Najbardziej lubię pisać o przyjaciołach. Mówią
prawdę w oczy, nie obawiają się skrytykować, ko
chają Cię, płaczą i śmieją się z Tobą, odczuwają
Twoje radości i smutki jak własne.
Przyjaciele odgrywają ogromną rolę w moim ży
ciu. Miałam dużo szczęścia i napotkałam na swojej
drodze wielu wspaniałych ludzi. O takich przyja
ciołach marzy każda kobieta. Tę książkę dedykuję
właśnie Wam.
Gregory'emu Olsenowi, Cary'emu Domingu-
ezowi, Charliemu Dodge'owi, Kenowi i Dianne
Tysonom, Millie Gemando, Leslie Hourdas, Jen-
nifer Griffith, Cheryl McKissick, Becky Hazel,
Rhondzie Plumber, Deb Barger, Debbie Styne,
Jennifer Shark, Kevinowi Dibleyowi, Anie DaSilva,
Dalii Schulman, Amy Green-Phillips, Robin Linear,
Jeannde Hersom oraz April Line.
(^Rozdział
pierwszy
CDÓ C Z s
1 uchy nie uprawiają seksu, prawda? Annabella
' Ronaldi nie była tego do końca pewna. Zawie
szona pomiędzy jawą i snem, po nocy obfitują
cej w szampana, doszła do wniosku, że albo zaznała nie
ziemskiego seksu z duchem swojego zmarłego chłopaka
Chipa, albo z jego sobowtórem. Modliła się, by to ten
drugi wariant okazał się prawdziwy.
Spała w swoim życiu jedynie z dwoma mężczyznami,
więc perspektywa zwiększenia tej liczby o pięćdziesiąt
procent wydawała się znacznie bardziej prawdopodob
na od przygody miłosnej z duchem, zwłaszcza gdy zasta
nawiała się nad tym już na półtrzeźwo. Zeszłej nocy bo
wiem daleko jej było do trzeźwości.
Musiała przyznać, że jej dawny związek z Chipem wie
le by zyskał, gdyby chłopak był za życia choć w połowie
tak dobry w łóżku jak jego duch zeszłej nocy - jeśli, oczy
wiście, to właśnie duch Chipa spał teraz obok niej. To zaś
znów sprowadzało ją do pierwotnego pytania: czy duchy
potrafią się bzykać? I to jeszcze w tak obłędny sposób?
Anabella otworzyła oczy i krzyknęła. Z całych sił.
Śpiący obok niej mężczyzna obudził się i usiadł, ona
tymczasem wyskoczyła z łóżka.
- Mój Boże, ty istniejesz naprawdę. - Tak, zdecydowa
nie miała przed sobą żywego mężczyznę, z krwi i kości.
* 7 *
Wpatrywał się w nią z takim żarem w oczach, że wcale
by się nie zdziwiła, gdyby nagle pochłonął ją ogień. W tych
okolicznościach wolałaby nawet zginąć w płomieniach, niż
stać przed nim jak idiotka. Idiotka w samej niebieskiej
podwiązce. Zerwała z łóżka prześcieradło, całkowicie od
krywając mężczyznę. Jednak on, choć też nagi, w ogóle
nie wyglądał jak idiota. Wręcz przeciwnie. Był... duży
i hm... zadowolony z jej widoku. Bardzo zadowolony.
Annabelli odebrało mowę.
- Bello... - Przysunął się do niej. Dziewczyna zaczęła
się cofać, aż uderzyła z impetem o toaletkę. Bello? Chip
nigdy tak do niej nie mówił. Gdyby już jakiś czas temu nie
wykluczyła całej teorii z duchem, to jedno słowo ostatecz
nie by ją przekonało.
- Hej, spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy.
- Kim jesteś?
- Jestem Mike... Mike Flynn, najlepszy przyjaciel two
jego szwagra. Poznaliśmy się na weselu. Wyglądasz, jak
byś zobaczyła ducha.
- Co ty powiesz. - Nie przypominał brutalnego mor
dercy, choć właściwie nie wiedziała, jak taki morderca
może wyglądać. Była jednak pewna, że powinien mieć
przy sobie siekierę bądź inne narzędzie zbrodni, a ni
czego takiego przy nim nie dostrzegła. Nie zauważyła
też żadnego prawdopodobnego schowka, w którym
mógłby owo narzędzie ukryć. Nagle zorientowała się,
że wpatruje się w... jego przyrodzenie. Niezbyt grzecz
nie z jej strony. Odetchnęła głęboko, przebiegła wzro
kiem po wspaniale umięśnionym brzuchu oraz szero
kim torsie sobowtóra i zatrzymała się dopiero na jego
oczach. Wyglądał niemal tak samo jak Chip vel Chri-
stopher Edmond Van Dykę Larsen, nie licząc koloru
oczu, niewielkiego garbka na nosie i rozmiaru pewnego
„dodatku".
- Cześć... Hm...
- Mike. Mike Flynn.
* g *
- Wiem, jak się nazywasz - oznajmiła, ale on nie wy
glądał na przekonanego. - Nigdy wcześniej tego nie robi
łam...
- Nigdy wcześniej nie przyprowadziłaś do domu miłe
go faceta, żeby uprawiać z nim niesamowity, bajeczny,
niezapomniany seks? - Puścił jej oczko. - Cóż, jeśli cię to
pocieszy, ja też nie mam tego w zwyczaju, zwłaszcza kie
dy piękna kobieta nawet nie pamięta mojego imienia. Po
mijając ten drobny szczegół, nie przychodzi mi do głowy
przyjemniejszy poranek.
Mimo wielu błagalnych próśb wzniesionych pod nie
biosa Annabella nie zapadła się pod ziemię. Nie miała
więc wyjścia i musiała uporać się z przedziwną sytuacją.
- Czy ktoś już ci kiedyś mówił, że wyglądasz pięknie,
kiedy jesteś skrępowana? Zresztą ty jesteś piękna niemal
w każdych okolicznościach.
Annabella przestąpiła z nogi na nogę.
- A więc my naprawdę... yyy... no wiesz?
- O tak. Kilka razy.
Może umysł płatał jej figle. Może on wcale nie wyglą
dał jak Chip i jego głos wcale nie brzmiał tak samo. Mo
że po prostu przechodziła załamanie nerwowe. Ostatecz
nie, po wszystkim, co ostatnio przeżyła, małe wakacje
od rzeczywistości nie wydawały się niczym dziwnym.
Wtedy sobie przypomniała. Obrazy ich dwojga zata
czających się po jej nowym mieszkaniu i zdzierających
z siebie nawzajem ubranie przebiegły przed jej oczami ni
czym amatorski film porno. Skrzywiła się na wspomnie
nie odgłosu rozdzieranego ubrania i własnego gromkiego
śmiechu, kiedy zdała sobie sprawę, że jej krótka, czar
na sukienka nagle stała się wyjątkowo kusa. Jeśli pamięć
jej nie zawodziła, dziwiło ją, że sukienka nie stanęła
w płomieniach od żaru ich ciał.
- Chcesz, żebym dał ci trochę czasu? Wyprowadzę Da-
ve'a na spacer.
- Skąd znasz psa Rosalie?
* 9 *
- Jestem przyjacielem Nicka. Pamiętasz? Poznałem
Dave'a, kiedy Nick i Rosalie zaczęli się spotykać.
- A c h , no tak.
- Wyprowadzę Dave'a, kupię coś na śniadanie, a po
tem porozmawiamy i nadrobimy pierwszą randkę.
- Pierwszą randkę?
- Tak. Ty wyjawisz mi swoje drugie imię, a ja powiem
ci swoje. Porozmawiamy o rodzinie, pracy i innych co
dziennych sprawach. Wtedy nasza wczorajsza przygoda
nie będzie się wydawała tak przedwczesna.
- Nie będzie?
- Jak już mówiłem, nie mam w zwyczaju rzucać się
na kobiety kilka godzin po ich poznaniu. Właściwie nigdy
wcześniej mi się to nie przydarzyło. Chyba wymiana pod
stawowych informacji nie jest aż takim złym pomysłem.
Warto spróbować. Co ty na to?
- Dobrze. - Zacisnęła powieki. Spodziewała się, że jej
niecodzienny gość wyjdzie, przynajmniej na jakiś czas.
On jednak zbliżył się do niej i objął jej twarz dłońmi. Po
tem, zanim zdążył to zarejestrować jej otępiały umysł,
obsypał delikatnymi pocałunkami jej powieki i usta.
Otworzyła oczy, a on uśmiechnął się do niej, jakby była
najsłodszą istotą pod słońcem. Koleś zdecydowanie po
winien więcej wychodzić do ludzi.
Na koniec Mike musnął wargami jej ramię. Choć
pieszczota wydawała się niewinna, Annabellę przeszedł
rozkoszny dreszcz, od którego stwardniały jej sutki. Za
parło jej dech, a Mike uśmiechnął się z satysfakcją i się
gnął po ubranie.
Nigdy jeszcze nie widziała takiego uśmiechu u męż
czyzny, z którym spała. Chociaż wcale nie miała w tym
względzie ogromnego doświadczenia. Najpierw był
Chip, potem... hm... Johnny, a teraz... Mike. Właśnie,
Mike.
Dave - pies, którym miała się zajmować do powrotu
siostry z podróży poślubnej - wpadł do sypialni z męski-
* 10 *
mi slipami w pysku. Podejrzewała, że należały do Mike'a.
Skrzywiła się.
- Przepraszam cię za to.
Mike naciągnął szare, prążkowane spodnie od garnitu
ru i zapiął rozporek.
- Widziałaś moją koszulę?
- Jest w salonie.
- Ach, więc teraz już coś pamiętasz. To pocieszenie dla
mojego poważnie nadszarpniętego ego.
Zanim zdążyła wymyślić coś w odpowiedzi, zadzwonił
telefon. Annabella zerknęła na zegarek. Było jeszcze
wcześnie, więc to na pewno Becca.
- Wybacz...
Mike uniósł dłoń.
- Nie ma sprawy. Nie spiesz się. Niedługo wrócę z Da-
ve'em.
To rzekłszy, Mike opuścił sypialnię i zamknął za sobą
drzwi.
Dziewczyna rzuciła się na łóżko, okryła nagie ciało
prześcieradłem i sięgnęła po słuchawkę.
- Halo?
- A więc przeżyłaś wesele. Widzisz, niepotrzebnie się
martwiłaś.
- Becca? Czy przypadkiem nie masz jakiegoś kuzy
na w Nowym Jorku? - Usłyszała gwizd Mike'a, szczęk
łańcuszkowej obroży oraz blaszanych identyfikatorów,
a potem trzaśniecie drzwi frontowych.
- Kuzyna?
- No tak, kuzyna. Około trzydziestki, blondyna o sza
rych oczach, zabójczo przystojnego. Kuzyna, który jest
podobny do Chipa. I to nawet bardzo. Tylko że ma tro
chę pełniejsze usta, a jego nos wygląda, jakby był złama
ny kilka razy, no i... ma większe... stopy.
- Większe stopy? Annabello, dobrze się czujesz?
Dziewczyna miała ochotę krzyknąć: „Nie, nie czuję się
dobrze!". Jak osoba, która zastanawiała się, czy nie przy-
* ii *
darzył jej się seks z duchem, mogła czuć się choć w nie
wielkim stopniu dobrze? Jednak Becca rzuciłaby wszyst
ko, wskoczyła do pierwszego pociągu z Filadelfii i pobie
gła prosto na Brooklyn, gdyby poczuła, że Annabella jej
potrzebuje. Choć Annabella bardzo kochała Beccę, nie
miała siły zmagać się z konsekwencjami wtajemniczania
przyjaciółki w całą sytuację.
- Nic mi nie jest. Po prostu poznałam wczoraj pewne
go faceta. Nazywa się Mike Flynn i jest zadziwiająco po
dobny do Chipa. Musicie być jakoś spokrewnieni.
- Annabello, mój brat odszedł już dwa lata temu. Nie
sądzisz, że czas się z tym uporać?
- O rany, Bec. Powiedziałam tylko, że poznałam kole
sia, który wygląda jak Chip. Nie żyję wspomnieniami
o Chipie. Przecież przed kilkoma tygodniami byłam zarę
czona z innym facetem.
- Z tym szują przedsiębiorcą pogrzebowym.
- Johnny nie był taki zły.
- Johnny dał się przyłapać ze spuszczonymi spodniami,
jak obok trupa zabawiał się z wizażystką w zakasanej
spódnicy...
- Tak, obok pani Nunzio. - Annabella przeżegnała się.
- Panie, świeć nad jej duszą.
- Spójrz prawdzie w oczy. Tak zachować się może tyl
ko szuja.
- No dobrze, jeśli już musisz nazywać rzeczy po imie
niu. Ale Johnny nie miał nic wspólnego z Chipem.
- Johnny miał bardzo dużo wspólnego z Chipem.
Wszystko, co robiłaś, odkąd dowiedziałaś się o chorobie
Chipa, było związane z Chipem. Włącznie z planowa
niem małżeństwa z tym szują z zakładu pogrzebowego.
- Posłuchaj, kochana. Choć nasza rozmowa jest dla
mnie wielce oświecająca, nie mam teraz czasu. Muszę się
ubrać. Czy dzwonisz w jakimś konkretnym celu?
- Chciałam się tylko upewnić, że nic ci nie jest. Ciężko
być gościem, a nie panną młodą na własnym weselu.
* 12 *
- Czuję się świetnie.
- Kłamczucha. Jesteś zbyt próżna, żeby czuć się świet
nie. Choć na pewno bardzo kochasz swoją siostrę, świa
domość, że ukradła ci wesele, nieźle ci dopiekła. To po
ruszyłoby nawet anioła, a obie wiemy dobrze, że ty anio
łem nie jesteś. Nie wierzę, że poddałaś się bez walki.
- Właściwie to tak. - Aby udowodnić swoją rację, An
nabella usiadła i zrzuciła nogami prześcieradło. Była na
ga... naga, nie licząc szorstkiej niebieskiej podwiązki
na udzie. - O Boże! - Zupełnie o tym zapomniała.
- Dość tego. Wsiadam w najbliższy pociąg do Nowego
Jorku. Przerażasz mnie.
- Nie, nie, nic mi nie jest. Naprawdę. Ja tylko... Wła
śnie zobaczyłam, która jest godzina, i muszę... Jestem
z kimś umówiona na śniadanie... na drugie śniadanie,
a nawet się jeszcze nie ubrałam. Zadzwonię później,
obiecuję. Nic mi nie jest. Przysięgam. Naprawdę.
- No dobrze, ale czuję, że coś się święci. Porozmawia
my po południu. Jeśli się do mnie nie odezwiesz, jutro ra
no będę walić do twoich drzwi.
- Zadzwonię. Obiecuję. Cześć. - Odłożyła słuchawkę
i jęknęła. Bolała ją głowa, czuła nieprzyjemny smak
w ustach i była niemal pewna, że ktoś dodał jej czegoś
mocniejszego do szampana. Narzuciła szlafrok i poczła
pała do łazienki.
Mike nie mylił się co do jednego - wracała jej pamięć.
Zeszłej nocy była na weselu swojej siostry Rosalie.
Na weselu, które Annabella zaplanowała w najdrobniej
szym szczególe, na weselu, o którym marzyła, odkąd do
stała pierwszą lalkę Barbie w sukni ślubnej, na weselu,
które byłoby jej weselem, gdyby nie zerwała zaręczyn
z Johnnym. Widok siostry cieszącej się jej marzeniem wy
starczająco ją upokorzył, ale potem ujrzała sobowtóra
Chipa rozmawiającego z jej szwagrem Nickiem.
Miał takie same szerokie ramiona i płowe włosy, na ty
le długie, że owijały kołnierzyk jego koszuli. Jednak po-
* 13 *
dobieństwa na tym się nie kończyły. Bynajmniej. Przyj
mował również tę samą pozę. Stał z rękami na biodrach,
szeroko rozstawiwszy nogi, i śmiał się głośno. Na ten wi
dok włoski na rękach stanęły jej dęba i z trudem zwalczy
ła pokusę, żeby się przeżegnać.
Sobowtór Chipa obrócił się i spojrzał jej prosto w oczy.
Annabella pamiętała, że złapała się kurczowo krzesła, bo
zakręciło jej się w głowie i zaczęły jej latać mroczki
przed oczami. Kieliszek wypadł jej z rąk. Zewsząd docho
dził do niej szum rozmów, ale nagle wszystko wydało się
takie odległe. Nie potrafiła oderwać wzroku od zbliżają
cego się do niej mężczyzny.
Niemal biegł, ale widziała go jakby w zwolnionym tem
pie. Jego ciepła dłoń chwyciła ją za łokieć.
- Usiądź, zanim upadniesz.
- Chip? - wymamrotała.
- Nazywam się Mike. Wszystko w porządku? - Pchnął
ją na krzesło i kucnął przed nią, a potem złapał ją za nad
garstek i zerknął na zegarek.
- Tak. - Wyrwała się z jego uścisku i pogładziła ramio
na, próbując pozbyć się gęsiej skórki.
Miał inne oczy niż Chip. Były szare i przyglądały się jej
wnikliwie. Chip miał jedno oko brązowe, a drugie zielo-
nobrązowe. Z jego spojrzenia bił ciągły zachwyt. Świat
widziany oczami Chipa musiał być cudowny. Dostrzegał
jedynie piękno. Walkę z rzeczywistością pozostawiał in
nym.
- Nie wyglądasz najlepiej.
- Dzięki. Każda dziewczyna marzy o takim komple
mencie.
- Chodzi mi o to, że wyglądasz, jakbyś źle się czuła. Je
stem lekarzem. Jadłaś dziś coś? Bierzesz jakieś leki?
- Posłuchaj, doktorku, nie jestem chora. Myślałam, że
zobaczyłam ducha, to wszystko. Najwyraźniej jednak się
pomyliłam, bo ty na pewno nie jesteś duchem.
- Co takiego?
* 14 *
- Przypominasz mi starego znajomego. - Annabella
wstała, a Mike poszedł za jej przykładem. - Miło cię by
ło poznać...
- Mike.
- Właśnie. - Przeszła otumaniona na drugi koniec sali,
marząc o opuszczeniu przyjęcia. Jedynie strach przed gnie
wem matki powstrzymał ją przed ucieczką. Zamiast tego
skierowała się na taras wychodzący na Park Avenue.
Później była już zbyt pijana, żeby pamiętać o wypusz
czeniu bukietu, kiedy go złapała. Mike złapał podwiązkę.
Zanim zdołała się wymigać, została posadzona na krześle
na środku parkietu i Mike, przy głośnych wiwatach
i gwizdach, powoli wsunął ręce z podwiązką pod jej su
kienkę, wysoko na udo. Im wyżej wędrowały jego dłonie,
tym bardziej płonęły mu oczy. Wciąż tkwiła w niewoli je
go spojrzenia, gdy pomógł jej wstać i porwał do obowiąz
kowego tańca. Ani się obejrzała, kiedy siedziała z nim
w taksówce jadącej na Brooklyn.
Annabella zapragnęła, aby jej umysł zmienił się w zni-
kopis: wystarczyłoby potrząsnąć głową, a znów pojawiła
by się w niej pusta tabliczka.
* * * * *
Mike opuścił mieszkanie Annabelli z wlokącym się
obok Dave'em. Skierował się do najbliższej latarni ulicz
nej i uderzył w nią głową. Mocno.
- Kurwa... - Otworzył oczy i ujrzał przed sobą starszą
panią w koronkowym szalu na głowie i z różańcem w dło
ni. Spojrzała na niego z taką pogardą, że aż skulił się ze
wstydu. - Przepraszam - wymamrotał, gdy go mijała.
Kobieta burknęła pod nosem coś po włosku. Cholera,
dziś rano przechodził samego siebie.
- Świetne przedstawienie, Mikey. A teraz powiedz mi,
co, do cholery, robisz z moim psem przed domem mojej
szwagierki, i to bladym świtem.
* 15 *
- Nick? Co ty tu robisz? Przecież ożeniłeś się ledwie
pół dnia temu.
Pies zaczął skakać na Nicka, radośnie merdając ogo
nem. Mike bezskutecznie próbował go powstrzymać
przed tymi brutalnymi objawami czułości.
Nick podał Mike'owi kilka z licznych toreb, które miał
ze sobą, i pogłaskał zwierzaka. Wyraz twarzy przyjaciela
zdradzał niezadowolenie i Mike cieszył się w duchu, że
Nick z natury nie jest porywczy.
- Nie, nie mów mi. - Nick przyjrzał się przyjacielowi,
jakby próbował wyczytać wszystko z jego twarzy. - Chyba
nie spałeś z moją szwagierką, co?
- Czy naprawdę chcesz usłyszeć odpowiedź na to pyta
nie?
- Co? Zaliczyłeś wszystkie moje dawne przyjaciółki,
a teraz zabierasz się za moją rodzinę?
- To nie moja wina, że twoje dawne przyjaciółki biegły
do mnie po pocieszenie. Zważywszy moje szalone godzi
ny pracy, nie mam czasu nawet na sen, a co dopiero
na poznawanie kobiet. Minęło chyba z pięć albo sześć lat,
kiedy po raz ostatni poznałem kobietę, która nie była pie
lęgniarką albo nie miała lek. med. przed nazwiskiem.
Mike'owi zdarzały się krótkie przygody, a nawet miał
za sobą kilka związków, które wykraczały poza seks (choć
było ich bardzo niewiele), ale rzadko czuł ze swoimi part
nerkami więź emocjonalną.
Nic jednak nie przygotowało go na spotkanie z Anna
bella Ronaldi. Była niemal zbyt gorąca. Zbyt namiętna.
Kiedy jej dotykał, czuł takie iskry, jak tamtego dnia, kie
dy bawił się w wilgotnej piwnicy i prawie stracił życie po
rażony prądem.
- Annabella jest inna.
- Tak, dobrze to ująłeś. Annabella to moja szwagierką.
Nie mogłeś znaleźć sobie jakiejś innej dziewczyny do łóż
ka? - Nick uniósł ręce i uderzył nimi o uda, najwyraźniej
zapominając, że trzyma kilka siatek z supermarketu i pie-
* 16 *
karni za rogiem. - Sądząc po twojej głupkowatej minie,
zgaduję, że odpowiedź brzmi: nie. I domyślam się, że to
nie najlepsza pora, żeby wpaść do mieszkania po torbę,
którą Rosalie zostawiła.
Mike nie zdołał powstrzymać uśmiechu.
- Masz podwójną rację.
- Będę udawał, że cię nie widziałem.
- A czy Rosalie nie będzie się zastanawiać, dlaczego
nie wstąpiłeś po torbę?
- Powiem jej, żeby sobie kupiła nową. Poza tym wiesz,
jak Lee uwielbia czekoladę. Tylko zerknie na te pączki
w czekoladzie, to od razu wybaczy mi roztargnienie. Po
wiem, że nie mogłem dłużej znieść rozłąki. Ostatecznie
to prawda.
Nick wziął od Mike'a pozostałe siatki.
Mike rozumiał Nicka. Prawie. Zeszłej nocy bogowie
mu sprzyjali, ponieważ kiedy po raz pierwszy spojrzał
Annabelli w oczy, zareagowała na niego równie gwałtow
nie. Ucieszył się, że ma na sobie luźne spodnie. Annabel
la była piękna i seksowna, a na dodatek wpatrywała się
w niego, jakby nie wierzyła własnym oczom. Od tamtej
chwili jej wzrok nie opuścił go ani na chwilę. Równie do
brze mógłby być jedynym mężczyzną na przyjęciu.
Mike nie miał zamiaru pozwolić jej uciec. Musiał się
tylko upewnić, że nigdy więcej go nie zapomni.
* * * * *
Annabella włożyła spodnie do jogi oraz sportowy top
i wyszła z sypialni dokładnie w momencie, gdy Mike po
wrócił ze spaceru z psem.
Dostrzegła, że Mike poskładał pozostałości jej sukien
ki, figi oraz pończochy i ułożył je starannie na kanapie.
Jego marynarka wisiała na oparciu krzesła, a z górnej
kieszonki wystawał zwinięty w rulonik krawat. Miał
na sobie pomiętą koszulę bez kilku guzików, spodnie
* 17 *
od garnituru i eleganckie czarne pantofle. Nawet w ubra
niu, które przeleżało całą noc na podłodze, wyglądał wy
jątkowo atrakcyjnie. Miałaby problem ze znalezieniem
przystojniejszego mężczyzny.
Teraz pozostawało jedynie pytanie: co z nim zrobić?
- Cześć. - Mike postawił na stole dwie siatki i wręczył
jej kubek kawy. - Nie wiedziałem, jaką kawę lubisz...
Annabella zdjęła wieczko i upiła łyk gorącego płynu,
zastanawiając się, co ma teraz powiedzieć.
- Ach, cholera. - Mike wyciągnął zza paska telefon ko
mórkowy i przeczytał wiadomość z ekranu. - Przepra
szam cię. Muszę iść. Wiem, że powinniśmy porozmawiać,
ale to nagły wypadek. - Wyciągnął krawat z kieszonki
marynarki, uniósł kołnierzyk koszuli i zawiązał idealny
węzeł windsorski, nawet nie spoglądając w lustro.
Kiedy była z Chipem, to ona musiała wiązać mu kra
wat - przy tych rzadkich okazjach, gdy zgadzał się ubrać
elegancko. Zawsze się zastanawiała, czy sobie z niej nie
żartuje. Chłopak, który spędził połowę życia w prywat
nej szkole, powinien wiedzieć, jak wiązać krawat, nawet
we śnie. Może dlatego nie chciał nosić krawatów, kiedy
dorósł.
Mike zacisnął węzeł, podsunął go pod szyję i nawet się
przy tym nie skrzywił. Chip zawsze wyglądał w takich sy
tuacjach, jakby zakładała mu stryczek. Czy to nie dziwne?
Obserwowała Mike'a szykującego się do pracy. Nie po
wiedział wprost, że idzie do pracy, ale jeśli nadwerężo
na pamięć jej nie myliła, mówił, że jest lekarzem, a leka
rze często stykają się z nagłymi wypadkami. Wzdrygnęła
się, gdy wspomnienia wizyt szpitalnych z Chipem prze
mknęły jej przez myśl, choć od tak dawna starała się
od nich odgrodzić. Przypomniała sobie, jak często czeka
ła na lekarza, który za każdym razem przynosił jej coraz
gorsze wieści.
Mike popatrzył na nią zmartwiony, a potem wziął ją
w ramiona.
* 18 *
- Hej, co się staio? - Ujął ją za podbródek i spojrzał
w oczy. Annabella otworzyła usta, żeby powiedzieć, że to
nic takiego, ale zanim zdążyła wydusić z siebie cokolwiek,
przerwał jej pocałunkiem. Pocałunkiem o smaku kawy,
cukru i śmietanki, tak żarliwym, że zaparło jej dech.
Nie smakował jak Chip, nie pachniał jak Chip i, nawet
pomimo zadziwiającego fizycznego podobieństwa, różnił
się od Chipa w dotyku. Gdy choroba tymczasowo ustąpi
ła, Chip był twardy i silny. Przypominał marmurowy po
sąg, zapierający dech swoim pięknem, ale niezbyt wygod
ny w kontakcie fizycznym. Annabella przekonała się
na własnej skórze, że kiedy wtulasz się w posąg, ten albo
chwieje się przez moment i szybko cię wypuszcza, albo
upada razem z tobą, roztrzaskując się przy uderzeniu
na tysiące maleńkich kawałeczków i pozostawiając cię
posiniaczoną i krwawiącą na stercie gruzu. Samą.
Ramiona Mike'a były wygodne, mocne, ale nie posą
gowo twarde. No i Mike ją trzymał. Nie musiała się w nie
go wtulać. To on przyciągnął ją do siebie i wsparł jej ciało
o swoje. Na moment poddała się jego dotykowi, za
mknęła oczy i delektowała się tym złudnym poczuciem
bezpieczeństwa.
- Choć bardzo bym chciał zostać i dowiedzieć się, co
się dzieje w tej twojej intrygującej główce, naprawdę mu
szę lecieć. Mam nadzieję, że nie zajmie mi to za dużo cza
su. - Annabella miała ochotę zapytać, czy do niej wróci,
ale on odpędził tę myśl pocałunkiem, odwrócił się i wy
szedł.
* * * * *
Dave usiadł na swoim legowisku ze slipami Mi
ke' a zwisającymi mu z pyska i zaskomlał. Choć pies ważył
prawie siedemdziesiąt kilo i wyglądał na skrzyżowanie
Cujo z powieści Stephena Kinga z czarnym rumakiem,
tak naprawdę był tylko szczeniaczkiem w ciele wołu. An-
* 19 *
nabella usiadła na kanapie i wbiła wzrok w drzwi. Dave
przyczłapał do niej i wsparł ogromny bernardyński łeb
na jej kolanach. Dzięki Bogu, slipy wydawały się odporne
na potoki śliny. Dave uniósł na nią brązowe ślepia i pisnął
żałośnie.
Annabella pogłaskała go z roztargnieniem. Sama nie
wiedziała, co czuje, choć niezaprzeczalnie wypełniały ją
emocje. Czy lepiej jest spędzić życie w próżni, czy zostać
wystrzelonym w istną galaktykę uczuć, których nie da się
zdefiniować? Pustka emocjonalna, w której dryfowała
do tej pory, wydała jej się znacznie wygodniejsza.
Annabella z wysiłkiem wyciągała z piwnicy skrzynkę
wypełnioną płótnami. Zanim Rosalie zaręczyła się z Nic
kiem i wynajęła siostrze mieszkanie, udostępniła jej piw
nicę na przechowanie rzeczy, które Annabella przywiozła
ze sobą po przeprowadzce z Filadelfii. Minęły już dwa la
ta od śmierci Chipa - najwyższy czas przejrzeć stare rze
czy. Johnny nie zrozumiałby, gdyby zaczęła rozwieszać
portrety i akty po całym domu, zwłaszcza że większość
obrazów przedstawiała Chipa. Postanowiła zachować kil
ka mniejszych portretów, kilka innych oddać Becce,
a wszystkie akty zniszczyć. Wszystkie oprócz jednego. Nie
umiała rozstać się z tym pierwszym, za żadne skarby. Na
wet, jeśli płótno miałoby przeleżeć owinięte w papier
na dnie szafy aż do jej śmierci.
- Annabella! - zawołał Wayne, ujrzawszy dziewczynę
wciągającą skrzynkę po schodach z piwnicy na parter.
- Co ty wyprawiasz? Henry, chodź tutaj i pomóż mi!
- Wayne, sąsiad Rosalie, a właściwie to już jej własny,
stanął obok niej i uniósł pudło. - Dlaczego nas nie zawo
łałaś? Mieszkamy tutaj, na górze, i zawsze służymy po
mocą. Tak się cieszymy, że przejęłaś mieszkanie po sio
strze. Daj znać, jeśli będziesz potrzebowała pomocy
* 20 *
przy przemeblowaniu. Wyznam szczerze, bardzo się
z Henrym obawialiśmy, że stracimy kontakt z naszą ko
chaną Rosalie. A teraz, kiedy ty tu mieszkasz... Bardzo
się cieszymy z naszej nowej sąsiadki. Musisz wpaść do nas
na obiad, żebyśmy mogli lepiej się poznać. Czy ten przy
stojniak, który wychodził od ciebie rano, to twój chłopak?
Dziewczyno, masz niemal tak dobry gust jak twoja sio
stra. Jest uroczy. Naprawdę, gdybym był dziesięć lat
młodszy i gdyby on nie był hetero, przysięgam, Henry
miałby się czego obawiać.
Wayne wreszcie zaczerpnął powietrza. Annabella
wpatrywała się w niego tępo.
- Yyy... Jakie było pytanie?
Wayne objął ją ramieniem.
- Obiad, a potem chłopak.
- Och, tak, z przyjemnością zjem obiad z tobą i z Hen
rym. Rosalie tyle mi o was opowiadała. - Przerzuciła wło
sy przez ramiona i przywołała na usta najbardziej czaru
jący uśmiech. - Rosalie dała mi numer waszego telefonu
na wypadek, gdybym nie mogła wrócić do domu, żeby na
karmić Dave'a. Mam nadzieję, że to nie problem?
- Wszystko pięknie, ślicznotko, ale takie metody dzia
łają tylko na mężczyzn hetero. A teraz opowiadaj o panu
Pięknym Dużym Blondynie.
- Dla ciebie to doktor Piękny Duży Blondyn. - Anna
bella weszła za Wayne'em do swojego mieszkania i pokie
rowała go do niewielkiego pokoiku, który nosił miano ga
binetu, choć rozmiarem bardziej przypominał garderobę
z oknem. - Możesz postawić pudło przy tamtej ścianie.
Wayne ustawił pojemnik, a potem udał się za gospody
nią do kuchni i przyglądał się, jak grzebie w szufladzie ze
szpargałami.
- Czego szukasz, unikając rozmowy o panu Przystoj-
niaczku? - zapytał w końcu.
- Młotka. Chcę otworzyć skrzynkę. Nie dasz za wygra
ną, co?
* 21 *
- Nie. - Wayne podszedł do drzwi frontowych. - Hen
ry, przynieś łom i młotek, jak będziesz schodził, dobrze,
kochanie? - zaryczał na całą klatkę.
Nawet nie poczekał na odpowiedź Henry'ego, tylko
od razu cofnął się do mieszkania. Rosalie dużo jej opo
wiadała o sąsiadach i Annabellę zawsze ciekawiło, czy
siostra nie przesadza. Musiała przyznać, że jak na razie
wszystko się zgadzało. Mając w pamięci barwne opowie
ści Rosalie i widząc sąsiadów na własne oczy, zastanawia
ła się, jak Wayne zdołał owinąć sobie Henry'ego wokół
małego palca.
Mężczyzna podszedł i szturchnął ją biodrem.
- Nie pożałujesz, jeśli mi zaufasz. Zapytaj siostrę. Gdy
by nie ja i Henry, Rosalie i Nick wciąż udawaliby, że to
drugie nie istnieje. Pomyśl o nas jako o swoich dobrych
wróżkach.
Tego było za wiele. Annabella nie potrafiła zachować
powagi, choć bardzo się starała. Gdy dołączył do nich
Henry, pokładała się ze śmiechu, a Wayne jej wtórował.
Złapała się za brzuch i próbowała złapać oddech. Boże,
tak dawno się nie śmiała.
Henry zlustrował ich od stóp do głów i wykrzywił
twarz.
- Wayne, spójrz na nią - rzekł. Wręczył Wayne'owi na
rzędzia, wyjął z kieszeni idealnie wyprasowaną chustecz
kę i otarł łzy z twarzy Annabelli. Był wysoki. Nieczęsto
unosiła wzrok na mężczyzn, ale teraz musiała zadrzeć
głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. W dobre, ciepłe oczy.
Wayne miał świetny gust. Henry był naprawdę przystoj
ny, jeśli ktoś gustował w mężczyznach metroseksualnych.
A już zwłaszcza w gejach.
- Co przegapiłem?
- Wayne droczył się ze mną. - Annabella nie przywy
kła do tego, by ją dotykano przy każdej okazji, a Wayne
i Henry z pewnością lubili okazywać czułość. Cofnęła
się i zauważyła, że ten pierwszy gdzieś zniknął.
* 22 *
Nagle pomieszczenie wypełnił huk młotka i skrzypie
nie gwoździ wyciąganych z desek. Dziewczyna rzuciła się
w stronę gabinetu, ale zanim zdołała powstrzymać sąsia
da, zdjął już wieko. Tak oto oczom wszystkich ukazał się
obraz olejny, półtora na półtora metra, przedstawiający
całkiem nagiego Chipa. O Boże! Wcale jej się nie wyda
wało. Mike rzeczywiście wyglądał jak Chip.
- Proszę, proszę, co my tu mamy. - Wayne wsparł rę
ce na biodrach i gwizdnął pod nosem, podczas gdy jego
oczy taksowały dzieło. - No, no, no, wygląda na to, że
znasz pana Pięknego Dużego Blondyna lepiej niż myśla
łem.
Nie odrywał wzroku od malowidła, kręcąc głową
i cmokając.
- Jeśli ten obraz jest precyzyjny, będziemy musieli po
ważnie rozważyć epitet „duży" w określeniu naszego dok
tora przystojniaczka. Taka szkoda. Nieważne, co piszą
w „Cosmopolitan". Oboje wiemy, że nie technika jest
najważniejsza.
Annabelła wskazała na obraz i wydukała:
- Ale... Ale to nie Mike.
(^Rozdział
drugi
f iJo wyjściu Henry'ego i Wayne'a Annabella
/ ^ J * / " ^ wróciła do łóżka i spróbowała rozeznać się
V . / w sytuacji. Musiała rozlokować te nieliczne
rzeczy, które udało jej się przywieźć z Filadelfii i jakimś
cudem zmienić mieszkanie Rosalie we własne.
Rosalie i Nick wynajęli jej mieszkanie umeblowane
i wyposażone, co bardzo ją ucieszyło. Meble Rosalie nie
były im do niczego potrzebne. Luksusowy dom Nicka zo
stał naznaczony piętnem profesjonalnego dekoratora
wnętrz. A właściwie - z tego, co mówiła Rosalie - deko-
ratorki, która przez jakiś czas spotykała się z Nickiem
i urządziła wszystko podług swojego gustu. Wystrój był
nudny, chłodny i nieprzyjemnie sztuczny - zupełnie nie
pasował do Nicka. Podobno w całym domu ani jednego
pokoju nie dałoby się nazwać relaksującym. Nawet w ła
zienkach strach było do czegokolwiek dotknąć w obawie
przed zniszczeniem. Między innymi z tego powodu An
nabella miała przez jakiś czas opiekować się Dave'em.
Nick i Rosalie chcieli najpierw zmienić wystrój domu
i przygotować wnętrza na obecność psa.
Nagle zadzwonił telefon. Dziewczyna przez chwilę roz
ważała zignorowanie go. Jej nowy numer mieli tylko ro
dzice, Rosalie, Nick i Becca. Nie podejrzewała, by Rosa
lie miała dziś ochotę do niej dzwonić, a z Beccą już roz
mawiała. Pozostawała jedynie matka. Cholera.
* 24 *
- Cześć, mamo.
- Annabello. Dlaczego nie ma cię na obiedzie?
Obiad... do diabła, zupełnie zapomniała o niedziel
nym obiedzie. Zerknęła na zegar. Była za pięć pierwsza.
- H m . . . przepraszam... Ja...
- Och, pewnie masz randkę z tym miłym panem dok
torem, kolegą Nicka? Był taki uroczy, kiedy poprosił te
go drugiego młodzieńca, żeby pozwolił mu złapać pod
wiązkę. Widziałam, jak na ciebie patrzył przez całą noc,
chociaż wcale go nie zachęcałaś. Ale potem ciocia Rose
powiedziała mi, że zabrał cię do domu.
- Tak, to prawda. Jest... miły.
- Nie zapominaj, że jest wolnym mężczyzną, i na doda
tek lekarzem. Wiesz...
- Tak, mamo, latka lecą. Wiem, wiem, nie musisz się
powtarzać.
- Skoro już zniszczyłaś sobie życie, odwołując ślub, wy
korzystaj jak najlepiej krąg znajomych Nicka. Na weselu
było kilku bardzo sympatycznych, zamożnych mężczyzn.
A co do wesela, powinnaś się cieszyć, że całe przygotowa
nia nie poszły na marne. Rosalie uratowała sytuację swo
im rychłym ślubem z Nickiem. Mieli cudowne wesele.
- Tak, dzięki mnie.
- A co ty miałaś z tym wspólnego?
- Rany, nie wiem, mamo. Nic poza zaplanowaniem
uroczystości w najdrobniejszym szczególe. Poświęciłam
rok życia na zorganizowanie tej uroczystości.
- Na szczęście Rosalie i Nick mieli czas i pieniądze, że
by pozmieniać i dopasować wszystko do własnych po
trzeb.
- Nie zmienili niczego, nie licząc nazwisk w zaprosze
niach i listy gości. Do diabła, wykorzystali nawet mój roz
kład usadzenia gości przy stolikach dla naszej rodziny.
- Nic dziwnego, że nie możesz znaleźć odpowiedniego
męża. Tylko posłuchaj, jak się wyrażasz. Lepiej idź do spo
wiedzi. Poza tym wszyscy wiemy, że nie potrafisz zorgani-
* 25 *
zować niczego bardziej skomplikowanego od własnej gar
deroby. Przestań przypisywać sobie zasługi Rosalie.
- Mamo, jestem zmęczona i nie mam ochoty na obiad.
Przepraszam, że nie zadzwoniłam wcześniej, ale teraz
mam zamiar się zdrzemnąć.
- No dobrze, wyśpij się. Dla urody. Potrzebujesz tego.
Pamiętaj, żeby wyglądać jak najlepiej...
- Tak, wiem. Latka lecą. Pa, mamo.
* * * * *
- Dam radę. Dam radę, do cholery! - Z piersi Toma
Mullany'ego wydobył się świst, który na pewno moż
na było usłyszeć na drugim końcu korytarza.
Mike uniósł ręce w geście poddania.
- Ty! - Pan Mullany wskazał powykręcanym palcem
na biedną pielęgniarkę, próbującą utrzymać wózek. - Za
blokuj koła i znikaj, gdzie pieprz rośnie. Nie chcę, żebyś
patrzyła na mój nagi, kościsty tyłek wystający z tego cho
lernego kitla.
Tom Mullany - skrzyżowanie Waltera Matthau
z Oskarem Zrzędą, był jednym z najbardziej wymagają
cych pacjentów Mike'a. I to kiedy miał dobry dzień. Dzi
siejszy dzień nie należał do tych dobrych. Przynajmniej
nie dla Toma. Biedny staruszek był przerażony. Nigdy nie
wypalił nawet jednego papierosa, ale całe życie zawodo
we spędził na Wall Street, gdzie wszyscy inni kopcili jak
smoki, i teraz Tom Mullany cierpiał na przewlekłą obtu-
racyjną chorobę płuc oraz na rozedmę. Niedawno stoczył
ciężką walkę z zapaleniem płuc, a obecnie miał nawrót
choroby. Od śmierci żony zeszłej zimy był bardzo samot
ny i jego stan znacznie się pogorszył.
Mike stał nieopodal, pozwalając pacjentowi na zachowa
nie odrobiny godności i powrót do łóżka o własnych siłach.
Trzymał się jednak blisko, na wypadek gdyby staruszek
* 26 *
straci! równowagę. Poruszanie się z kroplówkami i rurkami
tlenowymi nie należało do najłatwiejszych zadań.
Odesławszy pielęgniarkę, Mike stwierdził, że równie
dobrze może sam pobawić się w pielęgniarza i pomóc pa
cjentowi uratować trochę męskiej dumy. I tak nie miał
nic lepszego do roboty.
Kiedy Tom wgramolił się na materac, Mike postawił
barierki ochronne łóżka, umieścił pulsoksymetr na palcu
wskazującym mężczyzny i sprawdził poziom tlenu we
krwi - osiemdziesiąt dwa procent. Wciąż niski, ale nic
dziwnego, skoro pacjent tyle się przed chwilą ruszał.
- Nadal nie rozumiem, dlaczego nie chcesz puścić
mnie do domu. - Tom zerwał rurki tlenowe z twarzy i za
cisnął je w drżącej dłoni, którą wycelował prosto w Mi
ke^. - Lepiej mi będzie tam, gdzie sobie trochę odpocz
nę. Tutaj kłują mnie i tarmoszą dzień i noc.
Mike zabrał Tomowi rurki i umieścił je z powrotem
pod jego nosem.
- Gdybym to zrobił, nie miałbym tu nikogo do towa
rzystwa.
Tom znów złapał za rurki, a Mike spiorunował go
wzrokiem.
- Mogę zaraz zamienić rurki na maskę tlenową i zawo
łać jakiegoś potężnego pielęgniarza, który będzie pa
na pilnował, jeśli bez tego nie będzie pan chciał oddy
chać.
Ignorując pomruki starca, Mike podszedł do okna
i odsłonił rolety, żeby Tom mógł wyjrzeć na podwórze.
- A więc muszę cierpieć, bo doktorek nie ma nic lep
szego do roboty i postanowił poznęcać się nad takim sta
rym piernikiem jak ja? - Pan Mullany roześmiał się, świ
snął i kaszlnął. - Lepiej zacznij żyć, chłopcze.
- Pracuję nad tym. - Mike usiadł na krześle obok łóż
ka, rozparł się w nim wygodnie, wyciągnął nogi i skrzyżo
wał je w kostkach.
* 27 *
Tom nacisnął guzik i uniósł zagłówek łóżka. Przyglądał
się przez chwilę lekarzowi sponad plastikowych rurek.
Był starym, upartym tetrykiem. Oblizał suche wargi
i uśmiechnął się.
- Mam wielką nadzieję, że nie grasz na dwa fronty, bo
jeśli o mnie chodzi, to nie jestem zainteresowany. Ale
może wtedy miałbym wymówkę, żeby zmienić lekarza
i wreszcie wydostać się z tego miejsca.
- Niestety. Mówiłem o kobiecie. Wygląda na to, że bę
dzie pan tu tkwił, dopóki pana nie wypuszczę.
Tom popatrzył na Mike'a z zaciekawieniem.
- Wiesz, doktorku, brakuje ci dwóch guzików przy ko
szuli.
Mike wygładził krawat, który - jak mu się wcześniej
zdawało - zakrywał dowody nocnych ekscesów.
- Ta twoja nowa dziewczyna próbowała zerwać z cie
bie koszulę? - Zanim Mike zdążył zaprzeczyć, Tom cią
gnął serię pytań. - Czemu, do jasnej cholery, siedzisz tu
taj, skoro mógłbyś teraz być z tą swoją kocicą?
- Bo dostałem wiadomość, że wiozą pana na ostry dy
żur i, proszę wierzyć lub nie, chciałem się upewnić, że nic
panu nie jest.
Na policzki Toma powrócił blady kolor. Mike spraw
dził monitor. Poziom tlenu wzrósł do osiemdziesięciu
pięciu procent, a pacjent oddychał znacznie spokojniej
i wyglądał na bardziej rozluźnionego. Sterydy i pozostałe
leki zaczynały robić swoje.
- A więc znalazłeś sobie dziewczynę?
- Chciałbym tak myśleć.
- Kiedy kobieta odrywa ci guziki od koszuli, to dobry
znak. Tak przynajmniej było za moich czasów. Mam cho
lerną nadzieję, że jeszcze bardzo się nie pozmieniało.
- Czas pokaże. - Mike czuł się niezręcznie, rozmawia
jąc z pacjentem o swoim życiu osobistym. Wprawdzie
zwykle i tak nie było o czym mówić, ale po śmierci żony
Toma Mike wyraźnie się do niego zbliżył.
* 28 *
ROBIN KAYE przełożyła Anna Płocica Warszawa 2011
Tytuł oryginału: Too Hot to Handle Projekt okładki: Beata Kulesza-Damaziak Zdjęcie na okładce: © Jacob Wackerhausen, iStockphoto.com © Barolló, Dreamstime.com Copyright © 2009 by Robin Kaye Copyright © for the Polish translation Wydawnictwo BIS 2011 Wszystkie prawa zastrzeżone, w tym prawo do powielania całości lub części w jakiejkolwiek formie. Prosimy o nienaruszanie praw autorskich. ISBN 9 7 8 - 8 3 - 7 5 5 1 - 2 3 1 - 1 Wydawnictwo BIS ul. Lędzka 44a 01-446 Warszawa tel. (22) 877-27-05, 877-40-33; fax (22) 837-10-84 e-mail: bisbis@wydawnictwobis.com.pl www.wydawnictwobis.com.pl Druk i oprawa: ARSPOL, Bydgoszcz
Najbardziej lubię pisać o przyjaciołach. Mówią prawdę w oczy, nie obawiają się skrytykować, ko chają Cię, płaczą i śmieją się z Tobą, odczuwają Twoje radości i smutki jak własne. Przyjaciele odgrywają ogromną rolę w moim ży ciu. Miałam dużo szczęścia i napotkałam na swojej drodze wielu wspaniałych ludzi. O takich przyja ciołach marzy każda kobieta. Tę książkę dedykuję właśnie Wam. Gregory'emu Olsenowi, Cary'emu Domingu- ezowi, Charliemu Dodge'owi, Kenowi i Dianne Tysonom, Millie Gemando, Leslie Hourdas, Jen- nifer Griffith, Cheryl McKissick, Becky Hazel, Rhondzie Plumber, Deb Barger, Debbie Styne, Jennifer Shark, Kevinowi Dibleyowi, Anie DaSilva, Dalii Schulman, Amy Green-Phillips, Robin Linear, Jeannde Hersom oraz April Line.
(^Rozdział pierwszy CDÓ C Z s 1 uchy nie uprawiają seksu, prawda? Annabella ' Ronaldi nie była tego do końca pewna. Zawie szona pomiędzy jawą i snem, po nocy obfitują cej w szampana, doszła do wniosku, że albo zaznała nie ziemskiego seksu z duchem swojego zmarłego chłopaka Chipa, albo z jego sobowtórem. Modliła się, by to ten drugi wariant okazał się prawdziwy. Spała w swoim życiu jedynie z dwoma mężczyznami, więc perspektywa zwiększenia tej liczby o pięćdziesiąt procent wydawała się znacznie bardziej prawdopodob na od przygody miłosnej z duchem, zwłaszcza gdy zasta nawiała się nad tym już na półtrzeźwo. Zeszłej nocy bo wiem daleko jej było do trzeźwości. Musiała przyznać, że jej dawny związek z Chipem wie le by zyskał, gdyby chłopak był za życia choć w połowie tak dobry w łóżku jak jego duch zeszłej nocy - jeśli, oczy wiście, to właśnie duch Chipa spał teraz obok niej. To zaś znów sprowadzało ją do pierwotnego pytania: czy duchy potrafią się bzykać? I to jeszcze w tak obłędny sposób? Anabella otworzyła oczy i krzyknęła. Z całych sił. Śpiący obok niej mężczyzna obudził się i usiadł, ona tymczasem wyskoczyła z łóżka. - Mój Boże, ty istniejesz naprawdę. - Tak, zdecydowa nie miała przed sobą żywego mężczyznę, z krwi i kości. * 7 *
Wpatrywał się w nią z takim żarem w oczach, że wcale by się nie zdziwiła, gdyby nagle pochłonął ją ogień. W tych okolicznościach wolałaby nawet zginąć w płomieniach, niż stać przed nim jak idiotka. Idiotka w samej niebieskiej podwiązce. Zerwała z łóżka prześcieradło, całkowicie od krywając mężczyznę. Jednak on, choć też nagi, w ogóle nie wyglądał jak idiota. Wręcz przeciwnie. Był... duży i hm... zadowolony z jej widoku. Bardzo zadowolony. Annabelli odebrało mowę. - Bello... - Przysunął się do niej. Dziewczyna zaczęła się cofać, aż uderzyła z impetem o toaletkę. Bello? Chip nigdy tak do niej nie mówił. Gdyby już jakiś czas temu nie wykluczyła całej teorii z duchem, to jedno słowo ostatecz nie by ją przekonało. - Hej, spokojnie. Nie zrobię ci krzywdy. - Kim jesteś? - Jestem Mike... Mike Flynn, najlepszy przyjaciel two jego szwagra. Poznaliśmy się na weselu. Wyglądasz, jak byś zobaczyła ducha. - Co ty powiesz. - Nie przypominał brutalnego mor dercy, choć właściwie nie wiedziała, jak taki morderca może wyglądać. Była jednak pewna, że powinien mieć przy sobie siekierę bądź inne narzędzie zbrodni, a ni czego takiego przy nim nie dostrzegła. Nie zauważyła też żadnego prawdopodobnego schowka, w którym mógłby owo narzędzie ukryć. Nagle zorientowała się, że wpatruje się w... jego przyrodzenie. Niezbyt grzecz nie z jej strony. Odetchnęła głęboko, przebiegła wzro kiem po wspaniale umięśnionym brzuchu oraz szero kim torsie sobowtóra i zatrzymała się dopiero na jego oczach. Wyglądał niemal tak samo jak Chip vel Chri- stopher Edmond Van Dykę Larsen, nie licząc koloru oczu, niewielkiego garbka na nosie i rozmiaru pewnego „dodatku". - Cześć... Hm... - Mike. Mike Flynn. * g *
- Wiem, jak się nazywasz - oznajmiła, ale on nie wy glądał na przekonanego. - Nigdy wcześniej tego nie robi łam... - Nigdy wcześniej nie przyprowadziłaś do domu miłe go faceta, żeby uprawiać z nim niesamowity, bajeczny, niezapomniany seks? - Puścił jej oczko. - Cóż, jeśli cię to pocieszy, ja też nie mam tego w zwyczaju, zwłaszcza kie dy piękna kobieta nawet nie pamięta mojego imienia. Po mijając ten drobny szczegół, nie przychodzi mi do głowy przyjemniejszy poranek. Mimo wielu błagalnych próśb wzniesionych pod nie biosa Annabella nie zapadła się pod ziemię. Nie miała więc wyjścia i musiała uporać się z przedziwną sytuacją. - Czy ktoś już ci kiedyś mówił, że wyglądasz pięknie, kiedy jesteś skrępowana? Zresztą ty jesteś piękna niemal w każdych okolicznościach. Annabella przestąpiła z nogi na nogę. - A więc my naprawdę... yyy... no wiesz? - O tak. Kilka razy. Może umysł płatał jej figle. Może on wcale nie wyglą dał jak Chip i jego głos wcale nie brzmiał tak samo. Mo że po prostu przechodziła załamanie nerwowe. Ostatecz nie, po wszystkim, co ostatnio przeżyła, małe wakacje od rzeczywistości nie wydawały się niczym dziwnym. Wtedy sobie przypomniała. Obrazy ich dwojga zata czających się po jej nowym mieszkaniu i zdzierających z siebie nawzajem ubranie przebiegły przed jej oczami ni czym amatorski film porno. Skrzywiła się na wspomnie nie odgłosu rozdzieranego ubrania i własnego gromkiego śmiechu, kiedy zdała sobie sprawę, że jej krótka, czar na sukienka nagle stała się wyjątkowo kusa. Jeśli pamięć jej nie zawodziła, dziwiło ją, że sukienka nie stanęła w płomieniach od żaru ich ciał. - Chcesz, żebym dał ci trochę czasu? Wyprowadzę Da- ve'a na spacer. - Skąd znasz psa Rosalie? * 9 *
- Jestem przyjacielem Nicka. Pamiętasz? Poznałem Dave'a, kiedy Nick i Rosalie zaczęli się spotykać. - A c h , no tak. - Wyprowadzę Dave'a, kupię coś na śniadanie, a po tem porozmawiamy i nadrobimy pierwszą randkę. - Pierwszą randkę? - Tak. Ty wyjawisz mi swoje drugie imię, a ja powiem ci swoje. Porozmawiamy o rodzinie, pracy i innych co dziennych sprawach. Wtedy nasza wczorajsza przygoda nie będzie się wydawała tak przedwczesna. - Nie będzie? - Jak już mówiłem, nie mam w zwyczaju rzucać się na kobiety kilka godzin po ich poznaniu. Właściwie nigdy wcześniej mi się to nie przydarzyło. Chyba wymiana pod stawowych informacji nie jest aż takim złym pomysłem. Warto spróbować. Co ty na to? - Dobrze. - Zacisnęła powieki. Spodziewała się, że jej niecodzienny gość wyjdzie, przynajmniej na jakiś czas. On jednak zbliżył się do niej i objął jej twarz dłońmi. Po tem, zanim zdążył to zarejestrować jej otępiały umysł, obsypał delikatnymi pocałunkami jej powieki i usta. Otworzyła oczy, a on uśmiechnął się do niej, jakby była najsłodszą istotą pod słońcem. Koleś zdecydowanie po winien więcej wychodzić do ludzi. Na koniec Mike musnął wargami jej ramię. Choć pieszczota wydawała się niewinna, Annabellę przeszedł rozkoszny dreszcz, od którego stwardniały jej sutki. Za parło jej dech, a Mike uśmiechnął się z satysfakcją i się gnął po ubranie. Nigdy jeszcze nie widziała takiego uśmiechu u męż czyzny, z którym spała. Chociaż wcale nie miała w tym względzie ogromnego doświadczenia. Najpierw był Chip, potem... hm... Johnny, a teraz... Mike. Właśnie, Mike. Dave - pies, którym miała się zajmować do powrotu siostry z podróży poślubnej - wpadł do sypialni z męski- * 10 *
mi slipami w pysku. Podejrzewała, że należały do Mike'a. Skrzywiła się. - Przepraszam cię za to. Mike naciągnął szare, prążkowane spodnie od garnitu ru i zapiął rozporek. - Widziałaś moją koszulę? - Jest w salonie. - Ach, więc teraz już coś pamiętasz. To pocieszenie dla mojego poważnie nadszarpniętego ego. Zanim zdążyła wymyślić coś w odpowiedzi, zadzwonił telefon. Annabella zerknęła na zegarek. Było jeszcze wcześnie, więc to na pewno Becca. - Wybacz... Mike uniósł dłoń. - Nie ma sprawy. Nie spiesz się. Niedługo wrócę z Da- ve'em. To rzekłszy, Mike opuścił sypialnię i zamknął za sobą drzwi. Dziewczyna rzuciła się na łóżko, okryła nagie ciało prześcieradłem i sięgnęła po słuchawkę. - Halo? - A więc przeżyłaś wesele. Widzisz, niepotrzebnie się martwiłaś. - Becca? Czy przypadkiem nie masz jakiegoś kuzy na w Nowym Jorku? - Usłyszała gwizd Mike'a, szczęk łańcuszkowej obroży oraz blaszanych identyfikatorów, a potem trzaśniecie drzwi frontowych. - Kuzyna? - No tak, kuzyna. Około trzydziestki, blondyna o sza rych oczach, zabójczo przystojnego. Kuzyna, który jest podobny do Chipa. I to nawet bardzo. Tylko że ma tro chę pełniejsze usta, a jego nos wygląda, jakby był złama ny kilka razy, no i... ma większe... stopy. - Większe stopy? Annabello, dobrze się czujesz? Dziewczyna miała ochotę krzyknąć: „Nie, nie czuję się dobrze!". Jak osoba, która zastanawiała się, czy nie przy- * ii *
darzył jej się seks z duchem, mogła czuć się choć w nie wielkim stopniu dobrze? Jednak Becca rzuciłaby wszyst ko, wskoczyła do pierwszego pociągu z Filadelfii i pobie gła prosto na Brooklyn, gdyby poczuła, że Annabella jej potrzebuje. Choć Annabella bardzo kochała Beccę, nie miała siły zmagać się z konsekwencjami wtajemniczania przyjaciółki w całą sytuację. - Nic mi nie jest. Po prostu poznałam wczoraj pewne go faceta. Nazywa się Mike Flynn i jest zadziwiająco po dobny do Chipa. Musicie być jakoś spokrewnieni. - Annabello, mój brat odszedł już dwa lata temu. Nie sądzisz, że czas się z tym uporać? - O rany, Bec. Powiedziałam tylko, że poznałam kole sia, który wygląda jak Chip. Nie żyję wspomnieniami o Chipie. Przecież przed kilkoma tygodniami byłam zarę czona z innym facetem. - Z tym szują przedsiębiorcą pogrzebowym. - Johnny nie był taki zły. - Johnny dał się przyłapać ze spuszczonymi spodniami, jak obok trupa zabawiał się z wizażystką w zakasanej spódnicy... - Tak, obok pani Nunzio. - Annabella przeżegnała się. - Panie, świeć nad jej duszą. - Spójrz prawdzie w oczy. Tak zachować się może tyl ko szuja. - No dobrze, jeśli już musisz nazywać rzeczy po imie niu. Ale Johnny nie miał nic wspólnego z Chipem. - Johnny miał bardzo dużo wspólnego z Chipem. Wszystko, co robiłaś, odkąd dowiedziałaś się o chorobie Chipa, było związane z Chipem. Włącznie z planowa niem małżeństwa z tym szują z zakładu pogrzebowego. - Posłuchaj, kochana. Choć nasza rozmowa jest dla mnie wielce oświecająca, nie mam teraz czasu. Muszę się ubrać. Czy dzwonisz w jakimś konkretnym celu? - Chciałam się tylko upewnić, że nic ci nie jest. Ciężko być gościem, a nie panną młodą na własnym weselu. * 12 *
- Czuję się świetnie. - Kłamczucha. Jesteś zbyt próżna, żeby czuć się świet nie. Choć na pewno bardzo kochasz swoją siostrę, świa domość, że ukradła ci wesele, nieźle ci dopiekła. To po ruszyłoby nawet anioła, a obie wiemy dobrze, że ty anio łem nie jesteś. Nie wierzę, że poddałaś się bez walki. - Właściwie to tak. - Aby udowodnić swoją rację, An nabella usiadła i zrzuciła nogami prześcieradło. Była na ga... naga, nie licząc szorstkiej niebieskiej podwiązki na udzie. - O Boże! - Zupełnie o tym zapomniała. - Dość tego. Wsiadam w najbliższy pociąg do Nowego Jorku. Przerażasz mnie. - Nie, nie, nic mi nie jest. Naprawdę. Ja tylko... Wła śnie zobaczyłam, która jest godzina, i muszę... Jestem z kimś umówiona na śniadanie... na drugie śniadanie, a nawet się jeszcze nie ubrałam. Zadzwonię później, obiecuję. Nic mi nie jest. Przysięgam. Naprawdę. - No dobrze, ale czuję, że coś się święci. Porozmawia my po południu. Jeśli się do mnie nie odezwiesz, jutro ra no będę walić do twoich drzwi. - Zadzwonię. Obiecuję. Cześć. - Odłożyła słuchawkę i jęknęła. Bolała ją głowa, czuła nieprzyjemny smak w ustach i była niemal pewna, że ktoś dodał jej czegoś mocniejszego do szampana. Narzuciła szlafrok i poczła pała do łazienki. Mike nie mylił się co do jednego - wracała jej pamięć. Zeszłej nocy była na weselu swojej siostry Rosalie. Na weselu, które Annabella zaplanowała w najdrobniej szym szczególe, na weselu, o którym marzyła, odkąd do stała pierwszą lalkę Barbie w sukni ślubnej, na weselu, które byłoby jej weselem, gdyby nie zerwała zaręczyn z Johnnym. Widok siostry cieszącej się jej marzeniem wy starczająco ją upokorzył, ale potem ujrzała sobowtóra Chipa rozmawiającego z jej szwagrem Nickiem. Miał takie same szerokie ramiona i płowe włosy, na ty le długie, że owijały kołnierzyk jego koszuli. Jednak po- * 13 *
dobieństwa na tym się nie kończyły. Bynajmniej. Przyj mował również tę samą pozę. Stał z rękami na biodrach, szeroko rozstawiwszy nogi, i śmiał się głośno. Na ten wi dok włoski na rękach stanęły jej dęba i z trudem zwalczy ła pokusę, żeby się przeżegnać. Sobowtór Chipa obrócił się i spojrzał jej prosto w oczy. Annabella pamiętała, że złapała się kurczowo krzesła, bo zakręciło jej się w głowie i zaczęły jej latać mroczki przed oczami. Kieliszek wypadł jej z rąk. Zewsząd docho dził do niej szum rozmów, ale nagle wszystko wydało się takie odległe. Nie potrafiła oderwać wzroku od zbliżają cego się do niej mężczyzny. Niemal biegł, ale widziała go jakby w zwolnionym tem pie. Jego ciepła dłoń chwyciła ją za łokieć. - Usiądź, zanim upadniesz. - Chip? - wymamrotała. - Nazywam się Mike. Wszystko w porządku? - Pchnął ją na krzesło i kucnął przed nią, a potem złapał ją za nad garstek i zerknął na zegarek. - Tak. - Wyrwała się z jego uścisku i pogładziła ramio na, próbując pozbyć się gęsiej skórki. Miał inne oczy niż Chip. Były szare i przyglądały się jej wnikliwie. Chip miał jedno oko brązowe, a drugie zielo- nobrązowe. Z jego spojrzenia bił ciągły zachwyt. Świat widziany oczami Chipa musiał być cudowny. Dostrzegał jedynie piękno. Walkę z rzeczywistością pozostawiał in nym. - Nie wyglądasz najlepiej. - Dzięki. Każda dziewczyna marzy o takim komple mencie. - Chodzi mi o to, że wyglądasz, jakbyś źle się czuła. Je stem lekarzem. Jadłaś dziś coś? Bierzesz jakieś leki? - Posłuchaj, doktorku, nie jestem chora. Myślałam, że zobaczyłam ducha, to wszystko. Najwyraźniej jednak się pomyliłam, bo ty na pewno nie jesteś duchem. - Co takiego? * 14 *
- Przypominasz mi starego znajomego. - Annabella wstała, a Mike poszedł za jej przykładem. - Miło cię by ło poznać... - Mike. - Właśnie. - Przeszła otumaniona na drugi koniec sali, marząc o opuszczeniu przyjęcia. Jedynie strach przed gnie wem matki powstrzymał ją przed ucieczką. Zamiast tego skierowała się na taras wychodzący na Park Avenue. Później była już zbyt pijana, żeby pamiętać o wypusz czeniu bukietu, kiedy go złapała. Mike złapał podwiązkę. Zanim zdołała się wymigać, została posadzona na krześle na środku parkietu i Mike, przy głośnych wiwatach i gwizdach, powoli wsunął ręce z podwiązką pod jej su kienkę, wysoko na udo. Im wyżej wędrowały jego dłonie, tym bardziej płonęły mu oczy. Wciąż tkwiła w niewoli je go spojrzenia, gdy pomógł jej wstać i porwał do obowiąz kowego tańca. Ani się obejrzała, kiedy siedziała z nim w taksówce jadącej na Brooklyn. Annabella zapragnęła, aby jej umysł zmienił się w zni- kopis: wystarczyłoby potrząsnąć głową, a znów pojawiła by się w niej pusta tabliczka. * * * * * Mike opuścił mieszkanie Annabelli z wlokącym się obok Dave'em. Skierował się do najbliższej latarni ulicz nej i uderzył w nią głową. Mocno. - Kurwa... - Otworzył oczy i ujrzał przed sobą starszą panią w koronkowym szalu na głowie i z różańcem w dło ni. Spojrzała na niego z taką pogardą, że aż skulił się ze wstydu. - Przepraszam - wymamrotał, gdy go mijała. Kobieta burknęła pod nosem coś po włosku. Cholera, dziś rano przechodził samego siebie. - Świetne przedstawienie, Mikey. A teraz powiedz mi, co, do cholery, robisz z moim psem przed domem mojej szwagierki, i to bladym świtem. * 15 *
- Nick? Co ty tu robisz? Przecież ożeniłeś się ledwie pół dnia temu. Pies zaczął skakać na Nicka, radośnie merdając ogo nem. Mike bezskutecznie próbował go powstrzymać przed tymi brutalnymi objawami czułości. Nick podał Mike'owi kilka z licznych toreb, które miał ze sobą, i pogłaskał zwierzaka. Wyraz twarzy przyjaciela zdradzał niezadowolenie i Mike cieszył się w duchu, że Nick z natury nie jest porywczy. - Nie, nie mów mi. - Nick przyjrzał się przyjacielowi, jakby próbował wyczytać wszystko z jego twarzy. - Chyba nie spałeś z moją szwagierką, co? - Czy naprawdę chcesz usłyszeć odpowiedź na to pyta nie? - Co? Zaliczyłeś wszystkie moje dawne przyjaciółki, a teraz zabierasz się za moją rodzinę? - To nie moja wina, że twoje dawne przyjaciółki biegły do mnie po pocieszenie. Zważywszy moje szalone godzi ny pracy, nie mam czasu nawet na sen, a co dopiero na poznawanie kobiet. Minęło chyba z pięć albo sześć lat, kiedy po raz ostatni poznałem kobietę, która nie była pie lęgniarką albo nie miała lek. med. przed nazwiskiem. Mike'owi zdarzały się krótkie przygody, a nawet miał za sobą kilka związków, które wykraczały poza seks (choć było ich bardzo niewiele), ale rzadko czuł ze swoimi part nerkami więź emocjonalną. Nic jednak nie przygotowało go na spotkanie z Anna bella Ronaldi. Była niemal zbyt gorąca. Zbyt namiętna. Kiedy jej dotykał, czuł takie iskry, jak tamtego dnia, kie dy bawił się w wilgotnej piwnicy i prawie stracił życie po rażony prądem. - Annabella jest inna. - Tak, dobrze to ująłeś. Annabella to moja szwagierką. Nie mogłeś znaleźć sobie jakiejś innej dziewczyny do łóż ka? - Nick uniósł ręce i uderzył nimi o uda, najwyraźniej zapominając, że trzyma kilka siatek z supermarketu i pie- * 16 *
karni za rogiem. - Sądząc po twojej głupkowatej minie, zgaduję, że odpowiedź brzmi: nie. I domyślam się, że to nie najlepsza pora, żeby wpaść do mieszkania po torbę, którą Rosalie zostawiła. Mike nie zdołał powstrzymać uśmiechu. - Masz podwójną rację. - Będę udawał, że cię nie widziałem. - A czy Rosalie nie będzie się zastanawiać, dlaczego nie wstąpiłeś po torbę? - Powiem jej, żeby sobie kupiła nową. Poza tym wiesz, jak Lee uwielbia czekoladę. Tylko zerknie na te pączki w czekoladzie, to od razu wybaczy mi roztargnienie. Po wiem, że nie mogłem dłużej znieść rozłąki. Ostatecznie to prawda. Nick wziął od Mike'a pozostałe siatki. Mike rozumiał Nicka. Prawie. Zeszłej nocy bogowie mu sprzyjali, ponieważ kiedy po raz pierwszy spojrzał Annabelli w oczy, zareagowała na niego równie gwałtow nie. Ucieszył się, że ma na sobie luźne spodnie. Annabel la była piękna i seksowna, a na dodatek wpatrywała się w niego, jakby nie wierzyła własnym oczom. Od tamtej chwili jej wzrok nie opuścił go ani na chwilę. Równie do brze mógłby być jedynym mężczyzną na przyjęciu. Mike nie miał zamiaru pozwolić jej uciec. Musiał się tylko upewnić, że nigdy więcej go nie zapomni. * * * * * Annabella włożyła spodnie do jogi oraz sportowy top i wyszła z sypialni dokładnie w momencie, gdy Mike po wrócił ze spaceru z psem. Dostrzegła, że Mike poskładał pozostałości jej sukien ki, figi oraz pończochy i ułożył je starannie na kanapie. Jego marynarka wisiała na oparciu krzesła, a z górnej kieszonki wystawał zwinięty w rulonik krawat. Miał na sobie pomiętą koszulę bez kilku guzików, spodnie * 17 *
od garnituru i eleganckie czarne pantofle. Nawet w ubra niu, które przeleżało całą noc na podłodze, wyglądał wy jątkowo atrakcyjnie. Miałaby problem ze znalezieniem przystojniejszego mężczyzny. Teraz pozostawało jedynie pytanie: co z nim zrobić? - Cześć. - Mike postawił na stole dwie siatki i wręczył jej kubek kawy. - Nie wiedziałem, jaką kawę lubisz... Annabella zdjęła wieczko i upiła łyk gorącego płynu, zastanawiając się, co ma teraz powiedzieć. - Ach, cholera. - Mike wyciągnął zza paska telefon ko mórkowy i przeczytał wiadomość z ekranu. - Przepra szam cię. Muszę iść. Wiem, że powinniśmy porozmawiać, ale to nagły wypadek. - Wyciągnął krawat z kieszonki marynarki, uniósł kołnierzyk koszuli i zawiązał idealny węzeł windsorski, nawet nie spoglądając w lustro. Kiedy była z Chipem, to ona musiała wiązać mu kra wat - przy tych rzadkich okazjach, gdy zgadzał się ubrać elegancko. Zawsze się zastanawiała, czy sobie z niej nie żartuje. Chłopak, który spędził połowę życia w prywat nej szkole, powinien wiedzieć, jak wiązać krawat, nawet we śnie. Może dlatego nie chciał nosić krawatów, kiedy dorósł. Mike zacisnął węzeł, podsunął go pod szyję i nawet się przy tym nie skrzywił. Chip zawsze wyglądał w takich sy tuacjach, jakby zakładała mu stryczek. Czy to nie dziwne? Obserwowała Mike'a szykującego się do pracy. Nie po wiedział wprost, że idzie do pracy, ale jeśli nadwerężo na pamięć jej nie myliła, mówił, że jest lekarzem, a leka rze często stykają się z nagłymi wypadkami. Wzdrygnęła się, gdy wspomnienia wizyt szpitalnych z Chipem prze mknęły jej przez myśl, choć od tak dawna starała się od nich odgrodzić. Przypomniała sobie, jak często czeka ła na lekarza, który za każdym razem przynosił jej coraz gorsze wieści. Mike popatrzył na nią zmartwiony, a potem wziął ją w ramiona. * 18 *
- Hej, co się staio? - Ujął ją za podbródek i spojrzał w oczy. Annabella otworzyła usta, żeby powiedzieć, że to nic takiego, ale zanim zdążyła wydusić z siebie cokolwiek, przerwał jej pocałunkiem. Pocałunkiem o smaku kawy, cukru i śmietanki, tak żarliwym, że zaparło jej dech. Nie smakował jak Chip, nie pachniał jak Chip i, nawet pomimo zadziwiającego fizycznego podobieństwa, różnił się od Chipa w dotyku. Gdy choroba tymczasowo ustąpi ła, Chip był twardy i silny. Przypominał marmurowy po sąg, zapierający dech swoim pięknem, ale niezbyt wygod ny w kontakcie fizycznym. Annabella przekonała się na własnej skórze, że kiedy wtulasz się w posąg, ten albo chwieje się przez moment i szybko cię wypuszcza, albo upada razem z tobą, roztrzaskując się przy uderzeniu na tysiące maleńkich kawałeczków i pozostawiając cię posiniaczoną i krwawiącą na stercie gruzu. Samą. Ramiona Mike'a były wygodne, mocne, ale nie posą gowo twarde. No i Mike ją trzymał. Nie musiała się w nie go wtulać. To on przyciągnął ją do siebie i wsparł jej ciało o swoje. Na moment poddała się jego dotykowi, za mknęła oczy i delektowała się tym złudnym poczuciem bezpieczeństwa. - Choć bardzo bym chciał zostać i dowiedzieć się, co się dzieje w tej twojej intrygującej główce, naprawdę mu szę lecieć. Mam nadzieję, że nie zajmie mi to za dużo cza su. - Annabella miała ochotę zapytać, czy do niej wróci, ale on odpędził tę myśl pocałunkiem, odwrócił się i wy szedł. * * * * * Dave usiadł na swoim legowisku ze slipami Mi ke' a zwisającymi mu z pyska i zaskomlał. Choć pies ważył prawie siedemdziesiąt kilo i wyglądał na skrzyżowanie Cujo z powieści Stephena Kinga z czarnym rumakiem, tak naprawdę był tylko szczeniaczkiem w ciele wołu. An- * 19 *
nabella usiadła na kanapie i wbiła wzrok w drzwi. Dave przyczłapał do niej i wsparł ogromny bernardyński łeb na jej kolanach. Dzięki Bogu, slipy wydawały się odporne na potoki śliny. Dave uniósł na nią brązowe ślepia i pisnął żałośnie. Annabella pogłaskała go z roztargnieniem. Sama nie wiedziała, co czuje, choć niezaprzeczalnie wypełniały ją emocje. Czy lepiej jest spędzić życie w próżni, czy zostać wystrzelonym w istną galaktykę uczuć, których nie da się zdefiniować? Pustka emocjonalna, w której dryfowała do tej pory, wydała jej się znacznie wygodniejsza. Annabella z wysiłkiem wyciągała z piwnicy skrzynkę wypełnioną płótnami. Zanim Rosalie zaręczyła się z Nic kiem i wynajęła siostrze mieszkanie, udostępniła jej piw nicę na przechowanie rzeczy, które Annabella przywiozła ze sobą po przeprowadzce z Filadelfii. Minęły już dwa la ta od śmierci Chipa - najwyższy czas przejrzeć stare rze czy. Johnny nie zrozumiałby, gdyby zaczęła rozwieszać portrety i akty po całym domu, zwłaszcza że większość obrazów przedstawiała Chipa. Postanowiła zachować kil ka mniejszych portretów, kilka innych oddać Becce, a wszystkie akty zniszczyć. Wszystkie oprócz jednego. Nie umiała rozstać się z tym pierwszym, za żadne skarby. Na wet, jeśli płótno miałoby przeleżeć owinięte w papier na dnie szafy aż do jej śmierci. - Annabella! - zawołał Wayne, ujrzawszy dziewczynę wciągającą skrzynkę po schodach z piwnicy na parter. - Co ty wyprawiasz? Henry, chodź tutaj i pomóż mi! - Wayne, sąsiad Rosalie, a właściwie to już jej własny, stanął obok niej i uniósł pudło. - Dlaczego nas nie zawo łałaś? Mieszkamy tutaj, na górze, i zawsze służymy po mocą. Tak się cieszymy, że przejęłaś mieszkanie po sio strze. Daj znać, jeśli będziesz potrzebowała pomocy * 20 *
przy przemeblowaniu. Wyznam szczerze, bardzo się z Henrym obawialiśmy, że stracimy kontakt z naszą ko chaną Rosalie. A teraz, kiedy ty tu mieszkasz... Bardzo się cieszymy z naszej nowej sąsiadki. Musisz wpaść do nas na obiad, żebyśmy mogli lepiej się poznać. Czy ten przy stojniak, który wychodził od ciebie rano, to twój chłopak? Dziewczyno, masz niemal tak dobry gust jak twoja sio stra. Jest uroczy. Naprawdę, gdybym był dziesięć lat młodszy i gdyby on nie był hetero, przysięgam, Henry miałby się czego obawiać. Wayne wreszcie zaczerpnął powietrza. Annabella wpatrywała się w niego tępo. - Yyy... Jakie było pytanie? Wayne objął ją ramieniem. - Obiad, a potem chłopak. - Och, tak, z przyjemnością zjem obiad z tobą i z Hen rym. Rosalie tyle mi o was opowiadała. - Przerzuciła wło sy przez ramiona i przywołała na usta najbardziej czaru jący uśmiech. - Rosalie dała mi numer waszego telefonu na wypadek, gdybym nie mogła wrócić do domu, żeby na karmić Dave'a. Mam nadzieję, że to nie problem? - Wszystko pięknie, ślicznotko, ale takie metody dzia łają tylko na mężczyzn hetero. A teraz opowiadaj o panu Pięknym Dużym Blondynie. - Dla ciebie to doktor Piękny Duży Blondyn. - Anna bella weszła za Wayne'em do swojego mieszkania i pokie rowała go do niewielkiego pokoiku, który nosił miano ga binetu, choć rozmiarem bardziej przypominał garderobę z oknem. - Możesz postawić pudło przy tamtej ścianie. Wayne ustawił pojemnik, a potem udał się za gospody nią do kuchni i przyglądał się, jak grzebie w szufladzie ze szpargałami. - Czego szukasz, unikając rozmowy o panu Przystoj- niaczku? - zapytał w końcu. - Młotka. Chcę otworzyć skrzynkę. Nie dasz za wygra ną, co? * 21 *
- Nie. - Wayne podszedł do drzwi frontowych. - Hen ry, przynieś łom i młotek, jak będziesz schodził, dobrze, kochanie? - zaryczał na całą klatkę. Nawet nie poczekał na odpowiedź Henry'ego, tylko od razu cofnął się do mieszkania. Rosalie dużo jej opo wiadała o sąsiadach i Annabellę zawsze ciekawiło, czy siostra nie przesadza. Musiała przyznać, że jak na razie wszystko się zgadzało. Mając w pamięci barwne opowie ści Rosalie i widząc sąsiadów na własne oczy, zastanawia ła się, jak Wayne zdołał owinąć sobie Henry'ego wokół małego palca. Mężczyzna podszedł i szturchnął ją biodrem. - Nie pożałujesz, jeśli mi zaufasz. Zapytaj siostrę. Gdy by nie ja i Henry, Rosalie i Nick wciąż udawaliby, że to drugie nie istnieje. Pomyśl o nas jako o swoich dobrych wróżkach. Tego było za wiele. Annabella nie potrafiła zachować powagi, choć bardzo się starała. Gdy dołączył do nich Henry, pokładała się ze śmiechu, a Wayne jej wtórował. Złapała się za brzuch i próbowała złapać oddech. Boże, tak dawno się nie śmiała. Henry zlustrował ich od stóp do głów i wykrzywił twarz. - Wayne, spójrz na nią - rzekł. Wręczył Wayne'owi na rzędzia, wyjął z kieszeni idealnie wyprasowaną chustecz kę i otarł łzy z twarzy Annabelli. Był wysoki. Nieczęsto unosiła wzrok na mężczyzn, ale teraz musiała zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. W dobre, ciepłe oczy. Wayne miał świetny gust. Henry był naprawdę przystoj ny, jeśli ktoś gustował w mężczyznach metroseksualnych. A już zwłaszcza w gejach. - Co przegapiłem? - Wayne droczył się ze mną. - Annabella nie przywy kła do tego, by ją dotykano przy każdej okazji, a Wayne i Henry z pewnością lubili okazywać czułość. Cofnęła się i zauważyła, że ten pierwszy gdzieś zniknął. * 22 *
Nagle pomieszczenie wypełnił huk młotka i skrzypie nie gwoździ wyciąganych z desek. Dziewczyna rzuciła się w stronę gabinetu, ale zanim zdołała powstrzymać sąsia da, zdjął już wieko. Tak oto oczom wszystkich ukazał się obraz olejny, półtora na półtora metra, przedstawiający całkiem nagiego Chipa. O Boże! Wcale jej się nie wyda wało. Mike rzeczywiście wyglądał jak Chip. - Proszę, proszę, co my tu mamy. - Wayne wsparł rę ce na biodrach i gwizdnął pod nosem, podczas gdy jego oczy taksowały dzieło. - No, no, no, wygląda na to, że znasz pana Pięknego Dużego Blondyna lepiej niż myśla łem. Nie odrywał wzroku od malowidła, kręcąc głową i cmokając. - Jeśli ten obraz jest precyzyjny, będziemy musieli po ważnie rozważyć epitet „duży" w określeniu naszego dok tora przystojniaczka. Taka szkoda. Nieważne, co piszą w „Cosmopolitan". Oboje wiemy, że nie technika jest najważniejsza. Annabelła wskazała na obraz i wydukała: - Ale... Ale to nie Mike.
(^Rozdział drugi f iJo wyjściu Henry'ego i Wayne'a Annabella / ^ J * / " ^ wróciła do łóżka i spróbowała rozeznać się V . / w sytuacji. Musiała rozlokować te nieliczne rzeczy, które udało jej się przywieźć z Filadelfii i jakimś cudem zmienić mieszkanie Rosalie we własne. Rosalie i Nick wynajęli jej mieszkanie umeblowane i wyposażone, co bardzo ją ucieszyło. Meble Rosalie nie były im do niczego potrzebne. Luksusowy dom Nicka zo stał naznaczony piętnem profesjonalnego dekoratora wnętrz. A właściwie - z tego, co mówiła Rosalie - deko- ratorki, która przez jakiś czas spotykała się z Nickiem i urządziła wszystko podług swojego gustu. Wystrój był nudny, chłodny i nieprzyjemnie sztuczny - zupełnie nie pasował do Nicka. Podobno w całym domu ani jednego pokoju nie dałoby się nazwać relaksującym. Nawet w ła zienkach strach było do czegokolwiek dotknąć w obawie przed zniszczeniem. Między innymi z tego powodu An nabella miała przez jakiś czas opiekować się Dave'em. Nick i Rosalie chcieli najpierw zmienić wystrój domu i przygotować wnętrza na obecność psa. Nagle zadzwonił telefon. Dziewczyna przez chwilę roz ważała zignorowanie go. Jej nowy numer mieli tylko ro dzice, Rosalie, Nick i Becca. Nie podejrzewała, by Rosa lie miała dziś ochotę do niej dzwonić, a z Beccą już roz mawiała. Pozostawała jedynie matka. Cholera. * 24 *
- Cześć, mamo. - Annabello. Dlaczego nie ma cię na obiedzie? Obiad... do diabła, zupełnie zapomniała o niedziel nym obiedzie. Zerknęła na zegar. Była za pięć pierwsza. - H m . . . przepraszam... Ja... - Och, pewnie masz randkę z tym miłym panem dok torem, kolegą Nicka? Był taki uroczy, kiedy poprosił te go drugiego młodzieńca, żeby pozwolił mu złapać pod wiązkę. Widziałam, jak na ciebie patrzył przez całą noc, chociaż wcale go nie zachęcałaś. Ale potem ciocia Rose powiedziała mi, że zabrał cię do domu. - Tak, to prawda. Jest... miły. - Nie zapominaj, że jest wolnym mężczyzną, i na doda tek lekarzem. Wiesz... - Tak, mamo, latka lecą. Wiem, wiem, nie musisz się powtarzać. - Skoro już zniszczyłaś sobie życie, odwołując ślub, wy korzystaj jak najlepiej krąg znajomych Nicka. Na weselu było kilku bardzo sympatycznych, zamożnych mężczyzn. A co do wesela, powinnaś się cieszyć, że całe przygotowa nia nie poszły na marne. Rosalie uratowała sytuację swo im rychłym ślubem z Nickiem. Mieli cudowne wesele. - Tak, dzięki mnie. - A co ty miałaś z tym wspólnego? - Rany, nie wiem, mamo. Nic poza zaplanowaniem uroczystości w najdrobniejszym szczególe. Poświęciłam rok życia na zorganizowanie tej uroczystości. - Na szczęście Rosalie i Nick mieli czas i pieniądze, że by pozmieniać i dopasować wszystko do własnych po trzeb. - Nie zmienili niczego, nie licząc nazwisk w zaprosze niach i listy gości. Do diabła, wykorzystali nawet mój roz kład usadzenia gości przy stolikach dla naszej rodziny. - Nic dziwnego, że nie możesz znaleźć odpowiedniego męża. Tylko posłuchaj, jak się wyrażasz. Lepiej idź do spo wiedzi. Poza tym wszyscy wiemy, że nie potrafisz zorgani- * 25 *
zować niczego bardziej skomplikowanego od własnej gar deroby. Przestań przypisywać sobie zasługi Rosalie. - Mamo, jestem zmęczona i nie mam ochoty na obiad. Przepraszam, że nie zadzwoniłam wcześniej, ale teraz mam zamiar się zdrzemnąć. - No dobrze, wyśpij się. Dla urody. Potrzebujesz tego. Pamiętaj, żeby wyglądać jak najlepiej... - Tak, wiem. Latka lecą. Pa, mamo. * * * * * - Dam radę. Dam radę, do cholery! - Z piersi Toma Mullany'ego wydobył się świst, który na pewno moż na było usłyszeć na drugim końcu korytarza. Mike uniósł ręce w geście poddania. - Ty! - Pan Mullany wskazał powykręcanym palcem na biedną pielęgniarkę, próbującą utrzymać wózek. - Za blokuj koła i znikaj, gdzie pieprz rośnie. Nie chcę, żebyś patrzyła na mój nagi, kościsty tyłek wystający z tego cho lernego kitla. Tom Mullany - skrzyżowanie Waltera Matthau z Oskarem Zrzędą, był jednym z najbardziej wymagają cych pacjentów Mike'a. I to kiedy miał dobry dzień. Dzi siejszy dzień nie należał do tych dobrych. Przynajmniej nie dla Toma. Biedny staruszek był przerażony. Nigdy nie wypalił nawet jednego papierosa, ale całe życie zawodo we spędził na Wall Street, gdzie wszyscy inni kopcili jak smoki, i teraz Tom Mullany cierpiał na przewlekłą obtu- racyjną chorobę płuc oraz na rozedmę. Niedawno stoczył ciężką walkę z zapaleniem płuc, a obecnie miał nawrót choroby. Od śmierci żony zeszłej zimy był bardzo samot ny i jego stan znacznie się pogorszył. Mike stał nieopodal, pozwalając pacjentowi na zachowa nie odrobiny godności i powrót do łóżka o własnych siłach. Trzymał się jednak blisko, na wypadek gdyby staruszek * 26 *
straci! równowagę. Poruszanie się z kroplówkami i rurkami tlenowymi nie należało do najłatwiejszych zadań. Odesławszy pielęgniarkę, Mike stwierdził, że równie dobrze może sam pobawić się w pielęgniarza i pomóc pa cjentowi uratować trochę męskiej dumy. I tak nie miał nic lepszego do roboty. Kiedy Tom wgramolił się na materac, Mike postawił barierki ochronne łóżka, umieścił pulsoksymetr na palcu wskazującym mężczyzny i sprawdził poziom tlenu we krwi - osiemdziesiąt dwa procent. Wciąż niski, ale nic dziwnego, skoro pacjent tyle się przed chwilą ruszał. - Nadal nie rozumiem, dlaczego nie chcesz puścić mnie do domu. - Tom zerwał rurki tlenowe z twarzy i za cisnął je w drżącej dłoni, którą wycelował prosto w Mi ke^. - Lepiej mi będzie tam, gdzie sobie trochę odpocz nę. Tutaj kłują mnie i tarmoszą dzień i noc. Mike zabrał Tomowi rurki i umieścił je z powrotem pod jego nosem. - Gdybym to zrobił, nie miałbym tu nikogo do towa rzystwa. Tom znów złapał za rurki, a Mike spiorunował go wzrokiem. - Mogę zaraz zamienić rurki na maskę tlenową i zawo łać jakiegoś potężnego pielęgniarza, który będzie pa na pilnował, jeśli bez tego nie będzie pan chciał oddy chać. Ignorując pomruki starca, Mike podszedł do okna i odsłonił rolety, żeby Tom mógł wyjrzeć na podwórze. - A więc muszę cierpieć, bo doktorek nie ma nic lep szego do roboty i postanowił poznęcać się nad takim sta rym piernikiem jak ja? - Pan Mullany roześmiał się, świ snął i kaszlnął. - Lepiej zacznij żyć, chłopcze. - Pracuję nad tym. - Mike usiadł na krześle obok łóż ka, rozparł się w nim wygodnie, wyciągnął nogi i skrzyżo wał je w kostkach. * 27 *
Tom nacisnął guzik i uniósł zagłówek łóżka. Przyglądał się przez chwilę lekarzowi sponad plastikowych rurek. Był starym, upartym tetrykiem. Oblizał suche wargi i uśmiechnął się. - Mam wielką nadzieję, że nie grasz na dwa fronty, bo jeśli o mnie chodzi, to nie jestem zainteresowany. Ale może wtedy miałbym wymówkę, żeby zmienić lekarza i wreszcie wydostać się z tego miejsca. - Niestety. Mówiłem o kobiecie. Wygląda na to, że bę dzie pan tu tkwił, dopóki pana nie wypuszczę. Tom popatrzył na Mike'a z zaciekawieniem. - Wiesz, doktorku, brakuje ci dwóch guzików przy ko szuli. Mike wygładził krawat, który - jak mu się wcześniej zdawało - zakrywał dowody nocnych ekscesów. - Ta twoja nowa dziewczyna próbowała zerwać z cie bie koszulę? - Zanim Mike zdążył zaprzeczyć, Tom cią gnął serię pytań. - Czemu, do jasnej cholery, siedzisz tu taj, skoro mógłbyś teraz być z tą swoją kocicą? - Bo dostałem wiadomość, że wiozą pana na ostry dy żur i, proszę wierzyć lub nie, chciałem się upewnić, że nic panu nie jest. Na policzki Toma powrócił blady kolor. Mike spraw dził monitor. Poziom tlenu wzrósł do osiemdziesięciu pięciu procent, a pacjent oddychał znacznie spokojniej i wyglądał na bardziej rozluźnionego. Sterydy i pozostałe leki zaczynały robić swoje. - A więc znalazłeś sobie dziewczynę? - Chciałbym tak myśleć. - Kiedy kobieta odrywa ci guziki od koszuli, to dobry znak. Tak przynajmniej było za moich czasów. Mam cho lerną nadzieję, że jeszcze bardzo się nie pozmieniało. - Czas pokaże. - Mike czuł się niezręcznie, rozmawia jąc z pacjentem o swoim życiu osobistym. Wprawdzie zwykle i tak nie było o czym mówić, ale po śmierci żony Toma Mike wyraźnie się do niego zbliżył. * 28 *