- Dokumenty480
- Odsłony35 060
- Obserwuję66
- Rozmiar dokumentów587.8 MB
- Ilość pobrań19 818
//= numbers_format(display_get('profile_user', 'followed')) ?>
Las Zębów i Rąk 01 Las Zębów i Rąk
Rozmiar : | 1.1 MB |
//= display_get('profile_file_data', 'fileExtension'); ?>Rozszerzenie: | pdf |
//= display_get('profile_file_data', 'fileID'); ?>//= lang('file_download_file') ?>//= lang('file_comments_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'comments_format'); ?>//= lang('file_size') ?>//= display_get('profile_file_data', 'size_format'); ?>//= lang('file_views_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'views_format'); ?>//= lang('file_downloads_count') ?>//= display_get('profile_file_data', 'downloads_format'); ?>
Las Zębów i Rąk 01 Las Zębów i Rąk.pdf
//= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>Użytkownik Xalun wgrał ten materiał 7 lata temu. //= display_get('profile_file_interface_content_data', 'content_link'); ?>
Las Zębów i Rąk to jeden z największych bestsellerów literatury młodzieżowej ostatnich lat. To pierwszy tom trylogii porównywanej rozmachem i wizją wykreowanego świata do cykli Zmierzch Stephenie Meyer, Dary Anioła Cassandry Clare czy Igrzyska Śmierci Suzanne Collins. Las Zębów i Rąk to niezwykła opowieść osadzona w mrocznym, a jednocześnie fascynującym świecie po zagładzie, w którym młoda dziewczyna musi dokonać trudnych wyborów między tym w co wierzy, a tym w co każą jej wierzyć, między światem swoich marzeń, który zna tylko z opowieści matki, a krwawym, ale znanym światem, który ją otacza. Musi też wybrać między tym, który ofiarowuje jej swoją miłość, a tym, któremu ona chce ją ofiarować. Ale czy w świecie skąpanym we krwi i chaosie jest miejsce na miłość i marzenia? CARRIE RYAN Las ZęBóW I Rąk dla jp za to, że dostałam od Ciebie świat Moja matka zwykła opowiadać mi o oceanie. Mówiła, że istnieje miejsce, gdzie jak wzrokiem sięgnąć, nie było nic poza wodą, znajdującą się zawsze w ruchu, która pędziła ku tobie, by zaraz zawrócić. Raz pokazała mi fotografię małej dziewczynki stojącej w oceanie i powiedziała, że to moja praprapra-babcia. To było lata temu, zdjęcie już dawno strawił ogień, lecz pamiętam je, wyblakłe i naddarte. Mała dziewczynka otoczona nicością. W historiach mojej mamy, przekazywanych jeszcze przez jej niezliczone prababcie,
ocean był jak wiatr szumiący w koronach drzew, a fale ujeżdżali ludzie. Pewnego razu, kiedy byłam starsza, a nasza wioska cierpiała z powodu suszy, zapytałam matkę, dlaczego, skoro istniało tyle wody, bywały lata, kiedy nasze strumienie wysychały? Odpowiedziała, że woda z oceanu nie nadaje się do picia, że pełna jest soli. I właśnie wtedy przestałam wierzyć w ocean. Jakim cudem we wszechświecie może być tyle soli, i dlaczego Bóg pozwala na takie marnotrawstwo wody? Ale bywały chwile, kiedy stawałam na krawędzi Lasu Zębów i Rąk i patrzyłam w dzicz rozciągającą się bez końca, zastanawiając się, jakby wyglądała, gdyby wszystko zalewała woda. Zamykałam oczy, słuchałam szumu wiatru między drzewami i wyobrażałam sobie świat pełen wody, w której mogłabym się zanurzyć. Byłby to świat bez Nieuświęconych, świat bez Lasu Zębów i Rąk. Często moja matka stoi obok, przykłada dłoń do oczu, osłaniając się przed słońcem. Spogląda za ogrodzenie na drzewa i krzaki, patrzy, czy jej mąż powróci do domu, do niej. Jest jedyną osobą, która wierzy, że się nie przemienił, że może wrócić do domu jako mężczyzna, którym był, gdy odchodził. Miesiące temu postawiłam krzyżyk na moim ojcu i pogrzebałam ból po jego stracie tak głęboko, jak to możliwe, by móc nadal żyć swoim własnym życiem. Czasami boję się podchodzić do skraju Lasu i patrzeć za ogrodzenie. Boję się, że zobaczę go wraz z pozostałymi: podarte ciuchy, obwisła skóra, okropne, błagalne wycie. I te poobdzierane ze skóry paluchy od szarpania metalowych ogrodzeń. Matka ma jeszcze nadzieję, bo nikt go nie widział. W nocy modli się do Boga, żeby tata znalazł jakąś enklawę podobną do naszej wioski, aby gdzieś w tym gęstym Lesie znalazł bezpieczną przystań. Ale nikt poza nią nie ma już nadziei. Siostry mówią nam, że nasza wioska jest jedyną na świecie. Mój brat Jed zgłosił się dobrowolnie na kilka dodatkowych patroli Strażników, których zadaniem jest obserwowanie ogrodzenia. Wiem, że sądzi, tak jak ja, że nasz ojciec zaginął wśród
Nieuświęconych i ma nadzieję, że znajdą go podczas jednego z obchodów granicy i zabiją, zanim matka zobaczy, czym stał się jej mąż. Ludzie w naszej wiosce wariowali, gdy ujrzeli swoich bliskich jako Nieuświęconych. Na przykład jedna kobieta, matka, przerażona widokiem syna zainfekowanego podczas patrolu, podpaliła się i puściła z dymem połowę naszego miasteczka. Właśnie ten pożar zniszczył nasze dziedzictwo rodowe, kiedy byłam dzieckiem, wymazał z pamięci jedyne więzy łączące nas z tym, czym byliśmy przed Powrotem, chociaż większość tych więzi była już wtedy tak nadwątlona, że pozostały jedynie strzępki wspomnień. Jed i ja obserwujemy moją matkę uważnie i nigdy nie pozwalamy jej zbliżać się do ogrodzenia bez towarzystwa drugiej osoby. Czasami ciężarna żona Jeda, Beth, dołączała do naszych czuwań, dopóki nie została odesłana do szpitala. I zostaliśmy tylko my. Pewnego dnia, kiedy moczę pranie w strumieniu odchodzącym od głównej rzeki, przybiega do mnie brat Beth. Odkąd tylko pamiętam, Harold był moim przyjacielem i jednym z niewielu rówieśników w wiosce. W zamian za mokre prześcieradła, wciska mi garść dziko rosnących kwiatów i siedzimy, patrząc na płynącą przez kamienie wodę. Harold wyżyma pościel zdobną w skomplikowane wzorki, by ją wysuszyć. - Jak się czuje twoja mama? - pyta, jest chodzącą uprzejmością. Pochylam głowę i myję ręce w wodzie. Wiem, że powinnam wracać do matki, że już zbyt dużo czasu poświęciłam sobie. Pewnie czeka na mnie, niecierpliwie drepcząc w kółko. Jeff jest na długim patrolu wzdłuż granicy, sprawdza wytrzymałość ogrodzeń, a moja matka lubi spędzać popołudnia blisko lasu, w poszukiwaniu ojca. Muszę tam być na wypadek, gdyby potrzebowała pocieszenia. By nie dopuścić jej do ogrodzenia, jeśli go odnajdzie. - Nadal ma nadzieję - mówię. Harry klasnął językiem w geście współczucia. Oboje wiemy, że nadzieja jest nikła. Wyciąga rękę pod wodą i swoją dłonią nakrywa moją. Od miesięcy wiedziałam, że ta chwila nadejdzie. Widzę, jak na mnie patrzy, jak zmieniły się jego oczy, jak napięcie wtargnęło do naszej przyjaźni. Nie jesteśmy już dziećmi, i to od lat.
- Mary... ja - milknie na sekundę. - Miałem nadzieję, że może zechcesz iść ze mną na Święto Plonów w następny weekend. Patrzę na nasze ręce pod wodą. Czuję, jak opuszki palców marszczą się z zimna. Jego skóra jest miękka, mięsista. Rozważam jego propozycję. Jesienne Święto Plonów to czas, kiedy ci, którzy osiągnęli wiek odpowiedni do zamążpójścia, muszą związać się z wybraną osobą. Zaczynają się zaloty, okres podczas krótkich, zimowych dni, kiedy pary decydują, czy pasują do siebie. Prawie zawsze zaloty kończą się wraz z początkiem wiosny, podczas Święta Wspólnoty - trwającego tydzień święta ślubowań i chrztów. Rzadko zdarza się, że zaloty kończą się niczym. Małżeństwo w naszej wiosce nie opiera się na miłości, tylko na poświęceniu. Każdego roku zastanawiam się nad tymi wszystkimi parami łączącymi się wokół mnie. Nad tym, jak moi przyjaciele z dzieciństwa nagle znajdują partnerów, przygotowują się na następny krok. Składają sobie nawzajem przyrzeczenia, zaczynają swoje zaloty. Zawsze zakładałam, że to samo przydarzy się i mnie, gdy nadejdzie mój czas. Przez chorobę, która przetrzebiła szeregi moich rówieśników, kiedy byłam dzieckiem, znalezienie partnera, gdy osiągnie się wiek odpowiedni do zawarcia małżeństwa, stało się jeszcze ważniejsze. Tak istotne, że nie będzie wystarczającej liczby dziewczyn, które zdecydują się poświęcić życie Siostrzeństwu. Miałam nawet nadzieję, że być może szczęście dopisze mi na tyle, iż znajdę kogoś więcej niż tylko partnera, znajdę miłość, tak jak moja matka i ojciec. Ale, pomimo że przez ostatnie dwa lata byłam jedną z niewielu do wzięcia, odstawiono mnie na boczny tor. Ostatnie tygodnie spędziłam samotnie, radząc sobie z nieobecnością mojego ojca, jego pobytem za ogrodzeniem. Próbowałam uporać się z rozpaczą i przygnębieniem matki. Z moją własną zgryzotą i żałobą. Do tej pory nie dotarło do mnie, że mogę być tą, która nie zostanie zaproszona na Święto Plonów, że mogę pozostać niechciana. Część mnie nie mogła przestać myśleć o młodszym bracie Harry'ego, Travisie. Właśnie jego uwagę próbowałam zwrócić przez całe lato, jego przyjaźń pragnęłam obrócić w coś więcej. Ale nigdy nie doczekałam się odpowiedzi na moje subtelne i
dziwaczne amory. Harry, jakby potrafił czytać w moich myślach, mówi: - Travis bierze Cassandrę. Nie mogę nic poradzić na to, że czuję się pusta, nieważna, n wściekła, że to moja najlepsza przyjaciółka dokonała tego, czego ja nie potrafiłam. Że to ona zdobyła jego uwagę, a nie ja. Nie wiem, co powiedzieć. Myślę o tym, jak słońce przemyka przez twarz Travisa, kiedy się uśmiecha, i spoglądam w oczy Harry'ego, by odnaleźć podobny przebłysk. W końcu są braćmi, dzieli ich ledwo rok. Ale nie czuję nic, poza dotykiem jego ciała pod wodą. Zamiast odpowiedzieć, uśmiecham się lekko, z poczuciem ulgi, że wreszcie ktoś powiedział coś za mnie, podczas gdy część mnie zastanawia się, czy nasza przyjaźń, trwająca niemal od urodzenia, może kiedykolwiek stać się czymś więcej w czasie ciemnych, zimowych miesięcy zalotów. Harry szczerzy się w uśmiechu i pochyla głowę ku mnie, a wszystko, o czym mogę w tej chwili myśleć, to pragnienie, by nigdy nie przeżyć pierwszego pocałunku z Harrym. I nagle, zanim jego usta dotykają moich, słyszymy to. Syrena. Jest tak stara i obecnie tak rzadko używana, że zaczyna wyć ze zgrzytem i świszczeniem, zanim na dobre się rozkręci. Oczy Harry'ego napotykają moje, jego twarz znów jest na odległość oddechu. - Czy dzisiaj miały być ćwiczenia? - pytam. Kręci głową, oczy ma szeroko otwarte, zapewne tak samo jak ja. Jego ojciec jest szefem Strażników i Harry wiedziałby o zaplanowanych ćwiczeniach. Stoję gotowa, by rozpocząć sprint w stronę osady. Czuję mrowienie na każdym calu mojej skóry, serce zaciska się boleśnie w pięść. W tej chwili mogę myśleć tylko o Matce. Harry łapie mnie za ramię i przyciąga z powrotem. - Powinniśmy tutaj zostać - mówi. - Jest bezpieczniej. Co, jeśli przedarli się przez ogrodzenie? Musimy znaleźć platformę. Widzę, jak przerażenie odbija się w tęczówkach jego oczu. Palce zaciskają się na
moim nadgarstku niczym kleszcze, ale ja nadal się wyrywam, napieram na jego ręce i ciało, dopóki nie jestem wolna. Wgramoliłam się na wzgórze, kierując się w stronę naszej wioski, ignorując wijącą się ścieżkę, łapiąc się gałęzi i pnączy, by ułatwić sobie wejście po stromym zboczu. Przekraczając grzbiet, oglądam się za siebie tylko po to, by zobaczyć, że Harry nadal stoi na dole przy brzegu, dłońmi zakrywając twarz, jakby nie był w stanie patrzeć na to, co się dzieje powyżej. Widzę, jak poruszają się jego usta, jakby do mnie wołał, ale słyszę tylko syrenę - jej dźwięk pali mnie w uszach i unosi się echem wokoło. Całe życie przygotowywałam się na syrenę. Jeszcze zanim nauczyłam się chodzić, wiedziałam, że oznacza śmierć, że ogrodzenia zostały przerwane, a Nieuświęceni pałętają się między nami. Oznacza to: łap za broń, przejdź na platformy, wciągnij drabiny - nawet, jeśli trzebą będzie zostawić za sobą innych żyjących. Gdy dorastałam, moja matka mówiła mi, jak na początku, kiedy jej własna prapraprababka była dzieckiem, syrena wyła niemal nieustannie, Nieuświęceni wręcz bombardowali osadę. Ale od kiedy wzniesiono ogrodzenia, sformowano oddziały Strażników i minęło trochę czasu, a Nieuświęceni rozpierzchli się, nie mogę przypomnieć sobie dnia w przeciągu ostatnich 3 kilku lat, kiedy wyjąca syrena oznaczała coś innego niż ćwiczenia. Wiem, że były jakieś wtargnięcia, ale wiem także, że jestem niezła w niedopuszczaniu do siebie niepotrzebnych wspomnień. I bez nich boję się Nieuświęconych wystarczająco. Im bliżej granicy wioski jestem, tym wolniej się poruszam. Już teraz widzę, że platformy zamontowane na drzewach są pełne, na niektóre już nawet powciągano drabiny. Wokół mnie chaos. Matki ciągną za sobą swoje dzieci, narzędzia rozrzucone są w trawie. I nagle syrena milknie, zapada cisza, wszyscy zamierają bez ruchu. Jakieś dziecko zaczyna płakać, chmura zakrywa słońce. I widzę grupkę Strażników, którzy ciągną kogoś w stronę Katedry. - Matka - szepczę, a wszystko we mnie łamie się jednocześnie. Bo jakiś
sposobem, po prostu wiem. Wiem, że nie powinnam była tracić czasu nad strumieniem z Harrym, że nie powinnam była pozwolić mu trzymać mojej dłoni, kiedy matka czekała na mnie, bym towarzyszyła jej przy ogrodzeniu. Gdy idę w stronę wejścia do Katedry, jestem sztywna, jakbym połknęła kij od miotły. Katedra to stary budynek z kamienia, zbudowany na długo przed Powrotem. Grube, drewniane drzwi są otwarte, a moi sąsiedzi rozstępują się, widząc, jak podchodzę, ale nikt nie patrzy mi w oczy. Gdzieś z brzegu, ktoś z tłumu szemrze: - Była zbyt blisko ogrodzenia, jeden z nich ją chwycił. Czuję, jakby te kamienne mury wyssały całe ciepło dnia, zjeżyły mi się nawet włoski na rękach. Światło jest przytłu- mione, widzę Siostry otaczające klęczącą kobietę. Jęczy, ale nie jest Nieuświęconą. Moja mama wie, żeby nigdy nie zbliżać się do ogrodzenia, do Nieuświęconych. Zbyt wielu z naszej osady straciliśmy w ten sposób. To musiał być mój ojciec, to jego zobaczyła tuż przy ogrodzeniu. Zamykam oczy, gdyż uprzednio pogrzebany ból po jego stracie znów przecina moje ciało. Powinnam wtedy przy niej być. Chcę się skulić w sobie, schować przed tym wszystkim, co się stało. Ale zamiast tego idę do matki i klękam, składam głowę na jej kolanach, biorę jedną z jej dłoni i kładę sobie na głowie. Gdybym mogła sprowadzić moje życie do jednej chwili, to właśnie byłby ten moment: moja głowa na kolanach matki, jej dłoń we włosach, siedzimy przed ogniskiem, a ona opowiada mi historie o życiu przed Powrotem, przekazywane z pokolenia na pokolenie przez kobiety z naszej rodziny. Ręce mojej matki lepią się i wiem, że są pokryte jej własną krwią. Zamykam oczy, by nie musieć na to patrzeć, by nie zwracać uwagi na rozległość obrażeń. Matka jest spokojniejsza, instynktownie mierzwi dłońmi moje włosy, uwalniając je spod bandany. Kołysze się i mówi coś, ale po cichu, pod nosem, tak, że nie mogę jej zrozumieć. Na razie Siostry dają nam spokój. Kryją się w rogu z elitą Strażników - Gildią. Wiem, że teraz rozstrzygnie się los mojej matki. Nawet jeśli ma najmniejsze zadrapanie,
będzie stale pod ich nadzorem, choć nie mogła zarazić się z ten sposób. Jeśli jednak została ugryziona i zakażona przez Nieuświęconego, istniały tylko dwie opcje. Zabić ją teraz albo uwięzić, dopóki się nie przemieni, a potem wypchnąć za ogrodzenie. Jeśli mat- ka pozostanie przy zdrowych zmysłach, sami ją o to zapytają i ona podejmie decyzję. Umrzeć szybką śmiercią i ocalić duszę, albo wyjść i istnieć między Nieuświęconymi. Na naszych lekcjach nauczyliśmy się, że z początku, zaraz po Powrocie, zainfekowanym nie dawano takiego wyboru, uśmiercano ich niemal natychmiastowo. Było to jednak jeszcze zanim role się odwróciły, kiedy wszystko wskazywało na to, że to żywi przegrali bitwę. Ale wtedy Zainfekowana - pewna wdowa - przyszła do Sióstr, błagać o pozwolenie, by mogła przyłączyć się do męża w Lesie. Powołała się na małżeńskie śluby złożone mężczyźnie, którego wybrała i kochała. Żywi zdołali utrzymać swoje własne miejsce - byliśmy bezpieczni i chronieni tak dobrze, jak to możliwe w świecie Nieuświęconych. A wdowa miała całkowitą rację: jedyną rzeczą, która naprawdę odróżnia żyjących od Nieuświęconych, jest zdolność wyboru, wolna wola. Chciała być ze swoim mężem. Siostry debatowały ze Strażnikami, ale to ich słowo zawsze było ostateczne. Zdecydowały, że jeden Nieuświęcony więcej nie zagrozi naszej społeczności. I tak wdowę eskortowano do ogrodzenia, gdzie trzej Strażnicy trzymali ją, póki nie poddała się infekcji, a potem wypchnęli przez bramę, chwilę przed jej śmiercią i Powrotem jako Nieuświęcona. Nie pojmuję, jak można postawić starą kobietę przed takim losem. Ale tak już pewnie jest z wolnymi wyborami. - Zostaniesz teraz z nami - mówią mi Siostry - póki nie przyjdzie twój brat. Jed nie wrócił jeszcze ze swojej zmiany przy linii ogrodzeń. Siostry posłały kogoś, by zaniósł mu wiadomość i sprowadził tutaj, ale nie spodziewamy się zobaczyć go wcześniej niż za jakiś dzień. Do tej pory nasza matka zapewne odejdzie, więc nie będzie miał okazji, by z nią porozmawiać i odwieść od jej wyboru. Matka zdecydowała się dołączyć do Nieuświęconych. I jestem prawie pewna, że brat będzie mnie za to obwiniał. Zapyta, dlaczego pozwoliłam jej na podjęcie tej decyzji
samodzielnie, dlaczego nie wypowiedziałam się w jej imieniu i nie poprosiłam Strażników o śmierć. Nie jestem pewna, czy będę umiała mu odpowiedzieć. Przekazanie żywej osoby Lasowi Zębów i Rąk to proces skomplikowany. Rok temu Strażnicy odkryli, że wydalenie nie może odbyć się zbyt wcześnie, gdyż człowiek wrzucony do Lasu jest niczym więcej jak pożywieniem dla Nieuświęco- nych, którzy rozerwą jego ciało na strzępy i będą jedli, póki nie zostanie z niego nawet kawałek. Z drugiej strony, pozostawienie w wiosce Zainfekowanego jest zbyt niebezpieczne. Może przecież Powrócić pośród żyjących, a Strażnicy nie podejmą takiego ryzyka. Poza tym nie ma pewności, kiedy Zainfekowany umrze i dokona się Powrót. Wszystko zależy od obrażeń powstałych w wyniku ugryzienia: jeśli to niewielkie, płytkie ugryzienie, infekcja może rozprzestrzeniać się kilka dni i dopiero wtedy zabić; z kolei brutalny atak może wywołać Powrót w mgnieniu oka. To dlatego Strażnicy utworzyli skomplikowany system bram i lin, które tworzą swojego rodzaju czyściec, przejście pomiędzy światem żywych i Nieuświęconych. Właśnie tam jest teraz matka, a ja siedzę w pobliżu, słuchając, jak strzela jej szczęka i dzwonią zęby, jak u kota pożądającego ptaka, podczas gdy infekcja wręcz ryczy w jej ciele. Jest zbyt chora, by mówić, zbyt zamroczona, by cokolwiek zrozumieć. Wokół jej lewej kostki przywiązany jest mocno sznur, który podnosi z nieobecną miną, łapiąc za postrzępione końce. Wszyscy czekamy na nieuniknione, wiedząc, że zważywszy na jej ranę, zajmie to co najmniej dzień. Nie dla wszystkich Zainfekowanych przemiana nadchodzi szybko. Jestem przy niej, po bezpiecznej stronie siatki. Ale nie siedzę tutaj sama, boją się, że nie można mi zaufać, że widok mojej matki jako jednej z Nieuświęconych skłoni mnie do zrobienia czegoś straszliwego i głupiego, jak otwarcie bram i sprowokowanie ataku. Jeden ze Strażników - kolega mojego brata - został wyznaczony do kontrolowania bram, i to właśnie on mnie >1
zabije, jeśli podejdę zbyt blisko do siatki, gdy już dokona się przemiana. W umowie, którą zawarłam z Siostrami, by móc być przez cały ten czas z matką, uzgodniliśmy, że mogę być blisko niej, lecz jeśli mnie ugryzie, od razu zostanę uśmiercona. Siedzę z podkurczonymi kolanami, rękoma obejmuję golenie. Nie czuję stóp, jakby krew nie chciała odpłynąć z mojego serca. Czekam na śmierć swojej matki. Czas nie jest dla mnie niczym więcej niż prostym odliczaniem do jej Powrotu. Chciałabym, by to wszystko było czymś namacalnym, czymś, co mogłabym złapać, potrząsnąć, zakończyć. A w rzeczywistości czas wymyka mi się z rąk, cały dzień jest rozlazły. Ludzie z wioski przychodzą, by mnie pocieszyć, ale nie wiedzą, co powiedzieć. Beth, żona mojego brata, przekazała wiadomość, że się za nas modli. Siostry nie pozwalają jej wstawać z łóżka, boją się o dziecko, które nosi. Widziałam, że w oddali stoi Harry, a popołudniowe słońce odbija się w jego twarzy. Cieszę się, że nie próbuje się do mnie zbliżyć, nie próbuje wszcząć rozmowy o tym poranku, kiedy trzymał moją dłoń pod wodą i powstrzymywał przed pójściem do matki. Zastanawiam się, czy nadal myśli o wspólnym wypadzie na Święto Plonów w następnym tygodniu. Nawet w obliczu śmierci mojej matki nie odwołają zabawy. Siostrzeństwo mówi nam zawsze: życie po Powrocie musi biec dalej. A my musimy nosić ciężar tego cyklu. Kiedy słońce zachodzi, Cassandra przynosi mi kolację i siada obok. Zachód jest przerażająco piękny, jego kolory są odbiciem włosów i bladej twarzy Cass. Strażnik trzyma się z daleka tego wieczoru, wiedząc, że koniec musi być bliski. Jestem rozdarta między pragnieniem szybkiej przemiany mojej matki, która wybawi ją z nieszczęścia, a obawą, że zmiana nastąpi zbyt prędko i stracę ją na zawsze. Po chwili mówię: - Cass, czy wierzysz w ocean? Myślisz, że nadal gdzieś tam jest? Patrzę, jak światło igra z wierzchołkami drzew w Lesie, jak wszystko w zasięgu wzroku faluje.
- Przypomnij mi, co twoja mama mówiła o oceanie - prosi. Jej głos jest miękki i miły. - Nic, tylko woda - przypominam jej. Cass zawsze spełniała moje zachcianki, zawsze słuchała, gdy opowiadałam historie o życiu sprzed Powrotu, przekazywane przez kobiety z mojej rodziny. Kiedyś jej matka zabroniła nam rozmawiać ze sobą, powiedziała, że wkładam Cass do głowy kłamstwa i bluźnier-stwa. Lecz nasza osada jest zbyt mała, by taki zakaz mógł się utrzymać. - Nie rozumiem jednak, jak na świecie może istnieć tyle wody - mówi mi. Powtarzała to już wiele razy wcześniej. Świecą się jej oczy, gdy odwraca się od zachodu słońca i patrzy na mnie. - Nie mogę sobie wyobrazić miejsca bez Nieuświęconych - mówi, marszcząc brwi. - Bo czemu mielibyśmy być tutaj, a nie tam? Łza zbiera się jej w kąciku oka, blednące słońce odbija się w niej, gdy spływa po policzku. Widok mojej matki siedzącej w zagrodzie to więcej, niż mogłaby znieść. Przyciągam Cass do siebie i pozwalam jej złożyć głowę na swoich udach, z twa- rzą odwróconą od Lasu. Mierzwię jej włosy tak, jak robiła mi to moja matka. Patrzymy, jak w wiosce zapalają się latarnie. Matka opowiadała mi o czasach, kiedy była dzieckiem, gdy w Wigilię Siostry włączały stary generator. Jest to jedna z historii, którymi nigdy nie podzieliłam się z przyjaciółką i myślę, czy nie opowiedzieć o tym Cass - jak raz w roku mała wioseczka przyćmiewała samo niebo. Ale słyszę, jak pociąga nosem i łka. Nie chcę już dzisiaj opowiadać jej kolejnych mrzonek. Kiedy odchodzi, prosi mnie, byśmy poszły razem, ale nie mogę. Mówię, że muszę być tutaj, kiedy to się stanie. I wtedy wznosi ręce do ust, jakby przerażenie było zbyt duże. Odwraca się i biegnie wprost w bezpieczne objęcia osady. Chcę do niej dołączyć, uciec stąd i zapomnieć o całym dniu. Ale zostaję, z drżącymi palcami i gęstym powietrzem w gardle. Muszę stawić czoła temu, w co przeistoczy się moja matka. Choć tyle jestem jej winna po tym poranku, po tym, jak zostawiłam ją, by włóczyła się samotnie.
I znowu patrzę na ogrodzenie. Światło łagodnie opada wprost na plątaninę cieni pod moimi stopami. Mrużę oczy, wyrzucając z umysłu to, co mnie otacza. Kiedy tak robię, siatka znika. Jakbyśmy byli z jednego świata. - Mamo? - szepczę, gdy wstaje dzień. Ostatniej nocy księżyc był w nowiu. Godzinami siedziałam w ciemności, nasłuchując szelestu suchych liści za ogrodzeniem, wyobrażając sobie naj- gorsze scenariusze z możliwych. Każde skrzypnięcie brzmiało jak przerywanie siatki, każde drapnięcie oznaczało Nieuświę-conego przedzierającego się przez słabsze elementy metalu. Powietrze jest szare i wilgotne. Podpierając się kolanami i dłońmi, pełznę do zagrody, w której znajduje się moja matka. Siedzi tam, na ziemi, na samym środku. Jest zupełnie nieruchoma i przez moment myślę, że umarła, że za chwilę dokona się Powrót. Złość i zgroza uwięzły mi w gardle. Chce mi się krzyczeć, ale milczę jak grób pomimo otwartych ust i wyszczerzonych zębów. Nogi zaplątują mi się w spódnicę, wbijam palce w ziemię, jestem tuż przy siatce i zza pleców słyszę głos Strażnika. Odwracam się do niego, usprawiedliwiam się, mówiąc: - Nadal żyje. Po prostu wiem, że tak jest. Strażnik patrzy przez ramię, wprost w mgłę, i widząc, że jesteśmy sami, daje mi pozwolenie skinieniem głowy. Oplatam palcami cienki, pokryty rdzą metal siatki, czuję jego ostre, zimne krawędzie wgryzające się w moje dłonie. - Ocean - mamrocze matka. Nastroszona odwraca głowę z szybkością błyskawicy i dostrzegam jej szeroko otwarte, nieobecne, aczkolwiek trzeźwe oczy. Podpełza do mnie, aż wreszcie nasze dłonie łączą się poprzez siatkę. - Ocean, Mary, ocean! - mówi pośpiesznie, jej usta poruszają się nieustannie. Boję się, że Strażnik pomyśli, iż jest szalona, że przemiana się dokonała i mnie zabije, ale nie mogę odciągnąć rąk, uścisk mojej matki jest zbyt mocny. - Tak piękny, ocean! - powtarza te słowa wciąż i wciąż, oczy zachodzą jej łzami. - Woda, fale, piach, sól!
Potrząsa ogrodzeniem, które zaczyna się trząść, siatka faluje z jednej strony na drugą, metal kołysze się niebezpiecznie. Jestem zdumiona jej siłą; umiera już od tylu godzin. - Pożera mnie - mówi niemal szeptem. Wkłada palec między druty i dotyka mojego nadgarstka. - Moja maleńka - kieruje do mnie swoje słowa. - Nie zapomnij, moja malutka dziewczynko. Z oczu wymyka jej się kilka łez i słyszę za sobą krzyk Strażnika. Wtedy moja matka upada na ziemię, jej palce wyślizgują się z moich. W chwili pomiędzy śmiercią a Powrotem mojej matki przestaję wierzyć w Boga. Strażnik szybko łapie końcówki sznura przywiązanego do lewej kostki matki, a ja odskakuję od ogrodzenia. Lina przytroczona jest do systemu rolek uwiązanych do wysokich gałęzi drzew. Rolka ułatwia strażnikowi przyciągnięcie mojej matki do krawędzi zagrody za pomocą sznura. Strażnik ciągnie za wajchę, podnosi się brama, a martwe ciało ześlizguje się do Lasu Zębów i Rąk. Wtedy odcina linę, przyciąga lewarek do siebie i wrota zatrzaskują się. Na moment nie dłuższy niż uderzenie serca, świat wokół nas milknie, dźwięk oddechów tłumi mgła. Wypełniwszy obowiązek, gdy ciało mojej matki wydano Nieuświęconym, Strażnik kładzie mi rękę na ramieniu. Nie jest istotne, czy ten gest ma mnie pocieszyć, czy powstrzymać przed pójściem naprzód. Wyobraźnia podpowiada mi, że czuję jego puls poprzez opuszki palców. Ileż w nas życia w chwili pełnej otaczającej nas śmierci! Nie mogę zdecydować, czy chcę oglądać Powrót mojej matki. Nie zniosę tego widoku, ale jednocześnie nie mogę oprzeć się pokusie patrzenia. Czy pozostaje jakaś iskierka, choć na chwilę, która pozwoli jej mnie pamiętać? Czy będzie mogła przypomnieć sobie dawne życie, życie przed? Matka zwykła opowiadać mi historię o tym, jak na długo przed Powrotem, żywi głowili się, co dzieje się po śmierci. Mówiła, że wszystkie religie narodziły się i rozrastały z tej jednej, prostej niepewności. Teraz, kiedy już wiemy, co czeka nas po śmierci, na miejsce starego wstąpiło nowe pytanie: dlaczego?
Nagle żal krzyczy we mnie. Zastanawiam się, czy nie powinnam była ubrać matkę w coś innego. Czy powinnam dać jej cieplejsze ubranie albo lepsze obuwie. Czy powinnam przypiąć do wnętrza jej sukni karteczkę mówiącą, że ją kocham. Ciekawi mnie, ile czasu zajmie jej znalezienie mego ojca, i czy go rozpozna. W moich myślach pojawia się obraz ich dwojga, trzymających się za ręce tuż za linią ogrodzenia. Stanęła na nogach, zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje. Wpatruje się we mnie i przez chwilę znów mogę myśleć tylko o Matce. Wtedy otwiera usta i mój świat wali się w gruzy wraz z jej krzykami, które przechodzą w wycie, kiedy przestaje panować nad swoim głosem. Nie mogę tego znieść i zaczynam iść w jej stronę, zmagając się z ciężką ręką Strażnika, ale słyszę moje imię wołane ostrzegawczo. To Jed. Nie słyszałam, jak podchodzi, ale wyczułam zapach lasu, pracy i dymu z naszego domu. Nie zaszczycam go nawet spojrzeniem, po prostu wiem, że jest za mną i opadam wprost na niego. Wrócił do domu po swojej warcie przy siatce w samą porę, by zobaczyć, jak nasza matka umiera i Powraca. Później odezwie się w nim Strażnik, zada mi masę pytań i potępi moje zachowanie. Za to, że pozwoliłam matce dokonać takiego wyboru i że zawiodłam ich oboje swoimi pląsami przy strumyku. Za to, że byłam zbyt samolubna, by zrozumieć, że moja matka pójdzie do Lasu beze mnie, i za to, że nie było mnie przy niej, by ją powstrzymać. Ale póki co jest moim bratem, oboje nasi rodzice odeszli i mamy tylko siebie. Pierwszą rzeczą, jaką robią Siostry, kiedy Jed odprowadza mnie do Katedry, jest zdarcie ze mnie ubrań i podtopienie w świętej studni. Czekam, by przekonać się, czy woda spali moje ciało, przecież nie wierzę już w Boga - ale nic się nie dzieje. Siostry zaczynają się modlić i szorować moje ciało. Przez wodę zalewającą mi oczy, pomiędzy ramionami Sióstr, widzę wyprowadzanego z Katedry Jeda. Wyciągają mnie ze świętej wody, która szczypie w oczy. Włosy jak pajęczyna
oplatają moją twarz; pluję i kaszlę. - Zostaniesz za murami Katedry - mówią Siostry. - Nie możemy pozwolić, byś podeszła do ogrodzenia. Rozumiem to i wiem, że moje protesty nie zmienią ich zdania. Ale i tak jestem poirytowana, chyba nie myślą, że jestem na tyle głupia, by podążyć za matką. Ona już nie istnieje. Ktoś zarzucił mi na ramiona koc, podczas gdy Siostry prowadzą mnie przez długi korytarz, którego nigdy wcześniej nie zauważyłam, potem w dół po schodach, wprost do pokoju ze ścianami i podłogą z kamienia, pryczą i oknem wychodzącym na cmentarz i na Las. Chce mi się śmiać. Skoro tak się boją, że zrobię coś strasznego po tym, jak byłam świadkiem śmierci swojej matki, dlaczego umieszczają mnie w pokoju z widokiem na miejsce, gdzie się przemieniła? Wyraźnie widzę rząd bram, przez które została przeciągnięta, i nawet dostrzegam kilku Nieuświęconych napierających na siatkę. Ich jęki łagodnie prześlizgują się przez okno. - Czemu nie mogę iść do domu? - pytam, gdy zamykają za mną drzwi. Najstarsza Siostra, Tabitha, zatrzymuje się na progu. - Lepiej będzie, jeśli zostaniesz tutaj. - Ale co z moim bratem? - Krzyżuję ramiona na piersiach, dłońmi łapię swoje łokcie i kulę się. Nie odpowiada. Wtem zamykają się drzwi i słyszę szczęk zamka. Zostaję sama z odgłosami wydawanymi przez Nieuświęconych. Przez chwilę patrzę na słońce wędrujące po nieboskłonie. Zauważam, że w upalne dni Nieuświęceni opuszczają swoje posterunki przy siatce i oddalają się między drzewa, powłócząc nogami, by wreszcie położyć się, niby w stanie hibernacji, którą zdolny przerwać jest tylko zapach ludzkiego mięsa. Obserwuję ogrodzenie, bezskutecznie próbując wypatrzeć moją matkę. Ciemną pustkę bezksiężycowej nocy rozświetlają gwiazdy. Chmury suną ciężko po niebie. Są tak nisko, że na zewnątrz nie można zobaczyć już nic więcej, więc siadam na pryczy, nawet nie zapalając świecy stojącej na małym stoliku przy drzwiach.
Chce mi się spać, pragnę, by sny wyciągnęły mnie z tego świata i sprawiły, że zapomnę. By wspomnienia przestały wirować wokół mnie. By położyły kres bólowi, który mnie pożera. Cienka strużka światła przedostaje się przez dolną framugę drewnianych drzwi i widzę otaczające mnie ściany. Gdzieś w oddali słychać świerszcza. Zawijam się w koc i naciągam go na głowę. Podkurczam kolana do piersi i po cichu wzdycham z tęsknoty za matką. -ffiSurff--- i Następnego dnia oczy pieką mnie z braku snu. Wodzę wzrokiem za słońcem, którego promienie suną po podłodze. Staram się skupić uwagę tylko na świetle, które powoli oddala się ode mnie. Ktoś przynosi jedzenie i dzbanek wody, ale nie dbam ani o jedno, ani o drugie. Później przychodzi Siostra Tabitha i mówi, że chciała zobaczyć co u mnie, lecz wiem, że chodzi jej o stan mojego umysłu. Przyszła ocenić, czy nie załamałam się po śmierci moich rodziców. Cały dzień upływa w ten właśnie sposób: jedzenie, Siostra Tabitha, woda, Siostra Tabitha, i tak dalej, i tak dalej... Mała część mnie aż marzy o buncie, o tym, by wyjść z tego pokoju. Chcę pobiec i smucić się w towarzystwie brata. Ale jestem zbyt wyczerpana, moje ciało odmawia współpra- Ciemną pustkę bezksiężycowej nocy rozświetlają gwiazdy. Chmury suną ciężko po niebie. Są tak nisko, że na zewnątrz nie można zobaczyć już nic więcej, więc siadam na pryczy, nawet nie zapalając świecy stojącej na małym stoliku przy drzwiach. Chce mi się spać, pragnę, by sny wyciągnęły mnie z tego świata i sprawiły, że zapomnę. By wspomnienia przestały wirować wokół mnie. By położyły kres bólowi, który mnie pożera. Cienka strużka światła przedostaje się przez dolną framugę drewnianych drzwi i widzę otaczające mnie ściany. Gdzieś w oddali słychać świerszcza. Zawijam się w koc i naciągam go na głowę. Podkurczam kolana do piersi i po cichu wzdycham z tęsknoty za matką. Następnego dnia oczy pieką mnie z braku snu. Wodzę wzrokiem za słońcem, którego
promienie suną po podłodze. Staram się skupić uwagę tylko na świetle, które powoli oddala się ode mnie. Ktoś przynosi jedzenie i dzbanek wody, ale nie dbam ani o jedno, ani o drugie. Później przychodzi Siostra Tabitha i mówi, że chciała zobaczyć co u mnie, lecz wiem, że chodzi jej o stan mojego umysłu. Przyszła ocenić, czy nie załamałam się po śmierci moich rodziców. Cały dzień upływa w ten właśnie sposób: jedzenie, Siostra Tabitha, woda, Siostra Tabitha, i tak dalej, i tak dalej... Mała część mnie aż marzy o buncie, o tym, by wyjść z tego pokoju. Chcę pobiec i smucić się w towarzystwie brata. Ale jestem zbyt wyczerpana, moje ciało odmawia współpra- Ciemną pustkę bezksiężycowej nocy rozświetlają gwiazdy. Chmury suną ciężko po niebie. Są tak nisko, że na zewnątrz nie można zobaczyć już nic więcej, więc siadam na pryczy, nawet nie zapalając świecy stojącej na małym stoliku przy drzwiach. Chce mi się spać, pragnę, by sny wyciągnęły mnie z tego świata i sprawiły, że zapomnę. By wspomnienia przestały wirować wokół mnie. By położyły kres bólowi, który mnie pożera. Cienka strużka światła przedostaje się przez dolną framugę drewnianych drzwi i widzę otaczające mnie ściany. Gdzieś w oddali słychać świerszcza. Zawijam się w koc i naciągam go na głowę. Podkurczam kolana do piersi i po cichu wzdycham z tęsknoty za matką. Następnego dnia oczy pieką mnie z braku snu. Wodzę wzrokiem za słońcem, którego promienie suną po podłodze. Staram się skupić uwagę tylko na świetle, które powoli oddala się ode mnie. Ktoś przynosi jedzenie i dzbanek wody, ale nie dbam ani o jedno, ani o drugie. Później przychodzi Siostra Tabitha i mówi, że chciała zobaczyć co u mnie, lecz wiem, że chodzi jej o stan mojego umysłu. Przyszła ocenić, czy nie załamałam się po śmierci moich rodziców. Cały dzień upływa w ten właśnie sposób: jedzenie, Siostra Tabitha, woda, Siostra Tabitha, i tak dalej, i tak dalej... Mała część mnie aż marzy o buncie, o tym, by wyjść z tego pokoju. Chcę pobiec i smucić się w towarzystwie brata. Ale jestem zbyt wyczerpana, moje ciało odmawia współpra- cy. Jest mi tutaj ciepło, dają mi jeść, jestem sama i nie muszę odpowiadać na niczyje
oskarżycielskie pytania ani spojrzenia. Nie muszę się tłumaczyć, dlaczego moja matka była sama, dlaczego nie byłam z nią. Zamiast tego mogę spędzać czas na wspomnieniach. Leżę na podłodze z zamkniętymi oczyma i zesztywniałym ciałem, próbując przypomnieć sobie dotyk mojej matki, dotyk jej palców głaszczących mnie po włosach. Usiłuję przywołać w pamięci te wszystkie historie, które wciąż i wciąż mi opowiadała. Nie chcę wyrzucić z pamięci żadnego szczegółu i jestem przerażona, że dzieje się to wbrew mojej woli. Przypominam sobie każdą opowieść - pozornie nieprawdopodobne historyjki o oceanach i budynkach pnących się do samego nieba, o ludziach mogących dotknąć księżyca. Chcę, by zagnieździli się w mojej głowie, by stali się częścią mnie, bo nie mogę ich stracić, skoro już straciłam rodziców. Mój brat nie przychodzi i nie mam o nim żadnych wieści od Sióstr. Zastanawiam się, czy myśli o mnie. Chciałabym się na niego gniewać, znaleźć ukojenie, porzucić towarzyszący mi szok i ból, ale rozumiem, że on może rozpaczać w inny sposób niż ja. I wreszcie, po tygodniu, Siostra Tabitha przychodzi do mnie 1 wręcza czarną tunikę, w którą mam się przebrać, mówiąc, że jestem wolna, mogę iść, i powinnam podziękować Bogu za siłę, którą mi dał, bym mogła nadal brnąć przez życie. Kiwam głową, nie chcąc zdradzić, że Bóg nie ma do mnie dostępu, i odchodzę powoli do rodzinnego domu, gdzie jeszcze kilka tygodni temu mieszkaliśmy szczęśliwi i bezpieczni. Teraz, gdy matka odeszła, dom należy do mojego brata. Odziedziczył go jako jedyny syn. Nie mogę nic poradzić na to, że czuję ból, kiedy zbliżam się do domu i wiem, że nie ma w nim matki. I nigdy już nie będzie. Myślę o wszystkich wspomnieniach uwięzionych w tych szorstkich belkach, o cieple, 0 śmiechu i marzeniach. Czuję, jakbym niemal mogła dostrzec wszystkie te rzeczy wyciekające ze ścian, wychodzące na pełne słońce. Jakby dom oczyszczał się ze swojej historii. Zapominał o mojej matce, jej opowieściach, naszym dzieciństwie. Wyzuta z myśli kładę dłoń na
ścianie, po prawej stronie drzwi. Tak jak w każdym innym budynku w naszej wiosce jest tam, wyryty w drewnie przez Siostry, werset z Pisma. Jest to i przyzwyczajenie, 1 obowiązek, by dotykać tych słów za każdym razem, kiedy przekraczamy próg, by przypomnieć sobie o Bogu i Jego słowach. Czekam, aż mnie uspokoją, zaszczepią we mnie światło i łaskę. Ale ten moment nie nadchodzi, nic nie wypełnia bolesnej pustki, którą noszę w sobie. Zastanawiam się, czy jeszcze kiedyś mi się to uda i zasklepię ową pustkę, skoro już nie wierzę w Boga. Pod palcami czuję gładkie drewno, wytarte przez ręce całych pokoleń, które dotykały tego miejsca. Miejsca, którego moja matka już nigdy więcej nie dotknie. Mój brat, jakby wiedział, że dzisiaj wrócę, otwiera drzwi, a ja odrywam dłoń od inskrypcji. Jego widok wypełnia mnie wspomnieniami i świeżym bólem. Nie pozwala mi wejść do środka i zastanawiam się, czy Beth usłyszy naszą rozmowę. Jestem zaskoczona własną nerwowością, kiedy stoję obok brata. Kiedyś byliśmy przyjaciółmi i dzieliliśmy się wszystkim. Ale zawsze było też tak, że on był synkiem tatusia, a ja córeczką mamusi. Utrata ojca na rzecz Nieuświęconych była dla niego większym ciosem, niż mógł znieść, i obserwowałam, jak przez ostatnie miesiące robi się coraz twardszy. Wpadł w wir pracy jako Strażnik, szybko awansując o kilka stopni w ich szeregach. Bawię się palcami, szukając na jego twarzy odrobiny uczucia, ciepła, które kiedyś znałam, ale teraz dostrzegam jedynie ostre krawędzie jego twarzy. - Dlaczego pozwoliłaś jej odejść? - pyta wreszcie. Trzyma dłoń nad oczami, by zasłonić słońce świecące znad mojego ramienia, a jego postawa przypomina mi sposób, w jaki stawała moja matka, szukając wzrokiem w Lesie mojego ojca. Spodziewałam się takiego pytania i nadal nie jestem pewna, co on chce usłyszeć. - To był jej wybór - mówię. Pluje na ziemię obok moich stóp, krople śliny opadają na jego porośnięty czarnymi włosami policzek. - To nie był jej wybór - odpowiada umęczonym głosem. Wiem, że chciałby krzyczeć, ale nie chce robić scen na środku osady. - Była szalona, chora.
Wyczuwam jego wściekłość i ból, jego uczucia przytłaczają mnie. Chcę, by wyrzucił z siebie wszystko, żeby podzielił się tym ze mną, bym mogła pomóc mu nieść to brzemię. Ale nie radzę sobie nawet ze swoimi własnymi uczuciami, wirują we mnie i przytłaczają tak, że nie jestem w stanie zaoferować bratu pocieszenia. >J>- Nie mogłam jej zabić, Jed. Nie mogłam im na to pozwolić. - Powstrzymuję się, by nie opuścić wzroku, gdy mówię. - Mary, co ty sobie myślałaś? Wydawać ją na pastwę Nieuświęconych? - Wyciąga ręce i łapie mnie za ramię tak mocno, że jego palce wpijają się we mnie aż do kości. - Nie zdajesz sobie sprawy z tego, że będę musiał ją teraz zabić? Myślisz, że co się z nią stanie, jeśli zobaczę ją na patrolu? Myślisz, że puszczę ją wolno, ot tak? - Macha ręką przed moim nosem, wskazując palcem w kierunku pól i ogrodzenia. - To nie jest życie. To nie jest naturalne. To chore, okropne, złe i nie mogę uwierzyć, że mi to zrobiłaś. Że zmusisz mnie do zabicia własnej matki, bo sama nie miałaś dość sił, by to zrobić. I teraz widzę, że chciał, bym to ja była tą, która zabije matkę, by on nie musiał dokonywać wyboru. - Przykro mi, Jed - mówię, bo nie wiem, jak naprawić to, co się popsuło. Jest Strażnikiem, jednym spośród tych, których obowiązkiem jest strzeżenie wioski, naprawianie siatki, zabijanie Zainfekowanych. Nie wiem, jakim sposobem mogę zmusić go, by zrozumiał, że to nie był mój wybór, ale naszej matki. Że dokonując go, musiała wiedzieć o tym, że może to się tak skończyć - że własny syn wreszcie ją zabije. Nie wiem, jak przekonać go, by zrozumiał, że czasami miłość i oddanie mogą być dla kogoś tak ważne, że będzie chciał dołączyć w Lesie do współmałżonka. Nawet jeśli oznacza to odrzucenie całego życia. Robię krok naprzód, by przytulić się do niego, ale on nadal trzyma rękę sztywno na moim ramieniu, nie pozwalając mi podejść bliżej. - Teraz ja jestem głową rodziny, Mary - mówi. Próbuję się uśmiechnąć, przypomnieć mu, że zawsze będzie moim bratem. - Nie oznacza to jednak, że nie możesz przytulić własnej siostry - odpowiadam.
Nie roześmiał się, jak tego oczekiwałam. - Słyszałem, że wstępujesz do Siostrzeństwa - rzucił. Jego słowa zabolały mnie jak policzek. Nie wiem, czego się spodziewałam - gniewu, bólu, żalu, ale z pewnością nie odrzucenia. Nie tego, że wyprze się mnie i rzuci na pastwę Sióstr, zanim będę miała okazję z nim porozmawiać, opowiedzieć, jak to wszystko wygląda z mojej strony. Dlatego nie przyszedł do mnie do Katedry - według niego już do nich należałam, już byłam Siostrą. Jakaś część mnie zdawała sobie sprawę, że wreszcie do tego dojdzie, że to nieuchronny moment w naszym życiu. Idąc dzisiaj w stronę domu, jakoś wiedziałam, że nie zostanę nawet wpuszczona do środka, by zabrać skromny dobytek mojej matki. Jed przywłaszczy sobie wszystko. - Nikt o tobie nie wspomniał, Mary. Nikt o ciebie nie zapytał. Nikt nie będzie cię adorował tej zimy. - Jego palce nadal wbijały się w moje ramię. - Przecież Harry... - mówię, gestykulując rozpaczliwie i wskazując w kierunku wzgórza, za którym kryje się potok, gdzie ledwo tydzień temu Harry zaprosił mnie na Święto Plonów. Usiłuję przypomnieć sobie, czy w ogóle dałam mu odpowiedź. Jed zaczyna kręcić głową, jeszcze zanim zdążyłam uporać się z nieustającym hukiem w moich skroniach. Otwieram usta, lecz przerywa mi: - Nie pytał o ciebie, Mary. Wpatruję się w niego z uczuciem, jakby wszystko, czym kiedykolwiek byłam, wylewało się z mojego ciała, opuszczało mnie. W mojej wiosce niezamężna kobieta ma do wyboru trzy opcje. Może zamieszkać ze swoją rodziną; mężczyzna może ubiegać się o jej rękę i zalecać w ciągu zimy, by wziąć ślub z nadejściem wiosny; albo może wstąpić do Siostrzeństwa. Nasza osada została odseparowana wkrótce po Powrocie i pomimo że przez te lata staliśmy się silną i liczną społecznością, nadal istnieje odgórny nakaz - każdy zdrowy, młody mężczyzna i kobieta muszą zawrzeć związek małżeński i powić dzieci, jeśli to oczywiście możliwe. Epidemia, która przetrzebiła moje pokolenie, sprawiła, że nowe dzieci były jeszcze
ważniejsze niż dotychczas. Tak mało było u nas osób w wieku odpowiednim do małżeństwa, że przez ostatnich kilka lat wyczekiwałam, że pewnego jesiennego dnia ktoś taki jak Harry zaprosi mnie na Święto. Albo że inny chłopiec w moim wieku wykaże jakieś zainteresowanie. Miałam nadzieję, że pewnego dnia będę mogła kochać jakiegoś mężczyznę tak mocno, jak moja matka kochała mojego ojca. Tak, że była skłonna iść za nim do Lasu Zębów i Rąk, choć on należał już do Nieuświęconych. Pewnie, Jed mógł przyjąć mnie do siebie i poczekać, aż ktoś poprosi o mnie za rok, dać pozostałym rodzinom w wiosce czas na przetrawienie tego, że moi rodzice stali się Nieuświę-conymi. Ze nasza rodzina została dotknięta przez niekończącą się śmierć. Ale było jasne, że jest to wybór, którego on nie chce dokonać. -Jest jeszcze czas - mówię. Słyszę w swoim głosie nutę desperacji, potrzebuję, by przygarnął mnie, wziął do domu, szczególnie teraz, gdy mamy już tylko siebie. - Twoje miejsce jest u Sióstr - odpowiada głosem wypranym z emocji. - Powodzenia. - Nacisk jego palców na moim ramieniu wzmaga się, gdy odpycha mnie od progu domu. Patrzę mu w oczy i widzę, że on chyba faktycznie życzy mi szczęścia. - A Beth? - pytam, szukając wymówki, by zostać z bratem choć chwilę dłużej. Chciałabym rozpalić na nowo ogień naszej przyjaźni, który płonął jeszcze przed kilkoma tygodniami, kiedy dzieliliśmy się wszystkim, nawet własnym życiem. Widzę, jak napinają mu się mięśnie szczęki, a ręka zaciska na framudze drzwi. - Straciła dziecko - mówi. Cofa się do wnętrza domu, ciemność zakrywa rysy jego twarzy. - Chłopca - dodaje i zatrzaskuje drzwi. Ruszam do przodu, gotowa wedrzeć się do środka. Wtedy słyszę szczęk zamka i zamieram, moja dłoń łapie tylko powietrze. Chciałabym chwycić mojego brata i uściskać, móc płakać razem z nim. Byłabym ciocią - myślę, kiedy moja ręka spoczywa na ciepłym drewnie drzwi. Chcę wykrzyczeć Jedowi, że ja również mam uczucia, że czuję ból, że mi przykro i że go potrzebuję. I wtedy dochodzi do mnie, że on ma nową rodzinę, że do niej może się przytulać i z
nią smucić. Już nie jestem w stanie nieść mu pocieszenia, a jedynie przypominam mu o śmierci rodziców. Wbijam paznokcie w drzwi, aż wyginają mi się palce. Uświadamiam sobie, jak bardzo jestem samotna. J Gardło mnie pali, lecz próbuję wytrzymać. Pozwalam mojej ręce opaść, odwracam się plecami do jedynego domu, jaki znałam. Spoglądam na te wszystkie znajome chałupy stojące przy drodze. Tętniące życiem letnie ogródki zmieniają się w stertę ubitej ziemi w miejscu, gdzie trzy małe dziewczynki tańczą w kółko, nucąc pod nosem jakąś rymowankę. Wiem, że powinnam wrócić do Katedry i wiem także, że jeśli przystąpię do Sióstr, moje życie zacznie obracać się wokół Pisma i będę miała mało czasu, by robić to, co chcę i o czym marzę. Oddalam się od zbitych w kupę małych domów, przecinam skoszone, przygotowane do zimy pola, wspinam się tam, gdzie wschodzi słońce, na wiszące nad wioską wzgórze. Kiedy byłam dorastającym dzieckiem, Siostry nauczyły mnie, że przed Powrotem Oni - kim jednak Oni byli, zostało już dawno zapomniane - wiedzieli, co nas czeka. Byli świadomi tego, że coś poszło przeraźliwie nie tak i że to tylko kwestia czasu, zanim Nieuświęceni rozpierzchną się wszędzie. Oni nadal myśleli, że są w stanie to powstrzymać. I tak, gdy Nieuświęceni zarażali żyjących i Powrót stawał się coraz bliższy, Oni zajęci byli budową ogrodzeń, niekończących się siatek. Nikt z nas już tego nie pamięta, więc nie wiem, czy konstruowano je, by zatrzymać Nieuświęconych na zewnątrz, czy żyjących w środku. Ale rezultatem tego działania jest nasza osada, enklawa dla setek tych, którym udało się uratować, leżąca w samym sercu ogromnego Lasu Nieuświęconych. Istnieje wiele domysłów, dlaczego nasza wieś leży w środku Lasu. Katedrę i kilka innych budynków wybudowano jeszcze przed Powrotem. Dlatego niektórzy sugerują, że Oni stwo- y rzyli to miejsce jako sanktuarium. Inni twierdzili, że jesteśmy narodem wybranym, że nasi przodkowie byli najcnotliw-szymi ludźmi swoich czasów i dano im to miejsce,
by mogli przetrwać. Odpowiedzi na pytania: kim jesteśmy i dlaczego tu jesteśmy - dawno pogrzebała historia, gdyż nasi przodkowie byli zbyt zajęci przetrwaniem, by pamiętać i przekazywać dalej swoją wiedzę. Niewielkie skrawki przeszłości, które nam pozostały - jak zdjęcie mojej prababki stojącej w oceanie - zostały zniszczone w pożarze, kiedy jeszcze byłam dzieckiem. Nie znamy świata poza naszą wioską, poza Lasem, za jego granicami nie ma nic. Ale Oni byli przynajmniej na tyle rozsądni, by zostawić po sobie mnóstwo zwojów siatki, po tym jak już skończyli tworzyć ten nasz mały świat. I teraz, kiedy już osada jako tako się rozbudowała, zaczęliśmy pokonywać połacie Lasu, rozrastać się. Krok po kroku moi przodkowie zabierali kolejne kawałki Lasu, uznając je za swoje, rozciągając siatkę tak daleko, jak tylko się dało, póki nie skończył się materiał. Wzgórze, na którym jestem, stanowi ostatni zajęty przez nas kawałek. Nasi przodkowie sądzili, że to mądre posunięcie, mieć wysoko położony punkt obserwacyjny, skąd można spoglądać na to, co dzieje się w Lesie. Przez jakiś czas na samym szczycie stała wieża obserwacyjna, ale teraz popadła w ruinę i nikt już jej nie używa. To jednak nie powstrzymuje mnie od wdrapania się na nią, by ten ostatni raz, zanim pójdę do Sióstr, być najwyższym punktem naszej zamkniętej społeczności. Spoglądam na świat u mych stóp. Po mojej prawej stronie, aż po horyzont, ciągną się pola, na nich widać małe kropki - krowy i owce, które wyprowadzono ze stodół skłębionych w najdalszym zakątku przy ogrodzeniu. Nie jest istotne, czy zapuszczą się gdzieś w pobliże Lasu - ze wszystkich żywych stworzeń, tylko ludzie narażeni są na infekcję. Po lewej ręce mam wioskę. Stąd domy wydają się jeszcze mniejsze, olbrzymia bryła Katedry góruje nad zachodzącym słońcem. Przykościelny cmentarz stanowi granicę pomiędzy Katedrą a ogrodzeniem okalającym Las. Dostrzegam, jak nietypowo zbudowano Katedrę, jej skrzydła odchodzą od centralnej nawy pod dziwacznymi kątami. U podstawy wzgórza, po przeciwległej stronie wioski, jest wielka brama, za którą ciągnie się ścieżka prowadząca w głąb Lasu, niczym blizna przecinająca gąszcz drzew. Owa dróżka, stanowiąca lustrzane odbicie ścieżki wychodzącej z osady od
strony Katedry, znajduje się za siatką, i nie wolno wchodzić na żadną z nich, jest to zakaz nie tylko Sióstr, ale i Strażników. Ścieżki są bezużytecznymi pasami ziemi, zarośniętymi jeżynami, krzakami i chwastami. Brama, która nie pozwalała na nie wejść, była zamknięta, odkąd sięgam pamięcią. Wszyscy już zapomnieli, dokąd prowadzą dróżki. Niektórzy mówią, że są to drogi ewakuacyjne, inni - że tymi ścieżkami możemy wchodzić w głąb Lasu po drewno. Wiemy tylko tyle, że jedna z nich podąża w stronę wschodzącego, a druga w stronę zachodzącego słońca. Jestem pewna, że nasi przodkowie wiedzieli, gdzie kończą się ścieżki, ale, tak jak wszystko inne dotyczące świata sprzed Powrotu, i ta wiedza została utracona. Jesteśmy jedynymi powiernikami naszej pamięci i zawiedliśmy siebie samych. To jest jak gra, w którą bawiliśmy się w szkole, jeszcze w dzieciństwie. Siadaliśmy w kółku, jeden z uczniów szeptał jakieś zdanie wprost do ucha kolejnej osoby i to, co powiedział, krążyło wśród nas, dopóki ostatni w kręgu nie powiedział na głos tego, co usłyszał - tylko po to, by okazało się, że jego słowa wcale nie przypominają tych, które wymyślił pierwszy z uczniów. I tak wygląda teraz nasze życie. Jest już późne popołudnie, kiedy wreszcie schodzę ze stojącej na wzgórzu wieży i podążam w stronę Katedry. Siostry mnie wyczekują. - A więc zdecydowałaś się być jedną z nas? - pyta mnie najstarsza z Sióstr, Tabitha. Stoi zwrócona twarzą do mnie, plecami do ołtarza, w towarzystwie dwóch Sióstr w średnim wieku. - Nie miałam innego wyboru - odpowiadam, i jest to prawda. Gwałtownie wciąga powietrze, widzę, jak jej usta zaciskają się w wąską kreskę. Odwraca się na pięcie i idzie w stronę drzwi znajdujących się przy ambonie, ukrytych za zasłoną. - Chodź za mną - mówi tonem nieznoszącym sprzeciwu, więc idę jej śladem. Dwie Siostry podążają za nami. Idziemy długim korytarzem, kierując się do środka Katedry, gdzie jeszcze nigdy nie