Wiolusia2305

  • Dokumenty176
  • Odsłony18 195
  • Obserwuję12
  • Rozmiar dokumentów293.4 MB
  • Ilość pobrań8 962

NEJ 14 - Szlak Przeznaczenia

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.6 MB
Rozszerzenie:pdf

NEJ 14 - Szlak Przeznaczenia.pdf

Wiolusia2305 EBooki
Użytkownik Wiolusia2305 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 9 osób, 8 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 187 stron)

Walter Jon Williams1 Szlak Przeznaczenia 2 SZLAK PRZEZNACZENIA WALTER JON WILLIAMS Przekład ANDRZEJ SYRZYCKI

Walter Jon Williams3 Tytuł oryginału DESTINY’S WAY Redaktor serii ZBIGNIEW FONIOK Redakcja stylistyczna MAGDALENA STACHOWICZ Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI Korekta RENATA KUK MARIA RAWSKA Ilustracja na okładce CLIFF NIELSEN Skład WYDAWNICTWO AMBER Wydawnictwo Amber zaprasza na stronę Internetu http://www.amber.sm.pl http://www.wydawnictwoamber.pl Copyright © 2002 by Lucasfilm, Ltd. & TM. Ali rights reserved. Used under authorization. Published originally under the title Destiny’s way by Ballantine Books Szlak Przeznaczenia 4 Dla Kathleen Hedges

Walter Jon Williams5 R O Z D Z I A Ł 1 Wpatrzona w odległe zimne gwiazdy siedziała na fotelu pilota, który zajmowała na mocy prawa śmierci. W jej umyśle kłębiły się procedury, a palce machinalnie przyciskały klawisze i guziki, ale myśli błądziły po lodowatej pustce przestworzy, zupełnie jakby szukały... Nie znalazły jednak niczego. Odwróciła głowę i spojrzała na męża. On także przebierał palcami po pulpicie kontrolnej konsolety. Patrząc na jego silne ręce, od razu poczuła się spokojniej i pewniej. Nagle poczuła, że jej serce zadrżało, jakby dotknięte przez coś, co znajdowało się pośród odległych gwiazd. Jacen! - pomyślała. Dłonie jej męża spoczęły na urządzeniach kontrolnych i iskierki odległych gwiazd przeistoczyły się w świetliste smugi. Wyglądały jak obserwowane przez szybę, w którą sieką krople ulewnego deszczu. Uświadomiła sobie, że w tej samej sekundzie to coś przestało ją dotykać. - Jacen! - powiedziała głośno, a kiedy zdumiony mąż skierował na nią udręczone brązowe oczy, powtórzyła jeszcze bardziej stanowczo: - To Jacen! - Jesteś pewna? - zapytał Han Solo. - Jesteś pewna, że to Jacen? - Tak! - odparła. - Uwolnił i wysłał do mnie myśli. Poczułam go. To nie mógł być nikt inny. - A więc jednak żyje... - Tak. Leia Organa Solo doskonale wyczuwała, co dzieje się w umyśle męża. Han sądził, że ich starszy syn dawno zginął, ale ze względu na nią starał się udawać, że tak nie jest. Wciąż jeszcze zmagał się z bólem i wyrzutami sumienia, jakie odczuwał na myśl o tym, że kiedyś odseparował się od pozostałych członków rodziny. Postanowił popierać żonę bez względu na własne przekonania, chociaż uważał w głębi duszy, że to nie ma sensu. Leia domyślała się, ile wysiłku musiało go kosztować skrywanie własnych wątpliwości i rozpaczy. Szlak Przeznaczenia 6 Wyczytała to wszystko w jego oczach i w drżeniu mięśni policzka. Podziwiała jego odwagę i niepewność, i kochała go za jedno i drugie. - To był Jacen - oznajmiła z największą pewnością i stanowczością, na jakie umiała się zdobyć. - Posługując się Mocą wysłał do mnie myśli. Czułam go. Chciał mi powiedzieć, że żyje i przebywa w towarzystwie kogoś przyjaznego. - Wyciągnęła rękę i zaplotła palce na dłoni męża. - Teraz nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Absolutnie żadnych. Dłoń Hana odpowiedziała uściskiem. Leia wyczula burzę uczuć, jaka musiała szaleć w jego sercu. Zrozumiała, że w umyśle męża nadzieja walczy z gorzkim doświadczeniem. Po chwili zauważyła, że jego brązowe oczy złagodniały. - Tak. Oczywiście, wierzę ci - powiedział, chociaż z lekką rezerwą, niepewnie, jakby długie i pełne gorzkich chwil lata nauczyły go nie wierzyć w nic, czego nie zobaczy na własne oczy. Leia wyciągnęła ku niemu obie ręce i nie wstając z fotela drugiego pilota, nieporadnie go uściskała. Kiedy Han odwzajemnił uścisk, poczuła na policzku kłucie jego zarostu, a chwilę później zapach jego ciała i włosów. W jej sercu wezbrała fala szczęścia, która musiała znaleźć ujście w słowach. - Tak, Hanie - powiedziała. - Nasz syn żyje. My także. Cieszmy się. Teraz możemy być spokojni. Od tej pory wszystko ulegnie radykalnej zmianie. Idylla trwała, dopóki oboje, trzymając się za ręce, nie weszli do głównej ładowni „Sokoła Millenium”. Leia wyczuła, że na widok ich gościa - ubranej w nieskazitelnie czysty i odprasowany szary mundur pani komandor Imperium - Han lekko napiął mięśnie. Jej mąż liczył na to, że czas tej wyprawy spędzi tylko w towarzystwie żony. Chociaż od początku wojny z Yuuzhan Yongami upłynęło wiele miesięcy, spędzili je na ogół z daleka od siebie; zmagali się też w tym czasie z wieloma kryzysami, pojawiającymi się najczęściej jeden po drugim. Obecna wyprawa była nie mniej niebezpieczna niż poprzednie, ale oboje pragnęli spędzić tylko we dwoje czas, jaki „Sokół” miał lecieć w nadprzestrzeni. Postanowili nie zabierać nawet noghriańskich ochroniarzy Leii. Nie zamierzali przewozić żadnych pasażerów, a co dopiero pani oficer Imperium. Na razie Han zachowywał się przyzwoicie, ale Leia wyczuwała, że cierpliwość męża jest bliska wyczerpania. Na ich widok pani komandor zerwała się z krzesła. - Wyjątkowo zgrabne przejście do nadprzestrzeni, kapitanie Solo - powiedziała. - Jak na statek złożony z tak... różnorodnych części, pański manewr dobrze świadczy o umiejętnościach kapitana. - Dziękuję - burknął Solo. - Generatory ochronnych pól typu Myomar spisują się doskonale, prawda? - zapytała Dorja. - To jeden z naszych najlepszych projektów.

Walter Jon Williams7 Cały problem z panią komandor polega na tym, że jest po prostu zbyt spostrzegawcza, pomyślała Leia. Pani komandor miała mniej więcej trzydzieści lat i była córką kapitana gwiezdnego niszczyciela. Starannie ukrywała pod czapką munduru krótko ostrzyżone czarne włosy, a jej sympatyczna, chociaż wyprana z wszelkich emocji twarz znamionowała zawodową dyplomatkę. Podczas upadku Coruscant kobieta przebywała na planecie, rzekomo w celu zawarcia umowy handlowej. Leia wiedziała, że chodziło o zakup mózgów ulbańskich androidów, które miano wykorzystać na imperialnych farmach hydroponicznych. Zawarcie umowy komplikował fakt, że mózgi tych androidów można było równie dobrze wykorzystywać do celów wojskowych. Negocjacje dotyczące certyfikatów końcowego użytkownika mózgów się przeciągały, ale niewykluczone, że specjalnie prowadzono je w taki sposób, żeby wiodły donikąd. Zapewne dzięki temu przedłużający się pobyt na Coruscant pozwolił pani komandor Dorji uważnie obserwować zakończony upadkiem planety szturm Yuuzhan Vongów na stolicę Nowej Republiki. Vana Dorja zdołała w końcu odlecieć z Coruscant, ale Leia nie miała cienia wątpliwości, że jej ucieczkę zawczasu starannie zaplanowano. Potem zaś pani komandor pojawiła się na Kalamarze, tymczasowej stolicy Nowej Republiki, i bezwstydnie poprosiła o pomoc w powrocie do przestworzy Imperium. Uczyniła to dokładnie w tym samym czasie, kiedy Leii powierzono wyprawienie się tam z dyplomatyczną misją. Oczywiście nie mogło być mowy o żadnym zbiegu okoliczności. Dorja z pewnością była imperialnym szpiegiem działającym pod pozorem nawiązywania kontaktów handlowych. Co jednak Leia miała zrobić? Istniało prawdopodobieństwo, że Nowa Republika będzie potrzebowała pomocy Imperium, a jego władcy mogli się poczuć urażeni, że ich przedstawicielka handlowa musiała niepotrzebnie tracić czas, skoro mogła powrócić szybciej. Leia miała jednak prawo ustalać pewne zasady i skwapliwie z tego prawa skorzystała. Wyjaśniła pani komandor, gdzie po pokładzie „Sokoła” może się poruszać, i poinformowała, do jakich pomieszczeń nie może wchodzić ani nawet zaglądać. Dorja natychmiast się zgodziła przestrzegać tych zakazów. Zanim weszła na pokład, poddała się także skanowaniu, które miało ujawnić, czy nie przemyca jakichś przedmiotów ani zarejestrowanych tajemnic natury technicznej. Skanowanie niczego jednak nie ujawniło. I nic dziwnego. Jeżeli Vana Dorja zamierzała przekazać władcom Imperium jakiekolwiek tajemnice, z pewnością przechowywała je w swoim mózgu. - Proszę usiąść - odezwała się Leia. - Wasza Wysokość jest dla mnie bardzo łaskawa - odparła Dorja i usłuchała. Leia zajęła miejsce przy stole naprzeciwko niej i spojrzała na napełnioną do połowy sokiem z juri szklankę stojącą na stole przed kobietą. - Czy Threepio dba o panią wystarczająco dobrze? - zapytała. - Tak - odparła Vana Dorja. - Jest bardzo uczynny, ale trochę gadatliwy. Gadatliwy? - pomyślała Leia. O czym właściwie Threepio rozmawiał z tą kobietą? Szlak Przeznaczenia 8 Tak czy owak, niech to licho. Wiedziała, że Dorja ma wielką wprawę w wygłaszaniu podobnie niepokojących uwag. - Może zjedlibyśmy obiad? - zaproponowała. Dorja kiwnęła głową, ale nie zmieniła obojętnego wyrazu twarzy. - Jak Wasza Wysokość sobie życzy - powiedziała. Przydała się później w pokładowej kuchni, gdzie pomagała Hanowi i Leii nakładać na talerze przyrządzone przez automaty „Sokoła’’ potrawy, ale kiedy Han zajmował miejsce za stołem i przysuwał talerze z parującym jedzeniem, C-3PO omiótł zastawiony stół krytycznym spojrzeniem. - Proszę pana - powiedział. - Księżniczka i była przywódczyni Nowej Republiki ma pierwszeństwo zarówno przed kapitanem, jak i panią komandor imperium. Pani komandor natomiast, proszę mi wybaczyć, powinna ustąpić pierwszeństwa generałowi Nowej Republiki, chociaż tymczasowo przeniesiono pana w stan spoczynku. Generale Solo, czy nie zechciałby pan być tak uprzejmy i usiąść bliżej szczytu stołu niż pani komandor Dorja? Han spiorunował nieszczęsnego Threepia groźnym spojrzeniem. - Podoba mi się tu, gdzie siedzę - burknął. Nie trzeba dodawać, że zajął miejsce najdalej od pani komandor Imperium, jak przy tak małym stole było możliwe. C-3PO sprawiał wrażenie tak zakłopotanego i nieszczęśliwego, jak tylko mógł wyglądać android o nieruchomej twarzy. - Ale, proszę pana... - zaczął niepewnie. - Reguły protokołu wymagają... - Podoba mi się tu, gdzie siedzę - przerwał mu Han, tym razem głośniej i bardziej stanowczo. - Ale, proszę pana... Leia postanowiła odegrać jeszcze raz dobrze sobie znaną rolę tłumaczki i interpretatorki słów i czynów męża przed resztą świata. - To będzie nieformalny obiad, Threepio - odezwała się do androida. See-Threepio nie ukrywał rozczarowania. - Jak pani sobie życzy. Wasza Wysokość - powiedział. Biedny 3PO, pomyślała Leia. Zaprojektowano go, aby ustalał reguły protokołów podczas wystawnych bankietów z udziałem dziesiątków istot najróżniejszych ras i przedstawicieli setek rządów, tłumaczył ich słowa i łagodził sprzeczki. Tymczasem Leia ustawicznie wplątywała go w sytuacje, w których ktoś do niego strzelał. W dodatku ostatnio galaktykę najechała rasa obcych istot zamierzających zniszczyć wszystkie spotkane na drodze automaty... a co najważniejsze, najeźdźcy odnosili zwycięstwo za zwycięstwem. Bez względu na to, jak wyglądały nerwy androida, musiały być napięte do granic wytrzymałości. Postanowiła, że kiedy to wszystko się zakończy, pozwoli mu brać udział w setkach oficjalnych przyjęć i bankietów... miłych, kojących nerwy obiadków, podczas których nie będzie musiał obawiać się skrytobójców, kłótni ani pojedynków na świetlne miecze.

Walter Jon Williams9 - Dziękuję wam jeszcze raz, że zgodziliście się zabrać mnie do przestworzy Imperium - odezwała się Dorja, kiedy skończyli pierwsze danie. - Jakie to szczęście, że macie tam do załatwienia własne sprawy. - Wielkie szczęście - przyznała Leia tonem grzecznościowej rozmowy. - Wasza wyprawa do Imperium musi mieć naprawdę wielkie znaczenie - nie dawała się zbyć kobieta - skoro opuszczacie rząd w tak trudnej sytuacji. - Robię tylko to, na czym znam się najlepiej - oznajmiła wymijająco Leia. - Kiedyś jednak była pani przywódczynią Nowej Republiki - ciągnęła Dorja. - Z pewnością musi pani zastanawiać się nad możliwością powrotu do władzy. Leia pokręciła głową. - Odsłużyłam okres, na jaki mnie wybrano - rzekła. - I dobrowolnie zrezygnowała pani z władzy? Przyznaję, że tego nie rozumiem. - Tym razem Dorja pokręciła głową. - W Imperium uczy się nas, żebyśmy nie zrzekali się odpowiedzialności, którą nas kiedyś obarczono. Leia zauważyła, że Han unosi głowę, i domyśliła się, że jej mąż wygłosi zaraz jakąś uwagę. Znała go na tyle dobrze, że nie wątpiła, co usłyszy: „Ma pani całkowitą rację. Przywódcy Imperium na ogół trzymają się władzy, dopóki ktoś nie pozbawi ich jej strzałami z laserowych działek”. Albo coś w tym rodzaju. Zanim mąż zdążył otworzyć usta, postanowiła udzielić bardziej dyplomatycznej odpowiedzi. - Mądrość polega na tym, żeby wiedzieć, kiedy się dało z siebie wszystko, co możliwe - stwierdziła i demonstracyjnie wbiła spojrzenie w talerz, na którym spoczywała aromatyczna pierś hibbasa w sosie z owoców bofa. Dorja sięgnęła po widelec, ale zatrzymała dłoń kilka centymetrów nad talerzem. - Mimo to, skoro waszą władzę ogarnął chaos, a rząd udał się na wygnanie - nie dawała za wygraną - z pewnością potrzebne są rządy silnej ręki. - Mamy konstytucyjne sposoby wybierania następnego przywódcy - zapewniłają Leia. Co prawda na razie nie bardzo się sprawdzają przyznała w myśli. Korzystając z tego, że Senat gonił w piętkę na Kalamarze, senator Pwoe sam ogłosił się następnym przywódcą Nowej Republiki. - Życzę szybkiego i bezbolesnego przekazania władzy - odezwała się pani komandor Dorja. - Miejmy nadzieję, że za bezład i chaos, jakie ogarnęły stolicę podczas niedawnego kryzysu, ponosi odpowiedzialność rząd Borska Fey’lyi, a nie cała reszta Nowej Republiki. - Wypiję za to - oznajmił Han i wysączył do dna szklankę z wodą. - Nie mogę przestać się zastanawiać, jak z podobnym kryzysem uporałoby się stare Imperium - podjęła po chwili Dorja. - Mam nadzieję, że wybaczycie mi jednostronny punkt widzenia, ale wydaje mi się, że na pierwszą wieść o możliwym zagrożeniu Imperator zmobilizowałby całe wojsko, a potem rozprawiłby się z Yuuzhan Vongami szybko i skutecznie, rzecz jasna przy użyciu przeważającej siły. Z pewnością byłoby to lepsze niż polityka Borska Fey’lyi... jeżeli rzeczywiście negocjowanie z najeźdźcami i równoczesne prowadzenie działań zbrojnych może być uważane za jakąkolwiek politykę. Bezlitosny przeciwnik uznał takie postępowanie za słabość i Szlak Przeznaczenia 10 wykorzystał czas przeznaczony na pertraktacje w celu przygotowania się do następnych podbojów. Leia uświadomiła sobie, że utrzymywanie dyplomatycznego uśmiechu na twarzy przychodzi jej z coraz większym trudem. - Imperator Palpatine był zawsze bardzo czuły na punkcie jakiegokolwiek zagrożenia dla swojej władzy - przypomniała. Wyczuła, że Han chce coś powiedzieć, ale tym razem nie zdołała go uprzedzić. - Imperator postąpiłby inaczej, pani komandor - rzekł Solo. - Kazałby skonstruować superkolosalną machinę mordującą Yuuzhan Vongów. Dowódcy jego wojska nazwaliby ją Kolosem Supernową, Niszczycielem Galaktyki albo Nozdrzami Palpatine’a... może też wymyśliliby coś innego, ale równie pretensjonalnego. Wydaliby na nią miliardy kredytów, zatrudnili tysiące wykonawców i podwykonawców i wyposażyli w najnowsze cuda śmiercionośnej techniki. I wie pani, co by się stało? Okazałoby się, że machina nie funkcjonuje! Ktoś zapomniałby przykręcić metalową płytę przesłaniającą wlot powietrza do głównych reaktorów albo popełniłby podobny błąd, w wyniku czego zawadiacki pilot Yuuzhan Vongów wrzuciłby tam bombę i rozsadził machinę na kawałki. Właśnie coś takiego zrobiłby Imperator. Starając się stłumić śmiech, Leia dostrzegła w piwnych oczach pani komandor coś, co mogło oznaczać rozbawienie. - Możliwe, że ma pan rację - przyznała Dorja. - Wie pani dobrze, że mam rację, pani komandor - odparł Han i nalał sobie następną szklankę wody. Triumf Hana został nagle zakłócony przez głośny skowyt wydobywający się z jednostki napędu nadświetlnego. Cały statek zadrżał. Zawyły syreny ostrzegające o wykryciu nieznanego obiektu. Czując, jak jej serce wali w rytm zawodzenia alarmowych syren. Leia spojrzała w zdumione brązowe oczy męża. Han odwrócił się do pani komandor. - Przepraszam za przerwę w obiedzie i w rozmowie, która zaczynała się stawać coraz ciekawsza - powiedział. - Obawiam się jednak, że musimy rozszarpać na kawałki kilku niemiłych gości. Han wpadł do sterowni, usiadł na fotelu pilota i przede wszystkim wyłączył alarmowe syreny. Odnosił wrażenie, że ich zawodzenie rozsadza mu czaszkę. Dopiero potem wyjrzał przez iluminator. Przekonał się, że gwiazdy przyjęły normalną konfigurację; oznaczało to, że coś wyrwało „Sokoła Millenium” z nadprzestrzeni. Domyślał się nawet, co takiego, a jego podejrzenia potwierdził rzut oka na pulpit z wyświetlaczami czujników. Odwrócił się do Leii, jego żona zajmowała pospiesznie miejsce na fotelu drugiego pilota. - Albo w pobliżu zmaterializowała się czarna dziura, albo natknęliśmy się na pozostawioną przez Yuuzhan Vongów grawitacyjną minę - oznajmił ponuro. Ściślej mówiąc, był to dovin basal, organiczny generator grawitacyjnej anomalii, wykorzystywany przez Yuuzhan zarówno do napędzania okrętów, jak i do zakrzywiania otaczającej je przestrzeni. Yuuzhanie rozsiewali dovinbasalowe miny po

Walter Jon Williams11 używanych przez Nową Republikę szlakach, aby wyrywać z nadprzestrzeni i wciągać w zasadzki niczego się niespodziewąjących pilotów cywilnych transportowców. Do tej pory nieprzyjaciele nie zapuszczali się jednak tak daleko na szlak zwany Hydiańską Drogą. Kilka chwil później Han ujrzał na ekranie monitora swoich prześladowców. Licząca dwanaście myśliwców eskadra koralowych skoczków rozdzieliła się na dwie grupy po sześć każda. Czaiły się w przestworzach po przeciwnych stronach dovinbasalowej miny, żeby wziąć w kleszcze niczego nieświadomą ofiarę. Wyciągnął rękę do urządzeń kontrolnych, ale się zawahał. Zastanowił się, czy powinien pozwolić Leii pilotować „Sokoła”, a sam udać się do wieżyczki turbolaserowych działek, po namyśle doszedł jednak do wniosku, że zna możliwości i ograniczenia frachtowca lepiej niż ktokolwiek inny. Wiedział także, że w obecnej sytuacji ocalenie zależy bardziej od umiejętności pilotażu niż od celnego strzelania. - Lepiej, żebym ja się zajął pilotowaniem - powiedział, zwracając się do żony. - Ty będziesz obsługiwała jedno z poczwórnych działek. Żałował, że tym razem nie będzie miał okazji do strzelania. Pamiętał, że zawsze pomagało mu to oderwać myśli od prawdziwych kłopotów. Leia pochyliła się i musnęła wargami jego policzek. - Powodzenia, Spryciarzu - szepnęła. Ścisnęła jego ramię, zsunęła się z fotela i cicho jak duch wybiegła ze sterowni. - Życzę ci tego samego! - zawołał w ślad za nią Solo. - Aha, po drodze zapytaj naszego gościa, czy da sobie radę z obsługą drugiego działka. Sięgając machinalnie po zestaw mikrofonowo-słuchawkowy interkomu, który miał umożliwić mu porozumiewanie się z obsługującą działko Leią, omiótł spojrzeniem wyświetlacze mierników i czujników. Piloci koralowych skoczków nie mogli latać w nadprzestrzeni, co oznaczało, że musiał ich pozostawić w tym miejscu większy okręt. Han był ciekaw, czy yuuzhański transportowiec wciąż jeszcze czai się w przestworzach, czy też może odleciał, żeby jego załoga zostawiła gdzie indziej kolejną minę. Wszystko wskazywało na to, że yuuzhański okręt zniknął, a przynajmniej do takiego wniosku doszedł Han, spoglądając na ekrany monitorów. Zorientował się, że piloci yuuzhańskich myśliwców go zobaczyli, bo zareagowali na jego wyskoczenie z nadprzestrzeni. Nie miał już złudzeń, że maskujące właściwości „Sokoła Millenium” pozwolą mu niepostrzeżenie umknąć z miejsca zasadzki. Zastanawiał się, co właściwie widzą jego wrogowie. Zapewne zwyczajny koreliański frachtowiec typu YT-1300, podobny do setek innych niewielkich statków, z jakimi musieli często miewać do czynienia. Z tak dużej odległości nie mogli widzieć ani uzbrojenia, ani wzmocnionych pól ochronnych, ani nawet modyfikacji jednostek napędu podświetlnego, dzięki którym Han potrafił się wymknąć nawet pilotom zwinniejszych skoczków. Mogli więc spokojnie lecieć dalej, licząc na to, że Yuuzhan Vongowie uznają „Sokoła” za jeszcze jeden niewinny frachtowiec. Szlak Przeznaczenia 12 Przyglądając się manewrom nieprzyjaciół, Han włączył komunikator. Posłał im serię pytań i zażądał wyjaśnień; tak właśnie postąpiłby każdy zdenerwowany pilot cywilnego statku. Wykonał kilka prostych manewrów, żeby utrzymać statek jak najdalej od eskadry koralowych skoczków, ale celowo przeprowadził je niezgrabnie i niepewnie, jakby naprawdę pilotował wyładowany po brzegi ociężały frachtowiec. Piloci bliższej grupy nieprzyjacielskich myśliwców zmienili kurs, żeby go przechwycić. Nie zatroszczyli się nawet o zachowanie wojskowego szyku. Bardziej oddalona część eskadry, znajdująca się po przeciwnej stronie dovinbasalowej miny, także zaczęła powoli opadać w kierunku „Sokoła”, żeby w razie potrzeby wesprzeć pierwszą szóstkę. Zaczynało się robić coraz ciekawiej. Gdyby piloci drugiej grupy nie zmienili trajektorii lotu, już niedługo dovinbasalowa anomalia powinna się znaleźć między nimi a „Sokołem”. Oznaczało to, że zakrzywiające przestrzeń właściwości miny praktycznie uniemożliwią im obserwowanie, czy pilot frachtowca nie dokonał jakiejś zmiany kursu. - Kapitanie Solo? - rozległ się w słuchawkach Hana kobiecy głos, przerywając jego rozmyślania. - Tu komandor Dorja. Jestem gotowa do obsługi działek w górnej części kadłuba. - Proszę dołożyć wszelkich starań, żeby nie odstrzelić anteny czujników - uprzedził Han. Przeniósł spojrzenie na ekrany monitorów. Dalsza część eskadry koralowych skoczków niemal zniknęła za odkształcającą przestrzeń dovinbasałową miną. Zacisnął palce na urządzeniach kontrolnych, przekazał pełną moc do jednostek napędu podświetlnego i skierował frachtowiec prosto ku grawitacyjnej anomalii. Starał się utrzymywać minę między „Sokołem Millenium” a oddaloną grupą nieprzyjacielskich myśliwców. Wiedział, że otaczająca dovin basala zakrzywiona przestrzeń uniemożliwi pilotom dostrzeżenie jakiejkolwiek zmiany kursu. - Do kontaktu z nieprzyjaciółmi pozostały mniej więcej trzy standardowe minuty - odezwał się do interkomu. - Na mój znak otworzyć ogień prosto przed dziób statku. - Prosto przed dziób? - zapytała nawet nie bardzo zdziwionym tonem Dorja. - To bardzo nietypowe... Czy zastanawiał się pan nad manewrowaniem? - Proszę nie dyskutować z dowódcą frachtowca! - skarciła ją surowo Leia. Jej głos zabrzmiał w słuchawkach Hana niczym trzaśniecie z bicza. - Jeżeli nie ma pani do zameldowania niczego ważnego, proszę powstrzymać się od wygłaszania uwag. - Przepraszam - mruknęła jakby trochę speszona Dorja. Han postanowił trzymać nerwy na wodzy. Spojrzął na pusty fotel drugiego pilota, na którym zwykle siedział Chewbacca, a ostatnio Leia. Żałował, że nie może powierzyć Chewiemu pilotowania frachtowca. a sam zająć się obsługiwaniem drugiego działka. Chewbacca jednak zginął, a Han bardzo długo nie mógł pogodzić się z jego śmiercią. Potem stracił życie także jego młodszy syn Anakin, a starszy syn Jacen zaginął bez wieści. Wszyscy z wyjątkiem Leii uważali, że nie żyje. Wyglądało zupełnie tak, jakby Han kroczył szlakiem śmierci zamierzającej pochłonąć wszystkich jego najbliższych. To właśnie dlatego nie przyjął propozycji Waroo - przejęcia długu życia po śmierci Chewiego. Po prostu nie chciał mieć na sumieniu życia jeszcze jednego

Walter Jon Williams13 przyjaciela. Teraz jednak Leia uznała, że Jacen żyje. Jej przekonanie nie było, jak Han wcześniej podejrzewał, zwyczajnym pobożnym życzeniem każdej matki, która chciałaby widzieć swojego syna ponownie pośród żywych. Opierało się na wysłanej za pośrednictwem Mocy i skierowanej bezpośrednio do niej myślowej wiadomości. Han nie doświadczył na sobie oddziaływania Mocy, wiedział jednak, że Leia się nie myli. Jego starszy syn naprawdę żył. Może więc śmierć nie podążała stale jego śladami, jak przypuszczał, a może tylko zdołał ją jakoś prześcignąć? Bądź czujny, powiedział sobie. Pozostań silny. Nie musisz dzisiaj umierać. Uświadomił sobie, że ogarnia go ponure zdecydowanie. Niechaj za wszystkie twoje cierpienia zapłacą dzisiaj Yuuzhan Vongowie, pomyślał. Ponownie zwrócił spojrzenie na ekrany monitorów. Piloci bliższej części eskadry yuuzhańskich skoczków rozdzielili się na dwie trójki, z których każda przyjęła szyk w kształcie litery V, po czym zmieniwszy kurs, rzucili się w pościg. Nie zareagowali jednak zbyt szybko na niespodziewaną zmianę kursu „Sokoła”. Han domyślił się, że ma do czynienia z mało błyskotliwym dowódcą, i uznał to za dobry omen. Nie mógł widzieć oddalonej części eskadry, bo przesłaniał ją zniekształcający przestrzeń dovin basal, ale czujniki pokazywały trajektorię jej lotu i nic nie sugerowało, że yuuzhańscy piloci zamierzają ją zmienić. Tymczasem „Sokół Millenium” znajdował się coraz bliżej dovin basala. Han usłyszał jęk elementów konstrukcji kadłuba, nieustannie poddawanego działaniu coraz większej siły przyciągania. - Dziesięć sekund - poinformował Leię i Dorję, a potem wyciągnął rękę w kierunku spustów wyrzutni rakiet udarowych. Czekał w coraz większym napięciu, czując w ustach smak metalu. Zorientował się, że na czoło wystąpiły mu kropelki potu. - Pięć. Przycisnął spusty pierwszej pary pocisków udarowych. Pamiętał. że w przeciwieństwie do laserowych błyskawic nie pokonują odległości z prędkością światła. - Dwie. Przycisnął guziki dwóch następnych rakiet. Zmagając się z przyciąganiem dovinbasalowej miny, jednostki napędowe „Sokoła Millenium” zaskowytały. - Ognia! Przemknął w niewielkiej odległości obok dovin basala i nagle ujrzał na ekranie monitorów wszystkie nadlatujące w jego stronę skoczki. Kierowało się ku nim z prędkością światła osiem niosących śmiercionośną energię laserowych błyskawic. Han stwierdził, że także ta szóstka koralowych skoczków rozdzieliła się na dwie grupy po trzy myśliwce w każdej, które przyjęły szyk w kształcie litery V. Obie trójki leciały nieco rozbieżnymi kursami, ale kierowały się w stronę koreliańskiego frachtowca i jego systemów uzbrojenia z wypadkową prędkością przewyższającą dziewięćdziesiąt procent prędkości światła. Ani jeden yuuzhański pilot nie polecił pokładowemu dovin basalowi, żeby zakrzywił przestrzeń przed dziobem koralowego skoczka. Wszyscy mieli zaledwie Szlak Przeznaczenia 14 ułamek sekundy, aby spojrzeć zagładzie prosto w oczy, a to było zbyt mało na jakąkolwiek reakcję. Pierwsza trójka myśliwców natknęła się na dwie najwcześniej wystrzelone rakiety udarowe i posłane nieco później laserowe błyskawice. Wszystkie trzy skoczki zniknęły w rozbłyskach oślepiających eksplozji, które zamieniły ich koralowe kadłuby w okruchy. Druga grupa leciała trochę innym kursem, dzięki czemu piloci nie mieli okazji, by zapoznać się z pełną siłą systemów uzbrojenia „Sokoła”. Jeden skoczek, trafiony rakietą udarową, zaczął koziołkować w locie i wlokąc za sobą jęzor ognia, oddalił się od frachtowca. Drugi natknął się na laserową błyskawicę i eksplodował. Tylko trzeci poleciał dalej, minął grawitacyjną minę i zatoczywszy za nią łuk, znalazł się tam, gdzie nie sięgały promienie czujników „Sokoła”. Han poczuł uniesienie. Cztery pewne zestrzelenia, jedno prawdopodobne. Nie najgorszy początek, żeby wyrównać szanse bitwy. Nagle kadłub „Sokoła Millenium” zadrżał, zmagając się z siłą przyciągania dovin basala. Solo zmarszczył brwi i sprawdził wskazania czujników jednostki napędowej. Miał nadzieję, że zatoczy za dovin-basalową miną ciasny łuk i wystrzeli po jej drugiej stronie jak z procy. Liczył na to, że „Sokół” nabierze szybkości wystarczającej do pokonania siły grawitacyjnej anomalii, dzięki czemu zdoła zniknąć w nadprzestrzeni, zanim piloci pozostałych skoczków zauważą, co się stało. Okazało się jednak, że dovin basal jest silniejszy, niż się spodziewał. Istniała także możliwość, że dowódca yuuzhańskiej eskadry rozkazał grawitacyjnej minie, aby zwiększyła siłę przyciągania. Han nie miał pojęcia, czy coś takiego jest możliwe. Naukowcy Nowej Republiki wciąż jeszcze nie wiedzieli wielu rzeczy o działaniu wytworów bioinżynierii Yuuzhan Vongów, nie mógł zatem wykluczyć również takiej ewentualności. Tak czy owak, „Sokół” nie nabrał wystarczająco dużej prędkości, aby mieć pewność, że zdoła się wymknąć. Oznaczało to, że Han musi szybko wymyślić i zrobić coś błyskotliwego. Druga szóstka koralowych skoczków podążała cały czas za nim w głąb leja dovinbasalowej anomalii i nic nie wskazywało, żeby ich piloci zamierzali zrezygnować z pościgu. Jedyny Yuuzhanin, który ocalał z drugiej grupy, właśnie zataczał łuk za grawitacyjną miną, co oznaczało, że na razie Han nie musi się go obawiać. No cóż, pomyślał. Jeżeli udało się raz, może... - Trzymajcie się, moje panie - odezwał się do mikrofonu interkomu. - Spróbujemy jeszcze raz tej samej sztuczki. Zawracając i kierując „Sokoła Millenium” znów w stronę dovin basala, poczuł, że przepełnia go dzika radość. Zachciało się wam atakować moją galaktykę? - pomyślał. Yuuzhańscy piloci niewątpliwie dostrzegli początek jego manewru, musiał więc trochę zmienić trajektorię lotu, żeby utrzymywać grawitacyjną minę cały czas między „Sokołem” a nadlatującymi skoczkami. Na wszelki wypadek kilka chwil później dokonał kolejnej korekty lotu. Pomyślał, że jeżeli nieprzyjacielski dowódca ma chociaż odrobinę oleju w głowie, powinien wykonać podobny manewr. Nie widział teraz swoich wrogów, wiedział jednak, że i on stał się dla nich niewidoczny. Cały problem w tym, że Yuuzhan Vongowie znali jego taktykę. Z

Walter Jon Williams15 pewnością nie zaatakują go bez przygotowania. Wydadzą polecenie pokładowym dovin basalom, żeby były gotowe na odparcie jego ataku; niewątpliwie sami także rozpoczną ostrzeliwanie „Sokoła”. - Uważajcie, moje panie - ostrzegł. - Tym razem nie będziemy mieli tyle szczęścia. Nie mogę wam powiedzieć dokładnie, gdzie ujrzycie cele, liczcie się więc z tym, że możecie zobaczyć je w każdym miejscu. Dobrze? - Dobrze - odparła Leia. - Zrozumiałam - rzekła Dorja. - Pani komandor, proszę dopilnować, żeby pani lasery były cały czas skierowane w taki sposób, aby każde działko strzelało trochę w bok względem pozostałych - poleciła Leia. - Tak jest - odpowiedziała Dorja. - Proszę też nie korygować trajektorii strzałów poszczególnych działek - ciągnęła Leia. - Istnieje po temu bardzo ważny powód. - Domyśliłam się tego - oznajmiła kobieta. - Nie dokonam korekty żadnej nastawy. Han poczuł w sercu ukłucie bólu. To właśnie jego młodszy syn Anakin pierwszy odkrył, że jeżeli odda w kierunku yuuzhańskiego okrętu trzy strzały o nieco rozbieżnych trajektoriach, do zamierzonego celu dotrze przynajmniej jedna błyskawica, ponieważ zmieni trajektorię lotu w ochronnym polu, generowanym przez zakrzywiającego przestrzeń dovin basala. Poczwórne lasery frachtowca ustawiono więc w taki sposób, żeby dokonywały tego same, na wypadek gdyby strzelał ktoś nieobdarzony tak bystrym okiem i szybkim refleksem jak Anakin. Ten sam Anakin, który oddał życie w przestworzach Myrkra. - Dwadzieścia sekund - odezwał się Han, pragnąc nie tylko rozładować ogarniające go napięcie, ale także postawić tamę zalewającej go fali rozpaczy. Po dziesięciu sekundach przycisnął spust i uwolnił kolejną parę rakiet udarowych. Liczył, że jeśli będzie miał szczęście, piloci nieprzyjacielskiej eskadry pojawią się dokładnie przed dziobem frachtowca. A że nie miał innego wyjścia, jak zaufać własnemu szczęściu, po pięciu następnych sekundach wystrzelił kolejną parę. - Nie uda się wam powstrzymać mnie przed spotkaniem z Jacenem - powiedział pod adresem nieprzyjacielskich pilotów. W następnej chwili uświadomił sobie, że o ochronne pola „Sokoła” rozbryzgują się bryły płonącej skały. Zobaczył w oddali oślepiający błysk i zrozumiał, że pierwsza para udarowych pocisków dotarła do jakiegoś celu. Z walącym sercem przeleciał przez chmurę koralowych okruchów, które odbiły się od ochronnych pól frachtowca niczym różnobarwne iskry. Błysk na ekranie monitora uświadomił mu, że w pobliżu przeleciał jakiś koralowy skoczek z prędkością niemal równą prędkości światła; Han nawet nie zdołał go zauważyć. Gdyby jego pociski nie rozerwały na kawałki pierwszego skoczka, mógłby się z nim zderzyć, a wówczas i on. i pilot nieprzyjacielskiego myśliwca po prostu wyparowaliby w przestworzach. Szlak Przeznaczenia 16 Starając się uspokoić rozdygotane nerwy, nie odrywał spojrzenia od ekranów monitorów. Usiłował się zorientować, czy w pobliżu albo za dovinbasalową miną nie czają się kolejne koralowe skoczki. W następnej sekundzie zrozumiał taktykę Yuuzhan Vongów. Piloci obu trójek myśliwców zmienili szyk i utworzyli trzy pary. Lecąc odrębnymi kursami, zataczali łuki za grawitacyjną anomalią, zapewne w nadziei, że przynajmniej dwóch zdoła ostrzelać „Sokoła”, kiedy będzie przelatywał obok jego pary. Plan nieprzyjaciół się nie powiódł, ale przez czysty przypadek jeden z nich omal nie staranował „Sokoła”. Han zaczął się zastanawiać, jak niewielkie było prawdopodobieństwo takiego wydarzenia. Z pulpitu wydobyły się zawodzące dźwięki kolejnego alarmu, ale Solo wyciągnął rękę i szybko go uciszył. Spojrzał na wskazania czujników i zorientował się, że „Sokół Millenium” właśnie stracił antenę nadprzestrzennego komunikatora. No cóż, i tak nie zamierzali porozumiewać się z nikim na tak duże odległości. Pokrzepiony myślą, że może wygrać tę bitwę bardzo szybko, jeżeli tylko trafi przynajmniej jeden myśliwiec za każdym razem, kiedy będzie przelatywał obok pozostałych, przygotował się do zawrócenia i ponownego zanurkowania w głąb leja grawitacyjnej anomalii. Kątem oka zerknął na ekran monitora i zobaczył, że nadlatuje ku niemu jeszcze jeden koralowy skoczek... ten sam, który ocalał z szóstki ostrzelanej na początku bitwy. Jego pilot posyłał ku niemu strumienie ognistej plazmy. Znalazł się w takim miejscu, żeby uniemożliwić kapitanowi atakowanego frachtowca obranie idealnej trajektorii w celu ponownego okrążenia grawitacyjnej miny. Han zmełł przekleństwa, jakie cisnęły się mu na usta, i postanowił powiadomić obie artylerzystki. - Nieprzyjacielski skoczek od bakburty, moje panie - powiedział tonem towarzyskiej rozmowy. Zmienił kurs, żeby cel znalazł się w zasięgu laserowych dziatek, dokładnie w miejscu, w którym trajektorie pocisków mogły zachodzić na siebie; z wyraźną przyjemnością usłyszał i zobaczył, że poczwórne działka bluznęły strugami śmiercionośnych strzałów. Błyskawice spójnego światła otoczyły yuuzhański myśliwiec, ale kiedy zetknęły się z generowanymi przez dovin basala ochronnymi polami, dziwacznie się zakrzywiły. O osłony „Sokoła” rozbity się pierwsze kule nieprzyjacielskich strzałów. W następnej sekundzie z kadłuba koralowego skoczka trysnęły jęzory ognia i Han zrozumiał, że w końcu jakaś laserowa błyskawica dotarła do celu. Wyglądało na to, że pilot stracił panowanie nad sterami. Ułamek sekundy później drugi celny strzał przemienił koralowy skoczek w fontannę płonących szczątków. Świeciły krótko niczym sztuczne ognie, a potem zgasły. - Doskonały strzał, pani komandor. To Leia chwaliła Dorję za trafienie nieprzyjacielskiego myśliwca. Han pomyślał z radością, że Vana Dorja rzeczywiście potrafi obsługiwać czterolufowe działka. A zatem sześć zestrzelonych i jeden uszkodzony. Pozostało już tylko pięć i tylu właśnie musiał jeszcze stawić czoło. Zmienił kurs i skierował „Sokoła Millenium” tak, żeby przeleciał jeszcze raz obok dovin basala. Wiedział jednak, że pilot samotnego skoczka opóźnił jego manewr do

Walter Jon Williams17 tego stopnia, że tym razem to nieprzyjaciele mogli ostrzelać frachtowiec, a nie na odwrót. Rzut oka na ekran monitora ujawnił, że piloci pięciu nietkniętych myśliwców także zatoczyli łuk wokół grawitacyjnej miny. Z trzeciej pary pozostał tylko jeden skoczek, ale nauczeni doświadczeniem Yuuzhanie lecieli teraz lekko rozbieżnymi kursami. Wszystko wskazywało, że zamierzają przelecieć obok dovin basala w różnym czasie i minąć go pod rozmaitymi kątami. Han zrozumiał, że bez względu na to, co postanowi, nie zdoła się ukryć za zniekształcającą przestrzeń grawitacyjną anomalią przed wszystkimi nieprzyjaciółmi równocześnie. Ci, którzy go zauważą, z pewnością poinformują pozostałych o jego położeniu. Nie mógł liczyć na to, że i tym razem zdoła wypracować sobie podobną przewagę jak poprzednio. Domyślił się, że nieprzyjaciele musieli odbyć wojenną naradę, skoro postanowili mu uniemożliwić taki manewr. Uświadomił sobie coś jeszcze: obrany przez Yuuzhan szyk oznaczał, że nie musi walczyć z pilotami więcej niż dwóch skoczków naraz. Doszedł do wniosku, że może zdoła to jakoś wykorzystać. Zaczął zataczać ciasny łuk za dovin basalem, pozwalając, żeby siła jego przyciągania zakrzywiła trajektorię lotu frachtowca. - Jak sobie radzimy, Hanie? - zapytała nagle Leia. - Wciąż jeszcze nie wyczerpał się mój worek ze sztuczkami! - odkrzyknął Solo. Tylko którą z nich tym razem powinien zastosować? Oto pytanie. Nurkując w stronę grawitacyjnej anomalii, zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią. Zorientował się, że pierwsza para nieprzyjacielskich skoczków dotrze w pobliże dovinbasalowej miny wcześniej niż on, pilot pojedynczego myśliwca mniej więcej w tej samej chwili, co „Sokół Millenium”, a pozostali dwaj trochę później. Oznaczało to, że jeśli chce powtórzyć frontalny atak, na jaki zdecydował się na samym początku bitwy, jedynym możliwym celem okaże się trzecia grupa pilotów nieprzyjacielskich myśliwców. Wtedy jednak zostanie zmuszony do ucieczki przed trzema pozostałymi koralowymi skoczkami. Z drugiej strony, gdyby zaatakował pierwszą parę, piloci pozostałych skoczków zatoczą wokół dovin basala ciasny tuk i natychmiast się znajdą za rufą „Sokoła”. Han zrozumiał, że Yuuzhan Vongowie są przygotowani na każdą ewentualność, postanowił więc zrobić to, czego się nie spodziewali. Na pewno uważali, że znów zanurkuje w głąb grawitacyjnego leja dovin basala, gdyby jednak wykonał inny, zaskakujący manewr... Odciął dopływ energii do jednostek napędu podświetlnego i przełączył silniki na ciąg wsteczny. „Sokół Millenium” zwolnił i raptownie zastopował, jakby się zderzył z gigantyczną bryłą gliny. - Skoczki przelecą przed dziobem z bakburty na sterburtę! - zawołał do interkomu. W następnej sekundzie zza dovinbasalowej miny wyskoczyła salwa płonącej plazmy, a tuż za nią pierwsza para koralowych skoczków. Han zauważył, że kiedy jaskrawo świecące pociski wydostawały się z leja grawitacyjnej anomalii, ich trajektorie lotu ulegały wyraźnemu zakrzywieniu. Wszystkie przeleciały w dosyć dużej Szlak Przeznaczenia 18 odległości przed dziobem frachtowca. Chwilę później przemknęły przed nim także myśliwce, ale zbyt szybko, żeby ich piloci zdołali zmienić kurs, kiedy się zorientowali, że „Sokół” nie znajduje się tam, gdzie sądzili. Han zauważył przelatujące obok nich błyskawice laserowych strzałów, żadna jednak chyba nie dotarła do celu. Włączył dopływ energii do jednostek napędu podświetlnego i w końcu posłał „Sokoła” w głąb leja grawitacyjnej anomalii. O mało się nie spóźnił. Struga płonącej plazmy, jaka w następnym ułamku sekundy wyskoczyła zza dovin basala tuż przed dziobem samotnego myśliwca, niemal otarła się o ogon jego frachtowca. Sam myśliwiec śmignął za rufą w przerażająco niewielkiej odległości. Han sięgnął do urządzeń sterowniczych i zmienił kurs, kierując się nie w stronę dovin basala, ale w przeciwną. Postanowił wykorzystać fakt, że nieprzyjaciele porozumiewają się między sobą. Dobrze wiedział, że istnieje dzięki temu nieuniknione opóźnienie. Musi minąć jakiś czas, zanim któryś zauważy pozycję „Sokoła” i poinformuje o tym kolegów znajdujących się po przeciwnej stronie dovin basala, a ci przygotują się do wykorzystania tej informacji. Nurkował w stronę grawitacyjnej miny, dopóki piloci pierwszych dwóch skoczków nie zdecydowali się na atak; wtedy wyhamował i zaczekał, aż nieprzyjacielskie myśliwce przelecą przed dziobem frachtowca. Gdy tylko samotny pilot zauważył zastopowanie „Sokoła Millenium” i zmienił kurs swojego skoczka, aby przechwycić statek wroga, Han przyspieszył, w wyniku czego pilot samotnego skoczka przeleciał za rufą. Pozostawali jeszcze dwaj. Ci już wiedzieli, że kapitan „Sokoła” najpierw zastopował, a potem przyspieszył. Gdyby wyłonili się dokładnie tam, gdzie Han się spodziewał, jego frachtowiec z pewnością stałby się łatwym łupem. - Koralowe skoczki przelecą przed dziobem ze sterburty na bakburtę - uprzedził obie artylerzystki. - Położyć ogień zaporowy prosto przed dziobem - rozkazał, kierując „Sokoła” jeszcze raz w stronę anomalii. Uznał, że łatwiej będzie zwrócić dziób frachtowca w kierunku nieprzyjaciół, niż opisywać kobietom, gdzie, jego zdaniem, mogą pojawić się Yuuzhan Vongowie. Kiedy oba koralowe skoczki wyłoniły się w końcu spoza grawitacyjnej miny - dokładnie tam, gdzie się spodziewał, pomiędzy „Sokołem” a dovin basalem - jego serce podskoczyło z radości. Poprzedzani przez salwy stopionych pocisków, których trajektorie zakrzywiły się w grawitacyjnym polu dovinbasalowej miny, obaj piloci lecieli tuż za nimi, bardzo blisko jeden obok drugiego. Ogień zaporowy laserowych dziatek frachtowca przeciął ich trajektorię lotu i trafił obie jednostki w sam środek burty. Ukazał się jaskrawy błysk i pierwszy myśliwiec rozpadł się na kawałki, drugi zaś, płonąc, opuścił pole bitwy. No, no, siedem zestrzelonych i dwa uszkodzone! Niezły wynik. pomyślał Solo, zwłaszcza że walka dopiero się rozpoczyna. Czując przypływ adrenaliny, wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu. Zanurkował w głąb grawitacyjnego leja czarnej mikrodziury, nie dlatego, że wiedział, co dalej robić, ale ponieważ chciał się tam ukryć. Domyślał się, że piloci trzech pozostałych skoczków zawracają z zamiarem zajęcia pozycji za ogonem frachtowca.

Walter Jon Williams19 Tym razem jednak nie posłużył się dovin basalem, żeby wystrzelić po drugiej stronie jak z procy, a potem obrać inną trajektorię lotu. Zmienił kurs i zaczął krążyć po orbicie wokół anomalii. „Sokół”, zmagając się ze zwiększonym ciążeniem, usiłował pokonać narastającą siłę grawitacji: słychać było trzaski i jęki jakiejś przeciążonej grodzi. Chociaż grawitacja leja zakrzywiała przestrzeń przed dziobem frachtowca, w pewnej chwili Han ujrzał coś, co wyglądało jak nieprzyjacielski myśliwiec. - Położyć ogień prosto przed dziobem! - zawołał. Zobaczył, że z luf działek wyskoczyły laserowe błyskawice i niemal natychmiast, niczym ogniste tęcze, zakrzywiły się w polu grawitacyjnej anomalii. - Nie przerywać ognia! - rozkazał, kierując dziób „Sokoła Millenium” odrobinę w górę. Zakrzywione smugi spójnego światła wspięły się po ogonie koralowego skoczka i rozerwały go na kawałki. Z wieżyczek obu działek doleciały radosne okrzyki. Wyglądało na to, że nawet zazwyczaj opanowana pani komandor Dorja krzyczy ile tchu w piersiach. - Skierować ogień prosto za rufę! - zawołał Han, starając się przekrzyczeć obie kobiety i równocześnie posyłając energię do jednostek napędu podświetlnego. Wiedział, że grawitacyjny lej zniekształca wszystko, na co patrzy. Nie miał pojęcia, gdzie mogą się znajdować pozostałe skoczki, ale obawiał się, że nieprzyjacielscy piloci zechcą zaatakować jego statek od strony rufy i ostrzelać ogon „Sokoła”, podobnie jak chwilę wcześniej jego artylerzystki ostrzelały ogon samotnego skoczka. Poczuł prawdziwą ulgę, kiedy w końcu spojrzał na ekran monitora i przekonał się, że jego obawy okazały się nieuzasadnione. Obaj nieprzyjacielscy piloci pozostawili daleko w tyle dovin basala i podążając odmiennymi kursami, oddalali się od pola walki. Wkrótce znaleźli się poza zasięgiem działek „Sokoła”. Han leciał pewien czas tym samym kursem, żeby upewnić się, że nieprzyjaciele mają rzeczywiście dosyć, stwierdził jednak, że był w błędzie. Zawracali, jakby gotowi na następne lanie. W stronę „Sokoła” podążali także piloci dwóch innych koralowych skoczków, które podczas poprzednich pojedynków tylko uszkodził. Oni także nie zamierzali dać za wygraną. Han zauważył, że każdy leci innym kursem. Obrócił „Sokoła Millenium” wokół osi i skierował go w stronę jednego z dwóch samotnych skoczków. Pomyślał, że zdąży go zestrzelić, zanim zajmie się parą myśliwców, które dotąd nie odniosły żadnego uszkodzenia. Nagle usłyszał wycie syreny ostrzegającej go o zbliżaniu się innych jednostek. Zerknął na ekran monitora i zdrętwiał. Za rufą frachtowca wyłoniły się z nadprzestrzeni dwadzieścia cztery inne myśliwce. Poczuł, że ogarnia go zimna wściekłość. - Mamy towarzystwo! - zawołał do mikrofonu interkomu i z całej siły wyrżnął pięścią w pulpit kontrolnej konsolety. - Muszę przyznać, że to niesprawiedliwe! W następnej chwili jednak rozpoznał szyk i przycisnął guzik odbiornika pokładowego komunikatora. Szlak Przeznaczenia 20 - Uwaga, nieznany frachtowiec! - rozległ się głos w kanale używanym przez pilotów Nowej Republiki. - Proszę zmienić kurs o czterdzieści stopni na bakburtę! Han natychmiast usłuchał. W niewielkiej odległości po jego prawej stronie przeleciała grupa czterech dziwnych maszyn. Han poczuł ukłucie w sercu, kiedy rozpoznał zębate kształty chissańskich szponów. Nie mógł mieć cienia wątpliwości, widząc charakterystyczne dla myśliwców typu TIE kuliste kabiny pilotów i silniki dostosowane do wysuniętych ku przodowi chissańskich systemów uzbrojenia. Konstrukcja myśliwców była owocem współpracy, jaką nawiązał kiedyś z Imperium chissański wielki admirał Thrawn. Dobrze chociaż, że przynajmniej raz myśliwce typu TIE na ogonie mojego frachtowca nie zwiastują niczego niemiłego, pomyślał Solo. - Pani komandor - odezwał się - to są nasi przyjaciele. Przyglądał się, jak obok sterowni „Sokoła” przelatują kolejne dwie grupy chissańskich szponów, a za nimi trzy grupy najnowszych myśliwców Nowej Republiki. W sporej odległości przed dziobem frachtowca cała eskadra rozdzieliła się sprawnie jak na manewrach. Piloci każdego liczącego cztery maszyny klucza skierowali się w stronę jednego koralowego skoczka; dwa klucze pozostały w odwodzie. Han przełączył komunikator na nadawanie. - Dziękuję, chłopcy - powiedział - ale sam także radziłem sobie nie najgorzej. - Nieznany frachtowiec, trzymaj się z daleka! - Głos brzmiał trochę pompatycznie, ale Han doszedł do przekonania, że rozpoznaje rozmówcę. - Sami się tym zajmiemy. - Jak sobie życzysz, kolego - odparł i tylko obserwował, jak piloci każdej czwórki myśliwców polują na „swój” skoczek. Piloci nieprzyjacielskich myśliwców nie mogli uciec do nadprzestrzeni, nie mogli także zawrócić i zwiać. Podążając w kierunku „Sokoła Millenium”, wszyscy osiągnęli niemal prędkość światła, więc nie mogli nawet marzyć o nagłej zmianie kursu. Nowo przybyli piloci nie ryzykowali. Z zawodową wprawą, nie ponosząc żadnych strat, rozprawili się sprawnie i szybko ze wszystkimi skoczkami. Kilka minut później eskadra sojuszników zaatakowała dovinbasalową minę. Piloci zniszczyli ją starannie mierzonymi salwami torped i laserowych strzałów. - Dobra robota, chłopcy - pogratulował im Solo. - Proszę nie korzystać z tego kanału, jeżeli nie ma pan do przekazania bardzo ważnej wiadomości - odezwał się ktoś, niewątpliwie dowódca chissańskiej eskadry. Han wyszczerzył zęby w łobuzerskim uśmiechu. - Nie mam niczego bardzo ważnego, pułkowniku Fel - odparł. - Chciałem tylko zaprosić pana na spotkanie na pokładzie „Sokoła Millenium” z kapitanem Solo, księżniczką Leią Organa Solo z Nowej Republiki i panią komandor Vaną Dorją z Imperialnej Marynarki. W komunikatorze zapadła długa cisza. - Bardzo chętnie, kapitanie Solo - odezwał się w końcu Jagged Fel. - Z pewnością to dla nas wielki zaszczyt. - Zapraszam od razu na pokład - nalegał Han. - Już wyciągam ramię cumownicze. Od razu powiadomił przez interkom C-3PO, że będą mieli gości na obiedzie.

Walter Jon Williams21 R O Z D Z I A Ł 2 Leia znała dosyć dobrze Jaggeda Fela, wielokrotnie odznaczanego pilota i syna imperialnego barona, który mieszkał pośród Chissów i od czasu do czasu pomagał Nowej Republice. Jag miał opinię trochę sztywnego i szorstkiego w obejściu, ale kiedy się go lepiej poznało, można było wytrzymać w jego towarzystwie. Podczas obrony gromady gwiezdnej Hapes służył u boku Jainy Solo, a później wałczył o Borleias jako jeden z pilotów dowodzonej przez nią Eskadry Bliźniaczych Słońc. Łączyły go z Jainą podobnie skomplikowane, niejednoznaczne stosunki, jakie kiedyś łączyły Hana i jego przyszłą żonę. Leia cieszyła się, że córka ma przyjaciela, który potrafi wyciągać ją z różnych tarapatów, żywiła jednak nadzieję, że Jaina nie zakończy znajomości z Jagiem w taki sam sposób, jak ona z Hanem. Gdyby nagle w rodzinie Solo pojawił się baron Imperium, stworzyłoby to całe mnóstwo komplikacji. Wystarczało, że ojcem Leii był Darth Vader. Jag Fel wszedł na pokład „Sokoła Millenium” ubrany w próżniowy skafander. Zdjął hełm, przycisnął go lewą ręką do tułowia, stanął przez Leią i Hanem i dziarsko zasalutował. - Bardzo pana przepraszam - powiedział - że nie rozpoznałem „Sokoła” od razu. - Byłbym kiepskim przemytnikiem, gdybyś potrafił odróżnić go od pierwszego lepszego frachtowca - odparł dobrodusznie Solo. - Mam ci jednak trochę za złe, że nie rozpoznałeś mojego głosu przez komunikator. - Dokonywałem obliczeń parametrów trajektorii lotu nieprzyjacielskich skoczków - wyjaśnił Jag sztywno, jakby z przymusem. - Takie rzeczy zawsze wymagają całej uwagi. - Zechcesz zjeść z nami obiad? - zapytała pospiesznie Leia. - Tylko coś przekąszę - oznajmił młody mężczyzna. - Nie mógłbym cieszyć się jedzeniem, kiedy moi piloci są głodni. C-3PO pomógł mu zdjąć skafander, pod którym Jag miał ozdobiony czerwonymi lampasami czarny mundur chissańskiego pilota. Przywitał się z Vaną Dorją i usiadł ze wszystkimi przy stole. - Nadal jesteś pilotem Eskadry Bliźniaczych Słońc? - zainteresował się Han. - Może przyleciałeś tu w towarzystwie Jainy? Szlak Przeznaczenia 22 Jag wyjaśnił, że po zakończeniu bitwy o Borleias dołączyło do nich wielu nowych pilotów, którzy niedawno ukończyli szkolenie, podjęto więc decyzję o rozformowaniu dotychczasowych eskadr i stworzeniu nowych. Ich członkami mieli zostać piloci z większym i ci z mniejszym doświadczeniem. Jagged Fel i Chissowie musieli się pożegnać z pozostałymi pilotami Eskadry Bliźniaczych Słońc i zająć sformowaniem zupełnie nowej jednostki. Podobny los spotkał także Kypa Durrona, któremu powierzono misję stworzenia nowego Tuzina. Wyglądało na to, że zahartowani w walkach piloci są w wielkiej cenie. Wojskowi Nowej Republiki doszli do przekonania, że w składzie każdej nowej eskadry powinno się znaleźć co najmniej kilku bardziej doświadczonych pilotów. Nie zamierzali puszczać samych świeżo opierzonych rekrutów do walki z tak groźnymi nieprzyjaciółmi. Na pociechę po stracie tylu doświadczonych pilotów postanowiono Jainę awansować. Młoda kobieta była teraz major Solo. Otrzymała ten stopień już wcześniej, ale tamten awans miał charakter tymczasowy. Teraz po prostu potwierdzono poprzednią decyzję. Leia uznała, że jej się to nie podoba. Podejrzewała, że córka poczuje się w obowiązku wykazać, iż zasługuje na ten awans, i przy okazji zrobi coś, co narazi jej życie. - Co tu robi twoja eskadra? - zapytał Han Jaga. - Dowiedzieliśmy się, że Yuuzhan Vongowie minują ten fragment Hydiańskiej Drogi, żeby urządzać zasadzki na frachtowce i statki z uchodźcami - odparł pilot: - Wysłano nas, żebyśmy oczyścili ten rejon przestworzy z nieprzyjaciół. Zanim się tu zjawiliśmy, zniszczyliśmy stawiający miny yuuzhański transportowiec, który pozostawiał wzdłuż całego odcinka Drogi dovin basale i strzegące ich koralowe skoczki. Jeżeli znajdziemy jeszcze gdzieś nieprzyjacielskie myśliwce, ich piloci nie będą mieli dokąd uciec. - Miałem nadzieję, że po bitwie o Borleias trochę się odprężysz i odpoczniesz - powiedział Han. - Ja także - przyznał Jag. Kilka chwil obaj mierzyli się udręczonymi spojrzeniami. Wojna z Yuuzhan Vongami ciągnęła się od wielu miesięcy, ale chociaż obaj robili, co mogli, nic nie wskazywało, żeby miała się szybko zakończyć. Zasługiwali na urlop, ale żaden nie mógł liczyć na coś takiego, chyba że byłby to urlop, po którym się nie wraca. Leia poczuła w sercu ukłucie niepokoju i nie zdołała się powstrzymać przed zadaniem dręczącego ją pytania. - Widziałeś się ostatnio z Jainą? - Nie - odparł młody pilot. - Pilotom mojej eskadry powierzono to zadanie wkrótce po zakończeniu walk o Borleias. Leia pomyślała, że jej córka potrzebuje odpoczynku nie mniej niż Jag albo Han. Chciała ją nakłonić do wzięcia wolnych dni jeszcze przed jatkami Borleias, podczas akcji na tyłach, kiedy zmuszono Yuuzhan Vongów do zapłacenia morzem krwi za zwycięstwo. Jaina, podobnie jak jej matka, była pewnie zbyt oddana służbie Nowej

Walter Jon Williams23 Republice i zakonowi Jedi, aby zdecydowała się na urlop, dopóki nie zostanie odniesione jakiekolwiek, choćby skromne zwycięstwo. Mądrość polega na tym, żeby wiedzieć, kiedy się dało z siebie wszystko, co było można, pomyślała Leia. W rzeczywistości jednak ani ona, ani jej córka nigdy nie opanowały tej lekcji. Jag spojrzał na Leię. - A Wasza Wysokość? - zapytał. - Co pani robi tutaj, tak daleko od ośrodków władzy? - Wybraliśmy się z dyplomatyczną misją do przestworzy Imperium - odparta Leia. - Leci pani sama? Bez żadnej eskorty? - Nie znalazłam nikogo obdarzonego wystarczająco dużą władzą, żeby przydzielił nam eskortę, więc po prostu weszliśmy na pokład „Sokoła” i odlecieliśmy - wyjaśniła. Uznała, że nie ma sensu zwierzać się z daremnej nadziei, iż podróż na Bastion i z powrotem zdoła spędzić sam na sam z Hanem. Ich wyprawa miała być połączeniem wakacji i drugiego miesiąca miodowego. - Domyślam się, że zamierza pani przekonywać władców Imperium do zwiększenia wysiłków w walce przeciwko Yuuzhanom - wygłosił Jag tonem nieznośnie apodyktycznym. - Jaka szkoda, że ma pani przeciwko sobie logikę obecnej sytuacji. Na krótką metę miałoby większy sens, gdyby Imperium przyłączyło się do Vongów. Leia zauważyła, że Vana Dorja zaczyna zdradzać nagłe zainteresowanie. Przeraziło ją to. - Czy mógłby pan wyjaśnić, dlaczego pan tak uważa, pułkowniku Fel? - zapytała imperialna emisariuszka. Doprowadzony do wściekłości Han otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zobaczył stanowcze spojrzenie żony i natychmiast zrezygnował. - Istotne jest to, co każda z walczących stron może im zaoferować - zaczął młody pilot. - Imperium jest teraz smętnym cieniem swojej dawnej świetności i nie ma dość sił ani środków, żeby zmienić ten stan rzeczy. W sytuacji, kiedy wiele źródeł surowców wpadło w łapy Yuuzhan Vongów, Nowa Republika nie jest w stanie udzielić Imperium żadnej pomocy. Proszę jednak pomyśleć, co mogliby im zaproponować Vongowie... całe planety. Imperium musiałoby tylko wydrzeć je z rąk Nowej Republiki, korzystając z tego, że jej armia i flota zmagają się z najeźdźcami. Wybierając najzasobniejsze planety, Imperium mogłoby łatwo podwoić swój stan posiadania, a Yuuzhan Vongowie nie ponieśliby żadnych kosztów. Vana Dorja zmrużyła oczy, jakby się nad czymś intensywnie zastanawiała. - To bardzo ciekawa analiza, panie pułkowniku - oznajmiła. Han nie zdołał dłużej tłumić wściekłości. Postanowił włączyć się do dyskusji. - Zapominasz, co stałoby się później - powiedział. - Vongom nie wolno ufać. Jeszcze nigdy nie dotrzymali danego słowa. Jeżeli pozwolą, żeby Imperium zwiększyło swój stan posiadania, to tylko dlatego, żeby utuczyć je przed zarżnięciem. Jagged potarł długą bliznę na czole. Szlak Przeznaczenia 24 - Właśnie dlatego powiedziałem, że to rozwiązanie dobre na krótką metę, kapitanie Solo - przypomniał Hanowi. - Nie wierzę, żeby Imperium zdołało przetrwać długo w galaktyce zdominowanej przez Yuuzhan. Vana Dorja otworzyła szerzej oczy, w których pojawiły się błyski. - Czy nie zechciałby pan tego wyjaśnić, pułkowniku Fel? - zapytała. W głosie młodego pilota w dalszym ciągu brzmiało przeświadczenie o własnej wyższości. - Abstrahując od perfidii najeźdźców... bo wszyscy wiemy, że w ich zapewnienia nie wolno wierzyć... pozostaje jeszcze sprawa długoterminowej zgodności, a ściślej niezgodności interesów - powiedział. - Vongowie i Imperium stawiają sobie po prostu różne cele. Imperium chciałoby odzyskać władzę i szacunek, jakim się kiedyś cieszyło, tymczasem głównym celem nieprzyjaciół jest nie tylko całkowite opanowanie galaktyki, ale także dominacja religijna i ideologiczna. Oni po prostu chcą, żeby zatriumfował ich styl życia. Przyznaję, że niektóre aspekty cywilizacji Yuuzhan Vongów przypominają zasady Imperium: dyscyplina, niekwestionowana uległość wobec władzy... Istnieje jednak wiele poważnych różnic. Najważniejsza sprowadza się do tego, że Vongowie są śmiertelnymi wrogami wszelkich form techniki. Uniósł rękę, jakby nie chciał dopuścić nikogo do głosu. - A czym byłoby Imperium, gdyby nie osiągnięcia techniki? - podjął po chwili. - Zawsze poszukiwało technicznych rozwiązań dla swoich problemów i gdyby nagle musiało poprzestać na wytworach bioinżynierii Yuuzhan Vongów, straciłoby nad nimi wszelką przewagę. Całkowicie by się od nich uzależniło. Pokręcił głową. - Nawet dwukrotnie większe Imperium nie zdoła przeciwstawić się najeźdźcom - ciągnął - jeżeli... a raczej kiedy... Yuuzhan Vongowie zechcą się w końcu z nim rozprawić. Gdyby Nowa Republika jakimś cudem przetrwała tę wojnę, nie pospieszyłaby z pomocą Imperium, które pomagało jej najgorszym wrogom. Jeżeli Imperium sprzymierzy się z Yuuzhan Vongami, znajdzie się w izolacji i łatwo padnie łupem nieprzyjaciół, gdyby najeźdźcy zdecydowali się je zaatakować. A nawet gdyby postanowili dotrzymać umowy i zrezygnowali z inwazji, po upływie pewnego czasu Imperium uległoby bez walki. W galaktyce zdominowanej przez Yuuzhan musiałoby się do nich upodobnić, żeby przetrwać. No i tak czy owak, Vongowie odnieśliby zwycięstwo. Brawo! - pomyślała zachwycona Leia. Dokonana przez Jaggeda Fela zwięzła analiza wiernie odzwierciedlała jej punkt widzenia. Vana Dorja słuchała uważnie słów młodego pilota, a kiedy Jag skończył swój wywód, kiwnęła głową. Nie wyraziła jednak własnej opinii. Leia mogła jedynie żywić nadzieję, że imperialna emisariuszka nie zapomni o analizie, kiedy będzie sporządzała raport dla Imperium. Młody pilot odwrócił się do Leii. - Jesteśmy tu odcięci od wszelkich wieści - powiedział. - Nie wiemy, co się dzieje w innych miejscach Nowej Republiki. Czy Wasza Wysokość ma jakieś nowiny, które mógłbym przekazać swoim pilotom?

Walter Jon Williams25 Leia odetchnęła głęboko. Jej słów słuchał imperialny szpieg, mogła więc ujawnić tylko pomyślne wiadomości. - Senat zadomowił się na Kalamarze - zaczęła z namysłem - a senatorowie przygotowują się do sformowania rządu i wyboru kolejnego przywódcy Nowej Republiki. Kącik ust młodego pilota lekko drgnął, jakby Jag zamierzał się uśmiechnąć. - Sądziłem, że przywódcą został Pwoe - powiedział. - W tej chwil radny Pwoe jako jedyny tak uważa - odparta Leia. Po upadku Coruscant Pwoe oświadczył, że przejmuje ster rządów, i ogłosił się następnym przywódcą Nowej Republiki. Zaczął nawet wydawać rozkazy przedstawicielom rządu i wojskowym. Mogłoby mu to ujść na sucho, gdyby bitwa o Borleias zakończyła się innym rezultatem. Pwoe spodziewał się, że porażka i ewentualna śmierć obrońców planety pozwolą mu zyskać więcej czasu, koniecznego dla umocnienia swojej władzy. Jednak Wedge Antilles i jego naprędce stworzone oddziały stawiały opór wrogom o wiele dłużej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać, stanowiąc przykład i natchnienie dla pozostałych przy życiu obrońców Nowej Republiki. Historyk Wolam Tser nakręcił dokumentalny holofilm pod tytułem Bitwa o Borleias. Dokument cieszył się ogromną popularnością wśród mieszkańców pozostałych planet Republiki, może dlatego, że kreował obrońców Borleias na prawdziwych bohaterów. Ukazywał ich zmagania z liczniejszym i lepiej uzbrojonym wrogiem. Film Wolama Tsera radykalnie zmienił opinię mieszkańców pozostałych planet o odwadze żołnierzy i dowódców Republiki, a także o możliwościach jej armii i floty. Kiedy w końcu senatorowie znów zebrali się na Kalamarze, przypomnieli sobie, że to właśnie oni mają prawo wyboru następnego przywódcy Nowej Republiki. Nie zwlekając, wezwali radnego Pwoe i jego popleczników, żeby się do nich przyłączyli. Zapewne nawet wtedy Pwoe mógłby nakłonić ich do wybrania go na to stanowisko; samozwańczy przywódca wybrał jednak drogę konfrontacji. Oświadczył, że to senatorowie mają opuścić Kalamar i przylecieć do niego na Kuat. Jak można się było spodziewać, senatorowie odmówili. Oznajmili, że stanowisko przywódcy jest wolne, i zabronili organom rządu Nowej Republiki wykonywać polecenia uzurpatora. - Pwoe stał się osobą niemile widzianą nawet na samym Kuacie - rzekła Leia. - Nawet Niuk Niuv nie chce dłużej słuchać jego rozkazów. Słyszałam, że odleciał na Sullustę, nie sądzę jednak, żeby powitano go tam z otwartymi ramionami. Vana Dorja nieznacznie pokręciła głową, a na jej twarzy odmalowała się dezaprobata. - Tak dzieje się zawsze, ilekroć nie jest jasne, kto komu ma rozkazywać i kto słuchać czyich rozkazów - powiedziała. - Reguły postępowania w takich sytuacjach są wystarczająco jasne - wtrącił się Han. - Pwoe po prostu postanowił je ignorować, a teraz ponosi zasłużone konsekwencje swojego zachowania. Szlak Przeznaczenia 26 - Gdyby był funkcjonariuszem Imperium, zostałby rozstrzelany - stwierdziła Dorja. Han uśmiechnął się z satysfakcją. - Jesteśmy bardziej okrutni niż wy - oznajmił ku zdumieniu imperialnej emisariuszki. - Zamiast go zabić, pozwolimy, żeby żył dalej wzgardzony i ośmieszony. Jagged także się uśmiechnął i wstał od stołu. - Obawiam się, że czas na mnie - oznajmił. - Obowiązek wzywa. Musimy zniszczyć pozostałe miny i strzegące je koralowe skoczki, zanim Yuuzhan Vongowie wyślą następny transportowiec, żeby je stąd wycofać. Wszyscy wstali, żeby pożegnać się z pilotem. Jag wyprężył się i zasalutował. - Powodzenia, kapitanie Solo - powiedział. - Dziękuję, Wasza Wysokość. - Urwał, jakby się nad czymś zastanawiał. - Może chciałaby pani, żebym was eskortował, dopóki będziecie lecieli Hydianską Drogą? - zapytał po chwili. - Dziękujemy, ale nie skorzystamy - odparł Han. - Nie lecimy Hydiańską Drogą, tylko ją przecinamy. To przypadek, że w ogolę znaleźliśmy się w tym miejscu. - No cóż w takim razie do widzenia - odparł Jag, sięgając po skafander i hełm. - Życzę spokojnej dalszej podróży. Cieszę się, że panią spotkałem - dodał, przenosząc spojrzenie na Vanę Dorję. - A ja pana, pułkowniku - odparła kobieta. - Pomyślnych łowów - dodała Leia. Jag się uśmiechnął. - Sądzę, że nasze łowy będą bardzo pomyślne - stwierdził. Odwrócił się i ruszył do śluzy. Kilka minut później Han ujrzał dwadzieścia cztery błyski i myśliwce Jaggeda Fela zniknęły w nadprzestrzeni. Członkowie załogi „Sokoła Millenium” podjęli samotny lot, który miał się zakończyć spotkaniem ze starymi wrogami.

Walter Jon Williams27 R O Z D Z I A Ł 3 - Mam tylko kilka minut - burknął senator Fyor Rodan. Usiadł, a raczej opadł na siedzenie przesadnie miękkiego fotela i przyglądał się, jak jego doradcy wchodzą i wychodzą przez drzwi hotelowego apartamentu. Wyglądali tak, jakby wszyscy mieli przyrośnięte do ust komunikatory i prowadzili po kilka rozmów naraz. - Doceniam, że poświęca pan swój czas na rozmowę ze mną panie radny - odezwał się Luke Skywalker. Rozejrzał się po apartamencie, ale nie zauważył niczego, na czym mógłby usiąść. Na wszystkich krzesłach i stołach poniewierały się holograficzne notatniki i moduły przechowywania danych, a nawet stosy ubrań. Mistrz Jedi stanął przed senatorem i postanowił wykorzystać niezręczną sytuację jak mógł najlepiej. - Dobrze chociaż, że udało mi się namówić władze Kalamara do zapewnienia senatorom miejsca spotkań - powiedział oschle Rodan. - Obawiałem się, że przyjdzie nam korzystać z pomieszczeń hotelowych. Nie przestając mówić, wystukiwał na klawiaturze komputerowego notatnika jakieś polecenia. Kiedy przestał, obrzucił ekran monitora posępnym spojrzeniem i zajął się wystukiwaniem kolejnych rozkazów. Prawdę mówiąc, Senat nie skurczył się aż do takich rozmiarów, które umożliwiłyby mu odbywanie zebrań w pierwszej lepszej sali hotelowej, ale z pewnością był teraz organem znacznie mniej licznym niż jeszcze przed kilkoma miesiącami. Wielu senatorów wymyśliło taki czy inny sposób, żeby wynieść się z Coruscant przed napaścią Yuuzhan Vongów, a innych zawczasu odesłano na macierzyste planety, gdzie mieli czekać w pogotowiu na dalszy rozwój sytuacji. Chodziło o to, żeby nie pozwolili się zaskoczyć wszyscy w jednym miejscu. Jeszcze inni wydawali rozkazy chroniącym ich wojskowym i po prostu uciekli. Wielu zginęło podczas walk na powierzchni planety, niektórzy zostali schwytani, a jeszcze inni zaginęli bez wieści. A na przykład Viqi Shesh przeszła na stronę nieprzyjaciół. Fyor Rodan nie zrobił żadnej z tych rzeczy. Pozostał na swoim stanowisku aż do upadku stolicy Nowej Republiki, a później, dosłownie w ostatniej chwili, pozwolił, Szlak Przeznaczenia 28 żeby ewakuowali go wojskowi. Przyłączył się do nieszczęsnego radnego Pwoe i pewien czas nawet pomagał mu tworzyć nowy rząd, ale potem przyleciał na Kalamar, gdzie zbierał się Senat, i wezwał wszystkich senatorów, aby powrócili do pełnienia obowiązków. Udowodnił, że jest zarówno odważny, jak i prawomyślny. Wielu go podziwiało i widziało w nim poważnego kandydata na następcę Borska Fey’lyi na stanowisku przywódcy Nowej Republiki. Na nieszczęście Fyor Rodan był politycznym przeciwnikiem nie tylko Skywalkera, ale także pozostałych Jedi. Luke poprosił go o rozmowę w nadziei, że zdoła zmienić zapatrywania senatora, a przynajmniej zrozumie trochę lepiej ich motywy. Nieprzychylne nastawienie Rodana do Luke’a i jego przyjaciół mogło datować się jeszcze od czasów, kiedy zirytowany Chewbacca powiesił senatora za płaszcz na haku, żeby mu nie wchodził w drogę. Krążyły także pogłoski, że Rodan jest powiązany z bandą przemytników. Podobno darzył niechęcią rycerzy Jedi, ponieważ Kyp Durron postanowił swego czasu rozprawić się z przemytnikami, z którymi Rodan prowadził jakieś interesy. Wszystko to były jednak tylko pogłoski, a nie fakty. Jeżeli ktokolwiek miałby zostać potępiony za kontakty z kimś, kto para się przemytem, to chyba bardziej Luke niż radny Rodan... - Jak mogę ci pomóc, Skywalker? - zapytał senator. Na sekundę czy dwie przeniósł spojrzenie na rozmówcę, ale po chwili znów zajął się wystukiwaniem poleceń na klawiaturze komputerowego notatnika. - Dzisiaj rano zacytowano w wiadomościach pańskie słowa, że uważa pan rycerzy Jedi za główną przeszkodę w zakończeniu tej wojny - odparł mistrz Jedi. - To chyba oczywiste - oznajmił Rodan. Nie przestawał wystukiwać kolejnych poleceń i nie odrywał spojrzenia od ekranu monitora. - Czasami wydaje mi się, że w tej wojnie w ogóle chodzi tylko o rycerzy Jedi Yuuzhan Vongowie uważają, że musimy przekazać wszystkich w ich ręce. A więc nie będziemy mogli zakończyć wojny, jeśli naprawdę im was nie przekażemy. - Zrobiłby pan to? - zapytał Luke. - Gdybym uważał, że dzięki temu ocalę życie miliardów obywateli Nowej Republiki, z pewnością zastanowiłbym się nad takim krokiem - stwierdził Rodan, marszcząc czoło. - Sądzę jednak, że istnieją w tej chwili poważniejsze przeszkody do zawarcia pokoju niż rycerze Jedi, jak chociażby zajęcie ruin naszej stolicy. - Rysy jego twarzy stężały! - Drugą poważną przeszkodę stanowi świadomość, że Yuuzhan Vongowie nie cofną się przed niczym, dopóki nie zniewolą albo nie przekształcą na swoją modłę każdej inteligentnej istoty w naszej galaktyce. Osobiście uważam, że nie wolno popierać prób zawarcia pokoju z Vongami, dopóki najeźdźcy nie opuszczą Coruscant i innych zajętych planet. - Znów popatrzył na Luke’a. - Czy wystarczy ci, że na razie nie planuję poświęcić ani ciebie, ani twoich popleczników, Skywalker? Słowa senatora brzmiały przekonująco, ale z niejasnych powodów mistrz Jedi nie poczuł się uspokojony.

Walter Jon Williams29 - Cieszę się, że nie zamierza pan zawrzeć z nimi pokoju za wszelką cenę - powiedział. Rodan zwrócił spojrzenie na ekran notatnika. - Oczywiście, jestem tylko senatorem i członkiem Komitetu Doradców zmarłego przywódcy Nowej Republiki - powiedział. - Kiedy dokonamy wyboru nowego przywódcy, będę zmuszony do popierania decyzji i poczynań, z którymi się nie zgadzam. Właśnie tak funkcjonuje nasz rząd, powinieneś zatem zabiegać o uzyskanie takiego zapewnienia u następnego przywódcy Nowej Republiki, a nie u mnie. - Powszechnie się uważa, że to pan zostanie następnym przywódcą - stwierdził Luke. Pierwszy raz od początku rozmowy Rodan przestał przebierać palcami po klawiaturze. - Wydaje mi się, że takie przypuszczenia są przedwczesne - powiedział. Mistrz Jedi zastanawiał się, dlaczego ten człowiek jest taki uparty i nieuprzejmy. W normalnych warunkach starający się o poparcie politycy nie lekceważyliby nikogo, kto mógłby im pomóc w zdobyciu władzy. Rodan jednak zawsze opowiadał się przeciwko rycerzom Jedi, nawet wówczas, kiedy nie mogło mu to przynieść żadnych korzyści. A to oznaczało, że może mieć na uwadze coś innego. Kto wie, może pogłoski o konszachtach z przemytnikami nie odbiegały tak daleko od prawdy? Luke chrząknął. - A kogo pan poparłby na to stanowisko? - zapytał. Fyor Rodan zaczął znów przebierać palcami po klawiaturze notatnika. - Za dużo pytań - burknął oschle. - Zachowujesz się, Skywalker, jak dziennikarz podczas wywiadu. Jeżeli nadal zamierzasz mnie wypytywać, może powinieneś wyrobić sobie akredytację prasową. - Nie zamierzam pisać żadnych artykułów - odrzekł mistrz Jedi. -Staram się tylko jak najlepiej zrozumieć obecną sytuację. - Spróbuj się poradzić Mocy - odparł Rodan. - Przecież zawsze tak robicie, prawda? Luke głęboko odetchnął. Jego rozmowa z senatorem zaczynała przypominać pojedynek; każdy atak spotykał się z ripostą, a obaj przeciwnicy krążyli wokół środka placu. Ciekawe tylko, co jest tym środkiem, pomyślał Skywalker. Zapewne zamiary, jakie żywił Fyor Rodan względem rycerzy Jedi. - Panie senatorze, czy mogę zapytać, jaką rolę przewiduje pan dla rycerzy Jedi podczas tej wojny? - Odpowiedź da się zawrzeć w dwóch słowach, Skywalker - odparł senator, nie odrywając spojrzenia od ekranu monitora. - Ab-so-lut-nie żad-nej. Luke stłumił gniew, jaki wezbrał w nim po usłyszeniu tej nieuprzejmej i prowokacyjnej odpowiedzi. - Rycerze Jedi są strażnikami Nowej Republiki - przypomniał. - Doprawdy? - Fyor Rodan wydął wargi i spojrzał na mistrza Jedi. - Sądziłem, że od tego mamy Wojska Obrony. Szlak Przeznaczenia 30 - Stara Republika w ogóle nie miała wojska - przypomniał Luke. - Jego funkcję pełnili rycerze Jedi. Senator pozwolił sobie na złośliwy uśmieszek. - No i kiedy pojawił się Darth Vader, wykazał cały bezsens takiej sytuacji, prawda? - zapytał. - Tak czy owak, garstka Jedi, nad którymi sprawujesz władzę, z pewnością nie zdoła zastąpić tysięcy rycerzy, jakimi dysponowała Stara Republika. - W oczach Rodana pojawiły się gniewne błyski. - Tym bardziej że wcale nie jest pewne, czy rzeczywiście sprawujesz nad nimi władzę. Jeżeli nie, powstaje pytanie, czy w ogóle ktoś nimi rządzi, a jeśli tak, to przed kim naprawdę odpowiada. - Każdy rycerz ma obowiązek przestrzegania Kodeksu Jedi - odparł Skyuaiker. - Nigdy dla osobistych korzyści, zawsze dla sprawiedliwości i oświecenia. Zastanawiał się, czy nie przypomnieć rozmówcy, że to właśnie Rodan sprzeciwił się jego pomysłowi ponownego powołania do życia Rady Jedi w celu zapewnienia rycerzom bardziej światłego kierownictwa i koordynowania ich poczynań. Jeżeli rycerze Jedi byli teraz zdezorganizowani, zawdzięczali to przynajmniej w części sprzeciwowi senatora Rodana, który nie powinien wobec tego narzekać na taki stan rzeczy. - Szlachetne słowa - odezwał się senator - Ciekawe tylko, co oznaczają w praktyce. Od wymierzania sprawiedliwości mamy policję i sądy, rycerze Jedi uważają jednak, że to oni powinni się tym zajmować. Nieustannie wtrącają się w sprawy leżące w kompetencji organów ścigania, często uciekając się do przemocy. Jeśli chodzi o dyplomację, w Ministerstwie Spraw Zagranicznych mamy bardzo kompetentnych ambasadorów i konsulów. Tymczasem rycerze Jedi, spośród których wielu to właściwie jeszcze dzieci, uważają, że to oni powinni się zająć skomplikowanymi negocjacjami, co mogłoby doprowadzić do konfliktów i wojen. Mamy świetnie wyszkolonych oficerów, ale Jedi twierdzą, że to oni powinni wydawać im rozkazy, a także dysponować wojskowym sprzętem i zasobami. Wydaje się im, że mogą zastępować dowódców jednostek wojskowych i osobiście podejmować strategiczne decyzje. W rodzaju polowań na przemytników? - zastanowił się Luke. Miał ochotę o tym wspomnieć, ale po namyśle zrezygnował. Zważywszy na obecny nastrój rozmówcy, nie chciał mu przypominać najważniejszego prawdopodobnie powodu, dla którego senator nie znosił rycerzy Jedi. - Poczynają sobie jak amatorzy - ciągnął Rodan. - W najlepszym razie można ich uważać za kiepsko wyszkoloną grupę wigilantów, a w najgorszym ich poczynania kończą się katastrofą. Naprawdę nie uważam, żeby umiejętność wykonywania magicznych sztuczek wystarczyła do zastępowania zawodowych wojskowych, dyplomatów, sędziów i urzędników. - Nasza sytuacja staje się krytyczna - przypomniał mistrz Jedi. - Planety Nowej Republiki ulegają jedna po drugiej, a przebywający na nich rycerze... - Powinni pozostawić wszystko zawodowcom - przerwał mu nieuprzejmie Rodan. - Zawodowcom, którym płacimy, żeby należycie wykonywali swoje obowiązki. Odwrócił się w stronę monitora i wystukał na klawiaturze kilka następnych rozkazów.

Walter Jon Williams31 - Mam tutaj twoje dane, Skywalker - ciągnął po chwili. - Przyłączyłeś się do Sojuszu Rebeliantów jako pilot gwiezdnego myśliwca. Chociaż walczyłeś dzielnie w bitwie o Yavin Cztery i o Hoth, wkrótce potem opuściłeś swoją jednostkę wojskową. Zaznaczam, że porzucając służbę, przywłaszczyłeś sobie gwiezdny myśliwiec, żeby... - przerwał, jakby zamierzał zacytować dosłownie cudzy tekst - ...oddawać się „duchowym ćwiczeniom” na planecie porośniętej gęstą dżunglą. A wszystko to zrobiłeś, nawet nie pytając o pozwolenie dowódcy. Wróciłeś później do wojska, służyłeś dzielnie, zostałeś odznaczony i nawet awansowany do stopnia generała, ale znów zrezygnowałeś z pełnienia obowiązków, i to podczas wojny, żeby jeszcze raz poświęcić się rozwiązywaniu problemów duchowych. - Rodan wzruszył ramionami. - Może oddawanie się takim praktykom było w czasach Rebelii konieczne, a nawet do pewnego stopnia tolerowane. Teraz jednak, kiedy mamy rząd, nie rozumiem, dlaczego nadal powinniśmy przekazywać państwowe zasoby w ręce grupki amatorów, którzy mogą zechcieć pójść za przykładem własnego mistrza i porzucać posterunki, jeśli będą mieli podły nastrój albo Moc im tak podszepnie. Luke wysłuchał jego słów, stojąc absolutnie nieruchomo. - Mam nadzieję, że sam pan kiedyś się przekona, iż nasze „duchowe ćwiczenia”, jak pan je nazwał, wzmacniają nas i pomagają lepiej pełnić obowiązki obrońców Nowej Republiki. - To możliwe - przyznał obojętnym tonem senator - ale warto byłoby dokonać analizy kosztów i korzyści, żeby się przekonać, czy rzeczywiście rycerze Jedi są warci środków, jakie rząd łoży na ich utrzymanie. W tej chwili chodzi mi jednak o coś innego. - Rodan spojrzał na mistrza Jedi z głębi przesadnie miękkiego fotela, ale jego spojrzenie nie było wcale miękkie. - Nazywacie siebie obrońcami Republiki. Bardzo dobrze. Przeczytałem niezwykle uważnie konstytucję, ale nie znalazłem w niej ani jednej wzmianki o Urzędzie do spraw Obrońców Nowej Republiki. Senator przybrał drwiącą minę. - Kim właściwie jesteście, Skywalker? - zapytał. - Nie jesteście wojskowymi, ale my mamy wojskowych. Nie jesteście dyplomatom i... mamy też dyplomatów. Nie jesteście rozjemcami ani sędziami - ich także mamy co niemiara. Dlaczego właściwie mielibyśmy was potrzebować? - Rycerze Jedi - odparł Luke - walczą z Yuuzhan Vongami od pierwszego dnia, od pierwszej godziny tej inwazji. Wielu Jedi zginęło, poświęcając życie za obywateli planet, które chronili. Mimo to nadal toczymy walkę w imieniu Nowej Republiki... tak skutecznie, że Yuuzhan Vongowie właśnie nas uważają za najgroźniejszych wrogów. Obawiają się nas i uważają za główną przeszkodę na drodze do całkowitego zwycięstwa. - Nie podaję w wątpliwość waszej odwagi ani poświęcenia - odparł Rodan. - Kwestionuję jednak waszą skuteczność. Jeżeli twoi podwładni pragną toczyć dalej walkę z najeźdźcami, dlaczego nie wstąpią do Wojsk Obrony? Niech uczestniczą w ćwiczeniach z innymi żołnierzami, niech awansują w taki sam sposób, jak pozostali, a przede wszystkim niech pokornie przyjmują takie same kary za wypowiadanie posłuszeństwa, jakie ponoszą wszyscy żołnierze. W tej chwili Jedi spodziewają się Szlak Przeznaczenia 32 specjalnych przywilejów, a oficerowie armii mają wszelkie podstawy, żeby pogardzać rycerzami. - Jeżeli odnosi pan wrażenie, że Jedi są niepokorni i niezdyscyplinowani, dlaczego przeciwstawia się pan ponownemu powołaniu do życia Rady Jedi? - zapytał Skywalker. - Ponieważ taka rada stanowiłaby elitarną grupę w łonie samego rządu - odrzekł Rodan. - Twierdzisz, że nie zależy wam na sprawowaniu władzy ani na odnoszeniu korzyści osobistych. Nie wątpię w twoje oświadczenie, wiem jednak, że inni Jedi nie są albo nie byli obdarzeni tak szlachetnymi przymiotami. - Zmierzył rozmówcę lodowatym spojrzeniem. - Na przykład twój ojciec. Jeżeli chcecie walczyć z Yuuzhan Vongami - ciągnął - doradź swoim podwładnym, żeby wstąpili do armii. Jeżeli nie zechcą, mogą przyłączyć się do jakiegokolwiek innego organu rządowego, który, ich zdaniem, bardziej odpowiada ich umiejętnościom i zainteresowaniom. Mogą oczywiście, jak wszyscy inni obywatele, nadal wyznawać swoją religię, ale na osobności. Nigdy nie staną się sektą popieraną przez państwo. Nie, Skywalker. - Rodan zagłębił się jeszcze bardziej w przesadnie miękkim fotelu i przeniósł spojrzenie na ekran notatnika. - Dopóki nie uznasz zwierzchnictwa rządu, którego podobno tak bronisz, i nie zechcesz przestrzegać takich samych zasad, jak każdy inny obywatel, będę nadal traktował cię jak osobę zabiegającą o poparcie i wpływy. Uznam cię za przedstawiciela grupy interesu domagającej się specjalnych przywilejów dla własnych członków. A teraz, Skywalker - zakończył tonem wskazującym, że myśli o czymś innym - czekają na mnie ważne sprawy. Uważam naszą rozmowę za zakończoną. Dlaczego ten typ zachowuje się tak arogancko? - zastanawiał się mistrz Jedi, opuszczając zajmowany przez Fyora Rodana hotelowy apartament. - Nie mam żadnego tytułu. Nie jestem senatorem i już nie przysługuje mi tytuł generała. Nie jestem też ambasadorem, więc Rodan zwracał się do mnie po prostu po nazwisku - powiedział Luke. - Wypowiadał je jednak jak obelgę. - Mógł mówić do ciebie „mistrzu”, jak czasami mnie się zdarza - szepnęła miękko Mara prosto w ucho męża. Wygięła ciało w łuk i objęła go w pasie. Luke się uśmiechnął. - To nie zabrzmiałoby tak samo, jak w twoich ustach. - I bardzo dobrze... Skywalker - odparła Mara. Poklepała męża po brzuchu, aż podskoczył. Kiedy wrócił do wielkiego hotelowego apartamentu, który dzielili z Hanem i Leią, Mara już na niego czekała. Rozmawiając z Rodanem, starał się zachowywać spokój i trzeźwy umysł, ale kiedy relacjonował żonie przebieg rozmowy, nie musiał już nad sobą panować. Uświadomił sobie, że zaczyna ogarniać go oburzenie, jakiego w obecności Rodana starał się nie okazywać. Nie komentując słów męża, Mara wzięła się do masowania jego karku, ale dopiero żartobliwe klepnięcie w brzuch usunęło resztki napięcia, jakie u niego wyczuwała. Luke znów się uśmiechnął, odwrócił i objął żonę. - Straciliśmy Coruscant - przypomniał. - Każdego dnia toczymy z wrogami zawziętą walkę, a waśnie i spory o to, kto spośród nas jest najważniejszy albo

Walter Jon Williams33 największy, chyba nigdy się nie skończą. Rodan nie zamierza ułatwiać nam zadania. Uważa, że rycerze Jedi domagają się nieuzasadnionych przywilejów i mogą się kiedyś stać zagrożeniem dla Republiki. - Urwał, jakby się zawahał. - Cały problem w tym - podjął po chwili - że sam zaczynam dochodzić do przekonania, iż wiele z tego, co mówił, może być bliskie prawdy. - Wygląda na to, że ta rozmowa wprawiła cię w przygnębienie - zauważyła Mara. Przyciągnęła Luke’a do siebie, oparła policzek na jego ramieniu i jeszcze bardziej zbliżyła usta do jego ucha. - Może powinnam cię jakoś rozweselić? Chciałbyś, żebym jeszcze raz nazwała cię mistrzem? Luke nie mógł powstrzymać śmiechu. Kiedy jego żona urodziła zdrowe dziecko, pozbyła się w końcu strachu przed straszliwą chorobą, od dawna wyniszczającą jej organizm. Całe lata musiała starannie i bezwzględnie kontrolować jego funkcje żeby zwalczyć albo przynajmniej utrzymać w ryzach nieznaną dolegliwość. Uznała narodziny Bena za swoisty sygnał, że od tej pory może pozwolić sobie na odrobinę nieodpowiedzialności, zachowywać się spontanicznie i impulsywnie. Mogła się znów śmiać, bawić i cieszyć życiem. Nie musiała zwracać uwagi na szalejącą wokół niej wojenną zawieruchę, której końca nie było widać. A że Bena odesłano do bezpiecznej kryjówki w czeluści Otchłani, głównym obiektem żartów uczyniła męża. - Mów, co chcesz - odparł Luke - jeżeli masz na to ochotę. - Jasne, że mam - przyznała ochoczo Mara. - Nawet nie wiesz jaką. - No cóż - powiedział mistrz Jedi. - Takiej ochoty nie wolno lekceważyć. Pewien czas później Luke odwrócił się do żony. - Jak się dzisiaj czujesz? - zapytał. - Chce mi się pić - odparła Mara. - Dobrze zrobiłaby mi szklanka wody. Luke niechętnie pozwolił, żeby wyślizgnęła mu się z objęć i poszła do kuchni. Na Kalamarze roiło się od uchodźców z podbitych albo zagrożonych przez Yuuzhan Vongów planet, z tego powodu kwatery w ogromnych pływających miastach stały się bardzo drogie, zwłaszcza dla osób, które mogły oddychać tylko powietrzem. Mara odgarnęła złocistorude włosy z usianych piegami ramion i wypiła jednym haustem połowę zawartości szklanki. Odstawiła ją na stół, odwróciła się do męża i westchnęła. - To była ciężka praca, ale chyba Triebakkowi i mnie udało się w końcu przekonać senatora Cala Omasa, że powinien zostać następnym przywódcą Nowej Republiki. - Gratuluję i tobie, i Triebakkowi - odparł Luke. W ciągu ostatnich kilku tygodni przyzwyczaił się do nowego trybu życia; często prowadził z żoną rozmowy na tematy polityczne albo osobiste. Przypomniał sobie, że Cal Omas walczył przeciwko Imperium jako członek Sojuszu Rebeliantów i nie ukrywał sympatii dla rycerzy Jedi. Z ich punktu widzenia Omas był lepszym niż Fyor Rodan kandydatem na stanowisko przywódcy. Szlak Przeznaczenia 34 - Rodan także ubiega się o to stanowisko - powiedział. - Wzmianka na ten temat była jedyną rzeczą, jaka naprawdę wzbudziła jego zainteresowanie. - Wiem jeszcze o dwóch innych kandydatach - oznajmiła Mara. - Dzisiaj rano, kiedy wyszedłeś porozmawiać z Rodanem, zgodę na kandydowanie wyraził także senator Cola Quis. Luke zaczął szperać w pamięci, ale nadaremnie. - Nigdy o nim nie słyszałem - przyznał. - To Twi’lek z Rylotha - ciągnęła Mara. - Jest obecnie członkiem Rady Handlowej. Nie sądzę, żeby miał wielkie szanse, ale pewnie uważa, że zdoła zapewnić sobie duże poparcie, jeżeli najwcześniej ze wszystkich rozpocznie kampanię wyborczą. - A czwarty? - zainteresował się Skywalker. - Ta’laam Ranth z Rady Sprawiedliwości - powiedziała Mara. - Słyszałam, że intensywnie zabiega o poparcie innych senatorów. - Ma szansę zwyciężyć? - zapytał mistrz Jedi. - Triebakk uważa, że wcale mu na tym nie zależy - oznajmiła Mara. - Ranth stara się tylko skupić wokół siebie grono popleczników, którzy mogliby odegrać podczas wyborów rolę języczka u wagi. Prawdopodobnie w ostatniej chwili przekaże ich głosy jednemu z pozostałych kandydatów w zamian za szczególne przywileje. Luke pokręcił głową. - A więc mamy przynajmniej czterech senatorów, którzy wciąż jeszcze uważają, że warto ubiegać się o to stanowisko - stwierdził ponuro. - Oznacza to, że chociaż cztery osoby uważają, iż Nowa Republika ma przed sobą jakąś przyszłość. A może zamierzają rozdrapać to, co po niej zostało, zanim zupełnie się pogrąży, dodał w duchu, zanim uświadomił sobie, że taka myśl nie powinna pojawić się w jego głowie. Wysiłkiem woli usunął ją stamtąd i postanowił skierować rozmowę na inne aspekty tego samego problemu. - Problem w tym - zaczął - do jakiego stopnia powinniśmy włączyć się w te wybory. - Jako rycerze Jedi czy zwyczajni obywatele? - zapytała Mara. - To następne pytanie - odparł z uśmiechem. Mara umilkła i zamyśliła się. - Czy Cal Omas skorzysta, jeżeli da się poznać jako kandydat rycerzy Jedi? - zapytała wreszcie. Luke westchnął. - No cóż, właśnie udzieliłaś odpowiedzi na jedno z tych pytań - stwierdził. Jego żona sprawiała wrażenie zaskoczonej. - Sądzisz, że sytuacja wygląda aż tak źle? - Uważam, że kogoś trzeba obarczyć winą za upadek Coruscant. - Chyba najlepszym kandydatem byłby Borsk Fey’lya - orzekła Mara. - To on był wówczas przywódcą Nowej Republiki i to on popełnił wiele błędów.

Walter Jon Williams35 - Zmarł męczeńską śmiercią - przypomniał mistrz Jedi. - W dodatku zginął jak bohater. Poważny błąd popełniłby każdy polityk, który usiłowałby przypisać mu choćby część winy. Mara pokiwała z namysłem głową. - Uważasz, że całą winą obarczy się rycerzy Jedi - doszła do wniosku. - Chyba powinniśmy się postarać, żeby jej nam nie przypisano - odparł Skywalker. - Cały problem w tym, jak to zrobić. - Sięgnął po szklankę żony i wypił mały łyk wody. - Jeżeli wyjdzie na jaw, że staramy się wpłynąć na wybór następnego przywódcy Nowej Republiki, niebawem usłyszymy narzekania, że: Jedi mieszają się w nieswoje sprawy, starają się przejąć całą władzę, a może nawet knują tajne intrygi i spiski. Nie wątpię, że pierwszą osobą, która powie coś takiego, będzie Fyor Rodan. - A więc uważasz, że powinniśmy zachowywać się jak zwyczajni obywatele - odgadła żona. - Nie zrobimy niczego, o co nie poprosi nas Cal Omas - postanowił Skywalker. - Jest zawodowcem. Doskonale wie, jak daleko się posunąć, a także kogo, gdzie i kiedy przycisnąć albo przekonać. Jest zawodowcem, Luke uśmiechnął się lekko na myśl o tej ironii losu. Rodan radził mu, żeby podporządkował się woli zawodowców, a on właśnie zamierza! skorzystać z tej rady. Mara także się uśmiechnęła. - Zakładając, że wygramy - zaczęła - będziemy mieli przywódcę, który zechce współpracować z rycerzami Jedi... - Na razie nic jeszcze na to nie wskazuje - przypomniał jej mistrz Jedi. - A co się stanie z Wtajemniczonymi? - zainteresowała się jego żona. Luke nie odpowiedział od razu. Jeszcze podczas bitwy o Borleias on i Mara, a także Han, Leia, Wedge Antilles i kilka innych osób powołali do życia zakonspirowaną grupę i nazwali się Wtajemniczonymi. Zamierzali utworzyć nowy Sojusz Rebeliantów w łonie samej Nowej Republiki i stawiali sobie za cel prowadzenie bezwzględnej walki z Yuuzhan Vongami. - W żadnym razie nie wolno nam ujawnić, że istnieje coś takiego jak grupa Wtajemniczonych - odezwał się w końcu Skywalker. - Nie możemy powiedzieć o tym Calowi, nawet jeżeli wygra wybory. Wtajemniczeni są naszą ostatnią deską ratunku... tylko ich możemy darzyć nieograniczonym zaufaniem. To musi pozostać naszą tajemnicą. I nagle w jego mózgu coś jakby eksplodowało. Jacen! Luke wypuścił z ręki szklankę, która roztrzaskała się na podłodze. Zdumiona Mara obrzuciła go zaniepokojonym spojrzeniem. Luke nawet tego nie zauważył. Ogarnęło go poczucie szczęścia. Teraz wszystko ulegnie radykalnej zmianie, pomyślał. - To punkt zwrotny. Szlak Przeznaczenia 36 Wypowiedział te słowa bezwiednie, ale kiedy je usłyszał, uświadomił sobie, że nawet nie zna nazwy planety, z której dobiegł go głos siostrzeńca. Wiedział tylko, że znajduje się gdzieś pośród niezliczonych gwiazd wszechświata.

Walter Jon Williams37 R O Z D Z I A Ł 4 Jaina siedziała przy organizmach sterowniczych fregaty, a z jej głowy zwieszały się włókna percepcyjnego kaptura. Kierowała całą uwagę na wskaźniki okrętu, na których już niedługo powinien się pojawić wizerunek łupu. Jej łupem miał być tym razem Shimrra, najwyższy lord Yuuzhan Vongów. Jaina spodziewała się, że po jego zabiciu szyki yuuzhańskich najeźdźców pójdą w rozsypkę. Funkcjonariusze Wywiadu Nowej Republiki powiadomili ją zaledwie przed trzema standardowymi dniami, że najwyższy lord pojawi się na zamienionej w bibliotekę planecie Obroa-skai. Planeta wpadła w ręce Yuuzhan, którzy postanowili przetłumaczyć na swój język wiedzę przechowywaną w bibliotece. Opiekę nad zbiorami sprawowali obecnie kapłani Yuuzhan Vongów, a duchownych strzegły doborowe oddziały yuuzhańskich wojowników. Po całym systemie krążyło wiele nieprzyjacielskich statków i okrętów, a yammosk na powierzchni planety miał koordynować poczynania ich pilotów. Biblioteka służyła Yuuzhanom, istniało więc duże prawdopodobieństwo, że na Obroa-skai pojawi się także Shimrra. Z pewnością najwyższy władca Yuuzhan Vongów zechce sam się przekonać, czy w przetłumaczonych dotąd dokumentach odnaleziono coś ciekawego. Nieprzyjaciele uważali planetę za cenną zdobycz. Gdyby życzenie Jainy się spełniło, Obroa-skai stałaby się także ich cmentarzem. Jaina kazała fregacie zastopować w miejscu, w którym kula gazowego giganta Obroa-held zasłaniała okręt przed czujnikami umieszczonymi na powierzchni planety- biblioteki. Cierpliwie czekała, żeby zatrzasnąć pułapkę. Jeszcze jeden wysiłek, pomyślała, i cała ta wojna się zakończy. Gdyby udało się jej zabić Shimrrę, może Yuuzhanie straciliby ochotę do dalszej walki. Zresztą nawet gdyby się nie załamali, to z pewnością odbiorą śmierć najwyższego lorda jako zemstę za upadek Coruscant. Możliwe, że dzięki temu obrońcy Nowej Republiki zyskają tak bardzo im potrzebny czas na odpoczynek. Jaina bardzo chciałaby zakończyć tę wojnę. Brała w niej udział dosłownie od pierwszego dnia i walczyła na najbardziej wysuniętej linii frontu. Kiedy wojna się rozpoczynała, była osobą pogodną, pewną siebie i wierzącą we własne siły, w potęgę Szlak Przeznaczenia 38 Mocy i porządek panujący we wszechświecie. Od tamtej pory wojna nauczyła ją bardzo wiele. Jaina dowiedziała się, co to wątpliwości, strach, niepokój, gniew i trwoga. Poznała lepiej możliwości, ale i ograniczenia Mocy. Wojna ukazała jej także mroczne strony własnego charakteru. Uświadomiła jej, jak łatwo można pozwolić opanować się Ciemnej Stronie, żeby dać upust wściekłości, żądzy mordu i pragnieniu zemsty. Przede wszystkim jednak wojna nauczyła ją smutku, żałoby i rozpaczy. Smutku po stracie braci, Jacena i Anakina, po śmierci Chewiego, po utracie skrzydłowej Anni Capstan, po zgonie hapańskiej królowej matki Teneniel Djo i wszystkich poległych u boku Jainy przyjaciół. Nauczyła ją żałoby po śmierci wielu rycerzy Jedi, których zabili, zadręczyli na śmierć albo złożyli w ofierze Yuuzhan Vongowie. Nauczyła ją rozpaczy na myśl o milionach i miliardach bezimiennych uchodźców, zamęczonych, zamordowanych albo wywłaszczonych z dorobku całego życia. Jaina uświadomiła sobie również granice własnych możliwości. Straciła wzrok podczas walki i poznała frustrację kogoś, kto nagle przestał widzieć. Schwytana przez nieprzyjaciół, uświadomiła sobie, jak niewiele brakuje, żeby umarła, i jak łatwo wszechświat pogodziłby się z jej śmiercią. Dowiedziała się bardzo wiele w bardzo krótkim czasie. Musiała odpocząć i postarać się to wszystko zrozumieć, przyswoić nieznaną dotychczas wiedzę i pogodzić się z nową rzeczywistością. Wiedziała jednak, że nie ma na to czasu. Nie mogła sobie pozwolić na odpoczynek. Miała do wykonania zbyt ważne zadanie, któremu nie podołałaby osoba o mniejszym doświadczeniu. Musiała najpierw wygrać tę wojnę. Dopiero potem może się zacząć zastanawiać, co właściwie dla niej znaczyła. O ile, naturalnie, wcześniej wojna nie odbierze jej życia. Nagle siedzący przy komunikatorze Lowbacca cicho zawył. - Vongowie spóźniali się już przedtem, Prążku - odparła Jaina. Pomyślała jednak, że niezbyt często. [Czy nie uważasz za możliwe, że funkcjonariusze Wywiadu Nowej Republiki nie popisali się kolejny raz i zmusili nas do pogoni za cieniem?] - Muszę przyznać, że nie byłabym tym bardzo zdziwiona - rzekła Jaina. [Może w takim razie każą nam wrócić do bazy i pozwolą na porządny, długi wypoczynek, nie?] - A tym byłabym bardzo zdziwiona - stwierdziła jego rozmówczyni. - Hmmm. - Jeżeli jednak funkcjonariusze Wywiadu Nowej Republiki się nie pomylili - mówiła dalej Jaina bardziej do siebie niż swojego porucznika - może się okazać, że jesteśmy tu potrzebni. To może być coś jak zniszczenie drugiej Gwiazdy Śmierci, na której pokładzie przebywał Imperator. - Hrrr. [No więc, niech ten najwyższy lord w końcu się pojawi!] Jeszcze zanim Lowbacca przestał okazywać irytację, połączona z żywą fregatą Yuuzhan Vongów Jaina wyczuła lekkie drżenie. Wiedziała, że to okrętowy dovin basal zareagował na skok siły ciążenia dowodzący, że z nadprzestrzeni wyskoczyła właśnie ogromna flota.

Walter Jon Williams39 - Lowie - odezwała się cicho. - Myślę, że twoje życzenie właśnie się spełniło. Nie zdołała pokochać pochwyconej fregaty Yuuzhan Vongów w taki sam sposób, jak kochała inne okręty. Poznawała je i uczyła się obsługiwać, rozkładając je na elementy i składając. Uczyła się kochać każdy podzespół i serwomechanizm, każdy energetyczny kabel i element poszycia. W przeciwieństwie do tamtych jednostek, nie mogła jednak rozłożyć na części przejętego okrętu, bo to by go zabiło. Fregata Yuuzhan stanowiła organiczną całość i Jaina musiała ją tak właśnie traktować. Utrzymywanie więzi z okrętem za pośrednictwem percepcyjnego kaptura sprawiało jej wiele trudności. Systemy organicznego okrętu były skomplikowane, ich obsługa irytująca, a wykorzystywane do napędu i obrony dovin basale tyleż skuteczne, co zagadkowe. Przedtem pilotowała szybkie, zwrotne i posłuszne jej woli gwiezdne myśliwce. Postanowiła nazwać yuuzhańską fregatę „Zwodzicielką”. Okręt był ogromny i chociaż naprawdę szybki, pilotowanie go przypominało manewrowanie miejskim blokiem. Zmiana kursu trwała nierzadko całą wieczność, najgorsze jednak, że uniemożliwiało to unikanie nieprzyjacielskich pocisków albo strzałów. Jaina musiała po prostu wierzyć, że systemy obronne fregaty są na tyle odporne, iż wytrzymają siłę wszystkich ciosów i przeżyją. Chociaż nie mogła pokochać okrętu, nauczyła się go szanować. Respektowała jego odporność i przemyślną konstrukcję, zachwycała się umiejętnością leczenia odnoszonych ran. Podziwiała jego nieprawdopodobną żywotność. Jej okręt nie zgadzał się umierać nawet trafiony pociskami, jakie wystrzeliwano z okrętów pilotowanych przez te same istoty, które i jego powołały do życia. Kiedy podczas bitwy o Hapes odniósł tak poważne rany, że o mało nie zakończyło się to jego śmiercią, nie tylko zdołał przeżyć pod opieką badających formy yuuzhańskiego życia hapańskich naukowców, ale sam zregenerował własną tkankę i usunął większość uszkodzeń, chociaż, rzecz jasna, nie wszystkie. Wielu nie dało się zaleczyć. Z kadłuba wydarto całe bryły korala yorik, a dovin basale zginęły, mimo to fregata nadal się zgadzała, jak zawsze, ryzykować życie i wykonywać bez szemrania polecenia dowodzącej nią młodej kobiety. Nie bez powodu Jaina nazwała ją „Zwodzicielką”. Uważała, że okręt jest ucieleśnieniem Yun-Harli, bogini zwodzicielek Yuuzhan Vongów, a nazwa stanowi policzek wymierzony ich religijnym przekonaniom. W przeszłości ten podstęp przyniósł Jainie wiele korzyści, a podczas bitew o Hapes i Borleias pozwolił uzyskać sporą taktyczną przewagę, jednak przy okazji bardzo zwiększył i tak dużą liczbę zawziętych wrogów, którzy zrobiliby wszystko, byle tylko ją zabić. Jaina postanowiła się tym nie przejmować. W końcu co to takiego niezwykłego? - Lecimy, Lowie - rozkazała. Połączony z okrętem za pośrednictwem własnego kaptura percepcyjnego Lowbacca nakazał „Zwodzicielce”, żeby przyspieszyła. Okręt wyskoczył z kryjówki za kulą gazowego giganta i znalazł się w polu widzenia nieprzyjacielskich czujników. Połączone z fregatą dovin basale zaczęły wysyłać impulsy energii grawitacyjnego pola i chociaż niektóre poniosły śmierć podczas bitwy o Hades, ogromny żywy okręt zaczął Szlak Przeznaczenia 40 przyspieszać, łagodnie, ale tak szybko, że dorównać mu pod tym względem mogłyby tylko nieliczne jednostki Nowej Republiki. Jaina sięgnęła po mikrofon komunikatora do łączności podprzestrzennej, który Lowbacca zainstalował na pokładzie „Zwodzicielki”. Korzystając z kanałów łączności Nowej Republiki, przesłała uprzednio ustalony zakodowany sygnał. - Cel przyleciał. Czas zaczynać zabawę. Dopiero wtedy czujniki fregaty uzyskały kompletny odczyt na temat floty, jaka kilka chwil wcześniej wyłoniła się z nadprzestrzeni w systemie Obroa-skai. Patrząc na wyświetlacz, Jaina poczuła, że jeżą się jej krótkie włoski na karku. Ujrzała osiem fregat wielkości „Zwodzicielki”, dwa ogromne transportowce i więcej koralowych skoczków i patrolowców, niż zdołałaby zliczyć. A także samotny gigantyczny okręt w kształcie jaja, jarzący się na wyświetlaczu niczym płonące oko. Nie był wprawdzie tak duży jak światostatek Yuuzhan Vongów, ale większy niż cokolwiek innego w systemie Obroa-skai, może z wyjątkiem planet i księżyców. To osobisty okręt dowodzenia najwyższego lorda Shimrry, pomyślała. Tym razem funkcjonariusze Wywiadu Nowej Republiki się nie pomylili. Nagle przez kadłub okrętu przeniknęła następna fala siły ciążenia. Jaina domyśliła się, że to rozkaz wojennego koordynatora Yuuzhan Vongów, yaammoska, który przekazuje rozkazy nieprzyjacielskiego dowódcy. Lowbacca pozwolił, żeby „Zwodzicielka” usłuchała polecenia yammoska i zmieniła kurs w stronę wrogiej armady, postarał się jednak, żeby uczyniła to nieporadnie i powoli, jakby naprawdę była uszkodzona albo niezdolna do szybkiego rozumienia wydawanych rozkazów. Yammosk niewątpliwie upewnił się, że fregata jest uszkodzona. Możliwe, że w takim przekonaniu utwierdzał go także brak jej łączności z pozostałymi okrętami floty Yuuzhan Vongów. W następnej chwili rozpoczęła się zabawa. Z nadprzestrzeni wyskoczyła, jakby podążając śladami „Zwodzicielki”, niezbyt liczna flota okrętów Nowej Republiki. A konkretnie dziewięć eskadr gwiezdnych myśliwców, cztery koreliańskie kanonierki, trzy wyprodukowane przez Kuat Systems krążowniki klasy Republika, odebrana Imperium jeszcze w czasach Rebelii i później unowocześniona fregata klasy Lansjer, a także dwa krążowniki klasy Mon Calamari typu MC80B. Różniły się bardzo od siebie, ale oba wyposażono w potężne baterie turbolaserowych dział, zdolne do niszczenia całych planet. W hangarach każdego okrętu kryło się dziesięć eskadr gwiezdnych myśliwców, które niczym roje żądlących owadów wylatywały właśnie przez ciemne otwory w burtach kadłubów. Flotą Nowej Republiki dowodził Agamarianin i bohater Rebelii, generał Keyan Farlander, który polecił, żeby wszystkie jednostki wyskoczyły tuż za rufą „Zwodzicielki”, ale w takich miejscach, aby gazowy gigant Obroa-held przesłonił tylko część okrętów jego gwiezdnej floty. Zaczyna się prawdziwa bitwa, pomyślała z uniesieniem Jaina. A wszyscy mieli postępować zgodnie z ułożonym przez nią planem walki. Jej planem. Jaina pozwoliła, żeby niepohamowana radość pokonała na chwilę wszystkie jej

Walter Jon Williams41 wątpliwości i przepełniła ją poczuciem, że oto sprawuje całkowitą władzę. Shimrro, lepiej się miej na baczności, pomyślała. Okręty floty Republiki unosiły się dotąd nieruchomo w odległości zaledwie czterech godzin świetlnych od systemu Obroa-skai. Ich dowódcy czekali na sygnał Jainy, żeby dokonać najmniejszego ze wszystkich możliwych skoku do normalnych przestworzy. Jak zawczasu ustalono, jednostki pojawiły się tuż poza zasięgiem ognia wyrzutni „Zwodzicielki”. Wyglądało to, jakby kapitanowie źle ocenili długość skoku i wyłonili się w niewłaściwym punkcie normalnych przestworzy. Najwyższy lord Shimrra powinien dojść do wniosku, że oto nadarza się idealna okazja zaatakowania nieoczekiwanych prześladowców. Kilka minut później yammosk wydał następne rozkazy, zbyt wiele jednak i zbyt szybko, żeby Jaina mogła chociaż spróbować je zrozumieć. Dzięki percepcyjnemu kapturowi, który umożliwiał jej postrzeganie przestworzy, zobaczyła, że nieprzyjacielska armada przygotowuje się do walki. Okręty liniowe majestatycznie zajmowały pozycje wyjściowe do ataku. Przed yuuzhańskimi okrętami liniowymi roiły się eskadry koralowych skoczków, które połyskiwały niczym ryby ogromnej ławicy na tle czerni przestworzy. Wrażenie było tym silniejsze, że wszystkie manewrowały z niesłychaną precyzją. Niewątpliwie zawdzięczały ją inteligencji i wiedzy kontrolującego sytuację w przestworzach yammoska Yuuzhan Vongów. Nieprzyjaciele robili jednak tylko to, co Jaina przewidziała. Prawdopodobnie uspokojeni niewielką przewagą, jaką mieli pod względem siły ognia, zajmowali pozycje do zaatakowania floty Nowej Republiki. Jaina się obawiała, że gdyby kapitanowie okrętów republikańskiej floty po prostu dokonali skoku do systemu Obroa-skai i od razu zaatakowali armadę Yuuzhan Vongów, nieprzyjaciele skupiliby się wokół okrętu flagowego lorda Shimrry. W takim przypadku artylerzystom jednostek Nowej Republiki nigdy nie udałoby się zniszczyć ogromnego jaja. Kiedy jednak wyraźnie uszkodzona „Zwodzicielka” pierwsza znalazła się w systemie, wyglądało to, jakby dowódcy okrętów Nowej Republiki ją ścigali. Sprawiali teraz wrażenie wyraźnie zaskoczonych. Zachowywali się, jakby naprawdę polowali na uszkodzoną fregatę, a zamiast niej natknęli się na potężną armadę. Yuuzhan Vongowie słynęli z głęboko zakorzenionej w psychice żądzy ataku. Ich taktyka wojenna polegała na starannie obliczonej sile frontalnej ofensywy. Jaina liczyła na to, że Yuuzhanie i tym razem pofolgują wrodzonej zapalczywości. Wszystko wskazywało, że nie pomyliła się w rachubach. Jakiś czas nie miała do roboty niczego poza wykonywaniem poleceń yammoska. Rozsiadła się wygodniej w ogromnym fotelu dowodzenia, dostosowanym do rozmiarów zakutego w żywą zbroję dorosłego wojownika, i postarała się rozluźnić mięśnie i uspokoić oddech. Pozwoliła, żeby zmysły wyostrzyła obecna w jej umyśle świadomość Mocy, która nigdy nie przestawała się czaić na granicy postrzegania. Wyczuła w pobliżu obecność Lowiego. Jej przyjaciel miał także na głowie percepcyjny kaptur umożliwiający kierowanie ruchami „Zwodzicielki”. Drugi porucznik Jainy, Tesar Sebatyne, skupiał całą uwagę groźnego drapieżnika na kierowaniu działaniem pokładowych systemów uzbrojenia. Jaina wyczuła, że w nieco Szlak Przeznaczenia 42 większej odległości czai się ponura, ale skuteczna osobowość dowódcy Eskadry Łotrów, Corrana Horna, a także Kypa Durrona, lecącego na czele pilotów odrodzonego Tuzina. Kyp z pewnością wyczuł dotyk jej myśli, ale wysłał w odpowiedzi lekkie zaniepokojenie. Kiedy Jaina je odebrała, wypromieniowała ciepły spokój. Odkąd postanowiła łaskawiej traktować Jaga Fela, Kyp zaczął się zachowywać wobec niej jak jedno z rodziców. Ani on, ani Jaina nie wiedzieli, jak pogodzić jego nową osobowość z demonstrowaną poprzednio płomienną postacią gniewnego i niepokornego rycerza Jedi. W końcu wyczuła obecność kogoś mniej znanego. Uświadomiła sobie, że to pełniąca służbę na mostku kalamariańskiego krążownika „Mon Abatyne” Anksa Jedi Madurrina. Obca istota pici żeńskiej była gotowa do wsparcia Nowej Republiki przez połączenie własnej więzi z Mocą z umiejętnościami pozostałych Jedi. Jaina wiedziała, że już niedługo do walki przyłączą się inni przyjaciele - nie byli jednak rycerzami Jedi, więc ich obecności nie wyczuwała z taką siłą. Do ich grona zaliczali się piloci Eskadry Czarnego Księżyca i Eskadry Mieczy. Nie mogła także pominąć pilotów super-tajnej Eskadry Widm - grupy myśliwców szpiegowskich i zwiadowczych, zdolnych prześcignąć każdy okręt, jaki do walki przeciwko nim mogliby wysłać Yuuzhanie. Jeszcze kilka chwil przepełniała ją radość z powodu obecności wszystkich tych, z którymi służyła i dzieliła nie tylko triumfy i sukcesy, ale także porażki... Walcząc w przestworzach Myrkra, uświadomiła sobie potęgę wspomaganej przez Moc bitwowięzi. Pojawiała się, ilekroć rycerze Jedi łączyli myśli i umysły, dzięki czemu stawali się silniejsi, niż gdyby każdy toczył walkę na własną rękę. Pozwoliła sobie trochę dłużej napawać się ich jednością. Jacen! - pomyślała nagle, czując w mózgu, jak muzykę, obecność brata bliźniaka. Z pewnym wysiłkiem uwolniła się z objęć świadomości Mocy i nieoczekiwanej fali sprzecznych emocji, jaka przepłynęły przez jej umysł. Ze słuchawek komunikatora wydobyło się przeciągłe wycie Wookiego. - Nie mam pojęcia, o co w tym chodziło - odparła i urwała, jakby się zawahała. - Na sekundę musiałam się rozłączyć. Bardzo przepraszam. Lowbacca burknął coś, co zabrzmiało jak wyraz poparcia i zaufania. - Otworzyłam się na Moc i widocznie także na... coś innego - wyjaśniła Jaina. Postanowiła na próbę połączyć się znów z Mocą. ale nie wyczuła niczego oprócz fali ciepłego niepokoju swoich przyjaciół. Wszystko w porządku, posłała im w odpowiedzi. Nie mogła jednak nie zadawać sobie pytania, które wypowiedział Lowbacca. O co właściwie chodziło i na co się otworzyła? Co takiego spowodowało niespodziewany napływ emocji i wspomnień związanych z nieżyjącym bratem bliźniakiem? Jak przez mgłę odbierała kolejne rozkazy nieprzyjacielskiego yammoska. Natychmiast wykonywali je piloci okrętów yuuzhanskiej armady. Wrogowie sprawiali wrażenie pewnych siebie. Nie wahali się, nie ociągali ani nie okazywali strachu. Jaka szkoda, że i my nie możemy powiedzieć o sobie tego samego, pomyślała.

Walter Jon Williams43 Nie przestając się zastanawiać nad sytuacją, śledziła manewry jednostek Yuuzhan Vongów. Cały czas usiłowała zrozumieć ich intencje. To właśnie ona opracowała założenia i większą część planu tej bitwy. Oparła je na kilku przypuszczeniach, ale nie mogła być pewna, czy wszystkie są jeszcze słuszne. Nie wiedziała, czy może nadal polegać na założeniu, że Yuuzhanie przypuszczają, iż „Zwodzicielka” jest jednym z ich okrętów. Wykorzystywała już wcześniej fregatę w celu zwodzenia nieprzyjaciół, istniało więc spore prawdopodobieństwo, że tym razem wrogowie przejrzeli jej zamiary. Część jej planu opierała się także na wykorzystaniu w charakterze przynęt dovin basali, które mogłyby przyklejać się do kadłubów nieprzyjacielskich okrętów, żeby identyfikować je dla innych Yuuzhan jako wrogów. Taktyka ta zakończyła się spektakularnym sukcesem podczas bitwy w gromadzie gwiezdnej Hapes i bitwy o Borleias, Jaina spodziewała się jednak, że prawdopodobnie wcześniej czy później Yuuzhan Vongowie nauczą się ignorować sygnały fałszywych dovin basali. Najistotniejszym elementem planu były opracowane przez Danni Quee urządzenia do zakłócania sygnałów nieprzyjacielskich yammosków. Działanie tych urządzeń polegało na zagłuszaniu impulsów siły ciążenia, wysyłanych przez yuuzhańskiego koordynatora wojennego. Okręty Yuuzhan nie mogły wtedy przeprowadzać idealnie równocześnie precyzyjnych manewrów, które w przeszłości przyczyniły się do tylu zwycięstw. Gdyby Vongowie wymyślili sposób eliminowania sygnałów wysyłanych przez zakłócające urządzenia, mogłoby się okazać, że Jaina wiedzie kapitanów i załogi okrętów Nowej Republiki na nieuchronną śmierć i że najwyższy lord Shimrra stanie się świadkiem jeszcze jednego spektakularnego zwycięstwa Yuuzhan Vongów... Proszę, niech jeszcze ten jeden raz się uda, pomyślała Jaina. Dowódcy okrętów obu flot przygotowywali się do podjęcia walki. Nie lecieli jednak po prostu kursem na zbliżenie. Obie floty zmieniły wektory lotu, żeby uniknąć przyciągania gazowego giganta Obroa-held. Dowódcy zamierzali zaatakować przeciwników pod kątem ostrym, który zapewniał o wiele szersze pole ostrzału potężnym wyrzutniom albo działom rozmieszczonym wzdłuż całej długości burty. Jaina zauważyła, że część roju yuuzhańskich koralowych skoczków pozostała w odwodzie, jakby piloci otrzymali rozkaz osłaniania flagowego okrętu lorda Shimrry. Korzystając z zasłony pozostałych okrętów nieprzyjacielskiej armady, dowódca ogromnego jaja pozostawał w przyzwoitej odległości od miejsca spodziewanej bitwy. Podobnie postąpili kapitanowie ogromnych transportowców, które zajęły pozycje jeszcze dalej. Pomiędzy obiema flotami, prawdopodobnie ignorowana przez obie strony, leciała samotna fregata Jainy. Pokonując powoli odległość dzielącą ją od armady Vongów, kierowała się w stronę iluzorycznego bezpieczeństwa, jakie mogli zapewnić jej piloci eskadr koralowych skoczków. Nagle nieprzyjacielski yammosk przesłał „Zwodzicielce” serię kolejnych rozkazów. Szlak Przeznaczenia 44 [Rozkazano nam, żebyśmy zajęli pozycję za rufą nieprzyjacielskiego okrętu flagowego] - odezwał się Lowbacca. - No cóż, w porządku - zdecydowała Jaina. - To nam bardzo odpowiada. [Powinienem wykonać ten rozkaz?] - Tak, ale zachowuj się naturalnie - odparła Jaina. - No wiesz, manewruj powoli i nieporadnie. Młody Wookie odpowiedział parsknięciem, w którym Jaina usłyszała także wybuch śmiechu. Oczyściła umysł z wszelkich myśli i zespoliła się ponownie z Mocą. Postarała się scalić przekazywane przez nią informacje z obrazami, jakie otrzymywała za pośrednictwem percepcyjnego kaptura. Obie floty zbliżały się do punktu, skąd nie dało się zawrócić. Dzieląca je odległość zmalała jeszcze bardziej. Lada chwila wolną przestrzeń miały wypełnić roje koralowych skoczków, gwiezdnych myśliwców, pocisków i laserowych błyskawic. Jaina obserwowała, jak jednostki obu flot zbliżają się do siebie. Usiłowała ocenić ich ruchy. Teraz! - wysłała przyjaciołom rozkaz za pośrednictwem Mocy. Wyczuła, że Madurrina odebrała jej polecenie, i zrozumiała, że przekazuje go pozostałym Jedi, pełniącym służbę na pokładzie okrętu flagowego Nowej Republiki. Kiedy sygnał otrzymał jeden z pilotów Eskadry Widm, włączył specjalne urządzenie. W przestworza poleciały fale grawitacyjne, które miały zakłócić sygnały nieprzyjacielskiego yammoska. Dopiero teraz, kiedy yuuzhański koordynator wojenny stracił zdolność porozumiewania się z okrętami swojej armady, kapitanowie okrętów Nowej Republiki mogli wykonać kolejny manewr. Każdy zmienił kurs i skierował swoją jednostkę prosto na osobisty okręt flagowy Shimrry. Najwyższy lord stał się teraz jedynym celem ponad setki okrętów republikańskiej floty. Jeśli sygnały yuuzhańskiego yammoska zostaną zakłócone nieprzyjaciele nie zdołają skoordynować reakcji swoich jednostek na ten manewr. Z drugiej strony, znajdowali się pod wpływem tak potężnej siły przyciągania gazowego giganta Obroa- held, że nie mogli nawet marzyć o ucieczce w nadprzestrzeń. Jaina siedziała w napięciu, dręczona na przemian niepewnością i niepokojem. Zdawało się jej, że trwa to całą wieczność. Musiała się przekonać, czy urządzenie zakłócające spełnia swoje zadanie i czy nieprzyjaciele zdołają zareagować na manewr kapitanów floty Nowej Republiki. Nie przerywając połączenia z dovin basalami „Zwodzicielki”, jak przez mgłę odbierała zagłuszające sygnały, wiedziała więc, że nakładają się na wysyłane przez yammoska impulsy grawitacji. Niebawem wyczuła jeszcze jeden rytm i zobaczyła, że okręty nieprzyjacielskiej armady reagują na manewr okrętów Nowej Republiki. W tym samym ułamku sekundy wszystkie jednostki Yuuzhan Vongów zmieniły kurs dokładnie o ten sam kąt. Nie! - pomyślała przerażona Jaina. To niemożliwe! Urządzenie zakłócające zawiodło, a dokładnie, funkcjonowało tylko kilka sekund, dzięki czemu manewr okrętów nieprzyjacielskiej armady uległ opóźnieniu.

Walter Jon Williams45 Dobrze chociaż, że zyskaliśmy te parę sekund, pomyślała Jaina. Nieprzyjaciele nie lecieli w idealnym szyku. Poczuła, że ogarnia ją rozpacz. Wynośmy się stąd! - wysłała za pośrednictwem wspomaganej przez Moc bitwowięzi. - Jak najdalej od systemu Obroa-skai, żeby dokonać skoku do nadprzestrzeni! Nie wypowiedziała tych słów głośno, ale przesłała gorączkową serię myślowych wizerunków, impulsów i emocji. Wszystkie wiernie odzwierciedlały jej przerażenie. Nagle obecną w jej umyśle świadomość Mocy wypełniła silna osobowość Corrana Horna. Odczuła ją jako potężną mieszaninę uczuć, impulsów, słów i logicznego rozumowania. - Nie! Pomyśl! Ogarniało ją coraz większe przerażenie. Nie mogła skupić myśli. Dowodzona przez nią fregata zbliżała się coraz bardziej do okrętów nieprzyjacielskiej armady. W pewnej chwili Jaina ujrzała, że nieprzyjacielska eskadra, na której czele leciały dwie fregaty rozmiarów „Zwodzicielki”, zmienia kurs, jakby piloci zamierzali przelecieć obok burty jej okrętu. Miała nadzieję, że celem ich ataku jest nie ona, ale jedna z grup okrętów floty Nowej Republiki. Na wyświetlaczach zobaczyła, że w przestworzach pojawiły się pierwsze pociski i ogniste kule, stwierdziła jednak z ulgą, że nie były wymierzone w jej fregatę. Nagle łączącą wszystkich Jedi więź Mocy wypełniła obecność Madurriny. Jedi pełniąca służbę na mostku okrętu flagowego poinformowała ich, że ostatniej sekundzie Farlander zamierza wydać rozkaz wykonania jeszcze jednego manewru. Jaina rozkazała fregacie, żeby wymierzyła wyrzutnie w poszczególne okręty nadlatującej eskadry. Posłużyła się Mocą, żeby pchnąć pociski w kierunku jednostek Yuuzhan, zupełnie jakby posyłała ku nim ciemne bomby. Jej pociski nie były jednak bombami i nie mogły wyrządzić nieprzyjacielskim okrętom żadnej szkody, a przynajmniej nie bezpośrednio. Każdy był niewielkim dovin basalem, który powinien przyczepić się do kadłuba yuuzhańskiego okrętu i czekać na odpowiedni sygnał, a potem, po jego otrzymaniu, zacząć identyfikować okręt jako wroga Yuuzhan Vongów. Jaina wykorzystywała już kiedyś tę sztuczkę, żeby skłaniać nieprzyjaciół do ostrzeliwania własnych okrętów, ale teraz nie mogła mieć pewności, czy jej taktyka zakończy się powodzeniem. Jeżeli Vongowie wymyślili sposób niwelowania wpływu impulsów grawitacji, wysyłanych w celu zakłócania sygnałów yammosków, nie powinni mieć trudności ze znalezieniem sposobu eliminowania wpływu każdej innej broni z arsenału Jainy. Kiedy nieprzyjacielska eskadra przelatywała obok „Zwodzicielki”, do kadłuba każdego okrętu przyczepiło się po kilka wabiących dovin basali. Jaina postanowiła uzbroić się w cierpliwość i zaczekać do ostatniej sekundy. W pewnej chwili poczuła impuls Mocy i zrozumiała, że to dowódca floty Nowej Republiki wydał kapitanom okrętów rozkaz wykonania planowanego manewru. Wstrzymała oddech. Zauważyła, że dowodzone przez generała Farlandera eskadry zawracają i przyspieszają, jakby zamierzały przelecieć przed dziobami nadlatujących ku nim okrętów Yuuzhan Vongów. Wyglądało to, jakby kapitanowie jednostek Nowej Szlak Przeznaczenia 46 Republiki zrezygnowali z przypuszczenia szturmu na okręt flagowy najwyższego lorda Shimrry, a zamiast tego postanowili ostrzelać inne jednostki nieprzyjacielskiej armady. Jainę ogarnęła jeszcze większa rozpacz. Dzięki połączeniu z dovin basalami „Zwodzicielki” wyczuła, że nieprzyjacielski yammosk wysłał kolejną serię rozkazów w postaci grawitacyjnych impulsów. W następnej chwili uświadomiła sobie jednak, że w odpowiedzi na manewr Keyana Farlandera wszystkie jednostki yuuzhańskiej floty jeszcze raz zawracają zgodnie jak na rozkaz. Tym razem Yuuzhanie nie stracili nawet sekundy. Zareagowali chwilę po zmianie kursu jednostek Nowej Republiki. Jaina zlodowaciała z trwogi. A więc nieprzyjaciele znaleźli sposób niwelowania skutków urządzeń zakłócających sygnały yammosków! Największe odkrycie, jakiego dokonano podczas tej wojny, od którego Jaina uzależniła powodzenie swojego planu, okazywało się bezużyteczne! Kierując się rozpaczą, wysłała rozkaz dovin basalom, wystrzelonym w kierunku okrętów eskadry przelatującej obok „Zwodzicielki”. Wprawdzie działała pod wpływem impulsu, ale uczyniła to w najbardziej odpowiedniej chwili. Przynęty zaczęły działać dokładnie w momencie, kiedy artylerzyści nieprzyjacielskiej armady rozpoczęli ostrzał jednostek eskadr floty Republiki. Wszystkie pociski i ogniste kule, które powinny były skierować się ku wrogom, poszybowały w stronę dwóch fregat i kilku innych, mniejszych jednostek Yuuzhan Vongów. Jaina zauważyła, że ich artylerzyści także się nawzajem wściekle ostrzeliwują. Okręty Yuuzhan zaczęły zajmować pozycje do walki z innymi okrętami własnej armady z taką samą niesamowitą precyzją, jaką demonstrowały zawsze, ilekroć ich ruchami kierował yammosk. Piloci i artylerzyści yuuzhańskich okrętów korzystali z pomocy percepcyjnych kapturów, które przekazywały im wszystkie informacje z pola walki, wiedzieli więc tylko to, o czym informowały ich kaptury. Kiedy dowiadywali się, że jakiś okręt należy do wrogiej floty, brali go na cel i zaczynali ostrzeliwać. - Udało się! - zawołała Jaina. [Oczywiście] - odparł Lowbacca. - Ale dlaczego? - Jaina uświadomiła sobie, że to pytanie zadał Corran Horn. - Pomyśl! Dzieje się coś... niezwykłego! Kiedy pociski i ogniste kule dotarły do celu, z kadłubów obu nieprzyjacielskich fregat trysnęły gejzery ognia. Ich piloci rozkazali uprzednio pokładowym dovin basalom skierować ochronne anomalie grawitacyjne przed dzioby, aby odeprzeć spodziewany atak eskadry Nowej Republiki. Nie spodziewali się ostrzału ze strony pobratymców. Ich fregaty zostały ciężko ranne. Ujrzawszy, że nieprzyjaciele prowadzą walkę z własnymi okrętami, piloci jednostek Nowej Republiki wypuścili rakiety udarowe i dali ognia z luf baterii turbolaserów. Kilka sekund później do walki przyłączyli się piloci Tuzina Kypa Durrona i dwóch innych eskadr gwiezdnych myśliwców Republiki. Mniejsze jednostki Yuuzhan Vongów zniknęły w oślepiających rozbłyskach ognistych eksplozji, a dwie nieprzyjacielskie fregaty, obsypane gradem strzałów, zaczęty się zataczać w przestworzach jak pijane.

Walter Jon Williams47 Nie zdejmując percepcyjnego kaptura, Jaina wydała radosny okrzyk. Połączona z pozostałymi wspomaganą przez Moc bitwowięzią wyczuła, że Corral, Kyp i Madurrina łączą siły, żeby zapewnić pozostałym jednostkom floty Nowej Republiki synchronizację podobną do tej, jaką umożliwiał Vongom yammosk. Pilotowali wprawdzie zaledwie trzy jednostki i mogli kierować ruchami tylko trzech grup floty, ale dwie spośród nich były eskadrami gwiezdnych myśliwców. Oznaczało to, że kapitanowie pozostałych jednostek floty Republiki muszą się porozumiewać za pomocą konwencjonalnych sposobów. Wszyscy uświadamiali sobie, że w tarapaty wpadła tylko jedna grupa nieprzyjacielskich okrętów, którym Jaina przyczepiła wabiące dovin basale. Dowódcy pozostałych zajmowali pozycje wokół okrętów floty Republiki, przygotowując się do podjęcia bardziej standardowych pojedynków. Yuuzhan Vongowie w dalszym ciągu wykonywali manewry z niewiarygodną szybkością i precyzją, jaką mógł im zapewnić tylko wojenny koordynator. Artylerzyści jednostek Nowej Republiki wystrzeliwali prawdopodobnie w kierunku yuuzhańskiej armady więcej dovin basali wabiących własne jednostki. Kłopot w tym, że wabiki musiały najpierw się przyczepić do kadłuba jakiegoś okrętu Yuuzhan Yóngów, a miały do pokonania bardzo dużą odległość i na razie nic nie wskazywało, żeby jakoś poradziły sobie z tym problemem. Wbrew wszelkiemu prawdopodobieństwu, w miarę przyłączania się następnych koralowych skoczków i okrętów walka stawała się coraz mniej zawzięta. W narastającym chaosie piloci Nowej Republiki musieli poświęcać więcej uwagi i czasu obserwowaniu, czy nikt nie zamierza zaatakować ich od tyłu, niż polowaniu na myśliwce Yuuzhan Vongów. Mózgi pilotów po prostu nie nadążały za śledzeniem wszystkich manewrujących w ich sąsiedztwie nieprzyjaciół. Podobnych problemów nie mieli piloci koralowych skoczków, bo nadążaniem za ruchami wrogów zajmował się ich wojenny koordynator. Yammosk śledził poczynania wszystkich jednostek biorących udział w walce i podpowiadał pilotom atakowanych myśliwców, jakie manewry wykonywać; rozkazywał także innym, żeby ratowali rannych towarzyszy. Piloci gwiezdnych maszyn Nowej Republiki byli świetnie wyszkoleni i odważni, ale po prostu nie mogli dorównać specjalizowanej inteligencji, w ułamku sekundy przetwarzającej wszystkie dane, jakie napływały z ogromnego pola bitwy. Nastrój Jainy uległ wyraźnej poprawie, kiedy w krótkim odstępie czasu obie nieprzyjacielskie fregaty rozerwała na kawałki siła potężnej eksplozji. Zdradzone przez wabiące dovin basale okręty jeden po drogim zniknęły w ognistych chmurach. Artylerzyści pozostałych jednostek Yuuzhan radzili sobie jednak coraz lepiej. W pewnej chwili z kadłuba koreliańskiej kanonierki trysnęła fontanna ognia, a sam okręt złamał szyk i zaczął szybko oddalać się z pola bitwy. Jaina zauważyła, że wrogowie stopili na żużel jednostkę napędu podświetlnego. Poważnym uszkodzeniom uległ także jeden z ciężkich krążowników klasy Republika. Wokół każdej grupy roiły się, wirując w śmiercionośnym tańcu, eskadry gwiezdnych myśliwców Nowej Republiki i Szlak Przeznaczenia 48 koralowych skoczków Yuuzhan Vongów. Co kilka chwil któryś z nich niknął w rozbłysku, a taki błysk musiał oznaczać śmierć pilota. Toczącej się w przestworzach walce mogła się spokojnie przyglądać tylko Jaina. Nie niepokojona przez nikogo, przelatywała obok okrętów liniowych yuuzhańskiej armady. Lecąc wpadała w coraz większą rozpacz. Uświadamiała sobie, że nieprzyjacielski yammosk zapewnia Yuuzhanom coraz większą przewagę. W pewnej chwili wyczuła, że Corran Horn i Kyp Durron zmagają się z wrogami, którzy wykonywali wszystkie manewry po prostu nienagannie. Pomyśl! - Jaina przypomniała sobie polecenie Horna. Kierowała ruchami jedynego okrętu, który dotychczas nie wziął bezpośredniego udziału w walce. Chyba nikt inny nie miał tyle czasu na rozmyślania. Dlaczego yammosk wciąż wysyłał sygnały, skoro był zagłuszany? Dlaczego urządzenie zakłócające jego rozkazy nie funkcjonowało prawidłowo, podczas gdy wabiące dovin basale spisywały się doskonale? Przecież działanie jednych i drugich opierało się na tej samej zasadzie! Połączona z dovin basalami „Zwodzicielki” wyczuwała wysyłane z bardzo dużej odległości rozkazy nieprzyjacielskiego yammoska... impulsy grawitacji, rozkazujące wykonywanie precyzyjnych manewrów wszystkim okrętom yuuzhańskiej armady. Wyczuwała także wypromieniowywane w regularnych odstępach czasu impulsy zakłócające, które powinny były zagłuszyć sygnały nieprzyjacielskiego yammoska. O co w tym wszystkim chodzi? Myśl! - tym razem sama sobie wydała taki rozkaz. Zaczęła analizować w myślach skomplikowane sygnały, usiłując wykryć jakąkolwiek prawidłowość. Impulsy zakodowanych informacji przelatywały przez jej mózg zbyt szybko, aby mogła za nimi nadążyć, uświadomiła sobie jednak po pewnym czasie, że wyczuwa niejeden, ale dwa odrębne rytmy. Nie nakładały się jeden na drugi, co wprawiło ją w zdumienie. Wyglądało na to, że sygnały wysyłane przez urządzenie zakłócające i yammoska nie mają ze sobą nic wspólnego. Zaczęła się zastanawiać dlaczego. I nagle, wsłuchując się uważniej w rytm wysyłanych przez urządzenie zakłócające sygnałów, zaczęła wyczuwać jeszcze inną prawidłowość. Uwolniła myśli, odprężyła się i postarała dostroić świadomość do bezlitosnych impulsów urządzenia zakłócającego. O tak... to zdumiewające, ale prawdziwe. Wykryta coś, co wyglądało na sygnały innego yammoska! Dwa yammoski? - pomyślała. W nagłym przebłysku uświadomiła sobie całą prawdę. Najwyższy lord Shimrra pojawił się w systemie Obroa-skai z własnym yammoskiem, prawdopodobnie znajdującym się na pokładzie jego okrętu flagowego. W systemie działał jednak już wcześniej inny yammosk, osadzony przez najeźdźców na powierzchni opanowanej planety. To właśnie o nim od samego początku wiedzieli funkcjonariusze Wywiadu Nowej Republiki. Bez względu na to, który pierwszy się odezwał, został zagłuszony przez Widma. Dopiero wtedy dał o sobie znać drugi. A że wysyłał grawitacyjne fale o nieco innej częstotliwości, bez przeszkód mógł przejąć obowiązki zagłuszonego partnera.

Walter Jon Williams49 Jaina poczuła, że drżą jej ukryte w rękawicach palce. Przez chwilę miała ochotę uruchomić zainstalowane na pokładzie „Zwodzicielki” urządzenie zakłócające, ale po zastanowieniu zrezygnowała z tego pomysłu. Gdyby nieprzyjaciele zlokalizowali źródło zagłuszających sygnałów, uświadomiliby sobie, że fregata jest opanowana przez wroga. Zerwała percepcyjny kaptur z głowy i sięgnęła po mikrofon konwencjonalnego komunikatora. - Dowódca Bliźniaczych Słońc wzywa dowódcę Eskadry Widm - powiedziała. - Yuuzhanie mają drugiego yammoska. Musicie włączyć jeszcze jedno urządzenie zakłócające i dostroić je do częstotliwości jego sygnałów! Jaina nie wyczuła w głosie Face’a Lorana spodziewanego zaskoczenia. - Tu dowódca Widm - usłyszała w odpowiedzi. - Wiadomość zrozumiana, pani major. Już po kilku chwilach Jaina wyczula, że rytmiczną pracę podjęto drugie urządzenie zakłócające. Niedługo trwało, zanim jego operatorzy wykryli właściwe sygnały i natychmiast zaczęli je zagłuszać. Ogarnięta podnieceniem Jaina spojrzała niespokojnie na pole bitwy. Przeczucie jej nie zawiodło. Nieprzyjacielskie okręty przestały wykonywać manewry tak szybko i równocześnie jak dotąd. Piloci koralowych skoczków wyraźnie się wahali przed podjęciem jakiejkolwiek zmiany kursu, jakby wciąż czekali na instrukcje. W szyki bojowe Yuuzhan Vongów wkradał się zabójczy chaos, który od razu wykorzystali piloci jednostek Nowej Republiki. Teraz oni zaczęli dyktować tempo walki. Przywykli do toczenia jej w warunkach zakłócanej łączności i wynikającego z niej braku koordynacji. W przeciwieństwie do nich pozbawieni rozkazów yammoska piloci jednostek yuuzhańskiej armady sprawiali wrażenie zdezorientowanych i przerażonych. - Trafiłem drania! - Triumfalny okrzyk Kypa Durrona napłynął do mózgu Jainy za pośrednictwem świadomości Mocy. - Zrąbałem następnego! - Tym razem to był Corran Horn. Teraz, kiedy nie musiał się zwijać jak w ukropie, miał dość czasu, żeby ją o tym powiadomić. Jaina o mało nie rozpłakała się z ulgi. Odprężyła się i ponownie zjednoczyła z Mocą. Nie była w stanie bezpośrednio wpływać na przebieg bitwy, mogła jednak pomagać walczącym przyjaciołom dzięki łączącej wszystkich bitwowięzi, przekazując im siłę, miłość i poparcie. Uświadamiała sobie ich narastającą potęgę, ich triumfujące uniesienie. Wyczuwała, że koralowe skoczki przed lufami ich dział eksplodują jeden po drugim i rozpadają się na kawałki. Dzięki wspomaganej przez Moc świadomości i informacjom przekazywanym przez czujniki „Zwodzicielki” mogła śledzić przebieg bitwy. Kiedy artylerzyści nieprzyjacielskich fregat zniszczyli nawzajem swoje okręty, kapitanowie ostrzeliwujących je okrętów liniowych Nowej Republiki mogli ruszyć na pomoc drugiej eskadrze i zaatakować od tyłu pilotów walczących z nimi Vongów. Trzecią nieprzyjacielską fregatę, do której kadłuba przylgnął samotny wabik, atakowała inna yuuzhańska fregata i roje koralowych skoczków. Z pewnością ich piloci sądzili, że Szlak Przeznaczenia 50 mają do czynienia z wrogami. Szale bitwy wyraźnie przechylały się na stronę floty Nowej Republiki i Jaina zaczynała odczuwać coraz większe uniesienie. To mój plan, pomyślała. Mimo wszystko jeszcze może zakończyć się powodzeniem. [Jaino?] - odezwał się nagle Lowbacca. - Tak, Lowie? [Chyba powinnaś wiedzieć, że właśnie zakończyłem manewr. „Zwodzicielka” znalazła się dokładnie za rufą nieprzyjacielskiego okrętu flagowego]. Jaina otrząsnęła się z radosnych myśli i ponownie naciągnęła percepcyjny kaptur. Natychmiast zauważyła przed dziobem fregaty zaokrągloną rufę ogromnego okrętu Shimrry usianą otworami wyrzutni pocisków i plazmy, a także kilkoma wypukłymi osłonami. Prawdopodobnie kryły się za nimi dovin basale, wykorzystywane jako generatory ochronnych pól albo jednostki napędowe. I pomyśleć, że oni sami kazali nam zająć pozycję za rufą własnego okrętu, pomyślała zachwycona Jaina. - Bardzo dobrze - powiedziała, tym razem wykorzystując komunikator umożliwiający łączność z pozostałymi pilotami jej eskadry. - Chcę, żebyście wymierzyli wszystkie wyrzutnie w sam środek rufy nieprzyjacielskiego okrętu flagowego. Możecie także obrać za cel te owiewki, bez względu na to, co ukrywają. W odpowiedzi usłyszała nierytmiczną kanonadę trzasków wyłączanych i ponownie włączanych mikrofonów. Uśmiechnęła się i zajęła wykonaniem własnego zadania. Większość pilotów jej eskadry znajdowała się teraz na pokładzie „Zwodzicielki”. Korzystając, podobnie jak ona, z pomocy percepcyjnych kapturów i kontrolnych rękawic, obsługiwali wyrzutnie pocisków albo wydawali rozkazy wytwarzającym ochronne pola dovin basalom. Jaina wiedziała, że może dowodzić okrętem, dysponując załogą liczącą mniej niż tuzin osób, skuteczność yuuzhańskich okrętów była jednak tym lepsza, im więcej inteligentnych istot pełniło służbę na pokładzie. Musiała także pamiętać, że dokładnie połowę stanu jej eskadry stanowili świeżo upieczeni piloci. Byli o wiele bezpieczniejsi, niż gdyby mieli pilotować gwiezdne myśliwce i toczyć w przestworzach pojedynki z doświadczonym i bezwzględnym nieprzyjacielem. W końcu operatorzy wszystkich stanowisk zameldowali o gotowości do walki. Jaina uniosła ukryte w rękawicach dłonie i trzymała je nieruchomo w powietrzu. Korzystając ze świadomości Mocy, zameldowała, że jej fregata może w każdej sekundzie otworzyć ogień do flagowego okrętu lorda Shimrry. Chwilę później napłynęła odpowiedź generała Farlandera. Jak zwykle, do umysłu Jainy przekazała ją Madurrina. - Do dzieła! Do dzieła. Słusznie. - Wszystkie systemy gotowe? - zapytała przez komunikator. - Otworzyć ogień! Z dziobu „Zwodzicielki” trysnęły strumienie ognistych kul i pocisków, aby pomknąć ku bezbronnej rufie nieprzyjacielskiego okrętu. Po kilku następnych