Xalun

  • Dokumenty480
  • Odsłony34 640
  • Obserwuję66
  • Rozmiar dokumentów587.8 MB
  • Ilość pobrań19 617

Żelazny Dwór 04.4 Walentynka Żelaznego Elfa

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :368.8 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Żelazny Dwór 04.4 Walentynka Żelaznego Elfa.pdf

Xalun EBOOKS
Użytkownik Xalun wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 14 z dostępnych 14 stron)

cha! Tu jesteś. Ash spojrzał z miejsca, gdzie opierał się o biblioteczną półkę z otwartą książką w dłoni. Jedną nogę miał podwiniętą, spoczywającą na krawędzi półki, jego srebrne oczy błyszczały w mroku. Przez chwilę był nieruchomy i skorzystałam z okazji, aby go podziwiać. Nawet w spoczynku wyglądał jak przyczajony kot, zwinny i pełen wdzięku, jego długi czarny płaszcz powiewał elegancko wokół niego. Szukałam go w bibliotece po tym, gdy nie mogłam go znaleźć na dziedzińcu, gdzie zazwyczaj bywał, ćwicząc z Glitchem lub trenując nowych rekrutów. Domyśliłam się, że wypuścił ich dzisiaj wcześniej; większość straży śmiertelnie się go bała. Uśmiechając się słabo, Ash odłożył książkę na półkę i przywołał mnie. Nie mogąc się oprzeć, podeszłam do niego i przyciągnął mnie do siebie, długie palce opierając na moich plecach. - Tu jestem - zgodził się, brzmiąc na nieco rozbawionego i odgarnął kosmyk włosów z moich oczu. - Choć jeśli byłem ci potrzebny, to wszystkim, co musiałaś zrobić, było zawołanie mnie. - Wiem. - Oplotłam moje ręce wokół jego szyi i uśmiechnęłam się. - Ale chciałam porozmawiać z tobą w samotności, bez gremlinów zaglądających mi przez ramię lub szpiegujących z sufit. - Ach, w takim razie dobrze, że tu przyszedłem. - Gremliny rzadko były na tyle odważne, aby wejść do biblioteki; nie było tutaj niczego elektrycznego, aby mogły to zniszczyć lub zrobić zwarcie. Wiedziałam, że był to kolejny powód dla którego Ash lubił tutaj przychodzić; gremliny często go irytowały z tym ich piskliwym śmiechem i miłością do chaosu. Przyciągnął mnie bliżej, patrząc na mnie kochającym wzrokiem. - Czego potrzebujesz Meghan? - Czy wiesz jaki dziś jest dzień? - Prosisz mnie, abym zgadywał? - Um, pewnie. - Gdyby już znał ten dzień, wówczas wyjaśnianie mu, co chciałabym zrobić dziś wieczorem nie byłoby tak niewygodne. – Spróbuj zgadnąć. Ash obniżył swoją głowę i pocałował stronę mojej szyi, sprawiając, że moje wnętrzności zawirowały. - To nie twoje urodziny. - Mruknął, a jego wargi wolno śledziły linię wzdłuż mojej szczęki i motyle eksplodowały w moim brzuchu. - Właśnie byłaś zobaczyć swoją rodzinę na święta, a Elizjum nie odbędzie się w ciągu kilku miesięcy. - Poczułam -A

jego uśmiech na mojej skórze, gdy wyszeptał mi do ucha: - Możesz dać mi wskazówkę, moja królowo, albo możemy pobyć tutaj jakiś czas. Zacisnęłam dłonie na jego koszuli, zamykając oczy. Było ciężko myśleć o czymkolwiek innym, kiedy Ash tak robił. Wszystko czego chciałam, to owinąć swoje ręce wokół jego szyi i całować go, dopóki obydwojgu nam zabraknie powietrza. Biblioteka była przyciemniona, cicha i, co najważniejsze, pusta. Stojąc tam jakiś czas, brzmiało to coraz bardziej i bardziej kusząco… Skup się, Meghan. To nie to, po co tutaj przyszłaś. - Jest 14 lutego - wyjaśniłam , odchylając się do tyłu, aby posłać mu poważne spojrzenie, choć nawet to wymagało nie małej ilości samokontroli. Przekrzywił głowę, marszcząc brwi, a ja westchnęłam. - Walentynki? Rozważał to, a ja czekałam, żeby zobaczyć, co zamierza zrobić. - To ludzkie święto - Ash w końcu zgadł i skinęłam głową. - Jak jest obchodzone? Czułam, że pali mnie twarz. - Naprawdę nie wiesz? - Wiem o Beltane i Samhain, i o Zaduszkach. - Ash wzruszył ramionami. – To święta, które obchodziliśmy w Tir Na Nog. Obawiam się, że nic nie robimy w dzień Walentynek. Posłał mi zamyślone spojrzenie, jakby właśnie coś sobie uświadomił. – Więc przyjmuję, że przyszłaś tutaj, ponieważ chciałabyś, abym także wziął udział w świętowaniu tych Walentynek? - Uśmiechnęłam się do niego z nadzieją i westchnął. - Co chcesz, bym zrobił? Uśmiechnęłam się i dałam mu szybkiego całusa w usta. – Idź się przebierz - zarządziłam i zobaczyłam, że jego obydwie brwi się podnoszą. - W coś bardziej… ludzkiego. Idziemy do prawdziwego świata. - Teraz? - Wyglądał na lekko rozbawionego. - Zostawiasz Mag Tuiredh? Czy Glitch nie będzie miał nic do powiedzenia w tej sprawie? - Już z nim rozmawiałam. - Właściwie „rozmawiałam” prawdopodobnie nie było dobrym słowem. Namawianie, przekonywanie, a następnie ostateczne rozkazanie były lepszymi określeniami. Mój pierwszy porucznik był wierny aż do przesady i traktował swoje obowiązki bardzo poważnie. Myśl o Żelaznym Królestwie pozbawionym swojej królowej, nawet na kilka godzin, była dla niego przerażająca. W końcu ustąpił, ale tylko po tym, jak

obiecałam, że będzie to tylko jedna noc i wrócę od razu, jeśli tylko będę miała jakieś kłopoty. – Mag Tuiredh da sobie radę beze mnie przez jeden wieczór – powiedziałam , przewracając oczami. – A Glitch dopilnuje, aby nic nie wybuchło, gdy nas nie będzie. Wyluzuj, Ash. Ludzie robią to cały czas. To nazywa się randka. - Rozumiem… - powiedział Ash, choć było oczywiste, że wcale tak nie było. – Więc sugerujesz, że ten… rytuał Walentynek oznacza zaloty. Obiad, kwiaty , tego typu rzeczy? - Tak, dokładnie. Posłał mi jedno z tych spojrzeń, kiedy nie wiem czy jest złośliwy, czy poważny. – Myślałem, że moje zaloty okazały się udane, kiedy zgodziłaś się mnie poślubić. - Ash – jęknęłam, opadając swoim czołem na jego pierś. - Proszę. Po prostu… daj spokój z tym na jedną noc? Proszę? Zachichotał. - Jak mamy się dostać do śmiertelnego świata? - zapytał na wpół zmęczonym, na wpół zrezygnowanym głosem. Przytuliłam go. – Spotkajmy się przy tylnej bramie za dwadzieścia minut. Mam powóz, który zabierze nas do celu. Tylko włóż jakieś ludzkie ubrania. W końcu pojedziemy do prawdziwego świata. - Mam na sobie ludzkie ubrania. Posłałam jego butom, mieczowi i sztywnemu czarnemu płaszczowi badające spojrzenie. – W porządku. W takim razie bardziej ludzkie. Chcemy się dzisiaj wpasować. Oznacza to także żadnych mieczy, noży lub lodowych sztyletów, Ash. Zostaw całą ostrą broń w domu. Ash uśmiechnął się. - Jak każesz, moja królowo - wyprostował się z godnością. – Choć jeśli zostaniemy zaatakowani przez łajdackiego centaura lub szalejącą chimerę, wyjdę na silną niekorzyść. - Myślę, że mogę zaryzykować. Ukłonił się, ciągle uśmiechając. – Więc spotkamy się przy bramie. * * * Pospieszyłam do moich komnat podekscytowana, zdyszana i nerwowa, wszystko na raz. Moja pierwsza prawdziwa randka z Ashem. Nie mniej, w dzień Walentynek. Pomysł balansował pomiędzy tym, co absurdalne i surrealistyczne. Do bardzo niedawna Ash był jedynym pozostałym

księciem Zimowego Dworu. Zimowi elfi książęta nie zabierają dziewczyn do kawiarni, na kręgle lub do kina. Myśl o Ashu w Starbucksie, siedzącym w budce ze swoim długim czarnym płaszczem i mieczem, popijającym latte, wywołała u mnie histeryczny chichot trwający kilka minut. Szybko przebrałam się w ubranie, które wybrałam na ten wieczór: ładną niebieską sukienkę i torebkę, nic zbyt formalnego ani ekstrawaganckiego. Żadnych śmiesznych i fantazyjnych sukienek, jak z bajki, czy biżuterii. Chciałam być normalną dziewczyną na normalnej randce. Z jej nie-bardzo-normalnym, dawnym Zimowym, elfim księciem, mężem. Gdy słońce zaczynało chować się za odległą wieżą zegarową, przeszłam przez dziedziniec do tylnej bramy, mając nadzieję nie zostać dostrzeżoną przez gremliny, rycerzy lub elfów-hakerów, którzy mogli zastanawiać się, dlaczego ich królowa skrada się w jej własnym pałacu niczym uziemiony nastolatek. Na szczęście, nikt nie zatrzymał mnie, gdy zbliżałam się do zewnętrznej ściany. Powóz z mechanicznym koniem czekał na mnie zaraz w bramie, a ja przyspieszyłam kroku, szukając dookoła Asha. Nie musiałam szukać daleko. Czekał na mnie tak, jak obiecał, opierając się o ścianę z ramionami skrzyżowanymi na piersi. Płaszcz i miecz zniknęły, zastąpione przez czarne spodnie i białą koszulę z kołnierzykiem, a jego włosy były zaczesane do tyłu, więc srebrne spinki do kołnierzyka błyszczały w gasnącym świetle. Żołądek podskoczył mi do gardła. Można by pomyśleć, że już przyzwyczaiłam się do jego nieziemskiego piękna, ale nawet teraz aż zaparło mi dech w piersi. Zatrzymałam się, czekając, aż moje bicie serca wróci do normy, przed wzięciem uspokajającego oddechu i ruszeniem naprzód. Ash spojrzał w górę i odepchnął się od ściany, wymuszony uśmiech przemknął mu przez twarz. - Czy to jest wystarczająco ludzkie? - zapytał podnosząc obie ręce do kontroli, a następnie pozwalając im opaść. - Czy wpasuję się w tłum? Och, pewnie, pomyślałam, a moje usta nagle wyschły. Będziesz pasował jak paw wśród gołębi. Albo tygrys wśród owiec. Nie ma sposobu, żebyśmy nie rzucali się dziś wieczorem w oczy.

Przyglądałam mu się przez chwilę, zanim oplotłam ramiona wokół jego talii. – Chyba wyglądasz wystarczająco ludzko - powiedziałam od niechcenia, a on podniósł brew. Arogancki elf. Dokładnie wie, jaki jest wspaniały. - Chodźmy – powiedziałam, ciągnąc go w stronę powozu. – Powinniśmy się pospieszyć albo przegapimy naszą rezerwację. Ash posłał mi dziwne spojrzenie, ale nawet, jeśli był zaskoczony tym, po co potrzebujemy rezerwacji, nie spytał o to. * * * Restauracja, którą wybrałam, nie była wyszukana ani fantazyjna, choć mogła się pochwalić imponującym foyer, była już wypełniona ludźmi od jednej ściany do drugiej. Ash rozglądał się z zaciekawieniem i więcej niż kilka podziwiających spojrzeń zostało w niego wycelowanych. Dobrze ubrana hostessa poprosiła o nasze nazwiska, pokazała nam nasze miejsca i życzyła przyjemnego posiłku. Jej wzrok utrzymywał się na Ashu, nawet gdy już odchodziła. Jeżeli Ash to zauważył, nic nie powiedział. - Poczekaj – powiedział, zatrzymując mnie, gdy dosięgnęłam mojego krzesła. - Ten rytuał wymaga, żebym to ja zalecał się do ciebie, prawda? Pozwól mi. - Idąc naokoło, wyciągnął dla mnie krzesło i mój żołądek zatrzepotał na ten prosty, rycerski gest. Dawny Zimowy książę czy nie, Ash zawsze był gentelmanem. - Spójrz na siebie – powiedziałam, uśmiechając się, gdy Ash zajął miejsce naprzeciwko mnie. Nasz stolik był mały i umieszczony blisko rogu, z dala od tłumu. Pojedyncza świeca pomiędzy nami oddawała swoje funkcje w mglistej poświacie. – Jak na kogoś, kto twierdzi, że niewiele wie o ludzkich zwyczajach, wpasowujesz się bardzo dobrze. Ash cicho prychnął. – Byłem tutaj przez jakiś czas. Nauczyłem się paru rzeczy na przestrzeni lat. Obserwowałem - wziął menu ze stołu, otworzył je i zaczął poważnie przeglądać. - Więc, co tutaj jest dobrego? Zachichotałam w moją serwetkę. * * *

Jedzenie było wyśmienite, tak jak i wino oraz muzyka na żywo, grana w odległym kącie, w miarę jak wieczór mijał. Jedyną lekko irytującą rzeczą była nasza kelnerka, która wracała do naszego stolika częściej, niż było to potrzebne, aby nas sprawdzić i dolać Ashowi drinka. Ze swojej strony, Ash był idealnym towarzyszem do kolacji; miły, czarujący, uważny. Brał nasz „rytuał walentynkowy” na poważnie. Nawet wzięłam z nim na pół kawałek sernika na deser, choć zauważyłam, że brał bardzo małe gryzy i pozwalał mi zjeść części pokryte sosem czekoladowym. Gdy wychodziliśmy, inny kelner podszedł wręczając mi z uśmiechem różę i powiedział: – Szczęśliwych Walentynek, proszę pani. - Podziękowałam mu i kontynuowałam drogę do drzwi z Ashem, który posłał róży zastanawiąjące spojrzenie, ale nic nie powiedział. Na zewnątrz temperatura spadła, a mroźna pogoda lutego sprawiła, że byłam wdzięczna, iż zabrałam płaszcz. Wsunęłam go na ramiona, zazdroszcząc Ashowi, który stał obok mnie i wyglądało na to, że jest mu całkiem wygodnie. Zimno nigdy mu nie przeszkadzało. Moja randka potraktowała mnie chłodno, z rękami w kieszeniach. - Dokąd teraz? – zapytał, uśmiechając się. – Patrzysz na mnie tak, jakbyś coś zaplanowała. Zgaduję, że rytuał się jeszcze nie zakończył? - Nie - wzięłam go za rękę, rozpromieniając się. - Noc jeszcze młoda, jestem w końcu w realnym świecie i dzisiaj mam prawdziwą walentynkową randkę. Chodź - pociągnęłam go w dół chodnikiem i podążył za mną z cichym westchnieniem. - Jeszcze jeden przystanek, Ash. Tylko jedno miejsce i możemy wracać do domu. Potrząsnął głową, ale nie sprzeczał się, a chwilę później jego ręka wślizgnęła się w moją, splatając nasze palce ze sobą. Spacerowaliśmy chodnikiem jak każda zwykła para, mijając okna i sklepy. Chłodna bryza niezdolna była przeniknąć ciepłego blasku w mojej klatce piersiowej. Raz posłałam ukradkowe spojrzenie naszemu odbiciu w ciemnym oknie sklepowym, uśmiechając się na widok tego, jak normalnie wyglądaliśmy; nie królowa i jej rycerz, nie dwoje potężnych elfów, którzy rządzili całym królestwem niewidocznym dla ludzkiego oka. Po prostu para, która wyszła na miasto w walentynki, zabawna i ciesząca się z bycia razem. - Czy zamierzasz powiedzieć mi, dokąd mnie zabierasz? - Ash zadumał się z lekkim uśmiechem, gdy przechodziliśmy przez

skrzyżowanie, gdzie uliczne lampy zaczynały migotać. - Albo może znowu muszę zgadnąć? - Nie ma takiej potrzeby – powiedziałam, uśmiechając się, gdy zauważyłam nasz cel na rogu ulicy. - Jesteśmy na miejscu. Nie ma już odwrotu. Ash spojrzał w górę, a jego brwi uniosły się. - Kino? - Obiad i film, Ash - powiedziałam wyraźnie, maszerując w kierunku sporego tłumu znajdującego się przed kinem. – To tradycja milionów, jeśli nie bilionów, walentynkowych randek. Jest to częścią rytuału, na który się pisałeś. - Nie wiedziałem, na co się zgadzam. - Ash zwrócił się do mnie słabo, gdy pociągnęłam go w dół chodnika, a następnie przez szklane drzwi. Ha, już za późno. Jak się spodziewałam, kino w walentynkowy dzień było niczym dom wariatów; ściśniętych od ściany do ściany, śmiejących się, całujących i krzyczących nastolatków. Podczas gdy ja czytałam repertuar, Ash stanął za mną i owinął ręce wokół mojej talii, trzymając mnie mocno w tym przepychającym się morzu ludzi. – Koleżka opowiadał mi o takich miejscach - wyszeptał, brzmiąc jednocześnie na zaintrygowanego i przerażonego. - Czasem groził, że pewnego dnia zabierze mnie do kina. Gratulacje, dokonałaś czegoś, co jemu nigdy mogłoby się nie udać. - Łał, czuję się zaszczycona – odwróciłam głowę, by spojrzeć na Asha, którego podbródek opierał się na moim ramieniu. – Ale teraz, ponieważ wykręciłam ci rękę i zaciągnęłam tutaj, czy jest coś, co chciałbyś obejrzeć? Film akcji, horror, komedia romantyczna? - To twoja okazja - powiedział Ash i złożył lekki jak piórko pocałunek na moim uchu, sprawiając, że mój żołądek zawiązał się w supeł. – Zgodzę się na cokolwiek będziesz chciała. Lekko rozproszona spojrzałam na listę filmów. Nie miałam humoru na horror lub dramat, chociaż Ash pewnie świetnie by się bawił przy scenach z walką, krwią lub pościgami. Pieprzyć to, są Walentynki i będzie to prawdopodobnie ostatni film, który zobaczę przez jakiś czas. Komedia romantyczna, to jest to. Stał cierpliwie ze mną w kolejce po bilety, potem po popcorn, a na końcu w długiej kolejce do kinowych drzwi. Podczas gdy staliśmy w głównym korytarzu, spojrzałam ukradkiem na byłego Zimowego księcia, czekającego w kolejce na film, trzymającego ogromne pudło

maślanego popcornu. Nic nie mogłam na to poradzić, że chichotałam na widok takiego widoku. Zamrugał do mnie. - Robisz tak często. Dlaczego wydaję ci się taki zabawny? - To po prostu… - wskazałam na niego bezradnie. - Wyglądasz tak normalnie. Cały ten wieczór jest taki… normalny. Ciężko w to uwierzyć, że mam prawdziwą randkę z wiekowym byłym elfem. – Oparłam się o ścianę kina, wdychając dawno zapomniany zapach popcornu, wody kolońskiej, zbyt wielu ludzi w małej przestrzeni, i westchnęłam. - Zapomniałam już, jak to jest być zwykłym nastolatkiem. Ash uśmiechnął się. - Mogę stworzyć zamieć i wypełnić całe to pomieszczenie lodem, jeśli zaczynasz się nudzić. - Nie! - Rzuciłam mu piorunujące spojrzenie, a jego uśmiech stał się jeszcze szerszy. - Nie waż się. Chociaż raz chcę przeżyć wieczór bez potworów, magii czy szalejących elfów, wywołujących wybuchy. Dzisiaj jesteśmy dwójką normalnych ludzi na normalnej walentynkowej randce. Proszę, żadnych kul śnieżnych, sopli czy pokazów magii, okej? - Nie wiem o czym mówisz. - Ash odpowiedział z niewinną miną i wrzucił popcorn do ust. - Jestem tutaj tylko po to, żeby obejrzeć film. Chciałam go uszczypnąć, ale drzwi na końcu holu się otworzyły i kolejka zaczęła przesuwać się do przodu. Niestety, z taką ilością ludzi w kinie siedzenia z tyłu zostały zajęte zanim tam dotarliśmy, więc musieliśmy usiąść pośrodku przedniego rzędu. Co było w porządku do oglądania filmu, ale całkowicie nieodpowiednie do obściskiwania się, co miałam cichą nadzieję robić. Lecz przytuliłam się do Asha, żułam popcorn i oglądałam film, który był słodki, soczysty i bardzo walentynkowy. Ash nie mówił dużo podczas filmu, z wyjątkiem zapytania mnie, czym jest wibrator, co sprawiło, że byłam wdzięczna z panującej dookoła ciemności. Odłożywszy niewygodne pytania na bok, wydawał się cieszyć filmem, ale przynajmniej nie zasnął w połowie, tak jak chrapiący kilka siedzeń za nami mężczyzna. - Więc? - zapytałam go, kiedy film się skończył i wyszliśmy na chodnik. - Co myślisz? Twoje pierwsze doświadczenie z filmem było tym, czego się spodziewałeś, czy czymś więcej? - To było… interesujące. - Odrzekł Ash, gdy ruszyliśmy. - Myślę, że tamten mężczyzna powinien wyzwać drugiego na pojedynek, gdy próbował ukraść mu dziewczynę, ale to po prostu to, co ja bym zrobił.

Szkoda, że pojedynki wypadły z łask w ludzkim świecie. - Lekko zmarszczył brwi, gdy westchnęłam i popatrzyłam tęsknie w dół ulicy. - Meghan? Wszystko w porządku? Skinęłam głową. – Jestem tylko smutna, że noc prawie się skończyła - powiedziałam, wzruszając ramionami. – Przypuszczam, że powinniśmy wracać do domu, zanim Glitchowi pękną naczynia krwionośne lub nastąpi zwarcie w jego włosach. To sprawiło, że obydwoje zachichotaliśmy. Niestety, to w większości było prawdą. Nasza wspólna noc była bliska końca i nadszedł czas, aby wracać do Mag Tuiredh. Aby zostawić Normalną Meghan za sobą i powrócić jako Żelazna Królowa. Znowu westchnęłam, czując melancholię. Wciąż była to cudowna randka, taka, na jaką mogłam mieć nadzieję, doskonały dzień walentynek. Ash objął mnie ramieniem, a ja oparłam się o niego, gdy zostawialiśmy śmiertelny świat i wracaliśmy do Nigdynigdy. * * * Znaleźliśmy nasz powóz tam, gdzie go zostawiliśmy, po Elfiej stronie ścieżki, a Ash pomógł mi usiąść zanim sam wślizgnął się na siedzenie. Drzwi się zatrzasnęły, kierowca cmoknął i powóz zaczął jechać, odbijając się cicho, gdy podążaliśmy z powrotem do Mag Tuiredh. - Potrafię zrozumieć, dlaczego walentynki to takie popularne święto – powiedział Ash, kiedy Losobór przewijał się za oknami, rzucając ruchome cienie na ściany i podłogę. Stłumiłam ziewnięcie, pełna jedzenia, wina, popcornu i ogólnie zadowolona. – Ale nadal nie powiedziałaś mi, co się właściwie obchodzi. - Czy mogę powiedzieć ci jutro?- zapytałam, opierając się o róg siedzenia. Rytmiczne kołysanie powozu sprawiało, że czułam się senna, a mój umysł był zbyt zamazany, by próbować coś tłumaczyć. – Powiem Fix… żeby przypomniała mi później… Niski chichot, a następnie Ash wziął mnie w ramiona, przyciągając do siebie. Zwinęłam się w kłębek radośnie przy jego piersi, kiedy odchylił się, wciąż z ramionami wokół mnie, i pocałował czubek mojej głowy. - Świetnie się dzisiaj bawiłem - mruknął do mojego ucha i powiedział słowa, jakich żaden normalny elf nigdy by nie powiedział. - Dziękuję. - Proszę bardzo - wyszeptałam, kiedy moje oczy zamrugały, zamykając się. - Na następny rok może wybierzemy się do bardziej

egzotycznego miejsca. Jak Paryż… albo Grecja. – I zdrzemnęłam się, już śniąc o naszych przyszłych randkach, owinięta wygodnie w ramionach mojego rycerza. * * * Otwierając oczy, usiadłam oślepiona i zmieszana. Nadal byłam w powozie, ale blade, srebrne światło świeciło przez zasłony, a Asha nie było obok mnie. Powóz przestał jechać i wysiadłam, zastanawiając się, czy już jesteśmy w Mag Tuiredh. Zanim dotarłam do klamki, drzwi nagle się otworzyły i srebrne światło zalało ciemną komorę, prawie mnie oślepiając. Patrzyłam w zdumieniu, co znajdowało się za drzwiami. Olśniewająca, pokryta śniegiem dolina rozciągająca się wokół, połyskująca jak kryształ pod księżycem. Ziemia była pokryta różami. Pokrywały śnieżną łąkę, ale nie w ich normalnych odcieniach czerwieni, żółci lub białego. Te róże były niebieskie niczym ocean, jak jasny odcień bezchmurnego nieba, ciemny kolor północy. Ich zapach unosił się przez otwarte drzwi powozu, mocny i potężny, sprawiając, że zapach innych kwiatów był słaby w porównaniu z nim. - Gdzie… gdzie ja jestem? – zapytałam, zastanawiając się, czy to sen i czy nie drzemię dalej w mojej drodze powrotnej do Mag Tuiredh. – Co to jest? Jakiś cień zatrzymał się przede mną, wypełniając przestrzeń. Wysoki, chudy cień w czarno-srebrnym ubraniu, czarna peleryna fałdowała się na jego ramionach, a przy boku miał miecz. Moje serce waliło, gdy spojrzałam w cudowną twarz Zimowego księcia, uroczystego i pięknego pod światłem księżyca. Ash uśmiechnął się do mnie, czarujący i dostojny, i wyciągnął rękę. – Mój wkład w wieczór -powiedział cichym głosem. Oszołomiona, umieściłam moją dłoń w jego i pozwoliłam mu poprowadzić się od powozu w pole róż. Zachichotał na widok mojego oszołomienia. – Naprawdę myślałaś, że nie mam pojęcia, czym są Walentynki? Lub co one oznaczają? - przyciągając mnie do siebie, opuścił głowę, a jego zimny oddech połaskotał moje ucho. – Nie przetrwałbym tak długo, nie będąc na tyle spostrzegawczym. - Gdzie… my jesteśmy?

- W Tir Na Nog. W pewnym miejscu, które zawsze chciałem ci pokazać. Pomyślałem, że to byłby idealny moment. Podążyłam za nim poprzez dywan z niebieskich i czarnych róż, ciągle zastanawiając się, czy to nie sen. Altana, wykonana w całości z lodu i umieszczona na krawędzi pola, połyskiwała pod księżycem. Wewnątrz lodowe wiadro znajdowało się na okrągłym stole, ciemna, zielona butelka chłodziła się w środku. Dwa kieliszki do wina znajdowały się po obu stronach stołu i ogromny bukiet szafirowych róż majaczył na całej przestrzeni. - Ash - rozejrzałam się w zadumie. - Jak? Kiedy znalazłeś czas, żeby to ustawić? - Mam swoje sposoby. – Ash wsunął się przede mną i podszedł do stołu, biorąc butelkę wina z wiadra i wracając z szerokim uśmiechem. - Zimowa jagoda i lodowe wino - wyjaśnił, gdy posłałam butelce podejrzane spojrzenie. Uśmiechnął się. – Obiecuję, że nie wprowadzi cię w stan snu, nie sprawi, że twój taniec stanie się niekontrolowany i nie zamieni cię w jeża. Jedyne, co może ci zrobić to… jak to nazywasz? Zamrozić mózg, jeśli wypijesz zbyt szybko. - Trzymam cię za słowo – powiedziałam, obserwując jak nawlewał blado-niebieską ciecz do dwóch kieliszków. Musowało i syczało, wypełniając powietrze zapachem mięty i czegoś słodkiego. Ostrożnie wzięłam podany mi puchar. – Jesteś pewny, że jest w porządku? – zapytałam, obserwując jak wino połyskuje w przyćmionym świetle. – Nie miałam za dobrych doświadczeń z czarownym winem. Obiecaj, że zabierzesz mnie do domu, jeśli zamienię się w wiewiórkę? Ash tylko się uśmiechnął, podnosząc kieliszek. Wzięłam łyk i doznałam gwałtownego szoku, jak zimne było wino; wystarczająco zimne, abym dostała gęsiej skórki, a włosy na moich rękach stanęły dęba. Ale wino samo w sobie smakowało miętą, mrozem i światłem księżyca, mgłą i śniegiem, i wiszącymi soplami oraz wszystkim, na co się liczyło, jeśli chodzi o zimę. To nie było coś, co można opisać słowami, to było coś, czego po prostu trzeba spróbować. O dziwo, mroźne elfie wino rozgrzało mnie, spływając drogą w dół niczym ciekłe światło słoneczne płynące przez moje żyły, chociaż zmarszczyłam czoło na krótki ból głowy z lewej strony. Ash potrząsnął głową. – Mówiłem ci, żebyś nie piła tego zbyt szybko - powiedział. - Ale widzisz? Żadnych wiewiórek - zamrugał, kiedy chichot wyszedł z moich ust, jego wyraz twarzy zmienił się na łagodny

i wyrażający troskę. – Chociaż myślę, że jeden kieliszek jest prawdopodobnie twoim punktem odcięcia. Tak dla bezpieczeństwa. Zachichotałam znowu, czując zawroty głowy, a potem uspokoiłam się. Nie, nie zamierzałam zrujnować tego wieczoru przez upicie się elfim winem. Doprowadzając się do porządku, podniosłam w górę kieliszek. - Za walentynki - ogłosiłam. - Za pierwsze randki i filmy, i niebieskie róże, i… i szokująco romantycznego elfiego księcia, który najwyraźniej wie dokładnie, czym są walentynki i lubi odpłacać się tym swojej całkowicie oniemiałej żonie. - Ash uśmiechnął się i uniósł swój kieliszek, a ja uśmiechnęłam się do niego. - Za nas - powiedziałam cicho - i za wiele lat, które nadejdą. Ash skinął głową i stuknął swój kieliszek delikatnie o mój. Nie pił jednak, tylko obserwował mnie poważnie swoimi srebrnymi oczami, gdy wzięłam następny, powolny łyk. - Kocham cię, Meghan – powiedział cicho, jego wzrok nigdy nie opuszczał mojej twarzy. Ciepła, jasna poświata rozprzestrzeniła się w moim brzuchu i nie pochodziła z wina. – Nigdy nie sądziłem, że mogę być znów szczęśliwy. Ale ty… gdy jestem z tobą, wszystko co zniosłem, wszystko co mi się przydarzyło, było tego warte. Dam ci tysiąc walentynkowych dni, takich jak ten, jeśli sprawią, że będziesz się uśmiechać jak teraz - odłożył swój kieliszek i podszedł cicho, biorąc mój kieliszek i kładąc go na stół. Jego silne ramiona owinęły się wokół mojej talii, przyciągając mnie naprzeciw siebie. – Na zawsze, Meghan Chase - wymruczał, głaszcząc mój policzek. - Jestem twój, na zawsze. I mam nadzieję, że była to godna zaakceptowania randka dla twojego walentynkowego rytuału, chociaż pominąłem czekoladki i soczyste kartki. Śmiałam się, chociaż moje oczy zaczęły robić się mgliste. – Żartujesz? To było coś więcej niż godne zaakceptowania. Ash, to było wspaniałe. To było idealne. - Jeszcze nie. - Ash wziął delikatnie moją twarz w swoje ręce, zniżając głowę. Jego oczy tliły się w ciemności i zbliżył swoje usta blisko moich. – Teraz jest idealnie - wyszeptał i pocałował mnie. Zamknęłam oczy, poddając się całkowicie temu uczuciu. Jego usta były chłodne i smakowały lekko winem, sprawiając, że pocałunek był jeszcze bardziej upojny. Owinęłam ramiona wokół jego talii, a jego zsunęły się w dół moich pleców, ściskając nas ze sobą. Jego pocałunki były miękkie i słodkie, boleśnie delikatne, stapiające moje kości

i powodujące w dole mojego brzucha dziki wir. Przytuliłam się do niego zwinięta w kokonie ekstazy, zatracona na wszystko, ale nie na ten moment, nie chcąc, aby kiedykolwiek się skończył. Gdzieś zaczęła grać muzyka, niska i natarczywa, dryfująca wokół drzew i kręcąca się wokół nas. Wkradła się przez drzewa i altanę, odległa, żałobna pieść, która wyciąga twoje wnętrze. Była znajoma, chociaż nie mogłam sobie przypomnieć, gdzie wcześniej ją słyszałam. Ash odsunął się, wsłuchując w niesamowite nuty przez moment, zanim słaby, figlarny uśmiech przemknął mu przez twarz. - Co? - zapytałam zaciekawiona. - Co to za uśmiech? Ash zachichotał. – Pamiętasz tę piosenkę? - zapytał , zwracając się do mnie. – Powinnaś. Była grana, kiedy po raz pierwszy zacząłem zakochiwać się w półludzkiej córkę Oberona – na mój zaskoczony wzrok uśmiechnął się i znowu przyciągnął mnie blisko siebie. Zbliżając swoje usta do mojego ucha, wyszeptał: - Zabiję cię. Uderzyłam go w ramię i wycofał się z uśmiechem, podnosząc ręce do góry. Także się roześmiałam, dziwiąc się, jak dużo się zmieniło, jak oboje się zmieniliśmy i wszystko, przez co przeszliśmy, aby dotrzeć do tej idealnej nocy. Ash ukłonił się nisko, chociaż jego oczy błyszczały, gdy wyciągnął raz jeszcze rękę. - Moja królowo - powiedział formalnie - zanim Glitch wyśle rycerzy i psy, aby przyprowadziły nas z powrotem do Mag Tuiredh, czy uczynisz mi honor w tym ostatnim tańcu? Uśmiechnęłam się i włożyłam moją rękę w jego, pozwalając mu poprowadzić mnie w pole róż. I pod księżycem, z muzyką naszego pierwszego tańca wypełniającą dolinę, zakończyliśmy wspaniały wieczór we wspaniałym tonie, owinięci nawzajem w swoich ramionach, nasze serca biły w jednym rytmie, gdy pierwsza z wielu Walentynek przemieniła się w świt.