Wiolusia2305

  • Dokumenty176
  • Odsłony19 238
  • Obserwuję12
  • Rozmiar dokumentów293.4 MB
  • Ilość pobrań9 400

Kruczy Dwór 03 - Krwawy księżyc - Geoffrey Huntington

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :675.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Kruczy Dwór 03 - Krwawy księżyc - Geoffrey Huntington.pdf

Wiolusia2305 EBooki
Użytkownik Wiolusia2305 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 176 stron)

Geoffrey Huntington Kruczy Dwór 3 Krwawy księżyc

Prolog Halloween 1969 Legendy mówią, że jeśli w deszczową i wietrzną noc wejdziesz na najdalej wysuniętą w morze półkę Czarciej Skały, usłyszysz krzyki tych wszystkich, którzy stracili życie we wzburzonym morzu u jej podnóża. Młody człowiek obawia się, że dzisiejszej nocy ta lista powiększy się o jeszcze jedną ofiarę. Biegnie za kobietą, rozpaczliwie pragnąć ją powstrzymać i zaprowadzić z powrotem do Kruczego Dworu. Wie, że w przeciwnym wypadku Szaleniec się zemści. Szaleniec - tak nazywają w miasteczku Jacksona Muira, tak szepcze przerażona służba w swoich kwaterach w wielkim domu. Szaleniec. Oto, kim jest. I pozabija nas wszystkich. Jednak Ogden McNutt nie pogodzi się z tym. Nie zamierza godzić się ze śmiercią, jeszcze nie. Wciąż jeszcze jest czas. Może zdoła odmienić los, jaki im przepowiedziano, zapobiec katastrofie wiszącej nad wszystkimi w Kruczym Dworze. Jeśli zatrzyma tę kobietę, zanim ona dotrze do klifu, jeśli zdoła sprowadzić ją całą i zdrową z powrotem do mrocznej posiadłości na szczycie wzgórza, może da się uniknąć tego, czego wszyscy się obawiają. - Emily! - Krzyczy Ogden w wyjącym wietrze. - Emily! Widzi ją przed sobą, w długiej i powiewnej białej sukni, biegnącą w kierunku Czarciej Skaty. Nad nimi wielki księżyc w pełni usiłuje przedrzeć się przez czarne chmury, które przemykają przed jego obliczem, a w oddali przetacza się grom. - Emily! Ona nie przystaje, ale młodzieniec zaczyna ją doganiać. Już słyszy jej łkania i okrzyki rozpaczy. Wybiegła z domu, ujrzawszy Jacksona, swojego męża, w ramionach służącej - tej dziwnej, niepokojącej dziewczyny o świdrujących ciemnych oczach i lśniących czarnych włosach. Ogden był świadkiem tej sceny i dostrzegł dziwny grymas, który wykrzywił promienną twarz Emily, jakby w tym momencie nagle w pełni zrozumiała ogrom niegodziwości Szaleńca. Odwróciła się i uciekła. - Biegnij za nią - powiedział Montaigne - mężczyzna, który sprowadził Ogdena do tego dziwnego miejsca, który obiecał mu naukę starożytnej sztuki pod okiem Opiekunów. - Sprowadź ją z powrotem.

Ona nie może dotrzeć do Czarciej Skały, powtarza sobie w myślach biegnący Ogden, pamiętając o przepowiedzianej zgubie. Muszę ja powstrzymać! Muszę ja dogonić! Ona jednak już tam jest i stoi na skraju przepaści, w wydętej przez wiatr białej sukni, kiedy Ogden w końcu ją dogania. Chwieje się, łapiąc oddech, ale mimo to chwyta ją i oboje pochylają się na skraju urwiska, patrząc na szalejące w dole morze. - Emily - mówi Ogden - musisz wrócić tam ze mną! Ona odwraca się i obrzuca go oszalałym wzrokiem. - Wrócić do Kruczego Dworu? Do niego? Jesteś równie szalony jak on? Dlaczego miałabym tam wrócić, wiedząc, co zaplanował dla nas wszystkich? - Proszę, Emily, musisz odsunąć się od... Ona wyrywa mu się, pod wpływem gniewu silniejsza niż oczekiwał. Jakże jest teraz odmieniona, jak różna od tej słodkiej, niewinnej, spokojnej dziewczyny, która przybyła do Kruczego Dworu. - Jesteś jednym z jego sługusów? - Emily przeszywa go gniewnym, oskarżycielskim spojrzeniem. - Czy tak, Ogdenie? Ty i Montaigne... - Nie, Emily, my chcemy go powstrzymać! I możemy, jeśli tylko wrócisz tam ze mną! Ona śmieje się z goryczą. - Powstrzymać go? Jesteś głupcem. Wszyscy jesteście głupcami, jeśli sądzicie, że zdołacie go teraz powstrzymać. Opanuje Kruczy Dwór - i Otchłań pod nim też! - Nie, możemy go pokonać! - Spójrz! - Wyciąga rękę, gdy błysk pierwszej błyskawicy rozjaśnia noc. - Zobacz to, co ja widzę! Patrz! Ogden wznosi oczy ku niebu, gdy głośny huk gromu zdaje się wstrząsać skałami, na których stoją. A tam, niczym w teatrze cieni rzucanych na chmury przez jakąś ogromną latarnię magiczną, widać obrazy, które tak przerażają Emily. Z dziury w niebie wypełzają piekielne stwory, wygłodniałe, oślizłe, złośliwe demony pragnące zawładnąć światem. - Staną się nami! - Woła Emily. - Te okropne, odrażające stwory! One staną się nami, a my nimi! Ogden nie może oderwać oczu od nieboskłonu. Demony wylewają się z dziury jak karaluchy i rozbiegają po całym niebie, jak okiem sięgnąć. Pokryte sierścią i łuskami - o ludzkich kościach i zwierzęcej skórze - błoniastoskrzydłe bestie i ośmionogie potwory. Większość z nich to głupie, ociężałe stwory, lecz wśród nich Ogden dostrzega również szyderczo uśmiechnięte, przebiegłe czarty o ślepiach skrzących się złośliwą inteligencją. - Oto świat, jakiego pragnie - mówi Emily. - Oto jego plan. Z oddali dobiega głos - głos samego Szaleńca, wołającego żonę.

Emily odwraca się w tamtą stronę i pięknymi niebieskimi oczami wpatruje się w noc. Szaleniec znów woła jej imię. - Oto jego plan - mówi Emily, teraz już spokojna, gdy obraz na niebie znika i Ogden znów spogląda na nią. - Jednak nie mój. I nim młodzieniec zdąży ją złapać, Emily rzuca się z urwiska i jej krzyk cichnie w ciemnościach. - Emily! - Woła w ślad za nią Ogden. - Emily! - Wtóruje mu Jackson Muir, w rozbłysku błyskawicy wyłaniając się z mroku i stając na Czarciej Skale. Ogden zaczyna drżeć. - Ja... Próbowałem... Szaleniec podbiega do krawędzi urwiska i wychyla się. Z dołu dolatuje ryk rozbijających się o skały fal. - Próbowałem ją powstrzymać - mówi Ogden, trzęsąc się jak liść. Szaleniec obraca się do niego. W oczach ma gniew, ale także zgrozę i żal, ogromny żal. Mimo swej mocy nie zdoła jej wskrzesić - a przynajmniej nie taką, jaka była za życia. Ogden z lękiem i fascynacją patrzy na Szaleńca, rozdzieranego przez straszliwy dylemat. Nagle Jackson odwraca się twarzą do morza i unosi ręce nad klifem, jakby za pomocą czarów chciał wydostać ukochaną żonę z toni. Zaraz jednak opuszcza dłonie i zakrywa nimi twarz. Zapewne zdołałby wyrwać Emily morzu, ale okropnie pokiereszowaną - na duchu i na ciele. Może jest wielkim czarodziejem Skrzydła Nocy, ale wie, że nie zdoła wskrzesić jej niewinności i czystości. Gorzej - nie może sprawić, aby znów go pokochała. I Ogden wie, że ktoś za to zapłaci. - Próbowałem - duka, cofając się przed Jacksonem. - Próbowałem ją powstrzymać. - I nie zdołałeś - prycha Szaleniec, przeszywając go wzrokiem. Szeroko rozkłada ramiona i wydaje przeraźliwy krzyk, równie potężny jak huk gromu. I burza zdaje się cichnąć, oddawszy swą furię ciału stojącego na skraju urwiska czarnoksiężnika. Jackson Muir zawsze był wysoki i postawny, lecz teraz wydaje się jeszcze wyższy, jakby mierzył nie metr osiemdziesiąt, lecz trzy razy tyle. W przypływie gniewu błyska białymi zębami i sypie skry z oczu. - Zapłacisz mi za to, Ogdenie McNutt! Zapłacisz za to, że nie zdołałeś ocalić mojej żony! - Nie, zostaw go w spokoju - odzywa się inny mężczyzna. To Montaigne wreszcie zdołał dotrzeć na Czarcią Skałę. - To mój uczeń, Jacksonie. Ja go ukarzę. Zostaw go mnie. - Śmiesz rozkazywać czarodziejowi Skrzydła Nocy? - Szaleniec zdaje się wypalać oczami dziury w mroku, gdy przenosi wzrok na nowo przybyłego. - Ty, Opiekun, który ma mi tylko służyć?

- I uczyć cię - mówi Montaigne, nie zważając na jego gniew. - Członek Bractwa nie wykorzystuje mocy dla zemsty. Jackson Muir śmieje się. - Zapomniałeś o czymś, Montaigne. Jak nazwał mnie mój brat? Renegatem? Apostatą? - Znów parska śmiechem, zwróciwszy przekrwione oczy na Ogdena. - Uciekaj, króliczku! Dostarcz mi trochę rozrywki! I Ogden ucieka. Wie, że to na nic, ale ucieka, słuchając pierwotnego instynktu samozachowawczego. Biegnie w ciemność, oddalając się od klifu, w las. Wpada w kłujące jeżyny, potyka się o leżący pień, pada w błotnistą kałużę. Jednak ucieka dalej, zagłębiając się w gąszcz drzew i gromadzące się cienie. Z nieba zerka na niego posępnie i czujnie księżyc, okrągły i złoty, pojawiając się raz po raz między gałęziami. Wreszcie Ogden przystaje, obejmując pień drzewa, niczym dziecko matkę. Wie, że to koniec, że nie można uciec przed Szaleńcem - lecz mimo to w jego sercu budzi się nadzieja. Może Montaigne go powstrzymał? Może przekonał Jacksona, żeby puścił Ogdena? Jest cicho. Słychać tylko szum fal bijących w oddali o brzeg. Ogden myśli o swojej kochanej Georgianne. - Śliczna mała, prawda? Ten głos mrozi mu krew w żyłach. Ogden odwraca się i widzi Szaleńca, stojącego jakieś pół metra dalej. - Zrób ze mną, co chcesz - mówi Ogden - ale nie rób krzywdy Georgianne. Jackson Muir uśmiecha się. - Stań w blasku księżyca, Ogdenie McNutt. Ogden waha się, ale wykonuje rozkaz. Nie ma sensu się opierać czy próbować walczyć. - Spójrz na księżyc - mówi Szaleniec. - Popatrz na jego tarczę. Ujrzysz tam swoją mękę, młody głupcze. Zobaczysz karę za to, że nie zdołałeś uratować mojej żony. Ogden spogląda na lśniący miesiąc. Ten nagle przybiera czerwoną barwę - jest jak jezioro krwi pośród czerni nieba. I nagle Ogden czuje swędzenie. Straszliwe pieczenie całego ciała. Spogląda na dłonie i widzi powód. Włosy - porastające całe jego ciało. Dłonie, ręce, ramiona pod ubraniem. Dotyka swojej twarzy. Tam też są. Gęste i sztywne. Potem przychodzi ból. Okropny, rozdzierający. Ogden wije się w konwulsjach. Jego szczęka wydłuża się i zmienia kształt. Usta rozciągają się i przekształcają w zwierzęcy pysk. Zęby stają się długie i ostre, kaleczą język. Ogden McNutt osuwa się na kolana. Już nie może ustać na nogach. Jego łopatki wybrzuszają

się i rozszerzają. Kiedy próbuje krzyknąć, z jego gardła wydobywa się nieartykułowany dźwięk. To wycie zwierzęcia. A potem nie ma już nic. Ani bólu, ani myśli. Tylko chęć chłeptania ciepłej krwi.

Ponad trzydzieści lat później Teraźniejszość 1. Za murami Devon March podnosi kilof wysoko nad głowę i z łoskotem wali nim w mur. - Kimkolwiek jesteś - woła - zaraz się spotkamy! W końcu. Odpowiedź, której szukał od miesięcy. Kto mieszka za tą ścianą? Któż go woła, kto zdaje się mieć klucz do tajemnicy jego przeszłości? Kobieta, myśli Devon, sądząc po tonie głosu. Po raz pierwszy usłyszał jej głos, kiedy trzymano ją na wieży Kruczego Dworu, kiedy widywał tam światło, którego istnieniu wszyscy inni uparcie zaprzeczali. Potem widział, jak przeniesiono ją tutaj, do tego zamurowanego lochu, do którego nie wiodły żadne drzwi. I mimo swoich niemałych możliwości, pomimo magicznej mocy, którą odziedziczył jako czarodziej Skrzydła Nocy, Devon dotychczas nie zdołał pokonać tego muru. Dlatego musiał posłużyć się kilofem. Tynk z łatwością odpada pod uderzeniem. Devon ponownie unosi kilof nad głowę i uderza. Tym razem udaje mu się. Wybija otwór w ścianie. - Cofnij się - woła do tego kogoś po drugiej stronie. - Nie chcę ci zrobić krzywdy. Jednak kobieta milczy. Jeszcze przed chwilą szlochała i wołała go po imieniu. Jednakże jej imię pozostaje zagadką, chociaż czarodziejska intuicja - którą Devon nazywa Głosem - podpowiedziała mu, że on już je zna. Ale co to za imię? Jeszcze raz unosi kilof nad głowę. Następne uderzenie powinno wybić otwór wystarczająco duży, żeby się przezeń przecisnąć, ewentualnie Devon poszerzy go gołymi rękami. Zbiera siły do najsilniejszego z dotychczasowych ciosów. Jednak nie może go zadać. Kilof pozostaje nieruchomy nad jego głową. - Nie wolno ci tego robić - słyszy głos. - Proszę, proszę, przestań! Devon zna ten głos. Należy do Bjorna Forkbearda, zarządcy Kruczego Dworu, małego gnoma mającego prawie siedemset lat. Devon obraca się i widzi, że Bjorn, stojąc na drewnianej skrzyni, przytrzymuje kilof krótkimi, lecz silnymi rękami. - Puść, Bjornie! - Nie, mistrzu Devonie! Sprowadzono mnie do Kruczego Dworu, żebym strzegł tej komnaty, i będę jej strzegł! Devon poddaje się, rozluźniając chwyt. Bjorn też puszcza kilof i zeskakuje ze skrzyni.

Devon pozwala, by narzędzie z donośnym brzękiem upadło na piwniczną posadzkę. - Zatem było tak, jak podejrzewałem - mówi Devon. - To z tego powodu pani Crandall sprowadziła cię tutaj. Miałeś pilnować tego kogoś, kogo trzymała na wieży, a potem przeniosła do podziemi! - Cóż - wzrusza ramionami człowieczek - z tego i paru innych powodów. Jak wiesz, Kruczy Dwór potrzebował zarządcy. A ja jestem bardzo dobrym kucharzem i pomywaczem, o czym sam możesz zaświadczyć! Bjorn usiłuje się uśmiechnąć, patrząc na Devona, ale nastoletni czarodziej nie odpowiada uśmiechem. Kiedy Bjorn pojawił się w Kruczym Dworze, wzbudził głęboką nieufność Devona. Chłopiec nie był pewien, po czyjej stronie stoi gnom, czy jest dobry czy zły. W tym domu zdarzyło się zbyt wiele, żeby Devon bez wahania zaufał komukolwiek. Jednak w późniejszych zmaganiach z Isobel - zbuntowaną czarownicą z szesnastego wieku - Bjorn dowiódł swej wartości, i teraz Devon uważa go za sojusznika. Wie, że Bjorn, jak wszystkie gnomy, jest lojalny wobec czarodziei Skrzydła Nocy. Mimo to, sprzymierzeniec czy wróg, Bjorn najwidoczniej wciąż ma parę tajemnic, które skrywa przed Devonem. - Kto jest za tym murem, Bjornie? I dlaczego nie powinienem tego wiedzieć? Devon staje nad gnomem, który ma zaledwie metr dziesięć wzrostu. Jego skóra jest różowa, a włosy białe i rozwichrzone. Nosi krótką, rozwidloną brodę. Stąd się wziął jego przydomek. - Odpowiedz mi, Bjornie! - Devon szturcha palcem w pierś gnoma. - Przeszliśmy razem tyle, że nie powinieneś mieć przede mną tajemnic! Szeroka i rumiana twarz Bjorna zdradza wewnętrzną walkę. - Ach, przecież ci mówiłem, mistrzu Devonie. Może i zatrudniono mnie jako jej strażnika, ale nigdy nie poznałem jej imienia ani dziejów. - Cóż - mówi Devon, znów odwracając się twarzą do ściany - zaraz je poznamy. - Pani Crandall będzie wściekła - ostrzega gnom. Devon uśmiecha się pod nosem. - Już dawno przestałem się obawiać gniewu pani Crandall. Czy jest to prawda czy nie, brzmi nieźle - myśli Devon. Ma dość słuchania poleceń pani Crandall. W końcu jest potomkiem Sargona Wielkiego, założyciela Bractwa Skrzydła Nocy, i został stworzony do wielkich rzeczy. Najwyższy czas dowiedzieć się, do jakich - i nie pozwoli na to, żeby Amanda Muir Crandall nadal stała mu na drodze do prawdy. Chwyta brzegi dziury w ścianie i zaczyna rozbierać ją gołymi rękami. Od kiedy Devon przyjechał do Kruczego Dworu, szukał rozwiązania tajemnicy swojej przeszłości. Dorastał jako syn Teda Marcha, zwykłego mechanika samochodowego - a przynajmniej

tak myślał, Jednak na łożu śmierci ojciec wyznał, że Devon został adoptowany. Chłopiec nie usłyszał ani słowa o tym, kim byli jego biologiczni rodzice, tylko dowiedział się, że zamieszka u rodziny, o której nigdy wcześniej nie słyszał: u Muirów. Utrata taty - który był najlepszym ojcem, jakiego każdy dzieciak mógłby sobie życzyć - była dostatecznie ciężkim ciosem, a konieczność porzucenia domu, szkoły i przyjaciół jeszcze bardziej przygnębiła Devona. Kilka dni po pogrzebie adwokat ojca wsadził chłopca do autobusu i wyprawił do smaganego wiatrami miasteczka na skalistym wybrzeżu Rhode Island. Do miejsca zwanego Biedą. Przybywszy tam w szalejącej burzy, Devon szybko zrozumiał, czemu miejscowość zawdzięcza tę nazwę. Od tego czasu Devon mieszkał w tajemniczym mrocznym domu na skraju klifu i stopniowo odkrywał, kim jest i co potrafi. Gdyż Devon nigdy nie był zwyczajnym chłopcem. Od dziecka posiadał niezwykłe umiejętności: na przykład potrafił siłą woli unieść psa w powietrze albo obrócić wszystkie ławki w klasie. Ojciec nigdy nie wyjaśnił, dlaczego Devon ma taką moc, tylko ostrzegł go, że wolno mu jej użyć wyłącznie w szlachetnych celach. Nie wyjaśnił również obecności demonów - tych obrzydliwych, odrażających bestii, które mieszkały w szafie i próbowały czasem wciągnąć go w cuchnącą czeluść, zwaną Otchłanią. „Jesteś silniejszy od nich - zawsze powtarzał mu ojciec. - Pamiętaj o tym, Devonie. Jesteś silniejszy". Taak, jestem silniejszy, na pewno, myśli teraz Devon. Dowiodłem tego. Byłem w Otchłani i wydostałem się z niej. Niewielu ludzi, nawet z Bractwa Skrzydła Nocy, mogło się tym poszczycić. Wiadomość o tym, że jest czarodziejem Skrzydła Nocy, była największą sensacją w czternastoletnim życiu Devona. Odkrył, że jego ojciec wcale nie był zwykłym mechanikiem samochodowym, lecz wiekowym Opiekunem, który wychował i wyuczył wiele pokoleń czarodziei. Dlaczego więc nie wyjawił Devonowi prawdy o jego dziedzictwie? Chłopiec był zmuszony odkryć ją samodzielnie, z pomocą Rolfe’a Montaigne’a - zaprzysięgłego wroga rodziny Muirów, który był synem Opiekuna i cały czas starał się znaleźć w odziedziczonych po ojcu księgach odpowiedź na pytanie, dlaczego Ted March posłał Devona do Kruczego Dworu. Jednak Devon podejrzewa, że odpowiedź na to pytanie nie znajduje się w żadnej książce, tylko tutaj, za tym murem. Devonie, kobiecy głos wzywał go, wiele razy. Czy to ty? Wreszcie mnie znalazłeś! - Hej! - Woła przez dziurę w ścianie, aż jego głos odbija się echem. - Wchodzę tam. Pokaż się! Gdzie jesteś? - Uważaj, mój młody mistrzu - przestrzega stojący za jego plecami Bjorn. Devon nabiera tchu. Po drugiej stronie jest ciemno. I cicho. Jakby nikogo tam nie było, nigdy.

- Nie milcz teraz! - Woła ponownie Devon. - Po tylu miesiącach szlochów i nawoływań. Przekłada nogę przez otwór w ścianie i przeciska się na drugą stronę. Słaby blask świecy sączący się przez dziurę nie wystarcza, by rozproszyć zalegający tam mrok. Devon podnosi prawą rękę i pstryka palcami. Natychmiast na jego dłoni pojawia się jasna kula białego światła. Chłopiec uśmiecha się. Zawsze jest rad, kiedy udaje mu się wykorzystać magiczne umiejętności. Devon musi przyznać, że fajnie jest "posiadać moc, która kiedyś wydawała się tak niezrozumiała i nieprzewidywalna. Rozgląda się. Kula światła w jego dłoni pozwala mu dobrze przyjrzeć się otoczeniu. Jest tam łóżko, w którym niedawno ktoś spał, oraz stolik, na którym stoi taca z brudnymi naczyniami. Devon przygląda się im: miska z niedojedzoną zupą, płaski talerz z okruchami chleba. A obok nich oprawiona w skórę książka. Chwyciwszy ją i podniósłszy do światła, Devon spogląda na okładkę. Modlitwy i pieśni żałobne. Otwiera książkę i na pierwszej stronie widzi słowa napisane wyblakłym niebieskim inkaustem: Emily Day Muir. - Emily Muir? - Głośno pyta Devon. Od kiedy przyjechał do Kruczego Dworu, kilkakrotnie widział smutnego ducha Emily Muir, który od ponad trzydziestu lat straszy w tym wielkim domu. Kto miałby teraz korzystać z jej modlitewnika - i dlaczego? Devon odwraca się i spogląda na otwór w ścianie. Bjorn patrzy na niego zaniepokojonymi niebieskimi oczami. - Kogoś tutaj więziono - mówi Devon. - Kogo, panie Klawiszu? I dlaczego ta kobieta miała modlitewnik Emily Muir? - Mówiłem ci, Devonie. Nie znam jej imienia. - A gdzie ona jest teraz? Jak się stąd wydostała? Gnom odsuwa się od dziury, załamując ręce. Devon ponownie się rozgląda. Zauważa szafę z otwartymi drzwiami. W środku wiszące na wieszakach ubrania. Płaszcze. I długie suknie. - To nieludzkie - mruczy. - Trzymać kogoś w takim lochu. Jednak jej już tu nie ma. Najwyraźniej można tu wejść - i wyjść - inną drogą. - Jak podawałeś jej jedzenie? - Rzuca Devon przez ramię. Bjorn nie odpowiada. Najwidoczniej nie może się zdecydować, czy ma być lojalny wobec Devona, czy słuchać pani Crandall. Nagle chłopiec dostrzega coś w kącie komnaty. Jakiś cień. Zarys czegoś. Podchodzi tam, wysoko trzymając świetlną kulę. To drzwi. Ruchoma płyta maskująca przejście do następnej komnaty. Przesuwa płytę najdalej jak się da, po czym wkłada głowę w otwór, żeby się rozejrzeć. Za drzwiami zalega

nieprzenikniony mrok. Devon jeszcze wyżej unosi kulę światła. I nagle w jej blasku widzi twarz, tuż przed swoim nosem. To twarz rozczochranej kobiety o błędnym spojrzeniu, bezgłośnie śmiejącej się z niego. - Och! - Sapie Devon, cofając się o krok. Teraz słyszy jej śmiech. Kobieta wydaje się niesamowicie rozbawiona tym, że Devon ją znalazł, jakby bawili się w chowanego. Chichocze histerycznie, po czym nagle odwraca się i umyka w ciemność. Devon otrząsa się z zaskoczenia i oświetlając sobie drogę, podąża za nią. Zauważa, że zamaskowane drzwi nie prowadzą do następnej komnaty, lecz na schody, i dostrzega stopy wchodzącej po nich kobiety. Jej kroki cichną w oddali, gdy ucieka w głąb domu. - Nie idź za nią - rozlega się głos Bjorna. Devon ogląda się. Zaniepokojony gnom wychyla się z dziury w ścianie. - Sądzisz, że zaszedłem tak daleko po to, żeby teraz pozwolić jej uciec? Bjornie, ta kobieta zna moje imię! Na pewno wie, kim jestem! - Jest szalona - ostrzega go Bjorn. - Chora umysłowo. Widać to po jej oczach. To prawda. Ta twarz... Devon nie potrafiłby orzec, czy należała do dwudziestoletniej czy dziewięćdziesięcioletniej kobiety. Długie białe włosy, blada skóra, wytrzeszczone oczy i ten opętańczy śmiech... Jednak czarodziejska intuicja podpowiada mu, że powinien iść za nią. Może to niebezpieczne, ale da sobie radę. - Pani Crandall będzie wściekła - ponownie ostrzega go Bjorn. - Jeżeli martwisz się o swoją posadę, Bjornie, to nie mogę ci pomóc. - Devon spogląda na ukryte schody, wiodące w głąb wielkiego domu. - Po prostu muszę to zrobić. - Och, tylko bądź ostrożny, mój młody przyjacielu - martwi się Bjorn, bliski łez. - Posłuchaj - mówi Devon. - W ciągu kilku ostatnich miesięcy poradziłem sobie z dwojgiem zbuntowanych czarodziei Skrzydła Nocy i hordą demonów różnych odmian i rozmiarów. Poradzę sobie z jedną obłąkaną damą. Jednak ta dama zdaje się wiedzieć coś, czego nie wiedział żaden z tamtych. Wie, kim jest Devon i skąd pochodzi. Owszem, poradzę sobie z nią, myśli Devon, tylko czy uporam się z tym, co ona wie? Intuicja podpowiada mu, że to, czego za chwilę się dowie, zmieni jego życie. Wysoko trzymając w ręku kulę światła, Devon zaczyna wchodzić po schodach. Znajduje się w głębi murów Kruczego Dworu. Uświadamia to sobie, idąc po schodach. Wąskie, kręte przejście, tak ciasne, że niemal ociera

się ramionami o ściany. Po chwili pojmuje, że niełatwo będzie odnaleźć tę kobietę. Schody często rozwidlają się, prowadząc do różnych części wielkiego domu. Devon jest pewien, że znajduje się już na pierwszym piętrze, ponieważ od co najmniej dziesięciu minut wciąż szedł w górę. Poszukiwana mogła już z dziesięć razy wybrać inną drogę. Zgubił ją w tym labiryncie korytarzy. Jak zdoła ją odnaleźć? Wyobraża sobie ten dom, stojący na szczycie wzgórza, z oknami z jednej strony wychodzącymi na morze, a z drugiej na miasteczko. To niesamowity stary dwór, pewnie, ale też bardzo majestatyczny: marmurowe posadzki, belkowanie z lśniącego czarnego drzewa i witrażowe okna z kryształowymi szybami. Kiedy Devon przybył do Kruczego Dworu, był oczarowany wszystkimi tymi drobiazgami, które pani Crandall nazywała rodzinnymi „pamiątkami" Zbroje rycerskie, kryształowe kule, spreparowane ludzkie głowy... Później dowiedział się, że były to pamiątki zgromadzone przez rodzinę Muirów w trakcie wielu lat praktykowania magii. Jednak najbardziej zdumiewające były kruki ci czarnoocy sprzymierzeńcy czarodziejów Skrzydła Nocy, od dawna gnieżdżący się na dachach starego dworu, którzy zniknęli, kiedy Muirowie wyrzekli się swych czarodziejskich umiejętności. Doszło do tego po straszliwej tragedii - zwanej przez Muirów „kataklizmem" - w wyniku której ojciec pani Crandall zginął w Otchłani pod Kruczym Dworem. Wówczas to postanowiono zerwać wieloletnie więzi z Bractwem Skrzydła Nocy. Gdy to się stało, jeszcze tej samej nocy kruki odleciały w gęstniejący mrok i powszechnie uważano, że już nigdy nie powrócą. A jednak wróciły. Kruki znów tu były. Całym stadem obsiadły wielki dom, zajmując swoje dawne honorowe miejsce, gdy w Kruczym Dworze zamieszkał Devon March, mający niezwykle silne magiczne zdolności. Pani Crandall nie była z tego zadowolona. Devon nieraz widział, jak ze złością przeganiała ptaki z tarasu. Jednak wiedziała, że dopóki w Kruczym Dworze będzie mieszkał czarodziej Skrzydła Nocy, kruki tu pozostaną. I dobrze, gdyż niedawno kruki obroniły Devona przed atakiem demonów. Chłopiec bardzo polubił te czarne ptaki o błyszczących czarnych ślepiach. Należały do niego: były częścią tego, kim był i skąd pochodził. Gdyby tylko umiały mówić. Bo chociaż podczas tego kilkumiesięcznego pobytu w Kruczym Dworze Devon wiele się nauczył, nadal nie znalazł odpowiedzi na najważniejsze pytania. Jeśli Ted March nie był jego biologicznym ojcem, to kto nim był? Kim była jego matka? Czy oboje należeli do Bractwa? Co się z nimi stało? Dlaczego oddali Devona na wychowanie Tedowi Marchowi? I dlaczego tato, na łożu śmierci, wysłał go do Kruczego Dworu? Co łączy ten dom z przeszłością Devona? Ona to wie, podpowiada mu intuicja. Ta kobieta, która teraz ścigam... Ona wie. Ona wie,

kim jestem. Devon przystaje i nasłuchuje. Wydaje mu się, że słyszy jakiś dźwięk, szmer stóp. Nie jest tego pewien. Słucha uważnie, jak mógłby słuchać sam Sargon Wielki - nie tylko nastawiając uszu, ale używając wszystkich zmysłów. Czarodziej Skrzydła Nocy potrafi wykorzystać każdy, nawet najsłabszy ślad. Czy w ten sposób zdoła ją znaleźć? Może po zapachu? Jednak udaje mu się wyczuć tylko zapach perfum Cecily. To dziewczyna, w której jest zakochany. Próbuje zignorować jej zapach, ale nie może. Ta woń nie pozwala mu wytropić uciekinierki. I Devon wie dlaczego. Chociaż czasem czuje się przez to jak głupiec, Cecily go oszałamia. Fascynuje. Czasami potrafi myśleć tylko o niej. Cecily jest nie tylko śliczna, ale również silna, mądra i zręczna. No i jest córką pani Crandall. A pani tego domu nie jest zachwycona rozkwitającym romansem Cecily i Devona. Może po prostu nie chce, by córka odzyskała dziedzictwo Skrzydła Nocy, którego pozbawiono ją, zanim przyszła na świat. W rzeczy samej, gdyby to zależało od pani Crandall, Devon także musiałby zrezygnować ze swoich magicznych umiejętności - tak bardzo pani Crandall się obawia, że korzystając z nich, znów sprowadzi na ten świat Szaleńca. Szaleńca, który zabił jej ojca w Otchłani. Devon musi przyznać, że jej obawy są uzasadnione. Szaleniec już raz wrócił, więc kto może powiedzieć, że nigdy więcej tego nie zrobi? A jednak Devon pokonał go - on, Devon, czarodziej nowicjusz, wykopał Jacksona z powrotem do Otchłani. I znów mogę tego dokonać, myśli z dumą - chociaż jednak wolałby być do tego zmuszony. Nigdy nie zapomni, jak schodził w ciemną Otchłań. Ani towarzyszącej temu udręki i rozpaczy - nie wspominając o zapachu śmierci. Demony atakowały go, pożerały żywcem, opanowały myśli. Jednak musiał tam zejść, gdyż Szaleniec porwał małego Alexandra i tylko Devon - jako jedyny pozostały w Kruczym Dworze czarodziej Skrzydła Nocy - mógł uratować chłopca. Od tego czasu Alexander, który właśnie skończył dziewięć lat, zaprzyjaźnił się z Devonem. Pomimo wszystkich tych koszmarów, z jakimi zetknął się w Kruczym Dworze, Devon wciąż czuł się tu jak w domu. Miał Cecily, Alexandra i szkolnych przyjaciół: D. J., Marcusa, Anę. I oczywiście Rolfe'a Montaigne'a, który mógł pomóc mu odkryć tajemnice jego przeszłości. Jednak znalezienie Obłąkanej Damy mogło przynieść nawet więcej niż poszukiwania Rolfe'a. Devon odizolowuje zapach perfum Cecily i stara się skupić. Gdzie ona się podziała? Gdzie jest Obłąkana Dama? Słyszy coś. Tym razem to z pewnością odgłos kroków. Odwraca się i dostrzega zbliżającą się postać. Unosi kulę światła, żeby lepiej się jej przyjrzeć. To wcale nie kobieta. To mężczyzna.

Jest przezroczysty - światło po prostu przechodzi przez niego. - Kim jesteś? - Pyta Devon. Mężczyzna nie odpowiada. Devon widział w tym domu dosyć duchów, by rozpoznać jeszcze jednego. Nie jest tylko pewien, czyj to duch: zapewne jakiegoś Muira, jednak nie widział tej twarzy na żadnym z portretów przodków, wiszących na ścianach salonu. Ten mężczyzna jest młody, zaledwie kilka lat starszy od Devona. Może mieć osiemnaście lub dziewiętnaście lat, a z pewnością nie więcej niż dwadzieścia. Jest ubrany w dżinsy oraz bawełnianą koszulkę i ma średniej długości włosy z równo obciętą grzywką - jak jeden z Beatlesów, myśli Devon, przypominając sobie okładki starych płyt ojca. - Kim jesteś? - Pyta ponownie. Nie boi się duchów. W tym domu widział znacznie bardziej przerażające rzeczy. Mimo to ten go niepokoi. Po prostu stoi i patrzy na Devona. Przypomina mu kogoś, ale trudno powiedzieć kogo. - Dlaczego nic nie mówisz? - Zaczyna się niecierpliwić Devon. - Tak sobie spacerujesz przez ściany czy też pokazałeś mi się z jakiegoś konkretnego powodu? - Księżyc jest w pełni - w końcu mówi duch. Ma angielski akcent. - Hmm, tak, chyba masz rację. - Devon zastanawia się nad tym. Wcześniej szalała burza, ale pamięta, że spojrzał przez okno, zanim się zaczęła. - Tak - mówi. - Rzeczywiście jest pełnia. Czy to ma jakieś szczególne znaczenie? Duch nagle podnosi i opuszcza prawą rękę, raz po raz, przed nosem Devona. Jakby dawał mu jakiś znak. - Co robisz? - Pyta Devon. - Zrób to jeszcze raz. Jest ciemno i nie widzę... Jednak duch już znikł. Co to za znak nakreślił w powietrzu? I co ma z tym wspólnego pełnia? Nagle Devon czuje czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Odwraca się - i wrzeszczy na widok rozkładającej się, trupiej twarzy. Zbyt długo otrząsa się z zaskoczenia - zbyt wiele sekund mija, zanim opanowuje szaleńcze bicie serca. Wie, jak bardzo rozczarowany jego reakcją byłby Sargon Wielki. Stary mag już kiedyś poddał Devona próbie i spodziewał się czegoś lepszego po swoim potomku w setnym pokoleniu. Nieważne, że Devon nie cofnął się nawet o krok. Czarodziej Skrzydła Nocy nigdy nie powinien dać się zaskoczyć. Jednak on ma dopiero czternaście lat i gnijące zwłoki są jego słabym punktem. Woli już duchy, demony lub zombi. Jednak po trzydziestu sekundach (czyli dwadzieścia dziewięć sekund później niż powinien) udaje mu się skupić na tym, co widzi, i zauważyć, że to wcale nie trup. To kobieta, której szuka. Spłatała mu figla. Teraz stoi jakiś metr od niego, histerycznie zaśmiewając się z jego reakcji.

- Devon! - Opętańczy śmiech, oznaka zaburzeń umysłowych. - Przestraszyłam Devona! - Tak - mruczy chłopiec. - I nigdy więcej ci się to nie uda! - Teraz ty mnie przestrasz! - Woła kobieta, wytrzeszczając oczy i wymachując rękami. - Jak to zrobiłaś? Jak przybrałaś postać trupa? Ona tylko chichocze. - Jak się nazywasz? - Pyta Devon. - Znasz moje imię, więc wyjaw mi swoje. - Tylko jeśli mnie złapiesz! - Mówi Obłąkana Dama i ze śmiechem znów umyka korytarzem w ciemność. Devon pędzi za nią. Zastanawia się, czy użyć czarów, żeby ją schwytać. Może mógłby wyciągnąć rękę i wydłużyć ją tak, żeby złapać uciekającą za kark. Albo zmienić swoją dłoń w rodzaj magnesu, który przyciągnąłby kobietę z powrotem. Czy potrafiłby to zrobić? Czy powinien spróbować? Przecież dopiero uczy się wykorzystywać swoją moc. Nauczył się robić niektóre rzeczy samą siłą woli: na przykład stawać się niewidzialnym albo znikać i pojawiać się gdzie indziej. To byłaby nowa sztuczka. Wybiera tę z magnesem i koncentruje się, ale w tym momencie czuje gorąco. Ten żar sygnalizuje, że w pobliżu są demony lub inny czarodziej. Devon przerywa pościg. Jeśli demony znów grasują... Jednak intuicja podpowiada mu, że nie. Żar, który poczuł na policzkach, oznacza obecność innego czarodzieja. Tak więc ta kobieta, której śmiech odbija się echem w ciemnych i krętych korytarzach, też jest czarodziejką! - Pokaż się! - Rozkazuje niespodziewanie Devon. Z mroku przed nim wyłania się kobieca postać. Trzyma w dłoni taką samą kulę światła, jaką ma Devon. - Tyle lat - mówi Obłąkana Dama, teraz zupełnie przytomnie. - Tyle lat... Zapomniałam o zaletach magii... - Kim jesteś? Kobieta uśmiecha się do Devona. - Naprawdę nie wiesz, prawda? - Nie, ale ty najwyraźniej dużo wiesz o mnie. Znasz moją przeszłość. Jej oczy lśnią w blasku świetlnej kuli. - Twoja przeszłość... Przybyłeś do Kruczego Dworu, żeby ją poznać, Devonie? - Chcę poznać tajemnicę mojej przeszłości - mówi chłopiec. - Dowiedzieć się, kim był mój ojciec. I moja matka. Ona znów się uśmiecha, niemal czule. - To dla ciebie takie ważne?

- Oczywiście, że tak. Powinienem to wiedzieć! Kiedy pochodzi do niego, wydaje się niemal zdrowa na umyśle. Długie białe włosy okalają jej twarz, ale Devon nie potrafi zgadnąć, ile ona ma lat. Dwadzieścia? Czterdzieści? Osiemdziesiąt? Oczy ma ciemne, ale skórę bladą i białą - gładką jak u niemowlęcia, ale suchą jak stary pergamin. - I mieszkając w Kruczym Dworze, niczego się nie dowiedziałeś, zupełnie niczego? - Pyta Obłąkana Dama, stojąc teraz tuż przed nim. Devon nie rusza się, nie chcąc jej spłoszyć. - Dowiedziałem się paru rzeczy, ale nie wszystkiego - mówi, wytrzymując jej spojrzenie. - Nie poznałem imion moich rodziców ani ich związku z Kruczym Dworem. - Twoich rodziców? - Kobieta zdaje się rozważać jego słowa. - Chcesz poznać imiona swoich rodziców? - Tak. Ile razy mam ci to powtarzać? Chcę wiedzieć, kim byli mój ojciec i moja matka. Obłąkana Dama znów wybucha śmiechem, cichym i szyderczym. - Twoja matka... Ależ ona zawsze była tutaj, Devonie, przez cały czas! Chłopiec wytrzeszcza oczy. - Co chcesz przez to powiedzieć? - Cały czas - powtarza kobieta. - Chyba nie mówisz o... - Bełkocze Devon, gdy w jego mózgu formuje się nowa myśl. - Nie ona... Tajemnicza czarodziejka tylko chichocze. - Chyba nie mówisz o... Pani Crandall?!- Pyta Devon chrapliwym głosem. Obłąkana Dama klaszcze w dłonie i parska odrażającym śmiechem, uradowana wyjawieniem mrocznego sekretu Kruczego Dworu.

2. Bestia Devon stoi jak skamieniały. Nie jest w stanie wydobyć z siebie głosu ani zebrać myśli. Nic nie mówi i nie reaguje, gdy Obłąkana Dama umyka w głąb korytarza, w ciemność. - Nie - mówi w końcu chłopiec. To niemożliwe. Nie pani Crandall... Nagle słyszy jakiś dźwięk. Zgrzyt. Ściana za nim zaczyna się przesuwać. Ukryte drzwi. Devon, jak przystało czarodziejowi, szykuje się do odparcia ataku. Jednak to Cecily. - Devonie - mówi, marszcząc brwi i przypatrując mu się w ciemności. - Co robisz w ścianie mojej sypialni? Zza jej pleców sączy się łagodna poświata nocnej lampki. Chłopiec tylko patrzy na dziewczynę, nie mogąc wykrztusić słowa. - Usłyszałam jakieś głosy - mówi Cecily. - Obudziły mnie. - Spogląda na zamaskowane drzwi. - Nie używałam ich, od kiedy bawiłam się tutaj jako mała dziewczynka. - Znów spogląda na Devona i marszczy brwi. - Nie odpowiedziałeś mi na pytanie, co ty tu robisz. On wciąż nie znajduje słów. - Co się z tobą dzieje? Cecily bierze go za rękę i prowadzi do swojego pokoju. Devon idzie za nią jak automat. Dziewczyna zamyka drzwi i odwraca się twarzą do niego, zakładając ręce na piersi. W łagodnym blasku lampki i z rudymi włosami rozpuszczonymi na ramiona wygląda naprawdę ślicznie. Ma na sobie koszulę nocną z różowej flaneli. - Och, rozumiem - mówi z uśmiechem. - Chciałeś odwiedzić mnie po kryjomu. Tak żeby mama nie wiedziała. Och, Devonie... Wyciąga do niego ręce, ale on cofa się. - Nie! - Woła. Ona robi zdziwioną minę. - Co ci się stało? - Nic. A raczej bardzo dużo. To znaczy... Zakrywa twarz rękami i odwraca się od niej. - Co się stało, Devonie? Powiedz mi. Odrywa dłonie od twarzy i patrzy jej w oczy.

- Nie możemy... Nie możemy być... No wiesz, nie możemy... Nie możemy się już widywać, Cecily! - Co? - Dostałem się za ten mur w piwnicy - mówi Devon. - Spotkałem tę kobietę, której głos słyszeliśmy. Miałem rację. Ona wiedziała, kim jestem! - Spotkałeś tę szlochającą kobietę? - W oczach Cecily zapala się błysk zaciekawienia. - Tę, której płacz słyszę od dziecka? Kim ona jest? - Nie wiem. Jednak to teraz nie ma znaczenia. - Nie ma znaczenia? Oczywiście, że ma znaczenie, Devonie. Matka zawsze zaprzeczała jej istnieniu. Twierdziła, że to duch. Jeśli ona naprawdę istnieje... - Nie słyszałaś, Cecily? Ona wiedziała, kim jestem! Tylko to ma znaczenie! - Och - mówi cicho Cecily. Spogląda na Devona i w jej oczach nagle pojawia się lęk. - Co ci powiedziała? - Powiedziała, że... Że moją matką jest... - Nie może tego wykrztusić. Wydusza z siebie słowa. - Moją matką jest twoja matka! Cecily zakrywa dłonią usta. - Nie mogę się z tobą spotykać, Cecily. Jesteś... Jesteś moją siostrą. Te słowa palą mu wargi. Jest mu niedobrze. - Niemożliwe - mówi Cecily, z przerażeniem patrząc mu w oczy. - Tak mi powiedziała - mówi Devon. Cecily nagle łapie go za ramiona. - Jesteś pewien? Czy dokładnie tak powiedziała? Jesteś zupełnie pewien? - Tak! Powiedziała, że moja matka była tu cały czas, a kiedy zapytałem, czy mówi o pani Crandall... - Co odpowiedziała, Devonie? Co wtedy powiedziała? - Roześmiała się - mówi Devon. - Zatem nie potwierdziła tego. Tak naprawdę nie powiedziała, że moja mama jest też twoją mamą. - Ale właśnie to miała na myśli. - Tego nie możesz być pewien - mówi Cecily, ogarniając sytuację. - Daj spokój, Cess. Już wcześniej podejrzewałem, że twoja matka jest też moją matką! - Tak - odpowiada, Cecily. - I zawsze dochodziłeś do wniosku, że to śmieszne. No wiesz, Devonie, popatrz na nas. Wcale nie jesteśmy podobni! To prawda: Cecily ma jasną cerę, zielone oczy i rude włosy, a Devon ma śniadą skórę, piwne oczy i włosy tak ciemne, że prawie czarne.

- Różni ojcowie - kontruje Devon. - Mieliśmy różnych ojców. - Przecież jesteśmy w tym samym wieku. Ty urodziłeś się w marcu, a ja w sierpniu. Przepraszam, ale to za mało czasu, żeby mama mogła urodzić najpierw ciebie, a potem mnie. Jeśli nie wierzysz, to zajrzyj do podręcznika biologii. Devon na to też ma odpowiedź. - A skąd wiadomo, że nie mam już piętnastu lat? - Pyta. - Mogę być starszy od ciebie, Cecily. Pamiętaj, że nie ma mojej metryki. Twoja mama mogła urodzić mnie rok wcześniej niż ciebie i oddać na wychowanie Tedowi Marchowi, który z jakiegoś powodu postanowił mi powiedzieć, że jestem o rok młodszy niż w rzeczywistości. Dziewczyna prycha. - Teraz wygadujesz głupstwa. Nie chcę tego słuchać. A poza tym kim ona jest, ta zwariowana szlochająca baba? Dlaczego mielibyśmy jej wierzyć? Dopóki nie dowiem się, kim ona jest, nie uwierzę w ani jedno jej słowo. Devon musi przyznać, że Cecily ma trochę racji. - Muszę tam wrócić i znaleźć ją... - A co ci podpowiada twoja czarodziejska intuicja? - Pyta Cecily. - Powinna ci powiedzieć, czy to prawda czy nie. - No właśnie - mówi Devon, czując ssanie w dołku. - Podpowiada mi, że to prawda. Cecily nie przyjmuje tego do wiadomości. - No cóż, ja też mam intuicję. Nie wiem, czy to pozostałość rodzinnych magicznych umiejętności, ale jest równie dobra jak twoja, Devonie. I ona podpowiada mi, że nie jesteśmy bratem i siostrą. - Mimo wszystko - mówi Devon, łamiąc sobie serce. - Nie mogę ryzykować. Ona spogląda na niego. - Co chcesz przez to powiedzieć? - To samo co przedtem, Cecily. Nie możemy być razem. Nie tak jak dotychczas. Dopóki nie będę miał pewności... - Zrywasz ze mną, Devonie March? Czuje się gorzej niż kiedykolwiek wcześniej. Jeszcze gorzej, jeśli to możliwe, niż w dniu, kiedy umarł tato. - Tak - mówi z trudem. - Chyba tak. Cecily chwyta poduszkę i rzuca nią w niego. - A więc wynoś się z mojego pokoju! Nie powinieneś tu być! Wynoś się! Wychodzi. Kiedy ktoś szuka odpowiedzi, mówi mu Głos - Sargona? Taty? Podświadomości? - Powinien

być na nieprzygotowany. Devon nie może zasnąć. Jakżeby mógł? Leży, gapiąc się w sufit. Moją matką jest pani Crandall. Kobieta, która tak mało obchodzę, że kiedy zaatakowały mnie demony, ledwie mrugnęła okiem. Kobieta, która usiłowała mnie zmusić, żebym zapomniał o mojej przeszłości i wyrzekł się mojej mocy. Kobieta, która ma przede mną sekrety, na każdym kroku okłamuje mnie i straszy. To ma być matka, której szukał całe życie? Ta... Ogrzyca? Nie chce nawet zastanawiać się nad burzą szalejących w nim uczuć. A najgorsze jest to, że stracił Cecily. Całowałem się z nią. Z moją siostrą. Próbuje zepchnąć to w niepamięć. Znów czuje tę mdlącą pustkę w brzuchu. Musi przestać myśleć o Cecily i pani Crandall, a zamiast tego skupić się na tej tajemniczej kobiecie, która krąży w ścianach dworu. Słyszy dzięki swoim magicznym umiejętnościom, jak przebiega z komnaty do komnaty i z piętra na piętro. Kim ona jest? Dlaczego pani Crandall - jego matka! - Trzyma ją pod kluczem? Słyszy jakiś dźwięk dolatujący spoza domu. To pozwala mu oderwać się od tych rozważań i skupić na teraźniejszości. Leżąc w ciemności, znów słyszy ten dźwięk: długie, przeciągłe wycie jakiegoś zwierzęcia. To przejaw potwornego bólu. Devon odrzuca kołdrę i wstaje. I tak nie zdołałby zasnąć. Pospiesznie podchodzi do okna. Znów słychać to wycie. Dobiega gdzieś z miasteczka u stóp wzgórza. Wycie psa, wilka lub niedźwiedzia... - Devonie - mówi ktoś za jego plecami. Odwraca się. To Alexander. Pulchny chłopczyk stoi w niebieskiej flanelowej piżamie, z oczami rozszerzonymi ze strachu. - Słyszysz to? - Pyta. - Co to za dźwięk, Devonie? - Nie wiem, kolego - odpowiada Devon, otwierając okno. Zimne powietrze wpada do pokoju i znów słyszą to wycie, odległe i dzikie. - Czy to demon? - Pyta Alexander, podchodząc do Devona. - Nie sądzę. Nie czuję żaru, a w obecności demonów zawsze go czuję. - Wichrzy chłopczykowi włosy. - Może to tylko pies. - Nigdy nie słyszałem, żeby pies wydawał takie dźwięki - mówi Alexander. Devon uświadamia sobie, że jeśli pani Crandall jest jego matką, to Alexander, jako syn jej brata Edwarda, jest jego kuzynem. Devon poznał już Edwarda Muira: nieodpowiedzialnego i wiecznie włóczącego się po świecie playboya, który zostawił swego syna w Kruczym Dworze pod opieką siostry. Chociaż Alexander podziwia nieobecnego ojca, Devon żałuje, że chłopczyk ma tak

chłodnego i nieczułego rodzica. Ja przynajmniej miałem wspaniałego tatę, nawet jeśli nie był moim biologicznym ojcem, myśli Devon, wspominając Teda Marcha. Tato zawsze miał dla mnie czas. Był najlepszym ojcem, jakiego można mieć. Jeśli jednak pani Crandall jest jego prawdziwą matką, zadaje sobie pytanie Devon, spoglądając przez okno, to kto jest moim prawdziwym ojcem? Wycie rozlega się znowu, tym razem jeszcze głośniejsze, bardziej przeciągłe i przejmujące. - Myślisz, że go boli? - Pyta Alexander. Słońce zaczyna wznosić się nad horyzont, rzucając różowy blask na dachy domów miasteczka. - Być może - mówi Devon. - Wydaje się dość zrozpaczony. - Ale jesteś pewien, że to nie demon? Devon kiwa głową. Alexander widział wiele tych paskudnych stworów i wie o nich dość, żeby się ich obawiać. I chociaż nie pamięta, jak Jackson Muir porwał go do Otchłani, podświadomie obawia się następnego ataku Szaleńca. - Jestem pewien, że to tylko pies - mówi Devon, próbując go uspokoić. - Albo niedźwiedź, który wpadł w sidła. - Biedak - mówi Alexander. - Słońce wschodzi - mówi Devon, odchodząc od okna. - Powinienem przygotować się do pójścia do szkoły. - Tak, ja też - mówi Alexander. - Hej, ucichło. To wycie. - Może ktoś mu pomógł - podsuwa Devon. Chłopczyk kiwa głową i kieruje się do swojego pokoju. - Do zobaczenia przy śniadaniu, Devonie. - W porzo, kolego. Oczywiście Devon wie, że przy śniadaniu spotka nie tylko Alexandra. Spotka również Cecily, a tego wolałby uniknąć. Jednak Devon nie zastaje na dole energicznej rudowłosej dziewczyny. Jako pierwszego napotyka Bjorna, który podaje talerze z jajecznicą i francuskimi grzankami. Devon nakłada sobie, gdy gnom mierzy go karcącym wzrokiem. - Widzisz, co narobiłeś - szepcze do chłopca. - Uwolniłeś ją. Teraz krąży po całym domu. Jak mam to wyjaśnić pani Crandall? - Powiedz jej, że ja to zrobiłem - rzuca wyzywająco Devon. - Jeśli jej powiem, urwie ci głowę!

- Powiedz jej nie tylko to, że ja to zrobiłem - mówi Devon, siadając przy stole i talerzu - ale również to, że wiem wszystko. Znam całą prawdę! Bjorn mruży oczy, patrząc na Devona. - Całą prawdę o czym? - Będzie wiedziała o czym. Powiedz jej to. - Och, będzie na mnie wściekła. - Bjorn zaciska pięści. Devon widzi, jak długie pazury gnoma, nawykłe do drążenia tuneli w ziemi i skale, wbijają się w skórę dłoni. - Mogę przez to nawet stracić pracę. - Nie pozwolę jej cię wylać - zapewnia Devon przyjaciela. - Wezmę całą winę na siebie. - Wkłada sobie do ust trochę jajecznicy. - Dlaczego Obłąkana Dama nie mogła wcześniej przejść przez sekretne drzwi? Dlaczego w przeszłości nie grasowała po całym domu? - Czar rzucony na tę komnatę stracił moc, kiedy rozbiłeś mur - mówi Bjorn. - Złamałeś zaklęcie, które ją tam więziło. - To nieludzkie, więzić ją w taki sposób - orzeka Devon. - Mam ochotę zgłosić to na policję. Jeśli pani Crandall spróbuje cię zwolnić, zrobię to. Bjorn siada obok Devona. - Och, ona właściwie była dla niej bardzo miła. Ona i zmarła pani Muir. Prowadziły z nią długie rozmowy, w podziemiach i w wieży, w której przebywała przedtem. Czytały jej i grały z nią w różne gry... Uwielbiała grać w karty. Najbardziej lubiła grać w durnia. Devon uśmiecha się krzywo. - Czemu mnie to nie dziwi? - I chodziły na długie spacery po dziedzińcu lub po lesie, kiedy wy byliście w szkole. - Jednak trzymać tak kogoś w zamknięciu, Bjornie... - To dla jej własnego dobra - upiera się gnom. - W ten sposób ją chroniły. - Przed czym? - Nie wiem - wzdycha gnom. - Nigdy mi nie wyjaśniły. - Pani Crandall robi tylko to, co jest dobre dla niej samej - mówi kwaśno Devon. - Przede wszystkim myśli o własnych korzyściach. Jestem pewien, że z egoistycznych pobudek trzymała biedną Obłąkaną Damę pod kluczem. Gnom spogląda mu w oczy. - Dlaczego jesteś do niej tak nieprzychylnie nastawiony? - Słuchaj, Bjornie, ona walczyła ze mną, od kiedy przyjechałem do Kruczego Dworu. Wiesz o tym. Próbowała ukryć przede mną prawdę o moim dziedzictwie. - Ponieważ obawiała się powrotu Szaleńca - przypomina mu Bjorn. Devonowi nie chce się już jeść. Stracił apetyt. Odsuwa talerz. Nie ma ochoty dłużej

prowadzić tej rozmowy. - Będę w salonie - mówi, wstając. - Zawołaj mnie, kiedy trzeba będzie jechać do szkoły. Wychodzi z jadalni i idzie przez hall. Mija wysokie dzielone okno, wychodzące na frontowy podjazd, na którym dostrzega czerwone camaro D. J. Cieszy go ten widok: potrzebuje teraz przyjaciela. Pospiesznie podchodzi do drzwi i otwiera je na oścież. - Hej, D. J.! - Woła. - Człowieku, muszę z tobą pogadać! Przyjechałeś podwieźć nas do szkoły? Jego przyjaciel, siedzący za kierownicą, opuszcza boczną szybę. - Cześć, facet - mówi D. J. i metalowy ćwiek w jego górnej wardze lśni w porannym słońcu. Bejsbolówkę Red Sox ma nasuniętą na oczy, a jego głos brzmi trochę mniej raźnie niż zwykle. Zazwyczaj D. J. wita Devona głośnym okrzykiem i serdecznym klepnięciem w plecy. Dziś wydaje się cichy i powściągliwy. Devon natychmiast pojmuje dlaczego. Na fotelu obok D. J. siedzi Cecily. Gwałtownie odwraca głowę, podrzucając długimi włosami, gdy Devon podchodzi do auta. - Słuchaj, facet - mówi D. J., patrząc na niego błagalnie przez okienko samochodu. - Cess... No, zadzwoniła do mnie i... No wiesz, poprosiła, żebym przyjechał i podwiózł ją do szkoły. - Rozumiem - rzuca Devon. - Żeby nie musiała jechać ze mną. - No, hm, ja tylko... No wiesz, człowieku, tylko pomyślałem, że... Devon przeciągle wzdycha. - W porządku, D. J. Pewnie tak będzie lepiej. - Zobaczymy się w szkole, człowieku - mówi D. J. - Nadal przyjaciele, prawda, facet? - Tak - mówi ze smutkiem Devon. - Nadal przyjaciele. Wie, że zanim się tu pojawił, D. J. i Cecily byli parą. No, przynajmniej D. J. tak uważał. Cecily bawiła się nim i Devon jest pewien, że teraz znów zacznie to robić. Złości go myśl, że Cecily wykorzysta D. J., żeby dopiec jemu. W ponurym milczeniu jedzie sam na tylnym siedzeniu Starego cadillaca Bjorna. Alexander siedzi z przodu i z ożywieniem opowiada o wyciu, które słyszał w nocy. Bjorn też Je słyszał, ale tak samo jak Devon jest przekonany, że nie mógł to być demon. Najpierw wysadzają Alexandra, pod nową szkołą podstawową, do której właśnie zaczął uczęszczać, a potem jadą do liceum. - Spróbuję ją złapać i ponownie zamknąć w tej komnacie, zanim dowie się o niej pani Crandall - mówi Bjorn, gdy Devon wysiada z samochodu. - Nie trudź się - mówi Devon. - Daj jej trochę pobyć na swobodzie. Co do pani Crandall, to sam opowiem jej wszystko, kiedy zobaczę się z nią dziś wieczorem. Gnom tylko wzrusza ramionami i odjeżdża.

Devon spogląda na szkołę. Uczniowie kręcą się wokół, rozmawiając w małych grupach. Wciąż jest tak zimno, że para unosi się z ich ust, ale w powietrzu wyczuwa się już wiosnę. Devon nie ma wątpliwości. Może dzięki swoim magicznie wyostrzonym zmysłom wyraźnie czuje zapach odwilży. Nie może doczekać się wiosny i lata. Chce, żeby ta zima skończyła się jak najszybciej. - Co zaszło między tobą a Cecily? Odwraca się. To Ana podchodzi do niego, przyciskając książki do piersi. Słońce zapala błyski w jej kruczoczarnych włosach i skry w ciemnobrązowych oczach. Devon uśmiecha się. - Zerwaliśmy - wyjaśnia zwięźle. - Cecily mówi, że twierdzisz, że ona jest twoją siostrą. Devon wzdycha. - To wydaje się możliwe. Tak. Może nawet bardzo prawdopodobne. Oczekuje na jakiś docinek. Ana i Cecily są przyjaciółkami, ale czasem ostro ze sobą rywalizują. Devon spodziewa się jakiegoś gruboskórnego żartu, który będzie mógł skwitować nieartykułowanym pomrukiem i odejść. Jednak dziewczyna go zaskakuje. - Bardzo mi przykro, Devonie. Tak też powiedziałam Cecily. To musi być naprawdę trudne. Wiem, że pewnie uważaliście, że... Devon uśmiecha się krzywo. - Tak. Uważaliśmy. - Nie potrafię sobie wyobrazić, przez co przechodzicie. Naprawdę mi przykro. Patrzy na nią. Może nie docenił Any. Wydaje się szczerze mu współczuć. W końcu wiele razem przeszli: groźba pożarcia przez stado demonów zbliża ludzi. Jest wdzięczny Anie za te miłe słowa. Zdecydowanie potrzebuje teraz jej przyjaźni. Po pierwszym dzwonku razem wchodzą do szkoły. A tam, oparty czołem o swoją szafkę, czeka piąty członek ich paczki: Marcus. - Hej, człowieku, co jest? - Pyta Devon, stając za plecami przyjaciela. Marcus powoli odwraca twarz w jego stronę. Gdy ich oczy spotykają się, Devon wydaje zduszony okrzyk zdziwienia. Znów tam jest. Ten pentagram. Pięcioramienna gwiazda, którą Devon od czasu do czasu widuje przed twarzą Marcusa. I widząc ją znowu, Devon nagle coś sobie uświadamia: to ten sam znak, który duch nakreślił zeszłej nocy! Duch, którego widział w ukrytym przejściu. Narysował w powietrzu pięcioramienną gwiazdę! - Nic ci nie jest, człowieku? - Pyta Devon, nachylając się do Marcusa. Przyjaciel ma podkrążone oczy i zadrapania na nosie, policzkach oraz szyi. - Miałem okropną noc - mówi. - Naprawdę złe sny. - Skąd masz te zadrapania? - Pyta Ana, zaglądając Devonowi przez ramię.

- Chyba sam je sobie zrobiłem. Kiedy się zbudziłem, miałem zaschniętą krew pod paznokciami. - Jakie to były sny? - Pyta Devon. Marcus kręci głową. - Nie pamiętam. Uciekałem... Walczyłem. Wiem tylko, że przez całą noc przewracałem się i rzucałem na łóżku. Devon dochodzi do wniosku, że coś się szykuje. Zbyt wiele dzieje się naraz: duch nakreślił w powietrzu pentagram, a teraz ten znak pojawił się przed twarzą Marcusa. Chłopak miał złe sny i podrapał się w nocy. Czy istnieje jakiś związek między tymi faktami i tym, że Devon złamał zaklęcie, które więziło Obłąkaną Damę? Czyżby w ten sposób zbudził jakieś moce? Rozlega się drugi dzwonek i muszą iść do swoich klas. - Słuchajcie - mówi do obojga przyjaciół Devon. - Musimy koniecznie spotkać się po szkole. Nie obchodzi mnie, jakie mieliście plany. Powinniśmy się spotkać. Ana, zawiadom Cecily i D. J. Jeśli Cecily zamierza się na mnie boczyć, to niech na chwilę o tym zapomni. Chodzi o bezpieczeństwo Marcusa. Coś się szykuje i musimy być przygotowani. Marcus uważnie przygląda się Devonowi. - A więc znów widziałeś ten znak na mojej twarzy. Pentagram. - Tak - potwierdza Devon. - Widziałem. - Jaki pentagram? - Pyta Ana. - O czym wy mówicie? - Opowiem wam wszystko po szkole. Spotkamy się w pizzerii Gia. Powiedz to D. J. i Cecily. Pospiesznie rozchodzą się do swoich zajęć. Devon ma geometrię, która bynajmniej nie jest jego ulubionym przedmiotem. Usiłuje się skupić, gdy pani Bouchier monotonnie omawia różnice między kątem ostrym a rozwartym i linie proste prostopadłe. Devon modli się, żeby nie wyrwała go do odpowiedzi, ponieważ patrząc na tablicę, widzi tylko jeden wielki pentagram - który również jest figurą geometryczną, ale dzisiaj nie omawianą. Przynajmniej nie przez panią Bouchier. Co oznacza ten znak? Od wielu miesięcy widuje go czasem na twarzy Marcusa. Jednak mimo wszelkich wysiłków ani jemu, ani Rolfe’owi Montaigne’owi nie udało się odkryć znaczenia tego symbolu. Dowiedzieli się tylko, że pentagram jest figurą używaną jako amulet, a osoba nosząca go lub stojąca w jego wnętrzu jest zabezpieczona przed atakiem nadnaturalnych sił. Może powinien znaleźć jakiś pentagram, który Marcus mógłby nosić przy sobie. Tylko co właściwie mu grozi? Czy te sny Marcusa mają jakieś znaczenie? Dlaczego pojawił się ten duch i kim był za życia? Czy istnieje jakiś związek między tym wszystkim a kobietą, która teraz błądzi w labiryncie tajemnych przejść Kruczego Dworu? Musi znów porozmawiać z Obłąkaną Damą. Musi ją zapytać o... - Panie March?