Xalun

  • Dokumenty480
  • Odsłony34 924
  • Obserwuję66
  • Rozmiar dokumentów587.8 MB
  • Ilość pobrań19 744

Żelazny Dwór 01.5 Zimowe Przejście

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :232.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Żelazny Dwór 01.5 Zimowe Przejście.pdf

Xalun EBOOKS
Użytkownik Xalun wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 55 stron)

Zimowe Przejście Żelazny Dwór Julie Kagawa tłumaczenie: Mulka

Rozdział Pierwszy Dotrzymywanie obietnic W cieniu jaskini, obserwowałam jak zbliża się Łowca. Czarna sylwetka na tle śniegu, podkradał się coraz bliżej, jego oczy jak żółte płomienie w cieniu, oddech owijał się wokół niego jak zjawy. Lodowato niebieskie światło błysnęło pomiędzy jego mokrymi zębami, futro miał grube i kudłate, ciemniejsze niż północ. Ash stanął między mną a Łowcą, obnażył miecz, ani na chwilę nie spuszczając z oczu tego ogromnego stworzenia, które śledziło nas od kilku dni, a teraz, wreszcie dopadło. „Meghan Chase.” Jego głos był jak ryk, głębszy niż grzmot, bardziej prymitywny niż dzikie lasy. Starożytne złote oczy wpatrywały się prosto we mnie „W końcu Cię odnalazłem.” Nazywam się Meghan Chase. Jeśli istnieją trzy rzeczy jakie nauczyłam się w czasie pobytu w krainie elfów, to są to: nie jeść niczego co zaoferują ci w tejże krainie, nie pływać w cichych, małych jeziorkach i nigdy, przenigdy nie dobijać targu, z nikim. Dobrze, czasami, nie masz wyboru. Czasami, bywasz zapędzony w kozi róg i musisz zawszeć umowę. Jak na przykład wtedy, gdy twój młodszy brat zostaje porwany i musisz przekonać księcia Mrocznego Dworu, aby pomógł ci go uratować, zamiast zawlec cię z powrotem do swojej królowej. Lub jesteś zagubiony i trzeba przekupić sprytnego, gadającego kota aby przeprowadził cię przez las. Lub musisz przejść przez pewne konkretne drzwi, a strażnik nie chce

Cię przepuścić bez zapłaty. Magiczne stworzenia kochają takie okazje i trzeba słuchać ich warunków bardzo ostrożnie, albo zostaniesz wykiwany. Jeśli dokonasz takiej umowy, pamiętaj: nie ma sposobu aby się z tego wycofać, nie bez katastrofalnych skutków. Zawsze upomną się o swój dług. Właśnie dlatego, 48 godzin temu szłam przez swoje podwórko w środku nocy, pozostawiając swój dom w tle, stawał się on coraz mniejszy i mniejszy. Nie oglądałam się za siebie, gdybym to zrobiła, mogłabym stracić nerwy. Na skraju lasu, czekał na mnie mroczny książę z parą jarzących się, niebieskookich rumaków. Książę Ash, trzeci syn Zimowego Dworu, przyglądał mi się uważnie kiedy podeszłam, jego srebrne oczy odbijały światło księżyca. Wysoki i blady, z kruczoczarnymi włosami i nieosiągalną elegancją elfów, wyglądał zarówno pięknie i niebezpiecznie, moje serce biło szybciej w oczekiwaniu albo ze strachu, nie mogłam powiedzieć. Kiedy weszłam w cienie drzew, Ash wyciągnął bladą z długimi palcami dłoń w której umieściłam swoją własną. Jego palce splotły się z moimi, przyciągnął mnie do siebie i położył delikatnie ręce na moim pasie. Położyłam głowę na jego piersi i zamknęłam oczy, wsłuchując się w bicie jego serca, wdychając jego mroźny zapach. „Musisz to zrobić, prawda?” szepnęłam, zaciskając palce na tkaninie jego białej koszuli. Ash wydał cichy odgłos, który mógł być westchnieniem. „Tak.” Jego głos, niski i głęboki, ledwie powyżej szeptu. Odsunęłam się by spojrzeć znów na niego, widziałam siebie odbitą w jego srebrnych oczach. Kiedy pierwszy raz go spotkałam, te oczy były puste i zimne, jak twarz w lustrze. Ash kiedyś był wrogiem. Był najmłodszym synem Mab, królowej Zimy i starożytnym rywalem mojego ojca Oberona, króla Letniego Dwory. Zgadza się, jestem pół elfem – księżniczką elfów, mniej więcej – i nawet o tym nie wiedziałam do czasu , gdy mój ludzki brat został porwany przez elfy i zabrany do Nigdynigdy. Kiedy się o tym dowiedziałam, przekonałam mojego

najlepszego przyjaciela, Robbiego Koleżkę – który okazał się być sługą Oberona, Pukiem – aby zabrał mnie do magicznej krainy, aby sprowadzić Ethana z powrotem. Ale bycie księżniczka elfów w Nigdynigdy okazuje się być bardzo niebezpieczne. Przede wszystkim, królowa Mrocznego Dworu wysłała Asha aby mnie złapał, chcąc użyć mnie jako broni przeciwko Oberonowi. Wtedy zawarłam umowę z księciem , która zmieniała moje życie : pomóż mi uratować Ethana, a ja pójdę z tobą do Zimowego Dworu. Więc, tak to się stało. Ethan jest teraz bezpieczny w domu. Ash dotrzymał swojej strony układu. Teraz była moja kolej aby dotrzymać swojej i udać się z nim do dworu odwiecznych wrogów mego ojca. Był tylko jeden problem. Lato i zima nie powinni się w sobie zakochiwać. Przygryzłam lekko wargę wpatrując się w niego. Pomyślałam że kiedyś widziałam go jako posąg z lodu, jego postawa jednak nieco się rozmroziła w czasie naszych wspólnych chwil w Nigdynigdy. Teraz, patrząc na niego, wyobrażam sobie szkliste jezioro: gładkie i spokojne, ale tylko na powierzchni. „Jak długo będę musiała tam pozostać?” zapytałam. Pokręcił powoli głową, poczułam jego niechęć „Nie wiem, Meghan. Królowa nie ujawnia mi swoich planów, a ja nie śmiem zapytać dlaczego ciebie chce” sięgnął i chwycił kosmyk moich blond włosów, wplatając go sobie między palce „ Ja miałem cię tylko przyprowadzić” wyszeptał, a jego głos wydawał się jeszcze niższy „Przysiągłem, że cię przyprowadzę.” Przytaknęłam. Bo kiedy elf obiecuje coś, zobowiązuje się to wykonać, dlatego właśnie zawieranie takich umów bywa zgubne. Ash nawet gdyby chciał nie może zerwać przysięgi. Dobrze to rozumiałam, ale … „Chcę coś zrobić , zanim wyruszymy” powiedziałam, czekając na jego reakcję. Ash uniósł brwi, ale poza tym wyraz jego twarzy się nie zmienił. Wzięłam głęboki oddech. „Chcę zobaczyć Puka.” Mroczny książę westchnął. „Przypuszczałem, że będziesz chciała,”

uwolnił mnie cofając się, miał zamyśloną twarz „ I prawdę mówiąc, sam jestem ciekaw. Nie chciałbym aby Koleżka umarł nim rozstrzygniemy nasz pojedynek. To byłoby niefortunne.” Skrzywiłam się. Puk i Ash byli odwiecznymi wrogami, już odbyli kilka dzikich, zagrażających życiu pojedynków, jeszcze zanim ja sama pojawiłam się na tym świecie. Ash poprzysiągł zabić Puka, Puk miał wielką przyjemność w prowokowaniu niebezpiecznego księcia lodu, gdy tylko miał do tego okazję. Tylko dlatego, że nalegałam na ich współpracę, zgodzili się na ten chwiejny rozejm. Taki który nie potrwa długo, bez względu na to jak mocno będę interweniowała. Jeden z koni parsknął i zarył ziemią, Ash odwrócił się i położył dłonie na jego szyi. „Dobrze, sprawdzimy co u niego.” powiedział nie odwracając się. „Ale zaraz po tym, muszę cię zabrać do Tir Na Nog. Żadnych więcej opóźnień, rozumiesz? Królowa nie będzie zadowolona z tego, że zabiera mi to tyle czasu.” Przytaknęłam. „Tak. Dzię...- to znaczy … Doceniam to, Ash.” Uśmiechnął się lekko i zaoferował mi znowu swą rękę, tym razem by pomóc mi wsiąść na siodło. Delikatnie podniosłam wodze i pozazdrościłam Ashowi, który dosiadł z łatwością drugiego konia jakby robił to tysiące razy. „Dobrze.” powiedział delikatnie zrezygnowanym głosem, patrząc na księżyc. „ Najpierw najważniejsze. Musimy znaleźć przejście do Nowego Orleanu.” Przejścia to zaczarowane ścieżki między światem realnym a Nigdynigdy, bramy prosto do Zaklętej Krainy. Mogą być w dowolnym miejscu, każdymi wejściem : starą kurtyną w łazience, bramą na cmentarz, drzwiami do dziecięcej szafy. Możesz iść gdziekolwiek na świecie , jeśli wiesz którędy, ale przechodzenie przez nie to inna sprawa, czasami są one strzeżone przez nieprzyjemne

stworzenia, które mają za zadanie aby zniechęcić nieproszonych gości. Nic nie strzegło ogromnej, gnijącej stodoły, które stała pośrodku bagnistego rozlewiska, pokryta mchem wyglądała jakby naniesiono na nią zielony, kosmaty dywan. Grzyby rosły na ścianach w bulwiastych kępach, były ogromne, jeśli spojrzało się wystarczająco blisko, można było dostrzec kilka malutkich, skrzydlatych postaci. Zamrugały kiedy przechodziliśmy koło nich, ogromne oczy spoglądały w różnych kierunkach spod kapeluszy grzybów, nagle wyleciały w powietrze , machając opalizującymi skrzydłami. Podskoczyłam, ale Ash i konie zignorowały je, kiedy weszliśmy pod ugiętą ościeżnicę wszystko zrobiło się białe. Zamrugałam i rozejrzałam się kiedy świat na powrót nabierał ostrości. Otoczył nas niesamowicie ciemny las, mgła pełzała po ziemi jak żywa istota, zwijała się wokół nóg koni. Drzewa były masywne, rosnące do zadziwiających wysokości, poprzeplatane gałęzie blokowały widok na niebo. Wszystko było ciemne i wyblakłe, jakby wszystkie kolory zostały wyprane, las uwięziony w wiecznym mroku. „Losobór,” mruknęłam i zwróciłam się do Asha. „dlaczego tu jesteśmy? Myślałam, że wybieramy się do Nowego Orleanu.” „Bo tak jest.” Ash obrócił swego konia by na mnie spojrzeć. „Ścieżka której szukamy jest jakiś dzień jazdy na północ stąd. To najszybsza droga do Nowego Orleanu.” Mrugnął do mnie i prawie, że się uśmiechnął „Chyba że planowałaś dostać się tam autostopem?” Zanim zdążyłam odpowiedzieć, mój koń nagle przerażająco zakwiczał i stając na tylnych nogach przeciął powietrze przednimi. Chwyciłam za grzywę, ale prześliznęła mi się przez palce, zsunęłam się do tyłu z siodła i uderzyłam w ziemię za koniem, łamiąc krzaki pod sobą. Parskając w popłochu rumak obrócił się w kierunku drzew i skacząc przez leżącą gałąź zniknął we mgle. Jęcząc, usiadłam, testując ciało czy nie ma obrażeń. Moje ramię

pulsowało w miejscu na które upadłam, drżałam, ale wydawało się, że niczego nie złamałam. Ash również mocował się z kopiącym, piszczącym i rzucającym głową koniem, ale książę był w stanie utrzymać się na nim i przejąć z powrotem nad nim kontrolę. Zeskakując z siodła, przerzucił wodze przez głowę konia i ukląkł przy mnie. „Nic ci się nie stało?” Jego palce badały moje ramię, zaskakująco łagodnie „Coś sobie złamałaś?” „Nie sądzę,” mruknęłam, pocierając swoje posiniaczone ramię. „Ten piękny skrawek jeżyny złagodził mój upadek.” Teraz kiedy adrenalina rozeszła się, dziesiątki piekących zadrapań dało o sobie znać. Marszcząc się, spojrzałam w kierunku gdzie zniknął mój koń. „Wiesz, to już drugi raz kiedy zostałam zrzucona z elfickiego konia. Innym razem jeden chciał mnie zjeść. Myślę, że konie nie przepadają za mną.” „Nie” Nagle poważnie, Ash wstał oferując rękę, by postawić mnie na nogi. „To nie ty. Coś je wystraszyło.” Rozejrzał się powoli, rękę kładąc na mieczu przy pasie. Wokół nas , Losobór był spokojny i ciemny, jakby mieszkańcy bali się poruszyć. Spojrzałam za nas, gdzie pnie dwóch drzew wrastały w siebie, tworząc między sobą bramę. Przestrzeń między pniami była przejściem, skrywały się w niej cienie, które wydawały się przypełzać bliżej. Zimny wiatr zasyczał między pniami, poruszył gałęziami i podrzucił , szeleszcząc liśćmi, wzdrygnęłam się. Z szaleńczym, pędzącym dźwiękiem, stado małych skrzydlatych istot wyrwało się ze ścieżki, wirując wokół nas w panice i wpadając w mgłę. Zaskomlałam osłaniając twarz, koń Asha zarżał ponownie, dźwięk przekłuł złowroga ciszę. Ash chwycił mnie za rękę i odciągnął z dala od przejścia, spiesząc z powrotem do swojego konia. Podniósł mnie i posadził tuż za siodłem, chwycił lejce i wspiął się na przód

„Trzymaj się mocno.” ostrzegł, przeszył mnie dreszcz kiedy oplotłam ramiona wokół jego bioder, czując twarde mięśnie poprzez jego koszulkę. Ash z krzykiem wbił w konia piety, koń wystrzelił gwałtownie do przodu, aż odrzuciło mi głowę do tyłu . Ścisnęłam mocniej Asha i schowałam twarz w jego plecach , koń pędził poprzez Losobór pozostawiając przejście daleko w tyle. Zatrzymywaliśmy się rzadko, a kiedy to robiliśmy, to tylko po to abym ja i koń trochę odpoczęła. Kiedy zapadł wieczór, Ash wyciągnął kilka produktów spożywczych z torby przypiętej do siodła i mi je podał; chleb, mięso i ser, zwykłe ludzkie jedzenie. Widocznie, pamiętał moje ostatnie eksperymenty z jedzeniem pochodzącym z Nigdynigdy, które nie zakończyły się zbyt dobrze. Ugryzłam kawałek suchego chleba, miałam nadzieję, że nie wypomni o tamtym incydencie i zażenowaniu które wywołało. Ash nie jadł. Pozostał ostrożny i podejrzliwy, i nigdy tak naprawdę się nie wyluzował przez całą podróż. Koń też był nerwowy i niespokojny, wpadał w panikę przy każdym cieniu, każdym szeleście opadającego liścia. Coś za nami podążało; za każdym razem kiedy się zatrzymywaliśmy, ciemna, szara obecność zdawała się być coraz bliżej. Kiedy nastąpiła noc, wieczny zmierzch Lasoboru w końcu wygasł i jasnożółty księżyc pojawił się na niebie. Ash i jego koń wydawali się mieć nieograniczoną wytrzymałość, w odróżnieniu ode mnie. Dosiadanie konia godzinami to nie łatwa sprawa, do tego stres związany z tym, ze coś nas ściga w końcu zebrał żniwo. Walczyłam aby nie zasnąć, drzemiąc na plecach księcia, zaczęłam niebezpiecznie opadać na bok, kiedy wstrząsnęły mną ostre słowa Asha i doprowadziły mnie z powrotem do pionu. Odpływałam ponownie, walcząc, aby moje oczy pozostały otwarte, kiedy Ash nagle zatrzymał konia i zsiadł. Mrugając, rozejrzałam się skołowana, widząc tylko drzewa i cienie. „Już jesteśmy na miejscu?”

„Nie” Ash spojrzał na mnie zirytowany „Ale cały czas grozisz upadkiem z konia, nie mogę cały czas sięgać do tyłu by upewniać się ,że nadal tam jesteś.” Skinął na przednią część siodła. „Zamienimy się miejscami. Przesuń się do przodu.” Ułożyłam się w siodle a Ash wskoczył za mnie, oplótł ramie wokół mojej tali, zapewniając mi tym bezpieczeństwo, powodując tym jednocześnie, że mój puls zabił szybciej z podniecenia. „Trzymaj się,” mruknął kiedy koń zaczął ponownie iść „Jesteśmy prawie na miejscu. Kiedy znajdziemy się wśród śmiertelników, będziesz mogła odpocząć. Powinniśmy być tam bezpieczni.” „Co za nami podąża?” szepnęłam, co spowodowało że koń położył uszy. Ash przez kilka chwil nie odpowiadał. „Nie wiem,” mruknął, brzmiał jakby niechętnie się do tego przyznawał. „Cokolwiek to jest, jest wytrwałe. Trzymaliśmy równe tempo i jeszcze tego nie zgubiliśmy.” „Dlaczego to nas śledzi? Czego chce?” „To nie istotne.” Ash wzmocnił uchwyt wokół mojej talii. „Jeśli chce ciebie, najpierw będzie musiało przejść przeze mnie.” Coś mnie ukłuło w żołądku, a moje serce dziwnie zatrzepotało. W tym momencie czułam się bezpieczna. Mój książę nie pozwoli aby cokolwiek złego mi się stało. Opierając się o niego, zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie odpłynąć. Musiało mi się przysnąć, bo kolejną rzeczą jaką odebrałam był potrząsający mną Ash. „Meghan obudź się,” szepnął, jego chłodny oddech owiał moją szyję. „Jesteśmy na miejscu.” Ziewając spojrzałam na małą polanę przed nami. Bez osłony drzew, mogłam zobaczyć niebo usłane gwiazdami. Polana była pusta, poza jednym ogromnym dębem w samym jej centrum. Jego korzenie wiły się na ziemi, były

strasznie grube uniemożliwiały aby cokolwiek większe od paproci mogło się rozwinąć. Pień był szeroki skręcony, jakby trzy lub cztery drzewa zostały zgniecione w jedno. Ale nawet przy jego wielkości i dominującej obecności zauważyłam że umiera. Jego gałęzie opadły, ale odłamały się i były rozproszone u podstawy drzewa. Większość jego szerokich liści było martwych i kruchych, a pozostałe były chore żółto-brązowe. Polana również wyglądała na zwiędłą i chorą, tak jakby drzewo wysysało życie z lasu wokół niego. „Nie było takie wcześniej.” Ash szepnął za mną. Patrzyłam na umierające drzewo i czułam niezrozumiały smutek, jak gdybym oglądała śmierć starego przyjaciela. Otrząsając się z tego, rozejrzałam się za drzwiami albo bramą, ale drzewo było tutaj jedyna rzeczą. „Czy to jeszcze działa?” Zastanawiałam się kiedy Ash prowadził konia na polanę w kierunku starego drzewa. „Mam na myśli przejście. Czy się otworzy?” „Zobaczymy.” Ash zsiadł z konia i poprowadził go do pnia. Gdy się zatrzymał zsunęłam się z siodła i dołączyłam do niego. „Więc, w jaki sposób działa to przejście?” zapytałam, wpatrując się w pień w poszukiwaniu jakiegoś rodzaju drzwi. Drzwi na drzewach nie są czymś niezwykłym w Nigdynigdy. Faktycznie, podczas mojego pierwszego razu w Zaklętej Krainie spędziłam noc w drzewie krasnoludka, w jakiś sposób zmniejszałam się do wielkości robaka aby zmieścić się w jego drzwiach. „Nie widzę bramy. Jak masz zamiar to otworzyć?” „To proste” odpowiedział Ash „Po prostu zapytamy.” Ignorując moje pochmurne spojrzenie, odwrócił się twarzą do pnia i położył rękę na surowej korze. „Tu Ash,” powiedział wyraźnie „trzeci syn Mrocznego Dworu, żądam przejścia do śmiertelnego świata i rozliczenia Starszej.” „Bardzo proszę.” dodałam. Przez chwilę nic się nie działo. Następnie z głośnym jękiem i

skrzypieniem, jeden z masywnych korzeni poruszył się z ziemi, rozrzucając brud i gałązki. Uniósł się w powietrze, tak że utworzył bramę pomiędzy sobą a ziemią, a przestrzeń ta mieniła się magią. „Oto twoja ścieżka,” szepnął Ash, a moje serce zabiło szybciej w klatce piersiowej. Puck był za tą bramą. O ile jeszcze żył. Ściskając dłoń Asha, niemal ciągnęłam go z niecierpliwości, Schyliłam się pod łukiem. Potknęłam się o korzeń po drugiej stronie i niemal poleciałam do przodu, ledwo łapiąc równowagę. Prostując się, rozejrzałam się wokół księżycowego zagajnika - Park Miejski w Nowym Orleanie, poznałam ogromne, omszone dęby z naszej ostatniej wizyty. Powietrze było wilgotne, ciepłe i spokojne. Świerszcze brzęczały, liście szeleściły a księżyc mienił się na powierzchni pobliskiego jeziora. Nic się nie zmieniło. Było tak spokojnie jak ostatnim razem kiedy tu byliśmy, kiedy myślałam że mój świat się rozpada. Ash dotknął mojego ramienia i skinął głową na drzewo, gdzie smukła dziewczyna o zielonej jak mech skórze stała i obserwowała nas z cienia dębu, oczy miała ciemne i szeroko otwarte z zaskoczenia. „Meghan Chase?” driada zbliżała się do nas, poruszała się jak gałąź na wietrze „Co ty tutaj robisz?” zamrugałam słysząc strach w jej oczach „Nie możesz zostać!” syknęła kiedy była już blisko . „To nie jest bezpieczne. Coś groźnego podąża za tobą.” „Wiemy,” Ash powiedział koło mnie, spokojny jak zawsze. Driada zamrugała i przesunęła wzrok na niego. „Ale przeszliśmy przez bramę Starszej, więc miejmy nadzieję, że cokolwiek nas ściga, nie wpuści ona tego do tego świata.” Brama Starszej? Spojrzałam za siebie, mój żołądek skręcił się tak mocno, że aż poczułam mdłości. Było to drzewo Nestorki, wielki dąb, który kiedyś stał wysoki i dumny,

górując nad innymi. Teraz, podobnie jak jego bliźniak na polanie -umierało. Jego gałęzie były nagie, kudłaty mech który je pokrywał był brązowy i martwy. Gula urosła mi w gardle. Pamiętałam Nestorkę Driad z naszej pierwszej wizyty tutaj: stara, o wyglądzie babci wróżka z miękkim głosem i sympatycznym spojrzeniem, która oddała serce swojego drzewa, aby upewnić się, że odzyskam własnego brata. I że zabiję tego kto go uprowadził. Nestorka wiedziała że umrze jeśli mi pomoże. Mimo to dała nam broń której potrzebowaliśmy by zniszczyć wroga i sprowadzić z powrotem Ethana. Dziewczyna stanęła koło mnie, patrząc na umierający dąb. „Żyje jeszcze.” powiedziała, jej głos brzmiał jak szept liści. „Tak umiera. Jest zbyt słaba by opuścić drzewo, teraz śpi i śni o swojej młodości. Ale nie odeszła jeszcze. To zajmie dłuższy czas nim zniknie całkowicie.” „Tak mi przykro.” wyszeptałam. „Nie, Meghan Chase.” driada pokręciła głową wydając lekki szeleszczący dźwięk, błyszczący chrząszcz przebiegł przez jej twarz i ukrył się w jej włosach. „Ona wiedziała. Wiedziała przez cały czas co się stanie. Wiatr mówi nam te rzeczy. Tak jak mówi nam, że znajdujesz się teraz w strasznym niebezpieczeństwie.” nagle przekłuła mnie swoimi czarnymi oczami „Nie powinnaś być tutaj,” powiedziała stanowczo „To coś jest bardzo blisko. Po co tu przyszłaś?” Przeszyła mnie gęsia skórka, ale otrząsnęłam się z uczucia niepokoju i wstrzymując jej wzrok powiedziałam „Jestem tutaj z powodu Pucka. Muszę go zobaczyć.” Twarz driady złagodniała. „Ahh tak, oczywiście. Zabiorę cię do niego, ale obawiam się, że będziesz rozczarowana.” „To nie ma znaczenia” poczułam chłód, mimo że była ciepła, letnia noc. „Po prostu chcę go zobaczyć.” Driada skinęła głową i obróciła się, kołysząc się na wietrze. „Tędy

proszę.”

Rozdział Drugi Serce Dębu Puk, lub słynny Robin Koleżka, jak był zwany w Śnie Nocy Letniej, miał kiedyś inne imię. Ludzkie imię, należące do chudego, rudego chłopca, który był sąsiadem nieśmiałej wiejskiej, dziewczyny mieszkającej na rozlewiskach Luizjany. Robbie Goodfell, jak sam się wtedy nazywał, był moim szkolnym kolegą, powiernikiem i najlepszym przyjacielem. Zawsze pilnujący mnie jak starszy brat. Sarkastyczny i trochę nadopiekuńczy, Robbie był … inny. Kiedy nie było go w pobliżu, ludzie ledwo pamiętali kim był i jak wyglądał. To było tak jakby po prostu znikał z ich pamięci, pomimo faktu, że gdy coś poszło nie tak w szkole – myszy w biurku, superglue na krzesłach, aligator w łazience – Robbie zawsze był jakoś w to zamieszany. Nikt go nigdy nie podejrzewał, ale ja zawsze wiedziałam. Mimo to , szokiem dla mnie było kiedy odkryłam kim naprawdę był: sługą Króla Oberona, jego zadaniem było strzeżenie mnie w świecie śmiertelników. Ochraniał mnie przed tymi którzy mogliby zaszkodzić pół- ludzkiej córce Oberona. Ale także, miał dopilnować abym pozostała ślepa na magiczny świat, nieświadoma swojej prawdziwej natury i wszystkich niebezpieczeństw które szły razem z nią. Kiedy Ethan został porwany i zabrany do Nigdynigdy, plany Robbiego, aby zachować mnie nieświadomą , legły w gruzach. Przeciwstawiając się poleceniom Oberona zgodził się pomóc mi uratować brata, ale jego lojalność wobec mnie wiele go kosztowała. W czasie bitwy z Żelazną wróżką, zupełnie nowym gatunkiem zrodzonym z technologii i postępu, został postrzelony i

ledwie uszedł z życiem. Ash i ja przynieśliśmy go tutaj, do Parku Miejskiego, a driady wzięły go do jednego z drzew, aby w trakcie snu jego rany się uleczyły. Trzymając go w zawieszonym stanie, driady utrzymywały go przy życiu, ale same nie wiedziały kiedy się obudzi. Zakładając że w ogóle się to stanie. Musieliśmy go pozostawić tutaj kiedy ruszyliśmy dalej ratować Ethana i poczucie winy wynikające z tej decyzji prześladowało mnie od tamtego czasu. Przycisnęłam dłoń do omszonego pnia, zastanawiając się czy mogę wyczuć bicie jego serca w drzewie, wibrację, westchnienie. Coś, cokolwiek, co powie mi że on nadal tam jest. Ale nie poczułam nic poza mchem i ostrymi krawędziami kory. Puk, jeśli jeszcze żyje, jest daleko poza moim zasięgiem. „Jesteś pewna, że on tam jest?” zapytałam driadę, nie odrywając oczu od pnia. Nie wiedziałam czego się spodziewać: że może jego głowa wyskoczy z drzewa i uśmiechnie się do mnie? Ale czułam, że jeśli choć na chwilę odwrócę wzrok mogę coś przeoczyć. Driada kiwnęła głową. „Tak. Nadal żyje. Nic się nie zmieniło. Robin Koleżka śni swoje marzenia senne, czekając na dzień gdy będzie mógł wrócić do świata.” „Kiedy to się stanie?” spytałam, przesuwając palcami po drzewie. „Nie wiemy. Być może to kwestia dni, może wieków. Być może on nie chce się obudzić.” driada położyła rękę na pniu i zamknęła oczy. „Wypoczywa wygodnie, nie czując bólu. Nie możesz nic dla niego zrobić, pozostaje czekać i być cierpliwym.” Jej odpowiedz mnie nie satysfakcjonowała, przycisnęłam dłoń do drzewa i zamknęłam oczy. Blask słońca wirował wokół mnie, magia ojca Oberona i Letniego Dworu, czar ciepła, ziemi i żyjących istot. Delikatnie szturchnęłam drzewo, czując jak słońce ogrzewa jego liście a życie płynie przez ich szmaragdowe żyły. Poczułam tysiące drobnych owadów żyjących w pniu, szybkie bicie serc ptaków śpiących w gałęziach.

Nacisnęłam głębiej, pod powierzchnię, mijając miękkie wciąż rosnące drewno, wnikając głęboko do serca drzewa. Był tam. Nie mogłam zobaczyć go fizycznie oczywiście, ale wyczułam go, czułam jego obecność przy sobie, jasny żywy punkt w twardym drzewie. Czułam drewno otaczające jego chude, słabe ciało, ochraniające je, i słyszała ciche uderzenia serca. Puk unosił się bezwładnie, brodę miał opartą na klatce piersiowej, oczy zamknięte. Wydawał się znacznie mniejszy i kruchy jak duch. Podpłynęłam bliżej, wyciągając się by go dotknąć, gładząc niematerialnymi palcami jego policzek, odpychając jego niesforną czerwoną grzywkę. Nie poruszał się. Jeśli nie słyszałabym bicia jego serca, lekko wibrującego przez drzewo, pomyślałabym że jest martwy. „Tak mi przykro Puk,” szepnęłam, a może po prostu pomyślałam głęboko wewnątrz gigantycznego dębu. „Chciałabym abyś był teraz ze mną. Boję się i nie wiem co się wydarzy. Naprawdę potrzebuję abyś wrócił.” Jeśli mnie usłyszał, nie pokazał tego po sobie. Nie poruszył powiekami, nie drgnął głową w odpowiedzi na mój głos. Puk pozostał wiotki i nieruchomy, bicie jego serca spokojne i stabilne, niosło się echem przed drzewo. Mój najlepszy przyjaciel był daleko ode mnie, poza moim zasięgiem, nie mogłam go sprowadzić. Załamana, czując się dziwnie chora, wysunęłam się z drzewa, powracając do własnego ciała. Kiedy dźwięki świata powróciły, poczułam że walczę ze łzami. Tak blisko. Tak blisko Puka, ale nadal tak daleko. Ash był poważny kiedy spojrzałam na niego; wiedział co zrobiłam i mógł odgadnąć wynik. „On wciąż żyje,” powiedział do mnie „W tym cała nadzieja.” Pociągnęłam nosem, odwracając się, Ash westchnął. „Nie martw się zbytnio o niego Meghan. Robin Koleżka zawsze był niezwykle trudny do zabicia.” Jego głos balansował między irytacją a dowcipem, jakby mówił z doświadczenia.

„ Mogę niemal zagwarantować że Koleżka pojawi się pewnego dnia, kiedy będziesz się tego najmniej spodziewać, po prostu bądź cierpliwa.” „Cierpliwość,” powiedział rozbawiony głos gdzieś ponad moją głową, „nigdy nie była mocną stroną dziewczyny.” Zaskoczona, spojrzałam w górę, w gałęzie dębu. Para znajomych, złotych oczu spoglądała na mnie, reszty ciała nie było widać, serce mi podskoczyło. „Grimalkin?” Oczy zamrugały powoli , ciało wielkiego, szarego kota wyszło z cienia, przysiadł na jednej z niższych gałęzi. To był Grimalkin, kot którego poznałam podczas mojej ostatniej podróży do magicznej krainy. Grim pomógł mi kilka razy w przeszłości … ale jego pomoc zawsze miała swoją cenę. Kot uwielbiał kolekcjonować przysługi i nie robił niczego za darmo, ale i tak cieszyłam się , że go widzę, mimo że nadal nie spłaciłam u niego długu czy dwóch , zaciągniętych podczas ostatniej przygody. „Co ty tutaj robisz Grim?” zapytałam kiedy kot ziewnął i przeciągnął się, wyginając swój puszysty ogon nad plecami. I tak jak zwykle, Grimalkin kończąc przeciąganie, usiadł , polizał kilka razy futro nim uraczył nas odpowiedzią. „Miałem interes z Nestorką,” odpowiedział znużonym głosem. „Musiałem się dowiedzieć czy słyszała coś na temat miejsca pobytu pewnej osoby.” Grim podrapał się za uchem, zbadał tylną łapę i polizał ją. „Wtedy usłyszałem że podążacie tutaj, więc pomyślałem że poczekam i sprawdzę czy to prawda. Zawsze okazujecie się bardzo interesujący.” „Ale … Nestorka przecież śpi,” powiedziałam, marszcząc brwi. „Powiedzieli mi, że jest zbyt słaba by nawet wyjść z drzewa.” „ O co ci chodzi, człowieku?” „Nieważne” potrząsnęłam głową. Grimalkin był nieznośny i tajemniczy, a ja nauczyłam się dawno temu, że on nie dzieli się niczym dopóki nie jest na to

gotowy. „Wciąż dobrze cię widzieć Grim. Szkoda, że nie możemy zostać i dłużej porozmawiać, ale tak jakby się spieszymy.” „Mmm, tak. Twoja nieprzemyślana umowa z księciem Zimy.” oczy Grimalkina powędrowały do Asha i wróciły z powrotem do mnie, powoli mrugając. „Pośpieszna i lekkomyślna, jak typowy człowiek.” Pociągnął nosem, patrząc teraz prosto na Asha „Ale … myślałem, że ty wiesz to lepiej, książę.” Nim zdążyłam zapytać co miał na myśli, poczułam rękę na moim ramieniu i odwróciłam się by spotkać poważną twarz Asha „Musimy iść” mruknął, choć jego głos był stanowczy , twarz wyrażała jak bardzo mu przykro. „Jeśli coś nas goni, powinniśmy postarać się dojść do Tir Na Nog, tak szybko jak tylko możemy. Tam nie będzie mogło za nami iść. Poza tym mogę lepiej cię chronić na moim własnym terytorium niż w Losoborze lub śmiertelnym świecie.” „Momencik.” Griamalkin ziewnął i zeskoczył z drzewa, lądując cicho na korzeniach. „Jeśli odchodzicie teraz, uważam że mógłbym pójść z wami. Przynajmniej przez część drogi.” „Naprawdę?” gapiłam się na niego, zaskoczona „ Wybierasz się do Tir Na Nog? Po co?” „Mówiłem ci wcześniej, szukam kogoś.” „Kogo?” „Zadajesz męczące pytania, człowieku.” Grimalkin zeskoczył z korzenia i odszedł truchtem, machając ogonem w powietrzu. Kilka metrów dalej stanął i obejrzał się przez ramię „No i co ? Idziecie czy nie? Jeśli mówicie, że coś za wami podąża, lepiej żeby nas tu nie było kiedy przybędzie, tak?” Podzieliliśmy z Ashem ogłupiałe spojrzenie i ruszyliśmy za nim. Brama Starszej majaczyła przed nami, wysoka i okazała mimo że drzewo umierało. Gdy się zbliżaliśmy, cały pień nagle przesunął się z jękiem. Z kory wysunęła się twarz, stara i pomarszczona, część drzewa wróciła do życia.

Nestorka otworzyła oczy, mrużąc je jakby nie mogła się skupić, spojrzała na mnie. „Nieeeeeeee,” wyszeptała, ledwie słyszalna w ciemności. „Nie możesz wrócić tą drogą. On czeka na ciebie po drugiej stronie. On ...” jej głos się urwał, a jej twarz z powrotem wchłonęło drzewo. „Uciekaj,” było ostatnią rzeczą jaką usłyszałam. Przeszył mnie dreszcz. Ash wziął natychmiast moja rękę i odciągnął mnie , krocząc w przeciwnym kierunku, jego ciało napięło się jak struna. Grimalkin pobiegł za nami, szary duch w cieniu, futro najeżyło mu się na końcówce ogona. Byłoby to zabawne gdybym tylko nie czuła spojrzenia na karku, starego, dzikiego i cierpliwego, obserwującego jak uciekamy w noc. Ash zatrzymał się pod gałęziami kolejnego dębu, włożył palce do ust i zagwizdał. Chwilę później, z cienia wybiegł jego koń, parskając i podrzucając głową zatrzymał się przed nami. „Gdzie teraz pójdziemy?” zapytałam, Ash pomógł mi usiąść w siodle. „Nie możemy ponownie skorzystać z Bramy Starszej by wrócić,” książę odpowiedział, wskakując za mnie. „Musimy znaleźć inne przejście do Nigdynigdy. I to szybko.” Złapał wodze jedną ręką , a drugą objął mnie w talii. „Znam inną ścieżkę która zabierze nas blisko Tir Na Nog, ale znajduje się ona w tej części miasta która jest … niebezpieczna dla letnich wróżek.” „Mówisz o Lochach, tak?” Grimalkin powiedział, pojawiając się nagle między moimi kolanami, wpasował się skulony. Zamrugałam zaskoczona. „Jesteś pewien, że chcesz tam zabrać dziewczynę?” „W tej chwili nie mamy innego wyboru?” Ściskając mnie mocniej w tali, Ash szarpnął konia do przodu i pognaliśmy w ulice Nowego Orleanu. Zapomniałam jak to jest być pół elfem w realnym świecie, a już w ogóle być w towarzystwie elfa pełnej krwi. Koń biegł w dół jasno oświetlonej ulicy, mijając

samochody i aleje pełne ludzi, nikt nas nie widział. Nikt nawet nie spojrzał na nas. Zwykli ludzie nie mogli zobaczyć istot z magicznego świata, choć na co dzień ich otaczali. Jak przykładowo dwa gobliny przerzucające śmieci w alejce, obgryzali kości i inne rzeczy, nad którymi nie chciałam się rozwodzić. Albo syflidy o skrzydłach jak u ważek , siedzące na szczycie słupa telefonicznego, gapiły się na ulicę z intensywnością orła obserwującego swoje terytorium. Niemal wpadliśmy na grupę krasnoludów opuszczających jeden z wielu pubów na Bourbon Street. Mały, brodaty mężczyzna krzyknął przekleństwem kiedy koń skręcił ledwo go mijając i pogalopował w dół chodnika. Byliśmy daleko we francuskiej dzielnicy kiedy Ash zatrzymał się przed ścianą kamiennych budynków. Miały stare, czarne okiennice a drzwi rozpościerały się wzdłuż chodnika. Nad jednymi grubymi, czarnymi wisiał szyld na którym pisało: Ye Olde Original Dungeon , framuga była obryzgana czerwoną farbą, co miało przypominać krew. Przynajmniej miałam nadzieję, że to farba. Ash pchnął drzwi, ukazując długi, wąski korytarz, obrócił się do mnie. „To terytorium Mrocznych,” szepnął blisko mojego ucha. „ wypełniony jest brutalnym tłumem. Nie rozmawiaj z nikim i trzymaj się blisko mnie.” Skinęłam głową i spojrzałam na zamkniętą przestrzeń, która była ledwie na tyle szeroka aby przejść. „A co z koniem?” Ash zdjął z konia siodło i uzdę, i wyrzucił je w ciemność. „Sam znajdzie drogę do domu,” mruknął zarzucając torbę na ramię. „Chodźmy.” Wcisnęliśmy się w wąski korytarz, Ash przodem, Grim daleko w tyle. Przejście kończyło się małym dziedzińcem, gdzie poskręcana fontanna sączyła wodę do fosy przed budynkiem. Przeszliśmy przez kładkę , mijając znudzonego ludzkiego bramkarza który nie zwrócił na nas uwagi i weszliśmy do ciemnego, czerwonawego pomieszczenia. Z cienia przy ścianie wyrosło coś ogromnego i zielonego, błysnęły , bordowe oczy na potwornej, usianej zębami gębie samicy trolla. Pisnęłam i

zrobiłam krok do tyłu. „Czuję zapach Letniego szczeniaka.” warknęła, blokując drogę. Miała prawie dwa i pół metra, bagnisto-zieloną skórę i długie szponiaste palce. Oczy, jak czerwone paciorki spojrzały na mnie z góry. „Jesteś albo bardzo odważny, abo bardzo głupi szczeniaku. Przegrałeś jakiś zakład, czy co? Letnim stworzeniom wstęp wzbroniony, więc spadaj.” „Ona jest ze mną.” powiedział Ash, zasłaniając mnie przed wzrokiem trolla. „Odsuniesz się teraz. Musimy skorzystać z ukrytego przejścia.” „Książę Ash.” Troll zrobił krok w tył ale nie odsunął się całkowicie. W obliczu księcia Mrocznego Dworu, zwrócił się uniżenie. „Oczywiście że wpuszczę Waszą Wysokość, ale ...” spojrzał nad ramieniem Asha na mnie. „Szef powiedział , absolutnie żadnej Letniej krwi tutaj, chyba że mamy zamiar ja pić.” „Tylko przechodzimy,” Ash opowiedział , wciąż tym samym spokojnym , chłodnym głosem „Znikniemy nim ktoś zauważy naszą obecność.” „Wasza Wysokość, nie mogę,” zaprotestowała, brzmiąc coraz bardziej niepewnie. Obejrzała się do tyłu przez ramię, obniżając głos dodała. „Mogę stracić pracę jeśli ją przepuszczę.” Bardzo swobodnie, Ash opuścił rękę na rękojeść swojego miecza. „Możesz stracić głowę, jeśli tego nie zrobisz.” Nozdrza trolla się rozszerzyły. Rzuciła jeszcze raz na mnie okiem, wtedy z powrotem na księcia, napinając pazury po bokach. Ash się nie poruszył, chociaż powietrze wokół niego ochłodziło się, aż oddech trollicy zawisł w powietrzu tuż przy jej twarzy. Wyczuwając że jest w strasznych tarapatach, ogromny stwór ostatecznie wycofał się. „Oczywiście, Wasza Wysokość.” wymamrotała i wskazała na mnie zakrzywionym, czarnym pazurem. „Ale jeśli ona zostanie nadziana w butelkę i podana jako kolejny specjalny drink, nie mów, że nie ostrzegałam.”

„Będę miał to na uwadze” powiedział Ash, i wprowadził mnie do Lochów. Lochy, z tym całym swoim straszliwym wystrojem, okazały się być niczym więcej niż barem, nocnym klubem, choć na pewno dopasowany do bardziej makabrycznego tłumu. Ściany z cegły; słabe, czerwone oświetlenie, zamieniające wszystko w szkarłat i potworna, warcząca głowa wystająca ze ściany nad barem. Muzyka biła ze stropu, w pomieszczeniu nad nami AC/DC wykrzykiwało słowa Back in Black. Za barem stał ludzki przedstawiciel , inni siedzieli po całym pomieszczeniu z drinkami, ale widziałam także tych nieludzkich. Gobliny i satyry, czerwone kapturki, samotny ogr w kącie, popijał ciemny, purpurowy płyn prosto z dzbana. Niewidzialne, mroczne istoty wmieszały się w tłum ludzi, pluli im do drinków, podstawiali nogi pijanym, kradli portfele i przedmioty z ich torebek. Wzdrygnęłam się i cofnęłam, ale Ash chwycił mocno moją dłoń „Trzymaj się blisko,” szepnął ponownie „Tu nie jest tak źle jak na górze, ale nadal musimy być ostrożni.” „Co jest na górze?” „Czaszki, klatki i parkiet. Coś czego nie chciałabyś widzieć, zaufaj mi.” Ash nadal mocno trzymał mnie za rękę kiedy omijaliśmy stoliki, przemieszczając się w stronę tyłu sali. Grimalkin zniknął – to normalne u niego – więc wszystkie chłodne, głodne spojrzenia skupiły się na nas. Czerwone kapturki – małe, złe istoty o rekinich zębach ubrudzonych od krwi ich ofiar – sięgnęły do mnie kiedy mijaliśmy ich stolik, zadzierając moją koszulę. Starałam się tego uniknąć, ale miejsce było ciasne, a przejście wąskie i zakrzywione palce uczepiły się mojego rękawa. Ash się odwrócił. Nastąpił błysk niebieskiego światła i pół sekundy później czerwony kapturek zamarł z błyszczącym, niebieskim mieczem na

gardle. „Nie. Próbuj. Niczego.” głos Asha był zimniejszy niż chłód pochodzący od miecza. Jabłko adama na szyi czerwonego kapturka poruszyło się i bardzo powoli wycofał pazury. Reszta Mrocznych zamarła również i spoglądała na nas świecącymi, wrogimi oczami. „Meghan, idź.” Ash spojrzał groźnie na resztę tłumu, rzucając wyzwanie tym którzy odważyliby się wstać. Nikt się nie ruszył. Prześliznęłam się koło niego i czerwonego kapturka, który siedział nieruchomo na swoim krześle, przeszłam na tył sali. „Tędy, człowieku.” Grimalkin pojawił się na końcu sali, najpierw zobaczyłam jego oczy dopiero potem resztę ciała. Za nim był ciasny, ciemny, zadymiony korytarz. Dziwne, wzdłuż ścian znajdowały się regały z książkami, sięgające od podłogi do sufitu – w rodzaju tych jakie można znaleźć w bibliotece lub starej posiadłości, a nie w ciemnym barze we francuskiej dzielnicy. „Okej, skąd się wzięła biblioteka na tyłach baru dla gotów?” zapytałam, spoglądając dookoła na książki. „Księgi z zaklęciami czarnej magii? Przepisy na przekąski z ludzi?” Grimalkin parsknął. „Patrz się i ucz, człowieku.” W tym momencie , regał na samym końcu korytarza przesunął się i wyszły dwie chichoczące się licealistki. Mrugnęłam i przesunęłam się w bok kiedy nas mijały, cuchnęły dymem i alkoholem, poszły z powrotem w stronę baru. Panel zaczął się zasuwać z powrotem, zdążyłam zobaczyć urywek pomieszczenia za nim – toalety, umywali i lustra – wytrzeszczyłam oczy na Grimalkina. „Łazienka?” Grimalkin ziewnął „Czegoż ludzie nie zrobią aby zapewnić sobie

rozrywkę,” rzekł w zadumie z pół przymkniętymi oczami. „To jest jeszcze zabawniejsze, kiedy po pijaku nie mogą znaleźć drzwi. Ale sugeruję abyśmy już poszli. Ta zbieranina czerwonych kapturów dość mocno zainteresowała się tobą.” Obejrzałam się aby zobaczyć że do czerwonego kapturka dołączyło trzech jego kolegów i teraz wszyscy czterej patrzyli na nas i mruczeli coś między sobą. Ash dołączył do nas, nadal trzymał w ręku miecz, opary chłodu wokół niego mieszały się z dymem. „Szybciej,” warknął na nas, popychając mnie w kierunku końca korytarza „Nie podoba mi się uwaga jaką na sobie skupiliśmy. Kocie, otworzyłeś przejście?” „Daj mi chwilę, Książę.” Grimalkin westchnął przechadzając się przed panelem, który był nie dawno otwarty. „Poczekaj, nie jesteś ich Księciem?” zastanawiałam się „ Oni są mrocznymi, prawda? Nie możesz po prostu im rozkazać, żeby zostawili nas w spokoju?” Ash zaśmiał się ironicznie „Owszem jestem księciem,” odpowiedział, nadal patrząc na czerwone kapturki, które rewanżowały mu się tym samym. „Ale nie jestem jedyny. Moi bracia szukają ciebie. Rowan ma oczy i uszy wszędzie, jestem tego pewien. On jest bardziej bezwzględny niż ja. Te czerwone kapturki mogą dla niego pracować, lub mogą szpiegować dla Mab. Tak czy inaczej, poinformują kogoś o naszej wizycie, zaraz jak tylko opuścimy to miejsce. Mogę to zagwarantować.” „Brzmi jak wspaniała rodzina.” mruknęłam. Ash parsknął. „Nie masz nawet pojęcia.” „Gotowe,” powiedział Grimalkin z końca korytarza „Chodźmy.” „Za tobą,” powiedział Ash, przesuwając mnie do przodu „ Ja upewnię się, że nic za nami nie pójdzie.”

Przeszłam przez otwarty panel, w połowie spodziewając się, że zobaczę małą łazienkę z umywalką i toaletą, z popisaną ścianą. Zamiast tego, zimny wiatr wdarł się do korytarza, pachniał mrozem; korą i rozkruszonymi liśćmi, szary, mglisty las Nigdynigdy rozciągał się za drzwiami. Grimalkin przeszedł pierwszy, stając się niemal niewidoczny we mgle. Podążyłam za nim, drzwi po drugiej stronie okazały się być podzielonym pniem drzewa. Ash schylił się przechodząc i zamknął je za sobą ostatecznie, rozpłynęły się w nicości pozostawiając świat śmiertelników za nami. Było zimniej w tej części Losoboru. Szron pokrywał ziemię i gałęzie drzew, mgła przytulała się do mojej skóry wilgotnymi palcami. Nie widziałam więcej niż kilka metrów w każdym kierunku. Wszystko było zbyt ciche i spokojne, jak gdyby las wstrzymał oddech. „Tir Na Nog jest blisko,” powiedział Ash, jego głos przytłumiła mgła. Jego oddech nie wywoływał zawisającej pary w powietrzu tak jak mój. Drżąc, potarłam ramiona aby się rozgrzać. „Musimy się spieszyć. Chcę jak najprędzej dostać się do Zimowego Dworu.” Byłam zmęczona. Moje nogi były odrętwiałe, zarówno od konnej jazdy jak i od marszu, bolała mnie głowa, a zimno odbierało resztki mojej siły. I z własnego doświadczenia wiem, że będzie tylko zimniej im bliżej Tir Na Nog będziemy. Na szczęście, Grimalkin zauważył moją niechęć. „Człowiek jest bliski upadku z wycieczenia,” stwierdził bez ogródek, drgając ogonem. „Tylko nas spowolni jeśli pchniemy ją do dalszej podróży. Być może powinniśmy poszukać miejsca na odpoczynek.” „Wkrótce,” powiedział Ash i odwrócił się do mnie. „Jeszcze tylko kawałek, Meghan. Dasz radę? Zatrzymamy się jak tylko przekroczymy granicę Tir Na Nog.” Skinęłam znużona. Ash wziął mnie za rękę. Idąc za Grimalkinem,