Yuka93

  • Dokumenty374
  • Odsłony179 715
  • Obserwuję131
  • Rozmiar dokumentów577.3 MB
  • Ilość pobrań103 850

Kaye Robin - Romeo Romeo

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Kaye Robin - Romeo Romeo.pdf

Yuka93 EBooki
Użytkownik Yuka93 wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 331 stron)

Kaye Robin Romeo Romeo Poznają się przypadkiem. Rosalie łapie gumę, zatrzymuje się samochód pomocy drogowej. Zabójczo przystojny mechanik Nick Romeo w rzeczywistości jest właścicielem sieci salonów samochodowych. Rosalie, niezależna finansistka, wie doskonale, czego oczekuje od związku - żadnych zobowiązań, planowania wspólnej przyszłości, żadnych uniesień. Jednak wkrótce po pierwszej randce się rozchorowuje i przelotna, pełna skrywanych tajemnic znajomość, z dnia na dzień całkowicie się zmienia. Nick ma szansę udowodnić, że jest świetnym kucharzem i potrafi z poświęceniem sprzątać, zmywać i opiekować się psem. Rosalie zaczyna dostrzegać zalety bliskiej relacji z mężczyzną i mur, który wybudowała wokół serca powoli się kruszy. Co się stanie, gdy Nick wyzna Rosalie, kim jest naprawdę?

Rozdziałpierwszy Rosalie zdołała jakoś uciec z domu wariatów. Przytulny domek rodziców w Bay Ridge przez większość czasu mógł swobodnie uchodzić za sycylijską odmianę Bellevue*. Opierając się podmu- chom zimnego styczniowego wiatru, Rosalie zapięła płaszcz pod samą szyję i pobiegła do samochodu. Każdy niedzielny obiad na łonie rodziny był dla niej lekcją samokontroli, jednak tego dnia przeszła przyśpieszony kurs samoobrony. Przed małżeństwem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego matka, która powinna przecież kochać własną córkę, próbuje ze wszelkich sił wpuścić ją w kanał. Choć należy przyznać, że Maria Ronaldi we własnym małżeństwie była po prostu szczęśliwa. Rosalie jednak, ilekroć miała podjąć decyzję, z uwagą rozważała wszystkie za i przeciw, zagłębiając się przy tym w statystyki, które od dzieciństwa uwielbiała. Aż pięćdziesiąt trzy procent małżeństw kończy się rozwodem. Dodając do tego małżeństwa nieszczęśliwe i unikające rozpadu wyłącznie z uwagi na poglądy religijne bądź ośli upór, których ilość Rosalie szacowała na jakieś czterdzieści sześć procent, otrzymuje się wynik jednego procenta małżeństw szczęśliwych. Tylko szaleniec podejmie ryzyko, mając jedną szansę na sto! Bellevue - szpital dla obłąkanych.

Rosalie miała wiele wad, jednak nie była szalona Już w dzieciństwie podjęła decyzję, że nigdy nie wyjdzie za mąz i jak dotąd nie wydarzyło się nic, co mogłoby choć trochę zachwiać jej postanowieniem. Oczywiście, gdyby wypowiedziała to na głos, w odpowiedzi usłyszałaby wyłącznie jedenaste przykazanie: „Wyjdziesz za mąż za miłego katohka, najlepiej Włocha, i będziesz z nim miała stadko dzieci, albo pójdziesz prosto do piekła". Nachmurzona Rosalie schroniła się w ukochanym volkswagenie garbusie i ruszyła ku domowi. Już po kilku przecznicach usłyszała niepokojące pukanie. Zły znak. Zjechała na pobocze i odkryła, że jedna z tylnych opon jest płaska jak naleśnik, w dodatku nie mogła nawet dokładnie się jej przyjrzeć. Po obiedzie u rodziców miała wrażenie, że jeśli się schyli, pęknie jej pasek od spodni. Nawet me chciała sobie wyobrażać, co mogłoby się stać, gdyby kucnęła. Otworzyła bagażnik, żeby wyjąć koło zapasowe i zobaczyła tylko pustą okrągłą dziurę. Cholera! Tylko tego jej brakowało. Przez chwilę bezmyślnie patrzyła na pusty bagażnik, wreszcie z furią kopnęła sflaczałą oponę, w duchu wyzywając brata od najgorszych. Dupek! - Stronzo! - krzyknęła z wściekłością. Chyba oszalała, dając mu sto sześćdziesiąt dolarów i licząc na to, że kupi jej koło zapasowe. Prosiła go o pełnowymiarową zapasówkę, tymczasem nie dostała nawet zwykłej opony dojazdowej. -Propio un stronzo delia prima categoria! Przez chwilę klęła z pasją po włosku. Bóg na pewno wybaczał przeklinanie w innym języku. Dorzuciła jeszcze kilka przekleństw po hiszpańsku. Doszła do wniosku, że coraz lepiej sobie z nim radzi. * * * * * Dominick Romeo stał z rękami w kieszeniach w warsztacie swojego największego salonu samochodowego. Był właścicielem wielkiej sieci salonów rozsianych po całym

Wschodnim Wybrzeżu i choć swoje imperium zbudował od zera, nie był w stanie zrozumieć, co jest nie w porządku z tym cholernym viperem. Zerknął na zegar przy podnośniku i doszedł do wniosku, że zrobiło się późno. Był chyba jedynym nieszczęśnikiem w całym Nowym Jorku siedzącym w pracy w niedzielne popołudnie. Każdy rozsądny człowiek zajadał się właśnie deserem po sutym włoskim obiedzie. Każdy oprócz niego. W dodatku zepsuł mu się samochód. Zatrzasnął pokrywę silnika i skrzywił się, gdy w pustym warsztacie echo zwielokrotniło głośny huk. Zmywając smar z dłoni, po raz kolejny zastanawiał się nad jedną z największych tajemnic wszechświata - po jaką cholerę ludzie zaczęli łączyć silniki z komputerami. Weekend zaczął się źle i z godziny na godzinę było coraz gorzej. W piątek odrzucono jego propozycję przejęcia prywatnego salonu samochodowego, którego pożądał skrycie niemal od dziecka. W sobotę wieczorem, zamiast pocieszać go po tak wielkiej stracie, Tonya zaczęła marudzić coś o ślubie. Nie dała mu wyboru, musiał z nią natychmiast zerwać. Tonya wylała morze łez, a Dominick opróżnił całego danielsa i obudził się w niedzielę z potwornym bólem głowy. W zasadzie obudził go telefon. Mama nie omieszkała przypomnieć mu już o szóstej rano, że nadeszła jego kolej, by towarzyszyć Nanie do kościoła. Krzywiąc się i ukradkiem rozmasowując skronie, przez całą mszę zastanawiał się, czy Jezus rzeczywiście umarł za nasze grzechy. Być może śmierć była tylko ucieczką. Prawdopodobnie okazała się mniej bolesna niż słuchanie śpiewu babci. Tego ranka Nick sam chętnie wziąłby krzyż na ramiona. Zepsuty viper był ostatnim gwoździem do trumny. Słyszał kiedyś, że nieszczęścia chodzą parami, musiał więc wygrać potrójny los w tej loterii. Naliczył pięć nieszczęść, jaki z tego wniosek? Czas na szóste... Odłożył narzędzia na miejsce i powyłączał światła. Pocieszał się myślą, że w domu czeka na niego zimne piwo

i wygodne łóżko. Jednak skoro nie miał ochoty szukać pudła z kluczami i przestawiać wszystkich samochodów blokujących wjazd do salonu, musiał wrócić do domu lawetą. Nic tak nie wkurzało jego sąsiadów, jak laweta zaparkowana pod budynkiem. Jednak myśl o karcących spojrzeniach i drwiących komentarzach nie była w stanie zmotywować go do przestawiania ośmiu aut. Do licha, w końcu mieszkał tam od trzydziestu jeden lat. Gdy się urodził, Park Slope miało fatalną reputację, a zmiany, które się dokonały w dzielnicy, były także jego zasługą. Sąsiedzi nie powinni grymasić, nawet gdyby zechciał parkować pod domem śmieciarką. Nie zdjął kombinezonu, żeby nie pobrudzić ubrania w szoferce lawety, przeczesał tylko włosy palcami i ruszył do domu. Był już prawie na miejscu, gdy minął zaparkowany na poboczu samochód. Jakaś kobieta kopała z furią oponę, nie zwracając uwagi na mijające ją pędem samochody i ciężarówki. Z westchnieniem zjechał na pobocze, włączył światła awaryjne i spojrzał na furiatkę. Miał nadzieję, że to jej własny samochód, bo właśnie nie trafiła w oponę i z całej siły kopnęła zderzak. Westchnął ponownie. Szóste nieszczęście właśnie nadeszło i czuł, że lepiej zmierzyć się z nim od razu, niż odkładać na później. Nick wyskoczył z lawety i z rezygnacją ruszył ku wariatce. Mógłby przysiąc, że słyszy włoskie i hiszpańskie przekleństwa. - Halo, proszę pani! Czy nie mogłaby pani wyżywać się na drugiej stronie zderzaka? Jeszcze chwila i ktoś panią potrąci! - Przez chwilę czekał na odpowiedź, lecz kobieta tylko obrzuciła go wściekłym spojrzeniem. Może naprawdę jest wariatką... Spróbował grzeczniej: - Proszę pani, jeśli mi pani pozwoli, zmienię oponę na zapasową. Będzie pani mogła spokojnie pojechać do domu i rozliczyć się osobiście z przyczyną swych kłopotów. - Zwariował pan? Nie przyszło panu do głowy, że gdyby przyczyna moich kłopotów była w tej chwili w zasięgu,

dorwałabym go jak psa, którym zresztą jest, i wytłukła-bym z niego wszystkie durne pomysły? Nick uniósł brew ze zdumienia, ciesząc się w duchu, że zachował bezpieczny dystans. - Przecież gdyby tylko kupił zapasowe koło, jak go prosiłam, już bym je sobie sama zmieniła! A dałam mu pieniądze! Wiem, pewnie pan uważa, że już dawno powinnam zmądrzeć i ma pan rację. Miałam pięć lat, kiedy zorientowałam się, że ten drań mnie okrada, zamieniając moje dolary na miedziaki i twierdząc, że miedziaki są bardziej wartościowe, bo lśnią jak złoto. A ja mu wierzyłam! Powinnam była zabić brata wieki temu! Niestety, darowałam mu i teraz sterczę tu na mrozie i gadam z nie- znajomym! Dopiero w tej chwili musiała sobie zdać sprawę, że wrzeszczy na dobrego samarytanina. Odetchnęła głęboko, wcisnęła dłonie w kieszenie i powiedziała łagodniej: - Dziękuję, że się pan zatrzymał. - Jasne. - Nick z trudem powstrzymał uśmiech. Zawsze miał słabość do ognistych kobiet. Nie miał zamiaru jej denerwować, ale była taka słodka, gdy miotała przekleństwa i wymachiwała rękami! Wariatka, ale słodka jak miód. - A może schroni się pani przed zimnem w lawecie? Tylko proszę niczego nie dotykać. Umocuję samochód i odwiozę panią do domu. Jutro odbierze go pani z salonu Romeo. Kobieta zasznurowała wargi. - Chce pan, żebym wsiadła do lawety? Z nieznajomym? Dominick zmrużył błękitne oczy. Przez chwilę zastanawiał się, jakie szóste nieszczęście spotkałoby go wieczorem, gdyby zostawił wariatkę na pastwę losu. Jednak naprawdę miał ochotę jej pomóc. - Mam odholować pani auto do warsztatu, czy nie? - Oczywiście, bardzo proszę. Ja jednak nie wsiądę do lawety z nieznajomym. Nick wyciągnął z szoferki kable i liny do holowania.

- Życzę zatem powodzenia w poszukiwaniu taksówki. Może pani skorzystać z mojego telefonu. Leży na siedzeniu w szoferce. Przyjdę za jakieś dziesięć minut, jeśli zmieni pani zdanie. - Usłyszał jeszcze, jak wariatka mamrocze, że ktoś powinien zdechnąć w kałuży krwi, lecz nie był w stanie stwierdzić, o kim mowa. Miał nadzieję, że nie o nim samym. Parę minut wcześniej Rosalie zastanawiała się, czy hiszpańskie klątwy sprawią, że Bóg ześle jej pomoc. Obdzwoniła wszystkie warsztaty na Brooklynie, ale nikt nie odebrał telefonu. Teraz cieszyła się, że trzy lata nauki hiszpańskiego nie okazały się stratą czasu, jednak była przekonana, że gdy coś wygląda na zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, zwykle takie jest. Lawety raczej nie jeżdżą po okolicy w poszukiwaniu zepsutych aut, czyż nie? Skoro zaś Bóg zesłał tego faceta, musiała w przeszłości nazbierać sobie sporo punktów. Nie mogła przestać się na niego gapić. Był przystojny jak Jude Law, w dodatku wysoki i smagły. Wyraźnie włoskie pochodzenie dodawało mu jeszcze uroku, nie wspominając o sylwetce opiętej w kombinezon. Był cały pokryty smarem i rozczochrany, mimo to wyglądał nieprzyzwoicie bosko. To powinno być zabronione. W innej sytuacji nie wahałaby się ani chwili i wsiadła do szoferki, by zawiózł ją do domu. Jednak w tym mechaniku było coś bardzo niepokojącego. Owszem, miał na sobie kombinezon, a na dłoniach smar, jednak jego wysmakowana fryzura dziwnie kontrastowała ze strojem. Nosił ręcznie robione płócienne buty, modne i zupełnie czyste. Co więcej nie miał żadnego akcentu. Wymawiał pewne słowa z typowo brooklińską swadą, mówił poprawnie gramatycznie, ale nie miał żadnego akcentu. Brzmiał jak facet z Connecticut udający rodowitego mieszkańca Brooklynu. Znaczyło to, że albo jest synem bogacza cierpiącym na amnezję i pracującym w warsztacie, albo... psychopatycznym mordercą. Prawdopodo-

bieństwo obydwu opcji było nikłe, jednak druga brzmiała bardziej przekonująco. Rosalie przetrząsnęła kieszenie w poszukiwaniu telefonu. Zadzwoniła do swego chłopaka Joeya, do rodziców, najlepszej przyjaciółki Giny i nawet do kuzyna Fran-kiego. Nikt nie odebrał. Zaczął padać śnieg. Zaczęła dzwonić po taksówkę, jednak nie udało jej się znaleźć żadnej, która byłaby w stanie pojawić się w okolicy przed upływem godziny. Może jednak lepiej dać szansę potencjalnemu Kubie Rozpruwaczowi, niż stać na poboczu przez godzinę. W dodatku jej ulubione zamszowe buty zaczęły już przeciekać. Cholera! Podniosła głowę i zobaczyła, że Nick zmierza w jej stronę. O ile to było jego prawdziwe imię. - Udało się pani do kogoś dodzwonić? Pokręciła głową. - Skoro stanowczo nie chce pani, żebym odwiózł ją do domu, proszę mi chociaż pozwolić się podwieźć do najbliższego baru. Będzie tam pani mogła bezpiecznie zaczekać na taksówkę. - Dlaczego nie ma pan żadnego akcentu? - No i dobrze, pewnie pomyślał, że jest stuknięta. A przynajmniej patrzył na nią, jakby tak pomyślał. - Brookliński akcent nie sprzyja interesom, musiałem więc trochę nad nim popracować. Jedzie pani czy nie? Nie było to najgorsze wytłumaczenie. Rosalie także starała się zgubić akcent, odkąd tylko poszła do pracy. Może to trochę dziwne dla mechanika, ale z drugiej strony, gdyby był psychopatą, już dawno mógłby ją wrzucić do szoferki. Poza tym musi jak najprędzej ratować buty! - Poproszę do domu, James. - Na imię mam Nick - odparł, wskazując na imię wyhaftowane na kombinezonie. - Czy Nick to zdrobnienie od Dominicka Romeo? To byłaby dopiero przygoda, gdyby uratował mnie najbardziej pożądany kawaler w Nowym Jorku... Przynajmniej teraz, gdy Donald Trump znów się ożenił.

To był słaby żart. Nick spojrzał na nią tak ponuro, że przeszło jej przez myśl, czy nie powinna była jednak zostać na poboczu. Zatrzasnął za nią drzwi lawety, wsiadł i podjął wątek, nie kryjąc dezaprobaty: - A więc szukasz bogatego męża? - Dominicka Romeo? - Jasne. Musiałby zdarzyć się jakiś cud. Pokręciła się na siedzeniu, starając się nie zwracać uwagi na tłusty od smaru pas bezpieczeństwa i zaciśnięte szczęki Nicka. - Wypluj te słowa. Ostatnie, czego potrzebuję, to mąż. Bogaty czy inny. Wystarcza mi fakt, że muszę sprzątać po psie. Jeśli powiesz o tym komukolwiek, będę musiała cię zabić. Nick roześmiał się i napięcie nagle prysło. - Nie martw się, będę milczał jak grób. Więc... porównują teraz Romea do Trumpa? - Tak, słyszałam, że Dominick jest brooklińską wersją Donalda, nie licząc tego, że wciąż ma własne włosy. Może nie jest tak bogaty, ale podobno jest młodszy i znacznie przystojniejszy. Widząc uśmiech Nicka, Rosalie poczuła się, jakby ktoś ją uderzył w twarz rozgrzanym żelazkiem. Powinien zarejestrować uśmiech na policji jako śmiercionośną broń! Ten uśmiech sprawiał, że każda normalna kobieta wyciągała ramiona i szeptała: „weź mnie". Całe szczęście, że Rosalie nie była normalna. Do licha, nie była nawet wolna! Może jej związek był nieco nudny, ale jednak miała chłopaka i to wystarczało. A właściwie wystarczało do dziś. Przy obiedzie matka oświadczyła jej, że właśnie zbliża się druga rocznica jej związku z Joeyem i stanowczo zażądała terminu ślubu. Joey zdawał się zadowolony z ich relacji. Kilka razy w tygodniu dostawał kolację, od czasu do czasu uprawiali nudny, przewidywalny seks i mogli chodzić razem na uroczystości rodzinne. Dzięki Rosalie matka przestała zadawać mu krępujące pytania na temat orientacji seksualnej i dopytywać, czy na niedzielny obiad przyprowadzi kolegę, czy koleżankę. Wprawdzie twierdziła, że nie miałaby nic przeciwko koledze, jednak była wyraźnie zachwycona, gdy pojawił się pewnego dnia w towarzystwie

Rosalie. Sama Rosalie wątpiła, by Joey kiedykolwiek zadał sobie trud rozważenia własnej orientacji seksualnej. Nick ponownie zerknął na siedzącą obok kobietę. Wariatka znów spojrzała na niego, jakby przybył z innej planety. Szkoda, że jedyna kobieta, która twierdziła, że nie chce znaleźć bogatego męża, okazała się furiatką. Choć mogła to być tylko chwilowa niepoczytalność. Musiał przyznać, że sam także wpadłby w szał, gdyby ktoś pozbawił go koła zapasowego. Gdy przyjrzał się uważniej pasażerce, doszedł do wniosku, że odzyskała zmysły. Co więcej, okazała się niebywale ponętna. Przypominała mu młodą Sophię Loren z plakatu, który pradziadek Giovanni zawiesił na zapleczu zakładu fryzjerskiego. Nick uwielbiał zaokrąglone kobiety o pełnych kształtach i nie rozumiał, jak można się zachwycać chudzielcami, które bardziej przypominają chłopców. Tonya była wiecznie na diecie, co doprowadzało go do szaleństwa. Jej tyłek nie nadawał się w ogóle do niczego. Za to wariatka miała pośladki, o których czyta się w książkach. Cholera, choćby z uwagi na sam tyłek powinien się z nią umówić. Zresztą każdy facet doceniłby kobietę, która klnie w kilku językach. W dodatku była piękna nawet bez makijażu. Nigdy nie widział Tonyi bez makijażu, nawet po gorącym seksie była w pełnym rynsztunku, i był przekonany, że saute nie wyglądałaby wcale dobrze. Swiruska nie była może ślicznotką w typie Tonyi, lecz z pewnością nie stosowała ostrzykiwania botoksem ani kolagenowych implantów. I nie miała piersi, które bałby się ścisnąć, żeby nie pękły. Wyglądały jak prawdziwe, naturalne D. Miał za to prawdziwy problem z samochodem. Słonecznie żółty volkswagen garbus nie mógłby być bardziej dziewczyński, gdyby pomalowała go na różowo. Miał nawet wazonik na kwiaty na desce rozdzielczej! Gdyby zaczął się z nią umawiać, musiałby jej kupić nowe auto. Wstydziłby się, że jego dziewczyna jeździ czymś takim.

- Zamierzasz podać mi adres, czy mam cię jednak podrzucić do baru? Ponieważ i tak potrzebuję twoich namiarów do wypełnienia formularza, równie dobrze mogę cię podwieźć. - Słucham? Nick miał przemożną chęć strzelić palcami tuż przed jej nosem. Wziął teczkę zza siedzenia i wyjął formularz. - Imię i nazwisko poproszę. - Rosalie. Rosalie Ronaldi. - Ronaldi? Czy jesteś jakoś spokrewniona z Richem Ronaldim? - Owszem, to mój brat oraz przyczyna mych cierpień. Znasz go? Nick uśmiechnął się pod nosem. Im mniej wiedziała o jego znajomości z Richem, tym lepiej. Nawet pijany w sztok piętnastolatek nie powinien iść do łóżka z dziewczyną kolegi. Doprowadzenie do aresztowania przyjaciela za kradzież samochodu tylko pogorszyło sprawę. Ostatnie wieści, jakie do niego dotarły, głosiły, że Rich uczy w jakiejś szkole w New Hampshire czy Vermont. W każdym razie w jakimś miejscu, gdzie jest znacznie więcej drzew niż ludzi i zdecydowanie za dużo śniegu. Nie widział powodu powiadamiać apetycznej Rosalie, ani jej brata, że Nick Romeo się nią interesuje. Sama dowie się o tym stanowczo za prędko. Zaś zanim informacja dotrze do jej brata, będą mogli się lepiej poznać i Nick jakoś zdoła otrzeć jej łzy. Nie to, żeby planował doprowadzać ją do płaczu, jednak kobiety płakały w jego towarzystwie nader często. Jego związki i tak nigdy nie trwały długo, po co więc psuć atmosferę starymi brudami. Zanim Rich przyjedzie z wizytą, Nick będzie dla Rosalie jedynie historią. Ta myśl jednak wcale go nie ucieszyła i odsunął ją od siebie. Nosi nazwisko Romeo, a to zobowiązuje. Takie nazwisko jest jednocześnie usprawiedliwieniem i przekleństwem. Co więcej wywodził się z długiej linii mężczyzn, którzy się żenili, po czym prędko porzucali małżonki

i znikali. Nigdy w życiu nie postawiłby kobiety w sytuacji, w jakiej znalazł się z matką po odejściu ojca. Przeklęta historia rodu zakończy się na nim. Niczego nie robił bez namysłu, o czym przekonywały się jego dziewczyny. Był miły, grzeczny i hojny, lecz nigdy nie godził się na ślub i zawsze używał prezerwatyw. Był przekonany, że wyświadcza tym przysługę całemu rodzajowi żeńskiemu i każdej kobiecie z osobna. - Rich wciąż uczy? Rosalie odwróciła się ku niemu i podwinęła jedną nogę. - Uczy. Wiem, że trudno w to uwierzyć. Nie mogę sobie wyobrazić łajdaka pokroju Richiego w charakterze nauczyciela, ale podobno jest w tym świetny. - Wszyscy z czasem dorastamy. - Czyżby? Wyglądała, jakby wątpiła w tę teorię. Przypomniało mu się, jak Tonya dowodziła, że cierpi na syndrom Piotrusia Pana. Jednak Nick miał zgoła inną definicję cierpienia. Sypiał z piękną kobietą, dopóki mu się nie znudziło, bądź ona nie zaczęła brzęczeć o ślubie, w zależności od tego, co następowało pierwsze. Nie wpuszczał jej do domu, dzięki czemu czuł się wolny i nie musiał pamiętać o opuszczaniu deski sedesowej. A co najważniejsze, nigdy nie musiał stawiać się na wezwanie. Jeśli nie miał na coś ochoty, nie robił tego. Nawet lubił taki rodzaj cierpienia. Nick spojrzał na uroczą pasażerkę. - Zamierzasz mi powiedzieć, gdzie mieszkasz, czy mam zgadywać? - Skręć w prawo na następnym skrzyżowaniu i jedź w stronę parku. Czwarta ulica w lewo. Rosalie starała się na niego nie gapić. Bezmyślnie przetrząsała torebkę, lecz co chwilę zerkała ukradkiem na Nicka. Wyglądał, jakby miał naprawdę ciężki dzień. Oczy miał podkrążone, a wokół ust zastygł mu grymas bólu. Czasem przez twarz przebiegały mu cienie emocji, wśród których wychwyciła gniew, zawziętość i upór.

Owszem, powinien być ozdobą okładek kolorowych pism i poczytnych romansów, jednak jeśli Rosalie miałaby chęć nacieszyć oko, zawsze może kupić kalendarz z półnagimi modelami. Słyszała ostatnio, że wydali jakiś z nowojorskimi strażakami. Może powinni wydać też z mechanikami. Nie miała najmniejszego problemu z wyobrażeniem sobie Nicka z odsłoniętym torsem, muskularnymi ramionami i delikatnym zarostem wiodącym ku... po prostu wiedziała, że bez kombinezonu wyglądał- by równie dobrze. - Co o tym sądzisz? Niemal podskoczyła na dźwięk jego głosu. - Słucham? Wybacz, zamyśliłam się. - Pytałem, czy nie miałabyś ochoty wyskoczyć ze mną na obiad, albo na kawę, kiedy przyjedziesz ode- brać auto. - Dlaczego? - Spojrzał na nią, jakby całkiem postradała zmysły. - To znaczy... Jasne, czemu nie? - Błagam, pohamuj jakoś ten wybuch entuzjazmu! Masz coś przeciwko randce z mechanikiem? - Randce? Z tobą? - wybuchnęła Rosalie. Poczuła się jak idiotka. - Mam chłopaka i... - Skoro nie masz chęci iść ze mną na kawę, po prostu odmów. Nie musisz od razu kłamać. - Wcale nie kłamię. Naprawdę mam chłopaka. - Doprawdy? Dlaczego więc nie zadzwoniłaś po niego, kiedy przebiłaś oponę? - Dzwoniłam. Nie było go w domu. - To gdzie jest? - Skąd mam wiedzieć, do licha? Nie meldujemy się sobie co chwilę. - Jesteście naprawdę blisko ze sobą, co? - Słuchaj, mój związek z Joeyem nie jest tematem... - To od kiedy jesteście razem? - Od dwóch lat. Bo co? - Ach, rozumiem.

- Co rozumiesz? - Twój Joey albo jest kretynem, albo cię rzuci. Prawdopodobnie i to, i to. - Wiem, że będę tego żałować, ale zapytam. Co chcesz przez to powiedzieć? - To oczywiste. Joey nie martwi się wcale, że pojawi się w twoim życiu ktoś nowy i sprzątnie cię mu sprzed nosa, co czyni go kretynem. Gdybyś była moja, przez cały czas chciałbym wiedzieć, gdzie i z kim jesteś, ty zaś wiedziałabyś, jak się ze mną skontaktować w każdej chwili. Ale może planuje cię rzucić i dlatego zwiększa dystans i pokazuje ci, że nie jesteście tak blisko jak kiedyś. To także dowodzi, że jest kretynem. Rosalie nie wierzyła, że dała się wciągnąć w tę rozmowę z Nickiem-mechanikiem, kimkolwiek w rzeczywistości jest. Skrzyżowała ramiona na piersi i spojrzała na niego surowo. - Jesteś w tym całkiem niezły, co? Mieszasz z błotem mojego chłopaka, robisz z niego idiotę, przez cały czas kreując mnie na bożyszcze tłumów. Zdumiewające! Słucham cię i nie potrafię się wściec. Założę się, że takie przemowy działają na dziewczyny jak zaklęcie. Drań miał czelność się uśmiechnąć. Oczywiście był to stary dobry uśmiech, z rodzaju „zapieram dech w piersiach". - Czy nie wpadło ci do głowy, że może to ja utrzymuję dystans i mam w planie rozstanie? - Owszem. Ale to tylko potwierdza moją teorię. - Niby jak? - Facet jest kretynem. Tylko kretyn nie stanąłby na głowie, żebyś była z nim szczęśliwa. Rosalie miała nadzieję, że Nick ma dar proroczy, ponieważ patrzył wciąż na nią, zamiast na drogę. Zaś w jego spojrzeniu widziała pewność, że wie, jak uszczęśliwić kobietę i z radością jej zademonstruje. Prychnął cicho i skupił się na prowadzeniu lawety. - Mam rację, prawda? Twój chłopak jest idiotą. Zaś pytanie, które mnie dręczy, brzmi: dlaczego przez dwa lata spotykałaś się z idiotą, Rosalie Ronaldi?

- Bo dzięki temu rodzice nie zatruwali mi życia ciągłymi pytaniami o ślub i miałam kogo przyprowadzić na świąteczny obiad. -1 co? Odczepili się? - Chcesz mi dać do zrozumienia, że jesteś niespełnionym psychologiem? Wszystko działało świetnie, aż do dziś. Okazało się, że nieświadomie przekroczyłam datę przydatności do spożycia mojego związku z Joeyem. Chciałabym tylko zobaczyć cytat z mądrej księgi, który twierdzi, że po dwóch latach umawiania się z chłopakiem z dziewczyny robi się...puttana. Nick spojrzał na nią przeciągle. - Zapewne znajdziesz ten cytat w rozdziale o małżeństwie. - Musiałam go przeoczyć. Nie mam zamiaru wychodzić za mąż, nigdy tego nie chciałam. Dlaczego ktokolwiek miałby podejmować tak wielkie ryzyko, a zwłaszcza kobieta? Mam usługiwać facetowi przez lata tylko po to, żeby mnie wymienił na młodszy model, kiedy moje ciało zacznie więdnąć? - Twoja logika jest porażająca. - Skręć w lewo. Trzeci dom po prawej stronie. Nick zajął dwa miejsca parkingowe i wziął z deski rozdzielczej kluczyki do auta Rosalie. - Na którym piętrze mieszkasz? - Dlaczego pytasz? Postukał palcem w formularz. - Potrzebny mi twój adres. - Na parterze. Wyciągnął ku niej kluczyki, ale nie chciał ich puścić. - To gdzie chcesz iść jutro na obiad? Wyrwała mu kluczyki i starała się powściągnąć uśmiech. Nie było to wcale łatwe. Nick chwycił ją za rękę. - Pomogę ci. Wyskoczył z szoferki, otworzył jej drzwi i pomógł wysiąść. Dłonie miał szorstkie, ale ciepłe.

Rosalie stanęła przy nim i musiała podnieść głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. - Nie przypominam sobie, żebym umawiała się z tobą na obiad. Spotykam się z kimś. - Sama powiedziałaś, że utrzymujesz dystans i nie jesteś uwiązana do idioty Joeya, z którym wcale nie jesteś szczęśliwa. Zobaczymy się jutro około pierwszej. - Nie mogę przyjechać na lunch do Brooklynu. Pracuję w City. - W takim razie kolacja. Spotkamy się w warsztacie. Możesz od razu odebrać auto. - Nick, już ci powiedziałam... - Wiem. Ale nie ma o co kruszyć kopii. Odbierzesz auto, przekąsimy coś. - Nawet nie wiem, jak się nazywasz. Podał jej formularz i długopis. - Co ty opowiadasz? - Wskazał haft na kombinezonie. - Nick. Rosalie podpisała formularz. Nick napisał coś w dolnym rogu i oderwał dla niej kopię. - W razie czego, zadzwoń do mnie. Na pewno będę ca-. ły dzień w Romeo. Zapytaj o Nicka, wszyscy mnie tam znają. Napisałem ci mój numer telefonu. Rosalie schowała formularz do kieszeni płaszcza. - Jasne. - Ruszyła po schodach, słysząc za sobą jego kroki. Przy progu Nick stanowczo wyjął jej z dłoni klucze, otworzył drzwi i przytrzymał je z galanterią. - Dobrej nocy, Rosalie Ronaldi. - Dobranoc, Nick. Pochylił się ku niej i przez chwilę Rosalie myślała, że Nick ją pocałuje. Wstrzymała oddech, jednak przystojniak tylko odgarnął pukiel jej włosów z policzka i mrugnął porozumiewawczo. Po czym zbiegł ze schodów, gwiżdżąc pod nosem.

Rozdziałdrugi Nick wskoczył do szoferki lawety i zaczekał, aż w mieszkaniu Rosalie zapali się światło. Gdy tylko zobaczył, że firanka poruszyła się lekko od razu wiedział, że idiota Joey to już przeszłość. Żad- na kobieta, jeśli nie jest zainteresowana mężczyzną nie patrzy, czy odjechał sprzed jej domu, a ze sposobu, w jaki Rosahe spojrzała na niego, gdy jej dotknął, łatwo można było wywnioskować, że jest zainteresowana i to bardzo Cholera, co on sobie wyobraża? Rosalie należy do kogoś innego. Jasne, facet wydaje się kompletnym idiotą ale Nick me ma w zwyczaju wchodzić komuś w paradę' Sprawa z dziewczyną Richa Ronaldi czegoś go w końcu nauczyła. Jeśli zaś chodzi o Rosalie, Nick nie mógł się powstrzymać: po prostu chciał ją smakować i dotykać. Szczególnie smakować - miała nieziemskie usta. Tak, Rosalie nadała słowu „pociągająca" całkiem nowe znaczenie Od czarnych kręconych włosów sięgających podbródka, które w dotyku były tak miękkie, na jakie wyglądały, po ponętne pośladki pierwszej klasy, Rosalie była uosobieniem marzeń. Ale dopóki nie zerwie z tym dupkiem Joeyem me tknie jej, choćby nie wiem jak była słodka, jak wspa- niałą miała pupę i jak pięknie pachniała. Nick włączył się do ruchu i odetchnął głęboko. Zapach jej perfum mieszał się z wszechobecnym zapachem oleju silnikowego. Chciał raz jeszcze poczuć zapach jej perfum, mocno i z bliska

Nick zapomniał już, jak ekscytujące może być polowanie. Przez ostatnich kilka lat nie musiał uganiać się za kobietami; raczej się od nich opędzał i brał tę, na którą miał ochotę. Nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy przestało mu się to podobać, ale nie potrafił też powiedzieć, czym w ciągu ostatnich kilku lat różniły się od siebie jego dziewczyny. * * * * * Dobrze, Rosalie patrzyła, jak Nick odjeżdża spod jej domu, ale to przecież nic nie znaczy. Patrzyła za nim, ponieważ odjechał z jej samochodem. No dobrze, nikt się nie da na to nabrać, Ronaldi. Nawet Dave, nawet gdybyś go chciała przekupić ciasteczkiem. Skoro zaś mowa o Davie... - Davidzie Rufusie Ronaldi, gdzie jesteś? Dave ciężkim krokiem wszedł do salonu. Cholera, powinna była przemknąć niepostrzeżenie do sypialni. Mogłaby wtedy przyłapać wstrętnego łajdaka, jak śpi w jej łóżku, choć i tak nie potrzebowała na to dowodu. Czarne kłaki w łóżku i tak zdradzały tego durnia. - Spodziewałeś się usłyszeć, jak podjeżdżam samochodem, prawda, łobuzie? - Pochyliła się, żeby pocałować go w czubek głowy, a poczuła mokre liźnięcie na ustach. Fuj! Cholerny kundel znowu ją przechytrzył. - Chodź, wyjdziemy na dwór. Rosalie poszła z Dave'em do ogrodu. Starała się nie myśleć o tym, co powiedział Nick, ale nie potrafiła. W zasadzie nie była w stanie myśleć o niczym innym. Gdy Dave podlał już wszystkie krzewy, których dotąd nie udało mu się uśmiercić, wrócili do środka. Rosalie włączyła jakąś muzykę i poszła się przebrać, by móc nieco odetchnąć. Zdążyła założyć flanelowe spodnie od piżamy i koszulkę z krótkim rękawem, gdy Dave zaczął szczekać. Sekundę później usłyszała pukanie do drzwi. Miała złe przeczucie, że to Joey.

Spojrzała przez judasza; faktycznie, to był Joey Cholera, czy zawsze musi mieć rację? I jak, do diaska, udało mu się przejść przez frontowe drzwi? Rosalie otworzyła wszystkie cztery zamki i uchyliła drzwi, jednocześnie starając się przytrzymać Dave'a, który wyglądał jak pies morderca. Dave nigdy nie lubił Jo-eya, a Joey nie był osobą, która lubi kusić los, więc z rzadka pojawiał się w ich domu, co Rosalie uważała za dar niebios. Dzięki temu mogła sobie oszczędzić sprzątania zmieniania pościeli i całego tego ambarasu związanego z randką w jej domu. Rosalie nie była osobą w typie Mar-thy Stewart i naprawdę największej różnicy między paniami nie stanowił fakt, że Rosalie nigdy nie nosiła na kostce bransoletki otrzymanej w prezencie od policji. Rosalie zamknęła Dave'a w sypialni i wróciła do zniecierpliwionego Joeya, który chodził w tę i z powrotem po salonie. Coś musiało go naprawdę poruszyć, bo Joey nigdy me chodził w tę i z powrotem. Joey był zazwyczaj tak wyluzowany, że czasem Rosalie miała ochotę sprawdzić mu puls, by upewnić się, że w ogóle jeszcze żyje. Cholera! Miała ochotę zakopać się w pościeli i poczytać jakieś romansidło, a nie prowadzić poważne dyskusje. - Otrzymałem twoją wiadomość i rozglądałem się za twoim samochodem. Nic ci się nie stało? Rosalie miała ochotę odpowiedzieć: „A wyglądam jakby mi się coś stało?", ale to przecież nie wina Joeya, że złapała gumę i spotkała na drodze Gorącego Mechanika. - Tak, wszystko w porządku. Przejeżdżała obok laweta i zabrała mój wóz do warsztatu Romeo. - Joey wyglądał na strapionego. Dlaczego nie zadzwonił? Rosalie starała się nie zwracać uwagi na Dave'a skamlącego i drapiącego w drzwi. - Tylko po to tu przyjechałeś? Żeby zobaczyć czy wszystko OK? - Nie. Chcę z tobą porozmawiać. Czy ten dzień nie mógłby chociaż skończyć się dobrze? Joey chce porozmawiać. To z pewnością będzie błyskotli-

wa rozmowa. W głowie Rosalie słowo „idiota" migotało jak neon. - Napijesz się wina? Mam chyba otwartą butelkę caberneta. - Tak naprawdę to Rosalie musiała się napić. Joey znów zaczął chodzić w tę i z powrotem. - Hm, nie. Możemy usiąść? - Jasne. Rosalie odsunęła na bok aktówkę i notatnik, i usiadła na sofie, a dokładnie na leżącej tam szczotce do włosów. Wyciągnęła ją spod siebie i wcisnęła do torebki. Joey obrzucił ją jednym z tych swoich spojrzeń pełnych dezaprobaty. Tak samo patrzyła matka Joeya - Rosalie widziała takie spojrzenie za każdym razem, gdy jego matka pytała, kiedy się pobiorą. Joey tak mocno zacisnął wargi, że ledwie było je widać; jedną brew uniósł tak wysoko, że niemal dotykała linii włosów, co w przypadku Joeya oznaczało dość wysoko. Pokręcił lekko głową i syknął. Strasznie to było irytujące. Joey potrafił sprawić, że Rosalie czuła się, jakby znów miała pięć lat i próbowała wyjaśnić matce, dlaczego wrzuciła pieniądze do sedesu. Joey usiadł na ławie, która stała tuż przy sofie. Nie było tam zbyt wiele miejsca i Rosalie chciała wstać i się przesunąć, ale Joey nogami zablokował jej nogi. Potem wziął ją za ręce. Jego dłonie były zimne i drżały. O matko, Rosalie miała coraz gorsze przeczucia. - Rosalie, wiele myślałem o swoim życiu. Rozmawiałem z rodzicami i podjęliśmy decyzję. - Posłuchaj, Joey... - Nie, nie przerywaj mi, dobrze? Cały dzień się przygotowywałem do tej rozmowy. Zadzwonił telefon. Jego dzwonek ją uratował. Rosalie podniosła słuchawkę telefonu stojącego za sofą i w duchu podziękowała Bogu za to, że im przerwano. - Halo? - Poprosił już? Właśnie dzwoniła do mnie pani Manet-ti. Chce, żeby ślub był w jej parafii! Wyobrażasz sobie, co

za tupet!? Mam płacić za ślub w jej kościele? Powiedziałam jej, że weźmiecie ślub w kościele Świętego Józefa. - Mama? - Oczywiście, że mama. A kto? Matka Boska? O mój Boże, o mój Boże, o mój Boże... - Tak, mamo, Joey jest u mnie. Nie, nic nowego. - Och, on ci się oświadcza, a ja wam przeszkadzam. Muszę odmówić nowennę za szczęście waszego małżeństwa. Ti amo, bardzo mnie uszczęśliwiliście. - Mamo, wstrzymaj się jeszcze z tą nowenną, chyba wybiegasz przed orkiestrę. - Ciao, bella. Porozmawiamy jutro. Rosalie wpatrywała się w aparat, aż cholernik zaczął brzęczeć. Nie mogła uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Joey wyjął jej z ręki słuchawkę i odłożył na widełki. Rosalie próbowała znaleźć jakieś wyjście z sytuacji. Jeśli wypuści Dave'a z łazienki, zagryzie Joeya i przynajmniej będzie miała sensowny powód, żeby nie wychodzić za niego za mąż. Joey uklęknął na jedno kolano. Telefon znów zadzwonił. - Przepraszam, muszę odebrać. - Rosalie prześliznęła się obok Joeya. Biegnąc do telefonu, popchnęła go, aż stracił równowagę. - Halo? - Jeśli sądzisz, że twój ślub przyćmi mój ślub, to się grubo mylisz. Jak śmiesz się zaręczać przed moim ślubem? To mój czas. Mój! - Annabelle? - Doskonale, najpierw matka, teraz siostra. - A myślałaś, że kto? Jaś Fasola? - Nie, Matka Boska. - Bardzo śmieszne. Słuchaj, to, że jesteś starą panną, wcale nie znaczy, że możesz... O mój Boże, wiem, o co w tym chodzi! Brzuch już ci urósł! Już cię wzdęło! - Wcale mnie nie wzdęło! - Rosalie spojrzała w dół. No dobrze, może i nieco ją wzdęło, ale czego można się spodziewać po czterech godzinach przy stole? - Posłu-

chaj Annabelle, może lepiej zadzwoń do mamy, ja już muszę kończyć. Joey odłożył słuchawkę i odłączył telefon. Żadnych rozmów więcej. - Rosalie. - Znów wziął ją za rękę, ale dzięki Bogu tym razem już nie klękał. - Pod koniec roku tata odchodzi na emeryturę. Razem z mamą i babcią przeprowadzają się na Florydę. Chcę od nich odkupić sklep mięsny, myślę więc, że nadszedł czas, byśmy uprawomocnili nasz związek. Będziemy mieszkać nad sklepem, a ty będziesz mogła rzucić pracę. Będziesz zbyt zajęta pomaganiem mi przy sklepie, żeby jeszcze pracować. A kiedy staniemy się rodziną, będziesz jeszcze musiała zajmować się dziećmi. Wyjdź za mnie, Rosalie. Rosalie nie potrafiła sobie wyobrazić, jak fatalne mogłyby być te oświadczyny, gdyby Joey się do nich nie przygotowywał. Żadnych deklaracji o miłości do końca życia, żadnych obietnic wspólnej starości. Jedynie: „Przejmuję sklep rodziców i chcę uprawomocnić nasz związek". Oświadczyny w wykonaniu Joeya były tak romantyczne, że Rosalie niemal rozpłynęła się ze wzruszenia. Nie! Joey wyjął z kieszeni pudełeczko, a gdy je otworzył, oczom Rosalie ukazał się najmniejszy diament, jaki można sobie wyobrazić. Joey przeszedł samego siebie. - Jasne, Joey, niestety ja myślę, że powinniśmy zakończyć nasz związek. Nie wyjdę ze ciebie. Przykro mi, ale będziesz musiał poszukać kogoś innego, kto pomoże ci prowadzić sklep. Pracuję w korporacji, jestem audytorem i jestem w tym cholernie dobra. Do licha, mam nawet szansę zostać wiceprezesem! Nie po to harowałam tyle lat w szkole i na studiach, i potem przez pięć lat w korporacji, żeby prowadzić sklep mięsny. - Ja bym go prowadził, ty byś mi tylko pomagała. - Tym bardziej. Nic z tego. Joeyowi opadła szczęka, a potem w jego oczach znów pojawiło się to spojrzenie pełne dezaprobaty.

- Dobrze, dam ci trochę czasu na zastanowienie. Rosalie, pamiętaj, że latka lecą. Raczej już nie doczekasz się lepszej partii. A ja mam własną firmę, dobrze zarabiam. Będziemy mieli ładne mieszkanie nad sklepem. Czego więcej jeszcze chcesz? Matka i ciotka Rosalie powiedziały jej dokładnie to samo między przystawką a daniem głównym. Wszyscy chyba upadli na głowę. - Już trzeci raz dzisiaj ktoś mi wypomniał mój wiek. Na miłość boską, mam dopiero dwadzieścia siedem lat! Dezaprobata w spojrzeniu Joeya sprawiała, że Rosalie chciała krzyczeć. Joey uważał jednak, że kobieta nie powinna przeklinać. Cóż, to jego cholerny problem. - Nie jestem starą panną i może nie wiem, czego chcę, ale na pewno wiem, czego nie chcę. Między innymi nie chcę wyjść za ciebie za mąż. Zabieraj więc ten swój pierścionek i swoje biznesowe propozycje, i wynoś się stąd, zanim wypuszczę Dave'a, żeby odprowadził cię do drzwi. - Rosalie, uspokój się... - Nie mów mi, żebym się uspokoiła. Wynocha z mojego domu. Natychmiast. Dave usłyszał krzyki i zaczął napierać na zamknięte drzwi. Joey spojrzał na drzwi sypialni, potem na Rosalie i powoli wycofał się z salonu. Trzymał już jedną rękę na klamce, gdy odchrząknął i wyprostował ramiona. - Jeszcze pożałujesz, że mnie odrzuciłaś. Zapamiętaj sobie moje słowa. Nikt cię nie zechce. I wiesz, co? Naprawdę cię wzdęło. - Joey zatrzasnął za sobą drzwi. Rosalie wypuściła Dave'a z sypiali i zauważyła, że całą dolną część drzwi trzeba będzie wymienić na nową. Pomyślała też, że w sumie całkiem łatwo poszło. Zamknęła drzwi na zamek i przed pójściem do łóżka pogasiła światła. Nie patrzyła za odjeżdżającym Joeyem.

Rozdzial trzeci Rosalie musiała to wreszcie przyznać. To nie był dobry dzień i zawdzięcza go mężczyźnie, którego imienia wcale nie jest pewna. Kręcąc się bezsennie w łóżku, zastanawiała się, jak to możliwe, że przez całe dwa lata spotykała się z idiotą. Odpowiedzi na to pytanie wolałaby nie wypowiadać na głos poza bezpiecznymi ścianami gabinetu terapeuty. Co gorsza, przegapiła swoją stację metra i spóźniła się do pracy tylko dlatego, że wciąż myślała o n i m. Spóźniła się także na spotkanie zespołu, a szef przyłapał ją na bujaniu w obłokach, bo myślała wciąż o n i m. Madonnę! W porządku, jest bystry, zgrabny i piekielnie przystojny. Niestety, chętnie włazi w cudze życie z buciorami. Czy ktoś go pytał o zdanie? Rosalie rzeczywiście starała się zawsze trzymać Joeya na dystans. Czy to jej wina, że okazał się większym kretynem, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać? Jednak nie odrzuciła jego oświadczyn z powodu jakiejś chorej fantazji o księciu na białym rumaku. Nie była zadowolona z tego związku na długo, zanim w jej życie wkroczył umaza-ny smarem domorosły psycholog. Zanim wybiła piąta, Rosalie stawiała tylko słaby opór matce i siostrze. Żeby je obie uciszyć, potrzebowała ognistego posłańca, a nikt nie nadawał się do tej roli lepiej niż Gina. Rosalie chyba nigdy nie widziała, jak ktoś zawsty-