Yolcia

  • Dokumenty275
  • Odsłony45 331
  • Obserwuję40
  • Rozmiar dokumentów511.5 MB
  • Ilość pobrań27 949

Korolewicz Danuta - Anna i Mariusz 01 - Błękitne lato

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Korolewicz Danuta - Anna i Mariusz 01 - Błękitne lato.pdf

Yolcia EBooki
Użytkownik Yolcia wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 261 stron)

Korolewicz Danuta Anna i Mariusz 01 Błękitne lato

Rozdział 1 W X Liceum Ogólnokształcącym powoli cichł gwar na korytarzach. Długi, donośny dzwonek zapowiedział koniec przerwy i powrót do sal lekcyjnych. Dla niektórych była to ostatnia w tym dniu lekcja. Niedługo rozpoczną się wakacje i stara poczciwa „buda" opustoszeje. Na dwa miesiące. To czas na nowe przyjaźnie, miłości, wypoczynek nad wodą, w górach... Stary gmach z czerwonej cegły, z wysokim parterem i trzema piętrami robił wrażenie monumentalnym wyglądem. Za to wewnątrz budynku, widoczne gdzieniegdzie świeże łaty olejnej farby, odbierały mu nieco dostojeństwa. Surowość wnętrza ożywiały jedynie zielone paprotki na parapetach okien. Szerokie, kamienne schody prowadziły na długie, szare, korytarze z wysokim, łukowatym sklepieniem przypominającym podobne w klasztornych pomieszczeniach. W każdym ponurym korytarzu znajdowało się kilkanaście ponumerowanych drzwi. Za nimi znajdowały się sale „trwogi". Tak określał je polonista prof. Modelski, nazywany przez młodzież Modelem. Belfer bynajmniej modela nie przypominał. Był za to wymagający, przy tym uszczypliwy, gdy udało mu

się zapędzić przyszłych maturzystów do narożnika i bezlitosny, gdy przyłapywał na kłamstwie. Na jego lekcjach panowała przykładna cisza, przerywana tylko głosami wywoływanych do odpowiedzi. - Za miesiąc wakacje, może Model da trochę odetchnąć? - szepnęła Anka do siedzącej obok Luizy. - Na pewno nie mnie. Uwziął się profesorek. Tylko nie wiem dlaczego. - Przesadzasz, wszystkich się czepia. - Cicho. Patrzy na nas - Luiza zrobiła niewinną minę. Nawinęła na palec pasmo jasnych włosów. Wbrew zawistnym plotkom koleżanek o farbowanie włosów, Luiza Polakowska była naturalną blondynką, do tego ładną. Luźno puszczone na ramiona miały ciepły blask złota i były obiektem zazdrości tych dziewczyn, które natura obdarzyła mniej hojnie. Miała cięty język i żywy temperament. W klasie była lubiana, mimo że pochodziła z zamożnej, prawniczej rodziny i miała najmodniejsze i najdroższe ciuszki w „budzie". Ponadto świetnie się uczyła i potrafiła stanąć w obronie koleżanek zaczepianych prostackimi uwagami brzydszej połowy klasy. O szkolnym regulaminie i rygorach miała wyrobione zdanie: - Co za brednie! - parskała lekceważąco. Mogła sobie na to pozwolić, ojciec był wziętym adwokatem, matka spokrewniona z dyrektorką szkoły, a ona kochaną jedynaczką. Jej najbliższą przyjaciółką niemal od piaskownicy była Anka; poważna, wrażliwa dziewczyna uwielbiająca książki, zdolna, pilna w nauce i lojalna wobec Luizy. Anka swoje radości i smutki dzieliła tylko z nią, obie

wzajemnie sobie ufały i powierzały „tajemnice" ich zdaniem zbyt osobiste dla cudzych uszu. Czasem zapominała się na lekcjach, patrzyła przed siebie rozmarzona, zamyślona, oderwana od realnego świata. W takich chwilach Luiza trącała ją w ramię i mówiła przyciszonym głosem: - Anka! Zejdź na Ziemię. - O co ci chodzi? - Kiedyś podpadniesz z tym nieprzytomnym spojrzeniem. - Ach... - Wzruszała ramionami. Anka nie była przekonana o swojej urodzie, pomimo że w lustrze widziała ciemne, długie włosy, zgrabną, szczupłą sylwetkę i kobieco zarysowane biodra. Spojrzenia kolegów przeczyły jednak jej krytycznemu postrzeganiu swojej urody, padały nawet propozycje spotkań, ale wiele razy odmawiała. Po śmierci rodziców, do niedawna wychowywała ją i brata babcia, lecz obecnie, kiedy jej brat Grzegorz kończy studia medyczne, a i ona dobrze sobie radzi, babcia wróciła do swojego domku w Klonowie. Anka lubiła swoje mieszkanie i niechętnie chodziła z Luizą na imprezy, chociaż czasem ulegała, nie chcąc robić przykrości przyjaciółce. Młodzież różnej maści była hałaśliwa, chłopcy pozowali na dorosłych, popijali piwo i usiłowali je podrywać. Luiza zbywała ich ruchem ręki: - Odczepcie się. Przyszłyśmy pobawić się, a nie nudzić się z wami. Poza tym cuchniecie piwem. Obie miały po osiemnaście lat i wiele marzeń do zrealizowania. Anka po maturze chciała studiować archeologię,

Luiza prawo, z którym wiązała przyszłość we własnej kancelarii. Do końca lekcji zostało kilka minut. Anka zapatrzyła się w rosnącą pod oknami magnolię. Jej kwiaty zaczęły już różowo rozkwitać i odurzająco pachnieć. Magnolia zawsze kojarzyła się jej z maturą. Dla niej już za rok. Jasne promienie słońca wkradały się przez okno i przyjemnie rozleniwiały. Przymknęła oczy i wyobraziła sobie JEGO-jeszcze nie poznanego, ale mądrego, przystojnego, opiekuńczego. Czekała na wielką miłość, taką od pierwszego wejrzenia, poruszającą zmysły, niezwykłą, pochłaniającą. W marze- niach widziała się w wytęsknionych, mocnych ramionach, prawie namacalnie czuła jego pocałunki i letni podmuch wiatru o zapachu jaśminu. Tak! ON będzie niezwykły, czuły, inny, niż jej rówieśnicy. Kiedy go wreszcie pozna? - Kalinowska! - wyrwało ją z zadumy warknięcie Modela. - Czy ja jestem za oknem? - Przepraszam, panie profesorze - wzdrygnęła się. Speszona rozejrzała się ukradkiem po klasie. Luiza wiele razy ostrzegała ją i stało się... Wszyscy wpatrywali się w nią ze współczuciem. Podpaść Modelowi, no, no. Na szczęście zabrzmiał dzwonek i wybawił ją od spojrzeń belfra i klasy. Po lekcjach, na korytarzu zaczepił je Wojtek z „B" i żując gumę, zaproponował: - Cześć! Idziemy do „Jaja" napić się czegoś zimnego? Koniec nudy na dzisiaj. Nachylił się konspiracyjnie do ucha Luizy. - Umówiłem się tam z Mateuszem - uśmiechnął się znacząco. - I co z tego?- Wzruszyła obojętnie ramionami, ale zaraz posłała mu szeroki uśmiech. - Jasne, że idziemy, tak

długo go nie widziałam - nie ukrywała radości. - Ale masz boskiego kuzyna! Spojrzała na Ankę. Ta nie miała zadowolonej miny. - Wiem, że zanim nie przepadasz, ale jest tak gorąco, że można się rozpuścić. Idziemy! - zadecydowała za nią. Odwróciła się z powrotem do Wojtka. - Dlaczego właśnie tam się umówiliście, a nie w domu? Przecież to twoja rodzina. Jeżeli jestem niedyskretna, to cofam pytanie. - Uniosła dłonie do góry. - W domu trudno go zastać, a muszę z nim uzgodnić, od kiedy mam przyjść do roboty w jego firmie. Na miesiąc, a potem w Polskę, aż do końca sierpnia. - No wiesz! Marnować wakacje na pracę! - prychnęła. - Nie mam tyle forsy co ty! Nie urodziłem się pięknym i bogatym - odciął się. - Ja też nie mam, to moi starzy mają! - Trochę ją poniosło. Wyciągnęła rękę do Anki i przyciągnęła ją do siebie. - Anka nie rób fochów i nie daj się prosić. Usiądziemy w cieniu pod parasolami. Mateusz... - spojrzała do góry i westchnęła. Mateusz podobał się jej od dawna; wysoki, przystojny, z dyplomem politechniki w kieszeni i zepsuty powodzeniem u kobiet, o które nawet nie zabiegał, same go uwodziły. Poznały go przez przypadek. Któregoś dnia, przyjechał pod szkołę po Wojtka i ten zaproponował mu zabranie dziewczyn. Skinął głową. Luiza siedziała na tylnym fotelu i czasem ich oczy spotykały się w lusterku. Odtąd pod-kochiwała się w nim, starannie to przed nim maskowała w czasie przypadkowych spotkań i czekała na znak z jego

strony, że nie jest mu obojętna. Był jak zakazany owoc, co ją jeszcze bardziej fascynowało i podniecało. Nie odpuści, musi go zdobyć! - Co z wami dziewczyny? - niecierpliwił się Wojtek. - Rezygnujecie z mojego atrakcyjnego towarzystwa? Anka stała obok nich niezdecydowana. Lubiła Wojtka, czuła się znakomicie jego towarzystwie, natomiast nie znosiła Mateusza, którego uważała za nadętego, nonszalanckiego ważniaka, do tego zbyt pewnego siebie. - Idźcie sami - machnęła ręką. Luiza chwyciła ją za pasek szkolnej torby. - Mowy nie ma - powiedziała głośno, a potem cicho dodała: - Proszę cię, przecież wiesz, jak mi na tym zależy. Anka głęboko westchnęła. - Okay, ale tylko ten jeden raz. Więcej mnie nie namówisz. - Dogadałyście się wreszcie? - spytał Wojtek. - Nie chcę, żeby Mateusz na mnie czekał. Idziemy, czy bierzemy kurs na tramwaj? - Przejdźmy się, to niedaleko, tylko dwa przystanki - zaproponowała Anka. Zbiegli po schodach, wyszli za szkolną bramę i powoli podążyli w stronę kawiarenki. Było gorąco i z przyjemnością kryli się pod sklepowymi markizami. „Jajo" - kawiarenka rzeczywiście przypominała swoim wyglądem połowę skorupki jaja. Budynek wyglądał jak przepołowiony na dwie części; górna, z niewielkimi oknami nachodząca na dolną, miała wystrzępione i nieregularne krawędzie sterczące ku dołowi. Wyglądało to nieoczekiwanie efektownie i przyciągało spojrzenia. Obsługa była dość uprzejma i szybka, kuchnia pyszna, sprawdzona.

W lecie schronienie przed upałem dawały parasole w ogródku ustawione między donicami z krzewami cyprysów, a zimą, wnętrze kawiarenki było ciepłe i przytulne. Zazwyczaj gości nie brakowało, na deptaku roiło się od turystów, a w weekendy przychodziły na lody rodziny z dziećmi. Zamówili coca-colę, lody i rozkoszowali się cieniem wielkiego parasola rozpiętego nad stolikiem. W ogródku siedzieli młodzi ludzie popijający schłodzone piwo i nieco starsi, często w garniturach, którzy wpadli na lunch i kawę. Ci, przewiesili marynarki przez poręcze pla- stikowych krzesełek, poluźnili krawaty i z reguły zamawiali mrożoną kawę. Tegoroczny maj był wyjątkowo upalny. Tylko od czasu do czasu przelotnie chmurzyło się i grzmiało, a potem znowu słupek rtęci w termometrach przekraczał trzydziestą kreskę. W pobliskim parku nieliczni przechodnie szukali ochłody przy fontannach i siadali na ławeczkach w zacienionych miejscach, między drzewami. Mateusza dostrzegli na jednej z parkowych alejek. Zauważył ich i w geście powitania podniósł rękę do góry. Anka pomyślała o nim z niechęcią: - Pewnie jest też z tych szczęśliwców, co nawet w taki upał nie mają plam potu na koszulce. Mateusz wolnym krokiem doszedł do ich stolika, usiadł między Luizą a Wojtkiem i zdjął ciemne okulary. - Cześć. Chyba się nie spóźniłem? Długo tu siedzicie? - spytał Wojtka i spojrzał na zegarek. - Niee, Luiza nas trochę poganiała, ale... - Wojtek zamilkł pod jej jadowitym spojrzeniem. Przez moment wyglądała jak bogini zła. Mateusz uśmiechnął się.

- Mogłaby zamienić go w kamień. Co za oczy! - pomyślał, kiedy zwróciła się do niego i kokieteryjnie przechyliła głowę. - Długo się nie widzieliśmy. Gdzie błądziłeś, nie tylko myślami? Nie odpowiedział od razu, tylko wzrokiem szukał kelnerki. - Wiesz, prowadzenie własnej firmy jest tak pracochłonne, że na błądzenie - uśmiechnął się - nie zostaje wiele czasu, a poza tym... Umilkł na chwilę, po czym powiedział: - Poza tym, otwieram wspólnie z ojcem nowy zakład budowlany w terenie, a formalności jest bardzo dużo - skrzywił się. Do stolika podeszła kelnerka i Mateusz zamówił mocną kawę. Luiza wpatrywała się w niego z zachwytem, dopóki Anka nie skarciła jej wzrokiem. Mateusz nie był w jej typie i uważała go za zarozumialca z wypchanym portfelem. Wiedział, że podoba się kobietom i korzystał z tego pełnymi garściami, nie wdając się w żaden poważny związek. Właśnie wyjął paczkę papierosów i zwrócił się w stronę Anki. - Mogę zapalić? Wiedział, że nie przepada za nim i zrobił to z wyszukaną uprzejmością. - Jeśli musisz, to zapal. Twoje zdrowie - mruknęła. - Dziękuję - pstryknął zapalniczką. Luizie dym nie przeszkadzał. Lubiła patrzeć jak pali, wydawał jej się wtedy taki męski, dojrzały, śledziła ruch jego ręki z papierosem... Jednak rozmowa nie kleiła się, upał rozleniwiał i męczył.

Anka pierwsza poderwała się z krzesła i mrużąc oczy przed słońcem, powiedziała: - Muszę już iść. Umówiłam się z bratem na wypad za miasto. Na pewno już na mnie czeka. Cześć wszystkim. - Aniu, dlaczego mnie tak nie lubisz? - spytał znienacka Mateusz. Patrzył na nią przenikliwie. - Wydaje ci się - skłamała. - Naprawdę umówiłam się z Grześkiem. Cześć wam. Luiza zaskoczona patrzyła za odchodzącą Anką, potem niby niechcący dotknęła ręki Mateusza. Nie cofnął jej. Milczeli przez kilka minut. Wojtek, ze znudzoną miną wpatrywał się w donicę z cyprysem. - Wiesz, mówiłam już Wojtkowi, że niedługo robię w domu małą imprezę, rodzice wychodzą, żeby nas nie krępować. Chciałabym, żebyś przyszedł. - Luiza uśmiechnęła się do Mateusza. - To znaczy, zapraszam cię - poprawiła się. - Chyba mam zaniki pamięci, bo zapomniałem o tym, ale chętnie wpadnę. - odparł Wojtek, odrywając wzrok od donicy. - Bez ciebie nie ma imprezy. Wiesz o tym doskonale - Luiza posłała mu słodki uśmiech. Mateusz zastanowił się. - Co to za okazja? - Och, okazja? - pokręciła głową. - Na cześć upragnionej wolności na dwa miesiące i zdania do maturalnej klasy. Ty już pewnie o tym zapomniałeś. Długo na nią patrzył, potem zapytał: - Ta twoja nudna koleżanka też będzie?

W pierwszej chwili nie zrozumiała, potem cofnęła rękę i powiedziała oschle: - Anka to moja przyjaciółka. Nie lubię, jak o niej tak mówisz. To wyjątkowa dziewczyna. Można z nią porozmawiać na różne tematy. Nie rozumiem, dlaczego sobie tak dogryzacie. Wojtek próbował ratować sytuację. - Kto się czubi, ten się kiedyś polubi. Powiódł po nich wzrokiem i dodał z westchnieniem: - Po imprezie, tę wolność będę czcił w jakiejś leśnej głuszy. Miesiąc, potem powrót na rok do „budy" a potem... ach... - Nie wiem, co jutro będzie - zakończył filozoficznie i machnął ręką. - A mnie ojciec zafundował wyjazd do Hiszpanii. Nie mogę się doczekać, bo nie byłam jeszcze na Gibraltarze - ożywiła się Luiza. - Wiem, że w pogodny dzień widać ze szczytu Afrykę. Ojciec mi opowiadał. No i te małpy... Zaśmiała się i dodała: - Trzeba uważać, bo okradają! Wojtek nie podjął tematu. Jego rodzice nie byli zamożni, ciężko pracowali i nie mógłby obarczyć ich kosztami swojego wyjazdu na wakacje. Po prostu, zapracuje na nie. Mateusz uśmiechnął się wyrozumiale, słuchając paplaniny Luizy. Miała w sobie coś dziecinnego i pociągającego zarazem. Taka mała kobietka. - Mateusz, nie odpowiedziałeś na moje zaproszenie - przymilała się Luiza. - Wpadnę - powiedział obojętnie. - No to poszalejemy trochę razem! Nawet nie starała się ukryć przed nim wybuchu radości.

Już ona postara się rozkochać go w sobie, tak łatwo nie wypuści z rąk takiej okazji. Chwilę jeszcze żartowali, śmiali się z dowcipów opowiadanych przez Wojtka, zamówili zimne napoje, po czym Mateusz spojrzał na zegarek. - No to jesteśmy umówieni - zwrócił się do Luizy. - Przepraszam cię, ale chcę jeszcze z Wojtkiem omówić pewne sprawy. Musimy jechać do firmy. Wstał i wyciągnął rękę na pożegnanie. - Zobaczymy się u ciebie. - Cieszę się, że dałeś się namówić. Nie pożałujesz, będzie świetna zabawa - wstała i podała mu rękę. - O terminie poinformuję cię przez Wojtka. - Jasne. Na razie. Chciała zapłacić swoją część rachunku, ale złapał ją za rękę. - Daj spokój. Nie stawiaj mnie w głupiej sytuacji. - Dzięki. I do zobaczenia. Cześć Wojtek. Mateusz uśmiechnął się, patrząc za odchodzącą powoli Luizą. Szła, jak modelki na wybiegach. Idąc w taki sposób, biodra ładnie falowały. Słońce powoli zaczęło już zataczać łuk ku horyzontowi, ale parne powietrze było nie do zniesienia. W drodze do domu Luiza zajrzała do księgarni. Szukała mapy samochodowej Hiszpanii. Chociaż leci samolotem, mapa na miejscu na pewno się przyda. Poza tym lubiła po powrocie wyszukiwać miejscowości, w których była, wspominać ich urok i poznanych ludzi. Była już w Hiszpanii, bardzo jej się podobała niezwykła, malownicza architektura i gorący temperament mieszkańców.

* * * Anka wróciła do domu już spokojniejsza po zajściu z profesorem. Rok szkolny kończył się, a pamiętliwy belfer odchodził po jego zakończeniu na emeryturę. Zobaczą go już tylko w szkolnej auli i pożegnają oklaskami na uroczystym apelu. W swoim pokoju otworzyła obydwa skrzydła okna. Rześkie powietrze wypełniło całe jego wnętrze, bo jak mawiała babcia Alina, słońce z tej strony nie „operowało". Nie mogła się doczekać wyjazdu do niej. Oparła łokcie o parapet okna. Klonowo było małym, uroczym miasteczkiem wśród lasów i łąk, od północy przytulonym do rozległego Jeziora Trzcinowego, które swoją nazwę zawdzięczało otaczającym je wysokim trzcinom. Jedynie od strony lasku znajdowała się plaża i wychodzący na jezioro drewniany pomost. Wydzielone kąpielisko strzeżone było przez ratowników zmieniających się w ciągu dnia. Od domu babci nad jezioro trzeba było iść spory kawałek; najpierw polną drogą wśród złotych łanów zbóż, gdzieniegdzie przetykanych czerwienią maków i błękitem chabrów, potem uginającą się pod stopami podmokłą łąką z kładką nad strumieniem i przejść kawałek lasku z wijącą się dróżką. Nie można było zabłądzić. Już z daleka dobiegał gwar głosów, pisków i śmiechu. Między drzewami prześwitywał błękit jeziora... Grzegorz wszedł tak niespodziewanie, aż drgnęła stojąc przy oknie. - Jak było dzisiaj w szkole? - zagadnął. - Prawie nic się nie dzieje. Nuda - powiedziała, odwracając się do niego.

- Po obiedzie pojedziemy za miasto, odtrujemy się trochę od spalin. Jak chcesz, zadzwoń do Luizy, może pojedzie z nami - zaproponował. - Wątpię, dzisiaj ma inne towarzystwo. - Jak uważasz, ale ty jedziesz ze mną? - Już bym pojechała. - W takim razie jak tylko zjemy obiad, jedziemy. Aha, po drodze zabierzemy Weronikę - dopowiedział, zanim wyszedł. Weronika była jego koleżanką ze studiów. Często uczyli się razem, wymieniali notatki, chodzili na dobre filmy do kina i na tym kończyło się. - To tylko koleżanka z roku. Nic mnie z nią nie łączy - mówił, kiedy Anka o nią pytała. - Fajna babka - ta przymykała znacząco oko. - Nie mruż tak oczu. Nie ma do czego. Wrócili, gdy zapadała już noc. Szybki prysznic i Anka z westchnieniem ulgi położyła się na chłodnej pościeli. Wygodnie się wyciągnęła i zamknęła oczy. Czuła jak powieki robią się ciężkie i po chwili zapadła w głęboki sen. Noc przynosiła wytchnienie od upału i wydarzeń dnia. * * * Dni do końca roku szkolnego ciągnęły się i nie miały końca. Oceny były już w większości wystawione i grono pedagogiczne snuło się po pustych korytarzach. Pojawiali się tylko ci z uczniów, którzy poprawiali stopnie, reszta wolała spędzać czas w kawiarnianych ogródkach lub na łonie natury. Model już nie odpytywał i można go było nawet polubić.

W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień rozdania świadectw. W wypełnionej po brzegi auli było duszno pomimo pootwieranych wszystkich okien. W oczekiwaniu na pedagogiczne grono, młodzież wierciła się na krzesłach i niecierpliwie popatrywała w stronę drzwi. Wreszcie nadeszli z uroczystymi minami: pani dyrektor, profesor Modelski, a za nimi reszta wykładowców. Na twarzy profesora Modelskiego widać było wzruszenie. Po wielu latach pracach w szkolnictwie odchodził przecież na emeryturę. Dyrektorka podeszła do mikrofonu. - Droga młodzieży... - zaczęła przemowę. Gwar powoli cichł. - Dzisiaj żegnamy się na dwa miesiące. Rozpoczynacie wakacje, czas wolny od nauki, od zrzędzących belfrów -zażartowała, wywołując tym uśmiech na twarzach szacownego grona - czas, który, proszę was, wykorzystajcie najlepiej, jak potraficie. Dla niektórych z was będą to ostatnie wakacje przed maturą, wkraczacie w dorosłe życie. W życiu są zawsze plusy i minusy, jak w szkole. Od was tylko zależy, co przeważy, oby to były plusy... Przemowa dyrektorki była długa, młodzież kręciła się niemiłosiernie na krzesłach i z ulgą niemrawo oklaskiwała jej zakończenie. - Brawo! Brawo! - Poniosło kogoś, chyba klasowego lizusa. Potem było pożegnanie Modela, życzenia, sto lat, kwiaty, znowu oklaski, wzajemne przebaczanie sobie przykrych chwil i wreszcie wybuch radości z dwóch miesięcy wolnych od zeszytów i książek. Anka wymknęła się pierwsza z auli, zaraz za nią Luiza. To już dzisiaj, wieczorem, będą imprezować i odreagują

wszystkie sprawdziany, testy i wywiadówki. Jednak nie dla wszystkich rok szkolny kończył się zdaniem do klasy maturalnej. Ci, opuszczali dziedziniec z posępnymi minami. Anka na imprezę wybierała się z bratem, żeby było do pary. Tak wcześniej uzgodniły. Zaledwie minęły szkolną bramę, Luiza powiedziała przejęta: - On przyjdzie, Anka. ON będzie - akcentowała „on". - Nie obiecuj sobie za dużo, wygląda na niezłego podrywacza - ta studziła jej zapał. - Poradzę sobie. Jestem tego pewna - Luiza uśmiechała się szczęśliwa. Anka przyśpieszyła kroku. Nadjeżdżał jej tramwaj. Za chwilę zatrzyma się na przystanku. - Zaraz mi odjedzie - przestraszyła się. - Cześć Luiza. Zobaczymy się wieczorem. Podbiegła i wcisnęła się do środka. Wolne miejsce znalazła obok starszego mężczyzny, który przesunął się i z życzliwością pokiwał głową. - Ja też byłem kiedyś młody i miałem wakacje. Uśmiechnęła się do niego. Niedługo zdejmie tę grzeczną, czarną sukienkę i zrobi się na wampa, no, może nie aż tak, ale na pewno jest wreszcie wolna. * * * Willa Polakowskich położona była daleko od centrum Warszawy, na jej obrzeżach, z dala od miejskiego hałasu. Otoczona zielenią ogrodu przypominała wiejski dworek. Werandę podpierały stylowe kolumny, natomiast taras na

pierwszym piętrze - z tyłu budynku - był przestronny, otoczony białą balustradą i tam najczęściej w pogodne dni i wieczory odbywały się przyjęcia gości. Willa z daleka przyciągała wzrok swoją bielą i oryginalną architekturą. 0 zmierzchu, oświetlony dom rzucał stłumiony blask na ogród, krzewy róż i fontannę, która rozpylała w powietrzu wilgotny obłok. Fontanna była kaprysem matki Luizy, ona uwielbiała wieczorami przesiadywać w ogrodzie na białej ławeczce wśród drzew jabłoni. O umówionej godzinie podjechali pod willę. Grzegorz zaparkował samochód za szeroko otwartą bramą tak, aby nie utrudnić wjazdu lub wyjazdu z posiadłości innym pojazdom. Zresztą, było ich tylko kilka, widocznie większość towarzystwa nastawiła się na huczną, nieco zakrapianą imprezę. Anka w wąskiej, błękitnej spódnicy i krótkiej, białej bluzeczce bez rękawów za to z głębokim dekoltem na plecach wyglądała urzekająco. Upięte wysoko włosy odsłaniały zgrabne ramiona i szyję. Na przegubie jej prawej dłoni cichutko pobrzękiwało przy każdym poruszeniu kilka cieniutkich, srebrnych bransoletek. Grzegorz wyglądał równie interesująco: w koszuli z kolorowymi aplikacjami i jasnych, płóciennych spodniach. Luiza stała w drzwiach i machała do nich ręką. - Nareszcie! Cześć Grzesiu - pocałowała go w policzek. - Są już prawie wszyscy. Chodźmy na górę. Z przedpokoju, po krętych schodach wyłożonych wiśniowym dywanem weszli na piętro do salonu. Luiza przedstawiła ich siedzącym tam znajomym: wymienili się imionami, uściskiem dłoni. Dziewczyna w czerwonej bluzce przyglądała się bystro Grzegorzowi.

- My się chyba znamy?- zapytała. Był zakłopotany. - Przepraszam, ale nie przypominam sobie - powiedział. - Miałeś wykłady z udzielania pierwszej pomocy medycznej w mojej budzie - przypomniała mu. - Tak, rzeczywiście. Kiedyś zastępowałem kolegę w którymś liceum, ale niestety nie można zapamiętać wszystkich twarzy. Magda natomiast obrzuciła Ankę spojrzeniem z góry na dół. - Świetnie wyglądasz. - Ty też - odwzajemniła się jej. Z fotela podniosła się drobna dziewczyna i podeszła do nich z dotrzymującym jej towarzystwa chłopakiem. - Jestem Kasia. A to Piotr. Uśmiechnął się do Anki, ściskając jej dłoń. Ciekawe czy zajęta? - pomyślał. - Anka. A to mój brat Grzegorz. Więc nie zajęta, to tylko braciszek. Nareszcie koniec wymiany uprzejmości i można poczuć się swobodnie. Grzegorza zaciągnął w kąt Rafał, który pokazywał rękami coś w powietrzu, potem bezradnie je rozkładał. - Pewnie znowu popsuł mu się samochód - pomyślała Anka, patrząc w ich stronę. - Napijesz się czegoś? - usłyszała głos Piotra. Stał obok niej i czekał na odpowiedź. Spodobała mu się, jak tylko weszła i z wdziękiem się poruszała. Odwróciła się w jego stronę. Miły czy natrętny? - Dziękuję, może później, muszę porozmawiać z Luizą.

- Chętnie poczekam. Patrzył na jej zgrabne nogi w wysokich szpilkach, kiedy kołysząc biodrami, podchodziła do przyjaciółki, chłonął spojrzeniem jej prawie nagie plecy. No proszę, jest na co popatrzeć, a myślał, że będzie się nudził... Luiza niecierpliwie spoglądała na stylowy zegar stojący na ramie kominka. - Na kogo jeszcze czekamy? - spytała niewinnie Anka. - Przecież wiesz. Może nie przyjdzie? - zmartwiła się. - Wcale bym się nie zdziwiła. Może za krótko go prosiłaś? - Mówisz tak, bo go nie lubisz, ale on jest zupełnie... okay - Luiza szukała odpowiednich słów. Potoczyła ręką po salonie. - Jak każdy z nich. Grzesiek, Piotr... - dodała. Słychać było ciche stąpanie. Anka spojrzała w kierunku drzwi. - Ktoś idzie po schodach - powiedziała. Na progu pojawił się Wojtek. Podniósł do góry rękę na przywitanie i podszedł do Luizy. - A Mateusz? - spytała zaniepokojona. - Idą - powiedział z tajemniczą miną. Po chwili do salonu weszły dwie osoby. Dziewczyna była zjawiskowo piękna. Trzymała Mateusza za rękę i lekko się uśmiechała. Ubrana była w czarną tunikę na szerokich ramiączkach i białe spodenki, odsłaniające opalone nogi powyżej kolan. Ciemne, krótkie włosy miała starannie rozwichrzone, a lekki makijaż podkreślał kości policzkowe i oczy o kształcie migdała. W uszach błyszczały kolczyki z niebieskimi kamieniami. Nagle zrobiło się cicho. Wszyscy im się przyglądali. Anka z niepoko-

jem spojrzała na Luizę, która stała z głupią miną. Przyszedł z dziewczyną?! Mateusz zbliżył się z nią do Luizy i kładąc dłoń na jej ramieniu, przedstawił ją: - To moja... siostra Agata. - Ach... tak... - wyjąkała prawie Luiza. Patrzył na siostrę z dumą. - Jest śliczna, prawda? Przepraszam cię za tę niespodziankę. - To rzeczywiście niespodzianka, ale miła - Luiza wreszcie odzyskała głos. - Myślałam, że już nie przyjdziesz. Mateusz wskazał na Agatę. - To jej wina. W co ja mam się ubrać? - naśladował jej głos. - Tak to jest z wami, musiałem poczekać, aż zdecyduje się na jakiś kawałek materiału. Spojrzał na siostrę i dodał: - Nie mieszkamy razem, więc nie miałem okazji zapoznać was ze sobą. Agata mieszka z matką po rozwodzie naszych rodziców. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że wziąłem ją ze sobą? - Nie, skądże. Miło mi. - Luiza uśmiechnęła się do niej. Co za ulga, że to nie rywalka. Spojrzała na Ankę. Rozumiały się bez słów. Ta podeszła do nieco onieśmielonej dziewczyny. - Cześć. Jestem Anka, przyjaciółka Luizy. Chodź na taras, tam jest chłodniej. - zaproponowała i ruszyła w stronę otwartych na oścież drzwi. Agata podążyła za nią. Wyszły na taras i oparły się o balustradę. Anka zachwyciła się kolczykami dziewczyny.

- Są piękne. To mój ulubiony kolor. Błękit lata - powiedziała. - Dzięki. To prezent od Mata za zdaną maturę. - Ma gust. Jak ci się podoba ogród? Agata była oczarowana widokiem ogrodu z góry. - Ogród jest cudowny. A fontanna? Marzenie. - Mateusz nigdy nie mówił, że ma siostrę. Myślałam, że jest jedynakiem - zdziwiła się Anka. - Pewnie nikt go o to nie pytał - uśmiechnęła się do niej dziewczyna. Przez chwilę milczała, potem odwróciła się i patrzyła w głąb salonu. - Właściwie, to miałam na dzisiaj inne plany, ale nic z tego nie wyszło. Więc Mateusz tu mnie przyprowadził - wyjaśniła. - I nie żałuję. - Może dzisiejszy wieczór okaże się ciekawszy od tego, co nie wyszło. - Chciałabym. - Jesteście takim ładnym rodzeństwem, że gdyby nie pokrewieństwo, bylibyście fajną parą. Nawet tak pomyślałam, kiedy was razem zobaczyłam. - Dzięki, ale my... - Agata nie dokończyła, bo dochodząca z salonu muzyka zagłuszała rozmowę. Słychać było chóralny śpiew i stukot butów na podłodze. Impreza na dobre już się rozkręciła, grała głośna muzyka, a Luiza zastukała w kryształowy dzwoneczek i krzyknęła: - Proszę wszystkich do mnie! Wzniesiemy toast! - Chodźmy - Anka pociągnęła za sobą Agatę. Wróciły do salonu. Stół był obficie zastawiony sałatkami, kanapkami, chipsami, paluszkami, napojami i alkoholem. Mateusz nalewał szampana do ustawionych w pi-

ramidkę lampek. Luiza zdjęła stojącą najwyżej i skinęła w stronę Grzegorza. - Za ciebie, Grzesiu. Za przyszłego pana doktora Podniosła do góry lampkę. - I za nas wszystkich. - Zwróciła się do pozostałych gości. - Za najprzyjemniejsze dwa miesiące wolności! - Dziękuję, zaskoczyłaś mnie - Grzegorz był lekko speszony. - Nie bądź taki skromny - cmoknęła go w policzek. Po toastach, czas przyjemnie upływał przy muzyce i opowiadaniu dowcipów różnej maści. Anka tańczyła z każdym kto się nawinął. Wojtek podskakiwał koło niej i robił głupie miny. Piotr wodził za nią wzrokiem. Bardzo podobała mu się ta roześmiana dziewczyna. Przy nastrojowej melodii, ośmieleni i rozochoceni drinkami szybko połączyli się w pary. Luiza wtuliła się Mateuszowi w ramiona i coś mu szeptała do ucha. Słuchał uważnie i dyskretnie rozglądał się za siostrą, którą porwał do tańca Grzegorz. Był starszy i czuł się za nią odpowiedzialny, ale Agata zręcznie unikała braterskiej kontroli. Anka przystanęła obok szeroko otwartych drzwiach na taras i popijała zimny, pomarańczowy sok. - Zatańczymy?- Piotr podszedł i dotknął jej ramienia. Skinęła obojętnie głową, odstawiła szklankę i położyła mu dłonie na ramionach. Zaczęli tańczyć. Czuła jak ręka Piotra przesuwa się w dół po jej plecach i zaczęło się jej to nie podobać. - Masz ładne oczy - powiedział do jej ucha. - Dzięki. Sama tego nie widzę - zbyła go żartem. - Ta piękna róża kole? Ale i tak mi się podobasz. - Nie tylko tobie.

- Kto jest moim rywalem? - Rudolf Valentino. Piotr się roześmiał. - On? Z zaświatów niegroźny. Masz cięty języczek, a wyglądasz jak anioł. - Chyba czarny. Katarzyna to twoja dziewczyna? Właśnie patrzy na nas - Anka zmieniła temat. Spojrzał w jej stronę. - To tylko kumpelka - wyjaśnił. - Przyszliśmy razem i bawimy się ze wszystkimi. Ręka Piotra była już poniżej talii Anki. Wypity szampan i drinki dawały znać o sobie, przyciskał ją coraz mocniej do siebie, aż wyzwoliła się z jego objęć. - Przepraszam cię, strasznie tu gorąco, idę na taras. - Okay - powiedział zawiedziony, odprowadzając ją wzrokiem. Wieczorne, bardziej rześkie powietrze przynosiło ulgę po całodniowym upale, a lekki wiaterek przyjemnie chłodził rozgrzane ciało. Anka podeszła do stojącej w kącie tarasu sofy i opadła na nią z ulgą. Spojrzała w głąb salonu. Głośna muzyka jej nie męczyła, po prostu chciała być przez chwilę sama. Zauważyła, że podoba się Piotrowi, ale to jeszcze nie TEN. Za to Grzegorz chyba dał się oczarować... Nie odrywał wzroku od Agaty. Przekomarzali się, chyba opowiadał jej jakiś dowcip, bo zaraźliwie się śmiała. Wszyscy doskonale się bawili, nawet nieprzystępny Mateusz był w szampańskim humorze. Luiza nie odstępowała go na krok. Wyglądała wspaniale; w białej sukience spiętej szerokim, złotym paskiem i odsłaniającej jedno opalone ramię. Kiedy potrząsała głową, jej jasne włosy rozsypywały się na ramionach. Jak można się w niej nie zakochać? Tylko

Wojtek był luzakiem. Jadł, pił i rozbawiał wszystkich swoimi wygłupami. - Drinka? - usłyszała nagle. Piotr usiadł obok niej i podał szklankę. - Dzięki. To już ostatni. Wolę szampana. - Mniejsze zło? Zrobiła nieokreśloną minę. Lód w szklance przyjemnie chłodził ręce. Przez chwilę patrzyli na tańczących w salonie, po czym Anka spytała: - Pracujesz? Czy jeszcze uczysz się? - Studiuję ekonomię. Ostatni rok. Patrzył na nią przeciągle. - Umówimy się kiedyś?- zapytał. - Bardzo mi się podobasz. Jak tylko weszłaś, rzuciło mnie na kolana. Anka nie odpowiedziała, a Piotr przysunął się bliżej i położył rękę na oparciu sofy tuż koło jej głowy. - Lalka - szepnął. - Przestań. - powiedziała zła. - Może kiedyś się spotkamy. Nie obiecuję. Wyjeżdżam na całe dwa miesiące do rodziny. - Dokąd? - Nad jezioro - odpowiedziała wymijająco. Długo na nią patrzył na nią i nagle musnął ustami jej szyję. Szarpnęła się. Tego się nie spodziewała. - Nie rób tego więcej - rzuciła ostro. - I nie pij tyle. - Niedotykalska jesteś? Do klasztoru idziesz? - spytał zaskoczony jej reakcją. Nie odpowiedziała. Zniesmaczona wstała z sofy i weszła do salonu. Przyćmione światło stworzyło intymny nastrój i towarzystwo podzieliło się na pary. Gdy przechodziła obok Grzegorza, zapytał:

- Wszystko w porządku? - Tak - powiedziała krótko. Incydent z pocałunkiem nie zrobił na niej większego wrażenia, raczej mile połechtał kobiecą naturę, ale dlaczego faceci od razu pchają się z łapami? Wielogodzinna zabawa zaczęła ją już nużyć, z chęcią by już zdjęła wysokie szpilki, ale szampański nastrój panujący wśród zaproszonych gości nie wskazywał na rychłe jej zakończenie. Roze- jrzała się za Luizą. Siedziała na kanapie obok Mateusza i kiwała do niej ręką. Kiedy Anka do nich podeszła zaczęła mówić: - Wiesz, jak tylko wrócę z Hiszpanii, jedziemy z Mateuszem w Pieniny. Na spływ Dunajcem! Będzie cudownie! Rozmarzona, położyła głowę na jego ramieniu. - Na pewno - potwierdziła Anka. - Strasznie tu gorąco. Idę do ogrodu. - Ja też. Zaczekaj. Luiza cmoknęła Mateusza w policzek, wstała i poprawiła sukienkę. - Przyjdź do nas - powiedziała do niego. Mateusz kiwnął głową, popijając drinka. Właściwie nie wiedział, dlaczego zgodził się na ten wspólny wyjazd w góry. Miał własne mieszkanie, żył jak chciał, bez obietnic i zobowiązań. Nie chciałby zranić Luizy. Była młodsza, niedoświadczona. Nie wiedział, jak bardzo jej naiwność jest udawana, a ile jest w tym kokieterii. Podobała mu się coraz bardziej, ale na dłuższy związek nie miał ochoty. Co prawda, kilka dni w górach to jeszcze nie oświadczyny i pierścionek zaręczynowy, ale kto wie, jak to może się skończyć? Do tej pory udało mu się uniknąć kobiety zagrażającej jego poczuciu wolności. Dopił drinka i rozejrzał