a_tom

  • Dokumenty5 863
  • Odsłony794 937
  • Obserwuję518
  • Rozmiar dokumentów9.3 GB
  • Ilość pobrań628 406

Alfred Einstein - Mozart_ Człowiek i dzieło

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Alfred Einstein - Mozart_ Człowiek i dzieło.pdf

a_tom EBOOKI PDF
Użytkownik a_tom wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 221 osób, 126 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 369 stron)

Alfred einstein Mozart Podróżnik Istnieje osobliwy rodzaj ludzi, w których rozgrywa się wieczna walka o przywództwo między ciałem i duszą, między pierwiastkiem zwierzęcym a boskim. Te przeciwieństwa, uderzające u wszystkich wielkich, w nikim może nie występują tak dobitnie, jak w Wolf-gangu Amadeuszu Mozarcie. Pierwiastek boski jest w Mozarcie tak czysty, że cała epoka widziała go tylko przez pryzmat fałszywego idealizowania. Gdybyśmy nie wiedzieli nic o jego życiu, wydawać by się nam mógł, jak Szekspir, postacią na pół mityczną, a jego koncerty fortepianowe, cztery wielkie symfonie, Don Juan i Czarodziejski flet uchodziłyby za dzieła twórczości półanonimowej, jak dramaty poety ze Stratfordu nad Avonem. Można by je wprawdzie, podobnie jak dramaty Szekspira, wyjaśniać "historycznie", z wynikiem do pewnego stopnia zadowalającym; a jednak wznosiłyby się wysoko ponad wszystko, co historyczne, w niewytłumaczalną wiekuistość sztuki. Jako artysta, jako muzyk, Mozart wydaje się istotą "nie z tego świata". Powtarzam: dla pewnej epoki XIX wieku - dla romantyzmu - dzieło jego zdawało się przedstawiać tak czystą, formalnie skończoną, "boską" doskonałość, że najbardziej bezwzględny przedstawiciel tego okresu mógł nazwać go (w swym szkicu o Beet-hoyenie) "subtelnym geniuszem światła i miłości" muzyki - nie wywołując protestu. Wyrażając bowiem taki pogląd, był Ryszard Wagner całkowicie zgodny także z przeciwnikami swej sztuki: z Robertem Schumannem, który nazwał Symfonią g-moll Mozarta dziełem "greckiej lekkości i gracji", lub z pierwszym poważnym biografem Mozarta, Otto Jahnem, który po części nieświadomie, po części rozmyślnie pomijał wszelkie głębsze dysonanse w życiu i dziele Mozarta. Rozmyślnie - gdyż, w przeciwieństwie do Wagnera i Schumanna, Jahn znał większość listów Mozarta; a przecież te listy odsłaniają Mozarta jako człowieka tak bardzo "z tego świata", człowieka z jego pełnokrwistą, dziecięcą, dziecinną, aż "ludzką - arcyludzką" indy- 9 CZŁOWIEK widualnością, że nikt, przynajmniej w Niemczech, nie odważył się ich wydać w całości!, a wdowa po nim, czy też inni ludzie pełni dobrych chęci, niektóre partie listów, nawet tych z ostatniego okresu życia, uczynili na zawsze nieczytelnymi. Dzięki owym najbardziej pełnym życia, najmniej uszminkowa-nym, najprawdziwszym listom, jakie kiedykolwiek napisał muzyk, znamy Mozarta - człowieka. Wiele dni, niejeden miesiąc, a nawet kilka lat w jego krótkim życiu spowija mrok - na przykład lata salzburskie 1775-76 albo miesiące pomiędzy jego powrotem z Paryża a operą Idomeneo, czy też rok 1789 w Wiedniu; ale za to, jeśli chodzi o inne dnie, miesiące i lata jego życia, posiadamy o nim dokładniejsze i bardziej intymne wiadomości niż o jakimkolwiek innym wielkim muzyku XVIII, a nawet XIX i XX wieku. Wiadomości tak dokładne, że obraz człowieka wydaje sią czasem niezgodny z obrazem twórcy. W rzeczywistości jednak istnieje wspaniała jedność. Młody człowiek, który do siostry pisał swawolne, a do kuzyneczki "Basie" nieprzyzwoite listy, komponował też z najżywszą uciechą kanony do całkiem niesalonowych tekstów. W Żarcie muzycznym odnajdujemy jego zamiłowanie do "figlów", wyrażone w samej muzyce; lecz za tym "figlarstwem" kryje się głęboka wiedza teoretyczna, której Mozart w pewnym okresie zamierzał nadać formę literacką. A jedność człowieka i twórczego muzyka widać najjaśniej, gdy spojrzymy na jej dwa aspekty: Mozart, niesamowicie przenikliwy, bezlitosny,

bezkompromisowy obserwator i sędzia ludzkiej natury to zarazem Mozart - wielki dramaturg. Jego muzyka mówi o tajnikach serca, które znał do głębi i człowiek, i artysta. A jednak jest coś z prawdy w tym, że Mozart był tylko gościem na tej ziemi: zarówno w najwyższym, duchowym znaczeniu - i o tym wciąż będziemy mówili w tej książce - jak i w zwykłym, ludzkim sensie. Nigdzie nie był naprawdę "u siebie": ani w Salz-burgu, gdzie się urodził, ani w Wiedniu, gdzie zmarł. A pomiędzy okresami pobytu w Salzburgu i w Wiedniu odbywał podróże we wszystkie niemal strony świata - podróże, które wypełniły sporą część jego życia. Ruszał w podróż bez dłuższych namysłów, a gdy .powracał do osiadłego trybu życia, to tylko z musu, a co najmniej z żalem. "Moje serce jest pełne zachwytu, bo mi tak wesoło w tej podróży. 1 Później zostały opublikowane w całości: Mozart, Brlefe und Aufzelchnungen, pełne wydanie. Wydane przez Internationale Stiitung Mozarteum Salzburg, zebrali i opatrzyli komentarzem Wilhelm A. Bauer i Otto Erich Deutsch, 4 tomy, Kassel-Basel-London-New York; Barenreiter-Verlag 1962-63. (Uwaga wydawcy niemieckiej wersji książki A. Einsteina, S. Fischer Yerlag Frankfurt am Main 1970, s. 12.) 10 PODRÓŻNIK bo w dyliżansie tak ciepło, bo nasz woźnica to ^zielny zuch, który ieśli droga choć troszkę na to pozwala, jedfzie tak szyb ko" - pisze do domu na jednym z pierwszych postojów (Wbrgl, 13 grudnia 1769) podczas pierwszej podróży do Włoch. Jakże za- , 7drości młodemu Jirovecowi, który w roku 1786 wyrwał się do Włoch- Ty szczęśliwcze! Ach, gdybym mógł z Tobą jechać, jakże byłbym "rad!" Pod koniec tegoż roku kusi go bardzo, by znów po- iechać do Anglii; proponuje staremu ojcu, by "wziął w opiekę" ego dwoje dzieci, co jednakże ojciec "bardzo stanowczo" odrzuca. Pamiętał na pewno, że trzy lata wcześniej umarło najstarsze dziecko Mozarta pozostawione w Wiedniu pod opieką niani, podczas gdy rodzice 'spędzali lato w Salzburgu. Leopold Mozart miał uzasadnio ne powody do obaw, że tych dwoje dzieci zapewne pozostałoby pod opieką dziadka dłużej, niż by sobie życzył. Cóż bowiem znaczą dla Wolfeanga dzieci, gdy w grę wchodzi podróż! Zapomina o nich; chodzi o jego dzieło. Podróżowanie nie przerywa twórczej dzia łalności Mozarta, lecz pobudza ją. A gdy nie może podróżować do woli iak w ciągu ostatnich dziesięciu lat w Wiedniu, to przynaj mniej przenosi swą siedzibę - która nigdy nie jest mu "domem" - z jednego mieszkania do drugiego, z miasta na przedmieście i z przedmieścia do miasta. Nawet Beethoven nie zmieniał mieszka nia tak często a przeprowadzał się przeważnie na skutek przyczyn bardzo konkretnych. U Mozarta istotną rolę odgrywa wewnętrzna potrzeba zmiany otoczenia, zaczerpnięcia z nowego otoczenia no wych podniet twórczych. Akceptuje niewygody przeprowadzki; za stępują mu one niewygody podróży dyliżansem. ' Wcześnie zaczął podróżować. 12 stycznia 1762 ojciec zabiera chłop ca który jeszcze nie skończył sześciu lat, na dwór kurfirsta w Mo nachium i aż do roku 1773 kieruje wszystkimi jego wojażami. Ze względu na to, a także dlatego, że osobowość Mozarta musi się - rozpatrywać nie tylko samą w sobie, lecz jako owoc drzewa genea- • logicznego Mozartów - trzeba nam na chwilę opuścić główny wą- •

tek aby zająć się bliżej ojcem Wolfganga. Leopold Mozart żyje w pamięci potomności jako ojciec swego <=yna Gdyby nie był związany z Wolfgangiem Amadeuszem, nazwisko jego nie miałoby znaczenia większego niż nazwiska setek innych solidnych muzyków XVIII wieku, dążących do swych skromnych celów na którymś z wielu małych dworów książęcych - świeckich lub kościelnych - południowych Niemiec; a Leopold nawet nie osiągnął najwyższego w jego wąskim kręgu stanowiska, gdyż nigdy nie został pierwszym kapelmistrzem. Wszelako był ojcem swojego syna, i jako ojciec takiego geniusza zrozumiał swoją misję. Gdyby nie ojciec i jego wpływ, na który 11 CZŁOWIEK syn reagował bądź uległością, bądź oporem, Wolfgang nigdy nie osiągnąłby tego charakteru i tej wielkości. Postać Leopolda widoczna jest w kręgu blasku, jaki otacza jego syna; bez tego światła pozostałby w cieniu. Tu jednak jego sylwetka; rysuje się wyraziście - nie zawsze całkiem sympatyczna, często budząca wątpliwości, ale w blaskach i cieniach żywa i plastyczna. A choć nie talentem, to jednak ambicją, wolą, energią góruje znacznie nad wielu współczesnymi. To nie był tylko "muzykant". Literacka spuścizna, jaką zostawił - jego Szkolą gry na skrzypcach z roku 1756 - zapewnia mu skromne miejsce w każdej historii muzyki instrumentalnej: także bez swego nieśmiertelnego syna byłby Leopold Mozart zawsze autorem Yersuch einer grilndlichen Violin-schule, pracy, która pisał niedługo przed urodzeniem się Wolfganga Amadeusza. W pierwszym roku życia Wolfganga napisał Leopold krótką autobiografię do dzieła F. W. Marpurga Historisch-Kritische Bey-trdge żur Aufnahme der Musik, zawierającego "Informację o obecnym stanie muzyki Jego Książęcej Mości Arcybiskupa w Salzbur-gu w roku 1757". Znajdujemy tu zarys życia i twórczości trzydzie-stoośmioletniego muzyka: ,,P. Leopold Mozart z cesarskiego miasta Augsburga. Jest skrzypkiem i koncertmistrzem orkiestry. Komponuje muzykę kościelna i świecką. Urodził się 14 listopada 1719 i wnet po ukończeniu studium filozofii i prawa objął w roku 1743 służbę u arcyksiecia. Dał się poznać we wszystkich rodzajach kompozycji, jednak nie wydał drukiem żadnych utworów, i tylko w roku 1740 wysztychował w miedzi 6 Sonat a 3, głównie dla nabycia wprawy w sztuce sztychowania. W czerwcu 1756 wydał swą szkołę gry na skrzypcach. Spośród utworów p. Mozarta, znanych z rękopisów, trzeba przede wszystkim zwrócić uwagę na wiele kontrapunktycznych i innych utworów kościelnych; dalej na bardzo liczne symfonie, częścią tylko a 4, częścią jednak z wszystkimi zwykłymi instrumentami; tak samo na ponad trzydzieści wielkich serenad, w których są też solowe partie dla rozmaitych instrumentów. Napisał również wiele koncertów, w szczególności na flet poprzeczny, obój, fagot, róg, trąbkę etc., niezliczone tria i divertimenta na rozmaite instrumenty; również dwanaście oratoriów i mnóstwo utworów scenicznych, nawet pantomim, a zwłaszcza pewne okolicznościowe utwory, jako to: muzykę wojskową z trąbkami, kotłami, bębnami i piszczałkami - oprócz zwykłych instrumentów; muzykę turecką; utwór z użyciem "stalowego fortepianu* *; wreszcie muzykę do sanny z pięcioma 1 Rodzaj czelesty 12 PODRÓŻNIK dzwonkami od sań, nie mówiąc o marszach, o tak zwanych "Nachtstiicken" i o wielu setkach menuetów, tańców operowych i tym podobnych utworów". Możemy nieco uzupełnić te informacje. Leopold był najstarszym z sześciu synów augsburskiego mistrza-introligatora, Jana Jerzego Mozarta, którego przodków w linii męskiej

można prześledzić wstecz aż do XVII, a może nawet XVI wieku: nazwisko, dziś symbol wdzięku, przybiera czasem bardziej szorstką postać, na przykład Motzert; i szorstkimi ludźmi - rzemieślnikami, wieśniakami-bywali zapewne ci, co je nosili. Również matka Leopolda, Anna Maria Sulzer, druga żona introligatora, pochodziła z Augsburga; przeżyła o przeszło trzydzieści lat swego męża, który zmarł 19 lutego 1736. w wieku lat 57. Żyła, jak się zdaje, w dobrych warunkach materialnych, gdyż właśnie w okresie powstawania Szkoły gry na skrzypcach Leopold skrzętnie zabiegał o to, by nie zostać jako współ -spadkobierca skrzywdzonym pośród licznego rodzeństwa - każde z nich na konto spadku otrzymało już wówczas trzysta guldenów zaliczki. Widocznie Leopold wyróżniał się wśród rodzeństwa bystrością umysłu, nie został bowiem rzemieślnikiem jak jego bracia, Józef Ignacy i Franciszek Alojzy, obaj szacowni introligatorzy. Jego ojciec chrzestny, kanonik Jan Jerzy Grabher, umieścił go jako dysz- kancistę w chórze kościoła Ś w. Krzyża i Św. Ulryka, a śpiewak kościelny mógł wcale łatwo zostać duchownym. Uczy się nie tylko śpiewać, ale też grać na organach; w roku 1777 Wolfgang zawiera w Monachium znajomość z byłym kolegą Leopolda, który sobie jeszcze żywo przypomina pełną temperamentu grę organową młodego muzyka w klasztorze Wessobrunn. Po śmierci ojca wysłano Leopolda do Salzburga i wspomagano finansowo, sądząc, że pomoc ta będzie użyta na studia teologiczne. Ale Leopold już wówczas jest młodym dyplomatą; potajemnie snuje całkiem inne projekty i "nabiera klechów na to, że zostanie księdzem". Po dwu latach nie studiuje już wcale na uniwersytecie salzburskim teologii, lecz logikę i, jak twierdzi, również prawo. W następstwie tego urwały się zapewne pieniężne subsydia z Augsburga. Leopold musi przerwać studia; wstępuje jako kamerdyner w służbę dziekana salztaurskiej kapituły katedralnej, hrabiego Jana Baptysty Thurn, Valsassina und Taxis (nazwisko Thurn und Taxis ma sławę światową, jako nazwisko dziedzicznych poczmistrzów Świętego Cesarstwa Rzymskiego). To mniej więcej wszystko, co wiemy o pierwszych dwudziestu latach jego życia. Kto go uczył gry organowej i kompozycji, nie wiadomo; łatwiej odtworzyć, co śpiewał w chórze katedralnym w Augsburgu. Były to koncertujące utwory kościelne południowo- 13 CZŁOWIEK niemieckich i włoskich mistrzów - ich najświetniejszym i wywierającym najsilniejszy wpływ rezprezentantem był kapelmistrz cesarski J. J. Fux. Wolnemu miastu Augsburgowi, gdzie współżyli katolicy i protestanci, zawdzięczał może Leopold pewną tolerancyj-ność lub raczej krytyczną postawę wobec wszystkiego, co miało związek z klerem (dzięki czemu nie został księdzem); a dalej - solidny, nieco prowincjonalny gust w dziedzinie muzyki kościelnej, a w muzyce świeckiej południowoniemiecką rubaszność. Ten po-łudniowoniemiecki gust udokumentowany jest najdobitniej w Augs-burger Tafel-Conject o. Walentyna Rathgebera, obszernym zbiorze - cztery zeszyty - popularnych, chłopskich i mieszczańskich pieśni, chórów, ąuodlibetów, utworów instrumentalnych; wszystkie te utwory wydane zostały (1733- 46) u augsburskiego wydawcy Leopolda, Lottera, i wszystkie pełne są rubasznego, dosadnego ba-warsko-szwabskiego humoru. Odegrały one ważną rolę w rodzinie Mozartów; bez nich nie do pomyślenia byłyby ani Jazda saniami i Chłopskie wesele Leopolda, ani też młodzieńczy Galimathias mu-sicum Wolfganga. Leopold miał kiepską opinię o swym augsburskich rodakach, a Wblfgang jeszcze znacznie gorszą; ale to połud-niowoniemieckie dziedzictwo mieli we krwi. Nie bardzo wiadomo, co zawiodło Leopolda do Salzburga, dokąd droga z Augsburga prowadziła przez takie centrum kulturalne, jak Monachium. Uniwersytet księstwa bawarskiego w Ingolstadt był o wiele bliższy dla mieszkańców Augsburga i dawałby takąż gwarancję ściśle ortodoksyjnego wykształcenia młodego teologa jak Salzburg. Może

kanonicy od Św. Ulryka zarekomendowali Leopolda Mozarta do Salzburga, gdyż klasztor Św. Ulryka był jednym z tych benedyktyńskich klasztorów, które niegdyś przyczyniły się do założenia salzburskiego uniwersytetu, a spośród kanoników augsburskich kilku było także kanonikami w Salzburgu (np. Dietrich-stein, Waldstein). Jakkolwiek się rzeczy miały, los sprowadził Leopolda nad brzegi rzeki Salzach, co i dla niego, i dla Salzburga miało niejakie następstwa. Studium logiki wywarło na jego sposób myślenia silny wpływ - dobry i zarazem fatalny. Stał się muzykiem "wykształconym", mającym własne zdanie nie tylko o świecie i ludziach, ale także o prawidłach swej sztuki; interesującym się obrazami Rubensa, literaturą oraz małą i wielką polityką małych i wielkich potentatów swej epoki; rozumiejącym nieźle łacinę i umiejącym się posługiwać ojczystą mową - i to w sposób niezwykle zręczny i żywy, z wielu południowoniemieckimi, dosadnymi ludowymi wyrażeniami, dodającymi jego stylowi szczególnego uroku. Ktokolwiek czytał jego opisy podróży w listach z Paryża lub Londynu albo któryś 14 PODRÓŻNIK.. z jego listów do syna w Mannheimie, ten wie, jak żywo i plastycznie umiał Leopold pisać. Gdy opisuje swoje uczucia w ów poranek, kiedy żona i syn odjechali do Paryża - w złowróżbnym momencie, bo nigdy już nie miał ujrzeć swojej żony - prawda i realizm opisu wznoszą się do wyżyn nieświadomej poetyczności (list z 25 września 1777): "Po Waszym odjeździe wyszedłem bardzo wyczerpany po schodach na górę i rzuciłem się na krzesło. Rozstając się z Wami, starałem się ze wszystkich sił opanować, aby nasze pożegnanie, nie stało się jeszcze boleśniejsze, i w tym zamęcie zapomniałem dać memu synowi ojcowskie błogosławieństwo. Pobiegłem do okna i posłałem je jeszcze Warn obojgu, ale nie dostrzegłem Was już w bramie; doszliśmy więc do wniosku, żeście już odjechali, bo ja przedtem długo siedziałem, o niczym nie myśląc. Nannerl płakała okropnie i z wielkim trudem usiłowałem ją pocieszyć. Skarżyła się na ból " głowy i nudności, a w końcu zrobiło jej się niedobrze i porządnie zwymiotowała; owinęła sobie głowę, położyła się do łóżka i kazała zamknąć okiennice; Pimps [piesek Mozartów] smutny ułożył się koło niej. Ja poszedłem do swojego pokoju, zmówiłem ranny pacierz, położyłem się koło pół do dziewiątej na łóżku, poczytałem trochę, uspokoiłem się i zadrzemałem. Przyszedł pies, zbudziłem się, pokazał mi, że mam z nim iść, z czego się domyśliłem, że musi być już blisko dwunasta i on chce wyjść na dwór. Wstałem, wziąłem futro, zajrzałem do Nannerl, która spała głęboko, i zobaczyłem, że na zegarze jest wpół do pierwszej. Kiedy wróciłem z psern, zbudziłem Nannerl, a potem kazałem podać obiad. Nannerl nie miała wcale apetytu; nic nie jadła, po obiedzie położyła się do łóżka, a ja po odejściu Bullingera również położyłem się, spędzając czas na modlitwie i czytaniu. Wieczorem Nannerl czuła się dobrze i była głodna, graliśmy w pikietę, potem zjedliśmy w moim pokoju, a po kolacji rozebraliśmy jeszcze kilka partyjek, po czym poszliśmy w imię Boże spać. Tak minął ten smutny dzień, jakiego nie spodziewałem się przeżyć w moim życiu". Nic w tym złego, że Leopold, zawsze dyplomata, pragnął tym naiwnym opisem wywrzeć także pewne wrażenie na synu, który ze swej strony był w najlepszym nastroju, pisząc dwa dni wcześniej: "Wszystko jeszcze będzie dobrze. Spodziewam się, że Tato ma się dobrze i jest tak zadowolony jak ja..." Przewaga intelektualna Leopolda - która jeszcze wzrosła w ciągu wielkich podróży z rodziną lub z synem dzięki poznaniu świata i nabytym doświadczeniom - była jednak dla niego także darem Danajów; zrodziła w nim bowiem ' poczucie wyższości nad kolegami i krytyczną postawę wobec przełożonych, spowodowała izo- \

15 CZŁOWIEK lać je w pracy zawodowej i wielce przyczyniła się do niepopularnoścł Leopolda. Jego "zmysł dyplomatyczny" każe mu często podejrzewać więcej jeszcze złej woli ukrytej za słowami i czynami bliźnich, niż jej było naprawdę, i prowadzi go nie tylko do wnikliwych obserwacji, ale również do zasadniczych błędów. Każdy jednak przyzna mu racJe.> gdy w liście do Wolfganga (18 października 1777) daje wyraz takim poglądom i przestrogom: "Proszę Cię, bądź wierny Bogu, licz tylko na Niego, gdyż wszyscy ludzie to nicponie! Im będziesz starszy, im więcej będziesz miał do czynienia z ludźmi, tym bardziej przekonasz się ó tej smutnej prawdzie". Czy Leopold czytał Księcia Machiayellego? "Bo o ludziach można powiedzieć ogólnie, że są niewdzięczni, zmienni, fałszywi, uciekający przed niebezpieczeństwem, żądni zysku; kiedy im świadczysz przysługi, są ci bez reszty oddani, ofiarowują ci krew, majątek, życie i dzieci... kiedy potrzeba jest daleko; ale gdy się przybliży, odwracają się od ciebie." i Przeciwwagę tego pesymizmu stanowi jego tkliwa miłość do rodziny, jego troskliwość o nią we wszystkich sprawach codziennego życia, troskliwość, którą najświetniej wykazał w podróżach: jeździć z żoną i dwojgiem delikatnych dzieci po całej Europie jako zarazem kierownik podróży i impresario - było około roku 1760 przedsięwzięciem wręcz awanturniczym. Do pozytywnych cech Leopolda dodać należy jego prawość we wszystkich sprawach życia obywatelskiego i zawodowego. Prawda, jego "koledzy" to rzemieślnicy i pijusy; arcybiskup - to nie tylko chlebodawca, ale także wrogi tyran, którego nie zawadzi trochę wywieść w pole (niestety, arcybiskup nie ma ochoty, by go nabierano). Można jednak wybaczyć Leopoldowi wszystkie słabości przez wzgląd na gorzki tragizm jego losu, tragizm, który odczuwał głęboko. Widzi w synu słońce i blask swego życia, wierzy, że jeśli tylko Wolfgang zechce pozostać pod jego kierunkiem, osiągnie szczyty już nie tylko artystycznego, ale i życiowego sukcesu. A tymczasem musi patrzeć, jak syn wymyka mu się z rąk; umiera jako człowiek osamotniony, któremu nie pozostało nic prócz korespondencji z córką i radości z wnuczka - jego pierwsze, pozorne wyczyny muzyczne obserwuje z zachwytem, choć w rzeczywistości wnuk nie odziedziczył nawet najbledszego odblasku świetności rodziny. Ale wybiegliśmy naprzód i powracamy teraz do charakterystyki 1 "Perche degll uomini sł pub dir ąuesto generalmente, che słeno ingrati, volubili, simulatori, fuggitori de' pericoli, cupidi di guadagno e mentre fai lor bene, sono tutti tuoł, ti offeriscono ii sangue, la roba, la vlta, edj i figli, ...ąuando ii bisogno e discosto; ma ąuando ti si appressa, si rivoltano." 16 PODRÓŻNIK Leopolda. Służba w charakterze kamerdynera u dziekana kapituły, hrabiego Thurn und Taxis, była widocznie tylko prostą - czy o-okrężną - drogą, mającą doprowadzić Leopolda Mozarta definitywnie do muzyki. W roku 1740 dedykuje patronowi swoje pierwsze dzieło: sześć sonat kościelnych i kameralnych (na dwoje skrzypiec i bas), w których cząść muzyczną sam wysztychował - i w dedykacji nazywa prałata, w barokowym stylu, swoim "ojcowskim słońcem, którego dobroczynne wpływy wyciągnęły go od razu z gorzkich ciemności całej jego niedoli i ustawiły na drodze do wszelkich szczęśliwych okoliczności". Jedna z tych sonat została na nowo wydana (Denkmaler der Tonkunst in Bayern IX, 2; red. M. Seiffert); widać w niej osobliwą mieszaninę staroświeckiej sztywności i pewnych swobodniejszych rysów stylu galant. Rozwój Leopolda jako muzyka przypadł na trudne dziesięciolecia, gdy elegijność i szlachetność staroklasycznego stylu - ucieleśniona na przykład w Co-rellim, Bachu, Haendlu, Vivaldim - ulega niejako stwardnieniu i usztywnieniu, a zaczyna się rozwijać nowy,

inspirowany duchem opery buffa styl galant. Leopoldowi nigdy nie udało się całkowicie pogodzić tych dwu kierunków. To nie przeszkadza mu zanurzyć się od razu w pełny nurt muzycznego życia Salzburga. Tętniło ono huczną muzyką w katedrze i licznych innych kościołach arcybiskupiej rezydencji; muzyką instrumentalną graną w komnatach prałatów i możnych związanych z dworem; muzyką sceniczną do przedstawień szkolnych i uniwersyteckich; muzyką oratoryjną, a czasem, nawet operową. Prowincjonalny charakter tego wszystkiego dostrzeże Leopold dopiero po swoich podróżach - po roku 1762. Tak więc zaraz po przyjeździe do Salzburga pisze na okres Wielkiego Postu roku 1741 oratoryjną kantatę Christus begraben (Chrystus pochowany) na trzy głosy, z recytatywami, ariami, duetem i chórem końcowym (zachował się tylko tekst); w roku 1742 pisze dla mniejszej auli uniwersyteckiej muzykę do dramatu szkolnego Antżąuitas personata, sztuki o charakterze antycznym, lecz z budującym morałem; w roku 1743 znowu kantatę pasyjną Christus verurtheilt (Chrystus skazany), tym razem na cztery głosy solowe i chór. Takie prace torują mu drogę do arcybiskupiej kapeli dworskiej, jak zwał się ów zespół wokalistów i instrumentalistów. Już w roku 1743 zostaje skrzypkiem w orkiestrze, w 1744 powierzono mu - dowód jego wcześnie rozwiniętego talentu pedagogicznego - szkolenie chłopców z kapeli w grze skrzypcowej, a później mianowano nadwornym kompozytorem. Może pomyśleć o założeniu rodziny. Z Anną Marią Pertl, córką intendenta klasztoru St. Gilgen am Wolfgangsee, poznał się pewnie niedługo po swym przyjeździe do 2 - Mozart 17 CZŁOWIEK Salzburga, skoro później (21 listopada 1772) napisze do niej z Mediolanu: "To zdaje się 25 lat temu wpadliśmy na dobry pomysł, by się pobrać. Na pomysł ten wpadliśmy co prawda już wiele lat wcześniej. Wszystko, co dobre, wymaga czasu!" Ta wzmianka, sucha, a jednocześnie serdeczna, dobrze charakteryzuje męża i żonę, których małżeńskiego szczęścia z pewnością nic nigdy nie zakłóciło. Anna Maria Mozart, o rok młodsza od męża (urodziła się 25 grudnia 1720 w zamku Huttenstein koło St. Gil-gen), wcześnie osierocona, zawsze uznawała wyższość Leopolda. Była dobrą, nieco ograniczoną kobietą, niewątpliwie doskonałą matką, żoną i gospodynią, ciekawą wszystkich salzburskich ploteczek, wszystkich wydarzeń i ludzi tej małej rezydencji, ocenianych przez nią z wyrozumiałą życzliwością, równą krytycyzmowi i sarkazmowi jej męża. Po niej to odziedziczył Wolfgang - który kochał ją czule, nie mając zresztą przed nią najmniejszego respektu - wszystkie swoje naiwne, wesołe, dziecinne cechy, to wszystko, co uważamy za typowo ,,salzburskie" w jego charakterze. Trzeba nam wiedzieć, że w owym czasie salzburczycy mieli w całym cesarstwie nieszczególną reputację in puncto powagi, bystrości, rozsądku; uważano też, że nader lgną do wszelkich uciech ziemskich i bardzo nieskłonni są do duchowych; byli wcieleniem tych wszystkich cech, które w południowoniemieckiej "Hanswurst-Kombdie" i przypisuje się komicznemu bohaterowi tych sztuk. ,,Casperl Larifari" to salzburczyk. Jest co prawda także po trosze monachijczykiem, po trosze wiedeńczykiem, po trosze wenecjani-nem; Salzburg leży niedaleko środka trójkąta łączącego te trzy miasta. Wolfgang doskonale zdawał sobie sprawę z owych salzburskich cech; nienawidził ich, a jednocześnie bawiło go to, że sam nie był ich pozbawiony. Leopold i Anna Maria mieli siedmioro dzieci; pięcioro z nich zmarło w wieku niemowlęcym, a tylko dwoje pozostało przy życiu; czwarte dziecko, Maria Anna Walpurga Ignatia -

"Nannerl" - urodzona 30 lipca 1751, oraz siódme i ostatnie - Wolfgang Ama-deusz, urodzony 27 stycznia 1756. Pierwsze przejawy muzycznego talentu syna całkowicie zmieniły kierunek życia i myśli Leopolda. Odtąd żyje on i myśli już tylko jako ojciec Wolfganga Amadeusza. Ambicję Leopolda, by dojść do kierowniczego stanowiska w kapeli dworskiej, tłumiła aż do roku 1762 obecność przełożonego, kapelmistrza Jana Ernesta Eberlina, który jako twórczy muzyk znacznie go przewyższał. Leopold sam uznawał go za wzór "rzetelnego i dojrzałego mistrza", za przykład 1 ludowej farsie (przyp. tłum.) 18 PODRÓŻNIK cudownej łatwości komponowania i płodności twórczej. Lecz gdy Eberlin zmarł w roku 1762, Leopold odbywał już ze swymi dziećmi jedną z owych artystycznych podróży, które uważał za znacznie ważniejsze od swych salzburskich zajęć służbowych, traktując je jako moralny obowiązek i zarazem interes (niełatwo tu wyważyć proporcje obowiązku i interesu). Z pewnym trudem i nie bez ukrytych pogróżek, że opuści Salzburg na dobre, osiąga (28 lutego 1763) stanowisko wicekapelmistrza, podczas gdy Giuseppe Fran-cesco Łoili, muzyk bardzo mierny, dotychczas wicekapelmistrz przy Etaerlinie, otrzymał nominację na następcę tego ostatniego. Leopold nie doszedł nigdy do stanowiska wyższego niż wicekapelmistrz. W roku 1772 zmarł arcybiskup Zygmunt von Schratten-bach, który przez lat osiemnaście (1753-71) rządził w duchu dość patriarchalnym i odnosił się życzliwie do rodziny Mozartów. Jego następcą został Hieronim Colloredo, syn wiedeńskiego wicekanclerza Cesarstwa za panowania Franciszka I, liczący dopiero czterdzieści lat - wielbiciel Rousseau i Woltera, przepełniony reformatorskimi ideami cesarza Józefa, znienawidzony przez salzburczy-ków. Był on mniej skłonny znosić bez zastrzeżeń wagary swego wicekapelmistrza, Leopolda Mozarta, i swego koncertmistrza i nadwornego organisty, Wolfganga Amadeusza, tak że konflikt stał się nieunikniony. Konflikt ów zyskał sławę światową i przeszedł do historii; również i w tym wypadku szale sprawiedliwości wahają się - wina nie leży bynajmniej wyłącznie po stronie władzy i arcybiskupa. W każdym razie Leopold jest stale pomijany. Od roku ' 1773 ma nawet dwu przełożonych; są nimi Łoili i Domenico Fischietti, a po roku 1777 Fischietti i Jakub Rust. Gdy Rust opuścił Salzburg, Leopoldowi istotnie należało się stanowisko kapelmistrza, i w sierpniu 1778 przełamał on swą dumę o tyle, by ,,naj-pokorniej pokłonić się do stóp" swego chlebodawcy i przypomnieć, że "już 38 lat służy Wysokiemu Arcybiskupstwu, a od roku 1763 przez 15 lat jako wicekapelmistrz większość usług, a nieomal wszystkie, nienagannie wypełniał i nadal wypełnia". Daremne upokorzenie. Arcybiskup przyznaje wprawdzie Leopoldowi remunerację, ale nie nominację, a w roku 1783 miejsce po Fischiettim obejmuje inny Włoch, Lodovico Gatti; Leopold do śmierci pozostaje wice-kapelmistrzem. Po prawdzie sprawa owego "nienagannego wypełniania nieomal wszystkich usług" jest też cokolwiek niewyraźna. Jeśli bowiem zsumujemy czas trwania wszystkich podróży, które odbył Leopold Mozart w okresie od 12 stycznia 1762 do 13 marca 1773, to otrzymamy bez mała siedem lat nieobecności w Salzburgu; i arcy-. biskup był w porządku, jeśli zezwalał na te podróże jedynie jako na 5' .19 CZŁOWIEK V

"bezpłatne urlopy"-był i tak wspaniałomyślny, zapewniając Leo-poldowi zawsze powrót na stanowisko w kapeli. W Salzburgu zaś wnet wyczuto, że z takich podróży, które ogromnie poszerzały jego horyzonty, Leopold wracał do prowincjonalnej ojczyzny innym człowiekiem. Staje się jeszcze bardziej krytyczny wobec panujących stosunków i wdbec kolegów; obowiązki swoje wypełnia z jeszcze mniejszym zapałem. Najważniejszą rzeczą jest dla niego stale rozwój syna. Wolfgang dobrze scharakteryzował postawę ojca, pisząc (4 września 1776) do Padre Martiniego w Bolonii: "Poza tym ojciec mój, służąc już 36 lat na tym dworze i wiedząc, że ten arcybiskup nie może i nie chce patrzeć na ludzi w podeszłym wieku, nie bierze sobie pracy zbytnio do serca i zajmuje się literaturą, co zresztą zawsze było jego ulubionym studium..." W rzeczywistości Leopold zajmował się nie literaturą, lecz wyłącznie swoim synem. Nawet w latach całkowitego niemal oziębienia stosunków, po roku 1782, Wolfgang wciąż pozostaje w centrum jego myśli i uczuć; także wtedy, gdy w listach do córki określa go już tylko słowami "twój brat", gdy wymiana korespondencji coraz bardziej utyka i przybiera niekiedy, w listach ojca,; formy szorstkie i niemiłe. Ostatnia wielka radość Leopolda to pobyt w Wiedniu w lutym, marcu i kwietniu 1785, kiedy jest świadkiem pełnego rozkwitu geniuszu syna i jego publicznych sukcesów. A kulminacyjnym punktem jego życia był może ów lutowy sobotni wieczór, gdy po raz pierwszy wykonano trzy kwartety smyczkowe Mozarta, KV 428, 464 i 465; Haydn zaś, któremu zostały dedykowane, powiedział do Leopolda: "Bóg mi świadkiem, jakem uczciwy, oświadczam panu: pański syn jest największym kompozytorem, jakiego znam osobiście czy z nazwiska; ma smak i ponadto najgłębszą wiedzę kompozytorską". Cóż za świadectwo z ust jedynego wielkiego muzyka, który był wówczas w stanie ocenić w pełni wielkość Mozarta! Geniusz i kunszt połączone, styl "galant" i styl "uczony" ("gelehrt"), dwie skrajności - grożące wówczas muzyce rozbiciem - znów stopione w jedność! W jednym z dalszych rozdziałów zobaczymy, że to najgłębsze słowa, jakie można było wypowiedzieć o Mozarcie. Leopold może niezupełnie pojął je w ich historycznym znaczeniu, ale stanowiły one ukoronowanie całej jego pracy wychowawczej i uzasadnienie jego życia. Leopold odnosił się do Salzburga krytycznie; Wolfgang wcześnie zaczai sobie pokpiwać z ojczystego miasta, a później - ściślej od roku 1772 - znienawidził je z całego serca. Otóż trudno nienawidzić Salzburg, kiedy się pomyśli o budowlach tego miasta i o jego położeniu: majestatyczno-radosna katedra i dostojna rezydencja, architektura z przewagą pogodnego, przypominającego teatralne 20 ' . PODRÓŻNIK dekoracje baroku, która kusi, by ją wykorzystać jako sceniczne tło; ogrody pachnące Południem, połyskliwa rzeka, spływająca z gór rwącym i klarownym nurtem ku wyżynie bawarskiej pomiędzy Kapuzinerberg i twierdzą Hohensalzburg, która - nie nazbyt groźna - wspaniale króluje nad miastem i krajobrazem; dookoła, gdzie okiem sięgnąć, odwieczne góry, łąki, lasy, skały i śniegi; a nad tym wszystkim błękit nieba przypominającego Italię i zarazem budzącego tęsknotę za nią. Nieraz porównywano muzykę Mozarta z tym krajobrazem lub vice versa; z pewnością nietrudno doszukać się analogii pomiędzy melodyką Mozarta, jego poczuciem formy, głęboką i poważną harmonią jego dzieł a urokiem tej scenerii, która na ciemnym tle wydaje się w dwójnasób urocza. Nie sposób jednak oprzeć się myśli, że równie łatwo można by przeprowadzać podobne porównania, gdyby Mozart urodził się był w Augsburgu, Monachium, Bolzano albo Wurzburgu. Prawdopodobnie Mozart wcale nie dostrzegał tego całego piękna i nawet podświadomie nie ulegał jego wpływowi. Ani miasto, ani krajobraz nie budziły w nim żadnych uczuć przywiązania. Od szesnastego roku życia Salzburg był dla niego jedynie miejscowością, gdzie w arcybiskupim pałacu rezydował nieżyczliwy chlebodawca i gdzie żyło około dziesięciu

tysięcy prowincjonalnych małomiasteczkowych współmieszkańców. Poza całą pogodną scenerią widział prostackość i brud, które tam były zawsze i są dostrzegalne jeszcze dziś. Nie był miłośnikiem polowań i rybołówstwa, jak Haydn, ani przechadzek czy żwawych wędrówek przez pola i lasy, jak Beethoven; nie. mógłby skomponować ani symfonii Midi i Soir lub Pór roku, ani Symfonii pastoralnej. Podróżuje w szczelnie zamkniętym powozie i mało interesują go widoki dostrzegalne przez maleńkie okienka. Fryderyk Rochlitz relacjonuje, rzekomo na podstawie informacji Konstancji: "Kiedy Mozart podróżował z żoną przez piękne okolice, rozglądał się uważnie i milcząco po otaczającym go świecie; jego oblicze, zazwyczaj raczej zamyślone i mroczne niż wesołe i swobodne, stopniowo rozpogadzało się - w końcu zaczynał śpiewać albo raczej nucić..." Ale jest to taki sam, zrodzony z dobrych chęci, a wyssany z palca wymysł, jak i inne anegdotki puszczone w obieg po śmierci Mozarta przez owego pięknoducha - bajczarza z Lipska. Bo kiedyż to Mozart podróżował z Konstancją "przez piękne okolice"? Wiadomo mi tylko o podróży z Wiednia do Salzburga w lecie 1783 i o obu podróżach do Pragi w latach 1787 i 1791. A podczas tych obu podróży był Mozart intensywnie zajęty. W powozie komponuje i "spekuluje". Jego muzyka nie potrzebuje zewnętrznych, wizualnych bodźców; stanowi zamknięty w sobie świat i jest samowystarczalna; posłuszna wła- 21 CZŁOWIEK snym, niebiańskim, astralnym prawom, nie podlega wpływom realnego, pogodnego czy chmurnego nieba. Pierwsza podróż, jak już wspomnieliśmy, wiodła Mozarta na dwór elektora Maksymiliana III w Monachium; Wolfgang kończył wtedy zaledwie szósty rok życia. Pewnie nic nie zapamiętał z tej "wyprawy. Jednak gdy trochę ponad pół roku później, jesienią 1762, przybył z ojcem, matką i siostrą do Wiednia i dawał dowody swej wczesnej dojrzałości muzycznej w pałacach arystokracji oraz na cesarskim dworze, z małego wirtuoza wyrósł już był na małego kompozytora. Przyjechali 6 października. Poprzedniego wieczoru odbyło się prawykonanie Orfeusza i Eurydyki Glucka i może Mozart zobaczył i usłyszał jedno z powtórzeń, ale choć był "cudownym dzieckiem", nie miał jeszcze dojrzałości potrzebnej do zrozumienia tego dzieła, nawiązującego do ducha sztuki antycznej. W Wiedniu przeżywa coś, co skutecznie przyspiesza jego dojrzewanie: ciężką ^horobę - groźną szkarlatynę - która być może przyczyniła się do jego przedwczesnej śmierci. Gdy wyzdrowiał, rodzina udaje się na siedmiotygodniowy pobyt do Bratysławy, i tym sposobem Mozart mógł poznać także kawałek Węgier; nie skusiło go to jednak do dalszych podróży na południowy wschód. Interesują go tylko takie okolice czy ośrodki, gdzie kwitnie muzyka - muzyka artystyczna, a nie ludowa, która nas dzisiaj właśnie tak bardzo interesuje. Mozart czerpie bodźce nie z pierwotnego folkloru, lecz z materiału już uformowanego. Do muzyki ludowej odnosi się jeszcze trochę podobnie jak ludzie renesansu, którzy we wszystkich przejawach życia ludu, nie wyłączając muzyki, dostrzegali coś komicznego, coś nadającego się tylko do pastiszu lub parodii - jakkolwiek trafiają się w tym względzie pewne wyjątki. 9 czerwca 1763 rodzina Mozartów wyrusza w wielką podróż do Francji i Anglii, z której powróci dopiero 30 listopada 1766, odwiedziwszy nie tylko szereg miast południowo- i zachodnioniemiec-kich, jak Monachium i Ludwigsburg, Schwetzingen i Frankfurt, ale również katolicką Belgię i protestancką Holandię, południowo -wschodnią Francję, Szwajcarię oraz rodzinne miasto ojca, Augs-burg. Literackim odzwierciedleniem tej długiej wędrówki są wspomniane poprzednio listy Leopolda do salzburskiego przyjaciela, gospodarza domu i doradcy finansowego, Lorenza Hagenauera. Z listów tych opublikowano dotąd tylko te fragmenty *, które zajmują się Wolfgangiem oraz osobistymi i muzycznymi

przeżyciami rodziny; kto jednak zna tę korespondencję w całości, zdumiewa się wciąż od nowa rozległością zainteresowań Leopolda, jego talentem 1 Patrz uwaga na s. 10. V 22 PODRÓŻNIK obserwacyjnym, ostrym widzeniem ludzi i stosunków, zmąconym jedynie wtedy, gdy w grę wchodzi ocena sukcesów obojga dzieci. Leopold potrafi przy okazji dostrzec również charakterystyczne cechy miast i krajobrazów, jakkolwiek w sądach o nich nigdy nie wychodzi poza właściwe owej epoce ograniczenia. Już podczas pierwszej bytności w Wiedniu prowadzi małego Wolfganga do Josefstadt i do kościoła Św. Karola, który, zbudowany w duchu salzburskiej architektury, musiał mu niewątpliwie zaimponowaać. Ale zobaczmy jego opis Ulm (11 lipca 1763): "Ulm to miasto obrzydliwe, staroświeckie i [...] bez smaku zabudowane [...]. Proszę sobie tylko wyobrazić domy, w których widać z zewnątrz cały szkielet i drewniane belkowania konstrukcji, w najlepszym wypadku pomalowane farbą, a jednocześnie ściany pięknie bielone, albo każda cegła pomalowana na naturalny kolor, tak aby ściany i belkowania były jeszcze wyraźniej widoczne. A tak wyglądają Wester-stetten, Geislingen [...], Gbppingen, Plochingen i spora część Stutt-gartu..." Natomiast podoba mu się - jak również pani Mozartowej - śliczna okolica nad Nekarem: "Ale muszę Panu powiedzieć, że Wirtembergia jest krajem bardzo pięknym: od Geislingen do Ludwigs-burga widać na prawo i lewo nic tylko wody, lasy, pola, łąki, ogrody i winnice, i to jednocześnie, a przy tym w najpiękniejszy sposób przemieszane". Porównuje Heidelberg z Salzburgiem, co naturalnie jest tylko do pewnego stopnia trafne, jeśli chodzi o wzajemne usytuowanie miasta względem zamku (w Heidelbergu) oraz twierdzy względem miasta i rzeki (w Salzburgu), nie stosuje się jednak do dalszego krajobrazu. Leopolda ciekawią zamki, osobliwości, obrazy - Zdjęcie z krzyża Rubensa w katedrze w Antwerpii wprawia go w niezwykły zachwyt. Natomiast o Gandawie czytamy tylko (19 września 1765): "Gandawa to duże, ale niezbyt ludne miasto". Własne wypowiedzi Wolfganga o świecie i ludziach zaczynają się dopiero od czasu włoskich podróży, kiedy to matka i siostra muszą pozostać w domu w Salzburgu. Od początku widzi ludzi w sposób świadczący o niesamowitym darze obserwacji; szczególnie gdy ich coś łączy z muzyką i teatrem. Ma lat piętnaście, kiedy opisuje swojej siostrze aktorów opery w Weronie w czasie przedstawienia jakiegoś Ruggiera, przypuszczalnie z muzyką Piętro Alessandro Guglielmiego (7 stycznia 1770): "Oronte, ojciec Bradamanty, jest księciem (gra go pan Afferi), dobry śpiewak, baryton, lecz forsuje, kiedy przechodzi w falset, ale jednak nie tak bardzo jak Tibaldi w Wiedniu. Bradamantę, córkę Oronta, zakochaną w Ruggierze (ma poślubić Leona, ale go 23 CZŁOWIEK nie chce), śpiewa biedna baronowa, której zdarzyło się jakieś wielkie nieszczęście, ale nie wiem jakie? Występuje (pod obcym nazwiskiem, ale nie wiem jakim), ma znośny głos i prezentuje się na scenie nieźle, ale fałszuje jak diabli. Ruggiero, bogaty książę, zakochany w Bradamancie, kastrat, śpiewa trochę jak Manzuoli i ma bardzo piękny mocny głos, i jest już stary, ma pięćdziesiąt pięć lat i zwinne gardło..." 1 Jakbyśmy widzieli starego kastrata śpiewającego partię potężnego bohatera epopei Ariosta!

Albo posłuchajmy, jak Mozart po rabelaisowsku opisuje dominikańskiego mnicha z Bolonii: "...którego uważają za świętego. Ja wprawdzie nie bardzo w to wierzę, bo na śniadanie wypija często filiżankę czekolady, a zaraz potem spory kielich mocnego hiszpańskiego wina, i sam miałem zaszczyt zjeść obiad z tym świętym, który przy stole wypił karafkę wina, na to jeszcze cały kielich mocnego wina, a zjadł dwie spore porcje melonu, brzoskwinie, gruszki, pięć filiżanek kawy, pełen talerz ptaszków, dwa pełne talerze mleka z cytryną. Być może, że stosował jakąś dietę, ale nie sądzę, bo to byłoby za dużo, a poza tym odkłada sobie jeszcze sporo na podwieczorek" (list z 21 sierpnia 1770). Pisze to piętnastolatek, który później stworzy postacie Osmina czy Monostatosa. W domu Mozartów, przy całym zewnętrznym zachowywaniu nabożnych form, nie ma najmniejszego respektu dla duchownych, potentatów i znakomitości; zbyt dobrze znano ich różne zakulisowe sprawki. Z jaką oględnością traktuje Goethe, przyjechawszy do Neapolu, Ich Najdostojniejsze Królewskie Mości, Karolinę, córkę Marii Teresy, jakże odmienną od matki, i króla - poliszynela! "Król jest na polowaniu, królowa zaś przy nadziei, i tak wszystko układa się jak najlepiej". Leopold pisze do domu (26 maja 1770): "Gdyby tylko lud [Neapolu] nie był tak bezbożny, a pewni ludzie [mianowicie król i królowa], którym ani przez chwilę nie przychodzi do głowy, że są głupcami, nie byli tak głupi..."; 1 Przytoczony tu fragment listu pisał Mozart po włosku, wtrącając partie w języku niemieckim: "Oronte, ii padre di Bradamante, e un principe (fa ii signor Afferi), un bravo cantante, un baritono, ma gezwungen, wen er in Falset hinauf, aber doch nicht so sehr, wie der Tibaldi zu Wien. Bradamante, figlia d'orionte, inamorata di Ruggiero ma (się soli den Leone heyrathen, się will ihm aber nicht), fa una povera Baronessa, cne ha avuto una grań disgrazia, ma non só che? Recita (unter einem fremden Nam, ich weiss aber den Namen nicht) ha una voce passabile, e la statura non sarebbe małe, ma distona come ii diavolo. Ruggiero, un ricco principe, innamorato di Bradamante, un Musico, canta un poco Manzolisch ed ha una bellissima voce forte ed e gia yecchio, ha cinąuantacinąue anni ed ha una leuffige gurgel..." 24 PODRÓŻNIK Wolfgang zaś donosi (5 czerwca) bez najmniejszego respektu: "Król ma grubiańskie neapolitańskie wychowanie i w Operze stale stoi na podnóżku, aby się wydawać troszeczkę wyższym od królowej..." Kiedy Wolfgang spotyka ponownie w Wiedniu najmłodszego brata cesarza, ongiś sympatycznego młodzieńca, arcyksięcia Maksymiliana, który tymczasem został arcybiskupem Kolonii, pisze (17 listopada 1781): "Komu Bóg daje urząd, temu też i rozum - i tak jest też doprawdy z arcyksięciem. Kiedy jeszcze nie był klechą, był o wiele dowcipniejszy i inteligentniejszy, i mówił mniej, ale rozsądniej. Żebyście go mogli teraz zobaczyć! Głupota wyziera mu z oczu. Przemawia i gada bez końca, a wszystko falsetem. Szyję, ma nabrzmiałą. Słowem - jegomość kompletnie odmieniony". Albo weźmy opis takiej europejskiej znakomitości, jak poeta Wieland, który przybył do Mannheimu na przedstawienie opery opartej na tekście jego Alcesty (27 grudnia 1777): "Nie tak go sobie wyobrażałem; kiedy mówi, wydaje mi się trochę skrępowany. Głos bardzo dziecinny; ciągle wpatruje się w człowieka przez szkła; pewna grubiańskość mędrka, a przy tym niekiedy głupia protek-cjonalność. Nie dziwi mnie jednak, że pozwala sobie tutaj (jeżeli nawet w Weimarze czy gdzie indziej nie) tak się zachowywać, bo ludzie tu patrzą na niego, jakby zstąpił prosto z nieba. Każdy jest mocno zażenowany w jego obecności, nikt nic nie mówi, wszyscy milczą; zważa się na każde słowo, jakie powie; szkoda tylko, że ludzie często muszą tak długo wyczekiwać, ponieważ ma on jakiś defekt wymowy, wskutek czego mówi całkiem wolno i nie może powiedzieć sześciu słów, żeby się nie zatrzymać. Zresztą jest to, jak

wszyscy wiemy, świetna głowa. Twarz ma serdecznie brzydką, pełną śladów po ospie, i dość długi nos. Wzrostem będzie trochę wyższy od Taty". Można przejrzeć wszystkie pamiętniki klasycznego okresu weimarskiego i całą literaturę o tej epoce i nie znaleźć równie żywo i ostro zarysowanej sylwetki Wielanda. Opisy wrażeń wywołanych przez krajobrazy są w listach Mozarta równie rzadkie, jak liczne są opisy ludzi; o sztuce zaś nie wypowiada się wcale. Zachowany pamiętnik Marianny z wielkiej podróży w latach 1763-66 świadczy o tym, że oiciec kierował uwagę dzieci przede wszystkim na osobliwości. W Heidelbergu zwiedzają "zamek, fabryki: tapet i jadwabiu, słynną "heidelberską beczkę"" i studnię, skąd "panie i panowie każą sobie przynosić wodę"; w Londynie: "widziałam park i młodego słonia, osła w paski białe i kawowe, i to tak równe, że i wymalować lepiej by nie można"; znajdujemy jednak też wzmiankę o Greenwich i o British 25 CZŁOWIEK Museum. Okolice Neapolu opisuje Leopold w stylu dorożkarza obwożącego turystów i w tymże stylu żwawo "załatwia" ich zwiedzanie. Jako taedekera nosi przy sobie suchą książeczkę, do której także i żonę często odsyła: Najnowsze podróże przez Niemcy i Italię * z roku 1740 (wydanie Leopolda było może z r. 1752) Jana Jerzego Keysslera (1693-1743). Była to książka po myśli Leopolda: pełna krytycznych uwag, pełna zainteresowania osobliwościami, niewolna od radowania się dworskimi plotkami; typowa książka osiemnastowieczna, niewrażliwa na prawdziwe wartości. Bolzano, które zwiedził w najpiękniejszej porze roku, co prawda w czasie deszczu, określa Leopold (28 października 1772) jako "smutne Bolzano", i Wolfgang zgadza się z ojcem: "Bolzano - wstrętna dziura. Wierszyk o takim, co wściekł się diabelnie z powodu Bolzano: Soli ich kommen nach Bożen, so schlag' ich mich lieber in d'fozen". Mozartowie pochodzą z pogodnego Salzburga, gdzie nie ma mrocznych krużganków, a główny kościół hie jest gotycki; położenia Bolzano, Dolomitów, poszarpanego szczytu Schlern oświetlonego wieczorną zorzą - tego wszystkiego ojciec i syn nie dostrzegają. Natomiast Goethe, którego wprawdzie góry interesowały głównie z punktu widzenia mineralogii, geologii lub meteorologii, w piętnaście lat później napisze: "Do Bolzano przybyłem w gorących promieniach słońca. Radowały mnie liczne twarze kupców. Odzwierciedlało się w nich wyraźnie, że ich egzystencja jest dostatnia, skierowana na konkretne cele. Na placu siedziały sprzedawczynie owoców z okrągłymi, płaskimi koszami o średnicy ponad czterech stóp, na których to koszach leżały brzoskwinie jedna przy drugiej, tak by się nie pogniotły. Podobnież gruszki..." Spojrzenie Goethego jest "jasne i czyste", Mozarta bystre i obiektywne, lecz tylko gdy chodzi o ludzi, a także o frapujące wydarzenia (Mediolan, 30 listopada 1771): "Widziałem tu, jak na Piazza del Duomo wieszano czterech łotrzyków. Wieszają tu tak jak w Lyonie". Opisując położenie Florencji, Leopold znajduje piękne określenie (3 kwietnia 1770): "Chciałbym, żebyś zobaczyła samą Florencję, całą okolicę i położenie tego miasta; powiedziałabyś wtedy, że tu powinno się żyć i umierać". A kiedy żegna się z Italią - na zawsze - pisze (27 lutego 1773): "Ciężko mi opuścić Włochy" - i w tym żalu kryje się coś więcej niż tylko myśl o powrocie pod jarzmo znienawidzonego salzburskiego chlebodawcy. Wolfgang 1 Neuste Relsen durch Teutschland [und] Itallen. 26

PODRÓŻNIK zwiedza Kapitol i pozostałe sześć wzgórz Rzymu, ale krótki opis nie obywa się bez dowcipkowania (14 kwietnia 1770): "Pragnąłbym tylko, żeby moja siostra była w Rzymie, bo jej to miasto na pewno by się podobało, ile że kościół S w.. Piotra i wiele innych rzeczy w Rzymie jest regularnych. Najpiękniejsze kwiaty roznoszą teraz na ulicach - Tato właśnie mi to powiedział..." Najpiękniejsze kwiaty nie interesują go, bo siedzi w domu i pokrywa papier nutami. "Neapol jest piękny" (19 maja 1770), "Yenezia mi piace assai" (Wenecja bardzo mi się podoba; 13 lutego 1771) - to wszystko. Wydaje się, że zabytki Wenecji Leopold zwiedzał sam, gdyż wyraża się (l marca 1771), że po powrocie do domu opowie szczegółowo: "Jak mnie się podobał Arsenał, kościoły, szpitale i inne rzeczy etc.; w ogóle jak mi się cała Wenecja podobała..." Ale kiedy Wolfgang później, w lutym 1783, napisze pantomimę i odegra ją Wraz ze swoją szwagierką, szwagrem i kilku przyjaciółmi, pokaże się, jak dokładnie zaobserwował przed dwunastu laty postaci weneckiego karnawału i jak dokładnie zachował je w pamięci. Niepowetowana to strata dla sztuki, że ów majstersztyk gatunku commedia dell'arte zachował się jedynie w szkicach i fragmentach. Późniejsze podróże: wyprawa do Mannheimu i Paryża w latach 1777/78, rozpoczęta wspólnie z matką, lecz ukończona samotnie; wyjazd do Monachium, w celu wykończenia i wystawienia Idome-nea - czynią zeń człowieka zupełnie dojrzałego, ale zarazem przyczyniają się do tego, że jaśniej widzi i wyraźniej odczuwa głęboką prowincjonalność Salzburga. Czasem wydaje mu się, że każda włoska dziura - nie mówiąc już o Mannheimie, który w owym czasie stanowił centrum- cywilizacji i postępu - pod względem gustu i kultury stoi wyżej od jego rodzinnego miasta. W Paryżu zauważa jedynie gorszy i bardziej niespokojny nastrój narodu, dla którego nie czuł sympatii - głównie dlatego, że muzyka francuska była dlań niesympatyczna. Również do Wiednia przybywa Mozart jako gość i podróżnik (z początkiem roku 1782); nie wie jeszcze, że wskutek zerwania z arcybiskupim chlebodawcą wypadnie mu pozostać w Wiedniu na stałe. A odkąd się tam osiedlił, ochoczo wita każdą odmianę, każde rozstanie z tym miastem. Skoro nie może podróżować, zmienia przynajmniej mieszkanie - czasem dobrowolnie, często niedobro-wolnie. W lecie 1788 przeprowadza się (tym razem niedobrowolnie) do Wahring, do domku w ogrodzie, i pisze do Puchberga (17 czerwca): "Śpimy dziś pierwszy, raz w naszym nowym mieszkaniu, gdzie pozostaniemy przez lato i zimę; uważam, że to na jedno wycho- 27 CZŁOWIEK dzi, a może nawet tak jest lepiej; i tak niewiele mam do roboty w mieście, a nie będąc narażony na częste wizyty, mam więcej czasu na pracę..." Widać wyraźnie, że wolałby pozostać w mieście i próbuje tylko sobie samemu i przyjacielowi przedstawić w lepszym świetle swe wygnanie na wieś. Z listu do ojca (13 lipca 1781) z Reisenbergu pod Wiedniem wydaje się przemawiać prawdziwa radość z wiejskiego krajobrazu: "Piszę z miejscowości oddalonej o godzinę drogi od Wiednia. Nazywa się Reisenberg. Już raz tu nocowałem, a teraz zostanę przez kilka dni. Domek to nic; ale okolica! Las, w którym on (hr. Cobenzl) zbudował grotę, wyglądającą całkiem jak dzieło natury. To wspaniałe i bardzo przyjemne". W rzeczywistości odzywa się tu nie tyle upodobanie do przyrody, ile wrażliwość na wygody i potrzeba pogodnego otoczenia. Bardzo charakterystyczne jest przeciwstawienie w jednym i tym samym liście do żony (28 września 1790) dwu południowoniemiec-kich miast: "W Norymberdze zjedliśmy śniadanie - paskudne miasto. W Wiirzburgu wzmocniliśmy nasze cenne żołądki kawą - piękne, wspaniałe miasto..." Skromny renesans i surowy gotyk starego cesarskiego grodu nie przemawiają do

niego; natomiast czuje się swojsko wśród jasnego i pogodnego baroku biskupiego miasta, w którego zamku przed zaledwie czterdziestu laty Tiepolo ukończył był swoje freski. W ciągu dziewięciu czy dziesięciu lat Wolfgang z żoną zmieniali mieszkanie jedenaście razy - czasem już po trzech miesiącach. Jest to jakby wieczna wędrówka z jednego wynajętego pokoju do drugiego, przy czym kolejne pokoje szybko ulegają zapomnieniu. W jednym z lepiej wyposażonych mieszkań, na Schulergasse 8 (wówczas Grosse Schulerstrasse 846), znajduje się na suficie w pracowni Mozarta ładna stiukowa dekoracja z kobiecymi postaciami i puttami; jestem przekonany, że Mozart nawet nie spojrzał na nią ani razu. W każdej chwili gotów był zamienić Wiedeń na inne miasto, a Austrię na inny kraj. Leopold zupełnie słusznie odnosił się po dejrzliwie do ewentualnego czasu trwania projektowanej podró ży do Anglii w, roku 1787 - łatwo mogła się zmienić w stały pobyt. • W roku 1789 lub 1790 Mozart sprawił sobie książkę pod tytułem Geograficzny i topograficzny przewodnik po wszystkich krajach austriackiej monarchii wraz z trasą podróży do Petersburga przez Polskę (Wiedeń 1789) i. Cel tego sprawunku jest aż nadto przej- i Geographlsch und topographisches Reisebuch durch alle Staaten der oster-relchischen Monarchie nebst der Reiseroute nach Petersburg durch Polen. 28 PODRÓŻNIK rzysty: myślał o podróży do Rosji. Przypuszczalnie pomysł zrodził się w rozmowach z rosyjskim ambasadorem w Dreźnie, księciem Biełosielskim, u którego Mozart wiele muzykował w kwietniu 1789. Lecz musi się zadowolić mniejszymi podróżami albo "podróżami" po Wiedniu. Z końcem września 1790 wynajmuje nowe mieszkanie przy Rauhensteingasse, nie przeczuwając, że będzie to już ostatnie. A może przeczuwał to_ i dlatego tak niezwykle długo w nim pozostał, że przeprowadzka wydawała mu się już niewarta zachodu? W grudniu 1791 przeniósł się bowiem stąd na zawsze do pomieszczenia "ostatniego i najciaśniejszego, na cmentarzu St. Marx" - jak powiada Konstantyn von Wurzbach, który pierwszy spróbował zestawić listę kolejnych mieszkań Mozarta. 29 Geniusz i ludzka słabość Wolfgang Amadeusz Mozart rozpoczął działalność jako "cudowne dziecko". Skoro tylko Leopold dostrzegł niezwykłe zdolności muzyczne chłopca, starał się je rozwijać - "na wpół w formie zabawy", jak mówi najpewniejsze źródło odnoszące się do młodości Mozarta: nekrolog Schlichtegrolla z roku 1792, oparty na informacjach siostry Marianny i dworskiego trębacza, Andrzeja Schacht-nera, jednego z bliskich przyjaciół rodziny Mozartów. "Mozart syn miał jakieś trzy lata, gdy ojciec zaczął uczyć swą siedmioletnia córkę gry na fortepianie. Już wtedy chłopiec zaczął przejawiać swój nadzwyczajny talent. Często zabawiał się długo przy klawiaturze wyszukiwaniem tercji, które potem ciągle wygrywał, ciesząc się, że sobie tę harmonię znalazł." Takie rzeczy zaobserwować można u niejednego dziecka, które bynajmniej nie wyrasta później na nowego Mozarta. Jednakże z dalszego opowiadania Marianny i Schachtnera dowiadujemy się czegoś bardziej niezwykłego: "W czwartym roku jego życia zaczął go ojciec [...] uczyć menuetów i innych utworów fortepianowych, co okazało się zajęciem łatwym i przyjemnym zarówno dla nauczyciela, jak i dla ucznia. Potrzebował na menueta pół godziny, a na większy utwór - godzinę, aby się go nauczyć i potem zagrać doskonale czysto, w najdokładniejszym, niezachwianym rytmie. Odtąd robił takie postępy, że w piątym roku życia komponował już małe utwory, które przegrywał ojcu, a ten przenosił je na pa-' pier".

Za tym prostym i zgodnym z prawdą opisem - z tym tylko że Nannerl około roku 1759 liczyła osiem lat, a pierwsze kompozycje tworzył Mozart w szóstym roku życia -! kryje się bardzo wiele spraw ważnych dla dalszych losów Mozarta. Zarzucano Leopoldo-wi, że talent syna rozwinął forsownie, niby roślinę w cieplarni, i zaraz merkantylnie wykorzystał. Ale nie jest ze strony Leopolda jedynie obłudą i jakimś ukrytym usprawiedliwianiem się, gdy wie- 30 GENIUSZ I LUDZKA SŁABOŚĆ lokrotnie podkreśla, że uważa za swój obowiązek wobec Boga i ludzi rozwijać ów niepojęty, jako, dar niebios zesłany talent Wolf-ganga. Z pewnością gdyby nie owe wczesne podróże z ich niewygodami, utrudzeniem, ryzykiem zarażenia się chorobami - z których wszystkie przechodził, jak szkarlatynę, wietrzną ospę itd. - Mozart żyłby o wiele dłużej. Ale w takim wypadku i rozwój jego przebiegałby w innym tempie. Postąpowanie Leopolda było usprawiedliwione chętnym współdziałaniem dziecka, chłopca, młodzieńca. Zanim Mozart wymknie się spod ojcowskiej opieki, osiągnie dwudziesty drugi rok życia. "W tych latach - to znaczy między szóstym a dziesiątym rokiem życia - był pod każdym wzglądem chętnym i pojętnym uczniem i cokolwiek ojciec mu zalecił, tym zajmował się przez pewien okres z największym zapałem, tak że zdawał się zapominać na jakiś czas o wszystkim innym, nawet o muzyce. Kiedy na przykład uczył się rachunków, wówczas wszystko: stół, krzesła, ściany, a nawet podłoga, było zasmarowane pisanymi kredą cyframi. W ogóle był pełen entuzjazmu i łatwo się zapalał do każdego przedmiotu; groziłoby mu zatem zejście na szkodliwe manowce, gdyby go od tego nie uchroniło wyborne wychowanie." Zamiłowanie do igraszek matematycznych pozostało Mozartowi na całe życie. Tak na przykład zajął się kiedyś problemem popularnego w owych czasach, "mechanicznego" komponowania menue-tów, to znaczy dowolnego zestawiania dwutaktowych odcinków melodycznych; zachowała się też karta ze szkicownika muzycznego Mozarta, na której zaczął on obliczać sumę, jaką powinien by otrzymać perski wynalazca gry w szachy ze znanej anegdoty. To, co powiedziano o zagrożeniu moralnym, odnosi się do każdego obdarzonego twórczą wyobraźnią człowieka, a już szczególnie do geniusza dramatycznego. Również i Goethe wyznał, że tkwiły w nim zalążki wszelkich przestępstw; historia o Szekspirze-kłusow-niku, nawet jeśli nieprawdziwa i sama w sobie niewinna, jest w każdym razie trafnie wymyślona; ludzie o tak niesłychanej fantazji i podatności na wpływy sublimują bowiem swe niebezpieczne skłonności poprzez sztukę i tworzą takie postaci, jak Lady Mac-beth, Mefisto i Don Juan. "Ale przy tym wszystkim to jednak muzyka wypełniała jego duszę, i nią zajmował się nieustannie. W tej dziedzinie posuwał się naprzód olbrzymimi krokami, tak że nawet jego ojciec, który przecież stykał się z nim co dzień i mógł obserwować każdy kolejny etap jego rozwoju, często bywał zaskoczony i zdumiony, jakby ja- 31 CZŁOWIEK kimś cudem... W swej sztuce takie już zrobił postępy, że niesłusznie postąpiłby ojciec, nie pragnąc, by i inne miasta i kraje poznały ten niezwykły talent." Rośnie autorytet ojca, który teraz z pater familia s, z instruktora w zakresie muzyki i "humanistyki" - Wolfgang nie miał nigdy innego nauczyciela i nie musiał nigdy uczęszczać do szkoły - przemienia się w impresaria i "komendanta podróży", by w końcu zdegradować się do roli sługi swego syna. Mozart nie był przystosowany do życia już choćby z racji swej genialności; Leopold to nieprzystosowanie jeszcze spotęgował. "Chociaż [Wolfgang] codziennie spotykał się z

nowymi przykładami zdumienia i podziwu ludzi dla jego wielkiego talentu i umiejętności, to jednak nie stawał się przez to bynajmniej samolubny, dumny czy uparty, lecz przeciwnie, był ze wszech miar posłusznym i dobrym dzieckiem. Nigdy nie okazywał niezadowolenia z jakiegoś ojcowskiego rozkazu, i nawet jeżeli musiał produkować się w ciągu całego dnia, to jednak bez niechęci grał jeszcze dla każdego, skoro tylko ojciec sobie tego życzył. Rozumiał każdy gest rodziców i stosował się do wszystkiego, a uległość swą względem nich posuwał tak daleko, że bez ich pozwolenia nie poważył się przyjąć najmniejszej rzeczy czy też czegokolwiek zjeść, jeśli mu proponowano." Zrozumiałe, że człowiek, któremu tak długo odmawiano wszelkiej samodzielności, wszelkiej inicjatywy, wszelkiego czynu, człowiek żyjący wyłącznie w świecie swej muzycznej wyobraźni - zacznie popełniać wszystkie możliwe głupstwa, gdy tylko zerwie .się owa linewka, na której był prowadzony przez ojca. I zrozumiałe też, że ojciec jest tym zdumiony, przerażony i wyprowadzony z równowagi - ani się też domyśla, że to on sam ugruntował całą tę niezdolność syna do rozsądnego i realistycznego poruszania się po świecie. Niezdolność tę podawano niekiedy w wątpliwość; istnieje teoria genialności czy bardzo wielkiego talentu, teoria, wedle której kierunek działalności owego talentu miałby być w dużym stopniu przypadkowy, zależny raczej od wpływów środowiska i wydarzeń.. Wielki poeta mógłby zatem równie dobrze zostać wielkim mężem stanu, wielki malarz także wielkim filozofem. Ale Goethe, gdyby nawet z racji swego ministerialnego urzędu miał decydować o sprawach ważniejszych niż weimarskie, nie wpłynąłby w sposób zasadniczy na dzieje Europy; gdyby zaś Eugeniusz Delacroix mniej malował, a pisał więcej teoretycznych rozpraw o sztuce, to i tak nie stałby się filozofem. Wypowiedzi Goethego o państwie są wypowiedziami poety; gdy Delacroix mówi na temat sztuki, czyni to jako malarz. Wyższość Mozarta wywodziła się z jego głębokiego rozumienia 32 GENIUSZ I LUDZKA SŁABOŚĆ muzyki; zdawał sobie dokładnie sprawę z tego, jak wielki dystans oddziela go - z jedynym wyjątkiem Józefa Haydna - od współczesnych mu kompozytorów. O jego wielkości, poczuciu własnej wartości i jednocześnie braku talentów dyplomatycznych świadczyło to, że swoją wyższość ujawniał w działaniu lub dawał jej otwarcie wyraz. Sam podał przykład takiego braku dyplomacji, przypisując jedno ze swych paryskich niepowodzeń włoskiemu kompozytorowi Giovanniemu Giuseppe Cambiniemu, który przypuszczalnie "podstawił mu nogę" u dyrektora "Concerts spirituels", Le Gros (list z l maja 1778): "Myślę jednak, że przyczyną jest Cambini, tutejszy włoski maestro, gdyż bez! mojej winy zgasiłem go za pierwszym spotkaniem u Le Gros. Napisał on kwartety, z których jeden słyszałem w Mannheimie; są całkiem ładne; pochwaliłem je i zagrałem mu początek; ale byli przy tym Ritter, Rani i Punto i nie dawali mi spokoju, żebym tylko grał dalej, a czego nie pamiętam, żebym sam dorabiał. No to właśnie tak zrobiłem; i Cambini był wielce zbulwersowany; nie mógł się powstrzymać od powiedzenia: "Questa e una grań testa!" i". ,,Questa e una grań testa"! Wyjątkowy talent ściąga na siebie automatycznie nienawiść przeciętności - a Mozart nie jest dostatecznie ostrożny i nie dość zna świat, żeby nie prowokować tej nienawiści. Jest zupełnie nieżyciowy - często ludzie całkiem przeciętni górują nad nim, gdy chodzi o trafne decyzje i sądy. Jak wszyscy wielcy, jest on ,,ein Mensch mit seinem Widerspruch" ("człowiekiem noszącym w sobie swoje przeciwieństwo"), a nie "ausgekliigelt Buch" ("wydumaną księgą"). Aż do ostatnich lat życia przejawia się w jego charakterze dziecko - rysy nie tylko dziecięce, ale również dziecinne. W jednym z najbardziej poważnych i pełnych rozpaczy listów wskazuje Leopold na ten dualizm w charakterze syna (16 lutegoi 1778): "Mój synu! We wszystkich swoich sprawach jesteś porywczy i prędki. Od lat dziecięcych i chłopięcych twój charakter zupełnie się zmienił. Jako dziecko i chłopiec

byłeś raczej poważny niż dziecinny, a kiedy siedziałeś przy klawiaturze albo w inny sposób byłeś zajęty muzyką, nikt nie mógł pozwolić sobie na najmniejszy żarcik. Ba, nawet twoja mina była tak poważna, że wiele rozumnych osób w różnych krajach, widząc przedwczesny rozkwit twoich talentów i twoją zawsze poważnie zadumaną twarz, niepokoiło się, że nie pożyjesz długo. Ale teraz, zdaje mi się, na pierwszą zaczepkę odpowiadasz każdemu zbyt pochopnie, od razu w żartobliwym tonie - a to już pierwszy krok do spoufalania się etc., którego na tym świecie le- 1 "Co za głowa!" 3 - Mozart 33 CZŁOWIEK piej zanadto nie szukać, jeśli się chce zachować swoją godność. Kiedy ma się dobre serce, jest się naturalnie przyzwyczajonym mówić wszystko szczerze i swobodnie: ale to błąd. I właśnie twoje dobre serce sprawia, iż w człowieku, który cię bardzo chwali, który cię wysepko ceni i wynosi pod niebiosa, nie widzisz już żadnej wady, obdarzasz go całym zaufaniem i miłością, a przecież jako dziecko byłeś tak przesadnie skromny, że aż płakałeś, kiedy cię zanadto chwalono". Ale raz, pisząc z podróży (Frankfurt, 20 sierpnia 1763), musi Leopold i o siedmio- czy ośmioletnim malcu stwierdzić: "Wolfgang jest niebywale wesoły, ale i nieznośny". Ten kontrast widać wyraźnie na dwu zachowanych portretach z okresu dzieciństwa: na jednym, którego datę można dokładnie sprecyzować (6 i 7 stycznia 1770), wykonanym przez malarza Cignarolego na zamówienie weneckiego generalnego poborcy podatkowego. Piętro Luggiatiego, i na drugim, powstałym kilka lat wcześniej portrecie mniej więcej dziesięcioletniego chłopca, pędzla Tadeusza Helblinga, o mniej pewnej autentyczności - ale któż inny, jak nie Mozart, mógłby być tym dzieckiem, w którego oczach (co prawda brązowych, nie niebieskich) błyszczy iskra geniuszu? Na weneckim portrecie bystry, zuchwały chłopiec, gotów do każdej psoty; na obrazie Helblinga geniusz, który właśnie budzi się z głębokiego zatopienia w muzyce i z opartą jeszcze na klawiszach ręką usiłuje wrócić do rzeczywistości. Ten dualizm tłumaczy też "osławione" listy, które podczas swej mannheimsko-paryskiej podróży pisywał Mozart do ,,Basie" (córki wuja) do Augsburga - listy, których oryginały wciąż jeszcze nie zostały opublikowane in extenso1, a znaleźć je można w całości jedynie w odważnym przekładzie angielskiej edycji Emilii Ander-son. Chodzi tu o coś innego niż ową ostrożność ukrywającą po muzeach erotyczne ryciny Rembrandta w szafach ze schowkami na truciznę, a niektóre z Rzymskich elegii Goethego skazującą na banicję do ,,wydań naukowych". Naturalnie pewną rolę odegrała tu również pruderia XIX wieku, który wydał eunuchowate biografie wielkich mistrzów i ich wyidealizowane gipsowe popiersia; ale w grę wchodzi jednak także zrozumiałe zakłopotanie. Trudno wręcz pojąć, żeby młodzieniec w wieku dwudziestu dwu czy dwudziestu trzech lat, i do tego - Mozart, pisał do młodej dziewczyny takie infantylne sprośności, takie skatologiczne wiązanki. Ale musimy pogodzić się z faktem, że pisanie ich sprawiało Mozartowi serdeczną uciechę. Nie wolno zapominać, że w XVIII wieku również wszelkie spra- 1 Por. przypis na s. 10. 34 GENIUSZ I LUDZKA SŁABOŚĆ

wy fizjologiczne odbywały się bardziej publicznie niż w naszych więcej cywilizowanych i higienicznych czasach i że aluzje do spraw intymnych robiono bez żenady nie tylko wśród ludzi niskiego czy średniego stanu. Wystarczy poczytać choćby listy "Madame" Elżbie-ty- Karoliny, szwagierki Ludwika XIV, aby dowiedzieć się pewnych zabawnych rzeczy o "książęcych rozmówkach", do jakich dochodziło czasem między mężem, żoną i synem. Nazywano rzeczy po imieniu, i gdy Wolfgang donosi ojcu o zdrowiu swego pierworodnego, czyni to tak samo bez ogródek, jak później Leopold, gdy informuje córkę o sprawowaniu się jej pierworodnego, którego dziadek zabrał pod opiekę do swego domu. Naturalia non sunt turpia! Do końca życia bawiło Mozarta przekręcanie słów, dziecinne przezwiska, komiczne bzdurzenie, wesołe nieprzyzwoitości. To cecha południowoniemieckiego humoru, cecha, której na północ od Menu nigdy nie rozumiano i nigdy się nie zrozumie. Pewne zwroty, których niepodobna przytaczać, używane przez Mozarta w listach do "Basie", powracają słowo w słowo w tekstach do niektórych wiedeńskich kanonów. Zarówno przy pisaniu tych listów, jak i tych kanonów Mozart nie myślał o wieczności i arii mu się śniło, że kiedyś będą się nimi zajmować lipscy czy berlińscy profesorowie. Był i pozostał dziecinny; czasem to potrzebne twórczej indywidualności dla odprężenia i ukrycia swego głębszego "ja". U niektórych ta potrzeba przejawia się w gburowatości, jak u Brahmsa, a inni wielcy ludzie - mówimy tylko o muzykach - którzy nie mają takich środków samoobrony, giną, jak Chopin czy Schumann, dwaj lirycy. Ale dramaturg, jak Mozart, musi się ocierać o ludzi, i żeby jakoś sobie z nimi radzić, potrzebuje humoru, dowcipnej riposty, a czasami jeszcze grubiej ciosanej broni. Trzeba się pogodzić z faktem, że również Mozart był "człowiekiem noszącym w sobie swoje przeciwieństwo" i że przy całej ostrości obserwacji ludzi i stosunków, przy całej umiejętności głębokiego wnikania w istotę charakterów i spraw, nigdy nie potrafił uporać się z życiem. Nekrolog Schlichtegrolla wyraża to w zbyt apodyktycznej formie: "Gdyż jak w swej sztuce ten niezwykły człowiek wcześnie stał się mężczyzną, tak niemal we wszystkich innych sprawach - bezstronność każe to o nim powiedzieć - pozostał dzieckiem. Nie nauczył się nigdy kierować sobą; zupełnie nie miał zmysłu do domowego porządku, do właściwego gospodarowania pieniędzmi, do umiarkowania i rozsądnego "wyboru przyjemności. Zawsze potrzebował przewodnika, opiekuna, który by się za niego troszczył o domowe sprawy, ponieważ głowę zaprzątniętą miał mnóstwem różnych myśli i przez to zatracał •w ogóle jakąkolwiek zdolność do poważnych refleksji w innych 35 3" CZŁOWIEK sprawach. Ojciec doskonale zdawał sobie sprawą z tej jego niezdolności rządzenia sobą i dlatego, będąc sam związany z Salzbur-giem służbowymi obowiązkami, wysłał żoną jako towarzyszkę podróży syna do Paryża". Ten fragment z nekrologu Schlichtegrolla - wraz z kilku innymi - tak bardzo nie spodobał się wdowie po Mozarcie, że wykupiła nakład wydanej w Grazu (1794) reedycji i rażące fragmenty unieczytelniła. Ale w napisanej pod wpływem Konstancji pierwszej większej biografii Mozarta pióra zacnego profesora gimnazjalnego z Pragi, Franciszka, Niemetschka, również czytamy, że "nie zdziwi to badacza ludzkiej natury, gdy zobaczy, że ten człowiek, tak wyjątkowy jako artysta, nie był równie wielki w innych życiowych sprawach", że "rodzaj jego wychowania, nieregularny tryb życia podczas podróży, kiedy żył tylko dla swej sztuki, uniemożliwiły mu prawdziwą znajomość ludzkiego serca. Temu brakowi trzeba przypisać niejeden nierozsądny krok w jego życiu..."

Prawdziwa znajomość ludzkiego serca? Nikt nie znał jego tajników lepiej i głębiej niż Mozart! Ale geniusz, wniknięcie w sama istotą osobowości ludzkiej, to coś całkiem innego niż "mądrość życiowa". Właśnie dlatego, że Mozart tak szybko rozpoznawał tę istotę, popełniał błędy w postępowaniu z ludźmi, z którymi się stykał, i wpadał w zastawione przez nich pułapki. Mozart zgłębił prawdziwy charakter Melchiora Grimma - encyklopedysty i dziennikarza, który niegdyś bardzo skutecznie protegował był "cudowne dziecko", ale młodzieńcowi z roku 1778 użyczał w Paryżu tylko ogromnie upokarzającego poparcia - daleko lepiej niż ojciec, który wciąż jeszcze pamiętał dobroczyńcę z roku 1764. Ale Grimm trafnie przedstawił pewne cechy charakteru Mozarta, gdy donosił ojcu (list Leopolda z 13 sierpnia 1778): "On jest za szczery, mało aktywny, zbyt łatwo go nabrać, zbyt mało troszczy się o środki, które mogą prowadzić do kariery. Tutaj, aby się wybić, trzeba być przebiegłym, przedsiębiorczym, śmiałym. Pragnąłbym dla jego szczęścia, żeby miał o połowę mniej talentu, a dwa razy więcej zręczności w postępowaniu z ludźmi; wtedy bym się nie martwił" i. Bardzo dobrze powiedziane i godne człowieka współczesnego Wolterowi i Diderotowi. Mozart był przeciwieństwem człowieka "przebiegłego, przedsiębiorczego i śmiałego". Gdy inni byli tacy, stawał sią wobec nich bezbronny. Wyprawa do Mannheimu i Pa- 1 "Er ist zu treuherzig, peu actif, trop aise a attraper, trop peu occupś des moyens qui peuyent conduire a la fortunę. lei, pour percer, 11 faut etre retors, entreprenant, audacieux. Je lui voudrais pour są fortunę la moitie moins de talent et le double plus d'entregent, et je n'en serais pas embarrasse." 36 GENIUSZ I LUDZKA SŁABOŚĆ ryża, na którą dwudziestodwuletni Wolfgang musi zabierać z sobą matkę prawie jak niańkę, bo przecież niepodobna go puścić w drogę samego, wyprawa mająca wykazać, że jest mężczyzną i potrafi stać na własnych nogach - to zadanie, do którego po prostu nie dorósł. Fiasko od początku do końca. Podróż, podjęta w duchu dewizy "aut Caesar, aut nihil", kończy się upokarzającym powrotem do salzburskiej niewoli. Bez matki, która leży pochowana na paryskim cmentarzu. Później, w najbardziej fatalnym roku życia Mozarta, Leopold potwierdził charakterystykę Grimma, formułując ją jeszcze dokładniej (list do baronowej Waldstadten z 23 sierpnia 1782): ,,Byłbym całkiem spokojny, gdybym nie odkrył w mym synu zasadniczej wady, tej mianowicie, że jest on zgoła zbyt cierpliwy czy ospały, za wygodny, może czasem za d u m-n y, czy jak tylko chce Pani nazwać to wszystko, co czyni człowieka biernym. Albo jest znowu zbyt niecierpliwy, porywczy i nie potrafi niczego odczekać. Dwie przeciwne sobie zasady rządzą nim - za dużo albo za mało, i żadnej pośredniej drogi. Jeśli mu niczego nie brak, od razu jest zadowolony i staje się wygodny i bierny. Jeśli musi się zabrać do działania, wtedy czuje, na co go stać, i chce od razu wszystko osiągnąć. Nic nie śmie stanąć mu na przeszkodzie; a niestety, właśnie ludziom najzdolniejszym, wyjątkowym geniuszom, najwięcej rzucają kłód pod nogi". Również Leopold jest niezłym psychologiem; niepodobna odrzucić świadectwa dwu ludzi, którzy tak dobrze znali Wolfganga. Szczęście i nieszczęście w życiu człowieka zależą więcej niż w połowie od jego charakteru. Każdy ma typowe przeżycia i doświadczenia, które - jeżeli nie umie "zmądrzeć po szkodzie" - stale się powtarzają. U Mozarta są nimi: brak sukcesów w staraniach o stanowisko i brak sukcesów u kobiet. Stały refren przy staraniach o posadę brzmi: "Nie ma żadnego wakansu! Gdyby tylko był wakans!" Nie, żeby mu brakowało posad; ale nie uzyskał nigdy naprawdę godnego siebie stanowiska. U Leopolda brak sukcesu był zasłużony. Był on, żeby tak powiedzieć, urodzonym wicekapelmistrzem; stanowisko kapelmistrza, nawet w Salzburgu, mógł był otrzymać jedynie

z tytułu wysługi lat - jak tylu innych przeciętnych muzyków; jego rozgoryczenie jest i było zrozumiałe i uzasadnione tylko w zestawieniu z tymi właśnie miernotami. W. A. Mozart nigdy nie osiągnął najwyższego stanowiska, ponieważ na to był o wiele za wielki. Trzeba tu bowiem dodać: przyczyny jego niepowodzeń nie tkwiły, mimo wszystko, wyłącznie w jego charakterze, lecz również w historycznych okolicznościach. Trudno nie uśmiechnąć się na 37 CZŁOWIEK myśl, że Beethoven w pewnym momencie chciał zostać kapelmistrzem na dworze króla Hieronima Bonaparte w Kassel. Na szczęście do tego nie doszło. Wyobraźmy sobie Beethovena jako kapelmistrza, w codziennych starciach ze śpiewakami i członkami orkiestry, parającego się kłopotami administracyjnymi! Nikogo to nie dziwi, że królewsko-saski nadworny kapelmistrz Ryszard Wagner zostaje rewolucjonistą właśnie dlatego, iż tak długo musiał grać rolę' urzędnika (sześć czy siedem lat to bardzo długo dla Ryszarda Wagnera!) i że twórca Tristana nie bardzo już mógł przyjąć muzyczną posadę, a nawet tytuł "Generalmusikdirektor" (kierownik muzyczny). Tak więc i dla Mozarta szczęśliwą oko.licznością było to, że jego działalność w Salztaurgu ograniczała się do podrzędnych funkcji: koncertmistrza i organisty. Mozart mógł uzyskać odpowiednie dla siebie stanowisko tylko jako twórca, jako "Kammer- Compositeur", by użyć języka epoki; jako muzyk, u którego zamawiano skomponowanie określonych utworów, oper, symfonii, kwartetów i któremu zapewniano potrzebny do tego spokój i czas. Pomimo to i ojciec, i syn zawsze zabiegali o stałą posadę, i to tym gwałtowniej, im bardziej stosunki z Hieronimem Colloredo - następcą patriarchalnego księcia-biskupa Schrattenbacha - zniechęcały ich do działalności w Sałzburgu i sprawiały, że odczuwali ją jako pańszczyznę. Ale jeszcze zanim zaczną się rządy Collo-reda, Leopold, z myślą o synu, kieruje wzrok w stronę Mediolanu. Na ceremonię zaślubin gubernatora Lombardii, arcyksięcia Ferdynanda, trzeciego syna cesarzowej, Wolfgang skomponował drugą operę okolicznościową, ,,serenatę" Ascanio in Alba (pierwsze wykonanie 17 października 1771). Leopold z pewnością znalazł okazję, by najpokorniej podsunąć młodemu arcyksięciu (tylko półtora roku starszemu od Wolfganga) myśl o zaangażowaniu syna. Przywykły do posłuszeństwa wobec matki, arcyksiążę prosi ją o radę. Ona zaś odpowiada (12 grudnia 1771): "Prosisz mnie o przyjęcie do Twej służby młodego salzburczyka. Nie wiem, w jakim charakterze, bo nie sądzę, żebyś potrzebował kompozytora lub ludzi nieużytecznych. Gdyby to jednak miało Ci sprawić przyjemność, nie chcę Ci w tym przeszkodzić. Mówię to tylko w tym celu, abyś się nie obciążał ludźmi bezużytecznymi i nigdy nie dawał tego rodzaju ludziom tytułów jako należącym do Twej służby. To psuje reputację służby, kiedy ci ludzie biegają po świecie jak żebracy; a on ma w dodatku liczna rodzinę" J. 1 Por. A. Ritter von Arneth: Briefe der Kaiserin Theresia an ihre Kinder und Freunde. Wiedeń 1881, t. I, s. 93. 38 GENIUSZ I LUDZKA SŁABOŚĆ I arcyksiążę, pojętny synalek, nie myśli już, rzecz prosta, o zaangażowaniu Mozarta ani nie nadaje mu tytułu. Gdybyż Leopold przeczuwał, cp Maria Teresa, dobrotliwa matka ojczyzny, która niegdyś obdarzyła jego dzieci znoszonymi ubrankami arcyksiążątek, rzeczywiście myślała o nim i o Wolfgangu! Bezużyteczni ludzie; ar-tyści-cyganie; darmozjady! Jego lojalność chybaby nieco ucierpiała.

Niczego jednak nie przeczuwając, próbuje z kolei uderzyć do drugiego syna Marii Teresy, wielkiego księcia Leopolda Toskań-skiego, późniejszego cesarza Leopolda II, za którego panowania Mozart później zmarł. Starania swe prowadzi Leopold pospiesznie i w wielkiej tajemnicy, z Mediolanu, bo dobrze wie, że nowy arcy-biskub nie bawiłby się w długie ceremonie, gdyby się czegoś dowiedział o pertraktacjach swego wicekapelmistrza z dworem tos-kańskim. Zabiegi te pozostają bez rezultatu, mimo'że Leopold ze względu na nie ciągle odkłada powrotną podróż do Salzburga - w grudniu 1772 i w pierwszych miesiącach roku 1773. "Z Florencji mam wiadomość, że wielki książę otrzymał moje pismo, wziął takowe pod uwagę i da nam odpowiedź; jeszcze jesteśmy dobrej myśli" - pisze (9 stycznia 1773) do domu w dziecinnie zaszyfrowanym stylu Mozartów. "Co do wiadomej sprawy, są słabe nadzieje; Bóg nam pomoże. Oszczędzajcież tylko pieniędzy i trzymajcie się: bo pieniądze musimy mieć, jeżelu^chcemy przedsięwziąć podróż. Żal mi każdego wydanego w Salzburgu grajcara. Do dziś nie nadeszła jeszcze odpowiedź od wielkiego księcia, jednak wiemy z listu hrabiego do p. Trogera, że jest mało nadziei na zatrudnienie we Florencji. Robię sobie jeszcze nadzieję, że nas przynajmniej zarekomenduje" (16 stycznia). Wreszcie, po rozpaczliwym wyczekiwaniu (27 lutego): "W wiadomej sprawie nic się nie da zrobić". Nie wiadomo, o jakie przeszkody sprawa się rozbiła; bezskutecznie szukałem we florenckich archiwach listów Leopolda ł brulionów odpowiedzi marszałka dworu. W lecie 1773 ojciec i syn udają się znowu do Wiednia, około Nowego Roku 1775 do Monachium, na wykonanie La finta giardinie-ra; można śmiało przypuszczać, że Leopold Mozart obie okazje skwapliwie wykorzystał dla przeprowadzenia w tych dwóch miejscowościach wywiadu, czy nie znalazłoby się korzystnego stanowiska dla syna. Lecz stanowisko takie się nie znalazło. Dla Wiednia Wolfgang już nie był młody, a jeszcze nie dość stary, a Finta giar-diniera pozostała lokalnym wydarzeniem monachijskim bez dalszych konsekwencji. Jednakże coraz bardziej napięte stosunki z arcybiskupim patronem nagliły do jakiejś decydującej zmiany. Bardzo trudno sprawiedliwie rozdzielić winę za to rosnące napięcie pomię- 39 CZŁOWIEK dzy Hieronima Colloredo i Mozartów, ojca i syna. Colloredo stoi wobec potomności obarczony zarzutem, że nie tylko źle traktował, lecz wręcz dręczył jednego z największych geniuszów ludzkości - i nikt nie będzie mógł uwolnić go całkowicie od tego oskarżenia. Jednakże mamy o jego postępowaniu tylko jednostronne zeznania oskarżycieli, Mozarta ojca i Mozarta syna, a o ostatnim akcie dramatu nawet już tylko syna, któremu musiało zależeć na tym, aby w listach do ojca odmalować postać Colloreda w najczarniejszych i najbrudniejszych barwach. To, co bezstronni świadkowie mówią o osobowości Colloreda, brzmi zgoła inaczej. Sytuacja Colloreda wobec mieszkańców Salzburga była od początku nie do pozazdroszczenia, gdyż obejmował urząd po arcybiskupie Zygmuncie von Schrattenbach, który w ciągu niemal dwudziestu lat (1753-71) rządził raczej łagodnie i na niejedno gotów był patrzeć przez palce. Ludowi, który w roku 1732 przyglądał się, jak wypędzano z ojcowizny protestanckich chłopów, wiernych swemu wyznaniu, wcale nie szkodziło, że i za rządów zacnego Schrattenbacha istniała jeszcze w południowej części arcybiskupstwa twierdza Werfen, gdzie można było więzić dożywotnio niewierzących i niedowiarków; przeciwnie, dla niewierzących i niedowiarków nigdy dość maltretowania. Jednakże Colloreda -- mężczyznę jeszcze stosunkowo młodego, koło czterdziestki - lud przyjął z podejrzliwością, a kapituła katedralna z trwogą; podejrzliwość ludu urosła do trwałej nienawiści, a trwoga kapituły katedralnej doprowadziła w końcu do procesu. Colloredo był zwolennikiem reform Józefa II, w jego gabinecie wisiały portrety Rousseau i Woltera; i ten fakt tłumaczy, być może, to, że Wolfgang donosi (3 lipca 1778) z Paryża o śmierci Woltera z zaciekłą nienawiścią, która jest

plamą na jego korespondencji: "ten bezbożnik i arcyłobuz Yoltaire zdechł można powiedzieć jak pies, jak bydlę - ma za swoje!" W rzeczywistości Wol-ter - to jego ostatni dobry dowcip - zmarł na łonie świętego Kościoła Rzymskiego, otoczony czcią całego swego narodu... 15 lipca 1782 Colloredo ogłosił list pasterski mający na celu "skasowanie zbytecznych ekspensów kościelnych, zalecenie czytania Biblii, wprowadzenie nowego śpiewnika, szeregu ulepszeń w pełnieniu obowiązków duszpasterskich" 1. To jednakowoż nie mogło się zbytnio podobać Mozartom, gdyż okazała muzyka kościelna należała do ,,zbytecznych ekspensów kościelnych"; a obie proste niemieckie pieśni kościelne KV 343, skomponowane przez Mozarta zapewne dla owego projektowanego śpiewnika, wyglądają bardzo dziwnie z ich protestanckim posmaczkiem pośród jego łacińskich mszy. 1 Por. E. Vehse: Geschichte der deutschen Hofe VI, 12, 2, s. 157 40 GENIUSZ I LUDZKA SŁABOŚĆ Na sądzie historii o księciu Kościoła zaciążyła fatalnie okoliczność, że nie poznał się on na tym, czy nie uwierzył w to, iż miał u siebie na służbie geniusza. Jednak to nie grzech, lecz po prostu brak rozeznania czy dobrej woli - godny pożałowania, nie zasługujący na potępienie. Ale Salzburg był zbyt małym miastem dla geniusza, który chciał komponować - między innymi - wielkie opery. Pisać mógłby je tylko "na eksport", dla Monachium albo Wiednia czy dla Mediolanu lub Wenecji. Ale Colloredo nie potrzebował geniusza, któremu ciągle tylko urlop w głowie, lecz służ-bistego dworskiego muzyka. W rezultacie wzięła u niego górę chłodna niechęć, a u Mozartów - rosnące, bo tłumione, rozgoryczenie i rosnąca nienawiść. Po nieudanych zabiegach w Monachium zdecydowano się w rodzinie Mozartów na list do wpływowego Padre Martiniego w Bolonii. Ten list (z 4 września 1776, cytowany już na s. 20), w którym między wierszami można wyczytać prośbę o poparcie, bardzo dobrze oddaje sytuację: ,,Cześć i szacunek, jakie żywię dla Pańskiej najczcigodniejszej Osoby, skłania mnie do tego, by sprawiać Panu kłopot niniejszym pismem i przesłać Mu słabą próbkę mojej muzyki, którą poddaję pod Pański mistrzowski sąd. Na zeszłoroczny karnawał w Monachium napisałem operę buffa (La finta giardiniera). Na kilka dni przed moim wyjazdem stamtąd Jego Wysokość Elektor wyraził życzenie usłyszenia jakiegoś mojego utworu w stylu kontrapunktycz-nym. Byłem więc zmuszony napisać ten motet w wielkim pośpiechu, aby starczyło czasu na skopiowanie partytury dla Jego Wysokości i na rozpisanie głosów tak, aby można go było wykonać w najbliższą niedzielę podczas sumy, jako Offertorium. Najdroższy i najczcigodniejszy Signor Padre Maestro! Gorąco proszę powiedzieć mi szczerze i bez ogródek swoją opinię. Żyjemy na tym świecie po to, aby się ciągle pilnie doskonalić, przez wymianę myśli wzajemnie się oświecać i starać się o postęp nauk i sztuk pięknych. O, ileż to razy pragnąłem być dłużej, aby móc z Panem. Najczcigodniejszy Ojcze, rozmawiać i prowadzić dysputy. Żyję w kraju, gdzie muzyce kiepsko się wiedzie, chociaż oprócz tych muzyków, którzy nas opuścili, mamy jeszcze ciągle doskonałych nauczycieli, a zwłaszcza kompozytorów posiadających gruntowną wiedzę, umiejętności i smak. Co się tyczy teatru, stoimy nieszczególnie z braku śpiewaków. Nie mamy kastratów i nie dostaniemy ich tak łatwo, bo chcą, by im dobrze zapłacono: a hojność nie jest naszą wadą. Zajmuję się tymczasem [tzn. skoro nie mogę pisać oper] kompozycjami kameralnymi i kościelnymi; [chociaż] są tu jeszcze dwaj znakomici kontrapunkciści, to jest panowie [Michał] Haydn 41 CZŁOWIEK i Adlgasser. Mój ojciec jest kapelmistrzem w katedrze, co daje mi okazję do pisania muzyki kościelnej, ile dusza zapragnie. Poza tym ojciec mój, służąc już 36 lat na tym dworze i

wiedząc, że ten arcybiskup nie może i nie chce patrzeć na ludzi w podeszłym wieku, nie bierze sobie pracy zbytnio do serca i zajmuje się literaturą, co zresztą zawsze było jego ulubionym studium. Nasza muzyka kościelna różni się bardzo od włoskiej i będzie się różnić coraz bardziej, skoro msza z całym Kyrie, Gloria, Credo, Sonatą "all'episto-la", Offertorium albo Motetem, Sanctus i Agnus Dei, nawet przy najbardziej uroczystej okazji, kiedy sam książę ją odprawia, może trwać co najwyżej trzy kwadranse. Trzeba specjalnych studiów do tego rodzaju kompozycji. A to ma być przecież msza z wszystkimi instrumentami - trąbkami i kotłami etc. Ach, że też jesteśmy tak daleko od siebie, Najdroższy Signor Padre Maestro, ileż jeszcze miałbym Panu do powiedzenia! Przesyłam wyrazy mojego najgłębszego szacunku dla wszystkich członków Accademia Filarmonica; przede wszystkim polecam się Pańskiej łaskawości i nie przestaję się trapić tym, że jestem daleko od Osoby, którą najwięcej na świecie kocham, czczę i szanuję..." * 1 "La yenerazione, la Stima ed II Rispetto, che porto verso la di lei degnis-sima Persona, mi spinse di incommodarla colla presente e di mandargli un debole Pezzo di mia Musica, rirnettendolą alla di lei maestrale Guidicatura. Scrissi Panno scorso U Carnevale una opera buffa (La finta giardiniera) & Monaco in Baviera. Poćhi giorni avanti la mła partenza di la desiderava S:A: ^lettorale di sentire ąualche mia Musica in contrapunto: ero adunąue obligato dł scriyer ąuesto Mottetto in fretta per dar Tampo a copiar 11 Spartito per Sua Altezza, ed ś cavare le Parti per poter produrlo la prossima Domenica sotto la Messa grandę in tempo del Offertorio. Carissimo e Stimatissimo Signor Padre Maestro! Lei e ardentamente pregato di dirmi francamente, e senza riserva, ii di lei parere. Viviamo in ąuesto mondo per imparare sempre industriosamente, e per mezzo dei raggionamenti di illumminarsi l'un 1'altro, e d'affatigarsl di portar' via sempre avantł le scienze e le belle arti. Oh quante e ąuante volte desidero d'esser piu vicino per poter parlar e raggionar con Vostra Paternita molto Reverenda! Vivo in un Paese dov la Musica f a pocchissima Fortuna, benche oltra di ąuelli, cni ci hanno abandonati, ne abbiamo ancora bravissimi Profes-sori e particolarmente composłtori di grań Fondo, sapere, e gusto. Per ii Teatro stiamo małe, per mancanza dei Recitanti. Non abbiamo Musici, e non gli ave-remo si facilmente, gia che vogliono esser ben pagati: e la generosita non e ii nostro diffetto. lo mi diverto intanto a scriyere per la Camera e per la chłesa: e ne son quivi altri due bravissimi Contrapuntisti, cio e ii Sgr: Haydn e Adlgasser. II mio Padre e Maestro delia chiesa Metropolitana, che mi da 1'occasione di scrivere per la chiesa, quanto che ne voglło. Per altro essendo 11 mio Padre gia 36 anni in seryizło di ąuesta Corte, e sapendo, che ąuesto Arcivescovo non puó e non vuol vedere gente avanzata in Etn, non lo se ne prende a Córę, sl e messo alla Letteratura per altro gia suo studio favorłto. La nostra Musica di chiesa e assai differente di quella d'Italia, e sempre piu, che una Messa con tutto II Kyrie, Gloria, Credo, la Sonata all' Epistoła, l'offertorlc 42 GENIUSZ I LUDZKA SŁABOŚĆ Także i ten list pozostaje bez rezultatu, a tymczasem napięcie między panem a podwładnymi staje się nie do zniesienia. W marcu 1777 poprosił Leopold o urlop na podróż artystyczną, powołując się na "ciężkie położenie" własne i swej rodziny. Na to podanie Collb-redo nie dał, jak się zdaje, żadnej odpowiedzi, choćby tylko odmownej. Z góry uprzedził dalsze starania Leopolda, zażądawszy, by jego kapela była w pełnej gotowości na przybycie cesarza Józefa, który miał przejeżdżać przez Salzburg. Kiedy po tej cesarskiej wizycie Leopold odważył się na ponowną prośbę, otrzymał gładką odprawę z uwagą, że Wolfgang, będąc "i tak tylko na pół w służbie", może podróżować sam. Ale kiedy Wolfgang chciał to wziąć na serio, arcybiskup wysunął nowe obiekcje. Cóż pozostało prócz buntu? l sierpnia 1777 poprosił Wolfgang o zwolnienie ze służby, formułując swoje powody w sposób niefortunny, tracący w każdym słowie stylem Leopolda:

"Najmiłościwszy Książę i Panie! Rodzice starają się doprowadzić swe dzieci do tego, by mogły same zapracować na swój chleb, i to jest ich powinność tak względem nich samych, jak i wobec państwa. Im więcej talentów dzieci otrzymały od Boga, tym więcej mają obowiązek używać ich na to, aby tak własne, jak i rodziców położenie polepszyć, rodziców wspomagać, o własny rozwój i przyszłość dbać. Takiego gospodarowania talentem uczy nas Ewangelia. Jestem zatem w moim sumieniu zobowiązany wobec Boga memu Ojcu - który wszystek swój czas niestrudzenie poświęcał memu wychowaniu - wedle sił moich się wywdzięczyć, ulżyć jego brzemieniu, i teraz zadbać o siebie, a w przyszłości również o moją siostrę, co do której żal by mi było, żeby spędziwszy tak wiele godzin przy klawiaturze, miała tego nie spożytkować". Na co arcybiskup, nie przejmujący się zbytnio Bogiem i Ewangelią, w osiem dni później napisał pod tekstem podania decyzję wyrażoną w sposób równie oschły, co sarkastyczny: "Do Kancelarii Dworskiej, z tym [postanowieniem], że ojciec i syn, zgodnie z Ewangelią, otrzymują zezwolenie, by sobie odtąd poszukali szczęścia gdzie indziej". Nie świadczy to z pewnością źle o charakterze arcybiskupa, że późniejszym dekretem odwołał zwolnienie Leopol- ó sia Mottetto, Sanctus ed, agnus Dei ed anche la piu solenne, ąuando dlce La Messa ii Principe stesso, non ha da durare cne al piu longo 3 ąuartl d'ora. Ci vuole un studio particolare per ąuesta sorte di Composłtione. E cne deve peró essere una Messa con tutti stromenti - Trombe di guerra Tympanł etc. Ah! che siamo si lontani Carissimo Signor Padre Maestro, ąuante cose cne ayrei a dirgli! - Reverisco devotamente tutti i Signori Filarmonici: mi rac- commando via sempre nelle grazie di lei e non cesso d'affigermi nel vedermł lontano dalia Persona del mondo che maggiormente amo, venero e stimo..." 43 CZŁOWIEK da - jak się zdaje, z własnej woli i bez narażania go na dalsze upokorzenie. 23 września 1777, w towarzystwie matki, mającej w zastępstwie ojca trochę na niego uważać, wyrusza Mozart pełen najlepszych nadziei w wielką podróż do Mannheimu i Paryża, która, jak liczył, miała mu przynieść sławę i stanowisko (24 września): "...Wszystko jeszcze będzie dobrze. Spodziewani się, że Tato czuje się dobrze i jest zadowolony, jak ja. Daję sobie całkiem dobrze radę. Jestem jak drugi Tato, wszystkiego pilnuję". W styczniu 1779 wrócił do Salzburga, bez matki, zupełnie pokonany, z brzemieniem niepowodzeń, jakie go spotkały w zabiegach o odpowiednie stanowisko, doznawszy najgłębszego w swym życiu rozczarowania miłosnego - by znaleźć się znowu pod jarzmem • arcybiskupa. Można sobie wyobrazić, z jakim uczuciem pisał w pierwszych dniach po powrocie następujące podanie: "Wasza Książęca Wysokość! Najjaśniejszy Książę Świętego Rzymskiego Cesarstwa! Najłaskawszy Książę i Panie! Wasza Książęca Wysokość etc. raczyła najłaskawiej po śmierci Kajetana Adlgassera przyjąć mnie do służby W. Ks. Mości. Proszę więc najpokorniej o najłaskawsze mianowanie mnie nadwornym organistą W. Ks. Mości". 17 stycznia Colloredo najłaskawiej raczył przyznać mu to stanowisko. Ale nie takie były pragnienia Mozarta, kiedy przed półtora rokiem wyjeżdżał. Jego pierwsze nadzieje kierowały się w stronę Monachium. Nie bez przyczyny. W Monachium panował kochający muzykę i życzliwy suweren, elektor Maks Józef III, który grał biegle na wioli da gamba i nawet próbował sił w kompozycji (do portretów pozował najchętniej z wiolą da gamtaa w ręce, w otoczeniu rodziny i dworzan). Za jego panowania otwarta została opera (w r. 1753), perła wśród wszystkich teatrów operowych świata. Istnieje do dziś pod nazwą "Residenztheater". Tu po raz pierwszy wykonano Idomenea Mozarta, tu również i później kultywowano Mozartowskie opery.