Wiolusia2305

  • Dokumenty176
  • Odsłony19 419
  • Obserwuję12
  • Rozmiar dokumentów293.4 MB
  • Ilość pobrań9 465

Linia_serc_-_Rainbow_Rowell

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Linia_serc_-_Rainbow_Rowell.pdf

Wiolusia2305 EBooki
Użytkownik Wiolusia2305 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 211 stron)

Dedykuję Kaiowi (jak wszystko, co istotne)

WTOREK 17 GRUDNIA 2013

1 Georgie wjechała na podjazd, cudem omijając rower. Neal jak zwykle nie dopilnował, żeby Alice odstawiła go na miejsce. Najwyraźniej w Nebrasce nie zdarzały się kradzieże rowerów – ani włamania. Neal zazwyczaj nie zamykał nawet drzwi na klucz, dopóki Georgie nie wróciła wieczorem do domu, choć powtarzała mu, że równie dobrze mógłby wywiesić tablicę z napisem: „Napady z bronią mile widziane”. Neal twierdził, że Georgie przesadza. Wtaszczyła rower na ganek i otworzyła (niezamknięte) drzwi. Światła w salonie były pogaszone, ale ekran telewizora wciąż migał. Alice usnęła na kanapie, oglądając Różową Panterę. Georgie wyłączyła odbiornik i potknęła się o miskę z mlekiem. Na stoliku leżała sterta świeżego prania – chwyciła pierwszą rzecz z wierzchu i zaczęła nią wycierać plamę. Gdy Neal stanął w łukowatym przejściu między salonem a jadalnią, zastał ją schyloną, zbierającą mleko z podłogi za pomocą własnych majtek. – Wybacz – powiedział. – Alice wystawiła mleko dla Noomi. – Nie szkodzi. Nie patrzyłam pod nogi. – Georgie wstała, zwijając w dłoni mokre figi. Skinęła głową w stronę Alice. – Dobrze się czuje? Neal wziął od niej nasiąknięte mlekiem majtki i podniósł miseczkę. – Wszystko w porządku. Pozwoliłem jej na ciebie poczekać, pod warunkiem że zje jarmuż i przestanie używać wyrażenia „dosłownie”, które dosłownie doprowadza mnie do szału. – W drodze do kuchni spojrzał na Georgie przez ramię. – Jesteś głodna? – Jestem – odparła i ruszyła za nim. Neal był dziś w dobrym nastroju. Zazwyczaj gdy Georgie wracała tak późno… Cóż, zazwyczaj gdy wracała tak późno, był podminowany. Usiadła przy blacie i zrobiła sobie miejsce na łokcie, zgarniając na bok sterty rachunków, książek z biblioteki i zadań domowych. Neal włączył palnik. Miał na sobie spodnie od piżamy i biały podkoszulek. Wyglądał na świeżo ostrzyżonego – prawdopodobnie skrócił włosy przed czekającą ich podróżą. Gdyby Georgie przesunęła teraz dłonią w dół jego karku, włosy byłyby jak aksamit, w górę zaś – jak szpilki. – Nie byłem pewien, co chcesz spakować – powiedział – więc uprałem wszystko z twojego kosza. Nie zapomnij, że będzie zimno. Zawsze zapominasz. Kończyło się tym, że podbierała mu swetry. Był dziś w takim dobrym nastroju… Z uśmiechem nałożył jej kolację. Warzywa z patelni. Łosoś. Jarmuż. Sałatka. Wszystko posypał skruszonymi w garści orzechami nerkowca i postawił przed nią talerz. Kiedy Neal się uśmiechał, w policzkach robiły mu się dołki, które wyglądały jak nawias – szczeciniasty nawias. Georgie miała ochotę przyciągnąć go do siebie i muskać nosem jego policzki. (Tak zazwyczaj reagowała na jego uśmiech. Chociaż on pewnie o tym nie wiedział).

– Chyba wyprałem wszystkie twoje dżinsy… – powiedział, nalewając jej wina. Georgie wzięła głęboki oddech. Chciała mieć to już za sobą. – Mam dobrą nowinę. Neal pochylił się nad blatem i uniósł brew. – Tak? – Tak… Maher Jafari nas chce. – Co to takiego Maher Jafari? – Producent, z którym rozmawialiśmy. Ten sam, który wprowadził na antenę The Lobby i ten reality show o hodowcach tytoniu. – Aha. – Neal pokiwał głową. – Producent. Myślałem, że kręcił na was nosem. – Tak sądziliśmy – wyjaśniła Georgie. – Najwyraźniej po prostu kręciło go w nosie. – Coś takiego. Wspaniała nowina. W takim razie – Neal przechylił głowę – czemu nie wyglądasz na uradowaną? – Cieszę się jak nie wiem co – odparła Georgie. Piskliwie. Czuła, że się poci. – Maher Jafari poprosił nas o odcinek pilotażowy i scenariusze kolejnych. Przed nami ważne spotkanie, chce rozmawiać o obsadzie… – Wspaniale – powtórzył Neal wyczekująco. Wiedział, że Georgie zwleka z najważniejszym. Zamknęła oczy. – … dwudziestego siódmego. W kuchni zapadła cisza. Georgie podniosła powieki. Tak, to był właśnie Neal, którego znała i kochała. (Znała na wylot i kochała jak wariatka). Skrzyżowane ramiona, zmrużone oczy, zaciśnięta szczęka. – Dwudziestego siódmego będziemy w Omaha – powiedział. – Wiem – odparła. – Neal, przecież wiem. – A więc? Planujesz wcześniejszy powrót do L.A.? – Nie… Musimy mieć gotowe scenariusze. Seth uznał, że… – Seth. – Mamy tylko pilota – powiedziała. – Zostało nam dziewięć dni, żeby dopisać kolejne cztery odcinki i przygotować się do spotkania. Całe szczęście w tym tygodniu nie musimy pracować nad Stawiam na Jeffa. – Nie musicie pracować, bo są święta. – Wiem o tym, Neal. Nie mam zamiaru rezygnować ze świąt. – Nie? – Nie. Tylko… Pomyślałam, że możemy zrezygnować z wyjazdu do Omaha. – Kupiliśmy bilety na samolot. – Neal, oni chcą nas wpuścić na antenę. Mamy szansę na kontrakt z wymarzoną stacją. Georgie czuła się, jakby czytała kwestie ze scenariusza. Parę godzin wcześniej odbyła z Sethem taką samą rozmowę niemal słowo po słowie. „Przecież są święta”, tłumaczyła mu. Byli w biurze. Seth usiadł po jej stronie ich wspólnego biurka, dużego, w kształcie litery L. Zapędził ją w kozi róg. – Daj spokój, Georgie, święta nie uciekną. Po spotkaniu urządzimy najwspanialszą Gwiazdkę na świecie. – Powiedz to moim dzieciom. – Powiem. Twoje dzieci mnie uwielbiają.

– Seth, są święta. Czy to spotkanie naprawdę nie może poczekać? – Czekaliśmy całe życie, Georgie. Wreszcie dopięliśmy swego. To się dzieje właśnie teraz. Seth uparcie powtarzał jej imię. Nozdrza Neala rozszerzyły się. – Mama czeka na nasz przyjazd. – Wiem – szepnęła Georgie. – No i dzieciaki… Alice wysłała Mikołajowi kartkę z adresem, żeby wiedział, że ma jej szukać w Omaha. Georgie próbowała się uśmiechnąć. Nie wyszło jej. – Jestem pewna, że Mikołaj trafi gdzie trzeba. – Nie o to… – Neal wrzucił korkociąg do szuflady i zatrzasnął ją z hukiem. Ściszył głos i dokończył: – Nie o to chodzi. – Wiem. – Georgie wychyliła się do niego nad talerzem. – Ale możemy przecież odwiedzić twoją mamę w przyszłym miesiącu. – Alice straci szkołę. – Jeżeli nie będzie innego wyjścia. Neal położył ręce na blacie. Mięśnie jego przedramion drgały, jakby próbował przygotować się na złe wieści. Spuścił głowę tak nisko, że grzywka zawisła mu swobodnie przed czołem. – To może być nasza szansa – powiedziała Georgie. – Na własny serial. Neal pokiwał zwieszoną głową. – No tak – odezwał się. Jego głos był cichy i bez wyrazu. Georgie czekała. Czasem, gdy się kłócili, traciła grunt pod nogami. Wymiana zdań przeradzała się w coś innego – coś niebezpiecznego – a Georgie nawet nie zauważała kiedy. Czasami Neal kończył lub porzucał rozmowę, a ona wciąż próbowała mu coś udowodnić i perorowała jeszcze długo po tym, jak przestawał jej słuchać. Georgie nie była nawet pewna, czy to kwalifikowało się jako kłótnia. Na razie. Tak więc czekała. Neal opuścił głowę jeszcze niżej. – Co znaczy: „no tak”? – zapytała w końcu. Wyprostował się, odpychając się dłońmi od blatu. Obnażone ramiona, napięte barki. – Tak. Masz rację. Musisz pójść na spotkanie. To ważne. Zabrzmiało to nawet swobodnie. Może wszystko będzie jednak w porządku. Może nawet zacznie cieszyć się razem z nią. Kiedyś. – Czy to znaczy – zaczęła ostrożnie – że pomyślimy o tym, by odwiedzić twoją matkę w przyszłym miesiącu? Neal otworzył zmywarkę i zaczął zbierać naczynia. – Nie. Georgie przygryzła wargę. – Nie chcesz, żeby Alice straciła szkołę? Pokręcił głową. Patrzyła, jak ładuje naczynia do zmywarki. – To może pojedziemy latem? Lekko poruszył głową, jakby coś otarło się o jego ucho. Neal miał piękne uszy. Odrobinę za długie, o odchylonych na zewnątrz koniuszkach, przypominające skrzydła.

Georgie lubiła go za nie łapać. Kiedy jej na to pozwalał. Wyobraziła sobie, że trzyma jego głowę w dłoniach i muska palcami przystrzyżone włoski za uszami. – Nie – powtórzył, prostując się i wycierając dłonie w spodnie od piżamy. – Kupiliśmy bilety. – Neal, mówię poważnie. Nie mogę nie pójść na to spotkanie. – Wiem – odparł i odwrócił się do niej. Miał zaciśniętą szczękę. Ciągle. Jeszcze w college’u Neal rozważał wstąpienie do wojska. Nadawałby się do takich zadań jak przekazywanie tragicznych wieści albo wypełnianie przerażających rozkazów, a wszystko to z kamiennym obliczem. Twarz Neala mogłaby pilotować samolot Enola Gay. – Nie rozumiem – powiedziała Georgie. – Nie możesz nie pójść na to spotkanie. A my mamy już bilety. I tak przez cały tydzień będziesz zajęta. Zostaniesz tu i skupisz się na serialu, a my polecimy do Omaha. – Ale są święta. Dzieci… – Spędzą z tobą drugie święta po powrocie. Będą zachwycone. Podwójna Gwiazdka. Georgie nie wiedziała, jak zareagować. Może gdyby Neal wypowiedział te słowa z uśmiechem… Wskazał na jej talerz. – Podgrzać ci to? – Nie trzeba – odparła. Ledwie dostrzegalnym ruchem skinął głową, a potem minął ją, lekko się o nią ocierając, nachylił się i dotknął ustami jej policzka. Po chwili był już w salonie i podnosił Alice z kanapy. Georgie usłyszała, jak ją uspokaja: – Wszystko w porządku, skarbie. Trzymam cię. – Ruszył po schodach na górę.

ŚRODA 18 GRUDNIA 2013

2 Telefon Georgie był rozładowany. Jak zwykle, chyba że podpięła go do gniazdka – pewnie potrzebował nowej baterii, ale wciąż zapominała się tym zająć. Postawiła kawę na biurku i podłączyła telefon do laptopa. Machała nim jak polaroidowym zdjęciem, czekając, aż ożyje. Między jej nosem a ekranem przeleciało winogrono. – No i? – zagadnął Seth. Georgie podniosła głowę i spojrzała na niego po raz pierwszy, odkąd weszła do biura. Miał na sobie różową koszulę i zielony dziergany bezrękawnik, a jego czupryna była tego dnia wyjątkowo bujna. Seth wyglądał jak przystojny kuzyn Kennedych. Tylko bez ich końskich zębów. – No i co? – zapytała. – Jak poszło? Miał na myśli Neala, ale nie powiedziałby tego na głos – w ten właśnie sposób funkcjonowali wszyscy troje. Istniały pewne zasady. Georgie spojrzała na telefon. Żadnych nieodebranych połączeń. – W porządku. – Mówiłem, że będzie w porządku. – I miałeś rację. – Ja zawsze mam rację – stwierdził Seth. Georgie słyszała, jak odchyla się na krześle. Wyobraziła go sobie – długie nogi spoczywające na brzegu ich wspólnego biurka. – Od czasu do czasu w ogólnym rozrachunku częściowo miewasz rację – powiedziała, wciąż obracając w dłoni komórkę. Neal i dziewczynki są już pewnie w drugim samolocie. Mieli szybką przesiadkę w Denver. Georgie pomyślała o tym, by wysłać im esemesa – „Kocham Was, najdrożsi” – i wyobraziła sobie, jak wiadomość ląduje w Omaha przed nimi. Ale Neal nigdy nie wysyłał esemesów, a więc i nigdy nie sprawdzał skrzynki z wiadomościami; to byłoby jak pisanie w próżnię. Georgie odłożyła telefon i przesunęła okulary nad czoło, usiłując skupić się na ekranie komputera. Miała kilkanaście nowych mejli, wszystkie od Jeffa Germana, komika, który był gwiazdą ich serialu. Georgie czuła, że jeśli nowy projekt wypali, nie będzie tęskniła za Jeffem. Za jego mejlami. Za czerwoną czapką z daszkiem. Ani za tym, jak zmuszał ją, by przerabiała całe odcinki Stawiam na Jeffa, jeżeli uznał, że ktoś z jego serialowej rodziny miał zbyt wiele zabawnych kwestii. – Dłużej tego nie wytrzymam. – Otworzyły się drzwi i do pokoju wślizgnął się Scotty. W gabinecie Setha i Georgie było miejsce jeszcze tylko na jedno siedzisko, niewygodny hamakowaty fotel z Ikei. Scotty opadł na nie bokiem, chowając twarz w dłoniach. – Nie mogę. Nienawidzę tajemnic. – Dzień dobry – powiedziała Georgie.

Scotty zerknął na nią przez palce. – Cześć, Georgie. Dziewczyna z recepcji kazała ci powiedzieć, że dzwoni twoja mama. Na drugiej linii. – Ona ma na imię Pamela. – A, to ładnie. Moja mama ma na imię Dixie. – Nie, miałam na myśli nową recepcjonistkę. To ona ma… – Georgie pokręciła głową i sięgnęła po czarny aparat telefoniczny stojący na biurku między nią a Sethem. – Tu Georgie. Matka westchnęła. – Nareszcie. Myślałam już, że ta dziewucha o mnie zapomniała. – Nie zapomniała. Co słychać? – Dzwonię, żeby sprawdzić, jak się miewasz. – W głosie matki pobrzmiewała troska. (Lubiła przemawiać zatroskanym głosem). – Wszystko w porządku – odparła Georgie. – Cóż… – Kolejne westchnienie. Teatralne. – Dziś rano rozmawiałam z Nealem. – Jakim cudem? – Ustawiłam sobie budzik. Wiedziałam, że wyjeżdżacie wcześnie. Chciałam się pożegnać. Matka Georgie zawsze robiła wielkie halo z podróży samolotem. Oraz z drobnych zabiegów chirurgicznych. A czasem również z odkładania słuchawki. „Nigdy nie możesz być pewna, że jeszcze kogoś zobaczysz, więc należy wykorzystać okazję, by się z nim pożegnać”. Georgie, przytrzymując słuchawkę ramieniem, zaczęła stukać w klawiaturę. – To bardzo miło z twojej strony. Rozmawiałaś z dziewczynkami? – Rozmawiałam z Nealem – powtórzyła matka. – Twierdził, że postanowiliście się rozstać na jakiś czas. – Mamo! – Georgie znów chwyciła słuchawkę w dłoń. – Tylko na tydzień. – Słyszałam, że macie zamiar spędzić święta osobno. – To nie tak, nie dramatyzuj. Po prostu coś mi wypadło w pracy. – Nigdy wcześniej nie musiałaś pracować w Boże Narodzenie. – Nie w Boże Narodzenie, tylko przed i po. To skomplikowane. – Georgie oparła się pokusie sprawdzenia, czy Seth podsłuchuje. – Sama podjęłam decyzję. – Podjęłaś decyzję, żeby spędzić święta samotnie? – Nie będę sama. Będę z wami. – Ależ kochanie, mówiłam ci przecież, że wybieram się z Kendrickiem do jego rodziny, a twoja siostra jedzie do swojego taty. Oczywiście chętnie weźmiemy cię ze sobą do San Diego… – Nieważne. Poradzę sobie. – Georgie rozejrzała się po pokoju. Seth podrzucał w górę winogrona i łapał je ustami. Scotty rozwalił się w fotelu z cierpiętniczą miną, jakby miał bóle menstruacyjne. – Muszę wracać do pracy. – Wpadnij do nas wieczorem – zaproponowała matka. – Zrobię kolację. – Mamo, naprawdę nie trzeba. – Proszę cię, przyjedź. Nie powinnaś być teraz sama. – Mamo, nie ma o czym mówić. Nic mi nie jest. – Są święta. – Jeszcze nie. – Przygotuję kolację. Czekam. – Matka rozłączyła się, zanim Georgie zdążyła po raz kolejny zaprotestować.

Georgie westchnęła i potarła oczy. Wydało jej się, że ma tłuste powieki. Jej palce pachniały kawą. – Nie wytrzymam tego dłużej – jęknął Scotty. – Wszyscy wiedzą, że coś ukrywam. Seth zerknął na drzwi. Były zamknięte. – I co z tego? Ważne, że nie wiedzą, o co chodzi. – Nie podoba mi się to – oznajmił Scotty. – Czuję się jak zdrajca. Jak Lando Calrissian z Gwiezdnych wojen. Jak ten gość, który pocałował Jezusa. Georgie zastanawiała się, czy pozostali scenarzyści rzeczywiście coś podejrzewają. Pewnie nie. Jej i Sethowi kończył się kontrakt, ale wszyscy zakładali, że zostaną. Po co mieliby porzucać Stawiam na Jeffa po tym, jak wreszcie udało im się podciągnąć serial do pierwszej dziesiątki? Gdyby zostali, otrzymaliby podwyżki. Olbrzymie, przełomowe podwyżki. Kwoty te sprawiały, że ilekroć Seth o nich wspominał, oczy wychodziły mu na wierzch jak Sknerusowi McKwaczowi. Ale gdyby odeszli… Teraz mogliby porzucić Stawiam na Jeffa tylko z jednego powodu: aby ruszyć z własnym serialem. Tym, o którym marzyli praktycznie od dnia, gdy się poznali – pierwszy szkic odcinka pilotażowego napisali jeszcze na studiach. Ich własny serial, z własnymi postaciami. Mogliby się pożegnać z Jeffem Germanem. Z powtarzaniem w kółko tych samych grepsów. I ze śmiechem z puszki. Postanowili, że jeśli odejdą, zabiorą ze sobą Scotty’ego. (Kiedy odejdą, poprawiłby ją Seth. Kiedy, kiedy, kiedy). Scotty był ich, Georgie zatrudniła go dwa seriale wstecz. Był najlepszym autorem gagów, z jakim kiedykolwiek pracowali. Sethowi i Georgie lepiej wychodziło tworzenie sytuacji. W pisanych przez nich scenach absurd gonił absurd, komizm narastał powoli, by po ośmiu odcinkach osiągnąć zadowalającą puentę. Ale od czasu do czasu pojawiała się potrzeba, by ktoś się pośliznął na skórce od banana. Scotty zawsze miał w zanadrzu kilka takich numerów. – Nikt cię o nic nie podejrzewa – zapewnił go Seth. – Nikt sobie tym nie zawraca głowy. Chcą zrobić, co do nich należy, i wypieprzać na święta do domu. – To jaki jest plan? – Scotty się wyprostował. Był niewysokim chłopakiem indyjskiego pochodzenia z niesforną czupryną, w okularach. Ubierał się tak jak niemal wszyscy scenarzyści – w dżinsy, bluzy z kapturem i głupkowato wyglądające plażowe klapki. Scotty był jedynym gejem w ich zespole. Niektórzy myśleli, że Seth jest gejem, ale nie był. Był po prostu ładny. Seth rzucił w Scotty’ego winogronem. Drugim wycelował w Georgie. Uchyliła się. – Plan – odparł – jest taki, że jutro przychodzimy jak zwykle do roboty i piszemy. Pojutrze to samo i tak dalej, i tak dalej. Scotty podniósł swoje winogrono z podłogi i zjadł je. – Nie chcę wszystkich zostawiać. Dlaczego musimy się przenosić, ilekroć zaczynam zdobywać przyjaciół? – Spojrzał na Georgie z nadąsaną miną. – Hej, Georgie. Wszystko okej? Dziwnie wyglądasz. Georgie uświadomiła sobie, że się gapi. Nie na żadnego z nich, w przestrzeń. – Tak – odpowiedziała. – Wszystko okej. Znów sięgnęła po telefon i kciukiem wystukała wiadomość. Może… Może powinna była porozmawiać z Nealem, zanim wyjechali. Naprawdę z nim porozmawiać. Upewnić się, że wszystko jest w porządku. Ale o wpół do piątej, gdy zadzwonił jego budzik, Neal był już na nogach, prawie całkiem ubrany. Nadal używał starego elektronicznego budzika z radiem. Podszedł do łóżka, żeby go wyłączyć,

i powiedział Georgie, żeby spała dalej. – Później będziesz do niczego – dodał, kiedy podniosła się wbrew jego radzie. Zupełnie jakby sądził, że Georgie pójdzie spać, zamiast pożegnać się z dziewczynkami. Jakby nie mieli się rozdzielić na cały tydzień. Na święta. Sięgnęła po zaczepione o wezgłowie łóżka okulary i założyła je na nos. – Zawiozę was na lotnisko – powiedziała. Neal stał tyłem do niej, obok szafy, i wciągał przez głowę niebieski sweter. – Zamówiłem taksówkę. Może Georgie powinna się uprzeć. Ale ona tylko wstała i pomogła mu z dziewczynkami. Nie było wiele do zrobienia. Neal położył je spać w dresach i koszulkach, żeby móc rano wziąć je na ręce i bez budzenia wynieść z domu. Ale Georgie chciała z nimi pogadać, zresztą Alice i tak się przebudziła, kiedy próbowała wsunąć jej na stopy różowe pantofelki. – Tatuś powiedział, że mogę założyć śniegowce – powiedziała zachrypniętym głosem. – A gdzie one są? – szepnęła Georgie. – To tatuś wie. Szukając ich, obudziły Noomi. Noomi też chciała założyć śniegowce. Potem Georgie zaproponowała im jogurt, ale Neal powiedział, że zjedzą na lotnisku i zapakował dla nich przekąski. Pozwolił Georgie wyjaśnić, czemu z nimi nie leci. – Pojedziesz samochodem? – zapytała Alice, a tymczasem Neal biegał po schodach w górę i w dół, sprawdzając wszystko dwa razy i wynosząc bagaże przed dom. Georgie próbowała wyjaśnić dziewczynkom, że będą się wspaniale bawiły i prawie nie zauważą jej nieobecności, i że w przyszłym tygodniu urządzą sobie w czwórkę drugie święta. – Będziemy mieli dwie Gwiazdki – przekonywała. – To chyba nie jest możliwe – stwierdziła sceptycznie Alice. Noomi zaczęła płakać, bo przekręciła jej się skarpetka. Georgie nie wiedziała, czy szew w tej konkretnej parze powinien być nad czy pod palcami. Neal wrócił z garażu, ściągnął małej but i uratował sytuację. – Taksówka już czeka – powiedział. To był minivan. Georgie, wciąż w spodniach od piżamy, wyprowadziła dzieci na zewnątrz, uklękła przy krawężniku i wycałowała obie dziewczynki, starając się stwarzać pozory, że pożegnanie to nic wielkiego. – Jesteś najlepszą mamą na świecie – powiedziała Noomi. Dla niej wszystko było „najlepsze” albo „najgorsze”. Istniało tylko „nigdy” albo „zawsze”. – A ty jesteś najukochańszą czteroletnią dziewczynką na świecie – odparła Georgie, mocno całując ją w nos. – Kotkiem – poprawiła ją Noomi. Wciąż jeszcze nie obeschły jej łzy po przygodzie ze skarpetką. – Jesteś najukochańszym kotkiem na świecie. – Georgie odgarnęła córce delikatne ciemnoblond włosy za uszy i wygładziła jej koszulkę. – Zielonym. – Zielonym kotkiem. – Miau – powiedziała Noomi. – Miau – odparła Georgie.

– Mamo? – odezwała się Alice. – Tak? – Georgie przyciągnęła do siebie pierworodną siedmiolatkę. – Chodź, przytul się z całej siły. – Ale Alice była zbyt zamyślona, by odwzajemnić uścisk. – Jeśli Mikołaj przyniesie twoje prezenty do domu babci, przechowam je dla ciebie. Schowam je do mojej walizki. – Mikołaj raczej nie przynosi mamie prezentów. – Ale jeśli przyniesie… – Miau – powiedziała Noomi. – Dobrze – zgodziła się Georgie, obejmując Alice lewą ręką, a prawą tuląc Noomi. – Jeśli przyniesie mi jakieś prezenty, będą pod twoją opieką. – Mamo, miau! – Miau – odpowiedziała Georgie, przyciskając do siebie obie córki. – Mamo? – Tak, Alice? – W Bożym Narodzeniu tak naprawdę nie chodzi o prezenty. Chodzi o Pana Jezusa. Ale nie dla nas, bo nie jesteśmy religijni. Dla nas Boże Narodzenie to święto rodzinne. Georgie ucałowała ją w policzek. – Zgadza się. – Wiem. – No dobrze. Kocham was. Kocham was obie jak nie wiem co. – Jak stąd na Księżyc? – zapytała Alice. – O Boże – odparła Georgie. – O wiele bardziej. – Jak stąd na Księżyc plus nieskończoność? – Miau! – Miau – powtórzyła Georgie. – Plus nieskończoność do potęgi. Kocham was aż do bólu. Noomi spojrzała na nią zmartwiona. – Boli cię, mamo? – Mama nie mówi dosłownie – pouczyła siostrę Alice. – Prawda, mamo? Nie mówisz dosłownie? – Nie. Hm. Raczej nie. Neal zrobił krok naprzód. – No dobrze. Jedziemy. Georgie jeszcze raz wycałowała córki, przypinając je pasami, po czym stanęła przy samochodzie i nerwowo skrzyżowała ramiona na piersiach. Neal podszedł i spojrzał w przestrzeń za jej plecami, jakby się nad czymś zastanawiał. – Lądujemy o piątej – powiedział. – Czasu centralnego. Czyli tutaj będzie około trzeciej… Zadzwonię, kiedy dojedziemy do mamy. Georgie skinęła głową. Neal nadal na nią nie patrzył. – Uważajcie na siebie – poprosiła. Spojrzał na zegarek. – Wszystko będzie dobrze. Nie martw się o nas. Rób, co masz robić. Zakasuj ich na tym spotkaniu. – Przytulił ją niedbale, obejmując jednym ramieniem, podczas gdy jego usta zderzyły się z jej ustami. Dopiero kiedy zrobił krok do tyłu, powiedział: – Kocham cię. Georgie miała ochotę złapać go za ramiona. Tulić się do niego tak długo, aż jej stopy uniosą się nad ziemię.

Chciała wcisnąć twarz w jego szyję i poczuć, jak jego uścisk zgniata jej żebra. – Kocham cię – odpowiedziała. Nie była pewna, czy ją usłyszał. – Kocham was! – krzyknęła do dziewczynek, pukając w okno i całując szybę, ponieważ wiedziała, że je to rozśmieszy. Okna ich toyoty prius były wiecznie pokryte śladami pocałunków. Alice i Noomi machały jak szalone. Georgie odsunęła się od samochodu, wymachując obiema rękami. Neal siedział z przodu i rozmawiał z kierowcą. Wydawało jej się, że na nią spojrzał tuż przed tym, jak auto skręciło za róg – a ona została sama, z ramionami zastygłymi w powietrzu. Pojechali.

3 – Pomóc ci? Georgie zamrugała. Seth stał obok. Stukał ją w głowę segregatorem. Jeff German chciał, żeby napisali na nowo jeden z odcinków, zanim wszyscy rozjadą się na święta – dokończenie go należało głównie do Georgie. (Ponieważ uważała, że zrobi to najlepiej. Był to tylko jej problem. Nie miała prawa się na nich złościć). Całe popołudnie upłynęło wśród hałasów, zapachu jedzenia i dźwięków kolęd. Z jakiegoś powodu – mówiąc wprost, z powodu alkoholu – od drugiej do wpół do czwartej wszyscy śpiewali świąteczne piosenki. Potem ktoś, być może Scotty, próbował wsunąć pod drzwi jej gabinetu półmisek z krewetkami. Teraz była szósta, gwar ucichł i Georgie wreszcie zaczęła robić postępy. – Nie – odpowiedziała na pytanie Setha. – Nie trzeba. – Na pewno? Nie podniosła wzroku znad monitora. – Tak. Seth oparł się o biurko, tuż obok jej klawiatury. – A więc… – A więc co? – A więc – powtórzył – pojechali do Omaha. Georgie pokręciła głową, choć odpowiedź brzmiała „tak”. – To było najsensowniejsze wyjście. Mieliśmy kupione bilety, a ja tak czy inaczej przez cały tydzień będę w pracy. – Ale… – Seth trącił ją nogą. Georgie uniosła głowę. – Co zrobisz ze świętami? – Pojadę do mamy. – Nie było to do końca kłamstwo. Przecież może pojechać. Nawet jeśli matki nie będzie w domu. – Mogłabyś odwiedzić moją mamę. – Chętnie – odparła Georgie. – Gdybym nie miała własnej. – Może pojadę z tobą. – Seth wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Twoja matka mnie uwielbia. – Nie wiem, czy jest się czym szczycić. – Wiesz, że rano, zanim przyszłaś, dzwoniła trzy razy? Uważa, że celowo nie ładujesz telefonu. Żeby jej unikać. Georgie przeniosła wzrok na ekran. – Dobry pomysł. Seth wstał i przerzucił przez ramię skórzaną listonoszkę. Georgie wiedziała, że przepisanie tej sceny zajmie jej kolejną godzinę. Może powinna zacząć od nowa… – Hej, Georgie. Nie przestawała stukać w klawiaturę.

– Tak? – Georgie. Jeszcze raz na niego spojrzała. Stał w progu i bacznie się jej przyglądał. – Jesteśmy prawie u celu – powiedział. – Wreszcie się udało. Georgie skinęła głową i spróbowała się uśmiechnąć. Średnio jej to wyszło. – Do jutra. – Seth klepnął dłonią framugę i wyszedł. Georgie była właśnie w drodze do domu, gdy zadzwoniła jej siostra Heather. – Zjedliśmy bez ciebie – powiedziała. – Słucham? – Już dziewiąta. Byliśmy głodni. Ach, tak. Kolacja. – Nic nie szkodzi – zapewniła ją Georgie. – Przekaż mamie, że zadzwonię jutro. – Ona nadal chce, żebyś dziś przyjechała. Mówi, że twoje małżeństwo się rozpadło i że potrzebujesz naszego wsparcia. Georgie miała ochotę zamknąć oczy, ale przecież siedziała za kierownicą. – Moje małżeństwo się nie rozpadło, Heather. I nie potrzebuję waszego wsparcia. – To znaczy, że Neal nie wyjechał z dziećmi do Nebraski? – Zabrał je do babci – powiedziała Georgie. – Zachowujesz się, jakbyśmy już walczyli o opiekę nad nimi. – Przecież wiadomo, że przyznaliby ją Nealowi, no nie? „Owszem”, pomyślała Georgie. – Powinnaś przyjechać – nalegała Heather. – Mama zrobiła makaronową zapiekankę z tuńczykiem. – Dodała groszku? – Nie. Georgie pomyślała o pustym domu w Calabasas. O swojej pustej walizce porzuconej obok szafy. I o pustym łóżku. – W porządku – powiedziała. – Masz ładowarkę do iPhone’a? – Georgie rzuciła klucze i telefon na kuchenny blat. Dawno przestała nosić ze sobą torebkę; prawo jazdy i kartę kredytową trzymała w schowku w samochodzie. – Miałabym, gdybyś kupiła mi iPhone’a. – Heather stała oparta o blat i wyjadała makaron z tuńczykiem ze szklanego pojemnika. – Myślałam, że już jedliście – powiedziała Georgie. – Nie odzywaj się do mnie w ten sposób. Wpędzisz mnie w zaburzenia odżywiania. Georgie przewróciła oczami. – Nikt w tej rodzinie nie ma zaburzeń odżywiania. Przestań wyżerać moją kolację. Heather napchała usta makaronem, po czym wręczyła siostrze pojemnik. Heather miała osiemnaście lat. Urodziła się, ponieważ jej matka zapragnęła zacząć wszystko od nowa i w tym celu przespała się z kręgarzem, dla którego wówczas pracowała, po czym w wieku trzydziestu dziewięciu lat zaszła w nieplanowaną ciążę. Ich małżeństwo przetrwało mniej więcej do narodzin Heather. Georgie była już wtedy na studiach, więc mieszkały pod jednym dachem tylko przez rok czy dwa. Czasem Georgie czuła się bardziej jak jej ciotka niż starsza siostra. Były do siebie tak podobne, że mogłyby uchodzić za bliźniaczki. Heather była ciemną blondynką jak Georgie. Tak jak ona miała rozwichrzone loki

i wodnistoniebieskie oczy. Była też zbudowana tak samo jak Georgie w czasach liceum – jej sylwetka przypominała zgniecioną klepsydrę. Tyle że była odrobinę wyższa… W tej kwestii jej się poszczęściło. Może w przyszłości, kiedy zajdzie w ciążę, dzieci nie rozepchają jej brzucha od środka, bębniąc w niego jak w werbel. „To przez te cesarki”, powtarzała matka Georgie. Zupełnie jakby Georgie zdecydowała się na cesarskie cięcia z czystego lenistwa. „Urodziłam dwie córki w naturalny sposób i moje ciało samo wróciło do formy”. – Czemu się gapisz na mój brzuch? – zapytała Heather. – Wciąż próbuję cię wpędzić w anoreksję. – Georgie! – zawołała mama, wkraczając do kuchni. Do piersi przyciskała małego, ale bardzo ciężarnego mopsa. Kendrick, ojczym Georgie – wysoki Afroamerykanin, wciąż ubrany w pokryty pyłem strój budowlańca – podążał tuż za nią. – Nie słyszałam, jak weszłaś – powiedziała matka Georgie. – Dopiero przyszłam. – Daj, podgrzeję ci to. – Odebrała Georgie zapiekankę i w zamian podała jej mopsa. Georgie odsunęła go od siebie. Nie lubiła go dotykać i nie dbała o to, że przypomina tym czarny charakter z komedii romantycznej. Kendrick podszedł i odebrał jej psa. – Jak się miewasz, Georgie? – Spoglądał na nią łagodnie, aż do przesady. Miała ochotę wrzasnąć: „Mój mąż mnie nie zostawił!”. Ale Kendrick na to nie zasłużył. Był najlepszym szokująco młodym ojczymem, jakiego można sobie było wymarzyć. (Miał czterdziestkę, był tylko o trzy lata starszy od niej. Poznali się z jej matką, gdy ta wezwała go do wyczyszczenia żałosnej dziury w ziemi, którą nazywała basenem). (Takie rzeczy zdarzają się naprawdę. W dolinie San Fernando). – Wszystko w porządku. Dzięki, Kendrick. Matka Georgie ze smutkiem pokręciła głową nad mikrofalówką. – Naprawdę – zapewniła Georgie wszystkich obecnych. – Miewam się wspaniale. Zostaję w domu na święta, bo jesteśmy już bardzo blisko tego, żeby nasz serial dostał zielone światło. – Wasz serial? – zapytała mama Georgie. – Macie jakieś kłopoty? – Nie. Nie mówię o Stawiam na Jeffa. Mówię o naszym serialu. Dzień po dniu. – Nie jestem w stanie oglądać waszego serialu – orzekła mama Georgie. – Ten chłopak jest niemożliwie bezczelny. – Trev? – odezwała się Heather. – Wszyscy go uwielbiają. Trev był średnim synem tytułowego bohatera. Georgie stworzyła wyjątkową postać – zblazowanego dwunastoletniego mizantropa, który nikogo nie darzy sympatią i nigdy nie bywa sympatyczny. To w niego Georgie wlewała wszystkie swoje żale. Do Jeffa Germana, do stacji, do samego Treva. I do faktu, że pracuje nad serialem, który przypomina Pana Złotą Rączkę bez tego wszystkiego, co było w nim dobre – bez Jonathana Taylora Thomasa i świetnej postaci Wilsona. Trev zrobił furorę i został gwiazdą. Georgie spojrzała na siostrę spod zmrużonych powiek. – Uwielbiasz Treva? – Ja nie, broń Boże – zaprotestowała Heather. – Ale wszyscy inni tak. Wszystkie hardkory w szkole noszą koszulki z napisem: „Do kitu”. Z tym że mówiąc „hardkory”, nie mam na myśli tych, których się uwielbia i przed którymi czuje się respekt, ale żałosnych odludków słuchających Insane Clown Posse1. – On nie mówi: „do kitu” – podrzucił usłużnie Kendrick. – Raczej: „do kiiiiiiitu”.

Heather parsknęła śmiechem. – O rany, tato, brzmisz zupełnie jak on. – Do kiiiiiiitu – powtórzył Kendrick. To było słynne powiedzonko Treva. Georgie zdjęła okulary i przetarła oczy. Matka pokręciła głową. Postawiła na stole talerz z zapiekanką. Potem wzięła psa i potarła nosem jego wilgotny szary pysk. – Myślałaś, że o tobie zapomniałam? – zaszczebiotała. – Nie zapomniałam, mamuniu. – Dzięki – powiedziała Georgie, siadając przy stole i przysuwając talerz. Kendrick poklepał ją po ramieniu. – Ja tam lubię Treva. Czy twój nowy serial będzie bardziej w jego stylu? – Niezupełnie. – Georgie zmarszczyła brwi. Wciąż czuła się niezręcznie, gdy Kendrick próbował traktować ją po ojcowsku. Był od niej tylko o trzy lata starszy. Czasami miała ochotę mu powiedzieć: „Nie jesteś moim tatą”. Jakby wciąż miała dwanaście lat. (Kiedy Georgie miała dwanaście lat, Kendrick miał piętnaście. Może flirtowała z nim kiedyś w jakimś centrum handlowym?) – Dzień po dniu – powiedziała Heather dźwięcznym głosem, wyciągając z lodówki pudełko z pizzą – to komediodramat w sześćdziesięciominutowych odcinkach. Coś plus coś, plus coś jeszcze. Georgie uśmiechnęła się do siostry z uznaniem. Przynajmniej jest tu ktoś, kto jej słucha. – Square Pegs – wyjaśniła – plus Moje tak zwane życie, plus Bogaci bankruci. Gdyby był tu Seth, dodałby: „plus jakiś serial, który miał oglądalność”. „Plus Bill Cosby Show!”, wtrąciłby Scotty. A Georgie odparłaby: „Minus Bill Cosby Show” i dopadłyby ją wyrzuty sumienia, że bohaterowie pilota nie pochodzą z wystarczająco zróżnicowanych środowisk. (Jutro poruszy tę kwestię w rozmowie z Sethem). Serial Dzień po dniu opowiadał o niepokojach nastolatków – wszystkich wzlotach, upadkach i absurdach szkolnego życia. Sprawiał, że wzloty wydawały się wyższe, upadki boleśniejsze, a absurdy bardziej absurdalne. W każdym razie tak go z Sethem opisywali. Tak Georgie zareklamowała go w zeszłym miesiącu Maherowi Jafariemu. Podczas tamtego spotkania była jak natchniona. Każdym zdaniem trafiała w dziesiątkę. Prosto z biura Jafariego poszli do baru po drugiej stronie ulicy, gdzie Seth stanął na stołku i wzniósł toast na jej cześć, a potem polał jej głowę whisky, jakby to była święcona woda. – Jesteś niebywała, Georgie McCool. Śpiewałaś jak z nut, jak Barbra Streisand. Jafari rechotał przez łzy, kurde, widziałaś to? Potem Seth zaczął tupać i Georgie musiała złapać go za odsłonięte kostki. – Przestań, bo zlecisz. – Jesteś moją tajną bronią – odparł, pochylając głowę i unosząc szklankę. Heather oparła się o krzesło Georgie, gestykulując kawałkiem zimnej pizzy. – Dzień po dniu już jest moim ulubionym serialem – oznajmiła. – A pamiętaj, że należę do bardzo pożądanej grupy wiekowej. Georgie przełknęła kęs zapiekanki, który utkwił jej w gardle. – Dzięki, mała. – Rozmawiałaś dziś z dziewczynkami? – zapytała matka Georgie. Tuliła mopsa do twarzy, przesuwając podbródkiem między jego uszami. Za każdym pociągnięciem szkliste oczy wychodziły mu na wierzch.

Georgie skrzywiła się i odwróciła wzrok. – Nie – odparła. – Właśnie miałam zamiar to zrobić. – Jaka jest różnica czasu? – zapytał Kendrick. – W Omaha dochodzi już chyba północ? – O Boże. – Georgie upuściła widelec. – Masz rację. – Jej komórka nadal była martwa, podeszła więc do starego brązowego aparatu przytwierdzonego do ściany. Wszyscy – Heather, Kendrick, matka i mops – ją obserwowali. Kolejny pies wtoczył się do kuchni, stukając pazurkami o płytki podłogi, i podniósł na nią wzrok. – Czy w moim pokoju wciąż jest telefon? – zapytała Georgie. – Tak mi się wydaje – odparła matka. – Sprawdź w szafie. – Świetnie. To ja tylko… – Georgie wybiegła z kuchni. Matka zmieniła jej dawną sypialnię w składzik na trofea z wystaw psów, gdy tylko Georgie skończyła liceum – co było tym bardziej irytujące, że dziewczyna wyprowadziła się z domu dopiero po studiach. – Gdzie niby mam wystawić ich nagrody? – kwitowała jej obiekcje. – Moje psy to czempiony, a ty i tak jesteś już jedną nogą poza domem. – Nie w tej chwili. W tej chwili obie nogi trzymam na łóżku. – Zdejmij buty, Georgie. To nie stodoła. W pokoju nadal stało jej dawne łóżko. Oraz nocny stolik, lampka i kilka zapomnianych książek. Otworzyła szafę i przekopała się przez stertę gratów, aż znalazła staroświecki żółty telefon z tarczą. Kupiła go, będąc w liceum, na jakiejś wyprzedaży garażowej – owszem, była wówczas aż tak pretensjonalna. Chryste, ależ to ciężkie. Rozwinęła kabel i wczołgała się pod łóżko, żeby wpiąć go do gniazdka. (Już zapomniała, jak wtyczka zaskakuje z cichym pstryknięciem). Potem wgramoliła się na materac, ułożyła telefon na kolanach, wzięła głęboki oddech i podniosła słuchawkę. Spróbowała dodzwonić się na komórkę Neala, ale nie uzyskała połączenia – ich sieć miała w Omaha fatalny zasięg. Wykręciła więc z pamięci domowy numer jego matki… Odkąd się poznali, Georgie i Neal spędzili osobno tylko jedno lato – na samym początku, po trzecim roku studiów. W tamte wakacje co wieczór dzwoniła do jego domu. Właśnie z tego pokoju i z tego samego żółtego telefonu. Chociaż na ścianach nie wisiało jeszcze tyle psich portretów, Georgie i tak chowała się pod kocem, ilekroć ich rozmowy stawały się niecenzuralne. (Neal nie był typem człowieka, który świntuszy przez telefon, na co dzień nie zwykł nawet przeklinać. Ale to było długie lato). Po czterech sygnałach jego matka podniosła słuchawkę. – Halo? – Cześć, Margaret. Wybacz, wiem, że jest późno. Zawsze zapominam o strefach czasowych. Czy Neal jeszcze nie śpi? – Georgie? – Ach, przepraszam. Tak, to ja, Georgie. Po chwili milczenia matka Neala powiedziała: – Poczekaj chwilę. Sprawdzę. Georgie czekała, dziwnie zdenerwowana. Czuła się, jakby dzwoniła do chłopaka, który jej się podobał, gdy miała czternaście lat. Nie do mężczyzny, który od czternastu lat był jej mężem. – Halo? – Neal był zaspany. Miał zachrypnięty głos. Wyprostowała się. – Cześć.

– Georgie? – Aha… Cześć. – Strasznie późno dzwonisz. – Wiem, przepraszam, zawsze zapominam. Różnica czasu. – Ee… – Prychnął zniecierpliwiony. – Nie spodziewałem się, że zadzwonisz. – Hm. Cóż. Chciałam się tylko upewnić, że wszystko w porządku. – W porządku – powiedział. – To dobrze. – Tak… – A jak się czuje mama? – zapytała Georgie. – Dobrze. Wszystko u nich w porządku, wszyscy się dobrze czujemy. Słuchaj, Georgie, już późno. – No tak. Przepraszam, zadzwonię jutro. – Zadzwonisz? – Tak, to znaczy, oczywiście zadzwonię wcześniej. Chciałam tylko, hm… Kolejne prychnięcie. – W porządku. – I się rozłączył. Georgie siedziała przez chwilę nieruchomo, przyciskając do ucha głuchą słuchawkę. Neal się rozłączył. Nie zdążyła nawet zapytać o dziewczynki. Ani powiedzieć: „Kocham cię” – Georgie zawsze to mówiła, a Neal odwzajemniał się tym samym, choćby od niechcenia. Weszło im to w nawyk, upewniali się w ten sposób, że wciąż są bezpieczni. Może Neal się na nią gniewa. Oczywiście, że się gniewa, zawsze się gniewa – ale może tym razem gniewa się bardziej, niż przypuszczała. Może. A może był po prostu zmęczony. Nie spał od czwartej rano. Georgie nie spała od czwartej trzydzieści. Nagle i ona poczuła zmęczenie. Zastanowiła się, czy nie wsiąść do samochodu i nie wrócić do Calabasas, do pustego domu, gdzie nikt na nią nie czeka. A potem dwoma kopnięciami zrzuciła buty, skuliła się pod swoją starą narzutą i klasnęła dwukrotnie, żeby zgasić światło. Wciąż widziała w ciemności pięćdziesiąt par lśniących smutnych psich oczu. Jutro zadzwoni do Neala. I od razu powie mu, że go kocha. 1 Amerykański duet hiphopowy występujący w maskach demonicznych klaunów (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).

CZWARTEK 19 GRUDNIA 2013

4 Na drzwiach gabinetu Georgie tkwiła samoprzylepna karteczka z wiadomością od Pameli (nowej recepcjonistki). Najwyraźniej Georgie nie zauważyła jej zeszłego wieczoru. Georgie już dwa razy próbowała się połączyć z Nealem w drodze do pracy – chciała wymazać z głowy ich wczorajszą niezręczną rozmowę – ale nie odebrał. Nie było to specjalnie zaskakujące. Neal często zostawiał komórkę w salonie albo w samochodzie lub zapominał włączyć dźwięk. Nigdy celowo nie unikał jej telefonów. Nigdy dotąd. Nie zostawiła dla niego wiadomości – za każdym razem zawodziła ją odwaga. Ale przynajmniej Neal będzie wiedział, że dzwoniła. To już coś. Wczoraj wieczorem był taki nieobecny… Najwyraźniej go obudziła. Ale nie tylko o to chodziło. Dziwnie z nią rozmawiał. Zapewnił, że wszystko „u nich” w porządku, i przez chwilę Georgie miała wrażenie, że mówi o swoich rodzicach. Ojciec Neala zmarł trzy lata temu. Był inżynierem kolejowym i któregoś dnia dostał w pracy ataku serca. Gdy jego matka zadzwoniła z wiadomością, Neal bez słowa zamknął się w sypialni. Wtedy drugi raz w życiu Georgie widziała go płaczącego. Może wczoraj wieczorem był zdezorientowany, obudziwszy się w domu rodziców, w swoim dawnym pokoju. Wróciły wspomnienia o ojcu… A może miał po prostu na myśli Alice i Noomi. „Wszystko u nich w porządku, wszyscy się dobrze czujemy”. Georgie odstawiła kawę na biurko i podłączyła komórkę do laptopa. Seth przez cały czas ją obserwował. – Okres ci się zbliża? Powinna potraktować tego typu pytanie zadane w miejscu pracy jako obraźliwe, ale wiedziała, że takie nie było. Nie da się pracować z kimś przez całe dorosłe życie i nigdy nie poruszyć tematu napięcia przedmiesiączkowego. A może się da, ale Georgie cieszyła się, że może z nim o tym rozmawiać. – Nie. – Pokręciła głową. – Wszystko w porządku. – Nie wygląda mi na to – odparł Seth. – Czy to wczorajsze ciuchy? Dżinsy. Należąca do Neala koszulka z Metallicą. Rozpinany sweter. – Powinniśmy się przenieść do dużej sali – powiedziała. – Z tablicami.