- Dokumenty480
- Odsłony34 810
- Obserwuję66
- Rozmiar dokumentów587.8 MB
- Ilość pobrań19 685
//= numbers_format(display_get('profile_user', 'followed')) ?>
Las Zębów i Rąk 02 Śmiercionośne Fale
Rozmiar : | 1.1 MB |
//= display_get('profile_file_data', 'fileExtension'); ?>Rozszerzenie: | pdf |
//= display_get('profile_file_data', 'fileID'); ?>//= lang('file_download_file') ?>//= lang('file_comments_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'comments_format'); ?>//= lang('file_size') ?>//= display_get('profile_file_data', 'size_format'); ?>//= lang('file_views_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'views_format'); ?>//= lang('file_downloads_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'downloads_format'); ?>
Las Zębów i Rąk 02 Śmiercionośne Fale.pdf
//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>Użytkownik Xalun wgrał ten materiał 7 lata temu. //= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>
Las Zębów i Rąk to bestsellerowa trylogia amerykańskiej autorki Carrie Ryan, która jest uznawana za jeden z najlepszych cykli postapokaliptycznych dla młodzieży. Śmiercionośne fale to drugi tom trylogii, a żeby poznać losy bohaterów serii od początku warto sięgnąć po tom pierwszy, zatytułowany Las Zębów i Rąk. To niezwykła opowieść osadzona w mrocznym, a jednocześnie fascynującym świecie po zagładzie, w którym młoda dziewczyna, Mary, musi dokonać trudnych wyborów między tym w co wierzy, a tym w co każą jej wierzyć, między światem swoich marzeń, który zna tylko z opowieści matki, a krwawym, ale znanym światem, który ją otacza. Musi też wybrać między tym, który ofiarowuje jej swoją miłość, a tym, któremu ona chce ją ofiarować. Ale czy w świecie skąpanym we krwi i chaosie jest miejsce na miłość i marzenia? CARRIE RYAN Śmiercionośne fale Tłumaczenie Agnieszka Brodzik PAPIERoWYKSIĘŻYC Słupsk 2012 Tytuł oryginału The Dead-Tossed Waves Redaktor prowadzący Artur Wróblewski Korekta Joanna Gliszczyńska
Skład i łamanie Anna Szarko e-mail: anna.szarko@gmail.com Projekt okładki Krzysztof Krawiec This translation published by arrangement with Random House Children's Books, a division of Random House, Inc. Copyright © 2010 by Carrie Ryan Copyright © for the Polish edition by Papierowy Księżyc 2012 Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Brodzik 2012 Wydanie I Słupsk 2012 ISBN 978-83-61386-13-1 Dystrybucja: PLATOM DYSTRYBUCJA KSIĄŻEK Platon Sp. z o.o. ul. Sławęcińska 16 Macierzysz 05-850 Ożarów Mazowiecki tel.: (22) 631-08-15 Wydawca: PAPIERoWYKSiĘżYC Wydawnictwo Papierowy Księżyc skr. poczt. 220, 76-215 Słupsk 12 tel. 59 727-34-20, fax. 59 727-34- 21 e-mail: wydawnictwo@papierowyksiezyc.pl www.papierowyksiezyc.pl Druk: WZDZ-Drukarnia Lega, Opole, 77 400-33-50 Podobno chcieli, by wesołe miasteczko działało nawet po Powrocie. Miało przypominać im o minionych czasach. Kiedy nie musieli przejmować się ludźmi, którzy wstają z martwych, ani stawiać płotów i ogrodzeń, by chronić się przed tłumami Mudo, ogarniętymi nieustannym pragnieniem ludzkiego mięsa. Kiedy nikt nie polował na żywych. Miało sprawić, że będą czuć się normalnie, więc nawet kiedy Mudo - przyjaciele i sąsiedzi, którzy zostali zarażeni, umarli i Powrócili - napierali na ogrodzenie otaczające wesołe miasteczko, kolejki wciąż działały. I już po zamknięciu Lasu, ostatniej próbie walki z epidemią i zatrzymania inwazji Mudo, wciąż można było przejechać się kolejką albo wejść do wielkiej filiżanki i pokręcić się na karuzeli. Chociaż Vista, moje miasteczko, znajdowała się daleko od centrum Protektoratu, jej mieszkańcy dalej wierzyli, że przyjadą tu chętni na zabawę. Na chwilę zapomnienia.
Ale wtedy podróż stała się zbyt trudna. Ludzie na co dzień musieli walczyć o przetrwanie i nic nie było w stanie sprawić, by zapomnieli o świecie, w którym przyszło im żyć. Leżące na końcu długiej i zdradzieckiej drogi wzdłuż brzegu -W.mw- ' i*f w {- ' v Podobno chcieli, by wesołe miasteczko działało nawet po Powrocie. Miało przypominać im o minionych czasach. Kiedy nie musieli przejmować się ludźmi, którzy wstają z martwych, ani stawiać płotów i ogrodzeń, by chronić się przed tłumami Mudo, ogarniętymi nieustannym pragnieniem ludzkiego mięsa. Kiedy nikt nie polował na żywych. Miało sprawić, że będą czuć się normalnie, więc nawet kiedy Mudo - przyjaciele i sąsiedzi, którzy zostali zarażeni, umarli i Powrócili - napierali na ogrodzenie otaczające wesołe miasteczko, kolejki wciąż działały. I już po zamknięciu Lasu, ostatniej próbie walki z epidemią i zatrzymania inwazji Mudo, wciąż można było przejechać się kolejką albo wejść do wielkiej filiżanki i pokręcić się na karuzeli. Chociaż Vista, moje miasteczko, znajdowała się daleko od centrum Protektoratu, jej mieszkańcy dalej wierzyli, że przyjadą tu chętni na zabawę. Na chwilę zapomnienia. Ale wtedy podróż stała się zbyt trudna. Ludzie na co dzień musieli walczyć o przetrwanie i nic nie było w stanie sprawić, by zapomnieli o świecie, w którym przyszło im żyć. Leżące na końcu długiej i zdradzieckiej drogi wzdłuż brzegu stare karuzele powoli niszczały, umierając w zapomnieniu. Kolejne wspomnienie z czasów sprzed Powrotu, które powoli zacierało się w pamięci okolicznych mieszkańców. Nigdy wcześniej o tym nie myślałam, aż do dzisiaj. Starszy brat mojej najlepszej koleżanki namawia nas, byśmy razem z nim i jego przyjaciółmi wymknęli się za Barierę, do ruin wesołego miasteczka. - No chodź, Gabry - marudzi Cira, skacząc wokół mnie. Emanujące z niej podniecenie i energia są niemal namacalne. Stoimy tuż przy Barierze odgradzającej Vistę od ruin starego miasta; grubym drewnianym murze, który trzyma nas z dala od pełnego niebezpieczeństw świata. Kilkoro starszych dzieciaków zdążyło już prześlizgnąć się na drugą stronę. Wycieram spocone dłonie o uda, a serce łomocze mi w piersi. Jest tysiąc powodów, dla których nie powinnam iść z nimi. Ważniejszych nawet niż to, że to zabronione. Jest jednak coś, co sprawia, że chcę zaryzykować. Zamiast na Cirę patrzę na jej brata, a mój wzrok przyciąga jego spojrzenie. Nie mogąc opanować fali gorąca, która wspina się po mojej szyi, odwracam głowę w nadziei, że tego nie zauważył i jednocześnie marzę o tym, by było na odwrót. - Gabry? - pyta, z głową przechyloną na bok. Spijam swoje imię z jego ust. Brzmi jak zaproszenie. Bojąc się swoich własnych słów, które plączą mi się na języku, przełykam ślinę i kładę dłoń na grubym drewnianym murze. Nigdy wcześniej go nie przekraczałam. To jest nie tylko wbrew regułom miasteczka, które zakazują opuszczania go bez pozwolenia, ale też zwyczajnie niebezpieczne. Chociaż
ruiny w większości otacza stare ogrodzenie sprzed Powrotu, Mudo mogą się przez nie przedostać. Mogą nas zaatakować. - Nie powinniśmy - mówię bardziej do siebie niż do Ciry czy Catchera. Moja przyjaciółka tylko przewraca oczami i aż skręca ją, by dołączyć do reszty. Łapie mnie za ramię, ledwie panując nad głosem. - To nasza szansa - szepcze do mnie. Nie mówię jej, o czym tak naprawdę myślałam - że w najlepszym wypadku mamy szansę na to, by wpaść w kłopoty, i nie chcę wiedzieć, co jeszcze gorszego mogłoby się wydarzyć. Ale ona zna mnie na tyle dobrze, że czyta w moich myślach. - Od lat nikt nie został zarażony - mówi, próbując mnie przekonać. - Catcher i reszta chodzą tam cały czas. To zupełnie bezpieczne. Bezpieczeństwo - co za niejednoznaczne określenie. Matka zawsze wymawia je ostrym tonem. - Nie wiem - mówię, splatając palce i marząc o tym, bym mogła po prostu powiedzieć „nie" i dać już temu spokój. Jednak nie potrafiłabym po raz kolejny rozczarować swoich przyjaciół. Kilka lat temu podczas suszy Cira chciała się ze mną założyć o to, że nie dam rady przejść na drugi brzeg szerokiej rzeki, która oddzielała nasze miasteczko od Lasu. Zbierałyśmy wodę w miejscu, gdzie zrobił się wyłom w Barierze, a pilnujący nas Milicjant nagle źle się poczuł i odszedł. Cira śmiała się ze mnie, bo nie przyjęłam zakładu. Bałam się, że Milicjant zaraz wróci i nas zobaczy, a ja nie zamierzałam łamać zakazu wchodzenia do Lasu. W końcu poszła sama. Śmiała się nadal, stojąc pośrodku wartkiego strumienia, z sukienką kotłującą się między kolanami, a poruszane wiatrem kosmyki włosów nieustannie wpadały jej do otwartych ust. Nigdy nie potrafiłam jej wyjaśnić, co myślę o granicach naszego miasteczka. Dla mnie były nieprzekraczalne. Stanowiły opokę, która sprawiała, że czułam się bezpieczna, chroniona i pełna. Odczuwałam zbyt duży strach, by znaleźć się po drugiej stronie, choćby na chwilę. Nie potrafiłam wyjaśnić jej, jak bardzo bałam się, że stracę siebie samą. Wciąż nie potrafię, ale ona i tak w jakiś sposób to rozumie. - Masz - mówi, sięgając po coś przy swojej szyi. - Weź to. - To wisiorek, który zawsze ma na sobie: zwyczajny czarny rzemyk, okręcony wokół ramienia plastikowej figurki superbohatera. Kupiła go kiedyś od handlarza, po tym jak opowiedział jej jedną z tych starych historii o latającym człowieku, który ratował świat. Zakłada mi wisiorek na szyję. - Z nim będziesz bezpieczna - dodaje, a ja pod koszulką czuję maleńki ciężar spoczywający na mojej piersi.
Właśnie mam zaprotestować, kiedy Catcher podchodzi bliżej i przełykam ślinę. Cira z szerokim uśmiechem chowa się w cieniu, wiedząc, że mam słabość do jej brata. - Powinnaś iść - mówi Catcher. Kładzie dłoń na Barierze. Jego palce są tak blisko moich, że prawie ich dotykają. Mówi tak cicho, że jego głos jest ledwie słyszalny w ciemności. To raczej wibracje niż dźwięk. - Chcę, żebyś poszła z nami. Boję się odezwać. Nie chcę przerywać tej chwili, dlatego tylko kiwam głową. Uśmiecha się, jakbyśmy właśnie podzielili się sekretem, a ja zmieszana spuszczam wzrok, nie mogąc zapanować nad emocjami. Oczywiście Cira nas obserwuje i w tej chwili wydaje z siebie cichy okrzyk, łapiąc mnie za ramiona, nie kryjąc rozradowania z powodu mojej decyzji. Uśmiech Catchera staje się jeszcze szerszy i żałuję tylko, że nie mam wystarczająco dużo odwagi, by spojrzeć mu w oczy. Księżyc świeci jasnym promieniem, gdy reszta grupy wspina się na mur, który oddziela nasze miasteczko od skruszałych ruin starego miasta, po czym z łatwością zeskakuje po drugiej stronie. Cira waha się przez sekundę, rzucając na mnie ukradkowe spojrzenie, zanim znajdzie szczeliny, o które może podeprzeć ręce. A potem po tej stronie Bariery zostaję już tylko ja i Catcher. Bawię się swoim warkoczem i ściskam rękojeść długiego noża, który mam przyczepiony do biodra. Wiem, że nie powinnam tego robić. To głupie i niebezpieczne, a pot już zdążył zalśnić na mojej szyi. Spoglądam na Catchera i muszę odwrócić głowę, by ukryć w ciemności mój niewyraźny uśmiech. Chcę mu powiedzieć, że nigdy jeszcze nie przekroczyłam Bariery. Nigdy nie chciałam i nadal nie chcę. Już na szczycie latarni, w której mieszkam, czuję się przytłoczona, patrząc w dal na ocean i Las, i cały ogromny świat wokół. Zbyt duży, by objąć go umysłem. Myślę o matce i jej opowieściach o dorastaniu w Lesie i poszukiwaniach oceanu. I patrząc na mur ogradzający wszystko, co do tej pory zdołałam poznać, zdaję sobie sprawę, że nie jestem tak silna jak ona. Nie potrafię opuścić Vi-sty nawet na kilka godzin. Zmuszam się, by podejść bliżej i dotknąć palcami Bariery. Drewno jest ciepłe, ciągle oddaje temperaturę, której nabrało w ciągu gorącego popołudnia. - Przepraszam - szepczę do niego, odwracając się od muru. - Nie mogę tego zrobić. - Jeszcze przed chwilą nie zdawałam sobie sprawy z własnych ograniczeń. Byłam pewna, że jestem w stanie zrobić wszystko. Ze mogę być kim tylko zechcę. Catcher łapie mnie za rękę, przytrzymując w miejscu. Jego skóra jest cieplejsza niż Bariera. - Pomogę ci - mówi, a jego uśmiech jest promienny niczym światło latarni. Mogłabym kierować się nim w najgłębszych ciemnościach. - Zaufaj mi - prosi, i prowadzi moje palce do szczelin w murze, pokazując mi, jak się wspiąć.
Waham się na samym szczycie, siedząc okrakiem na grubych kłodach, więc Catcher wdrapuje się, by spojrzeć mi w oczy. Jego palce u stóp dotykają moich. Patrzę wszędzie, byle nie na niego. Noc wydaje się ciężka, jakby była w stanie przygnieść mnie swoim ciężarem. Już wiele razy bywaliśmy sami, ale dzisiaj coś się zmieniło. Nagle zdaję sobie sprawę z tego, jak szerokie ma ramiona, jak silne są jego ręce. Obserwuję, jak na mnie patrzy i wsłuchuję się w rytm jego oddechu. I nie potrafię powiedzieć, czy naprawdę coś się między nami zmienia, czy to tylko moje wątpliwości sprawiają, że mam wyczulone zmysły. Drapię paznokciami drewno, czując, jak drzazgi wbijają mi się w skórę, ale ból nie tłumi mojego strachu. Nawet on nie jest w stanie go naruszyć. Otwieram usta, żeby powiedzieć coś Catcherowi. Cokolwiek. Wytłumaczyć, że nie mogę iść dalej. Po raz kolej-ny go przeprosić. Jednak to on odzywa się pierwszy. - Boję się wysokości - zwierza się. Jego wyznanie jest tak niespodziewane, że ledwie powstrzymuję się, by nie zachichotać, a przecież nie powinnam. Kładę dłoń na ustach, próbując ukryć uśmiech. - Nie jest tak wysoko - mówię mu, przełamując swój strach, ale nie wiem, czy udało mi się go podnieść na duchu. Przewraca oczami, kąciki jego ust lekko się unoszą. - Mam na myśli prawdziwe wysokości - wyjaśnia. Znowu dostrzegam jego wyraźnie zarysowaną szczękę i kilkudniowy zarost. Nie jest już tym chłopakiem, który kiedyś bawił się ze mną w berka, ani tym o zbyt wątłych ramionach i wydatnym jabłku Adama. - Pamiętam, jak pewnego razu poszliśmy z Cirą odwiedzić cię w latarni - mówi. - Jej tylko wystarczyło, że mogła uciec od obowiązków w sierocińcu, ale ja chciałem zrobić tego ranka coś więcej. Chciałem się wspinać. Obejrzeć całą okolicę z góry. - Nie patrzy na mnie, ale gdzieś w dal, a jego oczy zachodzą mgłą. - Dotarłem do połowy i nie mogłem się ruszyć dalej. Przełykam ślinę i kładę rękę z tyłu, żeby się podeprzeć, bo nagle zdaję sobie sprawę z tego, że jestem na murze, wokół jest noc, a od niego bije ciepło. - Nie pamiętam tego - mówię mu, i to prawda. Spora część moich wspomnień z dzieciństwa już się zatarła, wymieszana z innymi historiami tak mocno, że nie wiem już, co jest prawdziwe, a co po prostu jest czyjąś opowieścią. - Nie dziwię się - mówi. - W zasadzie nic się wtedy nie wydarzyło. Poszliśmy zwiedzać latarnię, ty bawiłaś się z Cirą, a ja pół dnia spędziłem na schodach, próbując przekonać swoje dłonie, żeby wreszcie puściły barierkę, abym mógł wspiąć się wyżej. Zamykam oczy, próbując sobie to wyobrazić, ale nie potrafię.
- Co jakiś czas przebiegałyście obok, a Cira pokazywała mnie palcami i śmiała się. Już wtedy była nieznośna. A ty tylko stałaś i patrzyłaś na mnie. W końcu Cira się czymś zajęła, a ty przyszłaś do mnie i usiadłaś na chwilę obok. - I co się wydarzyło? - pytam. Nie pamiętam, by kiedykolwiek chciał wspiąć się na szczyt latarni. Od kiedy go znam, nie pamiętam, aby chciał zobaczyć rozciągający się stamtąd widok. - Nic. Po prostu sobie siedzieliśmy. Żadne z nas nie powiedziało ani słowa. A potem poranek się skończył, Cira ? zaczęła płakać, więc zabrałem ją na popołudniowe prace w sierocińcu. - Nigdy nie wszedłeś wyżej? - Nie. - Nigdy nie próbowałeś? Kręci głową. Siedzę obok, patrząc na przestrzeń dzielącą nasze dłonie, oparte o gruby mur. Na to, jak jego zgięte palce oplatają drewno. Próbuję zrozumieć, co chce mi powiedzieć. Ze poddanie się lękowi nie jest czymś złym i możemy tu po prostu siedzieć? Ze zostanie ze mną, nawet jeśli nie będę chciała iść dalej? Chciałabym w tej chwili być Cirą. Wiedziałabym wtedy, jak flirtować, jak zrozumieć chłopaków, jak odgadnąć, czego pragną. Potrafiłabym zachowywać się z taką samą nonszalancją, jaka wypełnia każdy jej ruch. Do tego lata nie zdawałam sobie sprawy z tego, że jest to właśnie ta umiejętność, której będę kiedyś potrzebować. Do tej pory w zupełności wystarczało mi to, że to ona jest tą, która bawi się włosami, pochylając przy tym zalotnie głowę, podczas gdy ja rzucam kamienie do oceanu i rozglądam się po horyzoncie, martwiąc się o to, by nic nie zagroziło naszemu słodkiemu bezpieczeństwu. Zanim zdołam się powstrzymać, przekładam nogę i zeskakuję na ziemię po drugiej stronie Bariery. Catcher cicho ląduje obok mnie. Pozostajemy w cieniu muru, w otaczającej nas niemal zupełnie ciemności. Wyciąga do mnie dłoń i czuję, jak jego palce lekko dotykają mojej skóry. W tym momencie myślę o tym, czy moglibyśmy się nawzajem przeniknąć i wtopić w oplatającą nas czerń. Naszych ciał nie dzieli teraz nic oprócz gęstego, gorącego powietrza, bijącego od nagrzanej letnim słońcem ziemi. Czuję się, jakbym nie miała już granic. Zniknęły ograniczające mnie ściany, a mój świat eksplodował. Nie mogę złapać oddechu, jak gdyby poza miasteczkiem brakowało powietrza. Moja głowa jest teraz zbyt lekka. Świat poza Barierą zbyt nieodpowiedni. Niebezpieczny. W brzuchu czuję pustkę, strach pożera mnie od środka. Nie powinno mnie tu być, tu nie jest bezpiecznie. To zakazane. Odwracam się, a moje ciało zaczyna drżeć, gdy zbliżam się do muru. Muszę wrócić.
Wtedy Catcher łapie mnie za ręce i przyciąga do siebie, przypominając o tym, gdzie kończę się ja i zaczyna on. Wyciąga nóż z pochwy przy moim biodrze i podaje mi. Ostrze błyszczy w świetle księżyca. Biorę nóż i ściskam mocno rękojeść w nadziei, że doda mi siły. - Nie ma szans, żebyśmy trafili na jakichś Mudo - mówi mi, a słowo Mudo wymawia z łatwością, choć ja mam na jego dźwięk dreszcze. - Nie przechodzą przez ogrodzenie parku - dodaje. - Ale na wszelki wypadek... Próbuję przełknąć swój lęk, ale ma gorący i metaliczny posmak, niczym krew. Catcher chyba poczuł, że się od niego odsuwam, gotowa wrócić za Barierę, do bezpiecznego miasteczka, bo trzyma mnie mocno i przyciska do siebie. - Nie martw się, trzymam cię. - Jego głos jest głęboki niczym noc i otula mnie ciemnością, gdy próbuję się uspokoić i mu zaufać. Nigdy nie opuszczałam miasteczka, dlatego gdy przechodzimy wśród ruin wesołego miasteczka, w każdym cieniu doszukuję się zmarłych. Każdy dźwięk wydaje mi się zawodzeniem wygłodniałych Mudo. Z każdym krokiem oddalamy się od naszego świata, wkraczając w strefę śmierci. Zastanawiam się, dlaczego Catcher czuje się tutaj tak swobodnie. Został przecież wychowany tak samo jak ja. Nauczono go tego samego co mnie - że bezpieczeństwo dają nam wyłącznie mury, a zmarli nie przestają podążać za najlżejszym zapachem ludzkiego mięsa. I kiedy wokół Zarażonego nie ma wystarczająco wielu Mudo w trakcie przemiany, staje się on Roznosicielem. A mimo to Catcher kroczy pewnie przez ruiny. Zazdroszczę mu każdą cząstką swojego ciała. Obok nas coś przemyka, jakiś podmuch niosący echo dźwięku. Aż podskakuję, a serce zaczyna tłuc mi się w piersi i łapię za ramię Catchera. - To tylko nietoperz - szepcze, a ja słyszę w jego głosie cień rozbawienia. „Zasad nie ustalono bez powodu" - chcę mu powiedzieć. „Nie powinno nas tu być". Ale on trzyma mnie mocno za rękę i nie mogę oprzeć się pokusie, by zatracić się w jego dotyku. I Gdy doganiamy resztę na środku wesołego miasteczka, jedna z dziewczyn mówi właśnie o Mrocznym Mieście. Na imię ma Mellie i jest ode mnie starsza o dwa lata - tak jak Catcher. W półmroku widać, jak kręci się wokół własnej osi z szeroko rozstawionymi rękoma, jakby zamiatała powietrze. - Pójdę tam, jak tylko spadnie pierwszy śnieg. Księżyc w pełni rozświetla leżące na ziemi fragmenty rozłupanego betonu. Jego światło rzeźbi wzory na wznoszących się i opadających torach starej kolejki górskiej. Podnoszę głowę, by na nią spojrzeć. Wcześniej widziałam ją tylko z daleka, wiszącą nad niszczejącym miasteczkiem niczym wężowaty potwór, o którym kiedyś uczyliśmy się w szkole.
Zastanawiam się, jakie to musiało być uczucie jechać kiedyś taką kolejką. Zatrzymać się na chwilę na szczycie i spojrzeć w dal na świat za murem. Co byłoby wtedy bardziej przerażające - uczucie, że ziemia osuwa ci się spod nóg czy widok twojego najlepszego przyjaciela, napierającego na ogrodzenie, jęczącego, próbującego przecisnąć palce przez szpary, by cię pochwycić. Spoglądam na cienie rzucane przez pozostałe kolejki i budynki, które zostały zupełnie ogołocone albo zapadły się ze starości. W ciemności wszystko wydaje się niewyraźne, budząc we mnie lęk przed tym, co mogłoby się kryć poza zasięgiem mojego wzroku. - Pomyślcie o tych wszystkich ludziach z Mrocznego Miasta - mówi Mellie, patrząc na gwiazdy. - Tyle możliwości, tylu facetów. - Jej głos jest jak piosenka i jeden z chłopaków, rudowłosy Grifiin, podchodzi i dołącza do niej, łapiąc ją za ręce. - My ci nie wystarczamy? Śmieje się, kręcąc się z nią coraz szybciej, a ona odchyla głowę do tyłu tak mocno, że światło księżyca rozświetla jej szyję. Chcę odwrócić wzrok, bo czuję się, jakbym podglądała jakiś intymny taniec. Ale nie mogę. Całe życie słuchałam, jak ludzie opowiadają o Mrocznym Mieście. Chociaż żeby się tam dostać, trzeba przez dwa tygodnie iść wzdłuż brzegu oceanu, jest to najbliższe wielkie miasto, jeden z niewielu bastionów, które przetrwały Powrót. To tam rezyduje Protektorat, rząd nieoficjalnej konfederacji. Jednak nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby się tam udać. Nigdy nie pomyślałabym, że byłoby mnie stać na opłacenie czynszu, by tam zostać. - Wyobrażacie sobie mieszkanie w tych starych budynkach? - mówi inna dziewczyna, zbliżając się do miejsca, w którym tańczą Mellie i Griffin. - Słyszałam, że niektóre z nich mają nawet czternaście pięter albo i więcej. - Przyciska brodę do piersi, patrząc na Griffina, który po chwili zostawia Mellie, by zatańczyć z nową partnerką, uśmiechając się szeroko. Ich śmiech w ciemnościach wydaje się zbyt głośny. Obecność Catchera tuż obok silnie na mnie działa i jestem pewna, że muszę wyglądać na bardzo zmieszaną. Spoglądam na cienie rzucane przez pozostałe kolejki i budynki, które zostały zupełnie ogołocone albo zapadły się ze starości. W ciemności wszystko wydaje się niewyraźne, budząc we mnie lęk przed tym, co mogłoby się kryć poza zasięgiem mojego wzroku. - Pomyślcie o tych wszystkich ludziach z Mrocznego Miasta - mówi Mellie, patrząc na gwiazdy. - Tyle możliwości, tylu facetów. - Jej głos jest jak piosenka i jeden z chłopaków, rudowłosy Griffin, podchodzi i dołącza do niej, łapiąc ją za ręce. - My ci nie wystarczamy? Śmieje się, kręcąc się z nią coraz szybciej, a ona odchyla głowę do tyłu tak mocno, że światło księżyca rozświetla jej szyję.
Chcę odwrócić wzrok, bo czuję się, jakbym podglądała jakiś intymny taniec. Ale nie mogę. Całe życie słuchałam, jak ludzie opowiadają o Mrocznym Mieście. Chociaż żeby się tam dostać, trzeba przez dwa tygodnie iść wzdłuż brzegu oceanu, jest to najbliższe wielkie miasto, jeden z niewielu bastionów, które przetrwały Powrót. To tam rezyduje Protektorat, rząd nieoficjalnej konfederacji. Jednak nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby się tam udać. Nigdy nie pomyślałabym, że byłoby mnie stać na opłacenie czynszu, by tam zostać. - Wyobrażacie sobie mieszkanie w tych starych budynkach? - mówi inna dziewczyna, zbliżając się do miejsca, w którym tańczą Mellie i Griffin. - Słyszałam, że niektóre z nich mają nawet czternaście pięter albo i więcej. - Przyciska brodę do piersi, patrząc na Griffina, który po chwili zostawia Mellie, by zatańczyć z nową partnerką, uśmiechając się szeroko. Ich śmiech w ciemnościach wydaje się zbyt głośny. Obecność Catchera tuż obok silnie na mnie działa i jestem pewna, że muszę wyglądać na bardzo zmieszaną. » 4- * Mellie wydaje się tak pełna wdzięku, wolności i piękna, że zaczynam zastanawiać się, czy Catcher też chciałby teraz tańczyć, jak reszta. Czy chciałby, żebym bardziej przypominała pozostałe dziewczyny. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić, jakie to byłoby uczucie, rozstawić szeroko ramiona i wirować w ciemnościach nocy, nie martwiąc się o Mudo i śmierć. Spoglądam w kierunku Ciry, która właśnie przysunęła się do jednego z kolegów Catchera, jakby zupełnie nie zwracali uwagi na to, co dzieje się wokół nich. Łapię się za łokcie, krzyżując ręce na piersi. Moje ciało pokrywa się gęsią skórką. Nie mogę przestać myśleć o tym, jak wyglądało wesołe miasteczko, gdy nastał Powrót. Wszechobecna panika i zamieszanie. Ciała leżące tak blisko jedno drugiego. Znikąd ratunku. Jęki umarłych. Zawsze słychać te jęki. Pozostali przenoszą się w pobliże kolejki, rozprawiając o plotkach na temat Mrocznego Miasta i ich planach na opuszczenie Visty. Czekam, aż Catcher do nich dołączy, zostawiając mnie samą, ale on mnie nie opuszcza i w końcu zostajemy tylko my. Głaszcze mnie po ramieniu, a ja powstrzymuję pragnienie wypowiedzenia miliona słów. Powietrze miesza się z jego zapachem, który wypełnia mi umysł, wypierając wszelkie obawy o pozostawaniu poza Barierą. Widok Mellie sprawia, że chcę poczuć tę samą wolność co ona. Chcę być taka jak ona. Chcę zapomnieć o moich nieustannych lękach i tańczyć w ruinach wesołego miasteczka, kręcić się na karuzeli, trzymając się wyblakłych zwierząt albo siedząc w poszczerbionych filiżankach. Jednak zamiast tego po prostu stoję, czując na skórze opuszki palców Catchera. Zupełnie jakbyśmy to my jako
pierwsi odnaleźli ten świat, zostawiając za sobą wszystko, co przedtem nas ograniczało. Powietrze po drugiej stronie Bariery pachnie inaczej. Jest przepełnione możliwością. Z każdym oddechem czuję, jakbym zostawiała za sobą moje dawne „ja" i stawała się kimś innym. Zaczynam myśleć, że może popełniłam błąd, bojąc się świata za Barierą. Ze przecież mogę być taka jak inni i marzyć o podróży do Mrocznego Miasta. I może ten świat oferuje nam coś więcej niż tylko ukrywanie się w takich pozbawionych perspektyw miasteczkach jak Vista. Catcher otwiera usta, żeby coś powiedzieć, a ja zbliżam się do niego, by go wysłuchać. Wtedy słyszymy wołanie. - Co z tobą, Catcher? Reflektujesz na małą wspinaczkę na kolejkę? To głos Blane, jednej z bliskich koleżanek Mellie. Wolnym krokiem zmierza właśnie w naszą stronę, a na jej twarzy widać wyczekiwanie. W odpowiedzi oczy Catchera przez chwilę błyszczą mocniej, a ja przyglądam się, z jaką gracją porusza się ta dziewczyna. Próbuję zapamiętać jej wdzięk. Zdaję sobie sprawę z własnej niezgrabności i podupadam trochę na duchu. Czemu miałby interesować się mną, gdy wokół są takie dziewczyny? - Takie akrobacje zostawię bliźniakom - odpowiada Catcher, kiwając głową w kierunku dwóch braci, którzy wygłupiają się przy drewnianej kratownicy, próbując popisać się jeden przed drugim. - Och, daj spokój, Catch - naciska Blane, nie chcąc odpuścić. Czuję, jak Catcher cały się spina. Przypominam sobie o jego wyznaniu, jego lęku przed wysokością. - To przeze mnie - mówię. Mój głos jest trochę piskliwy, kontrastuje z niskim pomrukiem Blane. Próbuję oczyścić gardło i sprawić, by ręce przestały mi się tak pocić. Nie jestem przyzwyczajona do bycia w centrum uwagi, a teraz wszyscy na mnie patrzą. Dotkliwie czuję, że jestem od nich młodsza i nie należę do ich paczki. - Ja... yyy... nie lubię... e... nie lubię wysokości - mówię, i zupełnie nie udaje mi się ukryć mojego zmieszania. Blane kładzie dłoń na biodrze, które lekko unosi, jakby miała powiedzieć coś jeszcze, kiedy Catcher mnie obejmuje, a ja cała zamieram w obawie, że wystarczy jeden ruch, by go odstraszyć. - Gabry i ja tym razem sobie podarujemy - mówi. Blane mruży oczy i odwraca się do reszty. - Proszę, powiedzcie, że jest tu ktoś gotowy pokazać, na co go stać! - krzyczy głośno, krocząc w kierunku podstawy kolejki górskiej. Bliźniacy zdążyli już wdrapać się do połowy najwyższej kolejki. Czekam, aż Catcher się ode mnie odsunie, bo nie musi już bronić mnie przed Blane. Jednak on przyciąga mnie do siebie bliżej, przyciskając swoje dłonie do moich ramion. Nigdy wcześniej tak mocno nie zdawałam sobie sprawy z istnienia mojego ciała, tak zachwycająco opanowanego mimo drżącego wnętrza. Słyszę, jak krzykami dopingują ścigających się ze sobą chłopaków, których sylwetki są ledwo cieniami w świetle księżyca. Catcher zabiera mnie od nich i prowadzi w stronę karuzeli z wyblakłymi
zwierzętami i spiczastym dachem z odłażącą farbą w kolorach czerwonym, zielonym, różowym i niebieskim. Siadam na jednorożcu, którego róg dawno gdzieś przepadł, a Catcher staje obok. Jedną rękę trzyma na moim biodrze, a drugą chwyta za słupek tuż nad moją głową. Jego brzuch lekko dotyka mojego boku, a ja mocno obejmuję zwierzę kolanami. Czuję, że coś może się między nami wydarzyć. Spoconymi palcami trzymam się uchwytu przy siedzeniu, bojąc się, że mogę się ześlizgnąć, że w jakiś sposób stamtąd odlecę. Moja mama kiedyś opowiedziała mi o swoim pierwszym pocałunku. Leżałam z gorączką w łóżku - później mi powiedziała, że miałam zwidy - ale pamiętam jej głos i opowieść o chłopcu, z którym dorastała. Mieszkał w jej wiosce w Lesie, miał wypadek i też dostał gorączki. Ona tkwiła przy jego łóżku, nie wierząc w to, że mógłby nie wyzdrowieć. Później, gdy mu się polepszyło, stali razem na wzgórzu, gdzie dzielili się marzeniami o oceanie, a potem pocałowali się, czując, jak roztacza się przed nimi mnóstwo możliwości i nadziei na przyszłość. Myślę o tym teraz, czując obecność Catchera obok. W pulsującym powietrzu wokół nas czuć jego oddech. Jego wzrok pada na moje usta i nie mogę się powstrzymać, by nie zwilżyć warg, w obawie, że może on wcale nie jest mną zainteresowany, i ze zdenerwowania, że może właśnie jest. Najbardziej dokucza mi cisza. Chęć powiedzenia czegokolwiek zżera mnie od środka. - Cieszę się, że z nami przyszłaś - mówi Catcher. Przesuwam się lekko, czując ulgę. Jest ciepła letnia noc i koszulka przykleiła mi się do spoconych pleców. Nie wiem, jak powiedzieć mu, że nigdy wcześniej nie myślałam o przekroczeniu Bariery. Nie jestem jak Mellie i reszta tych, którzy chcą zwiedzać świat. Jestem szczęśliwa w bezpiecznych granicach domu. - Ja też - mruczę zamiast tego. I znowu zapada między nami cisza. Zastanawiając się, czym ją wypełnić, uderzam rytmicznie stopą o nogę jednorożca. Po głowie krążą mi szalone myśli, by przyznać się Catcherowi, jak bardzo go lubię, ale szybko rezygnuję. Wyciąga rękę i dotyka mojego warkocza, przesuwając po nim palcami, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu. - Wydaje mi się, że coś się zmieniło - mówi, a ja nie wiem, czy na dobre, czy na złe. - W jaki sposób? - pytam głosem zdradzającym zdenerwowanie. Catcher skupia się na moich włosach, kładzie końcówkę warkocza na swojej dłoni. Wpatruję się w niego, zahipnotyzowana. Odchrząkuje. - Wiesz, jak to jest, gdy kogoś znasz - albo myślisz, że znasz - ale nagle rozumiesz, że może tylko z jednej strony? - Przesuwa wzrok na chwilę na mnie i w świetle księżyca dostrzegam, że ma
czerwone policzki. Kiwam głową, otwierając szeroko oczy, zbyt przerażona nadzieją, że mógłby mówić o mnie i o nas. Bierze głęboki wdech, puszczając warkocz, a ja zdaję sobie sprawę, że moje płuca płoną i nie mogę doczekać się, aż powie coś więcej. - Możesz znać kogoś jako koleżankę młodszej siostry - mówi. - A potem coś się zmienia. Może któregoś dnia ta osoba mówi coś, czego się nie spodziewasz. Albo słyszysz jej śmiech i nagle widzisz ją na nowo. Jakby tym razem było inaczej. Kładzie dłoń na moim ramieniu, kciukiem dotykając obojczyka. Z trudem łapię oddech, całym sercem pragnąc, by powiedział, co do mnie czuje. By zdradził, że znaczę dla niego tyle, co on dla mnie. - I tym razem może widzisz, że... - ucicha. Gwiazdy na niebie świecą tylko dla nas. - Jest piękna - kończy, a każda cząstka mojego ciała płonie. Catcher przysuwa się do mnie. - Wspaniała, zabawna i... - Jest coraz bliżej. Ledwo mogę poradzić sobie z jego bliskością. Zdaję sobie sprawę z tego, że ma rację. Czasami widzimy ludzi takimi, jakimi byli kiedyś, a nie jakimi są teraz. Przesuwam językiem po ustach i mówię lekko drżącym głosem. - I może nagle widzisz brata koleżanki zupełnie inaczej. Nie wiem, co powinnam zrobić. Czy też mam przysunąć się do niego bliżej. Nie wiem, jak to działa i czy czasem nagle tego nie zepsuję. Uśmiecha się do mnie tajemniczo, ale tym razem chyba wiem, jaki jest powód. Powietrze między nami iskrzy od możliwości. Catcher spogląda na moje usta, czuję jego oddech. Kiedyś, gdy byłam jeszcze dzieckiem, ziemia zatrzęsła mi się pod nogami. Dowiedziałam się, że to ruchy tektoniczne, które wywołały też ogromną falę. Pamiętam, że stałam na szczycie latarni i widziałam, jak ta fala się zbliża. Pamiętam, jak wszystko na chwilę zamarło, cały świat wstrzymał oddech. Tak się właśnie czuję w tej chwili, gdy Catcher nachyla się nade mną. Sprężenie powietrza między nami, cisza, a potem dotyk jego ust. Najpierw czuję falę gorąca. Jego usta na chwilę zatrzymują się tuż przed tym, jak znowu lądują na moich. Kładę dłoń na jego ręce ściskającej słupek, a on splata swoje palce z moimi. Jakby wszystko w moim życiu prowadziło właśnie do tej chwili. Jakbym tylko na to czekała. Całe dzieciństwo z Catcherem, tyle razy goniliśmy się po ulicach miasteczka; tyle razy śmiał się, gdy odgrywałyśmy z Cirą skomplikowane scenki; tyle razy zostawał odrobinę dłużej, gdy ja byłam w pobliżu. Czuję, że całe lato kręciliśmy się wokół siebie, coraz bliżej i bliżej, aż w końcu jedna iskra wywołała to, co nieuniknione. Jakby to wszystko było gdzieś zapisane. Przytulam się do niego, a on do mnie.
Jestem tak skupiona na moim pierwszym pocałunku, tak ekscytuje mnie bliskość Catchera, że na początku w ogóle nie słyszę jęku, który rozchodzi się w ciemności nocy i nas rozdziela. ✓ ? Jęk rozbrzmiewa wokół nas, wkracza między nasze przytulone ciała, a potem pozostawia nas w zupełnej ciszy, przez którą czuję się pusta w środku. Serce łomocze mi w piersi, powraca strach, który towarzyszył mi wcześniej tej nocy. Catcher odsuwa się ode mnie, niemal upadam w przestrzeń, którą przed chwilą zajmowało jego ciało. Próbuje wygramolić się z karuzeli, po omacku szukając drogi w ciemności. Staram się skupić, ciągle nie mogąc dojść do siebie, gdy w słabym blasku księżyca widzę zbliżającą się do nas dziewczynę Mudo. Jej jęki odbijają się echem wokół nas. Catcher szybciej zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje. Mi więcej czasu zajmuje zrozumienie, że dziewczyna jest Roznosicielką. Nigdy wcześniej nie widziałam żadnego Roznosiciela, a jedynie słyszałam o tym, że stają się nimi ci, którzy przemienią się w miejscu, gdzie jest za mało innych Mudo wokół. A w Viście każdy zarażony zostaje zabity, zanim zdąży Powrócić. Roznosicielką mija róg jednej z kolejek i kieruje się w stronę samego środka wesołego miasteczka. Dziewczyna nie może być dużo od nas starsza i wygląda zupełnie normalnie, pomijając to, że z jej otwartych ust wydobywają się jęki. Widać jej obnażone zęby i rozczapierzone palce. Reaguję zbyt wolno, wciąż nie mogąc przyzwyczaić się do tego, że ona biegnie. Dziewczyna zatrzymuje się na krótką chwilę, wystarczająco długo jednak, by odwrócić głowę w lewo, w kierunku moim i Catchera, a potem w prawo, gdzie widzi resztę grupy. Pozostali ciągle dopingują wspinających się bliźniaków, którzy są już prawie na szczycie. Między nimi jest Cira, która klaszcze z uniesionymi rękoma. Żadne z nich nie zdaje sobie sprawy, co się dzieje, ale jeśli ja lub Catcher krzykniemy, by ich ostrzec, możemy zwabić Roznosicielkę do nas. Zakrywam usta dłonią, zbyt przerażona, by się poruszyć i zwrócić na siebie jej uwagę. Wciskam palce głęboko w policzki, dusząc w zarodku krzyk, który pragnie wydostać się na zewnątrz. Tylko jedna myśl krąży mi po głowie: to nie może dziać się naprawdę. Widzę, jak Roznosicielka biegnie w stronę pozostałych - w kierunku Ciry, która stoi przy podstawie kolejki - a potem Catchera, przemykającego szybko obok. Blask księżyca nie jest zbyt mocny, wszystko wokół staje się niewyraźne i rozmyte. Catcher jest niczym cień poruszający się wśród innych cieni. Jego blade policzki odbijają resztki światła, zupełnie jak zęby Roznosicielki. Zeskakuję z karuzeli i sięgam po swój nóż, kiedy słyszę piskliwy wrzask. Nie chcę patrzeć w tamtą stronę, ale nie mogę się powstrzymać. Roznosicielka uderza w grupę pod kolejką. Wszyscy natychmiast próbują uciekać, ale jednej, wysokiej i chudej dziewczynie to się nie udaje. W blasku księżyca widzę jej twarz i rozpoznaję Mellie.
Gardło mam ściśnięte, oczy zaszły mi łzami, a żołądek zwija się z przerażenia, ale wciąż nie mogę odwrócić wzroku. Roznosicielka łapie Mellie za włosy i rzuca ją na ziemię, po czym przebija zębami skórę na jej przedramieniu i szarpie. Tryska krew. Niczego więcej nie trzeba. Jedno ugryzienie zarazi Mellie. Ugryzienie zaraża zawsze. A Zarażony zawsze Powraca. Mellie jest już martwa. Pozostali rozpierzchają się, krzycząc. Otumaniona zapachem ludzkiego mięsa, Roznosicielka puszcza Mellie, która nie jest dla niej tak ważna, jak pragnienie zarażania innych. Mellie porusza boleśnie ustami, przyciskając dłoń do rany. Między palcami cieknie krew. Dziewczyna kołysze się i drży na całym ciele. Roznosicielka biegnie po następną ofiarę, a ja mogę tylko stać i patrzeć. Próbuję zrozumieć, co tak naprawdę się dzieje, próbuję przypomnieć sobie suche fakty o Roznosi-cielach, które poznaliśmy w szkole, i porównać je z widokiem dziewczyny przed nami. I po raz pierwszy rozumiem bolesną prawdę zawartą w opowieściach z dawnych czasów po Powrocie, kiedy Rekruci przechwytywali miasta tylko po to, aby odnaleźć w nich garstkę Mudo, która była zdolna rozprzestrzenić zarazę na nowo. I rozumiem już, jak Roznosiciele uniemożliwiają żyjącym ludziom odzyskiwanie tego świata. Jednak nikt z nas nie widział żadnego z nich wcześniej. Nikt nie pojmował, czym są. Ale czym innym jest dowiedzieć się o tym w zaciszu szkolnej klasy, a czym innym zobaczyć to na własne oczy. Za bardzo przyzwyczailiśmy się do widoku Mudo wyrzucanych przez fale - tych wolnych i ociężałych - albo tych, którzy próbują przecisnąć się przez Barierę. Dorastając, uczyliśmy się, jak bronić się przed Mudo, ale ta dziewczyna była zbyt szybka. W mgnieniu oka dogania następnego chłopaka. On wyciąga topór i trafia ją w ramię, ale to jej nawet nie spowalnia. Jej zęby odnajdują drogę do jego szyi, zanim w ogóle udaje mu się wyszarpnąć broń z jej ciała. Chłopak upada, a strumień jego krwi wydaje się czarny w półmroku nocy. Robię krok w tył, pragnąc uciec. Wiem, że najbezpieczniejszą rzeczą jest ucieczka, ale potem widzę Catchera. Kieruje się właśnie nie w stronę Bariery, ale ku Roznosicielce. Dziewczyna porzuca swój ostatni cel i wybiega mu na spotkanie. Catcher trzyma w ręku nóż, a ostrze wydaje się takie małe i bezużyteczne w obliczu nadchodzącego ataku. Narasta we mnie coś na kształt głośnego wrzasku, gdy ona zbliża się do niego. Catcher w ostatniej chwili robi unik i dziewczyna go mija. On łapie ją za włosy i odrzuca jej głowę do tyłu, ściskając gardło ręką. Z ochrypłym okrzykiem wbija nóż w podstawę czaszki Roznosicielki, a ramiona aż drżą mu z wysiłku. Jakby na moment wszystko zamarło, nasze spojrzenia spotykają się, choć odgradza nas wiotczejące ciało dziewczyny. Cały jej świat był pragnieniem, głodem i zarazą, ale w oczach Catchera dostrzegam ten sam żal i rozczarowanie, które sama czuję. Kiedyś była zwykłą dziewczyną, nie różniła się niczym od nas. Jej ciało opada na ziemię, a Catcher wyciąga nóż z jej ciała i zamyka jej oczy swoją dłonią.
I dlatego nie dostrzega tego, co ja. Niczym rozbłysk na niebie w czasie burzy, na granicy pola widzenia zauważam jakiś ruch. Mellie podnosi się, jej zęby są obnażone, a ręce gotowe do chwytu. Zdążyła już się wykrwawić, umrzeć i Powrócić. Słyszę kolejny krzyk, który odbija się echem w mojej głowie. Catcher odwraca się w kierunku spanikowanej grupki przy kolejce, gdzie Zarażony chłopak, ten ugryziony w szyję, podnosi się, a z jego gardła wydobywają się jęki. Catcher próbuje dobiec do nich, ale Mellie jest szybsza. A ja robię jedyną rzecz, która jest w stanie go ocalić, dać mu trochę czasu. Wrzeszczę z całych sił, mój krzyk przecina nocne powietrze. Działa. Mellie odwraca się od Catchera i biegnie w moją stronę. Nawet nie patrzę na jego reakcję, nie mam czasu na to, by poddać się przerażeniu, które tłamsi moją pierś. Ustawiam stopy tak, jak mnie kiedyś uczono. Trzymam kurczowo rękojeść noża, aż w końcu przypominam sobie, by rozluźnić mięśnie w oczekiwaniu na tę chwilę, gdy dziewczyna znajdzie się w zasięgu mojego ostrza. W świetle księżyca widzę każdy szczegół zbliżającej się do mnie Mellie. Jej wzrok jest jeszcze klarowny, a długie brązowe włosy tańczą przy jej twarzy. Skórę ma ciemną i gładką, lśniącą od krwi. Jedyne, o czym myślę, kiedy do mnie biegnie, to gracja, z jaką poruszała się wcześniej w tańcu. Jak bardzo chciałam się do niej upodobnić. Myślę o tym, że mogłyśmy poznać się bliżej i zostać przyjaciółkami. I że to wszystko nie powinno było się wydarzyć. Przecież miała być bezpieczna. Wszyscy mieliśmy być bezpieczni i szczęśliwi, pełni marzeń o przyszłości. Chcę zamknąć oczy, pamiętać ją taką, jaką była. Wymazać wspomnienie o tym, jak nie pragnęła niczego poza tym, by oderwać moje ciało od kości. By wgryźć się we mnie. Pragnę poddać się lękowi, który przykuwa mnie do ziemi. „Biegnij!" - krzyczy mój umysł. - „Rusz się!" - wrzeszczy. „Zrób coś! Cokolwiek!". Mrok wokół gęstnieje, napiera na mnie, blokując każdy dźwięk oprócz dudnienia stóp Mellie, zmniejszającej dystans w zastraszającym tempie. - i W mojej głowie grzmi: „Uderz! Uderz! Jest za blisko! Uderz!". Zaciskam zęby, próbując trzymać ręce nieruchomo. Czas zwalnia, widzę każdy ruch włosów Mellie, jej powoli otwierające się usta z lśniącymi zębami. Koncentruję się na szyi. Myślę o ostrzu, które się w niej zatopi. Próbuję czekać. Próbuję pamiętać, czego mnie uczyli. Nie mogę oddychać. Duszę się. Jest za blisko. Nie mogę czekać. Kurczę mięśnie i przecinam powietrze nożem z całą siłą, wzmocnioną strachem i paniką. Wykonuję ruch ciałem. Ostrze zbyt łatwo przechodzi przez próżnię, a ja się potykam. Zdaję sobie sprawę, że uderzyłam zbyt wcześnie. Gdybym poczekała jeszcze chwilę, mogłabym ją zatrzymać. Obejmuje mnie ramionami, uderza głową o mój podbródek, gdy chwiejnie upadam na beton.
Słyszę dźwięk upadku, zanim go czuję. Widzę ruch, zanim go rozumiem. Usta Mellie, które tej samej nocy mówiły o Mrocznym Mieście, teraz zbliżają się do mnie. A potem dziewczyna znika. Nie czuję już ciężaru jej ciała na swojej piersi. Turlam się na bok i widzę: to Catcher. Razem z Mellie tarzają się po ziemi, objęci, widać jej zaciskające się szczęki. Próbuje go złapać jak kot, który walczy z wciągającym go nurtem rzeki. Widzę, jak jej paznokcie wędrują po jego ramionach, znacząc swoją drogę krwią, która tylko podsyca jej gorączkę. Próbuję wstać, ale się potykam. Sięgam po nóż, ale ledwo mogę zacisnąć palce wokół uchwytu. Robię zamach, gotowa do kolejnego ataku, ale nie wiem, gdzie kończy się Mellie, a zaczyna Catcher. Widzę tylko ciała i krew, słyszę tylko pomruk i jęki. A potem rozlega się trzask, jakby jakiś staruszek wyłamywał wszystkie swoje palce naraz. I zostaje już tylko Catcher, na kolanach, ciężko oddychający ze zmęczenia. Jego dłonie wciąż trzymają głowę Mellie, która ma złamany kark i w końcu nieruchome ciało. Catcher patrzy w górę na mnie, wyplątując ręce z włosów Mellie. Krew spływa mu po ramieniu i ścieka z palców, ale nie w nią się wpatruję. Nie mogę oderwać wzroku od rany w kształcie półksiężyca na jego ramieniu. Wpatruję się w miejsce, gdzie został ugryziony. Catcher, na kolanach, ciężko oddychający ze zmęczenia. Jego dłonie wciąż trzymają głowę Mellie, która ma złamany kark i w końcu nieruchome ciało. Catcher patrzy w górę na mnie, wyplątując ręce z włosów Mellie. Krew spływa mu po ramieniu i ścieka z palców, ale nie w nią się wpatruję. Nie mogę oderwać wzroku od rany w kształcie półksiężyca na jego ramieniu. Wpatruję się w miejsce, gdzie został ugryziony. - * Na ziemi zbiera się krew, ściekająca z palców Catchera. Wokół mnie zamierają wszystkie krzyki, jakby nigdy nie istniały. -Ty... - Idź do domu, Gabry. Za naszymi plecami słychać dzwony, obwieszczające stan najwyższego alarmu w miasteczku. Musieli usłyszeć wrzaski w strażnicy przy bramie albo ktoś tam pobiegł, żeby im powiedzieć. Teraz wiedzą, że mamy kłopoty i niedługo pojawi się tu Milicja. - Ale... - „Ale co z tobą", chcę powiedzieć. Co z ugryzieniem? Co z infekcją? Chcę zapytać go, co teraz będzie, ale już znam odpowiedź. Chociaż jego rana nie jest poważna, doszło do zarażenia, które w końcu go zabije. Moim ciałem wstrząsa zimny dreszcz.
Infekcja oznacza śmierć. Infekcja zawsze znaczy śmierć. - Idź do domu - powtarza Catcher. Mówi, jakby czytał w moich myślach, ledwo może złapać oddech. Wyraz jego twarzy mówi mi, że wie o tym tak samo jak ja. Wie, co się z nim stanie. - Milicja zaraz tu będzie. Nie pozwól, by cię znaleźli - dodaje. - Będziesz miała kłopoty. Robię krok w jego stronę. Ci, którym udało się przetrwać, stoją zbici w grupkę przy podstawie kolejki. Jeden z chłopców przyciska koszulę do nogi dziewczyny, a łzy ciekną im obojgu po policzkach. Bliźniaki powoli schodzą na dół, Cira i Blane pastwią się nad ciałem, które kiedyś było ich przyjacielem. Inny chłopak trzyma się za brzuch i wymiotuje. Cała noc przesiąkła krwią, płaczem i zakażeniem, a światło księżyca odbija się w ostrzach noży. Robi mi się niedobrze, gdy słyszę chlupoczący dźwięk noża wbijanego raz po raz w nieruchome ciało. Panika wzbiera mi u podstawy czaszki. Wszystko wymyka się spod kontroli. Chcę płakać, upaść na ziemię, zamknąć oczy, zatkać uszy i udawać, że nic się nie wydarzyło. Muszę uciekać stąd najdalej, jak się da. Ale nikt inny tego nie robi. - Nie mogę cię zostawić - mówię mu. Chociaż chcę uciec i zapomnieć o wszystkim, chcę wejść po schodach do mojego pokoju i schować się pod pierzyną, gdzie jest bezpiecznie. Gdzie zawsze było bezpiecznie. Jednak nie mogę ich zostawić. - Wiedzą, że tu byłam... Catcher ucisza mnie, kręcąc głową. Rośnie we mnie krzyk, który chce wydostać na zewnątrz wszystko to, czym byłam wcześniej. Nie mogę przestać wpatrywać się w jego ramię. Nie potrafię pozbyć się wspomnienia dźwięku kłapiących szczęk Roznosicielki. - Co się z tobą stanie? - Idź do domu. - To wszystko, co mówi. Jakby jego usta nigdy nie dotknęły moich. Jakbym nic dla niego nie znaczyła. Chcę opaść na kolana i przycisnąć usta do jego rany. Chcę wessać w siebie infekcję, wypełniając otchłań, która zaczyna przejmować nad nami kontrolę. Jednak nie robię tego. Po prostu patrzę na ugryzienie i myślę o swojej niecierpliwości. O tym, jak uderzyłam zbyt wcześnie. Gdybym tylko chwilę zaczekała. Gdybym nie bała się tak bardzo. Powinnam zaczekać, ale nie mogłam się powstrzymać. To wszystko moja wina. - Co z Cirą? - pytam. - Nie mogę jej zostawić. - Na szyi czuję dotyk wisiorka, który mi dała. Superbohater miał nas chronić, ale zawiódł. Catcher znowu kręci głową, ale we mnie pulsuje desperacja. Wykrzykuję imię przyjaciółki. Patrzy na mnie i nawet z daleka widzę ślady krwi na jej twarzy. Stoi nad okaleczonym ciałem chłopca, a w ręku
trzyma nóż o długim ostrzu. Dłoń ma ściśniętą tak mocno, że jej knykcie błyszczą bielą w świetle księżyca. Chcę, żeby do mnie przyszła, ale ona zdaje się mnie nie dostrzegać. - Cira! - krzyczę znowu. - Cira! Tutaj! Wydaje okrzyk i znowu zatapia ostrze w martwym chłopcu, raz po raz. Jakby chciała ukarać go za to, że został zarażony. Za to, że stał się Roznosicielem. Czuję ucisk w gardle. Zakrywam usta dłonią, a spomiędzy palców wymyka mi się ciche kwilenie. Catcher znowu skupia na sobie moją uwagę. - Proszę, Gabry. Nie mówi nic więcej. W jego głosie słyszę ogrom bólu, który aż rani mi serce. Rozglądam się po reszcie, każdy chowa głowę w dłoniach, twarze mają mokre od łez, a z ich ust wydobywa się zawodzący płacz. - Zrób to dla mnie - dodaje Catcher. W ten sposób daje mi przyzwolenie na to, czego tak bardzo pragnę. Dlatego odwracam się i uciekam, zostawiając wszystkich za sobą. Biegnę przez ruiny, kryjąc się w ciemnościach przed Milicją, aż w końcu docieram do Bariery i uderzam w nią pięściami. Tak mocno, że aż obcieram sobie skórę na knykciach, a mimo to grube drewno tłumi każdy dźwięk. Zupełnie jakby to Bariera była winna temu, co się stało. I może to prawda, myślę sobie, opadając na ziemię z zamkniętymi oczami. Nigdy nie powinniśmy byli jej przekraczać. Przed oczami ciągle mam Catchera, ciągle widzę krew. Łzy odbierają mi ostrość widzenia, ale nie potrafią zmazać wspomnień, które powodują przenikliwy ból, rozrywając mnie od środka. Już prawie się odwracam i biegnę do nich z powrotem. Zdaję sobie sprawę, że uciekając, porzucam ich, a to nie jest w porządku. W oddali słyszę krzyki kroczących przez wesołe miasteczko Milicjantów. Moje serce chwyta jednostajny rytm, wybijany przez dzwony w miasteczku. Przyciskam czoło do Bariery i czuję niewyraźny zapach gnijącego drewna. "W pobliżu mogą czaić się inni Mudo. Wiem, że powinnam wspiąć się z powrotem na Barierę i pobiec do domu, chociaż marzę jedynie o tym, by dalej kryć się tutaj, w cieniu nocy. By dać się wchłonąć w ten koszmar i rozpacz. Świat skurczył się zbyt szybko. Jeszcze kilka godzin temu roztaczała się przede mną kraina możliwości, która teraz zapadła się w sobie. Miałam rację, bojąc się tego, co znajdę po drugiej stronie Bariery. Byłam głupia, pozwalając sobie uwierzyć w to, że poza granicami Visty może być coś lepszego. Ze istnieje gdzieś dla mnie jakieś inne miejsce, z dala od matki, latarni i bezpieczeństwa mojego miasteczka. Wspinam się na gruby mur i nie zatrzymuję się na szczycie przed skokiem na drugą stronę. Przez miasteczko biegną
cienie, a przytłumiony blask księżyca płynie wokół nich. Stapiam się z chaosem, trzymając głowę nisko, by pozostać niewidzialną dla kręcących się wokół ludzi napędzanych paniką. Mężczyźni wychodzą z domów z bronią w ręku, krzycząc jeden do drugiego. Kobiety zasłaniają okna i drzwi. Jednak ich niepokój nic dla mnie nie znaczy. Jestem pusta i otumaniona. Jestem niczym duch. Czasami zatrzymuję się i staję na ulicy, pozwalając, by miasto przepływało obok. Zastanawiam się, czy powinnam tam wrócić. Nie mogę uwierzyć, że tak po prostu zostawiłam Catchera, Cirę i innych, by sami stawili czoła Milicji i Radzie. Jak mogłam myśleć tylko o sobie? Mimo to nie wracam. Błądzę dalej po wąskich uliczkach, kręcąc się między domami, trzymając broń w rozluźnionych palcach. Oczy wciąż palą mnie od łez. Tej nocy wszystko pozbawione jest sensu. Pocałunek po tak długim okresie wyczekiwania. Mój pierwszy raz za Barierą i od razu odczuwalne uczucie wolności i pragnienia. Ale przede wszystkim Roznosicielka. Jej szybkość i żarłoczność. Uczyli nas o nich, porównując do niektórych zwierząt, które znalazły sposób na utrzymanie równowagi między płciami: jeśli dana populacja liczy sobie zbyt wiele samic, w następnym pokoleniu urodzi się więcej samców. Tylko w ten sposób udaje im się przetrwać. Tak samo jest w przypadku Mudo. Jeśli na jakimś obszarze jest ich zbyt mało, każdy z zarażonych staje się Rozno-sicielem. Inaczej zbyt łatwo byłoby ich wybić. Ciężko walczyć z Mudo tylko wtedy, gdy jest ich więcej. W innym przypadku są zbyt wolni. Jednak Roznosicieli - choć nie przetrwają tyle czasu, co zwykli Mudo - znacznie trudniej zabić nawet przy mniejszej liczbie. W dodatku potrafią szybko rozprzestrzenić zarazę. Jednak zobaczyć to na własne oczy, to nie to samo, co słuchać o tym na lekcjach. Zobaczyć, jak umiera ktoś, kogo znasz. A potem jak Powraca. Widzieć, jak biegnie i zdawać sobie sprawę z tego, że nigdy go nie prześcigniesz. Przyciskam oczy palcami, w nadziei, że wymażę to wspomnienie z pamięci. W chaosie nikt nie zwraca na mnie uwagi, gdy idę drogą wzdłuż granicy miasteczka, a potem między drzewami, do latarni, gdzie mieszkam z matką. Latarnia znajduje się na czubku półwyspu leżącego na samym końcu Visty, z daleka od innych budynków. Jej łukowata ściana stoi w równej linii z ogrodzeniem, które biegnie wzdłuż brzegu oceanu. Staję i spoglądam na dobiegające z latarni światło, którym omiata okolicę w rytmie odpowiadającym uderzeniom mojego serca. Lata temu - całe pokolenia - Vista była bardziej znaczącym miastem portowym. Po Powrocie, gdy drogi stały się zbyt niebezpieczne z powodu atakujących Mudo, dużo ludzi zaczęło podróżować statkami i łodziami. Posiadając latarnię i małą przystań, Vista miała połączenie z resztą świata. Była centrum informacji, handlu, wszystkiego. Była największym skarbem Protektoratu. Dopóki piraci nie zaczęli napadać na statki. Wtedy nawet ocean przestał być bezpieczny. A teraz nie jesteśmy niczym więcej poza światłem na brzegu, które nikomu już nie jest potrzebne. W oknach nie pali się żadne światło, już z daleka czuję pustkę, która czeka na mnie w środku. Matka pewnie ciągle jest na cotygodniowym spotkaniu Rady. Wiem, że powinnam wejść do środka i
zamknąć się w pokoju. Zmartwiłaby się, gdyby wiedziała, że jestem na zewnątrz, podczas gdy dzwony biją na alarm. Jednak zagrożenie pozostało w ruinach, w wesołym miasteczku, które teraz wydaje się tak odległe. Mijam latarnię i przechodzę przez ogrodzenie nad ocean. Nie jestem jeszcze gotowa na powrót do domu. Nadciąga przypływ. Niebezpiecznie przebywać wtedy na brzegu, bo w każdej chwili fale mogą wyrzucić jakiegoś Mudo. Mimo to wciąż stoję, wpatrując się w ciemność. Bardziej czuję niż widzę światło wysoko nade mną, które rozświetla pustkę. Lubiłam tu stać z matką, gdy jeszcze byłam mała. Patrzyłyśmy wtedy na horyzont, jakby ocean rozciągał się w nieskończoność. Zdawał się ją przywoływać, jakby zawsze jej potrzebował. Jednak ona nigdy nie odpowiedziała na ten zew. Od czasu do czasu wypływała na swojej małej łódce. Zdarzało mi się słyszeć plotki na temat mojej mamy. O szaleństwie, jakie okazywała, opuszczając ląd. Te słowa sprawiały, że się rumieniłam. Jako dziecko byłam niezwykle dumna z matki, z tego, że porywała się na rzeczy, na które nikt inny by się nie odważył. Nie zważając na innych, potrafiła zabrać mnie ze sobą, posadzić na dziobie i wypłynąć na ocean, przeciwstawiając się falom. Czasami zastanawiałam się, czy za chwilę nie rozwinie żagla i nie popłynie za horyzont. Jednak ona zawsze wracała. Dorastając, zrozumiałam, na jakie niebezpieczeństwo nas narażała. Robiłam się wtedy czerwona ze wstydu, że moja matka jest inna niż wszyscy. Ze nie pasuje do naszego miasteczka. Nikt nie rozumiał, czemu zachowuje się tak beztrosko. Nigdy więcej jej nie towarzyszyłam, bo głupotą było tak się narażać, rezygnować z ochrony, którą daje ląd. W końcu przestała żeglować. Zdawało się, że zapomniała o starej łódce, która została w latarni. W końcu, jak wszystko na tym świecie, ona też uległa zniszczeniu: jej żagiel się rozdarł, a kadłub wypaczył. Zastanawiam się, czy miałabym tyle siły, by wyprowadzić ją na brzeg. Podnieść maszt, Mijam latarnię i przechodzę przez ogrodzenie nad ocean. Nie jestem jeszcze gotowa na powrót do domu. Nadciąga przypływ. Niebezpiecznie przebywać wtedy na brzegu, bo w każdej chwili fale mogą wyrzucić jakiegoś Mudo. Mimo to wciąż stoję, wpatrując się w ciemność. Bardziej czuję niż widzę światło wysoko nade mną, które rozświetla pustkę. Lubiłam tu stać z matką, gdy jeszcze byłam mała. Patrzyłyśmy wtedy na horyzont, jakby ocean rozciągał się w nieskończoność. Zdawał się ją przywoływać, jakby zawsze jej potrzebował. Jednak ona nigdy nie odpowiedziała na ten zew. Od czasu do czasu wypływała na swojej małej łódce. Zdarzało mi się słyszeć plotki na temat mojej mamy. O szaleństwie, jakie okazywała, opuszczając ląd. Te słowa sprawiały, że się rumieniłam. Jako dziecko byłam niezwykle dumna z matki, z tego, że porywała się na rzeczy, na które nikt inny by się nie odważył. Nie zważając na innych, potrafiła zabrać mnie ze sobą, posadzić na dziobie i wypłynąć na ocean, przeciwstawiając się falom. Czasami zastanawiałam się, czy za chwilę nie rozwinie żagla i nie popłynie za horyzont. Jednak ona zawsze wracała. Dorastając, zrozumiałam, na jakie niebezpieczeństwo nas narażała. Robiłam się wtedy czerwona ze wstydu, że moja matka jest inna niż wszyscy. Ze nie pasuje do naszego miasteczka. Nikt nie rozumiał,
czemu zachowuje się tak beztrosko. Nigdy więcej jej nie towarzyszyłam, bo głupotą było tak się narażać, rezygnować z ochrony, którą daje ląd. W końcu przestała żeglować. Zdawało się, że zapomniała o starej łódce, która została w latarni. W końcu, jak wszystko na tym świecie, ona też uległa zniszczeniu: jej żagiel się rozdarł, a kadłub wypaczył. Zastanawiam się, czy miałabym tyle siły, by wyprowadzić ją na brzeg. Podnieść maszt, rozwinąć żagiel i popłynąć w ciemność nocy. Dać się połknąć otchłani. Zamiast tego pozwalam, aby moje stopy zatopiły się w piasku, a fale obmyły mi kostki. Myślę o półksiężycowa-tej ranie na ramieniu Catchera i o tym, jak szybko wszystko w życiu może się wywrócić do góry nogami. Wyobrażam sobie, że takie samo uczucie musiało towarzyszyć tym, którzy bawili się na tej wielkiej karuzeli przed Powrotem. W jednej chwili jesteś na samej górze i podziwiasz rysujące się przed tobą możliwości, nabierając w płuca energię życia... A potem spadasz. Tracisz kontrolę. Tego właśnie uczę się o tym świecie. Może ci coś dać, ale zawsze to odbierze. W nocy leżę w łóżku, czując wyraźnie pościel na swojej skórze. Po raz pierwszy przypominam sobie dotyk Catchera. Powietrze jest gorące i ciężkie. Wciska mnie w łóżko, aż w końcu nie mogę oddychać i ogarnia mnie panika. Zrzucam nakrycie, przyciskając dłoń do piersi i walcząc o oddech. Nie mogę uwierzyć, że ich zostawiłam. Nie mogę uwierzyć, że uciekłam. Chwiejnie wychodzę z pokoju i wbiegam po schodach na galerię, ocierając sobie biodra o barierkę. Czekam, aż światło latarni przesunie się w ciemności i padnie na kolejkę w oddali. Moje ciało wciąż drży. Powtarzam sobie, że nic mi nie zagraża, ale to nie pomaga. Wciąż nie wiem, czy wszyscy inni są bezpieczni. Przeraża mnie myśl o tym, co się teraz stanie. W oddali widzę migające światła, tam gdzie nie powinno ich być - to Milicja w wesołym miasteczku. Zastanawiam się, czy Cira albo ktoś inny właśnie tłumaczy im, że ja też tam byłam, ale uciekłam. Jestem tak samo winna jak oni, tylko mnie nie złapano. Staję na palcach i spoglądam na krętą ścieżkę, która biegnie z Visty do latarni. Czekam, aż pojawią się na niej światła. Czekam, aż po mnie przyjdą. Ale nie przychodzą. Zaczyna świtać, światła w wesołym miasteczku giną, a ja wciąż czekam. Czuję się winna, dlatego że jestem bezpieczna, a moi przyjaciele nie. I dlatego, że żyję, podczas gdy oni być może zostali zainfekowani. Jednak przede wszystkim winię się za to, że ponad wszystko, nawet nienawidząc za to siebie samej, pragnę teraz pamiętać jedynie smak ust Catchera i dotyk jego palców na moim nadgarstku. To jedyne wspomnienie z tej nocy, które nie niesie ze sobą bólu, śmierci i żalu. Nie potrafię jednak zapomnieć o krwi.
I zdaję sobie sprawę, że nigdy więcej go nie zobaczę. Nigdy więcej go nie poczuję. Nasza wspólna przyszłość i wolność, którą przy nim czułam, przepadły na zawsze. * Poranne słońce sączy się przez żaluzje i podkreśla bruzdy na twarzy mojej matki, gdy ta palcami zsuwa kosmyki włosów z mojego policzka, siedząc na krawędzi łóżka. Nawet najdelikatniejszy dotyk budzi mnie ze snu. Uderza mnie wspomnienie tego, że powinnam być smutna i roztrzęsiona, ale chwilę zajmuje mi przypomnienie sobie powodu. Zarażony Catcher. Roznosicielka. Mellie, ja i inni salwujący się ucieczką. Opuszczenie Ciry. Emocje z zeszłej nocy wracają i przytłaczają mnie. Chcę się zapaść w siebie, ale zamiast tego wstrzymuję oddech i opanowuję szloch. Wbijam paznokcie w skórę dłoni, ostry ból przywraca mi świadomość. - Mamo - szepczę. Pragnę, by uwierzyła, że to tylko sen zniekształca mój głos. Bierze kosmyk moich włosów i wkłada mi za ucho. Od lat jest to nasz poranny rytuał. Zawsze przychodzi do mojego pokoju, siada na łóżku i łagodnie budzi mnie ze snu. Czasami nuci piosenkę. Innym razem opowiada, co dzieje się w miasteczku. Bywa też, że po prostu siedzimy w ciszy. Tego lata coraz częściej ją ignoruję, widząc wyraźnie, jak bardzo różni się od innych mieszkańców Visty. Ja z kolei wolę być taka jak inne nastolatki, choćby nawet Catcher i Cira, którzy nie mają rodziców. Jednak tego ranka pozwalam jej bawić się moimi włosami. Zamykam oczy i daję się pocieszyć. - Muszę iść na spotkanie Rady, Gabrielle - mówi i na moment cichnie. - Coś wydarzyło się dzisiejszej nocy. Coś, o czym musisz wiedzieć. Próbuję utrzymać równe tempo oddechu, żeby nie zdała sobie sprawy z tego, że już wiem. Mimo to czuję, jak moją pierś ściska ta sama panika co minionej nocy. Nie powinnam była uciekać. Muszę się przyznać. Jednak tego nie robię. - Co takiego? - mamroczę w nadziei, że moje ściśnięte gardło nie wzbudzi jej podejrzeń. - Kilkoro twoich przyjaciół złapano za Barierą - odpowiada. Czuję, jak łóżko się porusza. - Powiadomiono Milicję. Znaleźli ich w wesołym miasteczku przy ruinach. - Słyszę, jak głośno przełyka ślinę. - Wygląda na to, że byli tam też Nieuświęceni. - Kulę się na dźwięk ostatniego słowa, namiastkę jej dawnego życia. Odmawiając nazywania ich Mudo, tylko podkreśla, jak bardzo różni się od pozostałych mieszkańców. - Niektórzy zostali zarażeni i Powrócili - mówi zduszonym głosem. Znowu cichnie. - Przykro mi - szepcze, ściskając moją dłoń. Chowam twarz w poduszkę, zamykając oczy tak mocno, jak tylko potrafię, by zatrzymać w sobie ból.
- Dzisiaj rano zdecydują, jak ich ukarać - kontynuuje. - Całe miasteczko ma się zebrać, by poznać wynik głosowania. Powinnam ją zapytać, kto został ranny. Tego by się spodziewała. Powinnam ją zapytać, czy byli tam Cira i Catcher, czy nic im się nie stało. Jednak znam już odpowiedź i nie potrafię udawać, że jest inaczej. Matka czeka, aż coś powiem, a potem podchodzi do okna i otwiera okiennice, żeby spojrzeć na ocean. Ostre światło zmusza mnie do zmrużenia oczu. Gdy odwraca się do mnie, widzę tylko zarys jej sylwetki, ale wydaje mi się starsza niż dotychczas. - Muszę wiedzieć, czy byłaś tam z nimi - mówi. Chcę zobaczyć wyraz jej twarzy, ale nie mogę. Podpieram się na łokciach, opada ze mnie przemoczona od potu pościel. Otwieram usta, ale nie pada żadne słowo. - Muszę wiedzieć, co odpowiedzieć, gdy Rada mnie o to zapyta - naciska. - Nie będę miała wpływu na to, co zrobią z resztą, ale muszę wiedzieć, co z tobą. Nigdy nie okłamałam matki, nawet raz. I przez chwilę rozważam powiedzenie jej prawdy, ale nie potrafię tego zrobić. Nie mogę postawić jej w sytuacji, w której będzie musiała wybierać między mną a lojalnością wobec Rady. Nie mogłabym znieść jej rozczarowania. - Nie poszłam - szepczę łamliwym głosem. - Za bardzo się bałam. Stuka palcami o parapet, a ja wstrzymuję oddech, czekając na jej odpowiedź. Chcę wiedzieć, czy mi wierzy, czy prawda o moim strachu wystarczy, by ukryć kłamstwo, które ją poprzedzało. A potem, nie mogąc znieść ciszy, dodaję: - Nigdy nie przekroczę Bariery. - Przyciskam kolana do piersi i otulam je ramionami. - Nigdy nie opuszczę Visty. Znowu wygląda przez okno, a w jej oświetlonym profilu dostrzegam chyba smutek. Zastanawiam się, czy powodem jest moja słabość i lęk. Ona zawsze była taka silna. Czuję się, jakby wszyscy mnie obserwowali, gdy wędruję sama przez miasteczko, aż do placu, gdzie mieszkańcy gromadzą się, by wysłuchać decyzji Rady. Zewsząd słyszę, jak ludzie szeptem przekazują sobie informacje o wydarzeniach ostatniej nocy. Na pewno wiedzą, że tam byłam i uciekłam, porzucając swoich przyjaciół. Albo wiedzą, że mnie tam nie było i jest im mnie żal - jedynej, której nikt nie zaprosił, odludka. Jedynej, która za bardzo się bała. Ręce mi się trzęsą, kiedy przechodzę między pudełkami z popękanego betonu, które służą za domy i sklepy. Tam, gdzie czas nadkruszył konstrukcję, dziury uzupełniano drewnem, więc całość wyglądała jak lalki zszyte z niepa-sujących do siebie kawałków. Z okien wyglądają stare kobiety, a przez wąskie ulice przetacza się echo dziecięcych krzyków.
Nie chcę tu być. Nie chcę mierzyć się z tym, co się stało. Najchętniej wróciłabym do domu i wpełzła do łóżka. Mimo to brnę dalej, przełykając ślinę, by pozbyć się kwaśnego posmaku żalu. Muszę zobaczyć Cirę. Muszę przekonać się, czy nic jej się nie stało. W końcu docieram do środka placu, a zewsząd napierają na mnie pozostali mieszkańcy Visty. Ich ciała lepią się od potu i gorąca, przesiąknięte wonią ciężkiej pracy i długiego dnia. Nawet moja skóra to czuje - próbuję wyprostować kark i ramiona, ale nie mogę się ruszyć w natłoku gapiów. Na podium naprzeciwko Siedziby Rady stoją dwie duże klatki. W jednej znajduje się dwóch chłopców i dziewczyna. Siedzą bez życia na ławkach, ze spuszczonymi głowami, gapiąc się na własne nogi. Dziewczyna ma ramię owinięte bandażem, chłopcom opatrunki pokrywają nogi. Na poszarzałej bieli widać ślady krwi. Przechodzi mnie dreszcz. Pamiętam, jak ta dziewczyna została ugryziona. Pamiętam jej wrzask, gdy zęby Roznosicielki zatopiły się w jej ciele. Szybko odwracam wzrok. Nie chcę na nich patrzeć. Nie chcę widzieć ich krwi i zrezygnowania. W drugiej klatce dostrzegam pozostałą piątkę i oddycham z ulgą, widząc Cirę pomiędzy nimi. Patrzę na nią i chciałabym ją zawołać, ale się powstrzymuję. Razem z pozostałymi prześlizguje się wzrokiem po zebranych. Ramiona mają odchylone, jakby byli buntowniczo gotowi na wymierzenie kary. Jednak znam swoją przyjaciółkę na tyle dobrze, że szybko dostrzegam jej trzęsące się dłonie, bladą skórę i zbielałe usta, ściśnięte w wąską kreskę. Przypominam sobie wczorajszą noc i oceniam, kogo brakuje. Nie wszyscy trafili do klatek i zastanawiam się, czy przypadkiem nie tylko ja uciekłam. Przynajmniej cztery osoby nie żyją lub są zaginione: Catcher, Mellie i jeszcze dwójka. W brzuchu czuję niemiły ucisk, gdy zdaję sobie sprawę ze skutków wczorajszych wydarzeń. Oni mogą być martwi. Moi przyjaciele i Catcher może też. Martwi. Nigdy już nie zatańczą, nie uciekną do Mrocznego Miasta, nie zaśpiewają w ciemnościach, trzymając się za ręce. Ta prawda napiera na mnie z całą siłą i zataczam się do tyłu, z trudem łapiąc oddech. Kilka par rąk popycha mnie do przodu, do moich uszu docierają niezadowolone chrząknięcia. Tak bardzo chciałam zobaczyć tu Catchera. Nawet jeśli miałby być z tymi, którzy zostali zarażeni. Miałam nadzieję, że będę miała szansę jeszcze z nim porozmawiać. Potrzymać go za rękę i zapamiętać jego dotyk. Zupełnie jakby świat zatrzymał się w miejscu. Zaciskam powieki, oczami wyobraźni widząc ugryzienie na jego ramieniu. Rana nie wyglądała na poważną, na pewno się od niej nie wykrwawił. To oznaczało, że może minąć kilka dni, zanim Powróci. Teraz, w tym momencie, Catcher wciąż może być żywy. Milicja powinna była znaleźć go wczoraj w nocy, a skoro im się nie udało, bo nie ma go w klatce, musiał albo się przemienić, albo uciec. Czując nadchodzące zawroty głowy, zmuszam się do głębokich oddechów. Zaciskam pięści i powtarzam sobie, że nic nie wiem. Może Catcher sobie poradził. Na pewno sobie poradził. Trzymam się tego promyka nadziei, jakby to była jedyna rzecz, która chroni mnie przed rozpadnięciem się na kawałki.