- Dokumenty480
- Odsłony35 060
- Obserwuję66
- Rozmiar dokumentów587.8 MB
- Ilość pobrań19 818
//= numbers_format(display_get('profile_user', 'followed')) ?>
Żelazny Dwór 04.25 Lis i Kruk na Prima Aprilis
Rozmiar : | 272.2 KB |
//= display_get('profile_file_data', 'fileExtension'); ?>Rozszerzenie: | pdf |
//= display_get('profile_file_data', 'fileID'); ?>//= lang('file_download_file') ?>//= lang('file_comments_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'comments_format'); ?>//= lang('file_size') ?>//= display_get('profile_file_data', 'size_format'); ?>//= lang('file_views_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'views_format'); ?>//= lang('file_downloads_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'downloads_format'); ?>
Żelazny Dwór 04.25 Lis i Kruk na Prima Aprilis.pdf
//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>Użytkownik Xalun wgrał ten materiał 7 lata temu. //= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>
Lis i Kruk Kyoto jest jednym z moich ulubionych miejsc do odwiedzania, szczególnie wiosną. Usiadłem na murku przy świątyni z widokiem na ogrody, jedno kolano podciągając do klatki piersiowej, pozwalając bryzie przesyconej zapachem sakury ochłodzić moją twarz, obserwując białe i pomarańczowe koi kłębiące się pode mną w malutkim stawie. Wiatr szeptał poprzez gałęzie wiśni i posłał kilka różowych i białych płatków w stronę wody. Ptaki wyśpiewywały trele z dachów, a ważki brzęczały pośród trzcin. Było tu bardzo spokojnie. Spokojnie, cicho i pogodnie. Uśmieszek zagrał mi na ustach. Zbyt spokojnie jak dla mnie. Nie jestem tu dla ciszy i spokoju. Nie przybyłem, aby medytować z yin yang i tak dalej. Jestem tu, by zapomnieć o tym, co dzieje się w tej chwili w Nigdynigdy, o małżeństwie pewnej księżniczki i lodowego chłopca. Małżeństwie, które odbierze mi ją raz na zawsze. Wzdychając, trąciłem kamyk do stawu, oglądając rojące się poniżej koi. Moje myśli błądziły w kierunku moich dwóch najlepszych przyjaciół. Cieszyłem się z nimi, naprawdę. Ale nie mogłem tam teraz być. Musiałem oczyścić umysł, uporządkować pewne sprawy. Potrzebowałem wzniecić jakieś kłopoty, a wywołanie chaosu w jednym w moich ulubionych miast byłoby wymarzonym początkiem. To jest, o ile mój partner w zbrodni kiedykolwiek się obudzi. - Koleżko-san, jesteś tu? Uśmiechnąłem się, kołysząc nogami zwisającymi z murka, i zeskoczyłem na ziemię, gdy postać dołączyła do mnie na werandzie. Dziewczyna była ubrana w czerwono-białe kimono, jej proste czarne włosy opadały na plecy niczym rozlany atrament. Czerwone usta koloru wiśni, wyraźnie odznaczające się na delikatnej, porcelanowej twarzy jak u lalki, rozciągnęły się w łagodnym uśmiechu.
- Itazura-chan – przywitałem się zwyczajnie. To, oczywiście, nie było jej prawdziwe imię, podobnie jak Robin Koleżka nie było moim. Itazura oznaczała po japońsku psotnika i to ona była powodem, dla którego tak bardzo lubiłem odwiedzać Japonię. Kiedy byliśmy razem, nuda była rzadkością. Ostatnim razem, gdy odwiedziłem Kyoto, słynny posąg Buddy tajemniczo zniknął i w jakiś sposób skończył na dachu zamku. Ach, stare dobre czasy. Obserwowałem, jak się zbliżała, wychwytując przebłysk puszystego, zakończonego na biało lisiego ogona, wystającego spod jej szaty. – Uch, Zura-chan? – zauważyłem. – Widać ci ogon. Może powinnaś go schować, żebyśmy nie zapoczątkowali kolejnej paniki na rynku? Przekrzywiła głowę oceniająco i zignorowała moje oświadczenie. – Wydajesz się dziś zamyślony, Koleżko-san – powiedziała Itazura, podchodząc bliżej. Na ułamek sekundy, gdy stanęła w świetle, jej oczy zalśniły na bursztynowo i złoto, ale tylko na moment zanim znów stały się czarne. – Twój głos pełen jest cieni i pachniesz jak gorzkie liście. Uśmiechnąłem się, gotowy by dać jej jakąś nonszalancką, przemądrzałą odpowiedź, ale ona zbliżyła się, wyciągnęła dłoń i przebiegła smukłym palcem w dół mojej twarzy. Niespodziewanie miękki dotyk wywołał u mnie dreszcz, a dziewczyna przyglądała mi się dużymi czarnymi oczami, wciąż się uśmiechając. – Co taki posępny, Koleżko-san? – zapytała. – Mamy piękne popołudnie, idealne do dokuczania mnichom, kradzieży mochi i wrzucania podstępem śmiertelników do stawu. Za to ty wyglądasz jak kot maneki-neko, który obserwował jastrzębia, kradnącego mu mysz prosto z jego łap. Zmusiłem się do uśmiechu. – Nie lubię myszy, Zura-chan. Po nich mój oddech źle pachnie. Kitsune1 posłała mi porozumiewawczy uśmieszek i na chwilę moje wnętrzności zatrzepotały. – Na świecie jest mnóstwo myszy, Koleżko-san – powiedziała, patrząc mi prosto w oczy. – Być może nie powinieneś szukać myszy, co? Być może powinieneś szukać czegoś z ostrzejszymi zębami. – Wytrzymała moje spojrzenie, piękna młoda dziewczyna ze starożytnymi złotymi oczami. – Pomogłabym ci o niej zapomnieć, 1 Kitsune - japońskie określenie lisa, w legendach stworzenie umiejące przyjmować ludzką postać, często oszukujące i omamiające ludzi
Koleżko-san – oznajmiła miękkim, lecz szczerym głosem. – Jeśli dałbyś mi szansę, pomogłabym ci ponownie znaleźć szczęście. Żołądek mi podskoczył. Krzyżując ramiona, uniosłem brew. – Uch-huh – powiedziałem z powątpiewaniem. Coś takiego od kitsune. Chyba przypominam sobie, kiedy byłem tu ostatnim razem, a ty jakoś skusiłaś pewnego biedaka do świątynnych ogrodów, a potem ukradłaś jego szaty, przez co musiał biec do domu zasłonięty jakąś opaską. - Nie, Koleżko-san. – Itazura obserwowała mnie niewinnie. – Ja robiłam za przynętę. To ty skradłeś mu szaty, pamiętasz? - Och. Racja. Zachichotała, odrzucając włosy do tyłu z uśmiechem, zanim na powrót stała się poważna. – Jesteśmy podobni, Robinie Koleżko – wyszeptała. – Tacy sami. Jak dwie części pojedynczego liścia2 przekrojonego na pół. Ludzie, nawet półkrwi, nigdy w pełni nas nie zrozumieją. Ja cię znam. Widziałam cię takim, jakim jesteś naprawdę, a ty w ten sam sposób widziałeś mnie. Powinieneś wiedzieć, że nigdy cię nie zranię ani nie oszukam. – Jej głos stał się wyzywający. – I mylisz się, jeżeli myślisz, że kitsune nie może się zakochać. To zdarza się częściej, niż sądzisz. – Opuściła wzrok na swoje dłonie, a jej następne słowa były niemal szeptem. – Po prostu nigdy nie byłeś w stanie tego dostrzec. Moje serce waliło w piersi, zaskakując mnie. Itazura nie była Meghan… ale Meghan odeszła. Straciłem ją. Itazura -- złośliwa, figlarna, zawsze szczera do bólu -- była obok. Poczułem ucisk w gardle i z trudem przełknąłem ślinę. Może miała rację. Może nadszedł czas, bym pozwolił mojej księżniczce odejść. Itazura znów na mnie spojrzała nieugiętym wzrokiem, a wiatr igrał z jej ciemnymi włosami. Kiedy popatrzyłem jej w oczy, mój żołądek się zacisnął. Przypomniałem sobie momenty, które dzieliliśmy, miejsca, które odwiedziliśmy, czasem w takiej postaci, w jakiej byliśmy teraz, czasem jako kruk i mały rudy lis. Itazura była przebiegła, dowcipna i przyprawiała mnie o śmiech, którego przy niej było mnóstwo. Oprócz lodowego chłopca była jedyną osobą, która mogła za mną nadążyć, wyzywać mnie na pojedynki. I, w przeciwieństwie do książątka, mile widziany był u niej chaos i harmider, które często były następstwami mojego towarzystwa, a czasem sama je powodowała. Tworzyliśmy 2 Co ona ma z tymi porównaniami do liści? xD /-qEDi
zgraną parę. Byłem zmęczony bólem, tęsknotą za dziewczyną, która nigdy nie odwzajemniłaby mojego uczucia. Itazura i ja byliśmy jednym i tym samym. Mógłbym… nie, mogę, bardzo łatwo, także się w niej zakochać. Jeśli potrafiłbym pozwolić Meghan odejść. Biorąc głęboki oddech, podjąłem decyzję. *** Puck: Wszystkiego najlepszego z okazji Prima Aprilis od waszego przyjaznego sąsiada Puka! Podobał Ci się ten mały dodatek? Mnie też. Teraz, czy to wszystko jest PRAWDĄ? To już inna historia. Myślisz, że powinniśmy im powiedzieć, Itazuro-chan? : Cóż, moglibyśmy. Ale jaka z tego by była zabawa, Koleżko-Itazura san? Puck: Pomyślałem dokładnie o tym samym. Boże, kocham to święto. Happy April Fools, mortal! Źródło: http://juliekagawa.blogspot.com/search?q=the+fox+and+the+raven Tłumaczyła: qEDi