Xalun

  • Dokumenty480
  • Odsłony34 576
  • Obserwuję66
  • Rozmiar dokumentów587.8 MB
  • Ilość pobrań19 594

Lot Anioła 02 Wyrok Aniołów

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :419.4 KB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

Lot Anioła 02 Wyrok Aniołów.pdf

Użytkownik Xalun wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 73 stron)

Nalini Singh „Angels’ Flight”: Opowiadanie 2 „Angels’„Angels’„Angels’„Angels’ JudgmentJudgmentJudgmentJudgment”””” „„„„WyrokWyrokWyrokWyrok Aniołów”Aniołów”Aniołów”Aniołów” TŁUMACZYŁA Em3ATŁUMACZYŁA Em3ATŁUMACZYŁA Em3ATŁUMACZYŁA Em3A SPIS TREŚCI Prolog str. 4 Rozdział 1. str. 8 Rozdział 2. str. 16 Rozdział 3. str. 24 Rozdział 4. str. 32 Rozdział 5. str. 40 Rozdział 6. str. 47 Rozdział 7. str. 55 Rozdział 8. str. 62 Rozdział 9. str. 69

PROLOG Kadra Dziesięciu Kadra Dziesięciu, archaniołowie, którzy rządzili światem wszystkimi sposobami, które się liczą, spotkali się w starożytnej twierdzy schowanej głęboko w szkockich górach. Nikt – ani ludzie ani wampiry - nie ośmieliliby się wtargnąć na anielskie terytorium, ale nawet gdyby ktoś poczuł potrzebę przyznania się do tego samobójczego popędu, okazałoby się to niemożliwe. Twierdza została bowiem zbudowana przez anioły i tylko skrzydła pozwalały się dostać do środka. Technologia mogła już zanegować tę korzyść, ale nieśmiertelni nie przetrwali eonów, by pozostać w tyle. Powietrze powyżej i wokół twierdzy było ściśle kontrolowane, zarówno przez złożony system wykrywania włamań, jak i jednostki wysoce przeszkolonych aniołów. Dzisiejsza ochrona pokrywała niebo kaskadą skrzydeł - niezbyt często zdarzało się, by dziesięć najpotężniejszych istot na świecie, spotykało się w jednym miejscu. - Gdzie jest Uram? - Zapytał Raphael, patrząc na niekompletne półkole krzeseł. Michaela była tą, która odpowiedziała. - Miał problem na swoim terytorium, który wymagał jego natychmiastowej uwagi. - Jej usta wygięły się, gdy to mówiła, była piękną kobietą, chyba najpiękniejszą, jaka kiedykolwiek żyła... Jeśli nie patrzyło się w jej wnętrze. - Ona sprawia, że Uram staje się jej marionetką. – Szmer był tak niski, że Raphael wiedział, że był przeznaczony tylko dla jego uszu. Spoglądając na Lijuan, potrząsnął głową. - Jest zbyt potężny. Ona może kontrolować jego kutasa, ale nic więcej. Lijuan uśmiechnęła się, a był to uśmiech, który niósł nicość ludzkości. Najstarsza z archaniołów dawno już przekroczyła wiek, w którym mogła choćby udawać śmiertelnika. Teraz, kiedy Raphael spojrzał na nią, widział tylko dziwną ciemność, szept zaświatów śmiertelników i nieśmiertelne rozumowanie. - A my nie jesteśmy ważni? - Ostro zapytała Neha, archanielica, która panowała w Indiach i ich okolicach. - Zostaw to, Neha - Elijah przemówił tym swoim spokojnym sposobem. - Wszyscy znamy arogancję Urama. Jeśli nie zdecydował się tutaj przybyć, w takim razie traci prawo do kwestionowania naszych decyzji. To uspokoiło Królową Trucizn. Astaad i Titus zdawali się nie dbać o to, tak czy inaczej, ale Charisemnona nie można było tak łatwo załagodzić.

- On pluje na Kadrę - powiedział archanioł, a jego arystokratyczną twarz pokryły linie ostrej złości. – Równie dobrze mógłby zrezygnować z członkostwa. - Nie bądź głupi, Chari - powiedziała Michaela, a sposób w jaki to zrobiła - tak dźwięcznie, jasno mówił, że kiedyś miała go w swoim łóżku. - Archanioł nie zostaje zaproszony do Kadry. Stajemy się Kadrą, gdy stajemy się archaniołami. - Ona ma rację. - Favashi przemówiła po raz pierwszy. Najcichsza z archaniołów, trzymała władzę nad Persją i była tak dobra w pozostawaniu niezauważoną, że jej wrogowie zapominali o niej. Co było powodem, dla którego to ona rządziła, a oni leżeli w swoich grobach. - Dość - powiedział Raphael. - Jesteśmy tu nie bez powodu. Przejdźmy do niego, abyśmy mogli wrócić na nasze terytoria. - Gdzie jest śmiertelnik? - Zapytała Neha. - Czeka na zewnątrz. Illium przyśle go z nizin. - Raphael nie prosił Illiuma o osobiste przetransportowanie ich gościa do środka. - Jesteśmy tu, bo Simon, śmiertelnik, się starzeje. W następnym roku amerykański oddział Gildii będzie potrzebował nowego dyrektora. - Więc pozwólmy im kogoś wybrać. - Astaad wzruszył ramionami. - Jakie to ma dla nas znaczenie tak długo, jak będą wykonywać swoją pracę? Ta praca jednak stała się krytyczna. Anioły mogły Stwarzać wampiry, ale to Łowcy Gildii sprawiali, że te wampiry były posłuszne ich stuletniemu Kontraktowi. Ludzie podpisywali Kontrakt dość łatwo, spragnieni nieśmiertelności. Jednakże, wypełnianie jego warunków, to była już całkiem inna sprawa - wielu z nowo Stworzonych zmieniało zdanie po kilku latach nędznej służby. A aniołowie, pomimo mitów stworzonych wokół ich nieśmiertelnego piękna, nie byli agentami jakiegoś niebiańskiego podmiotu. Byli władcami i biznesmenami, praktyczni i bezlitośni. Nie chcieli stracić swoich inwestycji. Stąd Gildia i jej łowcy. - To jest ważne. - Powiedziała Michaela gryzącym tonem. - Ponieważ amerykańskie i europejskie oddziały Gildii są najpotężniejsze. Jeśli następny dyrektor nie będzie mógł wykonywać swojej pracy, zmierzymy się z buntem. Jej dobór słów wydał się Raphaelowi interesujący. To zdradziło coś o wampirach pod jej czułą opieką, że oni zapewne wykorzystają każdą szansę na ucieczkę. - Jestem tym zmęczony. - Titus poruszył swoimi mięśniami, a jego skóra zalśniła na niebiesko-czarno. - Przyprowadź tego człowieka i pozwól nam go wysłuchać. Zgadzając się, Raphael dotknął umysłu Illiuma. Przyślij Simona do środka. Drzwi otworzyły się w ślad za jego poleceniem i wysoki mężczyzna z napiętymi mięśniami ulicznego wojownika lub żołnierza piechoty wszedł do środka. Włosy miał białe, jego skóra była pomarszczona, ale oczy, one nadal błyszczały jasnym błękitem. Illium pociągnął natychmiast drzwi spowrotem, by je zamknąć, gdy tylko Simon przekroczył próg pokoju, sprawiając, że pomieszczenie ponownie pogrążyło się w intymnej prywatności.

Ustępujący dyrektor Gildii napotkał oczy Raphaela i skinął raz głową. - Jestem zaszczycony, że mogę przebywać w obecności Kadry. To nie rzecz, którą kiedykolwiek spodziewałem się przeżyć. Przemilczany został fakt, że większość ludzi, którzy mieli jakikolwiek kontakt z Kadrą skończyli martwi. - Usiądź. - Favashi machnęła w stronę fotela umieszczonego na otwartym końcu półkola. Stary wojownik usadowił się bez zbędnego zamieszania, ale Raphael widział Simona, kiedy ten był w sile wieku. Wiedział, że dyrektor Gildii czuł już na sobie pocałunek wieku. A przecież nie był stary, i nigdy nie będzie. Był człowiekiem szanowanym. Kiedyś, Raphael mógł nazywać człowieka, takiego jak ten, swoim przyjacielem, ale od tego czasu minęło z tysiąc lat. Dowiedział się, aż nazbyt dobrze, że śmiertelne życie przemijało z szybkością świetlika. - Czy chcesz zostawić swoje stanowisko i odejść na emeryturę? - Zapytała Neha z królewską elegancją. Była jedną z nielicznych, którzy nadal zachowali pewnego rodzaju dworność - Królowa Trucizn mogłaby kogoś z łatwością zabić, ale wtedy ta osoba nadal będzie podziwiać jej wyrafinowaną grację, nawet jeśli miałaby to robić podczas swojego ostatniego męczeńskiego oddechu. Simon, nadal z zimną krwią, przytaknął, zgadzając się z nią. Bycie dyrektorem Gildii przez czterdzieści lat dało mu pewność, jakiej nie miał jako młody człowiek, kiedy po raz pierwszy Raphael widział go jak przejmuje stery. - Muszę - teraz on odpowiedział. - Moi łowcy byliby zadowoleni, gdybym pozostał na stanowisku, ale dobry dyrektor zawsze musi wziąć pod uwagę kondycję Gildii jako całości. Ta kondycja wypływa z góry - przywódca musi być w każdej chwili zdolny do podjęcia aktywnego polowania w razie potrzeby. - Smutny uśmiech. - Jestem jeszcze silny i mam kwalifikacje, ale nie jestem już tak szybki lub tak gotów jak kiedyś, by pójść i tańczyć ze śmiercią. - Szczere słowa. - Titus skinął głową z aprobatą. Był najbardziej swobodny wśród wojowników i ich krewnych - bo choć mógł rządzić z brutalną siłą, był tak bezceremonialny jak linia jego szczęki. – Tylko silny dowódca potrafi oddać ster, gdy jest jeszcze u władzy. Simona zaakceptował komplement z lekkim skinieniem głowy. - Zawsze będę łowcą i tak jak jest w zwyczaju, będę pozostawać do dyspozycji nowego dyrektora, aż do mojej śmierci. Jednak mam całkowite zaufanie w jej zdolność do poprowadzenia Gildii. - Jej? - Charisemnon prychnął. - Kobieta? Michaela uniosła brew. - Mój szacunek do Gildii nagle wzrósł stokrotnie. Simon nie dał się wciągnąć w dyskusję.

- Sara Haziz jest najlepszą osobą, by zająć moje miejsce z kilku powodów. Astaad rozłożył swoje skrzydła. - Wymień je nam. - Z całym szacunkiem - powiedział cicho Simon. - Ale to nie powinno obchodzić Kadry. To Titus zareagował pierwszy. - Myślisz o tym, by się nam przeciwstawić? - Gildia nie bez powodu zawsze była neutralna. - Simon pozostał nieugięty. - Naszym zadaniem jest odzyskiwać wampiry, które łamią swoje Kontrakty. Ale przez wieki, często znajdowaliśmy się w pośrodku wojen między aniołami. Przetrwaliśmy tylko dlatego, że byliśmy postrzegani jako neutralni. Jeśli Kadra okaże nam zbyt wiele zainteresowania, stracimy tę ochronę. - Ślicznie powiedziane słowa - wycedziła Neha. Simona napotkał jej wzrok. - To nie sprawia, że są mniej prawdziwe. - Czy ona jest w stanie to zrobić? - Zapytał Elijah. - Musimy to, wiedzieć. Jeśli amerykańska Gildia upadnie, reakcja łańcuchowa może być katastrofalna. Wampiry pójdą całkowicie wolne, pomyślał Raphael. Niektóre wślizgną się delikatnie w zwykłe życie. Ale inne, inne będą mordować i zabijać. Bo w głębi serca, były drapieżnikami. Nie tak bardzo różniącymi się od aniołów, gdyby tak dokładnie się nad tym zastanowić. - Sara jest bardziej niż zdolna, by to zrobić - powiedział Simon. - Posiada również lojalność swoich kolegów łowców – znaczna ich liczba podchodziła do mnie w zeszłym roku i proponowała jej nazwisko jako mojego ewentualnego następcy. - Ta Sara jest twoim najlepszym łowcą? - Zapytał Astaad. Simon potrząsnął głową. - Ale najlepszy nigdy nie stanie się dobrym dyrektorem. Ona jest urodzoną łowczynią. Raphael zapamiętał sobie, by wyszukać informacje na jej temat. W odróżnieniu od zwykłych członków Gildii, urodzeni łowcy wyszli z łona ze zdolnością tropienia wampirów. Byli najlepszymi tropicielami na świecie, najbardziej bezwzględni – psy gończe dostrojone do tego jednego konkretnego zapachu. - A Sara? - Zapytał. - Czy ona to zaakceptuje? Simonowi zajęło chwilę, by pomyśleć. - Nie mam najmniejszej wątpliwości, że Sara podejmie właściwą decyzję.

ROZDZIAŁ 1. Sara nie była przyzwyczajona do użalania się nad wampirami. Jej praca, mimo wszystko polegała na spakowaniu, oznakowaniu i transporcie ich z powrotem do ich panów, aniołów. Nie była fanką niewoli polegającej na obustronnej umowie, ale przecież to nie było tak, że anioły ukrywały cenę nieśmiertelności. Każdy, kto chciał zostać Stworzony musiał służyć aniołom przez sto lat. To nie podlegało negocjacji. Nie masz ochoty kłaniać się i usługiwać przez wiek, to nie podpisuj Kontraktu. Proste. Uciekasz przed swoim Kontraktem, po tym, jak aniołowie wywiązali się ze swojej części umowy? To właśnie czyni cię oszustem. A nikt nie lubi oszustów. Jednak ten facet miał większe problemy, niż wrócenie do domu anioła, którego wkurzył. - Możesz mówić? Wampir zacisnął dłoń na swojej niemal odciętej szyi i spojrzał na nią, jakby była szalona. - Tak, przepraszam. - Zastanawiała się, jakim cudem, do cholery, on jeszcze żyje. Wampiry nie były prawdziwymi nieśmiertelnymi - mogły być zabite zarówno przez ludzi, jak i innych swojego rodzaju. Odcięcie głowy było najbardziej niezawodnym sposobem, ale większość ludzi nie robiło tego – raczej nie było to tak, że wampiry stały w miejscu i czekały, aż ktoś to zrobi. Ich miotające się serce będzie pracować tak długo, dopóki ktoś nie odetnie im głowy, podczas gdy były one unieruchomione. Lub można było je spalić. Na tym polegało zadanie. Ale Sara była tropicielem. Jej zadaniem było odzyskanie, a nie zabijanie. - Potrzebujesz krwi? Wampir spojrzał wzrokiem pełnym nadziei. - Chrzanić to - powiedziała. - Nie jesteś martwy. Oznacza to, że jesteś jednym z tych silnych. Przetrwasz, aż doprowadzę cię do domu. - Nnniii… Ignorując gulgoczący sprzeciw, przykucnęła przesuwając rękę wokół jego pleców, żeby mogła podciągnąć go na nogi. Miała zaledwie pięć stóp i trzy cale, a on był znacznie wyższy. Za to nie krwawiła z szyi, ale pracowała przez siedem dni w tygodniu. Jego prychanie dotarło do jej uszu, gdy zaczęła iść z nim do samochodu. Stawił opór. - Pomóc? - Głęboki, spokojny głos, o barwie starej whisky i tlącym się w nim żarze. Nie znała tego głosu. Ani nie znała osoby, która wyłoniła się z cienia. Sześć stóp wzrostu plus solidny i umięśniony mężczyzna. Dobrze zbudowany w ramionach, potężny w udach, ale poruszał się z płynną gracją wyszkolonego wojownika. Ktoś, kogo nie chciałaby

mieć jako przeciwnika w walce. Podczas gdy ona zdejmowała wampiry dwukrotnie od niej większe. - Tak - powiedziała. – Pomóż mi tylko przetransportować go do samochodu. Jest zaparkowany przy krawężniku. Był dla niej całkowicie obcy, ale podniósł wampira - który zaczął wydawać z siebie niezrozumiałe dźwięki, i wrzucił go na tylne siedzenie. - Chip kontrolny? Wyciągnęła swoją kuszę zza pleców i skierowała ją w stronę wampira. Biedny facet z powrotem zmienił się w rozmiękłą jajecznicę i bez sprzeciwu całkowicie wciągnął swoje nogi do pojazdu. Przewracając oczami, umieściła kuszę na jej wcześniejszym miejscu na plecach i cofnęła się, przypinając ją do rzemienia podłączonego do jej ramion i do paska jej czarnych dżinsów pod jej koszulką. Sięgając, by sprawdzić, czy wszystko jest dobrze przypięte, znieruchomiała. - Nie próbuj niczego śmiesznego, bo naprawdę cię zastrzelę. Załamany wampir pozwolił jej zacisnąć obręcz z metalu wokół jego szybko leczącej się szyi. Wytłumaczenie jaki to urządzenie ma wpływ na wampirzą biologię było skomplikowane, ale wynik był jasny - wampir miał teraz ograniczone działanie, poza bezpośrednimi rozkazami od Sary. Było to pomocne nie do opisania, gdy chip sterował wampirem, bo nawet ten ranny wampir, mógłby prawdopodobnie bez większych problemów, oderwać jej głowę w dwie króciutkie sekundy. A Sara lubiła swoją głowę, więc wielkie dzięki. Odwracając się z powrotem, zamknęła drzwi i spojrzała na drugiego łowcę, nie miała żadnych wątpliwości, co do jego powołania. - Sara. - Wyciągnęła rękę. Wziął ją w swoją, ale nic nie mówił przez jakiś czas. Nie mogła zmusić się, by zaprotestować - coś w tych ciemnych, mrocznych zielonych oczach trzymało ją w miejscu. Siła, pomyślała, było w nim niesamowite poczucie siły. Potem przemówił, a dekadencka whisky jego głosu niemal oślepiła ją jego wypowiedzianymi słowami. - Jestem Deacon. Jesteś o wiele mniejsza, niż sugeruje to twoja reputacja. Wyrwała swoją rękę z jego uścisku. - Dzięki. I następnym razem nie oferuj pomocy. Większość mężczyzn już by odeszła, ich ego zostałoby zgniecione. Deacon po prostu tam stał, obserwując ją tymi intensywnymi oczami. - To nie była krytyka. Dlaczego do cholery ona wciąż tu jest?

- Muszę dostarczyć Rodneya do jego pana. - Masz towarzysza. - Podszedł bliżej, jego oczy dryfowały do paska, który był przypięty do jej ciała. - Ty i twoja kusza. Czy to rozbawienie widziała na tej jego och-jakże-poważnej twarzy? - Nie osądzaj, dopóki nie spróbujesz. Moje strzały są tak wykonane, że posiadają te same właściwości jak obręcz - trzymają mnie z dala od niebezpieczeństwa, dopóki cel nie jest bezpiecznie ochipowany, a biorąc pod uwagę ich zdolność uzdrawiania, to naprawdę boli. - A jednak miałaś obręcz. Zdjęła kuszę. - Z drogi. – Stał tak blisko, że wszystko co widziała, to był Deacon - jego pierś szeroka na milę. Może i miała niewielki wpływ na swoje odruchy, ale hej, przecież miała puls. A on był seksowny jak cholera. Lecz to nic nie zmieniało. Była łowczynią. A on mógł być z Gildii, ale był również osobą, której nie znała. - Moja najlepsza przyjaciółka je kocha. – Nigdy nie doszła dlaczego, ale potem, Ellie nie miała kuszy, więc było to fair. Jednak Sara obiecała spróbować kilku rzeczy, ponieważ Ellie potrzebowała kuszy na swoje ostatnie polowanie. - Poprosiłam cię, żebyś zszedł mi z drogi. W końcu przesunęła się do tyłu o kilka cali. Wystarczająco, by mogła otworzyć drzwi po stronie pasażera i wrzucić do środka kuszę. Rodney był prawie całkowicie wyleczony, ale za to jego krew rozpłynęła się po całym wnętrzu wynajętego samochodu. Cholera. Gildia pokryłaby koszty czyszczenia, ale niezbyt szczególnie miała ochotę prowadzić w tym bałaganie. - Mam przesyłkę do dostarczenia. - Porozmawiajmy z nim w pierwszej kolejności. Zamknęła drzwi po stronie pasażera. - A dlaczego mielibyśmy to zrobić? - Czy nie jesteś ciekawa, kto go pociął? - Miał absurdalnie długie rzęsy, pomyślała. Ciemne i jedwabiste, i zupełnie nieodpowiednie dla mężczyzny. - Prawdopodobnie jakaś grupa, która nienawidzi wampirów. - Zmarszczyła brwi. - Kretyni . Nigdy nie pojawia się w nich najmniejsza myśl, że być może atakują czyjegoś męża, ojca lub brata. Ciągle patrzył na nią. - Co? – Potarła swoją twarz, zadowolona, że jej ciemny odcień skóry ukrył jej głupią gorącą reakcję na nieznajomego. - Powiedzieli mi, że masz brązową skórę, brązowe oczy i czarne włosy. Zabrzmiało to prawdziwie.

- Kim są ci „oni”? - Powiem ci po tym, jak porozmawiamy z wampirem. - Kij i marchewka? - Zmrużyła oczy. - Nie jestem królikiem. Jego usta trochę wygięły w górę w kącikach. - Ze względu na koleżeństwo. - Sięgając do swojej zniszczonej skórzanej kurtki, wyciągnął identyfikator Gildii. Była wystarczająco ciekawa, by nie zrobić mu po prostu na przekór, skinęła głową w kierunku samochodu. - Siądę na przednim siedzeniu, by zdjąć mu obręcz. - Niestety lub na szczęście, w zależności od punktu widzenia - wampiry nie mogły mówić, gdy były ochipowane. - Wsiadasz do tyłu i upewniasz się, że on nie… - Nie zmieszczę się w samochodzie. Mierzyła go wzrokiem. Była to jedyna rzecz, jaką mogła zrobić, poza poproszeniem go, by się rozebrał do naga, aby mogła lizać go od stóp do głów. - Dobrze - powiedziała, wysyłając swoje nagle pobudzone hormony z powrotem do magazynu. - Nowy plan. Posadzę go przy otwartym oknie, a ty położysz mu rękę na szyi, podczas gdy będziemy rozmawiać. I to było właśnie to, co zrobili. Rodney był bardziej niż szczęśliwy, by porozmawiać z nimi, gdy Sara przedstawiła się. - Lubisz strzelać do ludzi. – Sprawił, że zabrzmiało to, jakby była maniaczką. – Przy użyciu łuku i strzał! - Jesteś trochę do tyłu – przerzuciłam się na kuszę w zeszłym roku. - Była szybsza, ale trochę brakowało jej specjalnie zaprojektowanego łuku. Może wróciłaby do niego. - I to nawet nie boli. - To ty tak mówisz. Zamrugała. - Ile masz lat? - Właśnie skończyłem trzy. - Wampiry liczyły swój wiek od chwili swojego Stworzenia. Sara pokręciła głową. - I próbowałeś uciec? Dlaczego, kurwa, miałbyś chcieć zrobić coś tak głupiego? - Jego właściciel, pan Lacarre był w pewien sposób w przeszłości szalony. - Nie wiem. - Wzruszył ramionami. – Brzmiało to jak dobry pomysł w pewnej chwili.

Najwyraźniej, że nie mieli do czynienia z najostrzejszym nożem w szufladzie. - Oooookej. - Jej oczy napotkały wzrok Deacona. Żadnej zmarszczki w tych oczach barwy ocienionej nocnej zielonej głębi, ale mogłaby przysiąc, że z całych sił powstrzymywał swój śmiech. Zdusiła własny uśmiech i zwróciła całą swoją uwagę na Rodneya. - Proste pytanie. - Och, to dobrze. - Wampir uśmiechnął się, pokazując zarówno kły, coś czego stare wampy nigdy nie robiły. - Nie lubię trudnych rzeczy. - Kto cię pociął, Rod? Przełknął ślinę i zamrugał gwałtownie. - Nikt. - Więc próbowałeś sam sobie ściąć głowę? - Tak. - Skinął głową, co oznaczało, że Deacon trzymał go bardzo lekko. Nie żeby to miało jakiekolwiek znaczenie. Sara jako ubezpieczenie miała kuszę. - Rodney. – Włożyła w to całą grozę, jaką potrafiła umieścić w tym jednym słowie. - Nie okłamuj mnie. Zamrugał ponownie i – o mój Boże - zamierzał płakać. Teraz poczuła się jak tyran. – No dalej, Rod. Dlaczego się boisz? - Ponieważ. - Ponieważ… - Myślała o tym, co mogło przestraszyć wampira aż tak bardzo. - Czy to był anioł? - Jeśli to był jego pan, nie mogła nic z tym zrobić, jedynie zgłosić drania do Urzędu Ochrony Wampirów. Jednakże, możliwe było także, że atak został zaaranżowany przez jednego z wrogów Lacarre’a, w takim przypadku anioł będzie musiał samodzielnie o to zadbać. - Nie – w głosie Rodneya brzmiał taki szok, że to wystarczyło, by uświadomili sobie, że mówi prawdę. - Oczywiście, że nie. Aniołowie nas Stwarzają. Oni nas nie zabijają. No i chłopiec mieszkał w bajkolandzie. - Więc kto cię tak bardzo przeraził? - Złapała znowu wzrok Deacona w tym momencie i znalazła odpowiedź w jego głębi, która nie była już dłużej rozbawiona. – Łowca. - Albo ktoś, kogo Rodney pomylił z łowcą. Ponieważ prawdziwi łowcy nie zabijają wampirów. Rodney zaczął pociągać nosem. - Proszę nie rób mi krzywdy. Ja nic nie zrobiłem. - Hej. - Sara wyciągnęła rękę i, ignorując jego cofanie się, poklepała go po ramieniu. - Jestem zainteresowana odebraniem mojego wynagrodzenie przy dostarczeniu cię. I jeśli

będziesz martwy, dostanę tylko pół kwoty, więc jak dla mnie, to nie ma najmniejszego sensu, by cię zabijać. Rodney spojrzał na nią z nadzieją, która była jak lśniący klejnot w jego oczach. - Naprawdę? - Aha. - Co z… - zniżając głos, zwrócił uwagę na ramię na swojej szyi. Deacon przemówił po raz pierwszy. - Jestem jej chłopakiem. Robię to, co ona mówi. Popatrzyła na niego, ale Rodneyowi najwyraźniej wydało się to twierdzenie wysoce uspokajające. - Tak, ty jesteś szefem - powiedział do Sary. - Muszę powiedzieć. Moja Mindy też lubi być szefem. Powiedziała mi, że powinienem uciec i, wiesz, moglibyśmy kiedyś pójść na jakąś wyprawę, jak na przykład, w jakiś rejs. Sara przycisnęła swoje palce do jego ust. - Skup się, Rodney. Opowiedz mi o łowcy, który cię pociął. - Powiedział, że wszyscy łowcy nienawidzą wampirów. - Głos Rodney stał się bardzo cienki. - Ja nie wiedziałem. Wiem, że waszym zadaniem jest tropienie nas, ale nie myślałem, że nas nienawidzicie. - Nie nienawidzimy. - Sara chciała pogłaskać go po głowie. Jezu. - On był po prostu podły. - Tak sądzisz? - Wiem, że tak. Co jeszcze powiedział? - Że wampiry są szumowinami na ziemi, i że anioły są zanieczyszczone przez naszą obecność. - Zrobił minę. - Nie wiem, jak to mogło być prawdą, ponieważ aniołowie nas Stwarzają. Sara był tak zaskoczona jego nagłym przypływem sensowności, że zabrało jej kilka sekund, by to przetworzyć. -Tak, to prawda. Tak więc skłamał. Powiedział coś jeszcze? - Nie, on po prostu wyjął miecz… - Miecz? - … i próbował odciąć mi głowę. - Przysiadł z powrotem, opowiadanie zakończone.

- Jak on wyglądał? - Zapytał Deacon. Rodney podskoczył, jakby zapomniał o niebezpieczeństwie za swoimi plecami. - Nie widziałem. Miał na sobie czarną maskę i czarne wszystko. Ale był wysoki. I silny. To był opis połowy łowców w Gildii. Sara próbowała wyciągnąć z Rodneya więcej szczegółów, ale było to skazane na porażkę. Założyła mu ponownie obręcz i pojechała do Lacarre’a, bardzo świadoma, że Deacon kontynuuje ściganie wielkiego potwora na swoim jednośladzie. Pozostał poza bramami, ona natomiast poszła dostarczyć Rodneya. Pan Rodney’a czekał na niego w części wypoczynkowej swojego wspaniałego domu. - Wejdź - rozkazał. Sara usunęła obręcz i umieściła ją na stole Lacarre’a, by wrócić do Gildii, jak tylko Rodney przetasuje się jak pokutujący uczeń. Przyciągając swoje kremowe skrzydła, zamknął je w gniewie, anioł wziął kopertę ze stołu. - Paragon potwierdzający płatność. Wysłałem go tak szybko, jak tylko powiedziałaś mi, że masz Rodneya. Sprawdzając go szybko, wsunęła go do kieszeni. - Dziękuję. - Pani Haziz - powiedział nachmurzony. - Będę z tobą szczery. Nigdy nie spodziewałem się, że Rodney podejmie jakąkolwiek próbę ucieczki. Nie jestem teraz pewien, jak mam go ukarać. Sara nie była przyzwyczajona do rozmowy z aniołami dłużej, niż zajmowało uzyskanie wypłaty. W większości przypadków, nawet ich nie widziała, wówczas uważały się one za zbyt ważne, aby przestawać ze zwykłymi śmiertelnikami. Po to właśnie im były wampiry. - Znasz Mindy? Lacarre ucichł. - Tak. Ona jest jedną z moich najstarszych wampirów. - Typ zazdrośnicy? - Hmm, już widzę. - Ukłon. - Powinienem spędzać więcej czasu z Rodneyem - on jest jak dziecko i obawiam się, że zostanie zjedzony żywcem, jeśli nie nauczę go pewnych umiejętności. Sara nawet nie miała zamiaru pytać, jak Rodneyowi udało się zakwalifikować na procesie selekcji kandydatów. Tylu ludzi chciało być Stworzonym, że to wcale nie był jakiś tam pewniak. - To nie żaden geniusz - powiedziała. - Myślę, że jeśli ukarzesz go zbyt surowo, on się złamie.

Pan Lacarre skinął głową. - Bardzo dobrze Łowczyni Gildii. Dziękuję. - To było zakończenie rozmowy. Pozostawiając Rodneya z jego panem, który nadal był podrażniony, chociaż już nie wściekły, czuła się niejasno źle. Ale wampir sam wybrał swoją przyszłość, gdy poprosił, by zostać Stworzonym. Teraz to on był czyimś niewolnikiem przez następne dziewięćdziesiąt siedem lat. Kiedy wyszła, jej droga skrzyżowała się ze smukłą rudowłosą. Kobieta była ubrana w śmiałą garsonkę koloru szkarłatnego przylegającą do jej ciała jak druga skóra. To jakby wygłaszało oświadczenie. Już ponownie ruszyła, ale rudowłosa zatrzymała ją. - Przyprowadziłaś z powrotem Rodneya. Mindy. - To moja praca. Starsza wampirzyca - dużo starsza, z czystą łatwością fałszowała i okłamywała ludzkość - całą, ale zacisnęła zęby. - Nie spodziewałam się, że przetrwa tak długo, ledwo umie sobie zawiązać sznurowadła. - Jak został Stworzony? - Zapytała Sara, nie mogąc przełknąć dłużej swojej ciekawości. Mindy machnęła ręką. - Miał dobrze kompaty… - Wydawało się, że z opóźnieniem zrozumiała z kim rozmawia. - Żegnaj Łowczyni Gildii. - Żegnaj. - Ciekawe, pomyślała Sara. Wszyscy wiedzieli, nawet jeśli ta wiedza nigdy nie została faktycznie potwierdzona, że mały procent kandydatów oszalał po transformacji. To był pierwszy raz, kiedy widziała przykład kogoś, kto zamiast tego uległ jakby pomniejszeniu pewnych funkcji. Deacona nie było w pobliżu, kiedy wróciła do wynajętego samochodu, ale znalazł ją znowu w czasie, kiedy dotarła do swojego hotelu. Zaparkowała w garażu i wysiadła, gdy zobaczyła, jak zajeżdżał tym motocyklowym potworem na miejsce obok niej. - Jak ominąłeś ochronę? Zdjął kask, zsunął kurtkę, i zamachnął się wieszając ją na jednośladzie. Wspaniałe męskie mięśnie. Och, była tak spragniona, by ich dotykać. Coś w jej brzuchu było bardzo mocno zwinięte, ścisnęło się jeszcze mocniej. Boże drogi, ten mężczyzna był chodzącym seksem.

ROZDZIAŁ 2. Biorąc głęboki oddech, aby zmyć przypływ tego surowego głodu, udała się w kierunku windy z torbą z bronią w ręku. Doświadczenie powiedziało jej, że jej rządzenie się jest trochę drażliwe, gdy miała na sobie swoją kuszę. - No więc? Ochrona? - Jest do bani. Zgadzała się z tą oceną. - To było najbardziej wygodne miejsce na to polowanie. Tkwienie w windzie z tym mężczyzną było dla niej ćwiczeniem frustracji. Jego zapach, mydła i skóry, to wewnętrzne ciepło sprawiało wrażenie, że Deacon jest czymś unikalnym - czysty mężczyzna ze stali – i owijało się ono wokół niej jak afrodyzjak. Ponieważ nie mogła nie oddychać, mocno już przedawkowała jego zapach w czasie, gdy winda otworzyła się na trzecim piętrze. - Zostań tu. - Podniosła rękę. - Muszę sprawdzić twoje dane uwierzytelniające. Oparł się plecami o ścianę naprzeciwko drzwi. - Przywitaj ode mnie Simona. Utrzymując na nim wzrok, wsunęła swój klucz do czytnika i weszła do pokoju. Miał on dość podstawowe wyposażenie - łóżko obok małej komody, stół z wystarczającą ilością miejsca tylko na hotelowy telefon i być może laptop, para krzeseł. To było naprawdę wszystko, czego potrzebowała podczas polowania. Zadzwoniła ze swojego telefonu komórkowego do Simona i od razu przeszła do problemu. - Deacon, powiedziała w momencie, gdy tylko odebrał. - Kim on jest i dlaczego znajduje się tutaj? - Podaj mi jego rysopis. Tak zrobiła. - No i? - Tak, to Deacon. Jest teraz podczas łowów i c h c ę, abyś również do niego dołączyła. - Zakładam, że zakończyłaś polowanie dla Lacarre’a? - Tak. - Zaintrygowana tym, czego nie powiedział na głos, położyła rękę na biodrze. - Co do zadania, to czy ma ono coś wspólnego z wampirami i ich odciętymi głowami? - Deacon wszystko ci wyjaśni. Musimy szybko zrobić z tym porządek.

- Zrobimy. – Zamilkła na chwilę. - Simon. Jeszcze ta druga sprawa... - W porządku, Sara. Nie musisz podejmować decyzji dzisiaj. Ani nawet jutro. Ale Sara wiedziała, że tak czy inaczej decyzja musi zostać podjęta. - Po tym zadaniu. Wtedy dam ci odpowiedź. - Będę czekać. - Pauza. - Sara, Deacon jest niezwykle niebezpieczny. Bądź ostrożna. - Ja też jestem bardzo niebezpieczna. – Rozłączając się po kilku następnych słowach, podeszła do drzwi i wyciągnęła rękę, by je otworzyć. Człowiek, o którym była mowa, stał na progu. Jej oczy podryfowały w dół, aż do torby, która zmaterializowała się u jego stóp. – Chyba się trochę zapędziłeś. Nie zostajesz tutaj. - Mam ci wiele do powiedzenia. Rozbiję się na podłodze. Jej ciekawość była czasami jak wrzód na tyłku. - Tak, masz. – Machnęła ręką, zapraszając go do środka i zamknęła za nim drzwi. - Tak, niech zgadnę, musimy odnaleźć i zneutralizować tego psychopatę udającego łowcę. – Było już pięć morderstw w ubiegłym tygodniu i prawie połowa jednego, o których wiedziała. Wszystkie dotyczyły wampirów. Wszyscy zostali zabici poprzez ścięcie głowy. Deacon upuścił torbę na podłogę obok niej i zdjął swoją kurtkę, odsłaniając szorstką granatową koszulę, która sprawiała, że barwa jego oczu była jeszcze bardziej podkreślona. - Nie jestem taki pewien, czy on udaje. Byłem na jego tropie już dzień po jego drugim morderstwie i wszystkie ślady wskazują na łowcę. - Nie wierzę ci - powiedziała, pozostając przy drzwiach ze skrzyżowanymi rękami. Umieszczając swą marynarkę na oparciu krzesła, wyciągnął je i ciężko usiadł, a następnie pochylił się, by odsznurować buty. - To nie oznacza, że to co mówię, nie jest prawdą. - Łowcy nie chodzą w kółko i nie zabijają niewinnych ludzi. - To nie było to, kim byli, co robili. Bycie łowcą było zaszczytem. - Dbamy o to, by wampiry nie ginęły częściej, niż już to robią. - Legenda głosiła, że przed powstaniem Gildii, na wampirach, które ośmieliły się spróbować ucieczki, zostawała po prostu wykonywana egzekucja, gdy tylko zostawało to odkryte. Po zdjęciu obu butów i skarpetek, Deacon wyciągnął nogi i przysunął swoje krzesło z powrotem do stołu, w jego oczach był widoczny jakiś zamiar. - Bill James. To był cios prosto w brzuch, kurwa nóż w serce. - Skąd o tym wiesz? - Nikt oprócz trzech łowców, którzy go ścigali, i oczywiście Simona, - nie wiedział o Billu. Dla innych, umarł jak bohater, miał piękny pogrzeb w Gildii.

Deacon nadal przyglądał się jej z tak absolutną, niezachwianą i spokojną ostrością, że zaczęła się zastanawiać, czy ten człowiek kiedykolwiek odpuszcza. - Mam na imię Deacon, ale większość ludzi zna mnie jako Zabójcę1 . Wpatrywała się w niego. Nie żartował. Kurwa. Odepchnęła się do drzwi, podeszła bardzo cicho do łóżka i usiadła na krawędzi. - Myślałam, że cię wymyślili. Podobnie jak złe duchy, aby straszyć dzieci. - Gildia rekrutuje i trenuje niektórych z najgroźniejszych mężczyzn i kobiet na świecie. Potrzebujemy właśnie takich duchów. Potrząsnęła głową. - Ellie nigdy nie będzie w stanie uwierzyć, że poznałam Zabójcę. – To imię to był żart. Zostało zaczerpnięte z telewizyjnego show. - Gildia naprawdę ma łowcę, którego zadaniem jest polowanie na jej własnych pracowników? - Tylko wtedy, gdy jest to konieczne. - Nie powiedział nic więcej, dopóki nie podniosła głowy. - A wiesz, że czasami jest to konieczne. - Bill był aberracją2 - powiedziała. - Coś w nim pękło. - Łowca zaczął zabijać dzieci, tak nieludzko na nie napadając, że nawet teraz rosła jej gula w gardle. - Polowanie na naszych jest rzadkością - przyznał Deacon. - Ale to się zdarza. Dlatego w Gildii zawsze jest Zabójca. - Dlaczego nie tropiłeś Billa? - To Elena była tym, kto zabił starszego łowcę. Sara została wyznaczona jako ta, która miała wykonać to bolesne zadanie - Bill był jej przyjacielem, ale był także mentorem Ellie. Niestety, Bill zaatakował ją żelazną łyżką do opon, to była zasadzka, której żadne z nich nie przewidziało. Była nieprzytomna jeszcze zanim uderzyła o ziemię. I to jej najlepsza przyjaciółka musiała zadźgać nożem swojego mentora na śmierć. Popatrzył na mnie jakbym go zdradziła, powiedziała potem Ellie, jej twarz była poplamiona krwią Billa. Wiem, że musiał umrzeć, ale nie mogę przestać myśleć, że miał rację – zdradziłam go. Jego krew była taka gorąca. - Zwykły pech - powiedział Deacon, wciągając ją z powrotem do teraźniejszości. - Sytuacja stała się krytyczna tak szybko, że nie byłem w stanie wrócić na czas, byłem po drugiej stronie świata. - Nawet nie drgnął, drapieżnik w spoczynku. - Polowanie? - Biznes - powiedział zaskakując ją. - Zabójca jest rzadko potrzebny. Jestem z powołania wytwórcą broni. 1 Slayer – zabójca, pogromca, postrach (pierwsze skojarzenie: „Buffy, the Vampire Slayer” – „Buffy: Postrach Wampirów”. Hahaha… ☺) 2 Aberracja – odchylenie od normy

- Deacon? Chwileczkę. - Przyciągając torbę, rozpakowała ją i chwyciła swoją kuszę. Zamiast numeru seryjnego na dolnej części widniało znajome, stylizowane D. - To jest twoja praca? Mały ukłon. - Robię sprzęt dla łowców. - Jesteś w tym najlepszy. - Ta kusza kosztowała ją majątek. Tak jak uwielbiany przez nią łuk, którego używała wcześniej. - I zabijasz w wolnym czasie? Milutko. - Kręcąc głową, włożyła kuszę z powrotem do torby. - Dlaczego nigdy osobiście nie słyszałam o tobie? - To nie jest dobry pomysł, aby zaprzyjaźnić się z ludźmi, których pewnego dnia będziesz zmuszony zabić. - Samotne życie. – Nie chciała być aż tak dosadna, ale nie mogła sobie wyobrazić tego rodzaju egzystencji. Nie była społecznym motylkiem – nie aż tak bardzo - ale miała grupę najważniejszych przyjaciół, którzy pomagali jej utrzymać się przy zdrowych zmysłach i być w miarę zrównoważoną. - Zabójcy są wybierani spośród samotników. - Unosząc ręce, rozpiął kilka górnych guzików koszuli. - Chcesz pierwsza wziąć prysznic? Polizać swoje wargi - to było to, co chciała zrobić w tej chwili. Skóra mężczyzny była naciągnięta, złota i silna na tym wspaniale zbudowanym ciele, widziała ciemne loki włosów w rozwartym trójkącie jego koszuli. Jej ciało skręciło się... W oczekiwaniu, w gotowości. Czas na zimny prysznic. - Dzięki - powiedziała wstając. – Pośpieszę się. Deacon tylko kiwnął głową, a ona chwyciła swoje rzeczy i odholowała swój tyłek. Zabójca był zachwycający, nie było co do tego żadnych wątpliwości, ale nie znajdował się na rynku kochanków. Nie wtedy, gdy miała podjąć najważniejszą decyzję swojego życia. Decyzję, która mogła sprawić, że jej życie będzie jeszcze bardziej samotne niż życie Deacona. Łowcy płci męskiej byli idiotami macho i myślała o tym, jak o stałej regule. Granie drugich skrzypiec nie przychodziło im łatwo. A mężczyzna nie dostanie nic więcej niż granie drugich skrzypiec, gdy stanie się facetem Dyrektor Gildii. Deacon w końcu rozwarł rękę, w którą zacisnął w pięść, natychmiast jak tyko usiadł na krześle. Sara Haziz nie była kobietą, jaką spodziewał się spotkać. Simon będzie zmuszony wyjaśnić mu pewne rzeczy, które pominął. - Brązowa skóra, brązowe oczy, czarne włosy, kopnij mnie w dupę - mruknął pod nosem. Ta kobieta była jego ożywioną erotyczną fantazją. Mała, zaokrąglona tam, gdzie trzeba, doskonała. Lśniąca kawowo-kremowa skóra, włosy, które prawdopodobnie sięgały jej

do talii po rozpuszczeniu ich z tej ścisłej plecionki, i brązowe oczy, tak duże, że jej wzrok wprost przenikał go na drugą stronę. To nie była kobieta, którą opisał Simon jako jego „rozsądną następczynię”. To określenie sprawiło, że myślał o jej głosie, jak o tak interesującym jak skóra na butach. To nawet nie wskazywało na jej siłę pod powierzchnią, siłę w tym jej kręgosłupie. Poznał ją zaledwie kilka godzin temu i już wiedział, że kule jej piersi są najcudowniejsze ze wszystkich. Ta kobieta stanie się doskonałą Dyrektor Gildii. Co oznaczało, powinien trzymać zarówno ręce, jak i swoje myśli, przy sobie. Żadnego ssania seksownej szyi Sary. Lub innych części jej ciała. Urząd Dyrektor Gildii był z konieczności publiczny. Deacon niczego nie robił publicznie. - Ale jeszcze nie jest dyrektorem. - Stukał palcem w jedno z ud okrytych dżinsami, jego wzrok padł na łóżko. Chciał mieć Sarę. I nie chciał tego pragnienia lekceważyć. Ale uwiedzenie jej, nie było w porządku. - Dbaj o jej bezpieczeństwo. Ona nie zaakceptuje ochroniarza, ale możesz osiągnąć to samo, utrzymując ją w przekonaniu, że jest to wasze wspólne polowanie. - Pracuję samotnie. Twarz Simona była jak wykuta z granitu. - Wytrzymasz. Ona jest jednym z moich najlepszych łowców – na pewno nie będzie cię spowalniać. - Jeśli jest jedną z najlepszych, to dlaczego potrzebuje niańki? - Ponieważ Kadra wie, że jest moim wybranym następcą. Nie chciałbym mieć racji, ale wydaje mi się pewne, że tak jak w przeszłości, ją też archaniołowie chcą „przetestować”. Deacon podniósł brew. - Byłeś testowany? - Prawie mnie zabili. - Tępe słowa. - Trudno jest samemu wygrać z pięcioma starymi wampirami. Przeżyłem tylko dlatego, że stało się to wtedy, gdy była ze mną moja żona. Dwóch wkurzonych łowców przeciwko pięciu wampirom miało znacznie większe szanse wyjść z tego cało. Więc usiadł, słuchając wodnej kaskady w łazience, i zaczął fantazjować o wycałowaniu powolnej drogi w dół ciała Sary. Nie zrobił nic, aby zmniejszyć swoje podniecenie. A jeśli ona wyjdzie i znajdzie go twardego jak kamień, kurwa, wiedział cholernie dobrze, że w takim przypadku przyjdzie mu spędzić noc na zewnątrz na korytarzu. A to nie wchodziło w grę - musiał mieć ją cały czas w zasięgu wzroku. Simon bardzo jasno sprecyzował jego zadanie. Jeśli archaniołowie planowali ją przetestować, to zrobią to, kiedy będą myśleli, że jest najbardziej podatna i słaba. Więc on musi upewnić się, żeby nigdy

taka nie była. Przesuwając ręką po włosach, wstał i sprawdził pomieszczenie. Było dosyć bezpieczne. Żadnych zewnętrznych okien - klaustrofobiczne ale bezpieczne, bez wejścia lub wyjścia, poza drzwiami, które zablokował, zamykając je przy pomocy specjalnego narzędzia swojej własnej produkcji i żadnych otworów wentylacyjnych wystarczająco dużych, aby cokolwiek mogło się tu dostać. W tym czasie Sara wyszła spod prysznica owinięta w puszysty hotelowy szlafrok, wycierając swoje włosy pasującym do niego ręcznikiem, był na tyle pewien jej bezpieczeństwa, żeby samemu pójść i wziąć prysznic. Lodowaty. - Chryste. - Zacisnął zęby i zniósł zimny atak. Zadowalanie swojego kutasa nie było tak ważne, jak ubezpieczanie Gildii w dalszych działaniach. Zapytał o to Simona. Dlaczego archaniołowie potencjalnie sabotują organizację, która sprawia, że ich życie jest tak cholernie dużo łatwiejsze? - To gra - powiedział Simon. - Oni nas potrzebują, ale nigdy nie pozwolą nam zapomnieć, że są od nas silniejsi. W atakowaniu mnie, czy atakowaniu Sary, nie chodzi o zatrzymanie Gildii - tylko o przypomnienie nam, że Kadra nas obserwuje. Sara usłyszała, jak woda zaczęła szumieć i zanim podniosła swój telefon, szybko zakończyła suszenie włosów. Nie miała pojęcia, w jakiej strefie czasowej była teraz Ellie, ale jej najlepsza przyjaciółka odpowiedziała już po pierwszym dzwonku. - Sara – powiedziała. - Wiesz, jakie trzeba mieć umiejętności, by zapakować porcelanowe wazony o wysokości trzech stóp, żeby nie połamały się podczas transportu? I udało się! Te wspaniałe dzieciaczki nie mają żadnego, nawet najmniejszego, zarysowania. Mądrości, twoje imię to Elena. - Powinnam pytać? - Były prezentem. - Ellie brzmiała na zachwyconą. - Będą idealnie wyglądać w moim salonie. A może jeden w sypialni, jeden w salonie. Zaabsorbowanie Ellie wystrojem jej mieszkania, uderzyło w znajomą nutę Sary. Łowcy wili sobie gniazdka. Była to odpowiedź na fakt, że spędzali tyle czasu w drodze oraz w rynsztoku. Sara była jeszcze gorsza niż większość z nich - kochała swoich rodziców, ale byli to nieudolni hippisi, najłagodniej ich określając. Chodziła do dziesięciu różnych szkół od czasu, gdy skończyła siedem lat. Solidny, stabilny dom był jej w miarę tak potrzebny, jak oddychanie. - Nie mogę się doczekać, aż je zobaczę. - Brzmisz zabawnie. - Poznałam Zabójcę. Pauza.

- Bez jaj. - Długi gwizd. - Straszny? - O tak. Zbudowany jak czołg. - Jeśli kiedykolwiek Deacon przyszedłby po nią, musiałaby się upewnić, że nigdy nie podejdzie do niej na wystarczającą odległość, aby móc zadać cios. Jedno trafienie tych jego wielkich pięści i jej szyja trzaśnie. - Ellie, w okolicy jest łowca, który zabija wampiry. - Kurwa. - Głos Eleny zmienił się, stał się ciemniejszy. – Polujesz na niego? - Aha. - Jestem w Nowym Jorku, wylądowałam kilka godzin temu. Mogę złapać następny lot. Sara już kręciła głową. - Jeszcze nie wiem, co się dzieje. - Nie możesz iść po niego sama. - Nie idę. Deacon jest ze mną. - Zabójca? - Jej ulga była widoczna. – To dobrze. Posłuchaj Sara, słyszę różne rzeczy. - Jakie? - Wszyscy wiemy, że przejmiesz stanowisko Simona, kiedy tylko wyrazisz na to zgodę. Ale rozmawiałam z pewnym wampirem wysokiego szczebla w samolocie do domu, a on znał twoje imię. Simon ostrzegł ją przed tym. - Kadra ma swój interes w wyborze następnego Dyrektora Gildii. Cisza w rozmowie z Eleną była długa. - Wiem, że nie możesz uciec oraz ukryć się przed tym wszystkim, więc powiem tylko - bądź cholernie ostrożna. Archaniołowie nie są w niczym podobni do ludzi. Nie chciałabym znaleźć się koło jakiegoś w odległości mniejszej niż dziesięciu stóp. - Nie sądzę, żeby każdy z nich zechciał osobiście mnie sprawdzać - prawdopodobnie wyślą część swoich wampirów, żeby mnie obejrzeli. – Dobrze wiedziała, jak sobie radzić z wampirami. - Szczęśliwie masz ze sobą Zabójcę. Poważna siła robocza dokładnie wtedy, kiedy jej potrzebujesz. - Słaby dźwięk dzwonka rozległ się na linii. - Muszę iść. Myślę, że przybył dostawca z żarciem na wynos. Rozłączając się, Sara wpatrywała się w telefon. Tak, to było takie szczęście, nieprawdaż, że Deacon pokazał się właśnie jej, podczas gdy spędzał większość swego czasu ukryty w cieniu. I jakie to bardzo wygodne, że została wysłana na polowanie dokładnie do

tego samego miasta, w którym miały miejsce te seryjne morderstwa. Jej oczy zwęziły się, czekała.

ROZDZIAŁ 3. Deacon wyszedł z łazienki kilka minut później, ubrany w nic, oprócz pary dżinsów. Jej hormony tańczyły. Cholera to był prawie fokstrot3 . Odmówiła dołączenia się do tańca. - Simon cię wysłał. Na plus musiała mu policzyć, że nie starał się temu zaprzeczyć. - Będą więc dwa ptaszki do ustrzelenia i tylko jedna broń. - Złapał świeży T-shirt ze swojej torby i wciągnął go przez głowę. - Wiesz, że to dobra decyzja. Fakt, że brzmiało to tak chłodno i logiczne sprawiał, że chciała go zastrzelić z kuszy, ot tak po prostu. - Dyrektor Gildii nie może być postrzegana jako słaba. - Również nie może być postrzegana jako głupia. - Te północno-leśne oczy były niepodatne na wpływy. Odkładając komórkę, którą ściskała żądna śmierci, wyciągnęła szczotkę i zaczęła przeciągać ją po swoich włosach. - Opowiedz mi o mordercy. Czy jest jakaś szansa, że to może być zwykły oszust? Nie powiedział nic przez kilka sekund, jakby nie ufając jej nagłej kapitulacji. - Tak. Ale na chwilę teraźniejszą, mam trzech podejrzanych – i wszyscy są łowcami. Odwiedzimy ich jednego po drugim. - Dzisiaj? Mały ukłon. - Uważam, że damy sobie cztery godziny, to wystarczająco dużo czasu dla mordercy na relaks, by nie miał się już na baczności. - Dlaczego nie poszedłeś za nim po tym, jak uderzył w Rodney’a? - Nie było żadnego widocznego śladu. Parsknęła. - A twoim zadaniem jest niańczenie mnie. 3 Fokstrot – szybki amerykański taniec towarzyski. Dla ciekawych - http://www.youtube.com/watch?v=x9b3M6a-cSo&feature=related

- Niańczenie cię nie jest tym, co chcę robić. - Ciche, intensywne słowa, głaszczące ją po skórze jak żyjący aksamit. - Ale ponieważ wzięcie cię do łóżka znajduje się poza wyznaczonymi granicami, utknąłem przy niańczeniu. Ciepło eksplodowało na jej skórze, surowy ogień ciemności. - Co sprawia, że myślisz, że pozwolę ci przebywać w pobliżu? - Jej głos zawierał w sobie chropowatą krawędź pragnienia, ale równie dobrze mógł to być gniew. - Co sprawia, że myślisz, że będę grzecznie pytał o zgodę? - Spróbuj czegoś, a ja z radością wypatroszę cię twoim własnym nożem. Deacon uśmiechnął się. I zmieniło go to z seksownego w niszczycielskiego. - To dopiero będzie zabawa. Ale cztery godziny kapryśnego snu później nie była w nastroju do zabawy. Chwytając swój sprzęt zanim dołączyła do Deacona na korytarzu, zaczęła regulować swoją kuszę i zacisnęła szczękę. - Nie podoba mi się fakt, że polujemy na jednego z naszych. Cisza. Spojrzała na niego, gdy zaczęli schodzić do garażu, nic nie zobaczyła. Żadnej ekspresji. Żadnych emocji. Żadnej litości. W tym momencie był Zabójcą. - Ilu musiałeś zabić? - Pięciu. Wypuściła oddech po tym jednym precyzyjnym słowie i otworzyła drzwi na schody. Nie było żadnego sensu, by ochrona hotelu zwariowała, gdy złapią ich kamery windy, wtedy gdy są uzbrojeni po zęby. - Dlaczego ty? - Ktoś to musi robić. W tym temacie rozumiała wszystko. - Nigdy nie chciałam być Dyrektorem Gildii. - Dlatego właśnie zostałaś wybrana - będziesz robić to, co Dyrektor ma do zrobienia. - W przeciwieństwie do?