Wiolusia2305

  • Dokumenty176
  • Odsłony18 146
  • Obserwuję12
  • Rozmiar dokumentów293.4 MB
  • Ilość pobrań8 950

NEJ 15 - Heretyk Mocy 01 - Ruiny Imperium

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.5 MB
Rozszerzenie:pdf

NEJ 15 - Heretyk Mocy 01 - Ruiny Imperium.pdf

Wiolusia2305 EBooki
Użytkownik Wiolusia2305 wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 42 osób, 24 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 369 stron)

STARWARS Walter Jon Williams – Szlak przeznaczenia 25...30 Sean Williams, Shane Dix – Heretycy mocy I: Ruiny imperium 25...30

HERETYK MOCY I RUINY IMPERIUM SEAN WILLIAMS, SHANE DIX Przekład Andrzej Syrzycki AMBER

UCZEŃ JEDI – 33 lata przed Nową nadzieją: Dartha Maul – sabotaŜysta Matka kłamstw 32 i pół roku przed Nową nadzieją: Dartha Maul – łowca z mroku 32 lata przed Nową nadzieją: Gwiezdne Wojny, Mroczne Widmo 29 lata przed Nową nadzieją: Planeta Ŝycia 22 i pół roku przed Nową nadzieją: Nadciąga burza 22 lata przed Nową nadzieją: GWIEZDNE WOJNT, część II: Atak klonów 20 lat przed Nową nadzieją Gwiezdne Wojny część III 10 – 8 lat przed Nową nadzieją TRYLOGIA HANA SOLO Rajska pułapka Gambit Hutów Świt Rebelii 5 – 2 lat przed Nową nadzieją PRZYGODY LANDA CALRISSIAMA Lando Calrissiama i Myśloharta Shanów Lando Calrissiama i Ogniowicher Oseona Lando Calrissiama i Gwiazdogrota Thon Boka PRZYGODY HANA SOLO Han Solo Na Krańcu Gwiazd Zemsta Hana Solo Han Solo i utracona fortuna GWIEZDNE WOJNT, część IV: Nowa nadzieja Od 0 – 3 lat po Nowej nadziei Opowieści z kantyny gość Eisley Spotkanie na Mimban 3 lata po Nowej nadzieji: GWIEZDNE WOJNY, część V: Imperium kontratakuje Opowieści łowcy nagród 3 i pół roku Nowej nadziei Cienie Imperium 4 lat po Nowej nadziei GWIEZDNE WOJNY, część VI: Powrót Jedi Pakt na Bakura Opowieści z pałacu Hutta Jabby WOJNY ŁOWCÓW NAGRÓD Mandaloriańska zbroja Spisek Xizora Polowanie na łowcę X – WINGI Eskadra Łotrów Ryzyko Wedge`a Pułapka Krytosa Wojna o bactę Eskadra Widm śelazna Pięść Dowódca Solo 8 lat po Nowej nadziei Ślub księŜniczki Leii 9 lat po Nowej nadziei TRYLOGIA THRAWNA Dziedzic Imperium Ciemna strona mocy Ostatni rozkaz X – WINGI Zemsta Isard 11 lat po Nowej nadziei Ja Jedi TRYLOGIA AKADEMIA JEDI W poszukiwaniu Jedi Uczeń Ciemnej Strony Władcy Mocy 12 - 13 lat po Nowej nadziei Dzieci Jedi Miecz Ciemności X – WINGI: Wojownicy z Adumara 14 lat po Nowej nadziei TRYLOGIA KRYZYS CZARNEJ FLOTY Przed burzą Tarcza kłamstw Próba tyrana ... Nowej nadzieji Nowa Rebelia 18 lat po Nowej nadziei TRYLOGIA KORELIAŃSKA Zasadzka na Korelii Napaść na Selonii Zwycięstwo na Centerpoint 19 lat po Nowej nadziei DWULOGIA RĘKA .... Widmo przeszłości Wizja przyszłości 22 lat po Nowej nadziei NAJMŁODSI RYCERZE JEDI Złota kula Świat Lyric Obietnice Wyprawa Anakina Forteca Vadera Ostrze Kenobiego 23 - 24 lat po Nowej nadziei MŁODZI RYCERZE JEDI Spadkobiercy Mocy Akademia Ciemnej Strony Zagubieni Miecze świetlne Najciemniejszy rycerz OblęŜenie Akademii Jedi Okruchy Alderaana Sojusz RóŜnorodności Mania wielkości Nagroda Jedi Zaraza Imperatora Powrót na Or Mantell Tarapaty w mieście w Chmurach Kryzys w Crystal Reef NOWA ERA JEDI Wektor pierwszy Mroczny przypływ I: Szturm Mroczny przypływ II: Inwazja Agenci chaosu I – Próba bohatera Agenci chaosu II – Zmierzch Jedi Punkt równowagi Ostrze zwycięstwa I: Podbój Ostrze zwycięstwa I: Odrodzenie Gwiazda po gwieździe Mroczna podróŜ Linie wroga I: Powrót Rebelii Linie wroga II: Twierdza Rebelii Zdrajca Heretyk Mocy I: Ruiny Imperium

Istnieją trzy sposoby pokonania przeciwnika. Pierwszym i najbardziej oczywistym jest odniesienie nad nim zwycięstwa podczas zbrojnej konfrontacji. Najlepszy polega na na- kłonieniu go, Ŝeby sam się unicestwił. Pośrednim sposobem jest zniszczenie wroga od we- wnątrz. Rozumne zastosowanie pośredniego sposobu powinno sprawić, Ŝe twoje ciosy staną się bardziej skuteczne, jeŜeli później zdecydujesz się na uŜycie siły. Pośredni sposób moŜe równieŜ umoŜliwić ci skierowanie nieprzyjaciela na drogę wiodącą do samozagłady. Uueg Tching z Kitela Phardu Pięćdziesiąty czwarty Imperator Atryzji

PROLOG Saba Sebatyne wyłoniła się z nadprzestrzeni i w tej samej sekundzie zrozumiała, Ŝe Barab Jeden płonie. Zazwyczaj planeta ukazy wała przybyszom oblicze spowite szarymi chmurami i oświetlone posępnym blaskiem czerwonego karła, ale wraŜliwe na podczerwień oczy Bara- belki widziały tylko płomieniste piekło. Na dowód, Ŝe nieco wcześniej ktoś zadał straszliwy gwałt powierzchni planety, w atmosferę wzbijały się kłęby czarnego dymu. Pragnąc opanować narastające przeraŜenie, a moŜe zadać kłam własnym zmysłom, Saba skierowała X-winga ku powierzchni, Ŝeby się lepiej przyjrzeć. To nie moŜe dziać się naprawdę, pomyślała. Z pewnością na planecie ktoś przeŜył. Na ekranach monitorów nie widziała jednak Ŝadnych oznak Ŝycia. Po orbicie nie krąŜył ani jeden statek, nikt teŜ nie korzystał z systemów łączności telekomunikacyjnej. Planeta spra- wiała wraŜenie wymarłej. - Tu Saba Sebatyne - odezwała się do mikrofonu komunikatora. - JeŜeli ktokolwiek mnie słyszy, proszę, by się zgłosił. Słyszała tylko ciszę, przerywaną od czasu do czasu trzaskami zakłóceń i szumem. Powoli pokręciła spłaszczoną głową, na próŜno Ŝywiąc nadzieję, Ŝe moŜć postradała zmy- sły. Odkąd Yuuzhan Yongowie zaatakowali galaktykę, zdobyli albo zniszczyli wiele planet, ale dotychczas Barab Jeden nie zaliczał się do ich grona. Jakaś cząstka umysłu podpowiadała 11

jej, Ŝe powinna się była liczyć z taką moŜliwością, ale Saba nigdy nie dopuszczała myśli, Ŝe taki los mógłby spotkać jej macierzystą planetę. Postanowiła spróbować jeszcze raz. Wyłączyła i ponownie włączyła nadajnik komunikatora. Prawdę mówiąc, straciła nadzieję, Ŝe uda się jej usłyszeć jakąkolwiek odpowiedź, ale nie bardzo wiedziała, co mogłaby zrobić innego. - Reswa? - zapytała. Jej głos załamywał się z emocji, jakie odczuwała na myśl, Ŝe w pło- mienistym piekle mogła zginąć takŜe jej współtowarzyszka Ŝycia. To do niej przecieŜ wracała na macierzystą planetę. Reswa przygotowywała się do polowania na miaŜdŜygnata shenbita, co stanowiło waŜnątzęść ceremonii wejścia w wiek dojrzały, i zaprosiła Sabę na świadka tej uro- czystości. Takie zaproszenie uwaŜano za wielki zaszczyt, a odmowa jego przyjęcia stanowiła straszliwą zniewagę, zwłaszcza kiedy zapraszającą osobą był bliski członek rodziny. Rodziny... Słowo to nigdy jeszcze nie brzmiało w uszach Saby tak pusto jak w tej chwili. Przy- jaciele, rodzina... wszyscy stracili Ŝycie. Nikt nie mógłby przeŜyć w płomieniach szalejących po powierzchni jej ojczystej planety. Im bardziej Saba zbliŜała się do Baraba Jeden, tym większe ogarniało ją przeraŜenie. Kosmoport Alater-ka wyglądał jak dymiący krater, rezerwaty shenbitów przemieniły się w jeziora bulgoczącej lawy, a pomnik Shaka-ki nieubłaganie ześlizgiwał się w ocean pary... W końcu Saba dotarła do górnych warstw atmosfery. W pewnej chwili jej X-wing zakołysał się z burty na burtę, smagnięty fontanną gorących gazów, jakie unosiły się z dymiących zgliszcz jej ojczyzny. - Ona powinna była tutaj być - szepnęła do siebie. Wiedziała, Ŝe jej słowa nie mają sensu. Nawet gdyby Reswa tu była, jej obecność niczego by nie zmieniła... Nagle o wszystkim zapomniała. Coś zobaczyła. Niską orbitę, do której dotąd nie sięgały sygnały jej skanerów, opuszczali właśnie piloci czte- rech koralowych skoczków. Bez wątpienia przygotowywali się do zniknięcia za krzywizną tar- czy planety. Eskortowali ogromny statek, niepodobny do Ŝadnego, jaki Saba kiedykolwiek oglą- dała. Yuuzhańską jednostka miała kształt zbliŜony do wielkiego jaja i sprawiała wraŜenie tak ocię- Ŝałej, jakby z największym trudem pokonywała siłę przyciągania Baraba Jeden. Przypominała bli- ski eksplozji, mocno nadmuchany balon. 12

Bez względu na to, czym był yuuzhański statek i eskortujące go cztery skoczki, niczego oprócz nich Saba nie ujrzała. W obrębie systemu nie pozostały Ŝadne inne jednostki atakującej floty, która zniszczyła jej ojczystą planetę. Zapewne wrogowie pozostawili mały konwój w celu upewnienia się, Ŝe nikt nie przeŜył. Saba nie zareagowałaby jednak inaczej, nawet gdyby w prze- stworzach unosiło się sto yuuzhańskich odpowiedników szturmowych krąŜowników... Smutek w jej sercu przerodził się w niepohamowany gniew, a gniew zaowocował wściekłością. Poczuła satysfakcję, gdy uświadomiła sobie, Ŝe jej smutek ustępuje. Wiedziała, Ŝe ustąpi niemal zupełnie, kiedy rzuci się do walki. Zgrzytnęła ostrymi jak brzytwy zębami, zmieniła kierunek i skierowała myśliwiec na kurs, który miał umoŜliwić jej przechwycenie koralowych skoczków. Yuuzhańscy piloci, z pewnością przekonani, Ŝe wszelki opór został dawno zdławiony, z początku jej nie dostrzegli. Zanim uświa- domili sobie, Ŝe leci ku nim, zdołała pokonać większość dzielącej ich odległości. Złamali szyk do- piero wtedy, gdy praktycznie znalazła się pośród nich. Trzech odleciało na boki, Ŝeby zająć do- godne pozycje do ataku, ale czwarty znajdował się zbyt blisko podobnego do balona statku, Ŝeby mógł pozwolić sobie na taki manewr. Krzycząc z wściekłości, Saba posłała w jego kierunku kilka długich serii laserowych błyskawic. Nie spodziewała się, Ŝe przeprowadzony bez przygotowania atak odniesie jakiś skutek poza zwróceniem uwagi nieprzyjacielskich pilotów, stwierdziła jednak ze zdumieniem, Ŝe zaatakowany skoczek zniknął w rozbłysku szkarłatnej kuli ognia. Siła eksplozji posłała we wszystkie strony płonące okruchy korala yorik. Eksplozja wywarła nieoczekiwany, bo oczyszczający wpływ na jej umysł. Barabelka zrozu- miała, Ŝe zniszczony skoczek musiał zostać uszkodzony podczas wcześniejszej bitwy. Po potycz- ce z obrońcami planety jego dovin basal po prostu nie funkcjonował. Saba zdumiała się, Ŝe odnio- sła tak łatwe zwycięstwo na samym początku walki. Prawdę mówiąc, nie spodziewała się, Ŝe w ogó- le je odniesie. Przystąpiła do walki, oczekując... nie, pragnąc śmierci. Mieszkańcy jej macierzy- stej planety nie Ŝyli, w głębi serca uwaŜała więc, Ŝe takŜe powinna umrzeć. Znalazła się w tarapatach, i to takich, z których mogła się juŜ nie wyplątać. Piloci dwóch po- zostałych myśliwców nadlatywali od strony rufy jej maszyny, a z wyrzutni ich koralowych skoczków leciały w jej stronę strugi płomienistej plazmy. Saba nie chciała zginąć, co potwierdziły jej odruchy. Uniknęła losu mieszkańców swojej planety, obracając w locie swój X-wing i nurkując. Zatoczyła łuk, Ŝeby się znaleźć 13

za myśliwcami napastników, niektóre strugi plazmy dotarły jednak do celu i od razu osłabiły ochronne pola jej maszyny. Saba nie miała czasu upewnić się, Ŝe pilot Ŝadnego skoczka nie powtórzył jej manewru. Na znak, Ŝe do bakburty X-winga szybko zbliŜa się następny nieprzyjaciel, towarzyszący jej astrome- chaniczny robot typu R2 ostrzegawczo zaświergotał. Zadarła dziób maszyny, ale kiedy obok ka- dłuba przeleciały ogromne kule plazmy, zakołysała się na fotelu pilota. ZmruŜyła oczy. Jedna z kuł śmignęła tak blisko, Ŝe musiała zetrzeć ze skrzydła milimetrową warstwę ochronnej po- włoki. Zaledwie Saba zdąŜyła podziękować robotowi za ostrzeŜenie, kiedy piloci dwóch pierwszych skoczków zawrócili, Ŝeby przystąpić do kolejnego ataku. Zrozumiała, Ŝe tym razem tak łatwo się nie wywinie. JeŜeli będzie się tylko ograniczała do obrony, z pewnością wcześniej czy później któryś ją zestrzeli. Kłopot w tym, Ŝe w otwartych przestworzach nie miała wyboru. Walcząc z liczniejszym przeciwnikiem, mogła jedynie się bronić. Pamiętając o tym, zanurkowała i skierowała myśliwiec w stronę ogromnego statku. Zdwoiła uwagę i ostroŜnie manewrując, zbliŜyła się do pękatego kadłuba. Czuła, Ŝe dovin basale wielkiej jednostki raz po raz starają się pochłonąć ochronne pola jej X-winga, nie sprawiały jednak wraŜe- nia tak silnych jak dovin basale innych yuuzhańskich okrętów, z jakimi miała do czynienia pod- czas wcześniejszych akcji. Bez wątpienia musiały słuŜyć innemu celowi, ale Saba nie zdołała odgadnąć jakiemu. Pewna, Ŝe przynajmniej zjednej strony nic jej nie grozi, przeleciała pod spodem ogromnego kadłuba, a potem zaczęła ścigać yuuzhańskiego pilota którego kolegę nieco wcześniej rozpyliła na atomy. Yuuzhanin starał się ją zgubić, raptownie zmieniając kurs to w jedną, to znów w drugą stronę, ale Barabelka powtarzała jego manewry, dopóki nie obrała za cel pokładowego dovin ba- sala. Kiedy celowniczy komputer jej X-winga zasygnalizował namierzenie celu, uwolniła torpedę. Miała w tym taką wprawę, Ŝe potrafiła wyczuć, kiedy wystrzelony przez nią pocisk dotrze tam, gdzie go skierowała. Tym razem takŜe, przyciskając kciukiem spust wyrzutni, była pewna, Ŝe osią- gnie zamierzony skutek. Torpeda eksplodowała na kadłubie nieprzyjacielskiego myśliwca i uni- cestwiła jego systemy obronne; potem Saba kilkoma seriami laserowych strzałów przemieniła i ten skoczek w chmurę rozŜarzonych okruchów korala yorik. Krzyknęła z zachwytu na widok kadłuba, którego rozerwały na kawałki wewnętrzne eksplozje. 14

Szybko opanowała jednak radość, kiedy zawróciła i jeszcze raz spojrzała na płonącą planetę. Uświadomiła sobie, Ŝe to nieodpowiednia pora na świętowanie zwycięstwa. Nagle usłyszała kolejny ostrzegawczy świergot astromechanicz-nego robota. Tym razem nie miała nawet czasu sprawdzić, skąd moŜe się spodziewać następnego ataku. Po prostu wprawiła swój X-wing w ruch obrotowy i skierowała maszynę w stronę ogromnego statku. Mijając go, za- uwaŜyła, Ŝe po powierzchni powłoki wędrują dziwne fale. Pękaty kadłub wyglądał niemal jak worek z wodą, ale chwilami powierzchnia twardniała i stawała się chropowata niczym kadłub koralowego skoczka. Saba dostrzegła takŜe, Ŝe z rufowej części kadłuba rozwinęły się ogromne macki. Kołysały się w przestworzach, zupełnie jakby zamierzały pochwycić jej myśliwiec. - Co to moŜe być? - zapytała na głos, chociaŜ nie miała nadziei, by ktokolwiek jej odpowie- dział. Siedzący za nią astromechaniczny robot typu R2 wprawdzie coś zaćwierkał, ale nie mu- siała korzystać z usług translatora, aby domyślić się, Ŝe automat nie dysponuje wystarczającymi informacjami, by udzielić jej właściwej odpowiedzi. Trzymała się cały czas w pobliŜu wielkiego statku, lecz raz po raz zmieniała trajektorię lotu, Ŝeby uniknąć zderzenia z wyginającymi się we wszystkie strony mackami. W pewnej chwili, kie- dy pilot jednego z koralowych skoczków znalazł się tak blisko, jakby zamierzał jąostrze-lać, przele- ciała na drugą stronę pod kadłubem ogromnego transportowca. Bez trudu uniknęła trafienia, a wystrzelona kula plazmy śmignęła w przestworza w sporej odległości od pękatego statku. Saba domyśliła się, Ŝe dopóki będzie pozostawała między koralowymi skoczkami a eskortowanym przez nie jajem, yuuzhańscy piloci powstrzymają się od ostrzału. Co to moŜe być? I dlaczego piloci koralowych skoczków zachowują tak daleko posuniętą ostroŜność, ilekroć znajdą się w pobliŜu? -pomyślała. Statek był bezbronny, jeŜeli nie liczyć kilku eskortujących go myśliwców - chyba Ŝeby za broń uznać macki, które nieustannie starały się ją smagnąć. JeŜeli członkowie załogi yuuzhańskiej jednostki dysponowali jeszcze jakąś bronią, dla- czego dotąd jej nie uŜyli? Nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tą kwestią. Czas działał na jej niekorzyść. Nie mo- gła bez końca tylko się bronić. Kiedy na polu walki pojawią się inne jednostki yuuzhańskiej flo- ty, ich piloci z pewnością pospieszą z pomocą swoim pobratymcom. Zanurkowała jeszcze raz, ale raptownie zmieniła kurs, Ŝeby uniknąć zderzenia z jedną z macek, która błyskawicznie kierowała się w jej 15

stronę. Równocześnie posłała kilka serii laserowych błyskawic w nadlatującego ku niej koralowe- go skoczka. Wytwarzana przez jego dovin basala czarna dziura bez trudu pochłonęła energię strza- łów Barabelki, ale to wystarczyło, Ŝeby zmusić nieprzyjacielskiego pilota do zmiany trajektorii lotu. Saba zyskała dzięki temu kilka cennych sekund, Ŝeby zająć lepszą pozycję do następnego strzału. Zadarła dziób swojego myśliwca, wykonała bojowy zwrot i okrąŜyła workowaty yuuzhański transportowiec. Wystrzeliła świecą po drugiej stronie w niewielkiej odległości od koralowego skoczka, którego pilot właśnie przelatywał przed dziobem jej maszyny. Nie zaczeka- ła, aŜ celowniczy komputer namierzy nieprzyjacielskiego dovin basala, tylko bez namysłu wystrze- liła torpedę. Niestety, jej pocisk eksplodował zbyt wcześnie, Ŝeby mógł się na coś przydać. Saba przeklęła siebie w myślach za zbytni pośpiech. Zmarnować taką okazję! Nie miała jednak czasu uŜalać się nad sobą. Wykonała kolejny manewr i puściła się w pogoń za ostrzelanym nieco wcześniej skoczkiem. Jego pilot takŜe zmienił kurs i posłał w jej kierunku pla- zmową salwę z burtowych wyrzutni. Garść ognistych kuł rozbryznęła się o dziobowe pola jej X- winga. Pod wpływem impetu trafień myśliwiec zadygotał, a kiedy robot typu R2 zameldował, Ŝe tarcze straciły kolejne dwanaście procent energii, Saba wyzywająco prychnęła. Zdecydowana zakończyć atak powodzeniem puściła się w zawzięta pogoń za uciekającym skoczkiem. Powtarzając wiernie kaŜdy manewr yuuzhańskiego pilota, pomknęła za nim na drugą stronę ogromnego statku. Starała się cały czas utrzymywać jego dovin basala pośrodku siatki celowniczej. Postanowiła przycisnąć guzik spustowy, dopiero kiedy cel zostanie dokładnie na- mierzony. Kiedy juŜ miała dać ognia, zza krzywizny kadłuba transportowca wyłonił się ostatni sko- czek, a jego pilot posłał strugę płonącej plazmy w jej X-wing. Saba zmieniła raptownie kurs i skie- rowała się w stronę nadlatującego ku niej nieprzyjaciela. Przyjęła energię strzału na dziobowe po- la ochronne, które jeszcze bardziej osłabły, ale nie zanikły. Jedna z macek podąŜyła za nią i wypręŜyła się, jakby gotowa do zadania ciosu. Reagując od- ruchowo, Saba skierowała dziób myśliwca w dół, a tymczasem pilot ścigającego jąskoczka wbił się w sam środek grubej, napręŜonej macki. Kadłub yuuzhańskiego myśliwca pękł od dzioba do ogona; pozbawiony sterowności przeciwnik, koziołkując w locie, zaczął szybko oddalać się od pola walki. Saba zmieniła kurs i natychmiast puściła się w pogoń za uszkodzonym skoczkiem. Zasypała szaleńczo wirujący myśliwiec seriami laserowych błyskawic i nie 16

przestawała strzelać, dopóki koralowa bryła nie stała się chmurą rozŜarzonych okruchów. Nie zdąŜyła nawet krzyknąć z radości, bo ułamek sekuhdy później zauwaŜyła, Ŝe z chmury ga- zów unicestwionego myśliwca wyłania się niespodziewanie ostatni koralowy myśliwiec. Bez trudu zmieniła kurs, Ŝeby uniknąć kolizji, ale i tak nadlatujący skoczek minął ją w odległości nie więk- szej niŜ pięć metrów. Zawróciła. Ogarnęła ją tak silna wiara we własne siły, jakiej nie odczuwała od początku bitwy. Teraz, kiedy szansę zwycięstwa znacznie wzrosły, zaczynała nabierać pewności, Ŝe ta walka zakończy się dla niej pomyślnie. Musiała się tylko skupić i uwaŜać na kołyszące się w przestworzach macki. Tymczasem pilot ostatniego skoczka starał się odciągnąć ją od wielkiego jaja. Saba nie zwracała na to uwagi. Walcząc z samotnym przeciwnikiem, nie musiała wykorzystywać ogrom- nego statku jako osłony ani obawiać się, Ŝe ktoś jązaskoczy. Mogła poświęcić całą uwagę walce. Czekając na okazję do rozstrzygającego strzału, ścigała go kilka tysięcy kilometrów. Z kaŜdą chwilą coraz bardziej oddalała się od wymachującego mackami transportowca. W pewnej chwili pilot skoczka posłał w jej stronę serię kuł plazmy. W dzielących ich przestworzach pociski roz- dzieliły się w locie na mniejsze kule, aby zaraz roz-bryznąć się o dziobowe pola jej myśliwca. Astromechaniczny robot typu R2 alarmująco zapiszczał, co oznaczało, Ŝe zasobniki generato- rów ochronnych pól są bliskie wyczerpania. Nie miało to w tej chwili wielkiego znaczenia. Saba musiała tylko wykorzystać najlepszą szansę do celnego strzału. Kiedy wyczuła odpowiednią chwilę, posłała w kierunku dovin basala serię niosących zmienną energię laserowych strzałów, a po nich wystrzeliła pojedynczą torpedę. Wiedziała, Ŝe wybrała idealny moment. Przeczucie jej nie zawiodło. Po chwili dovin basal uległ przeciąŜeniu, a koralowy skoczek został pozbawiony sys- temu obronnego. Yuuzhański pilot rozpaczliwie usiłował umknąć, ale na próŜno. Saba przycisnęła guzik spustowy laserowych działek i z satysfakcją obserwowała, jak ogniste błyskawice lądują na rufowej części kadłuba nieprzyjacielskiego myśliwca. Chwilę później zauwaŜyła oślepiający błysk i koralowa bryła rozpadła się na kawałki. W pierwszej chwili chciała się roześmiać na całe gardło. Była zadowolona z odniesionego zwycięstwa, nie czuła jednak radości, ale gorycz i smutek. Czym był taki triumf, skoro jej rodzinna planeta płonęła, a mieszkańcy stracili Ŝycie, napadnięci przez bezlitosnych wrogów? 2-Ruiny Imperium 17

Dziko zasyczała i zawróciła, Ŝeby zaatakować ogromny yuuzhański statek. Pęczniał przed nią niczym ohydny Ŝywy księŜyc. Nie mogła chybić tak wielkiego celu. Nie musiała się nawet posłu- giwać celowniczym komputerem. Po prostu wymierzyła i strzeliła. Z ponurą satysfakcją, posłała w cel trzy ostatnie torpedy. PogrąŜyły się bez przeszkód w powłoce transportowca i eksplodowały w krótkich odstępach czasu; jedna po drugiej, gdzieś w głębi kadłuba. W powierzchni pojawiła się szczelina, a po chwili trysnęły z niej gejzery ognia. Macki zawirowały w przestworzach, jakby poraŜone niezno- śnym bólem. - Za jej ojczyznę - szepnęła do siebie Saba. - Za mieszkańców jej planety. Zatoczyła łuk i zawróciła, Ŝeby przystąpić do ostatecznego ataku. Na myśl, Ŝe juŜ wkrótce od- płaci wrogom pięknym za nadobne, czuła przyspieszone bicie serca. Wiedziała, Ŝe będzie się na- pawała tą chwilą wiele następnych lat, choć nie przestnie opłakiwać bliskich, którzy stracili Ŝycie w nierównej walce. Laserowe błyskawice trafiły w kadłub statku. Poszerzyły poprzednią szczelinę i spowodowały wiele innych pęknięć. Ku zdumieniu i rozczarowaniu Saby statek jednak nie eksplodował. Za- miast tego pękł z góry do dołu niczym owoc zbyt długo wystawiony na działanie promieni słoń- ca. Ze szczelin wypłynęła półprzeźroczysta czerwonawa galareta zawierająca coś, co wyglądało jak tysiące sześcioramiennych gwiazd. Gwiazd? Saba przestała przyciskać guzik spustowy laserowych działek. Jak to moŜliwe? Z wnętrza rozerwanego kadłuba wylewało się coraz więcej dziwacznych obiektów. Koziołkowały w przestworzach, połyskiwały w czerwonych promieniach konającego słońca... Gwiazdy nie mo- gły być jakimś rodzajem broni, bo inaczej załoga niezwykłego statku wykorzystałaby je we wcze- śniejszej fazie walki. Nie mogły być takŜe zdobytym łupem - na Barabie Jeden nic, co mogłoby przedstawiać jakąkolwiek wartość, nie miało takiego dziwnego kształtu. Saba zwolniła, ale postanowiła jeszcze bardziej zmniejszyć odległość, Ŝeby się lepiej przyjrzeć niezwykłym gwiazdom. Jej astromechaniczny robot wyłuskał spośród tysięcy innych losowo wy- brany obiekt i przesłał jego powiększony obraz na ekran głównego monitora. Kiedy Saba ujrzała, czym są „ramiona" rzekomej gwiazdy, poczuła, Ŝe zbiera się jej na mdłości. Dwie ręce, dwie nogi, głowa i ogon. Nic, co miałoby jakąkolwiek wartość... 18

Dopiero wtedy Saba uświadomiła sobie w pełni, jaki los spotkał mieszkańców jej planety. Yuuzhan Yongowie nie cenili metali ani klejnotów. Ich biologowie nie zdołaliby wykorzystać natu- ralnych bogactw planety, mogli jednak wziąć jeńców... ale musieli ich jakoś przetransportować. Jej ziomkowie! Świadoma, Ŝe nie moŜe nic zrobić, Saba przyglądała się, jak z wnętrza yuuzhańskiego statku nie przestająsię wylewać w lodowatąpróŜ-nię ogromne bąble krzepnącej galarety z kolejnymi nieru- chomymi „gwiazdami". Ogarniający ją bezbrzeŜny smutek płonął w jej duszy goręcej i jaskrawiej niŜ płomienie pustoszące powierzchnię Baraba Jeden. Zanim łzy uniemoŜliwiły jej dalszą obser- wację, w jej głowie pojawiła się ostatnia, rozpaczliwa, rozdzierająca duszę myśl: Co ja najlepszego zrobiłam?

I ROZTAJNE DROGI

TRZY MIESIĄCE PÓŹNIEJ - Twierdzę, Ŝe powinniśmy nadal walczyć! Okrzyk poniósł się echem po zwieńczonym kopułą ogromnym pomieszczeniu. Wykorzysty- wano je teraz zamiast Wielkiej Sali Zgromadzeń na Coruscant, w której poprzednio obradował Senat Nowej Republiki. Odkąd Coruscant wpadła w łapy Yuuzhan Yongów, tymczasową stolicą stał się Kalamar i teraz w jednym z pływających miast zbierali się przedstawiciele Galaktycznego Sojuszu. Stanowili grupę o wiele mniej liczną niŜ senatorowie przed inwazją Yuuzhan Yongów, wciąŜ jednak w obradach brało udział kilkaset osób. KaŜdy odpowiedział na to bitewne wezwanie w sposób charakterystyczny dla istot swojej rasy. Roz- legły się gwizdy, pomruki, wrzaski i piski, zarejestrowano nawet kilka infradźwięków. Niektórzy wyma- chiwali górnymi kończynami, inni zaś tupali. Jeszcze inni zachowywali milczenie. Do ich grona zali- czała się takŜe Leia Organa Solo. Stała zupełnie nieruchomo i tylko uwolniła zmysły, Ŝeby wsłuchiwać się w sprzeczne emocje Otaczającychjąosób, wywołujące raz po razskwierczenie irozbłyskiMocy. Mówca - Sullustanin Niuk Niuv - przechadzał się z kwaśną miną po podwyŜszeniu, bardzo energicznie jak na osobnika tak niewielkiego wzrostu. Wyraźnie wstrząśnięty panującym rozgar- diaszem uniósł jedną rękę do ucha na znak zdenerwowania, a drugą usiłował nakłonić zabranych do spokoju. Nosił w uszach tłumiki dźwięków, ale panujący w wielkiej sali hałas i tak draŜnił jego wraŜliwe uszy. - Zmusiliśmy ich do odwrotu-ciągnął, wodząc ogromnymi czarnymi oczami po sali. -Nie mają dość sił i są kiepsko przygotowani do 23

obrony. Nie spodziewali się, Ŝe zmusimy ich do niej po tylu sukcesach, jakie odnosili w począt- kowej fazie inwazji. I właśnie dlatego musimy wykorzystać naszą przewagę. Gdybyśmy zaprze- paścili taką szansę, postąpilibyśmy jak ktoś, kto zakłada sobie pętlę na szyję! - A kto nam jaz tej pętli zdjął?! - zawołał ktoś z przeciwległego krańca sali. Leia natychmiast zauwaŜyła, Ŝe pytanie zadał przedstawiciel Hegemonii Tion, Thuv Shinev. Niuk Niuv pogardliwie wykrzywił mięsistą twarz. - To nie ma znaczenia - odparł z irytacją. - Naprawdę?! - zawołał Shinev. - Nie byłbym tego taki pewien. Zbyt długo niektórzy spośród nas odnosili się do rycerzy Jedi podejrzliwie, a nawet z pogardą. JeŜeli w końcu mamy szansę zmu- sić Yuuzhando odwrotu, powinniśmy przynajmniej podziękować rycerzom Jedi, a moŜe takŜe zasięgnąć ich opinii w tej sprawie! - JeŜeli pan uwaŜa, Ŝe to konieczne, proszę im podziękować - odciął się Sullustanin. - Nie twierdzę, Ŝe na to nie zasługują, bez względu jednak na to, co powiedzą, byłoby szaleństwem, gdy- byśmy zmarnowali taką okazję i nie przystąpili do kontrataku. Musimy udowodnić Yongom, Ŝe się nie poddamy i nie ścierpimy ich postępowania. Dość ich okrucieństw i tyranii! NajwyŜszy czas, Ŝebyśmy im pokazali, do kogo naprawdę naleŜy ta galaktyka! Musimy zadać decydujący cios. Powinniśmy zrobić to bez chwili zwłoki. Niektórzy senatorowie zaczęli wiwatować, ale nie tak głośno jak Leia się obawiała. Nowa Re- publika poniosła tyle druzgocących poraŜek, Ŝe jej przedstawiciele nie byli teraz pewni, czy rze- czywiście Yuuzhan Yongów dałoby się odeprzeć tak łatwo, jak sugerował Niuk Niuv. Nikt nie mógłby jednak zaprzeczyć, Ŝe wielu chciało przynajmniej spróbować. Rozglądając się po tłumie zebranych senatorów, Leia dostrzegła wysoką postać stojącego po przeciwnej stronie sali Kentha Hamnera z nachmurzoną twarzą. Była pewna, Ŝe męŜczyzna zabierze głos i sprzeciwi się propozycji NiukaNiuva. Hamnera uprzedził jednak ktoś inny, pytając: - A co będzie, jeŜeli ma pan rację? Leia zorientowała się, Ŝe to Releąy A'Kla, córka caamasjańskiego senatora Elegosa A'Kli, na którym yuuzhański dowódca Shedao Shai dokonał rytualnego mordu w pierwszym okresie woj- ny. Córka zastępowała ojca podczas jego nieobecności, nic więc dziwnego, Ŝe Ca-amasjanie zdecydowali w głosowaniu, iŜ zostanie ich przedstawicielką do końca kryzysu. 24

- JeŜeli pokonanie ich okaŜe się naprawdę moŜliwe? - dodała. - Odniesiemy zwycięstwo! - wykrzyknął Sullustanin. Na myśl o spodziewanym sukcesie w jego okrągłych oczach zapłonęły radosne błyski. - Zgoda, ale za jaką cenę? - Porastający ciało A'Kli delikatny złocisty meszek zafalował na znak silnej emocji. - Yuuzhanie walczą do ostatka. Wolą zginąć, niŜ się poddać, panie senatorze. Admirał Ackbar wykorzystał to, Ŝeby pokonać ich podczas bitwy o Ebaq Dziewięć. Pan chyba nie całkiem uświadamia sobie, co to znaczy. - Uświadamiani sobie doskonale - burknął Sullustanin. - Uświadamiam sobie takŜe, Ŝe nie ponosimy za to Ŝadnej odpowiedzialności. Gdyby Yongowie znaleźli się w naszym połoŜeniu, z pewnością właśnie tak by z nami postąpili. - Bardzo mi przykro, ale moi ziomkowie w Ŝadnych okolicznościach nie zechcą poprzeć ta- kiej eksterminacji - oznajmiła stanowczo Releąy A'Kla. PrzyłoŜyła do piersi długą dłoń zakoń- czoną trzema palcami. - Jesteśmy pacyfistami, panie senatorze. Z pewnością nie chciałby pan, Ŝeby takie postępowanie obciąŜyło sumienia moich ziomków. - Szanuję etykę pani ziomków - odparł Niuk Niuv. Postanowił teraz przemówić do ogółu zebranych. - Gdyby istniała alternatywa, z pewnością bym ją rozwaŜył, poniewaŜ jednak nie dostrzegam, nie zgodzę się siedzieć bezczynnie i czekać, aŜ na moją głowę spadnie cios yuuzhańskiego amphistaffa! W ogromnej sali rozległ się znów chór entuzjastycznych okrzyków. - Nie dziwię się, Ŝe pacyfiści nawołują do współczucia i umiaru, ale to właśnie oni najbardziej skorzystają z zawarcia ostatecznego pokoju, który osiągniemy dzięki naszym działaniom! - Niuk Niuv zwrócił się znów do Caamasjanki. -Na co przyda się pacyfizm, jeŜeli straci pani Ŝycie? Mrugając z przeraŜeniem, Releąy A'Kla usiadła na swoim fotelu. - ZmiaŜdŜymy Yuuzhan Yongów! - ciągnął Niuk Niuv. Powiódł spojrzeniem po zgromadzo- nych przedstawicielach Galaktycznego Sojuszu, uniósł rękę i dźgnął pięścią powietrze. - A ich szczątki odeślemy tam, skąd do nas przybyli! Tym razem okrzyki poparcia brzmiały głośniej i trwały dłuŜej niŜ poprzednio. Przywódca So- juszu, Alderaanin Cal Omas, zachował jednak milczenie. Teraz, kiedy wszystko wskazywało, Ŝe większość przedstawicieli przychyla się do opinii Niuka Niuva, nie widział sensu w zabieraniu głosu ani w wypowiadaniu swojej opinii. 25

Obserwując Kentha Hamnera, Leia zauwaŜyła, Ŝe na pociągłej twarzy stojącego w przeciw- ległym końcu sali męŜczyzny maluje się coraz większa dezaprobata. W pewnej chwili Hamner pokręcił głową i bez słowa wyśliznął się z sali. - W końcu jednak przyznano, Ŝe mieliśmy rację! W komnacie połoŜonej niezbyt daleko od zwieńczonej kopułą sali, w której obradowali przed- stawiciele Galaktycznego Sojuszu, zgromadzili się rycerze i mistrzowie Jedi. Wielu nie pojawiło się na spotkaniu, ale wszyscy obecni chcieli dać wyraz swoim emocjom. Mistrz Jedi, Luke Skywalker, zwołał to zebranie w celu omówienia moŜliwych strategii przyszłych etapów wojny z Yuuzhanami. Waxarn Kel, który nieco wcześniej zabrał głos, przechadzał się przed zebranymi Jedi niczym uwięziony w klatce wyjcobiegacz. Na twarzy i łysej głowie młodego męŜczyzny roiło się od róŜowawych świeŜych blizn; dowodziło to najlepiej, jak niewiele brakowało, Ŝeby stał się jeszcze jedną ofiarą wymierzonej przeciwko Jedi zemsty Yuuzhan Yongów. - Zechciej nam to wyjaśnić - odezwał się Luke. Siedział na podwyŜszeniu pośrodku komnaty. Na kolanie uniesionej nogi opierał łokieć ręki, którą podparł podbródek. Nienaturalny chłód sztucznej dłoni na skórze pozwalał mu zachować jasność myśli. Kel zmarszczył brwi i spojrzał na mistrza Jedi. - Naprawdę muszę? - zapytał z mieszaniną zdumienia i irytacji. Wzruszył ramionami i obró- cił się w stronę pozostałych. – Polowano na nas, zniesławiano nas i mordowano we wszystkich zakątkach galaktyki - podjął po chwili. - Staliśmy się kozłem ofiarnym za wszystko, co Nowa Republika ściągnęła na siebie z powodu trwania w błogostanie i niezdolności do działania. Mówi- liśmy im rzeczy, których nie chcieli wysłuchiwać, i jaką za to otrzymaliśmy nagrodę? Przeklina- no nas za to. Teraz wreszcie przyznano, Ŝe mieliśmy rację. Pułapka w przestworzach Ebaqa Dzie- więć, która zaowocowała poraŜką Yuuzhan Yongów, wykazała, Ŝe stanowimy siłę, z którą wszyscy powinni się liczyć.Yergere nie na próŜno złoŜyła Ŝycie w ofierze. - Dotychczas nie przyszło mi do głowy, Ŝe toczymy wojnę z obywatelami Nowej Republiki, którzy pozostali przy Ŝyciu po atakach nieprzyjaciół - odezwał się ubrany w lotniczy kombine- zon Kyp Durron. Mistrz Jedi opierał się o Ŝłobkowaną ścianę komnaty i z rękoma zaplecionymi na piersi wpatrywał się w Kela. - Do tej pory zawsze uwaŜałem, Ŝe prowadzimy ją z Yuuzhan Yongami. 26

- Bo tak jest. - Kel zmierzył Kypa spojrzeniem pełnym irytacji. - To Yuuzhan Yongowie są naszymi wrogami... nieprzyjaciółmi nie tylko miłujących pokój obywateli galaktyki, ale przede wszystkim rycerzy Jedi. Właśnie to wywołuje tyle frustracji w czasie wojny. Nowa Republika udaremniała wszelkie plany, jakie układaliśmy i proponowaliśmy, aby jej bronić. To nie sługusy z Brygady Pokoju usiłowały zastawiać na nas pułapki i sprzedawać nas Yuuzhanom. To idioci po- kroju Borska Fey'lyi zamierzali nas powstrzymać. No cóŜ, teraz, kiedy cieszymy się swobodą działania, moŜemy im pokazać, co naprawdę potrafimy. - Zakładam, Ŝe masz na myśli coś konkretnego - odezwał się Kyp Durron obojętnym tonem, ale Luke wyczuł w jego głosie ostroŜne zainteresowanie. Kyp zachowywał się jak ktoś, kto wbija kij w gniazdo złośliwych owadów, Ŝeby zobaczyć, co się stanie. - Naturalnie - odparł Kel. - Zadamy im cios, i to mocny cios. - Yuuzhan Yongom? - Oczywiście, Ŝe Yuuzhan Yongom. - W oczach Kela zapłonęły iskry gniewu. - Musimy działać, Ŝeby opinia publiczna nie obróciła się znowu przeciwko Jedi. - Jak mogłaby się obrócić przeciwko nam, Waxarnie? - zainteresował się Luke Skywalker. Kel przeniósł spojrzenie na mistrza Jedi. Luke wyczuł wysiłek, z jakim poznaczony bliznami młody rycerz starał się zapanować nad emocjami. - Obawiam się, Ŝe bardzo łatwo - odparł Kel z lekkim ukłonem. - Powinniśmy działać, Ŝeby potwierdzić naszą przydatność i dobrą wolę, a takŜe udowodnić ponad wszelką wątpliwość, Ŝe zwycięstwo w tej wojnie da się osiągnąć tylko z naszą pomocą. JeŜeli tego nie zrobimy, ryzykuje- my, Ŝe opinia publiczna uzna nas za mięczaków. Co gorsza, niektórzy mogą oznajmić, Ŝe nie bardzo dochowujemy wierności Galaktycznemu Sojuszowi. Luke wygiął wargi w lekkim uśmiechu, ale jego twarz wyraŜała wielkie skupienie. - Przede wszystkim dochowujemy wierności pokojowi - powiedział. - To prawda, mistrzu. Przede wszystkim pokojowi - przyznał pospiesznie Waxarn Kel. - Mu- simy jednak być silni, Ŝeby chronić pokój przed tymi, którzy chcieliby go unicestwić. Czasami trzeba walczyć, aby połoŜyć kres innym walkom. Czy nie na tym właśnie polega spo sób Ŝycia Jedi? 27

A polega? - zapytał siebie w myślach Luke, zastanawiając się nad słowami stojącego przed nim młodego męŜczyzny. Pamiętał, Ŝe często sam kierował się w działaniu filozofią, której zwo- lennikiem był Waxarn Kel i inne podobne mu osoby. Kilkakrotnie podczas wojny z Yuuzhana- mi zetknął się z takimi poglądami. Wyznawały je osoby pragnące kroczyć rzekomo łatwą i prostą ścieŜką Ciemnej Strony, zamiast wybrać zagadkowe i nie zawsze zrozumiałe szlaki Mocy. Luke orientował się jednak, Ŝe Kel nie przeszedł na Ciemną Stronę. Nie wyczuwał w nim gniewu ani nienawiści, jakie emanowały z dusz niektórych otaczających go osób. Wszystkie za- chowywały milczenie w nadziei, Ŝe młody męŜczyzna wypowie się w ich imieniu, ale Luke bez trudu orientował się w ich uczuciach. Yuuzhan Yongowie i ich sługusy z Brygady Pokoju skrzywdzili tyle osób, Ŝe pragnienie odwetu było zapewne zrozumiałe. To jednak, Ŝe zrozumiałe, nie oznaczało jeszcze, Ŝe usprawiedliwione. A zadanie mistrza Jedi polegało między innymi na tym, by pilnować swoich podopiecznych, aby nikt nie sprowadził ich ze słusznej drogi. Na razie Ŝaden Jedi spośród uczestników tego zebrania nie zdecydował się zaprzedać duszy Ciemnej Stronie. Luke'a bardzo to cieszyło. Niektórzy popełniali takie czy inne błędy, innych kor- ciło, Ŝeby popełnić błąd właśnie teraz, ale Luke ufał wszystkim... nawet tym, którzy nie zgadzali się z jego opiniami. Był pewien, Ŝe połączona mądrość wszystkich Jedi, a takŜe ich silna wiara w uzdrawiającą i podtrzymującą energię Mocy stopniowo uśmierzą ból, jaki odczuwali z powodu utraty bliskich podczas tej wojny... podobnie jak z powodu losu, jaki stał się ich własnym udzia- łem. Luke zeskoczył z podwyŜszenia i podszedł do Waxarna Kela. Młody męŜczyzna, uwaŜany kie- dyś za przystojnego, był teraz nieprawdopodobnie oszpecony. Mistrz Jedi wyczuwał, Ŝe właśnie z tego powodu Kela dręczy frustracja. Ilekroć jego podopieczny patrzył na odbicie swojej twarzy w lustrze, przypominał sobie, jaką krzywdę wyrządziła wojna... nie tylko jemu, ale takŜe jego naj- bliŜszym. Nic więc dziwnego, Ŝe szukał sposobu, aby dać upust dręczącym go uczuciom gniewu i nienawiści. Ciemność moŜe nas wabić z wielu stron równocześnie, pomyślał Luke. - JeŜeli zadamy teraz decydujący cios - ciągnął Kel, niespeszony tym, Ŝe stoi przed słynnym w całej galaktyce mistrzem Jedi - poniosą największe straty. JeŜeli jednak będziemy z tym zwleka- li, nasi wrogowie znajdą dość czasu na odzyskanie sił, a wtedy... 28

- Czy sądzisz, Ŝe właśnie dlatego przetrwaliśmy tak długo? - przerwał mu łagodnie Skywalker. - Dlatego, Ŝe nasi nieprzyjaciele zostali osłabieni? Czy naprawdę uwaŜasz, Ŝe ci spośród nas, którzy polegli w bitwach, oddali Ŝycie, bo byli słabi? Kel zamrugał, a na jego oszpeconej twarzy pojawił się wyraz niepewności. - Mistrzu, nigdy bym się nie ośmielił uwaŜać, Ŝe... - Oczywiście, Ŝe nie - ciągnął Luke. - Yuuzhan Yongowie to rasa silnych istot. Podczas walki z nami wykorzystali nasze słabości, podobnie jak my uczymy się wykorzystywać ich słabe strony. śadna rasa nie jest idealna i podczas Ŝadnej wojny nie stosuje się wyłącznie siły. NaleŜy rozwaŜyć takŜe wiele innych czynników, które mogą przyczynić się do zwycięstwa. Kel kiwnął głową i wbił spojrzenie w podłogę. - Tak, mistrzu - powiedział. Luke skrzywił się w duchu. Młody Jedi zwracał się do niego jak android do swojego właści- ciela. - Pod moim przywództwem - podjął Skywalker - zorganizowaliśmy wyszkolone i kierowa- ne przez Jedi specjalne oddziały. To właśnie ci Jedi odgrywali decydującą rolę podczas bitwy. Przez cały ten okres nie zgodziłem się jednak, Ŝeby Jedi pełnili jakiekolwiek funkcje polityczne. Czy uwaŜasz, Ŝe to oznaka słabości? Młody Jedi sprawiał wraŜenie wstrząśniętego takim przypuszczeniem. - Mistrzu, nie to miałem... - zaczął. Luke postanowił mu znów przerwać. - Powołałem do Ŝycia nową Radę Jedi i zgodziłem się, Ŝeby w jej skład weszły inne osoby, nie tylko rycerze i mistrzowie - przypomniał. .- Czy przypuszczasz, Ŝe tak postępuje osoba niezde- cydowana albo słaba? - Nie, mistrzu. Zanim Luke miał czas powiedzieć coś więcej, usłyszał cichy chichot Kypa Durrona. Odwrócił się w jego stronę i zaplótł dłonie za plecami. - Słucham cię, Kypie - powiedział. - Mistrzu, ja wiem, Ŝe jesteś słaby. - Durron zgiął ciało w niskim ukłonie, ale z szacunkiem, nie z sarkazmem. - Ja takŜe. - Uniósł rękę i zamaszystym gestem objął uczestników zebrania. - Podobnie jak Wszyscy inni w tej komnacie. Odczuwam jednak dumę ze swoich sła bości, poniewaŜ to dzięki nim jestem tym, kim jestem. Zapominanie o własnych ułomnościach to najlepsza recepta na katastrofę. 29

zobaczył, Ŝe wchodzi Kenth Hamner. Kiwnął mu głową na powitanie, ale ukrył rozczarowanie, Ŝe to nie Jaina. Jego Nagle drzwi komnaty się otworzyły. Luke odwrócił się i siostrzenica się spóźnia- ła i Luke nie mógł nic poradzić, Ŝe zaczynał go ogarniać coraz większy niepokój. Śmierć Anakina, młodszego brata Jainy, zadała druzgocący cios ludzkiej części jego osobowości. To właśnie ta część nakazała mu zrezygnować z nauk mistrza Yody i pospieszyć na ratunek uwięzionym przyja- ciołom... to ta część kochała Ŝonę Marę i synka Bena bardziej niŜ cokolwiek innego w galakty- ce... i w pełni rozumiała potrzebę odpłacenia pięknym za nadobne wszystkim, którzy skrzywdzili jego najbliŜszych. Luke nie zamierzał się obwiniać, Ŝe ich kocha, ani uwaŜać tego za słabość, ale iniałby do siebie Ŝal, gdyby zaniedbał swoje obowiązki. JeŜeli nawet nie liczyć Jainy, zbyt wielu innych Jedi nie stawiło się na to spotkanie: Tam Azur-Jamin, Octa Ramis, Kyle Katarn, Tenel Ka, Tahiri Yeila... Gdyby stracili Ŝycie, poczułby się, jakby zawiódł zaufanie wszystkich razem i kaŜ- dego z osobna. ZauwaŜył, Ŝe pokryta bliznami skóra twarzy i głowy Waxarna Kela przybrała szkarłatną barwę. Nie umiałby powiedzieć, czy zaprezentowane przez Kypa Durrona inne spojrzenie na ten sam problem trafiło w końcu Kelowi do przekonania, czy teŜ moŜe młodego męŜczyznę ogarnęło za- kłopotanie, Ŝe wyszedł na głupca w obecności pozostałych Jedi. Na razie kilkoro spośród nich za- częło zdradzać oznaki zniecierpliwienia; w komnacie panowało prawie namacalne napięcie. Po- mimo niedawnej odmiany losu Jedi, wciąŜ jeszcze niektórzy uwaŜali, Ŝe ich przywódca nie spisuje się najlepiej. - Dziękuję ci, Kypie - powiedział Luke, oddając ukłon. - Wygranie tej wojny nie będzie pole- gało tylko na korzystaniu z wojskowej potęgi. JeŜeli wszyscy to zapamiętamy, moŜe jeszcze odnie- siemy zwycięstwo w tych zmaganiach... w taki sposób, który pozwoli uchronić nas przed nami samymi. Odwrócił się i podszedł do podwyŜszenia, Ŝeby usiąść. Pochwycił spojrzenie Jacena. Jego sio- strzeniec stał z dala od pozostałych, pod przeciwległąścianąkomnaty. Luke nieznacznie kiwnął mu głowąi spojrzał na Waxarna Kela, który zwolnił miejsce na środku, Ŝeby kto inny mógł zabranić głos. - To samo mięso, inny banth. Słysząc tę uwagę Kentha Hamnera, Cal Omas prychnął pogardliwie. Rycerz Jedi górował nad nim wzrostem i miał nieprzenikniony 30

wyraz twarzy, przywódca Galaktycznego Sojuszu musiał jednak przyznać, Ŝe w ciągu ostatnich kilku tygodni go polubił. W przeciwieństwie do innych polityków cenił sobie, gdy ktoś mówił mu bez ogródek, co myśli. - Nie mieliśmy banthów na Alderaanie - powiedział. Stał obok ogromnego wypukłego iluminatora w swoim gabinecie i patrzył na widok, jaki roz- ciągał się za grubą transpastalową szybą. Widział opadające tarasami mury pływającego miasta, ginące w mgiełce morskiej piany niesionej wiatrem znad wzburzonych fal kalamariańskiego oceanu. Wiedział, Ŝe za tą mgłą rozciąga się po horyzont tylko ocean. Spędził sporo czasu, obser- wując go. Liczył na to, Ŝe zdoła kiedyś wypatrzyć wynurzającą się z morskiej piany legendarną krakanę, najczęściej bywał jednak zbyt pogrąŜony w zadumie, Ŝeby ją zauwaŜyć, nawet gdyby wynurzyła się przed nim z głębin oceanu. Obejrzał się przez ramię na Kentha Hamnera. - Rozumiem jednak, co masz na myśli - dodał po chwili. Usłyszał chór pomruków siedzących przy stole osób, które zgadzały się z jego zdaniem. Od czasu posiedzenia w sali obrad Senatu i drugiego w komnacie Rady Jedi upłynęły mniej więcej dwie godziny. Omas zwołał zebranie grupki wybranych osób, Ŝeby przedyskutować z nimi wnioski z obu posiedzeń. Oprócz Hamnera w spotkaniu brali udział oboje Skywal-kerowie, Leia Organa Solo, Releąy A'Kla i admirał Sień Sów, sullu-stański naczelny dowódca stopniowo refor- mowanych Wojsk Obrony Galaktycznego Sojuszu. Omas miał więc przed sobą grono zaufanych osób. Mógł na nich polegać, mógł je teŜ wykorzystać... w najlepszym moŜliwym znaczeniu tego słowa. - Zaprosiłem was tu, bo chcę prosić o pomoc. - Odwrócił się i powiódł spojrzeniem po twarzach wszystkich zebranych w jego gabinecie. - Muszę powiedzieć, Ŝe mam tej walki po dziurki w no- sie. - Z Yuuzhan Yongami? - zapytała Mara Jadę Skywalker. Siedziała przy długim, owalnym trans- pastalowym stole, a jej mąŜ stał obok fotela. Cal Omas wzruszył ramionami. - Wystarczyło mi, Ŝe miałem do czynienia z Borskiem FeyMya - podjął po chwili. - Ściera- łem się z nim na kaŜdym kroku i czasami po prostu chciało mi się płakać. Straty, jakie ponieśliśmy z powodu jego głupoty... - Pokręcił głową, jakby chciał z niej usunąć niemiłe wspomnienia. - Kie- dy zginął, pomyślałem jak idiota, Ŝe odtąd sprawy potoczasie po mojej myśli. JakŜe się pomyliłem! Po jego śmierci Bothanie 31

ogłosili zwariowaną wojnę ar'krai. Muszę teraz uŜerać się z jednym admirałem, który upiera się, Ŝeby przystąpić do decydującego ataku i raz na zawsze wyeliminować nie tylko zagroŜenie, ale samych Yuuzhan Yongów. Chciałem się z tym zwrócić do Senatu, ale usłyszałem tylko więcej podobnych opinii. Nawet rycerze Jedi... - Nie wszyscy Jedi - przerwał mu cicho Luke Skywalker. Zmarszczył brwi, jakby słowa Omasa sprawiły mu osobistą przykrość. Przywódca Galaktycznego Sojuszu z szacunkiem skinął głową w jego stronę, a takŜe w kie- runku Releqy A'Kli, która poruszyła się niespokojnie na fotelu. - Zechciejcie mi wybaczyć - powiedział. - Wiem, Ŝe nie wszyscy Jedi i nie wszyscy senato- rowie. Zbyt wielu jednak zachowuje się jak szaleńcy, Ŝebyśmy mogli podjąć rozsądną decyzję. - Czy mam przez to rozumieć - zaczęła Leia - Ŝe nie zamierzasz dąŜyć do ostatecznego poko- nania Yuuzhan Yongów? - Naprawdę namawiasz polityka, Ŝeby sprzeciwił się woli opinii publicznej? - Omas roześmiał się z przymusem. Podszedł do swojego fotela, opadł na siedzenie i cięŜko westchnął. - Prawdę mówiąc, czy chcę tego, czy nie, nie mógłbym teraz wysłać naszych oddziałów do ataku. Przyzna- ję, Ŝe udało się nam odnieść nad wrogiem kilka mało znaczących zwycięstw i wszystko wskazuje, Ŝe na razie jakoś się trzy mamy, ale jeśli przecenimy swoje siły i zechcemy osiągnąć zbyt wiele w krótkim czasie, znajdziemy się w takim samym połoŜeniu jak teraz oni. Dopóki nie zdołamy zgro- madzić wystarczających sił do obrony... na wypadek gdyby nasz atak zakończył się niepowodze- niem... nie zamierzam wyraŜać zgody na Ŝadne drastyczne posunięcia. W przeciwnym razie ryzy- kujemy, Ŝe stracimy wszystko, co dotąd zyskaliśmy, a moŜe nawet znajdziemy się w jeszcze mniej korzystnej sytuacji. Musimy najpierw skonsolidować siły, Ŝeby móc później przystąpić do dal- szej walki. - Zastanawiałem się, dlaczego w naszym spotkaniu nie bierze udziału admirał Traest Kre'fey - odezwał się Hamner. - Z pewnością nie ucieszyłaby go ta decyzja, prawda? - Musi się z nią pogodzić - odparł Omas. - Kre'fey jest dobrym strategiem i trzymał naszą stronę, kiedy był najbardziej potrzebny, ale nie mianowałbym go naczelnym dowódcą. UwaŜam, Ŝe na to stanowisko bardziej nadaje się Sień Sów. Sullustanin kiwnął głową i zamrugał wielkimi czarnymi oczami. - Konsolidacja sił to klucz do wygrania tej wojny - oznajmił. - Nie zamierzam nadstawiać karku, dopóki się nie upewnię, Ŝe mój wibrotopór 32

jest ostrzejszy i większy niŜ broń, jaką się posługują Yongowie. - Roztropność bywa lepsza niŜ odwaga - zauwaŜyła Mara. - To moŜliwe - przyznał Sów. - Gdybym w tej chwili miał do dyspozycji te wojska, moŜe poczułbym się zupełnie inaczej. - Sullustanin wzruszył ramionami. Skywalker kiwnął głową. - W takim przypadku byłoby nam trudniej znaleźć argumenty przeciwko ostatecznemu roz- strzygnięciu - powiedział. – Doskonale to rozumiem. Pozostałyby nam juŜ tylko racje moralne. Gdybyśmy zaatakowali z zamiarem ostatecznego unicestwienia naszych wrogów, w czym byliby- śmy lepsi od Yongów? Siedzący przy stole goście zachowali milczenie. Cal Omas powiódł spojrzeniem po ich twa- rzach. Skywalker sprawiał wraŜenie •zmartwionego, a jego Ŝona uwaŜnie go obserwowała. Leia miała dziwny wyraz twarzy. Cal zdąŜył się juŜ zorientować, co znaczyła mina: księŜniczka intensyw- nie zastanawiała się nad wszystkim, co usłyszała. Kenth Hamner i Sień Sów byli wytrawnymi woj- skowymi, nawykłymi do myślenia w kategoriach zasobów, sił, środków i stawianych celów; czuli się znacznie mniej pewnie, ilekroć dyskusja zahaczała o filozofię. Jedyną osobą zdradzającą jakieś emocje była senatorka Releąy A'Kla. Złocista sierść Caamasjanki jeŜyła się na znak dręczącego ją niepokoju. - O co chodzi, Releąy? - zapytał Omas. Dobrze wiedział, co usłyszy, zanim jeszcze istota zdecydowała się otworzyć usta. Właśnie po to w ogóle zaprosił ją na to spotkanie. - Mam nadzieję, Ŝe wyraŜę opinię wszystkich - zaczęła A'Kla - kiedy powiem, Ŝe naszym ostatecznym celem jest pokój. Pokój, a nie tylko koniec wojny. Jeszcze raz zebrani przyznali jej rację zgodnym chórem pomruków. Sprzeciwiła się tylko księŜniczka Leia. - Pokój za kaŜdą cenę to Ŝaden pokój - oznajmiła. Natychmiast poparła ją Mara. - W najlepszym razie będzie oznaczał tylko chwilowe zawiesze nie broni - dodała. - Powinniśmy osiągnąć coś trwalszego, coś więcej niŜ zwycięstwo nad Yongami, coś, na czym moglibyśmy oprzeć nasz npwy Galaktyczny Sojusz - ciągnęła Leia. - Musimy mieć w tym celu trwałą infrastrukturę i gwarantowaną ciągłość dostaw. Przydałyby się takŜe statki, Ŝeby zastąpić te, które uległy zniszczeniu podczas działań zbrojnych. 3-Ruiny Imperium 33