoleniom. - Widzisz, nosiłyśmy tę sukienkę z Maggie. A tata zapakował
ją dla naszych dzieci.
Odezwał się ból, tak znajomy, Ŝe prawie niewyczuwalny. śadne dziecko nie
spało w kołysce pod jej dachem, nie czekało, by je kochać i pieścić. Ale za to Maggie
ucieszy się z tego stroiku. Brianna starannie złoŜyła sukienkę.
Następny karton wypełniały papiery. Brianna westchnęła cięŜko na ich widok.
Będzie musiała je przeczytać, przynajmniej przejrzeć. Ojciec przechowywał całą
korespondencję. Wiedziała, Ŝe znajdą się tam równieŜ wycinki prasowe. Czerpał z
nich pomysły nowych przedsięwzięć.
Zawsze zawierał jakieś nowe transakcje, zabierał się do nowych interesów.
OdłoŜyła na bok artykuły, które wycinał - o wynalazkach, leśnictwie, stolarstwie,
prowadzeniu sklepu. Nic o rolnictwie, zauwaŜyła z uśmiechem. Rolnikiem nie był
nigdy. Znalazła listy od krewnych, od firm, do których pisał, w Ameryce, Australii,
Kanadzie. Oto dowód nabycia starej półcięŜarówki, którą pamiętała z dzieciństwa.
Nad jednym dokumentem zatrzymała się, marszcząc brwi. Wyglądał jak świadectwo
udziałowe. Triquater Mining, w Walii. Z daty wynikało, Ŝe ojciec kupił udziały na
parę tygodni przed śmiercią.
Triquater Mining? Och, tato, kolejne przedsięwzięcie pochłaniające pieniądze,
których i bez tego było mało.
CóŜ, będzie musiała napisać do tej kopalni. Udziały nie są pewnie więcej
warte niŜ papier, na którym zostały wydrukowane. Tom Concannon nie miał szczęścia
w interesach.
Grzebała dalej w kartonie, zabawiając się czytaniem listów od kuzynów,
wujów i ciotek. Kochali go. Wszyscy go kochali. Prawie wszyscy, poprawiła się,
myśląc o matce.
Odsunąwszy od siebie tę niemiłą myśl, wyjęta trzy listy przewiązane wyblakłą
czerwoną wstąŜką. Na odwrocie widniał nowojorski adres, ale nie poczuła się tym
zdziwiona. Concannonowie mieli licznych przyjaciół i krewnych w Stanach.
Natomiast nazwisko było Briannie nieznane. Amanda Dougherty.
Brianna przebiegła wzrokiem linijki pisane starannym pismem absolwentki
szkoły klasztornej. Zaparło jej dech i zaczęła czytać od początku, słowo po słowie.
Kochany Tommy!
Powiedziałam Ci, Ŝe nie będę pisać. MoŜe w ogóle tego listu nie wyślę, ale
chcę przynajmniej udawać, Ŝe z Tobą rozmawiam. Jestem w Nowym Jorku od
wczoraj, a Ty juŜ wydajesz się taki daleki, a czas, który spędziliśmy razem, tym
cenniejszy. Poszłam do spowiedzi i otrzymałam pokutę. Jednak w głębi serca nie
czuję, by to, co zaszło między nami, było grzechem. Miłość nie moŜe być grzechem.
Zawszę będę Cię kochać. Pewnego dnia, jeśli Bóg pozwoli, znajdziemy sposób, by
znów być razem. Ale na wypadek, gdyby to się nie stało, chcę, byś wiedział, Ŝe
przechowam jak skarb kaŜdą chwilę, którą nam dano. Moim obowiązkiem jest
powiedzieć Ci, byś dotrzymał przysięgi małŜeńskiej i poświęcił się dzieciom, które
tak bardzo kochasz. Wiem, Ŝe to egoistyczne z mojej strony, ale Ŝywię równieŜ
nadzieję, Ŝe kiedy wiosną zawita do Clare i Shannon pojaśnieje od słońca, pomyślisz
o mnie. I o tym, Ŝe kochałeś mnie przez parę krótkich tygodni. I Ŝe ja kocham
Ciebie...
Listy miłosne, pomyślała Brianna tępo. Do jej ojca. Pisane w czasach, gdy ona
była niemowlęciem.
Dłonie jej zlodowaciały. Jak powinna zareagować kobieta, dorosła
dwudziestoośmioletnia kobieta, na wiadomość, Ŝe jej ojciec kochał kobietę nie będącą
jego Ŝoną? Ojciec, ze swoim beztroskim śmiechem i absurdalnymi planami. Listy te
przeznaczone były tylko dla niego, a jednak nie mogła ich nie przeczytać.
Z sercem walącym głucho Brianna otworzyła następny list.
Kochany Tommy!
Czytałam Twój list tyle razy, Ŝe mam przed oczyma kaŜde słowo. Serce boli
mnie na myśl, Ŝe jesteś taki nieszczęśliwy. Ja takŜe patrzę często na morze i
wyobraŜam sobie, Ŝe mnie wyglądasz. Tyle chciałabym Ci powiedzieć, ale boję się, Ŝe
tylko powiększę Twoje cierpienie. Nie ma miłości w Twoim małŜeństwie, ale są
obowiązki. Nie muszę Ci przecieŜ przypominać, Ŝe powinieneś myśleć przede
wszystkim o swoich dzieciach. Wiem, zawsze wiedziałam, Ŝe zajmują pierwsze
miejsce w Twoim sercu, w Twoich myślach. Niech Bóg cię błogosławi, Tommy, za
to, Ŝe myślisz równieŜ o mnie. I za to, co mi ofiarowałeś. Bałam się, Ŝe moje Ŝycie
będzie puste, teraz wiem, Ŝe stanie się pełne i bogate. Teraz kocham Cię nawet
bardziej niŜ w chwili rozstania. Nie chcę, Ŝebyś cierpiał, myśląc o mnie. Ale pragnę,
Ŝebyś myślał.
Na zawsze Twoja Amanda
Miłość, pomyślała Brianna z oczami pełnymi łez. Tyle w tych listach miłości,
choć tak niewiele słów. Kim ona była, ta Amanda? I jak często ojciec myślał o tej
kobiecie? Jak często za nią tęsknił?
Otarłszy oczy, Brianna sięgnęła po ostatni list.
Mój kochany!
Długo się modliłam, zanim odwaŜyłam się napisać. Pytałam Matki Boskiej,
jak mam postąpić. Nie wiem, czy powinnam Ci o tym powiedzieć, nie wiem, czy
postępuję słusznie. Mogę mieć tylko nadzieję, Ŝe ta wiadomość sprawi Ci radość, a
nie ból.
Wspominam godziny, które spędziliśmy w moim hotelowym pokoiku z
widokiem na Shannon. Byłeś taki dobry, taki czuły. Byliśmy zaślepieni miłością,
która nas pochłonęła. Nigdy juŜ nie będę kochała tak głęboko, tak bezgranicznie.
Jestem wdzięczna, Ŝe, choć nigdy nie będziemy razem, będę miała coś cennego, co mi
przypomni, Ŝe byłam kochana. Noszę Twoje dziecko, Tommy. Proszę, ciesz się razem
ze mną. Nie jestem juŜ sama, juŜ się nie boję. MoŜe powinnam się wstydzić. Panna z
dzieckiem Ŝonatego męŜczyzny. Być moŜe wstyd przyjdzie potem, teraz czuję jedynie
radość.
Wiem to od tygodni, ale nie mogłam zdobyć się na odwagę, by Ci o tym
powiedzieć. Mam tę odwagę dzisiaj, kiedy poczułam w sobie pierwsze drgnienie
nowego Ŝycia. Czy muszę Ci mówić, jak bardzo będę kochała nasze dziecko? JuŜ
teraz wyobraŜam sobie, Ŝe trzymam je w ramionach. Proszę, mój kochany, dla dobra
naszego dziecka, nie chowaj Ŝalu w sercu. I dla dobra naszego dziecka, wyjeŜdŜam.
Będę myślała o Tobie kaŜdego dnia, kaŜdej nocy, ale juŜ nigdy do Ciebie nie napiszę.
Będę Cię kochała do końca moich dni. Za kaŜdym razem, kiedy pomyślę o Ŝyciu,
które razem stworzyliśmy, będę kochała Cię bardziej.
Przelej uczucie, którym mnie darzysz, na swoje dzieci, i bądź szczęśliwy.
Na zawsze Twoja Amanda
Dziecko! Brianna zakryła usta dłonią. Siostra. Brat. Dobry BoŜe! Gdzieś
daleko był ktoś, z kim łączyły ją więzy krwi. Był mniej więcej w tym samym wieku
co ona. Miał, być moŜe, podobne rysy...
Co powinna zrobić? Co zrobił przed laty jej ojciec? Czy szukał tej kobiety i
dziecka? Czy próbował zapomnieć?
Nie. Brianna złoŜyła ostroŜnie listy. Nie próbował zapomnieć. Na zawsze
zachował jej listy. Brianna przymknęła oczy w półmroku strychu. I kochał tę Amandę.
Zawsze.
Chciała się, zastanowić, zanim powiadomi Maggie o swoim odkryciu. Zawsze
myślało jej się najlepiej przy pracy. Nie mogła zostać na strychu, ale miała co innego
do roboty. Szorowała, froterowała i piekła. Proste zajęcia domowe, przyjemny zapach
ciasta, podniosły ją na duchu. DołoŜyła torfu do ognia, zaparzyła herbatę i usiadła, by
zanotować parę pomysłów dotyczących cieplarni.
Z czasem znajdzie rozwiązanie, uznała. Po dwudziestu pięciu latach dwa dni
zwłoki nie miały znaczenia. Być moŜe zwłoka ta była wynikiem jej tchórzostwa,
pragnienia, by odwlec rozmowę z siostrą. Brianna gotowa była to przyznać.
Nigdy nie twierdziła, Ŝe jest odwaŜna.
Napisała uprzejmy, oficjalny list do Triquater Mining i odłoŜyła go na bok, z
zamiarem wysłania nazajutrz.
Sporządziła listę prac na następny ranek. Wykona je niezaleŜnie od pogody.
Jak to dobrze, Ŝe Maggie nie znalazła czasu, by wpaść w odwiedziny, pomyślała z
wdzięcznością, dokładając do ognia. Za dzień, dwa, zdecydowała Brianna, powie
siostrze o listach.
A dzisiaj odpocznie, postara się o niczym nie myśleć. Musi sobie trochę
pofolgować. Prawdę mówiąc, przesadziła z szorowaniem podłóg. Bolały ją plecy.
Długa kąpiel z dodatkiem soli, które Maggie przywiozła jej z ParyŜa, filiŜanka
herbaty, dobra ksiąŜka. Potraktuje się jak gościa i skorzysta z wielkiej wanny na
piętrze. Zamiast na wąskim łóŜku w pokoiku przy kuchni, połoŜy się w gościnnej
sypialni, którą nazwała w myślach apartamentem nowoŜeńców,
- Potraktujemy się po królewsku, Con - powiedziała psu, podsuwając
buteleczkę z płynem do kąpieli pod strumień wody. - Kolacja na tacy, ksiąŜka
napisana przez naszego przyszłego pensjonariusza. To bardzo waŜny jankes, pamiętaj
o tym - dodała, a Con walił ogonem w podłogę.
Zrzuciwszy ubranie, wśliznęła się do pachnącej wody. Westchnęła z
zadowolenia. Pomyślała, Ŝe do tej scenerii romans pasowałby lepiej niŜ dreszczowiec
pod tytułem “Krwawe dziedzictwo”. Ale usadowiła się wygodnie w wannie i zatopiła
w opowieści o kobiecie nękanej przeszłością, zagroŜonej przez teraźniejszość.
Lektura wciągnęła ją. Wciągnęła do tego stopnia, Ŝe kiedy woda w wannie
ostygła, Brianna trzymała ksiąŜkę w jednej ręce i wycierała się drugą, nie przerywając
czytania. DrŜąc z zimna, naciągnęła długą, flanelową koszulę nocną, rozpuściła
włosy, Jedynie głęboko zakorzeniony nawyk
kazał jej odłoŜyć ksiąŜkę i wymyć wannę. Ale zrezygnowała z kolacji na tacy.
Wśliznęła się do łóŜka i otuliła szczelnie kołdrą.
Ledwie słyszała poświsty wichury i deszcz siekący o szyby. Dzięki
Graysonowi Thane'owi Brianna znalazła się na południu Stanów Zjednoczonych, w
samym środku upalnego lata, i ścigał ją morderca.
Było dobrze po północy, kiedy w końcu zmęczenie wzięło górę. Usnęła z
ksiąŜką w ręku. Pies chrapał w nogach łóŜka, a wiatr wył za oknem jak potępieniec.
Briannie śnił się, oczywiście, koszmar.
Grayson Thane był człowiekiem kierującym się w Ŝyciu impulsami. PoniewaŜ
wiedział o tym, starał się przyjmować klęski wynikające z tego faktu równie
filozoficznie jak triumfy. Tym razem musiał przyznać, Ŝe ulegając impulsowi, który
kazał mu jechać z Dublina do Clare w środku zimy, w czasie zawieruchy, popełnił
błąd.
Była to jednak przygoda. A on Ŝył z przygód.
Za Limerick złapał gumę. Kiedy w końcu zmienił koło, wyglądał i czuł się jak
utopiony szczur mimo płaszcza przeciwdeszczowego, który kupił w Londynie przed
tygodniem.
Dwukrotnie zmylił drogę i błąkał się po wąskich, krętych szosach, zasłu-
gujących co najwyŜej na miano traktu, Z materiałów, które zebrał na temat Irlandii,
wynikało, Ŝe zgubienie się w tym kraju stanowi część jego uroku.
Starał się o tym nie zapominać.
Był głodny, przemoczony do suchej nitki i pełen obaw, Ŝe skończy mu się
benzyna, zanim dobrnie do czegoś, co choć w przybliŜeniu przypominać będzie motel
lub wieś.
W myślach przeglądał mapę. Miał znakomitą pamięć wzrokową i mógł bez
trudności odtworzyć szkic przysłany mu przez gospodynię pensjonatu.
Kłopot polegał na tym, Ŝe było ciemno choć oko wykol, deszcz zalewał mu
wycieraczki jak wezbrana rzeka, a wiatr spychał samochód z Ŝałosnej imitacji drogi,
jakby mercedes był dziecinną zabawką.
Marzył o kawie.
Kiedy droga się rozwidliła, Gray postanowił zaryzykować i skierował
samochód w lewo. JeŜeli na przestrzeni dziesięciu mil nie znajdzie motelu lub czegoś
w tym rodzaju, spędzi noc w cholernym samochodzie i jutro spróbuje jeszcze raz.
śałował, Ŝe jedzie przez ten kraj po ciemku. Mimo szalejącej burzy miał
wraŜenie, Ŝe znalazł się w okolicy idealnie odpowiadającej jego celom. Chciał
umiejscowić akcję swojej ksiąŜki tu, pośród urwisk i pól zachodniej Irlandii, pośród
cichych wsi kulących się na wybrzeŜu przed wiecznie gniewnym Atlantykiem. I kto
wie czy jego zmęczony Ŝyciem bohater nie przybędzie tu nocą w środku burzy.
Starał się wzrokiem przebić ciemności. Światło? Miał szczerą nadzieję, Ŝe tak.
Mignął mu targany wiatrem drogowskaz. Gray cofnął wóz, oświetlił znak i
uśmiechnął się z satysfakcją.
Blackthorn Cottage. Nie zawiodło go poczucie kierunku. Miał nadzieję, Ŝe
jego gospodyni okaŜe się wcieleniem legendarnej irlandzkiej gościnności, chociaŜ
zjawił się dwa dni przed czasem. I to o drugiej w nocy.
Szukał bramy wjazdowej, lecz nie dostrzegł niczego prócz mokrych
Ŝywopłotów. Wzruszywszy ramionami, zaparkował samochód przy drodze i wyjął
kluczyki ze stacyjki. Sięgnął po torbę leŜącą na tylnym siedzeniu, w której znajdowały
się rzeczy potrzebne na noc. Kiedy wysiadł, burza rzuciła się na niego z pazurami jak
rozwścieczona kobieta. Szedł zgięty wpół, czepiając się krzaków fuksji, aŜ natrafił na
ogrodową furtkę. Otworzył ją i zamknął z trudem. PoŜałował, Ŝe nie widzi domu
wyraźniej. Był bezkształtną bryłą w ciemnościach, z samotnym światłem w oknie na
piętrze.
Gray szedł ku światłu, marząc o kawie.
Nikt nie odpowiedział na jego pukanie. Wątpił, czy przy tym wietrze ktoś
usłyszałby trąby jerychońskie. Po dziesięciu sekundach zdecydował, Ŝe otworzy sobie
drzwi sam.
Ogarnęło go ciepło płynące z wnętrza domu. I zapachy - cytryna, pasta do
podłogi, lawenda i rozmaryn. Ciekawe, czy starsza pani prowadząca pensjonat robi
własne potpourri. Ciekawe, czy się obudzi i przygotuje mu coś gorącego do jedzenia.
Wtedy usłyszał warczenie - głębokie, wrogie - i zmartwiał. Stał z zadartą
głową, mruŜąc oczy. Przez jedną chwilę miał w głowie zupełną pustkę.
Dopiero później zdał sobie sprawę, Ŝe była to scena jak z powieści. MoŜe z
którejś z jego własnych. Piękna kobieta w powłóczystej koszuli nocnej, z włosami
spływającymi na ramiona jak roztopione złoto. Twarz miała bladą w rozchwianym
świetle świecy, którą trzymała w jednej ręce. Drugą ręką ściskała obroŜę psa, który
wyglądał i charczał jak wilk. Psa, który sięgał jej głową do pasa.
Patrzyła na Graya ze szczytu schodów wizja kobiety, którą sam stworzył.
Mogłaby być wykuta w marmurze lub w lodzie. Była tak nieruchoma, tak skończenie
doskonała.
Pies wyrywał się do przodu. Szarpnęła za obroŜę i koszula zafalowała lekko.
- Proszę zamknąć drzwi - powiedziała głosem, który tylko spotęgował
wraŜenie nierealności. Był to miękki, śpiewny głos Irlandki. - Deszcz pada do środka.
- Przepraszam. - Namacał drzwi i zamknął je za sobą, odgradzając dom od
odgłosów burzy.
Serce jeszcze waliło jej w piersi. Hałas i warczenie Cona wyrwały ją ze snu
pełnego grozy. Teraz stojąc na schodach, patrzyła na męŜczyznę w czarnym
bezkształtnym płaszczu i próbowała dojrzeć jego rysy. Kiedy zrobił krok naprzód,
zacisnęła drŜącą dłoń na obroŜy Cona.
Dopiero teraz zobaczyła jego podłuŜną, wąską twarz. Twarz poety z
ciemnymi, pełnymi ciekawości oczami i powaŜnym wyrazem ust. Twarz pirata, o
ostrych rysach i długich, rozjaśnionych słońcem włosach.
Nie powinnam się bać, skarciła się w myślach. W końcu to tylko męŜczyzna.
- Zgubił się pan? - zapytała.
- Nie - uśmiechnął się leciutko. - Właśnie się odnalazłem. To jest Blackthorn
Cottage, prawda?
-Tak.
- Nazywam się Grayson Thane. Przyjechałem za wcześnie, ale panna
Concannon mnie oczekuje.
- Och! - Brianna powiedziała coś, czego Gray nie dosłyszał, ale jej słowa
rozluźniły zwały mięśni, z jakich składał się pies. - Spodziewałam się pana w piątek,
panie Thane. Ale miło mi pana powitać. - Zeszła ze schodów z psem przy nodze. Prąd
powietrza zachybotał płomieniem świecy. - Jestem Brianna Concannon. - Podała mu
rękę.
Gapił się na nią przez chwilę. Spodziewał się miłej, starszej gosposi z siwymi
włosami upiętymi w koczek.
- Obudziłem panią - powiedział głupio.
- CóŜ, w tym kraju śpimy zazwyczaj w środku nocy. Proszę, niech się pan
ogrzeje przy ogniu. - Przeszła do bawialni, zapalając po drodze światła. Odstawiła
świecę, zdmuchnęła płomień i odwróciła się, by wziąć od niego płaszcz. - Niedobra
noc na podróŜ,
- Odczułem to na własnej skórze.
Nie był bezkształtny pod płaszczem. I nie tak wysoki, jak podszepnęła jej
pobudzona wyobraźnia, ale smukły i silny. Jak bokser, pomyślała. Poeta, pirat,
bokser. Facet jest pisarzem i jej gościem.
- Proszę się ogrzać, panie Thane. Przygotować herbatę? Czy wolałby pan,
Ŝebym... - Chciała zaproponować, Ŝe pokaŜe mu pokój i przypomniała sobie, Ŝe to
ona w nim śpi.
- Marzę o kawie od godziny. Jeśli nie sprawi to pani kłopotu...
- Najmniejszego. Proszę się rozgościć.
Scena jest zbyt ładna, Ŝeby ją tak szybko zakończyć, pomyślał.
- Pójdę z panią do kuchni. I tak czuję się niewyraźnie na myśl, Ŝe wyciągnąłem
panią z łóŜka o tej godzinie. - Podsunął rękę Gonowi pod nos. - Wspaniały pies. Przez
chwilę wziąłem go za wilka.
- To wilczarz - powiedziała z roztargnieniem. Absorbowała ją myśl o pokoju. -
Więc zapraszam do kuchni. Przypuszczam, Ŝe jest pan głodny?
Gray pogłaskał Cona po łbie i uśmiechnął się szeroko do Brianny.
- Panno Concannon, myślę, Ŝe panią kocham. Oblata się rumieńcem.
- Niestety, mogę zaproponować panu jedynie talerz zupy.
- Nasłuchałem się niemało o pani zdolnościach kulinarnych.
- Tak? - Idąc do kuchni, powiesiła jego mokry prochowiec na wieszaku przy
drzwiach.
- Przyjaciel kuzyna mojego wydawcy mieszkał tu przed rokiem. Doszły mnie
słuchy, Ŝe gospodyni Blackthorn gotuje jak anioł.
Nikt mu nie powiedział, Ŝe tak teŜ wygląda.
- To bardzo mity komplement. - Brianna włączyła czajnik i chochlą
zaczerpnęła zupy do podgrzania w garnku. - Niestety, dzisiejsza kolacja będzie
skromna, panie Thane, ale nie pójdzie pan do łóŜka głodny. - Wyjęła chleb z
pojemnika i odkroiła parę kromek. - Długo był pan dzisiaj w podróŜy?
- Wyjechałem późno z Dublina. Chciałem zatrzymać się tam jeszcze jeden
dzień, ale coś gnało mnie w drogę. - Uśmiechnął się, biorąc chleb, który postawiła na
stole, i zaczął jeść, zanim podała masło. - Sama pani prowadzi ten pensjonat?
- Tak. Obawiam się, Ŝe o tej porze roku nie znajdzie pan tu towarzystwa.
- Nie przyjechałem tu szukać towarzystwa - powiedział, patrząc, jak odmierza
kawę. Kuchnia zaczynała pachnieć bosko.
- Pisał pan, Ŝe chce tu pracować. Pisanie to musi być wspaniała rzecz.
- Ma to swoje dobre strony.
- Lubię pana ksiąŜki - powiedziała po prostu, sięgając do szafki po granatową
filiŜankę z kamionki.
Uniósł brwi. W tym momencie ludzie zazwyczaj zaczynali zadawać tuzin
pytań. W jaki sposób pisze, skąd czerpie pomysły do ksiąŜek i - pytanie najbardziej
znienawidzone - co robi, Ŝeby je opublikować. Po serii pytań następowało
nieśmiertelne wyznanie, Ŝe rozmówca pisuje do szuflady.
Ale Brianna nic więcej nie powiedziała. Gray stwierdził, Ŝe się uśmiecha.
- Dzięki. Czasem ja teŜ je lubię. - Pochylił się nad talerzem zupy, który przed
nim postawiła, i wciągnął głęboko zapach. - I to ma być skromna kolacja?
- Zupa jarzynowa z kawałkiem wołowiny. Mogę zrobić panu kanapki, jeŜeli
pan woli.
- Nie, dziękuję bardzo. - Spróbował zupy i westchnął. - Naprawdę wspaniała. -
Przyjrzał się Briannie. Czy jej skóra zawsze jest taka gładka i zaróŜowiona?
zastanowił się. Czy to efekt snu? - Staram się wzbudzić w sobie wyrzuty sumienia, Ŝe
wyrwałem panią z łóŜka, ale przychodzi mi to z trudem.
- Dobry pensjonat jest zawsze otwarty dla gości, panie Thane. - Postawiła na
stole kubek z kawą, dała znak psu, który natychmiast wyszedł spod stołu. - Proszę się
częstować zupą. Ja przygotuję panu pokój.
Wyszła szybko z kuchni i niemal biegiem pokonała schody. Musiała zmienić
pościel, ręczniki w łazience. Nie pomyślała nawet, by zaproponować mu inny pokój.
Był jedynym gościem i dlatego powinien otrzymać to co najlepsze.
Pracowała szybko i strzepywała właśnie poduszki w koronkowych
powłoczkach, kiedy usłyszała kroki na schodach.
Widząc go w drzwiach, poczuła najpierw zaŜenowanie, potem rezygnację.
Ostatecznie był to jej dom. Mogła korzystać z kaŜdej jego części.
- Zrobiłam sobie małe wakacje - zaczęła, nawlekając podpinkę na kołdrę.
Dziwne, pomyślał, Ŝe kobieta wykonująca prostą pracę, polegającą na zmianie
pościeli, wygląda tak niesamowicie seksownie. Uznał, Ŝe jest bardziej zmęczony, niŜ
mu się wydawało.
- A więc wyrzuciłem panią z łóŜka w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie
musi się pani wyprowadzać.
- Za ten pokój pan płaci. Jest ogrzany, napaliłam w kominku. I ma pan własną
łazienkę. JeŜeli...
Urwała, poniewaŜ do niej podszedł. Zesztywniała, czując dreszcz
przebiegający po krzyŜu, ale on sięgnął tylko po ksiąŜkę na nocnym stoliku. Brianna
odchrząknęła i zrobiła krok w tył.
- Zasnęłam czytając - zaczęła, po czym oczy jej rozszerzyły się, kiedy
uświadomiła sobie, jaką popełniła gafę. - To nie znaczy, Ŝe ona mnie uśpiła. Ja tylko...
On się uśmiecha, zauwaŜyła. Nie, szczerzy do niej radośnie zęby.
- Przyprawiła mnie o koszmarne sny.
- Dziękuję.
Automatycznym ruchem odchyliła róg kołdry. JuŜ odpręŜona.
- Pańskie pojawienie się w środku nocy wzbudziło moje najgorsze obawy.
Byłam pewna, Ŝe morderca oŜył, wyszedł z ksiąŜki i stoi na dole z zakrwawionym
noŜem w ręku.
- A kto jest tym mordercą? Zmarszczyła brwi.
- Nie powiem panu, ale mam swoje podejrzenia. Umie pan grać na ludzkiej
wyobraźni, panie Thane.
- Gray - powiedział, wręczając jej ksiąŜkę. - W pewnym sensie dzielimy
przecieŜ łóŜko.
Ujął jej rękę, zanim zdołała pomyśleć o odpowiedzi, poczuła się lekko
wstrząśnięta, kiedy podniósł tę dłoń do ust
- Dziękuję za zupę.
- Proszę bardzo. Niech pan śpi dobrze.
Nie miał wątpliwości, Ŝe zaraz uśnie. Ledwo zamknęły się drzwi za Brianna,
zdjął ubranie i rzucił się nagi na łóŜko. W powietrzu unosił się delikatny zapach lilii i
nagrzanej słońcem łąki. Przez chwilę próbował określić źródło tej woni, potem
zrozumiał, Ŝe tak pachną włosy Brianny.
Zasnął z uśmiechem na ustach.
ROZDZIAŁ DRUGI
Deszcz padał równieŜ rano. Pierwszą rzeczą, jaką Gray zauwaŜył otworzywszy
oczy, była posępna szarość za oknem. Trudno było określić porę dnia. Stary zegar na
kamiennym obramowaniu
kominka wskazywał dziewiątą piętnaście. Gray był na tyle optymistą, by
uznać, Ŝe jest to dziewiąta piętnaście rano.
Wieczorem nie przyjrzał się pokojowi. Zmęczenie podróŜą i widok Brianny
Concannon ścielącej łóŜko trochę go oszołomiły. Rozglądał się więc teraz, przykryty
po uszy pikowaną kołdrą. Na wytapetowanych ścianach pięły się od podłogi po sufit
girlandy fiołków i nie rozwiniętych róŜ. Obok kamiennego kominka, w którym
wieczorem płonął ogień, stała malowana skrzynia z bryłkami torfu.
Na starym masywnym biurku, z blatem wypolerowanym na wysoki połysk,
stała mosięŜna lampa, staroświecki kałamarz i szklany wazon z potpourri. Drugi
wazon suszonych kwiatów znalazł miejsce na środku toaletki z lustrem. Dwa krzesła,
obite czymś bladoróŜowym, były ustawione wokół podręcznego stolika. Na podłodze
leŜał dywan w przyćmionych kolorach, a na ścianach wisiały ryciny polnych kwiatów.
Gray wsparł się na łokciu i ziewnął. Zazwyczaj nie zwracał uwagi na
otoczenie, w jakim pracował, ale potrafił docenić urodę tego pokoju. W sumie uznał,
Ŝe nieźle trafił.
Przez chwilę zastanawiał się, czy nie obrócić się na drugi bok i nie zasnąć. Nie
zatrzasnął jeszcze za sobą drzwi celi - nie zaczął pisać i mógł sobie pozwolić na małe
lenistwo. Chłodne deszczowe poranki są po to, by je spędzać w łóŜku. Pomyślał nagle
o swojej gospodyni, ślicznej, róŜanolicej Briannie. Ciekawość sprawiła, Ŝe ostroŜnie
postawił stopy na zimnej podłodze.
Przynajmniej woda jest gorąca, stwierdził, wchodząc pod prysznic. Mydło
pachniało subtelnie sosnowym lasem. W czasie licznych podróŜy nie raz stanął oko w
oko z lodowatym prysznicem. Przytulna, bezpretensjonalna łazienka, białe ręczniki z
dyskretnym haftem harmonizowały idealnie z jego obecnym nastrojem. Miejsca, w
których przebywał, zwykle odpowiadały jego potrzebom, czy był to namiot na pustyni
w Arizonie, czy luksusowy hotel na Riwierze. Gray po prostu zmieniał otoczenie,
zaleŜnie od tego, czego w danej chwili potrzebował albo jaki miał nastrój.
Uznał, Ŝe przytulny pensjonat w Irlandii spełni znakomicie swoje zadanie.
Zwłaszcza Ŝe oferował dodatkową atrakcję w postaci uroczej gospodyni. Piękno było
zawsze miłym dodatkiem.
Nie widząc powodu, dla którego miałby się golić, wciągnął dŜinsy i wysłuŜony
sweter. Wiatr znacznie przycichł, postanowił więc wybrać się na przechadzkę po
polach. Pójdzie na spacer i pooddycha czystym powietrzem.
Ale na dół zagnała go perspektywa śniadania.
Nie był zdziwiony, ujrzawszy Briannę w kuchni. Pomieszczenie zdawało się
jakby stworzone dla niej - rozgrzany piec, jasne ściany, wyszorowane blaty.
Stwierdził, Ŝe upięła włosy. Pewnie uwaŜała, Ŝe kok na czubku głowy jest
praktyczną fryzurą. MoŜe i był, ale niesforne kosmyki, które wiły się na jej szyi i przy
skroniach, sprawiały, Ŝe wyglądała bardzo ponętnie.
Gray pomyślał, Ŝe moŜe nie jest to najlepszy pomysł, ulec wdziękom własnej
gospodyni.
Piekła coś i ślinka napłynęła mu do ust na sam zapach ciasta. Bo przecieŜ nie
dlatego, Ŝe wyglądała tak uroczo w białym, wykrochmalonym fartuchu.
Odwróciła się, trzymając w rękach wielką miskę i nie przestając ubijać jej
zawartości drewnianą łyŜką. Zamrugała powiekami zaskoczona, potem uśmiechnęła
się trochę powściągliwie.
- Dzień dobry. Chce pan pewnie śniadanie?
- Zjem to, co tak pachnie.
- O nie! - Z wprawą, która wzbudziła w nim szczery podziw, przelała
zawartość miski do garnka. - To jeszcze nie gotowe, a poza tym to jest ciasto do
herbaty.
- Jabłka - powiedział, wciągając aromat w nozdrza. - Cynamon.
- Pański nos się nie myli. Czy pański Ŝołądek zniesie irlandzkie śniadanie, czy
woli pan coś lŜejszego?
- Zniesie z pewnością.
- To moŜe przejdzie pan do jadalni. Zaraz przyniosę kawę i bułeczki. Pozwolą
panu dotrwać do śniadania.
- Mogę jeść tutaj? - Posłał jej swój najbardziej czarujący uśmiech i oparł się o
futrynę. - A moŜe nie lubi pani, kiedy ludzie patrzą, jak pani gotuje?
Kiedy po prostu patrzą, pomyślał. Patrzą, jak robi cokolwiek.
- AleŜ nie. - Niektórzy goście lubili jeść w kuchni, choć większość wolała, by
obsługiwano ich w jadalni. Nalała mu kawy. - Pije pan czarną?
- Tak. - Popijał na stojąco, nie spuszczając wzroku z Brianny. -Wychowywała
się pani w tym domu?
- Tak. - Wrzuciła na patelnię tłuste kiełbaski.
- Pomyślałem sobie, Ŝe przypomina bardziej dom rodzinny niŜ pensjonat.
- Chciałam, Ŝeby tak było. Mieliśmy farmę, ale sprzedaliśmy większą część
ziemi. Zatrzymaliśmy dom i mały bungalow, w którym mieszka czasem moja siostra z
męŜem.
- Czasem.
- Mają dom w Dublinie. On jest właścicielem galerii. Maggie jest artystką.
- Jakiego rodzaju artystką?
Brianna uśmiechnęła się, przewracając kiełbaski. Większość ludzi utoŜsamiała
artystę z malarzem, co zawsze irytowało Maggie.
- Szkło artystyczne. - Wskazała dzban stojący na środku kuchennego stołu.
Pastelowe strumienie zdawały się przelewać przez nierówną krawędź przypominającą
poszarpany deszczem płatek kwiatu. - To jej dzieło.
- Znakomite. - Zaciekawiony zbliŜył się do stołu, przesunął palcem po falistej
krawędzi. - Concannon - szepnął, po czym zaklął pod nosem. -Niech mnie licho!
M.M. Concannon, irlandzka secesja.
Oczy Brianny rozbłysły.
- Naprawdę tak ją nazywają? Och, spodoba jej się to. - Zaczerwieniła się z
dumy. - A pan rozpoznał jej pracę.
- Powinienem, właśnie kupiłem jej... Nie wiem, co to właściwie jest. Rzeźba.
W Worldwide Galeries, w Londynie, dwa tygodnie temu.
- To galeria Rogana. Jej męŜa.
- Coś takiego! - Podszedł do pieca i dolał sobie kawy. Kiełbaski pachniały
niemal tak wspaniale jak jego gospodyni. - Zachwycające dzieło. Szkło białe jak lód,
z ogniskiem czerwieni w środku. Pomyślałem, Ŝe wygląda jak Forteca Samotności. -
Roześmiał się, kiedy spojrzała pytająco. - Widzę, Ŝe nie jest pani zaznajomiona z
komiksami amerykańskimi. Forteca Samotności, prywatne sanktuarium Supermana.
Gdzieś w Arktyce, zdaje mi się.
- To jej się spodoba. Prywatne sanktuaria to jej domena. - Bezwiednie upinała
luźne kosmyki włosów. Była trochę zdenerwowana, poniewaŜ przyglądał się jej
bezceremonialnie, nie starając się nawet ukryć zainteresowania. Było w tym coś
niepokojąco intymnego. Odzywa się w nim pisarz, powiedziała sobie i wrzuciła
ziemniaki na gorący tłuszcz.
- Budują galerię równieŜ tutaj, w Clare - ciągnęła. - Zostanie otwarta na
wiosnę. Proszę, tu ma pan owsiankę na początek.
Owsianka. Coś wspaniałego. Deszczowy poranek w irlandzkim domu i
owsianka w cięŜkiej brązowej misie. Uśmiechnął się i przystąpił do jedzenia.
- Chce pan osadzić akcję ksiąŜki tutaj, w Irlandii? - Zerknęła na niego przez
ramię. - JeŜeli wolno zapytać?
- Jasne, Ŝe wolno. Taki mam plan. Odludny kraj, zadeszczone pola, wysokie
urwiska. Schludne wioski. Sielanka. A ile namiętności i pasji moŜe się kryć za tym
spokojem.
Teraz ona się roześmiała, odwracając plasterki bekonu.
- Nie wiem, czy znajdzie pan w naszej wiosce pasje i namiętności na skalę,
która pana zadowoli, panie Thane.
- Gray.
- Panie Gray. - Wzięła jajko i rozbiła ją o krawędź patelni. - Choć, jeŜeli
chodzi o namiętności, moje zostały rozbudzone zeszłego lata, kiedy jedna z krów
Murphy'ego wyłamała płot i rozdeptała moje róŜe. I przypominam sobie, Ŝe Tommy
Duggin i Joe Ryan pobili się niedawno przed pubem O'Malleya.
- O kobietę?
- Nie, o mecz. piłkarski w telewizji. Ale mówiono mi, Ŝe byli na lekkim rauszu
i pogodzili się natychmiast po wytrzeźwieniu.
- CóŜ, powieści to i tak kłamstwo.
- AleŜ skąd! - Jej oczy, jasnozielone i bardzo powaŜne, napotkały jego wzrok.
- To tylko inny rodzaj prawdy. Będzie to pańska prawda, prawda?
Jej zrozumienie zaskoczyło go i niemal zawstydziło.
- Tak, to będzie moja prawda.
Usatysfakcjonowana, odwróciła się w stronę pieca i przerzuciła na półmisek
kiełbaski, płaty bekonu, jajka i placki ziemniaczane.
- Wywoła pan na wsi sensację. My, Irlandczycy, mamy bzika na punkcie
pisarzy.
- Nie jestem Yeatsem.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy nałoŜył sobie na talerz solidną porcję
jedzenia.
- I nie chce pan nim zostać, prawda?
Spojrzał na nią, z pierwszym kawałkiem bekonu nadzianym na widelec,
czyŜby go rozgryzła, w dodatku w tak krótkim czasie? Jego, który szczycił się tym, Ŝe
jest nieodgadniony - człowiek bez przeszłości, bez przyszłości.
Zanim zdołał coś odpowiedzieć, drzwi kuchenne otworzyły się z trzaskiem i
do kuchni wtargnęła, wraz z deszczem i wiatrem, kobieta.
- Jakiś dureń ustawił samochód na środku drogi, Brie. - Maggie urwała,
zsunęła z głowy ociekający głową kaptur i przyjrzała się Grayowi.
- Winny - powiedział, unosząc dłoń. - Zapomniałem. Przestawię go.
- Nie ma pośpiechu. - Ruchem ręki kazała mu wrócić na krzesło i ściągnęła
płaszcz. - Niech pan skończy śniadanie, ja mam czas. To pan jest tym jankeskim
pisarzem?
- Podwójnie winny. Mam przyjemność z panią M.M. Concannon, jak sądzę?
Zgadza się.
- Moja siostra, Maggie - powiedziała Brianna, nalewając herbaty. -Grayson
Thane.
Maggie usiadła z westchnieniem ulgi. Dziecko urządziło jej w brzuchu
prywatną burzę.
- Przyjechał pan trochę za wcześnie, jak mi się wydaje.
- Zmiana planów.
Była ostrzejszą wersją Brianny, zauwaŜył. Bardziej rude włosy, bardziej
zielone oczy, odrobinę ostrzejsze w wyrazie.
- Pani siostra była tak uprzejma i nie dała mi spać na podwórku.
- Och, to wcielenie dobroci, nasza Brie. - Maggie poczęstowała się kawałkiem
bekonu. - Szarlotka? - zapytała, wciągając powietrze.
- Do herbaty. - Brianna wyjęła z pieca jedną blaszkę i wstawiła drugą. -
Jesteście z Roganem zaproszeni.
- MoŜe wpadniemy. - Maggie wzięła bułeczkę z koszyka i zaczęła po
troszeczku ją podgryzać. - Zostanie pan tu trochę?
- Maggie, nie naprzykrzaj się mojemu gościowi. MoŜesz zabrać do domu parę
bułeczek, jeśli chcesz.
- Jeszcze nie wychodzę. Rogan siedzi na telefonie, będzie rozmawiał do dnia
Sądu Ostatecznego. Jechałam właśnie do wsi po chleb.
- Mam mnóstwo chleba. Mogę się z tobą podzielić. Maggie uśmiechnęła się i
ugryzła bułeczkę.
- Na to właśnie liczyłam. - Zwróciła zielone, bystre oczy na Graya. - Ona
piecze tyle, Ŝe starczyłoby dla całej wsi.
- Obie siostry są artystkami - powiedział Gray swobodnie. NałoŜył sobie na
bułkę dŜemu truskawkowego i podsunął słoik Maggie. - Jedna dmucha szkło, druga
gotuje. - Bezwstydnie gapił się na ciasto stygnące na piecu. - Ile jeszcze czasu do
herbaty?
- Chyba cię polubię.
- Ja ciebie chyba teŜ. - Gray wstał. - Przestawię samochód. - Wystarczy
wjechać w ulicę.
Spojrzał na Briannę, nie rozumiejąc.
- W jaką ulicę?
- Za domem. Wy to nazywacie podjazdem. Będzie pan potrzebował pomocy
przy bagaŜach?
- Nie, poradzę sobie. Miło było cię poznać, Maggie.
- Ciebie teŜ. - Maggie oblizała palce i poczekała, aŜ drzwi zamkną się za
Grayem. - Wygląda nawet lepiej niŜ na okładkach swoich ksiąŜek.
- To prawda.
- Kto by pomyślał, Ŝe pisarz moŜe być tak zbudowany. Nic, tylko mięśnie.
Wiedząc, Ŝe Maggie czeka na jej reakcję, Brianna nadal stała odwrócona w
stronę pieca.
- Kto by pomyślał, Ŝe męŜatka w szóstym miesiącu ciąŜy będzie się
zastanawiała nad jego budową.
Maggie parsknęła.
- Odnoszę wraŜenie, Ŝe kaŜda kobieta poświęci mu chwilę uwagi. A jeŜeli ty
jesteś wyjątkiem, powinnaś iść nie tylko do okulisty.
- Oczy mam w porządku, dzięki za troskę. I czy to nie ty martwiłaś się jeszcze
nie tak dawno, Ŝe będę tu z nim sama?
- Tak było, zanim go polubiłam.
Z cichym westchnieniem Brianna zerknęła w stronę kuchennych drzwi. Nie
miała wiele czasu. ZwilŜyła wargi językiem i dalej wycierała starannie naczynia po
śniadaniu.
- Maggie, chciałabym, Ŝebyś znalazła dla mnie później wolną chwilę. Chcę z
tobą porozmawiać.
- Porozmawiaj teraz.
- Nie mogę. - Rzuciła spojrzenie na drzwi. - Musimy być same. To waŜna
sprawa.
- Jesteś zdenerwowana.
- Wydaje ci się.
- Czy on coś zrobił? Ten jankes? - Mimo brzucha Maggie zerwała się na
równe nogi, gotowa do obrony.
- Nie, nie. To nie ma z nim nic wspólnego. - Brianna wsparła się pod boki,
zirytowana. - Przed chwilą powiedziałaś, Ŝe go lubisz.
- Nie lubię go, jeŜeli cię zdenerwował.
- Nie zrobił tego. Nie naciskaj na mnie teraz. Przyjdziesz później, kiedy on juŜ
się rozpakuje i urządzi?
- Oczywiście. - Maggie pogłaskała Briannę po ramieniu, zatroskana. - Chcesz,
Ŝeby Rogan teŜ przyszedł?
- JeŜeli będzie mógł. Tak - powiedziała stanowczo, myśląc o stanie Maggie. -
Tak, proszę, Ŝeby przyszedł z tobą.
- A więc przed herbatą. O drugiej, trzeciej?
- Znakomicie. A teraz weź bułeczki i chleb, Maggie. Muszę się zająć panem
Thane'em.
Brianna niczego nie lękała się bardziej niŜ konfrontacji, gniewnych słów,
pretensji. Wyrosła w domu, gdzie aŜ iskrzyło się od gwałtownych emocji. Wylewały
się gromadzone latami Ŝale, rozczarowania znajdowały ujście w krzyku. Starała się
zawsze panować nad swymi uczuciami i przyjęła linię obrony biegunowo róŜną od
metody siostry, która szukała ucieczki w gniewie i napadach złości.
Musiała przyznać sama przed sobą, Ŝe nie raz pragnęła' zbudzić się rano i
stwierdzić, Ŝe rodzice postanowili zignorować Kościół i tradycję i pójść kaŜde w
swoją stronę. Ale o wiele częściej, zbyt często, modliła się o cud. Cud, który sprawi,
Ŝe rodzice odkryją siebie na nowo i wzniecą tę iskrę, która połączyła ich przed laty.
Teraz zrozumiała, dlaczego cud nigdy nie mógł się wydarzyć. Amanda. Ta
kobieta miała na imię Amanda.
Czy matka wie? Czy wie, Ŝe męŜczyzna, którym nauczyła się pogardzać,
kochał inną kobietę? Czy wie, Ŝe istnieje dziecko, teraz juŜ dorosłe, owoc tej
szaleńczej, zakazanej miłości?
Nie potrafiłaby o to zapytać. Nigdy nie zapyta, obiecała sobie. Potwornej
sceny, która by się wtedy rozegrała, nie byłaby w stanie znieść.
Przeraziła ją juŜ sama perspektywa podzielenia się swoim odkryciem z
Maggie. Znając swoją siostrę, musiała być przygotowana na gniew, cierpienie i
bolesne rozczarowanie.
Odkładała to z godziny na godzinę. Metodą tchórzy, wiedziała o tym i trochę
się tego wstydziła. Musi jednak dojść do ładu z sobą, zanim obarczy tym cięŜarem
Maggie.
Gray był bardzo absorbujący. Musiała pomóc mu zagospodarować pokój,
odpowiedzieć na pytanie dotyczące sąsiednich wiosek i obiektów turystycznych. A
tych pytań były dziesiątki. Kiedy w końcu wyprawiła go w drogę do Ennis, była
zupełnie wyczerpana. Miał zdumiewająco duŜo energii, przypominał jej akrobatę
cyrkowego, którego widziała kiedyś na festynie. Akrobata zwijał się i skręcał w
zadziwiające kształty, prostował i znowu zwijał.
śeby się odpręŜyć, uklękła i zaczęła szorować podłogę w kuchni.
Dochodziła dopiero druga, kiedy usłyszała radosne poszczekiwanie Cona.
Herbata była zaparzona, ciasto pokrojone, kanapki w kształcie małych trójkątów
przyszykowane. Brianna pozwoliła sobie na jedno krótkie załamanie rąk, po czym
otworzyła drzwi siostrze i szwagrowi.
- Przyszliście pieszo?
- On twierdzi, Ŝe potrzebuję ruchu. - Maggie miała zarumienioną twarz i
błyszczące oczy. Wciągnęła głęboko powietrze. - Będę potrzebowała, po tym
podwieczorku.
- Straszny się z niej zrobił łakomczuch. - Rogan powiesił płaszcze na kołkach
przy drzwiach. Ubrany był w znoszone spodnie i cięŜkie buty, ale nic nie mogło ukryć
faktu, Ŝe Dublin ma we krwi. Wysoki, smagły, byłby równie elegancki we fraku, jak i
w łachmanach. - Całe szczęście, Ŝe zaprosiłaś nas na podwieczorek, Brianno. Ona
wyjadła wszystko do czysta.
- Usiądźcie sobie przy kominku, a ja przyniosę jedzenie. Mamy mnóstwo
dobrych rzeczy.
- Nie jesteśmy gośćmi - zaprotestowała Maggie. - Kuchnia to miejsce akurat
dla nas.
- Siedziałam w niej przez cały dzień. - Była to kiepska wymówka. śaden pokój
w całym domu nie mógł konkurować z jej kuchnią. Ale miała niejasne wraŜenie, Ŝe
bardziej odpowiednia do tej rozmowy będzie oficjalna atmosfera bawialni. - Poza tym
napaliłam w kominku.
- Przyniosę tacę - zaofiarował się Rogan.
Maggie sięgnęła po ciasto w chwili, gdy pojawiło się ono na stole.
- Weź kanapkę - powiedział Rogan.
- On traktuje mnie bardziej jak dziecko niŜ kobietę, która ma je wkrótce
urodzić. - Ale wzięła kanapkę. - Opowiadałam Roganowi o twoim bardzo
atrakcyjnym jankesie. Długie, rozjaśnione słońcem włosy, bicepsy, wielkie brązowe
oczy. Nie zje z nami podwieczorku?
- Jest za wcześnie na podwieczorek - zauwaŜył Rogan. - Czytałem parę jego
ksiąŜek - zwrócił się do Brianny. - Ma zadziwiającą umiejętność wzbudzania
niepokoju.
- Wiem. - Uśmiechnęła się leciutko. - Wczoraj w nocy zasnęłam przy
zapalonym świetle. Wybrał się na przejaŜdŜkę do Ennis. Był tak uprzejmy i zabrał
mój list na pocztę. - Czasem łatwiej dość do sedna okręŜną drogą, pomyślała Brianna.
- Znalazłam wczoraj na strychu papiery taty.
- Myślałam, Ŝe juŜ się z tym uporałaś? - powiedziała Maggie.
- Większości kartonów taty w ogóle nie ruszałyśmy. Dopóki matka tu
mieszkała, tak było lepiej.
- Racja, zrzędziłaby bez końca. - Maggie patrzyła w swoją filiŜankę z herbatą.
- To nie w porządku, Ŝe musiałaś przebijać się przez te papiery sama, Brie.
- Nie szkodzi. Myślałam o tym, Ŝeby urządzić tam pokój dla gości.
- Więcej gości? - Maggie wzniosła oczy ku niebu. - PrzecieŜ masz ich na kopy
wiosną, latem, jesienią.
- Lubię mieć ludzi w domu.
Była to sporna kwestia, bo obie siostry miały odrębny pogląd na tę sprawę.
- Tak czy inaczej, trzeba było uporządkować te kartony. Oprócz ubrań, z
których większość nadaje się juŜ tylko na szmaty, znalazłam to. - Wzięła z komody
małe pudełko i wyjęła białą sukienkę z koronkami. -Dzieło babci, jestem pewna.
Tatuś zachował je dla swoich wnuków.
- Ach! - Wszystko w Maggie złagodniało. Wyraz oczu, ust, dźwięk głosu.
Wzięła od Brianny sukienkę. - Jaka maleńka - szepnęła. Głaskając koronki czuła, jak
porusza się w niej dziecko.
- Pomyślałam, Roganie, Ŝe twoja rodzina teŜ pewnie odłoŜyła stroik, ale... . '
- Weźmiemy ten. Dziękuję, Brie. - Wystarczył mu jeden rzut oka na twarz
Ŝony, Ŝeby podjął decyzję. - Proszę, Margaret Mary.
Maggie przyjęła chusteczkę, którą jej podał, i otarła oczy.
- W ksiąŜkach piszą, Ŝe to hormony. Ryczę od byle czego.
- Schowam ją. - Brianna odłoŜyła sukienkę do pudła i wręczyła im świadectwo
udziałowe. - To teŜ znalazłam. Tatuś musiał to kupić na krótko przed śmiercią.
Maggie rzuciła okiem na dokument i westchnęła.
- Jeszcze jedna z jego intratnych transakcji. - Świadectwo udziałowe
wzruszyło ją niemal tak samo, jak sukienka do chrztu. - Cały tatuś. A więc postanowił
wziąć się za górnictwo.
- CóŜ, wszystkiego innego juŜ próbował.
Rogan przyglądał się świadectwu ze zmarszczoną brwią.
- Chcecie, Ŝebym sprawdził, co to za przedsiębiorstwo?
- Napisałam juŜ do nich. Pan Thane podjął się wysłania listu. Przypuszczam,
Ŝe nic z tego nie wyjdzie. - Jak z reszty przedsięwzięć Toma Concannona. - Ale trzeba
oczywiście poczekać na odpowiedź tej firmy.
- Tu chodzi o dziesięć tysięcy udziałów - zauwaŜył Rogan. Maggie i Brianna
wymieniły porozumiewawcze uśmiechy.
- I jeŜeli są warte więcej niŜ papier, na którym zostały wydrukowane, to tatuś
pobił swój rekord. - Maggie wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia ciasta. -
Zawsze albo juŜ w coś zainwestował, albo planował rozkręcić interes. On miał tylko
marzenia, Roganie, i wielkie serce.
Uśmiech Brianny zgasł.
- Znalazłam jeszcze coś. Coś, co muszę wam pokazać. Listy.
- Słynął z pisania listów.
- Nie - wtrąciła Brianna, zanim Maggie zapuściła się w jedną ze swych
opowieści. Zrób to teraz, nakazała sobie, czując, Ŝe traci odwagę. Zrób to szybko. - Te
listy zostały napisane do niego. Najlepiej będzie, jak sami je przeczytacie.
Maggie patrzyła, jak oczy Brianny przybierają chłodny, nieobecny wyraz.
Wiedziała, Ŝe ucieczka w głąb siebie jest metodą obrony, którą siostra stosuje wobec
kaŜdego zagroŜenia, od bólu serca, po atak złego humoru.
- Dobrze, Brie.
Bez słowa Brianna podała Maggie listy.
NORA ROBERTS ZRODZONA Z LODU SAGA RODU CONCANNONÓW TOM 2 Wszystkim mym przodkom, którzy przemierzyli burzliwą toń WĘDROWCEM BYŁEM śYCIA SZMAT.
PROLOG Rozszalały wiatr znad Atlantyku uderzał z całą siłą w zachodnie wybrzeŜe. Ostre pociski deszczu bębniły w ziemię i chłostały .zimnem. Późnojesienne kwiaty pociemniały, ścięte mrozem. W domach i pubach ludzie gromadzili się przy kominkach, gawędząc o swoich farmach, zabudowaniach, o bliskich, którzy wyemigrowali do Niemiec albo do Stanów. Nie miało Ŝadnego znaczenia, czy te wydarzenia dotyczyły ubiegłego tygodnia, czy teŜ poprzedniego pokolenia. Irlandia traciła swe dzieci, ale nic nie wskazywało na to, by miała utracić swoją toŜsamość. Od czasu do czasu mówiło się o zamieszkach, nie kończącej się wojnie na północy. Ale wioskę Kilmilhil dzieliły od Belfastu nie tylko mile, ale i zainteresowania. Ludzie myśleli o zbiorach, krowach, ślubach i zgonach, jakie przyniesie zima. Parę mil za wsią, w kuchni gorącej od ciepła buchającego z pieca i wypełnionej zapachem pieczonego ciasta, Brianna Concannon wyglądała przez okno na ogród smagany lodowatym deszczem. - Obawiam się, Ŝe stracę orliki, i naparstnice. - Myślała o tym z bólem. Wykopała wprawdzie i przeniosła do szopy na tyłach domu tyle roślin, ile zdołała, ale przymrozki nadeszły wyjątkowo wcześnie tego roku. - Zasadzisz nowe wiosną. - Maggie przyglądała się siostrze, Brie martwiła się o kwiaty jak matka o swoje dzieci. Z westchnieniem Maggie przesunęła dłonią po brzuchu. Nadal nie mogła się nadziwić, Ŝe wyszła za mąŜ i oczekuje dziecka. Powinno się to przydarzyć jej siostrze, miłującej Ŝycie domowe. - I sprawi ci to ogromną przyjemność. - Chyba tak. Przydałaby mi się cieplarnia. Przeglądałam prospekty i pomyślałam, Ŝe da się to zrobić. Do wiosny powinna zebrać dość pieniędzy, jeśli będzie oszczędna. Marząc o roślinach, które rozkwitną pod szkłem, Brianna wysunęła z pieca kolejną blachę ciastek z Ŝurawinami. Maggie przywiozła te Ŝurawiny aŜ z Dublina. Maggie zlizała okruchy z palców i przyjrzała się siostrze okiem artystki. Brianna była uroczą kobietą. Ztotorude włosy, mleczna cera, świetna figura. Klasyczna owalna twarz, usta miękkie w zarysie, nie tknięte szminką, rzadko uśmiechnięte. Jasnoniebieskie oczy skłonne do zamyśleń, smukłe długie nogi, włosy, w których tlił się ogień - gęste, jedwabiste, wijące się niesfornie włosy.
Ma dobre serce, pomyślała Maggie. Jest nieprawdopodobnie naiwna. I mimo Ŝe styka się ciągle jako właścicielka pensjonatu z obcymi, nie ma pojęcia o świecie, o tym, co dzieje się dwa kroki za furtką ogrodową. - Chyba nie podoba mi się myśl, Ŝe przez tyle tygodni będziesz tu sama z obcym facetem. - Często jestem sama z gośćmi, Maggie. W ten sposób zarabiam na Ŝycie. - Rzadko bywa tu tylko jeden gość, poza tym jest środek zimy. My wrócimy do Dublina, a wtedy... - Nie będzie nikogo, kto by się o mnie troszczył? - Brianna uśmiechnęła się, bardziej rozbawiona, niŜ uraŜona. - Maggie, jestem dorosłą kobietą. Kobietą interesu, która potrafi zatroszczyć się o siebie. - Jesteś zbyt zajęta troszczeniem się o innych. - Zostaw matkę w spokoju. - Brianna zacisnęła wargi. - Niewiele robię dla niej od czasu, gdy zamieszkała z Lottie. - JuŜ ja swoje wiem! Biegniesz tam na kaŜde jej skinienie, wysłuchujesz pretensji, ciągniesz do lekarza, ilekroć wmówi w siebie śmiertelną chorobę. Maggie uniosła głowę, wściekła na siebie, Ŝe znów dala się unieść gniewem, jednocześnie mając poczucie winy. - Ale nie to mnie w tej chwili martwi. Ten męŜczyzna... - Grayson Thane - podsunęła usłuŜnie Brianna, zachwycona zmianą tematu. - Cieszący się powszechnym szacunkiem amerykański pisarz, który pragnie wynająć cichy pokój w dobrze prowadzonym pensjonacie w zachodniej Irlandii. Nie ma Ŝadnych niecnych planów wobec gospodyni. - Napiła się łyk herbaty. - I zapłaci za moją cieplarnię. - Zabierzesz je do domu. - Chętnie. - Maggie uśmiechnęła się szeroko i chwyciła ciastko z blachy, przerzucając je z ręki do ręki, Ŝeby szybciej ostygło. - Ale najpierw zjem na miejscu tyle, ile zdołam. Nie uwierzysz, ale Rogan przelicza na kalorie kaŜdy kąsek, który biorę do ust. - Chce, Ŝebyś była zdrowa, ty i dziecko. - Wiem. I myślę, Ŝe zadaje sobie dość często pytanie, ile miejsca we mnie zajmuje dziecko, a ile tłuszcz. Brianna przyjrzała się siostrze. Maggie zrobiła się okrągła i pulchna, a rozpoczynając ostatni kwartał ciąŜy, przestała być kłębkiem nerwów i rozwinęła w
sobie łagodność, która ciągle zdumiewała młodszą siostrę. Jest szczęśliwa, pomyślała Brianna. Zakochana. I wie doskonale, Ŝe jej miłość ktoś w pełni odwzajemnia. - Przybrałaś więcej niŜ parę funtów, Margaret Mary, nie da się ukryć - powiedziała. W oczach siostry, zamiast złości, ujrzała błyski złośliwego humoru. - Współzawodniczę z krową Murphy'ego. Na razie wygrywam. -Maggie skończyła ciastko i natychmiast sięgnęła po następne. - Za parę tygodni nie będę mogła dojrzeć zza brzucha końca rury do dmuchania szkła. Będę się musiała przerzucić na produkcję lamp. - Mogłabyś zrobić sobie przerwę w pracy - zauwaŜyła Brianna. -Rogan powiedział, Ŝe zapełniłaś eksponatami całą galerię. - Chcesz, Ŝebym umarła z nudów? Mam świetny pomysł na nową rzeźbę do galerii w Clare... - ...która zostanie otwarta na wiosnę. - Do tego czasu Rogan spełni swoją groźbę i przywiąŜe mnie do łóŜka, jeŜeli zrobię krok w stronę pracowni. Westchnęła, ale Brianna wiedziała, Ŝe Maggie, nie bierze do serca pogróŜek męŜa. Nie przeszkadzała jej nadmierna moŜe troskliwość Rogana. - Chcę pracować, dopóki to moŜliwe - dodała Maggie. - Miło być w domu, nawet przy takiej pogodzie. Nie spodziewasz się chyba gości? - Owszem. Jankesa, w przyszłym tygodniu. Brianna napełniła filiŜankę Maggie oraz własną, po czym usiadła. Pies, który czekał cierpliwie przy krześle, połoŜył wielką głowę na jej kolanach. - Jankes? Tylko jeden? MęŜczyzna? - Aha. - Brianna pogłaskała Concobara po łbie. - To pisarz. Zarezerwował pokój, z wyŜywieniem, na czas nie określony. Zapłacił za miesiąc z góry. - Miesiąc! O tej porze roku? - Zdumiona Maggie popatrzyła w okno, które drŜało od uderzeń wiatru. CóŜ on takiego pisze? - Thrillery. Czytałam parę. Są dobre. Nakręcono na ich podstawie filmy, które zdobyły jakieś nagrody. - Wzięty pisarz, jankes, spędzi zimę w B&B, w hrabstwie Clare. Będzie o tym sporo gadania w pubie.
ROZDZIAŁ PIERWSZY Brianna miewała gości w “Blackthorn Cottage” nawet w czasie najgorszych zimowych miesięcy. Nie było w tym nic niezwykłego. W styczniu jednak dom świecił zazwyczaj pustkami. Briannie nie przeszkadzała samotność, piekielne zawodzenie wiatru, ołowiane chmury ani deszcz i śnieg padający dzień po dniu. Miała czas na snucie planów. Z radością witała podróŜnych, nawet jeŜeli zjawiali się niespodziewanie. Liczył się kaŜdy funt i kaŜdy pens. A poza tym Brianna przepadała za towarzystwem, lubiła, gdy jej zakątek stawał się choćby tymczasowym schronieniem dla innych. W ciągu pani lat od śmierci ojca i wyprowadzki matki, stworzyła dom, o jakim marzyła będąc dzieckiem. Dom, gdzie na kominku płonął ogień, w oknach wisiały koronkowe firanki, a z kuchni dochodził zapach ciasta. Dzięki Maggie, dzięki jej sztuce, mogła rozwinąć swój interes. Brianna nigdy o tym nie zapomniała. Ale dom był jej. Ojciec rozumiał tę miłość, a ona hołubiła swoje dziedzictwo, jak hołubiłaby dziecko. MoŜe to pogoda przywiodła jej na myśl ojca. Zmarł właśnie w taki burzliwy, posępny dzień. Przekonała się po raz kolejny, Ŝe nadal nosi w sobie smutek i Ŝal. Dawały o sobie znać z chwilą, gdy zostawała sama. Trzeba się zabrać do pracy, zdecydowała, odwracając się od okna. Deszcz lał strumieniami, postanowiła więc zrezygnować z planowanej wyprawy do wsi i zająć się pracą, którą odkładała juŜ zbyt długo. Nie spodziewała się Ŝadnych odwiedzin tego dnia, a jedyny pensjonariusz, który zarezerwował pokój, miał się zjawić dopiero w końcu tygodnia. Brianna zaniosła na górę szczotkę, wiadro, szmaty i pusty karton. Pies deptał jej po piętach. Sprzątała strych regularnie, tak samo jak resztę domu. Kurz nie miał z Brianna Concannon Ŝadnych szans. Ale na strychu znajdowały się pudła i skrzynie, które omijała w swoich porządkach. Dość tego! powiedziała sobie, stanowczym ruchem otwierając drzwi, prowadzące na górę. Tym razem zrobi tu generalną czystkę. I nie pozwoli, by przeszkodziły jej w tym jakiekolwiek sentymenty. Posprząta starannie strych i będzie oszczędzać pieniądze na jego remont. MoŜna by z niego zrobić przytulną facjatkę, dumała wsparta na szczotce. Mansardowe okna i świetliki, bladoŜółta farba rozświetlająca wnętrze. A na podłodze jeden z jej
dywaników. Oczyma wyobraźni zobaczyła śliczne łóŜko z kolorową narzutą, wiklinowy fotel, małe biureczko. Gdyby miała... Brianna pokręciła głową, śmiejąc się sama z siebie. Zapędziła się w marzeniach. - Marzenia, marzenia, Con - szepnęła i pogłaskała psa po głowie. - A tu trzeba cięŜkiej pracy i samozaparcia. Najpierw pudła, zdecydowała. NajwyŜszy czas uporządkować papiery, stare ubrania. Pół godziny później urosły juŜ dwa zgrabne stosiki. Jeden Brianna zaniesie do kościoła dla biednych, drugi, złoŜony ze szmat, zachowa dla siebie. - Och, spójrz na to, Con! - OstroŜnie wyjęła z kartonu białą sukienkę do chrztu i rozprostowała fałdy. Powietrze wypełnił lekki zapach lawendy. Sukienka ozdobiona była malutkimi guziczkami i wąskim pasemkiem koronek. Brianna rozpoznała dzieło rąk babci i uśmiechnęła się. - Zachował to - szepnęła. Matka nie poświęciłaby tak sentymentalnej myśli przyszłym pokoleniom. - Widzisz, nosiłyśmy tę sukienkę z Maggie. A tata zapakował ją dla naszych dzieci. Odezwał się ból, tak znajomy, Ŝe prawie niewyczuwalny. śadne dziecko nie spało w kołysce pod jej dachem, nie czekało, by je kochać i pieścić. Ale za to Maggie ucieszy się z tego stroiku. Brianna starannie złoŜyła sukienkę. Następny karton wypełniały papiery. Brianna westchnęła cięŜko na ich widok. Będzie musiała je przeczytać, przynajmniej przejrzeć. Ojciec przechowywał całą korespondencję. Wiedziała, Ŝe znajdą się tam równieŜ wycinki prasowe. Czerpał z nich pomysły nowych przedsięwzięć. Zawsze zawierał jakieś nowe transakcje, zabierał się do nowych interesów. OdłoŜyła na bok artykuły, które wycinał - o wynalazkach, leśnictwie, stolarstwie, prowadzeniu sklepu. Nic o rolnictwie, zauwaŜyła z uśmiechem. Rolnikiem nie był nigdy. Znalazła listy od krewnych, od firm, do których pisał, w Ameryce, Australii, Kanadzie. Oto dowód nabycia starej półcięŜarówki, którą pamiętała z dzieciństwa. Nad jednym dokumentem zatrzymała się, marszcząc brwi. Wyglądał jak świadectwo udziałowe. Triquater Mining, w Walii. Z daty wynikało, Ŝe ojciec kupił udziały na parę tygodni przed śmiercią. Triquater Mining? Och, tato, kolejne przedsięwzięcie pochłaniające pieniądze,
których i bez tego było mało. CóŜ, będzie musiała napisać do tej kopalni. Udziały nie są pewnie więcej warte niŜ papier, na którym zostały wydrukowane. Tom Concannon nie miał szczęścia w interesach. Grzebała dalej w kartonie, zabawiając się czytaniem listów od kuzynów, wujów i ciotek. Kochali go. Wszyscy go kochali. Prawie wszyscy, poprawiła się, myśląc o matce. Odsunąwszy od siebie tę niemiłą myśl, wyjęta trzy listy przewiązane wyblakłą czerwoną wstąŜką. Na odwrocie widniał nowojorski adres, ale nie poczuła się tym zdziwiona. Concannonowie mieli licznych przyjaciół i krewnych w Stanach. Natomiast nazwisko było Briannie nieznane. Amanda Dougherty. Brianna przebiegła wzrokiem linijki pisane starannym pismem absolwentki szkoły klasztornej. Zaparło jej dech i zaczęła czytać od początku, słowo po słowie. Kochany Tommy! Powiedziałam Ci, Ŝe nie będę pisać. MoŜe w ogóle tego listu nie wyślę, ale chcę przynajmniej udawać, Ŝe z Tobą rozmawiam. Jestem w Nowym Jorku od wczoraj, a Ty juŜ wydajesz się taki daleki, a czas, który spędziliśmy razem, tym cenniejszy. Poszłam do spowiedzi i otrzymałam pokutę. Jednak w głębi serca nie czuję, by to, co zaszło między nami, było grzechem. Miłość nie moŜe być grzechem. Zawszę będę Cię kochać. Pewnego dnia, jeśli Bóg pozwoli, znajdziemy sposób, by znów być razem. Ale na wypadek, gdyby to się nie stało, chcę, byś wiedział, Ŝe przechowam jak skarb kaŜdą chwilę, którą nam dano. Moim obowiązkiem jest powiedzieć Ci, byś dotrzymał przysięgi małŜeńskiej i poświęcił się dzieciom, które tak bardzo kochasz. Wiem, Ŝe to egoistyczne z mojej strony, ale Ŝywię równieŜ nadzieję, Ŝe kiedy wiosną zawita do Clare i Shannon pojaśnieje od słońca, pomyślisz o mnie. I o tym, Ŝe kochałeś mnie przez parę krótkich tygodni. I Ŝe ja kocham Ciebie... Listy miłosne, pomyślała Brianna tępo. Do jej ojca. Pisane w czasach, gdy ona była niemowlęciem. Dłonie jej zlodowaciały. Jak powinna zareagować kobieta, dorosła dwudziestoośmioletnia kobieta, na wiadomość, Ŝe jej ojciec kochał kobietę nie będącą jego Ŝoną? Ojciec, ze swoim beztroskim śmiechem i absurdalnymi planami. Listy te przeznaczone były tylko dla niego, a jednak nie mogła ich nie przeczytać. Z sercem walącym głucho Brianna otworzyła następny list.
Kochany Tommy! Czytałam Twój list tyle razy, Ŝe mam przed oczyma kaŜde słowo. Serce boli mnie na myśl, Ŝe jesteś taki nieszczęśliwy. Ja takŜe patrzę często na morze i wyobraŜam sobie, Ŝe mnie wyglądasz. Tyle chciałabym Ci powiedzieć, ale boję się, Ŝe tylko powiększę Twoje cierpienie. Nie ma miłości w Twoim małŜeństwie, ale są obowiązki. Nie muszę Ci przecieŜ przypominać, Ŝe powinieneś myśleć przede wszystkim o swoich dzieciach. Wiem, zawsze wiedziałam, Ŝe zajmują pierwsze miejsce w Twoim sercu, w Twoich myślach. Niech Bóg cię błogosławi, Tommy, za to, Ŝe myślisz równieŜ o mnie. I za to, co mi ofiarowałeś. Bałam się, Ŝe moje Ŝycie będzie puste, teraz wiem, Ŝe stanie się pełne i bogate. Teraz kocham Cię nawet bardziej niŜ w chwili rozstania. Nie chcę, Ŝebyś cierpiał, myśląc o mnie. Ale pragnę, Ŝebyś myślał. Na zawsze Twoja Amanda Miłość, pomyślała Brianna z oczami pełnymi łez. Tyle w tych listach miłości, choć tak niewiele słów. Kim ona była, ta Amanda? I jak często ojciec myślał o tej kobiecie? Jak często za nią tęsknił? Otarłszy oczy, Brianna sięgnęła po ostatni list. Mój kochany! Długo się modliłam, zanim odwaŜyłam się napisać. Pytałam Matki Boskiej, jak mam postąpić. Nie wiem, czy powinnam Ci o tym powiedzieć, nie wiem, czy postępuję słusznie. Mogę mieć tylko nadzieję, Ŝe ta wiadomość sprawi Ci radość, a nie ból. Wspominam godziny, które spędziliśmy w moim hotelowym pokoiku z widokiem na Shannon. Byłeś taki dobry, taki czuły. Byliśmy zaślepieni miłością, która nas pochłonęła. Nigdy juŜ nie będę kochała tak głęboko, tak bezgranicznie. Jestem wdzięczna, Ŝe, choć nigdy nie będziemy razem, będę miała coś cennego, co mi przypomni, Ŝe byłam kochana. Noszę Twoje dziecko, Tommy. Proszę, ciesz się razem ze mną. Nie jestem juŜ sama, juŜ się nie boję. MoŜe powinnam się wstydzić. Panna z dzieckiem Ŝonatego męŜczyzny. Być moŜe wstyd przyjdzie potem, teraz czuję jedynie radość. Wiem to od tygodni, ale nie mogłam zdobyć się na odwagę, by Ci o tym powiedzieć. Mam tę odwagę dzisiaj, kiedy poczułam w sobie pierwsze drgnienie nowego Ŝycia. Czy muszę Ci mówić, jak bardzo będę kochała nasze dziecko? JuŜ teraz wyobraŜam sobie, Ŝe trzymam je w ramionach. Proszę, mój kochany, dla dobra
naszego dziecka, nie chowaj Ŝalu w sercu. I dla dobra naszego dziecka, wyjeŜdŜam. Będę myślała o Tobie kaŜdego dnia, kaŜdej nocy, ale juŜ nigdy do Ciebie nie napiszę. Będę Cię kochała do końca moich dni. Za kaŜdym razem, kiedy pomyślę o Ŝyciu, które razem stworzyliśmy, będę kochała Cię bardziej. Przelej uczucie, którym mnie darzysz, na swoje dzieci, i bądź szczęśliwy. Na zawsze Twoja Amanda Dziecko! Brianna zakryła usta dłonią. Siostra. Brat. Dobry BoŜe! Gdzieś daleko był ktoś, z kim łączyły ją więzy krwi. Był mniej więcej w tym samym wieku co ona. Miał, być moŜe, podobne rysy... Co powinna zrobić? Co zrobił przed laty jej ojciec? Czy szukał tej kobiety i dziecka? Czy próbował zapomnieć? Nie. Brianna złoŜyła ostroŜnie listy. Nie próbował zapomnieć. Na zawsze zachował jej listy. Brianna przymknęła oczy w półmroku strychu. I kochał tę Amandę. Zawsze. Chciała się, zastanowić, zanim powiadomi Maggie o swoim odkryciu. Zawsze myślało jej się najlepiej przy pracy. Nie mogła zostać na strychu, ale miała co innego do roboty. Szorowała, froterowała i piekła. Proste zajęcia domowe, przyjemny zapach ciasta, podniosły ją na duchu. DołoŜyła torfu do ognia, zaparzyła herbatę i usiadła, by zanotować parę pomysłów dotyczących cieplarni. Z czasem znajdzie rozwiązanie, uznała. Po dwudziestu pięciu latach dwa dni zwłoki nie miały znaczenia. Być moŜe zwłoka ta była wynikiem jej tchórzostwa, pragnienia, by odwlec rozmowę z siostrą. Brianna gotowa była to przyznać. Nigdy nie twierdziła, Ŝe jest odwaŜna. Napisała uprzejmy, oficjalny list do Triquater Mining i odłoŜyła go na bok, z zamiarem wysłania nazajutrz. Sporządziła listę prac na następny ranek. Wykona je niezaleŜnie od pogody. Jak to dobrze, Ŝe Maggie nie znalazła czasu, by wpaść w odwiedziny, pomyślała z wdzięcznością, dokładając do ognia. Za dzień, dwa, zdecydowała Brianna, powie siostrze o listach. A dzisiaj odpocznie, postara się o niczym nie myśleć. Musi sobie trochę pofolgować. Prawdę mówiąc, przesadziła z szorowaniem podłóg. Bolały ją plecy. Długa kąpiel z dodatkiem soli, które Maggie przywiozła jej z ParyŜa, filiŜanka herbaty, dobra ksiąŜka. Potraktuje się jak gościa i skorzysta z wielkiej wanny na piętrze. Zamiast na wąskim łóŜku w pokoiku przy kuchni, połoŜy się w gościnnej
sypialni, którą nazwała w myślach apartamentem nowoŜeńców, - Potraktujemy się po królewsku, Con - powiedziała psu, podsuwając buteleczkę z płynem do kąpieli pod strumień wody. - Kolacja na tacy, ksiąŜka napisana przez naszego przyszłego pensjonariusza. To bardzo waŜny jankes, pamiętaj o tym - dodała, a Con walił ogonem w podłogę. Zrzuciwszy ubranie, wśliznęła się do pachnącej wody. Westchnęła z zadowolenia. Pomyślała, Ŝe do tej scenerii romans pasowałby lepiej niŜ dreszczowiec pod tytułem “Krwawe dziedzictwo”. Ale usadowiła się wygodnie w wannie i zatopiła w opowieści o kobiecie nękanej przeszłością, zagroŜonej przez teraźniejszość. Lektura wciągnęła ją. Wciągnęła do tego stopnia, Ŝe kiedy woda w wannie ostygła, Brianna trzymała ksiąŜkę w jednej ręce i wycierała się drugą, nie przerywając czytania. DrŜąc z zimna, naciągnęła długą, flanelową koszulę nocną, rozpuściła włosy, Jedynie głęboko zakorzeniony nawyk kazał jej odłoŜyć ksiąŜkę i wymyć wannę. Ale zrezygnowała z kolacji na tacy. Wśliznęła się do łóŜka i otuliła szczelnie kołdrą. Ledwie słyszała poświsty wichury i deszcz siekący o szyby. Dzięki Graysonowi Thane'owi Brianna znalazła się na południu Stanów Zjednoczonych, w samym środku upalnego lata, i ścigał ją morderca. Było dobrze po północy, kiedy w końcu zmęczenie wzięło górę. Usnęła z ksiąŜką w ręku. Pies chrapał w nogach łóŜka, a wiatr wył za oknem jak potępieniec. Briannie śnił się, oczywiście, koszmar. Grayson Thane był człowiekiem kierującym się w Ŝyciu impulsami. PoniewaŜ wiedział o tym, starał się przyjmować klęski wynikające z tego faktu równie filozoficznie jak triumfy. Tym razem musiał przyznać, Ŝe ulegając impulsowi, który kazał mu jechać z Dublina do Clare w środku zimy, w czasie zawieruchy, popełnił błąd. Była to jednak przygoda. A on Ŝył z przygód. Za Limerick złapał gumę. Kiedy w końcu zmienił koło, wyglądał i czuł się jak utopiony szczur mimo płaszcza przeciwdeszczowego, który kupił w Londynie przed tygodniem. Dwukrotnie zmylił drogę i błąkał się po wąskich, krętych szosach, zasłu- gujących co najwyŜej na miano traktu, Z materiałów, które zebrał na temat Irlandii, wynikało, Ŝe zgubienie się w tym kraju stanowi część jego uroku. Starał się o tym nie zapominać.
Był głodny, przemoczony do suchej nitki i pełen obaw, Ŝe skończy mu się benzyna, zanim dobrnie do czegoś, co choć w przybliŜeniu przypominać będzie motel lub wieś. W myślach przeglądał mapę. Miał znakomitą pamięć wzrokową i mógł bez trudności odtworzyć szkic przysłany mu przez gospodynię pensjonatu. Kłopot polegał na tym, Ŝe było ciemno choć oko wykol, deszcz zalewał mu wycieraczki jak wezbrana rzeka, a wiatr spychał samochód z Ŝałosnej imitacji drogi, jakby mercedes był dziecinną zabawką. Marzył o kawie. Kiedy droga się rozwidliła, Gray postanowił zaryzykować i skierował samochód w lewo. JeŜeli na przestrzeni dziesięciu mil nie znajdzie motelu lub czegoś w tym rodzaju, spędzi noc w cholernym samochodzie i jutro spróbuje jeszcze raz. śałował, Ŝe jedzie przez ten kraj po ciemku. Mimo szalejącej burzy miał wraŜenie, Ŝe znalazł się w okolicy idealnie odpowiadającej jego celom. Chciał umiejscowić akcję swojej ksiąŜki tu, pośród urwisk i pól zachodniej Irlandii, pośród cichych wsi kulących się na wybrzeŜu przed wiecznie gniewnym Atlantykiem. I kto wie czy jego zmęczony Ŝyciem bohater nie przybędzie tu nocą w środku burzy. Starał się wzrokiem przebić ciemności. Światło? Miał szczerą nadzieję, Ŝe tak. Mignął mu targany wiatrem drogowskaz. Gray cofnął wóz, oświetlił znak i uśmiechnął się z satysfakcją. Blackthorn Cottage. Nie zawiodło go poczucie kierunku. Miał nadzieję, Ŝe jego gospodyni okaŜe się wcieleniem legendarnej irlandzkiej gościnności, chociaŜ zjawił się dwa dni przed czasem. I to o drugiej w nocy. Szukał bramy wjazdowej, lecz nie dostrzegł niczego prócz mokrych Ŝywopłotów. Wzruszywszy ramionami, zaparkował samochód przy drodze i wyjął kluczyki ze stacyjki. Sięgnął po torbę leŜącą na tylnym siedzeniu, w której znajdowały się rzeczy potrzebne na noc. Kiedy wysiadł, burza rzuciła się na niego z pazurami jak rozwścieczona kobieta. Szedł zgięty wpół, czepiając się krzaków fuksji, aŜ natrafił na ogrodową furtkę. Otworzył ją i zamknął z trudem. PoŜałował, Ŝe nie widzi domu wyraźniej. Był bezkształtną bryłą w ciemnościach, z samotnym światłem w oknie na piętrze. Gray szedł ku światłu, marząc o kawie. Nikt nie odpowiedział na jego pukanie. Wątpił, czy przy tym wietrze ktoś usłyszałby trąby jerychońskie. Po dziesięciu sekundach zdecydował, Ŝe otworzy sobie
drzwi sam. Ogarnęło go ciepło płynące z wnętrza domu. I zapachy - cytryna, pasta do podłogi, lawenda i rozmaryn. Ciekawe, czy starsza pani prowadząca pensjonat robi własne potpourri. Ciekawe, czy się obudzi i przygotuje mu coś gorącego do jedzenia. Wtedy usłyszał warczenie - głębokie, wrogie - i zmartwiał. Stał z zadartą głową, mruŜąc oczy. Przez jedną chwilę miał w głowie zupełną pustkę. Dopiero później zdał sobie sprawę, Ŝe była to scena jak z powieści. MoŜe z którejś z jego własnych. Piękna kobieta w powłóczystej koszuli nocnej, z włosami spływającymi na ramiona jak roztopione złoto. Twarz miała bladą w rozchwianym świetle świecy, którą trzymała w jednej ręce. Drugą ręką ściskała obroŜę psa, który wyglądał i charczał jak wilk. Psa, który sięgał jej głową do pasa. Patrzyła na Graya ze szczytu schodów wizja kobiety, którą sam stworzył. Mogłaby być wykuta w marmurze lub w lodzie. Była tak nieruchoma, tak skończenie doskonała. Pies wyrywał się do przodu. Szarpnęła za obroŜę i koszula zafalowała lekko. - Proszę zamknąć drzwi - powiedziała głosem, który tylko spotęgował wraŜenie nierealności. Był to miękki, śpiewny głos Irlandki. - Deszcz pada do środka. - Przepraszam. - Namacał drzwi i zamknął je za sobą, odgradzając dom od odgłosów burzy. Serce jeszcze waliło jej w piersi. Hałas i warczenie Cona wyrwały ją ze snu pełnego grozy. Teraz stojąc na schodach, patrzyła na męŜczyznę w czarnym bezkształtnym płaszczu i próbowała dojrzeć jego rysy. Kiedy zrobił krok naprzód, zacisnęła drŜącą dłoń na obroŜy Cona. Dopiero teraz zobaczyła jego podłuŜną, wąską twarz. Twarz poety z ciemnymi, pełnymi ciekawości oczami i powaŜnym wyrazem ust. Twarz pirata, o ostrych rysach i długich, rozjaśnionych słońcem włosach. Nie powinnam się bać, skarciła się w myślach. W końcu to tylko męŜczyzna. - Zgubił się pan? - zapytała. - Nie - uśmiechnął się leciutko. - Właśnie się odnalazłem. To jest Blackthorn Cottage, prawda? -Tak. - Nazywam się Grayson Thane. Przyjechałem za wcześnie, ale panna Concannon mnie oczekuje. - Och! - Brianna powiedziała coś, czego Gray nie dosłyszał, ale jej słowa
rozluźniły zwały mięśni, z jakich składał się pies. - Spodziewałam się pana w piątek, panie Thane. Ale miło mi pana powitać. - Zeszła ze schodów z psem przy nodze. Prąd powietrza zachybotał płomieniem świecy. - Jestem Brianna Concannon. - Podała mu rękę. Gapił się na nią przez chwilę. Spodziewał się miłej, starszej gosposi z siwymi włosami upiętymi w koczek. - Obudziłem panią - powiedział głupio. - CóŜ, w tym kraju śpimy zazwyczaj w środku nocy. Proszę, niech się pan ogrzeje przy ogniu. - Przeszła do bawialni, zapalając po drodze światła. Odstawiła świecę, zdmuchnęła płomień i odwróciła się, by wziąć od niego płaszcz. - Niedobra noc na podróŜ, - Odczułem to na własnej skórze. Nie był bezkształtny pod płaszczem. I nie tak wysoki, jak podszepnęła jej pobudzona wyobraźnia, ale smukły i silny. Jak bokser, pomyślała. Poeta, pirat, bokser. Facet jest pisarzem i jej gościem. - Proszę się ogrzać, panie Thane. Przygotować herbatę? Czy wolałby pan, Ŝebym... - Chciała zaproponować, Ŝe pokaŜe mu pokój i przypomniała sobie, Ŝe to ona w nim śpi. - Marzę o kawie od godziny. Jeśli nie sprawi to pani kłopotu... - Najmniejszego. Proszę się rozgościć. Scena jest zbyt ładna, Ŝeby ją tak szybko zakończyć, pomyślał. - Pójdę z panią do kuchni. I tak czuję się niewyraźnie na myśl, Ŝe wyciągnąłem panią z łóŜka o tej godzinie. - Podsunął rękę Gonowi pod nos. - Wspaniały pies. Przez chwilę wziąłem go za wilka. - To wilczarz - powiedziała z roztargnieniem. Absorbowała ją myśl o pokoju. - Więc zapraszam do kuchni. Przypuszczam, Ŝe jest pan głodny? Gray pogłaskał Cona po łbie i uśmiechnął się szeroko do Brianny. - Panno Concannon, myślę, Ŝe panią kocham. Oblata się rumieńcem. - Niestety, mogę zaproponować panu jedynie talerz zupy. - Nasłuchałem się niemało o pani zdolnościach kulinarnych. - Tak? - Idąc do kuchni, powiesiła jego mokry prochowiec na wieszaku przy drzwiach. - Przyjaciel kuzyna mojego wydawcy mieszkał tu przed rokiem. Doszły mnie słuchy, Ŝe gospodyni Blackthorn gotuje jak anioł.
Nikt mu nie powiedział, Ŝe tak teŜ wygląda. - To bardzo mity komplement. - Brianna włączyła czajnik i chochlą zaczerpnęła zupy do podgrzania w garnku. - Niestety, dzisiejsza kolacja będzie skromna, panie Thane, ale nie pójdzie pan do łóŜka głodny. - Wyjęła chleb z pojemnika i odkroiła parę kromek. - Długo był pan dzisiaj w podróŜy? - Wyjechałem późno z Dublina. Chciałem zatrzymać się tam jeszcze jeden dzień, ale coś gnało mnie w drogę. - Uśmiechnął się, biorąc chleb, który postawiła na stole, i zaczął jeść, zanim podała masło. - Sama pani prowadzi ten pensjonat? - Tak. Obawiam się, Ŝe o tej porze roku nie znajdzie pan tu towarzystwa. - Nie przyjechałem tu szukać towarzystwa - powiedział, patrząc, jak odmierza kawę. Kuchnia zaczynała pachnieć bosko. - Pisał pan, Ŝe chce tu pracować. Pisanie to musi być wspaniała rzecz. - Ma to swoje dobre strony. - Lubię pana ksiąŜki - powiedziała po prostu, sięgając do szafki po granatową filiŜankę z kamionki. Uniósł brwi. W tym momencie ludzie zazwyczaj zaczynali zadawać tuzin pytań. W jaki sposób pisze, skąd czerpie pomysły do ksiąŜek i - pytanie najbardziej znienawidzone - co robi, Ŝeby je opublikować. Po serii pytań następowało nieśmiertelne wyznanie, Ŝe rozmówca pisuje do szuflady. Ale Brianna nic więcej nie powiedziała. Gray stwierdził, Ŝe się uśmiecha. - Dzięki. Czasem ja teŜ je lubię. - Pochylił się nad talerzem zupy, który przed nim postawiła, i wciągnął głęboko zapach. - I to ma być skromna kolacja? - Zupa jarzynowa z kawałkiem wołowiny. Mogę zrobić panu kanapki, jeŜeli pan woli. - Nie, dziękuję bardzo. - Spróbował zupy i westchnął. - Naprawdę wspaniała. - Przyjrzał się Briannie. Czy jej skóra zawsze jest taka gładka i zaróŜowiona? zastanowił się. Czy to efekt snu? - Staram się wzbudzić w sobie wyrzuty sumienia, Ŝe wyrwałem panią z łóŜka, ale przychodzi mi to z trudem. - Dobry pensjonat jest zawsze otwarty dla gości, panie Thane. - Postawiła na stole kubek z kawą, dała znak psu, który natychmiast wyszedł spod stołu. - Proszę się częstować zupą. Ja przygotuję panu pokój. Wyszła szybko z kuchni i niemal biegiem pokonała schody. Musiała zmienić pościel, ręczniki w łazience. Nie pomyślała nawet, by zaproponować mu inny pokój. Był jedynym gościem i dlatego powinien otrzymać to co najlepsze.
Pracowała szybko i strzepywała właśnie poduszki w koronkowych powłoczkach, kiedy usłyszała kroki na schodach. Widząc go w drzwiach, poczuła najpierw zaŜenowanie, potem rezygnację. Ostatecznie był to jej dom. Mogła korzystać z kaŜdej jego części. - Zrobiłam sobie małe wakacje - zaczęła, nawlekając podpinkę na kołdrę. Dziwne, pomyślał, Ŝe kobieta wykonująca prostą pracę, polegającą na zmianie pościeli, wygląda tak niesamowicie seksownie. Uznał, Ŝe jest bardziej zmęczony, niŜ mu się wydawało. - A więc wyrzuciłem panią z łóŜka w dosłownym tego słowa znaczeniu. Nie musi się pani wyprowadzać. - Za ten pokój pan płaci. Jest ogrzany, napaliłam w kominku. I ma pan własną łazienkę. JeŜeli... Urwała, poniewaŜ do niej podszedł. Zesztywniała, czując dreszcz przebiegający po krzyŜu, ale on sięgnął tylko po ksiąŜkę na nocnym stoliku. Brianna odchrząknęła i zrobiła krok w tył. - Zasnęłam czytając - zaczęła, po czym oczy jej rozszerzyły się, kiedy uświadomiła sobie, jaką popełniła gafę. - To nie znaczy, Ŝe ona mnie uśpiła. Ja tylko... On się uśmiecha, zauwaŜyła. Nie, szczerzy do niej radośnie zęby. - Przyprawiła mnie o koszmarne sny. - Dziękuję. Automatycznym ruchem odchyliła róg kołdry. JuŜ odpręŜona. - Pańskie pojawienie się w środku nocy wzbudziło moje najgorsze obawy. Byłam pewna, Ŝe morderca oŜył, wyszedł z ksiąŜki i stoi na dole z zakrwawionym noŜem w ręku. - A kto jest tym mordercą? Zmarszczyła brwi. - Nie powiem panu, ale mam swoje podejrzenia. Umie pan grać na ludzkiej wyobraźni, panie Thane. - Gray - powiedział, wręczając jej ksiąŜkę. - W pewnym sensie dzielimy przecieŜ łóŜko. Ujął jej rękę, zanim zdołała pomyśleć o odpowiedzi, poczuła się lekko wstrząśnięta, kiedy podniósł tę dłoń do ust - Dziękuję za zupę. - Proszę bardzo. Niech pan śpi dobrze. Nie miał wątpliwości, Ŝe zaraz uśnie. Ledwo zamknęły się drzwi za Brianna,
zdjął ubranie i rzucił się nagi na łóŜko. W powietrzu unosił się delikatny zapach lilii i nagrzanej słońcem łąki. Przez chwilę próbował określić źródło tej woni, potem zrozumiał, Ŝe tak pachną włosy Brianny. Zasnął z uśmiechem na ustach. ROZDZIAŁ DRUGI Deszcz padał równieŜ rano. Pierwszą rzeczą, jaką Gray zauwaŜył otworzywszy oczy, była posępna szarość za oknem. Trudno było określić porę dnia. Stary zegar na kamiennym obramowaniu kominka wskazywał dziewiątą piętnaście. Gray był na tyle optymistą, by uznać, Ŝe jest to dziewiąta piętnaście rano. Wieczorem nie przyjrzał się pokojowi. Zmęczenie podróŜą i widok Brianny Concannon ścielącej łóŜko trochę go oszołomiły. Rozglądał się więc teraz, przykryty po uszy pikowaną kołdrą. Na wytapetowanych ścianach pięły się od podłogi po sufit girlandy fiołków i nie rozwiniętych róŜ. Obok kamiennego kominka, w którym wieczorem płonął ogień, stała malowana skrzynia z bryłkami torfu. Na starym masywnym biurku, z blatem wypolerowanym na wysoki połysk, stała mosięŜna lampa, staroświecki kałamarz i szklany wazon z potpourri. Drugi wazon suszonych kwiatów znalazł miejsce na środku toaletki z lustrem. Dwa krzesła, obite czymś bladoróŜowym, były ustawione wokół podręcznego stolika. Na podłodze leŜał dywan w przyćmionych kolorach, a na ścianach wisiały ryciny polnych kwiatów. Gray wsparł się na łokciu i ziewnął. Zazwyczaj nie zwracał uwagi na otoczenie, w jakim pracował, ale potrafił docenić urodę tego pokoju. W sumie uznał, Ŝe nieźle trafił. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie obrócić się na drugi bok i nie zasnąć. Nie zatrzasnął jeszcze za sobą drzwi celi - nie zaczął pisać i mógł sobie pozwolić na małe lenistwo. Chłodne deszczowe poranki są po to, by je spędzać w łóŜku. Pomyślał nagle o swojej gospodyni, ślicznej, róŜanolicej Briannie. Ciekawość sprawiła, Ŝe ostroŜnie postawił stopy na zimnej podłodze. Przynajmniej woda jest gorąca, stwierdził, wchodząc pod prysznic. Mydło pachniało subtelnie sosnowym lasem. W czasie licznych podróŜy nie raz stanął oko w oko z lodowatym prysznicem. Przytulna, bezpretensjonalna łazienka, białe ręczniki z dyskretnym haftem harmonizowały idealnie z jego obecnym nastrojem. Miejsca, w których przebywał, zwykle odpowiadały jego potrzebom, czy był to namiot na pustyni
w Arizonie, czy luksusowy hotel na Riwierze. Gray po prostu zmieniał otoczenie, zaleŜnie od tego, czego w danej chwili potrzebował albo jaki miał nastrój. Uznał, Ŝe przytulny pensjonat w Irlandii spełni znakomicie swoje zadanie. Zwłaszcza Ŝe oferował dodatkową atrakcję w postaci uroczej gospodyni. Piękno było zawsze miłym dodatkiem. Nie widząc powodu, dla którego miałby się golić, wciągnął dŜinsy i wysłuŜony sweter. Wiatr znacznie przycichł, postanowił więc wybrać się na przechadzkę po polach. Pójdzie na spacer i pooddycha czystym powietrzem. Ale na dół zagnała go perspektywa śniadania. Nie był zdziwiony, ujrzawszy Briannę w kuchni. Pomieszczenie zdawało się jakby stworzone dla niej - rozgrzany piec, jasne ściany, wyszorowane blaty. Stwierdził, Ŝe upięła włosy. Pewnie uwaŜała, Ŝe kok na czubku głowy jest praktyczną fryzurą. MoŜe i był, ale niesforne kosmyki, które wiły się na jej szyi i przy skroniach, sprawiały, Ŝe wyglądała bardzo ponętnie. Gray pomyślał, Ŝe moŜe nie jest to najlepszy pomysł, ulec wdziękom własnej gospodyni. Piekła coś i ślinka napłynęła mu do ust na sam zapach ciasta. Bo przecieŜ nie dlatego, Ŝe wyglądała tak uroczo w białym, wykrochmalonym fartuchu. Odwróciła się, trzymając w rękach wielką miskę i nie przestając ubijać jej zawartości drewnianą łyŜką. Zamrugała powiekami zaskoczona, potem uśmiechnęła się trochę powściągliwie. - Dzień dobry. Chce pan pewnie śniadanie? - Zjem to, co tak pachnie. - O nie! - Z wprawą, która wzbudziła w nim szczery podziw, przelała zawartość miski do garnka. - To jeszcze nie gotowe, a poza tym to jest ciasto do herbaty. - Jabłka - powiedział, wciągając aromat w nozdrza. - Cynamon. - Pański nos się nie myli. Czy pański Ŝołądek zniesie irlandzkie śniadanie, czy woli pan coś lŜejszego? - Zniesie z pewnością. - To moŜe przejdzie pan do jadalni. Zaraz przyniosę kawę i bułeczki. Pozwolą panu dotrwać do śniadania. - Mogę jeść tutaj? - Posłał jej swój najbardziej czarujący uśmiech i oparł się o futrynę. - A moŜe nie lubi pani, kiedy ludzie patrzą, jak pani gotuje?
Kiedy po prostu patrzą, pomyślał. Patrzą, jak robi cokolwiek. - AleŜ nie. - Niektórzy goście lubili jeść w kuchni, choć większość wolała, by obsługiwano ich w jadalni. Nalała mu kawy. - Pije pan czarną? - Tak. - Popijał na stojąco, nie spuszczając wzroku z Brianny. -Wychowywała się pani w tym domu? - Tak. - Wrzuciła na patelnię tłuste kiełbaski. - Pomyślałem sobie, Ŝe przypomina bardziej dom rodzinny niŜ pensjonat. - Chciałam, Ŝeby tak było. Mieliśmy farmę, ale sprzedaliśmy większą część ziemi. Zatrzymaliśmy dom i mały bungalow, w którym mieszka czasem moja siostra z męŜem. - Czasem. - Mają dom w Dublinie. On jest właścicielem galerii. Maggie jest artystką. - Jakiego rodzaju artystką? Brianna uśmiechnęła się, przewracając kiełbaski. Większość ludzi utoŜsamiała artystę z malarzem, co zawsze irytowało Maggie. - Szkło artystyczne. - Wskazała dzban stojący na środku kuchennego stołu. Pastelowe strumienie zdawały się przelewać przez nierówną krawędź przypominającą poszarpany deszczem płatek kwiatu. - To jej dzieło. - Znakomite. - Zaciekawiony zbliŜył się do stołu, przesunął palcem po falistej krawędzi. - Concannon - szepnął, po czym zaklął pod nosem. -Niech mnie licho! M.M. Concannon, irlandzka secesja. Oczy Brianny rozbłysły. - Naprawdę tak ją nazywają? Och, spodoba jej się to. - Zaczerwieniła się z dumy. - A pan rozpoznał jej pracę. - Powinienem, właśnie kupiłem jej... Nie wiem, co to właściwie jest. Rzeźba. W Worldwide Galeries, w Londynie, dwa tygodnie temu. - To galeria Rogana. Jej męŜa. - Coś takiego! - Podszedł do pieca i dolał sobie kawy. Kiełbaski pachniały niemal tak wspaniale jak jego gospodyni. - Zachwycające dzieło. Szkło białe jak lód, z ogniskiem czerwieni w środku. Pomyślałem, Ŝe wygląda jak Forteca Samotności. - Roześmiał się, kiedy spojrzała pytająco. - Widzę, Ŝe nie jest pani zaznajomiona z komiksami amerykańskimi. Forteca Samotności, prywatne sanktuarium Supermana. Gdzieś w Arktyce, zdaje mi się. - To jej się spodoba. Prywatne sanktuaria to jej domena. - Bezwiednie upinała
luźne kosmyki włosów. Była trochę zdenerwowana, poniewaŜ przyglądał się jej bezceremonialnie, nie starając się nawet ukryć zainteresowania. Było w tym coś niepokojąco intymnego. Odzywa się w nim pisarz, powiedziała sobie i wrzuciła ziemniaki na gorący tłuszcz. - Budują galerię równieŜ tutaj, w Clare - ciągnęła. - Zostanie otwarta na wiosnę. Proszę, tu ma pan owsiankę na początek. Owsianka. Coś wspaniałego. Deszczowy poranek w irlandzkim domu i owsianka w cięŜkiej brązowej misie. Uśmiechnął się i przystąpił do jedzenia. - Chce pan osadzić akcję ksiąŜki tutaj, w Irlandii? - Zerknęła na niego przez ramię. - JeŜeli wolno zapytać? - Jasne, Ŝe wolno. Taki mam plan. Odludny kraj, zadeszczone pola, wysokie urwiska. Schludne wioski. Sielanka. A ile namiętności i pasji moŜe się kryć za tym spokojem. Teraz ona się roześmiała, odwracając plasterki bekonu. - Nie wiem, czy znajdzie pan w naszej wiosce pasje i namiętności na skalę, która pana zadowoli, panie Thane. - Gray. - Panie Gray. - Wzięła jajko i rozbiła ją o krawędź patelni. - Choć, jeŜeli chodzi o namiętności, moje zostały rozbudzone zeszłego lata, kiedy jedna z krów Murphy'ego wyłamała płot i rozdeptała moje róŜe. I przypominam sobie, Ŝe Tommy Duggin i Joe Ryan pobili się niedawno przed pubem O'Malleya. - O kobietę? - Nie, o mecz. piłkarski w telewizji. Ale mówiono mi, Ŝe byli na lekkim rauszu i pogodzili się natychmiast po wytrzeźwieniu. - CóŜ, powieści to i tak kłamstwo. - AleŜ skąd! - Jej oczy, jasnozielone i bardzo powaŜne, napotkały jego wzrok. - To tylko inny rodzaj prawdy. Będzie to pańska prawda, prawda? Jej zrozumienie zaskoczyło go i niemal zawstydziło. - Tak, to będzie moja prawda. Usatysfakcjonowana, odwróciła się w stronę pieca i przerzuciła na półmisek kiełbaski, płaty bekonu, jajka i placki ziemniaczane. - Wywoła pan na wsi sensację. My, Irlandczycy, mamy bzika na punkcie pisarzy. - Nie jestem Yeatsem.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem, kiedy nałoŜył sobie na talerz solidną porcję jedzenia. - I nie chce pan nim zostać, prawda? Spojrzał na nią, z pierwszym kawałkiem bekonu nadzianym na widelec, czyŜby go rozgryzła, w dodatku w tak krótkim czasie? Jego, który szczycił się tym, Ŝe jest nieodgadniony - człowiek bez przeszłości, bez przyszłości. Zanim zdołał coś odpowiedzieć, drzwi kuchenne otworzyły się z trzaskiem i do kuchni wtargnęła, wraz z deszczem i wiatrem, kobieta. - Jakiś dureń ustawił samochód na środku drogi, Brie. - Maggie urwała, zsunęła z głowy ociekający głową kaptur i przyjrzała się Grayowi. - Winny - powiedział, unosząc dłoń. - Zapomniałem. Przestawię go. - Nie ma pośpiechu. - Ruchem ręki kazała mu wrócić na krzesło i ściągnęła płaszcz. - Niech pan skończy śniadanie, ja mam czas. To pan jest tym jankeskim pisarzem? - Podwójnie winny. Mam przyjemność z panią M.M. Concannon, jak sądzę? Zgadza się. - Moja siostra, Maggie - powiedziała Brianna, nalewając herbaty. -Grayson Thane. Maggie usiadła z westchnieniem ulgi. Dziecko urządziło jej w brzuchu prywatną burzę. - Przyjechał pan trochę za wcześnie, jak mi się wydaje. - Zmiana planów. Była ostrzejszą wersją Brianny, zauwaŜył. Bardziej rude włosy, bardziej zielone oczy, odrobinę ostrzejsze w wyrazie. - Pani siostra była tak uprzejma i nie dała mi spać na podwórku. - Och, to wcielenie dobroci, nasza Brie. - Maggie poczęstowała się kawałkiem bekonu. - Szarlotka? - zapytała, wciągając powietrze. - Do herbaty. - Brianna wyjęła z pieca jedną blaszkę i wstawiła drugą. - Jesteście z Roganem zaproszeni. - MoŜe wpadniemy. - Maggie wzięła bułeczkę z koszyka i zaczęła po troszeczku ją podgryzać. - Zostanie pan tu trochę? - Maggie, nie naprzykrzaj się mojemu gościowi. MoŜesz zabrać do domu parę bułeczek, jeśli chcesz. - Jeszcze nie wychodzę. Rogan siedzi na telefonie, będzie rozmawiał do dnia
Sądu Ostatecznego. Jechałam właśnie do wsi po chleb. - Mam mnóstwo chleba. Mogę się z tobą podzielić. Maggie uśmiechnęła się i ugryzła bułeczkę. - Na to właśnie liczyłam. - Zwróciła zielone, bystre oczy na Graya. - Ona piecze tyle, Ŝe starczyłoby dla całej wsi. - Obie siostry są artystkami - powiedział Gray swobodnie. NałoŜył sobie na bułkę dŜemu truskawkowego i podsunął słoik Maggie. - Jedna dmucha szkło, druga gotuje. - Bezwstydnie gapił się na ciasto stygnące na piecu. - Ile jeszcze czasu do herbaty? - Chyba cię polubię. - Ja ciebie chyba teŜ. - Gray wstał. - Przestawię samochód. - Wystarczy wjechać w ulicę. Spojrzał na Briannę, nie rozumiejąc. - W jaką ulicę? - Za domem. Wy to nazywacie podjazdem. Będzie pan potrzebował pomocy przy bagaŜach? - Nie, poradzę sobie. Miło było cię poznać, Maggie. - Ciebie teŜ. - Maggie oblizała palce i poczekała, aŜ drzwi zamkną się za Grayem. - Wygląda nawet lepiej niŜ na okładkach swoich ksiąŜek. - To prawda. - Kto by pomyślał, Ŝe pisarz moŜe być tak zbudowany. Nic, tylko mięśnie. Wiedząc, Ŝe Maggie czeka na jej reakcję, Brianna nadal stała odwrócona w stronę pieca. - Kto by pomyślał, Ŝe męŜatka w szóstym miesiącu ciąŜy będzie się zastanawiała nad jego budową. Maggie parsknęła. - Odnoszę wraŜenie, Ŝe kaŜda kobieta poświęci mu chwilę uwagi. A jeŜeli ty jesteś wyjątkiem, powinnaś iść nie tylko do okulisty. - Oczy mam w porządku, dzięki za troskę. I czy to nie ty martwiłaś się jeszcze nie tak dawno, Ŝe będę tu z nim sama? - Tak było, zanim go polubiłam. Z cichym westchnieniem Brianna zerknęła w stronę kuchennych drzwi. Nie miała wiele czasu. ZwilŜyła wargi językiem i dalej wycierała starannie naczynia po śniadaniu.
- Maggie, chciałabym, Ŝebyś znalazła dla mnie później wolną chwilę. Chcę z tobą porozmawiać. - Porozmawiaj teraz. - Nie mogę. - Rzuciła spojrzenie na drzwi. - Musimy być same. To waŜna sprawa. - Jesteś zdenerwowana. - Wydaje ci się. - Czy on coś zrobił? Ten jankes? - Mimo brzucha Maggie zerwała się na równe nogi, gotowa do obrony. - Nie, nie. To nie ma z nim nic wspólnego. - Brianna wsparła się pod boki, zirytowana. - Przed chwilą powiedziałaś, Ŝe go lubisz. - Nie lubię go, jeŜeli cię zdenerwował. - Nie zrobił tego. Nie naciskaj na mnie teraz. Przyjdziesz później, kiedy on juŜ się rozpakuje i urządzi? - Oczywiście. - Maggie pogłaskała Briannę po ramieniu, zatroskana. - Chcesz, Ŝeby Rogan teŜ przyszedł? - JeŜeli będzie mógł. Tak - powiedziała stanowczo, myśląc o stanie Maggie. - Tak, proszę, Ŝeby przyszedł z tobą. - A więc przed herbatą. O drugiej, trzeciej? - Znakomicie. A teraz weź bułeczki i chleb, Maggie. Muszę się zająć panem Thane'em. Brianna niczego nie lękała się bardziej niŜ konfrontacji, gniewnych słów, pretensji. Wyrosła w domu, gdzie aŜ iskrzyło się od gwałtownych emocji. Wylewały się gromadzone latami Ŝale, rozczarowania znajdowały ujście w krzyku. Starała się zawsze panować nad swymi uczuciami i przyjęła linię obrony biegunowo róŜną od metody siostry, która szukała ucieczki w gniewie i napadach złości. Musiała przyznać sama przed sobą, Ŝe nie raz pragnęła' zbudzić się rano i stwierdzić, Ŝe rodzice postanowili zignorować Kościół i tradycję i pójść kaŜde w swoją stronę. Ale o wiele częściej, zbyt często, modliła się o cud. Cud, który sprawi, Ŝe rodzice odkryją siebie na nowo i wzniecą tę iskrę, która połączyła ich przed laty. Teraz zrozumiała, dlaczego cud nigdy nie mógł się wydarzyć. Amanda. Ta kobieta miała na imię Amanda. Czy matka wie? Czy wie, Ŝe męŜczyzna, którym nauczyła się pogardzać, kochał inną kobietę? Czy wie, Ŝe istnieje dziecko, teraz juŜ dorosłe, owoc tej
szaleńczej, zakazanej miłości? Nie potrafiłaby o to zapytać. Nigdy nie zapyta, obiecała sobie. Potwornej sceny, która by się wtedy rozegrała, nie byłaby w stanie znieść. Przeraziła ją juŜ sama perspektywa podzielenia się swoim odkryciem z Maggie. Znając swoją siostrę, musiała być przygotowana na gniew, cierpienie i bolesne rozczarowanie. Odkładała to z godziny na godzinę. Metodą tchórzy, wiedziała o tym i trochę się tego wstydziła. Musi jednak dojść do ładu z sobą, zanim obarczy tym cięŜarem Maggie. Gray był bardzo absorbujący. Musiała pomóc mu zagospodarować pokój, odpowiedzieć na pytanie dotyczące sąsiednich wiosek i obiektów turystycznych. A tych pytań były dziesiątki. Kiedy w końcu wyprawiła go w drogę do Ennis, była zupełnie wyczerpana. Miał zdumiewająco duŜo energii, przypominał jej akrobatę cyrkowego, którego widziała kiedyś na festynie. Akrobata zwijał się i skręcał w zadziwiające kształty, prostował i znowu zwijał. śeby się odpręŜyć, uklękła i zaczęła szorować podłogę w kuchni. Dochodziła dopiero druga, kiedy usłyszała radosne poszczekiwanie Cona. Herbata była zaparzona, ciasto pokrojone, kanapki w kształcie małych trójkątów przyszykowane. Brianna pozwoliła sobie na jedno krótkie załamanie rąk, po czym otworzyła drzwi siostrze i szwagrowi. - Przyszliście pieszo? - On twierdzi, Ŝe potrzebuję ruchu. - Maggie miała zarumienioną twarz i błyszczące oczy. Wciągnęła głęboko powietrze. - Będę potrzebowała, po tym podwieczorku. - Straszny się z niej zrobił łakomczuch. - Rogan powiesił płaszcze na kołkach przy drzwiach. Ubrany był w znoszone spodnie i cięŜkie buty, ale nic nie mogło ukryć faktu, Ŝe Dublin ma we krwi. Wysoki, smagły, byłby równie elegancki we fraku, jak i w łachmanach. - Całe szczęście, Ŝe zaprosiłaś nas na podwieczorek, Brianno. Ona wyjadła wszystko do czysta. - Usiądźcie sobie przy kominku, a ja przyniosę jedzenie. Mamy mnóstwo dobrych rzeczy. - Nie jesteśmy gośćmi - zaprotestowała Maggie. - Kuchnia to miejsce akurat dla nas. - Siedziałam w niej przez cały dzień. - Była to kiepska wymówka. śaden pokój
w całym domu nie mógł konkurować z jej kuchnią. Ale miała niejasne wraŜenie, Ŝe bardziej odpowiednia do tej rozmowy będzie oficjalna atmosfera bawialni. - Poza tym napaliłam w kominku. - Przyniosę tacę - zaofiarował się Rogan. Maggie sięgnęła po ciasto w chwili, gdy pojawiło się ono na stole. - Weź kanapkę - powiedział Rogan. - On traktuje mnie bardziej jak dziecko niŜ kobietę, która ma je wkrótce urodzić. - Ale wzięła kanapkę. - Opowiadałam Roganowi o twoim bardzo atrakcyjnym jankesie. Długie, rozjaśnione słońcem włosy, bicepsy, wielkie brązowe oczy. Nie zje z nami podwieczorku? - Jest za wcześnie na podwieczorek - zauwaŜył Rogan. - Czytałem parę jego ksiąŜek - zwrócił się do Brianny. - Ma zadziwiającą umiejętność wzbudzania niepokoju. - Wiem. - Uśmiechnęła się leciutko. - Wczoraj w nocy zasnęłam przy zapalonym świetle. Wybrał się na przejaŜdŜkę do Ennis. Był tak uprzejmy i zabrał mój list na pocztę. - Czasem łatwiej dość do sedna okręŜną drogą, pomyślała Brianna. - Znalazłam wczoraj na strychu papiery taty. - Myślałam, Ŝe juŜ się z tym uporałaś? - powiedziała Maggie. - Większości kartonów taty w ogóle nie ruszałyśmy. Dopóki matka tu mieszkała, tak było lepiej. - Racja, zrzędziłaby bez końca. - Maggie patrzyła w swoją filiŜankę z herbatą. - To nie w porządku, Ŝe musiałaś przebijać się przez te papiery sama, Brie. - Nie szkodzi. Myślałam o tym, Ŝeby urządzić tam pokój dla gości. - Więcej gości? - Maggie wzniosła oczy ku niebu. - PrzecieŜ masz ich na kopy wiosną, latem, jesienią. - Lubię mieć ludzi w domu. Była to sporna kwestia, bo obie siostry miały odrębny pogląd na tę sprawę. - Tak czy inaczej, trzeba było uporządkować te kartony. Oprócz ubrań, z których większość nadaje się juŜ tylko na szmaty, znalazłam to. - Wzięła z komody małe pudełko i wyjęła białą sukienkę z koronkami. -Dzieło babci, jestem pewna. Tatuś zachował je dla swoich wnuków. - Ach! - Wszystko w Maggie złagodniało. Wyraz oczu, ust, dźwięk głosu. Wzięła od Brianny sukienkę. - Jaka maleńka - szepnęła. Głaskając koronki czuła, jak porusza się w niej dziecko.
- Pomyślałam, Roganie, Ŝe twoja rodzina teŜ pewnie odłoŜyła stroik, ale... . ' - Weźmiemy ten. Dziękuję, Brie. - Wystarczył mu jeden rzut oka na twarz Ŝony, Ŝeby podjął decyzję. - Proszę, Margaret Mary. Maggie przyjęła chusteczkę, którą jej podał, i otarła oczy. - W ksiąŜkach piszą, Ŝe to hormony. Ryczę od byle czego. - Schowam ją. - Brianna odłoŜyła sukienkę do pudła i wręczyła im świadectwo udziałowe. - To teŜ znalazłam. Tatuś musiał to kupić na krótko przed śmiercią. Maggie rzuciła okiem na dokument i westchnęła. - Jeszcze jedna z jego intratnych transakcji. - Świadectwo udziałowe wzruszyło ją niemal tak samo, jak sukienka do chrztu. - Cały tatuś. A więc postanowił wziąć się za górnictwo. - CóŜ, wszystkiego innego juŜ próbował. Rogan przyglądał się świadectwu ze zmarszczoną brwią. - Chcecie, Ŝebym sprawdził, co to za przedsiębiorstwo? - Napisałam juŜ do nich. Pan Thane podjął się wysłania listu. Przypuszczam, Ŝe nic z tego nie wyjdzie. - Jak z reszty przedsięwzięć Toma Concannona. - Ale trzeba oczywiście poczekać na odpowiedź tej firmy. - Tu chodzi o dziesięć tysięcy udziałów - zauwaŜył Rogan. Maggie i Brianna wymieniły porozumiewawcze uśmiechy. - I jeŜeli są warte więcej niŜ papier, na którym zostały wydrukowane, to tatuś pobił swój rekord. - Maggie wzruszyła ramionami i wróciła do jedzenia ciasta. - Zawsze albo juŜ w coś zainwestował, albo planował rozkręcić interes. On miał tylko marzenia, Roganie, i wielkie serce. Uśmiech Brianny zgasł. - Znalazłam jeszcze coś. Coś, co muszę wam pokazać. Listy. - Słynął z pisania listów. - Nie - wtrąciła Brianna, zanim Maggie zapuściła się w jedną ze swych opowieści. Zrób to teraz, nakazała sobie, czując, Ŝe traci odwagę. Zrób to szybko. - Te listy zostały napisane do niego. Najlepiej będzie, jak sami je przeczytacie. Maggie patrzyła, jak oczy Brianny przybierają chłodny, nieobecny wyraz. Wiedziała, Ŝe ucieczka w głąb siebie jest metodą obrony, którą siostra stosuje wobec kaŜdego zagroŜenia, od bólu serca, po atak złego humoru. - Dobrze, Brie. Bez słowa Brianna podała Maggie listy.