Wiolusia2305

  • Dokumenty176
  • Odsłony18 209
  • Obserwuję12
  • Rozmiar dokumentów293.4 MB
  • Ilość pobrań8 964

NEJ 13 - Zdrajca

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

NEJ 13 - Zdrajca.pdf

Wiolusia2305 EBooki
Użytkownik Wiolusia2305 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 7 osób, 9 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 235 stron)

5 Dla Nauczycieli

6 NIEZNANE REGIONY GROMADAGWIEZDNA SSI-RUUKÓW BakuraEndorVaronat IsonBespin Hoth SEKTORY SENEKSA- -JUVEKSA SEKTOR ELROODA GROMADA MINOS SEKTOR KATHOLA DZIKIE PRZESTWORZA Sullusta Eriadu Clak’dor VII Sluis Van Dagobah Zhar Alzoc III Umgul Naboo Rimmiañskiszlakhandlowy Koreliañski szlak handlowy TrasanaKoreliê Tatooine Ryloth Rodia Bothawui Roon PRZESTW ORZ BOTHAN ODLEG£E RU RUBIE¯E REJON EKSPANSJI Yag’Dhul Tynna G OrdMantell Ansion VortexBilbringiBorleias CoruscantFondor KOLONIE Caamas Commenor G£ÊBOKIE J¥DRO GROM ADA KOORNACHT Œwiaty J¹dra W EW NÊTRZNE Duro Koreliagalaktyki Ando Kalabra • Kuat • Balmorra Falleen

7 Barab I Pzob Gamorra Kessel Honoghr A UBIE¯E Nal Hutta Ilezja PRZESTW O RZA H U TTÓ W BimmisaariKashyyyk Kalam ar SZCZ¥TKI GROM ADY CRON GROMADA TION GROMADA HAPES szlak handlowy Myrkr Obroa-skai Perlemiañski Almania Wayland SEKTOR MERIDIANA Yavin Hydiañska droga SEKTOR WSPÓLNY RAM IÊ TINGEL BelkadanHelska Bastion DubrillionDantooineMorishimOrd BiniirAgamar Dathomira Ithor IMPERIUM Duro Korelia Sakoria Talfaglio Jumus Nowy Plympton Froz Nubia Toprawa Ziost • Lianna • Dellatt Ossus Tam m arBimmiel

8 44 lata przed Now¹ nadziej¹ UCZEÑ JEDI 33 lata przed Now¹ nadziej¹ Darth Maul – sabota¿ysta Maska k³amstw 32,5 roku przed Now¹ nadziej¹ Darth Maul – ³owca z mroku 32 lata przed Now¹ nadziej¹ Gwiezdne Wojny, czêœæ I: Mroczne widmo 29 lat przed Now¹ nadziej¹ Planeta ¿ycia 22,5 roku przed Now¹ nadziej¹ Nadci¹gaj¹ca burza 22 lata przed Now¹ nadziej¹ Gwiezdne Wojny, czêœæ II: Atak klonów 20 lat przed Now¹ nadziej¹ Gwiezdne Wojny, czêœæ III 10–8 lat przed Now¹ nadziej¹ TRYLOGIA HANA SOLO Rajska pu³apka Gambit Huttów Œwit Rebelii 5–2 lata przed Now¹ nadziej¹ PRZYGODY LANDA CALRISSIANA Lando Calrissian i Myœloharfa Sharów Lando Calrissian i Ogniowicher Oseona Lando Calrissian i Gwiazdogrota ThonBoka PRZYGODY HANA SOLO Han Solo na Krañcu Gwiazd Zemsta Hana Solo Han Solo i utracona fortuna 0 Nowa nadzieja Gwiezdne Wojny, czêœæ IV: Nowa nadzieja 0–3 lata po Nowej nadziei Opowieœci z kantyny Mos Eisley Spotkanie na Mimban 3 lata po Nowej nadziei Gwiezdne Wojny, czêœæ V: Imperium kontratakuje Opowieœci ³owców nagród 3,5 roku po Nowej nadziei Cienie Imperium 4 lata po Nowej nadziei Gwiezdne Wojny, czêœæ VI: Powrót Jedi Pakt na Bakurze Opowieœci z pa³acu Hutta Jabby WOJNY £OWCÓW NAGRÓD Mandaloriañska zbroja Spisek Xizora Polowanie na ³owcê 6,5–7,5 roku po Nowej nadziei X-WINGI Eskadra £otrów Ryzyko Wedge’a Pu³apka Krytosa Wojna o bactê Eskadra Widm ¯elazna Piêœæ Dowódca Solo 8 lat po Nowej nadziei Œlub ksiê¿niczki Leii 9 lat po Nowej nadziei X-WINGI: Zemsta Isard TRYLOGIA THRAWNA Dziedzic Imperium Ciemna Strona Mocy Ostatni rozkaz

9 11 lat po Nowej nadziei Ja, Jedi TRYLOGIA AKADEMIA JEDI W poszukiwaniu Jedi Uczeñ Ciemnej Strony W³adcy Mocy 12–13 lat po Nowej nadziei Dzieci Jedi Miecz Ciemnoœci Planeta zmierzchu X-WINGI: Gwiezdne myœliwce z Adumara 14 lat po Nowej nadziei Kryszta³owa gwiazda 16–17 lat po Nowej nadziei TRYLOGIA KRYZYS CZARNEJ FLOTY Przed burz¹ Tarcza k³amstw Próba tyrana 17 lat po Nowej nadziei Nowa Rebelia 18 lat po Nowej nadziei TRYLOGIA KORELIAÑSKA Zasadzka na Korelii Napaœæ na Selonii Zwyciêstwo na Centerpoint 19 lat po Nowej nadziei DUOLOGIA RÊKA THRAWNA Widmo przesz³oœci Wizja przysz³oœci 22 lata po Nowej nadziei NAJM£ODSI RYCERZE JEDI Z³ota kula Œwiat Lyric Obietnice Wyprawa Anakina Forteca Vadera Ostrze Kenobiego 23–24 lata po Nowej nadziei M£ODZI RYCERZE JEDI Spadkobiercy Mocy Akademia Ciemnej Strony Zagubieni Miecze œwietlne Najciemniejszy Rycerz Oblê¿enie Akademii Jedi Okruchy Alderaana Sojusz Ró¿norodnoœci Mania wielkoœci Nagroda Jedi Zaraza Imperatora Powrót na Ord Mantell Tarapaty w Mieœcie w Chmurach Kryzys w Crystal Reef 25–30 lat po Nowej nadziei NOWA ERA JEDI Wektor pierwszy Mroczny przyp³yw I: Szturm Mroczny przyp³yw II: Inwazja Agenci chaosu I: Próba bohatera Agenci chaosu II: Zmierzch Jedi Punkt równowagi Ostrze zwyciêstwa I: Podbój Ostrze zwyciêstwa II: Odrodzenie Gwiazda po gwieŸdzie Mroczna podró¿ Linie wroga I: Powrót Rebelii Linie wroga II: Twierdza Rebelii Zdrajca

11 P R O L O G OBJÊCIA CIERPIENIA Poza wszechœwiatem jest nicoœæ. Ta nicoœæ nazywa siê nadprzestrzeni¹. W nicoœci wisi ma³a bañka istnienia. Ta bañka nazywa siê stat- kiem. Bañka nie jest ani w ruchu, ani w bezruchu, nie zna orientacji, bo w nicoœci nie istniej¹ odleg³oœci ani kierunki. Wisi tam od zawsze, bo w nicoœci nie istnieje czas. Czas, odleg³oœæ, kierunek maj¹ znaczenie tylko wewn¹trz bañki, a bañka mo¿e je utrzymaæ jedynie poprzez ca³- kowite rozdzielenie tego, co znajduje siê wewn¹trz, od tego, co znaj- duje siê na zewn¹trz. Bañka jest swoim w³asnym wszechœwiatem. A poza wszechœwiatem jest nicoœæ. Jacen Solo wisi wœród bieli, analizuj¹c widmo bólu. W dalekiej podczerwieni znajduje ¿ar pragnienia, który zwêgla mu gard³o. Wy¿ej, w kierunku widocznych d³ugoœci fal, lœni¹ szkar³at- no-bia³e, napiête jak struny œciêgna, jêcz¹ce w jego barkach, twarde jak od³amki szk³a wrzaski i wycia stawów biodrowych, niczym œmier- telna pieœñ z³otych ithoriañskich gwiezdników. Zieleñ te¿ tu jest – bul- gocz¹ce ozory kwasu ¿ar³ocznie li¿¹ jego nerwy; elektrycznie b³êkitne wstrz¹sy wprawiaj¹ przeci¹¿one cia³o w konwulsje.

12 A jeszcze wy¿ej, daleko poza ultrafioletow¹ zdrad¹, która go tu przywiod³a – zdrad¹, która odda³a go w szpony Yuuzhan Vongów, zdrad¹, która zamknê³a go w Objêciach Cierpienia, zdrad¹ Vergere, której zaufa³ – trafia na milcz¹ce, druzgoc¹ce pêki promieni gamma przeszywaj¹ce mu mózg. Pêki promieni gamma maj¹ barwê œmierci jego brata. Anakinie, jêczy z najg³êbszych g³êbi swego jestestwa. Anakinie, jak to mo¿liwe, ¿e nie ¿yjesz? Ju¿ wczeœniej zagl¹da³ w twarz œmierci bliskich mu osób, nie raz i nie dwa: uzna³ za zaginion¹ Jainê, matkê, ojca, wujka Luke’a. Op³a- kiwa³ ich, pogr¹¿a³ siê w ¿a³obie, ale zawsze okazywa³o siê, ¿e to po- my³ka, nieporozumienie, nieraz nawet umyœlne oszustwo. Koniec koñ- ców, zawsze do niego wracali. Do czasu Chewbaccy. Kiedy na Sernpidala spad³ ksiê¿yc, zmia¿d¿y³ nie tylko ¿ycie Chewbaccy, ale tak¿e magiczny czar, który zawsze zdawa³ siê ich chro- niæ. Coœ we wszechœwiecie przechyli³o siê na bok i otwar³o szczelinê w rzeczywistoœci. Przez tê szczelinê do jego rodziny ws¹czy³a siê œmieræ. Anakinie… Jacen widzia³ œmieræ brata. Czu³ jego œmieræ w Mocy. Widzia³ jego martwe cia³o w rêkach Yuuzhan Vongów. Anakin nawet nie znik³. Po prostu umar³. W jednej nieprawdopodobnej chwili przesta³ byæ bratem, z któ- rym Jacen siê bawi³, ¿artowa³, którym siê opiekowa³, któremu robi³ kawa³y, z którym walczy³, uczy³ siê, którego kocha³… i sta³ siê… czym? Przedmiotem. Szcz¹tkami. Ju¿ nie osob¹, ju¿ nie… Teraz jedyn¹ oso- b¹ imieniem Anakin jest wspomnienie, jakie Jacen nosi w sercu. Wspomnienie, na które nie mo¿na nawet patrzeæ. Ka¿dy przeb³ysk pamiêci o Anakinie: jego bezczelny uœmiech, tak podobny do uœmiechu ojca, oczy gorej¹ce niez³omn¹ wol¹ – lustrzane odbicie oczu matki, niedba³y, atletyczny wdziêk wojownika, odzie- dziczony po wujku Luke’u – jest jak snop promieni gamma, który wypala mu szpik w koœciach, doprowadza mózg do wrzenia, a¿ spie- niona materia rozsadza mu czaszkê. Ale kiedy odwraca wzrok od Anakina, nie ma ju¿ nic wiêcej do ogl¹dania. Tylko ból. Nie mo¿e sobie przypomnieæ, gdzie jest – czy na statku, czy jesz- cze na planecie. Odnajduje mgliste wspomnienie pojmania na pok³a-

13 dzie statku Yuuzhan Vongów, ale nie jest pewien, czy to zdarzy³o siê jemu, czy komuœ innemu. Nie pamiêta nawet, czy takie rozró¿nienie w ogóle coœ znaczy. Wie tylko, ¿e wokó³ jest biel. Pamiêta, ¿e ju¿ kiedyœ by³ wziêty do niewoli. Przypomina sobie Belkadan, swój bezsensowny sen o uwolnieniu jeñców, pamiêta bez- graniczne przera¿enie, jakie go ogarnê³o, kiedy siê zorientowa³, ¿e potêga Mocy nie znaczy nic wobec Yuuzhan Vongów; pamiêta Objê- cia Cierpienia i akcjê ratunkow¹ wujka Luke’a. Mistrza Luke’a. Mistrza Skywalkera. Przypomina sobie Vergere. Wspomnienie Vergere przywodzi na myœl królow¹ voxynów, od królowej voxynów zaœ jego myœli staczaj¹ siê jak po naoliwionej rozpacz¹ pochylni ku cia³u Anakina. Cia³o jego brata unosi siê w p³on¹cych falach cierpienia znacznie wiêkszego ni¿ to, które mo¿na zadaæ cia³u Jacena. Jacen wie – mówi mu o tym w³asny, dziwnie odleg³y i abstrakcyj- ny rozum – ¿e kiedyœ ¿y³ poza biel¹. ¯e kiedyœ zna³ radoœæ, szczêœcie, ¿al, gniew, nawet mi³oœæ. Lecz teraz to tylko upiory, cienie szepcz¹ce zza zas³ony bólu, wype³niaj¹cego ca³¹ jego istotê, wszystko, czym jest i czym kiedykolwiek bêdzie. Prosty fakt, ¿e biel kiedyœ mia³a swój pocz¹tek, nie oznacza, ¿e bêdzie mia³a równie¿ i koniec. Jacen istnieje poza czasem. Tam, gdzie siê teraz znajduje, jest tylko biel. I Moc. Moc jest w powietrzu, którym oddycha – ch³odny powiew zdro- wego rozs¹dku, ³agodny wietrzyk ze szczêœliwszego œwiata – a jej po- têga nie jest dla Jacena bardziej uchwytna od wiatru. Otacza go, wy- pe³nia, przyjmuje jego cierpienie i chroni jego zmys³y. Szeptem upomina, ¿e rozpacz nale¿y do Ciemnej Strony i ten nieprzerwany szept daje mu si³ê do dalszego ¿ycia. Daleko w tym ch³odnym wietrze wyczuwa wir gniewu, czarnej roz- paczy, wœciek³oœci i przera¿enia, które zaciskaj¹ siê coraz mocniej, œcie- œniaj¹ w diament, a póŸniej na nowo rozpadaj¹ w py³ wêglowy – dziêki wiêzi ³¹cz¹cej ich od narodzin czuje, jak jego siostra zapada siê w mrok. Jaino, b³aga jedynym cichym zak¹tkiem serca. Nie rób tego, Ja- ino. Wytrzymaj… Ale nie mo¿e dotkn¹æ jej poprzez Moc, nie mo¿e ¿¹daæ, aby dzie- li³a z nim jego ból – ona ju¿ i tak cierpi, gdyby musia³a prze¿ywaæ jeszcze i jego tortury, zapad³aby tylko g³êbiej w ciemnoœæ. I tak nawet ich bliŸniacza wiêŸ sta³a siê Ÿród³em bólu. Jacen przeistoczy³ siê w pryzmat, skupiaj¹cy migocz¹ce widma bólu w jeden oœlepiaj¹cy strumieñ agonii.

14 Agonia jest bia³a. Oœlepiony przez œnieg w odwiecznym hothyjskim po³udniu bólu, Jacen Solo wisi w Objêciach Cierpienia. Dotkniêcie palca na policzku ws¹czy³o czas we wszechœwiat bie- li. Nie by³a to d³oñ cz³owieka ani Wookiego, ani cz³onka rodziny czy bliskiego przyjaciela – cztery przeciwstawne palce o skórze twardej jak szpony raptora – lecz sam dotyk by³ ciep³y, lekko wilgotny, doœæ przyjazny. Ból cofn¹³ siê gdzieœ w g³¹b mózgu i Jacen znów móg³ myœleæ, choæ czu³ wci¹¿ jego przyczajon¹, wyczekuj¹c¹ obecnoœæ. Wiedzia³, ¿e poch³onie go znów, bêdzie siê o niego rozbija³ jak morskie fale, ale na razie… Przyp³yw cierpienia przetoczy³ siê i oddali³. Jacen móg³ wreszcie otworzyæ oczy. D³oñ, która wyprowadzi³a go z bieli, nale¿a³a do Vergere. Sta³a poni¿ej niego, wznosz¹c ogromne, ró¿ne od ludzkich oczy i lekko do- tykaj¹c d³oni¹ jego policzka. Jacen wisia³ poziomo, zawieszony twarz¹ w dó³ dwa metry nad pod³og¹ o œliskiej, œluzowatej konsystencji i barwie zielonkawego br¹- zu. Jej powierzchnia by³a pokryta wij¹cymi siê wzorami, niczym ry- sunkiem miêœni i ¿y³. Œciany ocieka³y oleist¹ wilgoci¹ o mrocznym, organicznym odorze potu banthy i odchodów jastrzêbionietoperza. Z ciemnoœci ponad nim zwisa³y macki, podobne do ruchomych, giêt- kich czu³ków wzrokowych. Ich koñce wieñczy³y rozjarzone kule, wpa- truj¹ce siê w niego znad wij¹cych siê, tañcz¹cych i pe³zaj¹cych pn¹czy. Zrozumia³: wróg czuwa. Jakieœ twarde, ostre i nieustêpliwe szpony wwierca³y siê w ty³ jego czaszki. Nie by³ w stanie obróciæ g³owy, aby sprawdziæ, co go trzyma. Jego ramiona, rozkrzy¿owane szeroko i naci¹gniête do granic wytrzy- ma³oœci, wykrêcono tak, ¿e stawy barkowe wy³y z bólu. Pojedynczy, silny uchwyt unieruchamia³ jego kostki, mia¿d¿¹c koœæ o koœæ. Lecz najwiêkszy ból w tej chwili sprawia³ mu widok Vergere i wspomnienie o tym, jak jej zaufa³. Cofnê³a d³oñ, zaciskaj¹c i otwieraj¹c palce z czymœ w rodzaju uœmiechu – jakby ta d³oñ by³a nieznanym narzêdziem, które nagle okaza³o siê równie¿ zabawk¹. – Pomiêdzy naszymi mistrzami – zaczê³a niedbale, jakby prowa- dz¹c przyjacielsk¹ pogawêdkê – nie uwa¿a siê za wstyd, jeœli wojow-

15 nik w twojej sytuacji poprosi o œmieræ. Czasem nawet j¹ dostaje… w uznaniu wielkiej odwagi. Nawet na tym statku s¹ osoby, które uwa- ¿aj¹, ¿e twoje wyczyny w walce z królow¹ voxynów zas³uguj¹ na taki przywilej. Z drugiej jednak strony nasz mistrz wojenny roœci sobie do ciebie wy³¹czne prawo i zamierza ciê z³o¿yæ w ofierze Prawdziwym Bogom. To tak¿e wielki zaszczyt. Czy to rozumiesz? Jacen nie rozumia³ nic, poza tym, ¿e wszystko go boli i ¿e zosta³ straszliwie zdradzony. – Ja… – s³owa rozdziera³y jego krtañ, jakby wykas³ywa³ od³amki transparistali. Skrzywi³ siê, zamkn¹³ oczy, a¿ pod powiekami zawiro- wa³y mu galaktyki, zacisn¹³ zêby i przemówi³ mimo wszystko. – Za- ufa³em ci. – Tak, wiem. – Otworzy³a czteropalczast¹ d³oñ, unosz¹c j¹ w górê, jakby chcia³a pochwyciæ spadaj¹c¹ ³zê i znów siê uœmiechnê³a. – Dla- czego? Jacen nie móg³ z³apaæ oddechu, aby odpowiedzieæ, a potem stwier- dzi³, ¿e w³aœciwie nie zna odpowiedzi. Vergere by³a taka… obca. Jacen wychowa³ siê na Coruscant, w j¹drze galaktyki, i nie pamiê- ta³, aby kiedykolwiek nie otacza³y go tuziny… nie, raczej setki, a na- wet tysi¹ce dziwacznych, nies³ychanie zró¿nicowanych istot. Wystar- czy³o wyjrzeæ przez fa³szywe, holograficzne okno sypialni. Wszystkie szlaki przestrzenne wiod³y na Coruscant, ka¿dy rozumny gatunek No- wej Republiki mia³ tam swoich przedstawicieli. Rasizm by³ mu ca³ko- wicie obcy; Jacen nie potrafi³by nie lubiæ albo nie ufaæ komukolwiek tylko dlatego, ¿e nale¿a³ on do nieznanego gatunku, który oddycha wy³¹cznie metanem. Ale Vergere… Smuk³e, zwarte cia³o, ramiona d³ugie i dziwnie ruchliwe, jakby obdarzone dodatkowymi stawami, d³onie, których palce rozpoœciera³y siê niczym chwytne ga³¹zki andoañskich polipów skalnych, wygiête w ty³ kolana nad stopami o szeroko rozstawionych palcach – Jacen by³ absolutnie, stuprocentowo pewien, ¿e nigdy przedtem nie widzia³ ni- kogo z rasy Vergere. Pod³u¿ne, œwietliste oczy w kszta³cie ³ez, fontan- na wibrysów wokó³ szerokich, wymownych ust… wymownych w ja- kim sensie? Sk¹d wie, co tak naprawdê oznacza ³uk jej warg? Przypomina³ ludzki uœmiech, ale przecie¿ Vergere w niczym nie przypomina³a cz³owieka. Byæ mo¿e jej gatunek u¿ywa³ do przekazywania sygna³ów nie- werbalnych grzebienia z per³owych piórek, ci¹gn¹cego siê wzd³u¿

16 sklepienia czaszki; w tej chwili, na oczach Jacena, piórka wokó³ wy- d³u¿onej g³owy unios³y siê i odwróci³y tak, ¿e ich kolor ze srebrzyste- go jak gwiazdy zmieni³ siê na p³omieniœcie, elektryzuj¹co czerwony. Czy to te¿ oznacza³o uœmiech? A mo¿e obojêtne wzruszenie ramion? Albo demonstracjê gniewu drapie¿nika? Sk¹d ma to wiedzieæ? Jak to mo¿liwe, ¿e kiedykolwiek jej zaufa³? – Ale ty przecie¿… – wychrypia³ – …ty ocali³aœ Marê… – Naprawdê? – zaæwierka³a s³odko. – A jeœli nawet, jakie przypi- sujesz temu znaczenie? – Myœla³em, ¿e jesteœ po naszej stronie… Jedna brew poroœniêta wibrysami unios³a siê w górê. – Jacenie Solo, nie ma czegoœ takiego, jak „nasza strona”. – Pomog³aœ mi zabiæ królow¹ voxynów… – Pomog³am ci? Mo¿e… A mo¿e pos³u¿y³am siê tob¹, mo¿e mia- ³am w³asne powody, ¿eby pragn¹æ œmierci królowej voxynów, a ty oka- za³eœ siê wygodn¹ broni¹. A mo¿e interesowa³am siê przede wszyst- kim tob¹, mo¿e da³am ci ³zy dla Mary… mo¿e pomog³am ci prze¿yæ spotkanie z królow¹ voxynów… mo¿e wszystko, co zrobi³am dla cie- bie, mia³o na celu sprowadzenie ciê tutaj i zawieszenie w Objêciach Cierpienia. – Wiêc… – wykrztusi³ z trudem Jacen – wiêc o co ci w³aœciwie chodzi³o…? – A jak s¹dzisz, o co mi mog³o chodziæ? – Nie… nie wiem… Sk¹d mia³bym wiedzieæ? – Dlaczego mnie o to pytasz? Czy mam wprowadzaæ Jedi w arka- na teorii poznania? Jacen zesztywnia³ w uchwycie Objêæ Cierpienia. Nie by³ a¿ tak zmaltretowany, ¿eby nie wyczuæ ironii. – Czego ode mnie chcesz? Po co to zrobi³aœ? Dlaczego tu jes- teœ? – To g³êbokie pytania, m³ody Solo. – Piórka Vergere zalœni³y m¿¹- c¹ têcz¹, jak talia kart do sabaka z diamentowym brze¿kiem, tasowana przez zrêcznego gracza. – Najbli¿sze prawdy by³oby stwierdzenie, ¿e jestem wys³anniczk¹ melancholii, zwiastunk¹ tragedii, przynosz¹c¹ dary, aby ul¿yæ w smutku. ¯a³obniczk¹, która przystraja groby. Hiero- fantk¹, odprawiaj¹c¹ œwiête rytua³y za umar³ych… Jacenowi zakrêci³o siê w g³owie. – O czym ty mówisz? Nie mogê… Nie potrafiê… – g³os uwi¹z³ mu w gardle i ch³opiec zwis³ bezw³adnie.

17 – Oczywiœcie, ¿e nie mo¿esz. Wystarczy, ¿e zmarli cierpi¹ z po- wodu w³asnego odejœcia. Czy mo¿na jeszcze od nich wymagaæ, aby to zrozumieli? – Mówisz, ¿e… – Jacen obliza³ wargi, lecz jêzyk mia³ tak suchy, ¿e tylko zdar³ z nich strupy. Potrafiê to znieœæ, pomyœla³. Mo¿e nie jestem wielkim wojownikiem, ale potrafiê zgin¹æ jak wojownik. – Chcesz powiedzieæ, ¿e mnie zabijesz. – Och nie, nic podobnego – z ust Vergere doby³ siê œwiergot dŸwiêczny jak endoriañskie wiatrokryszta³y; domyœli³ siê, ¿e ten dŸwiêk pe³ni u niej rolê œmiechu. – Chcê powiedzieæ, ¿e ty ju¿ jesteœ martwy. Jacen wytrzeszczy³ oczy. – Dla znanych sobie œwiatów jesteœ stracony na zawsze – wyjaœni- ³a i zrobi³a p³ynny gest, który móg³ byæ jej wersj¹ wzruszenia ramio- nami. – Twoi przyjaciele s¹ pogr¹¿eni w ¿a³obie, ojciec ryczy z wœcie- k³oœci, matka p³acze. Twoje ¿ycie zosta³o zakoñczone; powsta³a linia podzia³u pomiêdzy tob¹ a wszystkim, co zna³eœ do tej pory. Widzia³eœ kiedyœ terminator, pogr¹¿on¹ w œwiat³ocieniu granicê dnia i nocy, któ- ra przebiega przez powierzchniê planety? Przekroczy³eœ tê liniê, Jace- nie Solo. Jasne ³¹ki dnia s¹ dla ciebie przesz³oœci¹. Nie, nie mog³o przepaœæ wszystko, co zna³. Dopóki ¿y³, wci¹¿ by³ Jedi. Siêgn¹³ myœl¹. – Och, Moc – lekcewa¿¹co zaszczebiota³a Vergere. – Moc to ¿y- cie, a co ty masz wspólnego z ¿yciem? Cierpienie i zmêczenie wyczerpa³o zdolnoœæ Jacena do odczuwa- nia zdumienia. Nie obesz³o go, sk¹d Vergere wiedzia³a, co robi. Otwo- rzy³ siê na Moc, pozwoli³, aby jej czysta kaskada sp³ynê³a poprzez niego, rozmywaj¹c ból i zmieszanie… i natrafi³ na po³¹czenie w Mocy równie silne, jak jego w³asne. Vergere a¿ iskrzy³a energi¹. – Jesteœ Jedi… – wymamrota³ Jacen. Vergere rozeœmia³a siê. – Tutaj nie ma Jedi – odpar³a i wykona³a szybki jak mgnienie oka gest. Wir miêdzygwiezdnych gazów wewn¹trz g³owy Jacena zapad³ siê, rozpalaj¹c pod jego powiekami gwiazdê protonow¹. Gwiazda rozdy- ma³a siê, nabieraj¹c mocy i jasnoœci, a¿ b³ysk wewn¹trz jego czaszki zaæmi³ przygaszone œwiat³o panuj¹ce w otaczaj¹cej go komnacie. W rozjarzonym, bia³ym blasku s³ysza³ g³os Vergere, zimny i ostry jak œwiat³o odleg³ych kwazarów. – Jestem twoj¹ przewodniczk¹ po krainie umar³ych. 2 – Zdrajca

18 Potem nie widzia³ i nie s³ysza³ ju¿ nic. Bezg³oœna supernowa eksplodowa³a w jego mózgu, rozsadzaj¹c wszechœwiat. Czas mija³ w niepamiêci… sekundy, a mo¿e stulecia. Œwiadomoœæ ogarnê³a go fal¹, a¿ wreszcie otworzy³ oczy, aby stwierdziæ, ¿e wci¹¿ wisi w Objêciach Cierpienia, a Vergere wci¹¿ stoi poni¿ej, z t¹ sam¹ min¹ stanowi¹c¹ nieludzk¹ imitacjê weso³ej drwiny. Nic siê nie zmieni³o. Wszystko siê zmieni³o. Wszechœwiat by³ teraz pusty. – Co…? – wyskrzecza³ Jacen. Gard³o bola³o go tak, jakby spêdzi³ kilka dni krzycz¹c przez sen. – Coœ ty mi zrobi³a? – Moc nie ma z tob¹ nic wspólnego, ani ty z ni¹. Mam ci pozwoliæ posiadaæ Moc? Co za pomys³! To coœ chyba tkwi w ludziach… wy, ssaki, jesteœcie tacy impulsywni, tacy bezmyœlni, jak dzieci od ko³yski zabawiaj¹ce siê miotaczem. Nie, nie, nie, m³ody Solo. Moc jest zbyt niebezpieczna dla dzieci. Znacznie bardziej niebezpieczna ni¿ te za- bawne miecze œwietlne, którymi wymachujecie na okr¹g³o. Zabra³am ci j¹ i ju¿. Pustka wszechœwiata przep³ywa³a mu pod czaszk¹. Tam nie ma nic. Tylko nieskoñczona pró¿nia miêdzygwiezdna. Ca³e szkolenie, ca³y talent, jego dar, wszystko to nie mia³o zna- czenia dla bezgranicznie obojêtnego kosmosu; Moc by³a jedynie du- chem ze snu, z którego siê w³aœnie ockn¹³. Jaina… Rzuci³ siê desperacko w kierunku wiêzi, która by³a tam zawsze, wzywaj¹c swoj¹ siostrê, swoj¹ bliŸniaczkê. Ca³y strach i ¿al wyrzuci³ z siebie w pró¿niê ziej¹c¹ tam, gdzie do tej pory by³a ta wiêŸ. Tylko milczenie. Tylko pustka. Tylko nieobecnoœæ. Och, Jaino, Jaino… tak mi przykro… Teraz, gdy ³¹cz¹ca ich wiêŸ Mocy uleg³a zniszczeniu, Jaina pomy- œli, ¿e umar³. Dowie siê, ¿e umar³. – Ty… przecie¿ nie mo¿esz… to po prostu niemo¿liwe… – z tru- dem zidentyfikowa³ ten cienki, zagubiony w ciemnoœci g³osik jako w³asny szept. – Ale to zrobi³am. Doprawdy, po co ci to ca³e zamieszanie z Moc¹? Jeœli bêdziesz grzecznym ch³opcem, oddam ci j¹, kiedy doroœniesz.

19 – Ale… – Jakim sposobem jego œwiat móg³ okazaæ siê taki kru- chy? Jakim cudem wszystko tak ³atwo by³o zniszczyæ? – Ale ja jestem Jedi… – By³eœ Jedi – poprawi³a go. – Nie uwa¿a³eœ, co mówiê? Którego fragmentu o swojej œmierci nie zrozumia³eœ? – Nie… – przymkn¹³ bezsilnie powieki. Na rzêsach zebra³y mu siê krople, a kiedy znów otworzy³ oczy, ³zy wprost z ga³ek ocznych spad³y na pod³ogê i rozbryznê³y siê u stóp Vergere. Jedna z giêtkich ³odyg obecnych w pomieszczeniu opad³a, ¿eby im siê lepiej przyjrzeæ. – Nie rozumiem… Nic nie rozumiem… nic nie ma sensu… Vergere wyprostowa³a d³ugie, ptasio wygiête nogi i wspiê³a siê na palce, zbli¿aj¹c szerokie, otoczone wibrysami usta do ucha Jacena. – Jacenie Solo, s³uchaj mnie dobrze. – Jej g³os by³ ciep³y i ³agod- ny, a oddech pachnia³ przyprawami z obcych ziem. – Wszystko, co ci mówiê, to k³amstwo. Ka¿de pytanie, które ci zadajê, to zasadzka. Nie znajdziesz we mnie prawdy. – Przysunê³a siê tak blisko, ¿e koñce wi- brysów ³askota³y go w ucho. – Nie musisz wierzyæ w nic innego, niech to bêdzie ca³a twoja ¿yciowa prawda. Jacen spojrza³ jej w oczy, ogromne i puste jak przestrzeñ miêdzy- gwiezdna. – Czym ty jesteœ? – wyszepta³. – Jestem Vergere – odpar³a po prostu. – A ty czym jesteœ? Czeka³a, nieruchoma i cierpliwa, jakby chcia³a sama przed sob¹ potwierdziæ, ¿e Jacen nie zna odpowiedzi, po czym siê odwróci³a. W œcianie otwar³o siê soczewkowate przejœcie – dŸwiêk, jaki temu to- warzyszy³, przypomina³ mokre cmokniêcie ust wysuniêtych do poca- ³unku – i Vergere wysz³a, nie ogl¹daj¹c siê za siebie. Œciany i sufit zatrzeszcza³y jak stawy starca, uchwyt Objêæ Cier- pienia zacieœni³ siê na nowo. Jacen po raz kolejny pogr¹¿y³ siê w ago- nii. Dla Jacena Moc ju¿ nie istnia³a – nie istnia³ o¿ywczy powiew ¿y- cia i rozs¹dku, nie istnia³a Jaina, nie istnia³o ¿ycie… Tam, gdzie znajdowa³ siê Jacen, by³a tylko biel.

21 1 U P A D E K

23 R O Z D Z I A £  KOKON W pe³nych py³u otch³aniach przestrzeni miêdzygwiezdnej, gdzie gêstoœæ materii mierzona jest liczb¹ atomów na metr kwadratowy, z ni- coœci wy³oni³ siê nagle ma³y statek z koralu yorik. Skrêci³ ostro, zmie- niaj¹c zarówno wektor, jak i prêdkoœæ, po czym odlecia³, ci¹gn¹c za sob¹ prost¹ jak promieñ lasera smugê promieniowania jonizuj¹cego, by znów pogr¹¿yæ siê w eksplozji gamma skoku w hiperprzestrzeñ. W jakiœ nieokreœlony czas póŸniej, nieodgadnion¹ liczbê lat œwietl- nych dalej, w rejonie nie do odró¿nienia od poprzedniego, jeœli nie liczyæ zmienionej paralaksy niektórych grup gwiezdnych, statek po- wtórzy³ swój manewr jeszcze raz. W ci¹gu swej d³ugiej podró¿y móg³ wskoczyæ do galaktyki niezli- czon¹ iloœæ razy i za ka¿dym razem znów poch³ania³a go nicoœæ. Jacen Solo wisi w bieli. Myœli. W³aœnie zacz¹³ pojmowaæ swoj¹ lekcjê bólu. Biel wyrzuca go z siebie co pewien czas, jakby Objêcia Cierpienia rozumia³y go, jakby umia³y odczytaæ granice jego wytrzyma³oœci. Kiedy kolejna minuta w bieli mog³aby go zabiæ, Objêcia Cierpienia uwalnia- j¹ go na tyle, aby móg³ wróciæ do rzeczywistoœci pokoju i statku; kie- dy ból pali³ ju¿ tak d³ugo i tak intensywnie, ¿e przeci¹¿one nerwy i mózg uleg³y zwêgleniu i sta³y siê zbyt otêpia³e, aby go czuæ, Objêcia

24 Cierpienia opuszczaj¹ go na pod³ogê, gdzie Jacen mo¿e siê nawet prze- spaæ, podczas kiedy inne urz¹dzenia – a mo¿e stworzenia, bo Jacen ju¿ nie potrafi okreœliæ ró¿nicy, nie potrafi stwierdziæ, czy w ogóle istnieje jakaœ ró¿nica – k¹pi¹ go i opatruj¹ rany, wyciête, wydarte lub wydrapane w jego ciele przez uœcisk Objêæ, a inne jeszcze istoty-urz¹- dzenia pe³zaj¹ po nim niczym pajêcze karaluchy, wstrzykuj¹c mu od¿ywki i dostarczaj¹c doœæ wody, aby utrzymaæ go przy ¿yciu. Nawet bez Mocy szkolenie Jedi dawa³o Jacenowi mo¿liwoœæ prze- ¿ycia bólu; wci¹¿ móg³ wprowadziæ swój umys³ w cykl medytacyjny i pomiêdzy œwiadomoœci¹ a biel¹ wznieœæ mur dyscypliny. Choæ cia³o wci¹¿ cierpi, umys³ pozostaje poza bólem. Lecz mur dyscypliny nie trwa wiecznie, a Objêcia Cierpienia s¹ cierpliwe. Prze¿eraj¹ œciany jego umys³u z mechanicznym uporem fal ude- rzaj¹cych o klif. Wyszkolone zmys³y Objêæ ostrzegaj¹ je, ¿e Jacen siê broni, wiêc z wolna mobilizuj¹ wysi³ki, niczym burza przeradzaj¹ca siê w huragan, by powaliæ mury i z ca³¹ si³¹ uderzyæ we wszystko, czym jest Jacen. Dopiero kiedy ju¿ doprowadz¹ go do ostatecznej gra- nicy wytrzyma³oœci, a potem wystrzel¹ poza tê granicê, w nowe galak- tyki cierpienia, Objêcia wycofuj¹ siê powoli. Jacen ma wra¿enie, ¿e ta biel go po¿era – jakby Objêcia poch³a- nia³y jego ból, ale nigdy nie do koñca, nigdy nie na tyle, by przesta³ je karmiæ. Jest hodowany, opatrywany jak wêdrowny kelp na chadiañ- skiej farmie podwodnej. Jego istnienie przeistoczy³o siê w rytm przy- p³ywów i odp³ywów agonii, która go unosi, docieraj¹c do skrytego w nieskoñczonoœci szczytu, aby przetoczyæ siê nad nim i daæ mu okazjê do wytchnienia; Objêcia bardzo pilnuj¹, ¿eby go nie zgubiæ po drodze. Czasami, kiedy wymyka siê bieli, czeka ju¿ na niego Vergere. Przy- kuca u jego boku, a jej oczy s¹ wtedy nieruchome i cierpliwe jak u ja- strzêbionietoperza. Nieraz kr¹¿y wokó³ pomieszczenia na wygiêtych w ty³ nogach, niczym palczasty bocian brodz¹cy po bagnie. A kiedy indziej jest dla niego niezwykle ³agodna, osobiœcie opa- truje jego ¿ywe cia³o z dziwnie krzepi¹c¹ sprawnoœci¹; Jacenowi zda- rza siê zastanawiaæ, czy nie uczyni³aby wiêcej, nie powiedzia³a wiê- cej, gdyby nie ci¹g³e monitoruj¹ce spojrzenia ga³ek ocznych na pn¹czach, zwisaj¹cych z sufitu. Zazwyczaj jednak Jacen siedzi lub le¿y w oczekiwaniu. Nagi, bro- cz¹c krwi¹ z nadgarstków i kostek. Bardziej ni¿ nagi – ca³kowicie po- zbawiony w³osów. ¯ywe maszyny, opatruj¹ce jego cia³o, wyrywaj¹ mu równie¿ w³osy. Wszystkie: z g³owy, ramion, nóg, krocza, pach. Nawet brwi. Nawet rzêsy.

25 Pewnego dnia spyta³ swoim nowym, cienkim, dziwnie skrzecz¹- cym g³osem: – Jak d³ugo? Vergere odpowiedzia³a mu têpym spojrzeniem. Spróbowa³ znowu. – Jak d³ugo… jestem tutaj? Jej reakcj¹ by³o to p³ynne zafalowanie giêtkich koñczyn, które interpretowa³ jako wzruszenie ramion. – To, jak d³ugo tutaj przebywasz, jest tak samo bez znaczenia jak to, gdzie siê znajdujesz. Czas i miejsce to atrybuty ¿ywych, m³ody Solo. Nie maj¹ nic wspólnego z tob¹, ani ty z nimi. Zawsze zbywa jego pytania takimi odpowiedziami, a¿ wreszcie Jacen przestaje je zadawaæ. Pytania wymagaj¹ si³, a on ju¿ nie ma wolnych rezerw. – Nasi mistrzowie s³u¿¹ srogim bogom – powiedzia³a, kiedy obu- dzi³ siê po raz drugi, pi¹ty, a mo¿e dziesi¹ty i znalaz³ j¹ u swego boku. – Prawdziwi Bogowie g³osz¹, ¿e ¿ycie to cierpienie i daj¹ nam ból, aby udowodniæ, ¿e maj¹ racjê. Niektórzy spoœród naszych panów pró- buj¹ zas³u¿yæ na ³askê Prawdziwych Bogów, szukaj¹c bólu. Legend¹ w tej dziedzinie by³a domena Shai. Wykorzystywa³a Objêcia Cierpie- nia w taki sposób, jak ty móg³byœ braæ k¹piel. Byæ mo¿e tamci mieli nadziejê, ¿e karz¹c siê, zdo³aj¹ odwróciæ zemstê Prawdziwych Bo- gów. Jeœli o to chodzi, trzeba przyznaæ, ¿e… hm… chyba siê zawiedli. Albo te¿, jak twierdz¹ poplecznicy domeny Shai, nauczyli siê znajdo- waæ w bólu rozkosz. Ból mo¿e byæ jak narkotyk, Jacenie Solo. Czy ju¿ to pojmujesz? Vergere zdawa³a siê nie dbaæ o jego odpowiedzi i wygl¹da³o na to, ¿e jest absolutnie szczêœliwa, trajkocz¹c bez koñca o tym i o owym, jakby interesowa³ j¹ wy³¹cznie dŸwiêk w³asnego g³osu – skoro tylko jednak Jacen bodaj podniós³ g³owê, wykrztusi³ jak¹kolwiek odpowiedŸ lub wymamrota³ pytanie, natychmiast wraca³ temat cierpienia. Wtedy dopiero mieli o czym rozmawiaæ: Jacen nauczy³ siê bardzo du¿o o bólu. Pierwsz¹prawdziw¹lekcjênatematcierpieniaprzyj¹³dygocz¹cz bó- lu, le¿¹c na ¿ylastej pod³odze. Chwytne pn¹cza Objêæ Cierpienia trzy- ma³y go ci¹gle, ale luŸno, na tyle, ¿eby utrzymaæ kontakt. Zwisa³y znad jego g³owy miêkkimi spiralami, skrêconymi odnogami gruz³owatych,

26 guzowatych k³êbów wegetatywnych miêœni, pulsuj¹cych i dr¿¹cych pod skórzast¹ pow³ok¹ sufitu komnaty. Okresy odpoczynku by³y dla Jacena niemal równie bolesne jak tortury Objêæ; jego cia³o powoli, lecz bezlitoœnie wraca³o do po- przedniego kszta³tu, stawy wskakiwa³y w panewki, boleœnie luzuj¹c napiête œciêgna i musku³y. Bez ci¹g³ej tortury Objêæ Cierpienia Jacen móg³ myœleæ wy³¹cznie o Anakinie, o ziej¹cej ranie, jaka otwar³a siê w jego istnieniu wraz ze œmierci¹ brata – o tym, co œmieræ Anakina uczyni³a z Jain¹, jak g³êboko zepchnê³a j¹ w mrok – i o rodzicach, o ich cierpieniu po stracie obu synów… Przetoczy³ siê na brzuch, bardziej po to, aby odepchn¹æ od siebie te myœli, ni¿ z prawdziwej potrzeby rozmowy, i spojrza³ na Vergere. – Dlaczego mi to robisz? – zapyta³. – To? – Vergere spojrza³a na niego przeci¹gle. – A co ja takiego robiê? – Nie… – przymkn¹³ oczy, porz¹dkuj¹c rozproszone przez ból myœli, po czym spojrza³ znowu. – Nie. Chodzi³o mi o Yuuzhan Von- gów. O Objêcia Cierpienia. Próbowali mnie upokorzyæ, poskromiæ – doda³. – To mia³o pewien sens, przynajmniej tak mi siê wydaje. Ale tu… G³os za³ama³ mu siê z rozpaczy, ale zdo³a³ siê opanowaæ. Milcza³ tak d³ugo, dopóki nie odzyska³ kontroli. Rozpacz nale¿y do Ciemnej Strony. – Dlaczego mnie torturuj¹? – zapyta³ bez ogródek. – Nikt mnie nawet o nic nie pyta… – „Dlaczego?” to pytanie, które zawsze jest g³êbsze od odpowie- dzi – odpar³a Vergere. – Byæ mo¿e powinieneœ raczej zapytaæ: co? Mówisz o torturach, mówisz o upokorzeniu. Dla ciebie, owszem. Ale czy i dla naszych mistrzów? – Przekrzywi³a g³owê, a jej grzebieñ roz- jarzy³ siê pomarañczowo. – Kto wie? – Czy to nie jest tortura? Powinnaœ sama spróbowaæ – uœmiechn¹³ siê blado. – W³aœciwie naprawdê chcia³bym, ¿ebyœ spróbowa³a. Jej œmiech zabrzmia³ jak garœæ szklanych dzwoneczków. – A myœlisz, ¿e nie próbowa³am? Jacen wytrzeszczy³ oczy. – Mo¿e ty wcale nie jesteœ torturowany – doda³a weso³o. – Mo¿e jesteœ szkolony. Jacen zaniós³ siê chropowatym, rw¹cym œmiechem, chwilami bar- dziej przypominaj¹cym kaszel. – W Nowej Republice nauka nie jest a¿ tak bolesna.

27 – Nie? – Znów przekrzywi³a g³owê, tym razem w drug¹ stronê, a grzebieñ zalœni³ zieleni¹. – Pewnie dlatego wasz lud przegrywa woj- nê. Yuuzhanie wiedz¹, ¿e ¿adna nauka naprawdê nie wchodzi w krew, dopóki nie przypieczêtujesz jej bólem. – O, pewnie. A czego niby mnie teraz ucz¹? – Czy chodzi o to, czego naucza nauczyciel? – odparowa³a. – Czy te¿ o to, co pojmuje uczeñ? – A jaka to ró¿nica? £uk jej warg i k¹t nachylenia g³owy razem da³y uœmiech. – To pytanie samo w sobie warte jest zastanowienia, nie uwa¿asz? Nadesz³a inna chwila – nigdy nie przypomnia³ sobie, czy by³o to wczeœniej, czy póŸniej. Stwierdzi³, ¿e le¿y oparty o skórzast¹ krzywi- znê œciany, a pêta Objêæ ci¹gn¹ siê w górê niczym przywiêd³a wino- roœl. Vergere przycupnê³a przy nim. Poprzez fale powracaj¹cej œwia- domoœci wydawa³o mu siê, ¿e próbuje go zmusiæ do prze³kniêcia ³yku z wyd³u¿onej bulwy zawieraj¹cej jakiœ napój. Zbyt by³ zmêczony, by siê buntowaæ, wiêc us³ucha³, a ciecz – czysta, ch³odna woda, nic wiê- cej – wdar³a siê w zeschniête gard³o i zad³awi³a go, a¿ wreszcie musia³ j¹ wypluæ. Vergere cierpliwie zwil¿a³a mu usta mokr¹ szmatk¹, dawa- ³a mu j¹ do ssania, a¿ gard³o nie rozluŸni mu siê na tyle, aby móg³ prze³kn¹æ. Rozleg³a pustynia, jak¹ mia³ w ustach, momentalnie wch³o- nê³a wilgoæ i Vergere znów zmoczy³a szmatkê. I tak przez d³u¿sz¹ chwilê. – Po co jest ból? – wyszepta³a wreszcie. – Czy kiedykolwiek za- stanawia³eœ siê nad tym, Jacenie Solo? Jaka jest jego funkcja? Wielu z naszych co bardziej gorliwych mistrzów uwa¿a, ¿e ból jest biczem Prawdziwych Bogów; ¿e dziêki cierpieniu Prawdziwi Bogowie ucz¹ nas pogardzaæ wygod¹, naszym cia³em, nawet samym ¿yciem. Ja zaœ uwa¿am, ¿e ból sam w sobie jest bogiem, mistrzem i si³¹ napêdow¹ ¿ycia. Ból trzaska z bicza i wszystko, co ¿ywe, zaczyna siê poruszaæ. Podstawowym instynktem ¿ywej istoty jest ucieczka przed bólem, unikanie go. Jeœli pójœcie w jedn¹ stronê powoduje ból, nawet œlimak granitowy pójdzie w drug¹. ¯yæ to znaczy byæ niewolnikiem bólu. Nie odczuwaæ bólu to znaczy byæ martwym, czy¿ nie? – Nie dla mnie – têpo odpar³ Jacen, gdy tylko krtañ rozluŸni³a mu siê na tyle, ¿e móg³ mówiæ. – Mo¿esz mi wmawiaæ, jaki to jestem martwy, a przecie¿ wszystko mnie boli.

28 – Och, no có¿… to prawda. Pomys³, ¿e zmarli nie czuj¹ bólu, jest tylko wyznaniem wiary, czy nie mam racji? Powinniœmy powie- dzieæ: mamy nadziejê, ¿e zmarli nie czuj¹ bólu… ale istnieje tylko jeden sposób, ¿eby siê upewniæ – mrugnê³a do niego z uœmiechem. – Nie myœlisz, ¿e ból mo¿e byæ równie¿ g³ówn¹ zasad¹ dzia³ania œmier- ci? – Nic nie myœlê. Chcê, ¿eby to siê skoñczy³o. Odwróci³a siê z dziwnym, zd³awionym dŸwiêkiem. Przez moment Jacen zastanawia³ siê, czy jego cierpienie mog³o j¹ wreszcie dotkn¹æ w jakikolwiek sposób… mo¿e wreszcie siê nad nim zlitowa³a… Lecz kiedy na niego spojrza³a, w jej oczach zamiast wspó³czucia b³yszcza³a drwina. – Ale¿ jestem g³upia! – zawo³a³a. – Przez ca³y czas zdawa³o mi siê, ¿e rozmawiam z osob¹ doros³¹. Ach, oszukiwanie samego siebie to najokrutniejsza ze sztuczek! Uwierzy³am, ¿e kiedyœ by³eœ prawdzi- wym Jedi, gdy tymczasem jesteœ pisklakiem, dygocz¹cym w gnieŸ- dzie, który drze dziób, bo mamusia w porê nie przylecia³a, aby go na- karmiæ! – Ty… ty… – wymamrota³ Jacen. – Jak mo¿esz… po tym wszyst- kim, co zrobi³aœ… – A co ja takiego zrobi³am? O, nie, nie, nie, dzieciaku Solo. Cho- dzi o to, co ty zrobi³eœ. – Nic nie zrobi³em! Vergere rozsiad³a siê pod œcian¹ komnaty o jakiœ metr od niego. Powoli podwinê³a pod siebie kolana, zginaj¹ce siê w ty³ jak u ptaka, splot³a palce na wysokoœci otoczonych wibrysami ust i spojrza³a na niego znad d³oni. Po d³ugim, d³ugim milczeniu, w ci¹gu którego ostatnie s³owa Ja- cena: „Nic nie zrobi³em!” dŸwiêcza³y mu echem w g³owie, a¿ wywo- ³a³y rumieniec na twarzy, Vergere powiedzia³a spokojnie: – No w³aœnie. Pochyli³a siê bli¿ej, jakby chcia³a podzieliæ siê z nim krêpuj¹cym sekretem. – Czy to nie dziecinne zachowanie? Jêczeæ i jêczeæ, i jêczeæ, wy- ³amywaæ palce i waliæ piêtami o ziemiê… w nadziei, ¿e doros³y wresz- cie ciê zauwa¿y i zajmie siê tob¹? Jacen opuœci³ g³owê, z trudem powstrzymuj¹c nag³¹ falê gor¹cych ³ez. – A co mogê zrobiæ? Opar³a siê o œcianê, wydaj¹c znów ten sam zduszony dŸwiêk.

29 – Faktycznie, jedn¹ z opcji jest dalsze wiszenie w tym pomiesz- czeniu i tortury. A dopóki bêdziesz wybiera³ tê mo¿liwoœæ, wiesz, co siê stanie? Spojrza³ na ni¹ zranionym wzrokiem. – No, co? – Nic – odpar³a wesolutko i roz³o¿y³a rêce. – Och, w koñcu pew- nie oszalejesz. Jeœli bêdziesz mia³ du¿o szczêœcia. Mo¿e nawet które- goœ dnia uda ci siê umrzeæ. – Jej grzebieñ zrobi³ siê nagle p³aski i sta- lowoszary. – Ze staroœci. Jacen otworzy³ usta i wytrzeszczy³ oczy. Nie wyobra¿a³ sobie ko- lejnej godziny w Objêciach Cierpienia, a ona mówi³a o latach. O dzie- siêcioleciach. O reszcie jego ¿ycia. Obj¹³ kolana ramionami i ukry³ w nich twarz, wt³aczaj¹c koœci w oczodo³y, jakby tym sposobem chcia³ wygnieœæ z umys³u tê potwor- noœæ. Przypomnia³ sobie wujka Luke’a w drzwiach szopy na Belkada- nie, smutek w jego oczach, kiedy ci¹³ po ³bach yuuzhañskich wojow- ników, którzy pojmali Jacena. Pamiêta³ szybki, pewny ucisk, którym Luke wy³uska³ z twarzy Jacena nasienie, u¿ywaj¹c do tego celu swoje- go cybernetycznego kciuka. I przypomnia³ sobie równie¿, ¿e tym razem wujek Luke nie zg³osi siê po niego. Ani on, ani nikt inny. Poniewa¿ Jacen nie ¿yje. – Dlatego tu ci¹gle przychodzisz? – wymamrota³ w stulone ra- miona. – ¯eby siê ze mnie œmiaæ? Poni¿aæ pokonanego wroga? – Czy ja siê z ciebie œmiejê? Czy jesteœmy wrogami? – zapyta³a Vergere, tym razem naprawdê zaskoczona. – Czy zosta³eœ pokonany? Jej niespodziewanie szczery ton zaskoczy³ go. Podniós³ g³owê i nie zobaczy³ w jej oczach drwiny. – Nie rozumiem. – To przynajmniej jest zupe³nie jasne – westchnê³a. – Ofiarujê ci dar, Jacenie Solo. Uwalniam ciê od nadziei na ratunek. Czy naprawdê nie widzisz, ¿e chcê ci pomóc? – Pomóc? – Jacen zakrztusi³ siê gorzkim œmiechem. – Musisz po- pracowaæ nad swoim wspólnym, Vergere. We wspólnym, kiedy opisu- jemy rzeczy, jakie ty mi zrobi³aœ, raczej nie u¿ywamy tego s³owa. – Nie? Byæ mo¿e tym razem masz racjê. Nasze trudnoœci mog¹ byæ spowodowane rozbie¿noœciami jêzykowymi. – Vergere westchnê- ³a znowu i skuli³a siê jeszcze bardziej, splataj¹c ramiona na pod³odze przed sob¹ i sadowi¹c siê na nich w sposób bardziej koci ni¿ ptasi. Przys³oni³a oczy drugimi powiekami.